dzieciństwo
mówią że słowa niewypowiedziane śnią się po nocach
przesiąknięte żalem jak pamięć o matce
w miejscach gdzie światło kruszeje niczym drzewo życia
na ażurowym wisiorku a w nim już tylko robaki
wydrążone kanały zbutwiałe zdobienia
z trudem przełykam kolejny dzień jak tabletkę
wiem że te wszystkie chwile kiedyś mnie dopadną
perspektywa patrzenia za okno przeraża
przesuwam powoli krajobraz babie lato
jesień nabiera kolorów rdzawych barw
utrwalam w pamięci to co zostało z dzieciństwa
niedoleczone zatoki i przenikliwy strach przed wodą
czy po tamtej stronie płotu też istnieje świat
podwórko pełne dzieci żużlowe alejki dla rowerów
stara grusza gdzie zaklepane zostały imiona
mojego pokolenia szukam tych postaci jak w zabawie
w chowanego jestem osobą odliczającą do stu
pośpiesznie odwracam się od drzewa
to jak przedzieranie się przez gąszcz twarzy
wyobrażenie sobie świata dziecięcych rozmiarów
2002-09-22
śnieg
biel jakby ziemię ktoś
zapakował w papier biurowy
i na jakiś czas tak zostawił
a ja piszę śladami scenariusze
oglądam w myślach filmy
dydaktyczne na swój temat
choć sezony mijają odcinki
są archiwizowane to i tak
nie wszystko pamiętam
plamy są niczym tropy
na naruszonym śniegu
ścieżki prowadzące
bezpowrotnie na biegun
bo przecież zdanie kończy kropka
bądź wielokropek wtedy należy
znaleźć inną drogę
miejsce odosobnienia
w granicach rogu kartki
gdzie śni się to o czym pisałem
dokąd szedłem i skąd widać
pojedyncze ślady sań
jakby życie było ziemistą linią
a obok leżały bruliony kartek
tysiące płatków dziewiczego śniegu
2020-12-02
wyrzucam z siebie jad przez barierkę balkonu
przywołany rok jest bezduszny
jak pracodawca który zwalnia przed Bożym Narodzeniem
życząc wesołych świąt
po czym siedzisz i jakoś ci przykro
bo co miałbyś powiedzieć
że po kilkunastu latach pracy masz ochotę się upić
i jeszcze raz upić i pić aż do upadłego
aż nie rozpoznasz tego miejsca wisząc głową w dół
za barierką balkonu zapytasz gdzie fajerwerki
rozpryskujące się na miliony świecących iskier
dokąd poszła żona dzieci co z kotką
gdzie śnieg bałwan przed domem
a może to miejsce jest jak chodnik
posypany solą drogową ja jestem komuś solą w oku
i nic z tym nie mogę zrobić
z balkonu widać kryształki teraźniejszości słone kałuże
śladów ludzi których nie znam z imienia i nazwiska
prawda jest taka że wystarcza na ten dzień
rzeczony wiersz który przyszedł przemówił
a teraz odchodzi
2022-02-14
próbuję przechować się u syna w pokoju
w pokoju syna próbuję przeczekać
koleżankę żony oglądam szkice
martwej natury fotografię dzbanka
wypełnionego do połowy wodą
bądź do połowy pustego jak kto woli
na twardym blacie szafki nocnej
cebula towarzyszy cytrynie
jako dekoracja do szkicu na egzamin
dwa obce sobie przedmioty
leżą obok siebie zbliżam się do ciebie
myślami mijają godziny grawitacja
oddziałuje na nas wszystkich
kładę głowę na biurku miasto za oknem
coraz bielsze aż w końcu znika
pod pierzyną puchu a ty wciąż rozmawiasz
słowa toczą się w śnieżne kule
lepią w zdania krajobraz w którym białe
niebo błyszczy niczym płatki śniegu
śpiąca postać odbija się w lustrze
białej szafy z Ikei
2020-01-08
plan
gorzka herbata powinna wystarczyć
a potem patrzenie w lustro z uśmiechem dziecka
ono tkwi we mnie uparcie jak ta chrypka
od witania nowego roku
milczenie jest złotem ktoś kiedyś powiedział
więc milczę liczę złotówki po świętach
najważniejsze to pogodzić się ze sobą
nie przegapić kolejnych dni
niech wrogie sobie światy walczą
a ja zamiast udawać kogoś innego
udaję siebie znam te wszystkie niedoskonałości
niedoróbki każdy kawałek skóry
ten fragment mnie który jest bezsilny
wobec nieustających pokus
w ostateczności wchodzę w nowe
w starym ubraniu oblizując palce
po zjedzeniu sernika z postanowieniem
zerwania ze słodkim nałogiem
uwierzenia że potrafię w tej gorączkowej transformacji
przejść obok tych wszystkich łakoci
jednocześnie myśląc jakie przygnębiające
musi być życie bez słodkości
jakie bolesne i cierpkie
2015-01-01
astronauta
świat przyłapał mnie na tym jak oddycham
wydalam dwutlenek węgla
kim więc jestem okryty
białą puchową kurtką
astronautą w odczuwalnej jasności
wierzę w schematy
powtarzających się czynności
w białe przełęcze snu
zmienność wszechświata
kiedy wyciągam język kryształki lodu
rozpuszczają się
pod wpływem ciepła
zamieniając w wodę
to jak cud którego doświadczasz
w życiu każdego roku
2014-02-14
kołatanie
wyślizguję się nocy
jakbym się czegoś obawiał
nie otwieram oczu
choć nie sposób zasnąć
przy tym kołataniu serca
rozpędzony do prędkości
dwustu dwudziestu uderzeń na minutę
właściwie to przez chwilę
byłem niedościgniony
a potem nagle wyhamowałem
pomyślałem że za tym mostem
nie ma dalszych mostów
jedynie biało czarne nekrologi
ciemność w której szukam
instynktownie twojej dłoni
a parkan otacza mnie coraz bardziej
oddziela od światła
staję się nieobecny
jak ta pulsująca gwiazda
na tym małym skrawku nieba
zastanawiając się czy wrócę
docisnę pedał gazu
wyprzedzę jadące samochody
rozpędzony
nie będę już martwy w środku
2022-07-14
rozświetlanie
kiedy jestem sam patrzę przez oko Kapłona
wyobrażam sobie ludzi jako małe robaczki
tak małe że przy pełnym wschodzie słońca
można zauważyć co najwyżej bruzdy
wgłębienia ich domów dziury w ziemi
między betonem a kępkami zieleni
po czym zamykam i otwieram oczy
spoglądam w górę na odległe planety
myślę sobie że ten świat kiedyś raptownie
wyhamuje i czy będę w pionie czy w poziomie
na tym absolutnie malowniczym obrazie
końca świata wyparuję zatem potrzebuję cudu
chwili dla siebie a może nawet calusieńkiego
dziewiczego poranka kiedy słońce
przesuwa się coraz głębiej za futrynę
zbliża wolno po ścianie jakby badało teren
dotykając chłodnego wnętrza domu
decydując o swojej alienacji
2024-03-17
kontent
chyba umrę w tym hipermarkecie
obok alejki z mięsem upadając na kobietę
pachnącą słodkimi konwaliami
niech patrzy jak słońce zachodzi
powoli wylewa się na pobliską półkę
z alkoholem to ja autor wszystkiego dobrego
dlaczego wciąż myślę o tym
zamiast słuchać muzyki która oddziałuje na zmysły
klientów ponieważ boję się bardziej niż inni
wieczne odpoczywanie na dziale z owocami
to tu czuję się jak w sadzie
spacerując dróżkami z nią bądź za nią
spotkajmy się jeszcze mówię przechodząc
nieznanymi mi dotąd przesmykami
aż trudno uwierzyć próbuję złapać
swój ostatni oddech idąc promenadą
z chemią jest w tym jakaś okazja
ale coś się urywa w kolejce może paragon
na którym wyblakł numer telefonu
imię mówione przez przerwę w regale
świadomość śmierci wykracza poza ten sklep
spotkajmy się jeszcze zanim nadejdzie pora nowych
gazetek z resztą pieniędzy
mówiąc sobie przy wejściu dzień dobry
2020-01-28
czasy które nigdy nie nadeszły
krzyknąłem w pustym pokoju
głos rozszedł się i wrócił jak wspomnienie
o meblach na raty najlepsze czasy
które nie nadeszły
wyszły z mody niczym stół cztery krzesła
jak numer archiwalny gazety
w życiu codziennym aktualności
o stanie miłości do żony
rodziny kochanki a może koleżanki
która nic o tym nie wie
ogłoszenie przyklejone do szyby
nie parafialne gminne kazuistyczne
finalne niczym dym z papierosa
po wszystkim szepnąłem
jakbym obawiał się czegoś
pamiętał niecenzuralne słowa
wypowiedziane w złości z miłości
bólu wszystkie gesty machnięcia
odciski palców na blacie telewizorze
lusterku siedząc na krześle
przemilczałem ten dzień
zlekceważyłem głos z samej góry
który rozszedł się i wrócił
jak najlepsze czasy które nie nadeszły
2021-12-11
biały
rozmyślam jaki szturm mógłbym przypuścić
jaki huragan w niebie obudzić
by w białej zamieci świat znów zobaczyć
bo biały to kolor duchowej perfekcji
symbol początku a może nawet rewolucji
i jeśli gdzieś umrę to tu za tymi bielutkimi drzwiami
w tym pokoju na tym łóżku wśród śnieżnych mebli
marznąc w blasku tej mlecznej jarzeniówki
która zza pleców świeci niczym księżyc
a świat się nie dowie o mojej śmierci
dopóki jest biały otwarty na nowe
jak kolor kowidowej maski która odbija się
w łazienkowym lustrze dwadzieścia po piątej
kiedy idę po omacku starając się nie uronić
ani jednej kropelki ani jednej myśli opierając dłonie
o zimne ceramiczne białe płytki w toalecie szpitalnej
myśląc jak długo powinno się patrzeć w lustro
żeby swój mrok w jasność obrócić by się wykopać
z ciemności byle tylko w aurze biały kolor zobaczyć
jak ten wybuch światła nad głową
SOR, 2023-05-02
nieżyt
czym jest przeziębienie wobec zawału serca
ten moment kiedy leżysz
a krajobraz rozmazuje się w oczach
wtedy ta i tamta strona
jest jedynie w deszczu
jakby nie było ciemnej toni
ani granicy między życiem a śmiercią
wyłącznie mokry obraz
przywołany jak wspomnienie z dzieciństwa
przed którym nie uciekniesz
kojarzysz go z zażywaniem leków
wydmuchiwaniem nosa
z tamtejszą ulicą i domem
rozległym podwórkiem
dużą dziką gruszą za oknem
pod którą mieściło się serce
otaczający świat jak wianuszek
oddzielał od problemów
stresu który po wejściu w dorosłość
wnikał w ciało aż po uczucie kiedy czas się
zatrzymał a zimne wody potu
wylały strugami rzek na szare
bawełniane prześcieradło
tajemnice alkowy
wówczas widziałem początek
i koniec tą i tamtą stronę