E-book
31.5
drukowana A5
76.08
Arkadia

Bezpłatny fragment - Arkadia


Objętość:
365 str.
ISBN:
978-83-8384-253-0
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 76.08

Blanka

Ostre słońce wiszące nisko nad horyzontem oślepiało Blankę, która prowadząc auto ledwo widziała pieszych i rowerzystów. Sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne do schowka.

— Tak lepiej — mruknęła do siebie nakładając ciemne okulary na nos.

W końcu dojechała do domu. Odetchnęła z ulgą. Było już dość późno. To był męczący dzień. Szef w pracy miał zły humor i wszystkim, bez wyjątku, oberwało się bez powodu. Biuro projektowe, w który pracowała Blanka ostatnio działało na pełnych obrotach, mnóstwo zamówień, mało rąk do pracy i pełna nerwówka. Nacisnęła guzik pilota, aby otworzyć bramę wjazdową. Jeszcze tylko sprawdzi skrzynkę pocztową i w końcu będzie można odpocząć po ciężkim dniu.

Pobieżnie przejrzała korespondencję w drodze do drzwi wejściowych. Nic ciekawego, tona ulotek i rachunków.

Usiadła wygodnie w fotelu. Przejrzała jeszcze raz korespondencję, tym razem dokładniej. Skupiła się na oddzieleniu niepotrzebnych śmieci od rachunków, których niestety nie można tak beztrosko wyrzucić. Zwróciła uwagę na tęczową kopertę i nadrukiem biura podróży, o jakże wdzięcznej nazwie, „Tęcza”.

— Ładna koperta, ale nie dla mnie — pomyślała z żalem — niestety nie mam czasu na wczasy. Jeszcze nie teraz. Szef gdyby usłyszał o urlopie pewnie dostałby zawału — zaśmiała się w duchu.

Odłożyła kolorową kopertę na stos ulotek przeznaczonych do wyrzucenia. Poszła spać. Była naprawdę zmęczona.

Rano budzik smartfona wyrwał ją ze snu.

— I tak w koło Macieju — mruknęła do siebie — praca, dom, praca dom i tak w kółko. Kiedy w końcu zacznę żyć? — Użalała się nad swoim losem singielki — pracoholiczki.

Była naprawdę przemęczona. Zero rozrywek, tylko ciężka praca. Po pracy nie miała nawet siły, aby wyjść od czasu do czasu ze znajomymi do klubu czy kawiarni. Weekendy spędzała w łóżku ładując akumulatory na kolejny tydzień w pracy. Nie mogła sobie pozwolić na nieprzespane noce, bo w pracy musiała być skupiona i dawać z siebie wszystko. Dzięki ciężkiej pracy mogła sobie pozwolić na swój własny dom, dobry samochód, świetne ciuchy. Jedyne, czego nie zapewniała jej praca, to mężczyzna u boku i wolny czas. Nie miała czasu na randki i takie tam głupoty.

— Mam jeszcze czas — pocieszała się w myślach — dopiero stuknęły mi lata Chrystusowe, jeszcze zdążę.

Kolejny wymagający dzień w pracy właśnie mijał nieubłaganie, a tu jeszcze pozostało do załatwienia kilka pilnych spraw. Ze skupienia nad kolejnym projektem aranżacji wnętrz dla pewnego nowobogackiego biznesmana wyrwał ją dźwięk telefonu.

— Blanka Krzemieniecka. Słucham — powiedziała automatycznie do słuchawki.

— Dzień dobry. Z tej strony Sebastian Zieliński. Biuro podróży „Tęcza” — przedstawił się mężczyzna.

— Dzień dobry — odpowiedziała Blanka nieco zdziwiona.

— Dzwonie do pani w sprawie wczasów…

— Dziękuję, nie jestem zainteresowana państwa ofertą. Do widzenia — przerwała Sebastianowi Zielińskiemu dość niegrzecznie.

Irytowały ją te natrętne telefony z różnego rodzaju ofertami. Nie miała czasu wysłuchiwać referatów na temat dobrodziejstw fotowoltaiki, czy usług finansowych.

— Muszę zablokować ten numer — obiecała sobie w myślach.

— Chwileczkę, proszę pani, to nie jest oferta! Dzwonię w zupełnie innej sprawie — powiedział szybko mężczyzna powstrzymując ją od odłożenia słuchawki.

— Ach tak. Więc, o co chodzi?

— Dzwonię ustalić z panią termin wyjazdu na wczasy do ośrodka „Paradisus”.

— To jakaś pomyłka. Nie rezerwowałam wczasów i nie wybieram się do żadnego ośrodka Para… coś tam.

— Wiem, że pani nie rezerwowała, ale chodzi o to, że wygrała pani główną nagrodę w postaci wczasów w ośrodku „Paradisus” na pewnej uroczej, rajskiej wyspie.

— To nadal pomyłka. Nie brałam udziału w żadnym konkursie. Nie mogłam więc wygrać żadnej nagrody. Musiał mnie pan z kimś pomylić.

— Ależ, jestem pewny, że brała pani udział w naszym konkursie. Mam tu przed sobą wypełnione przez panią zgłoszenie z marca tego roku.

— Proszę pana, nie przypominam sobie żadnego konkursu, ani żadnego zgłoszenia. Myli mnie pan z kimś — Blanka była wyraźnie poirytowana natręctwem Zielińskiego.

— Pani zgłoszenie jest z 15 marca wypełnione w Warszawie, z pani podpisem — zapewniał mężczyzna.

— Wtedy byłam na kilkudniowym szkoleniu w Warszawie. Nie miałam czasu na żadne konkursy!

— No właśnie! Podczas tego szkolenia nasza firma reklamowała się wśród uczestników. To właśnie tam zgłosiła pani swój akces…

Blanka szukała w pamięci czegoś na temat tego tajemniczego zgłoszenia. Faktycznie pamiętała, że na tym szkoleniu łaził za nią jakiś facet i wcisnął jej coś do podpisania. Nawet pomógł jej coś tam wypełnić, a ona tylko to podpisała na odczepnego.

— firma „Vindicta”, do której wypełniła pani to zgłoszenie — kontynuował Zieliński — ufundowała nagrodę w postaci dwutygodniowych wczasów w ośrodku „Paradisus”. Pani została wylosowana jako zwyciężczyni, a moje biuro podróży, na zlecenie tej właśnie firmy, organizuje te wczasy. Wysłaliśmy pani pocztą zaproszenie wraz z wszystkimi niezbędnymi informacjami.

Blanka skojarzyła tęczową kopertę, którą wczoraj wyciągnęła ze skrzynki pocztowej.

— Ok, rozumiem, ale co w związku tym? — Zapytała już nieco bardziej ugodowym tonem.

— Wczasy rozpoczynają się z pięć tygodni. Wszystkie informacje ma pani w korespondencji, którą do pani wysłałem.

— Nie wiem czy w tym terminie będę mogła…

— Niestety termin jest nie do przesunięcia. Osób, które wygrały jest więcej. Ośrodek jest zarezerwowany tylko dla waszej grupy. Gorąco zachęcam panią do skorzystania. W końcu nie każdemu trafia się tak wygrana! To naprawdę luksusowy ośrodek. Nie będzie pani żałowała.

— Nie jestem pewna czy w tej chwili mogę potwierdzić swój udział. Zastanowię się i oddzwonię do pana.

— Liczę, że skorzysta pani z tej wygranej. To naprawdę świetna okazja. Ośrodek jest rewelacyjny. Wypocznie pani jak nigdy — żarliwie przekonywał mężczyzna.

— Zastanowię się — obiecała Blanka.

Oczami wyobraźni już widziała siebie dryfującą na dmuchanym materacu po luksusowym basenie z drinkiem w ręce.

— Oj, przydałby się wypoczynek… — Zamarzyła w myślach.

— Panie Zieliński, mam pytanie. Gdybym się jednak zdecydowała, to czy mogłabym przyjechać z przyjaciółką? Oczywiście za dodatkową opłatą.

— Niestety, bardzo mi przykro, ale organizator postawił warunek, że wczasy są tylko dla wybranych osób i nikt, kto nie jest zaproszony przez organizatora, nie może brać w nich udziału.

— Szkoda… Nie wiem czy chcę spędzać czas sama…

— Zapewniam panią, że wspólnie z organizatorem zadbamy o to, aby czas, jaki nasi goście spędzą w ośrodku „Paradisus” był wypełniony niezapomnianymi atrakcjami. Na pewno nie będą się państwo nudzić.

Blanka spojrzała na szefa, który od kilku minut ją obserwował z chmurnym czołem. Kiedy ich wzrok się skrzyżował ten wymownie postukał palcem w zegarek na ręce i wskazał wzrokiem na klienta czekającego na spotkanie.

— Dobrze. Dziękuję panu za informację. Skontaktuję się z panem, kiedy podejmę decyzję — obiecała szybko uśmiechając się przepraszająco do uważnie obserwującego ją szefa.

— Czekam na telefon i naprawdę zachęcam do skorzystania. Nieczęsto przecież trafia się taka atrakcyjna wygrana, a poza tym to świetna okazja, aby wypocząć, naładować akumulatory na kolejny rok.


Blanka od dłuższego czasu zastanawiała się nad propozycją wyjazdu na wygrane wczasy. Musiała przyznać przed samą sobą, że była ona wyjątkowo atrakcyjna i kusząca. Ekskluzywne wakacje za darmo? Była rozdarta między lojalnością wobec firma, a swoimi potrzebami. Ewidentnie potrzebowała wypoczynku. Uznała w końcu, że przez dwa tygodnie firma nie upadnie, a jeśli ona sama wypocznie będzie miała siły do pracy ze zdwojoną wydajnością.

— Nie ma na co czekać — postanowiła w myślach — zasłużyłam na to, jak nikt inny. W końcu świat się nie zawali, jak raz na kilka lat wezmę dłuższy urlop — mruknęła do siebie podpisując wniosek o urlop.

Bartek

Bartek zatrzymał się zdyszany. Pochylił się opierając ręce na kolanach. Oddychał ciężko. Jego partner Przemek właśnie zakuwał w kajdanki drobnego złodziejaszka, którego gonili przez kilkaset metrów.

— Co z ciebie za policjant, że dyszysz jak lokomotywa po małej przebieżce — zaśmiał się Przemek.

— Ostatnio mam wiele spraw na głowie. Nie mam czasu na siłownię! Kuj go i wracamy! — Warknął Bartek zły sam na siebie, że się nie popisał.

Od kilku miesięcy faktycznie jego forma nieznacznie osłabła. Odkąd zerwał z Dominiką nic mu się nie chciało. Nie żeby ją jakoś kochał na zabój, ale jej zdrada mocno uraziła jego męską dumę. Od jakiegoś czasu podejrzewał, że Dominika nie jest wobec niego zupełnie szczera. Postanowił sprawdzić to osobiście, śledząc ją kiedy tylko miał wolną chwilę. Dodatkowe obowiązki detektywa spowodowały, że istotnie zaniedbywał siłownię. Nie wrócił na siłownię nawet po tym jak definitywnie zerwał z Dominiką. Uznał bowiem, że nie ma dla kogo się starać.

Obaj policjanci zaprowadzili podejrzanego do radiowozu.

— Przepraszam, pan Bartosz Bielski? — Usłyszeli za sobą nieznajomy głos.

Bartek odwrócił się gwałtownie spoglądając groźnie na młodego mężczyznę ubranego w nienagannie skrojony garnitur, dzierżącego mocno czarną, skórzaną teczkę. Mężczyzna wyglądał jak prymus przed maturą, duże okulary na okrągłej twarzy i ulizana, trochę przydługa fryzura.

— A pan to kto? — Bartek spytał groźnie mężczyznę.

— Dzień dobry — mężczyzna podszedł do Bartka wyciągając do niego rękę na powitanie, którą ten ostentacyjnie zignorował.

— Nazywam się Sebastian Zieliński. Jestem przedstawicielem biura podróży, które na zlecenie firmy „Vindicta”, organizuje wczasy dla osób, które wygrały główną nagrodę w konkursie.

— I co ja mam z tym wspólnego? — Warknął Bartek.

— Jestem tu, bo brał pan udział w tej loterii i wygrał pan ekskluzywne wakacje ufundowane przez firmę „Vindicta”.

— Nie, nie brałem udziału w żadnej loterii. Z kimś mnie pan pomylił. Proszę stąd odejść — zirytował się Bartek.

— Ale przepraszam…

— Proszę stąd odejść! Nie słyszał pan co kolega powiedział! — Przemek postanowił pomóc przyjacielowi i przegonić intruza, sądząc, że to jakiś natręt próbujący naciągnąć Bartka na wątpliwej jakości usługi — widma.

Mężczyzna wyciągnął w stronę Bartka rękę uzbrojoną kartkę papieru podstawiając mu niemal pod nos.

— Tu jest zgłoszenie, które pan wypełnił, i dzięki któremu wygrał pan główną nagrodę — powiedział szybko upierdliwy intruz.

— Ja nie wypełniałem żadnego zgłoszenia! — Upierał się Bartek, jednocześnie przyglądając się podejrzliwie kartce papieru, którą podsunął mu mężczyzna.

U dołu ankiety widniał zdecydowanie jego podpis. Zdziwił się, bo nie pamiętał zupełnie, aby podpisywał coś takiego. Sebastian Zieliński widząc jego zdezorientowaną minę pospieszył z wyjaśnieniem.

— Firma, dla której organizujemy ten wyjazd, często urządza różnego rodzaju eventy i podczas tych wydarzeń klienci również wypełniają takie zgłoszenia.

Bartkowi nagle coś zaświtało w głowie. Jak przez mgłę pamiętał, że będąc w galerii handlowej z Dominiką, kiedy jeszcze byli razem, trafili właśnie na jakiś event. Jakiś człowiek przyczepił się do nich proponując udział w konkursie i obiecując wspaniałe nagrody. Pamiętał jak Dominika upierała się, aby wziąć udział w loterii i rzeczywiście chyba coś tam podpisał.

— Dobra, może i coś tam pamiętam — mruknął — ale o co panu konkretnie chodzi?

— Tu ma pan zaproszenie na wczasy, które pan wygrał. Są tu wszystkie szczegóły — mężczyzna podał Bartkowi tęczową kopertę.

Bartek podejrzliwie oglądał ze wszystkich stron wściekle kolorową kopertę.

— To jeszcze raz… Jak się pan nazywa? — Zapytał badawczo przyglądając się prymusowi ze skórzaną teczką.

Zieliński, trochę przestraszonym głosem, jak mantrę zaczął od nowa powtarzać formułkę, której pewnie nauczył się na pamięć.

— Jestem przedstawicielem biura podróży, które na zlecenie firmy „Vindicta”, organizuje wczasy dla osób, które wygrały główną nagrodę w konkursie.

Ewidentnie bał się Bartka. Jego badaczy wzrok wyraźnie go peszył. Zaczął się wycofywać do tyłu, jakby chciał uciec. W końcu rzucił szybko:

— Skontaktuję się z panem za kilka dni w sprawie szczegółów. Do widzenia — powiedział szybko po czym odwrócił się na pięcie i odszedł pośpiesznie zostawiając za sobą zdezorientowanego Bartka.

— Zaraz! — Bartek krzyknął za szybko oddalającym się młodym człowiekiem.

— Co to za firma?

— „Vindicta” — odrzekł szybko mężczyzna odwracając się na chwilę do swojego rozmówcy.

— Ale czym się zajmuje?

— Między innymi doradztwem finansowym, promocją przedsiębiorczości oraz handlem międzynarodowym. Do widzenia! Skontaktuję się z panem niebawem — Zieliński uśmiechnął się sztucznie i oddalił się w pośpiechu.


Bartek z Przemkiem, po służbie, wstąpili do małego rodzinnego baru na szybki obiad. Bartek, jak samotny mężczyzna, nie rwał się do codziennego gotowania, a Przemek korzystał z chwilowego statusu „słomianego wdowca”, ponieważ jego żona wyjechała na kilka dni do rodziców.

— Co ty myślisz o tym? — Spytał Bartek oglądając koszmarnie kolorową kopertę.

— Ja bym się cieszył gdybym wygrał takie wczasy. Nawet trochę ci zazdroszczę — mruknął Przemek grzebiąc łyżką w fasolce po bretońsku.

— Ja jakoś nie mogę uwierzyć w to, że ktoś ot tak funduje mi wczasy — Bartek nadal podejrzliwie oglądał ze wszytki stron tęczową kopertę.

— Przecież ten gość mówił, że to był konkurs. To, że akurat trafiło na ciebie to przypadek. Twoje szczęście.

— Jakoś trudno mi uwierzyć w to „szczęście”.

— Sprawdziłem tą firmę „Vindicta” i biuro podróży „Tęcza”. Co prawda pobieżnie, bo nie miałem zbyt dużo czasu, ale te firmy rzeczywiście istnieją. Nie rozumiem nad czym się zastanawiasz? Pakuj torbę i jedź odpocząć. Ostatnio nie miałeś łatwego życia, więc trochę relaksu dobrze ci zrobi.

— Może masz rację… — Mruknął Bartek utkwiwszy wzrok gdzieś w oddali.

Witold

W zakrystii panował lekki półmrok. Ksiądz Witold Kostera właśnie skończył mszę. Przebierał się machinalnie w głębokim zamyśleniu. Grube kamienne mury kościoła powodowały, że w zakrystii panował lekki chłód. Przeszedł go lekki, acz nieprzyjemny dreszcz.

— To na pewno z powodu zimna — pomyślał spoglądając na leżącą tuż przed nim zapisaną kartkę papieru. To była jego prośba o przeniesienie do stanu świeckiego, którą skierował do Kongregacji Nauki Wiary za pośrednictwem biskupa diecezjalnego. Wziął do ręki pióro, które dostał na rocznicę święceń kapłańskich od swoich wiernych. Stał chwilę rozmyślając nad kartką papieru zapisaną równym, czytelnym pismem. Na jego twarzy malowało się niezdecydowanie i wahanie. Odłożył pióro, a swoją prośbę do biskupa złożył skrupulatnie i schował do kieszeni. Spojrzał na kolorową kopertę leżącą na starej zabytkowej kredencji. Sam nie wiedział co ma o tym myśleć. Kopertę przyniosła mu Maria Leska. Twierdziła, że oboje z mężem wygrali wczasy dla trzech osób. Miał to być wypoczynek połączony z pielgrzymowaniem po najpiękniejszych kościołach. Leska zaproponowała mu jedno miejsce. Wyjaśniła, że ona i jej mąż postanowili skorzystać z nadarzającej się okazji i oderwać się od codziennych trosk. Potrzebowali zapomnieć, choć na chwilę, o wszystkich nieszczęściach, które ich spotkały w ostatnim czasie. Tadeusz, mąż Marii, miał pretensje do Boga, o to że tak boleśnie ich doświadczył, zabierając im jedynego syna. Maria natomiast uważała, że to straszne doświadczenie jest częścią większego boskiego planu. Była przekonana, że oboje powinni wierzyć w nieskończoną mądrość Stwórcy i ufać, że cierpienie jaskie im zesłał jest zapowiedzią raju w przyszłym życiu. Ich jedyny syn, Eryk, dwa lata temu popełnił samobójstwo. Od tego czasu nie umieli się podnieść. Eryk był uroczym chłopcem, zawsze taki cichy i grzeczny, głęboko wierzący. Każdej niedzieli z ogromnym entuzjazmem służył do mszy. Maria uwielbiała go obserwować podczas posługiwania. W śnieżnobiałej komży wyglądał tak niewinnie i uroczo. Oboje z Tadeuszem byli z niego tacy dumni. Największa duma dla Marii było to, że ich jedyny syn był ulubieńcem księdza Witolda, osoby będącej niedoścignionym wzorem dla innych. Ksiądz — podobnie jak innym dzieciom — poświęcał Erykowi wiele czasu. Organizował dla dzieci wyjazdy, wycieczki, zajęcia plastyczne, sportowe, odrabiał z nimi lekcje, nawet uczył ich łaciny, co miało im pomóc w przyszłości w dalszej edukacji medycznej lub prawniczej. Okoliczni mieszkańcy byli wdzięczni księdzu, za to, że robił wszystko, aby dzieci z małej wsi nie czuły się gorsze, aby miały zapewnioną opiekę, kiedy ich rodzice pracowali i nie mieli czasu zajmować się swoimi pociechami.

Dla Marii Leskiej ksiądz Witold był aniołem w ludzkiej skórze. Ufała mu bezgranicznie. Marzyła, że jej syn kiedyś też zostanie księdzem, dokładnie takim samym jak ksiądz Witold. Od dziecka przygotowywała Eryka do tej roli. Początkowo, kiedy Eryk był młodszy, z dużym entuzjazmem angażował się w sprawy wiary i chętnie uczestniczył w wydarzeniach kościelnych. Jednak, w miarę jak dorastał, zaczął coraz bardziej kwestionować plany matki, co do jego przyszłości. Maria nie rozumiała dlaczego jej syn od pewnego czasu zaczął się buntować i coraz częściej mówił, że nie chce być księdzem. Któregoś dnia oświadczył, że zamierza zostać artystą. Aktorem. Marii nie mieściło się to w głowie. Odkąd poszedł do średniej szkoły, do większego miasta, i nie spotykał się tak często z księdzem Witoldem, zaczął miewać takie głupie pomysły. Zaczął chodzić do teatru, do kina, na wystawy. Bywało, że na niedzielę nie przyjeżdżał do domu z internatu, bo wolał iść do teatru zamiast do kościoła. Marię mocno niepokoiło zachowanie jedynego syna. Nawet kiedyś się o to mocno pokłócili. Przybrany ojciec Eryka i mąż Marii, Tadeusz wspierał Marię w jej stanowisku. On również miał nadzieję, że ich jedyny syn zostanie księdzem. Tylko Eryk przestał o tym marzyć. Kiedy nadszedł w końcu czas wyboru dalszej drogi życiowej po maturze, wydawało się, że wszystko wróciło na swoje tory. Eryk przestał się buntować przeciw planom rodziców, co do jego przyszłości. Maria była przekonana, że syna zrozumiał swój błąd, porzucił te niedorzeczne marzenia o zostaniu aktorem i zamierza pójść drogą księdza Witolda. Ich przypuszczenia potwierdziły się, kiedy Eryk pojechał złożyć dokumenty do seminarium. Rodzice byli z niego niezwykle dumni. Jakież było ich zdziwienie i rozczarowanie, kiedy, po kilku miesiącach, dowiedzieli się, że Eryk owszem poszedł na studia, ale aktorskie. Skrzętnie ukrywał to przed nimi. Wielogodzinne rozmowy, perswazja, odcięcie od pieniędzy rodziców nic nie dało. Żadne argumenty nie były w stanie przekonać chłopaka do powrotu na łono rodziny i kościoła. Eryk odciął się od rodziców. Maria od znajomych dowiedziała się, że zamieszkał z jakimś starszym kolegą. Utrzymywał się z dorywczej pracy i studiował aktorstwo. Lescy mieli nadzieję, że zerwanie kontaktu z synem przywróci mu rozum. Nie odzywali się więc do niego i czekali, aż on się zreflektuje i zrozumie swój błąd. Maria była przekonana, że Eryk w końcu się odezwie i powie, że rodzice mieli rację, że rzuca studia aktorskie, i że idzie do seminarium. Czekali tak, aż któregoś dnia otrzymali tą straszną wiadomość, że Eryk nie żyje. Jakiś policjant twierdził, że popełnił jeden z najstraszniejszych grzechów: samobójstwo. Maria była pewna, że to wina tych jego marzeń o byciu artystą. Była pewna, że ułuda lekkiego, beztroskiego i rozwiązłego życia zgubiła jej jedynego syna. Znienawidziła wszystkich aktorów. Ten ich nieprzyzwoity tryb życia był taki odrażający. Nie to, co życie konsekrowane, takie czyste i dobre. Maria Leska uważała, że cała wina za śmierć jej syna spoczywa na tym zepsutym i zdegenerowanym środowisku, pożal się Boże, artystów. Uważała, że oni wszyscy powinni się smażyć w piekle za prowadzenie życia przepełnionego grzechem i bezbożnymi pragnieniami.

Ksiądz Witold Kostera w zamyśleniu obracał w rękach tęczową kopertę od Marii Leskiej. Z jednej strony miło byłoby odpocząć w luksusowym kurorcie, a drugiej miał jakieś złe przeczucia. Solidny odpoczynek i możliwość oderwania się od trosk i dylematów, które od dawna już zaprzątały mu głowę były tym czego właśnie teraz potrzebował. Był jednak pełen obaw i niechęci do spędzania urlopu z rodzicami Eryka. Lescy byli ostatnimi osobami, z którymi chciałby spędzać wolny czas. Po pierwsze w obecności parafian nie mógłby się dostatecznie wyluzować i odpocząć, a już na pewno nie w obecności tak zdewociałych ludzi jak Lescy. Czuł się w ich obecności nieswojo, zwłaszcza teraz kiedy rozważał odejście ze stanu duchownego. Lescy na pewno by tego nie zrozumieli. Zawsze byli radykalni w swoich poglądach, zwłaszcza Maria. Była to kobieta trudna i nieustępliwa. Po śmierci syna jej zachowanie stało się nie do zniesienia. Wcześniej, owszem była bardzo wierząca, ale jej zachowanie można było nazwać w miarę normalnym. Teraz, stała się wręcz fanatyczna. Ksiądz Witold podejrzewał nawet, że kobieta po prostu oszalała z rozpaczy po śmierci syna. Nawet próbował ją kiedyś przekonać, aby udała się do psychologa, ale ona zdecydowanie odrzuciła tą sugestię.

Witold wybrał numer Leskiej, aby podziękować jej za propozycję wspólnego urlopu.

— Szczęść Boże pani Mario — powiedział miłym, spokojnym głosem, drożącą ręką poprawiając okulary w złotych, cienkich oprawkach.

— Szczęść Boże proszę księdza — odpowiedziała Maria tonem, w którym czuć było niezdrowe podniecenie.

— Pani Mario dzwonię, bo chciałbym podziękować za pani, jakże hojną, propozycję wzięcia udziału w darmowych wczasach, ale ja niestety nie mogę przyjąć takiego daru. To zbyt drogi prezent. Nie mógłbym…

— Ależ proszę księdza — przerwała mu Maria — może ksiądz przyjąć ten dar bez żadnych skrupułów. My nie zapłaciliśmy za te wczasy, otrzymaliśmy je w prezencie.

— Tak wiem pani Mario, ale mimo to…

— Proszę księdza, musi ksiądz to zrobić, dla Eryka…

Te słowa spowodowały, że Witolda przeszedł nieprzyjemny dreszcz.

— Pani Mario, wie pani, że Eryk był dla mnie bardzo bliski, ale…

— Nie, nie, ksiądz nie rozumie! — Kobieta trajkotała do słuchawki podekscytowana — zadzwonił do nas przedstawiciel jakiejś firmy… Nie pamiętam jak ona się nazywa, ale jakoś… No, nic nie przypomnę sobie… Ten człowiek wyznał mi, że znał Eryka, podobno się przyjaźnili. Ten niezwykle miły, młody człowiek powiedział mi, że Eryk żałował swojego wyboru, że chciał zrezygnować z tych bezbożnych studiów i zamierzał wrócić do seminarium. Pan Sebastian, tak miał na imię. Piękne imię, prawda? Od świętego Sebastiana męczennika. I wie ksiądz co? On nawet trochę przypomina mi Eryka, to znaczy jego głos był taki… — Kobieta pociągnęła kilka razy nosem. Witold usłyszał w słuchawce jak kobieta płacze.

— Pani Mario, ja również nie mogę odżałować…

— I ten pan Sebastian — przerwała mu podekscytowana kobieta nie zwracając na obiekcje swojego rozmówcy — powiedział mi, że Eryk zwierzył mu się, że chciał nas przeprosić za swoje zachowanie. Mnie, Tadzia i właśnie księdza. Mówił, że szczególnie zależało mu na wybaczeniu księdza. Liczył, że ksiądz będzie jego przewodnikiem duchowym, kiedy już powróci na właściwą drogę i rozpocznie naukę w seminarium. Eryk planował na przeprosiny wykupić nam wszystkim takie właśnie wczasy — mówiła rozgorączkowanym głosem Maria — i zbierał pieniądze i marzył, że we czwórkę wyjedziemy razem i wszystko sobie wyjaśnimy, pogodzimy się… Ale nie zdążył…

— Pani Mario, skąd pani to wszystko wie? — Spytał zszokowany ksiądz Witold.

— No mówię przecież. Od tego Sebastiana. Mówił, że Erykowi bardzo zależało na naprawieniu wszystkiego. Nawet ponownie chciał złożyć dokumenty do seminarium. Nie otrzymał jednak od miejscowego proboszcza pozytywnej opinii. Wie ksiądz przecież, że to było niezbędne do wstąpienia do seminarium…

— Tak, wiem, ale…

— … I postanowił wszystko naprawić. Wrócić do domu przeprosić nas i poprosić właśnie księdza o taką opinię. Bardzo mu na tym zależało.

— To dlaczego tego nie zrobił? — Zaciekawił się ksiądz.

— Podobno się załamał, bo spotkał się z księdzem i zachował się wobec księdza bardzo nieładnie… I bał się, że ksiądz mu nie wybaczy…

— Ależ pani Mario! To jakaś bzdura! Nie spotykałem się z Erykiem odkąd wyjechał! — Skłamał Witold.

— No, nie wiem… Może coś źle zrozumiałam… W każdym razie stało się coś, co spowodowało, że nie mógł wrócić do seminarium i z rozpaczy postanowił zrobić tą straszną rzecz — chlipała do słuchawki kobieta.

— Pani Mario, bardzo mi przykro, że…

— Ale zanim zrobił tą straszną rzecz, powiedział temu Sebastianowi, że stracił całą nadzieję. Zrozumiał, że nie może żyć bez rodziny i kościoła… I dlatego to wszystko się stało… Eryk poświęcił swoje życie na ołtarzu wiary…

— To… To jest bardzo wzruszające pani Mario, ale co wspólnego ma z tym ten cały Sebastian…

— No mówiłam księdzu, to był jego przyjaciel. I ten Sebastian też jest bardzo wierzący i on rozumiał tragedię Eryka. Nie mógł się pogodzić z utratą przyjaciela. Postanowił, że on też pójdzie do seminarium… Dla Eryka. Powiedział mi, że zanim jednak to zrobi musi spełnić ostatnie marzenie Eryka i spędzi z nami trochę czasu, aby wspomnieć mojego syna i w jego imieniu się z nami pogodzić… — Maria mówiła coraz szybciej i coraz bardziej podekscytowanym tonem.

— To bardzo ładnie ze strony tego młodego człowieka, ale…

— Proszę księdza, nie rozumie ksiądz? To jest jak testament. To jest znak od mojego syna. Stamtąd. On zrozumiał swój błąd, ale nie zdążył go naprawić. My musimy to zrobić za niego! Aby jego dusza zaznał spokoju! Nie może ksiądz odmówić! To jest jak wypełnienie ostatniej woli zmarłego! Musi ksiądz z nami pojechać. Dla Eryka! Nie może ksiądz odmówić!

— Pani Mario — oponował Witold — ja rozumiem pani intencje, ale jestem księdzem, to nie uchodzi, tak na wczasy z innymi ludźmi… Będą może krzywo na mnie patrzeć, że ksiądz na takich ekskluzywnych wczasach — próbował się wykręcić — Pomodlę się za Eryka, za jego duszę…

— Proszę się nie martwić, my z Tadziem nikomu nie powiemy, że ksiądz jest księdzem — Maria paplała podekscytowana — będzie tam ksiądz incognito. Nie może ksiądz odmówić! Będziemy udawać znajomych!

— Pani Mario, to nie uchodzi…

— Pojedziemy razem! To będzie jak pokuta, jak zadośćuczynienie za ten straszny grzech Eryka! Dzięki temu przebłagamy Boga, aby mu wybaczył! Bez księdza to się nie uda! — Trajkotała Maria, coraz bardziej rozgorączkowana.

— Nooo, dobrze… — zgodził się Witold bez przekonania, zły na siebie, że nie potrafił odmówić.

— To wspaniale, proszę księdza, to wspaniale! Pojedziemy razem! — Szczebiotała coraz bardziej rozemocjonowana kobieta.

— Tak, tak pani Mario, na pewno, na pewno…

Witold pożegnał się z kobietą. Był na siebie wściekły, że nie potrafił się wymówić od udziału w tym chorym pomyśle, zwłaszcza, że jego zamiary wakacyjne obejmowały całkiem inne towarzystwo i plany rozrywkowe.

— Jakoś to przecierpię — pomyślał zrezygnowany — to faktycznie będzie niezła pokuta — pocieszał się w myślach.

Dotknął ręką kieszeni, w której tkwiła jak zadra kartka papieru z jego rezygnacją. Wyjął ją z kieszeni i położył obok tęczowej koperty. Przyglądał się z rozterką obu dokumentom. Wziął do ręki pamiątkowe pióro. Westchnął głęboko, zamknął na chwilę oczy i złożył swój podpis.

— Może te wczasy to będzie dobre zakończenie — pomyślał smutno.

„Paradisus”

Blanka Krzemieniecka stała z wielką walizką przy molo. Sebastian Zieliński, przedstawiciel biura podróży „Tęcza”, biegał podekscytowany w tą i z powrotem, próbując zebrać do kupy całą grupę. Kiedy w końcu udało się uciszyć rozgadany tłumek rezydent stanął przed zebranymi. Poprawił krawat, który kontrastował z jasną koszulą z długim rękawem opinającą jego dość pulchne ciało. Jego ciemne, przydługie, szczecinowate włosy wchodziły do oczu, zasłaniając ich ładną ciemnobrązową barwę. Gęsta czarna, dość długa broda zasłaniała niemal całą okrągłą twarz. Zieliński był dość wysoki, więc górował nad resztą grupy.

— Szanowni państwo! — Niemal krzyczał z przejęcia — szanowni państwo! Proszę o ciszę. Bardzo proszę zebrać się w zwartą grupę, bo zaraz będziemy wsiadać na ten piękny, ekskluzywny jacht wynajęty specjalnie dla państwa.

— Mięliśmy pojechać na ekskluzywne wczasy, a nie na rejs — powiedział bardzo niezadowolony, dystyngowany starszy mężczyzna z gustownie wywiązaną apaszką na szyi.

— Ależ tak właśnie jest — uspokajał z uśmiechem Zieliński — zaraz wsiądziemy na jacht, który zawiedzie nas na wspaniałą, rajską wyspę. Jest tam bardzo ekskluzywny ośrodek wypoczynkowy, tylko dla państwa. Nikt nam nie będzie przeszkadzał. To prywatna własność i nikt niepożądany nie ma tam wstępu. Jesteście państwo wybrańcami losu! — Zapewniał przejętym tonem młody mężczyzna.

— Ale zaraz! — Na przód grupy wsunął się starszy mężczyzna w apaszce — jak to na wyspie? A gdybym chciał pozwiedzać okolicę? Jak my się stamtąd wydostaniemy?

— Zapewniam pana, że nie będzie chciał pan opuszczać wyspy, tyle mamy dla państwa atrakcji — powiedział rezydent uspokajającym tonem.

— Ależ proszę pana — upierał się mężczyzna — ja bym chciał pojechać gdzieś dalej, coś zwiedzić, nie będę siedział cały czas na jakiejś wyspie!

— Ja też chciałabym pozwiedzać — odezwała się około pięćdziesięcioletnia, korpulentna kobieta o kruczo czarnych włosach, na bank ufarbowanych własnoręcznie w domowych warunkach.

— No właśnie! — Wtórowała jej inna kobieta. Wysoka i koścista z zaciekłym wyrazem twarzy. Obok nie stał cichy, nieco niższym od niej, łysawy mężczyzna o ogorzałej twarzy ozdobionej bujnym wąsem i rumianymi policzkami. Jego sylwetkę zdobił okrągły brzuszek wystający do przodu jak piłka.

— Liczyłam, że będziemy mogli zwiedzać tu w okolicy najpiękniejsze kościoły — marudziła koścista kobieta.

— Szanowni państwo — rezydent tłumaczył spokojnie — jeśli będą chcieli państwo udać się na zwiedzanie okolic, nie będzie żadnego problemu. Na wyspie jest wygodna łódź motorowa tylko dla nas. Wszystko zorganizuję dla państwa, tak, aby każdy z was był zadowolony.

Rozmowę przerwał kapitan jachtu, który oznajmił obecnym, iż najwyższa pora wsiadać. Grupka kilku osób tłoczyła się przy wejściu na jacht. Blanka z ciekawością przyglądała się grupie osób, z którymi miała spędzić swój wymarzony urlop. Były wśród nich dość dziwne indywidua. Para wyglądająca na dość prostych ludzi. Koścista kobieta i jej partner, pewnie mąż. Obok dystyngowanego, lekko siwiejącego pana z niezwykle wyprostowaną postawą, kręciła się korpulentna amatorka zwiedzania z czarnym kasie z włosów na głowie. Z boku trzymał się młody, około trzydziestopięcioletni mężczyzna w czapce bejsbolówce, dobrze zbudowany, wysoki o ciemnych blond włosach i błękitnych oczach. Mężczyzna stojący z boku, konsekwentnie milczał i uważnie się wszystkim przyglądał. W grupie był jeszcze około pięćdziesięcioletni mężczyzna w okularach ze złotymi, cienkimi oprawkami i wypielęgnowanymi rękami, ubrany w modne jasne spodnie i markową koszulkę. Równie tajemniczy był jeszcze jeden młody mężczyzna, który — podobnie jak blondyn w bejsbolówce — także wszystkich uważnie obserwował. Mężczyzna ten był równie milczący jak trzydziestoparolatek o błękitnych oczach, ale znacząco się od niego różnił wyglądem. Był średniego wzrostu, dość szczupły, miał niezwykle delikatne, miękkie ruchy, ciemne nieco dłuższe włosy i uważnie obserwujące oczy. Mężczyzna ubrany był w markowe, najmodniejsze ciuchy o dość niemęskim kolorze jasnego różu.

Blanka zauważyła, że mężczyzna w złotych okularach i ten wystrojony na różowo fircyk uważnie obserwują się nawzajem. Starszy z nich, ten w złotych okularach, sądząc po jego minie — był najwyraźniej mocno niezadowolony ze spotkania z różowym gościem. Różowy natomiast zerkając co chwila na mężczyznę uśmiechał się do niego zachęcająco. Blanka miała wrażenie, że młodszy mężczyzna flirtuje ze starszym, z czego ten drugi jest wyraźnie niezadowolony i konsekwentnie unikał wzroku swojego natarczywego obserwatora. Widać było, że jest mocno zażenowany zachowaniem ubranego na różowo pięknisia.

Między wszystkimi uczestnikami wycieczki biegał zaaferowany rezydent Sebastian Zieliński i roznosił drinki z palemkami. Po zaspokojeniu pragnienia gości stanął w końcu na środku pokładu i przywołał wszystkich do siebie.

— Szanowni państwo, pozwólcie, że przedstawię państwu sponsora naszego wyjazdu. Pan Tobiasz Marzec, przedstawiciel firmy „Vindicta”, która ufundowała państwu tą niezwykle cenną nagrodę w postaci dwutygodniowych wczasów w Ośrodku „Paradisus” — Sebastian wskazał ręką na milczącego mężczyznę stojącego przy burcie jachtu i uważnie obserwującego zebranych gości. Mężczyzna w jasnoróżowym stroju dość niechętnie przeszedł na środek jachtu i niezwykle miękkim głosem przywitał zebranych.

— Szanowni państwo, jak już Sebastian państwu powiedział nazywam się Tobiasz Marzec i reprezentuję firmę „Vindicta”. Nasza firma dopiero wchodzi na polski rynek i dlatego chcemy się szeroko promować, stąd pomysł na ufundowanie naszym potencjalnym klientom tej jakże cennej nagrody. Mam nadzieję, że czas spędzony razem na wsypie przyniesie nam wszystkim wiele emocji i niezapomnianych przeżyć. Życzę państwu udanego pobytu.

Tobiasz zakończył swoje przemówienie, założył na nos ciemne okulary i wrócił na swoje miejsce przy burcie. Różowy mężczyzna skupił się na swoim telefonie typu iphone, od czasu do czasu zerkając na pięćdziesięciolatka w złotych okularach.

— Panie Sebastianku — słodkim głosem zwróciła się do mężczyzny koścista kobieta, która ciągnąc za sobą okrągłego, wąsatego mężczyznę, skradała się jak kotka w stronę stanowiska rezydenta — jak tak chciałam zapytać, pan znał mojego Eryczka, ja chciałam…

— Pani Maria Leska, tak? — Spytał mężczyzna przyglądając się uważnie kobiecie, międzyczasie zakładając ciemne okulary, które wraz z brodą zakryły niemal całą jego twarz.

— Tak, tak, to ja — przyznała skwapliwie — a to mój maż, Tadzio, ojciec Eryczka. No i ja właśnie chciałam zapytać…

— Tak, Pani Mario? — Sebastian wyprostował się i chrząknął, jakby na raz dostał chrypki.

— Czy mógłby pan coś opowiedzieć nam o Eryku? O czasie kiedy go pan znał? — Prosiła kobieta z nieukrywaną nadzieją w głosie — on był takim dobrym, wrażliwym dzieckiem, ale potem się zmienił i oddalił się od nas, a my przecież chcieliśmy dla niego jak najlepiej…

— Być może Eryk lepiej wiedział, co jest dla niego najlepsze… — Powiedział mężczyzna przyglądając się kobiecie z uwagą zza ciemnych okularów.

— Ależ panie Sebastianku, my przecież dla niego tak wiele zrobiliśmy…

— Tak, to prawda bardzo dużo państwo zrobiliście, a jednocześnie za mało…

— Co ma pan na myśli? — Oburzyła się kobieta — pan nas nie zna! Pewnie Eryka też pan nie znał, aż tak dobrze, skoro mówi pan takie rzeczy! My dla niego wszystko poświeciliśmy!

— Znałem go bardzo dobrze, nawet można powiedzieć dogłębnie, pani Mario — uśmiechnął się znacząco mężczyzna — oczywiście nie chciałem pani urazić. Miałem na myśli to, że w takich sytuacjach wszyscy wokół mogli zrobić coś więcej, aby zapobiec tragedii.

— No tak, tak — zadumała się kobieta ocierając łzę — a wie pan, panie Sebastianku, pan mi go trochę przypomina.

— Pani Mario, porozmawiamy później — powiedział speszony Sebastian — oddalając się pośpiesznie od rodziców Eryka Leskiego.

— Ale panie Sebastianku! — Kobieta wyciągnęła rękę, aby zatrzymać mężczyznę.

— Daj spokój — odezwał się w końcu jej maż — będzie jeszcze czas, będzie czas — powiedział odciągając ją od rezydenta.


— Dobry? — Blankę z zamyślenia wyrwało pytanie mężczyzny, który dotąd konsekwentnie milczał i trzymał się z boku.

— Co, dobry? — Spytała zdezorientowana.

— Drink, czy dobry?

— Ach tak — uśmiechnęła się — pyszny.

— Bartek — mężczyzna wyciągnął do niej rękę.

— Blanka — odpowiedziała również podając mu rękę, którą on mocno uścisnął i nachylając się lekko musnął ustami.

— Gentleman — powiedziała Blanka z uśmiechem.

— Staram się — odpowiedział.

— Wykupiłaś sobie wczasy na odludziu, żeby uciec przed światem?

— Nie, chciałam tylko odpocząć, nie uciekać, a wczasy wygrałam.

— Wygrałaś? — Spytał zaskoczony.

— Tak, w jakiejś loterii czy coś, szczerze mówiąc to nawet nie za bardzo pamiętam, ponoć wypełniłam jakieś zgłoszenie i pykło. Jestem na wczasach.

— To dziwne…

— Dlaczego?

— Bo ja też w taki sposób tu się znalazłem.

— Czyli jesteś szczęściarzem — uśmiechnęła się kobieta do swojego towarzysza.

— Nie wątpię — mruknął przyglądając się z uwagą Blance.


— Gorąco? — Zagadał wystrojony na różowo Tobiasz do mężczyzny w złotych okularach.

— Nie tak bardzo — odrzekł mężczyzna nie patrząc na Tobiasza uparcie wpatrując się w toń wody.

— Ale może być, nawet bardzo — powiedział Tobiasz ściszonym głosem — zwłaszcza, gdy towarzystwo jest gorące.

Mężczyzna nie odpowiedział. Odwrócił się tyłem do pokładu. Tobiasz stanął obok niego przodem do pokładu opierając się łokciami o burtę.

— Nie ma się co stresować. To będą niezapomniane wakacje. Zadbam o to z przyjemnością — uśmiechnął się tajemniczo strzepując ze swojej różowej koszuli niewidzialny paproch.


Rozmowę mężczyzn przerwał rezydent.

— Szanowni państwo, właśnie dopływany do ośrodka „Paradisus”.

Oczom wczasowiczów ukazała się sporych rozmiarów wyspa, a w centralnym jej punkcie znajdował się okazały gmach w starym przedwojennym stylu. Trzykondygnacyjny budynek o obłym kształcie robił duże wrażenie. Biała bryła budynku, powściągliwa i prosta, charakteryzowała się lekkością. Płaski dach i ogromy taras z przylegającym do niego basenem świetnie pasowały do koncepcji budynku. Szerokie okna wpuszczające dużo światła zacierały granicę pomiędzy wnętrzem i otoczeniem. Widok wyspy i ośrodka obiecywały urlopowiczom duży komfort i niezapomniane wakacje. Bryła hotelu odbijała się w idealnie gładkiej tafli reprezentacyjnego basenu. Na powierzchni wody w basenie tańczyły jasne promienie słońca. Hotel otoczony był pięknym lasem, który zajmował zdecydowaną powierzchnię wyspy. Tam gdzie nie królowały okazałe drzewa, widoczne były złote, piaszczyste plaże otaczające wyspę jak złoty wieniec. Między plażami okalającymi wyspę, gdzieniegdzie widoczne były niewysokie skały z licznymi otworami i małymi zatoczkami wyrzeźbionymi przez wodę.

Zauroczeni wczasowicze z przyjemnością przyglądali się miejscu, gdzie mieli spędzić następne dwa tygodnie. Widok, jaki ukazał się, dopiero co przybyłej na wyspę grupie ludzi, zapowiadał niezapomniane wakacje.

— Boże, to istny raj — szepnęła zauroczona Blanka do stojącego obok Bartka.

— To będą wspaniałe wakacje — uśmiechnął się do niej mężczyzna odbierając od niej szarmancko walizkę.


Kiedy wreszcie zeszli z pokładu i stanęli na lądzie przez mały tłumek osób przecisnął się Sebastian stając przed wszystkim na niewielkim pagórku przy dużych drewnianych schodach prowadzących lekko w górę do hotelu.

— Drodzy goście, właśnie dopłynęliśmy do celu. Waszymi bagażami zajmie się Piotr — powiedział Sebastian wskazując na stojącego u szczytu drewnianych schodów rosłego mężczyznę, który ewidentnie większość wolnego czasu spędzał na siłowni. Jego ogromne mięśnie niemal rozsadzały uniform z logo ośrodka wypoczynkowego „Paradisus”.

— Panie Sebastianku, może pan coś powie nam o tym ośrodku? — Zagadnęła Maria swoim nieco skrzeczącym głosem.

— Tak… Chciałem państwu o tym opowiedzieć przy kolacji, ale skoro państwo wolą to mogę to zrobić teraz. Ośrodek nazywa się „Paradisus” czyli raj. Wyspę, jej właściciel nazwał „Arkadia”, czyli kraina szczęśliwości. Nie jest to oficjalna nazwa, jednak przyjęła się ona wśród okolicznych mieszkańców i gości tego hotelu. Niezaprzeczalnym atutem wyspy jest maksymalny poziom prywatności. Wyspa jest znacznie oddalona od lądu i rzadko zaglądają tu nieproszeni goście. Jak państwo widzicie spędzicie tu niezapomniane chwile — zaśmiał się mężczyzna — i nikt nie będzie zakłócał naszego spokoju.

— Czy ten ośrodek należy do pańskiej firmy? — Zaciekawiony Bartek zwrócił się do Tobiasza.

— Nie. Moja firma tylko wynajęła ośrodek na czas waszego pobytu tutaj, wyłącznie do waszej dyspozycji. „Paradisus” należy do prywatnej osoby, która bardzo dba o ochronę intymności i spokoju gości.

— Ta ochrona jest tak doskonała, że nawet odbywają się tu tajne, ściśle chronione szkolenia i narady wojskowe — wtrącił się do rozmowy Sebastian — jak państwo wiecie, albo i nie wiecie, takie szkolenia rządzą się swoimi prawami, dlatego wiedza o istnieniu wyspy nie jest powszechna, dostęp do niej jest chroniony przed niepożądanymi osobami. Chodzi tu zarówno o dostęp fizyczny, jak też każdy inny.

— Co to znaczy „każdy inny”? — Zainteresował się dystyngowany starszy mężczyzna w apaszce.

— No cóż, „każdy inny” oznacza też na przykład ochronę przez podsłuchami — wyjaśnił rezydent.

— To znaczy, że nawet policja nie może nas tu podsłuchać, ani nagrać? — Dopytywał zaintrygowany gość w apaszce.

— Nawet — potwierdził rezydent Sebastian — spoglądając na pięćdziesięciolatka w złotych okularach — jak państwo widzicie niewiele osób wie o tym kawałku raju. Jesteśmy więc wybrańcami.

W tłumku gości przeszedł pomruk zadowolenia.

— Wyspa, na której się znajdujemy — kontynuował mężczyzna — nazwana Arkadią, stała się zacisznym zakątkiem dla gości tego okazałego ośrodka, którzy chcą się oderwać od reszty świata i zapomnieć o codziennych troskach. Budynek powstał jeszcze przed wojną. Ma trochę tragiczną historię. Pierwszy właściciel został zamordowany przez hitlerowców, którzy przejęli to miejsce do własnych celów. Podobno miały tu miejsce straszne eksperymenty na ludziach. Po wojnie ośrodek długo stał opuszczony, dopóki nie wykupił go i nie doprowadził do świetności obecny właściciel. Legenda głosi, że w tym ośrodku czasem, w nocy słychać jęki i dziwne odgłosy. Podobno są to ofiary hitlerowców, na których dokonywano nieludzkich eksperymentów — powiedział ściszonym głosem Sebastian.

Wszyscy zebrani spojrzeli na siebie zaskoczeni i nieco przestraszeni. Tylko Bartek uśmiechał się ironicznie. Tobiasz spojrzał na Sebastiana karcącym wzrokiem, kiedy niektórzy zaczęli nerwowo pytać, czy legenda na pewno jest prawdziwa.

— Proszę państwa — Tobiasz starał się uspokoić zaniepokojonych gości — to tylko legenda, prawdopodobnie wymyślona przez właściciela wyspy albo okolicznych mieszkańców, po to tylko, aby trzymać ciekawskich z daleka od tej wyspy. Kiedy ośrodek stał opuszczony często odbywały się to szemrane imprezy organizowane przez podejrzane indywidua, którym zależało na tym, aby nikt nie interesował się tym, co się tu dzieje. Odkąd powstał tu ten ośrodek jest tu bardzo bezpiecznie. Zapewniam, że nic państwu tu nie grozi.

— No, nie wiem… — Powiedział z przekąsem milczący dotąd mężczyzna w okularach ze złotymi oprawkami — hitlerowcy… Przestępcy… To niezbyt dobry PR.

— Drodzy państwo, zapewniam, że jest to tylko miejscowa legenda. Ręczę, że jest tu bardzo bezpiecznie. Jezioro jest patrolowane przez służby oraz firmę ochroniarską, która pilnuje, aby nikt nie zakłócał spokoju gości. Nikt obcy nie może się tu kręcić. Do wyspy może przypływać tylko jeden jacht wynajęty przez naszą firmę. To wszystko po to, aby zapewnić naszym gościom maksymalny spokój i intymność. Poza tym wynajęliśmy ośrodek na wyłączności. To wyspa prywatna, bez prawa wstępu obcym.

Słowa rezydenta uspokoiły nieco gości ośrodka. Niektórzy nawet próbowali sobie żartować z dopiero co usłyszanej historii.

— To co? Pomogę państwu z tymi walizkami — powiedział wesoło Piotr wnosząc po drewnianych schodach walizki i ładując je na hotelowy wózek.

Cała grupa podążyła do wnętrza okazałego, luksusowego budynku. Piotr ciągnął wózek z bagażami idąc za nowoprzybyłymi gośćmi i z uwagą przyglądał się jednemu z mężczyzn.

W recepcji czekała na gości młoda dziewczyna o nienagannej figurze i równie doskonałym, ale bardzo mocnym, makijażu. Piękny uśmiech okraszony krwiście czerwoną szminką nie schodził z twarzy ślicznej wysokiej blondynki. Uwagę przyciągały jej oczy, piękne, nieco nieobecne i lekko zamglone, jak u przedwojennej gwiazdy kina niemego.

— Witamy państwa serdecznie — powiedziała uprzejmie dziewczyna — nazywam się Mariola i będę…

— A nazwisko? — Zapytała oschle Maria arogancko przerywając dziewczynie.

Dziewczyna zmieszała się pytaniem kobiety. Spojrzała na małą doniczkę z jakimś sukulentem jakby tam było napisane jej nazwisko.

— Pulchra, nazywam się Mariola Pulchra i spędzę z państwem najbliższe dwa tygodnie. Proszę o chwilę cierpliwości zaraz państwa zamelduję i zakwateruję w pokojach.

— Czy wie pani co oznacza pani nazwisko po łacinie? — Zapytał Mariolę mężczyzna w złotych okularach.

— Tak, wiem. Piękna — odpowiedziała dziewczyna z uśmiechem znowu zerkając na doniczkę z kwiatkiem.

— Albo sprawiedliwa — dopowiedział mężczyzna.

— Ooo, naprawdę? Nie wiedziałam. A skąd pan zna łacinę? — Spytała z grzeczną ciekawością.

— Aaa to… — zmieszał się mężczyzna — kiedyś się uczyłem — mruknął i oddalił się do grupy gości, którzy skupili się hotelowym holu.


Część gości, w oczekiwaniu na swoją kolej do rejestracji, rozsiadła się na kanapach w holu. Sebastian częstował oczekujących orzeźwiającymi napojami, które świetnie gasiły pragnienie i chłodziły ciała gości rozgrzane przez duży upał.

Przy ladzie recepcji stała para małżonków, Blanka oraz korpulentna brunetka. Blanka przyglądała się recepcjonistce. Była wyjątkowo ładną dziewczyną, ale mimo, że sprawiała wrażenie bardzo opanowanej, widać było, że się denerwuje. Zdradzały ją drżące ręce i nieco niewyraźne spojrzenie.

Jako pierwsza do zameldowania dopchała się koścista kobieta ze swoim wąsatym mężem.

— Maria i Tadeusz Lescy — powiedziała krótko kobieta kładąc na ladzie swój dowód osobisty.

Kiedy recepcjonistka rozpoczęła dopełnianie formalności Blanka miała przez chwilę wrażenie, że korpulentna brunetka zbladła kiedy Maria podała swoje nazwisko. Blanka dałaby sobie rękę uciąć, że mina kobiety wyrażała zaskoczenie pomieszane ze strachem.

Para małżonków po dopełnieniu formalności zamierzała udać się do pokoju podążając za Piotrem, pracownikiem ośrodka, który taszczył ich walizki. W pół drogi Leskich zatrzymał ich Sebastian.

— Nie możecie państwo nie spróbować tych pysznych drinków — powiedział wciskając im do ręki duże kielichy z kolorowymi napojami.

— Ja dziękuję — koścista kobieta delikatnie, acz zdecydowanie, odsunęła rękę rezydenta, w której dzierżył wielki kolorowy kielich — nie piję alkoholu. Szkodzi mi — wyjaśniła.

— Ależ droga pani to drink bezalkoholowy. Musi pani go spróbować — nalegał rezydent wciskając do ręki kobiety kielich z napojem.

Maria niechętnie wzięła do ręki kolorowy napój. Spróbowała odrobinę — dobry — pochwaliła bez entuzjazmu i udała się za Piotrem do pokoju wskazując surowym wzrokiem drogę swojemu mężowi.


Kolejna w kolejce przy recepcji była brunetka.

— Anna Bielecka — przedstawiła się krótko. Po dopełnieniu formalności również ona udała się za Piotrem do pokoju, który zdążył już wrócić do recepcji.

Następna w kolejce do zameldowania była Blanka. Podeszła spokojnie do kontuaru i podała dziewczynie swój dowód osobisty. Ta wzięła go do ręki, ale ze zdenerwowania upuściła na podłogę.

— Przepraszam — powiedziała uśmiechając się — to mój pierwszy raz, trochę się denerwuję — tłumaczyła się.

— Nic nie szkodzi — odpowiedziała spokojnie Blanka — wakacyjna praca? — Zagadnęła.

— Tak — uśmiechnęła się dziewczyna — aż tak widać?

— Nie, spokojnie, wszystko jest w porządku — pocieszyła ją Blanka — co pani studiuje? — Spytała dla rozładowania atmosfery.

— Medycynę… Zamierzam. Dwa razy już się nie dostałam. Ale tym razem na pewno się dostanę. Odrobiłam lekcje — zaśmiała się nerwowo — dostanę dodatkowe punkty za staż i wolontariat w pracy z osobami potrzebującymi wsparcia.

— Wow, ambitnie — pochwaliła ją Blanka — a jaką specjalizację planujesz?

— Psychiatrię, bardzo mnie to interesuje. Dużo czytam i jestem pewna, że będę naprawdę dobrym psychiatrą. Jednak na takie studia potrzeba sporo kasy, więc dorabiam gdzie tylko mogę. No i właśnie kiedyś znalazłam ogłoszenie, że szukają recepcjonistki i pokojówki w jednym. Spore zarobki plus pobyt na atrakcyjnej wyspie. Zgłosiłam się, choć nie sądziłam, że mnie wybiorą. A tu proszę, udało się — uśmiechnęła się dziewczyna.

— Czasem wystarczy spróbować i szczęście się do nas uśmiecha — skwitowała Blanka.


Zameldowanie pozostałych gości hotelowych poszło dość sprawnie. Ostatni w kolejce do zameldowania został już tylko mężczyzna w okularach ze złotymi oprawkami. Piotr chwycił mocno jego dwie wypchane ogromne walizki.

— Ooo, ciężkie — powiedział z uśmiechem — chyba ma pan tu sporo wartościowych rzeczy.

— A co? Chce pan kupić? — Burknął mężczyzna rozzłoszczony niestosowną uwagą.

— No, dałbym ze trzydzieści tysięcy — młody mężczyzna mrugnął porozumiewawczo.

Mężczyzna w okularach jednak nie zagregował na tą uwagę. Piotr zreflektował się, odchrząknął i oświadczył już bardziej oficjalnym tonem — chodźmy zaprowadzę pana do pokoju.

Mężczyzna w okularach wyglądał na zaniepokojonego zachowaniem Piotra. Rozejrzał się nerwowo wokół. Na tarasie stał starszy dystyngowany mężczyzna, który bardzo uważnie mu się przyglądał. Okularnik uśmiechnął się do niego nieśmiało, jednak obserwator nie zareagował, tylko stał i patrzył. Mężczyzna w okularach zmieszany opuścił głowę i szybko udał się za bagażowym do pokoju.


Wszyscy goście hotelowi po krótkim odpoczynku szykowali się na kolację, której podanie ogłoszono na godzinę osiemnastą. Blanka zeszła na parter hotelu nieco wcześniej chcąc obejrzeć hotel. Idąc korytarzem w stronę holu zobaczyła Sebastiana i recepcjonistkę Mariolę w pokoju socjalnym. Dziewczyna pochylona była nad niewielkim stolikiem, a obok stał rezydent. Wyglądało na to, że dziewczyna zasłabła. Blanka zajrzała do pokoju.

— Wszystko w porządku? — Spytała cicho.

Mariola podskoczyła przestraszona i spojrzała ma Blankę nieprzytomnymi, lekko załzawionymi oczami.

— Przepraszam, nie chciałam was przestraszyć — usprawiedliwiła się Blanka — myślałam, że coś ci jest.

— Nie, skąd — odpowiedziała zmieszana dziewczyna — trochę boli mnie głowa.

— To chyba alergia, tyle tu różnych roślin… — Dodał rezydent.

— Może chcesz coś przeciwbólowego?

— Nie, dzięki, mam swoje — dziewczyna pokazała fiolkę z jakimś lekiem — zresztą już w porządku — zapewniła.

— Ok, to w takim razie ja idę na mały spacer — powiedziała Blanka i oddaliła się czując wyraźnie, że dziewczyna była mocno zakłopotana tym, że została przyłapana w gorszym stanie.

Modus operandi

Blanka udała się na mały spacer po przepięknym lesie okalającym ośrodek wypoczynkowy. Dorodne drzewa, przepiękne krzewy uroczo korespondowały z licznymi skałami wystającymi z ziemi. W środku lasu stała okazała wieża widokowa. Blanka nie zastanawiając się wiele weszła na wieżę chcąc zobaczyć z wysoka cały krajobraz wyspy. Kiedy już pokonała wszystkie schody i znalazła się na szerokiej zadaszonej platformie. Rozejrzała się wokół. Panorama wyspy zapierała dech w piersiach, przypominają istny raj na ziemi. Nazwa „Arkadia” była jak najbardziej trafna. Wyspa porośnięta przepiękną roślinności otoczona była jak okiem sięgnąć bezkresnymi, spokojnymi wodami ogromnego jeziora. Na jeziorze nie widać było żywej duszy, tak jak mówił rezydent: absolutna cisza i błogi, niczym niezmącony, spokój. Na wyspie widoczne były liczne formacje skalne, gdzieniegdzie tworzące małe jaskinie. Ze wszystkich stron wyspa była otoczona złotą plażą.

Blanka spojrzała w górę na pogodne, bezchmurne niebo. Jej uwagę zwrócił mały szczegół. Na małym dachu platformy zamontowane były solary, a za nimi nieco w ukryciu były jakieś dodatkowe urządzenia. Wspięła się na barierkę wieży, aby przyjrzeć się dokładniej.

— Pewnie jakieś urządzenia zasilające, albo coś co ma związek z tą ochroną wyspy przez wojsko, o której mówił rezydent — pomyślała.

W rogu platformy zamontowana była luneta obserwacyjna, która zachęcała do bliższego przyjrzenia się wyspie. Krajobraz wyspy w przybliżeniu zachwycał jeszcze bardziej. Blanka skierowała lunetę na pobliski hotel. Wśród licznych, niewielkich krzewów, rosnących wokół hotelu, widać było spacerujących i żywo ze sobą dyskutujących rezydenta i okularnika. Na jednym z balkonów należących do poszczególnych pokoi dało się zauważyć kościstą kobietę, która tu przyjechała z mężem. Maria, bo tak chyba miała na imię, trochę dziwnie się zachowywała. Sprawiała wrażenie pijanej. Kobieta chwiejnym krokiem chodziła po balkonie w tą i z powrotem, od czasu do czasu mocniej zataczając się. Blanka uśmiechnęła się do siebie.

— Nie ma to jak zacząć wakacje z przytupem — mruknęła — a mówiła, że nie pije.

Zbliżała się szesnasta. Blanka zeszła z wieży i postanowiła przed powrotem do hotelu jeszcze trochę pospacerować po urokliwej wyspie. Nie chciała się spóźnić na kolację. Spacer wśród rajskich widoków dodał jej sił. Dawno nie miała tak bliskiego kontaktu z pięknem przyrody. Ciągle tylko dom, praca, praca, dom. Wracając do hotelu zauważyła, że na pobliskiej plaży dwaj mężczyźni dość żywiołowo ze sobą dyskutują. Starszy dystyngowany mężczyzna i okularnik żywo gestykulowali podczas rozmowy.

— Jaki rozmowny — pomyślała nieco złośliwie — jak nie z różowym na statku, to z rezydentem przed hotelem, a teraz na plaży ze sztywniakiem. A wyglądał na strasznego mruka.

Kiedy wreszcie wróciła do hotelu w holu zastała Sebastiana, który siedząc na kanapie pisał coś w notatniku oprawionym w czarną, elegancką skórę.

— Dzień dobry jeszcze raz — uśmiechnęła się do mężczyzny — muszę panu przyznać rację, wyspa jest przepiękna.

— Mówiłem, że przeżyjecie tu niezapomniane wakacje — odpowiedział — a przy okazji proszę mi mówić po imieniu, Sebastian — zaproponował wyciągając rękę.

Kobieta odwzajemniła uścisk i przedstawiła się. Uścisk ręki rezydenta wywołał u niej dziwny dreszcz. Ogarnęło ją jakieś złe przeczucie.

— To co? Idziemy na kolację? — Zaproponował rezydent wskazując dłonią kierunek na taras.

— Jasne, chętnie — odpowiedziała Blanka przyglądając się uważnie swojemu rozmówcy.

Udając się w stronę okazałego tarasu umiejscowionego tuż przy reprezentacyjnym basenie kątem oka zauważyła męża kościstej kobiety, który stał w korytarzu i z uwagą przyglądał się jej oraz jej rozmówcy. Blanka była pewna, że po jego twarzy przebiegł jakiś dziwny, niepokojący cień.


Na tarasie stał już bogato nakryty stół. Przy stole siedział starszy dystyngowany mężczyzna, którego Blanka w myślach nazwała sztywniakiem, Tobiasz oraz Bartek. Ten ostatni, na widok Blanki, wstał i odsunął jej krzesło przy stole, co wywołało u niej lekkie skrępowanie. Nie była przyzwyczajona do takich gestów. Na co dzień obracała się w środowisku osób, które równouprawnienie obu płci traktowały bardzo poważnie, i nie było tam miejsca na staromodne, szarmanckie gesty. Jej lekkie zmieszanie nie uszło uwadze Sebastiana, który szybko zaproponował bliższe poznanie się.

— Może się lepiej poznamy? W końcu zostaniemy tu na dłużej — powiedział uśmiechając się — To może pan? — Zwrócił się do sztywniaka.

Mężczyzna delikatnie chrząknął i wyprostował się jeszcze bardziej.

— No cóż, powinniście mnie państwo znać — powiedział nieco urażonym tonem — nazywam się Krystian Kobierski, jestem znanym aktorem teatralnym, wykładowcą na uczelni wyższej. Wszyscy mnie znają.

— Przepraszam, ale ja ostatnio nie interesuję się tak bardzo teatrem — odpowiedział nieco speszony Tobiasz.

— A powinien pan — odpowiedział z nutą złośliwości aktor — zainteresowanie sztuką jest powinnością każdego kulturalnego człowieka.

Tobiasz zmieszał się na dźwięk tej uwagi.

— Miałem kiedyś przyjaciela, który był fanem teatru, nawet studiował aktorstwo. On na pewno by pana poznał. Był tak zafascynowany teatrem, że znał niemal na pamięć życiorysy wielu znanych aktorów. Często chodził na spotkania z nimi, wystawy, wernisaże. Może pan go nawet poznał? W waszym środowisku chyba wszyscy spotykacie się na różnych eventach?

— Nie znam wszystkich fanów teatru czy studentów — nadął się aktor — jakże się nazywał ten pański kolega? — Zapytał po chwili obrażonym tonem.

— Eryk Leski.

Starszy mężczyzna lekko się zmieszał na dźwięk nazwiska wypowiedzianego przez Tobiasza.

— Gdyby żył może miałbym okazję nauczyć się od niego wiele na temat kultury wyższej. Miałby dzisiaj dwadzieścia pięć lat… — Dodał poważnym tonem Tobiasz.

— Gdyby żył? — Zainteresowała się Blanka.

— Eryk popełnił samobójstwo dwa lata temu — powiedział Tobiasz cały czas patrząc na starszego aktora, a w jego oczach widoczny był oskarżycielski ton.

Aktor wyraźnie unikał wzroku Tobiasza. Widząc jego natarczywe spojrzenie powiedział niedbałym tonem:

— Chyba kojarzę tego młodego człowieka. To była głośna sprawa. Miałem z nim zajęcia na uczelni, choć nie przypominam sobie jak wyglądał, kojarzę tylko imię i nazwisko. On zdaje się popełnił jakieś straszne samobójstwo w podrzędnym, podejrzanym motelu, który nie cieszył się dobrą sławą. Ponoć chętnie z niego korzystały osoby odmiennej orientacji…

— Tak się składa, że Eryk był przez jakiś czas moim współlokatorem — Tobiasz mówił podniesionym, przejętym tonem — a w kwestii, tego, że nie pamięta pan jak wyglądał, to mogę pomóc. Tak się składa, że mam tu w telefonie jakieś zdjęcie Eryka — powiedział patrząc oskarżycielsko na starszego aktora.

Międzyczasie na tarasie pojawił się Piotr, tym razem w roli kelnera, proponując gościom coś zimnego do picia. Tobiasz chwilę skrollował w telefonie i po chwili podsunął pod nos aktora zdjęcie młodego, uśmiechniętego mężczyzny. Ze zdjęcia patrzył na zebranych młody, wyjątkowo przystojny chłopak stojący na scenie teatru podczas występu. Był wysoki i szczupły, ale z wyraźnie podkreślonymi mięśniami. Miał niewiarygodnie piękne, wyraziste błękitne oczy, z których biło niepokojące spojrzenie. Jasne włosy dodawały mu chłopięcego uroku.

Blanka miała wrażenie, że już gdzieś widziała tego chłopaka, jego oczy były jakieś znajome. Miała poczucie, że te oczy nie pasowały do reszty. Postawa chłopaka była wesoła i wyluzowana, ale oczy były jakieś inne, jakby przepełnione smutkiem. Blanka nie mogła sobie przypomnieć gdzie go widziała.

Bartek spojrzał na zdjęcie przelotnie i chwilę milczał.

— Tobiasz, pokaż jeszcze raz to zdjęcie — powiedział po dłuższej chwili.

Tobiasz podał Bartkowi swój telefon. Ten dość długo wpatrywał się w zdjęcie młodego, uśmiechniętego chłopaka.

— Kojarzę go — powiedział po dłuższej chwili — ten jego wygląd, taki charakterystyczny, wyjątkowy…

— Znałeś go? — Spytała Blanka.

— Nie, nie znałem — odpowiedział.

— To skąd go pan kojarzy? — Spytał milczący dotąd starszy mężczyzna.

— Nie znałem go za życia. Można powiedzieć, że spotkałem go już po śmierci — powiedział tajemniczo Bartek.

— Jak to? — Zainteresowała się Blanka.

— Jestem policjantem. Brałem udział w śledztwie w spawie jego śmierci… To było samospalenie… Najstraszniejszy widok jaki było mi dane zobaczyć… Trudno było w ogóle rozpoznać czy to był człowiek…

— Znał go pan wcześniej? — Zainteresował się Tobiasz.

— Nie.

— To skąd pan wie jak wyglądał?

— Cała ta tragedia wydarzyła się w cieszącym się złą sławą motelu. Uchwycił go monitoring zamontowany przed motelem. W pewnym momencie spojrzał prosto w kamerę monitoringu… Ten wyraz jego oczu… Dokładnie taki sam, jak na tym zdjęciu…

— Wiadomo dlaczego wybrał tak straszną śmierć? — Spytała cicho Blanka.

— Nie. To była bardzo trudna i dziwna sprawa. Niby było to samobójstwo, nawet zostawił list pożegnalny, ale…

— Ale? — Zaciekawił się Tobiasz.

— Ale cały czas coś mi nie pasowało. Pokój wyglądał jakby był przygotowany na randkę, a nie na samobójstwo. Nikt kto chce się zabić nie ustawia świec, nie kupuje szampana, nie przynosi erotycznej bielizny.

— Może na koniec chciał się pożegnać z jakąś kobietą — wysnuł przypuszczenie Kobierski.

— To była męska bielizna, a poza tym w jego krwi wykryto mocną substancję psychoaktywną, niebezpieczny narkotyk. Dlatego miałem wątpliwości czy decyzja o zakończeniu swojego życia była do końca jego decyzją.

— I co wykazało pańskie śledztwo? — Zapytał Kobierski.

— Moje śledztwo nic nie wykazało, bo po kilku dniach zostałem odsunięty od tej sprawy. Komendant uznał, że wszystko przemawia za samobójstwem, a ja niepotrzebnie szukam dziury w całym. Podobno były naciski z góry na zamknięcie sprawy. Pojawiły się też wątki, że Eryk Leski był nieszczęśliwie zakochany w jakimś starszym mężczyźnie…

— Jak pan śmie? — Ciepłe powietrze jak ostry nóż rozdarł dramatyczny szloch kobiety stojącej za plecami zebranych.

Wszyscy gwałtownie odwrócili się w kierunku miejsca, skąd dochodził do nich dramatyczny krzyk. W drzwiach prowadzących z holu hotelowego na taras stała Maria Leska. Chwiała się, jakby była pijana. Jej włosy były w nieładzie, oczy były rozbiegane, pełne bólu i jakiegoś niewypowiedzianego szaleństwa.

— Jak śmiesz tak oczerniać mojego syna?! — Krzyczała kobieta.

Mąż Marii przybiegł z głębi hotelu słysząc podniesione głosy. Próbował uspokoić małżonkę przytrzymując ją mocno, aby nie rzuciła się na Bartka. Z przepraszającym uśmiechem próbował ją tłumaczyć.

— Nie wiem co jej się stało. Ten drink musiał jej zaszkodzić… Ona nigdy się tak nie zachowuje…

— Mój syn nie był pedałem! — Wrzeszczała kobieta — On był głęboko wierzącym człowiekiem! Nigdy by się tak nie stoczył!

— Pani wybaczy — odezwał się oburzony zachowaniem kobiety Kobierski — ale znałem pani syna, był moim studentem, i nawet jeśli jego orientacja…

— Co?! — Zaperzyła się kobieta — Studentem? Więc musisz być jednym z tym bezbożnych wykolejeńców! Tacy jak ty sprowadzili moje dziecko na tą bezbożną, grzeszną drogę! To przez was on to zrobił! To przez ciebie on nie żyje! Spotka cię za to kara boska! Będziesz się smażył w ogniu piekielnym! Ty bezbożny Belzebubie!

— Wypraszam sobie! — Krzyknął zaatakowany aktor — jak pani śmie mi grozić!

Na dźwięk krzyków na taras przybiegła recepcjonistka Mariola, która, pobodnie jak małżonek Marii, również starała się ją uspokoić.

— Żonę bolała głowa i wzięła chyba jakieś tabletki, to one musiały spowodować, że gorzej się poczuła — tłumaczył zażenowany Tadeusz gościom zebranym na tarasie i wyraźnie przestraszony zachowaniem kobiety.

— On tu jest! — Krzyczała rozhisteryzowana kobieta z obłędem w oczach — widziałam go przez okno! Zmienił od śmierci, ale to on! Ja wiem, że to on! On do mnie przyszedł! Chce mi coś przekazać! To dlatego nas tu ściągnął!

— Kto? O kim ty mówisz? — Spytał Tadeusz głaszcząc po ręce rozgorączkowaną kobietę.

— Eryczek, nasz Eryczek! On jest tu z nami! Tak jak planował, spędza z nami te wczasy — kobieta ściszyła głos, jakby wyjawiała mężowi jakąś wielką tajemnicę.

— O czym ty mówisz? Nasz Eryk nie żyje, pamiętasz? — Tadeusz przytulił żonę próbując ją uspokoić.

W końcu Tadeuszowi i recepcjonistce Marioli udało się przekonać zdenerwowaną kobietę, aby udała się z nimi do pokoju. Kiedy cała trójka opuściła taras zaległa niezręczna cisza. Bartek siedział zawstydzony nie wiedząc co powiedzieć.

— Przepraszam, nie wiedziałem, że to matka tego chłopaka — tłumaczył się — nie chciałem… Gdybym wiedział…

— Nie rozumiem, co ona chce ode mnie — oburzał się Kobierski — miałem wrażenie, że była gotowa mnie zabić. To jakaś szalona kobieta!

Po kilkudziesięciu minutach na taras wrócił Tadeusz Leski. Usiadł zrezygnowany przy stole z pozostałymi.

— Maria zasnęła, pani Mariola dała jej jakieś środki uspokajające… To pomogło jej zasnąć… — Wyjaśnił zawstydzony mężczyzna — pani Mariola z nią została. Kazała mi zostawić ich same. Powiedziała, że kobieta kobietę potrafi zrozumieć i uspokoić — uśmiechnął się lekko — nie wiem co się z nią dzieje. Ona twierdzi, że nasz syn tu jest, że go widziała… Coś musiało jej chyba zaszkodzić. Jest straszny upał… Może to dlatego? Może to jakiś udar?

— Bardzo przepraszam, nie wiedziałem… — Bartek próbował się tłumaczyć Leskiemu — nie wiedziałem, że państwo jesteście rodzicami pana Eryka.

— Prowadziłeś jego sprawę i nie znałeś jego rodziców? — Spytał podejrzliwie Tobiasz.

— „Prowadziłem” to za dużo powiedziane. Byłem na miejscu, ale zaraz zostałem odsunięty. Sprawę przejął inny policjant i szybko ją umorzył.

— Nie próbowałeś rozmawiać z tym policjantem skoro miałeś jakieś podejrzenia? — Spytała zaintrygowana Blanka.

— Próbowałem, ale on mnie zbywał, a zaraz po zamknięciu sprawy odszedł na emeryturę. Niedługo się nią nacieszył — powiedział po chwili z rozrzewnieniem Bartek — bo zginął w wypadku samochodowym. Został potrącony na pasach. Sprawca zbiegł i do dzisiaj nie został złapany.

— Czyli sprawiedliwości stało się zadość — powiedział ostro milczący dotąd Sebastian.

— Jak możesz tak mówić! — Oburzył się Bartek.

— On ma rację — powiedział nagle Tadeusz — ten policjant zamiótł sprawę pod dywan. Pewnie nie chciało mu się zajmować się sprawą jakiegoś „pedała”? — Mruknął z goryczą — od początku wmawiał nam, że Eryk był homoseksualistą.

— A nie był? — Spytał Kobierski.

— Moja żona w to nie wierzyła. Jej to nie mieściło się w głowie. Dla niej Eryk to było nadal mały, grzeczny, głęboko wierzący chłopiec, który za nic na świecie nie popełniłby takiego strasznego grzechu… On nie mógł być gejem…

— A pan? Też pan w to nie wierzył? — Spytał Bartek.

— Na początku nie wierzyłem, ale po umorzeniu śledztwa próbowałem sam się czegoś dowiedzieć…

— I dowiedział się pan? — Zapytał zaciekawiony Sebastian.

Tadeusz spojrzał na chłopaka i chwilę się mu uważnie przyglądał.

— Niewiele. Dowiedziałem się, że Eryk mógł mieć romans z jakimś starszym mężczyzną…

— Dowiedział się pan kim był ten mężczyzna? — Spytał aktor.

— Niestety nie, znalazłem tylko w rzeczach Eryka pewien obrzydliwy list, z którego wynikało jasno, że on… Że on… Utrzymuje kontakty intymne z mężczyzną, który był od niego dużo starszy… Ten, stary obrzydliwy cap wyznawał mu miłość i martwił się, że Eryk go zostawił…

— A ten list? Nie był podpisany? — Zainteresował się Bartek.

— Był, ale to jakieś głupoty były — mruknął Tadeusz.

— Głupoty? — Dociekał Bartek.

— Był podpisany jakoś tak dziwacznie, chyba „Twój Sacerdos amoris”.

— Co to znaczy?

— Nie wiem dokładnie, sprawdziłem w Internecie i było coś o kapłanie miłości… Obrzydliwe… — skrzywił się Tadeusz.

— Przekazał pan ten list policji? — Spytała Blanka.

— Nie.

— Dlaczego? — Zapytali jednocześnie Blanka i Bartek.

— Gdybym to zrobił, potwierdziłoby się, że Eryk…, Że on… Że był…

— Homoseksualistą — dokończył Krystian Kobierski — to przecież nie zbrodnia.

— Nie, ale moja żona by tego nie przeżyła.

Chwilę niezręcznej ciszy przerwała Blanka.

— Słuchajcie, czy to nie dziwne, że spośród wszystkich tu obecnych osób, aż pięć z nich miało coś wspólnego z Erykiem?

— Pięć? — Spytał Tadeusz.

— Pan, pana żona, Tobiasz, pan Kobierski no i poniekąd Bartek.

— Nie pięć, ale siedem — poprawił Blankę Tadeusz.

— Siedem? — Zdziwił się Bartek.

— Tak, Sebastian był jego przyjacielem — Tadeusz spojrzał na chłopaka siedzącego obok — no i jeszcze Witold, on też znał Eryka.

— Który to? — Spytała Blanka.

— Ten mężczyzna w złotych okularach. On przyjechał tu z nami.

— Czyli na jedenaście osób obecnych na wyspie, aż siedem miało związek z Erykiem — konkludowała zaintrygowana Blanka.

— Dwanaście — poprawił ją Tobiasz.

— Co dwanaście?

— Nasza dziewiątka, recepcjonistka Mariola, Piotr — bagażowy i jest jeszcze kucharz Marek — wyjaśnił Tobiasz.

— Tylko trzy osoby z obsługi, w tak ekskluzywnym ośrodku? — Zdziwił się Bartek.

— Mojemu szefowi zależało, aby jego goście mieli jak najwięcej spokoju i intymności. Nie chciał, aby spokój gości zakłócały osoby z obsługi. Dlatego wynajął trójkę, która zgodziła się na spełnianie wiele funkcji jednocześnie. Obsługa została specjalnie wybrana osobiście przez mojego szefa. Samodzielnie zaangażował się w dobór personelu i dał mi szczegółowe wskazówki do kogo powinien zwrócić się z propozycją pracy w tym ośrodku. Mariola jest recepcjonistką i pokojówką, Piotr jest bagażowym, kelnerem i pracownikiem gospodarczym. Za kuchnię odpowiada kucharz Marek. Poradzą sobie, w końcu mają do obsługi niewielką liczbę gości.

— Mimo to, jest bardzo dziwne, że więcej niż połowa z obecnych tu osób ma coś wspólnego z Erykiem — upierała się Blanka wracając do tematu tragicznej historii młodego chłopaka.

— Faktycznie to dziwne — poparł Blankę Tadeusz — ale to musi być przypadek. My z żona i Witoldem jesteśmy tu, bo te wczasy zorganizował nam syn…

— Macie Państwo drugiego syna? — Zainteresował się Kobierski.

— Nie, te wczasy to pomysł Eryka…

— Jak to Eryka? — Blanka, Bartek i Kobierski spytali niemal jednocześnie.

— Między nami a Erykiem w ostatnim czasie przed jego śmiercią nie było najlepiej. Bardzo nas to bolało. Jak się potniej okazało naszego syna tez to męczyło. Eryk chciał nas przeprosić za swoje zachowanie i na przeprosiny chciał zabrać nas na wspólne wczasy, nas i Witolda. Mieliśmy wyjechać razem i wszystko sobie wyjaśnić… — Tadeusz otarł płynącą po policzku łzę.

— Ale nie zdążył tego ogarnąć — wtrącił się nagle do rozmowy Sebastian.

— A pan skąd go znał? — Spytał zdziwiony Kobierski.

— Był moim przyjacielem. Studiowaliśmy razem — wyjaśnił Sebastian.

Kobierski przyjrzał się rezydentowi — Nie kojarzę pana.

— Nie miałem z panem zajęć — uciął krótko Sebastian.

— Czyli jesteś kolejną osobą związaną z Erykiem. Czy to nie dziwne? — Zastanowiła się Blanka — Możesz coś opowiedzieć o nim i o tym jak się tu znalazłeś?

— Eryk opowiedział mi o konflikcie z rodzicami. Bardzo mu na tym zależało, żeby się z nimi pogodzić. Męczyło go to. Tęsknił za nimi. Za wszelką cenę chciał się pogodzić. Szukał sposobu na załagodzenie sprawy. Wpadł na pomysł, że zorganizuje wspólny, pojednawczy wyjazd. Zbierał pieniądze na realizację tego pomysłu. Planował, że kiedy już się spotkają, wszystko sobie wyjaśnią i się pogodzą. Co miesiąc odkładał pewną sumę. Ja ten wyjazd miałem zorganizować. W końcu pracuję w biurze podróży. Niestety zanim spełnił to marzenie podjął ten straszny krok… Po śmierci Eryka postanowiłem spełnić jego marzenie za niego. Dozbierałem brakującą sumę i planowałem wykupić te wczasy jego rodzicom i Witoldowi, jako taki swoisty hołd dla Eryka. A ponieważ nadarzyła się okazja, bo firma „Vindicta” zleciła mojemu biuru podróży organizację tego wyjazdu, wykupiłem dodatkowe miejsca. To była świetna okazja, i tak miałem tu spędzić te dwa tygodnie i opiekować się zwycięzcami konkursu, czyli wami. Dzięki temu mogłem spędzić czas z najbliższymi Eryka… Był moim przyjacielem, więc miało to być takie upamiętnienie jego osoby.

— To bardzo ładnie z twojej strony — pochwaliła go Blanka — czyli, jeśli dobrze rozumiem, pani Maria, Tadeusz i Witold — mają komercyjnie wykupione wczasy, a ty Sebastianie, Tobiasz, Mariola, pan Piotr i kucharz — jesteście zatrudnieni przez organizatora. Dobrze rozumiem?

— Tak, doskonale — odparł Sebastian.

— A pan, panie Kobierski też wykupił te wczasy? — Spytał Bartek.

— Nie, ja również niechcący wygrałem konkurs.

— Niechcący? — Zdziwiła się Blanka.

— Jakiś praktykant na uczelni łaził za mną z jakimiś ankietami czy tam zgłoszeniami i w końcu dla świętego spokoju coś tam podpisałem, a potem dowiedziałem się, że wygrałem losowanie, w którym nagrodą są darmowe wczasy.

— Czyli zostaje jeszcze ta pani… Jak ona się nazywa? — Próbowała sobie przypomnieć Blanka.

— Anna Bielecka. Ona też wygrała wczasy w konkursie. Były cztery kategorie i każde z was wygrało w danej kategorii — wyjaśnił rzeczowo Tobiasz.

— Czy to jednak nie dziwne, że większość z obecnych tu osób znała Eryka? — Powtarzała jak mantrę Blanka.

— To przypadek. Przyznaję trochę dziwny, ale to tylko zbieg okoliczności — Tobiasz zbagatelizował podejrzenia Blanki.

— Nie wmawiaj mi — zdenerwował się Bartek na Tobiasza — że siedem na dwanaście osób znalazło się tu przypadkiem! Jak dobierałeś uczestników? Gadaj!

— Nie ma się co tak denerwować. Jak już mówiłem, państwo Lescy i Witold są powiązani z Erykiem i są tu z jego powodu. Pan Kobierski ledwo go znał, łączy ich tylko uczelnia, jak tysiące innych studentów. Sebastian przed chwilą powiedział, że znał Eryka, ja też — mówiłem przecież. Pozostali to obsługa i przypadkowi zwycięzcy konkursu. Ja nie dobierałem zwycięzców, to los was tu przysłał — tłumaczył spokojnie Tobiasz — odbyło się komisyjne losowanie. Wasze zgłoszenia zostały wylosowane przez specjalną komisję.

— Jak odbywało się to losowanie? Dlaczego tyle osób ma jakiś związek z jednym, tragicznie zmarłym chłopakiem? — Nie odpuszczał Bartek.

— W komisji był nasz szef i chyba ktoś z naszej firmy, ale ja ich nie znam. Jeszcze raz mówię, to przypadek! — Tobiasz irytował się coraz bardziej.

— Czy członkowie komisji znali Eryka? — Pytał dalej Bartek.

— Nie wiem, chyba nie… — Zastanawiał się Tobiasz.

— A ty nie byłeś w tej komisji? — Dociekała Blanka.

— Nie. Nasza firma jest bardzo duża. Mamy liczne oddziały w wielu krajach. Polski oddział jest dość skromny, dopiero się rozwija. Komisja nie pracowała w Polsce, tylko w głównej siedzibie firmy, w Anglii. Ja tylko, na polecenie szefa, zorganizowałem całą loterię, zatrudniłem pracowników do rozprowadzania zgłoszeń wśród potencjalnych klientów, a potem przesłałem im listę osób, które wypełniły zgłoszenia. Później dostałem mailem listę wylosowanych zwycięzców.

— To prawda — potwierdził Sebastian — sam sobie dorabiałem roznosząc te zgłoszenia. Zarobione pieniądze przeznaczyłem na sfinansowanie pobytu tutaj państwa Leskich i ich znajomego.

— Musimy zapytać resztę tu obecnych czy znali Eryka — wtrącił się do rozmowy Tadeusz, który również wyraził zdziwienie, tym, że tak wiele osób ma jakieś powiązania z jego zmarłym synem.

— Koniecznie — zgodnie potwierdzili Blanka i Bartek.

Rozmowę przerwał starszy mężczyzna ubrany w biały kitel i czapkę kucharską, który niespodziewanie pojawił się na tarasie prowadząc przed sobą duży wózek kelnerski. Towarzyszył mu Piotr ubrany w kelnerski frak oraz Mariola, która również ubrana była w czarno-biały strój kelnerski, jednak w wersji damskiej.

— Witam państwa — powiedział starszy mężczyzna, mocnym, męskim głosem — nazywam się Marek Kostecki — będę dla państwa gotował. Pomagać mi będą Piotr i Mariola, których już państwo zdążyli poznać.

— Miło nam poznać — powiedział grzecznie Tadeusz.

Marek skierował na niego swój wzrok i zastygł w bezruchu.

— Coś się stało? — Zapytał Tadeusz.

— Nie — bąknął kucharz — kogoś mi pan przypomina — Mariolu — zmienił nagle temat — poproś na kolację pozostałych gości.

— Proszę nie wołać mojej żony. Ona, jak pani wie jest… Niedysponowana — powiedział Tadeusz.

— Jest tu pan z rodziną? — Spytał głuchym głosem kucharz.

— Z żoną.

— To pewnie też z dziećmi — drążył kucharz.

Przy stole zaległa niezręczna cisza.

— Nie, tylko z żoną. Nasz jedyny syn nie żyje — powiedział cicho Tadeusz.

— Nie żyje? — Kucharz wydawał się być zszokowany tą informacją — Bardzo mi przykro — bąknął — przepraszam nie chciałem pana urazić.

Niezręczną sytuację przerwało pojawienie się dwóch pozostałych gości. Witold, towarzysz Leskich i korpulentna Anny o kruczoczarnych włosach dołączyli do pozostałych. Kucharz w skupieniu, bez słowa, bardzo sprawnie dzielił porcje smakowitej pieczeni ostrym nożem i rozdzielał między gości. Widać było, że informacja o śmierci obcego chłopaka bardzo go poruszyła. Mariola i Piotr obsługiwali gości roznosząc przygotowane przez kucharza porcje. Mariola podawała gościom talerze drżącymi rękami. Była tak zdenerwowana, że w pewnym momencie o mało nie zrzuciła zawartości talerza na dystyngowanego Krystiana Kobierskiego.

— Przepraszam — bąknęła zawstydzona — martwię się o panią Marię, jestem trochę zdenerwowana.

Blanka zauważyła, że Anna cały czas nerwowo zerkała na Witolda. Ten, z kolei, zdawał się jej nie zauważać. Niewiele mówił poza ogólnikowymi frazesami na temat pogody, wyspy i hotelu. Od czasu do czasu tylko niespokojnie poprawiał swoje złote okulary pięknie wypielęgnowanymi rękami i nerwowo zerkał na Tobiasza i Kobierskiego.

— Może, jak już się tu wszyscy zebraliśmy, każdy z nas powie coś o sobie, abyśmy mogli lepiej się poznać — zaproponował ponownie Sebastian.

Nikt jednak nie podjął inicjatywy.

— Nooo, drodzy państwo, śmiało — zachęcał rezydent. Nie widząc jednak wielkiego entuzjazmu sam postanowił zacząć od siebie.

— Ja, jak już państwo wiedzą, jestem rezydentem biura podróży i jestem tu, aby się wami opiekować podczas pobytu w ośrodku. O wasz komfort będzie dbał również Tobiasz, który jest przedstawicielem firmy „Vindicta”, a firma ta współpracuje z naszym biurem w zakresie organizacji… — Recytował niezmordowanie Sebastian swoją wyuczona rolę.

— Dość niefortunna nazwa… — Witold bąknął przerywając chłopakowi.

— Słucham? — Po twarzy Sebastiana przebiegł cień irytacji.

— „Vindicta” to po łacinie zemsta — odpowiedział Witold.

Przy stole zapadła niezręczna cisza, którą po chwili przerwał sztuczny śmiech Sebastiana, który przeszedł nagle w lekko histeryczny chichot.

— Pan Witold ma rację, ale słowo „Vindicta” oznacza także „akt łaski”.

— „Akt łaski” to „manumissio Vindicta” — odciął się Witold tonem z wyraźną nutą wyższości — a samo słowo „Vindicta” oznacza krwawe polowanie i tym terminem włoska mafia określała polowanie całej organizacji na osobę wyznaczoną przez ojca chrzestnego…

Witold zamierzał kontynuować swój wykład, jednak Tobiasz szybko mu przerwał.

— No cóż, może to i niefortunna nazwa dla firmy, ale taką decyzję podjął mój szef, właściciel firmy. Miał takie prawo, nie nam o tym dyskutować… Przecież nie zapytamy go dlaczego tak nazwał swoją firmę, bo go tu nie ma — zaśmiał się sztucznie Tobiasz.

— A pan, panie Witoldzie, jest nauczycielem, lekarzem, prawnikiem? — Spytała Blanka.

— Po czym pani wnosi? — Zapytał niemalże wrogo mężczyzna.

— Tak świetnie zna pan łacinę, więc pomyślałam…

— Jestem, można powiedzieć, nauczycielem — uciął krótko mężczyzna nie patrząc w oczy nikomu skupiając się wyraźnie na zawartości swojego talerza.

— A czego pan uczy? — Dociekał Kobierski — bo ja też, można powiedzieć, uprawiam podobny zawód…

Blanka miała wrażenie, że Kobierski drwi z Witolda. W jego głosie wyczuła wyraźną nutę ironii. Witold nerwowo zerknął na pytającego i oblał się rumieńcem. Podenerwowanym głosem odpowiedział szybko nie patrząc na nikogo.

— Można powiedzieć, że filozofii i religioznawstwa.

— Ooo, to ciekawe, a na której uczelni pan wykłada? — Dociekał nadal Kobierski z wyraźnym szyderstwem w głosie.

Do rozmowy wtrącił się nagle Tadeusz.

— Witold jest bardzo skromnym człowiekiem, nie lubi mówić o sobie.

— Ach tak — zareagował Sebastian — więc może dajmy spokój panu Witoldowi. Może pani Anna coś nam powie o sobie?

Milcząca dotąd kobieta niemal podskoczyła na krześle jakby ktoś ją wywołał do niechcianej odpowiedzi.

— Ja? — Spytała zaskoczona — no cóż, ja… Jestem skromną nauczycielką, a w zasadzie wychowawczynią, pracuję w internacie. Zupełnie niepodziewanie wygrałam nagrodę w konkursie i… No cóż, jestem — uśmiechnęła się nerwowo zerkając na Witolda.

Piotr posługując do stołu pochylił się nad Witoldem, aby zmienić mu talerz.

— Czy my się przypadkiem już nie spotkaliśmy — spytał nagle wprawiając wszystkich w osłupienie.

— Nie wydaje mi się — odburknął szybko Witold.

— A jednak… — Upierał się Piotr.

— Piotrze — zajmij się obsługą gości, a nie dyskusją — upomniał go surowo Marek.

Piotr zamilkł i zamierzał odejść od stołu, ale potknął się w pewnym momencie i oblał zupą Witolda. Ten zerwał się wściekły od stołu i wrzasnął oburzony.

— Ty niedorajdo!

Piotr sprawiał wrażenie, jakby ta sytuacja go bawiła.

— Bardzo pana przepraszam — powiedział wycierając pobrudzoną koszulę i spodnie Witolda — zapraszam pana do środka, wyczyszczę panu kieszenie, to znaczy ubranie.

Witold ze złością rzucił na stół serwetkę i udał się za Piotrem do środka.

Zaległa niezręczna cisza.

— To może ja coś powiem — odezwał się Tadeusz chcąc zatrzeć wspomnienie nieprzyjemnej sytuacji — ja, moja żona i nasz przyjaciel Witold jesteśmy tu również niejako w nagrodę, choć nikt z nas nie wygrał żadnego konkursu. Te wczasy, jak już mówiłem, ufundował nam syn… Ja i moja żona jesteśmy skromnymi ludźmi, mamy nieduże gospodarstwo, mieszkamy na niewielkiej wsi pod Warszawą, no i to tyle…

— A pan? — Sebastian zwrócił się do Kobierskiego.

— Już mówiłem przecież. Jestem wykładowcą w szkole teatralnej, aktorem…

— Moja żona nienawidzi aktorów, uważa, że to przez nich nasz Eryk nie żyje… — Powiedział zdenerwowany Tadeusz tonem pełnym żalu i pretensji.

— To zostaje nam jeszcze pani Blanka i pan Bartek — szybko zareagował Tobiasz chcąc załagodzić sytuację.

Blanka widząc wzrok Tobiasza skierowany na jej osobę podjęła temat, choć atmosfera przy stole nie sprzyjała zwierzeniom.

— Jestem architektem wnętrz, też wygrałam te wakacje — powiedziała krótko nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły.

— Masz dzieci? — Zapytał nagle Tadeusz.

— Nie, jestem singielką… Dużo pracuję… — Blanka z jakichś niezrozumiałych dla siebie powodów zaczęła się tłumaczyć. Być może współczucie dla ojca, który stracił syna spowodowało, że chciała być dla niego miła i nie zwróciła mu uwagi, iż to nieładnie wypytać o osobiste sprawy.

Bartek zauważył zmieszanie Blanki.

— Ja też jestem singlem — powiedział jakby chciał wesprzeć Blankę i podkreślić, że bycie singlem nie jest niczym złym — też dużo pracuję i jak już mówiłem jestem policjantem.

Kolacja przebiegła dość szybko i w niezbyt wesołej atmosferze. Mimo starań Tobiasza, aby zachęcić grupę do zabawy, posiłek dość szybko się skończył i niemal wszyscy udali się na spoczynek do swoich pokoi. Tylko Witold i Tobiasz zostali na tarasie kontynuując spotkanie.

Bartek odprowadził do pokoju Blankę, po czym pożegnał się i poszedł do siebie. Nie miał zbyt daleko bo pokoje obojga sąsiadowały ze sobą. Po cichu liczył, że może resztę wieczoru spędzi z kobietą już sam na sam. Miał nadzieję poznać bliżej Blankę. Od początku zwrócili na nią uwagę. Była ewidentnie w jego typie. Wysoka, szczupła brunetka z długimi włosami, uroczym, nieco nieśmiałym uśmiechem. Od razu wpadła mu w oko. Niestety odmówiła kontynuowania spotkania wykręcając się zmęczeniem i bólem głowy. Czuł się zawiedziony. Nie chciało mu się jeszcze spać. W jego pokoju był dość sporej wielkości balkon. Wyszedł na zewnątrz, aby się przewietrzyć. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się nadzieja, że Blanka również skorzysta ze swojego balkonu i mimo wszystko będą mogli jeszcze porozmawiać. Niestety w jej pokoju dość szybko zgasło światło.

— Poszła spać — pomyślał rozczarowany.

Dłuższą chwilę spędził na balkonie rozmyślając o dziwnej sytuacji w jakiej się znalazł. Nie podobało mu się, że cały ten urlop i ludzie tu obecni mają związek z prowadzoną przez niego kiedyś sprawą. Wydawało mu się to podejrzane i niepokojące. Jego rozmyślania przerwał dochodzący z dołu głośny plusk wody. Wychylił się nieco przez barierkę balkonu, aby sprawdzić skąd dochodził dźwięk. W dole dojrzał oświetlony basen, a w nim kąpiących się razem Witolda i Tobiasza. Jego uwagę zwróciło nietypowe zachowanie mężczyzn, sugerujące, że są w bardziej zażyłych relacjach niż by się wydawało. Tobiasz w pewnym momencie podpłynął bliżej do swojego towarzysza i objął go obiema rękami. Bartek miał niepodarte wrażenie, że w geście tym był jakiś akcent erotyczny. Witold, w reakcji na zachowanie Tobiasza, zastygł w bezruchu. Nagle ciszę wokół hotelu przerwał dźwięk kroków dochodzących z betonowej ścieżki ukrytej wśród krzewów rosnących wokół hotelu. Obaj kąpiący się mężczyźni spłoszeni nieoczekiwaną obecnością wyszli z basenu i szybko i dość niedbale wytarli mokre ciała. Gorączkowo zbierali swoje ubrania i pośpiesznie udali się do wewnątrz budynku. Bartek wytężał wzrok, aby dostrzec, kto po nocy spaceruje wokół hotelu i swoją nieoczekiwaną wizytą spłoszył obu mężczyzn. Spośród zarośli wyłoniła się ciemna, nienaturalnie wyprostowana postać. Kobierski rozmawiał z kimś przez telefon. Wśród cichych słów wychwycił, że aktor powiedział do słuchawki „bezpiecznie”. Do jego uszu dotarło też słowa „spotkanie” i „towar”. Kobierski skupiony na rozmowie odruchowo spojrzał na budynek hotelu w miejsce gdzie był pokój Bartka. Aktor zauważył, że Bartek stoi na balkonie. Jego zakłopotanie było zauważalne nawet z daleka. Kobierski pożegnał się szybko ze swoim rozmówcą i speszony zawołał do policjanta.

— Nie śpi pan?

— Jakoś nie mogę zasnąć. Pan widzę też?

— Dzisiejsza sytuacja mocno mnie poruszyła. Przyszedł mi do głowy pomysł na sztukę teatralną. Właśnie dzwoniłem do swojej asystentki, aby przekazać jej moje spostrzeżenia.

— Ach tak… Nie wiem czy historia Eryka nadaje się na sztukę. Jest chyba zbyt tragiczna. A poza tym powinien pan chyba zapytać o zdanie jego rodziców.

— Nie zamierzam wykorzystywać jego historii w całości. To rzeczywiście byłoby nie fair. To tylko taki luźne rozważania. No cóż… Udam się może na spoczynek. Panu również życzę dobrej nocy — powiedział szybko starszy mężczyzna i udał się do hotelu nie czekając na odpowiedź.

Bartek również postanowił się położyć. Wracając do pokoju spojrzał w okno w prawym skrzydle hotelu, w którym jako jedynym świeciło się światło. Zauważył dwie męskie sylwetki stojące zdecydowanie zbyt blisko siebie. Nie chciał ich podglądać. Wrócił do pokoju i poszedł spać.

Introspekcje

Blanka długo nie mogła zasnąć, po tym co usłyszała przy kolacji. Szkoda jej było chłopaka, który w tak okrutny sposób popełnił samobójstwo. Współczuła także jego rodzicom. Nie dało się ukryć, że jego matka nie zachowywała się ani normalnie, ani spokojnie. Była podenerwowana i rozdygotana. Z tego co udało się zauważyć Blance z wieży widokowej kobieta chyba piła. Możliwe, że z rozpaczy po stracie syna. Jej mąż natomiast wyglądał na pantoflarza, który we wszystkim ustępował żonie.

Blanka przewracała się z boku na bok. Nie mogła zasnąć od wielu godzin. Postanowiła zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyszła na balkon swojego pokoju i z zachwytem obserwowała widok rozpościerający się przed nią. Musiało już świtać, bo wokół panował lekki półmrok. Otoczenie hotelu, pięknie oświetlone solarnymi lampami zachwycało urokliwym blaskiem. Światło lamp odbijało się w tafli basenu i uroczo tańczyło na powierzchni wody. Blanka zauważyła, że w ciemniejszym kącie tarasu ktoś siedzi.

— Ranne ptaszki — pomyślała.

Przymrużyła oczy, aby dojrzeć choć zarys dwóch postaci ukrywających się w kącie tarasu. Wysoka, wyprostowana sylwetka od razu przywodziła na myśl starszego aktora Kobierskiego, ale druga osoba była nieosiągalna dla wzroku Blanki. W pewnym momencie zobaczyła błysk światła odbijającego się od czegoś błyszczącego. Blanka przypomniała sobie, że widziała już te dwie osoby razem na plaży. Światło odbijało się od złotych okularów Witolda. Zauważyła to, gdy ten pożegnał się ze swoim towarzyszem i udał się do wnętrza hotelu. Dystyngowany aktor został na tarasie. Blanka miała już wrócić do pokoju gdy zauważyła coś dziwnego. Na balkonie pokoju małżeństwa Leskich zobaczyła Marię, która stała jak słup soli i uparcie, jak zaczarowana, wpatrywała się w jeden punkt. Blanka podążyła za jej wzrokiem. Na skraju lasu, gdzie światło i półmrok graniczyły ze sobą stał jakiś mężczyzna i oświetlał swoją twarz latarką. Blanka przestraszyła się. To był ktoś obcy. Wybiegła na korytarz i spanikowana zapukała do drzwi Bartka. Ten otworzył po dłuższej chwili. Jego rozespane oczy i zmierzwiona fryzura wyglądały uroczo. Blanka chaotycznie tłumaczyła mu, że widziała przed chwilą kogoś obcego na skraju lasu. Mężczyzna kazał jej zostać w pokoju i zamknąć się na klucz, a sam pobiegł sprawdzić otoczenie hotelu. Na dole spotkał Kobierskiego, który razem z nim poszedł sprawdzić całe otoczenie hotelu. Blanka nie posłuchała Bartka. Obudziła Piotra i kucharza Marka. Obaj mężczyźni również poszli patrolować teren wyspy. Zamieszanie jakie powstało po kolei obudziło wszystkich mieszkańców hotelu. Wszyscy mężczyźni rozeszli się z latarkami po całej wyspie, kobiety zostały w hotelu. Skupione w holu czekały na powrót mężczyzn.

— Jak on wyglądał? — Anna dopytywała Blankę.

— Trudno mi powiedzieć, świecił sobie latarką w twarz, to zniekształca rysy twarzy… — Mówiła zaniepokojona Blanka.

— Musiało ci się coś przewidzieć — bagatelizowała sprawę Mariola — jesteśmy tu sami. Nikogo obcego tu nie ma. Może za bardzo przejęłaś się opowieściami o hitlerowskich eksperymentach i o tym, że tu straszy — zaśmiała się recepcjonistka.

— Jestem pewna, że widziałam tu kogoś obcego. Nie mam jeszcze demencji, abym nie wiedziała co mówię! — Oburzyła się Blanka.

— To był Eryk — powiedziała nagle Maria — on przyszedł do mnie. On chciał, abyśmy tu przyjechali i przyszedł do mnie. Chce się pogodzić — szeptała kobieta ze wzrokiem utkwionym w jakiś odległy punkt.

Pozostałe kobiety spojrzały na siebie zszokowane.

— Pani Mario — Mariola usiadła obok kobiety i objęła ją ramieniem — Eryk nie żyje. On nie mógł tu przyjść.

— Ale przyszedł, przyszedł do mnie. Obudził mnie. Zapukał w szybę, a kiedy wstałam, aby sprawdzić co to za dźwięk, zobaczyłam go — szeptała kobieta.

— Pani Mario — powiedziała łagodnie Mariola — pani pokój jest zbyt wysoko, żeby ktoś mógł zapukać w okno, na dodatek stojąc w lesie.

— Ale zapukał. Duchy mogą wszystko — szeptała kobieta.

— Może ktoś rzucił czymś w okno? — Wtrąciła się do rozmowy Anna.

— Zaprowadzę panią do pokoju — przerwała te dywagacje Mariola zwracając się do Marii — dam pani coś na uspokojenie. Musi się pani przespać. Sen przyniesie ukojenie. Poczuje się pani lepiej.

Dziewczyna zabrała rozdygotaną kobietę i poszła z nią do pokoju. Długo jednak nie wracała. Anna i Blanka siedziały we dwie czekając na mężczyzn.

— Może to któryś z naszych mężczyzn zrobił sobie kawał? — Powiedziała pocieszająco Anna — Może to był Sebastian?

— Dlaczego pani tak myśli? — Spytała zdziwiona Blanka.

— Widziałam go jak wychodził z hotelu niewiele wcześniej przed tym, jak zobaczyłaś tego człowieka. Obudził mnie ból głowy, a nie miałam czym popić tabletki, więc poszłam do kuchni po wodę… Nie tylko ja go widziałam — dodała po chwili kobieta.

— Tak?

— Tak. Widziałam, jak aktor siedział na tarasie, a kiedy go zobaczył schował się i z ukrycia robił mu zdjęcia.

— Zdjęcia? Po co?

— Nie wiem… Wracają — powiedziała Anna wskazując na majaczące w oddali sylwetki.

Mężczyźni weszli do holu i usiedli w kręgu na kanapach.

— Nikogo nie znaleźliśmy, przeszliśmy wyspę w szerz i wzdłuż — powiedział Sebastian patrząc z wyrzutem na Blankę — musiało ci się coś przewidzieć.

— Jestem pewna, że kogoś widziałam — upierała się kobieta.

— A może to byłeś ty? — Wypaliła Anna — widziałam cię jak wychodziłeś z hotelu! Pan Krystian też cię widział. Nawet zrobił ci zdjęcie!

Obaj mężczyźni spojrzeli zdziwieni najpierw na Annę potem na siebie nawzajem.

— Co za bzdury pani opowiada — oburzył się Kobierski — nie robiłem mu żadnych zdjęć!

— Robił pan zdjęcia! — Upierała się Anna.

— No dobrze, robiłem, ale nie jemu!

— A komu?! — Spytał oskarżycielsko Sebastian wyraźnie zaniepokojonym tonem.

— Robiłem zdjęcia hotelu nocą. Interesuję się fotografią — bąknął Kobierski — a poza tym to nie mnie widziano, tylko ciebie, młody człowieku — odciął się.

Wszyscy spojrzeli na Sebastiana.

— Wyszedłem się przejść. Nie mogłem zasnąć — tłumaczył się Sebastian widząc oskarżycielskie spojrzenia.

— I jeszcze straszył panią Marię! — Krzyknęła Anna — ona teraz jest myśli, że to jej syn!

— Czy pani zwariowała?! — Oburzył się rezydent.

— Zaraz — próbował uspokoić sytuację Bartek — pani Maria też widziała tego człowieka?

— Mówiła, że kogoś widziała, ale… Ona uważa, że to był duch jej syna…

— Możesz do niej pójść i sprawdzić czy może tu przyjść? — Bartek zwrócił się do Blanki.

— Jasne — odpowiedziała i bez wahania udała się w stronę pokoju Marii i Tadeusza.

Delikatnie uchyliła drzwi do pokoju Marii, która leżała na łóżku z zamkniętymi oczami, a przy niej siedziała Mariola trzymając przed jej głową jakieś wahadełko. Coś szeptała. Blanka delikatnie chrząknęła. Mariola odwróciła się gwałtownie i obrzuciła Blankę przestraszonym wzrokiem.

— Ach, to ty — zaśmiała się nerwowo — to taka technika relaksacyjna — wyjaśniła widząc wzrok Blanki skupiony na wahadełku — pani Maria jest w depresyjnym nastroju. Chciałam jej pomóc, interesuję się trochę tym… Mówiłam ci, że chciałabym studiować… Dużo czytam…

— Chyba ci się udało, bo zasnęła.

— Tak, zostawmy ją, niech śpi.

Obie kobiety wyszły z pokoju delikatnie zamykając drzwi, aby nie zbudzić śpiącej kobiety. Wróciły do hotelowego holu gdzie pozostali na nie czekali.

— Pani Maria zasnęła — powiedziała Blanka — dajmy jej dziś spokój. To był dla niej ciężki dzień.

Cała grupa jednoznacznie stwierdziła, że należy udać się na spoczynek w obliczu braku możliwości wyjaśnienia tego dziwnego zdarzenia.

Bartek odprowadził Blankę do jej pokoju po drodze do swojego. Kiedy oboje stanęli każde przed swoimi drzwiami, uśmiechnął się do niej i powiedział pocieszająco — ja ci wierzę.

— Dzięki — powiedziała z wdzięcznością.

— Poznałabyś go?

— Nie jestem pewna, światło latarki zniekształciło rysy jego twarzy.

— Może to faktycznie był Sebastian. Obiecywał nam wiele atrakcji. Może chciał zrobić głupi kawał? Zauważyłaś czy ten obcy miał brodę?

— No właśnie nie jestem pewna… — Powiedziała zmartwiona kobieta.

Pożegnali się w końcu, aby wreszcie odpocząć po tylu nocnych wrażeniach. Blanka poszła do siebie, a Bartek stał jeszcze chwilę patrząc na jej drzwi. Podszedł do drzwi jej pokoju i zamierzał zapukać, ale po chwili zastanowienia cofnął dłoń i wrócił do siebie.

Oskarżenie

Blanka obudziła się dość późno, jak na jej standardy. Dochodziła dziesiąta rano. Po raz pierwszy od dłuższego czasu była wypoczęta i zrelaksowana, a przede wszystkim wyspana. Początek urlopu, co prawda okazał się mało przyjemny ze względu na dziwne związki wielu mieszkańców wyspy z tragiczną śmiecia młodego chłopaka. Od dwóch dni jednak nic niepokojącego się nie wydarzyło. Mimo początkowych podejrzeń, że na wyspie jest jeszcze jakiś tajemniczy dodatkowy mieszkaniec, nic tego nie potwierdzało. Mężczyźni dokładnie sprawdzili wszystkie pomieszczenia hotelu i okolicę. Nikogo obcego tam nie było. Ostatecznie doszli do wniosku, że albo Marii i Blance coś się przewidziało, albo rzeczywiście na wyspie pojawił się chwilowo zabłąkany turysta, który przestraszony gwałtowną reakcją jej mieszkańców, uciekł bezpowrotnie.

Przeciągnęła się i sprawdziła telefon. Żadnych wiadomości.

— Dziwne — pomyślała.

Do tej pory, żaden jej urlop nie odbył się bez co najmniej jednego telefonu dziennie z firmy.

— Może w końcu nauczyli się szanować pracowników — mruknęła do siebie.

Poszła się umyć do łazienki. Szorując zęby wyszła na mały balkon popatrzeć na cudowny widok, jaki rozpościerał się za oknem jej pokoju. Spojrzała na las okalający hotel. W oddali, w głębi lasu zauważyła Witolda, który z kimś żywiołowo rozmawiał, a właściwie wyglądało na to, że się z kimś kłóci. Energicznie gestykulował rękami, a jego sylwetka wskazywała na agresywną postawę. Blanka próbowała dojrzeć z kim mężczyzna rozmawia, ale adwersarz Witolda był ukryty za gęstą roślinnością i nie był widoczny. Blanka nie była zainteresowana problemami obcego, niezbyt sympatycznego mężczyzny. Od samego początku ten człowiek nie wzbudzał jej zaufania. Miał w sobie coś znajomego, a jednocześnie odpychającego. Kojarzył jej się z oślizgłym wężem.

— To nie moja sprawa — pomyślała widząc gestykulującego nerwowo Witolda.

Wychodząc z pokoju na śniadanie spotkała z Bartka. Przywitali się i razem zeszli na taras. Prawie wszyscy już siedzieli przy stole. Nawet Maria była obecna. Mimo ostatnich wybuchów histerii, dziś wyglądała na znacznie spokojniejszą, choć jej wzrok był jakby nieobecny. Bartek miał ochotę zapytać ją o nocne wydarzenia i o to co dokładnie widziała. Zrezygnował jednak widząc jej stan. Przy stole brakowało tylko Anny i Kobierskiego.

— Częstujecie się państwo — zapraszał kucharz Marek, który wraz z Mariolą i Piotrem, sprawnie serwował posiłek gościom.

— Brakuje jeszcze pani Anny — zauważyła Blanka.

— Nic podobnego — odpowiedział kelner Piotr wskazując brodą na pobliską ścieżkę — właśnie idzie.

Ze strony lasu ku tarasowi zmierzała Anna z dość chmurną miną.

— Przepraszam, za spóźnienie — burknęła pod nosem — poszłam na spacer, który trochę się przedłużył.

— A pan Kobierski nie przyjdzie? — Spytał kucharz.

— Przyjdę — powiedział Krystian wchodząc na taras z niewesołą miną.

— Zapraszam — powiedział kucharz wskazując miejsce Kobierskiemu przy stole.

Aktor usiadł i od razu przeszedł do rzeczy.

— Z przykrością muszę stwierdzić, że mamy w hotelu złodzieja — wypalił bez żadnych wstępów.

Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.

— Co ma pan na myśli? — Spytał poirytowanym tonem Sebastian.

— Zginął mi telefon. Nigdzie go nie ma. Przeszukałem cały pokój. Ktoś mi go ukradł! — Odezwał się z ogromną pretensją w głosie aktor robiąc wielce obrażoną minę.

— Może gdzieś go pan zostawił albo zgubił — próbował zbagatelizować sprawę Sebastian — wczoraj przecież miał go pan przy sobie.

— O ile dobrze pamiętam to znowu robił pan jakieś zdjęcia — burknęła Anna.

— Owszem robiłem zdjęcia, ale nigdzie nie zostawiłem, ani nie zgubiłem swojego telefonu — irytował się Kobierski — proszę mnie nie traktować jak staruszka z demencją. Jestem pewien, że miałem go przy sobie kiedy wróciłem do pokoju! Jestem absolutnie o tym przekonany! Rano się obudziłem i już go nie było!

— A nikt pana nie odwiedzał w nocy? — Spytała znienacka Mariola.

— Co też pani sobie wyobraża! — Żachnął się Kobierski.

— Przepraszam, nie chciałam pana urazić. Chodziło mi o to, że może ktoś był w pana pokoju…

— Nie, nikogo nie było w moim pokoju! A drzwi zamknąłem na klucz!

— Jak zatem w tej sytuacji mógł panu zginąć telefon? — Wtrącił się do dyskusji Bartek.

— Nie wiem jak! Wiem, że mi go skradziono! Może ktoś z obsługi miał zapasowy klucz! — Kobierski spojrzał znacząco na Mariolę.

— O wypraszam sobie! — Oburzyła się dziewczyna — Nie jestem złodziejką!

— Mariola spokojnie — starał się załagodzić sytuację Bartek — na pewno wszystko się wyjaśni i telefon się znajdzie. Jak wchodzisz do pokoi, żeby na przykład posprzątać?

— Mam zapasowe klucze — dziewczyna odpowiedziała obrażonym tonem.

Kobierski prychnął znacząco. Bartek jednak zgromił go wzrokiem.

— Gdzie są zapasowe klucze do pokoi? — Drążył dalej policjant.

— Są w pokoju socjalnym — wyjaśniła dziewczyna — i wszyscy mogą tam wejść! — Dodała z satysfakcją patrząc wyzywająco na aktora.

— Słuchajcie, po co ta nerwowa sytuacja — starała się załagodzić sytuację Blanka — niech ktoś zdzwoni na pański numer, na pewno usłyszymy dzwonek i telefon się znajdzie.

— Dobry pomysł — kucharz Marek pochwali pomysł.

Po śniadaniu cała dwunastka chodziła ze swoimi telefonami po całym hotelu próbując dzwonić na numer Kobierskiego i nasłuchując dźwięku dzwonka. Niestety wyglądało na to, że sygnał jest nieuchwytny. Nikomu nie udało się zlokalizować zaginionego telefonu.

— Jest pan pewien, że miał pan telefon ze sobą w pokoju? — Dopytywał aktora Sebastian — było takie zamieszanie. Ja na przykład często tak mam, że wydaje mi się, że na pewno coś zostawiłem w danym miejscu, a później okazuje się, że jednak gdzie indziej.

— Proszę nie robić ze mnie wariata! — Oburzył się mężczyzna.

— Nie robię z pana wariata — odpowiedział spokojnie Sebastian — czasem tylko robimy automatycznie powtarzalne rzeczy i nasz mózg ich nie rejestruje. Nie zdarzyło się panu na przykład zostawić auta na parkingu, a potem zapomnieć gdzie go pan zostawił? Bo mnie tak…

— Może i się zdarzyło — mruknął już nieco spokojniej starszy mężczyzna.

— No widzi pan. Na pewno znajdziemy pański telefon. Może wypadł panu gdzieś?

— Może — burknął Kobierski z naburmuszoną miną.

— No widzi pan. Na pewno się znajdzie — pocieszył go Sebastian — ale zanim, to zapraszam państwa po południu na piękną plażę niedaleko hotelu. Czekają tam na państwa niepowtarzalne widoki, przepyszne drinki. Mam bogaty program… — zmienił nagle temat rezydent.

— Ja nie mam ochoty — Maria przerwała szczebioczącemu jak nastolatka Sebastianowi.

— Ależ zapewniam panią… — Rezydent próbował zachęcić Marię do udziału w zabawie na plaży.

— Powiedziałam, że nie mam ochoty! — Syknęła kobieta z gniewem.

— Zostaniemy w hotelu — chciał załagodzić napiętą atmosferę Tadeusz uśmiechając się przepraszająco do Sebastiana.

— Ja też sobie odpuszczę — powiedział obrażony Krystian Kobierski — od leżenia na plaży wolę spacer po lesie. Poszukam swojego telefonu.


Bartek postanowił wrócić do swojego pokoju i odpocząć przed pójściem na plażę. Miał już dość tego urlopu. Zamiast spokoju i wypoczynku na jaki liczył ciągle były jakieś problemy. Jak nie jakiś zmyślony, lub nie niezmyślony, intruz straszący kobiety, to znowu ginące telefony. I jeszcze zebrane tu towarzystwo było dość nieciekawe. No, poza Blanką, która jako jedyna w tej grupie była do rzeczy — uśmiechnął się do siebie na wspomnienie młodej kobiety, która od samego początku mu się spodobała. Wszedł do swojego pokoju i już zamierzał rzucić się na łóżko, kiedy zobaczył jakiś ruch na balkonie. Ewidentnie ktoś tam był. Podszedł do drzwi balkonowych najciszej jak potrafił. Odchylił lekko kotarę zasłaniającą wyjście na balkon i zobaczył Piotra mocno pochylonego nad barierką balkonu.

— Hej! Co tu robisz?! Jak tu wszedłeś?! — Zdenerwował się.

Przestraszony Piotr odwrócił się gwałtownie.

— Ale mnie przestraszyłeś — powiedział śmiejąc się nerwowo.

— Co tu robisz? — Bartkowi nie było do śmiechu.

— Przepraszam, myślałem, że kiedy będziecie na śniadaniu sprawdzę barierki balkonów.

— Co? Po co?

— Jestem tu też konserwatorem. Zauważyłem, że jedna z barierek nie jest stabilna i postanowiłem sprawdzić wszystkie pozostałe — tłumaczył speszony Piotr.

— I co wszystko w porządku? — Bartek spytał z ironią.

— Tak, u ciebie tak, ale niektóre będę musiał poprawić — powiedział mężczyzna pakując narzędzia do skrzynki i zbierając się pośpiesznie do wyjścia.

Bartek odprowadził wzrokiem intruza do drzwi wejściowych. Tłumaczenie Piotra wydawało mu się dość dziwne i mało przekonujące. Wyjrzał czujnie przez balkon szukając przyczyny zainteresowania konserwatora jego balkonem. Na balkonie, piętro niżej, tuż pod swoim pokojem zobaczył Witolda, który nerwowo wycierał pot z czoła. Ktoś z nim był, jednak nie mógł dojrzeć kto. Widział tylko cień sylwetki.

— To bardzo ważne — tłumaczył komuś Witold — ja muszę. Wymyśl coś. To sprawa życia i śmierci.

Bartek próbował wychylić się na tyle, aby dojrzeć rozmówcę Witolda, ale niestety ten stał w głębi balkonu.

— Nie wychylaj się tak, bo wypadniesz — usłyszał ciepły głos Blanki dobiegający z sąsiedniego balkonu.

Powiódł wzrokiem za dobiegającym do niego głosem kobiety. Blanka stała na balkonie i przyglądała mu się z figlarnym błyskiem w oku. Na jej widok natychmiast zapomniał o nietypowej sytuacji, którą przed chwilą obserwował. Teraz wszystkie jego zmysły skupione były na postaci stojącej na sąsiednim balkonie.

Plaża

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 76.08