E-book
43.67
drukowana A5
59.99
audiobook
40.55
Astrolog

Bezpłatny fragment - Astrolog

całkowicie nieprawdziwa historia


5
Objętość:
383 str.
ISBN:
978-83-8273-971-8
E-book
za 43.67
drukowana A5
za 59.99
audiobook
za 40.55

Prolog

Prezydium Rady Europy w Strasburgu przekazuje następujący tom do

„Archives du Conseil de l’Europe“ z wyraźną adnotacją


Są to relacje naocznych świadków — przymusowo eksmatrykulowanego studenta Akademii Policyjnej i jego narzeczonej, sprzedawczyni z budki z pieczywem, z kryminalną przeszłością.


Dokumenty te mają globalne znaczenie polityczne i wymagają dokładnego „vérification de la véracité“ w odniesieniu do pracy i historii legendarnego astrologa Scultetusa.

.

dla Basi


© 2021 Jürgen G. H. Hoppmann

Korekta końcowa i głos audiobook: Krystyna Sławińska, Lubań

Korekta: Agnieszka Czajkowska, Bogatynia

Tłumacz: Nancy Paula Nguyen, Wilka-Bory

Redakcja: Gundula Bacquet, Frankfurt nad Menem

Okładka i część wewnętrzna rysunków: Lorenzo Gori, Berlin

Zdjęcie zegara księżycowego w ratusz Görlitz: Stefan Müller, Görlitz

Obraz na odwrocie książki: Waltraut Geister, Jauernick-Buschbach

Rysunki w załączniku: Patricia Cooney, St. Gallen

Skład okładki, książki i audiobooki: ArsAstrologica, Görlitz

Wielka Promieność

29.12.2019 Słońce

Górne Łużyce

05:58 Rothenburg

Śnieg sypie na wystawę, osiada jak cukier puder na świeżo upieczonych, cynamonowych bułeczkach z bardzo miękką skórką. Z nozdrzy dziewczyny za ladą wydostają się gęste kłęby pary. Zawija ciaśniej szalik wokół smukłej szyi, zapina sweter na kwiecistym fartuchu. Na jej czole i policzkach błyszczą małe brązowe plamki, zimą niezbyt widoczne.

Twarz bez piegów jest jak księżyc bez gwiazd, mówi jej ukochany. Jej oczy błyszczą jak dwa słoneczka, a nagie opuszki palców, wyglądające z odciętych wełnianych skarpetek, które Evi nosi jako rękawiczki, przypominają ciekawskie myszki.

Max przynosi świeżą cappuccino z Akademii Policyjnej, ponieważ zakup porządnego ekspresu do kawy w budce do sprzedaży pieczywa, jest jeszcze w odległych w planach.

– Evi, uważaj gorące!

– Dziękuję. Tutaj masz torbę z ciastkami na twoją jednodniową praktykę. Wielki Europejski Festiwal Planet. Ochroniarz na jedną noc.

– Zaprzeczam. Po prostu mam przewieźć celebrytę z Berlina do Drezna. Przyjedziesz potem. Tu masz voucher na hotel- nocleg ze śniadaniem oraz bilet na festiwal z dostępem do strefy VIP.

– Odbiło ci, Max?

– Potwierdzam.

– Bilety są na twoje nazwisko!

– Nie ma sprawy. Wieczorem idziemy na imprezę, a w nocy …

– Ja z moimi piegami wśród tych wszystkich celebrytów?

– Twarz bez …

– Bla bla bla . Trzechsetna rocznica legendarnego ślubu z 1719 r. Czy wiesz, ile dzieci ten saksoński książę zrobił swojej księżnej?

– Piętnaścioro.

– Musimy porozmawiać.

– O czym?

Twarz Evi robi się tak czerwona, że znikają wszystkie piegi.


Migają reflektory. Ciężka, chromowana, luksusowa fura. Kobieta za kierownicą ma krwistoczerwone usta i prowokacyjnie umalowane oczy. Wysiada, uśmiecha się i macha kluczykami do samochodu. Pod perskim płaszczem ma czarny, biznesowy garnitur, niezwykle krótki jak na tę porę roku. Świetna figura.

Max sięga po torebkę z ciastkami, nie patrząc na nie.

– Wow, VW Phaeton GP4 z Gläsernen Fabrik w Dreźnie. Wtrysk paliwa. 6 litrów pojemności skokowej. 12 cylindrów, 450 koni mechanicznych przy 6050 obrotach. Na razie.

Kobieta zauważa jak Evi posyła za nim całusa, wsiada od strony pasażera. Jej spódnica podsuwa się do góry, odsłaniając pończochy i opalone w solarium uda.

Policyjny student rozpoczyna praktykę rykiem silnika. Toczące się koła rozpryskują żwirek na zardzewiałej budce z pieczywem. Opony o szerokim bieżniku ugniatają czarny asfalt. Czerwone tylne światła giną w sosnowym lesie.

Berlin

07:42 Autostrada miejska, zjazd   Sonnenallee

Kierowniczka festiwalu Aurora Celestico przegląda swoją korespondencję. Co jakiś czas pochyla się nad konsolą i zmienia stacje w radiu. Gdy to robi, jej marynarka rozchyla się, a Max nie może się powstrzymać od zatopienia wzroku w jej obfitym biuście. Aurora kwituje to małym frywolnym uśmiechem, podnosi rękę i zaczesuje niesforne włosy za ucho. Wokoło roznosi się zapach perfum, zmieszany z zapachem skóry.

Podpisuje pisma złotym długopisem. Paznokcie ma pomalowane na różowo, zadbane dłonie, bez obrączki.

Cichy okrzyk, gdy z listu wypada fioletowy banknot.

— Pięćset euro z Europejskiego Banku Centralnego. List przewodni, ostemplowana koperta zwrotna — ach, jak to pachnie! — i to:

Aurora wyciąga do ochroniarza rysunek. Symbole połączone kolorowymi liniami, litery i cyfry.

— Czy wiesz, co to jest, młody człowieku?

— Horoskop. Też mam jeden — odpowiada Max.

Przebiega opuszkami palców po liniach. Ssie złotą skuwkę swojego długopisu, patrząc głęboko w oczy Maxa.

— Oryginał z Indii?

— Potwierdzam. Ale …

Kierowniczka festiwalu uśmiecha się chytrze.

— Ten pokazuje wprowadzenie Euro w gotówce: pierwszy stycznia 2002, Frankfurt nad Menem. Wenus w głębinach nieba i Priapos ukryty w dwunastym domu. W liście przewodnim napisano: „Interpretuj zgodnie z metodą Gorbaczowa.” Spróbujesz? Wtedy pieniądze będą twoje.

— Zaprzeczam. Ja …

— Niedługo nauczysz się je interpretować. Twoja praktyka dopiero się rozpoczęła.

— W Dreźnie dojedzie Evi. Wtedy to się skończy.

— Ta mała sprzedawczyni w zabytkowym samochodzie? Jakie to słodkie!

Aurora Celestico świeci tysiąc razy jaśniej niż zmęczone zimowe słońce. Zamyślona ssie swój złoty długopis. Tu i ówdzie eleganckim, odręcznym pismem dopisuje komentarze na kartce, składa ją i wsuwa do pachnącej migdałami koperty. Banknotowi pozwala wsunąć się w ciepłe zagłębienie dekoltu.

— Patrz przed siebie, policyjny studenciku! Tam po prawej stronie jest skrzynka pocztowa. Widzisz ją? Dobrze. Zatrzymaj się na chwilę, zaraz wrócę. Następnie udamy się na Alexanderplatz. Punktualnie o ósmej odbierzemy Scultetusa, naszego głównego gościa spod zegara czasu światowego. Jestem taka podekscytowana.

Kierowniczka festiwalu chwyta list, wysiada i jeszcze raz się odwraca.

— Będziecie się wspaniale dogadywać.

— Tak, bardzo w to wierzę — oburkuje ochroniarz.

Kobieta kręcąc biodrami podchodzi do skrzynki pocztowej. Zerka przez ramię, przyłapując Maxa podziwiającego jej tyłek. Oblizuje brzeg koperty, zakleja i wsuwa w szczelinę. Lekko podryguje. Drży dziwacznie. Mruga frywolnie. Wymachuje jak opętana złotym długopisem. Wystawia język. Toczy pianę. Mdleje.

— Kurwa! — Policjant na krótkoterminowej praktyce zrywa pasy bezpieczeństwa i wypada z samochodu. Aurora ma drgawki, pluje zakrwawioną pianą. Max podbiega do niej.

Przełożona podwija rękaw jego swetra. Złotym długopisem wypisuje na ramieniu cyfry i liczby w nieuporządkowanej kolejności. Blednie, z trudnością porusza ustami. Łamiącym się głosem błaga Maxa, by chronił Scultetusa.

Źrenice uciekają pod powieki.

Policjant z włączonymi światłami awaryjnymi i pięścią na klaksonie, przebija się przez wielkomiejski ruch, w zasięgu wzroku ma wieżowiec szpitala klinicznego Charité. Korki uliczne, roboty drogowe. Przejeżdża bokiem po krawężniku, gubiąc kołpak. Wreszcie pojawia się owalny dach izby przyjęć. Z piskiem opon podjeżdża pod budynek

Wyciąga Aurorę Celestico z auta, niesie na rekach i woła pracowników izby przyjęć. Telefony dzwonią, ale nikt nie odbiera. W końcu ratownicy medyczni odpychają go na bok. Przyciskają ciężki jak żelazko defibrylator do ślicznych piersi omdlałej. Jej wiotkie ciało unosi się. Opada. Rytmicznie uciskają klatkę piersiową. Maska z tlenem. Rozmazany makijaż upodobnia twarz do grymasu klauna. Słychać dzwonienie w generatorze wstrząsów, ładowanie do następnego porażenia prądem. Ponowne drgawki.

Więcej tlenu! Uciskanie klatki piersiowej, aż żebra pękają.

Max przyczaja się. To nie ma sensu. Niczym powtórka z Afganistanu. Friendly fire — przyjacielski ogień. Wsparcie lotnicze z fałszywymi koordynatami. Dwóm jego kumplom rozerwało dupę od przyjacielskiego ostrzału. Lekarz polowy też nic nie mógł zrobić. Gówniana sprawa, zdarza się.

Górne Łużyce

08:25 Rothenburg

W Akademii Policyjnej trwa zimowa przerwa. Wszyscy uczniowie pojechali do swoich rodzin na Boże Narodzenie, z wyjątkiem jednego, który odbywa swoją jednodniową praktykę.

Opustoszała wiejska droga. Kulejąca postać zbliża się z oddali jakby w zwolnionym tempie. Pani Kwoce zajmie pół wieczności, zanim dotrze do budki z pieczywem. Cisza i ziejąca pustka, nie do zniesienia dla młodej dziewczyny z Europa- miasta Frankfurt nad Odrą, która przywykła do kupowania drobiazgów w różnych centrach handlowych, ucieczek przed sklepowymi detektywami i przemycania różnych rzeczy przez most graniczny do Słubic, nieustannie unikając straży. To jest dreszczyk emocji. Musisz mieć cały czas oczy dookoła głowy. Tutaj, gdzie w czasie wojny wysadzono wszystkie mosty na granicznej Nysie Łużyckiej, można spać całymi dniami. Nic się nie dzieje. Nuda jak cholera.

– Czerstwe pieczywo dla kurczaków, proszę pani? Zobaczmy, co dzisiaj mamy. Proszę bardzo. A do tego kilka bułek z miękką skórką? Moja prababcia pozwala im rosnąć bardzo powoli i piecze je na małym ogniu. Za wszystko płaci pani jedno euro, a ponieważ są święta, trzy torebeczki musującej oranżadki dla wnuków. Oryginalny wschodnioniemiecki produkt ze starego, dobrego NRD! Niech wezmą na język. Przyjemnie łaskocze. Totalnie zabawne!

Pani Kwoka dziobie sękatym palcem wskazującym w stronę pokrytych plamkami policzków Evi. Rozrywa torebkę z oranżadką i pozwala białemu proszkowi spłynąć na śnieg

– Czy to narkotyki? Nie jesteś stąd.

Evi robi się biała jak ściana, tak że jej piegi uwydatniają się jeszcze bardziej.

– Jestem z Frankfurtu nad Odrą, tego biednego na granicy z Polską, nie z bogatego Frankfurtu nad Menem w Niemczech Zachodnich. Ale mój chłopak jest z Zachodu.

– Ten z dużego wozu?

– Tak, tak. Wielki i Mały Wóz oraz wiele innych znaków zodiaku. Wszystko będzie na Wielkim Europejskim Festiwalu Planet w Dreźnie. Proszę popatrzeć, tu mam voucher na wszystkie wydarzenia. Łącznie z zakwaterowaniem w hotelu!

– Z dużego wozu dziś rano.

– Och, ma pani na myśli Phaetona kierowniczki festiwalu. Wspaniały pojazd, prawda? Mój chłopak towarzyszy jej jako ochroniarz.

– Coś mówili na kanale policyjnym. Kobieta nie żyje. Kierowca zbiegł.

Pani Kwoka pośpiesznie kładzie na ladzie monetę. Odchodzi kolebiąc się jak kura. Evi patrzy za nią.


Bez Maxa jest tu tak samotnie. Zna go dopiero od dwóch tygodni. Pojawił się nagle. Kupił słone ciasteczka z jej stoiska, wpatrując się w nią wielkimi oczami. Schrupał twarde jak kość pieczywo, w mgnieniu oka. Słone ciasteczka, to tak naprawdę tylko dekoracja na Boże Narodzenie i Wielkanoc oraz serbołużyckie ptasie wesela i takie tam, tu na Górnych Łużycach, daleko od Frankfurtu nad Odrą. Zapytała, czy chce coś jeszcze. Jąkając się mówił coś o kwartetach samochodowych, w swoim pokoju w akademiku. Kwartety samochodowe i czasopisma militarne. Nic więcej nie powiedział. Wciągnął swoje cudowne usta do środka, jakby chciał cofnąć to, co powiedział.


Evi odpowiedziała tylko, że nigdy wcześniej nie grała w kwartet samochodowy i że kończy pracę o szesnastej. Punktualnie o czwartej był z powrotem. Jej piersi płonęły, jak zawsze w dni płodne. Przy bramie Akademii Policyjnej sprawdzili jej dowód. Cóż, poszło jak po maśle. Na szczęście nie sprawdzili jej rejestru karnego. W pokoju miał czelność wyciągać swoje głupie, wojskowe czasopisma. Nie z nią te numery! Jednym ruchem odpięła klamrę jego paska, rozpięła rozporek, zsunęła wełniane spodnie aż do kozaków, popchnęła go tyłem na łóżko, zacisnęła między zębami obszycie kwiecistej kiecki i udzieliła mu lekcji jazdy konnej.

Max pracował prężnie i precyzyjnie, jak maszyna do szycia, nawet w pozycji leżącej, z dwoma kartami do gry w kwartet samochodowy i zabawkowym modelem haubicy czołgowej z II wojny światowej uwierającymi go w plecy. Po trzech minutach wystrzelił pierwszy magazynek, aż zadzwoniło jej w uszach.

Wstrzymać ogień. Zrzuciła z siebie ubranie. Nakarmiła go, żeby nabrał sił, cynamonowymi gwiazdkami, które przyniosła z sobą. Czas się rozejrzeć. Żadnych zdjęć rodzinnych, żadnych selfie z panienkami czy coś. Tylko kolorowy rysunek, przyklejony do ściany, zniszczony, pożółkły i poszarzały.

Niebo w Indiach, 29 lat temu, w dniu jego narodzin. Astronomicznie poprawne, uważa Maksiu, ale z drugiej strony, to tylko bełkot. Urodził się w hipisowskiej komunie. Matka po porodzie wstała i wyszła. Kupili go przejeżdżający turyści: urzędnik skarbowy z Bremy z żoną, pracującą na pół etatu nauczycielką szkoły średniej. Dwieście marek, równowartość 102 euro i 26 centów, w tym sfałszowany akt urodzenia, aby zaoszczędzić czasochłonnych formalności adopcyjnych. Prawdziwa okazja.

W Niemczech Zachodnich, pamiątce z wakacji z dotychczas łysej czaszki zaczęła wyrastać czarna jak smoła szczecina. Zastępcza mama chciała blond aniołka z lokami i nalegała na cofnięcie błędnego zakupu. Jej mąż się sprzeciwił. Z prawnego punktu widzenia nie zalecano przyznania się do winy w przypadku oszustw dotyczących dzieci. Fałszowanie dokumentów, ewentualnie oficjalna skarga. Stawką był jego awans. W najgorszym wypadku Urząd Skarbowy domagałby się spłaty kredytu na ich dom.

Zastępczy tata, oficer rezerwy, zasugerował, aby jak najszybciej oddać chłopca do wojska. Jako zwykły żołnierz wkrótce wyniósłby się z domu. Zamiast smoczka niemowlę dostało więc gumowy nóż, a gdy tylko zaczęło chodzić, plastikową zbroję rycerską i pistolety na wodę. Gdy podrósł doszły do tego strzelanki na konsolę. Najbardziej lubił kwartety samochodowe. Dopóki opiekun wygrywał, godził się z nim grać.

W wojsku było fajnie. Prawdziwe koleżeństwo, współdziałanie, misje zagraniczne. Najpierw Kosowo, potem Afganistan. KSK- Dowództwo Wojsk Specjalnych. Dobre czasy. Cóż, zdarzały się sporadyczne zasadzki Talibów i przyjacielskie ostrzały. Może powinien był bardziej pilnować swoich kumpli. Od tego czasu morski szum w głowie, niezdolny do służby wojskowej.

Kiedy po pobycie w sanatorium wojskowym pojawił się ponownie w Bremie, przybrani rodzice wpadli w panikę. Wykorzystali swoje kontakty i pozbyli się go. W ubiegłym roku Akademia Policyjna w Lipsku, teraz szkoła techniczna tutaj w Rothenburgu.

Hipisi z Indii są naprawdę fajni – mruknęła Evi i pogłaskała swojego małego policjanta. Jego członek od razu stanął na baczność. Rezerwowy magazynek załadowany, gotowy do następnego ataku. Tym razem pozwoliła mu przejąć inicjatywę.

A Evi? Nie powiedziała mu o przemycie narkotyków ze Słubic i o tym że była karana we Frankfurcie nad Odrą. Dlaczego miałaby to zrobić? Nie pytał jej o nic nowy ukochany, nie robił zamieszania. Co za przyjemność!

Kochali się i rozmawiali przez pół nocy. Rozmawiali i kochali się. Uroczy student policji był pełen wigoru i sprzedawczyni pieczywa pozwoliła mu na wiele. Ośnieżona ciężarówka z pieczywem na wiejską drogę ruszyła dopiero po długich namowach.

W małym domku w leśnej wiosce prababci wyrabiała ciasto jak w transie. Toczyła małe drożdżowe kulki z wyrośniętego ciasta, przy czym nuciła głupkowatą piosenkę Musiała pozwolić bułkom rosnąć powoli, żeby miały bardzo chrupiąca skórkę. Rozpaliła w kuchennym piecu. Dorzucała raz po raz drzewa, rozmarzając się coraz bardziej.

Ocknęła się dopiero wtedy, gdy o piątej rano prababcia wpadła kaszląc do zadymionej kuchni. Minęło trochę czasu, nim czarne jak smoła zwęglone wypieki zostały wyskrobane z pieca. Wtedy zrozumiała: Ten łajdak skradł jej serce!

Od tej pory Max czekał na nią w ciemności, przy wiejskiej drodze każdego ranka. Pomagał jej podnosić ciężką klapę w budzie. Stawiał na ladzie termos z czarną kawą. Evi wrzucała do niej kostki cukru szczęścia, na wierzch wlewała świeżą śmietankę i fundowała gwiazdki cynamonowe. Śniadanie dla dwojga pod rozgwieżdżonym zimowym niebem. Po pracy wracał, zabierał ją na górę do swojego pokoju w akademiku: kwartet samochodowy i tym podobne, jak zwykle.


Teraz tkwi bez niego, w niemieckiej części Dolnego Śląska, w szczerym polu z darmowym biletem na Festiwal Planet. Evi nie pozwoli, by Pani Kwoka zepsuła jej humor. Nie, nie uda jej się! Cieszy się na dzień w Dreźnie i na miłą noc w luksusowym hotelu. Razem.

Berlin

08:30 Zegar czasu światowego na Alexanderplatz

Jowisz i Uran mają czapki usypane z płatków śniegu. Zmarznięta przekładnia planetarna skrzypi i szarpie, obraca się mozolnie na pierścieniu godzinowym. Wskazówka jest na godzinie trzynastej w Indiach, gdzie się urodził, na dwunastej w Afganistanie, gdzie kilku jego ludzi zostało zabitych i na wpół do dziesiątej w Iraku, gdzie kilku jego żołnierzy po zwolnieniu z wojska zatrudniło się jako najemnicy. Dobre pieniądze, marne szanse na przeżycie. Dzwoni mu w uszach. Szumy, reakcja na stres bojowy. Z czasem mu przejdzie, jak twierdzi zespół rehabilitacyjny. Nie ma się czym przejmować

Pod pasmem stref czasowych zegara światowego, nocni imprezowicze popijają piwo marki Lucky Experience, nabijając się z trzęsącego się menela trzymającego w ręku płócienną torbę i dygoczącego z zimna.

– Opiekuj się Scultetusem – błagała Aurora Celestico jeszcze pół godziny temu. Teraz już jej nie ma, a gwiazdy festiwalu ni widu, ni słychu. Ktoś narzeka, że VW Phaeton stoi za blisko torów tramwajowych. Podróżni z dworca kolejowego Alexanderplatz ciągną do wejścia do metra walizki na kółkach. Przed witryną sklepu Saturn stoi Ford Galaxy. Za kierownicą facet z szeroką brodą. Czy już na autostradzie nie jechał za nim? Nie popadaj w paranoję. Trzymaj nerwy na wodzy!

Max idzie do bistro z frytkami pod łukiem szybkiej kolejki miejskiej. Poproszę jedną kiełbaskę curry, do tego coś do picia. Berlińskie białe z wkładką? Dodać sok malinowy, pokroić kiełbasę w kawałki mieszczące się w ustach … Jeszcze ketchup i musztarda i masz wielkomiejskie śniadanie. Pychota. Kulki gradowe uderzają w okno bistro. Pod zegarem czasu światowego tylko ten z płócienną torbą. Radio za ladą gra "Sunshine Lady".

Swędzi go ręka. Chce się podrapać. Wstrzymuje się, ostrożnie podsuwa rękaw:

855 PACCAN 00218497 E 62458887 ALYA 442

Zagadkowe.

W samochodowej skrytce wizytówka, złoty wklęsłodruk na grubej, szlachetnej tekturze. Max wybiera numer, przełącza na zestaw głośnomówiący, macza frytki w sosie curry.

Odzywa się gruby głos, brzmi jak niemłody Austriak.

– Tak proszę?

– Czy to Festiwal Planet?

— Nie mogłeś wybrać lepiej. Rozmawiasz z prof. dr hab. Jovisem Morgensternem, magistrem prawa i ekonomii, dyrektorem artystycznym Wielkiego Europejskiego Festiwalu Planetarnego. Ten urząd to przyjemność i obowiązek — moja funkcja kierownicza w Banku Centralnym ad interim musi poczekać.

– Słuchaj …

– Nie, ty słuchaj! W twoim głosie pobrzmiewa niecierpliwość i głupota młodości. A jednak, zatrzymaj się na chwilę, weź głęboki oddech. Było jasno i lśniąco, gdy Johann Wolfgang von Goethe ujrzał światło dzienne. Tak jest napisane w jego autobiografii „Z mojego życia, zmyślenie i prawda”, z której przytoczę tylko krótki cytat, z uwagi na pańskie ponaglanie:

Jak w dniu owym, co podarował cię światu,

Słońce jaśniało w planet powitaniu,

I tyś rósł raźno, podobnie do kwiatu,

Wedle kroju prawa w twoim zaraniu —

Tak musisz być, od siebie ujść nie zdołasz”

To przesłanie dla ciebie, nieznany młodzieńcze, który tak na mnie naciskasz. Pozwolę sobie zadać skromne pytanie, kto ujawnił panu mój prywatny kontakt?

– Kierowniczka Festiwalu Celestico.

– Dobra Aurora! Czy jesteś jej młodym protegowanym? Jeszcze nieopierzony, jeśli pozwolisz mi na ten bon mot, a już błyszczysz taką łaską.

– Osoba docelowa Scultetus: Proszę o opis osobisty.

– Tak, jak wygląda nasz Mistrz? Zawsze elegancko ubrany, jak na bal na dworze wiedeńskim. Ostatni raz spotkaliśmy się w Britzer Garten- naturalistycznym parku z atrakcjami ogrodniczymi w Berlinie. Uroczy teren, ale nie ma porównania z Wielkim Parterem w Pałacu Schönbrunn. Odbiegam od tematu. Na czym stanąłem? O tak: Scultetus przyjechał limuzyną Pullmann z szoferem, zawsze mówił "Papperlapapp- bzdury", gdy jakiś temat był dla niego niewygodny, nosił jasny, letni garnitur. Jedwab czy wełna czesana? Proszę mnie nie pytać, panie praktykancie. Jak już mówiłem, limuzyna …

– Inne cechy: blizny, tatuaże, itp., itd.?

– Dlaczego nie zapytasz Celestico? Uparła się, że sama odbierze Mistrza. Wiesz, ta kobieta jest błogosławieństwem. Przyznaję, że drobiazgi mnie przytłaczają. Ona robi za mnie wszystko. Oczywiście, nie pozwalam jej odebrać sobie wyboru muzyków, spektakli operowych i koncertów Semper Opery. Skoro mowa o braniu: Wziąłeś jej serce szturmem. Moje wyrazy uznania. Aurora nalegała, żebyś jej towarzyszył, imiennie.

– Zaprzeczam. Nigdy wcześniej jej nie widziałem.

– Łotr! Podobnie jak Cherubino, dworzanin z "Wesela Figara", wspinasz się na najwyższe urzędy dzięki sile uwodzenia. Ciesz się ochroną i milcz, młody kawalerze. Przy okazji, mój przyjaciel Swaro z Europolu, który organizował twoje szkolenie policyjne, chciałby wiedzieć, gdzie jesteś. Słyszałem, że były jakieś kłopoty. Czy wyjawisz masońską wiedzę jak Wolfgang Amadeusz w „Czarodziejskim flecie”?


Nadal pada śnieg. Pod zegarem czasu światowego, dystyngowany pan w futrzanej czapce rozgląda się na wszystkie strony. Brodaty mężczyzna w Fordzie Galaxy obserwuje go przez lornetkę. Podbiega dziewczynka w zimowej czapce, za nią kobieta z dziecięcym wózkiem. Szczęśliwie połączona rodzina. Fałszywy alarm.

Nadjeżdża tramwaj. Ciężki samochód Aurory Celestico musi opuścić torowisko. Max pozwala miłośnikowi opery paplać dalej. Telefon komórkowy leży pewnie na konsoli. Niemal wjeżdża w chwiejącego się staruszka z płócienną torbą. Jest ośnieżony, szczęka zębami z zimna.

– Masz, staruszku. Usiądź tam i rozgrzej się. Kup sobie kiełbasę curry z frytkami. Nie przepij tego.

Max podaje mu dziesięć euro, ostrożnie zagina jego lodowate palce wokół banknotu, popycha go delikatnie w kierunku baru z przekąskami. – Idź, zamarzniesz tu na śmierć!

Starzec mamrocze słabo – Papperlapapp – i odchodzi. Podmuch śniegu niemal unosi go w górę.

Tramwaj dzwoni, Max nie może ruszyć. Z kluczykiem w ręku, stoi jak wryty. Wpatruje się w tuman płatków śniegu, biegnie z powrotem do budki z frytkami.

Z radia za ladą The Moody Blues śpiewa "Let the Sun Shine in". Zmarznięty staruszek spod zegara światowego przełyka ślinkę w oczekiwaniu na frytki z kiełbasą.

A Jovis Morgenstern wciąż skrzeczy przez telefon komórkowy w trybie głośnomówiącym. – … a baryton intonuje "Kto pokonuje strach przed śmiercią, wznosi się z ziemi w stronę nieba". Młodych ludzi trzeba delikatnie wprowadzać w kulturę wysoką.

– Sprawdzenie osoby. – Max wyciąga zmięty dowód osobisty z utytłanej kieszeni marynarki staruszka.

– To Sarastro, z „Czarodziejskiego fletu”. Kup sobie przewodnik po operze i nie zadawaj tak głupich pytań.

– Powtarzam, sprawdzenie osoby: Schulz, Bertold, 10.1.1940 Breslau.

– Tak, tu go masz, naszego Mistrza. Mieszczański Schulz staje się Scultetusem, z greki, wzorem humanistów, jeśli wiesz, co mam na myśli.

– Nie ma szofera, ani limuzyny, wygląda jak menel.

– Nie komplikuj tego zbytnio, panie praktykancie. Przy okazji, jesteś na liście poszukiwanych. Tak powiada mój przyjaciel Swaro. Telefon, którego używamy do komunikacji został namierzony. Zostań tam, gdzie jesteś.

– Zaprzeczam.


Student policji wyłącza komórkę i płaci za swoje, godne stolicy, śniadanie. Łapie staruszka za kołnierz koszuli i wsadza do auta z kiełbasą, frytkami i torbą płócienną. Na zewnątrz rozlega się dzwonek tramwaju.

Oburzeni pasażerowie wygrażają mu. Piesek mieszkanki stolicy demonstracyjnie podnosi nogę przy błotniku. Max startuje z piskiem opon. Kundel piszczy ze strachu. Na siedzeniu pasażera, ubranemu w przedwczorajszą biel staruszkowi zsuwają się frytki i razem z ketchupem i musztardą lądują na oklejonej orzechowym fornirem desce rozdzielczej. Facet cuchnie strasznie. Max na wszelki wypadek wyłącza ogrzewanie foteli.

Ford Galaxy siedzi im na ogonie. Przyspieszenie, zmiana pasów, ignorowanie krwistoczerwonych świateł, ostry zakręt przez oblodzone trawniki. Napęd 4x4 pokazuje swoją wyższość. Fenomenalne przyspieszenie na autostradzie.

Górne Łużyce

08:38 Rothenburg

Busik Ello jest wygodnym kolegą. Evi lubi jechać po wiejskiej drodze, jakby była w drodze do kościoła. Na prawo i lewo tylko łąki i pola. Pod grubą warstwą śniegu natura zapadła w sen zimowy. Chrzęści, gdy lód pęka na zamarzniętych kałużach, a opony drążą koleiny. Niedługo samochód będzie miał 60 lat. Specjalna produkcja państwowej firmy Robur-Werke Zittau, położonej u podnóża Gór Łużyckich. Właściwie to powinna zrobić sobie prawo jazdy, ale kto będzie ją sprawdzał na tych wiejskich drogach?

Choć miłość sprzedawczyni z piekarni do swojego bohatera jest niemal bezgraniczna, jeśli idzie o ocenę jego umiejętności prowadzenia samochodu istnieją pewne rozbieżności.

Tylko raz pozwoliła Maxowi przejąć stery. Nigdy więcej! Jak tylko rozgryzł sztuczkę podwójnego wysprzęglania podczas zmiany biegów, gonił Ello po polnych drogach z prędkością osiemdziesięciu na godzinę. Kawałki słonego ciasta, cynamonowe gwiazdki, kieszonki z twarogu i miękkie, wypieczone bułeczki fruwały na wszystkie strony. Uroczy mały student policji opowiadał o rajdach terenowych w wojskowych ciężarówkach z Faizabadu do Kunduz. Jeśli będziesz zbyt wolny, Talibowie zestrzelą cię z bazooki.

Chcesz zwiększyć pojemność skokową auta prababci do trzech i pół litra za pomocą turbosprężarki spalinowej? Nie ma sprawy. Tylko z tyłu będzie potrzebna jakaś umocowana skrzynka na bułeczki, która nie będzie latała po całym aucie.

– Pomyślę o tym – powiedziała Evi i wspomniała, że jest subtelna różnica między Afganistanem, a Dolnym Śląskiem. Potem go wyrzuciła, w samą porę, nim oś się złamie. Maksiu musiał wrócić z buta do Akademii Policyjnej, ale następnego ranka znów był przy budce z pieczywem. Zapłacił za zniszczone bułeczki i ciasteczka i położył na ladzie magazyn o zabytkowych ciężarówkach.

– Zobacz: gaźnik Turbo, już zamówiony. Podwoi moc silnika LO 2500 o pseudonimie Ello. Instalacja? Na pewno nie będzie problemu, zrobię to własnoręcznie.

Evi mogłaby go zjeść od razu za ladą, na podłodze, pomiędzy tymi wszystkimi miękkimi bułeczkami.


Wewnątrz Ello jest nawet radio samochodowe: 130-CCIR Stern Transit, zbudowane około siedemdziesiąt lat temu w dobrym lub złym starym komunizmie. Potrzeba czasu, aż wzmacniacz Valve nabierze pełnej mocy. Tu na odludziu jest dużo czasu. Nieraz łapie fale radiowe, najczęściej trzeszczy na falach średnich. W wiadomościach coś o uchodźcach i agencji o nazwie "Frontex". Nie wie, co to jest. Tysiące osób utknęło w Alpach z powodu zagrożenia lawinowego, mówi spiker ohydnie skrzypiącym głosem. Nie wspomina o żadnych zgonach w Berlinie czy ucieczce z pościgiem.

Tutaj, w Teichlandzie- serbołużyckiej krainie stawów, Evi porusza się po strasznym zadupiu. Brak zasięgu Brak dostępu do aplikacji WhatsApp, Twitter, Facebook, YouTube, SMS i maila. Żadnych szaleństw w strzelankach pierwszoosobowych, żadnych długich rozmów telefonicznych, jak we Frankfurcie czy Słubicach po drugiej stronie Odry. Brak sygnalizacji świetlnej, autobusów i tramwajów. Kiedy zrobiło się zbyt gorąco, a jej kumple wylądowali w więzieniu, wyrzuciła swój drogi smartfon z mostu na Odrze i pojechała na Górne Łużyce, by odwiedzić prababcię.

Po prawej zamarznięte stawy, po lewej pluszczący Weiße Schöps, bardziej strumień niż rzeka. Na wprost, w lesie za chatką czarownicy, strzelanina na poligonie wojskowym. Prababci to nie przeszkadza. Jest głucha na jedno ucho. Znowu rozwiązuje krzyżówkę. Ona zawsze coś wygrywa. W tej chwili jest to patera do ciasta. Przyda się, by podać elegancko kawę, gdy zjawi się młody dżentelmen z Akademii Policyjnej, którym Evi jest tak zachwycona.

Prababcia w kuchni, jak zwykle w fartuchu z dederonu, przygotowuje ziemniaki z twarogiem i olejem lnianym. Jest stara jak świat. W dawnych czasach, przed wojną była służącą na śląskim dworze. Potrafi się zachowywać wytwornie. Kiedy obie z Evi się tak zachowują, śmieją się jak głupie.

Prawnuczka Evi chce jechać do Drezna na imprezę z uczniem do jutra rana? Niech jedzie! Jeśli pobyt się przedłuży ma jej wysłać pocztówkę. Oto trochę jedzenia na podróż: strudle makowe i słone ciasteczka. Żeby młodzi ludzie nie głodowali w wielkim mieście. No i w drogę. Pociąg w Hähnichen nie kursuje często. Będzie musiała się spieszyć, jeśli chce jeszcze dziś dotrzeć do Drezna. Niech weźmie jej stary rower.

Och, prababciu! Zostaniesz sama z Ello, czy dasz sobie radę? Och, mówi prababcia, w dawnych czasach mój Gottlieb siedział za kierownicą. Ależ on był zabawny, staruszek kochany! Odkąd go nie ma, jest ciężko. Dobrze, że ma taką zdolną prawnuczkę. Evi obiecuje, że wróci najpóźniej jutro rano.

Brandenburgia

09:30 Schönefeld, węzeł autostradowy

Z przodu samochody przedzierają się przez masy śniegu, jeden za drugim. Max wjeżdża na pas do wyprzedzania. Ich masywny samochód prawie płynie. Koła jakby miały się zaraz przekręcić. Zwiększa prędkość.

Staruchowi, najwyraźniej głównej gwieździe drezdeńskiego festiwalu, zarumieniły się policzki. Kiełbasa curry tak bardzo mu smakuje, że bełkocze z pełnymi ustami, wypluwając przy tym kawałki mięsa.

– Featon, syn bo słń …

– Połknij wpierw, staruszku.

Scultetus wskazuje na napis na desce rozdzielczej.

– … Boga Słońca!

Przed nimi pojawiają się dwie ciężarówki. Wyścig słoni. gwałtowne hamowanie awaryjne. ABS stuka, pasy bezpieczeństwa wbijają się w ciało. Wypadek nieunikniony, a więc na ręcznym i bokiem.

Ostrzeżenie o robotach drogowych, prędkość sześćdziesiąt na godzinę. Błotnikiem zabiera biało-czerwony słupek. Radar błyska czerwienią, trafiając prosto w źrenice. Przez kilka sekund jedzie na oślep. Z zatoczki parkingowej wyjeżdża radiowóz, wyprzedza i macha lizakiem. Student policji na krótkoterminowym stażu mija go po lewej stronie i przyspiesza. Niebieskie światła we wstecznym lusterku, powoli znikają. Na długim i ostrym zakręcie ich ciężki samochód wpada w poślizg. Wychodzi z niego. Śnieg pryska w górę. Autostrada przed nimi przypomina białą pustynię.

– Szybciej, Featon! – wykrzykuje starszy pan na siedzeniu pasażera – Głupi synu boga-Słońca. Wspiąłeś się na powóz swojego ojca i wymachiwałeś biczem. Niebiańskie rumaki wyczuły twoją zarozumiałość, wspinały się wyżej i wyżej, aż zabrakło tchu. W chaosie zaczęły płonąć szczyty gór i lasy. Drzewa płonęły wraz z liśćmi, bujne łąki zamieniły się w biały popiół. Dojrzałe ziarno na polu karmiło gorące płomienie, które je pochłaniały. Zapadały się mury miast. Narody poddały się ogromnej pożodze. Skorupa ziemska pękła. Nawet Hades, bóg świata podziemnego, był przerażony. Zeus, ojciec bogów, podniósł swoją włócznię. Potężny był piorun, który powalił rydwan Słońca … Deszcz jak potop ugasił ogień świata.

– Świetna historia, stary. – Max chwyta cynamonową gwiazdkę z torby z wypiekami Evi, ponownie bierze do ręki telefon, naciska przycisk połącz ponownie. – Morgenstern? Dajcie mi Europol!

Rozbrzmiewa gruby głos Austriaka

– Proszę bardzo, mogłeś to powiedzieć ładniej. Swaro, halo Swaro? Szkop jest na linii. Tak, tak, ten praktykant policji …

Austriakowi przerywa ktoś z polskim akcentem.

– Kurwa mać, dawaj go! Halo? Tu Europol, Departament Działań Operacyjnych. Komisarz Swarożyc Gwiazdek przy telefonie.

Ostry głos, szorstki i twardy, jak dowódcy kompanii na podstawowym kursie w Akademii Policyjnej w Lipsku, który gnębił Maxa. Wszyscy dobrzy policjanci mieli wolny weekend, pozostali musieli zostać w barakach i czyścić latryny. Max został babcią klozetową.

– Europol? Z tej strony ochroniarz Scultetusa. Aurora Celestico zmarła od listu. Pieprzonego listu.

– Podajcie pozycję i czekajcie na policję. To dobra rada od komisarza Gwiazdka.

– Zaprzeczam. Mam rozkaz dowieść cel do Drezna.

– Spokojnie. Proszę się uspokoić, panie Max. Masz na imię Max, prawda? Tak właśnie jest w aktach Europolu. Czy to prawda, Max?

– Potwierdzam. Znajdź list, Inspektorze Gwiazdek. Jest w skrzynce pocztowej. Berlińska autostrada, czekaj… zjazd Sonnenallee, czekaj… i zbadaj ciało. List z Banku Centralnego powinien znajdować się przy jej zwłokach.

– Problematyczne, problematyczne. Działa prawo do tajemnicy korespondencji, a Europol nie jest europejskim FBI. Jesteśmy władzą ponadnarodową. Koordynacja informacji. Wydajemy zalecenia. Pośredniczymy we współpracy.

Prosto przed siebie, pusta droga. 225 kilometrów na godzinę. Następnie zakręt autostrady, który staje się coraz węższy i węższy. Policjant lewą ręką trzyma telefon, a prawą kieruje się w stronę zakrętu Z przymrużonymi oczami patrzy przez szybę. Spadające płatki śniegu prawie uniemożliwiają dostrzeżenie krawędzi autostrady. Na siedzeniu pasażera starszy pan grzebie pracowicie w swojej płóciennej torbie, wyciąga kopertę, z niej kolorowy horoskop, duży banknot i kremowo-żółtą kopertę. Znów gorzki migdałowy zapach. Odgłosy mlaskania, gdy wysysa ślinę z policzków i nieubłaganie zbliża się spiczastym językiem do klejowego brzegu koperty.

Znów z telefonu komórkowego skrzeczy Polak z Europolu.

– Urodzony 21 stycznia 1990 roku, prawda, Max? To staje się coraz trudniejsza konstelacja planet. Weź głęboki oddech. Powiedz, gdzie jesteś. Czekaj na policję. Nazywam się Swarożyc. Możesz mi mówić Swaro. Powtarzam, Swaro.

– Koniec i kropka! – krzyczy Max, puszczając kierownicę na zakręcie, pochylając się i wyrywając kopertę sprzed nosa staruszka. Phaeton jedzie prosto, zjeżdża z drogi. Masy śniegu piętrzą się przed maską, gwałtownie spowalniając samochód. Poduszki powietrzne wystrzeliwują. Samochód zapada się w zaspę śnieżną. Nagle staje się ciemniej niż w najczarniejszą noc.

Górne Łużyce

10:05 Siedem mostów na Kuppritzer Wasser

Ze słuchawek współpasażera pobrzmiewa "Here Comes the Sun" George’a Harrisona. Lód się topi, mgliste zimowe chmury ustępują miejsca ciepłym promieniom słońca. Z pewnością Pani Kwoka chciała tego ranka tylko wywołać sensację. Wkrótce Max zakończy swoją jednodniową praktykę. Potem będą spacerować po romantycznej Florencji nad Łabą i zajadać się specjalnością prababci- śląskim makowcem z nadzieniem z siekanych migdałów, cytryn, rodzynek i odrobiny rumu.

Schlauroth, Zoblitz, Pommritz, Kubschütz. Co jakiś czas pociąg zatrzymuje się przy zniszczonych budynkach stacyjnych. Bez sztafażu remontów, z rysami i pęknięciami na elewacji, opowiadają swoją historię. Drzewa na dachu pysznią się, jak pióropusze indiańskich wodzów.

Na północy, jak okiem sięgnąć, płaski teren. Chmury dymu z elektrowni Boxberg, spalającej węgiel brunatny, który leży tu pod ziemią tak płytko, że podczas przejazdu pociąg kołysze się jak statek. Na południu Evi spogląda na górskie wulkaniczne stożki, wygasłe w zamierzchłych czasach i małe, jak w Śródziemiu, w krainie Hobbitów.

Przystanek przy lotnisku Drezno-Klotzsche. Wytwornie ubrani ludzie wpychają do przedziału walizki na kółkach z naklejkami znaków zodiaków. Wkrótce pociąg przejeżdża nad Łabą. Frauenkirche, zamek, Zwinger i Opera Sempera błyszczą w porannym słońcu.

Na dworcu głównym tłumy. Evi ma problemy z rowerem, musi uważać, żeby pudełko z jedzeniem nie spadło z bagażnika. Na sąsiednim torze, ekspres regionalny z Lipska. Punkowcy w czarnych ubraniach. Mnóstwo kolczyków w nosie, uszach i brwiach.

Jeden z nich ma tatuaż na całej twarzy, europejską flagę, tylko że odwróconą. Evi musi spojrzeć dwa razy: dwanaście szaroniebieskich gwiazd, czubkami do dołu jak u satanistów, krzywych i nierównych, jakby sam się dziargał. Chore to. Jego kolega nosi kilt szkocki. Z jego plecaka rozbrzmiewa "We are Stardust" Joni Mitchell. Są gwiezdnym pyłem, są złotem, złapani w diabelski interes, szukają raju. Zdrowo walnięci.

Chuda, ze srebrnym haczykiem w policzku, też jest częścią ich grupy. Dziurawe, postrzępione uszy, świeżo pokryte strupami. Wygląda na to, że uwzięła się na ciasteczka prababci. Grzebie przy bagażniku Evi. Przytrząsnęła sobie palce, aż zapiszczała. Wielki uśmiech pokazujący żółtawo- czarne, szczerbate zęby, kiedy Evi uwalnia ją z tarapatów i daje trochę makowego strudla. Natychmiast zjawiają się jej znajomi i odrywają sobie po kawałku.

– Cześć! Jestem Elektrokosmonauta z Lipska. Tamten wariat to Astroprąd, a ona jest naszą Jasnowidzką. Trio z Lipska dziękuje za darowiznę solidarności.

– Proszę bardzo. Ona jest … co?

– Wieszczką, naszym spojrzeniem w przyszłość.

– Wow! Ale te uszy.

– Współczesny prymityw. Tydzień indiańskiego tańca słońca. Zawsze coś się porwie.

– Rozumiem.

– Trawki albo jakieś prochy? Po znajomości, prawie jak za darmo! Weźmiemy też bilety na festiwal.

– Przepraszam, ale ten bilet jest od mojego chłopaka.

Jasnowidzka, spogląda dziwnie, nachyla się do kumpli. Porusza wargami, bezdźwięcznie. Oni słuchają i uśmiechają się.

– Ho, ho, ho! Twój przyjaciel, gliniarz, już idzie. Nie będziemy przeszkadzać. Cześć!

Trio z Lipska przedziera się przez tory. Konduktor gwiżdże. Nadjeżdżający "ICE Nostradamus" z Monachium hamuje awaryjnie. Kumpelka ledwo uchodzi z życiem.


Na zewnątrz, na dziedzińcu dworca, maszeruje grupa młodych ludzi. Poważne twarze, starannie uczesane fryzury, wszyscy w niebieskich koszulkach jak kiedyś w NRD, tyle że z logo UE. Wszędzie powiewają małe europejskie flagi. W tamtych czasach nazywało się to "łopotanie fal", mawiała prababcia. Z cyrklem i młotem. Wcześniej były czerwone z żółtą gwiazdą radziecką. Flagi ze swastyką zostały szybko zdjęte, a wyzwolicieli przywitano białymi prześcieradłami. To było wtedy, gdy pod koniec wojny przyjechała do miasta pociągiem z uchodźcami.

Kiedy urodziła się prababcia, Saksonia była królestwem i miała swojego cesarza. W Operze Sempera był Bastion Słońca, w Ogrodzie Księżnej Bastion Księżyca i tak dalej. Przy Baszcie Wenus metalowa barierka miała duże wgniecenie. August Mocny zrobił je kciukiem. Ale kiedy Evi, w dniu swoich siódmych urodzin, zobaczyła złoty posąg z nim na koniu, wykrzyknęła z oburzeniem:

– On nie jest silny. On jest gruby, strasznie gruby!

Prababcia zaśmiała się.


Evi pcha teraz swój rower przez ulicę Praską. Okrągłe kino, większe i wspanialsze niż kiedykolwiek, ogłasza swoje ponowne otwarcie. Banery euro wielkości fasady zdobią centra handlowe, proporce z euro na wszystkich latarniach, do tego muzyka puszczana z głośników i tak całą drogę, aż do apteki Altmarkt, gdzie kupuje test ciążowy. Na straganie sprzedaje się grzane Astrowino. Z zamyślenia wyrywa ją energiczny komunikat z głośnika.

— Uwaga! Uwaga! Rozdajemy bilety na drezdeński Festiwal Planet. Wstęp wolny na wszystkie imprezy! Sponsorowany przez Questa o Quella, wiodącą w Europie infolinię astrologii i tarota, waszego doradcę w każdej sytuacji życiowej. Podajcie nam swoją datę urodzenia, a dowiecie się wszystkiego o pieniądzach, szczęściu, miłości i zdrowiu, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Nasza gorąca linia jest cały czas dla was dostępna. Wybierz 0190 0190, płacisz tylko 1,90 euro za minutę. Oferta Questa o Quella, na żywo z berlińskiej wieży telewizyjnej. Oto pierwszy dzwoniący.

— Czy to moja kolej?

— Jesteś na antenie. Z kim rozmawiam?

— Nie twój interes, małpo.. Chcę się po prostu wypowiedzieć. Astrologia, to bzdura, nabieranie ludzi. Po prostu wyciąganie pieniędzy z naszych kieszeni. Wy skorumpowane dranie! Pieprzcie się …

— Dzięki za radę. Wchodzimy na drugą linię.

— Odkąd dzieci opuściły dom, nie uwierzycie, jak horoskopy mi pomagają. Wasz serwis telefoniczny jest taki miły. Codziennie są jakieś porady od gwiazd. Ale teraz nadszedł pierwszy rachunek. Ojej, jak ja za to zapłacę? Jestem biedną emerytką ze środkowej Saksonii.

— Pociesze panią, horoskop dzienny już za chwilę, wyłącznie od naszego głównego astrologa, Aurory Celestico. Czas na ostatnią wiadomość od słuchaczy!

— Tu Harry, King. Hello! Hello! Urodzony w, czekajcie, tu jest napisane: 15.09.84, Londyn. Trzy darmowe bilety, dla mnie, Maggi i Mocnego Prądu, to znaczy: pana Strong Stream, naszego elektryka.

— Wyrażasz zgodę na dalsze wykorzystywanie Twoich danych do wysyłek reklamowych, marketingu internetowego, strategii komunikacji, wywierania wpływu politycznego, kampanii wyborczych i tak dalej?

— Tak, w pełni. Jestem anonimowy, prawda?

— Oczywiście. Gratulacje od Questa o Quella! Bezpłatne bilety są do odebrania w kasie. Pytanie do pana, jako Anglika: czy festiwal planet zjednoczy nas Europejczyków? A może Brexit jest nieunikniony?

— Ale hello. Zachowaj spokój! Pytanie: Czy wejdziemy również na Rammelstein Open Air?

— Wstęp wolny na wszystkie koncerty plenerowe na Łabskich Łąkach, dla pana Książę i pana towarzyszy.

— Dziękuję. Do widzenia.

— Drodzy słuchacze, telefony dzwonią bez przerwy. Chcą dowiedzieć się czegoś więcej o tym angielskim księciu. Nasi reporterzy są już w drodze. Ale na razie muzyka, a potem horoskop dzienny z Aurorą Celestico. Szczęście, miłość i zdrowie, sponsorowane przez Questa o Quella, wiodącą w Europie infolinię astrologiczną i kart tarota. Nie rozłączajcie się!

Brandenburgia

10:25 Węzeł autostradowy Spreewald

Z wiotkich poduszek uchodzi z sykiem powietrze. Koniec przekraczania prędkości. Tylko radio samochodowe nadal działa. Dobry odbiór. Najwyraźniej antena wystaje z kupy śniegu.

— Witam szefostwo, jak tam infolinia? Aurora nie odbiera? Och, chłopaki! Zadzwońcie do Centrum Kongresowego w Dreźnie. Spróbujcie obdzwonić wszystkich. W końcu się do niej dzwonicie.

Drodzy słuchacze, Saksończycy odliczają minuty do otwarcia festiwalu. Siedem dni imprez astrologicznych do upadłego: międzynarodowe gwiazdy, międzynarodowa publiczność, międzynarodowy serwis. Wszystko dofinansowane przez Unię Europejską, przy życzliwym wsparciu Questa o Quella- konsultantów życiowych. 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, 365 dni w roku. Uwaga, mamy kontakt! Rozmawiam z Chantal, osobistą asystentką pani Aurory Celestico?

— Nu, nu…

— Charmant, charmant. Madame Chantal, poprosimy o dzienny horoskop. Pieniądze, szczęście, miłość, zdrowie, szczególnie dla urodzonych pod znakiem Lwa, bo dziś mamy niedzielę.

— Nu, nu. Moja szefowa to lwica. Nieustraszona, zuchwała.

— Dzień jest pod znakiem Słońca. Uroczyste otwarcie na Moście Augusta. Barokowy korowód bogów i herosów w historycznych strojach. Przemówienia czołowych polityków europejskich. Transmisja telewizyjna na żywo za pośrednictwem Europe-News oraz przekaz w Internecie. Ekskluzywny bankiet w Zamku Drezdeńskim. Koncert rockowy na Łabskich Łąkach. Jak się pani będzie bawiła, panno Chantal?

— Kartami.

— Chantal, jesteś z Francji w pięknym Dreźnie …

— Erzgebirge- Góry Kruszcowe. „Szanta” z przodu i „Łaba” z tyłu: Szanta Łaba. Jestem spod znaku Raka. Dział poczty i archiwizacji na szóstym piętrze Centrum Kongresowego, przy windzie. Rak potrzebuje poczucia bezpieczeństwa, tak mówi moja szefowa. Właśnie tego mi trzeba.

— Ale hałas. Prawie cię nie słyszę!

— Silniki wind, wentylator i Wilczek- niszczarka do papieru. Zajmuje dużo miejsca. Tylko nie wkładaj niczego w niewłaściwe miejsce, jak mówi pani Celestico.

— I nie możemy do niej dotrzeć. Proszę przejść do dziennego horoskopu, panno Szanta Łaba.

— Ojej, ojej. Nie jestem wyszkolona.

— Słuchacze czekają przy odbiornikach!

— Wszystko, co mam, to karty z aniołami. Sama narysowałam je flamastrem na podkładkach pod piwo. Czy mam to zrobić?

— Pytanie do słuchaczy w Berlinie, Dreźnie, Saksonii i na świecie: Czy ekspert z Gór Kruszcowych powinien wylosować nam kartę anioła? No to zaczynaj!

— Nu, nu. Tasuję i rozkładam w kółko. Trzeba uważać, żeby Wilczek nic nie zjadł. Mój palec krąży. Teraz uważaj: skoncentruj się i powiedz „stop”.

— Drodzy słuchacze, robi się ciekawie, bo ja mówię … stop!

— Panno Szanta Łabo, jest tam pani jeszcze? Do muzyki pozostało dziesięć sekund na pieniądze, szczęście, miłość i zdrowie.

— Aniołek wyjącej małpy! Wszyscy klaszczcie i bądźcie mili. Nie lubi marudzenia. Nie zadzierajcie nosa. Krzykaczka jest wrażliwa i łatwo ją urazić. Bardzo chce być chwalona.

— Nie zadzierajcie nosa w dzień Lwa, mówi nam horoskop dzienny Wielkiego Festiwalu Planet. Drodzy słuchacze, odezwijcie się, jeśli wam się podobało. O, już czterech rozmówców czeka na linii. To jest Questa o Quella, twój doradca we wszystkich sprawach życiowych. Z kim mam przyjemność?

— Tu Baron zu Strahlenfels z Kosmicznego Stowarzyszenia Bliźniaków. Przypuszczam, że Jego Królewska Wysokość Książę Harry z Walii i Meghan Księżna Sussex są dziś obecni na Festiwalu Planet w Dreźnie „incognito”.

— Królewska para na tajnej misji? Drodzy słuchacze, jesteśmy na żywo na antenie.

— Na linii widzę ośmiu, dziewięciu, dwunastu rozmówców. Połączymy się z każdym.

— Książę Harry, mój słodki. Porzuć Meghan, przyjdź do mnie!

— Jestem Piaskowy Dziadek i kocham was wszystkich.

— Tu wyjąca małpa. Szanta Łabo, ty stara, cycata żmijo!

— Nischwitz nad Muldą, powiat Wurzen. Chcielibyśmy pozdrowić naszą córkę Gertrud, jej męża, wnuki i wszystkich sąsiadów, Horsta z naprzeciwka i …

— Strefa Spa Szwajcaria Saksońska. Małe ceny, duży efekt. Odwiedź nasz apartament książęcy.

— Liga Bojowa Piątej Międzynarodówki. Precz z faszystowskimi grupami wyzyskiwaczy z Europejskiego Banku Centralnego. Bojkotujcie Festiwal Planet!

— Liceum Ogólnokształcące dla zaawansowanych imieniem Marka Zuckerberga. Ci królowie, to trolle. Trzeba ich namierzyć, prawda?

— Pani Huber z Zwiesel w Lesie Bawarskim. Jestem obywatelką Rzeszy. I jako taka, stwierdzam jasno i jednoznacznie …

Student policji na swojej jednodniowej praktyce wyłącza radio. Obmacuje nos, musiał się w coś uderzyć podczas wypadku. Poza tym, nic mu nie dolega. Trudno powiedzieć, jak radzi sobie jego cel na siedzeniu pasażera. Z wyjątkiem światła na desce rozdzielczej, jest ciemno jak w grobowcu. Dookoła tylko śnieg, zasłaniający wszystko na zewnątrz.

— Stary, polizałeś kopertę? Złamałeś coś przy uderzeniu?

— Papperlapapp.

Max naciska przycisk startu. Silnik się uruchamia. Powoli wciska gaz. Szarpie, koła się ślizgają. Samochód utknął. Max odsuwa na bok poduszki powietrzne i próbuje otworzyć drzwi kierowcy. Coś trzaska, śnieg wpada do środka, po pół centymetra jest po wszystkim.

— Cholera.

— Kop głęboko, Rybogłowy. Niech prowadzi cię moc Słońca.

— Potwierdzam.

Max opuszcza boczną szybę. Masy śniegu wpadają do środka. Ryje w śniegu dysząc ze zmęczenia. Wreszcie wygrzebuje mały otwór, by zobaczyć co się dzieje na ulicy. Dwa radiowozy na sygnale przejeżdżają obok.

— Doskonały kamuflaż, ta kupa śniegu. Odśnieżenie samochodu zajmie trochę czasu. A tak na marginesie, dlaczego mówisz do mnie „Rybogłowy”, staruszku?

— Chodzą słuchy chłopczyku, że urodziłeś się w znaku Koziorożca w Księżycu w Rybie. Znak ten, tkwiąc w świecie pozorów, nie rozumie, że rzeczywistość jest największą z iluzji, zwaną przez indyjskich astrologów Maya. Życie to senne marzenie, przebudzenie jest w śmierci.

— Jakie to romantyczne. Jak popowe piosenki z szafy grającej w barze na rogu o wpół do drugiej w nocy, kiedy wszyscy są pijani i nikt nie chce iść do domu. Zgodnie z moim aktem urodzenia jestem Wodnikiem. Nie wierzę w te rzeczy.

— Zwodnicze są takie oficjalne daty. Jesteś niedowiarkiem, jak wszystkie Rybogłowy, co dowodziłoby, że urodziłeś się w innym dniu …

— Zaraz, jeśli ja nie wierzę w to całe gówno związane z astrologią, to dlatego jestem Koziorożcem? Zero logiki.

— Rybogłów. Z Księżycem w Rybach!

— Odśnieżę samochód. Nie ma czasu na gadanie.


Trochę czasu mija, zanim ich słoneczny rydwan Phaeton, wolny od lodu i śniegu, może znowu poszybować wzdłuż autostrady, kołysząc się jak motorówka, przynajmniej na zakrętach. Max zdjął nogę z gazu. Dał staruszkowi torbę z cynamonowymi gwiazdeczkami Evi, żeby więcej nie gadał.

Znów swędzi go ręka z kodem! Próbuje rozszyfrować, co Aurora Celestico narysowała na niej przed śmiercią. Kontrolując kierownicę kolanami, wydobywa smartfon, który podczas uderzenia poleciał gdzieś na dywanik i tworzy nowe konto na Gmailu. Nazwa? Może ciasto, które zjadł wczoraj w piekarni. Hasło? Oboje. Tak więc, teraz ten zlepek liter i cyfr ma na mailu. Co jakiś czas spogląda na drogę, prowadzi. Jedna zaspa wystarczy. Dobrze. Sprawdza kod ponownie, zapisuje i wylogowuje się. Nie wie, do czego to służy. Ale jeśli teraz odrąbią mu rękę, nadal będzie to miał zapisane. Może Evi powinna wiedzieć. Później. Teraz dostarczymy naszą gwiazdę.

Tuż za miejscowością Drezno-Marsdorf na pasie do wyprzedzania ustawione są biało-czerwone pachołki sygnalizacyjne. Niebieskie światło miga. Furgonetka przed nimi zasłania widok. Max opuszcza szybę kierowcy i wystawia głowę na zewnątrz. Pędzący wiatr i lodowata mżawka kłują go w oczy. Odpala więc aparat w telefonie i wysuwa jak najdalej przez okno. Dobra wiadomość jest taka, że ramię pozostaje na swoim miejscu. Zła- we wstecznym lusterku widzi, jak motocyklista wykłada się na jezdni. Niemal uderza w samochód z przodu, musi mocno naciskać na hamulec.

Przed nimi policjanci federalni w czarnych, bojowych strojach. Zatrzymują wszystkie ciemne auta. To ich szukają! Max skręca, przewraca pachołki, przyspiesza. Mężczyźni wyciągają broń, w ostatniej chwili odskakują. Rozlegają się syreny. Mają za sobą całą armię.

Prędkość dwieście czterdzieści, tylko latanie jest lepsze. Samolot pasażerski zbliża się do lotniska Drezno- Klotzsche z tą samą prędkością. Wystarczy uruchomić system nawigacji na desce rozdzielczej. Miejsce docelowe: Centrum Kongresowe nad brzegiem Łaby. Przystanek obok hotelu „Zum Grünen Gewölbe”. W zjazd z autostrady wjechał na ręcznym. Omal nie urwał tyłu, dym z opon w lusterku wstecznym. Czerwony oznacza jedź, zwłaszcza jeśli chodzi o sygnalizację świetlną.

Pora na zwód. Pełne hamowanie na Königsbrücker Straße. Przełącza na automat, przytrzymuje staruszka, żeby nie wypadł przez przednią szybę i cofa w boczną, ustronną uliczkę. Szybko wciska się na miejsce parkingowe, tak że wgniata przedni i tylny zderzak, wyłącza silnik. Schował się. Przed nimi, na głównej drodze, przejeżdża cały sznur z włączonymi kogutami. Czego się raz nauczysz, tego już się nie oduczysz. Jeśli udało ci się uciec przed bazookami Talibów na górskich drogach Afganistanu, nie jest dla ciebie problemem dowiezienie bez szwanku gwiazdy do celu.

Bocznymi uliczkami w kierunku centrum. Przy wiadukcie Waldschlößchenbrücke nad Łabą, na pełnym gazie na romantyczne Stare Miasto. Zostawia kościół Frauenkirche po lewej stronie, przy Orszaku Książęcym roztrąca zderzakiem szeroko rozstawioną grupę turystów. Plac Zamkowy otoczony kordonem.

Monterzy rozstawiają trybuny, a więc przez Bramę Grzegorza. W poprzek stoi dwukonna dorożka z trzema turystami ubranymi w futra i upartym woźnicą. Podwójny klakson Phaetona dodaje powozowi potężnego impetu.


Hotel „Zum Grünen Gewölbe” przy ulicy Taschenberg. Max hamuje parę milimetrów przed stopami odźwiernego w lodenowej pelerynie. Tłumaczy zwięźle, że osoba siedząca na miejscu pasażera jest głównym gościem. Incognito, oczywiście! Lokaj kłania się nisko. Jego czarny kapelusz zaczyna się chwiać. Wskazując Maxowi drogę, mruczy: – Książę, angielski książę! – zginając się uniżenie.

Małe atrium ze spiczastymi choinkami w ogromnych skrzyniach. Po prawej i lewej stronie kamienne, mityczne stwory z parującą wodą, wypływającą z ich lodowych paszczy, niczym gejzery na dalekiej Islandii. Otwierają się kute wrota do wnętrza sanktuarium.

Recepcja jest połączeniem internatu Harry’ego Pottera i terminalu lotniska. Pracownicy ignorują spieszącego się przybysza. Para z mopsem z Düsseldorfu jest pełna obaw. Chcą wiedzieć, gdzie odbywa się parada z okazji ostatniego poniedziałku karnawału organizowana przez patriotycznych Europejczyków. Recepcjonista informuje, że wszystkie przemarsze są odwołane ze względu na Festiwal Planet.

Max pokazuje swój dowód osobisty. Sprawdza rezerwację. Chwyta klucz do pokoju. Nie czeka na windę. Wbiega po schodach. Niewielki salonik na trzecim piętrze. Zrywa z łóżka narzutę i prześcieradło. Chwyta wizytówkę hotelową z nocnej szafki. Pisze coś na niej. Kładzie na materacu. Zaściela łóżko. Zawiesza na drzwiach zawieszkę – Nie przeszkadzać. – W mgnieniu oka jest z powrotem na recepcji.

Główna recepcjonistka studiuje program festiwalu. Zostają państwo na cały tydzień? To wspaniale, bo w czwartek, w Dzień Marsa, patrioci organizują w Pirnie seminarium psów rasowych.

Czy mops… Mieszkańcy Düsseldorfu są oburzeni! Ich Hasso von Sürgenthal ma aryjskich przodków aż do dwudziestej linii krwi. Rasowy sukces hodowlany spod znaku Lwa. Wszyscy wpatrują się w tłustą bestię, dyszącą flegmatycznie.

Student policji z trzaskiem kładzie klucz do pokoju na ladzie. Jego narzeczona Evi ma wkrótce przyjechać. Powinni pozwolić się jej zdrzemnąć. Co? Zaproponować jej drzemkę! Musi to powtórzyć trzy razy, zanim w końcu recepcjonista odwraca się od rasowego lwiego mopsa.


Opuszcza ten burdel. Uruchamia Phaetona. Przed Operą Sempera prawie zderzają się z pomnikiem rycerza na koniu. Manewr wymijający kończy się przed metrową rzeźbą Euro z pleksi i neonowych rurek, złocistą z niebieskimi krawędziami. Slalom przed Parlamentem Saksońskim.

Po lewej stronie „Hotel Maritim”, górujący jak zamek, po prawej Centrum Kongresowe, oceaniczny liniowiec ze szkła i betonu z szarym kominem na dachu. Ochrona w żółtych kamizelkach kieruje bezpiecznie tłumami ludzi, którzy szturmują szerokie schody.

Student policji na praktyce parkuje przed szlabanem. Dumny z wykonanej misji, okrąża zniszczony luksusowy samochód i otwiera drzwi gwieździe festiwalu.

Niski warkot wypełnia powietrze, trwa ledwie sekundę. Za mało czasu na spokojne przeanalizowanie dźwięku. Małe ostre igiełki wwiercają się w ciało. Sześćset pięćdziesiąt tysięcy woltów z paralizatorów powala nawet najbardziej zaprawionych w bojach bojowników z Kosowa i Afganistanu.

Drezno

11:00 Droga Czerwonej Flagi

Wokół Spitzbarta (niegdyś pierwszego sekretarza Socjalistycznej Partii Jedności NRD) żołnierze Narodowej Armii Ludowej, bojownicy Frontu Czerwonego, inteligencja, robotnicy i chłopi. Cyrkiel i młot w wieńcu z kłosów na sztandarze, którym młoda kobieta macha z wysoko podniesioną głową. Mozaikowy mural Pałacu Kultury lśni nowym blaskiem.

Nie wszystko było złe, jak twierdzi prababcia. Co by pomyślała, widząc chichoczące nastolatki, które majstrują przy swoich kijach do selfie? Plastikowe uśmiechy w wypasionych smartfonach przed bajecznie kolorowymi zdobieniami, o których znaczeniu nie mają zielonego pojęcia.

Po drugiej stronie ulicy, pod gorącym grzybem grzejnika, elegancko ubrani turyści popijają szampana na stojąco. Niezwykle droga zimowa odzież outdoorowa, w dłoniach torby na zakupy z markowych sklepów z modą.

Naraz: pędząca kareta bez woźnicy! Z pysków koni tryska piana. Z wozu odpadło koło. Metalowe osie zgrzytają po chodniku. Zderzenie przy chmurach pary z grzejnika. Wymyślne torby reklamowe z nadrukowanym logo znanych marek stają w płomieniach. Rozbijają się kieliszki do szampana. Kije do selfie się łamią.

Za rogiem, po ulicy Taschenberg biegnie tłum ludzi. Portier w fantazyjnym kapeluszu jest otoczony przez ludzi. W jego stronę wyciągnięte są kamery i mikrofony.

Evi słyszy tylko niektóre słowa. Książę Harry jest w mieście. Podwozi głównego gościa festiwalu planet, Księcia Filipa z Edynburga, męża samej Królowej Anglii. Ciekawe czy dojdzie do spotkania z dynastią Wettinów?

Evi przyniosła ze Starego Rynku alkohol. Lepiej znosi to wszystko, kiedy pije. Zatacza się, wspierana przez swój niezawodny rower. Samochody policyjne, straż pożarna i gorączkowo biegający robotnicy przed operą. Żółte gwiazdy z połamanymi kolcami leżą na chodniku, jakby spadły z nieba.


Informacja turystyczna pokazuje flagę: dwanaście znaków zodiaku na błękitnym niebie Europy zamiast zwykłych gwiazd. Budynek w stylu świątyni greckiej. Wewnątrz naklejki Europy, ulotki, broszury i pocztówki.

Brakuje tylko portretu uśmiechniętego Sekretarza Generalnego Europy na ścianie, powiedziałaby prababcia.

Duże telewizory transmitują Europe-News. Zdjęcia umundurowanych mężczyzn ratujących Afrykańczyków z rozklekotanych gumowych pontonów. Poniżej przebiega taśma z tekstem.

+++ Morze Śródziemne: Frontex ratuje uchodźców podczas silnego sztormu u wybrzeży Grecji +++ Drezno: Dwa miliony gości przybędzie na Wielki Festiwal Planet +++ Berlin: Tajemniczy zgon w szpitalu Charité +++ Pogoda: Coraz większe opady śniegu, spadek temperatury +++

Ludzie przepychają się przy kasach. Trochę ciasno tutaj dla roweru. Po prawej stronie kręcone schody. Łańcuch kordonowy z tablicą informacyjną: strefa VIP. Kiedy nikt nie patrzy, odłącza łańcuch, zarzuca rower i wspina się na górę.

Pod ścianami stosy programów Festiwalu Planet, nikogo za biurkiem. Evi dzwoni dzwonkiem rowerowym. Ktoś kichnął.

Japońska fanka mangi wygląda zza swojego monitora. Niebiesko-biała czapka i kostium we wszechobecnym wzorze Astro-Europa. Resztki białego proszku zdobią jej nozdrza.

– Tak proszę?

– Tu jest voucher mojego przyjaciela na hotel i bilet na festiwal.

Gospodyni podchodzi i poprawia czapkę, trochę zbyt gorączkowo. Jej źrenice są malutkie jak główki szpilek.

– Przepraszam, ale to jest zaproszenie imienne. Ważne tylko za okazaniem dowodu tożsamości. Jeśli ma pani z tym problem, proszę ustawić się w kolejce. Tam, na dole schodów. Moja koleżanka zaraz przyjdzie. A psik!

– Kochanie, masz śnieg pod nosem. Koka jest fajna, prawda? Czujesz się jakbyś leciała. Prawda?

Hostessa przeciera twarz papierową chusteczką. Po chwili wahania wyciąga rękę do sprzedawczyni w piekarni.

– Amaterasu-ō-mi-kami, stażystka z Uniwersytetu Tokijskiego kierunek kultura. Możesz mi mówić Ama.

– A ty mnie Evi.

– Dobrze. Niech pomyślę … O bilet proszę pytać pana Morgensterna. O nie, lepiej nie. On wszystko spieprzy i doprowadzi nas do szaleństwa. Spróbuj z Piet, pieszczochem. Pozwól mu się pieścić, wtedy się zlituje. Wiem to z doświadczenia. Jest jeszcze ten Polak z okrągła łepetyną… Jest konsultantem ds. bezpieczeństwa festiwalu. Ten to dopiero sobie na dużo pozwala. Wszyscy trzej panowie znajdują się w operze. To z proszkiem …

– …pozostanie między nami, Ama.

Aby potwierdzić przysięgę dzwoni dzwoneczkiem przymocowanym do swojego składaka.

– Uważaj, Evi: Książę Harry zaraz odbierze swoje darmowe bilety. Piąty w kolejce do angielskiego tronu! Kiedy on się pojawia, rozpętuje się piekło. Brytyjski portal Sun twierdzi, że podróżuje incognito, z tajną misją od królowej. Brexit i tym podobne. Paparazzi zauważyli go już w hotelu. Musze się tam dostać, rozumiesz? Zwykle kierowniczka festiwalu ma tu wszystko pod kontrolą. W tej chwili nikt nie wie, gdzie ona jest. Niezła z niej sztuka. Dręczyła wszystkich. Mogłabym ją zabić. O Boże, oto i on, w towarzystwie księżnej Meghan, księżnej Sussex. Fajny wygląd incognito.


Po schodach wspina się punk z ozdobą na twarzy. U jego boku chudy szkielet z postrzępionymi płatkami uszu.

– Hello Ladies!

Ama wita się z "Królewskimi Wysokościami" i znowu kicha. U podnóża schodów rozlega się szum głosów.

Łowcy autografów i tłumy prasy pchają się do góry. Evi musi trzymać się poręczy, aby nie zostać zadeptana. Wynosi się z tego domu wariatów.

Drezno

11:27 Piętro kierownicze w Centrum Kongresowym

Całkowite odprężenie poza czasem i przestrzenią. Jest oszołomiony, ale nie martwy. Leży na plecach. Pod zamkniętymi powiekami widzi gwieździste migotanie, słyszy niskie szmery głosów. Oddycha płytko, unika wszelkich, widocznych z zewnątrz, ruchów. Jeśli uda mu się uchylić powieki na mikromilimetr i dostrzec między rzęsami wrogie otoczenie, element zaskoczenia jest po jego stronie. Rozładuje sytuację celnymi uderzeniami dłoni w tkankę miękką. Gdyby miał pod ręką jakieś pistolety lub karabiny, byłby gotowy do oddania celnego strzału.

Takich technik sztuk walki nie nauczysz się na szkoleniach antyterrorystycznych Bundeswehry, ani na stażach zagranicznych Dowództwa Sił Specjalnych, a tym bardziej w Saksońskiej Akademii Policyjnej w Rothenburgu. Możliwe, że „Villa Bärenfett” w Radebeul oferuje specjalne kursy, w końcu jest to dom Karola Maya, którego powieści przygodowe Max czytał od wczesnego dzieciństwa. Winnetou i Old Shatterhand, odurzeni i związani przy ognisku, potajemnie uwalniali się z więzów, skanowali otoczenie mrugając niezauważalnie i obezwładniali przeciwników. Technika, którą Max do tej pory testował tylko teoretycznie.

A teraz praktyka. Z niezwykłą koncentracją student policji próbuje coś podejrzeć.


– Voilà, nasz mały bohater się obudził. Trochę orzeźwienia, sir? Świeżo z Brukseli!

Starsza pani, delikatna i niewiarygodnie elegancka, uśmiecha się do niego zachęcająco. Lekko drżącymi dłońmi wyciąga do niego pudełko czekoladek. Jego automatyczne odruchy bojowe są opóźnione, z powodu przytulnego koca, w który jest owinięty. Dodatkowo chusteczka skropiona wodą kolońską na czole zasłania mu wzrok. Z konieczności musi się ugiąć przed siłą wyższą.

Delikatna czekolada rozpływa się na języku, likier ścieka mu po brodzie. Następna pralinka brandy jest owinięta w złoty papier. Oblizuje palce, zanim znów po nią sięgnie.

– Potwierdzam.

– Très bien. A napój wzmacniający do tego? Pardon, nie przedstawiłam się: Claire D’Etoiles, starsza przewodnicząca Conseil de l’Europe w Strasburgu.

Sięga smukłymi, kościstymi, ale wypielęgnowanymi palcami do porcelanowego serwisu. Unosi się korzenny zapach kawy. Max dolewa trochę śmietanki z filigranowego dzbanka, wsypuje cukier srebrną łyżeczką, którą mu podano, miesza.

– Podwójnie potwierdzam.

Przestronne pomieszczenie z szerokim rzędem okien od podłogi do sufitu. Przed nimi stoi dorodna choinka z kolorowymi bombkami. Widok rozszerza się, obejmując panoramę Starego Miasta z trybunami dla widzów na Placu Zamkowym. Stary Most Augusta jest wspaniale udekorowany flagami. Po rzece dryfują lodowe kry. Stałe zabudowania na Łabskich Łąkach. Wyraźny widok na zalesione wzgórza, na których wznosi się drezdeńska wieża radiowa. Za nią skaliste krajobrazy Szwajcarii Saksońskiej na granicy z Republiką Czeską.


Drzwi się otwierają. Wchodzi starszy wytworny pan, ubrany na szaro: koszula z kołnierzem, wełniany sweter i wełniane spodnie, do tego lekki zimowy płaszcz, jakby szyty na miarę. Staruszek jest gładko ogolony, pachnie świeżą kąpielą i subtelnymi męskimi perfumami. Ledwo rozpoznawalny.

– Zrzucenie Rybogłowa przez piorun elektronowy Urana wymaga wyszukanych potraw. Mając wzmocniony żołądek poprowadzi pewnie słoneczny rydwan. Ruszajmy na koniec świata!

Max dławi się czekoladą. Rozlewa kubek z kawą. Starsza przewodnicząca Rady Europy podaje mu serwetkę z materiału ozdobioną brukselską koronką i rzuca Scultetusowi surowe spojrzenie.

– Najpierw musi dojść do siebie. – Dolewa Maxowi café noir i uśmiecha się. – Monsieur l’étudiant policier, chciałabym przeprosić w imieniu dyrekcji za komplikacje. Nieporozumienie. Świetnie się spisałeś, ale Scultetus nadal jest w niebezpieczeństwie. Et de plus, z nim cały festiwal. Zamach na głównego gościa? Quel blamage dla idei europejskiej! Powinien zostać zabrany w bezpieczne miejsce i odesłany w swoją stronę. Żółte koperty dla naszego Mistrza i Madame Celestico, zawierają, według ekspertyz laboratoryjnych w Berlinie i Dreźnie, dokładnie tę samą substancję: cyjanek, zwany też kwasem pruskim, wyekstrahowany z jądra gorzkich migdałów.

Francuzka wskazuje na stolik do kawy. Tam, zawinięta w przezroczystą folię, leży żółta koperta, którą Scultetus niemal polizał, wraz z listem przewodnim z banku centralnego i kolorowym horoskopem astrologicznym. Obok znajdują się raporty z laboratorium.

Staruszek, teraz mężczyzna w olśniewającej formie wykonuje szorstki gest ręką.

– Papperlapapp, Claire! Nie doprowadzaj małego do szaleństwa. Nie ma bardziej odpowiedniego miejsca na świecie niż czcigodny dom Opery Sempera, aby umrzeć śmiercią bohatera na otwartej scenie. Jestem gotowy.

Madame D’Etoiles zaprasza go do siebie na sofę, i wyciąga rzęsę z kącika jego oka.

– Mon ami, zawsze pamiętaj o wielkim planie! Festiwal ma na celu wzmocnienie idei Europy, ale czymże jest Europa bez swojej waluty, euro? Wiesz, w jak rozpaczliwej sytuacji znajduje się wspólna waluta. Po balu, który odbędzie się w najbliższą sobotę, jedziemy prosto do Banku Centralnego, jeszcze tej samej nocy. Zarząd, a zwłaszcza nowy szef EBC, czeka na pana horoskop i ma nadzieję na pana starych klientów, byłych uczniów, wszystkich tych, którzy pod pańskim przewodnictwem awansowali do elity gospodarczej Europy. Oni pana słuchają. Doradzał pan kiedyś prezydentowi Rosji!

– Och Claire, to było dawno temu.

– Mon cher! Kiedy pan przyszedł, wydawał się pan, pozwolę sobie zauważyć, nieco obłąkany. Podczas, gdy twój dzielny giermek odpoczywał, nasz Jovis zdziałał cuda. Podziękowania należą się kostiumologom i charakteryzatorom teatru. Wygląda pan świeżo, godnie, ale gdzie jest ten błysk w oczach? Ten sprzed trzech lat, z Berlina? Quel mystère …

Scultetus spuszcza głowę. Francuzka w zamyśleniu przeciąga długimi paznokciami po szklanym blacie. Dźwięk wywołuje gęsią skórkę.

Maks wyplątuje się z przytulnego kocyka, i przechadza się po pokoju. Przyciska twarz do szyby. U podnóża schodów prowadzących do wejścia odpoczywa, liżąc pobitewne blizny, Phaeton- słoneczny rydwan. Na drugim brzegu Łaby budują scenę pod gołym niebem. Masywne i potężne wieże głośników. Próba dźwięku. Głębokie basy.

– Monsieur Max. Ça va, ça va bien? Wszystko dobrze, jesteś gotowy do drogi?

Student policji odpowiada, że jego dziewczyna jest w drodze do Drezna. Chciałem iść z nią na imprezę, przemycić ją za kulisy, bo nie jest ubrana jak na prawdziwe przyjęcie dla VIP-ów. Poza tym, jestem zdrowy jak ryba, a samochód ma tylko kilka wgnieceń. Niezła bryka. Nie wie, co ma zrobić. Jest to strasznie skomplikowane, praktycznie nie do pogodzenia.

– Teoretycznie tak! – odpowiada Francuzka i siada z powrotem. Wyciąga telefon komórkowy, rozmawia z człowiekiem z Europolu spokojnym tonem, który nie dopuszcza sprzeciwu. Panie Swarożycu Gwiazdek, proszę sprawić, aby młoda dama, gość specjalny wieczornej imprezy, otrzymała odpowiednią garderobę. Nie wie pan, nie może, nie ma czasu? Cóż, Claire D’Etoiles, jako przedstawicielka Conseil de l’Europe, musiała przyjąć delegacje Norwegii, Rosji, Turcji i Watykanu. Czy on zechce dla niej zrobić ten drobiazg? Nie? Czy w takim razie woli pan wziąć pełną odpowiedzialność za panienkę Evi, towarzyszkę studenta policji, której proszę oddać jego pokój w hotelu? Très bien, bardzo dobrze! Do zobaczenia na imprezie.

Max mówi, że jego Evi naprawdę uwielbia ciuchy. Tak właśnie myśli. W budce z pieczywem przed akademią policyjną zawsze miała na sobie tylko fartuch. Na górze, w jego studenckim mieszkaniu tak naprawdę … nic, tylko te własnej roboty rękawiczki z obciętych wełnianych skarpet, z których końce palców wystają jak ciekawskie myszki.

– Myszy?

Francuzka rozgląda się poirytowana i krzyżuje nogi.

– Monsieur Max, co wyróżnia twój związek z Evi?

Pstryknął jedną z kryształowych kul wiszących na choince. Jest największa, pomalowana na pomarańczowo. W sumie dziewięć bombek. Jedna z pierścieniem z pleksi, druga z dużą plamą, kolejna w kolorze niebieskim z białymi paskami. Pasy chmur, pod nimi błękitne morze i … kontynenty! Ziemia, ta z pierścieniem Saturna, plama Jowisza, czerwony Mars i pomarańczowe Słońce. Zdejmuje niebiesko-białą bombkę choinkową, obraca ją między palcami.

– Kiedy wrócimy?

– Na wielki bal. Do tego czasu zajmiemy się pańską narzeczoną. Panie Max, potrzebuje pan budżetu na podróże. Powiedzmy tysiąc dziennie, na osobę? Plus trochę więcej, nigdy nie wiadomo? Zaraz załatwię, żeby pieniądze zostały panu przekazane.

– Dokąd jedziemy?

Scultetus klepie się po udach. W jego oczach błyszczy pragnienie przygody.

– Claire, proponuję, żebyśmy zatrzymali się w Izbie Reprezentantów, później dalej, aż do końca świata. Następnie potrójna gwiazda Syriusz. A czy znasz tor wyścigowy, na którym planety kręcą się w kółko? Zorganizuj spotkania ze starymi przyjaciółmi, abym mógł się przysłużyć Projektowi Dwunastu Gwiazd. Zaproś ich też na kolację. Następnie nocna podróż morska i na szczyt wulkanu. Stamtąd już niedaleko do twoich kamiennych alejek, pod warunkiem, że zorganizujesz dla nas pojazd. Aby odbyć rytuał kręgu, musielibyśmy polecieć również na wyspę Venus. Ogromne przedsięwzięcie, zwłaszcza, że musiałabyś odświeżyć stare kontakty, podczas gdy ja przemierzam galaktyki z chłopakiem.

– W porządku, szefie. A co z rakietami i kombinezonami kosmicznymi?

– Papperlapapp! Claire, możesz to załatwić?

Staruszek najwyraźniej zachwycony swoimi planami podróży, chce objąć Francuzkę. Ta delikatnie odsuwa go od siebie.

– Un moment, s’il vous plaît. Pozwól mi pomyśleć. Très difficile, mało czasu na zorganizowanie, zwłaszcza, że … moja uroczysta przemowa. Jednakże, rzeczywiście jesteś w niebezpieczeństwie. Swarożyc Gwiazdek donosi, że Europol przechwycił dwie kolejne koperty z cyjankiem, zaadresowane do astrologów zaproszonych na ucztę. Powinieneś ich znać, Scultetusie. Są na liście gości, którą mieliśmy ci wysłać z wyprzedzeniem.

Jasny brzęk na choince.

– Ach, tak? – Max wpatruje się w nich, trzymając w garści odłamki szkła z rozbitego globu. Całe jego ciało jest napięte i drży.

Claire D’Etoiles klaszcze w dłonie.

– Messieurs, podróż się zaczyna. Bon voyage!

Podnosi się. Starzec depcze jej po piętach. Max chwyta zafoliowany list z trucizną i pozwala mu zniknąć w czeluściach plecaka.

W hali Centrum Kongresowego babilońskie pomieszanie języków. Posiwiali hipisi z na wpół łysymi głowami, nonkonformiści w stylowych marynarkach, ciemnoskórzy Afrykanie i opaleni mieszkańcy Ameryki Południowej, niektórzy z brodami jak z bajki, brodaty mężczyzna, który wygląda znajomo dla Maxa, czysto ogoleni Azjaci, Hindusi w turbanach.

Podniecone okrzyki dwóch kobiet po pięćdziesiątce. Dostrzegają Scultetusa. Wskazują go palcami i rozpętuje się piekło. W mgnieniu oka zostają otoczeni przez fanów w każdym wieku i każdej narodowości, którzy ściskają jego ręce, przytulają się do niego, gorączkowo wyciągają z torebek rysunki horoskopów i trzymają je przed nim, błagają o autografy, podchodzą do niego i prawie rozrywają na strzępy. Kamerzyści ustawiają się na pozycjach. Reporterzy wyciągają do niego urządzenia nagrywające.

– Panie Scultetus, co pan powie na temat historii świata, jaka jest pańska ocena obecnej sytuacji politycznej?

– Nadchodzi powódź.

– Czy Wspólnota Europejska się rozpada?

–Papperlapapp!

– Gdzie Pan się podziewał przez ostatnie lata?

– Studia, długie studia.

– Nad formułą Gorbaczowa?

– Bez komentarza.

Cieszy się z zanurzenia w tłumie, choć ludzie prawie go przygniatają. Jego ochroniarz odbiera pieniądze za podróż w punkcie informacyjnym i twardym chwytem wyprowadza go na zewnątrz do słonecznego rydwanu.

Max tak mocno zapina pasy słabo wyglądającemu staruszkowi, że można by pomyśleć, że jest jego więźniem.

– Słyszałem gdzieś wcześniej twoje imię. Jesteś piosenkarzem pop, prawda? A więc na lotnisko. Izba Reprezentantów w Waszyngtonie, NASA? Pieniądze na podróż wykorzystam na opłacenie lotów transatlantyckich. Za krótką podróż w kosmos trzeba będzie dodatkowo zapłacić.

– Najpierw Praga, chłopcze.

Stary człowiek patrzy w niewidzialny punkt.


Powoli, w spacerowym tempie, przejeżdżają przez tłum. Przed Operą Sempera Maxowi wydaje się, że Evi stoi z rowerem. Ale robotnicy przy prowizorycznej, połatanej rzeźbie Euro miotają się dziko, gdy Phaeton zbliża się do nich, pokazując by jechali dalej. Wkrótce są na zaśnieżonej autostradzie do Czech. Max wciąż patrzy we wsteczne lusterko.

– Ford Galaxy.

– Pospiesz się, Synu Boga Słońca – woła Scultetus. – Jeśli zginę, bez winy mojej własnej, bez woli mojej własnej, bez przyczyny, powitam go, żniwiarza, długo oczekiwanego. Obliczam czas mojej śmierci …

– Może zjechać gdzieś tutaj, zgubić go polnymi drogami. Tylko, nawigacja w Phaetonie nie pokazuje mi żadnych polnych dróg.

– Pielgrzymi zboczyli z drogi i to doprowadziło ich do zguby – mruknął starzec – Składali więc ofiary Hekate, na rozstajach dróg, na progach i na grobach. Potrójna postać, czarna gwiazda: dziewicza podczas rośnięcia, brzemienna w czasie pełni, więdnąca w czasie słabnącego światła. Piekielnie ostrzy swoją broń. Trzeba było jej składać w ofierze czarne szczeniaki, ropuchy, tchórzofretki i węże. Nawiedzenia, czary, nekromancja … Lilith, apogeum, drugie ognisko elipsy ziemskiej … Potwornie skomplikowane do obliczenia. Tylko mądrzy ludzie mogli to zrobić, z pomocą nieuchwytnych tablic efemeryd.

— Na wszystko jest aplikacja. Kliknij i bang, masz dane. Chcesz się założyć? Mógłbym to udowodnić, gdyby mój smartfon nie popłynął. Nieważne. Ktokolwiek go znajdzie, nie odczyta mojej tajnej wiadomości do Evi. A ona i tak wie.

Drezno

12:12 Plac przed Operą Sempera

Evi jest wkurzona. Portier przy głównym wejściu mówi, że szef ochrony jest w środku i zostanie poinformowany. Nie, nie wpuści jej bez ważnego biletu. Proszę czekać i proszę nie opierać roweru o barierkę.


Pojawia się Max, za kierownicą ciemnego samochodu, którym odjechał dziś rano. Zamiast wytwornej pani, na miejscu pasażera siedzi elegancko ubrany starszy pan. Luksusowa fura cała porysowana i powgniatana.

Poślizg po bruku. Na ich widok robotnicy zbierający z chodnika żółte gwiazdy wpadają w panikę. Krzyki, krzyki, krzyki. Gaz do dechy i już go nie ma.


Dziwne, bardzo dziwne. Czeka godzinami przed dostojną świątynią Muz, cały czas musi trzymać się roweru, bo nie wolno jej go oprzeć i stoi tak aż jej nogi w gardło wchodzą. A teraz Maksiu przejeżdża obok niej, jakby przed kimś uciekał.

Z głównego wejścia do Semper Opery wgląda Polak z okrągłą łepetyną. Evi zadziera nos. Nie pozwól traktować się jak gówniary. Pamięta, czego nauczyła ją prababcia.

– Panna Evi? Komisarz Swarożyc Gwiazdek. Europejskie centrum ds. Cyberprzestępczości, w skrócie EC3, Europol w Hadze. Tworzymy sieci przepływu informacji. Student policji przebywa w przedłużonej podróży służbowej. Pani jest jego koleżanką?

– W pewnym sensie. Czy zawsze każesz paniom tak długo czekać? Możesz również mówić po polsku, jeśli chcesz. Czy mogę poznać powody, dla których podróż służbowa mojego szanownego kolegi, tak się przedłużyła? Nawet jeśli jest niezastąpiony, żeby nie powiedzieć niezbędny, na wieczorne przyjęcie? Rozumiesz, panie policjancie?

– Stan faktyczny: zmiana sytuacji bezpieczeństwa. Ścisła tajemnica. Więcej niż to, co jest oficjalnie ogłoszone przez telewizję i internet, nie wolno mi powiedzieć.

– Ale …

– Szesnasta zero zero zapraszamy na otwarcie Euro-Festiwalu na scenie VIP. Punktualnie.

– Rozumiem, przyjęłam do wiadomości: punktualnie o czwartej.

– Później nastąpi uroczysta kolacja w stosownej garderobie w zamku. Najwyższej klasy publiczność z kręgów polityki i biznesu.

– Jestem odpowiednio ubrana, prawda?

Evi okręciła się w kółko: rękawice z wełny, kwiecisty fartuch z dederonu na dziurawe dżinsy, kufajka pradziadka Gottlieba, rosyjska czapka ze starych czasów Narodowej Armii Ludowej NVA i kozaki.

– Cóż … nie wiem.

– Nie wiesz, kolego Gwiazdek? Ja też nie. Uroczysta kolacja na zamku. Zadanie specjalne. Myślę, że teraz Europol powinien zainwestować w moją szafę. Ile wynosi budżet na ubrania?

Polak parsknął i zmarszczył brwi.

– Postaram się coś zorganizować.

– Pochwalę cię za to, na moim posterunku w pobliżu Akademii Policyjnej w Rothenburgu. Tu są bilety kolegi Maxa. Proszę o kontrasygnatę. Tam i tam. Dziękuję. A teraz proszę mi wybaczyć. Mam pilne spotkania, muszę przypudrować nos i tak dalej. Szesnasta zero zero na trybunie VIP-ów. Punktualnie!

Wysoka klasa, świetne wykończenie. Prababcia byłaby z niej dumna! Evi wsiada na swój specjalny rower służbowy i odjeżdża. Hotel „Zum Grünen Gewölbe”. Nie ma problemu z biletami z kontrasygnatą. Wręczono jej klucz do apartamentu i życzono miłej drzemki. Co? Miłej drzemki. Naprawdę, no bez żartów? Nie, to kazał przekazać jej narzeczony. On już tutaj był.

Aha, aha.

Niewielki apartament zachwyca meblami w kolorze królewskiego błękitu w okleinie wiązowej, podgrzewanymi wieszakami na ręczniki i ogrzewaniem podłogowym. Evi rzuca się na luksusowe łóżko, zakopuje się pod kołdrą, wącha, nasłuchuje, sprawdza, ugniata poduszkę, przewraca materac, drapie prześcieradło. Coś tam jest: wizytówka hotelu. A na odwrocie zdanie, pospiesznie napisane długopisem:

jesteśmy bramą do wczorajszej oferty specjalnej

To pachnie jak pewien system Maksia!

Muszę skorzystać z Internetu, mówi w recepcji hotelu. Zostaje skierowana na piętro kierownicze. Grube perskie dywany, meble tapicerowane jak z angielskiego klubu, stoły konferencyjne dla prezesów największych korporacji i arogancka, znudzona barmanka w fartuchu, która traktuje ją z pogardą. Z tyłu pod ścianą, na antycznym sekretarzyku z drzewa orzechowego, stoi komputer, staroświecki, z myszką na zdecydowanie za krótkim kablu.

Gmail.

Wczorajsza oferta specjalna?

– Ciasteczka truskawkowe z wanilią.

Co on rozumie przez "my jesteśmy bramą"? Hasło "EviiMax" zostało odrzucone. Spróbuj na odwrót: – MaxiEvi.

Weszło! W folderze roboczym znajduje się niewysłany list:

dlaczego aurora celestico została zamordowana? co to ma wspólnego ze mną? kim jest scultetus? robi się gorąco!

Potem szalenie długa kombinacja cyfr i liter, 855 PACCA i tak dalej. Co to, do diaska, jest? Bierze jedną z pocztówek promocyjnych festiwalu planet z sekretarzyka z drzewa orzechowego, bazgrze na niej kod, pisze adres prababci i wkłada go do tylnej kieszeni starych dżinsów. Jutro pokaże go prababci. Prababcia jest specjalistką od krzyżówek i na pewno rozwiąże zagadkę w swoim leśnym domu. Evi kasuje cały tekst i pisze:

Gdzie jesteś? kontynuuj z śniadaniem i z powrotem.

Zapisuje odpowiedź jako wersję roboczą. Nie wysyła jej, tylko zapisuje. Tak jak pokazał jej Maksiu, na górze w akademiku. Powiedział, że to jest całkowicie odporne na przecieki. Jeśli to prawda.


Teraz trzeba wyjść do prawdziwego świata! Tłumy ludzi na Tarasach Brühla. Wszyscy chcą zobaczyć paradę. Musi wywalczyć sobie drogę do wejścia na trybunę VIP na Placu Zamkowym. Ochrona sprawdza jej bilet i identyfikator, stresuje ją. Protestuje głośno. Oficer policji federalnej w kamizelce kuloodpornej przygląda się podejrzliwie, mówi do radiotelefonu. Jego palec wskazujący spoczywa swobodnie na przypiętym do pasa pistolecie maszynowym.

Komisarz Swarożyc Gwiazdek podbiega, przepuszcza Evi i podsuwa jej banknot.

– Dwadzieścia euro. To ładna suma jak na sukienkę wieczorową. Weź fakturę w trzech egzemplarzach, z numerem NIP-u, szczegółowy rachunek dla firmy księgowej Europol. Ścisła kontrola.

Evi dąsa się, jak przystało na damę z lepszej rodziny. W strefie dla VIP-ów kelnerzy biegają tam i z powrotem między stolikami barowymi, balansując tacami z kieliszkami do szampana i przekąskami. Promienniki ciepła i kominki na tarasie zapewniają, że VIP-y nie będą marznąć. Polak prowadzi ją na wyższe kondygnacje trybun, obok odświętnie ubranych panów. Ochroniarze ze słuchawkami w uszach nerwowo rozglądają się we wszystkich kierunkach.

Za barierkami masa ludzi macha skwapliwie żółto-niebieskimi flagami. Na masztach po prawej i lewej stronie powiewają flagi europejskie. Dużo transparentów na barierce Mostu Augusta, co dziesięć metrów na drugim brzegu Łaby. Tam rusza orszak. Kamery telewizyjne transmitują wydarzenia na dużych ekranach wideo.

Już zmierzcha. Niebieska godzina. Dwanaście rakiet wznosi się w górę, eksplodując w żółte gwiazdy, które na chwilę przywierają do nieba, po czym gasną. Achy i ochy w tłumie, okrzyki i oklaski.

Dyrygent dostojnie unosi batutę. Orkiestra symfoniczna u stóp trybuny zaczyna grać. Głośniki przekazują dźwięki skrzypiec, kontrabasów i rogów, kotłów i trąbek aż do Tarasów Brühla, a transmisja satelitarna przenosi je w świat. Kapelmistrz drga rytmicznie. Stuosobowy chór śpiewa perfekcyjnie:

Bracie, miłość niezmierzona

mieszka pod namiotem z gwiazd,

całą ludzkość weź w ramiona

i ucałuj jeszcze raz.

Wstańcie, ludzie, wstańcie wszędzie,

ja nowinę niosę wam:

pod gwiaździstym firmamentem

miłość, miłość mieszka tam.

Gwiazdek wręcza Evi lornetkę. – IX Symfonia Ludwiga van Beethovena. Pani prezydent ma zamiar przemówić. Patrz!

Nieco mozolnie, dystyngowana dama w eleganckim zimowym płaszczu wspina się po stopniach mównicy, mimo widocznego wieku, z wysoko uniesioną głową i wyprostowanymi plecami. Reflektory skierowane są na nią. Jej podobizna wypełnia ściany wideo. Zaczyna lekko łamiącym się głosem. Nosowy akcent, niemal majestatyczny i ze szczyptą tej arogancji, która pozbawia powietrza każdego krytyka.

Na tle błękitnego nieba zachodniego świata gwiazdy symbolizują narody Europy w kręgu, znaku jedności. Liczba gwiazd jest niezmiennie ustalona na dwanaście, liczba ta symbolizuje doskonałość i kompletność. Jak dwanaście znaków zodiaku uosabia cały wszechświat, tak dwanaście złotych gwiazd reprezentuje wszystkie narody Europy, nawet te, które nie mogą jeszcze uczestniczyć w budowaniu Europy w jedności i pokoju.

Stara elegancka francuska dama schodzi na dół. Wspina się po stopniach trybuny dla VIP-ów, zamyślona, patrzy na nich.

Swarożyc Gwiazdek żegna się, cicho mruczy. Ojcze nasz, znów się żegna.

– Jezus Maria! Oficjalne wyjaśnienie z 1955 roku do flagi europejskiej. Wieniec z gwiazdami jest pomysłem sekretarza generalnego Léona Marchala. Tekst z Pisma Świętego, Apokalipsa, Objawienie 12: "I ukazał się wielki znak na niebie. Niewiasta obleczona w słońce, a księżyc pod jej stopami, a na jej głowie korona z dwunastu złotych gwiazd." Jezus Maria, to jest obraza wartości chrześcijańskich!

Evi szturcha Polaka gwałtownie w bok.

– Lepiej wytłumacz mi, kto przejeżdża przez most Augusta na motocyklu?

– Braunsonn, zastępca komisarza policji. Osobiście kontroluje sytuację w zakresie bezpieczeństwa. Z całego Festiwalu Planet Parada Słońca ma najwyższy potencjał zagrożenia.

Po prawej i lewej stronie wjazdów na most zaparkowane są poprzecznie policyjne samochody. Za ściankami działowymi, poza zasięgiem kamer telewizyjnych, ustawione są karetki Czerwonego Krzyża i sanitariusze. Bębny walą, fanfary grają. Wszystkie reflektory skierowane są na drugi brzeg Łaby. Powoli przez rzekę przetacza się wspaniała złota kareta, a za nią historycznie ubrany rycerz, którego koń niepewnie się kołysze, wyrzucając szyję do przodu i do tyłu.

Gwiazdek wyrywa lornetkę z ręki Evi.

– Mój Boże! Jezu, czy to możliwe? Po raz pierwszy w historii Polak był przewodniczącym Rady. A co dają naszemu Donaldowi Franciszkowi Tuskowi? Wychudzoną, chudą szkapę ze skórą przyklejoną do żeber! Ale Angela Merkel, kanclerz Niemiec, siedzi wygodnie na siedzeniu woźnicy rydwanu słońca i kieruje czterema potężnymi końmi zimnokrwistymi.

– A kim jest ten zagubiony blondyn na osiołku?

– Czy ja wiem?

Ze złością wyrzuca swój euro proporczyk. Starsza oratorka właśnie opanowała ostatnie stopnie i szybko go podnosi.

– To premier ministre britannique! W obliczu Brexitu chciał wjechać w paradnym mundurze Królewskich Brytyjskich Dragonów. Nasz francuski prezydent odpowiedział wspaniałym kostiumem Napoleona. Niestety, Jovis Morgenstern uparł się na historyczne szczegóły. Nadal dostępne, powiedział, są 300-letnie oryginalne kostiumy tureckich wysłanników, którzy kiedyś przybyli na mułach. Emmanuel Macron odmówił, Boris Johnson chwycił. Et voilà.

Procesja dotarła na Plac Zamkowy. Mały incydent na marginesie, kiedy to angielski osioł gryzie zimnokrwistego konia niemieckiej kanclerz w pośladki. Scena jest dobrze odbierana przez ludzi, którzy patrzą zza barierek na duże monitory. Celebryci zgromadzili się na trybunie dla VIP-ów. Kamery szybko ustawiają zbliżenia. Uśmiechnięta pani polityk trzymająca w ręku całą władzę.

– Kostium ze złota. Skandalicznie! Kanclerz Niemiec zachowuje się jak August Mocny – mówi po polsku Swaro.

Madame D’Etoiles unosi brwi – Pardon?

– Jak August der Starke – tłumaczy Evi.

– Bardzo interesujące. Twoja nowa tłumaczka, Swaro?

– Kobieta z Akademii Policyjnej w Saksoni.

– De la police, est-ce vrai?

Francuzka spogląda na Evi nieufnym wzrokiem, ta reaguje natychmiast.

– Czy z policji, no nie wiem. W pewnym sensie tak, dość blisko policji.

Madame D’Etoiles uśmiechnęła się.

– Très bien, to jest poprawne.

Człowiek z Europolu drapie się po brodzie.

– Z policji czy obok policji, co za różnica?

– A petitesse, drogi Swaro. Nie zastanawiaj się nad tym. Panno Evi, mon petit: przyjdziesz do zamku wieczorem?

Wielka dama mruga do piekareczki, która robi się od razu czerwona.

– Pani Przewodnicząca, budżet odzieżowy Swarożyca wystarcza na tanie plastikowe chińskie bikini. Mój Max kupiłby mi porządną suknię wieczorową.

– Twój przyjaciel towarzyszy panu Scultetusowi w voyage d’affaires – jak to się mówi?

– Podróż służbowa.

– Mówi pani "un petit peu" po francusku, mademoiselle?

– Nauczyłam się tego "dans la rue", Madame, na ulicy.

– Très intéressant.

– Aha: bardzo ciekawe. Dokąd mój Max zmierza z tym … Scultetusem?

Claire D’Etoiles podnosi obronnie ręce do góry.

– Compliqué, bardzo compliqué. Proszę o cierpliwość do końca tygodnia, s’il vous plaît. A bientôt. Do zobaczenia wkrótce, dziś w nocy!

Starsza pani wygląda na wyczerpaną i odchodzi niepewnie.

Na Placu Zamkowym korowód przebranych polityków rusza dalej. Ludzie ich wygwizdują. Demonstranci trzymają transparenty, skarżą się na marnotrawstwo i korupcję. Ludzie skandują "Eu-ro-dyk-ta-tu-ra." Huk bębnów. Fanfary na sprężone powietrze jak na stadionie piłkarskim. Tu i ówdzie bójki. Gromadzą się siły policyjne, awanturnicy są wyłuskiwani z tłumu i wywożeni. Wszystko to dzieje się pod czujnym okiem zgromadzonej prasy. Na dużych ekranach wideo widać transparenty z protestami, które są trzymane przed kamerami. Rok 1939 i swastyka, 1949 z gwiazdą radziecką i 2019 z gwiazdami Europy. "Witamy w EUdSSR" intonują zachrypnięte gardła. Ludzie machają transparentami z napisami "Zdrajcy narodu" i "Europa nie potrzebuje euro". Aktywistki Femenu pokazują swoje nagie piersi z napisem "Fuck EU". Płoną europejskie flagi.

Przerwano transmisje. Obraz kontrolny. Pokaz slajdów szczęśliwej, uśmiechniętej młodzieży. Hasła takie jak: "Pokój to twój wybór" i „Chodzi o Europę, chodzi o ciebie, miej swoje zdanie!" przewijają się przez ekrany.

Wkrótce siły bezpieczeństwa ponownie opanowały sytuację. Poszarpanymi plakatami zajmują się śmieciarze, z trybuny dla VIP-ów można zejść bezpiecznie.

– Poczekaj! – Polak chwyta ją mocno.

– Na co czekać, panie Gwiazdek? – Przez chwilę czuje się strasznie słaba.

– Weź to: karnet gościa Europolu na wstęp na wszystkie atrakcje festiwalowe. I MasterCard na zakup sukni wieczorowej. Dziewiętnasta zero zero, o tej godzinie jest bankiet w zamku. Wybrana publiczność złożona z polityków i biznesmenów z krajów Unii Europejskiej plus Królestwo Norwegii, Szwajcaria, Turcja, Izrael i Państwo Watykańskie.

Evi wyrywa mu z ręki swój dowód osobisty i kartę bankomatową, pokonuje schody po trzy stopnie, przedziera się przez bramkę bezpieczeństwa przy wyjściu. Człowiek z Europolu spieszy za nią. Włącza się alarm z powodu pistoletu, który Swarożyc Gwiazdek nosi pod kurtką. Zatrzymują go.

– Panno Evi, proszę posłuchać: To moje prywatne konto. Nie za drogo! Rozumie pani?

— Zrozumiałam. W porządku, panie komisarzu.

Praga

14:30 Obecní dům

Starzec w milczeniu wskazuje drżącym palcem na stare miasto Republiki Czeskiej. Za każdym zakrętem ulice stają się węższe, a ich masywnym pojazdem jest coraz trudniej manewrować. Budynki są piękne i okazałe, zbudowane w czasach, kiedy byli cesarze i poddani, panowie i służba.

Bogato zdobiony bajkowy pałac, przed którym ich pokiereszowana, luksusowa fura leży na chodniku jak wielki pies, którego warczący pysk przechodnie ze strachu omijają. Ford Galaxy jest zaparkowany po drugiej stronie ulicy. Nie udało się go zgubić.

Scultetus wychyla się, narzuca gustowny zimowy płaszcz na szlachetną tweedową marynarkę. Jak solidny inwestor przy zakupie nieruchomości, patrzy w górę na żeliwne posągi herosów umieszczone po obu stronach głównego wejścia, podtrzymujące kandelabry w kształcie globusów. Na plakacie w stylu bohemy ozdobny wizerunek światowej damy, być może tancerki lub śpiewaczki operowej. Falujące rude włosy ujęte w tiarę, kolczyki z różowego korala, kolorowy naszyjnik z pereł z liśćmi i kwiatami, stylizowane słońce i księżyc, a wszystko to na tle ornamentu znaków zodiaku.

– Potężny, wodzu. Jest tam coś do jedzenia? Umieram z głodu.

Starzec rozkłada ręce. Dopinguje ich tłum odświętnie ubranych panów. Niektórzy podchodzą z narysowanymi horoskopami i całują go w rękę. Max odpycha ludzi, popycha Scultetusa dalej.

– Wow, naprawdę świetne miejsce! Tam, do kawiarni, prosto do lady z ciastami. Zaczynamy. Teraz musimy podjąć decyzję. To, na przykład, jest tort Domažlicer: powidła śliwkowe, mak i twaróg. Znam się na słodyczach. Ach, kelnerka. Czy rozumie pani po niemiecku? Tort szwarcwaldzki. Ten kawałek i podwójna latte! Duży kawałek Herrentorte. Najpierw proszę przynieść mi, zaraz, co to tam jest? Pampuchy, buchty? Ach, pampuchy! Z sosem waniliowym! Hej, nie tłoczcie się, ludzie. Gwiazda muzyki pop ma tutaj pierwszeństwo. Jak to, tylko herbata i bułeczki, szefie? Dobrze. Proszę się pospieszyć. Tam gra muzyka. Najwyraźniej wszystko gotowe na twój występ wokalny.

Z przodu wspaniale udekorowanej sali znajduje się podwyższenie z fortepianem. Kawiarniany pianista pozwala wybrzmieć delikatnej melodii, zamyka wieko i zaprasza ich do siebie. Z dumą wskazuje na cztery oprawione w ramy secesyjne plakaty. "Księżyc i gwiazdy” – mówi, kosmiczne alegorie, liczące sobie prawie sto lat, stworzone przez mistrza czeskiej secesji- Alfonsa Muchę. Na jednym z plakatów dziewczyna, która wygląda jak Evi, stoi przed półksiężycem i przesyła buziaki. Jej nagość okrywa niebieska tkanina w żółte gwiazdki.

Na scenę, szybko i bezszelestnie wnoszony jest mały stolik i dwa krzesła, a także mikrofon. Tymczasem kelnerzy i kelnerki w pośpiechu przemierzają salę, roznosząc dzbanki świeżej kawy i pucharki lodów z kandyzowanymi owocami, zwieńczone wafelkami. Uśmiechając się, podają herbatę i ciastka Scultetusowi, głównemu gościowi. Maxowi burczy w brzuchu. Puka w mikrofon.

– Halo, gdzie jest kawa? Nie zapomnijcie o waniliowych pampuchach!

Oburzone syki na sali, od czasu do czasu buczenie. Scultetus wyjmuje mikrofon z uchwytu i uśmiecha się do zgromadzonych. Powraca cisza.

Drodzy przyjaciele, byli studenci i klienci, wielu was przybyło, mimo zaproszenia z krótkim wyprzedzeniem. Od pierwszego europejskiego Kongresu Astrologicznego minęły prawie trzy dekady. To, co się wtedy wydarzyło w tych dostojnych salach, jest wciąż żywe w mojej pamięci.


Pamiętacie, kochani! Gorzką, zimną wiosną 1992 roku, kiedy Saturn znajdował się w tej samej pozycji zodiakalnej, co obecnie, ten budynek miał być przeznaczony do rozbiórki. Z dachu ciekło, w murze pojawiły się szerokie pęknięcia. Słodki, trupi zapach ogrzewania węglem brunatnym. Migające oświetlenie, schody zamknięte z powodu zagrożenia zawaleniem. Tu była stołówka. Smażono na starym tłuszczu. Zamawialiśmy solidarnie z pracownikami, którzy obawiali się o swoje miejsca pracy. Był to jedyny ogrzewany pokój. W przewiewnej hali kongresowej owinęliśmy się płaszczami. To nie było ważne! Chcieliśmy wymienić się gwiezdnymi teoriami i doświadczeniami, podzielić się entuzjazmem.


W Sali Smetany, na scenie koncertowej, stała drobna, krucho wyglądająca psychoanalityczka z Londynu. Wykładała o ludzkich uwikłaniach i konstelacjach rodzinnych. Pochylona nisko nad projektorem bazgrała na slajdzie zagmatwane linie i symbole czarnymi, niebieskimi i czerwonymi flamastrami. Horoskop wyświetlony na ekranie za nią był ogromny.


Mamrotała i szeptała jak przy kuchennym stole w domu, gdy omawia się rodzinne tajemnice, co potęgowało intymny efekt i interpretowała konstelacje Saturna tak dogłębnie, że nawet ja nigdy tego w ten sposób nie doświadczyłem. Wszyscy byliśmy przerażeni. Drżeliśmy z powodu mocy planet i zimna w wilgotnym pomieszczeniu.


Wycieczka do Ratusza Staromiejskiego. Sześćsetletnie cudo sztuki zegarmistrzowskiej, ze wskazówkami słonecznymi i księżycowymi, czasem lokalnym i rzeczywistym, czasem gwiazdowym i nocą astronomiczną. Przez Most Karola aż na Hradczany. Wspaniały sarkofag Tychona Brahego w katedrze św. Wita. Tej spóźnionej zimy nie było prawie turystów. Byliśmy sami.


Wschodnioeuropejscy astrologowie polegali na prognozach, a nie na psychologii, ponieważ za żelazną kurtyną życie było zdeterminowane przez wszechwładną biurokrację, a możliwości kariery praktycznie nie istniały. Pytali, czy nie grozi im aresztowanie i obóz karny? Czy należy uciekać na Zachód? Kiedy i jak umrą? Wówczas odrzuciłem horoskop śmierci. Dziś, na podstawie badań, mój pogląd ulega rewizji.


W powietrzu unosił się duch nowego początku. Jaki entuzjazm, jakie zaangażowanie było wtedy wśród nas, Czechów i Szwajcarów, Słowaków i Francuzów, Anglików, Austriaków i Niemców! Czy dziś, w tym pełnym luksusu domu, zebrałoby się znowu tysiąc idealistycznych astrologów z czystymi sercami i świętym zapałem dla dobra ludzkości? Czy też będą to tylko próżni autopromotorzy, zabawiający przesyconych odbiorców płytko i powierzchownie, by zaspokoić ich żądzę na przepych i szybkie pieniądze?


Obecní dům jest wspaniale odrestaurowany. Państwa kraj korzysta z dobrodziejstw Wspólnoty Europejskiej, otrzymał miliardy z Brukseli i zobowiązał się do przyjęcia euro. Teraz, w dobie kryzysu walutowego, potrzebujemy Czechów. Czy nie nadszedł czas, aby dać coś w zamian? Zwracam się do was, którzy staliście się bogaci i potężni. Zaangażujcie się w sprawy kontynentu, przyjdźcie na odczyt horoskopu w sobotę w Europejskim Banku Centralnym we Frankfurcie nad Menem.

Poważne twarze na sali. Słowa takie jak "system fałszywych pieniędzy", "poker banku centralnego" i "polityka zerowych stóp procentowych" krążą po sali. Słabe oklaski, niezręczna cisza. Ani brzęku widelca, ani dźwięku odstawiania porcelanowych filiżanek na spodki. Tylko szmer w uszach Maxa, który bije się z myślami.

Z jednej strony, jego zamówienie dotarło. Filiżanka z latte z cynamonem i czekoladą w proszku oraz koroną z pianki stoi przed nim uwodzicielsko. Delikatne drożdżowe pampuchy z nadzieniem z morelowej konfitury oblane sosem waniliowym, wraz z tortem Domažlicer z konfiturą śliwkową, małą miseczką bitej śmietany i, w ramach przeprosin za spóźnienie, wielkim kawałkiem tortu szwarcwaldzkiego na koszt firmy.

Jak na razie jest dobrze.

Z drugiej strony, ten stary kanciarz cierpi. Bez uznania, którego niewątpliwie się spodziewał, załamuje się, przybierając wyraz twarzy owego stetryczałego starca, którego Max spotkał zaledwie sześć godzin temu pod zegarem czasu światowego na Alexanderplatz. Coś koniecznie trzeba zrobić. Nie zastanawiając się dłużej, student policji chwyta mikrofon, stuka w niego trzy razy i zaczyna mówić.

Spójrzmy prawdzie w oczy, ludzie: co tysiąc astro-dziwaków robi w tej szopie? Astro to czary mary do trzeciej potęgi! Czysta bzdura. Całe to „postrzeganie pozazmysłowe” i inne rzeczy: to wszystko tanie sztuczki magiczne. To jak gra w muszelki albo kantowanie podczas gry w karty. Tylko czekać, aż jakiś frajer wyciągnie swój portfel i da się wydoić.


Więc wystarczy już tych psycho-bełkotów. Starzy Czesi przyszli na przedstawienie, jak za dawnych czasów. Wtedy przyjechali zobaczyć gwiazdę z Zachodu i nadal to robią. Nadal to robią. Tęsknota za przeszłością to atut, zwłaszcza w przypadku tak chytrych emerytów.


Panie Scultetus, jako gwiazda sceniczna jest pan starym łobuzem. Dużo o Panu czytałem w niektórych czasopismach. Kończ to czcze gadanie. Zaśpiewajcie razem „Dlouhá noc” Helenki Vondráčkovej itd. Najważniejsze jest to, żeby babcie ruszyły nogą i wszyscy się kołysali. Zaszalejmy!

Max odkłada mikrofon z tępym trzaskiem. Lekko wyczerpany i zachrypnięty, ale w sumie zadowolony z siebie, nakłada puszystą bitą śmietanę na swoje pampuchy, które pływają w ciepłym sosie waniliowym. Odważnie pociąga łyk kawy z filiżanki. Podniebienie musi być wilgotne, aby pyszne ciasto mogło się ześlizgnąć.

Podczas przemowy ochroniarza oblicze Scultetusa blednie, a jego delikatny uśmiech zastyga jak maska. Z trudem podnosi się i sięga po płaszcz. Nogi krzesła skrzypią po parkiecie. Niczym unoszący się duch prześlizguje się przez tłum i znika w śnieżnej zadymce.

Tymczasem w hali komunikat Maxa zostaje przetłumaczony na język czeski. Podekscytowane głosy na widowni. Pianista wdziera się na scenę bocianimi krokami, demontuje mikrofon. Niektóre starsze panie mają łzy w oczach. Obrzucają Maxa nienawistnymi spojrzeniami. Panowie z wielkimi brzuchami wygrażają mu pięściami. Pospiesznie podsuwają kelnerce banknoty, pomagają sobie włożyć wełniane płaszcze i futra, podają ręce na pożegnanie.

Policyjny student, uzbrojony w łyżkę do śmietany i widelec do ciasta, wpatruje się w ludzi z otwartymi ustami. Kelnerka z niebezpiecznie wyciągniętym nożem kuchennym strąca mu z widelca ciasto. Z gniewną miną zabiera talerzyk. Chwyta filiżankę z kawą. Głęboko zanurza kciuk w rozkosznej wilgoci.

– Jak mogłeś to zrobić naszemu wielkiemu astrologowi – krzyczy i znika.

Na zewnątrz podekscytowani goście brną przez śnieg, machają na taksówki, przytulają staruszka po raz ostatni i dostają podpisane horoskopy. Tkwi w miejscu, dopóki nie odejdzie ostatni fan. Plac przed Obecní dům robi się pusty. Płatki śniegu wirują wokół lekko drżącej szarej postaci. Brakuje tylko płóciennej torby.

Max, jedyny gość na sali, ogląda w prawej ręce brudny widelec do ciasta, a w lewej pustą łyżkę do kremu. Wpatruje się w okna kawiarni z otwartymi ustami jak ryba w akwarium. Po drugiej stronie ulicy, Ford Galaxy z przyciemnianymi szybami. Brodaty mężczyzna wyrzuca przez okno niedopałek i wysiada. Długi płaszcz wybrzuszony w kilku miejscach. To może być broń.

Policjant rusza przed siebie, przewraca stoły i krzesła, przebiega przez plac, rzuca się jak bramkarz piłkarski na napastnika i po prostu go przewraca. Następnie delikatnie wpycha gwiezdnego astrologa do słonecznego rydwanu.

– Przepraszam, szefie. Wsiadaj i zapnij pasy. To wszystko to tylko nieporozumienie. Osobiście, oczywiście, jestem za Astro. Przysięgam. Fajna sprawa, bardzo ważna. Pamiętam, gdzie przeczytałem twoje imię, w poczekalni u dentysty, jakiś czas temu. „Złota Poczta”, przedostatnia strona: "Szczęśliwy Horoskop Scultetusa". Wszystko, co tam napisałeś, stało się prawdą. Najczystsza prawda, nauka, którą należy traktować poważnie.

Phaeton odjeżdża. Za stacją droga prowadząca na teren przemysłowy, w niedzielę opustoszała. Max hamuje delikatnie i czeka, aż Galaxy dogoni go z tyłu. Przesuwa automat na wsteczny.

– Wszystko jasne. Żadnych tłumów, żadnych widzów. Nasz rydwan słoneczny to zniesie. Specjalnie usztywnione podwozie. Gdzie jest wsteczny? Mam. Trzymaj się mocno, połóż ręce przed głową i dociśnij je do zagłówka!

Z mocą 450 koni mechanicznych ciężki samochód cofa się, wbijając się w maskę samochodu jadącego z tyłu. Ford rozpyla gorącą parę w zimowe powietrze. Na przedniej szybie widać pęknięcia, brodaty mężczyzna trzyma się za głowę.

Scultetus pociera skronie. Jego twarz zaróżowiła się, zniknęło drżenie.

— Chłopczyku, proszę zawieź nas na lotnisko. O ile to możliwe, bez większych stłuczek.

Drezno

20:00 Rezydencja Pałacowa

Koniec spektaklu. Entuzjastycznie klaszcząc dla świata bez granic, bez przemocy i bez różnic w zamożności, zaproszone gwiazdy wyruszają na ekskluzywną uroczystą kolację! Wulgarne plakaty protestacyjne i skandowanie haseł z tanich miejsc strasznie zakłócają harmonię. Na szczęście zgromadzono wystarczająco dużo służb porządkowych, które zabezpieczają przejście przez dziedziniec zamkowy gumowymi pałkami i gazem łzawiącym.

W kaplicy dworskiej baryton przebrany za Saturna śpiewa z akompaniamentem kwartetu smyczkowego, unosząc się pod namalowanym niebem. Po nim magik, zazdrośnik, trzech żebraków i dwie żebraczki. Wreszcie sześciu górników, królowa Maurów, czterech monarchów: Nimrod, Cyrus, Aleksander Wielki i Juliusz Cezar.

– Ustawcie, bohaterowie, moje wieńce – śpiewa Jowisz.

Człowiek z Europolu przedstawia ją Jovisowi Morgensternowi, austriackiemu bankierowi z workami pod oczyma. Wygłasza on elokwentny wykład o schemacie światowego imperium Saskiego Baletu Planetarnego i wręcza jej książeczkę z programem. Evi używa jej jako wachlarza i studzi narastające uderzenia gorąca. Zostaje przedstawiona Pietowi van Ruimte. Holender o czerwonej twarzy, który zaprasza ją na barokowe tańce i szybko staje się natarczywy. Jej strój przypomina mu duńskie gwiazdy filmowe z lat 80-tych, szepcze jej do ucha. "I Løvens tegn", czyli kostiumowy film porno „Spod znaku Lwa”, to jest coś, co ona naprawdę musi zobaczyć, mówi. Jego ręka zsuwa się z jej talii i chwyta za pośladek. Uśmiechając się słodko, dziewczyna wbija spiczasty obcas swoich nowych szpilek w jego stopę.

Evi nie pamięta, dlaczego podczas koncertu tak się wyładowywała na Swarożycu Gwiazdku. W swoim śmiesznym fraku wygląda jak pingwin. I teraz, kiedy zmierzają do sal książęcych z VIP-ami, co chwilę pyta o koszty.

Ona tylko dodała kilka drobiazgów. Nic wielkiego, tylko to, co niezbędne. Trochę fantazji hotelowego fryzjera, który zrobił jej włosy w stylu lat 60-tych i zafarbował na czarno. Usta i paznokcie odpowiednio umalowane w stylu gotyckim. Do tego malutkie tatuaże w kształcie gwiazdek na szyi, prawie jak prawdziwe, a tylko przyklejone.

Evi jest na tyle rozważna, że nie mówi mu od razu o debecie na karcie. Dyskretnie milczy i otula się chmurą woni swoich nowych perfum, mieszanki Yves Saint Laurent z nutą wilgotnego miejsca pomiędzy udami.

W sali bankietowej dostojna Claire D’Etoiles wychodzi im na spotkanie. Na stołach stoją srebrne świeczniki i miśnieńska porcelana. Jest omlet truflowy i bażant po saksońsku, przepiórcze jaja, lipskie Allerlei i inne tego typu smakołyki, którym towarzyszy wino ze słonecznych stoków Łaby.

Po drugiej stronie rzeki, nieco niewyraźnie widoczny przez zamkowe okna, jaskrawo kolorowy diabelski młyn z dwunastoma gondolami. Specjalnie na tę niedzielę przywieziony z Chemnitz, jak się tłumaczy najmłodszym przy świątecznym stole. Obok scena plenerowa. Haevy metal, stłumione basy, gardłowy śpiew, opowiadający o słońcach, które świecą z rąk i pięści: Rammelstein, nowa niemiecka kapela! Dudni, okna wibrują. Kelnerzy zaciągają ciężkie zasłony. Zatęchła cisza rozchodzi się po książęcym skarbcu.

Evi zamawia szampana dla wszystkich. Nie ten tani towar, który dostaje się tu za darmo, ale prawdziwy francuski szampan. Na karcie są jeszcze środki, uspokaja Polaka. To przyjemna kolacja. Pięć narodów europejskich: Austria, Polska, Holandia, Francja i Niemcy. Evi, która ku uciesze wszystkich zachowuje się jak księżniczka, wskazuje na program.

– Tu jest napisane ustawienie konstelacji horoskopu. Co to jest i kiedy nastąpi?

– Odwołane – mówi Swarożyc Gwiazdek i każe podać podwójną wódkę.

Evi udaje, że nie jest zainteresowana, ale gdy tylko jej sąsiedzi przy stole zaczynają rozmawiać o Scultetusie, nadstawia uszu. Jovis i Swaro chcą wiedzieć, dokąd wysłała go Francuzka. Ona wymiguje się od odpowiedzi. Mówi, że nigdy nie widziała go w takim stanie, w jakim był dziś po południu. Piet van Ruimte zgadza się z tym. Bez porównania z jego wspaniałym występem sprzed trzech lat w Berlinie na Kalenderplatz, gdzie znajduje się największy europejski zegar słoneczny.

Kiedy rozmowa zaczyna się urywać, Evi ponownie studiuje program. Kim jest ta Aurora Celestico, o której ciągle się tam wspomina? Kierowniczka festiwalu, jak jej wiadomo? Genialne, jak potrafiła obliczać z gwiazdozbiorów astronomiczno astrologicznych. Była geniuszem liczb i arytmetyki. Obliczała nawet wstecz, czego nikt nie potrafił naśladować.

– Dlaczego była – chce wiedzieć Evi. – Czy ona już nie żyje?

Jovis ma atak kaszlu. Piet wygląda na zakłopotanego. Claire papla o "Grze szklanych paciorków" Hermanna Hessego, prawdopodobnie po to, by zmienić temat. A Swaro nagle chce znać stopień Evi w akademii policyjnej.

– Asystentka sprzedaży w piekarni.

Wokół rozbrzmiewa śmiech. Tylko Francuzka zauważa, jak Evi się napina. Patrzy jej głęboko w oczy i pochyla się do przodu.

– Mademoiselle, co powiesz na wspólne śniadanie, jutro o dziesiątej?

– D’accord, Pani Przewodnicząca. Z przyjemnością!

— Très bien, merci. Panowie, czas zakończyć nasze małe spotkanie. Do zobaczenia wkrótce, à bientôt.

Blade Światło

30.12.2019 Księżyc

Wyspy Kanaryjskie

00:05 Port lotniczy Teneryfy Sur

Samolot na koniec świata ląduje krótko po północy. Podczas odprawy w Pradze doszło do dziwnych komplikacji. Rzekomo wszystkie bezpośrednie loty są w pełni zarezerwowane, dostępne jest tylko okrężne połączenie z długim czasem oczekiwania przez Monachium, Madryt i Lizbonę.

— Przepraszam, szefie, muszę się skontaktować z Evi. Gdybyś mógł … — Max szepcze coś do starca w drodze do odbioru bagażu i popycha go do przodu. Scultetus napiera na turystkę, która do tej pory rozmawiała przez iPhone’a, a teraz sięga po walizkę. Ta prawie wpada na taśmociąg. Max łapie ją w dżentelmeński sposób. Jak nauczył się na seminarium dla kieszonkowców w Akademii Policyjnej, chwyta mimochodem jej telefon. Działa jak w zegarku. Czego się nauczył, już się nie oduczy!

Mały problem: starego już nie ma.

Gorące i wilgotne nocne powietrze na zewnątrz hali odpraw. Azjatka woła głośno „Scultetus”. Jej mały synek głośno płacze. Na parkingu, facet z jasnoniebieską plakietką wita gwiazdę festiwalu. Szybko, Max jest z nimi. Południowiec z bujnymi włosami na klacie, wystającymi z rozpiętej koszuli jak las, szczerzy się do niego szeroko.

— Hola, Señor! Pozwól że się przedstawię? Nazywam się Luar de las Estrellas. Pracownik Agencji Zarządzania Współpracą Operacyjną na Zewnętrznych Granicach Państw Członkowskich Unii Europejskiej Frontex.

— Jesteśmy we dwóch.

Max obejmuje Hiszpana mocnym uściskiem. Prócz napisu „Frontex Fishery”, pod którym znajduje się ciemnoniebieska flaga europejska obramowana słowami „Libertas, Securitas, Justitia”, nic nie wskazuje na to, że jest to mundur. Luar de las Estrellas wykręca się z uścisku ochroniarza i odwraca się do niego plecami.

— Panie Scultetusie, pozdrawiam pana od pani D’Etoiles. Jaki jest pana cel?

Stary człowiek patrzy na pracownika Frontexu zaszklonymi oczami.

— El Hierro, koniec świata.

— Nie ma sprawy. No dalej, dalej! Zawsze za Plejadami, przez morze, ale najpierw moimi siedmioma gwiazdkami.

Luar de las Estrellas wskazuje na logo firmy na przedniej kratce swojego SUV-a Subaru. Jego żona Neomenia urodziła się pod znakiem Wagi, a on pod znakiem Raka. Scultetus unosi po belfersku palec wskazujący.

— Rak i Waga, woda i powietrze. Ciekawa konstelacja.

— ¿Realmente?

— Ośmielasz się, nieszczęśniku, poddawać w wątpliwość słowa największego astrologa wszech czasów?

— Disculpe! Posypuję głowę popiołem, Maestro.

— Luar de las Estrellas: chrzczę cię „Llull”, jako reminiscencję, obudzoną pamięć o Raimundusie Lullusie, katalońskim astrologu i oświeconym artyście pamięci.

— Muchas gracias! Por favor, błagam o łaskę twojej przyjaźni, mistrzu.

— Rak, fatalny znak niskiego urodzenia. Rządzony przez Księżyc, satelitę Ziemi. Podobnie jak on, skorupiak pozwala sobą sterować, zamiast działać na własną rękę. Odbija promienie słoneczne. Jest blady i zmienny. Nie może błyszczeć. Dość gadania. Jedźmy, dodajmy ostrogi, twojemu Subaru z gromadą gwiazd!


Podczas gdy staruszek dyskutuje z Hiszpanem, czy powinni zwracać uwagę na kierunkowskazy na następnym skrzyżowaniu, czy też lepiej spojrzeć w górę na rozgwieżdżone nocne niebo nad nimi, Max wygrzebuje z tylnego siedzenia iPhone’a. Pełny dostęp do Internetu! Evi chce wiedzieć, gdzie on jest. Ok. Usuwa konto i tworzy nowe, zgodnie z jej instrukcjami. Szybko pisze kilka zdań, zapisuje je i wyłącza.

Max dyskretnie podciąga rękaw. Kod jest wyblakły, ledwo czytelny. Pracownik Frontexu nie zwraca na to uwagi. Scultetus na przednim siedzeniu pasażera zagaduje go.

— Czy zna pan osobiście Madame D’Etoiles, mój przyjacielu?

— Si, Señor!

— Jak wiesz, Llull, pani D’Etoiles jest bardzo przywiązana do alkoholu. Uwielbia ulubiony napój Francuzów.

— Szampan?

— Nie! Gin Bathtub, który Anglicy przygotowywali w swoich wannach.

— Ach tak, opowiadała to. Przypominam sobie!

— Tym samym ginem wzniesiemy toast za braterstwo krwi. Gdzie znajdziemy alkohol o tej porze?

— W porcie Los Cristianos, gdzie zacumowany jest mój kuter.

— Widzisz, jak wszystko się układa, przyjacielu Llull?

— Absolutamente, Maestro!

Drezno

00:18 Piętro kierownicze w hotelu „Zum Grünen Gewölbe”

W hotelowym lobby panuje senna pustka. Deutschlandradio odtwarza z niewidocznych głośników hymn narodowy, a następnie hymn europejski. Evi przemyka obok drzemiącego nocnego portiera do pomieszczeń klubowych. Z zakłopotaniem wpatruje się w maila.

Login i hasło? Co ona mu, do cholery, napisała? Coś na śniadanie, może „cynamonowe gwiazdki”. Hasło zostało odwrócone, więc teraz jest to „EviiMax”. Jest w środku. Jej słodki, mały student policji myśli, że jest na końcu świata. Możliwe. Dziękuję za ten romantyczny list. Dostaniesz mocną odpowiedź:

Doprowadzasz mnie do szaleństwa, wariacie!


Wiesz, że jestem uzależniona. Od kradzieży w centrum handlowym. Od tańca w ciemnych salach dyskotek techno. Od ostrego seksu bez zahamowań. Od Internetu i telewizji. Prawie od wszystkiego. Do diabła, nawet od ciebie, który jesteś dla mnie haszem, crackiem i wszystkimi pigułami miłości na świecie.


Nie myśl, że cię kocham, ty kretyński artysto! Wciągnąłeś mnie w ten szał Festiwalu Planet ze wszystkimi jego dziwnymi postaciami, intrygami, obłudą, aż po zatuszowane morderstwa. Dam ci na to tydzień mojego życia. Ani dnia więcej. Wyjaśnijmy to sobie, dobrze?


Natychmiast usuń to konto pocztowe. Nowa nazwa użytkownika: dwa razy z rzędu, co najbardziej we mnie kochasz. Hasło, tylko raz, czego w tobie nienawidzę. Zaczynając od dużej litery. Zakończ znakiem zapytania i zerem.


Jeśli tego nie zrozumiesz, to koniec między nami.


Lepiej zrozum. Proszę!!!


Z innej beczki:


O śmierci Aurory Celestico przeczytałam w Internecie. Zmarła niespodziewanie, prawdopodobnie na serce. Na Twitterze pojawiło się zdjęcie jej ciała w izbie przyjęć. Wczoraj rano pod Akademią Policyjną wyglądała ładniej.


Gwiazdy Festiwalu Planet są tak ważne i znaczące, że można się posikać w gacie! Tandetny Holender z dziurą w stopie. Polak zero zero. I słodki operowy koleś, Jovis Morgenstern. Słyszałeś o nim?


Ok, Francuzka jest w porządku. Wspaniała dama. Rozpaczała nad tym, jak wygląda teraz ten Scultetus. Wszyscy celebryci poznali go trzy lata temu na jakimś Kalenderplatz w Berlinie. Wysoki dżentelmen miał podobno podjechać z szoferem i limuzyną pod Bramę Plutona. Miedziana płyta na Massimer Weg w Roetepfuhl. Brzmi dziwnie, co?


Podeszli do Neptuna. Słuchali śpiewu dętych harf przy zarośniętym bunkrze. Na Uranie rozległa przestrzeń z modelem kuli, abstrakcyjna krzywizna przestrzeni. Wygoogluję to później. Przy bramie w pobliżu miedzianej płyty Saturna strażnicy miejscy kontrolują wejście.


Przy Jowiszu arkada inicjacyjna. Co to jest inicjacja? Tysiąc haseł w Wikipedii. Przeczytam to później. Na skraju placu kalendarzowego Mars. Wenus, Ziemia i Merkury następują po sobie, w takiej skali jak w Układzie Słonecznym.


Plac kalendarzowy powinien być cudem linii i krzywizn, z kręgami godzinowymi wyższymi niż człowiek, powiedział Piet van Ruimte. Pośrodku wieża ze złotą kulą, zaklinacz cieni.


Tam podobno gwiazda potwierdziła swój udział w festiwalu. Czy to ten facet, który siedział z tobą w samochodzie wczoraj po południu pod Operą Sempera? Mogłeś chociaż do mnie pomachać!


Z sentymentem

Twoja, Evi

Asystentka Sprzedaży w Piekarni


PS: Muszę sformatować na nowo mózg. Chcę wrócić do prababci!

Wyspy Kanaryjskie

00:55 Los Cristianos

Noc tętni życiem. Wszędzie turyści i miejscowi, na promenadzie przy plaży, w kawiarniach i restauracjach. Nastolatki odpalają swoje skutery. Z dyskoteki, na zewnątrz której imprezowicze upajają się piwem Corona, płynie „Dark Side of the Moon” Pink Floyd.

W porcie rybackim Hiszpan z dumą wskazuje na swoją łódź rybacką. Scultetus macha do Maxa imperialnym gestem.

— Chłopczyku! — woła. –Przynieś mi ginu, pysznego ginu, dwie butelki. I ani się waż podpijać!

Policyjny stażysta wchodzi do jednego z tych sklepów, które są otwarte przez całą dobę i pyta o toaletę. W wąskiej, śmierdzącej kabinie na zapleczu, obok śmietników wyciąga smartfona. Ciekawe, czy Evi przeczytała jego maila. Potwierdzam!

Długi tekst z „Doprowadzasz mnie do szaleństwa, wariacie” i „Z sentymentem”. Nowe konto z podwójną ilością tego, co kocha, czyli „BuziakBuziak”. Czego ona nie znosi, ze znakiem zapytania i zerem. Hasło zatem brzmi: „Chrapanie?0”.

Wpisuje odpowiedź, wylogowuje się, wciąga spodnie i naciska spłuczkę. Przy ladzie smartfon trafia do wyściełanej koperty z „Aeropuerto Tenerife Południe” na znaczku. Kupuje alkohol, wodę mineralną dla siebie, latarkę i krakersy, których data ważności już upłynęła, jedyną jadalną rzecz, którą można było znaleźć w pośpiechu.


Odpływają. Stary kuter nabiera prędkości. Gasną światła portu, miasteczek na wybrzeżu, rozsianych tu i ówdzie na górskich zboczach wyspy. Na niebie świetliste pasmo Drogi Mlecznej. Nadciąga bryza. Świeży zapach morza. Zapach wodorostów. Wiatr targa włosy.

Max patrzy na fale. Woda ochlapuje mu twarz. Słony smak osiada na wargach. Zdejmuje kurtkę i cieszy się, jak pot wysycha na skórze. Sięga po butelkę z wodą.

Na dziobie starzec i Hiszpan raczą się ginem. W zależności od tego, jak głośno silnik statku walczy z falami, głos bosmana wznosi się i opada. Mówi, że powiedział już o sobie wystarczająco dużo. Teraz chce wreszcie poznać dokładny cel podróży.

— Tutaj, w wewnętrznym kosmosie, musisz trzymać się kursu gwiazd — mówi Scultetus, stukając w swoją prawie łysą czaszkę. — Zaprawdę, powiadam ci, Księżyc jest na dwudziestu dwóch stopniach Wodnika poniżej horyzontu. To co tam świeci na firmamencie, to jest Uran.

Hiszpan zdaje się mieć problemy z dostrzeżeniem planety wśród milionów migoczących tam kropek. Max idzie do niego.

— Czy próbował pan kiedyś Google Sky Map, panie Llull? To aplikacja na telefon. Dostosowuje się automatycznie poprzez GPS. Po prostu trzymaj go w górze, w kierunku nieba.

Scultetusowi to nie odpowiada. Zamaszystymi ruchami ramion maluje na niebie literę „W”. To, jak mówi, jest Kasjopea. Trzy gwiazdy znajdujące się blisko siebie to pas Oriona. Najjaśniejszą Arabowie nazywają Betelgezą, ręką olbrzymki, a tam jej lewa stopa, Ridschl Dschauza’ al-Yusri.

Starzec wskazuje na południe. Tuż nad horyzontem mieni się Achernar, na końcu Rzeki Świata. Wszędzie mrugnięcia i migotania. Nad rufą pojawiają się światła pozycyjne odrzutowca. Szybuje nad nimi, przelatuje ponad leniwie rozchodzącymi się falami kutra.

Słychać bulgotanie. Statek zaczyna się kołysać. Coś uderza o burtę statku. Hiszpan zatacza się na barierkę, z trudem utrzymuje równowagę i patrzy w dół. Jego zdaniem, to tylko podwodny wulkan. Wskazuje na światła tańczące dookoła w wodzie. To są kawałki lawy, mówi, świeżo wyłonione z morza. Zwłoki uchodźców nie świecą.

W miarę picia Luarowi de las Estrellas rozwiązuje się język. Mówi, że pochodzi z rybackiej rodziny. Nie mógł utrzymać najbliższych samą doradą i okoniem morskim. Jego żona Neomenia zabraniała mu pracować dla handlarzy z Maroka i Mauretanii. Przemyt Afrykańczyków do raju Unii Europejskiej był kiedyś dobrym interesem, ale ponieważ Frontex monitoruje obszar morski za pomocą kamer na podczerwień i łodzi patrolowych, nie ma możliwości przejścia. Zatrudnił się więc w Frontières Extérieures, Agencji ds. Współpracy Operacyjnej na Zewnętrznych Granicach UE z siedzibą w Warszawie. Posejdon jest obszarem działań we wschodniej części Morza Śródziemnego, Hermes chroni włoską wyspę Lampedusa, a Hera, nazwana na cześć surowej żony Zeusa, ojca bogów, obszar morski wokół Wysp Kanaryjskich.


Pierwsza butelka ginu została opróżniona przed przybyciem do portu w Puerto de la Estaca. Łódź skrzypi przy portowym molo. Hiszpan przeskakuje przez burtę, zarzuca cumy i prowadzi do rybackiej chaty osadzonej na nagich skalistych zboczach. Surowy wystrój pokoi, tylko stół i krzesła, materace na podłodze. Max odkłada plecak z prowiantem.

— Daj mi tę drugą butelkę, chłopcze! — mamrocze Scultetus zachrypniętym głosem. Żebyś nie zamierzał jej wytrąbić. Gdzie są kieliszki dla mnie i mojego nowego przyjaciela? Wznieśmy toast.

— ¡Salud! — wznosi toast Hiszpan.

— Kto jest, drogi Llull, największym astrologiem wszech czasów? Mów swobodnie. Nie bój się ujawnić prawdy.

— Ty nim jesteś, Señor, geniusz. Największy astrolog, jakiego widział Księżyc.

— Fałsz! W jaką podstępną grę ze mną pogrywasz? Kłamiesz mi bezczelnie, schlebiasz nieudolnie. Ty padalcu! Największy, jakiego widziało Słońce, Luar de las Estrellas. Blady Księżyc panuje nad takimi krabami jak ty.

Agent Frontexu robi się blady jak prześcieradło. — ¡Disculpe Señor, por favor! Któż może być większy od ciebie, mistrzu?

Pełen obaw spogląda na starca, który niby w świętym gniewie sięga po butelkę ginu i napełnia kieliszek po brzegi. Llull opróżnia go jednym łykiem.

Max wgryza się w krakersa, popija wodą mineralną i uśmiecha się do siebie. Ostre spojrzenie w bok na staruszka, który znów zajmuje się gorzałką.

— Chodź, Llull, mój przyjacielu. Niezrażony zadajesz pytania, pragnąc ugasić pragnienie wiedzy. Objawię ci więc, bracie w duchu, kto w starożytności był tym wielkim, po którego śladach ja idę. Klaudiusz Ptolemeusz, najsłynniejszy ze wszystkich astrologów. Ani on, ani nikt inny nie ogłosił tego miejsca końcem świata. Tak więc, w Tetrabiblos, powiedział: „Astronomia uczy nas o ruchach świateł i zmieniających się w górze gwiazdach”.

— Wypijmy za to, mój przyjacielu.

Scultetus zamaszystym gestem, z butelką w garści, wskazuje na rozgwieżdżone niebo. Alkohol uderza Hiszpanowi do głowy.

— Muchas gracias.

— Ambitny student jest w stanie wyznaczać pozycje gwiazd poprzez samodzielną penetrację duchową. Jednak w przypadku astrologii, czyli wpływu gwiazd na rzeczy przyziemne, nie uda mu się. Do tej wiedzy mogą się zbliżyć tylko ci, którzy nadają się na filozofów. Przemyśl to i wypij za mnie.

Luar de las Estrellas, ochrzczony przez mistrza mianem „Llull” na cześć Raimundusa Lullusa, katalońskiego astrologa i oświeconego artysty pamięci, wznosi swój kieliszek. Plączącym się językiem i lekko już nieprzytomny prosi o wyjaśnienie podstawowych nauk, nomiki i logiki, ich skutków, zmian i nieodłącznych mocy.

— Dość! — oświadcza Scultetus. Niech Llull pilnie powtórzy to, co zostało powiedziane. Przerobi lekcję wzdłuż i wszerz oraz w formie pisemnej, jeśli zdoła jeszcze utrzymać rysik — inaczej w myślach. Gin, magiczny eliksir Claire D’Etoiles, pomoże jego uczniowi uduchowić to, co zostało powiedziane.

Starzec nalewa mu kieliszek po brzegi i przypomina, że ma rytmicznie przełykać, aż butelka będzie zupełnie pusta. Wypycha swojego ochroniarza do sąsiedniego pokoju, przydziela mu poplamiony materac, siada znowu z Hiszpanem i patrzy na rozgwieżdżone morze.

Morze rzuca się na klify. Llull grzechocze butelką o kieliszek, bredzi coś o olbrzymce z ręką i nogą, zwanej Bet Elgueze, może nazywa się Beit Algueze albo Beteigeuze albo Baba Jaga?

Drezno

01:13 Piętro kierownicze w Hotelu „Zum Grünen Gewölbe”

rzez długi czas Evi czeka w hotelowej sali klubowej na odpowiedź ukochanego. Wpatruje się w ekran, odpływając w sen.

W hotelowym lobby gra Deutschlandradio. Brzmi stara wschodnioniemiecka piosenka zespołu Karat: — „Dotknąłem księżyca ręką, gdy ziemia jeszcze spała”.

Na stronie www.questaoquella błyszczące zdjęcie Aurory Celestico. Główna kierowniczka. Urodzona w 1974 roku, obywatelstwo włoskie. To wszystko, co tam jest napisane. Niczego więcej nie ma.

Setki doradców życiowych oferujących na stronie swoje usługi. Jeden szczęśliwszy od drugiego. Uśmiechnięci sprzedawcy miłości, którym Photoshop usunął pryszcze. Szczerzący się plastikowi wyżeracze, jak świńskie łby w auszpiku. Psychodziwki, na sprzedaż po euro dziewięćdziesiąt za minutę. Zadzwoń do mnie!

Nie musi tego robić. Evi wyłącza internet i wędruje do swojego pokoju.

Wyspy Kanaryjskie

06:10 El Hierro

Na wpół śpiąc, Max czuje wibracje podłogi. Chce krzyknąć, ale ktoś zatyka mu usta i przyciska do gardła jakiś zimny metal. Ciche kliknięcie i rażące światło płonie w jego oczach. Usta przy jego uchu, delikatny szept.

— To tylko zwykłe trzęsienie ziemi, chłopcze. Bądź cicho i chodź za mną. Jeśli poczujesz zapach siarki na polach lawy, nie zatrzymuj się, tylko maszeruj szybko naprzód. Nie oddychaj blisko ziemi! Gazy by cię zabiły.

— Idziemy!

Scultetus kieruje wiązkę światła w stronę wyjścia. Max chwyta plecak. Przy stole Llull odsypia swoje upojenie. Każdy wdech to piekielny gwizd, przy wydechu bulgocze. Przechodzą obok niego na palcach. Chropowate, strome wulkaniczne klify w migoczącym świetle gwiazd.

— Ta mała migocząca kropka tam — szepcze staruszek i wskazuje na morze — to Saturn, właśnie wzeszedł.

Stąpając lekko, wspina się po ciemnym zboczu góry. Tylko blask lampy daje mu znać, że jest na dobrej ścieżce. Max musi uważać jak diabli, żeby nie skręcić kostek, nie poślizgnąć się i nie upaść. Idą w górę, w dół, w prawo, a potem znowu w lewo. Czasami we wszystkich kierunkach jednocześnie. To prawie niemożliwe, żeby nie stracić równowagi i jednocześnie nie stracić z oczu migoczącego światła.

Tam, gdzie unoszą się opary, śmierdzi zgniłymi jajami. Prawdopodobnie to zapach siarki. Policjant zatrzymuje się wyczerpany, opiera się o głaz, tak ciepły, że aż parzy. Koniec świata. Gorzej niż w Afganistanie, gdzie przynajmniej mógł polegać na swoich kumplach. Tutaj jest to tylko szalony staruszek, dla którego jest chłopczykiem. A jeśli wrzuci go do komina wulkanicznego, do rozgrzanej do czerwoności lawy? Zniknął by jak Gollum we „Władcy Pierścieni”. Następnie staruszek wypełni formularz zgłoszenia zaginięcia osoby i przekaże Evi resztę funduszu podróżnego na nowy zieloniutki busik do sprzedawania pieczywa. Z pysznymi cynamonowymi gwiazdkami. Są wszędzie. Kręci mu się w głowie. Kaszle i kładzie się. Wystarczy na chwilę zamknąć oczy, odpocząć, pomarzyć i zasnąć.

Starzec, szarpie go i klepie po twarzy. Sięga do przydrożnego krzewu i rozciera mu pod nosem świeże liście. Pachną jak syrop na kaszel. Nic mi nie będzie, szefie.

To, co z daleka wyglądało jak Ello, okazuje się być pagodą, dwunastostronną z wystającymi oknami, otoczoną niskimi drzewami, ukształtowanymi przez morski wiatr. Wewnątrz postacie owinięte w tkaniny, przykucnięte z wyprostowanymi plecami wokół świecy. Scultetus przy wejściu zdejmuje buty, bierze koc i rozsiada się w kręgu medytujących.

Max chce zrobić to samo, pozwolić sobie na swobodne opadanie do pozycji lotosu i medytację. Wygląda to tak prosto. Mozolnie zaplata nogi pod ciałem. Pół minuty i zaczynają mu cierpnąć. Bolesny, niekończący się horror. Zerka na prawo i lewo. Obok świecy jarzy się kadzidło. Na suficie małe dinozaury. Poruszają się w zwolnionym tempie, korzystając z przyssawek na łapach. Gekony, odwracają głowy, spoglądają na niego, na jego zdrętwiałe nogi. Czuje mrowienie jak diabli. Będą musieli mu je amputować.

Wiatr wciska się pod dach. Z daleka słychać szum morza. Ziemia delikatnie wibruje. Jakby bezszelestnie przejeżdżały tramwaje i ciężarówki. Co jakiś czas głowa osuwa mu się na pierś, budzi się słysząc własne chrapanie. Ciche cienie innych osób w pomieszczeniu. Obok niego staruszek. Minimalne ruchy oddechowe. Wyprostowany jak świeca. Wpół przymknięte powieki. Spojrzenie utkwione w punkcie znajdującym się około półtora metra przed nim, w którym nic nie ma. Nic. Zastanawia się, o czym on myśli. Zastanawia się, czy on w ogóle myśli. Nie myśleć. Wsłuchać się w odległe fale. Żadnych szumów w głowie, żadnych szumów w uszach, po prostu cisza.

Nagle słychać trzask gałęzi. Ptak? Dźwięk pochodzi z wnętrza pokoju. Znowu delikatne ćwierkanie i szelest, wyraźnie bliżej. Jakby jakieś zwierzę biegało w kółko, szukając wyjścia. Czy powinien o tym myśleć, czy o czymś innym? O ścierpniętych nogach, na przykład? Gówno go to obchodzi. Całkowity brak stresu to wszystko. Student policji na praktyce jest … teraz … tutaj.


Wieki mijają, zanim dzwoni dzwoneczek. Ciemność ustąpiła miejsca błękitnej godzinie poranka. Azjata o masywnej posturze Buddy wyciąga z rękawa delikatny flet. Tylko kilka nut, bez melodii. Idealny moment. Przeciągają się i rozciągają, układają poduszki i koce pod oknami. Przed drzwiami wzuwają buty, żegnają się szeptem i idą w swoją stronę. Flecista kłania się głęboko staruszkowi, sięga po drucianą klatkę, która ćwierka i szeleści. Spieszą się, znikając jak cienie.

Max chce podążać za nimi na swoich amputowanych kikutach nóg. Trzyma się framugi drzwi. Rozkoszuje się widokiem stromo wznoszących się w dali, przed błyskającymi w morzu białymi falami, skał lawowych i najbrutalniejszym z możliwych dokuczliwym mrowieniem kolanach. Tańczące światło wśród skał. Chce za nim podążać. Przewraca się. Kuśtykając, schodzi ścieżką w dół, do drogi, która zaczyna się w tunelu niedaleko brzegu. Podąża za staruszkiem i flecistą. Dwa złote smoki, po prawej i lewej stronie, takie jakie widuje się w chińskich restauracjach, tylko większe, bardziej okazałe. Za nimi plażowa kawiarenka, bezpośrednio nad morzem, od którego wieje silna bryza.

Jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki podawana jest zielona herbata w porcelanowych filiżankach o cienkich ściankach. Ludzie piją spokojnie, małymi łykami. Lekki róż na niebie zwiastuje rychły wschód słońca. Cienka, lśniąca wstęga nad falami. Morze mieni się.

Staruszek odstawia filiżankę.

— Wszechświat nie jest łaskawy.

Chińczyk kiwa głową.

— Mądry człowiek nie zna miłości.

Scultetus robi wdech, wydech. Spogląda na morze.

— Lepiej zachować spokój ducha.

Ochroniarz Scultetusa już dawno wypił herbatę i jest głodny. Nauczony doświadczeniem, powstrzymuje się od pstryknięcia na kelnerkę. Zachowuje uprzejmość. Czego się nauczył, już się nie oduczy.

Służąca w klasycznym chińskim stroju z jedwabiu, rozciętym po bokach na których są pętelki, podaje staruszkowi srebrną tacę. Na niej bogato zdobiona koperta. Czerwona, nie kremowo-żółta. Ale czy to ma jakieś znaczenie?

— Nie dotykaj — krzyczy ochroniarz, podskakując.

Scultetus podnosi uspokajająco rękę.

— To Hong Bao.

Skomplikowanymi ruchami otwiera paczkę.

— Be Yang, moje podziękowanie dla ciebie.

— Niech ten mały podarunek przyniesie szczęście i pomyślność czcigodnemu lordowi Scultetusowi. Gēngzǐ, enigmatycznie sprytny Metalowy Szczur. Oficjalnie Bank Chin wypuszcza ten banknot dopiero na Nowy Rok, w lutym. Ale ci, którzy mają dobrych przyjaciół …

Starszy pan podaje biało-czerwony banknot Maxowi. Sto pataca Makau: urocza Myszka Miki z długim ogonem w kręgu dwunastu chińskich znaków zodiaku.

— Super! Czy często macie taki rok szczura?

— Ostatnim razem był to rok 1960 — odpowiada mu gospodarz z nieodgadnionym uśmiechem, lekko kaszląc. — W Chinach wybuchła trzyletnia klęska głodu, w wyniku której zmarły miliony ludzi. Wcześniej, w 1900 r., europejscy władcy kolonialni stłumili powstanie.

Staruszek sprawia, że sto pataca Makau znika z pomocą spiczastych palców w szarości jego ubrania.

— Co Gēngzǐ przyniesie nam w 2020 roku? Żurawie lecące na zachód. Pojawią się lekkie wiatry.

Be Yang marszczy brwi.

— Mistrzu, chcesz powiedzieć, że oddech śmierci przejdzie nad światem? Mam nadzieję, że ty za kilka tygodni doczekasz szczęśliwie Chińskiego Nowego Roku.

— Chyba, że gwiazdy mówią inaczej.

— Nasz pensjonat jest przygotowany, z wszystkimi udogodnieniami. Powiedziano mi, że przybędziesz na Teneryfę wieczorem … Wysłałem więc mój prywatny samolot, aby się z tobą spotkać, wraz z żoną Longyu i synem Puyi. Ale mały cesarz płakał, kiedy wrócili, a mój kwiat lotosu powiedział, że zostałeś porwany?

Scultetus śmieje się radośnie.

— Walka z tym porywaczem pochłonęła całą siłę mojej wątroby. A jednak udało nam się dotrzeć na czas na tradycyjną kontemplację w twojej pagodzie.

Chińczyk trzykrotnie klaszcze w dłonie.

— Na odzyskanie sił lekkie śniadanie!

Przynoszą strzelisty, kołyszący się stos bambusowych koszyków, podają miskę parującego ryżu, wręczają pałeczki i miseczki do jedzenia. Po kolei otwierają się pokrywy pojemników: pierogi, sajgonki, zupy, naleśniki, pędy bambusa, pudding z mango i pazury feniksa- pieczone kurze łapki.

A potem pojawia się piękna, ręcznie malowana, bogato zdobiona złotem porcelanowa waza. Be Yang i Scultetus są zdumieni, kiedy Max bierze ją z rąk ładnej kelnerki i ustawia przed sobą. Zapach pikantnego mięsa uderza go w nos, ślina zbiera mu się w ustach. Sięga po łyżkę i chce otworzyć pokrywkę. Chińczyk odchrząkuje i zabiera głos. Znowu ten swoisty zaśpiew, i „R” wymawiane energicznie.

— Laoshu tāng: lokalny jeleń w smacznym sosie, pasujący do symbolu nadchodzącego roku. Niech ta mała ciekawostka poruszy serce pana ochroniarza. Niech Mistrz Scultetus się posili, gdyż osłabiony umysł astrologa może strącić władców z ich tronów.

Przypomnijmy sobie Xi i He sprzed wielu setek lat. W dzień Gengwu, w 9 miesiącu 5 roku za panowania cesarza Zhong Kang’s, smok otworzył swoją paszcze i pożarł słońce. Zapadła ciemność. Chłopi krzyknęli, chwycili za bębny i gongi, wezwali łuczników, by strzałami odpędzili potwora. Wtedy ogon smoka wypluł swoją ofiarę.


Zaćmienie w znaku Fang, Białego Tygrysa na zachodzie. Dlaczego cesarscy astronomowie Xi i He z Ministerstwa Czasu nie przewidzieli tego zaćmienia?


Wybuchły zamieszki na rynkach, ulicach i w chatach. Rozprzestrzeniały się niepokoje i wątpliwości co do wszechwiedzy władz. Syn Nieba Zhong Kang organizował ceremonie dla bogów. Wysyłał ekspedycje karne, kazał stracić Strażników Gwiazd. Ale bezskutecznie. Ich porażka zakończyła panowanie cesarza Kanga. Stracił Mandat Niebios.


To właśnie wydarzyło się cztery tysiące lat temu w Zhenxun nad Żółtą Rzeką, jak można przeczytać w Bamboo Annals i Shujing Chronicle, księdze dokumentów.


A teraz zjedzmy kolację.

Be Yang nie wypowiedział jeszcze ostatnich słów, a Max już zaczął nabierać łyżką grube kawałki mięsa. Brązowy sos wypływa z kącików jego ust. Scultetus nie zwleka, bierze trochę ryżu z warzywami i grzecznie beka. Gospodarz patrzy na to z przyjemnością.

— D’Etoiles mówiła przez telefon, że zamierzacie odwiedzić czcicieli Syriusza i udać się tam, gdzie galopują po gwiezdnych sferach? Wasz samolot będzie gotowy do startu. Jest bardziej pojemny niż Chang’e, sonda bogini Księżyca, której używamy do badania niewidocznej strony ziemskiego satelity.

Stary człowiek kiwa głową.

— Poproszę trochę sosu sojowego.

Be Yang podaje mu karafkę.

— Drogi Mistrzu, D’Etoiles zapowiedziała konstelację planetarną, na przyszłą sobotę, pół godziny przed północą we Frankfurcie nad Menem?

— W obecności bogów Olimpu! Nie jesteś jedynym zaproszonym ze świata biznesu i finansów. Bądź na czas, drogi Be Yang, by zainwestować.

— Trzeba być ostrożnym. „Fù bùguò sāndài” tak mówi się w Chinach: fortuna przychodzi w trzecim pokoleniu. Ty osobiście kierujesz horoskopem euro?

— Jeśli dożyję do tego czasu. Gwiazdy podają pewne wątpliwości co do tego. Dziękuję za sos sojowy. Przepyszny.

— Specjalny przepis z Longyu o nazwie „Happy Family”.

— Proszę o pazur feniksa.

— Weź ten, bardzo delikatny.

Chińczyk wręcza kurzą łapkę staruszkowi ze szczerym podziwem. Pełen wdzięczności, bo używa konstelacji horoskopu, jak nauczył go Scultetus, we wszystkich transakcjach biznesowych, czy to przy nabywaniu praw do wydobycia w Afryce, czy przy transakcjach na amerykańskim rynku akcji, czy przy przejmowaniu firm europejskich.

Kiedyś prowadził chiński bar z przekąskami na skraju lotniska, które w tamtych czasach było niczym więcej niż żwirowym pasem startowym zbudowanym z pokruszonej lawy. Nie zapomni, jak turysta z plecakiem pod koniec lat 80-tych wysiadł na wyspie z rozklekotanego samolotu i od razu odgadł jego znak zodiaku. Postawił cały horoskop, zaprzągł do pracy przypadkowo obecnych gości imbusu, zgodnie z mottem: — Ty reprezentujesz Saturna, a ty Plutona. Sprawił, że ci przedstawiciele działali mimowolnie, poruszeni bez zachęty archetypami planet.

Chińczyk obserwował tych ludzi płaczących i śmiejących się przed jego barem z przekąskami, krzyczących ze złością lub rzucających się sobie w ramiona. Potem wszyscy byli głodni i zamówili numer 7b, sajgonki oraz numer 21, średnio miękkie jajko z makaronem. Stawiającemu horoskopy podał numer 37 słodko-kwaśną kaczkę. Bezpłatnie, mając nadzieję, że wróci następnego dnia.

Spektakle stały się kultowe, przyciągając zarówno mieszkańców wyspy, jak i turystów. Uczestniczyła w nich nawet załoga samolotu. W tamtych czasach nikt nie przejmował się tym, że samolot wystartował z półgodzinnym opóźnieniem. Najważniejsze było to, że powtórzył się cud energii planetarnych, dzięki którym gwiazdozbiory działały jak w transie.

Tłum gapiów był ogromny. Be Yang ustawił plastikowe krzesła i stoły wokół swojego chińskiego baru z przekąskami, aby zaspokoić tłum oczekujących ludzi i widzów. W ciągu miesiąca stał się bogatym człowiekiem. Ponadto nauczył się obliczać horoskopy i interpretować je w taki sposób, aby Słońce i Księżyc mogły połączyć się w szczęśliwej harmonii.

W ciągu miesiąca Scultetus opuścił wyspę. Jako pożegnalny prezent, poprosił Be Yang`a aby ustawił planety. Dla dziewczyny z Berlina Wschodniego. Konstelacja horoskopu zakończyła się tragicznie: przedstawiciel Urana wpadł tyłem na klify i utonął w morzu. Mistrz był zmartwiony. Mimo to udał się w podróż powrotną do Berlina.

Chiński biznes rozwijał się gigantycznymi krokami. Import/eksport z partnerami biznesowymi w Hong Kongu i Makau, budowanie technologii satelitarnej na kontynencie afrykańskim i tak dalej. W czasie kryzysu euro w 2015 roku, jego konsorcjum firm przejęło lotnisko na wyspie El Hierro. Prędzej czy później, powiedział, wrócą do starych planów Europejskiej Agencji Kosmicznej i zbudują na wyspie wyrzutnie rakiet. Projekt jest obecnie zamrożony.

— Byłeś pilnym uczniem — zauważa Scultetus, biorąc trochę ryżu z warzywami.

Max już prawie wcisnął swoją zupę. Pełnymi policzkami przeżuwa smaczne mięso. Tylko coś długiego, wielkości kluski, wciąż wije się na dnie miski.

— Hej, panie Chińska Przekąska! Zastanawiam się, czy mógłbyś skonsultować się z planetami, co zrobić, gdy uczysz się, by zostać policjantem, a twoje prawo jazdy zostaje zawieszone i w ogóle?

— Młody panie, spójrz na morze. Zbliża się kalima, burza piaskowa znad Sahary. Wkrótce lordowie muszą wyruszyć na Syriusza. Sięgnijmy po I Ching, Księgę Przemian.

Chińczyk pstryka palcem. Służący pojawiają się pośpiesznie, niosąc przed sobą gruby tom.

— Od czasów cesarza Fu Xi, przez pięć tysięcy lat, był zwyczaj obliczania I Ching z nasion krwawnika. Długi rytuał, aby znaleźć właściwy heksagram. Pozwól nam zastosować metodę jogiczną. Można ją wykonać lewym palcem wskazującym.

Max odkłada łyżkę do zupy na bok i wyciera ręce w serwetkę. Powinien powoli przesuwać palcem po książce, nie patrząc na nią i stukać paznokciem tam, gdzie uważa ze powinien się zatrzymać.

Księżyc, głupota młodości:

w górze Gen, spokój, góry

na dole Kan, otchłań, woda

Druga linia — Dziewiątka na drugim miejscu:

Znieść głupotę w łagodności przynosi zbawienie.

Wiedza o tym, jak brać kobiety, przynosi zbawienie.

Syn zajmuje się prowadzeniem domu.

Słychać śpiewny, gwiżdżący dźwięk, jak przy ubytku słuchu. Hałas staje się coraz silniejszy. Zagłusza fale na plaży, ale nie pochodzi stamtąd, tylko od strony domu z dala od morza. Ochroniarz podskakuje, prawie przewracając stół. Wbiega do budynku. Trafia do ogromnej kuchni.

— Smakowało? — pyta szef kuchni z promiennym uśmiechem, który odsłania pożółkłe kikuty zębów. Przed nim na desce do krojenia brązowawa skóra i palce jakiegoś zwierzęcia. I klatka z drucianej siatki, którą Chińczyk trzymał w ręku schodząc z pagody.

Max odsuwa go na bok i przepychając się między bulgoczącymi garnkami z zupą, otwiera drzwi. Stoi na skraju pasa startowego. Ogłuszający dźwięk dwóch rozgrzewających się turbin samolotu turbośmigłowego Pratt & Whitney. A nad morzem, żółta ściana nieubłaganie się zbliża: kalima, burza piaskowa z Sahary.

Staruszek pospieszył za nim, w towarzystwie Chińczyka, który rzuca plecak Maksowi. Drzwi do kabiny zostają zamknięte. Drugi pilot prosi ich o zapięcie pasów.

— Gotowy do startu.

Harbin Y-12 F Turbo Twin Panda przyspiesza, wyciągając nos stromo w górę.

To solidny chiński samolot, najnowszy model, osiągający według Aircraft Quartet prędkość maksymalną 430 kilometrów na godzinę. Doskonała charakterystyka krótkiego startu. Testowany w Himalajach i peruwiańskich Andach. Ogromny zasięg, gdy kabina pasażerska jest wypełniona dodatkowymi zbiornikami. Max wie o tym ze swoich magazynów lotniczych, ale czy paliwa wystarczy na całą drogę na Syriusza?

Drezno

10:10 Restauracja Hotelu „Zum Grünen Gewölbe”

Dwie dam, jedna młodziutka podfruwajka, druga pełna radości życia nobliwa kobieta, bawią się w stylowej atmosferze hotelu, którego wystrój nawiązuje do prac mistrza drezdeńskiego baroku Matthäusa Daniela Pöppelmanna.

Podejmują odważną decyzję: ze względu na późny początek dnia, spowodowany obowiązkami towarzyskimi poprzedniego wieczoru, rezygnują z pójścia do bufetu śniadaniowego. Zbyt późno na śniadanie, a zbyt wcześnie na lunch, wybierają kompromis i każą sobie przynieść brunch.

Oryginalne angielskie bułeczki z bitą śmietaną i dżemem z owoców egzotycznych, wyroby cukiernicze z własnej cukierni, wybór doskonałych kanapek z pieczoną wołowiną i panierowane pierogi z nadzieniem serowo-grzybowym. Drinkiem z wyboru jest włoskie cappuccino. No i obowiązkowa lampka szampana na poranne rozruszanie krążenia. Zgadzają się, że to konieczne. Dostępny jest również świeżo wyciskany sok pomarańczowy.

Najważniejsze, jak zgodnie twierdzą panie, jest wewnętrzne nastawienie. Nie dopuścić do powstania „tension nerveus”. Nerwowe napięcia mogłyby udaremnić kulturalną rozmowę cywilizowanych środkowoeuropejskich kobiet.

Evi znów gra elegancką damę, używając wszystkich sztuczek, których nauczyła ją prababcia, była służąca na śląskim dworze.

— Wygląda pani na poruszoną, pani przewodnicząca. Czy ma to jakiś związek, z pani wczorajszym wystąpieniem na podium?

— C’est vraiment vrai, Mademoiselle Evi. Naprawdę, czujesz moją duszę.

— Dziękuję za komplement, Madame Claire.

— Mon petit, potrzebuję cię do programu dla pań. Pomóż mi opanować ten ekstrawagancki festiwal.

— Co mamy w planie: Festyn Słońca, druga cześć?

— Ma chère! Dzisiaj jest „lundi”. La lune!

— Jasne, Księżyc, poniedziałek. W broszurce jest napisane: korowód bóstw i festiwale planetarne w Bastionie Luna, w kostiumach i scenerii z epoki? Och, nie mam nic odpowiedniego do ubrania!

— Quel scandale, princesse! Musimy zobaczyć, co uda nam się znaleźć. A potem pójdziemy do Bastionu. Teatr tańca przy pełni księżyca choreografki Piny Bausch. Dość ekstrawaganckie przedstawienie. Ludzie oblewają się wiadrami wody i tańczą w niej. Widziałam je w Montrealu. Niesamowite, te ekspresyjne solówki, ciągły deszcz na scenie i twarda skała, o którą ociera się dwunastu tancerzy. Dzikie i nieokiełznane, aż do całkowitego zmęczenia …

— Proszę się uspokoić, Madame. Martwię się o panią!

Francuzka wachluje się, sięga po kieliszek do szampana.

— Ma belle: Wieczorem, mam obowiązki reprezentacyjne jako starsza przewodniczący rady …

— Paskudny tytuł. A ma pani dopiero …

— Siedemdziesiąt dziewięć lat. Sekret, którym nie chcę się dzielić ze wszystkimi. Mademoiselle, czy wierzy pani w astrologię?

— Cóż, nie zdradziłam nikomu mojej godziny narodzin. Lepiej, żeby ludzie nie znali mojego dokładnego horoskopu, ascendentu i w ogóle.

— Jakie to mądre — D’Etoiles uśmiecha się — Jak już powiedziałam, muszę zająć się moimi obowiązkami związanymi z festiwalem. Przydałaby mi się młoda i wyjątkowa dziewczyna.

— Myślę, że Księżyc będzie nad nami czuwał!

— Pardon, mon petit: W Dniu Księżyca jestem główną postacią. W kostiumie bogini Diany wpływam do miasta udekorowaną barką po Łabie, aż do miejsca skąd na zamek patrzył Canaletto. Z uwagi na zimno, niełatwe przedsięwzięcie.

— Rozbujamy łódź, pani przewodnicząca.

— Très bien, mademoiselle. Imprezę uświetni dekoracyjny pokaz polowania, na wzór historycznego wydarzenia sprzed trzystu lat. Spodziewane są protesty grup broniących praw zwierząt. Nie znam szczegółów. Będziemy wdzięczni za pomoc. Następnie możemy rozgrzać się na wieczorze tureckim w Ostrapark, po którym płynnie przejdziemy do programu męskiego.

D’Etoiles rozgląda się dyskretnie, pochyla się konspiracyjnie nad stołem.

— Z tańcem brzucha itp., jeśli wiesz, co mam na myśli. Zakradniemy się, przebrane za hrabiego i giermka.

— I wypijemy kieliszek do dna! Jasne, wchodzę w to.

Obie damy piszczą i krzyczą niczym rozhisteryzowane nastolatki. Nagle otwierają się drzwi i do lokalu wpada inspektor Swarożyc Gwiazdek z Europolu. Podchodzi do ich stolika. Evi żartobliwie wyciąga dłoń do ucałowania. Swaro chwyta ją — z żelaznym uściskiem.

— Aua!

D’Etoiles protestuje: — Swaro, błagam cię! Europejska Konwencja Przeciwko Torturom została włączona do Kompendium Traktatów Europejskich Rady Europy, powinien pan znać ETS 126.

— Oficjalna informacja Europolu mówi, że ona nie jest studentką, nie, ani w Akademii Policyjnej w Saksonii, ani nigdzie indziej.

Evi wzdrygnęła się. Boli ją dłoń.

— Jestem asystentką sprzedaży w piekarni. Tak właśnie powiedziałem! Codziennie rano jestem przed Akademią Policyjną w budce do sprzedaży pieczywa.

— Sama prowadzisz ten samochód?

— I to jak! Czy kiedykolwiek prowadziłeś Ello 2500? To jest ciężka praca. Moja prababcia piecze całą noc, a ja dostarczam towar. Otwieramy o szóstej rano: trzy różne rodzaje bułek, chleb razowy na dobrym zakwasie, chleb biały i słodowy, prawdziwe serbołużyckie wypieki ze słonego ciasta. Ekspres do kawy jest w fazie planowania.

— Nie masz prawa jazdy. Współpraca z handlarzami narkotyków i złodziei sklepowych z wyrokiem dla nieletnich we Frankfurcie nad Odrą i Słubicach. Zwolniona z poprawczaka, bo obłożnie chora prababcia wymaga opieki.

Evi uwalnia się od niego. Wściekła rzuca się po sali. Zrzuca naczynia na podłogę. Krzyczy histerycznie.

— Fuck you, man. Cholera. Merde. Kurwa mać. Hijo de puta. Sukin syn. Tāmāde!

Pani D’Etoiles odchrząkuje.

— Mówisz po angielsku, francusku, polsku, hiszpańsku, rosyjsku i … chińsku? Très bien!

Evi uśmiecha się do niej niepewnie, szczerząc zęby.

— Nauczyłam się tego na ulicy, Madame. Teraz twoja pomocnica musi cię przeprosić. Niespodziewana niedyspozycja, proszę o wybaczenie?

Wyczerpana, osuwa się z powrotem na swoje krzesło. Wkłada sobie do ust nugatowy cukierek i udaje, że to nie jej sprawa. Podnosi się ponownie. Wylewa zawartość kubka z kawą w kierunku człowieka z Europolu.

Swarożyc Gwiazdek przeciera oczy ręką z zastygłą twarzą. Rozchyla marynarkę, wskazuje na pistolet służbowy.

— Natychmiast się pakujesz i wyjeżdżasz, pociągiem lub na rowerze. Proszę o kartę MasterCard i dowód osobisty. To, co kupiłaś pod fałszywym pretekstem, pozostaje w hotelu. Dział audytu Europolu prześle ostateczne rozliczenie, dotyczące wykorzystanych usług. Wniosek o wszczęcie postępowania karnego przeciwko prababci i konfiskatę LO 2500.

Madame D’Etoiles macha do kelnerki, zamawia dwa świeże cappuccino z bitą śmietaną, cynamonem i kakao w proszku.

— Un moment, s’il vous plaît! Drogi Swaro: damska odzież, kosmetyki i zrobienie trwałej na karcie kredytowej Europolu? Olé, olé, prywatna przyjemność dżentelmena w czasie pracy! Sprawa dla Europejskiego Trybunału Obrachunkowego. Rachunki zostaw mnie. Mój budżet festiwalowy jest hojny.

Evi drżącymi palcami wyciąga papierosa z kieszeni i podaje go Gwiazdkowi.

— Masz ognia?

Zapala papierosa od świecy na stoliku i wypuszcza kłęby dymu w twarz Polaka.

— Palenie w restauracji publicznej jest zabronione, chyba że zapewnione są oddzielne pomieszczenia.

Gwiazdek popycha Evi w stronę drzwi.

— Proszę mi wybaczyć, jeszcze jedno pytanie! — woła za nim Madame D’Etoiles. — Którym wydziałem Europolu pan kieruje?

— Wydział Operacyjny 4, przeciwdziałanie terroryzmowi.

— Police Secrète Européenne — europejska tajna policja? Więc może pan aresztować każdego obywatela, kiedy i gdzie pan chce? Komitet Praw Człowieka Rady Europy powinien przyjrzeć się tej sprawie.

— Pani przewodnicząca, to jest skomplikowane.

— Skomplikowane? Jakże prawdziwe! Jako przewodnicząca organizacji międzynarodowej z 47 narodami pod sobą i 820 milionami obywateli, nalegam na uwolnienie mojej asystentki, przynajmniej do jutra.

— Wtorek rano?

— Exactement.

Cisza.

Panie otrzymują zamówione niedawno cappuccino. Człowiek z Europolu pociera swój byczy kark, myśli. Podchodzi sprzątaczka. Prosi go, aby się odsunął. Sprząta miotłą rozbitą porcelanową filiżankę.

Radio w jej wózku z mopem śpiewa „Moonshadow” Cat Stevens. Następuje horoskop dzienny, dziś dla Raka. Szanta Łaba tasuje, tasuje, tasuje, tasuje, nu, nu, da, da … i stop! Mała beksa, która nigdy nie zapomina, kto zrobił jej coś złego. Telefon od pana o pseudonimie Elektrokosmonauta: Bilety VIP na Festiwal Planet do wylicytowania, oferta specjalna.

Przy dźwiękach „Fly me to the moon” Franka Sinatry, sprzątaczka człapiąc odchodzi.

Komisarz Swarożyc Gwiazdek sztywno podąża za nią.

— Jutro. O szóstej zero zero!

Evi wybucha płaczem. D’Etoiles podaje jej chusteczkę do nosa. Prosi ją żeby się odświeżyła. Na pamiątkowe zdjęcie. Tam, przed białą ścianą. Takie biometryczne. Très bien, mon amie. Podasz datę urodzenia, z miejscem i dokładnym czasem? Strictement confidentiel, pełna dyskrecja!

Sahara Zachodnia

12:00 Timbuktu

Dwusilnikowy chiński wysokopłatowy samolot Harbin Y-12 z pomocniczymi zbiornikami dalekiego zasięgu nie przegapił żadnej kieszeni powietrznej, ani na skraju burzy piaskowej, ani nad morzem, ani nad krótkim zielonym pasem wybrzeża Mauretanii czy Sahary Zachodniej. Pustynia szara, pustynia żółta, pustynia w falach, pustynia z górami, pustynia z głazami — pustynia, nic poza pustynią.

— Jestem najedzony, szefie. Chociaż chętnie zjadłabym jeszcze ten ostatni makaron.

— Szczurzy ogon?

— Dlaczego szczurzy … Nieee, naprawdę? O rany! Przez cały czas zastanawiałem się, co Chińczyk miał na myśli mówiąc „lokalny jeleń”. To zwierze, które tak szeleściło i piszczało w świątyni medytacji, to futro i zwierzęce łapy w klatce przy kuchence?

— Świeżo złowiony w garnku z zupą.

Scultetus chichocze jak dzieciak. A Max zwraca do torby, aż jego żołądek jest pusty.

— Nie mówmy o tym więcej, szefie. Dokąd my w ogóle lecimy?

— Do Dogonów.

— Śmiało, opowiedz mi o nich. Najważniejsze to nie myśleć o zupie. Nie chcę mieć żółci w żołądku.

— Wieki temu, po długich wędrówkach, ten lud osiedlił się w górach Hombori. „Niewidzialni” to historia powstania tych pustynnych ludzi. Legenda głosi, że kiedyś przybyli z Syriusza, potrójnej gwiazdy. Składają oni hołd Po Tolo, jej towarzyszowi, białemu karłowi zbudowanemu z najcięższej materii we wszechświecie. Co pięćdziesiąt lat okrąża ona Syriusza, co pięćdziesiąt lat kapłani Dogonów obchodzą swoje święto ryżu. Siedemset lat bez przerwy można to prześledzić w kronikach. Jak można zobaczyć na starożytnych malowidłach, kapłan strzeże ich tajemnicy przez całe życie. Ludzie go karmią, ludzie go chronią. On czuwa nad mitami, nigdy nie opuszcza swojej jaskini. Żaden człowiek nie zbliża się do niego, nie może go dotknąć. Jeśli umrze, inny kapłan przejmuje jego obowiązki. Wiedza Dogonów na temat kosmosu, natury galaktyk, Wielkiego Wybuchu, jest ogromna. Współcześni badacze z całego świata nie są w stanie rozwiązać tej zagadki, nawet wysoko wykształceni, uznani archeoastronomowie ponoszą sromotną klęskę. Synu, czy czujesz się już lepiej?

— Potwierdzam. Była taka misja Francuzów w niebieskich hełmach. Kosiłem trawnik.

— Koszenie trawnika, tu na pustyni, chłopcze?

— To taki żargon, oznacza „neutralizację” przywódców grup terrorystycznych, wspieranych przez siły zbrojne. Niebezpieczni jak diabli. Wszędzie islamiści z Boko Haram. Codzienne ataki. Tak jak talibowie. Wtedy właśnie moi towarzysze przyjrzeli się tej sprawie z Dogonami nieco bliżej. To tyle jeśli chodzi o anno dunnemals sprzed tysiąca lat: Czyste czary-mary! Kapłani pustyni skopiowali kilka mądrych powiedzonek od naukowców, którzy przyjeżdżali, ustawiali swoje teleskopy na pustyni i zostawiali tam swoje podręczniki. Potem Dogonowie wywiedli z tego swój głupi kult święta ryżowego.

— Papperlapapp.

Gwiazda astrologi Scultetus usiłuje przybrać obojętny wyraz twarzy, ponieważ nie może już wpatrywać się w jakąś magiczną dal, a jedynie w nudną pustynię za iluminatorami, w pełne worki wymiocin Maxa lub zbiorniki pomocnicze pełne nafty, dość krzywo wiszące na linach. Butelkowana woda mineralna ma smak mulisty i nieświeży. W kabinie pasażerskiej jest ciasno i głośno. Gwiezdna podróż na Syriusza przeciąga się.

— Dobra szefie, zostawmy to w spokoju. A co z rzeczywistością. To znaczy, opowiedz coś prawdziwego. Czy rzeczywiście miałeś ojca?

— Każdy go ma.

Scultetus napina się i bierze głęboki oddech.

Jestem dobrze poinformowany o moim przodku. Waldemar Schulz urodził się we Wrocławiu. Szanowany obywatel, godny szacunku i bez winy. Na Starym Mieście, przy ulicy Kotlarskiej, posiadał dobrze prosperujący antykwariat — tak głosi rodzinna legenda. Nie mogę tego zweryfikować.


W dziesiątym dniu stycznia roku 1940, o godzinie siódmej i dwunastej minucie, urodziłem się, rzucony w odmęty nieszczęścia. Z zegarkiem w ręku odnotował mój pierwszy krzyk. Ciemny poranek, nów Księżyca z Merkurym we wschodzącym znaku Ryb wraz z gwiazdą centralną i Księżycem. Pierwszy pobudzał Urana, drugi nękał Saturna. I odwrotnie jest z Wenus: wierność obiecuje jej tego, którego Grecy nazywają Kronosem, ale Uran przecina wszelkie miłosne więzy. To są moje konstelacje.


Rok później, latem czterdziestego pierwszego, zastępca Führera, Rudolf Hess, przyleciał do Anglii — w samym środku wojny. Gwiazdy podszeptywały mu, że uda mu się wynegocjować pokój. Churchill śmiał się szyderczo, Hitler wściekał się. Nasi astrologowie trafili do obozu koncentracyjnego. Ojciec w przebraniu uciekł z Wrocławia — to też jest legenda.


Prawdą jest natomiast, że szwajcarski autor horoskopów nie uszedł z życiem. Karl Ernst Krafft z Zurychu zginął w obozie koncentracyjnym Oranienburg, gdzie musiał fałszować przepowiednie Nostradamusa. Louis de Wohl zrobił coś podobnego z Anglikami, książęco nagrodzony przez służby specjalne. Tu i ówdzie zrzucano nad pozycjami wroga pseudo-przepowiednie, aby osłabić morale.


Legenda o moim ojcu jest całkowicie nieprawdziwa. Jego mroczny cień poznałem dopiero w wieku jedenastu lat. Ojciec był w odwiedzinach u klientów, kiedy do naszego nowego antykwariatu niedaleko Placu Nollendorf w Berlinie weszła wychudzona postać, prawdopodobnie repatriant wojenny z Rosji.


Złowrogi przybysz szedł wzdłuż rzędów książek jak żołnierz. „Dużo tu jidysz” zauważył z zawadiackim uśmiechem. Kabała i chasydyzm, wszystko to pochodziło z prywatnych bibliotek bogatych wschodnich Żydów. Co to była za uczta, żeby oczyścić Kraków z „ludzkiego robactwa”. Z ich „szczurzych nor” wydobywano skarby. Patrzyłem na niego podejrzliwie, aż chudy strach na wróble pozwolił mi zajrzeć sobie pod pachę: Rh ujemny! O tym, że w Waffen-SS ma wytatuowaną grupę krwi, wiedział każdy gówniarz, nawet ja.


Waldemar Schulz kupował od niego żydowskie skarby na kilogramy. Wspaniały interes dla ojca. Do tej pory zajmował się jedynie handlem antykami skradzionymi z mieszkań i willi, których mieszkańcy zniknęli w ciągu jednej nocy. O tak, wiedział jak przekupić urzędników Generalnego Gubernatorstwa. Z wyprzedzeniem dowiadywał się, gdzie między trzecią a czwartą w nocy wyważano drzwi i wysyłano Izraelitów w podróże bez powrotu. Brał siedmioramienne świeczniki, srebrne łyżki do śmietany i najdelikatniejszą pościel, kazał wywozić fornirowane orzechem kredensy. Gdy nasiliły się deportacje, robił użytek z cennych książek, a resztę zostawiał innym wojennym spekulantom.


Literatura okultystyczna, którą ojciec zabierał na swoje wyprawy, sprzedawała się jak świeże bułeczki. Zgłosił się do Kazimierza, krakowskiego getta, czcigodnej twierdzy żydowskiej nauki. Kazał przywieźć całe wagony, posegregował najcenniejsze pisma. Dopóki jeździły pociągi, większość z nich trafiała do Berlina, do piwnic zamkniętego po nalocie bombowym kina. Ojciec chciał być przygotowany na czas po ostatecznym zwycięstwie, kiedy kapitał Rzeszy rozkwitnie na nowo i będzie można zarobić duże pieniądze.


Waldemar Schulz, jak twierdził ten niesamowity gość, dokonał heroicznego wyczynu uciekając z wrocławskiego piekła. Hitler uznał metropolię śląską za twierdzę. Dzień i noc ruski ogień ostrzałowy. Dowódca bojowy Hanke zażądał bezwarunkowej woli przetrwania. Kazał wysadzić w powietrze całe ulice, aby zbudować w centrum miasta lotnisko wojskowe. Mój ojciec przekonał go, aby najcenniejsze rękopisy i druki Archiwum Państwowego we Wrocławiu uratować transportem lotniczym.


Szóstego maja 1945 roku o świcie Hitler popełnił samobójstwo, a stolica Rzeszy poddała się. Powstanie ludowe we Wrocławiu walczyło niezłomnie. Uruchomili śmigło pierwszego i jedynego samolotu, który wystartował z centrum miasta. Ogień nieprzyjacielski walił na prawo i lewo. Waldemar Schulz w towarzystwie mnie, Bertolda, który miałem wtedy zaledwie pięć lat, pchał przez pas startowy taczkę pełną literackich skarbów.


Hanke podobno zapytał: „Po co dziecko? Fieseler Storch jest lekkim samolotem. Dwóch ludzi plus siedzenie katapultowe. On, pilot i książki. Nie ma miejsca.” Wtedy to kula trafiła w jego czaszkę, roztrzaskując ją nie do poznania. Ojciec podsunął pilotowi, który spokojnie palił cygaro hiszpańskiej produkcji Astra 600- gruby zwitek Reichsmarek. Ciało dowódcy twierdzy, odarte z munduru, pochowali w kraterze po bombie. A mnie, chudzinkę, wsadzili na grzbiety książek i polecieli do Berlina.


Moja matka, kim ona była, co się z nią stało? Nigdy się nie dowiem. Obrazy, cienie, pojawiające się w snach w nocy. Mówi się, że miłość dawcy życia nie kończy się wraz ze śmiercią. Uwolniona od ciężaru ciała, zyskuje znacznie więcej siły. Czasami czuję, że jej duch opiekuje się mną.


Twarde lądowanie w wylesionym berlińskim parku Tiergarten. Pięcioletni chłopiec z zapłakanymi oczami, pilot i mój ojciec, który udawał żydowskiego księgarza. Nie jesteśmy hitlerowcami- krzyczał, wymachując zwojami Tory, jakby na dowód tego. Rosyjscy żołnierze zabrali mu zegarek na rękę, grzebali w pudłach z książkami.


Inkunabuły, księgi łańcuchowe i autografy, piąta księga Mojżesza, „Astrologick” Aleistera Crowleya, horoskopy rysowane tuszem i piórem przez Bartholomäusa Scultetusa XVI-wiecznego astrologa z Görlitz, tajne nauki kabalistów, modlitewniki izraelskie.


I zwoje w cyrylicy. Oficer polityczny chwycił stos papierów: Мастер и Маргарита, Mistrz i Małgorzata. Samizdat, czyli przepisana w tajemnicy kopia legendarnego dzieła Michaiła Afanasjewicza Bułhakowa, na którego druk w Rosji nie uzyskano zgody.


Ojciec szybko stwierdził, że studiował to dzieło z powodów czysto astrologicznych. Fragmenty o Merkurym w drugim domu i zachodzącym Księżycu, o tułowiu oddzielonym od głowy, o czarownicach kremujących się maściami przywracającymi młodość — wszystko to fascynowało go, ale nie pozwalało mu zagłębić się w tę sprawę.


Masywny Rosjanin pozwolił, by rękopis zniknął w jego płaszczu. Na kartce papieru nabazgrał adres sklepu w berlińskiej dzielnicy Schöneberg. Poprzedni właściciel, oficer Wehrmachtu, został zlikwidowany przez żołnierzy Armii Czerwonej podczas bitwy o Berlin. Sowieci nadal rządzili całym miastem. Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi pojawili się później. I tak, ma prawo, powiedział po niemiecku sowiecki oficer polityczny, przydzielić pokoje księgarzowi. Rozkazał swoim ludziom po rosyjsku, aby dostarczyli biednemu Żydowi wózek na skrzynie.


„Dawai, dawai. Szybko, szybko!”


Naszemu pilotowi nie poszło tak łatwo. Za ten tatuaż trafił do obozu jenieckiego. Dopiero w 1951 r. został zwolniony z syberyjskich robót przymusowych. Kiedy tego wiosennego dnia ojciec wstał od stołu z obiadem, otworzył kasę i podsunął mu zwitek gotówki. Odliczając banknoty, tajemniczy przybysz wciąż moczył palec wskazujący na poplamionym języku. To był widok, którego nie mogę zapomnieć. Zostawił fiolkę z cienkiego szkła z zapachem fiołków, którą ojciec starannie schował.


Ale to już inna historia.

Chiński samolot rozpoczyna zniżanie. Szarpnięcie i koła są wysunięte. Mocne przyziemienie na pasie startowym. Na budynku terminalu, na ścianie otynkowanej piaskiem i gliną, napis „Aéroport de Tombouctou”. Turbiny się zatrzymują. Za chwilę w kabinie robi się gorąco. Jedzie ciężarówka z cysterną. Węże są przymocowane do spodniej strony skrzydeł. Niebieskie hełmy ONZ nakazują im nie opuszczać maszyny.

Wkrótce znów są w powietrzu, przelatując nad szerokimi ramionami rzeki Niger, przyciśniętymi do skalnych ścian. Maszyna zmaga się z prądami wznoszącymi. Po niecałej godzinie podejście do lądowania na skraju potężnego masywu górskiego. Chaty z błota wciskają się w strome zbocza. Oglądane z iluminatorów samolotu przypominają kopce termitów.

Lotnisko Bandiagara, nic poza piaszczystym pasem startowym. Pick-up z zawieszonym karabinem maszynowym. Mężczyźni w długich kaftanach, z głowami owiniętymi chustami, prowadzą podróżnych żwirowymi drogami do okrągłej wieży, zbudowanej w całości z żółtej gliny, jak wszystkie tutejsze domy. Scultetus każe swojemu towarzyszowi uzbroić się w cierpliwość i pozwala się odprowadzić do środka z wieloma ukłonami.

Na zewnątrz upał jest nie do zniesienia, nawet w cieniu. Stara beduińska kobieta podaje Maxowi kalabasz z dyni. Piwo z prosa. Popija powoli i spokojnie. Pot sączy się z z każdego zakamarka na ciele. Podejrzliwi strażnicy obserwują go kątem oka, z palcem na spuście kałasznikowa. Zdejmuje koszulę, wachluje się. Dziecko patrzy na litery i cyfry Aurory Celestico na jego ramieniu, ucieka z krzykiem. Alkohol przyprawia go o zawroty głowy. Słońce spala skórę.

Pół wieczności, aż pojawia się staruszek, który prowadzi rozmowę i gwałtownie gestykuluje. SUV zabiera ich z powrotem do samolotu z karkołomną prędkością. Sytuacja nie jest bezpieczna, mówią. W pobliżu widziano powstańców.

Maszyna startuje, gdy tylko drzwi kabiny zostają zamknięte. Piękna panorama wokół potężnej, strzelistej ściany skalnej. Patrzą z góry na zieleń delty Massiny, utworzonej przez Niger, który drąży jak wąż niegościnne rumowisko, zwilżając je żyzną wodą i tracąc prawie całą swoją wodę. Potem znowu pustynia, nic tylko pustynia. Uspokaja ich monotonny warkot silników.

Starzec opuszcza powieki, odchrząkuje niezręcznie i mówi, ledwie słyszalnie, jakby do siebie:

— Z pewnego punktu widzenia, niektóre z imponderabiliów dotyczących kultu Syriusza mogą okazać się prawdziwe. To właśnie o tym przypuszczeniu myślę, kiedy zastanawiam się nad dzisiejszym oburzeniem kapłanów dogońskich. Ta afektowana teatralność, z jaką próbują zgnieść w zarodku te argumenty, które ostatnio słyszałem z zagranicznych ust. Urodziłeś się pod znakiem Koziorożca i Ryb, chłopcze. Nie ma co do tego wątpliwości. Nie Wodnika, jak chciałyby tego twoje oficjalne dokumenty. Nie jesteś idealistą bez poczucia faktów. Od wczoraj, kiedy cieszyliśmy się chłodem śnieżnej zaspy, noszę w sobie taką pewność.

Drezno

17:00 Plac przed Operą Sempera

Księżyc, wąski półksiężyc, podąża za zachodzącym słońcem w szarość wczesnego zimowego wieczoru.

Starsza przewodnicząca rady zauważa, że chociaż „la Lune” przeniosła się do wodnistego znaku Ryb, kwadratura Marsa z ponurego Skorpiona utrzymuje się.

— En général, nie boi się gwiazd. Tak trudna konstelacja jest jednak „un peu trop compliquée” żeby nie powiedzieć „extraordinairement complexe”!

Claire D’Etoiles wycofa się po Festiwalu Diany w nocy. Niestety, nie będzie mogła uczestniczyć w najbliższym spotkaniu w Operze Sempera z panami Morgensternem, van Ruimte i Gwiazdkiem.


Więc Evi musi iść tam sama. Szkoda tylko, że swój bilet na festiwal zostawiła rano w kawiarni. Teraz musi wypróbować sztuczkę, której nie nauczyła się od swojej prababci.

Tłumaczy więc strażnikowi przy bramie wytwornej świątyni Muz, że czekają na nią Jovis, Piet i Swaro, bankier, poseł i euro-komisarz. Ona jest nieletnia, elastyczna i chętna, mówi, ale z jej małych oczu lecą łzy, bo ona tutaj trzęsie się z zimna, a jej cukiereczki w środku szaleją z wściekłości. Skopią mu tyłek i to mocno. Jemu i całej jego ochronie.

W mgnieniu oka otwiera się bajkowy pałac. Marmurowe kolumny, drewniane boazerie. Piekareczka przesuwa palcami po ścianie. Gładka i zimna. Ups, to wszystko jest namalowane, czysta iluzja!

Szeroka klatka schodowa, po której wchodzi powoli i z gracją, niebiańscy gospodarze patrzą na nią z góry, intronizowani na chmurach, obramowani złoconą sztukaterią i oświetleni mosiężnymi żyrandolami. Filary w kolorze turkusowym podtrzymują filigranowe sklepienie. Tłuściutkie putta powożą rybami, trzymając w rączkach trójzęby i muszle.

Wypróbowuje kilka kroków tanecznych, naśladując primabalerinę. Męskie głosy, w holu. Ktoś mamrocze:

— Chłopak Meksje.

Zatrzymuje się na stopniach i zagląda ostrożnie przez ozdobną balustradę.

Pomarańczowy krawat, lekko zarumieniona skóra twarzy, blond włosy z wyraźnymi siwymi pasemkami. Właściwie całkiem atrakcyjny, obmacujący Holender, gdyby tylko nie to jego śmierdzące cygaro. Wymachuje nim jak bronią.

— Godverdomme, Max uratował życie naszemu Scultetusowi. Pełna prędkość przez miasto, przebicie się przez policyjne bariery: Mijn compliment! Śmierć Aurory Celestico to prawdopodobnie akt zemsty słabo opłacanej stażystki. Podobno wykorzystali ją do granic możliwości. Robiła laskę Morgensternowi. Tak się szepcze w kuluarach.

Cudzołóstwo, sprawa dla Unijnej Agencji Antykorupcyjnej. Pieniądze z Brukselskiego Funduszu Kultury trafiają w sposób niekontrolowany do Questa o Quella AG. Jovis, niegdyś członek zarządu upadłego Austriackiego Banku Państwowego, który został wchłonięty przez Bank Austria. Ten w stanie upadłości został przekazany Bawarskiemu Bankowi Hipotecznemu. który z kolei stał się niewypłacalny i został wchłonięty przez Unicredit Rome. Zanim Rzymianie zdążyli zwolnić naszego mistrza prawa i ekonomii, ten wczołgał się do Europejskiego Banku Centralnego. Nic dziwnego, że euro słabnie. A teraz drań rujnuje Festiwal Planet w Dreźnie. Żołądek Austriaka burczy z podniecenia, grożąc rozerwaniem guzików bankierskiej koszuli. Defensywnie, podnosi ręce do góry.

— Bardzo proszę, Piet. Zachowajmy spokój.

Van Ruimte błyskawicznie odwraca się w stronę agenta Europolu, celuje cygarem w jego klatkę piersiową.

— Zapalisz, Swarożyc? Owinięcie- Java, wypełnienie- Cubano. Świąteczna edycja. Wyjątkowo pikantna, długa przyjemność z filtrem. Importowane z Sumatry, naszych starych holenderskich kolonii. Najlepsza jakość. Nawet niepalący ulegają pokusie, by zapalić.

Gwiazdek odruchowo sięga do kabury naramiennej pod kurtką, co nie pozostało niezauważone.

— Nie dziękuję.

Holenderski eurodeputowany wskazuje na broń.

— Attentie, attentie! Stary polski pistolet wojskowy. Dlaczego nie Glock, standardowe wyposażenie? Postkomunista, czyż nie? Robiący swoje ze swoimi starymi kumplami z wojska? Najpierw zabijasz dyrektorkę festiwalu, a potem katujesz Maxa. Następnie fotografujesz formułę Gorbaczowa na jego ramieniu i wysyłasz ją do Warszawy. Czy nie wiesz, że nasi ludzie cię obserwują, Swarożycu Gwiazdku? Nie myśl, że jestem naiwny!

Dobrze wyszkolony Polak zaciska pięści, zgrzytając zębami tak głośno, że Evi słyszy to w swojej kryjówce.

— Nic, absolutnie nic. Pomieszane, cyfry i litery wzdłuż i w poprzek. Eksperci od deszyfrowania w Warszawie, Londynie i Paryżu nie potrafią tego rozkminić. Patrz!

Gwiazdek wyciąga swojego smartfona i pokazuje mu zdjęcie. Van Ruimte odrzuca tę propozycję.

— INTCEN już od dłuższego czasu uważnie przygląda się temu zagadnieniu. Chłopaki z jednostki wywiadowczej w Brukseli coś mają.

— Piet, nie ma formuły Gorbaczowa. Taka jest prawda!

— Skąd ty możesz o tym wiedzieć, Swaro? Czy byłeś w Moskwie, kiedy Scultetus odwiedził tam Gorbaczowa w 1989 roku? Nie? Widzisz.

Jovis Morgenstern mruży oczy patrząc na wyświetlacz smartfona, Czuje się przyłapany, próbuje rozplątać złoty łańcuszek przy okularach.

Zdjęcie zostało zrobione zupełnie przypadkowo, kiedy pracownicy działu masek i kostiumów Saksońskiej Opery Państwowej, za moją namową, wykąpali, uczesali i ponownie ubrali nadwornego astrologa Scultetusa, który w międzyczasie, jak już mówiłem, odbywa światowe tournée. Przyznajcie szczerze, że spisali się znakomicie. A kiedy naprawiali ubrania młodego człowieka, który akurat leżał i przez czysty przypadek pojawił się drogi Swaro, a dobra Claire niosła mu belgijskie czekoladki, to …

Ruimte wybucha śmiechem. Gruby popiół z jego cygara kruszy się na delikatnym, winno-czerwonym chodniku, pozostawiając popielatą plamę.

— Claire D’Etoiles, ta idealistyczna starsza przewodnicząca rady, dobry duch festiwalu, głos rozsądku Europy w tym planetarnym cyrku. Nie rozśmieszaj mnie! Od dziesięcioleci reprezentuję Królestwo Niderlandów w UE. Czy wie pan, jak często narzekaliśmy na Francję, która wypompowuje z Brukseli ogromne sumy pieniędzy dla swoich rolników, swojego przemysłu i swojej elitarnej kasty polityków? A jeśli to ona majstrowała przy festiwalowej kasie, ona i jej skorumpowana klika. Sto tysięcy euro tu, kilka miliardów tam? Czy Aurora Celestico musiała umrzeć, ponieważ dowiedziała się o przekrętach Rady Europy w Strasburgu? Czy Madame D’Etoiles nie przyszła na to spotkanie, bo ma coś do ukrycia?

Austriacki bankier energicznie potrząsa głową. Jego policzki, podwójny i potrójny podbródek, długie płatki uszu — wszystko drży.

Teraz posunąłeś się za daleko, Piet. Jesteś kwestorem do spraw administracyjnych i finansowych w Brukseli. Możesz spokojnie szykanować swoich kolegów z pracy. Czy potrzebujecie ołówka i gumki, drodzy parlamentarzyści? Trzeba działać delikatnie. Jest to ze wszech miar zaszczytny urząd. Ale na duże imprezy, takie jak ta w Dreźnie, nie można patrzeć jak na orzeszki. Zatkaj się i nie zalewaj! Bankierzy z Frankfurckiej Rady Centralnej chcą, aby na Festiwalu Planet pojawił się skład z najwyższej półki- światowe gwiazdy, divy i piosenkarze! Nie da się tego zrobić bez kreatywnej księgowości, bez całusków tu i posmarowania tam.


Przy okazji, w zeszłym tygodniu w mediolańskiej La Scali, stary znajomy bankier braci Lehman zauważył, że tenor w roli magika-astrologa w „Złotym kogucie” Rimskiego-Korsakowa był całkiem źle obsadzony. Więc dałem mu darmowy bilet do Opery Sempera i … Ups, ktoś tam jest?

Stukot wysokich obcasów w foyer. Evi stoi na stopniach i trzyma przed twarzą program festiwalu, wertując strony jak zagubiona turystka.

— Trzymasz do góry nogami — szepcze do niej Amaterasu-ō-mi-kami z przymrużeniem oka, gdy przechodzi. Evi obraca broszurkę. Myszka, lubiąca biały proszek idzie dalej, do trzech gości.

— Panie Gwiazdek, tu jest faks z Europolu. Nie wiem, dlaczego otrzymało go biuro informacji turystycznej. Przy okazji: przyjechała do nas delegacja z Brukseli. Krytykują rydwan Apollo w Dniu Słońca. Ups, gdzie moja czapka? Chwileczkę. Och, ach!

Polak przyjmuje pofałdowany wydruk faksu i marszcząc brwi brnie przez wiersze.

Japońska hostessa, której czapka Euro-Star zsunęła się z włosów, pochyla się nisko, a spódnica podnosi się do góry. Piet van Ruimte klepie ją po barokowym pośladku. Myszka Ama piszczy. Z kokieteryjnie odegranym oburzeniem rzuca się na szyję Jovisa Morgensterna.

— Seksi ubranko. Panienka obróci się dookoła. Czarujące. Nie bez mojej zasługi, jest wierne oryginałowi sprzed trzystu lat. Trochę krótkie, ale ładne. Pięknie. No cóż, wczorajsza Parada Bogów. Kanclerz jako Bóg Słońca Apollo w złocistym rydwanie, ciągniętym przez cztery wspaniałe rumaki. Zabawny szczegół, tak na marginesie: w 1719 roku w tej roli zabłysnął sam August Mocny. Jako woźnica, występowała, w roli Bogini Świtu, w różowo-niebiesko-złotej sukni z welonem w kształcie chmury, jego kochanka.

Bankier bezmyślnie bawi się kokardkami i pętelkami kostiumu Amy. Ona wygładza jego krawat. W obliczu podwójnego i potrójnego podbródka to trudne przedsięwzięcie.

— Panie Morgenstern, krytykuje się brody poetów, którzy towarzyszyli złotemu rydwanowi pani kanclerz.

— Bardzo proszę, powiedz brukselskiemu delegatowi, że obowiązuje strój z epoki, nawet dla ochroniarzy.

Komisarz Europolu, Swarożyc Gwiazdek, który do tej pory zachowywał się cicho, rzuca się w wir pracy.

Skandal! Bezpieczeństwo najwyższych rangą polityków jest narażone przez zaniedbanie, ponieważ dyrektor artystyczny wprowadza obowiązkowe brody. Kierowniczka festiwalu jest ofiarą zatrucia, naszą gwiazdę honorową uratowano tylko przez przypadek.

Japońska hostessa, wyraźnie zaskoczona wrzeszczącym Polakiem, wymyka się. Na półpiętrze schyla się do Evi w jej kryjówce.

— Byłam dobra? Czy myślisz, że Piet zabierze mnie do Brukseli, kiedy święto się skończy, albo Jovis do Frankfurtu? Jego asystentka na szczęście nie żyje.

— To znaczy, że cieszysz się z jej śmierci?


Ama rusza dalej, kierując się do wyjścia. Jej barokowa sukienka jest naprawdę trochę za ciasna. Za dużo odkrywa na dole.

Na górze, w hali, Jovis Morgenstern wyjaśnia okoliczności, w jakich podjęto decyzję o organizacji Festiwalu Planet. Było to w czasie europejskiego kryzysu bankowego w 2015 r.

Na marginesie jednego z tych ponurych posiedzeń zarządu w starym budynku EBC wysunął pewną sugestię. Przeprowadzka do gigantycznego, nowego budynku dla około 2300 pracowników, którego koszt budowy przekroczył miliard, powinna być zwieńczona uroczystością. Znakiem nadziei. Niecyklicznym impulsem, który wzmocni zaufanie do waluty wiodącej.

Co powiecie na „Ballet de Cour”? Tańczące planety i śpiewający bogowie, radośni i pełni życia, jak niegdyś na dworze francuskiego Króla Słońce!

Technicznie niewykonalne, zauważyli niżsi rangą, związani z zarządem. Bliźniacze wieże przy Sonnemannstraße przypomina fortecę. Najnowocześniejsza technologia zapobiegająca zamachom. Możliwa byłaby, co najwyżej mała, nieformalna uroczystość. Przyjęcie z szampanem i przekąskami, wyłącznie dla wybranych gości, na czterdziestym pierwszym piętrze. Do tego fajerwerki z tarasu na dachu. No to może rozbawić ludzi poza masywnymi budynkami Banku Centralnego?

Pomysł prof. dr. hab. Morgensterna został odłożony na półkę. Po kryzysie euro i fatalnym w skutkach głosowaniu w sprawie Brexitu w Wielkiej Brytanii latem 2016 r., na marginesie nocnego spotkania, powróciliśmy do tematu. Ówczesny prezes Banku Centralnego dał zielone światło. Przynajmniej tak wynika z protokołu.

Istniały różne opinie na temat dokładnej formuły imprezy. Tylko dwaj asystenci towarzyszyli mu do męskiej toalety, do której udał się z pełnym pęcherzem podczas przerwy w obradach. Kabiny są ciasne. Z natury rzeczy ludzie nie zbliżają się tam do siebie zbytnio.

Czy wszechmocny pan Euro mruczał „Tottery European planning, festering”, gdy stał przy pisuarze? Powinno to zostać przetłumaczone na język niemiecki jako: „niepewne europejskie planowanie” oraz, mutatis mutandis, na wszystkie języki urzędowe Wspólnoty Europejskiej. Pojawiły się wątpliwości. Faktem jest, że nikt z dwudziestoczteroosobowej komisji ds. tłumaczeń nie odważył się zapytać samego prezesa EBC.

Jednemu z dwóch asystentów, którzy również byli w toalecie, oczywiście w szacownej odległości, zdawało się, że usłyszał „Total European Planetary Festival” — „Wielki Europejski Festiwal Planet”. Wariacja, która była znacznie bardziej elegancka. I tak zgodzili się na „Grand Festival Planétaire Européen” lub „Μεγάλο Ευρωπαϊκό Πλανητικό Φεστιβάλ” w pisowni greckiej, i tak dalej.

W budżecie kulturalnym Europejskiego Banku Centralnego zostały udostępnione znaczne środki, a inicjatorowi projektu zlecono jego realizację. Jovis Morgenstern nie mógł się oprzeć błagalnej prośbie o objecie tego patronatem. Od tego czasu ciężar sprawowania urzędu spoczywa na jego barkach.

Polak przerywa i wręcza Holendrowi faks, który Ama przyniosła mu wcześniej. Nawet na niego nie popatrzył, tylko od razu wrócił do Austriaka.

Niets is waar! Jęczałeś na cały głos, Jovis. Z niewiadomych przyczyn został pan usunięty z rady doradczej rozszerzonego zarządu Banku Centralnego. Zostałeś wyrzucony i zostałeś dyrektorem śniadaniowym wydarzenia, którego budżet wystarcza na dziecięcą imprezę urodzinową z paradą lampionów, ale nie na festiwal planetarny w europejskim stylu.


Pomysł na Ballet de Cour? To nie ty go wymyśliłeś. To Claire. Latem 2016 roku zaaranżowała spotkanie z naszym starym nauczycielem Scultetusem. Zaprosił nas na Plac Kalendarzowy, no i przyszliśmy. Podobał mu się pomysł festiwalu planetarnego. Dlaczego nie cały tydzień festynu, zakończony ustawianiem przez niego konstelacji horoskopu! Zrzekłby się swojej opłaty.


To nie wchodzi w rachubę, powiedziała Claire. To prawda, że Rada Europy jest zawsze niedofinansowana. Udało się jednak znaleźć skromne fundusze, aby stary mistrz mógł być odpowiednio wynagradzany. Może nawet więcej, aby planety tańczyły, jak niegdyś w balecie dworskim Ludwika XIV w Wersalu.


Kolisty taniec gwiazd, wspaniała przypowieść na temat harmonii, w jakiej powinny łączyć się państwa naszego kontynentu. Mówiła o paradzie, maskach, kostiumach zachowanych w oryginale. Nie we Francji, gdzie wiele z nich zaginęło w zamęcie rewolucji francuskiej, ale w Dreźnie. Miedziorytnicze ryciny Saskiego Festiwalu Planetarnego z 1719 roku przetrwały noce bombardowań podczas II wojny światowej. Partytury koncertowe w Skarbcu pod Zielonym Sklepieniem, liczące trzysta lat, czekały na ponowne wykonanie.


To będzie uroczystość, którą pamięta się do końca życia. Wystawiłaby na próbę swoje kontakty dyplomatyczne, od Przylądka Północnego po Izrael, od Maroka po Moskwę. Turcja, członek Rady Europy, również musiałaby zostać zaproszona. W Dreźnie zachowały się oryginalne kostiumy w stylu orientalnym, którymi przed trzema wiekami honorowano wysłanników sułtana tureckiego. Claire obiecała, że wesprze festiwal jako aktorka w historycznej paradzie, na przykład jako bogini księżyca Diana na barce romantycznie płynącej po Łabie.


Swarożyc Gwiazdek, również uczeń Scultetusa, choć nie wiem gdzie i kiedy, ale mistrz sam nalegał na jego udział, obiecał wsparcie Europolu. Zapewniłby bezpieczeństwo w Dreźnie i pogłębił współpracę europejskich organów policyjnych, pod warunkiem wyjaśnienia kwestii finansowych.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 43.67
drukowana A5
za 59.99
audiobook
za 40.55