Matka natura i my
Leśniczówka, w której Franek z rodziną mieszka i pracuje znajduje się w samym sercu sosnowego lasu. Mężczyzna bardzo kocha przyrodę, uwielbia spędzać czas na świeżym powietrzu, podziwiając jej piękno. Pewnego dnia siedzi po obiedzie na ganku paląc fajkę. Obok leży owczarek niemiecki. Nagle podchodzi do niego syn — pięcioletni Adaś.
— Tato, opowiedz mi coś.
— Dobrze, a co chcesz usłyszeć?
— Nie wiem… może jakąś bajkę o przyrodzie.
— Ok, a więc usiądź wygodnie.
Chłopiec wskakuje ojcu na kolana.
— To wszystko, co tu widzisz było kiedyś jedną wielką dziczą.
— Naprawdę?
— Tak synku
— To przyroda sprawia, że świat jest piękny.
— I chce się na nim żyć — dodaje Adaś.
— Właśnie tak mój mały bąbelku, gdyby nie ona, to by nas otaczał beton i nic więcej. Straszne byłoby życie w takim świecie.
— To prawda tatku.
Adaś przez chwilę patrzy przed siebie nic nie mówiąc. Leśniczy Franek też spogląda zamyślony na las.
— Zimą musi tu pięknie wyglądać.
— Tak, wszystko jest okryte puchową, pierzyną przypominając bajkowy obraz.
— Ale super! A wiosną pewnie drzewa pąkami strzelają niczym fajerwerki?
— Zgadza się. Cieszę się, że tak jak ja lubisz przyrodę.
— Bo ona jest cudowna! I nie rozumiem, jak człowiek może wszystko niszczyć. Tam, gdzie się pojawia to albo walają się śmieci, albo płoną lasy.
Chłopiec zeskakuje z ojca kolan i zaczyna biegać po podwórku. W pewnej chwili zatrzymuje się i palcem wskazuje na las. Leśniczy sięga po lornetkę i dostrzega, że ten płonie.
— Adaś chodź tu do mnie!
Chłopiec podbiega do taty, a ten bierze go na ręce i wchodzą do leśniczówki, po czym stawia syna na drewnianej podłodze.
— Kinga, gdzie jesteś?
— W łazience.
— A co tam robisz?
— Kąpię Zuzię.
Leśniczy wbiega na górę i wpada do łazienki.
— Kochanie, czemu jesteś zdenerwowany?
Adaś wyskakuje zza pleców ojca.
— Pali się!
— Synku przestań się wygłupiać.
— On mówi prawdę.
— Co? To niemożliwe.
— Sama zobacz.
Kobieta poderwała się z ziemi wzięła córkę na ręce i pobiegła do sypialni. Włożyła Zuzię do łóżeczka i w pośpiechu się spakowała, kiedy skończyła, podeszła do okna i zobaczyła szalejący na dworze ogień.
— Kinga pośpiesz się, co tam robisz musimy uciekać!
— Już idę!
Po chwili pojawia się razem z córką i synem na schodach.
— Jesteście wreszcie.
Chłopiec przytula się do ojca, a ten bierze go na ręce i cała czwórka wychodzi z domu. Dosłownie w ostatnim momencie opuszczają leśniczówkę, gdy ta staje w ogniu. Mężczyzna zawozi rodzinę w bezpieczne miejsce potem wzywa straż pożarną i do niech dołącza.
Walka z pożarem trwała przez wiele tygodni, ponieważ wiatr ciągle wiał i przeszkadzał w gaszeniu.
Jak w jednym miejscu zgasło, to w innym zaczynało się palić i tak w koło. Ale w końcu udało się powstrzymać ten żywioł.
Franek wraca do rodziny wykończony w drzwiach wita go żona.
— Jesteś wreszcie.
— Jak dobrze być w domu.
— Co teraz będzie?
— Nie wiem.
— Taka tragedia, ale nie martw się, jakoś to się ułoży.
— Najważniejsze, że jesteśmy razem.
— To prawda.
Franek jeszcze tego samego dnia składa podanie o przeniesienie do innej leśniczówki. Po tygodniu dostaje zgodę i rodzina wyjeżdża w Bieszczady. Gdy dotarli na miejsce, okazało się, że nowa leśniczówka jest rozsypującą się ruderą.
— Dlaczego milczysz?
— Bo nie wiem, jak mam ci to powiedzieć.
— Po prostu powiedz prawdę.
— Tak szef mi wspominał.
— Po prostu nie wierzę w to, co słyszę! Mając małe dzieci, przyjmujesz taką posadę?
— Uspokój się.
Kobieta z córką na rękach zaczyna chodzić w tę i z powrotem. Franek kuca przed synem.
— Synku masz ochotę na zobaczenie czegoś nowego?
— Z tobą tatku zawsze.
Leśniczy z Adasiem wchodzą budynku. Oświetla pomieszczenie latarką.
— Ale tu strasznie.
— Synku, to tak teraz wygląda, ale później będzie ładniej.
Rodzina spędziła noc w aucie. Mężczyzna wysiadł o szóstej rano, gdy żona i dzieci jeszcze spały. Wszedł do środka, zerwał naklejone na szybach gazety, wpuszczając do wnętrza trochę światła.
— Ciekawe, dlaczego ktoś zakleił szyby?
Widok, który ujrzał przypominał zniszczenia niczym po przejściu trąby powietrznej. Meble były poprzewracane, niektóre nawet połamane. Stół z krzesłami ustawił na swoim miejscu. Resztę zniszczonych mebli powyrzucał na podwórko.
Nagle w drzwiach stanęła Kinga z dziećmi. Mężczyzna bardzo się ucieszył na ich widok.
— Skoro nie mamy innego wyjścia i musimy tu zostać to ci pomogę w sprzątaniu, gdzie jest coś do zamiatania?
— Na piętrze powinno być.
— Okey.
Po tych słowach kobieta udaje się na piętro. Wchodzi do pomieszczenia gospodarczego, skąd bierze miotłę z szufelką, i wraca na dół. Po zmieceniu podłogi z zadowoleniem patrzy na swoje dzieło i mówi:
— Teraz przynajmniej jest tu czysto.
— To prawda, ale czeka nas jeszcze sporo pracy, bo trzeba piętro ogarnąć.
— Tak, wiem, ale beze mnie, ponieważ jestem zmęczona i chcę trochę pobawić się z dziećmi.
Po tych słowach kobieta razem z dziećmi wychodzi z domu, zostawiając męża samego. Franek zaczyna remont od łazienki, gdy już tam jest to spłuczkę leżącą na ziemi wyrzuca przez okno.
Na dworze zapada, już zmierzch, a leśniczy nadal pracuje w łazience. Remont leśniczówki trwa przez wiele miesięcy, kiedy dobiega końca rodzina jest przeszczęśliwa z tego powodu.
Długo się tym nie cieszyli, bo po roku dochodzi do tragedii. Tego dnia Kinga zostaje z dziećmi sama w domu, gdyż jak zwykle Franka nie ma. Kobieta w kuchni zmywa naczynia Adaś bawi się w salonie, a Zuzia śpi w swoim pokoju.
W pewnym momencie miała wrażenie, że ktoś za nią stoi odwraca się, ale nikogo nie ma.
— Kinga nigdy nie miałaś ochoty uwolnić się od tego wszystkiego?
— Nie! Kocham męża i dzieci i nigdy ich świadomie nie skrzywdzę! A teraz odejdź ode mnie zły duchu!
Nagle rozlega się demoniczny śmiech, od którego szyby, aż pękają. Kobieta wszystko zostawia i wybiega z kuchni w korytarzu spotyka synka.
— Mamusiu, co się dzieje?
— Nic, nic syneczku.
Kinga, po czym mdleje, czym wystrasza Adasia chłopie klęka przy niej.
— Mamo co ci jest obudź się proszę.
Adaś szarpie mamę za rękę przy tym płacząc, bo nie rozumie co się dzieje. Kobieta po odzyskaniu przytomność jak sprężyna podrywa się z ziemi czarnymi.
Chłopiec przerażony ucieka do siostry pokoju, gdzie się zamyka. Kinga jak nigdy nic idzie do kuchni z szuflady wyciąga duży nóż i zmierza z nim na górę na to wchodzi Franek.
Żona się na niego patrzy tymi czarnymi oczami i zachowuje się jak byłaby w jakimś transie bezwiednie unosi rękę i rzuca się na męża wbijając mu ostrze w brzuch mężczyzna z bólu się zwija i upada na ziemię, a krew zalewa podłogę. Ona zaś udaje się na piętro do pokoju dziecinnego, gdzie Adaś i malutka Zuzia przebywają, po wywarzeniu drzwi morduje dzieci.
Gdy jest już sobą i uświadamia sobie, co przed chwilą zrobiła to popełnia samobójstwo. Ciało leśniczego i jego rodziny zostaje odnalezione dopiero po wielu miesiącach.
Lena i nawiedzony dom
Lena była samotną matką z dwójką dzieci, mieszkała w kawalerce. Pewnego dnia usiadła przed komputerem i zaczęła przeglądać domy na sprzedaż. W pewnej chwili natrafiła na dom, o jakim zawsze marzyła.
O dom będzie mój — pomyślała.
Nie zastanawiając się długo wykręciła numer agentki, która zajmowała się jego sprzedażą.
— Agencja nieruchomości — słucham.
— Dzień dobry, dzwonię w sprawie ogłoszenia, które znalazłam w internecie. Czy dom ze zdjęcia nadal jest na sprzedaż?
— Tak.
— Czy mogłabym go obejrzeć?
— Ależ oczywiście, jak pani chce to możemy udać się tam nawet dziś.
— Naprawdę?
— Jak najbardziej.
— Ale ja nie mam auta.
— Nic nie szkodzi ja panią zawiozę, proszę tylko podyktować mi swój adres.
Po podaniu agentce niezbędnych informacji Lena się rozłączyła i poszła do przedpokoju.
— Antek, Zosia, podejdźcie proszę do mnie!
Dzieci słysząc swoje imię natychmiast przybiegły do mamy.
— Mamusiu wołałaś nas? — zapytała Zosia.
— Tak, ponieważ zabieram was na wycieczkę.
— A dokąd?
— Zobaczycie, a teraz ubierajcie się szybciutko.
Zosia z Antkiem wciągnęli buciki, a następnie kurtki i czapki.
— Mamusiu jesteśmy gotowi, czy możemy już iść? — spytał Antoś.
— Zaraz podjedzie po nas pewna pani i razem z nią pojedziemy na miejsce.
Po tych słowach Lena ubrała się i wyszła z dziećmi na dwór. Po dwudziestu minutach na parking, przed blokiem, zajechało czarne BMW, z którego wysiadła elegancko ubrana kobieta.
Matka podeszła do niej ze swoimi dziećmi, przywitała się z pośredniczką, a następnie wszyscy wsiedli do auta i odjechali. Po trzech godzinach dojechali na miejsce, samochód zatrzymał się przed bramą. Agentka wysiadła z auta i otworzyła furtkę, która ledwo trzymała się w zawiasach.
Lena wraz z dziećmi podążyła jej śladem. Antek wyrwał się jednak matce i pobiegł przed siebie. Zosia zrobiła to samo.
— Dzieci, natychmiast do mnie wracajcie!
Ale one mamy nie słuchały. Lena więc przyspieszyła kroku, gdy dotarła na miejsce, okazało się, że stoi przed przepiękną willą.
— No i jak się pani podoba dom?
— Jest przepiękny.
— Mamusiu, gdzie my jesteśmy?
Kobieta kucnęła pomiędzy Antkiem i Zosią
— Co myślicie o tej willi?
— Jest śliczna mamusiu.
— To bardzo się cieszę, bo mama zamierza ją kupić.
— Super!
Agentka uśmiechnęła się do dzieci, po czym weszła po schodach i zatrzymała się przed dębowymi drzwiami. Wyjęła wielki żelazny klucz, włożyła go do zamka i przekręciła. Drzwi ustąpiły i wszyscy razem weszli do środka. Pośredniczka oprowadziła ich po domu. Na koniec stanęli na ogromnej werandzie z drewnianymi kolumnami, które strzegły wejścia. Lena stwierdziła, że to jest właśnie jej miejsce na ziemi.
Po powrocie do kawalerki, kobieta położyła dzieci spać, a następnie zaczęła pakować dobytek. Gdy skończyła, usiadła w fotelu i przesiedziała w nim aż do świtu. Kiedy tylko na niebie wzeszło słońce, poderwała się szybko, a bagaże postawiła przy drzwiach.
Następnie weszła do Zosi pokoju, obudziła dziewczynkę i ją ubrała, później to samo zrobiła z Antkiem.
— Mamusiu, co się dzieje?
— Nic moje skarby, biegnijcie do przedpokoju wciągnąć kurtki — poprosiła.
— Dobrze.
Dzieci prędko opuściły pomieszczenie, Lena zaś skierowała się do swojej sypialni i zamówiła taksówkę. Następnie podążyła do kuchni i przygotowała prowiant. Gdy skończyła obładowana pakunkami i bagażami, wyszła z dziećmi z mieszkania. Taksówka już na nich czekała. Cała trójka szybko zajęła swoje miejsca.
— Dokąd jedziemy? — zapytał kierowca.
— Do agencji nieruchomości — poprosiła.
— Robi się.
Po dotarciu na miejsce kobieta poprosiła taksówkarza, by na nią zaczekał, a sama z dziećmi pobiegła do środka. Gdy załatwiła, już wszystkie sprawy związane z zakupem, wróciła do taksówki i razem z Antkiem i Zosią pojechała do nowego domu.
Gdy wieczorem ułożyła już dzieci do snu, każde w swoim nowym pokoiku, powiedziała:
— No nareszcie mam czas dla siebie.
Usiadła w kuchni przy stole i patrzyła przez okno. Nagle usłyszała potworny huk, poderwała się z krzesła i wybiegła z domu. Obeszła całą posiadłość, ale nic nie znalazła, a gdy już miała wejść do środka, od niechcenia, zerknęła w stronę niewielkiego stawu, który w mroku był ledwo widzialny.
Niespodziewanie z wody wyłoniła się kobieta w białej koszuli nocnej i długich blond włosach.
— To się nie dzieje naprawdę — pomyślała.
Wystraszona wbiegła do domu i jak strzała wpadła na piętro, gdzie spały jej dzieci. Szybko wybudziła je ze snu i ciągnąc za ręce zabrała do własnej sypialni. Rodzeństwo tuliło się do siebie na jej łóżku. Lena podeszła do okna i zobaczyła zjawę kobiety, która przechadzała się po podwórku.
Potem usłyszała odgłos otwieranych drzwi, a następnie kroki na schodach, które stawały się coraz głośniejsze, aż w końcu ucichły. Drzwi w całym domu zaczęły niepodziewanie trzaskać, a okna otwierać się i zamykać.
Wystraszona złapała dzieci za ręce i wybiegła na dwór. Całą noc spędzili na pobliskiej plebanii. Następnego dnia wróciła z proboszczem, który pobłogosławił dom. Gdy skończył kobieta odprowadziła go do drzwi.
— Niech Bóg panią i pani dzieci błogosławi, ale ja na pani miejscu bym się stąd wyniósł.
— Co ksiądz ma na myśli? Włożyłam w tę willę wszystkie pieniądze i nie mogę się wyprowadzić.
— Zrobi pani, jak zechce, ale ten dom jest przeklęty.
Po tych słowach pośpiesznie się oddalił.
— Co on miał na myśli? — zastanawiała się.
Zamknęła drzwi, a z kuchni wzięła nóż i udała się na strych. Jeszcze tam nie zaglądała i chciała sprawdzić, czy to właśnie tam nastąpił wczorajszy wybuch. Początkowo drzwi nie chciały się otworzyć, ale naparła na nie ramieniem i ustąpiły. W środku panował straszny zaduch. Ruszyła w stronę okna, jednak nagle stanęła jak wryta w ziemię, bo przed oczami zamajaczyła jej postać wisielca, który niespodziewanie podniósł ku niej głowę. Spojrzał na Lenę, lecz zamiast gałek miał tylko puste, czarne oczodoły.
Kobieta wrzasnęła i rzuciła w niego nożem. Przeleciał przez wisielca i wbił się w ścianę tuż za nim. Nie czekając ani chwili dłużej, Lena jakby kopnięta prądem, wybiegła ze strychu. Wpadła do sypialni, złapała najpotrzebniejsze rzeczy i razem z dziećmi pospiesznie opuściła willę.
Domu jednak nie sprzedała. Nie chciała, żeby nowy właściciel przechodził przez to samo, co ona.
Po drugiej stronie tęczy
Tereny dzisiejszej Wirginii należały dawniej do wodza, który wraz ze swoim plemieniem zamieszkiwał te ziemie. Posiadał on osiemnastoletnią córkę. Dziewczyna miała kruczoczarne włosy i była niesłychanie piękna.
Figlarka (bo tak pieszczotliwie nazywał ją ojciec), od małego sprawiała kłopoty wychowawcze.
Pewnego dnia indianka wybrała się nad wodę. Pożegnała się z rodzicami i ruszyła na wycieczkę. Wolno szła przez las, podziwiając przyrodę i słuchając ptasiego śpiewu, dobiegającego spomiędzy koron drzew. Po dotarciu na plażę natychmiast zrzuciła z siebie sukienkę i nago weszła do wody.
— Fliper! — krzyknęła.
Po chwili przypłynął do niej jej przyjaciel delfin, który delikatnie szturchając dziewczynę, zapraszał ją do zabawy. Jak tylko zniknął pod wodą, Figlarka zanurkowała za nim i zaczęła swój taniec. Kiedy się wynurzyła, potrząsnęła głową, odrzucając włosy do tyłu. Krople wody na jej ciele lśniły w promieniach słońca, co sprawiało, że wyglądała jak morska bogini.
Po wyjściu z wody podeszła do miejsca, gdzie zostawiła sukienkę, ubrała się i ruszyła wzdłuż brzegu. W pewnym momencie w oddali dostrzegła wielki statek. Zaciekawiona podeszła bliżej, ukryła się za drzewem i zaczęła obserwować, jak marynarze budują wioskę otoczoną płotem z pali. Dowódcą tej całej eskapady był młody mężczyzna o kruczoczarnych włosach, z wąsem i kozią bródką.
Kobieta szybko pobiegła do osady, chcąc jak najszybciej opowiedzieć swojemu ojcu, co zobaczyła. Wpadła do namiotu, gdzie mężczyzna akurat oddawał się igraszkom ze służącą.
— Ojcze, ojcze! — krzyknęła Matoaka.
— Kochanie zostaw nas samych — poprosił wódz speszony faktem, że córka przyłapała go z kochanką i zobaczyła nagiego.
Służąca okryła się kocem i pośpiesznie opuściła namiot.
— I co jest takiego ważnego, że wpadasz tu jak po ogień, robiąc przy okazji strasznego rabanu?
— Na plaży biali rozbili obóz — rzekła dziewczyna.
— Co? Intruzi na naszej ziemi?! — Wzburzył się wódz, po czym wciągnął wyszywaną złotymi nićmi tunikę i wybiegł z namiotu.
— Straż, straż! — krzyknął.
Na zewnątrz zrobiło się ogromne zamieszanie, wszyscy biegali w tę i z powrotem. Przez trzy dni obradowali, co zrobić z niechcianymi przybyszami. W końcu podjęli decyzję, że trzeba ich zabić, więc o świcie wyruszyli z wioski. Przybyszów zamordowali, a kapitana pojmali.
Indianka wyszła na świeże powietrze i przysiadła na kamieniu, patrząc w księżyc.
— Zabiorę cię, kochany, na drugą stronę tęczy,
gdzie nie ma przemocy, a wszystkie słowa zostaną wypowiedziane… — śpiewała.
Nawiedzony zamek i skarb
Pewnego dnia arystokrata, który słynął z sadystycznych metod torturowania, wybrał się w rejs. Był już prawie u wybrzeża wyspy, do której zmierzał, gdy nagle rozpętała się straszliwa burza. Błyskawice cięły niebo niczym ostry miecz. Żywioł jednym ciosem roztrzaskał statek w drobny mak, a załogę rozrzucił na wszystkie strony świata.
Kapitan siedział w swojej szalupie i przez pięć dni wiosłował, aż dotarł na wyspę. Był tak wyczerpany, że gdy wysiadł, padł na piasek. Resztkami sił doczołgał się w cień palmy i plecami oparł o pień. Z niedowierzaniem rozglądał się wokół. Był zdziwiony, że nadal żył.
— Ja żyję! — krzyczał. — Naprawdę żyję, ale ze mnie szczęściarz.
Po odzyskaniu sił ruszył zwiedzać wyspę. Po powrocie na plażę upiekł nad ogniskiem złowioną rybę, po czym zasnął.
Rano wstał z postanowieniem, że przebada dżunglę. Przedzierał się przez nią, ścinając maczetą gałęzie. Gdy odpoczywał przy spróchniałym pniu, coś mu zalśniło. Wsadził doń rękę i znalazł butelkę z listem w środku. Szybko wrócił do szałasu, rozbił ją kamieniem i wyciągnął arkusz papieru. Po rozwinięciu okazało się, że jest to mapa oraz krótki list o treści:
„Zgodnie ze wskazówkami namalowanymi na mapie dojdziesz do ruin nawiedzonego zamku“ — odczytał wiadomość. Wszystko zwinął, schował do kieszeni i wyruszył na przygodę życia. Po trzech godzinach marszu przez busz dotarł na miejsce, mordując przy okazji po drodze w drastyczny sposób jakiegoś tubylca. Nie miał wyrzutów sumienia — wręcz przeciwnie — czuł rozbawienie i satysfakcję.
Odkopał skarb i żyłby na zamku długo i szczęśliwie, lecz ktoś widział, jak postąpił podle postąpił z mieszkańcem wyspy i urządzono na niego zasadzkę. Przywiązali go do drzewa i podpalili. Płonął jak wielka pochodnia, a zadowoleni tubylcy tańczyli dookoła ognia, śpiewając swoją plemienną pieśń.
Adam i anielice
Adam był wysokim brunetem o błękitnych oczach. Mieszkał ze swoją dziewczyną, która pracowała jako modelka, a że uwielbiał podejmować spontaniczne decyzje, nie zastanawiając się długo, spakował rzeczy, po czym wyszedł z mieszkania. Na klatce spotkał Tinę.
— A ty dokąd się wybierasz? — zapytała zdziwionym głosem.
— Wyjeżdżam! — wykrzyknął i zbiegł po schodach.
Kobieta otworzyła ze zdziwienia usta. Kiedy mężczyzna znalazł się w aucie, odpalił silnik i ruszył w podróż. Po trzech godzinach dojechał na miejsce. Nad brzegiem rzeki rozbił namiot i poszedł spać.
Następnego dnia, z samego rana, udał się na spacer wzdłuż rzeki. Po dwudziestu minutach dotarł do niewielkiego pomostu, do którego była przymocowana łódź. Zziajany od wiosłowania dotarł na drugą stronę rzeki.
— O rany, ale tu pięknie!
Z miejsca wyskoczył z ubrań i zostając w stroju Adama, rozpalił ognisko.
Szkoda, że Tina nie może zobaczyć tego raju — pomyślał.
Nawet nie zauważył, jak zapadła noc. Ułożył się przy ognisku i zasnął. W środku nocy zbudziły go dziwne odgłosy. Otworzył oczy i zobaczył, że dookoła niego stały anielsko piękne kobiety z długimi jak u syreny włosami i badawczo mu się przyglądały. Jedna z nich pochyliła się w jego stronę i palcem przejechała po twarzy.
— Skoro już zawitałeś na naszą wyspę, nie wyjedziesz z niej żywy.
Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko; ani się obejrzał, jak został związany. Następnie tajemnicze rezydentki zaniosły go do pałacu, gdzie poddawały różnego rodzaju torturom, a na koniec zabiły.
Ciało Adama nigdy nie zostało odnalezione. Mieszkańcy uważają, że wyspa jest nawiedzona.
Legenda głosi, że na tej wyspie znajdował się zakon, który został założony przez wyznawczynie bogini Ateny, lecz ich spokój został zakłócony przez najazd misjonarzy, którzy niemal na siłę próbowali zmusić kobiety do przejścia na katolicyzm. Gdy odmówiły, zamordowano je, a świątynię zburzono.
Stalowy Paul
Paul był bossem lokalnej mafii i mieszkał w dużym domu w Las Vegas. Jego żona, piękna Amanda, pracowała w lokalnym klubie. Mieli siedemnastoletniego syna Wincentego, który chciał być jak ojciec, więc założył gang nieletnich buntowników.
Małżonkowie leżeli w swoim łóżku, oddając się miłosnym igraszkom. Sypialnia była urządzona z wielkim przepychem. W oknie wisiały satynowe firanki, a na marmurowym parapecie stał kwiatek. Kobieta niespodziewanie wyskoczyła z łóżka i udała się do łazienki. Była kompletnie goła.
‘’ Ale mam zgrabną żonę’’ pomyślał szef.
Po chwili wróciła do sypialni. Miała na sobie czarną bieliznę i wyciągniętą z szafy minispódniczkę. Szybko uczesała włosy i pognała do pracy. Na odchodne mężczyzna przesłał jej całusa, trochę poleżał i też wstał. Założył szlafrok, po czym zszedł do kuchni, gdzie krzątała się gosposia.
— Dzień dobry, Dolores.
Kobieta, aż podskoczyła na dźwięk głosu swojego chlebodawcy.
— Ależ mnie pan wystraszył. Prawie dostałam zawału.
— Przepraszam nie chciałem pani wystraszyć.
Paul usiadł przy stole, kobieta postawiła przed nim talerz z jajecznicą.
— Smacznego.
Wincent przechodząc koło kuchni przywitał się z ojcem, po czym wyszedł z domu, wsiadł do wozu i ruszył przed siebie. Po pięciu minutach zajechał na miejsce spotkania, które miało się odbyć w opuszczonej fabryce. Jego ludzie już tam byli i na niego czekali. Ale ich klienta, Franka Krzywonosego nie było. Zjawił się dopiero po godzinie. Chłopak podszedł do limuzyny, z której wysiadł około pięćdziesięcioletni mężczyzna w okularach.
— Masz towar? — zapytał Wincent.
— Najpierw kasa.
Wincent kilka kroków odszedł, dwoma palcami przywołał do siebie Denisa. A ten przyniósł walizkę, z której wyjął pistolet P22 i bez najmniejszego ostrzeżenia oddał strzał. Tamci odpowiedzieli tym samym no i wywiązała się strzelanina. Pod eskortą kumpli uciekł z miejsca strzelaniny, ale został lekko ranny. Pod drzwiami swojej dziewczyny powiedział. „Wszyscy za jednego”.
Atramentowe serce
Klara jest kobietą o trudnym charakterze, mieszka w pięknym pałacu na Jamajce. Nosi długą satynową suknię zdobioną w haftowane wzory. Księżna uwielbia przejażdżki po okolicy na swoim czarnym koniu. Pewnego popołudnia siada na tarasie i czyta książkę Atramentowe serce.
W pewnym momencie w oddali dostrzega przystojnego jeźdźca na białym koniu, który jest obwoźnym kupcem. Kobieta postanowi zastawić na niego pułapkę i wstaje z krzesła.
Schodząc po schodach niechcący zawadza czubkiem buta o wystającą płytkę i spada z nich twardo ląduje na ziemi.
— Ała, ale boli!
Przystojny kupiec to zauważa i natychmiast do niej podjeżdża.
— Pomóc pani? — pyta.
— Jak byłby pan tak dobry, bo chyba skręciłam sobie kostkę.
Mężczyzna zeskakuje z konia i klęka na jedno kolano. Dokładnie ogląda rzekomo skręconą kostkę, ale nic nie widzi.
‘’ Z tej księżnej jest z niezła symulantka, a do tego, jaka piękna ‘’ myśli kupiec w duchu.
Wstaje z ziemi, otrzepuje kolano z piasku, po czym podaje Klarze dłoń. Kobieta chwyta go za nią i nieudolnie podnosi się. Mężczyzna na powrót dosiada swojego wierzchowca.
— Może napiłby się pan ze mną herbatki?
— Chętnie.
Po chwili siedzieli, już w salonie. Księżna w pewnym momencie wstaje i kuśtykając opuszcza pokój, zostawiając gościa samego. Pięć minut później wraca z pacą, na której stoją dwie filiżanki i ciasteczka.
— Muszę powiedzieć, że masz tu bardzo ładnie.
— Dziękuję.
— Herbatka była naprawdę bardzo smaczna, ale na mnie, już czas.
Po tych słowach kupiec wstaje ze swojego miejsca i wychodzi. Miesiąc później jest, już mężem księżnej Klary. Mieszkają razem w pałacu, ale ich szczęście nie potrwa długo.
Z samego rana wstaje w szampańskim nastroju. Podchodzi do okna i energicznym ruchem odsłania zasłony. Mężczyzna przewraca się na lewy bok i próbuje dalej spać, ale żona mu na to nie pozwala.
— Kochanie daj mi jeszcze trochę pospać.
— Nie ma nawet mowy no już wstawaj za pięć minut masz być na dole.
Kobieta z szafy wyciąga strój do jazdy konnej, który zakłada i wychodzi z pokoju. Mąż podrywa się z łóżka i wybiega za nią na korytarz.
— Lepiej się ubierz.
Mężczyzna znika za drzwiami ich sypialni, a po chwili pojawia się w jadalni ubrany w myśliwski strój. Po śniadaniu małżonkowie wyruszają na polowanie, z którego wraca tylko księżna.
Po trzech dniach ciało kupca zostaje odnalezione. Z tyłu głowy stwierdzono ślad postrzałowy. Pół roku udaje żałobę, żeby wśród sąsiadów i znajomych stworzyć wrażenie, że cierpi po stracie męża.
Żałoba jeszcze się nie skończyła, a księżna drugi raz staje na ślubnym kobiercu. Jej wybrankiem tym razem jest plantator bawełny.
Miesiąc później znów jest wdową. Jej mąż zjadł ulubioną potrawę zatrutą sproszkowanymi płatkami orchidei i zmarł.
Janek nauczycielem muzyki
Jestem Janek i pracuję w lokalnej szkole jako nauczyciel muzyki. W weekendy udzielam prywatnych lekcji. Właśnie siedzę przy stole i czekam na swoją uczennicę Betti.
— Gdzie ona się podziewa? Dobrze wie, że nie toleruję spóźnialstwa — mówię sam do siebie.
Nagle słyszę dzwonek do drzwi i wstaję z krzesła, by otworzyć drzwi, przez które po chwili do środka wchodzi wyzywająco ubrana Betti w towarzystwie swojej młodszej siostry. Na pierwszy rzut oka wygląda na wystraszoną.
— Co tak późno? — pytam.
— Przepraszam za spóźnienie, ale moja siostra Angelika koniecznie chciała przyjść ze mną.
— Spoko. Możemy zacząć lekcje?
— Ależ oczywiście.
— Super. Betti weź ze stołu flet — proszę.
— Dobrze.
— A czy ja też mogę? — pyta Angelika.
— Luzik, dla ciebie mam na początek cymbałki.
Dziewczyny biorą swoje instrumenty i siadają na odpowiednich miejscach. Zajmuję wygodnie miejsce w fotelu i ręką daje znać, by dziewczyny zaczęły grać. Jako pierwsza swoje umiejętności muzyczne ukazuje Angelika. Jak zaczęła walić w te cymbałki, to myślałem, że szlag mnie trafi.
Z natury jestem cierpliwym człowiekiem, ale nie wytrzymam tego dłużej. Podrywam się z miejsca i podchodzę wkurwiony, wyrywając jej pałeczki z rąk.
— Co to ma być? — pytam.
— Jak to co? „wlazł kotek na płotek”
— Ty to nazywasz melodią???
— A nie jest?
— To obok grania nawet nie stoi.
— Ale, dlaczego?
— Bo nie! To jest zwyczajne walenie cymbała w cymbałki — krzyczę.
Angelika opuszcza głowę w dół, pociągając smarkami w nosem, a na mnie spogląda z nienawiścią.
— Betti teraz twoja kolej — mówi.
Dziewczyna przykłada flet do ust i zaczyna grać, ale robi to tak fatalnie, że Janek wybucha.
— Dość! Dość! Dość! Tego nie da się spokojnie słuchać?
— Ale co panu się nie podoba w moim graniu? Bo ja uważam, że pięknie zagrałam.
— Wszystko! Obie jesteście kompletnymi beztalenciami i nie macie za grosz słuchu. A teraz się wynoście.
Dwunastoletnia Angelika pochodzi do swojej siedemnastoletniej siostry Betti i wychodzą trzaskając drzwiami.
Nareszcie sobie poszły — myśli.
Siadam przed laptopem i zaczynam w necie szukać nowej posady. Nagle słyszę dzwonek do drzwi połączony z waleniem w nie. Otwieram, a w progu stoją jego uczennice, ale tym razem z ojcem, któremu na imię Bogumił.
— Tatusiu on nas wyzywa od beztalenci — skarży się Angelika.
— Tak, tak — dodaje Betti.
— Czy to prawda? — pyta Bogumił?
— Tak miałem różnych uczniów, ale takich jak pana córeczki jeszcze nie spotkałem.
Bogumił rzuca się na mnie z pięściami i zaczynamy się bić, okładając pięściami, po twarzy, a córki dopingują ojcu w tym.
Magda zmywając w kuchni naczynia słyszy awanturę dobiegająca z salonu. Postanawia interweniować bojąc się, że komuś może się coś stać. Wchodzi do pokoju i widzi, jak nauczyciel bije się z jakimś mężczyzną, a dwie dziewczynki z zadowolenia, aż podskakują.
— Co tu się dziej? A tak w ogóle to kim pan jest, i dlaczego bije mojego Janka.
— Nazywam się Bogumił Krzykacz i jestem ojcem tych o to dwóch panienek.
— No dobrze, ale dlaczego pan szarpie i bije mojego faceta?
— Ten kretyn, co się zwie nauczycielem muzyki. Nazwał moje córeczki beztalenciami, a one są takie zdolne.
— Bo są.
— Janek ja bardzo cię proszę uspokój się.
— Jak mam być spokojny, kiedy ten pajac mnie wyzywa od kretynów.
— Złością kochanie nic nie zdziałasz, a pana córki wirtuozkami nie zostaną. A teraz proszę opuścić nasze mieszkanie chyba, że mam wezwać policję?
— Jak pani śmie mnie straszyć policją, czy pani wie kim ja jestem?
— Tak tak nasz tatuś jest bardzo ważną szychą w mieście — mówi Betti.
— I z łatwością może was, jak robaki zniszczyć — dodaje Angelika.
— Ty podła kanalio myślisz, że nie wiem o twoich przekrętach? Ja ci tu zaraz dam mnie wyzywać od kretynów.
Janek nie słuchał tego co mówi Magda tylko się ponownie rzucił na Bogumiła, przewracając na ziemię.
— Tatusiu dołóż mu! — krzyczą córki.
Co robić ten furiat zabije mi Janka — myśli Magda.
Wzrokiem poszukuje czegoś czym mogłaby uderzyć Bogumiła. Chwyta świecznik i uderza nim mężczyznę w głowę. Ogłuszony pada na ziemię podrywam się i chwiejnym krokiem podchodzę do aparatu telefonicznego, który wisi w przedpokoju.
— Komenda policji słucham?
— Chcę zgłosić napaść na moją osobę — odpieram.
— Kto pana napadł i gdzie? — pyta policjant.
— W moim własnym mieszkaniu zostałem zaatakowany przez ojca moich uczennic.
— Jak się nazywa?
— Bogumił Krzykacz.
— Czy pan wie kogo ma w swoim mieszkaniu?
— Nie mam pojęcia.
— Bogumił Krzykacz jest jednym z najgroźniejszych gangsterów, jakie ma nasze miasto.
— To co ja mam teraz zrobić?
— Przede wszystkim zachować spokój i jeśli to możliwe opuścić budynek.
— Dobrze.
Po tych słowach się rozłączam i wracam do salonu. Podchodzę do Magdy biorę ją za rękę i wychodzimy. Przekręcam klucz w zamku, zamykając bandytę z jego córeczkami w środku. Kiedy znaleźli się na dworze to z miejsca przeszli na drugą stronę ulicy.
Po czterdziestu minutach na ulicy zaroiło się od ubranych na czarno w kominiarkach antyterrorystów, którzy weszli do budynku Magda patrzy na to wszystko z niedowierzaniem. Co chwilę do jej uszu dolatywały strzały czuje się jak w jakimś filmie akcji. Po czterech godzinach akcja dobiegła końca i komandosi opuścili budynek. Zaraz po nich wkroczyli ludzie z zakładu pogrzebowego, a po chwili wynieśli trzy ciała.
Moja dziewczyna łapie mnie za rękę i podchodzimy do policjanta.
— Co to są za ciała? — pyta Janek.
— Bogumił Krzykacz walczył tak zaciekle, że zastrzelił swoje córki, a potem siebie.
Nie mogę w to uwierzyć, że moje uczennice nie żyją, jak w jakimś transie udaję się do swojego mieszkania.
Wchodzę do środka, a tam pełno krwi meble, poprzewracane pomieszczenie wygląda tak jakby przez nie przeszło tornado.
Po chwili Magda wbiega i z przerażeniem się, aż przeżegnała. Następnie spakowali najpotrzebniejsze rzeczy i wyjechali.
Dochodzenie w sprawie śmierci Bogumiła Krzykacza i jego córek umorzono, uznając to za podwójne morderstwo połączone z samobójstwem.
Billi kapitanem drużyny sportowej
Billi był wysokim brunetem o brązowych oczach, nosił kurtkę bejsbolówkę, dziewczyny się w nim kochały, bo był kapitanem sportowej drużyny. Jeździł lamborghini, spotykał się też ze śliczną kelnerką, której ojciec budował mury oddzielające bogate dzielnice od slumsów.
Pewnego dnia musiał wyjechać ze swoimi kolegami na sportowe zawody do innego stanu, bardzo nie lubił tego robić.
Chłopak po powrocie do domu zmęczony położył się spać. Rano zszedł na śniadanie i usiadł przy stole. Ojciec przyglądał mu się z groźną miną, ale w końcu nie wytrzymał i wybuchł.
— Billi do diabła jesteś dorosłym mężczyzną znalazłbyś sobie robotę, a nie jak pajac uganiał się za piłką.
Wściekły Bill wyszedł z kuchni. Gdy rodzice zostali sami, porozumiewawczo się na siebie popatrzyli. Po chwili kobieta zabrała się za zmywanie naczyń.
— Ale nie musiałeś tak na niego naskakiwać. Dobrze wiesz, że ta piłka jest dla Billego jest wszystkim.
— Nic mnie to nie obchodzi ma pójść do pracy! Oraz znaleźć porządną dziewczynę, a nie jakąś lafiryndę. Która za plecami męża przyprowadza do domu kochanka.
Chłopak słyszał rozmowę rodziców gwałtownie otworzył drzwi.
— Zabraniam wam tak o niej mówić! — wykrzyknął.
Po tych słowach wybiegł z domu wsiadł do auta i pojechał w prostej linii do mieszkania Julii, ale jej nie zastał. Więc udał się pod budynek muzeum poświęconego Titanicowi.
Zaczekał, aż wyjdą podszedł do nich i oddał dwa strzały. Następnie spokojnie wsiadł do wozu i odjechał, po przyjeździe do domu.
Zamknął się w swoim pokoju, gdzie napisał list pożegnalny i się zastrzelił.
Igor przedsiębiorcą
Igor Longday był bogatym przedsiębiorca, który wszystko zawdzięczał swojemu stalowemu charakterowi oraz surowym zasadom. Ufać tylko białym, nie głosować na demokratów, strzelbę trzymać nad łóżkiem, a córki wydać za bogatych kawalerów, to były jego wartości. Dzięki ogromnym uprawom tytoniu oraz kawy mógł pozwolić sobie na wiele rzeczy, nawet na pogardzanie i znęcanie się nad pracownikami, chłosta, krzyki i praca ponad siły były tutaj codziennością. Czy któryś doniósł na takie trudne warunki? Mieli rodziny na utrzymaniu, a tutaj w Meksyku to pieniądz w postaci łapówek decydował o wszystkim, trzeba było znieść podłe traktowanie i przynosić krwawy zarobek, uszczęśliwiając dziecięce twarze.
Rodzina nie mogła liczyć na inne traktowanie, piękna, przestraszona żona Maria cały czas czekała niczym na posterunku na powracającego z pracy męża, wykonując natychmiastowo każde jego polecenie. A córki, Kim oraz Sara miały zapewnione wszelkie możliwe lekcje od nauki języków obcych po wpajanie odpowiedniej etykiety towarzyskiej, o każdym ich ruchu meldowali słudzy, nic bez zgody ojca nie mogło istnieć. Jak wspaniałe, różnobarwne ptaki mogły obserwować świat spomiędzy prętów klatki.