1. Arabski terrorysta jest najlepszym chirurgiem w mieście
Arabski terrorysta jest najlepszym chirurgiem
Rano zakłada pod fartuch pas szahida
Wypija kawę i idzie na oddział
Ma zaplanowane na dzisiaj cztery operacje
W tym jedną specjalną i być może jedyną
Bo postanowił się wcześniej wysadzić w powietrze
W strategicznym punkcie szpitala
Tak żeby cały budynek się zawalił
Sprawdził to w internecie na architektonicznych planach
Na razie robi rutynowy obchód
Uprzejmie rozmawia z pacjentami
Jakaś kobieta podchodzi na korytarzu
Ze łzami w oczach mu dziękuje
Za udaną operację córeczki
Która szybko wraca do zdrowia
Arabski terrorysta jest najlepszym chirurgiem
Wzruszenie tej kobiety trochę go zbija z tropu
Wołają go na operacyjną salę
Pacjent jest już przygotowany i w narkozie
To będzie przeszczep nerki i doktor Aziz
Ma wrażenie że wiele bardziej to przeżywa
Niż plan wysadzenia siebie i szpitala w powietrze
Dla Allaha i świętej sprawy dżihadu
Więc decyduje się że jeszcze przeprowadzi
Tę operację a dopiero potem..
Wychodzi z sali po czterech godzinach
Jest wyczerpany a przed gabinetem
Jakiś mężczyzna mu dziękuje za uratowanie żony
Dr Aziz czuje się skrępowany
Teraz ma chwilę dla siebie
Idzie na zewnątrz zapalić
Coś go szczególnie dzisiaj uwiera pod fartuchem
Naładowany dynamitem pas szahida
Już od tygodnia przychodzi w nim do pracy
Ale mu w wykonaniu misji ciągle coś przeszkadza
Zaraz ma przeprowadzić operację dziecka
Są marne szanse lecz Allah jest wielki
Arabski terrorysta jest najlepszym chirurgiem w mieście
Więc postanawia jeszcze ten jeden raz
A potem w toalecie która
Jest strategicznym punktem na planie szpitala
Naciśnie guzik żeby odpalić ładunek
Bardzo mu dobrze poszła ta ryzykowna operacja dziecka
Jest wieczór i dr Aziz już poważnie przepracowany
Przed jego gabinetem gdzie na ścianie
Wiszą portrety Hipokratesa i Avicenny
Czeka żeby mu podziękować chyba z siedem osób
Wszyscy są bardzo wdzięczni i wzruszeni
Teraz już chyba tego nie wytrzyma
Ci ludzie którzy cisną się do niego żeby podziękować
Jak by był prawą ręką Boga
Tą ręką sięga niemalże bezwiednie po detonator
Który spokojnie cały czas spoczywa w kieszeni fartucha
Głaszcze go czule kciukiem dotyka guzika
„Słodkie jąderko prawdy” właśnie sobie przypomniał
To powiedzonko ze studiów jego profesora
Na czoło występują mu kropelki potu
I twarz mu blednie mimo że jest śniady
Ludzie coś widzą że ich zbawca się niezbyt dobrze czuje
Na pomoc doktorowi przychodzi pielęgniarka
Wyciąga go z otaczającego tłumu podziękowań
Panie doktorze ważna sprawa
Prowadzi go do gabinetu
Zamyka drzwi robi mu kawę
Można pomyśleć że darzy go uczuciem
Patrzy na niego z troską
On jest bardzo zmęczony
Ta trzecia operacja została przełożona
A on pomyślał że ta czwarta również ta specjalna
Potem już wraca swoim mercedesem
Czarną C Klasą do domu
Pas szahida położył obok na siedzeniu
Doktor ma już tego wszystkiego dosyć
Droga prowadzi przez most nad jeziorem
Wyrzuca pas szahida przez otwarte okno
I dodaje gazu
Marny wojownik jest ze mnie dżihadu
Chyba się wcale nie nadaję na tę świętą wojnę
Trzyma bezwiednie detonator w dłoni
Którego chyba zapomniał wyrzucić
Naciska guzik
Rano w telewizorze jest transmisja znad jeziora
Które mu dziwnie znajomo wygląda
Na powierzchni unoszą się pokazuje kamera
Dziesiątki może setki ryb do góry brzuchem
Dr Aziz nie może w to uwierzyć
Był taki zmęczony i w ogóle o tym nie pomyślał
Arabski terrorysta jest najlepszym chirurgiem
Dobrze że nie został weterynarzem
Albo co gorsza ichtiologiem
2.Dance macabre
Jestem martwy
Ze skóry obdarty
Wiszę w rzeźni na haku
W zapadającym zmroku
Jutro przyjdą z rana oprawcy
Fachowcy od rozbierania
Nie do naga tylko na części
To pierwsza zmiana
Potem kości
Zostaną zmielone
A skóry wyprawione
Jak dusze poza
Świat trójwymiarowy
Rozglądam się dokoła
Mam gałki oczne
Pozostawione w oczodołach
Więc widzę świnie i krowy
Tak samo potraktowane
Bez litości
I też bez nienawiści
Po prostu pragmatycznie
Do zjedzenia
Na buty rękawiczki
Na tapicerki w luksusowych samochodach
A ja tu jestem jedynym
Przedstawicielem rodzaju ludzkiego
Dostałem się tutaj chyba przypadkiem
Czy wyglądałem jak świnia albo krowa?
A może ktoś mnie zaczarował?
Dlaczego rzeźnik mnie w głowę nie walnął
Ośmiokilowym młotem
Gdy na taśmie przejeżdżałem?
Nic nie pamiętam potem
Wszystko czerwone
Język mam jeszcze w ustach
Choć usta mi zabrano
Nie trzymam za zębami
Języka i nawijam
Może to się nagrywa
Gdzieś w kronice akaszi
Nadziei nie tracę
Nie wiem na co
Mam niespętane ręce
I nogi
Więc tańczę
Mój ostatni taniec
Hak mi się wbija coraz bardziej
Pod ostatnie żebro
Zabite krowy i świnie
Tańczą razem ze mną
One podrygują
Tańczę w ramach protestu
Dance macabre
Przeciw takiemu traktowaniu
Żywych istot
Choć dostałem się tutaj
Myślę że przypadkiem
Moja żona na pewno
Niepokoi się o mnie
Pewno szuka w szpitalach
I na komisariatach
Ale nie wpadnie na to
Że jej męża
Na haku powiesili
W rzeźni na granicy miasta
Bo widać przez okno
Być może za czas jakiś
Gdy pójdzie na zakupy
Parówki zrobione ze mnie
Bez słów jej przypomną
Moją miłość do niej
3. Dobermany
Facet budzi się rano
W nie najgorszym nastroju
Coś mu się przypomina
Nie pamięta dokładnie
Coś miał zrobić
Może miał umyć głowę?
Albo pościelić łóżko?
A może kwiaty podlać?
Zjeść śniadanie?
Coś mu nie daje spokoju
Więc improwizuje
Eliminując krok po kroku
Ewentualne zadania
Wreszcie już wie
Ach co za ulga!
Facet opuszcza mieszkanie
Podchodzi do solidnych czarnych drzwi
Na tyłach domu
Skąd dobiega warczenie
I groźne ujadanie
Facet ma nieprzytomny wyraz twarzy
Wygląda jak w transie
Wyjmuje klucz przekręca zamek
Odgłosy z drugiej strony drzwi
Się intensyfikują
Coś w te drzwi wali
Widać że ledwo wytrzymują we framudze
I wtedy facet się otrząsa
Jakby dopiero zrozumiał co zrobił
Jakby dopiero sobie uświadomił
Próbuje zamknąć drzwi
Na powrót kluczem
Ale klucz wpada mu do kałuży
Drzwi są zamknięte tylko na klamkę
A klamka razem z drzwiami podskakuje
Facet rozumie już co zrobił
I że już jest za późno
Rzuca się do ucieczki
Pędzi na oślep przez ulicę
O mały włos nie został rozjechany przez autobus
Przedziera się przez jakieś krzaki
Cały już podrapany i zdyszany
Przebiega szosę szybkiego ruchu
Słychać klaksony ale znowu się udało
Wpada do lasu
Nawet nie zdaje sobie sprawy
Że jest w pidżamie
Po drodze zgubił kapcie
Biegnie boso
W tym czasie drzwi się otwierają z hukiem
Z rozmachem uderzają w ścianę
Klamka została zwolniona psią łapą
Wypadają z impetem cztery dobermany
Cztery złaknione krwi piekielne bestie
Z przerażającym ujadaniem
Na pełnej prędkości
Ruszają w pościg za swoją ofiarą
I nieomylnie jego śladem
Nawet nie zwalniając
Bez szwanku pokonują ulicę
I przelotową trasę
Już są w lesie
Pomiędzy drzewami
Facet który dalej boso
Biegnie na złamanie karku
Za chwilę je usłyszy już je słyszy
On jest na skraju totalnego wyczerpania
Dystans się zmniejsza drastycznie
On się potyka i zatacza
Psy w pełnym cwale
Już go widzą
Cztery piekielne warczące
Maszyny do zabijania
Facet nie może złapać oddechu
Psy są tuż za nim
On wie że od ataku
Dzielą tylko sekundy
I wtedy coś się dzieje znowu
Z wyrazem jego twarzy
Śmiertelne przerażenie
Zamienia się w spokój
Facet się zatrzymuje
I odwraca przodem
Prosto na linii
Nadbiegających dobermanów
Które właśnie lecą
W sprężynowym skoku
Dwa z tyłu dwa z przodu
Z obnażonymi zębami
Krwi złaknione
Zaprawdę piękny
I przerażający jest to widok
Czterech piekielnych dobermanów
W decydującym na ofiarę skoku
Jakby film całkiem zwolnił
Facet stoi wyprostowany
Twarz ma odprężoną
Oddycha szybko i głęboko
Podnosi obie ręce w górę
Zamiast się zasłonić
Oczy ma całkiem spokojne
Nieruchome
On stoi a psy w wyskoku
Lecą żeby zatopić w nim zęby
I wtedy dzieje się coś niezwykłego
Psy przelatują przez niego na wylot
Przechodzą jak hologram
Jak światło przez szybę
Stają się dobermany
Te bestie piekielne
Coraz mniej materialne
Lecąc w powietrzu
Zupełnie się rozpływają
Ich wściekłe ujadanie
Ścisza się stopniowo
Tak jak ich obraz
Wszystko wraca do normy
Facet jest tak wyczerpany
Że ledwo dyszy choć głęboko
I ledwo stoi
Zaczyna w końcu
Bardzo wolnym krokiem
Wracać do domu
Mruczy do siebie
„No dzisiaj to już
Mało brakowało”
4. Jestem kroczącym drzewem
Jestem kroczącym drzewem
Ptaki siedzą w moich gałęziach
Gdy idę wiatr w moje liście śpiewa
Stare kolędy a potem
Kiedy przybiera na sile
Metal połączony z hiphopem
Kojarzy mi się z mechaniczna piłą
Więc biegnę i wszystko
Ustępuje mi z drogi
Nawet słonie i samochody
Ludzie skaczą do wody
Kiedy przebiegam mostem
I dalej na autostradę
Wiatr przybiera jeszcze na sile a potem
Wszystkich wyprzedzam
Siejąc wokół panikę
Jak moje spadające liście
Jestem biegnącym drzewem
Ptaki uciekły już z moich gałęzi
Przestraszyły się że jestem stuknięty
Czy przez jakiś samochód
Który wjechał we mnie?
Nie wiem
Jestem starym dębem
I skórę mam grubą
I bez butów biegłem
Wężowe moje korzenie
Uderzały o ziemię
Wiatr ucichł więc
Zwolniłem trochę
Znów usłyszałem stare kolędy