E-book
4.41
drukowana A5
23.63
ARTEFAKTY

Bezpłatny fragment - ARTEFAKTY


Objętość:
70 str.
ISBN:
978-83-8324-330-6
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 23.63

ja nielot

naiwnie i po ludzku obrastałem w piórka

wtedy nie wiedziałem jeszcze, że niebo nie musi być

niebieskie, a moje halo widać z drugiego końca dnia


wprawdzie już nie mam skrzydeł, za to władam cieniem

tu możesz ukryć swoje zaklęcia, motki, suszone kwiaty


zwiastuję ci poranek bez deszczu i wieczór bez rechotu

wciąż liczę, że na samym zwiastowaniu się nie skończy


strzeż mnie od nadużywania mojej świętości i samogonu

jednak jeśli nie wierzysz w anioły, to nic tu po mnie

spojrzenie inaczej

cisza w Czarnym Kocie

wygięcie dłoni — pauza

nad krzyczącymi włosami

jak poza rodem z d’Orsay


marzy mi się

by nie poznać cię bardziej

wyobrażać sobie

wzbierające źrenice

wyprostowanie palców


czekam na akt

przymkniętych powiek

S E K U N D A

myślę o tym zdaniu z radia Stuttgart przygotowaliśmy dla niewiernych ogień płonący

kawiarniany szept, półmrok ukrywa szczegóły, jedynie wyraźnie widać zegar

podejrzanie duży zegar, ba, olbrzymi zegar na przeciwległej ścianie, jest dokładnie

dziewiętnaście sekund po dwudziestej — położenie wskazówek to jak celownik mercedesa

tak się zastanawiam, a co jeśli sekundnik przeskoczy o jedną kreskę, a mechanizm

zewrze elektryczne styki, te styki zainicjują zapalnik prawdziwej bomby tam w środku

gdyby tak ładunek wybuchowy rozsadził zegar na drobne ostre ponadczasowe kawałki

wskazówki poszybują w kierunku moich oczu, drzazgi i części metalowe powbijają się

w policzki i usta, a co jeśli runie ściana i przygniecie rozmawiających beztrosko ludzi

zasypie gruzem ich kawę i ciasteczko gratis, skąd wzięła się bomba w zegarze

dlaczego tutaj, w przemiłej kawiarence przy Königstraße o tej godzinie eksploduje

może umieścił ją szaleniec ale inteligentny, jakiś wschodni miłośnik zachodniej motoryzacji

skąd ta perfidia ze wskazówkami, nie odpowiem na to pytanie, w takiej chwili człowiek

przeważnie robi podsumowanie, żałuje, bo tyle jeszcze zostało do zrobienia, modli się

lub tylko woła matko boska, może nie zdążę nawet paść na podłogę jak uczą, bo zostało

za mało czasu do wybuchu, Chryste, na sekundę zamykam oczy, kawa o posmaku krwi

radio, kiełbasa i koparko-ładowarka

stary Prosiecki pracował w świniarni Enterprise

dojeżdżał ze dwadzieścia kilometrów rowerem

cięcie rapyt piłowanie zębów wynoszenie gówien

muzyka leciała z tranzystora


gdy go przygniatała koparko-ładowarka marki volvo

zajadle konsumował bułkę z kiełbasą rzeszowską

smak tracił powoli jako miłośnik wędlin krajowych

zdążył jeszcze usłyszeć holenderskie przepraszam


stary Prosiecki pracował w świniarni Enterprise

tak napisano w akcie zgonu w trzech egzemplarzach

rower украина przekazano rodzinie z wyrazami

w sumie to świnie też szykowały się do pogrzebu


nie było orkiestry — muzyka leciała z tranzystora

podróż

ten rok jest jakiś płaczliwy

uciec przed pochmurnością

GPS niezdecydowany

przestajemy liczyć krople


na szybie dzieło Pissarra

bulwar Montmartre w nocy

szkło pełzających świateł

to tylko mokry Budapeszt


noc w hotelu Omnibusz

zdecydowanie suszymy flaszkę

my

w stanie zbliżonym do deszczu

o niczym

powiedzieć coś o pustce


pustce prawdziwej i monumentalnej

gdzie nawet światło się nie załamuje

gdzie jeden-wielki-brak budzi rozpacz

a zaniechanie to klucz do sukcesu


chciałbym powiedzieć o pustce

o zwykłym braku czasu

oczach wpatrzonych za ścianę

pustce w kieszeniach i w głowie

próżnej butelce


w stanie pustki lustro robi grymasy

udaje, że nie jest lustrem


chciałbym powiedzieć o niczym

takim zwykłym przeciętnym nic-a-nic

gdzie echo odpowiada milczeniem

a słowo jest dopiero zygotą

moda na łyse włosy

jako dobra chrześcijanka nadstawia drugi pośladek

raz dziennie zachodzi w ciążę z jednorękim bandytą


podobnie jak wszystkie współczesne żyjątka

nie zawraca sobie głowy tendencjami w pogodzie

wystarczy że słońce zaświeci przez ślepą kuchnię


zaczynają się wtedy poszukiwania faktora

drenaż środków do tycia wliczając w to smakowe kondomy

malutkie zawieszki do telefonu w kształcie serduszka


wieczorami czas na przygładzenie rozczochranych myśli

degustację dojrzewających chwil z marketingowym mottem

bądź ogólnie dostępna bądź jedną z nich


„be free of charge”

Templum

wierzę, że na początku były usta

dym z papierosa unosił się nad gazetą


szanowny panie Bruegel

malarstwo? to zwyczajna zdrada słowa

podkolorowana wymowna cisza


pod koniec człowiek odnawia freski

Wielkiej Wytwórni Kijów Do Mrowiska


wyciekanie wina przez dziurę w boku

rozmazana ślina, odrzucony kamień

oto krzyż, a może zwykła litera T

po krótkim namyśle

starzy ludzie gadają

że ten czas zbliża wszystkich

do końca


cały rok do opowiedzenia

umówić by się na ulicy

przecież czynna całą dobę

przysiąść w ciepłej kolekturze

czekając na kumulację


mam już temat milczenia

gesty będą na chybił-trafił

nie chowaj się za uśmiechem

mogę pójść o zakład


wierz mi

pośpiech niepotrzebny

zima poradzi sobie bez nas

nieświeże wiadomości

od czasu, gdy kiwanie głową przebiega poziomo

jedyną pewną rzeczą jest brak pewności

bardzo przykro jest, gdy najświeższa wiadomość

z kuchni to przeterminowany obiad z garmażu

jedyny świeży gulasz pędzi łąką na Animal Planet


pozostaje przylgnąć uchem do wolnej Europy

pod Gazą wdało się pustynne zakażenie

pełne obłożenie stolików przy grobie pańskim

ziomkowie Goldy proszą wzgórza na wynos

w tym roku już tylko jaja lecą na południe


pijana gorączka niedzielnych nocy

buduje zapory ogniowe pląsom języka

tylko drzewa ocieplają atmosferę spotkań

przy kominkach ordnung muss nicht sein


podciągamy paski o jedną dziurkę

żegnając spasionego kota gasimy światło

przysiadamy pod wielkim totemeM

w upodleniu pałaszując zaborczego wieśmaka


kończymy skecz hrabi w barze turystycznym

na koniec pójdziemy jak zwykle tam, gdzie

elektryczne gwiazdy mają zawsze komplet

kopyta i grzywy przypływu zdobywają pałac

po pewnym czasie wszystkim maski stygną

spada bagaż zwisający kamieniem w przełyku

mogę poczuć się bezwzględnym masochistą

marzeniem gondoliera o charonowej twarzy


jeszcze gołębie są po kostki w wodzie

kałuże uświadamiają ulotną fotogeniczność

prowokując obiektywy i resztki hamburgerów

il messaggero donosi o ławicach ptaków bez portu

wysuszonym przez diablęta Canal Grande

rdzewiejącym złocie z różnych stron świata

nad tłumem posiwiałych peruk


chmury zbierają się na mozaikach bazyliki

targam krwawiące walizy na przystań

szczurze mordy szeregiem na falochronie żegnają

ostatni autokar z turystami tonący w lagunie

rzucam ciche przekleństwo przypływowi

wiersz

uznany poeta schodzi niespiesznie do piwnicy

wybiera kilka ziemniaków z ciemności bo nie świeci

z kredensu wyjmuje specjalny nóż do obierania

wydłubuje oczka kroi myje pod bieżącą wodą

leżą ułożone w garnku z dawno obitą emalią


odkłada tomik wyławia kurczaka z gromadki

rzucone trochę ziaren pszenicy na zwabienie

gdy ptak zajmuje się dziobaniem poeta chwyta go

głowa przyciśnięta do pieńka siekiera wzniesiona

kurczakowi przelatuje całe życie przed oczami

chciałby jeszcze uciec lecz tylko nogami przebiera


uznany poeta wydostaje kapustę z beczki

dodaje oleju lnianego marchewki pokrojonej cebuli

powstaje wiersz o uznanym poecie szykującym obiad

przegląda adresy kilku obiecujących wydawnictw

czuje ssanie w dołku

zmyślenie

przed burzą

bąki tną a stare baby grymaszą

że gdzie im tam do Emmanuelle Seigner

ostentacyjnie walą packami po muchach

tymczasem mężowie przytulają weny


przed burzą wiatr nerwowo zamiera

wszelki przeciąg oddech wstrzymuje

wilgoć dziewczynom włosy wykręca

przelotne klucze wędrownych żurawi

otwierają kufry puchnących obłoków


gdy burza nadchodzi

autochtoni sprawdzają kurs obola

wszczynają serię wyuczonych bojaźni

wyciągając wtyczki ładowarek z gniazdek

wyzywają nadaremno imiona

z pierwszych stron nieświeżych gazet


tuż przed wszyscy popierdoleni poeci

wykupują dodatkowe ryzy papieru

wydzwaniają do wydawców

zmyślają tytuły

SIÓDEMKA PIK

Nieznany Pokój. Ustawiony pośrodku stół, na którym leży równo talia kart.

Ktoś ułożył karty idealnie; jedna na drugiej, by było widać tylko jedną.

Niezależny obserwator powie, że to zwykła talia kart. Być może taka

z wizerunkami nieznanych nam osób i znakami zwróconymi ku dołowi.

Widzę już, jak wyciągam rękę po kartę i czas się zatrzymuje.

Jeśli odkryję pierwszą kartę, a będzie na niej symbolika z przesłaniem,

wszystko stanie się wiadome — trzeba będzie z tym żyć aż do następnej odsłony.

A co, jeśli ta pierwsza karta zdeterminuje moje działania, wywróży,

odczytam jej znaczenie, wbiję sobie do głowy nieuchronność znaków?

Później już tylko będę czekał na wypełnienie przepowiedni, karmę,

na realizację zamówienia policzonych z dokładnością do sekundy dni.

Zapewne, gdy już wypełni się to, co wyznaczone przez pierwszą kartę,

łapczywie sięgnę po drugą. Chyba, że następnego „odkrycia” nie dożyję,

bo zabraknie dni. A może jako starzec podjadę na wózku do blatu stołu

w Nieznanym Pokoju i sięgnę po kartę z talii leżącej wyjątkowo równo…

Czy czas zatrzyma się ponownie, bym nie zdążył umrzeć?

pejzaż mojej twarzy

po południu sitowie bywa zatopione w myślach

konsekwentnie ignoruję wszelkie zmiany w pogodzie

ducha nie tracę jedynie ciało oddala się stopniowo

trzeba się wychylić by dowieść że ma się twarz

powierzchnia wody zmarszczona na myśl o konfrontacji

trochę wódki i punkt widzenia zgrabnie sięga dna


przyłapuję się na marzeniach o deszczu i burzy

po których powrócę tęczą w tygodniku wieczornym

czarno na białym uskrzydlone wersy miną się z prawdą

wydając łoskot guana kaczek dziennikarskich


nocą lampa przed wejściem zapala się automatycznie

przynajmniej wiem że ktoś na mnie czekał

strategiczne milczenie — zapachowa świeczka próbuje

odwrócić uwagę od pogorzeliska

pytasz gdzie w tym wszystkim jest haczyk

myślę że nawet nie dbam o to czy był

czoło gęstnieje od dymu na horyzoncie wbity wzrok

podświadomie wracam nad jezioro bo nocą nie widać

czy ma jeszcze warunki brzegowe

gra w ciemność

kleszcz używa wielu wyrazów

żeby czegoś nie powiedzieć

kładzie ci głowę na ramieniu

potem uśmiecha się do środka


spijasz słowa wypływające z nocy

pełzające cicho po podłodze

kleszcz wpija kły w sumienie


uśmiech kleszcza jest mroczny

niedopowiedziane zaszczyty

chłoniesz tępo brzmiące kryształy

ochłapy z jego prywatnej kolekcji


nie chciej przygarniać mroku

najlepiej wyjść poza cudzysłów

wygrać parę jaśniejszych metafor

jak Emily Dickinson

gdyby tak mogła

dzisiejsze myśli odłożyć na jutro

byłoby szczęśliwiej

kobieta samotna ma wiele książek

i jest w tym naprawdę dobra


modli się do wiatru

by dał spokój jej włosom

kobieta samotna mówi dzień dobry

resztę słów przechowuje w lustrze


kiedy spotkasz kobietę samotną

rzuć jej dwa pensy uśmiechu

powróci do domu

przytuli geranium w zamian za

chwilę amnezji

dzienny raport o zabiciu

wersy na kartce to dla nich cały habitat

podmiot liryczny, autor i czytelnik

spotykają się tutaj właśnie, w tym tekście


wiadomo, że autor uśmierci podmiot liryczny

być może powodem jest chwilowy kaprys

wewnętrzny imperatyw lub rozsądny wybór

nie wiem, bo jestem tylko narratorem

mam, wbrew pozorom, najmniej do powiedzenia

lecz mój współudział w zbrodni jest oczywisty


uśmiercenie to niełatwa decyzja dla poety

w utworze lirycznym jest to całkiem legalne

wprawdzie budzi oburzenie — w końcu jednak

wszyscy są zadowoleni z takiego obrotu sprawy

śmierci wywołują odruch litości i empatii

dla czytelnika najważniejsze jest użalenie się

bez jakiegoś zgonu nie byłoby tematu


gdy podmiot liryczny szykuje się do likwidacji

czasem, nie daj boże, zacznie prosić o odroczenie

czytelnik chce krzyknąć „zamknij się, podmiocie!

pan autor wie, co robi”, jednak tego nie czyni


przemilczenie to ważna dla dramaturgii sprawa

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 23.63