Wszystko się zmieniło
Minął już rok, od kiedy rozprawili się z mafią. Dwanaście miesięcy, pięćdziesiąt dwa tygodnie, dokładnie trzysta sześćdziesiąt dwa dni. Sky dobrze zapamiętała tamtą datę. Nie dlatego, że po raz pierwszy zobaczyła śmierć innego człowieka, ani nie dlatego, że sama się do niej przyczyniła. Ten dzień wyrył się w jej pamięci, ponieważ zmienił wszystko. Ten dzień zabrał jej Alicję.
Mieszkali dalej razem, Czarny Kot działał tak dobrze, że stał się znany w odpowiednich kręgach na całym świecie. Uprowadzony Rusek przysiągł nigdy więcej nie wejść Alicji w drogę w zamian za wolność. Sukinsyn odbudował cały interes swojego poprzednika i sam wszedł z wiedźmą w układ. Wszystkie talenty ze Sky włącznie znalazły się pod ochroną Dymitra. Było to użyteczne. Został w końcu… odpowiednio uwarunkowany. Piromanka nie mogła też powiedzieć, że nie zżyli się, nie zgrali, nie stworzyli jednej, wielkiej, patologicznej rodziny. Nie mogła tego powiedzieć. Żyło im się dobrze. Jak pączki w maśle, czy jak to się tam mówi. Był tylko jeden problem, którego inni zdawali się nie dostrzegać. Alicja się zmieniła. Właściwie to już chyba nawet nie była jej Alicja.
Zmiany były subtelne i nie nastąpiły z dnia na dzień, ale Sky je widziała. Widziała, jak zachodziły, jak kształtowały na nowo osobowość wiedźmy. Robiła dokładnie to samo i wciąż celebrowała dokładnie te same, prywatne rytuały, ale była w tym subtelna różnica. Jakiś rodzaj dostojeństwa, którego tam wcześniej nie było, wyrafinowania, na jakie nigdy nie umiała się zdobyć. Śmiała się i żartowała, ale gdzieś głęboko w środku niej panował wieczny chłód. Nie podobało się to piromance ani trochę.
— Jeśli będziesz mi się tak przyglądać choćby minutę dłużej, to jestem gotowa przysiąc, że w końcu uda ci się przeszyć mnie wzrokiem i padnę martwa na podłogę — powiedziała spokojnie Alicja, czytając książkę.
— To ci nie grozi — odpowiedziała Sky i westchnęła ciężko.
Już to przerabiały, już o tym rozmawiały i już była zapewniana, że wszystko sobie uroiła, ale ona wiedziała. Wszyscy mogli być ślepi, ale ona widziała to aż nazbyt wyraźnie. Ona i Trzynasty. Dziwne, że to w nim właśnie znalazła sojusznika. Musiało się taka stać, powiedział jej kiedyś. Nic więcej nie dodał, nic więcej nie wyjaśnił, ale też i nie musiał. Sky nie zrozumiałaby zawiłych tłumaczeń, ale paradoksalnie potrafiła wszystko pojąć na niepojętym dla niej samej poziomie emocjonalnym. Alicja straciła swój wewnętrzny ogień palący ją od środka. Stała się stalą, stała się opoką dla pozostałych. Stała się ich przywódczynią. Sky to rozumiała. Potrzebowali jej właśnie takiej, więc się dla nich zmieniła. To jednak nie zmieniło faktu, że Sky tęskniła. Tęskniła za Alicją, która się na nią wściekała, która się gubiła we własnych lękach, która nie wiedziała, dokąd iść, ale zawsze robiła dobrą minę do złej gry. Tęskniła za Alicją, która była człowiekiem. To po niej nosiła żałobę. Po jej Alicji.
Codzienność
To był piękny, słoneczny dzień, jeden z pierwszych naprawdę ciepłych. Alicja przejrzała kalendarz, skrzywiła się lekko, po czym spojrzała na Sky i skrzywiła się jeszcze bardziej.
— Czy ja mam twarz gównem wysmarowaną, że mi się tak przyglądasz?
Sky bez słowa odwróciła się na pięcie i wymaszerowała z gabinetu wiedźmy. Alicja pokręciła głową, wracając do przeglądania grafiku.
— Ona jedyna dostrzega prawdę — szepnął jej prosto do ucha albinos.
Wiedźma odłożyła kalendarz, po czym spojrzała na białowłosego mężczyznę.
— Trzynasty, miej litość — powiedziała spokojnie.
To zabawne, ale nie mogła sobie przypomnieć, kiedy i dlaczego zaczęli go tak nazywać. To imię, czy raczej pseudonim, pasowało do niego w takim samym stopniu, jak do niej sławna „Al”. Te imiona były symbolami, choć nie do końca rozumiała, co niby mają one oznaczać. Trzynasty powiedział jej kiedyś, że to wiadomość, którą zrozumieją tylko ci, do których jest skierowana. Nie dopytywała. Ważne, że miało to sens, a reszta jakoś jej nie obchodziła.
— Wpadłem powiedzieć ci, że kapłanka ma w pokoju cztery kruki. — Mrugnął do niej, po czym niby nigdy nic wyszedł z pokoju.
Rozmowy z nim były coraz dziwniejsze, ale do wszystkiego szło przywyknąć. Do wszystkiego. Ruszyła przed siebie, zastanawiając się, gdzie po drodze zgubiła całą złość.
***
Bliźniaczki stawiały karty komuś, kto słono za to płacił. Jego pytania były jednak nudne i bez polotu. Nie musiały nawet korzystać z talii, by móc na nie wszystkie odpowiedzieć. Wystarczyło na niego popatrzeć, a potem dodać dwa do dwóch.
— Zdradza cię od roku…
— …z twoim asystentem — odpowiedziały znudzone, wykładając kolejne karty. — Już niebawem…
— …zajdzie z nim w ciążę, ale…
— ...nie odejdzie od ciebie. Zrobi to dopiero…
— ...gdy uznasz jej dziecko.
— Co za suka! — krzyknął wściekły klient.
Nie odpowiedziały na to nic. W końcu to, co widziały w kartach, to jego liczne zdrady, nie jej.
— Coś jeszcze? — spytały, jednocześnie patrząc z utęsknieniem na zegarek.
— A co będzie z projektem, nad którym aktualnie pracuję? Czy…
— Za dwa dni…
— …zostanie przydzielony komuś innemu. Wtedy…
— …upadnie.
— Co?! — wrzasnął na całe gardło i natychmiast zrobił się czerwony na twarzy. — Jak?! Dlaczego?! Komu?!
I tak bez końca od godziny. Czy ona wczoraj doszła, czy jutro zgodzi się na seks analny, czy stażystka ma na mnie oko, czy jutro spadnie śnieg, czy samolot się opóźni… Głowy im już od tego pękały, ale instrukcje Al były jasne, więc czy im się to podobało, czy nie, każdy dostawał to, za co płacił, a one naprawdę potrzebowały tych nowych bucików za trzydzieści tysięcy.
— No, a czy…
— Czas…
— …minął — powiedziały, z ulgą wskazując zegarek.
Niechętnie, ale wyszedł. Gdy zamknęły się za nim drzwi, dziewczyny odetchnęły z ulgą.
— Idiota — warknęły jednocześnie.
— Pyta…
— …o wszystko, ale nie spyta…
— ...czy dożyje jutra. Kretynowi…
— ...dobrze tak.
Pokiwały głowami z zadowoleniem. W czasie, gdy zalewał je kretyńskimi pytaniami, one sprawdziły w kartach to, co naprawdę było ważne. Facet będzie miał dziś śmiertelny wypadek i koniec. Nic więcej i tak nie ma znaczenia. Mogły mu mówić, co im się podobało. To nic nie zmieni, skoro nie dożyje jutra.
Z zadowoleniem oczyściły karty, po czym rozłożyły je szybko. Miały tylko kwadrans, nim przyjdzie kolejna osoba.
— Och! — wyrwało im się jednocześnie. — To nie jest dobry znak.
Zebrały pośpiesznie karty i ponownie je przetasowały, wykładając ostrożnie jedna przy drugiej. Jęknęły, widząc, że odpowiedź jest jasna i precyzyjna.
— Dlaczego?! — krzyknęły, szczerze zrozpaczone. — Nie potrzebujemy dodatkowych treningów! Ani pracy w brudnym terenie!
Kładły karty dalej, aż nagle zniknęły marsowe miny, a obie bliźniaczki wybuchły perlistym śmiechem. Do pokoju wszedł zaniepokojony Cień.
— Nie właź jak do siebie! — krzyknęły, ale nawet jego grubiaństwo nie mogło zepsuć im dnia.
— Komu z nas cegłówka zleci na łeb, że się tak cieszycie? — spytał przyglądając im się podejrzliwie.
Nie odpowiedziały, ale zamiast nich odpowiedział mu dziki wrzask kapłanki.
***
Kapłanka darła się, jakby obdzierano ją ze skóry. Alicja po prostu stała w drzwiach, nic nie robiąc drugiej kobiecie, o nic nie pytając, nic nie mówiąc. Stała i patrzyła wymownie na ptaki uwięzione w niewielkiej klatce.
— One są mi potrzebne! — wrzeszczała kapłanka.
Do pokoju wpadli pozostali, z Yoko na czele. Gdy uzdrowicielka zobaczyła zwierzaki, od razu cofnęła się o krok i założyła ręce na piersi.
— Nie odbierzecie mi ich! Ja ich potrzebuję! POTRZEBUJĘ! — wrzeszczała kapłanka.
Szaman bez słowa podszedł do okna, otworzył je na oścież, potem uchylił drzwiczki klatki i wypuścił niewolników.
— Nie! — wrzasnęła kapłanka, ale nie wykonała żadnego gestu, nie rzuciła się, by powstrzymać swojego towarzysza. — Nawet nie wiecie, co planowałam z nimi zrobić! Nie mieliście prawa!
Alicja wymownie spojrzała na przygotowany nóż i czarkę na krew.
— To tylko akcesoria — powiedziała nagle skruszona. — Tło, gadżety czy jak tam chcecie to sobie nazwać.
Okno zostało zamknięte, a Alicja wyszła bez słowa. Później się tym zajmie. Teraz miała klienta.
***
Michaił słyszał krzyki. Nie zwrócił na nie większej uwagi z dwóch powodów. Po pierwsze wiedział, co kapłanka ma w pokoju, a po drugie przyjmował właśnie klienta na kozetce.
— …widzę ją. Siedzi zapłakana przy kuchennym stole. Chyba coś jej zrobił, ale nie jestem pewien — mówił pełnym napięcia głosem zahipnotyzowany mężczyzna.
Michaił słuchał uważnie. Nagle głos się zmienił.
— Przekaż wiedźmie, że kropla wywołała fale docierające do dalekiego krańca akwenu.
Rosjanin zamrugał, po czym natychmiast spisał słowa.
— Zrozumie? — spytał sceptycznie.
— Bez znaczenia. Jej opiekunowie zrozumieją.
Michaił gwizdnął cicho, ale szybko przypomniał sobie, o co chciał spytać tajemniczy głos.
— Prowadzę z nią sesje, choć trudno nazwać to sesjami. Czy…
— Musi odzyskać utraconą wiedzę w możliwie najmniej inwazyjny sposób.
— To znaczy?
— Bez odzyskiwania całej pamięci, łamania pieczęci nałożonych w Niebie i zabijania wszystkich dookoła.
— Ano tak — przyznał hipnotyzer, kiwając głową ze zrozumieniem.
Gdy w grę wchodziła Alicja, niemal nic go nie dziwiło i niemal nic go nie szokowało. Dewastowanie otoczenia myślą? Oczywiście. Przymuszanie kogoś do samobójstwa? Dlaczego nie. Odpalanie papierosa palcami? Pewnie.
— Dobrze sobie radzicie. Nie zgubcie tylko odpowiedniego tempa.
Michaił pomyślał o Trzynastym i zadrżał lekko.
— Bez obaw. Mamy tu specjalistę od takich spraw.
Głos odszedł. Michaił dokończył sesję bez żadnych przygód więcej.
***
Alicja weszła do pokoju, w którym czekał na nią Dymitr. Przywitała się z nim, po czym usiedli naprzeciwko siebie i, nic nie mówiąc, obserwowali się czujnie. Dymitr nie wytrzymał tej przytłaczającej ciszy po pierwszych trzech minutach.
— Nie spytasz mnie, z czym do ciebie przyszedłem?
— Po co? W końcu sam mi powiesz.
Słysząc taką odpowiedź, pokręcił niechętnie głową.
Włodek miał zwyczaj sprowadzania Alicji do siebie, gdy tylko naszła go taka ochota. Dymitr bał się wiedźmy. Wiedział, że tej kobiety nie da się zastraszyć ani nie da się kontrolować. Korzystał z jej usług tylko w najbardziej naglących i najcięższych przypadkach. Dziś niestety nadszedł jeden z takich dni.
— Dwójka z moich ludzi zaginęła — powiedział, ale wiedźma nie podjęła tematu, tylko wciąż cierpliwie mu się przyglądała. Niechętnie dodał: — Oddelegowanych do chronienia waszego domu.
Nie wyglądała na zaskoczoną. Dymitr nie był pewien, czy tę kobietę w ogóle da się zaskoczyć. Jeszcze rok temu… Nieważne. Sam się do tego wszystkiego przyczynił, więc co za różnica, jaka teraz była?
Wiedźma nagle wstała, podeszła do drzwi, po czym zawołała kogoś cicho. Do pokoju wszedł mężczyzna, na którego mówiono Cień. Dymitr wiedział, że to jej prawa ręka. Skinął mu głową na powitanie, tamten odpowiedział w ten sam sposób. Alicja powiedziała jedno słowo, którego Dymitr nie dał rady wyłapać. Cień natychmiast wyszedł z pokoju. Zapewne posłała po bliźniaczki, pomyślał, nie wiedząc, czy ufa temu dziwnemu duetowi.
Nie minęła minuta, jak do pokoju weszła drobna blondynka w ślicznej, rozkloszowanej sukience. Chyba nazywano tę osobę pensjonariuszką. Dziewczyna spojrzała na mężczyznę, po czym zarumieniła się i, zawstydzona, spuściła wzrok. Dymitr ledwie ją poznał. To była ta, o której myślał dawno temu, że wiedźma ją zabiła.
— Gizela, muszę porozmawiać z twoim przyjacielem — powiedziała Alicja.
— Um… on… bo… ja… — Blondynka zaczęła się plątać.
— Wyłaź, sukinsynie, bo nie mam czasu na te bzdury — poleciła wiedźma znudzonym głosem.
Dymitr zmarszczył lekko brwi. Nagle ciałem dziewczyny wstrząsnęły jakieś dziwne dreszcze, potem wygięła się nienaturalnie, aż wreszcie jej twarz przybrała wyjątkowo nieprzyjemny wyraz.
— Czego ode mnie chcesz, łajzo? — spytał demon siedzący w dziewczynie.
Mężczyzna wzdrygnął się, ale natychmiast nad sobą zapanował. Nie wierzył, gdy jego ludzie mówili, że blondynka prawdopodobnie zabiła już około trzydziestu osób. Jak? Taka drobna? Teraz jednak, widząc jej dzikie oczy, był w stanie w to uwierzyć bez większego problemu.
— Łajzo? — spytała z niedowierzaniem wiedźma.
Jak ona mogła pozostawać taką spokojną w obliczu tego… czegoś?
— Zabroniłaś mi się nazywać dziwką i kurwą, to jak mam do ciebie mówić?
— Możesz zacząć od „proszę pani”.
— Twoje niedoczekanie, łajzo — warknął demon i w tym momencie upadł, jakby ktoś uderzył go z całej siły w brzuch. — Prze...praszam… proszę… pani.
— Tak lepiej. A teraz wstawaj z kolan, Igor.
— Nie… jestem…
— Zaginęli ludzie Dymitra — powiedziała chłodno wiedźma.
Demon przez chwilę oddychał ciężko, po czym powoli podniósł się z ziemi.
— Nie za dużo masz mocy? Tatuś nie mówił, żebyś nią nie srała na lewo i prawo? — Demon wycedził, wściekły, ale natychmiast się opamiętał i dodał: — Ja nic z nimi nie zrobiłem.
— A kto zrobił?
— Nie mam oczu dookoła głowy. Jeśli…
— Dowiedz się do wieczora.
— Nie będziesz mi…
— To wynoś się z Czarnego Kota. Nie potrzebuję tu żadnych cholernych pasożytów. Skoro nic nie robisz, to…
— Daj mi czas do rana. Zupełnie jakbyś nie miała sztabu swoich ludzi. Na chuj ci oni, jeśli wysyłasz i tak mnie? — warknął Igor, wychodząc z pokoju.
Alicja bez słowa zamknęła za demonem drzwi, po czym podeszła do biurka i wzięła do ręki telefon. Nim wybrała numer, aparat sam zadzwonił. Z kimś przez chwilę rozmawiała. Niecałe trzy minuty później weszła do pokoju piękność w ognistoczerwonych włosach i w dopasowanej, granatowej sukience.
— Bliźniaczki są zajęte, ale ja się tu przydam — powiedziała tamta.
Amelia, przypomniał sobie błyskawicznie Dymitr. Widząca przeszłość. Nie czekając na to, co kobieta mu powie, sięgnął do kieszeni i wyjął talię kart należącą do jednego z jego ludzi. Widząca przeszłość wzięła je ostrożnie do ręki, po czym przymknęła oczy. Przez chwilę siedziała w ciszy, po czym niechętnie uniosła powieki i spojrzała bez słowa na wiedźmę. Cokolwiek zobaczyła, nie było to nic dobrego.
— Mów — poleciła jej wiedźma.
Amelia spojrzała na Dymitra, po czym westchnęła cicho.
— Obaj nie żyją — powiedziała wreszcie.
— Jak? — spytał Dymitr, dziwiąc się własnemu spokojowi.
— Strzał w tył głowy.
— Kto?
— Mężczyzna w ciemnym płaszczu. Miał na palcu taki sam sygnet jak ty. Była noc, więc nie widziałam go zbyt dobrze.
— Sygnet — powtórzył głucho Dymitr.
Zacisnął dłonie w pięści. Sygnet oznaczał, że zabił ich ktoś od niego, albo ktoś, kto podszywał się pod jednego z jego ludzi. Ciemny płaszcz niewiele mówił. Spojrzał prosto w oczy Amelii, a ta uśmiechnęła się przepraszająco. No cóż. Taka informacja była i tak cenna. Teraz wiedział przynajmniej, od czego zacząć.
— Nie jestem w stanie powiedzieć ci wiele o zabójcy, bo to nie jego rzecz, ale daj mi jeszcze chwilę.
Kobieta znów przymknęła oczy. Alicja w tym czasie położyła jej delikatnie dłoń na ramieniu. Dymitr mógłby przysiąc, że włoski na całym ciele nagle stanęły mu dęba, jakby tuż obok znajdowało się źródło potężnej energii.
— Ciało właściciela sygnetu leży zakopane niezbyt głęboko pod skręconym, uschniętym drzewem w pobliskim lesie. To drzewo, które lokalni nazywają drzewem wiedźmy. Jedź główną na zachód, tam miń dwa zjazdy i trzy miejsca, w których mógłbyś się zatrzymać na dłużej. Stań w czwartym, ukrytym za dużym świerkiem. Zatrzymaj się, a potem idź ścieżką wydeptaną w głąb lasu jakieś piętnaście minut. Potem skręć w lewo. Nie jestem dobrą nawigatorką, ale dróżka jest dość wyraźna. Drzewo zobaczysz po kolejnych piętnastu minutach. Tam znajduje się miejsce, w którym ziemia została przekopana…
— A co jeśli… — Zaczął Dymitr spokojnie, na co kobieta odpowiedziała mu tylko:
— W takim razie szukaj gałęzi rosnącej w dół. Pod nią jest ciało. Widzę, jak je zakopują. Jest ich tam czwórka. Nie używają swoich imion, ale… Jednemu coś się wymsknęło. Mówi, że jeśli pójdziesz z tym do nas, to nie wymkną się wiedźmie. Reszta też się boi, ale zbywają go śmiechem. Mówią, że przesadza. Munio. Nazwali go Munio.
Dymitr zerwał się na równe nogi. Munio. Cholera jasna!
— Jak on wygląda? — spytał, nie kryjąc rozgoryczenia.
— Ma bliznę przy nosie i…
— To Munio — warknął Dymitr, siadając ciężko w fotelu.
— Znajdź ciało i przynieś coś z grobu, a powiem ci wszystko ze szczegółami.
Skinął głową. Amelia pożegnała się i wyszła. Wiedźma usiadła naprzeciwko niego.
— To kuzyn Włodka. Nie chciałem go przyjmować, ale…
— Chcesz, żeby bliźniaczki postawiły ci jutro karty? — spytała Alicja obojętnie.
— Nie — odpowiedział cicho. — Wiem, co powinienem wiedzieć, a resztą zajmę się osobiście. Dziękuję za pomoc. Jeszcze dziś wyślę kogoś z pieniędzmi.
— Jeśli potrzebujesz jakiegoś wsparcia i…
— Nie. To moi ludzie i muszą wiedzieć, że takimi sprawami mogę zająć się osobiście.
Skinęła głową. Rozumiała go. To dziwne, ale miał wrażenie, że ze wszystkich ludzi na świecie ona jedna naprawdę wiedziała, o czym mówi. Z drugiej strony prowadziła to dziwne miejsce. Czy ono różniło się aż tak bardzo od biznesu Dymitra? Mężczyzna przypomniał sobie płomienie i strzały, a potem ciszę. Nie, nie różniło się aż tak bardzo. No, może poza tym, że on swoim ludziom musiał kupić broń i naboje, ona mogła za to wypuścić hordę demonów z samego dna piekieł.
Do pokoju wszedł Cień. Podał Alicji jakąś kartkę. Ta przeczytała ją, po czym skinęła i pozwoliła mu odejść. Nim prawa ręka wiedźmy zniknął za drzwiami, odwrócił się po raz ostatni, spojrzał na Dymitra, po czym spokojnie powiedział:
— Nie otwieraj drzwi, gdy zegar zacznie bić, a telefon dzwonić. On będzie czekał z bronią w środku.
— Jakich drzwi?
— Gdy zabije zegar, zrozumiesz. Szkoda czasu na tłumaczenia — powiedział Cień i wyszedł.
Dymitr podrapał się po policzku i po chwili zrezygnował z zadania reszty nurtujących go pytań.
***
Wiatr słuchał kapłanki w milczeniu. Kłócenie się z nią w tym stanie i tak mijało się z celem. Cieszył się tylko z jednego — wiedźma się zmieniła, nie była już tak porywcza. Gdyby nie to, kapłanka zapewne miałaby już kilka kości poważnie połamanych. Z drugiej jednak strony ten sam spokój był też niebezpieczny. Nie krzyczała, nie denerwowała się, nie mściła się od razu. Cierpliwie czekała, miała czas przemyśleć wszystko, poukładać sobie w głowie. Jej kary stały się o wiele bardziej bolesne, choć nie w sensie fizycznym. No cóż, tak jednak musiało być. Tak mówiły mu duchy jego przodków.
— …więc nie wiem, w czym problem. To tylko głupie ptaki. Zabiliśmy ludzi, a ona robi aferę o ptaki. Możesz mi to wyjaśnić? — spytała wściekła kapłanka.
Wiatr przemyślał wszystko spokojnie i uznał, że w tym wypadku przydałoby się jednak kilka połamanych kości. Albo igła i nić w celu zaszycia czyichś ust.
— Już ci tłumaczyła. Śmierć przyciąga śmierć, a moc pozyskana z zabijania jest jedynie ułamkiem tego, co ona sama może ci w dowolnej chwili przekazać.
— Tak, ale ja się param voodoo. W to wpisana jest śmierć. Moi bogowie…
— Ona ich pożarła — przypomniał mało subtelnie Wiatr.
— No i co z tego? Jeśli ktoś przychodzi do kapłanki, to oczekuje, do cholery, krwi! To są elementy składające się na całe, wielkie show! Jak może zabijać ludzi, a potem mieć problem…
— Więc zabijaj ludzi, ale nie zwierzęta — przerwał jej ostro Wiatr. — Wiedźma przyswoiła sobie trudną lekcję, której ty nie umiesz pojąć. Ona nie zabija tych, których uznaje za niewinnych.
— Skąd możesz to niby…
— Bo słucham jej uważnie. Do tego niepotrzebne są żadne moce.
Kapłanka zamrugała, zaskoczona, ale nie powiedziała już nic. Wiatr podziękował duchom swoich przodków za tę cudowną ciszę.
***
Dymitr został sam w pokoju z Alicją. Było w tej całej sytuacji coś niewłaściwego. Nie chodziło oczywiście o nic zdrożnego, ale… Po prostu. Miał wrażenie, że siedzi naprzeciwko istoty, którą tylko jeden krok dzieli od stania się bogiem. Gdzieś głęboko w środku, choć wiedział, że to bzdura, czuł, że nie jest godzien patrzeć na nią, siedząc spokojnie.
— O czym jeszcze chciałeś porozmawiać? — spytała spokojnie wiedźma.
Zawahał się. Kiedy tu wchodził, był pewien, że robi słusznie. Teraz, gdy przyszedł właściwy moment, by załatwić pewne sprawy, nie był już wcale taki pewien swego.
— Chodzi o dość delikatną sprawę. — Umilkł na dłuższy moment.
— Mam wezwać jakiś inny talent? — spytała obojętnie.
Pokręcił głową.
— Nie. Nie trzeba. Ja…
— Mogę ci pomóc pozbyć się wznowy, Dymitr, ale to znowu będzie bardzo, bardzo nieprzyjemne. Yoko ci to załatwi niemal bezboleśnie. To ona u nas jest uzdrowicielką.
— Ja… Nie. To nic. Może boleć — powiedział, uśmiechając się niepewnie do siebie.
Domyślał się, że będzie wiedziała, ale gdzieś głęboko jednak liczył na to, że ją zaskoczy.
— Boisz się, że ktoś poza mną się dowie? Czarny Kot nie puszcza w obieg tego typu informacji. Poza tym jeśli wierzysz, że tylko ja to dostrzegłam, to się mylisz. Yoko minęła cię kilka dni temu na mieście. Mówi, że poza wznową pojawiają się powoli kolejne ogniska. Tym razem płuca i wątroba. Ja mogę ci to wyleczyć, ale ona może cię uzdrowić tak, żebyś więcej nie zachorował. Przemyśl to.
Zbladł. Niepewnie dotknął swojej klatki piersiowej. Nie był pewien, co przeraziło go bardziej — informacja o nowych ogniskach nowotworu czy fakt, że Yoko wystarczyło kilka sekund, gdy mijali się na pasach. Kim, do cholery, oni wszyscy są?
— Może… nie wiem. Słyszałem, że do twojej uzdrowicielki są długie kolejki, a poza tym…
— Cień wpisał cię na dziś. Wiedział, z czym przyjdziesz.
Dymitr zacisnął pięści, aż pobielały mu kostki.
— Dużo wiecie…
— Tym się zajmujemy.
Zmusił się do rozluźnienia, a potem spróbował odsunąć od siebie cały szereg lęków i obaw. Gdy to zrobił, znalazł odpowiedź, która ani trochę mu się nie podobała. Zacisnął zęby.
— Niech będzie twoja uzdrowicielka — powiedział cicho.
Alicja skinęła głową, po czym dała mu znak, by poszedł za nią.
***
Sky piła samotnie kawę w kuchni. Wszyscy pracowali, więc nie miała nawet z kim porozmawiać. Poza tym do ich domu przyszedł tamten facet. Nie podobało jej się to. Wiedźma zapewniała z Michaiłem, że sprawa jest załatwiona, że wszystko jest pewne. Nie wierzyła im. Nie ma na świecie rzeczy pewnych. Żadna obietnica nie jest świętą.
Do pomieszczenia wszedł albinos. No tak. Sky prychnęła cicho pod nosem. Wszyscy zawsze pracowali — poza nią samą i albinosem. Nic dziwnego. Talent żadnego z nich nie był zbyt użyteczny.
— Dziś też wolne? — spytała zaczepnie.
— My, którzy umiemy tylko niszczyć, nie jesteśmy rozchwytywani, prawda? — odpowiedział spokojnie.
Wzdrygnęła się lekko. Czasem zastanawiała się, czy inni coś wiedzą o jej prawdziwym… talencie. Wątpiła, bo nikt nic o tym nie mówił, nikt nic nie komentował. Wiedziała wiedźma i tyle wystarczyło. No cóż. Teraz dowiedziała się, że wie też albinos.
— Myślisz, że długo dziś będą pracować?
— Zależy, o kogo pytasz.
Zaczął robić sobie kawę. Jakoś to do niego nie pasowało. Był tak dziwny i obłąkany, że nie powinien móc pić takiej zwykłej, przeciętnej kawy. Sky obserwowała go z fascynacją. Dosłownie nie mogła oderwać od niego wzroku, a mimo tego nawet nie zauważyła, gdy kubek został napełniony.
— Masz dziwną minę. Czy to wina samego napoju, czy nagle zauważyłaś, że jestem albinosem? — spytał uprzejmie.
— Pieprz się — odpowiedziała równie uprzejmie Sky.
— Ależ wy jesteście dziś dla siebie mili. — Usłyszeli na to wszystko głos Powiązań.
— Pytał cię dziś ktoś o zdanie? — spytała Sky.
Nie chciała być opryskliwa. To wychodziło jakoś samo z siebie. Im bardziej się denerwowała, tym gorsza stawała się w kontaktach z innymi. Na ogół przysparzało jej to wielu wrogów, ale nie w tym domu. Tutaj każdy miał gdzieś jej próby obrażenia ich na wszystkie sposoby.
— Nie martw się. Wiem, że nie masz żadnego żalu do mnie, a po prostu boisz się o Alicję. Nie ufasz w zapewnienia Michaiła. To rozumiem, ale nie ufać słowu wiedźmy? Myślałam, że znasz ją najlepiej z nas wszystkich.
Sky nic na to nie odpowiedziała. Może i tak. Może i znała ją najlepiej, ale to już czas przeszły. Od kiedy wiedźma się zmieniła, Sky nie była już niczego tak pewna.
Do pomieszczenia wszedł Igor. Nietrudno się pomylić, gdy obnażał tak ochoczo zęby i warczał na wszystko dookoła niczym rozjuszona bestia.
— Kiedy te wasze pojebane bliźniaczki będą wolne? — wysyczał pytanie.
— Nie pomogą ci — odpowiedziała Powiązania. — W imię dobrej zabawy. Od roku tylko czekają, żeby cię w końcu wiedźma rozsmarowała po ścianie.
— Pierdolone, w dupę jebane kurwy z cukrem zamiast mózgu. Kto inny pomoże mi wytropić ludzi Dymitra?
— A jacyś zaginęli? — spytała Powiązania.
— Ano.
Albinos roześmiał się na całe gardło. Nikt nie pytał, co jest w tym wszystkim takie zabawne. Jego logika pozostawała i tak nieuchwytna, więc po co tracić czas?
— Wydaję mi się, że Al już to załatwiła. Amelia była w jej pokoju — zauważyła Powiązania.
Igor bez słowa odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku pokoju tej, która widziała przeszłość.
— To może mu się nawet udać — stwierdził z rozbawieniem albinos.
— Faktycznie. Amelia się go panicznie boi, więc pewnie powie mu wszystko, byle tylko się go pozbyć.
Pokiwali w zamyśleniu głowami, potem każde poszło w swoją stronę. Sky znów została sama. Kobieta westchnęła cicho, po czym podrapała się nerwowo po głowie. Jak oni mogli być, do cholery, tak spokojni?
***
Wiedźma siedziała w swoim gabinecie, gdy nagle uniosła głowę znad czytanej książki i powiedziała:
— Michaił, wejdź na chwilę.
Przechodzący obok mężczyzna momentalnie się zatrzymał i niepewnie rozejrzał dookoła. Wiedział, jak ona to robiła. Czysto technicznie potrafił to pojąć, ale ilekroć stosowała te swoje sztuczki, ciarki przechodziły mu po plecach.
Wszedł do gabinetu Alicji, niepewnie zamknął za sobą drzwi, po czym spytał:
— Coś chciałaś?
— Dymitr. Gdy wychodził, sprawdziłeś go?
— Tak, jak powiedziałaś. Wszystkie blokady działają, a nakazy są w mocy. Jest nasz.
— Cieszę się. Trzynasty?
Do pokoju wszedł szeroko uśmiechnięty albinos.
— Michaił, możesz odejść. Trzynasty, mam dla ciebie zadanie.
Mężczyzna pomachał hipnotyzerowi na pożegnanie, po czym odchylił głowę mocno do tyłu i westchnął ciężko. Alicja uniosła pytająco brwi, ale jak zwykle nie doczekała się żadnej odpowiedzi. Nie marnując więcej czasu, oznajmiła:
— Mam zlecenie dla kapłanki. To podziękowanie za złamanie danego mi słowa. Dopilnuj, by je wypełniła.
Bez słowa odwrócił się na pięcie i wyszedł. Nie musiała mu nic więcej tłumaczyć ani o nic więcej prosić. Nawet wiedźmie ten fakt wydał się przerażający.
***
Kapłanka siedziała sama w pokoju. Wiatr wyszedł, a ona niepewnie przyglądała się rozrzuconym kościom. Tego wiedźma jej nie zabroniła. Nie miała też najmniejszego problemu ze znoszeniem do ich domu ciał zwierząt, jak długo kobieta nie wiązała ich dusz ani nie doprowadziła osobiście do ich zgonu.
— Suka zawsze wie, że ją okłamałam — warknęła, przypominając sobie nagle, jak pewnego dnia postanowiła oszukać Alicję.
No cóż. Nie był to dobry pomysł. W jakiś sposób ta od razu wiedziała. Nawet dobrze nie spojrzała na kapłankę, a już uderzyła w nią swoją mocą i zwaliła na kolana. To nauczyło kapłankę skutecznie, aby nie zabijać żadnych zwierząt. Ptaki, które wypuścił Wiatr, były jedynie testem. Chciała sprawdzić, czy wiedźma się zorientuje. No cóż, zorientowała się błyskawicznie. Oznaczało to tylko, że bariery nałożone na pokój nie były tak dobre, jak przypuszczała. Będzie musiała je dopracować. Zajmie się tym, jak tylko odbędzie swoją karę, bo że takowa zostanie wymierzona, to kapłanka była wręcz pewna.
Ktoś zapukał do jej drzwi. Nie mogła odgadnąć kto, więc opcje zostały tylko dwie — albo sama wiedźma, albo ten cholerny albinos. W każdym innym wypadku zaklęcia zdradziłyby tożsamość gościa. Kobieta niechętnie podniosła się z zajmowanego krzesełka i poszła wpuścić tego, kto śmiał zakłócać jej chwilę spokoju.
— W czym mogę ci pomóc? — spytała grzecznie, widząc włosy białe jak śnieg.
— Dymitr ma problem. Nasza wspaniała kukiełka pragnie, abyś dopilnowała rozwiązania tego problemu.
— Czemu ty prawie nigdy nie używasz jej imienia? — spytała kapłanka, nieszczególnie dbając o to, co właśnie powiedział jej gość.
— Czasem nazywam ją po imieniu — oburzył się albinos, ale szybko znudziło mu się utrzymywanie marsowej miny, więc roześmiał się cicho do siebie.
— Nazywasz ją jej prawdziwym imieniem. Czemu nie tym, którym zwracają się do niej pozostali?
— Zapewne dlatego, że to nie jest jej imię.
— Ale…
Albinos spojrzał jej głęboko w oczy, a potem uśmiechnął się w tak okropnie smutny sposób, że kapłanka poczuła nagle ucisk w gardle. Nikt nie powinien patrzeć na innych w taki sposób. Nikt.
— Zajmij się tym, co masz do zrobienia, a ja zajmę się tym, na co mam ochotę — szepnął białowłosy, a jego głos stał się nagle zimniejszy od lodu.
Zadrżała. Nienawidziła tych jego przeskoków. Bez słowa poczekała, aż wyjdzie i zamknie za sobą drzwi. Odetchnęła z ulgą i już miała wrócić do swoich spraw, gdy nagle coś do niej dotarło. Cholera jasna! Idiota nawet nie powiedział, co ma właściwie zrobić!
***
Cień sprawdził kalendarz, po czym otworzył drzwi, wypuszczając do ich siedziby ostatniego klienta tego dnia. Zaprowadził go do Yoko, a odprowadził do drzwi Dymitra. Pożegnali się grzecznie, ale chłodno. Dymitr zapłaci stosowną kwotę w ciągu kilku godzin. Nie sprawiał żadnych problemów, ale to nie powinno nikogo dziwić. Był prawie tydzień warunkowany. Jego najwyższym priorytetem stało się utrzymanie pracowników Czarnego Kota przy życiu.
— Pamiętaj o drzwiach — powiedział na odchodnym Cień.
Dymitr skinął głową, a potem zniknął w mroku mroźnego wieczora.
— To koniec na dziś? — Usłyszał nagle głos wiedźmy.
— Tak. Został już tylko jeden klient u Yoko.
— Dobrze. W takim razie jadę do domu.
— Nie zostaniesz w swoim…
— Mam dom. — Wiedźma nie dała mu dokończyć.
Cień potaknął. Faktycznie miała swój dom. Wiedział o tym, ale lubił mieć ją blisko siebie. Była… gwarantem ich bezpieczeństwa.
— Miłego wieczoru — życzył wbrew sobie.
Dostrzegła jego brak szczerości, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się tylko chłodno.
***
Sky słyszała podniesiony głos Amelii, a potem triumfalny okrzyk Igora. No cóż. Naprawdę liczyła, że widząca przeszłość nic nie powie temu idiocie, ale widać nie można mieć w życiu wszystkiego. Głupia Alicja też ostatnio niczego nie ułatwiała. Była inna, była zimna, była obojętna na wszystko i nie przejmowała się za nic zdaniem swojej współlokatorki.
— Głupia — szepnęła piromanka.
Skoro wiedźma nie potrafiła jej docenić, gdy miała ją na co dzień, to może jak ją straci, to przypomni sobie, jak wspaniałą była szczęściarą, że się w ogóle poznały? Może to był sposób? Tak. Postanowione. Nawet jak Alicja będzie się prosić, to Sky odmówi i zamieszka na stałe tutaj. W końcu przygotowano jej oddzielny pokój. Będzie tu spała, jadła, żyła…
— Jedziesz ze mną do mieszkania? — spytała wiedźma wchodząca do kuchni.
— Jasne — odpowiedziała natychmiast Sky, łapiąc za kluczyki swojego samochodu i biegnąc po kurtkę.
Miała problem z asertywnością. Wiedziała o tym.
Stal wykuta w ogniu jej duszy
Każdy kolejny dzień stawał się krokiem w jej drodze do końca ostatecznego. Wiedźma zdawała się jednak o tym nie myśleć. Skupiała się na samodoskonaleniu. Nielekarz cenił sobie postępy, jakie poczyniła, ale coś w jej metodycznym podejściu stało się przerażające.
— Jest taka jak jej mentorka — powiedział mu pewnego dnia Lis.
Miał rację i Nielekarz wiedział o tym doskonale, ale nie potrafił uciszyć głosu szepczącego mu uparcie do ucha, że dopuszczają się świętokradztwa.
Opanowuje technikę odzyskiwania wspomnień z pamięci należącej do pożartych dusz — zapisał na kartce papieru, po czym niechętnie dopisał osobistą uwagę: Staje się rozważna i oszczędna zarówno w działaniu, jak też w słowie. Kartka zniknęła chwilę później. Na odpowiedź nie musiał czekać długo. To, co pojawiło się tuż przed nim, było równie wymowne, co długi, bardzo długi list. Ciało było tak zmasakrowane, że nie sposób rozpoznać twarzy, ale część uniformu wystarczyła, by tożsamość trupa stała się oczywista. Egzekutor. Nielekarz zrozumiał.
***
Kapłanka miała podkrążone oczy i wydawała się nienaturalnie blada ze zmęczenia. Siedząca nieopodal Gizela wyglądała dużo lepiej, ale i na jej młodej twarzy pojawiły się oznaki skrajnego wyczerpania. Kierujący nią demon też miał swoje granice wytrzymałości. Wiatr był zafascynowany widokiem ziewającej dziewczyny, która spogląda na świat jednym okiem, podczas gdy demon zamyka drugie i próbuje spać.
— Cień, czy ona na pewno się tu dziś pojawi? — warknęła czarnoskóra kobieta.
— Tak.
— Jeśli twoje wizje…
— Nie próbuj mi grozić. Zresztą to nie były wizje, tylko rozmowa telefoniczna. Wiem, że ty się nie podetrzesz bez zaklęcia, ale ja jeszcze czasem po prostu pytam.
— Jak dojdę trochę do siebie, to zmyję ci ten kretyński uśmieszek z głupiego ryja własną krwią.
— Nie sądzę — odpowiedział obojętnie brunet.
Do pokoju weszła widząca przeszłość, po czym — gdy ujrzała Gizelę — momentalnie odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę, z której właśnie przyszła.
— Możesz zostać — szepnęła Gizela. — On śpi.
Amelia przyjrzała się uważnie dziewczynie, po czym niepewnie podeszła do blatu kuchennego i zaczęła robić sobie kawę.
— Cień. Gdzie jest wiedźma? — jęknęła ledwie trzymająca się na nogach kapłanka.
— Jedzie. Przestań się dopytywać.
To był spokojny dzień. Prawie nikogo dziś sobie nie umówili. Pieniędzy i tak im nie brakowało, a kolejki do Czarnego Kota stawały się wręcz absurdalnie długie, jeśli wziąć pod uwagę, jak niedługo byli na rynku.
— Swoją drogą mówiłem wam, że dzwonił do mnie ten wróż z telewizji? — zagadną Cień, by zmienić na chwilę temat. — Proponował pięć tysięcy za zdradzenie mu czegoś, co podbije mu oglądalność.
— Trochę mało — odpowiedziała Amelia. — Co na to bliźniaczki?
— Powiedziały, żeby poszedł się zabić, bo do niczego innego się nie nadaje.
— Och… — Amelia udawała zaskoczoną, ale cień uśmiechu skryty pod bardzo zbulwersowanym spojrzeniem nie dodawał jej wiarygodności. — Nieładnie z ich strony.
— Cień, gdzie jest wiedźma? — spytała jeszcze raz kapłanka.
— Kurwa, wyglądasz jak trup. Powiedziałem ci, że jedzie. Dopytywanie się niczego nie zmieni.
— Gdzie ona jest…
— Daj sobie spokój. Przyjedzie, to przyjedzie.
— Cień…
Do pomieszczenia weszła wiedźma. Przywitała się zdawkowo, po czym podeszła do Amelii i wyjęła jej z ręki kubek z kawą. Widząca przeszłość nie protestowała, tylko potulnie zaczęła przygotowywać następny napój.
— Sprawa Dymitra załatwiona. Udało mi się… — Zaczęła kapłanka, ale wiedźma machnęła jej obojętnie ręką.
Kapłanka była tak zmęczona, że w pierwszej chwili nie mogła za nic zrozumieć, co wiedźma miała na myśli, uciszając ją. Po chwili to do niej dotarło, ale potrzebowała dodatkowych kilku sekund, by zrozumieć, co to dokładnie oznacza.
— Nie obchodzi cię to?! — wrzasnęła, zrywając się na równe nogi i budząc tym samym Igora.
Alicja spojrzała na nią obojętnie, po czym spokojnie odpowiedziała:
— Od początku niewiele mnie to obchodziło. To sprawy Dymitra.
— To po chuja jasnego…?!!!
Wiedźma skrzywiła się lekko, po czym pstryknęła palcami prawej dłoni i wskazała na krzesełko. Kapłanka momentalnie usiadła, nie rozumiejąc, dlaczego właściwie to zrobiła. Zimne spojrzenie Alicji wyjaśniło jej jednak to i owo.
— Nie podnoś na mnie głosu — powiedziała uprzejmie wiedźma, po czym uśmiechnęła się ciepło.
Krew popłynęła z nosa kapłanki, ale ta nie śmiała nawet się ruszyć, żeby otrzeć czerwoną stróżkę.
— Ej. To po co nas tam wysłałaś? — spytał Igor, przezornie bacząc na słowa.
— Ciebie, żebyś nie pałętał mi się pod nogami, a ją — tu wskazała na kapłankę — za karę.
— A albinosa? — spytał Igor, czując, że coś mu umyka.
— Żeby dla naszej kapłanki voodoo kara była karą.
Kapłanka skinęła głową, a po chwili oddała wiedźmie chwiejny pokłon.
— To się więcej nie powtórzy — powiedziała, czując, że nawet nie jest chyba na to wszystko zła. Jest tylko zmęczona. Bardzo zmęczona. — Ja…
Upadła na podłogę i niechybnie straciłaby kilka zębów, gdyby w ostatniej chwili Cień nie odsunął stojącego jej na drodze krzesełka.
— Wiatr. Zanieś ją do pokoju — nakazała Alicja, przyglądając się spokojnie Igorowi.
— To było całkiem niezłe ćwiczenie cierpliwości w sumie — powiedział lekko wystraszony demon, natychmiast wychodząc ze wspólnej jadalni.
Wiedźma odprowadziła go wzrokiem bez słowa. Potem niby nigdy nic wysłuchała tego, co miał jej do powiedzenia Cień. Dzień jak co dzień, pomyślała, sprawdzając godzinę na zegarku.
***
Albinos przyglądał się swojej twarzy w lusterku, gdy poczuł w pokoju lekkie falowanie powietrza. Uśmiechnął się złośliwie sam do siebie, po czym odwrócił w stronę źródła zaburzenia mocy. W przeciwieństwie do Alicji był o wiele bardziej wyczulony na wszelkie zmiany tego rodzaju. Mogła być silna, ale nie była dość wrażliwa. Taka musiała być, dlatego nigdy o tym nie mówił. Ani o tym, ani o swojej wrażliwości.
Rzeczywistość została brutalnie rozcięta, a z odwiecznego mroku portalu wyłonił się czarnowłosy mężczyzna. Albinos widział go jednak zupełnie inaczej — widział prawdziwą twarz skrytą pod maską obojętności i ta twarz bawiła go przednio.
— Utrzymujesz pozory, nawet gdy nikt nie patrzy? — spytał, śmiejąc się cicho pod nosem.
— Ktoś zawsze patrzy — odpowiedział chłodno Nielekarz.
Albinos wybuchł donośnym śmiechem, po czym nagle stał się śmiertelnie poważny, mówiąc:
— Ci, którzy zawsze patrzą, są dość mądrzy, by cię przejrzeć. Ci, którzy są ślepi, i tak cię nie dostrzegą. Ale może to i lepiej dla kogoś tak marnego jak ty. Nienadający się do niczego ochłap mięcha, którego nie będzie szkoda, jeśli zostanie stracony. Gdy przyjdzie czas ostatecznego rozliczenia, bez żalu się z tobą pożegnam. Choć nie ukrywam, czasem chciałbym móc cię ochronić. Co zrobi z tobą Al, gdy już się zbudzi? Zadałeś sobie kiedyś to pytanie? Czy wciąż otaczać cię będzie ochroną, gdy już spełnisz swoje zadanie?
Czarnowłosy mężczyzna z trudem wytrzymał spojrzenie tych jasnych, obłąkanych oczu. Nie cofnął się, nie okazał słabości, nie zadrżał, choć gdzieś w środku był bliski histerii.
— Jak to w ogóle możliwe, że pozbawiony mocy i części wspomnień dalej potrafisz mówić w ten sposób? — spytał szeptem Nielekarz. — Skąd masz dość siły, by roztaczać dookoła siebie taką aurę?
Albinos prychnął, zirytowany.
— Moc to nie jest siła fizyczna. Moc to nie jest zdolność niszczenia. Nie oczekuję, że to zrozumiesz.
Nielekarz skinął głową. Nie przybył tu się kłócić. Przybył rozmawiać, lub raczej przekazać to, co zostało mu przekazane w raportach.
— Niebo zaczyna się wami interesować. Wysłano Egzekutorów wyższego szczebla. Sprawa robi się poważna.
— Wiedźma jest gotowa. W przeciwieństwie do ciebie.
— Co masz na myśli?
— Że będę patrzył z lubością, gdy rozerwą cię na strzępy i złożą w ofierze na ołtarzu własnych pragnień — zanucił cicho albinos, podchodząc do okna.
Nielekarz poczuł, jak bezsilność zaczyna go dusić. Ta rozmowa powinna przebiec inaczej, nie w ten sposób, nie w takich okolicznościach.
— Słyszałem o twoich… wahaniach nastrojów. To chyba pierwszy raz, gdy ich bezpośrednio doświadczyłem — powiedział cicho.
Albinos nagle zamarł, potem przybrał wyraz człowieka szczerze skruszonego.
— Co za niedopatrzenie — szepnął wyraźnie sam do siebie, ale szybko dodał głośniej: — Lubiłem cię, więc faktycznie nigdy nie widziałeś mojego… drugiego oblicza.
— No nie. Nigdy…
— Nigdy nie byłeś świadkiem pełnej potęgi mojej złości.
— Do dziś dziękuję za to Bogu. Nie na darmo nazywano cię niszczycielem światów. Poza tym była jedna taka…
— Czemu teraz zapragnąłeś poznać ten aspekt mnie?
— Co? Ja nie… nie! Nie chcę go poznawać.
— To dlaczego kazisz mój umysł swoją głupotą? — spytał albinos, patrząc na Nielekarza oczami przepełnionymi bólem.
Czarnowłosy mężczyzna był szczerze przerażony. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, nie przejąłby się tym ani trochę. Gdy jednak w grę wchodził sławny Trzynasty… No cóż. Wszystko nagle stawało się śmiertelnie niebezpieczną grą.
Do pokoju ktoś wszedł. Ledwie zwrócili uwagę na gościa. Patrzyli sobie prosto w oczy i toczyli bój niezrozumiały dla przynajmniej jednej strony. Intruz nie przerwał tej chwili pełnej napięcia. Nie udało mu się aż do momentu, gdy nie odezwał się spokojnym, pełnym obojętności głosem, mówiąc:
— Zanim się wzajemnie pozabijacie i ściągnięcie mi na łeb jeszcze większe problemy, może pomyślicie o tym, jak cenne dla nas wszystkich jest to miejsce. Kluczowe. Dla sprawy — wyjaśniła Alicja, stając między nimi i zmuszając ich do zerwania kontaktu wzrokowego. — Cały dom drży. Zaraz tynk zacznie się nam na głowy sypać.
Zaskoczeni, spojrzeli na nią, jakby była duchem. Potem jednak dotarło do nich, jak wiele mocy w tej konfrontacji wyzwolili. Nieświadomie. To nie było dobrym znakiem.
— To… — zaczął niepewnie Nielekarz.
Albinos zaśmiał się smutno.
— Widać to ciało, ten świat i te okoliczności uczyniły ze mnie głupca niewiele lepszego od ciebie.
— Powinniśmy razem… — zaczął czarnowłosy, ale Trzynasty natychmiast wszedł mu w słowo.
— Niewiele lepszy jest wciąż lepszym, więc nie kalaj mojego umysłu swoją marną argumentacją. Wróć do podrygiwania na sznurkach swoich lalkarzy, a mnie daj w spokoju pomyśleć.
— Tylko, że jak na razie…
— Ćśśśś… w końcu tak samo, jak widzą, tak też słyszą — szepnął albinos.
Nielekarz zmarszczył lekko brwi, po czym zrozumiał, co miał na myśli drugi mężczyzna, i zniknął bez słowa.
Wiedźma, widząc dość nietypowe zachowanie swojego mentora, natychmiast wzmocniła wszystkie bariery.
— Nie musisz. On się nimi zajmie. — Trzynasty wzruszył lekko ramionami, dodając: — W sumie nie jest tak głupi ani tak bezwartościowy, jak mu to przed chwilą oznajmiłem.
— Nie wyprowadzaj go z błędu. Lubię patrzeć, jak cierpi. To takie… orzeźwiające.
— O tak. Wszyscy zawsze lubiliśmy patrzeć na jego cierpienie. Należało mu się zawsze i w każdej postaci. Ale teraz nie jest sobą, a w tej postaci powinnaś być względem niego bardziej… karna.
— Tylko ja? — spytała zdziwiona wiedźma.
— Ja nigdy taki nie byłem. Chociaż wiesz co? Ona też nigdy taka nie była, a skoro teraz ty jesteś nią, to też nie powinnaś taka być. O tak. Właściwie to ma sens.
Alicja pokręciła lekko głową. W jej mniemaniu nic z tego nie miało większego sensu, ale jak długo budynek stał spokojnie i nic się w nim nie trzęsło, to nie zamierzała się odzywać. Wyszła z pokoju, pozostawiając albinosa pogrążonego w wyjątkowo głębokiej zadumie. Miała w końcu jeszcze kilka spraw do załatwienia.
***
Powiązania siedziała w swoim pokoju. Była jednym z tych talentów, które rzadko miały bezpośrednio styczność z klientami. To wcale nie oznaczało, że jej zdolności były gorsze. Były po prostu inne i tyle w tym temacie.
Ostatnio sporo się działo. Przy wiedźmie nigdy nie zaznawali nudy, ale tych kilka minionych dni dało w kość wszystkim. Sprawa Dymitra, przeładowane grafiki, tarcia między mieszkańcami Czarnego Kota — to wszystko, choć w znacznej mierze omijało ją bezpośrednio, to pośrednio i tak w nią uderzało. Otaczający chaos też potrafił męczyć. Myślała o tym, kolorując uważnie kolejną książeczkę antystresową dla dorosłych, lub nazywając to prościej i bardziej trafnie — kolorowankę.
— Podziwiam twoją cierpliwość do tych książeczek. Szlag by mnie trafił, gdybym miał takie maleńkie wzroki dłubać — powiedział Cień, zaglądając jej przez ramię.
Był przystojny i na ten swój dziwny sposób pociągający, jak pociągający wydaje się każdy niegrzeczny chłopiec. Oczywiście to były pozory. Cień nie był ani buntownikiem, ani cwaniaczkiem, ani tym bardziej nie łamał żadnych zasad, a już na pewno nie takich, które wytyczyła wiedźma. Powiązania lubiła spędzać z nim czas, choć wiedziała, że dwa talenty w jednym łóżku to marna kombinacja, a już na pewno nie ma się co łudzić, że Cień zwróci uwagę na kogokolwiek poza Al.
— To nie takie trudne, jeśli czerpiesz z tego przyjemność. Nie myślałeś, żeby znaleźć sobie jakąś kobietę?
— No wiesz, jeśli czerpiesz… co? — spytał, zaskoczony.
— Świata poza szefową nie widzisz, ale z tego dzieci nie będzie, jak powiedziała kiedyś Michaiłowi.
Cień mógł mówić swobodnie o wszystkim, tylko nie o sprawach łóżkowych wiedźmy. Od momentu, gdy Powiązania odkryła tę słabość, zawsze chętnie ją wykorzystywała.
— Al ma swoje życie, ja mam swoje. Łączy nas Czarny Kot. Nie planuję…
— No wiem, że nic nie planujesz, ale dobrze by ci zrobiło, gdybyś się trochę rozerwał.
Pod płaszczykiem pełnego profesjonalizmu i chłodu cechującego doskonałego organizatora mierzącego świat miarą czystej przydatności krył się wyjątkowo niepoprawny romantyk.
— Zostawmy moje życie seksualne w spokoju. Nie przyszedłem tu rozmawiać o nim. Ono nie potrzebuje ratunku.
— Wiesz, nie chcę być nieuprzejma, ale na ratunek jest już za późno. Je by trzeba było najpierw magicznie wskrzesić, a to niezbyt wykonalne, gdy twoje oczy wodzą tylko za szefową.
— Martwię się o nią — powiedział Cień, próbując mało dyskretnie zmienić temat i skończyć tę głupią dyskusję na temat tego, dlaczego z nikim nie chce się przespać.
Powiązania pokręciła lekko głową i odłożyła kredkę trzymaną w dłoni. Spojrzała spokojnie prosto w oczy Cienia, po czym westchnęła ciężko.
— Czemu się o nią martwisz? Ma się lepiej niż kiedykolwiek. Jest silna, spokojna i pewna siebie.
— Zaczęła się wycofywać.
— Wycofywać z czego? Dlaczego? Jak?
— Ostatnio…
— Cień, nie obraź się, ale może na tym etapie przestaniesz myśleć swoim kutasem, a zaczniesz głową.
To nie było uprzejme ani tym bardziej w porządku, ale Powiązania nie miała ochoty na tę rozmowę, więc nie przejęła się tym zbytnio. No a do tego miała okazję zobaczyć po raz pierwszy, jak Cień się rumieni… albo czerwieni ze złości, jak mu się tak uważniej przyjrzeć.
— Nie mówię o tym dlatego, że takie mam…
— No a dlaczego? Poza tobą nikt się tym nie przejmuje.
— Sky…
— Sky nie jest jedną z nas. Jest z nami, ale nigdy nie będzie jedną z nas.
— Ale wiedźma…
— Cień. Słuchaj mnie uważnie. Sky nie jest jedną z nas. Jest pupilkiem szefowej. To coś więcej niż luźna znajomość. Ba! To coś więcej niż przyjaźń. One tego nie rozumieją, ale mam wrażenie, że połączyło je coś bardzo, bardzo starego. Możliwe, że to sprawy karmiczne jeszcze z poprzednich wcieleń. Nie wiem i nie mogę być tego pewna, ale za to wiem jedno i tego akurat jestem pewna. Gdyby ocalenie Sky wymagało złożenia nas w ofierze, to ten budynek stałby już pusty. — Na moment zamilkła, dając Cieniowi czas na zrozumienie tego, co właśnie powiedziała. Gdy mężczyzna już miał się odezwać, Powiązania zaczęła mówić dalej: — Co do tej drugiej kwestii, to też się mylisz. Nie ma nic złego w tym, że zaczyna się wycofywać. Tak powinno być. Ona nie jest naszą niańką, a my nie jesteśmy rozwydrzonymi bachorami. Relacja, która połączyła nas na samym początku, ewoluuje w naturalny sposób i powinniśmy się z tego cieszyć. To znaczy, że się rozwijamy i brniemy do przodu, a to też oznacza, że stajemy się coraz bardziej gotowi na to, co ma nadejść. Nie jesteśmy tu dla zabawy. To praca, Cień, i lepiej, żebyś tak zaczął to postrzegać, bo pewnego dnia ktoś nas z tego wszystkiego rozliczy.
Patrzył na nią, jakby mówiła w jakimś zupełnie obcym, dziwnym języku. Gdy nie odpowiedział, a cisza zaczęła się przeciągać, Powiązania znów wzięła kredkę do ręki. Potrzebował czasu. Rozumiała to. Nawet ona sama nie potrafiła pojąć wszystkiego, co ich otaczało, a przecież to była jej specjalność — zrozumieć i znaleźć powiązania tam, gdzie inni zawodzili.
— W jakim my kierunku idziemy? Do czego my w ogóle dążymy? — spytał nagle szeptem Cień.
— To nie jest pytanie do mnie, a do albinosa. Ja mówię to, co potrafię zrozumieć. Filozoficzne dysputy o sensie życia to jego specjalność.
— Nie. — Cień pokręcił energicznie głową. — To jest pytanie do ciebie. Po co nam to wszystko?
Ponownie Powiązania odłożyła kredkę i przyjrzała się uważnie mężczyźnie. Naprawdę był przystojny na ten swój dziwny sposób.
— Mamy zadanie do wypełnienia i czas, w jakim mamy to zrobić. Co mam ci więcej powiedzieć? Nic nie pamiętam. Urodziłam się ze świadomością tego, co musi zostać zrobione, ale nic poza tym. Nie wiem, kto mnie taką uczynił, choć rozumiem, że sama się na to kiedyś zgodziłam. Nie wiem, dlaczego to takie ważne, ale wiem, że w to wierzyłam i wierzę dalej. Mam świadomość, że możemy zawieść, i mnie to przeraża. Nie znam dnia ani godziny, jednak znam koniec, którym będzie śmierć nas wszystkich. No i wiem, w czym jestem dobra. Jestem dobra w dostrzeganiu zależności tam, gdzie żadne z was nawet nie patrzy. Moim zadaniem jest wskazywać wiedźmie potencjalne niebezpieczeństwa albo błędy, jakie popełnia ona, a my wraz z nią. Z tobą też tak było, prawda? Nie wiedziałeś dokładnie, ale rozumiałeś, że tak ma być.
Nie zaprzeczył. Nie było powodu. Powiązania znów miała rację.
— Wszyscy tak mieli. Al jednak…
— Każde z nas uczy się swojej roli. Ona też. Zrozum to wreszcie. Dzięki albinosowi staje się taka, jaka powinna być.
To akurat wiedział, może nawet rozumiał, ale też się tego obawiał. To było niepokojące i nie chciał tego w pełni do siebie dopuścić.
— Powiązania, ja…
— Zrozumiałeś wszystko. Nie pieprz, że jest inaczej. A teraz wypierdalaj z mojego pokoju i daj mi w spokoju dokończyć tę stronę. Ja też mam parę własnych problemów do przemyślenia.
Cień wstał bez słowa i wyszedł na korytarz. Na więcej wsparcia raczej nie miał co liczyć.
***
Albinos wyglądał przez okno i w ciszy nucił pod nosem piosenkę, która wprawiała w drżenie stojącą nieopodal szklankę. Uśmiechał się do siebie. Wszystko szło zgodnie z planem, ale nie to go cieszyło. Radość w jego sercu pochodziła ze świadomości, że już niebawem pozbędzie się tej niedoskonałej powłoki raz na zawsze. Dzień sądu nadchodził wielkimi krokami. Gdyby tylko jeszcze mógł sobie przypomnieć, dlaczego było to tak ważne…
Szklanka pękła z głośnym trzaskiem. Zaskoczony, spojrzał na kawałki szkła zatopione w niedużej kałuży. Nie myśląc wiele, podszedł do nich i ostrożnie ujął jeden z najbardziej ostrych odprysków. Przyglądał mu się przez chwilę, a potem wysunął język i pozwolił, by ostra krawędź przecięła go niemal na całej długości. Dłoń nawet mu nie zadrżała, gdy poczuł smak krwi. Ból był uwolnieniem, był świadectwem jego egzystencji, ale też kotwicą zatrzymującą go w tym świecie. Ból istniał, a skoro on go czuł, to oznaczało tylko, że istniał razem z nim.
— Więc szepcę słowa przeprosin, bowiem moje życie jest dla ciebie obrazą. I błagam o wybaczenie, ilekroć dotykam cię we śnie. Szukam wciąż drogi, lecz znaleźć jej nie mogę. Ukryty w obłędzie, wciąż gubię rytm. Daj mi złapać oddech, pozwól krwi płynąć. Gdy świat się skończy, skończymy się i my — zaśpiewał cicho.
Krew płynęła mu z ust, ale nie dbał o to, że brudzi nią wszystko dookoła. Liczyła się tylko świadomość własnego cierpienia. Nie odkupi nim swojej niedoskonałości, ale być może sprawi, że to marne ciało stanie się doskonalsze. Jeśli nawet to mu się nie uda, to przynajmniej potraktuje to jako karę za ułomność. Tak. Była w tym jakaś logika.
— Po co do mnie przyszedłeś? — spytał odwracając się spokojnie w stronę Cienia wchodzącego do pokoju.
— Co? Ja… Kurwa! Co ci się stało z twarzą?! — wrzasnął Cień, podbiegając do albinosa.
Białowłosy obojętnie wzruszył ramionami. Co się stało? Nic się nie stało. Po prostu musiał upewnić się, że jeszcze ma prawo żyć.
— Odrobina krwi nie powinna robić na tobie aż takiego wrażenia — oznajmił zupełnie spokojnie.
— To nie jest odrobina krwi! Cholera jasna, czyś ty zeżarł szklankę? Na łeb upadłeś?!
— Nie zjadłem jej. Ja jej posmakowałem. I nie. Nie spadłem ani razu na głowę, ale bili mnie po niej pałkami i wszystkim innym, co mieli.
Cień spojrzał niepewnie na drugiego mężczyznę, po czym odwrócił się bez słowa na pięcie i ruszył do Yoko, aby zajęła się tym wszystkim jak najszybciej. Gdy już był przy drzwiach, czyjeś silne ręce złapały go i zmusiły do zatrzymania.
— Nie rób niczego pochopnego — szepnął albinos.
Cień spojrzał z niedowierzaniem na dłoń zaciśniętą na jego ramieniu. Jak to możliwe, że ten sukinsyn miał aż tyle siły?
— Yoko powinna obejrzeć…
Umilkł, gdy zobaczył, jak białowłosy otwiera szeroko usta, wysuwając głęboko rozcięty język. Krew płynęła szybko. Byłoby to poważnym problemem dla każdego, ale… na własne oczy Cień zobaczył, jak rana zasklepia się sama.
— I już — szepnął rozbawiony albinos, puszczając Cienia.
— Ty… — zaczął niepewnie brunet, ale w końcu się opanował. Odchrząknął, podrapał się po głowie. — Dlaczego?
— Dlaczego co? — spytał zaskoczony Trzynasty.
— Dlaczego to robisz?
— To znaczy?
Cień znów podrapał się po głowie, zdenerwowany.
— Dlaczego się okaleczasz?
Śmiech, a potem melodia, której nie znał. Wreszcie słowa wypowiedziane tak cicho, że ledwie dał radę je zrozumieć.
— Bo muszę pamiętać. Nie wolno mi zapomnieć.
Cień nagle zrozumiał, że nie potrzebuje wiedzieć czegokolwiek innego. Już nic go nie interesuje, nic go nie obchodzi, nic nie chce słyszeć. Chce tylko iść do swojego pokoju.
— Muszę już iść…
— To najgorsza wymówka, jaką słyszałem z ust człowieka, który sam do mnie przyszedł. No ale to twój wybór. Nie będę cię zatrzymywał.
Brunet zawahał się, nie wiedząc już, jak powinien postąpić. Przez chwilę myślał, obserwując uważnie drugi talent, aż w końcu niepewnie odwrócił się do drzwi. Albinos zaśmiał się cicho pod nosem.
— Ciekawość zabiła kota. Satysfakcja wróciła go do życia — zaśmiał się białowłosy.
— Co się dzieje z Al? — spytał niepewnie Cień. — Tylko szczerze.
— Szczerze tłumaczyła ci to już Powiązania. Dlaczego pytasz o to mnie?
Ano tak. To było całkiem dobre, trafne pytanie. Dlaczego? Innym, dobrym, trafnym pytaniem było, skąd on to do cholery wiedział, ale Cień nie miał dość odwagi, by je zadać.
— Bo tylko ty rozumiesz, co tu się w ogóle dzieje. Musisz to wiedzieć.
— Być może, ale to jeszcze nie znaczy, że muszę ci coś powiedzieć.
Cień spojrzał na Trzynastego niepewnie, a potem dotarło do niego, że nawet gdyby chciał, nic się nie dowie, jeśli tamten postanowi milczeć. Ani brutalna siła, ani jego talent niewiele tu pomogą. To było… frustrujące.
— Proszę — wydusił z siebie niechętnie.
Albinos uśmiechnął się smutno, po czym oznajmił spokojnie:
— To nie jej przemiana jest problemem. Problemem jest to, jaka była wcześniej.
— Nie rozumiem…
— Bo nie chcesz zrozumieć, że teraz jest lepsza. To nic. Sztuka bywa trudna w odbiorze na każdej płaszczyźnie, a metaloplastyka potrafi być bardzo niedoceniana. Przywykłem.
— O czym ty mówisz?
— O stali wykutej w ogniu jej duszy. O nieugiętości, która będzie nam potrzebna, i bezwzględności, której tak bardzo jej brakowało.
Chciałby powiedzieć, że nie zrozumiał, ale tym razem byłoby to kłamstwem. Wizje wypełniające jego umysł zdawały się zbyt wyraźne. Nie podobało mu się to ani trochę.
Dziennikarka
To był ciężki dzień. Nie w sensie filozoficznym, po prostu był wypakowany po brzegi sprawami, na które nikt nie miał ochoty. Klienci byli trudni, sprawy — nudne, szukanie odpowiedzi — żmudne, a do tego na dworze panowała prawdziwa wichura. Każdy miał już po dziurki w nosie załatwiania cudzych spraw. Wszyscy, nawet Trzynasty, chcieli już zamknąć się w swoich pokojach i do nikogo się nie odzywać.
— Cień mówi, że za kwadrans przyjdzie ostatni facet i fajrant. Pojedziemy do mieszkania? — spytała Sky, wchodząc do gabinetu wiedźmy bez pytania.
Dymitr spojrzał na niską kobietę, przywitał się, po czym z rozbawieniem obserwował jej zaskoczenie.
— O cholera! Nikt mi nie powiedział, że Rusek od mafii jest u ciebie. Dobra, nieważne. Powiedz tylko, czy zawijamy do mieszkania.
Alicja westchnęła cicho, po czym wyjrzała przez okno. Czy w tej ulewie stał Trzynasty? Zresztą bez znaczenia. To nie tak, że grozi mu śmierć na skutek zapalenia oskrzeli.
— Nie planowałam dziś wracać, ale jeśli się upierasz, to możemy.
— Jesteś super! — krzyknęła Sky i uciekła szybko.
Dymitr uśmiechnął się pod nosem.
— Jakbyś miała dziecko — powiedział cicho.
— Na szczęście dla niej czasem zdarza jej się być odpowiedzialną. Wróćmy do tematu…
— Tak. Mówiłem o tym, że choć niepotrzebnie angażowałaś swoich ludzi, to jestem ci ogromnie wdzięczny. Nie myślałem, że syn kurwy ma aż takie zaplecze. Chciałbym ci podziękować… stosownie. Powiedz, czego potrzebujecie. Jeśli będę mógł…
Mówił, a Alicja odpowiadała. Do tego nie trzeba było wielkiego skupienia. Szybko zakończyła rozmowę. Coś było nie tak. Do budynku weszła osoba chcąca im zaszkodzić. Bariery zadziałały. Pracowała nad nimi długo, więc tym bardziej cieszył ją rezultat. Dodała też dodatkowe zabezpieczenie dzięki współpracy z kapłanką i szamanem. Jeśli wszystko się udało, każdy talent powinien być już postawiony na nogi.
Pożegnała się z Dymitrem. Gdy tylko zamknęła za nim drzwi, udała się prosto do wspólnej kuchni.
— Dziennikarka…
— ...chce nas zdemaskować…
— ...bo ma poważny problem z naszymi talentami. Uważa…
— …że jesteśmy oszustami. To ma być jej…
— ...przepustką do wielkiego świata mediów.
Bliźniaczki były pierwsze, zaraz po nich głos zabrała Amelia:
— Chciałam powiesić jej płaszcz, ale mi go nie dała. Dotknęła jednak klamki, więc udało mi się dowiedzieć, że tuż przed wejściem tutaj uruchomiła nagrywanie z ukrytej kamery.
— Nic nam nie zrobi, ale będzie solą w oku — dodał niechętnie Cień.
— Michaił z nią jest? — spytała Alicja.
— Nie. Była opryskliwa, więc zostawiłam z nią Trzynastego — powiedział hipnotyzer, wchodzący do pomieszczenia.
To dobrze, pomyślała Alicja i zapewniła pozostałych, że zajmie się sprawą osobiście.
***
Kobieta stojąca w poczekalni niepewnie spojrzała na albinosa. Było w nim coś… obłąkanego. Przygotowując się do tego spotkania, spędziła wiele czasu na zbieraniu informacji. Wiedziała coś o każdym, bo każdy miał jakąś przeszłość. Każdy — poza tym białowłosym świrem.
— Ależ się cieszę, że mogę tu być — powiedziała, uśmiechając się przyjaźnie.
Nie była oszałamiającą pięknością, ale uważała się za ładną. Wszyscy mówili jej, że ma uroczy uśmiech, i coś w tym musiało być, bo na ogół umiała nim wiele załatwić. Blond włosy, duże, okrągłe oczy, drobna sylwetka. Nie była seksowna, ale była ładna i potrafiła sprawiać wrażenie słodko nieporadnej, co w tym zawodzie bardzo jej się przydawało. Ludzie przestawali się przy niej pilnować, rozmawiali z nią swobodnie. Nie zawsze się to udawało, ale statystyki działały na jej korzyść.
— Gdy niebo płacze, a mrok otula nas szczelnie, modlitwy nie przebijają się do Boga. Nie dlatego, że nie chce nas słuchać. To my nie wierzymy, że może nas usłyszeć — szepnął albinos, spoglądając na okno atakowane zajadle przez krople wody.
— Przepraszam? — spytała niepewnie kobieta.
Nie odpowiedział jej. Wyglądał jak ktoś, kto zatopił się całkowicie w swoich myślach. Ładna obsługa klienta, pomyślała. Do tego cały przemókł, jakby jeszcze przed chwilą stał na tej ulewie. Właściwie to była gotowa nawet w to uwierzyć. Wyglądał jej na kogoś, kto wychodzi w taką pogodę tylko po to, by spojrzeć w niebo. Pewnie to tylko farsa, ale i tak poczuła, jak po plecach przebiega jej nieprzyjemny dreszcz. Facet naprawdę sprawiał wrażenie obłąkanego. To już nie żarty. A co, jeśli stanowił dla niej realne zagrożenie? To oszuści, upomniała samą siebie, próbując się uspokoić. Tak, to oszuści, a ona była tu, by prześwietlić ich kłamstwa. Od tego są w końcu dziennikarze.
— Na mnie już czas — oznajmił nagle albinos i jakby nigdy nic wyszedł z pomieszczenia.
Zaskoczyło to dziennikarkę. W pierwszym odruchu chciała wykorzystać chwilę i podłożyć gdzieś sprzęt nagrywający, ale opanowała się w porę. Pewnie mieli tu wszędzie kamery i mikrofony. Przychodził ktoś, jedna osoba go wypytywała, a potem wchodziła druga, udając, że już wszystko wie. Prosta sprawa. W dobie technologii łatwo o sfabrykowany cud. No nic. Posiedzi grzecznie i dopracuje swoją historyjkę. Mogła nie wierzyć w to całe hokus-pokus, ale przezorny zawsze ubezpieczony, jak zwykła mawiać jej matka, przyprowadzając do domu kolejnego fagasa.
Przysiadła na jednym z foteli. Poczuła się nieswojo. Czyżby ktoś ją obserwował? Pewnie tak. Miała wrażenie, jakby nie była sama w pokoju. Ciekawe, jak to robili. Zaczęła się rozglądać dookoła, jak gdyby nigdy nic. Nie zauważyła niczego podejrzanego, ale też i niczego takiego znaleźć się nie spodziewała. To byli profesjonaliści. Ciekawe, ile czasu zmarnuje, żeby znaleźć na nich cokolwiek. Z czym się zdradzą? To było całkiem ekscytujące pytanie.
Usłyszała kroki na korytarzu. Ktoś do niej szedł. W myślach powtórzyła jeszcze kilka razy swój rzekomy problem. Zastanawiała się, kogo do niej oddelegują. Ten brunet, który otworzył jej drzwi, nie był zły. Mogłaby z nim jeszcze trochę porozmawiać. Z drugiej jednak strony słyszała też wiele o bliźniaczkach. Je też chciała spotkać. O założycielce nawet nie marzyła. Wiedźma tak rzadko zajmowała się kimś osobiście, że dotarcie do niej wydawało się wręcz niemożliwe. Gdybym tylko znalazła sposób, żeby ją tu ściągnąć, pomyślała kobieta, gdy drzwi się otworzyły.
— O! — wyrwało jej się z ust.
— Dzień dobry — powiedziała wiedźma we własnej osobie.
Potem nie było nic.
***
Alicja spojrzała na siedzącą sztywno dziennikarkę. Zza jej pleców wysunął się Michaił.
— To było aż za proste — powiedział hipnotyzer, podchodząc do niczego nieświadomej kobiety.
— Chwalisz się czy żalisz? — spytała wiedźma, przyglądając się obcej.
— Dobre pytanie. Sam nie wiem. Życie bez wyzwań jest niewiele warte. — Umilkł, widząc obojętne spojrzenie swojej szefowej, po czym dodał już mniej pewnie: — Wiesz co? Pieprzyć wyzwania. Tak jest nieźle.
— A już chciałam ci zlecić misję specjalną.
— Nie trzeba. Poważnie. Mam się wyśmienicie bez niej.
Alicja uśmiechnęła się pod nosem, ale nie powiedziała nic. Zamiast tego dała znać, by Michaił zaczynał. Wszystko zostało już wcześniej ustalone. Teraz mogli spokojnie przystąpić do działania. Pierwsze, co zrobili, to upewnili się, że sprzęt nagrywający nie działa. Była to czysta formalność. Wiedźma, wchodząc do pomieszczenia, wyzwoliła wystarczająco silny impuls, by padła cała elektronika. Niestety z komórką Cienia włącznie, ale tym pomartwią się kiedy indziej. Potem mogli skupić się na przygotowanych wcześniej pytaniach.
— Kto cię przysłał? — padło pierwsze.
Dziennikarka milczała przez chwilę, jakby jakaś część jej świadomości rozumiała, że jej umysł jest brutalnie gwałcony przez obcą siłę, i próbowała jeszcze mu się opierać. Po chwili jednak przegrała z naporem głosu Michaiła.
— Nikt. Przyszłam tu sama.
— Kto ci to zasugerował?
— Nikt. Sama na to wpadłam.
— Dlaczego chcesz nas zniszczyć?
Cisza. Michaił pomyślał przez chwilę, po czym zmienił pytanie.
— Czy chcesz nas zniszczyć?
— Nie.
— Chcesz nam zaszkodzić?
— Nie.
— Czy zdajesz sobie sprawę, że twoje dochodzenie może nam zaszkodzić?
— Tak.
— Dlaczego więc to robisz?
— Bo to praca — odpowiedziała zaskoczona kobieta w transie.
Michaił spojrzał na Alicję, ta na niego. Oboje wiedzieli, że sprawa była logiczna, ale gdzieś w tym wszystkim skrycie wierzyli, że chodzi o coś więcej. O coś górnolotnego, o jakąś misję życia, albo może wielką traumę. Pieniądze… To było takie… płytkie.
— Czy z jakiegoś powodu jesteś do nas uprzedzona?
— Nie.
— Czy stało się coś, co spowodowało twoją niechęć do nas? — Michaił nie dawał tak łatwo za wygraną.
— Nie.
— Dlaczego chcesz nas zdemaskować?
— Bo to będzie hit. Dostanę premię.
— No kurwa mać! Wysil się trochę bardziej! Dlaczego nam to robisz?
— Dla pieniędzy — odpowiedziała wystraszona dziennikarka.
— Kto wie, że tu dziś jesteś? — wtrąciła się nagle Alicja.
Michaił powtórzył pytanie. W transie głos innych nie miał znaczenia. To on był panem sytuacji i tylko on mógł pytać.
— Moja mama, siostra, jej mąż, narzeczony, szef, Michał z działu księgowości i Piotrek z marketingu…
Hipnotyzer potarł twarz dłońmi.
— Co niby mamy z nią zrobić? Nie uda nam się jej sprzątnąć bez zostawiania za sobą śladów. Wałek z hipnotyzowaniem policji nie uda się drugi raz. Poza tym tamtym wtedy też nie zależało. W grę wchodziła mafia. Rozwiązaliśmy ich problem, a tutaj?
Wiedźma uniosła wysoko brwi, po czym spytała, szczerze zdziwiona:
— Ty naprawdę chciałeś ją zabić?
Zbity z tropu blondyn podrapał się nerwowo po głowie.
— Myślałem…
— To nie film, Michaił. Tutaj ciało nie zniknie cudownie samo z siebie, a rodzina nie przestanie drążyć.
— No ale…
— Spytaj, co by odwiodło ją od pomysłu demaskowania nas.
Mężczyzna poczuł się jak idiota. Wiedźma miała rację. Były inne sposoby niż czysto siłowe rozwiązywanie każdego problemu. Zupełnie o tym zapomniał. Zawstydzony, powtórzył pytanie.
— Nie wiem. Dobre pieniądze.
— A jeśli zapłacimy ci więcej?
— Wtedy będę was szantażować.
— Co za pizda. Powinna być ruda. Tylko rude pizdy mają takie pomysły — warknął Michaił.
Alicja zaśmiała się cicho. Przez chwilę przyglądała się kobiecie uważnie, a potem zaproponowała, by ta podała, jak można by ją zwerbować.
— Jeśli bym uwierzyła, że macie talent i dawalibyście mi cynki o jakichś supersprawach, to bym poszła na współpracę.
— No czy ty ją słyszysz? Materialna kurwa! — Michaił nie krył złości.
Wiedźma nie podzielała jego oburzenia. Każdy szukał pieniędzy. W świecie zdominowanym przez liczby duże sumy otwierały wiele drzwi. Trzeba było nauczyć się z tym godzić i tyle. Oni sami też nie byli lepsi, windując ceny swoich usług…
— Wybudź ją. Mamy to, czego potrzebowaliśmy.
— Nie powiesz mi chyba, że ją zamierzasz zwerbować.
— Nie powiesz mi chyba, że nie dostrzegasz w tym wspaniałego potencjału. — Alicja odpowiedziała pytaniem na pytanie, po czym, nie czekając na odpowiedź, skupiła się na dziennikarce.
— Musimy o tym później jeszcze porozmawiać — warknął Michaił.
— Masz rację. Powiem Yoko, żeby pomogła ci przepracować to uprzedzenie. Jeśli bardzo chcesz, to znajdziemy też tamtą rudą sukę, która ci zaszła za skórę.
Jeśli wcześniej był tylko zły i zawstydzony, to dopiero teraz poczuł się jak skończony kretyn. Niestety wiedźma miała rację. Miał małe co nieco do przepracowania.
— Aż tak widać?
— W ogóle — skłamała Alicja, spokojnie patrząc w oczy Michaiła. — Domyśliłam się, obserwując twoją aurę.
— Aha. To dobrze. Tak myślę. — Speszony, wybudził kobietę. Dopilnował uprzednio, by nigdy nie przypomniała sobie o tej rozmowie.
***
Wiatr siedział właśnie w gabinecie kapłanki. Oboje mieli wreszcie trochę wolnego czasu i postanowili go wykorzystać na ulepszanie tworzonych wspólnie zaklęć. W tym wypadku było to podsłuchiwanie na odległość. Działało wystarczająco dobrze, by mogli usłyszeć całą rozmowę wiedźmy z hipnotyzerem mimo barier samej Alicji. Zadowoleni, rozpletli zaklęcie, gdy tylko dowiedzieli się tego, na czym im zależało.
— Piękno prostych rozwiązań zawsze będzie mnie zachwycać — powiedział w zamyśleniu Wiatr, czując, że wiedźma dobrze zrobiła, nie zabijając dziennikarki.
— Brakuje tu krwi i wrzasków. Prostota jest dla słabych — odpowiedziała kapłanka, patrząc na swój palec przecięty na potrzeby zaklęcia.
— Prostota jest przejawem najwyższej formy kontroli — nie zgodził się z nią Wiatr.
— Siła jest najwspanialszym argumentem. — Na ustach czarnoskórej kobiety pojawił się nieprzyjemny uśmiech.
Wiatr pokręcił głową. Dalsze spieranie się nie miało sensu. W jednym oboje się zgadzali. Wiedźma dorosła do swojej roli i dobrze się spisywała. Cała reszta była… opcjonalna i wyjątkowo względna.
***
Dziennikarka zamrugała, zaskoczona widokiem wiedźmy. Spodziewała się wszystkich, ale nie jej osobiście. W dodatku tuż za nią stał ten znany hipnotyzer. Przystojny, pomyślała, przyglądając mu się z zaciekawieniem.
— Bardzo mi miło państwa poznać! — Zerwała się, wykrzykując entuzjastycznie.
Nawet trochę zbyt entuzjastycznie jej zdaniem. Talenty spojrzały na nią, jakby nie były pewne, czy z nich drwi, czy tylko jest upośledzona. No trudno. Wypadki przy pracy się zdarzają. Teraz najważniejsze było wyciągnąć od nich jak najwięcej informacji.
— Na imię mi…
— To bez znaczenia. — Przerwała jej wiedźma. — Wiemy, kim pani jest, a pani wie, kim my jesteśmy. Nie obrażajmy się wzajemnie odgrywaniem tej farsy.
Kobieta zamarła, nie rozumiejąc, co właściwie dzieje się w tej chwili dookoła niej. Czy to była jakaś pułapka? Test? A może pokaz, który odgrywali przed każdym? Milczała, obserwując ich uważnie. Czekała, aż wyjaśnią, co dokładnie mają na myśli.
— Elektronika przy mnie zawodzi, więc nic się pani z dzisiejszej rozmowy nie nagra, tak jak nie wyjdzie żadne zdjęcie, o ile oczywiście da pani radę uruchomić w ogóle aparat. Pomówmy otwarcie. Przyszła nas pani zdemaskować. Będzie to trudne, bowiem nie jesteśmy oszustami. Z drugiej strony nasz czas jest zbyt cenny, żebyśmy mieli go marnować na sądowe batalie. Zaoszczędźmy sobie kłopotu i dojdźmy do porozumienia.
— Nie wiem, o czym pani mówi, ale… — Zaczęła niepewnie dziennikarka, jednak spojrzenie wiedźmy zmroziło ją i zmusiło do umilknięcia.
Nie myślała, że te wszystkie plotki o miażdżeniu wzrokiem są prawdą. Naprawdę sądziła, że kogoś tu poniosła fantazja. Och, ile by dała za taki wzrok! Nic nie stałoby jej na przeszkodzie, gdyby umiała się tak patrzeć na ludzi. Nic dziwnego, że wiedźma miała wszystko.
— Są kwestie ważne i ważniejsze. Pani nie jest na liście naszych priorytetów. Dajemy pani możliwość współpracy, ale czy pani z niej skorzysta, to już zależy tylko od pani.
Współpracy? Dziennikarka zupełnie zgłupiała. Jakiej współpracy? Współpracy z Czarnym Kotem? Ale jako kto? Przeszkolą ją, jak oszukiwać ludzi, a potem dadzą kryształową kulę? Z drugiej strony to mogłoby być zabawne. No i mogłaby spokojnie zebrać dość materiału, by nie musieć się przez jakiś czas przepracowywać. Musiała podjąć szybko jaką decyzję. Dalej udawać idiotkę czy dać się namówić? Ostatecznie zaskoczyła samą siebie, dalej udając, że nic nie rozumie.
— Ja myślę, że mnie pani z kimś pomyliła, ale to nic. Często mi się to zdarza.
— Tak jak guzy na jajnikach? — spytała uprzejmie wiedźma.
Uśmiech zniknął z twarzy dziennikarki. Sytuacja w tym momencie przestała być zabawna.
— Badam się regularnie. Nie mam żadnych guzów.
— W takim razie radzę zmienić lekarza. Albo wykupić miejsce na cmentarzu. Wybór zostawiam pani, ale uprzedzam. Nie potrwa to dłużej niż kilka tygodni.
— Nie mam ochoty słuchać tych bredni — warknęła dziennikarka, zrywając się na równe nogi i idąc w stronę wyjścia.
Nikt nie próbował jej zatrzymać. Nim jednak wyszła z pomieszczenia, usłyszała:
— Czekam na odpowiedź jutro. Jeśli się pani tu nie pojawi, propozycja będzie nieaktualna.
Do pokoju wszedł Cień. Dał wiedźmie zapisaną, niewielką karteczkę. Kobieta przeczytała uważnie wynotowane na niej słowa, po czym skinęła głową.
— Dziękuję — powiedziała, a mężczyzna zniknął bez słowa.
Wiedźma podała kobiecie karteczkę, niczego nie tłumacząc. Ta przeczytała uważnie szereg znaków, który nic jej nie powiedział.
— Co za bzdura — pisnęła, chowając jednak tajemniczy prezent do kieszeni kurtki. — Wychodzę. Tak, jak myślałam. Jesteście oszustami żerującymi na cudzym cierpieniu.
— Ma pani niewiele czasu. Radzę wykorzystać go mądrze — odpowiedziała wiedźma, po czym dodała: — Skończyłyśmy naszą rozmowę.
Zabawne, ale gdy dziennikarka chciała coś odpyskować, jej usta nie mogły się otworzyć. Dlaczego? Jakby żyły zupełnie własnym życiem. Wściekła, wyszła zamaszystym krokiem i trzasnęła drzwiami na odchodne.
— To jest to twoje nawiązanie współpracy? — spytał Michaił, nie siląc się nawet, by ukryć drwinę w swoim głosie.
— Jej całkiem dobre fundamenty — odpowiedziała spokojnie wiedźma.
— Takie… solidne, bym rzekł.
Wiedźma zaśmiała się nieprzyjemnie.
— Zdrajca zawsze zdradzi, chyba że powstrzyma go własny strach. Wróci tu. Nie będzie miała wyjścia.
— A jeśli mimo wszystko postanowi tu nie wracać?
— To umrze. Żadna terapia nie pokona tego raka.
— Nie kłamałaś z tymi guzami?
— Dlaczego bym miała?
Michaił, lekko zdezorientowany, pokręcił głową, nic nie mówiąc. Wiedźma wzruszyła lekko ramionami.
— Skąd możesz być tego taka pewna? Przecież…
Nagle zrozumiał. Wiedźma wyszła z pokoju bez słowa. Michaił zadrżał. Rozdawanie nowotworów na lewo i prawo nie powinno być możliwe, a już na pewno nie tak łatwe. W głębi ducha podziękował z całego serca, że nie jest wrogiem Alicji. Ta kobieta nie miała żadnych zahamowań.
***
Minęła noc. Cień przespał ją spokojnie. Dzień zapowiadał się nudny. Żadnych trudnych klientów, żadnych cyrków. Żadnych problemów. Z uśmiechem na ustach wstał, wziął prysznic, ubrał się i poszedł do wspólnej kuchni. Pozostali już tam byli. Nie wszyscy. Kapłanka jak zwykle spała w najlepsze, Milutkiego nie było w budynku, Omama też, ale była Gizela, której akurat mogłoby nie być. Rozmawiała z Powiązaniami, a właściwie o czymś zawzięcie dyskutowały. Michaił wyglądał jak siedem nieszczęść, więc Cień dosiadł się do niego, pytając od razu o wiedźmę.
— Po co mnie pytasz? Sprawdź sobie sam.
— Coś się stało?
Hipnotyzer streścił mniej więcej przebieg spotkania, po czym Cień pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Myślę, że wyrżnięcie grupy ludzi, z którymi się luźno współpracowało, jest gorsze od tego, co zrobiła wczoraj.
— Tak, ale tamta nie próbowała jej zabić.
— Dlatego i kara jest bardziej adekwatna — powiedział Cień z uśmiechem, widząc, jak do pomieszczenia wchodzi Alicja.
— …w każdym razie nie podoba mi się takie rozwiązywanie spraw, ale mnie nikt o takie rzeczy nie pyta, więc uznajmy, że sprawy nie było — mówiła, podchodząc do stołu.
Wszyscy momentalnie umilkli. Mogli nie widzieć towarzyszącego wiedźmie Lisa, ale wyczuwali go wyraźnie. Chwilę później obecność zniknęła, a kobieta niby nigdy nic usiadła do stołu. Ktoś podał jej kawę, ktoś inny — pączka.
— Widzę, że zdrowy początek dnia jest kluczem do sukcesu. — Po tych słowach wgryzła się w pulchne ciasto. — Uwielbiam malinowe. Dziękuję.
— Proszę — odpowiedziała Gizela, uśmiechając się uroczo, ale już po chwili dodała zupełnie innym tonem: — Mam nadzieję, że ci smakuje, bo odstałem całkiem niezłą kolejkę po niego.
— Jest świetny.
Nie powiedziała nic więcej. Nie spytała o to, co było oczywiste, czyli czego dokładnie potrzebował od niej demon. Nie trudziła się też podtrzymywaniem rozmowy. Zamiast tego wysłuchała Cienia i jego sprawozdania z nadchodzącego dnia oraz żali bliźniaczek na wszystko. Dokładnie na wszystko.
— Dziękuję — przerwała im w końcu zniecierpliwiona wiedźma. — Cieszę się, że mogłam tego wysłuchać. Nic mnie to nie obchodzi. A teraz do rzeczy. Bliźniaczki, będę was prosiła o kilka użytecznych informacji dla dziennikarki. Cień, myślę, że poradzisz sobie z dokończeniem tej sprawy. Michaił, przestań mi się tak przyglądać. Amelia, dziś będę cię potrzebowała.
— Mnie? — spytała zdziwiona kobieta.
— Tak. Potem powiem ci dokładnie, w czym rzecz i co masz zrobić. Weźmiesz ze sobą naszego albinosa.
— Albinosa? — powtórzyła widząca przeszłość, ale nim zdążyła się sprzeciwić, błyskawicznie zamknęła usta i pokiwała głową.
Wiedźma dostrzegła jej reakcję. Właściwie zobaczyła w aurze kobiety mieszaninę lęku i niechęci aż nazbyt wyraźnie, ale niewiele ją to interesowało. Były sprawy do załatwienia. Tylko to się teraz liczyło.
— A co ty masz na dziś w planach? — spytała Powiązania.
— Miałam w planach radośnie się lenić, ale nic z tego raczej nie wyjdzie. Muszę pogrzebać trochę we własnym umyśle i przypomnieć sobie parę spraw.
— Czy to bezpieczne?
— To równie bezpieczne jak wsadzanie palca do kontaktu, ale mając na stopach gumowe klapki — wyjaśnił uprzejmie albinos.
Pozostali spojrzeli niepewnie na Alicję, ale ta wzruszyła tylko ramionami.
— Będziesz potrzebowała pomocy? — spytał niepewnie Michaił.
— Zapewne, ale raczej nie twojej, więc możesz się rozluźnić. Jakbyście czegoś potrzebowali, to radźcie sobie sami. Ja raczej nie będę obecna… duchem.
Zrozumieli.
***
Cień przywitał dziennikarkę, po czym spytał, w czym może pomóc. Kobieta wyglądała źle. Zdawała się zmęczona, przerażona i wściekła jednocześnie. Spojrzała na bruneta, jakby chciała go zabić za samo oddychanie, potem niezbyt uprzejmie odpowiedziała:
— Chcę się widzieć z wiedźmą.
— Jest zajęta. Nie mogę jej teraz przeszkadzać.
Dziennikarka uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
— Jeśli zaraz się z nią nie zobaczę, to tak obsmaruję ten wasz mały gównodołek, że żadna reklama wam już nie pomoże.
— W takim razie dobrze, że nie inwestujemy w reklamy — stwierdził z rozbawieniem Cień.
— Posłuchaj mnie, ty…
— Tam są drzwi. Jeśli coś pani w naszym lokalu nie odpowiada, to nie musi w nim pani przebywać ani tym bardziej tolerować mojej obecności.
— Muszę się zobaczyć z wiedźmą! — krzyknęła dziennikarka, po czym się rozpłakała. — Muszę.
— W jakiej sprawie? Przekażę jej wszystko i…
— Za późno! Muszę się z nią zobaczyć już teraz! Muszę się wszystkiego dowiedzieć i…
Do pokoju weszły bliźniaczki. Cień udał zdziwienie. Co prawda nie omawiał tego z nimi, ale wizje uprzedziły go już wcześniej, w jakim kierunku pójdzie ta rozmowa.
— Przestań…
— …ryczeć. Okrada cię od…
— ...samego początku. Zaręczył się…
— …żebyś spłaciła mu długi.
Kobieta zaniosła się histerycznym płaczem. Cień wyszedł. Miał kwadrans dla siebie. Potem będzie musiał radzić sobie sam.
— Kto tak wyje? — Zagadnęła go nagle wychodząca z pokoju Sky. — Al znów kogoś katuje?
— Nie… choć właściwie to tak.
— Aha — odpowiedziała piromanka, po czym wzruszyła ramionami, dodając: — Wiedziałam.
Wróciła do siebie, nic więcej nie mówiąc.
***
Alicja usiadła przy oknie. To nie był pierwszy raz, gdy sięgała po wiedzę ukrytą przed nią. Powoli, stopniowo wyciągała wspomnienia z poprzednich wcieleń. Nigdy nie próbowała odzyskać tego, kim była czy jak żyła. Szukała swoich zapomnianych umiejętności. Kiedy po raz pierwszy sprawdzała skuteczność techniki, asekurował ją Michaił przy wsparciu Lisa. Wtedy przypomniała sobie, jak stać na głowie. Tak, taka zdolność mogła wydać się stratą czasu, ale była łatwa do znalezienia i łatwa do sprawdzenia, bowiem wiedźma przez całe swoje życie nigdy nie opanowała sztuki balansu do tego stopnia, żeby umiała na owej głowie się utrzymać. Gdy potwierdziła skuteczność całego procesu, hipnotyzer i stary bóg nie byli jej już potrzebni.
Kolejne umiejętności, jakie odzyskała, były równie mało widowiskowe. Proste, funkcjonalne, jak choćby zdolność ostrzenia noży czy umiejętność szybkiego krojenia. W tym wypadku chciała się upewnić, czy czas osłabi uzyskane w przeszłości zdolności i czy nie nadwyręży to w żaden sposób blokad nałożonych na jej umysł. Prościej rzec ujmując — czy w trakcie ostrzenia noża do mięsa nie zaleje ją fala wspomnień o jakiejś odległej wojnie albo czymś podobnym. Nic takiego nie miało miejsca. Mogła pójść o krok dalej. Nim jednak odważyła się na coś ważniejszego, porozmawiała z albinosem. Znów takie rozwiązanie zapewne nie wydałoby się pozostałym rozsądne, ale właśnie dlatego nie zamierzała nikogo pytać o zdanie. To ona dowodziła. To ona podejmowała decyzje. Ta konkretna wcale nie była złą. Albinos wiele jej wytłumaczył i pokazał, jak sięgać głębiej, jak szybciej odzyskiwać to, co zostało utracone. Musiała to przetestować. Tak właśnie nauczyła się rzeźbić w drewnie.
Faza testów była długa i męcząca, ale ostatecznie dała odpowiedzi na większość pytań nurtujących wiedźmę. Przede wszystkim potwierdziła, że taki rodzaj wspomnień nie narusza pieczęci i jest bezpieczny. Dziś planowała tę wiedzę wykorzystać i odzyskać coś o wiele cenniejszego niż umiejętność ostrzenia czy krojenia. Dziś miała odzyskać zdolność do walki wręcz. Zamknęła oczy, wzięła głęboki wdech, skupiła się i…
…uniosła powieki, stojąc tuż naprzeciwko kilkuletniej wersji samej siebie.
— Znowu? — spytało dziecko, udając rozdrażnienie.
— Tak. Znowu, Podświadomości — odpowiedziała kobieta, wiedząc, że dziewczynka uwielbia odblokowywanie tego, o co się ją prosi. Dla niej to przednia zabawa. — Jeśli byłabyś tak wspaniała, aby mi pomóc.
— Ale co dziś chcemy? Czego potrzebujemy?
— Walki wręcz.
Dziewczynka wydęła usteczka i — zła — spojrzała na swoją dorosłą wersję.
— Czy coś jest nie tak z tym, co wybrałam? — spytała zaniepokojona Alicja.
— To jest za proste — jęknęło dziecko, kręcąc główką, po czym dodając jeszcze raz: — Za proste.
— To wcale nie jest…
— Jest. Wiesz, że w niemal każdym poprzednim wcieleniu walczyłaś? Wiesz, że nasza dusza zna łącznie ponad trzysta osiemnaście określonych rodzajów sztuk walki i ich niezliczone wariacje? Co mam wybrać? Po co sięgnąć? To za proste.
— A co powinnam z tego wszystkiego wybrać? — spytała skołowana Alicja.
Taki wybór, a ona nie ma pojęcia, co odpowiedzieć. Jak ma się zdecydować na coś konkretnego?
— Ja…
— Nawet teraz, choć nie walczysz, twoje ciało zostało stworzone do atakowania. Masz odpowiednią sylwetkę, gibkość i refleks. Za proste.
Podświadomość próbowała robić groźną minę, ale jej oczy śmiały się w najlepsze. Alicja pomyślała chwilę, po czym nieśmiało spytała:
— A ten rodzaj, którego nauczyła mnie moja mentorka?
Radość znikła momentalnie z oczu dziecka.
— Mentorka? — spytało niepewnie.
— Tak.
— Miałaś wielu mentorów…
— Ale tylko jedną prawdziwą. Moją nauczycielkę. Tę, z którą mam teraz zginąć.
Podświadomość wydęła policzki i przez chwilę Alicja była wręcz pewna, że dziewczynka odmówi. Potem jednak ta założyła ręce na piersi, przygryzając mocno dolną wargę.
— To już nie jest takie proste.
— Myślałam, że chcesz wyzwań, żeby…
— Wcale nie chciałam. Lubię proste rzeczy.
Alicja przytuliła dziecko i uśmiechnęła się do niego ciepło. Tylko tutaj, tylko w tym miejscu mogła sobie pozwolić na prawdziwą czułość, więc nie zamierzała jej wydzielać ani żałować. Dziewczyna dała jej całusa w policzek, po czym nieśmiało zachichotała.
— Dam radę — zapewniła cicho.
— Wiem, że dasz. Jestem z ciebie dumna.
Dziecko skinęło głową, po czym wzięło się do pracy. Alicja cierpliwie czekała.
Otworzyła oczy, nie czując się wcale inaczej. Wstała i przeszła do drzwi. Nic a nic inaczej. Podeszła do okna, ale wciąż nie było żadnej różnicy. Punkt ciężkości się nie przesunął, balans ciała…
— Och… — Wyrwało się z ust kobiety, gdy zrozumiała, że jednak czuje różnicę, i to wyraźną. — No tak.
Wyszła z pomieszczenia. Idąc korytarzem, czuła, że jest w pełni świadoma każdego swojego kroku, pracy każdego mięśnia, każdego oddechu. Co za dziwne uczucie. Jakby właśnie otworzyła oczy i dotarło do niej, że świat dookoła jednak ma trochę kolorów. Przyjemnie, choć odrobinę strasznie. Ciekawie. Musiała teraz tylko znaleźć kogoś, z kim będzie mogła poćwiczyć i sprawdzić, co teraz potrafi.
***
Dziennikarka siedziała na krześle, ukrywając twarz w dłoniach i bardzo, bardzo starała się powstrzymać płacz. Bliźniaczki wyszły, a ich miejsce zajął Cień. Brunet czekał cierpliwie, aż kobieta dojdzie do siebie. Rozumiał wstrząs, jakiego musiała doświadczyć. Stawiające karty nie obeszły się z nią najdelikatniej. Z drugiej strony dlaczego miałyby być delikatne, skoro kobieta przyszła do Czarnego Kota z zamiarem zaszkodzenia im wszystkim i jeszcze zarobienia na tym niemałych pieniędzy?
— Jesteście… potworami… — wyrzuciła z siebie między kolejnymi atakami płaczu.
— Właściwie przyjmując za normę przeciętnego człowieka ignorującego wszystkie swoje przeczucia to… tak. Jesteśmy anomaliami.
— Potworami! — krzyknęła, po czym znów zaczęła płakać.
— Tak jak kobra jest potworem w oczach myszy? Żyjemy zgodnie z naszą własną naturą. Choć właściwie masz rację. Nigdy nie twierdziliśmy, że jesteśmy tymi dobrymi.
— Mam… guza… hasło… pasowało do laptopa męża… zdradza mnie… od roku.
Dziennikarka przestała płakać, ale wciąż miała problem z opanowaniem łkania.
— Ale czy to nasza wina? — spytał Cień cierpliwie.
— Moje życie… się rozsypało… przez was.
To będzie ciężka rozmowa, zdołał pomyśleć Cień, gdy do pokoju weszła Powiązania.
— Dzień dobry. Cień, jest pismo w kuchni. Zajmij się tym. A co do pani, to tam są drzwi — wskazała Powiązania, nie siląc się na nawet odrobinę empatii.
— Jak…!
— Obarczanie innych własnymi winami jest przejawem słabości, a słabość brzydzi naszą szefową. Lepiej, żeby tu pani nie było, gdy ta skończy swoje sprawy i wyjdzie ze swojego gabinetu.
— Dlaczego…?
— Nic nas to nie obchodzi. Za kilka tygodni nie będzie też obchodziło nikogo innego. Witam w dorosłym świecie, gdzie każdego dnia ktoś umiera, ktoś się rodzi, a pozostałych nic to nie obchodzi.
Dziennikarka z niedowierzaniem spojrzała na drzwi, potem na kobietę, wreszcie na mężczyznę, ale ten bez najmniejszego wahania wstał i, pokłoniwszy jej się na pożegnanie, wyszedł. Zamknęła oczy, bo nie mogła w to wszystko uwierzyć.
— To to jest ten sławny Czarny Kot, do którego umawia się i czeka całymi miesiącami? To jest ta obsługa na najwyższym poziomie?
— Och, nie. Po prostu jesteśmy dość dobrzy w swoim fachu, żeby wiedzieć, że panią na nas nie stać. To się nazywa oszczędność czasu.
Dziennikarka poczuła się, jakby ktoś właśnie znokautował ją ciosem zadanym krzesełkiem. Więc nie dość, że jej życie się rozsypało, to jeszcze przypomniano jej, że jest biedna, bo jakiś sukinsyn wyczyścił jej właśnie konto, by kupić dla swojej kochanki… Dość. Nie teraz.
***
Michaił spojrzał na Alicję z niedowierzaniem. Do pomieszczenia wszedł Cień, przeczytał pośpiesznie pismo, wyszedł bez słowa, ale po chwili cofnął się i spytał o coś wiedźmę. Ta odpowiedziała mu wzruszeniem ramion, po czym ponownie skupiła uwagę na hipnotyzerze.
— Żartujesz, prawda? To było dość stereotypowe.
— Dlaczego? Jesteś dobrze zbudowany i ruszasz się jak ktoś, kto wie, co robi.
— A może to wrodzony wdzięk?
— Może. Dlatego pytam, a nie stwierdzam fakt — odpowiedziała spokojnie wiedźma.
— No ale z nas wszystkich dlaczego akurat ja?
Alicja miała ochotę westchnąć ciężko, ale w porę się powstrzymała.
— To umiesz czy nie?
— Myślisz, że każdy Rosjanin jest szkolony przez KGB?
Alicja spojrzała głęboko w oczy Michaiła, po czym spokojnie odwróciła się w stronę kapłanki wchodzącej do kuchni.
— Umiesz walczyć? — spytała.
— Nie. Ale umiem podrzynać gardła. Ćwiczyłam na kurczakach — odpowiedziała tamta niby nigdy nic.
Tuż za kapłanką wszedł szaman. Ten odpowiedział niepytany:
— Duchy moich przodków wymagały ode mnie odpowiedniego przygotowania, nim usłyszałem w pełni ich głos. Umiem tropić, skradać się, walczyć włócznią i ciąć nożem, ale obawiam się, że nie w stopniu, który cię zadowoli.
Alicja przesunęła spojrzenie na Sky.
— Umiem szybko spierdalać. Tyle mi wystarczy, gdy jesteś obok.
Wiedźma wróciła wzrokiem do Michaiła, unosząc przy tym wysoko brwi. Mężczyzna skrzywił się, ale w końcu niechętnie przyznał:
— Ćwiczyłem trochę karate i mam podstawy sambo.
— Czym jest, kurwa, sambo? — spytała piromanka, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
— Nie mogłeś mi tego od razu powiedzieć? — Alicja nie kryła dłużej irytacji.
— Żebyś potem myślała dalej tymi swoimi stereotypami? O co jeszcze mnie spytasz? Czy ktoś w rodzinie prowadzi mafię? Czy mam w swojej ojczyźnie pałac ze złota? Albo kiedy planuję sobie wstawić złote zęby?
— Masz porcelanowe licówki, które kosztowały więcej niż ta działka. Złote zęby? A czy ty jesteś pieprzonym amerykańskim raperem?
— Ty, ale masz kogoś w mafii? — spytała Sky, szczerze zainteresowana tematem.
— Wujek Grisza nie jest nawet moim prawdziwym wujkiem! — wrzasnął Michaił, po czym zamknął usta, podrapał się po głowie, a następnie odwrócił błyskawicznie na pięcie, wyprowadzając szybki cios prosto w podbródek Milutkiego.
Niższy mężczyzna przewrócił się z cichym okrzykiem zdziwienia. Stojący obok Omam wzruszył ramionami, mówiąc spokojnie:
— A tyle co wróciliśmy. Gorące powitanie. Dzień dobry.
— Dzień dobry — odpowiedziała mechanicznie wiedźma, wracając od razu do przerwanej rozmowy. — Chcesz ze mną poćwiczyć?
— Co? — spytał hipnotyzer, wyraźnie zaskoczony. — A ty umiesz w ogóle walczyć?
— Dziś sobie przypomniałam trochę teorii.
— Teorii?
— Trochę.
— Trochę?
— Grasz ze mną w echo? — Alicja zachowała spokój, ale zwarcie w mikrofali powiedziało to, czego nie zdradziła jej mimika.
Michaił spojrzał na urządzenie, potem na wiedźmę, przypomniał sobie guza u dziennikarki, po czym pokornie odpowiedział:
— Bardzo chętnie.
Do pomieszczenia weszła Powiązania, oznajmiając, że zrobiła, co mogła, ale dobrze by było, żeby wiedźma dokończyła sprawę dziennikarki. Alicja skinęła i wyszła ze wspólnej kuchni.
— Gwarno, parno i nawet zabawnie — oznajmiła Sky, kończąc wypełniać kolejną krzyżówkę. — Ktoś wie, czym jest mszar?
Michaił spojrzał na nią, jakby kobiecie wyrosły rogi. Chwilę później podążył śladem wiedźmy. Ten obłęd mu nie służył.
***
Dziennikarka spojrzała na wiedźmę niepewnie. Było w tej kobiecie coś niebezpiecznego. Coś, co zmuszało do opuszczenia wzroku i okazania pokory. Ona jednak taka nie była. Nikt, kto chciał być nazywany prawdziwym dziennikarzem, nie zginał karku wtedy, gdy tego po nim oczekiwano. Powtarzając to sobie, uparcie patrzyła prosto w oczy Alicji, nie wiedząc, co się właściwie teraz stanie. Przecież cię nie zabiją, myślała gorączkowo, sama nie wierząc we własne zapewnienia.
— Przeszkadza pani innym klientom. To dość niekomfortowa sytuacja, gdy słychać panią niemal na ulicy.
Dziennikarka skrzywiła się lekko, ale nic na to nie odpowiedziała. Może faktycznie trochę poniosły ją nerwy, ale w takiej sytuacji było to chyba dość zrozumiałe, prawda?
— Dlaczego miałoby mnie to cokolwiek obchodzić? Wy zniszczyliście całe moje poukładane życie…
— Czy kłamstwa warte są aż takiej szopki? — spytała wiedźma obojętnie.
— Słucham?! — Kobieta próbowała pokryć niepewność złością, ale sądząc po wzroku tej drugiej, raczej jej to nie wyszło. — Chociaż byłam kompletnie zdrowa, dziś dowiedziałam się, że mam guza wielkości…
— Insynuuje pani, że tych kilka minut rozmowy ze mną było tak rakotwórczych, że aż pani zachorowała? — Wiedźma weszła jej w słowo.
— Ja…
— Zdaje sobie pani sprawę z tego, jak słabo to brzmi?
— Mój mąż…
— Wczorajsze spotkanie jest winne temu, że od roku prowadził podwójne życie?
— Nie, ale…
— Albo temu, że od pół roku panią okradał?
— Nie, ale…
— Brał narkotyki od trzech lat?
— Dość! — krzyknęła dziennikarka, znów tracąc nad sobą panowanie. Łzy popłynęły, ale nic nie zmieniły. — Już dość. Odrobina współczucia by chyba nie zabiła, prawda?
Miała problemy z mówieniem. Właściwie miała problemy ze wszystkim, więc po co tracić czas na zbędne wymienianie?
— Współczucia? Codziennie przyjmujemy tu ludzi z podobnymi problemami. Ale oni płacą. Zasadniczo to wiele zmienia. Przyjmujemy też takich, którzy umierają albo właśnie pochowali całe swoje rodziny. Nie oceniamy problemów, oceniamy tylko zasobność portfela. Pani nam nie płaci, więc czemu mamy oferować za darmo usługę, a za którą inni czyszczą sobie konta?
— Jest pani potworem — warknęła kobieta, szykując się do wyjścia.
Ukryty w bocznej kieszeni dyktafon dosłownie eksplodował, ale nie zranił jej ani nie oparzył. Zupełnie jakby ktoś osłonił jej ciało i ukierunkował siłę wybuchu w bok. Zabawne, że zdołała o tym pomyśleć, rzucając swoją torebkę na podłogę. Równie zabawne było też to, że w ogóle myślała w tym stanie.
— Nie zezwoliłam na nagrywanie — powiedziała spokojnie wiedźma.
— Ja… — Dziennikarka odkryła, że chyba jest w silnym szoku, bo właściwie nie czuje własnego ciała i chyba nie myśli trzeźwo. Wszystko nagle zaczęło jej się plątać, spowalniać, rozmywać.
— Nie powiedziałam też, że ta rozmowa dobiegła końca — oznajmiła spokojnie Alicja, pstrykając palcami.
Wszystko zniknęło. Wszystko. Ból, żal, złość, mdłości. Wszystko.
— Jak… — szepnęła, zaskoczona.
— Nie mam pojęcia — odpowiedziała sarkastycznie wiedźma. — Może dlatego, że jednak mam jakiś talent?
Dziennikarka niepewnie spojrzała na swoją torebkę, a potem raz jeszcze na wiedźmę. Talent, powtórzyła w myślach. Jakie to było… niedorzeczne.
— To jakieś oszustwo, prawda? — szepnęła niepewnie.
— A nawet jeśli, to czy coś to zmieni? — spytała Alicja, nie kryjąc rozbawienia.
— Ja nie wiem…
— Do trzech razy sztuka — powiedziała, spokojnie wchodząc w słowo dziennikarce. — Przyjdź jutro po raz trzeci i podejmij decyzję.
Kobieta odwróciła się, jakby już miała odejść. Dziennikarka złapała ją w ostatniej chwili za rękę. Zrobiła to bezwiednie i sama siebie tym odruchem zaskoczyła.
— Po co miałabym tu przychodzić? — spytała.
Chciała zabrzmieć pewnie, ale głos jej drżał, a nos zapuchł od płaczu.
— Nie wiem, ty mi powiedz.
Cofnęła się, lekko zaskoczona takimi słowami. Przestała w ogóle rozumieć, co się dookoła niej dzieje.
— Co to znaczy? Jaką decyzję mam podjąć?
— To proste. Czy chcesz z nami współpracować — odpowiedziała wiedźma.
Dziennikarka mogłaby przysiąc, że nie rozluźniła mięśni ani nie zwolniła uchwytu, a mimo tego jej palce same się rozwarły, zaś Alicja wyszła powoli z pokoju.
— Współpracować — szepnęła, zdziwiona.
Co to niby miało znaczyć? Na jakich zasadach? Jak? Dlaczego? No i najważniejsze — za ile? Musiała poznać odpowiedzi. Bez niech nie wyjdzie! Odwróciła się na pięcie i… zamarła.
— Już się stąd wynoszę. Nie patrz na mnie takim przerażonym wzrokiem — warknął mijający ją mąż.
Skąd on się tu wziął?! Rozejrzała się dookoła, spanikowana. Jak? Jak znalazła się we własnym mieszkaniu? Teleportowali ją? Przenieśli? Nie. Spojrzała na swój płaszcz. Był mokry od deszczu. Przyszła tu. Przyszła tu sama. Dlatego ma zmarznięty nos i jest jej tak zimno. Spojrzała na zegarek. Uciekła jej godzina z życia. Zadrżała i bynajmniej tym razem wcale nie od chłodu, jaki wciąż odczuwała w kościach.
— Cokolwiek mi zrobili, muszę się z nimi jutro spotkać — szepnęła do siebie, słysząc, jak za jej zdradzającym mężem drzwi zamykają się z hukiem.
Tak. Musiała to zrozumieć, musiała to pojąć i… musiała na tym zarobić. Dobrze zarobić.
Bijesz się jak baba
Michaił dalej nie wierzył, że dał się na to wszystko namówić. Nie wierzył też w to, że można sobie tak po prostu przypomnieć, jak się walczy. Trans to co innego. W transie widział, jak ludzie robili rzeczy, których nigdy nie powinni byli zrobić, ale po powrocie do świadomości dalej byli tylko sobą. No i ostatnia kwestia… Czego właściwie bardziej się bał? Zrobić Alicji krzywdę czy przegrać z nowicjuszką?
— Nie powinienem był się na to zgadzać — powiedział cicho do siebie, kończąc rozgrzewkę. — Od lat nie walczyłem. Nie wiem nawet, czy jeszcze coś pamiętam z tego wszystkiego…
Ach. Tłumaczył się sam przed sobą, czyli jednak bał się wyjść na idiotę, przegrywając z kimś, kto nigdy niczego nie ćwiczył. No i proszę. Jedna zagadka mniej.
— Nie wiem, czy bardziej martwię się, że ty skrzywdzisz ją, czy ona ciebie. — Usłyszał nagle za sobą głos Milutkiego.
— Ja boję się, że nawet jak nie da rady pokonać mnie wręcz, to rozsmaruje mnie mocą jak gówno.
— O widzisz! Pomyślałem zupełnie to samo. — Milutki zaśmiał się radośnie.
— Po co tu przylazłeś? — spytał Michaił.
— Uznałem, że to będzie niezła zabawa. Właściwie to wszyscy poodwoływali swoje spotkania tylko po to, by zobaczyć, jak sobie dasz radę.
Mało krzepiące, pomyślał hipnotyzer, na próbę wyprowadzając kilka ciosów.
— Cień kazał przygotować dla mnie jakieś bandaże? — spytał niechętnie.
— Cień będzie siedział w pierwszym rzędzie, bo nie dał rady zobaczyć wyniku starcia.
— Nie dał… co?
— Nie dał rady zajrzeć w ten moment przyszłości. Mówię ci, on już tam krąży, zniecierpliwiony.
Michaił pokręcił lekko głową. Czyli mogło się wydarzyć wszystko i nic jednocześnie. No tak. To też jakoś nie dodało mu pewności siebie.
***
We wspólnej kuchni panował tłok i zrobiło się całkiem spore zamieszanie. Wyniesiono stół i krzesła, a wszystko, co się dało, podsunięto maksymalnie pod ścianę. Natężenie gwaru rozmów zagłuszało nawet dźwięk pękających ziaren popcornu.
— Ja stawiam na naszego Ruska — powiedziała donośnym głosem Amelia.
— Nie ma chuja, żeby pokonał naszą wróżkę na sterydach — odpowiedziała kapłanka, na co Wiatr spokojnie dodał:
— Na korzyść Michaiła przemawia znajomość techniki i doświadczenie. Jeśli jednak wiedźma nie kłamała, mówiąc, że odzyskała wspomnienia z poprzednich wcieleń, to pozostaje jedynie kwestia, czy ciało nadąży za umysłem.
Wszyscy na chwilę umilkli, patrząc ze zdziwieniem na szamana, a potem przenosząc spojrzenie na albinosa.
— Jej ciało nie jest słabe. Jeśli umysł nie zawiedzie, mięśnie zdziałają cuda — odpowiedział tamten.
— Czyli kogo obstawiasz? — spytała Powiązania z zaciekawieniem.
— Siebie. Pokonam ich oboje z zamkniętymi oczami.
Wybuch ogólnej radości wypełnił pomieszczenie po brzegi. Chwilę później Sky oznajmiła obecnym, że typuje Alicję i stawia jej mieszkanie. Przezornie nikt nie podjął rzuconej propozycji, choć nawet ona wywołała salwę śmiechu. Gdy dyskusja osiągnęła punkt kulminacyjny i nikt już nikogo nie słyszał, nikt nikogo nie słuchał, ale wszyscy chcieli się przekrzyczeć, do pomieszczenia wszedł Michaił. Nagle zapanowała cisza.
— O cholera — wyrwało się z ust Amelii.
Francuzka przemogła już jakiś czas temu swoją niechęć do blondyna, ale nigdy nie zwracała na niego jakiejś szczególnej uwagi. W tej chwili jednak nie mogła oderwać od niego wzroku. Wyglądał świetnie w czarnych, prostych, dresowych spodniach i zwykłej koszulce z krótkim rękawem. Dopiero teraz widać było zarys mięśni pracujących pod skórą. Kobieta przygryzła lekko wargę. Było w tym coś seksownego.
— Mmmmm… definitywnie…
— ...jest na czym zawiesić oko — szepnęły bliźniaczki.
— Jest spoko, ale nie lubię blondynów — dodała Sky, po czym spojrzała na Powiązania. — A ty? Czemu siedzisz cicho, gdy trwają przyspieszone babskie pogaduchy?
Druga kobieta uśmiechnęła się lekko, po czym wzruszyła ramionami.
— A ja wiem, że nie jestem w jego guście, więc sobie nawet nie zawracam nim głowy.
— Pomarzyć można, więc… — zaczęła Amelia, ale Powiązania zaśmiała się tylko w odpowiedzi.
Michaił spojrzał na żeńską część widowni i pokręcił głową z niedowierzaniem. Przez chwilę poczuł się jak koń wystawiony na licytację. Oczywiście uwagi na temat jego ciała sprawiły mu przyjemność, ale i tak nie zmieniły faktu, że przez chwilę był w ich oczach towarem oglądanym na wszystkie strony.
— W lewym narożniku mamy niepokonanego niedźwiedzia wschodu! — krzyknął rozbawiony Cień. — W prawym…
Umilkł, gdy do kuchni weszła Alicja. Chwilę później umilkli też pozostali.
— W prawym narożniku mamy wielką wiedźmę z borów północnych! — Cień zapowiedział Alicję, a reszta zaczęła wiwatować.
— Widzę, że dobrze się bawicie — powiedziała, uśmiechając się pod nosem. — To tylko test, a nie zawody.
— Ty tak twierdzisz — odpowiedziała Sky, biorąc swoją miseczkę popcornu.
— Zakładają się, które z nas wygra — poskarżył się Michaił.
— Chyba powinniśmy ich stąd wyrzucić.
Fala sprzeciwu wybuchła tak gwałtownie, że jasnym stało się jedno: po dobroci nikt stamtąd nie wyjdzie.
***
Nielekarz przyglądał się sytuacji z mieszanymi odczuciami. Z jednej strony całkiem dobrze bawił się, patrząc na tych idiotów. Z drugiej — zastanawiał się, czy to jest to, czym powinni się stać. Czy osiągnęli odpowiedni poziom… obłędu.
— Nie martw się, podróbko. — Usłyszał nagle rozbawiony głos.
Odwrócił się powoli, wiedząc, kogo zobaczy. Niski mężczyzna w kapeluszu ozdabianym zębatkami uśmiechnął się szeroko. Sprawiłby nawet miłe wrażenie, gdyby nie krew na rękach.
— Witaj, Szalony Kapeluszniku. Znowu się bawiłeś w naszej piaskownicy? — spytał cicho czarnowłosy mężczyzna.
— Być może — odpowiedział Pradawny, śmiejąc się. — A może nie. Może to moja krew? A może twoja, tylko jeszcze nie wiesz, że poderżnąłem ci gardło.
W pierwszym odruchu chciał dotknąć swojej szyi, ale zapanował nad nim. Pradawny tylko się roześmiał. Przez chwilę trwali w milczeniu. Czas uciekał, ale to była wojna spojrzeń, której zresztą Nielekarz nie mógł wygrać. Niechętnie odwrócił w końcu wzrok, a Kapelusznik zaklaskał z radości, mówiąc:
— W naszych oczach tak właśnie wyglądały zabawy Al i jej ludzi. Marne, błahe, nic nieznaczące, wcale nie śmieszne. Ale lubiliśmy na nie patrzeć tak samo, jak ty lubisz patrzeć na te marne imitacje. Niczym dorosły patrzy na figle dziecka.
— Czemu tu jesteś?
— Ach. Nieładnie zmieniać temat. Nieważne. Straciłem już tobą zainteresowanie — szepnął, znikając tak szybko, jak się pojawił.
Nielekarz spojrzał w miejsce, na którym jeszcze przed chwilą siedział Kapelusznik. Teraz leżała tam tylko zakrwawiona karteczka. Podszedł do niej trochę niepewnie, po czym przeczytał uważnie kilka znaków skreślonych pewną dłonią. Pod spodem — rachunek. Mężczyzna wciągnął głośno powietrze przez zęby. Dużo. No ale informacja zawsze była droga. No trudno. Potem coś wymyśli.
***
Alicja spojrzała na stojącego naprzeciwko niej Michaiła, po czym uśmiechnęła się lekko. Nie było w tym uśmiechu nic wyzywającego, drwiącego, obraźliwego. Zwykły uśmiech, nic więcej. To nie pomogło hipnotyzerowi. Nie miał w zwyczaju podnosić ręki na kobietę i nawet w trakcie ćwiczeń miał problemy, gdy na jego partnerkę wyznaczano kobietę. Chyba dlatego przestał ćwiczyć. A może to był konflikt z trenerem? Nieważne.
— Nie bardzo czuję się w roli kogoś, z kim masz walczyć — powiedział, uważnie obserwując przeciwniczkę.
— Na szczęście niewiele mnie interesuje twoje zdanie.
— Wiem, niemniej jednak…
Nie dokończył. Zaatakowała. Była szybka, była zwinna, była precyzyjna. Nie. To nie to. Była szybsza, zwinniejsza i precyzyjniejsza, niż jeszcze kilka dni temu mogłaby być. Różnica w utrzymywaniu balansu, w przesuwaniu środka ciężkości, w wyważeniu ruchów… Tego wcześniej nie było. Z tego wszystkiego umysł Michaiła zdał sobie jednak sprawę o wiele za późno. Choć te wnioski sformułowały się w ułamku sekundy, to kobieta była od nich szybsza. O wiele szybsza. Dlatego właśnie jego ciało musiało przejąć kontrolę. Nim się zastanowił, ona była tuż obok. Poczuł ciepło jej ciała, zapach jej włosów, a potem — zaskakując samego siebie — złapał ją i błyskawicznie obezwładnił. Wyplątała mu się, ale wtedy zdołał pochwycić ją ponownie i rzucić na ziemię. Przez chwilę zobaczył, że nie może złapać oddechu, ale kilka sekund później złapała i zaczęła kaszleć. W pomieszczeniu zapadła cisza. Pierwszy bić brawo zaczął Cień. Hipnotyzer wcale nie czuł, by zasłużył sobie na jakąkolwiek formę uznania. Pomógł wiedźmie wstać i upewnił się, że nic sobie nie zrobiła.
— Jeszcze raz — powiedziała.
Chciał zaprotestować, ale wtedy zaatakowała ponownie. Jeszcze szybsza, jeszcze pewniejsza siebie, jeszcze spokojniejsza. Ale niedoświadczona, pomyślał, dając radę odbić wyprowadzone ciosy i tym razem wykręcić jej rękę. Jej bliskość była… przyjemna. Gdy tylko to do niego dotarło, natychmiast puścił kobietę. Alicja bez cienia złości spojrzała mu prosto w oczy, po czym puściła mu oczko. Zaskoczony, nawet nie zauważył, kiedy do niego doskoczyła. Za szybko. Zadziałał już czysty instynkt. Chwilę później zrozumiał, że wiedźma leży na ziemi i nie wygląda na zadowoloną. No tak. Rzucił mocno. Za mocno.
— Już dość — powiedział, nie chcąc tego ciągnąć.
Gdyby tylko miał wybór, wolałby rzucać tę kobietę na ziemię w innych okolicznościach. Delikatniej. A potem przywrzeć do niej, pieścić ją…
— Kurwa, Milutki, zaraz ci jaja utnę! — wrzasnął nagle Michaił.
— Co? Ja nic… A sorry. To było niekontrolowane — przeprosił niezbyt szczerze drugi mężczyzna dalej patrząc tylko na biust Alicji.
Stojący obok Omam miał przynajmniej więcej przyzwoitości i natychmiast sam też przeprosił. Czemu musimy mieć aż dwóch od emocji? — spytał sam siebie wściekły Michaił.
— Jeszcze raz — powiedziała wiedźma, podnosząc się z podłogi.
— Nie — odpowiedział Michaił nim zdołała raz jeszcze zaatakować. — Już dość. Tu nie ma zabezpieczeń, materacy, a ty już i tak zarobiłaś kilka sińców. To nie zabawa.
— Ciało zaczyna sobie przypominać. W końcu mi się uda…
— Może. Ale ja już nie mam ochoty. Umów się z jakimś trenerem w siłowni. Tam przynajmniej nic ci nie grozi.
— Ale…
— Nie obraź się, ale bijesz się jak baba, więc nie. Dość.
Za późno ugryzł się w język. Pozwolił, by złość na Milutkiego znalazła ujście w tej sytuacji. Odreagował na niej to, czemu winny był niższy mężczyzna.
— Przepraszam — powiedział i dopiero zauważył, że cała widownia w napięciu przygląda się jemu i wiedźmie.
— Nic się nie stało. Jednak proszę cię o jeden, ostatni raz. Jeśli teraz też nie dam rady cię nawet raz trafić, poddam się.
— Na pewno? — spytał, wietrząc w tym podstęp.
— Na pewno. Obiecuję ci to — powiedziała uroczyście.
Już sam fakt, że nie zdenerwowała się o to, co powiedział, był niepokojący. Zaczynał się jej bać bardziej, gdy była spokojna, niż gdy rzucała wulgaryzmami na lewo i prawo.
— Dobra. Ostatni raz — zgodził się cicho.
Usłyszał przerażający śmiech albinosa i następne, co do niego dotarło, to że ledwie daje radę parować ciosy wiedźmy. To nie były uderzenia pełne złości czy frustracji. Nie. To były wykalkulowane ataki, które coraz trudniej przychodziło mu zablokować. Nagle dotarło do niego, że popełnił błąd. Chwilę później upadł na ziemię, przygnieciony ciężarem jej ciała. No cóż. Przegrał. Obezwładniła go. No trudno. W ogóle mu to nie przeszkadzało, jak długo siedziała na nim i czuł… Zabije tego skurwysyna, gdy tylko skończą z tym kretynizmem.
— Przepraszam! — krzyknął Milutki, uderzony boleśnie w głowę przez Omama.
Alicja zeszła z hipnotyzera i pomogła mu wstać. Gdy już się wyprostował, powiedziała:
— Dziękuję. Wiem, że nie byłeś zachwycony, ale dziękuję, że mi pomogłeś.
Urósł we własnych oczach. Nagle poczuł się ważny i wspaniały. Pochwaliła go. Naprawdę, szczerzę go pochwaliła. To było… miłe. Szkoda tylko, że to miłe uczucie zniszczyły cztery głupie słowa.
— Oboje walczycie jak baby — powiedział albinos obojętnym tonem.
Oboje momentalnie napięli mięśnie, jakby szykowali się do czyjegoś ataku. Po chwili zmusili się do rozluźnienia. To tylko albinos. On zawsze odbiegał od normy.
— Zdefiniuj, jak niby walczą baby? — spytała urażona Amelia.
— Nie wiem. A dlaczego w ich ustach było to obelgą? — Białowłosy uśmiechnął się szeroko i puścił oczko widzącej przeszłość.
Ta przewróciła oczami, po czym odwróciła się do Michaiła.
— To jak się biją baby?
Hipnotyzer skrzywił się lekko, ale odpowiedział pewnie:
— Słabo, chaotycznie, a gdy przegrywają, też histerycznie. — Namyślił się, po czym dodał pewnym siebie tonem: — I nie zgadzam się, że biję się jak baba.
Nikt mu nic na to nie odpowiedział. Coś dziwnego działo się między albinosem a wiedźmą. Zbyt czujnie się sobie przyglądali, a ich spojrzenia były niemal… intymne.
— Nie, nie, nie! — wykrzyknął nagle Cień. — Jeśli macie się sobie rzucać do gardeł, to tutaj, w naszej obecności, a nie tak jak ostatnio. Mamy prawo być świadkami.
Albinos momentalnie odwrócił głowę, jakby to ostatnie zdanie było dla niego nie do zniesienia. Wystraszony Cień aż cofnął się o krok, ale białowłosy uśmiechnął się, po chwili boleśnie mówiąc tylko:
— Nie wiesz, co to znaczy być świadkiem czegokolwiek. Nie chciej wiedzieć. To brzemię, którego nie udźwigniesz.
Wszyscy spojrzeli po sobie niepewnie. Z jednej strony brzmiało to absurdalnie, ale z drugiej… Z drugiej coś w jego tonie było zbyt poważne, by nie uznać ostrzeżenia za szczere.
W chwili, gdy wszyscy byli zbyt zajęci rozważaniem sensu słów białowłosego, Alicja zaatakowała. Błyskawicznie, precyzyjnie, szybko — niczym dziki zwierz. Albinos bez najmniejszego problemu uniknął wszystkich jej ciosów, po czym sam zadał tylko jeden. Wiedźma padła na ziemię, ledwie przytomna z bólu. Michaił doskoczył do niej błyskawicznie. Nikt nie musiał nic mówić. Wszyscy zrozumieli natychmiast, że ten cios powinien być śmiertelny. Alicja wstała, choć chwiała się lekko. Yoko natychmiast zaleczyła obrażenia. Albinos skinął zapraszająco. Ruszyła. Nieważne, jak szybko, nieważne, jak dobrze, w końcu i tak wylądowała na podłodze, a z uszu płynęła jej krew. Jak? Jak przewidywał jej ruchy?
— Widzisz? — szepnął do niej albinos. — Nigdy mnie nie pokonasz, bo zgubiłaś swój rytm. Jak możesz tańczyć, gdy nie słyszysz muzyki?
Tańczyć… Już to kiedyś słyszała… Tańczyć. Musiała tańczyć.
— Już dość — powiedziała poważnym głosem Yoko. — Już wystarczy.
Oddychała ciężko. Leczenie wiedźmy nie należało do najłatwiejszych zadań, a mimo tego podjęła się składania kobiety na bieżąco. Teraz jednak nie miała dość energii, by samej wstać. Podtrzymywana przez Powiązania, poszła bez słowa do własnego pokoju. Wiedźma, widząc to, odstąpiła. Nikt nie krył zaskoczenia. Nikt poza albinosem. Ten pokłonił się kobiecie ze smutnym uśmiechem i zaczął bić brawo. Szczere, pełne szacunku, dziwne.
***
Lis zamachał kitą, nie kryjąc złości. Nielekarz odłożył czytany dokument, po czym spytał spokojnie:
— W czym rzecz, futrzaku?
— Jestem starszy od ciebie, ty namiastko istoty rozumnej.
Nielekarz wrócił do czytania dokumentu.
— Do cholery! Jeszcze nie skończyłem z tobą rozmawiać!
— Ja z tobą tak. Możesz odejść.
Lis w ułamku sekundy przybrał swoją prawdziwą postać śmiertelnie niebezpiecznej bestii.
— Ty sukinsynie… — warknął wściekle.
Odpowiedziała mu zbijająca z nóg obojętność. Istota utkana z dymu miała ochotę zaatakować, ale to nie byłoby mądre. Poza tym na biurku tego pajaca nie siedział on, a jedynie jego iluzja. Sam Lis był niedaleko Alicji, obserwując uważnie starcie między wiedźmą a Michaiłem.
— Uważasz, że to mądre? — spytał, nie kryjąc złości. — Że grzebie i szuka…
— Tak — odpowiedział obojętnie Nielekarz.
Lis najeżył się jeszcze bardziej.
— A co, jeśli pęknie jej tama blokująca wspomnienia? Co, jeśli…
— To już bez znaczenia — odpowiedział Nielekarz, doczytując wreszcie do końca nadesłany mu raport.
— Co jest bez znaczenia, ty popieprzona wersjo…
— Pradawni zaczynają się zbierać, Sklepikarz przestał gromadzić towar, a Dom Tysiąca Kurtyzan został zamknięty na czas nieokreślony. Moth zawiesił działalność. Pojawiły się pogłoski o Bożej Miłości, ktoś donosi, że Airo też wraca do gry. Mówią ci coś te imiona? Ćmy są wszystkie w terenie, nawet Lucyfer zaczął się budzić i posyłać wieści do swoich dawnych przyjaciół.
— Nie wiesz, ile lat w świecie wiedźmy minie, nim…
— Nie wiem, ale wiem coś innego. Teraz nic już nie ma znaczenia. Musimy tylko doprowadzić do końca wielki finał naszej zabawy. Musimy odpalić fajerwerki i liczyć, że nie spadną nam na głowy. Tylko tego jestem pewien. Tylko to ma teraz dla mnie znaczenie.
Lis wrócił do swojej potulnej formy i przestał powarkiwać. Nie był głupi. Wiedział, co to wszystko właściwie oznacza.
— Jeśli jej bariery pękną… — zaczął, ale czarnowłosy mężczyzna wszedł mu natychmiast w słowo.
— Ona musi zrozumieć. To newralgiczny punkt całego planu. Ona musi wiedzieć, co się dzieje. Musi wiedzieć, dlaczego walczą, ale nie powinna tego usłyszeć od nas.
— Ma sobie przypomnieć bez przypominania?
— Ma sobie uświadomić konieczność działania bez odzyskiwania pamięci.
Lis zastrzygł nerwowo uszami.
— To niewykonalne — szepnął cicho.
— To jest wykonalne. Tylko potrzebny jest nam tu ktoś trzeci, kto otworzy nam drogę do poszerzenia jej edukacji.
— Czy ty masz jakiś plan?
— Nie mój, ale owszem.
— A jeśli ten plan zawiedzie? — spytał Lis, wcale nie chcąc poznawać odpowiedzi.
— To też już nic nie zmieni. Tryby tej machiny zmiażdżą nas niezależnie od okoliczności.
Lis zamarł, słysząc te słowa, a potem roześmiał się cicho. W końcu czy nie takiego końca spodziewali się od samego początku?
***
Alicja spojrzała na albinosa, po czym głosem nieznoszącym sprzeciwu powiedziała:
— Wyjdziecie stąd. Wszyscy.
Cień chciał zaprotestować, ale nie dała mu takiej szansy. Wszyscy ruszyli do wyjścia, poza Michaiłem. Wiedźma rzuciła mu obojętne spojrzenie, ale on tylko wzruszył ramionami, mówiąc:
— Zmusiłaś mnie to walki, to chyba należy mi się możliwość popatrzenia, jak lądujesz na ziemi?
— Nie będziemy walczyć.
Pewność w głosie kobiety zaskoczyła hipnotyzera, ale mimo wszystko nie ustąpił. Alicja spojrzała na pozostałych. Ostatnia wychodziła Sky. Jej wzrok prosił, by na siebie uważali, ale usta się nie otworzyły. Piromanka z ociąganiem zamknęła w końcu drzwi.
— Rytm — powiedziała Alicja, zwracając się do albinosa. — Uczono mnie tego, ale teraz nic z tych nauk nie rozumiem.
Białowłosy zaśmiał się donośnie, po czym pokręcił głową.
— A jak masz rozumieć? Czy słyszysz melodię wszechświata? Czy czujesz brzmienie tego, co cię otacza? Życie to muzyka, ale nauczyliśmy się być na nią głusi. Odzyskanie zdolności wyłapywania jej w otaczającym cię chaosie będzie równoznaczne z postawieniem tego ostatniego kroku na ścieżce prowadzącej prosto w objęcia śmierci.
Michaił zbladł, ale Alicja nie podzielała jego lęków.
— Nie przeszkadza mi to — odpowiedziała pewnie.
— Tobie nie, ale nas o zdanie nie pytasz — burknął hipnotyzer, wiedząc, że zostanie zignorowanym.
Jeśli któreś z nich spodziewało się ze strony albinosa jakichkolwiek wyjaśnień, to srodze się pomyliło. Mężczyzna zaatakował. Nie tak, by skrzywdzić. Zaatakował powoli, spokojnie, z zamkniętymi oczami i do tego cicho nucąc. Alicja uniknęła kilku pierwszych cisów, ale kolejne spadała na jej ciało jeden po drugim, aż w końcu wylądowała na podłodze.
— Rytm. Wsłuchaj się w melodię, a nie patrz, jak się poruszam — warknął albinos.
Wstała, otrzepała się, dała znać, że jest gotowa na kolejną rundę. Białowłosy znów zaatakował. Wszystko powtórzyło się tak samo co do joty. Michaił przyglądał im się z niedowierzaniem. Nie dowierzał jednak nie dlatego, że idea muzyki do niego nie przemówiła, ale dlatego, że powtórzyli całą sekwencję dokładnie tak samo. Dokładnie. Po trzecim powtórzeniu poczuł nagle, że to już nie jest walka. To jest odtwarzanie układu choreograficznego. Zrozumiał. W chwili, gdy to pojął, usłyszał w końcu melodię nuconą przez albinosa. Naprawdę ją usłyszał. Albinos zamarł, potem skinął mu, aby podszedł bliżej. Bardzo, bardzo powoli, dużo wolniej niż Alicję, zaatakował hipnotyzera. Ten przymknął oczy i wsłuchał się w muzykę. Uniki przychodziły tak naturalnie, jak kolejne kroki w tańcu. Potem jednak albinos umilkł. Bez jego nucenia zniknęła też muzyka. Michaił wylądował na ziemi z bolącym barkiem.
— Doskonale, jak na głuchego — powiedział białowłosy ze szczerym uznaniem.
Rosjanin otworzył oczy i zobaczył dłoń wyciągniętą w jego kierunku. Przez chwilę miał ochotę sprawdzić, czy da radę ją pociągnąć i przewrócić albinosa. Nie odważył się jednak tego zrobić. Coś głęboko w jego wnętrzu podpowiadało, że to i tak niczego by nie zmieniło.
— Widziałaś to? — spytał wiedźmy, uśmiechając się jak głupi. — Słyszałaś?
— Widziałam, że szło ci nieźle, ale nic nie słyszałam — przyznała niechętnie Alicja.
Albinos pokręcił lekko głową, po czym poprosił Michaiła, by ten jednak zostawił ich samych. Nie spodobało się to hipnotyzerowi.
— Muszę odblokować moc, ona też musi to zrobić. Chcesz być tu, gdy nasze energie się zetrą? — spytał obojętnie.
— Nie. Jednak nie — przyznał szczerze Michaił, szybko wychodząc.
Nienawidził, jak tych dwoje odblokowywało swoje moce. Nienawidził. Wszystkie włoski stawały mu dęba, umysł przestawał pracować, a serce krzyczało, że lada moment stanie. To było… nienormalne.
***
Nielekarz wiedział, co właśnie działo się z Alicją. Wiedział to sam i wiedział też, że wie to Lis. Spokojnie podpisał kolejny dokument, po czym spojrzał na istotę utkaną z dymu.
— Dalej uważasz, że powinna to umieć? — spytał stary bóg.
— Nie. Tym razem po prostu uważam, że nie powinna odzyskiwać zdolności słyszenia rytmu Wszechświata.
— I nic z tym nie robisz? A jak myślisz…
— Idź i sam powiedz albinosowi, że nie życzysz sobie tych lekcji. — Wszedł mu w słowo Nielekarz. — No dalej. Śmiało.
Lis zamachał kitą, ale nie ruszył się z miejsca. Taki głupi nie był.
***
Bliźniaczki ze złością złożyły karty. Znów nic. Tylko pustka, tylko nicość, tylko cisza. Cholerna wiedźma. Cholerny albinos. Cholerny mrok, którego nie dało się rozświetlić.
— U mnie też nic — powiedział cicho Cień, jakby w obawie, że ktoś może ich podsłuchać.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się, o mało nie przyprawiając o zawał siedzącej w środku trójki.
— Tak myślałam, że marnujecie czas. Dajcie sobie spokój. Gdy ta dwójka jest razem, nawet największe talenty można sobie wsadzić w dupę.
— Dlaczego? — spytał zirytowany Cień.
— Chodzi o potencjał pola energetycznego. O ich moc i moc barier przez nich stawianych.
— Skąd ty to wiesz? — spytały jednocześnie bliźniaczki.
— A bo ja wiem? — odpowiedziała Powiązania, wzruszając ramionami. — To jest dla mnie oczywiste. Od zawsze różne rzeczy po prostu układały się w logiczną całość. Jak choćby to, że Sky jest tu niezbędna.
— Co? — spytali wszyscy naraz.
— No tak. Ona jest ważna dla Alicji.
— Jest jej zwierzątkiem — warknęły bliźniaczki.
— Jest gwarantem, że wiedźma nie zatraci się w mroku wspomnień z poprzednich żyć — wyjaśniła uprzejmie Powiązania.
— Ale…
— Jest przyciskiem bezpieczeństwa i jednocześnie zapewnia nam ochronę.
— No ale…
— Jeśli cokolwiek by się jej stało, wiedźma wyzwoliłaby pełnię mocy — dodała Powiązania, czując, że wszystkie włoski zaczynają się nieprzyjemnie unosić. — Nie tylko część, tak jak robi to teraz.
Bliźniaczki spojrzały z niedowierzaniem na Cienia, ten odpowiedział im podobnym spojrzeniem.
— To trochę popieprzone — powiedziały, a on im przytaknął.
Powiązania uśmiechnęła się do nich uprzejmie, po czym bez słowa wyszła z pokoju.
— Dlaczego nam to powiedziała? — spytały stawiające karty.
Cień zagwizdał cicho, zadając sobie to samo pytanie.
— Chyba po to, żebyśmy jej lepiej pilnowali.
— Ale…
— Pewnie najlepiej tak bardzo, jak samej wiedźmy.
Oburzone, nic nie dodały. Zrozumiały, ale niekoniecznie musiało im to odpowiadać.
***
Alicja weszła do swojego mieszkania i zamknęła za sobą ostrożnie drzwi. Cisza, jaka tam panowała, urzekła ją. To było cudowne uczucie. Samotność. Brak kogokolwiek dookoła.
Zdjęła buty i odwiesiła kurtkę na wieszak. Wzięła głęboki oddech, a potem udała się prosto do kuchni. Zrobiła sobie kawę, weszła z nią do salonu, usiadła wygodnie na fotelu. Wspaniałe uczucie. Sprzedałaby duszę za to, by móc częściej się nim delektować. Nie swoją co prawda, ale i tak by sprzedała. Uśmiechnęła się do samej siebie, potem jednak wyraz radości stał się grymasem niezadowolenia. Ból. Czuła go wcześniej, ale dopiero teraz dotarł do niej w pełni. Powoli zdjęła z siebie koszulę, potem bokserkę. Spojrzała na swoje ciało. W pokoju panował półmrok, bo zapaliła jedynie lampę stojącą w rogu, ale mimo tego widziała sińce wyraźnie.
— Trochę za wcześnie wylazłyście — szepnęła, wiedząc, że powinny pojawić się w pełnej krasie dopiero jutro.
Zaczęła je liczyć. Jeden, drugi, trzeci, czwarty, ósmy. Jeden obok drugiego. Właściwie cały jej tors był jednym wielkim sińcem. Będzie musiała się tym potem zająć. W pierwszej chwili pomyślała o Yoko, ale potem zrezygnowała z tego pomysłu. Byłoby to wygodne, ale zbędne. Sama też mogła o siebie zadbać. W końcu też umiała regenerować tkanki, a szczególnie dobrze jej to szło, gdy chodziło o nią samą.
Zaczęła zdejmować ostrożnie spodnie. Jej nogi wyglądały lepiej, ale też nie za dobrze. Tu sińców było mniej, jednak na pewno wyglądały okazalej. Wyglądały niepokojąco. Szczególnie te po wewnętrznej stronie ud. Czy albinos w ogóle ją tam uderzył? Nie potrafiła sobie przypomnieć. Właściwie nie potrafiła sobie przypomnieć, by w ogóle aż tak mocno ją bił. Chyba nie powinna wyglądać jak kwaśne jabłko, które pieprznęło na ziemię z samego czubka drzewa, prawda? W samej bieliźnie usiadła na fotelu i upiła łyk kawy. Zamknęła oczy, weszła w trans.
Znalazła się we własnym umyśle. Przed nią stała ona sama, choć pod postacią dziecka.
— Podświadomości… — zaczęła niepewnie, ale dziewczynka po prostu pokazała jej drzwi, mówiąc:
— Jestem trochę zajęta ważniejszymi sprawami. Idź. Tam masz wszystko na ten temat.
Zaskoczona, postanowiła się nie kłócić ani nie dopytywać. Dziecko wyglądało na zmęczone, więc to musiało być coś ważnego i ciężkiego. Lepiej było mu teraz niczego nie utrudniać. Przeszła przez drzwi i dała się zalać wiedzy. Jej umysł wypełniły obrazy.
Otworzyła oczy i potarła delikatnie czoło. Tak, to wiele wyjaśniało. To nie były zwykłe sińce, które pojawiły się na skutek uderzeń. To były pękające naczynia krwionośne, które nie wytrzymały starcia dwóch przeciwnych sobie energii. Prościej mówiąc, były to ślady wyzwolenia mocy przez nią i albinosa jednocześnie.
— Już prawie zapomniałam, że mam śmiertelne ciało — szepnęła sama do siebie.
Tak. O tej słabości już niemal nie myślała. Jakie to było… dziwne. Może jednak to dobrze, że sprawa wyszła w ten sposób. Dziś był całkiem spokojny wieczór i długa noc w ciszy dopiero miała się zacząć. Jeśli jakiś moment był doskonały na udoskonalenie samej siebie, to chyba właśnie ten.
Alicja dopiła kawę i powoli się ubrała, uważając, by nie naciskać na żadne bolesne miejsce bardziej, niż było to absolutnie konieczne. Potem znów usiadła w fotelu, zapaliła papierosa, zastanowiła się, co dalej. Nim go dopaliła, w umyśle przygotowała już stosowny… scenariusz zmian. Na ten moment tyle powinno wystarczyć. Potem pomyśli o czymś więcej, ale dopiero po konsultacji z Nielekarzem. W swoim życiu popełniła dość lekkomyślnych błędów. Teraz nastała era ostrożności.
Senny demon
Alicja otworzyła oczy. Wyjrzała na dwór. Powoli zaczynało świtać. No tak, zmiany tego typu ani nie są łatwe, ani szybkie, niemniej jednak była zadowolona z efektów nocnych… modyfikacji. Poszły nadzwyczaj sprawnie.
Dotarła do Czarnego Kota stosunkowo późno. Powitała ją Sky narzekająca na kolejną kłótnię bliźniaczek z kapłanką. Wiedźma cierpliwie wysłuchała sprawozdania, po czym udała się prosto do kuchni. Michaił dopijał w niej właśnie poranną kawę.
— Jak się czujesz? — spytał od progu.
— Dobrze.
— Sińce?
— Są.
— Bolą?
Uśmiechnęła się protekcjonalnie i nie odpowiedziała nic. Zamiast tego poczuła czyjś delikatny dotyk na ramieniu i zadrżała lekko.
— Ach. To dość nieoczekiwane, ale pożądane zmiany. Długa noc, prawda? — spytał albinos, mijając wiedźmę i podchodząc do lodówki.
— Co? — spytał Michaił, czujący, że coś go omija.
Bliźniaczki weszły do kuchni szybkim, zdecydowanym krokiem, po czym usiadły ciężko obrażone przy stole i wymownie spojrzały na Alicję. Powinna spytać, ale nie zamierzała tego robić. Jeśli chcą coś powiedzieć, to niech mówią. Chwilę później weszła też obrażona kapłanka. Dziewczyny spojrzały na nią z wyższością, ona spojrzała na wiedźmę i już miała otworzyć usta, gdy nagle coś dostrzegła. Niechętnie je zamknęła, potulnie siadając niedaleko bliźniaczek.
— No dobra. Zaczynam wierzyć, że nadszedł czas apokalipsy, jeśli wy trzy umiecie się tolerować — powiedział hipnotyzer, po czym spojrzał niepewnie na Alicję.
Dziewczyny same nie kryły zaskoczenia, ale nim o cokolwiek spytały, wyjęły swoje talie i rozłożyły szybki rozkład.
— Ach! — wykrzyknęły, wstrząśnięte.
Wszyscy spojrzeli na nie z niemym pytaniem wypisanym na twarzach. Bliźniaczki nie odpowiedziały na nie, a przynajmniej nie od razu. Odpowiedź miały wyraźną i prosto przed sobą, ale chciały przez chwilę napawać się uczuciem bycia w centrum zainteresowania. No cóż, nie było im dane długo się tym cieszyć. Do pomieszczenia weszła Powiązania, od progu mówiąc:
— Udało ci się zmodyfikować ciało?
Pozostali natychmiast odwrócili się w jej stronę. Kobieta zatrzymała się niepewnie, lekko unosząc ramiona.
— No co? — spytała.
— Dlaczego wiesz coś, o czym my nie mamy pojęcia?
— Nie mam pojęcia, ale czy pocieszy cię, jeśli powiem, że zawsze tak miałam? — odpowiedziała pytaniem na pytanie.
— Yoko! — krzyknął Michaił.
Uzdrowicielka wpadła do pomieszczenia chwilę później, wyraźnie wystraszona.
— Co się… — Zamarła, patrząc na wiedźmę. — Och.
— Co ona sobie zrobiła? — spytał Michaił.
— To po to przerwałam zabieg?! — Yoko po raz pierwszy chyba pozwoliła sobie na wybuch złości, jednak błyskawicznie się opamiętała. — Przepraszam. Poszerzyła i przebudowała kanały przepływu mocy. Wzmocniła zasadniczo swoje ciało, przystosowując do mieszczenia większej ilości energii. Jak skończę z pacjentem, to uleczę ci siniaki.
Ostatnie zdanie skierowane było już tylko do wiedźmy, która nawet nie odezwała się słowem. Niska Azjatka wyszła z kuchni, by wrócić do swoich obowiązków. Bliźniaczki wystawiły języki w geście czystej pogardy.
— Nie umiecie środkowego palca pokazać? — spytał Michaił, na co obie natychmiast pokazały mu środkowy palec i ostentacyjnie wyszły. — Słodkie są. Nie ma co.
Alicja uśmiechnęła się pod nosem, odbierając od Powiązań kubek gorącej kawy.
— Widzę, że macie dużo wolnego czasu i… — Zaczęła mówić, a chwilę później w pomieszczeniu został tylko Trzynasty.
Uśmiechnęli się do siebie, nie potrzebując żadnych słów.
— Chcesz poćwiczyć? — spytał białowłosy.
— Po kawie chętnie — odpowiedziała wiedźma, po czym ruszyła w kierunku swojego gabinetu.
Gdy tylko wyszła z pomieszczenia, zauważyła stojącą w korytarzu Sky. Kobieta na nią czekała. O coś chciała spytać, ale nie przy innych, więc Alicja zwyczajnie ruszyła przed siebie. Wiedziała, że tamta pójdzie bez słowa za nią. Gdy dotarły pod odpowiednie drzwi, wiedźma otworzyła je i puściła niższą kobietę przodem. Zza rogu wyłonił się Cień.
— Pod wieczór będzie tu nasza dziennikarka — powiedział tylko.
Alicja przyjęła to do wiadomości. Do wieczora miała jednak naprawdę sporo czasu.
***
Dziennikarka spojrzała w lustro. Wyglądała fatalnie. Czuła się fatalnie. Właściwie czuła się tak, jakby szła po nią sama śmierć — i to nie ociągając się zbytnio.
— To bez sensu — szepnęła, ocierając łzy z twarzy. — Bez sensu.
Wszystko się posypało. Wszystko. Od czasu tego cholernego wypadu do Czarnego Kota nic nie szło tak, jak powinno.
— Może to klątwa? — powiedziała sama do siebie.
Miał to być żart, ale gdy tylko wypowiedziała te słowa na głos, przestały być śmieszne. Pokręciła głową, prychnęła niczym rozdrażniona kotka, a potem przepłukała zapuchniętą twarz zimną wodą.
— To niemożliwe. Magia nie istnieje.
Upomniała się surowo, ale to niewiele dało. Już zdecydowała i nie było odwrotu. Idzie tam. Bez sprzętu, bez notesu, bez niczego. Idzie tam i dowie się prawdy, choćby miała to być ostatnia rzecz, jakiej uda jej się dokonać.
***
Bliźniaczki spojrzały na Igora z niedowierzaniem. Siedzący naprzeciwko nich klient też aż zaniemówił, przyglądając się nienaturalnie wykrzywionej twarzy słodkiej blondynki.
— No to? Możecie mi to powiedzieć? — spytał Igor, nie siląc się na zachowanie jakichkolwiek pozorów.
— Wiedźma wie, że napastujesz nas w godzinach pracy? — spytały jednocześnie.
— Ja wam kurwa dam napastowanie, wy niedojebane mentalnie pizdy — warknął, nerwowo zerkając za siebie.
— Czyli nie wie — odpowiedziały zgodnie.
— Zanim tu wpadnie, mogę już zabić wam klienta — oznajmił, rozciągając szeroko usta Gizeli w psychopatycznym uśmiechu.
— No i? — Obojętność stawiających karty była onieśmielająca.
— Halo… ja… — Mężczyzna poczuł się nagle bardzo, bardzo zagrożony.
— Zamknij się — warknął demon, więc klient natychmiast się zamknął.
Rozpoczęła się walka spojrzeń, która zapewne trwałaby do samego wieczora, gdyby nie wejście Cienia.
— Alicja zaraz minie ten pokój. Zostawiam uchylone drzwi. Zapytajcie, co o tym wszystkim sądzi.
Brunet wyszedł, nie czekając na dalszy rozwój wypadków. Walka została natychmiast przerwana, a wojenny topór — zakopany. Dziewczyny rzuciły na blat trzy karty, po czym spokojnie oznajmiły:
— Facet ma komornika na łbie.
— A to chuj pierdolony. No nic. Dzięki wielkie — odpowiedział Igor, wręczając wróżącym nieduży woreczek.
Dziewczęta zajrzały do środka i aż zaniemówiły.
— Musimy…
— …pomagać mu częściej.
Zachichotały, chowając prezent do pokrowca na talie. Dopiero po chwili przypomniały sobie, że przed nimi siedzi nic nierozumiejący klient, który zaraz albo rozpłacze się ze strachu, albo zacznie na nie krzyczeć. Wyłożyły jednocześnie kilka kart i nim otworzył usta, powiedziały spokojnie:
— Wiedziałeś…
— …że twoja matka ma guza?
— Mamusia?! — jęknął, natychmiast zapominając o tym, co właśnie widział.
— W lewym płucu…
— …i już daje przerzuty.
— Ale… Była na badaniu…
— Nie zgodziła się na prześwietlenie — powiedziały jednocześnie.
Mężczyzna wybiegł, ile tylko miał sił w nogach. Złapany przy drzwiach wyjściowych przez Cienia, wcisnął mu tylko do ręki portfel pełen pieniędzy, krzycząc, że reszty nie trzeba. Brunet wyjął niezbędną sumę, po czym wsunął portfel do niedużej paczki z wypisanym adresem, zakleił ją i wręczył wychodzącemu właśnie Igorowi.
— Będziesz mijał pocztę na rogu od kwiaciarni przy głównej. Nadaj to. Nie będzie kolejki.
— A dlaczego…
— Al! — krzyknął Cień.
Igor złapał paczkę i pognał, ile tylko miał sił w nogach. Cień uśmiechnął się pod nosem. Chwilę później w korytarzu pojawiła się wiedźma.
— Słucham?
— Dziennikarka będzie tu lada moment.
— Nie miała być wieczorem? — spytała zaskoczona kobieta. — Jest dopiero dziesiąta.
— W wizji nie widziałem zegarka, tylko ciemne niebo za oknem — wyjaśnił.
Wyjrzała przez okno, zobaczyła burzowe chmury, przytaknęła bez słowa. Oto stała przed nim osławiona wiedźma, twórczyni całego tego przybytku i osoba, której już nic nie mogło zdziwić. Cień uśmiechnął się do siebie. Jak widać do wszystkiego można przywyknąć.
***
Dziennikarka dotarła na miejsce. Nie zaskoczyło jej nawet, gdy Cień po prostu otworzył jej drzwi, nim jeszcze zdołała zapukać. Weszła do budynku, a potem poszła za nim bez słowa. Czuła się podle, czuła się beznadziejnie, a do tego była niemal całkowicie przekonana o własnej niepoczytalności. Zaczynała w nich wierzyć, w ich moce i talenty. Co za obłęd. Magia to bajka, pomyślała, dyskretnie robiąc znak krzyża.
— Nie jesteśmy demonami. Sami modlimy się o opiekę — powiedział łagodnie Cień, pokazując jej krzyżyk zawieszony na szyi.
Kobieta przyjrzała się ozdobie uważnie i dopiero dotarło do niej, że to nie tylko dodatek do stroju. Ona dostała taki krzyżyk na swoją pierwszą komunię.
— Dostałem go od babci. Kazała mi go nosić i całować zawsze, gdy będę czuł, że zło wkracza do mojego życia. Nie całuję go, ale mam zawsze blisko. Nie wiem, czy tylko ze względu na chęć posiadania boskiej opieki, czy może raczej chodzi tu o moją babcię, która patrzy gdzieś tam wysoko z Nieba i mam nadzieję, że mnie chroni… Nie wiem. Ale mam go na szyi i nie płonę ani nie wiję się z bólu.
Dziennikarka nie odpowiedziała na to nic. Poczuła się jak skończona idiotka, ale nie opuściła wzroku, ani nie próbowała się tłumaczyć. Gdzieś w środku cyniczna część jej umysłu zastanawiała się tylko, czy ta historia to prawda, czy niezła gadka i nic więcej.
Weszli do pomieszczenia. Znała ten pokój. Nie był to ten sam, co przy poprzednich wizytach, niemniej jednak… A tak. Śniła o nim. Kiedy? Nie mogła sobie przypomnieć, ale nie mogło być to dawno temu. Śniła o tym pokoju i wchodzącej do niego wiedźmie. Gdy to sobie przypomniała, drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a kobieta o mało nie krzyknęła ze strachu. Do środka weszła wiedźma. Dokładnie, idealnie taka sama, jak we śnie.
— Rzuciliście na mnie urok? — spytała, nawet się nie witając.
— Nie — odpowiedziała Alicja ani nie dziwiąc się wysuniętemu oskarżeniu, ani nawet wściekłości emanującej od niższej kobiety.
— Nie wierzę. — Dziennikarka nie dawała się tak łatwo zbyć, ale wiedźma nie dbała o to ani trochę.
— Nie mój problem.
— Od spotkania z wami wszystko się posypało.
— Wiemy.
Dziennikarka aż zaniemówiła na chwilę. Stała tak z otwartymi ustami, nie wiedząc, co powiedzieć. W końcu wyjąkała:
— Dlaczego…
— Bo możesz się nam przydać, dziecino — oznajmiła wiedźma, zapalając papierosa. — Tylko zapamiętaj, proszę, że powiedziałam „możesz”, a nie „musisz”.
To zabrzmiało jak groźba.
— Czy pani…
— Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałam. Przy okazji: dziś bez sprzętu? — spytała od niechcenia Alicja.
Dziennikarka zesztywniała. Wiedźma, widząc to, uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
— Nic się nie nagrało, prawda? Nigdy się nie nagrywa, chyba że nie używamy naszych mocy. Nie dziw się. Użycie talentu powoduje zmianę pola magnetycznego otoczenia. Nikt nie wie, czemu się tak dzieje. Prawdopodobnie chodzi o budowę mózgu i to, co zachodzi, gdy nasze umysły pracują na innym zakresie fal niż na co dzień. Dość ciekawe zagadnienie i trudne do zbadania. Głównie dlatego, że tacy jak my na ogół nie dają sobie ciąć głów ani podłączać elektrod. No i kluczowa kwestia to ta, że sprzęt medyczny wariuje w naszej obecności, więc sama rozumiesz…
— To… Bujda, prawda? — spytała dziennikarka po chwili walki samej ze sobą.
— Ty mi powiedz.
Dziennikarka już miała wyśmiać całe to założenie, gdy nagle uznała, że wcale do śmiechu jej nie jest. Było coś w spojrzeniu wiedźmy — coś nieludzkiego i okrutnie zimnego. Te oczy nie kłamały. Nie miały po co.
— Czyli to wszystko, co robicie…
— Widziałaś bliźniaczki, widziałaś mnie i wciąż nie wierzysz?
— To musi być… Musi.
— Co musi?
— Oszustwo. To musi być oszustwo… prawda?
— Naprawdę tak myślisz? — spytała wiedźma i światła w pomieszczeniu nagle zamrugały nieprzyjemnie.
Dziennikarka pisnęła cicho. Wszystko błyskawicznie się uspokoiło, ale jednocześnie pozostało zupełnie nie takim, jakie być powinno. Nie. To brzmiało źle. To był obłęd, skrajny obłęd. Szaleństwo. Nie mogła w to uwierzyć. Nie. Gdyby uwierzyła…
Spojrzała wiedźmie prosto w oczy i nagle cała ta burza w jej głowie, wszystkie te zbędne myśli ucichły. Była tylko cisza. Cisza i pewność. Oni nie byli oszustami. Nie mogli nimi być, bo ona była autentyczna.
— Całe moje życie rozsypało się po spotkaniu z wami — szepnęła niemal bezgłośnie.
— Nie — zaprzeczyła natychmiast wiedźma. — Nie po spotkaniu z nami. My ci go nie zniszczyliśmy. My ci tylko pokazaliśmy, jak bardzo jest… wadliwe.
— Chcę je naprawić.
Alicja pokręciła lekko głową, po czym podeszła do kobiety i szepnęła jej do ucha:
— Filiżanka spadła i rozbiła się na tysiące kawałków. Możesz ją skleić, ale czy będziesz chciała z niej potem pić?
— Co to znaczy?
— Że nie stać cię na marnowanie naszego czasu, ale jeśli zechcesz nas posłuchać, wtedy możemy wskazać ci inną drogę.
— Ja nie rozumiem…
— Nie musisz. Nie powinnaś. Tak to działa. Tym właśnie jesteśmy.
Nie wyjaśniła nic więcej. Może to i lepiej, bo dziennikarkę nie obchodziły już zbędne słowa. Nagle wypełnił ją taki spokój, taka pewność jutra, że nic innego nie miało znaczenia. Uśmiech wykwitł jej na twarzy. Co za dziwna sprawa, pomyślała, czując łzy radości spływające jej po policzkach. Oto było jej miejsce. Tutaj. I wszystko jasne.
Coś mówiła. Chyba zapewniała, że wszystko nagle stało się takie proste i nie ma żadnych pretensji. Wieczorem, gdy siadła z gorącą herbatą w swojej dużej, pustej kuchni, nie mogła sobie nic z tamtej chwili przypomnieć. Potem przyszła Azjatka i jak przez mgłę kobieta pamiętała, że tamta mówiła coś o poważnej chorobie. Ciepło. Jakiś zabieg. Dziwne. Chyba powinno ją to martwić, ale nie potrafiła się przejąć. W gruncie rzeczy nic jej nie martwiło. Dzisiejszego dnia zupełnie nic. Wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, jakby dopiero teraz odkryła, czym jest prawdziwy, wewnętrzny spokój.
— Wrócę tam — powiedziała, wiedząc, że tak będzie.
Wróci tam i spróbuje zrozumieć, co się z nią dzieje. Ale to dopiero jutro, albo pojutrze. No może za kilka dni, gdy zacznie myśleć bardziej… trzeźwo. Tak. Za kilka dni. Wróci.
***
Alicja zamknęła drzwi, po czym bez słowa ruszyła do pokoju sąsiadującego z tym, w którym przed chwilą rozmawiała z dziennikarką. Na kanapie siedział Milutki, rozparty wygodnie. Gdy zobaczył wiedźmę, uśmiechnął się szeroko, pytając:
— I jak? Poszło dobrze?
— Przesadziłeś — odpowiedziała wiedźma, nie kryjąc rozczarowania.
— No przecież powiedziałaś, że chcesz mieć pewność. — Milutki nawet nie próbował udawać, że nie poczuł się dotknięty stwierdzeniem Alicji. — Dałem ci gwarancję. Wolałabyś…
— To było jak wbijanie igły w masło walcem. Niewiele brakowało, żeby z igły i masła gówno zostało.
Mimo ostrych słów porównanie rozbawiło mężczyznę. Rozsądnie powstrzymał się od śmiechu, choć poważna mina gdzieś mu uciekła tak czy inaczej.
— Następnym razem postaram się…
Umilkł, gdy zobaczył, że w korytarzu stoją pozostałe talenty. Alicja spojrzała na niego z wyjątkowo nieprzyjemnym wyrazem twarzy. Milutki poczuł się bardzo, ale to bardzo nieswojo.
— Następnym razem będziesz wiedział, co robisz — powiedziała spokojnie wiedźma.
— Tak. Właśnie. Będę wiedział…
— Trzynasty?
Milutkiemu momentalnie zrzedła mina, gdy zobaczył, jak do pokoju wsuwa się albinos.
— W czym mogę ci pomóc, o wspaniała imitacjo?
Wiedźma spojrzała prosto w te niemal białe oczy i poprosiła grzecznie:
— Poćwiczysz z Milutkim, prawda? Pomożesz mu okiełznać jego rozbuchany dar i zacząć go na nowo kontrolować.
— Oczywiście. — Albinos pokłonił się Alicji, po czym spojrzał na Milutkiego, mówiąc: — Wspaniale spędzimy ten wspólny czas.
Przekaz był jasny. Pozostali momentalnie wrócili do swoich zajęć i nagle okazało się, że mogą się do nich przyłożyć o wiele bardziej, niż sami sądzili. Zadowolona wiedźma mogła znów w spokoju poczytać książkę.
***
Było już późno. Sky nie wiedziała nawet, kiedy jej ten czas uciekł. Rozejrzała się dookoła, potem sprawdziła godzinę. Cholera. Chciała dziś wrócić do mieszkania, ale teraz nie miało to już najmniejszego sensu. No nic. Niższa kobieta wzruszyła ramionami i wyszła do kuchni zrobić sobie coś ciepłego do picia.
Nieszczególnie chciała z kimkolwiek rozmawiać. Było jej w jakiś sposób ciężko. Stała się częścią czegoś większego i wreszcie miała dookoła siebie ludzi, z którymi mogła się śmiać i żartować. Z drugiej jednak strony była przy nich jak upośledzona młodsza siostra. Każde dysponowało jakimiś wspaniałymi mocami, każde z nich korzystało i umiało je kontrolować, a ona? Gdyby nie wiedźma, pewnie już wszystkich dawno spaliłaby żywcem. No i jeszcze jedna sprawa. Każde z nich zarabiało na to miejsce, a ona? Ona umiała te pieniądze tylko wydawać. Powiązania mówiła jej, że jest ważna, że po prostu jeszcze jej moment nie nadszedł, ale jakoś trudno było piromance w to uwierzyć. Jest ważna? Nie była aż tak głupia. Była ważna, dopóki zajmowała Alicję. Na tym jej rola raczej się kończyła.
Sky weszła do kuchni i zobaczyła Gizelę, siedzącą na krzesełku. Dziewczyna była sobą. Coś mruczała, może się modliła? Co za absurd. Jak można być opętanym i modlić się tak spokojnie?
— Cześć — przywitała się niechętnie z blondynką.
— Och! Dzień dobry! — krzyknęła zaskoczona dziewczyna.
— Ciszej. Wszyscy już śpią, albo przynajmniej udają, że to robią.
— Ach! — Gizela zakryła usta, po czym dodała już szeptem: — Przepraszam. Czasem w ogóle nie myślę.
— Jak my wszyscy — odpowiedziała filozoficznie Sky, szykując sobie kawę.
Blondynka zaczęła się kręcić nerwowo i rozglądać dookoła, niepewna, co powinna teraz zrobić albo powiedzieć. Sky momentalnie poczuła się lepiej. Może i nie była mistrzem użyteczności, ale przynajmniej nie była Gizelą, a to już coś.
***
Alicja usnęła, ale kiedy i jak? Nagle zdała sobie sprawę, że leci jej głowa i w ostatniej chwili powstrzymała ją przed zderzeniem z blatem stolika. Przecież nie była nawet zmęczona… Otworzyła oczy i potarła je dłonią. No nic. Skoro tak się sprawy miały, to mogła równie dobrze po prostu się położyć. Właśnie zaczęła się rozbierać, gdy do pokoju wszedł Cień. Zatrzymał się gwałtownie, zaskoczony, ale też trochę zawstydzony.
— Przepraszam, ja… — Urwał, przyglądając się wiedźmie stojącej już bez bluzki.
— To pilne? — spytała kobieta.
— Nie. Nie! Raczej nie.
— To porozmawiamy o tym jutro — odpowiedziała.
Cień wyszedł natychmiast. Alicja bez słowa przebrała się w piżamę i nagle…
Otworzyła oczy. To był sen. Sen w śnie. Potrząsnęła głową. Nawet nie zorientowała się, kiedy usnęła. Idiotyzm. Nagle do pokoju wpadł Cień.
— Mamy problem — powiedział, ale ona nie słuchała. To nie był Cień.
Otworzyła oczy. Tym razem ktoś nią potrząsał. Spojrzała prosto w oczy Sky i nagle poczuła się nieswojo.
— Coś się stało? — spytała niepewnie.
Sky się rozpłakała. Zaczęła za coś przepraszać, coś tłumaczyć, ale wiedźma za nic nie mogła zrozumieć, o co chodzi. Niepokój zaczął w niej narastać. Próbowała uspokoić piromankę, jednak to nie było takie proste. Kobieta dostała ataku histerii. Nie mówiła składnie. Wiedźma dała radę wyłapać tylko imię Gizeli i coś o demonie. Wezbrała w niej złość. Jak tylko go dorwie… Nagle Sky zerwała się na równe nogi, a potem uciekła za szybko, by można ją było złapać. Wiedźma wstała. Wszystko się w niej gotowało ze złości. Zamknęła oczy, wysyłając ładunek energii prosto ze swojego ciała w przestrzeń domu. Jak mogła nie wyczuć, że coś się dzieje tuż pod jej nosem? Ładunek został odbity. Zaklęła siarczyście. No tak. Albinos robił coś z mocą i zblokował ją. Niech to szlag! Rzuciła się w stronę drzwi, ale nim je otworzyła — zamarła. Odwróciła się powoli w stronę pokoju. Przy oknie stał Nielekarz. Palił zapamiętale papierosa i był wściekły. Tak strasznie, okrutnie, przerażająco wściekły. Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie.
— O czym ty w ogóle myślisz?! — Zaczął krzyczeć na całe gardło. — Jak mogłaś mnie aż tak rozczarować?!
— Ja nie…
— Milcz! Jesteś pomyłką, której nie będę dłużej tolerował! Jesteś…
Alicja spokojnie podeszła do fotela, usiadła na nim, po czym zapaliła papierosa. Nielekarz krzyczał dalej, ale ona nie dbała o to, co mówi. Gdy na chwilę umilkł, by złapać haust powietrza, spytała spokojnie:
— Kim jesteś?
Nielekarz warknął i już szykował się do kolejnej poniżającej ją tyrady, gdy wiedźma machnęła niedbale dłonią.
— Daj sobie spokój. Gdybym rozczarowała go choćby w połowie aż tak bardzo, to już byłabym martwa.
Nielekarz, czy raczej to, co się pod niego podszywało, zamarło.
— Nie musisz być taki nieśmiały. No dalej. Powiedziałabym, że nie gryzę, ale to akurat kłamstwo.
Nielekarz dalej milczał, zastanawiając się, co zrobić. W końcu złość wzięła górę.
— Jak możesz być…
— Ja się go nie boję — wyjaśniła Alicja. — Szukałeś mojej słabości, ale nie pożądam nikogo dość mocno, by rzucić się na drugą osobę jak wygłodniały kundel na wilka. A już na pewno nie postrzegam w ten sposób Cienia. Jeśli chodzi o Sky… Prawie dałam się złapać. Przez moment naprawdę uwierzyłam, że albinos mnie zablokował. Jest tylko jeden mały problem. Wyczułabym to szybciej. Teraz Nielekarz. Nie wiesz, pod kogo się podszyłeś, prawda? Wygrzebałeś trochę wspomnień, ale nie za wiele. Gdybyś pogrzebał dalej, wiedziałbyś, że za mniejsze przewiny łamał mi kości, a potem leczył je forsownie tylko po to, żeby móc połamać je znowu, i jeszcze raz.
Nielekarz zmarszczył brwi. Nie do końca potrafił uwierzyć wiedźmie. Ta tylko zaśmiała się cicho pod nosem.
— Myślałeś, że sięgnąłeś wystarczająco głęboko? Wiesz co? On nie jest wcale najstraszniejszy. Pokażę ci kogoś, kogo boję się o wiele bardziej.
Gdy tylko to powiedziała, w pomieszczeniu pojawił się jakiś ruch, jakieś… dziwne przesunięcie. Rzeczywistość zaczęła się przebudowywać i zmieniać. Nagle zza pleców Nielekarza dało się słyszeć cichy, melodyjny głos, mówiący spokojnie:
— Trudno wyprowadzić mnie z równowagi, ale ty zaczynasz się niebezpiecznie zbliżać do tej granicy. Nie chcesz jej przekroczyć. Uwierz mi.
Wysoka kobieta, mentorka Alicji w jej poprzednim życiu, uśmiechnęła się chłodno, zaciągając papierosem. Wiedźma poczuła nieprzyjemne ciarki. O tak. To był tylko obraz, ale nawet obrazu bała się bardziej, niż stojącej przed nią imitacji Nielekarza. Wrzask. Zaskoczona spojrzała na to, co podszywało się pod jej opiekuna. To wrzeszczało i to na całe gardło, jakby właśnie ujrzało najgorszy horror swojego marnego życia. Alicja rozproszyła wspomnienie. Istota rozmyła się, po czym przybrała swój prawdziwy kształt. Senny demon, pomyślała, atakując bez mrugnięcia okiem.
Otworzyła oczy. Tym razem to już nie był kolejny sen. Czuła moc płynącą w jej organizmie, ale jednocześnie czuła wypełniającą ją po brzegi złość. Zadziałała intuicyjnie i zabiła drania, a miała przecież do niego całkiem sporo pytań. No trudno. W końcu to nie tak, że martwy nie może ich udzielić, prawda?
Wstała z fotela i podeszła do drzwi swojego gabinetu. Czekała ją długa noc, więc potrzebowała kawy. Sporo kawy i może czegoś słodkiego.
— Czemu wpuściłaś go aż tak głęboko do swojego umysłu? — spytał Lis, przyglądając się uważnie wiedźmie. — Przez chwilę myślałem, że naprawdę cię oszukał.
— Bo oszukał. Pierwszy sen mnie zwiódł.
— Przecież…
— Potem pochwyciłam go, podeszłam tak, jak on podszedł mnie, i gdy byłam pewna, że mam go na smyczy, pozwoliłam brnąć dalej.
— Dlaczego?
— Bo musiałam mieć pewność, że mi się nie wyśliźnie. Musiałam go dopaść, a potem sprawdzić, jak ominął pierwsze bariery. W systemie jest luka. Nie mogę tego tak zostawić.
Lis zamachał ogonem, potem skinął łebkiem. Przez ułamek sekundy Alicja była gotowa przysiąc, że stary bóg urósł z dumy i zadowolenia. Potem jednak bez słowa rozpłynął się, jakby nie chciał, by to dostrzegła. Kobieta uśmiechnęła się pod nosem. To było… miłe.
***
Gizela siedziała właśnie w kuchni z albinosem. Mężczyzna w jakiś niepojęty sposób zawsze sprawiał, że czuła się przy nim niepewnie. Obawiała się go. Inni mówili, że jest obłąkany, ale tego akurat nie rozumiała. Był taki miły i uprzejmy… Nie mówił do siebie, nie ślinił się, nie biegał w kaftanie. Jakby na potwierdzenie tych wątpliwości mężczyzna spojrzał jej w oczy, uśmiechając się przyjaźnie. Opuściła wzrok, lekko zawstydzona. Nagle tak bardzo zachciało jej się spać. Zaskoczona, zauważyła, że właśnie ziewa z otwartymi ustami. Natychmiast je zamknęła, ale potem znów ziewnęła i poczuła, jak oczy same jej się zamykają. Chciała to zwalczyć, ale nie dała rady. Sen pochwycił ją w swoje szpony i nie zamierzał wcale wypuszczać.
Gdy Gizela zamknęła oczy, te same oczy otworzył Igor. Demon spojrzał na albinosa, potem zaczął węszyć.
— Idiota — powiedział w końcu. — Wiedziałem, że nie da się na to złapać. Liczyłem, że będzie inaczej, ale wiedziałem swoje.
— Tak się właśnie zastanawiałem, czy też go wyczułeś. — Albinos zaśmiał się cicho.
Demon bał się białowłosego. Ten wariat był nieobliczalny, ale przynajmniej można z nim było całkiem normalnie porozmawiać. Dużo wiedział, nie trzeba było się pilnować.
— Czy nie powinieneś uprzedzać jej, jak coś podłazi tak blisko? — spytał, zaskoczony biernością tamtego.
— Może. — Padła nonszalancka odpowiedź. — Ale to nie jest mój obowiązek.
— No dobra, ale jakby coś jej się stało?
— Och. — Albinos zastanowił się przez chwilę. Wyglądał jak ktoś, kto nigdy nie dopuścił do siebie takiej możliwości i teraz musiał ją naprawdę rozważyć. — Gdyby jakimś cudem cały Wszechświat sprzysiągł się przeciwko niej, a potem jednak dał radę rzucić ją na kolana, no to cóż… Widać była za słaba.
Igor pokiwał głową, potem nią energicznie pokręcił, a na koniec westchnął ciężko.
— Ależ ty jesteś pojebany.
— Ano. Ale wiesz, co jest jeszcze lepsze? — spytał białowłosy z szerokim uśmiechem na ustach.
— Co? — Demon wcale nie był pewien, czy chce to wiedzieć.
— Że i tak nic mnie to nie obchodzi! — krzyknął albinos, ale choć jego głos był donośny, demon mógłby przysiąc, że nie rozszedł się prawidłowo w powietrzu.
— Wspaniale — odpowiedział cicho i czym prędzej wyniósł się z kuchni.
Igor do tej pory czekał w pobliżu, w razie gdyby wiedźma jednak dała się podejść i w jej obronie pojawiła się luka. Skoro żadnej luki jednak nie było, to po co dłużej marnować czas? Tym bardziej w tak… niekonwencjonalnym towarzystwie?
— Och, nie zostaniesz na wielkim finale?
Zatrzymał się, słysząc te słowa.
— Jakim wielkim finale?
— Jak zacznie rozszarpywać go na strzępy i grzebać w jego umyśle, szukając wiedzy na temat…
— Nie, dzięki. Wiem, gdzie mieszkają świadkowie jehowy. Pogadam z nimi o Jezusie czy coś.
— Szkoda — odpowiedział albinos, szczerze rozczarowany.
Wariat, pomyślał Igor, uciekając z kuchni.
***
Nielekarz przerwał na moment pisanie. Przez chwilę trwał w milczeniu, potem uśmiechnął się pod nosem.
— Dobrze się spisałaś — szepnął cicho.
Na biurku pojawiła się maleńka karteczka. Zmarszczył brwi, biorąc ją do ręki. Kilka słów skreślonych pewną ręką w sposób tak wyszukany i ozdobny, że każda litera zdała się małym dziełem sztuki. Szkoda tylko, że Nielekarz nie mógł sobie pozwolić na studiowanie i napawanie się tym pięknem. Zamiast tego odczytał wiadomość. Zaklął w duchu.
— Wytrzymaj jeszcze trochę — błagał, nie wiedząc, do kogo tak naprawdę kieruje te słowa. — Jeszcze tylko trochę.
Cała radość naraz opuściła jego serce. Dobrze, że od dawna było już martwe, bo inaczej mogłoby być z nim teraz całkiem źle.
***
Alicja miała wyjść z pokoju po coś do picia, ale nagle uznała, że nie ma takiej potrzeby. Napije się czegoś ciepłego, gdy skończy to, co zaczęła.
— Muszę wiedzieć — szepnęła cicho do siebie, siadając wygodnie w fotelu i zamykając oczy.
Tak. Musiała wiedzieć. Tu już nie chodziło tylko o bariery. To coś znało jej mistrzynię. Musiała to zrozumieć. Musiała poznać prawdę albo przynajmniej spróbować to zrobić. Być może, jeśli naprawdę się skupi, tym razem znajdzie jakieś odpowiedzi…
Mentorka stała naprzeciw niej — albo raczej naprzeciw demona, którego oczami teraz patrzyła. Taka dumna, taka wspaniała i tak śmiertelnie niebezpieczna. Nie taką Alicja ją pamiętała. Nie tak mroczną ani nie tak okrutną w swej obojętności. Drżała. To nie były już wspomnienia. Teraz drżała naprawdę, jako Alicja żyjąca w czasach pełnych technologii, a nie magii. Bała się tego, co widziały jej oczy, a jeszcze bardziej tego, co pozostało ukryte przed nią przez tak długi czas. Jak mogła ufać tej istocie? Nie było w niej nic ludzkiego ani nic znanego. Jakby ktoś uformował ją jedynie z pragmatyzmu i wydajności. Żadnych uczuć, żadnych żali. Żadnych słabości. Obłęd.
To już nie jest zwykłe wspomnienie. Obrazy zaczynają się nakładać. Nie tylko jej pamięć wraca, ale wraca też coś jeszcze. Mistrzyni znika. Już nie jest ważna. Teraz liczą się inne kwestie. Struktura Wszechświata. Czy ktoś kiedyś ją tego uczył? Czy nosiła tę wiedzę w sobie, czy to wiedza któregoś z demonów? Nie potrafiła już dłużej kontrolować przepływu mocy ani filtrować zawartych w niej informacji. Chyba czuła ból, ale tego też nie była pewna. Wszystko zlało się w jedno, wszystko stało się jednością, światłem, które ją paliło, ciepłem, które wyniszczało ją od środka.
Ujrzała światy, które umierały, skażone czymś, czego się brzydziła. Ujrzała śmierć całych planet i wylewającą się z morza zgniliznę. Ujrzała ludzi, którzy nie mieli już co jeść, a dalej mnożyli się jak króliki. Krew płynęła, trucizna trawiła wszystko dookoła, zagłada założyła siedmiomilowe buty i nic, absolutnie nic nie było w stanie jej powstrzymać. Ujrzała swoją mistrzynię i tych, którzy jej służyli. Czempionów narodzonych w okresie chaosu, wypaczonych mocą pochodzącą jeszcze z czasów Wielkiej Wojny. Ujrzała Niebo i nagle pojęła, że nie było ono tak pełne miłości, jak jej się zawsze wydawało. Podzielone i zorganizowane, było instytucją gwarantującą bezpieczeństwo. Istnieli jednak też inni. Buntownicy, którzy pragnęli jedynie neutralności, Druga Strona walcząca o zadośćuczynienie wyrządzonych im krzywd, Międzystan pozostający w błogim zawieszeniu i niedbający o nic Pradawni. No i byli jeszcze Łącznicy. Tak nazywali tych, do których należała jej mistrzyni, a naprzeciwko nich stali zawsze Bordowoskrzydli będący ich marną imitacją. Egzekutorzy Nieba naprawiający błędy Wszechświata i dbający o zachowanie ciągłości wpisów w Księdze Losu. Aniołowie… Och, tu zaparło jej dech w piersiach. Widziała tylko jednego, ale jakże był on wspaniały…
Poczuła łzy na twarzy. Poczuła, że nie ma słów dość dobrych, by oddać to piękno. Ba! Była pewna, że ona sama nie jest godna patrzeć na jedno z najwspanialszych dzieci Boga. Nie była dość czysta, dość dobra. Mimo tego Anioł pobłogosławił ją uśmiechem, nie dbając o jej marność.
— Wszystko, co robimy, robimy dla nich — szepnął jakiś obcy głos.
Dla nich. Ale dlaczego? Nieważne. Dla nich spali cały świat, dla nich rzuci go na kolana. Dla nich zniszczy wszystko, obróci to w pył, jakim winno być od początku. Dla nich żadna ilość krwi na rękach nie będzie dość dużą, żadna zbrodnia nie okaże się dość straszną. Jeśli to ich ochroni, jeśli…
Ujrzała Wszechświat i znajdujące się w nim kompleksy wymiarowe. W każdym z nich ujrzała wymiary, a w każdym z wymiarów — światy. Zobaczyła mnogość ras o wiele mądrzejszych od ludzi, oraz proces ich anihilacji wywołany niekontrolowanym przyrostem tych, na których patrzyła każdego dnia, wychodząc z domu. Wszy o dwóch nogach i głowach wypchanych samozachwytem. Chciała splunąć, ale nie czuła już własnego ciała. Nie czuła już nic. Tylko palącą potrzebę działania.
***
Cień był pierwszym, którzy poczuł się nieswojo, ale nie pierwszym, który zerwał się na nogi i pognał do wiedźmy. Tu wyprzedził go Wiatr, pędzący, ile tylko sił w nogach. Tuż za nim była kapłanka. Oboje już splatali najlepsze zaklęcia, jakie tylko przychodziły im do głowy. Wpadli do gabinetu wiedźmy, a potem zamarli. Takimi zobaczyli ich pozostali, którzy kolejno dołączali do stojących w drzwiach. Takimi zobaczył ich Cień ponaglony krzykami innych.
To, co zobaczyli, było swoistym dziełem sztuki. Oto w pokoju na ziemi klęczał albinos, a w ramionach trzymał wiedźmę. Tulił ją z czułością, ale jego oczy nie widziały świata, jaki go otaczał. Na ustach kwitł mu obłąkany uśmiech tak pełen dzikiej radości, że aż chory i wypaczony. Wiedźma bezwładnie zwisała mu w ramionach, patrząc gdzieś w górę, jakby samo Niebo wzywało ją, nakazując posłuszeństwo. Z ramionami szeroko rozrzuconymi, z nieprzytomnym wyrazem twarzy… Było w tym coś mistycznego. Jakby ktoś ożywił średniowieczne rzeźby, jakby tych dwoje naprawdę przeżywało religijną ekstazę. Potem pojawił się krzyk i wrażenie świętości prysło.
***
Lis i Nielekarz równocześnie poderwali głowy, choć przebywali w dwóch zupełnie różnych miejscach. Intuicyjnie w tym samym momencie nawiązali ze sobą telepatyczne połączenie i w tej samej chwili krzyknęli:
— BUDZI SIĘ!
Nic więcej nie dodali. Nie zdążyli. Na scenie pojawił się inny gracz, o wiele potężniejszy i niebezpieczniejszy. Przyglądał się wszystkiemu z zainteresowaniem. Przeszkadzanie mu byłoby wielce… niestosowne.
— Co teraz?! — Głos Lisa wypełnił umysł Nielekarza.
Ten odpowiedział niechętnie:
— Czekamy.
— Na co? Aż do końca wszystko puści? Aż…
— Albinos jest przy niej.
— On jest obłąkanym czubkiem, który…
— On wie, co robi.
Nielekarz zamknął kanał. Nie było sensu się kłócić. I tak mieli związane ręce. Poza tym ten białowłosy sukinsyn naprawdę wiedział, co robi. Musiał wiedzieć, bo on sam nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić, i jeśli ktoś go nie wyręczy, Alicja nie dożyje rana.
***
Alicja pojęła wszystko, co pojąć powinna. Zrozumiała powody powoli rozpętywanej wojny oraz swoją rolę w nadchodzącym dramacie. Po raz pierwszy jej życie stało się kompletne i sensowne. Jej egzystencja przestała być jedynie substytutem czegoś nierealnego, a stała się prawdziwym powołaniem. Zniknęły naraz wszystkie lęki i obawy. Wciąż pozostało wiele pytań bez odpowiedzi, ale one nie miały większego znaczenia. Nie w zestawieniu z tym, co właśnie zrozumiała.
Umierała. Jakaś jej część zdawała sobie z tego sprawę. Coś w niej pękło i moc wyrwała się spod kontroli. Nie. Nagle zrozumiała, że wcale tak nie jest. Pojawiła się rysa, ale jeszcze nie pęknięcie. Gdyby tylko umiała ją znaleźć i zakleić, wszystko wróciłoby do normy. Jak jednak miała to zrobić?
Melodia.
Melodia wypełniła jej umysł, a jej umysł rozpoznał w niej rytm. Nie jakiś tam rytm, ale ten RYTM. No tak. Albinos czuwał. Wiedźma wsłuchała się w melodię i pozwoliła sobie na całkowite rozluźnienie. Wiedza dalej ją zalewała, ale umysł przesunął punkt koncentracji na to, co przychodziło do niego z zewnątrz — na słaby cień realnego, materialnego życia. Nagle odkryła, że nie tylko coś robi, ale nawet robi to sensownie. Tak, dziś wszystko było sensowne. Dziś był bardzo sensowny dzień.
Trzynasty nucił, ale wydawało się, że jego wysiłki idą na marne. Wiedźma zadrżała, potem wygięła się pod nienaturalnym kątem, aż wreszcie całkowicie zwiotczała. Cień zawył i ruszył przed siebie, ale powstrzymała go drobna dłoń Yoko.
— Stój — szepnęła kobieta. — Ona żyje.
Brunet zatrzymał się, wstrzymując oddech. Chwilę później powietrze wypełnił wrzask Alicji i był to najpiękniejszy dźwięk, jaki wszyscy kiedykolwiek słyszeli. Wiedźma do nich wróciła. Albinos sprowadził ją z powrotem.
Farsa zbyt łatwa do przejrzenia
Albinos czuwał przy wiedźmie. Nie dopuścił do niej nikogo poza Sky. Wszyscy inni musieli czekać. Niczego nie wyjaśnił, nie odpowiedział na żadne pytanie. Otrzymali bolesną lekcję cierpliwości, którą znieśli dzielnie. Przetrwali ją jednak nie dlatego, że chcieli, ale dlatego, że nie mieli innego wyboru.
— Przynajmniej przypomnieliśmy sobie, że jesteśmy śmiertelni — powiedziała poważnie Amelia, siedząca z Michaiłem w kuchni.
Hipnotyzer skrzywił się lekko, po czym odpowiedział:
— O własnej śmiertelności pamiętamy. Zapomnieliśmy tylko, że Alicja też ma swoje granice.
— Czy to nie jedno i to samo?
— Nie wydaje mi się.
Amelia westchnęła cicho. Nie zgadzała się z hipnotyzerem, ale nie zamierzała się też kłócić. Nie w tej chwili i nie w tych okolicznościach. Dlatego właśnie nie powiedziała, że każde z nich obsesyjnie wierzy, że wiedźma będzie zawsze i wszystkich ich poskłada do kupy, jeśli coś pójdzie nie tak. Nie powiedziała też, że każde z nich wierzy, że Al dałaby radę ściągnąć czyjąś duszę z zaświatów, więc czy to jednak nie to samo? Wiedzieli, że mogą umrzeć, ale wierzyli, że ona nawet wtedy da radę coś dla nich zrobić. Jakby śmierć była czymś, co da się zwyczajnie naprawić. Czy to nie było właśnie brakiem poczucia śmiertelności?
W czasie, gdy rozmowa Amelii z Michaiłem wyraźnie się rwała i nie była zbytnio pomocna przy rozładowaniu wewnętrznego napięcia, Powiązania weszła do Yoko.
— Czujesz jej moc? — spytała od progu.
— Słabo. Albinos ją blokuje, ale jest puls i jest świadomość. Są… uszkodzenia, ale nie do końca rozumiem ich naturę. Wiedziałaś, że znów zmieniła własne ciało?
Powiązania uśmiechnęła się słabo.
— Nie miałam pojęcia — skłamała.
Chociaż może nie było to kłamstwo? W końcu nie miała pewności, ale domyślała się. Potwierdzenie nie było zaskoczeniem, ale dopiero gdy je otrzymała, zaakceptowała swoje podejrzenia.
— Albinos ją składa. Nie wiem nawet, czy wiedziałabym, od czego zacząć — szepnęła Yoko.
Powiązania podeszła do niej i przytuliła ją delikatnie. W końcu wszyscy czuli się podobnie i do zrozumienia uzdrowicielki nie potrzebowała wcale swojego talentu. Gdy coś działo się Alicji, wszyscy czuli, że muszą coś zrobić, i wiedzieli jednocześnie, że nic zrobić nie dadzą rady. Było to wielce frustrujące, a nawet bardzo deprymujące, jednak nikt nie pytał ich tu o zdanie, tak jak huragan nie czeka z uderzeniem na zgodę mieszkańców okolicy.
***
Cień wszedł do bliźniaczek. Te siedziały wygodnie w swoich ulubionych fotelikach, jakby nic złego się nie działo. Już otwierał usta, gdy obie jednocześnie oznajmiły:
— Przeżyje i nic jej nie będzie, więc przestań się zachowywać, jakby leżała na katafalku.
Zaskoczony, cofnął się aż o krok. Spodziewał się wszystkiego, ale nie czegoś takiego.
— Czy… — Zaczął niepewnie, ale weszły mu natychmiast w słowo mówiąc:
— Karty są czyste. Nie zawracaj…
— ...nam głów bzdurami. Wiedźma żyje, więc…
— ...przestań nosić żałobę. Tak, miło spędzamy czas, bo…
— ...mamy do tego prawo. Nie możesz nam zabronić oddychać…
— …tylko dlatego, że twoja wiedźma prawie nie oddycha.
Zirytowały go te słowa. Zmarszczył lekko brwi, szykując się na miażdżącą tyradę, gdy te bezwstydnie zaproponowały:
— Idź sobie zwal albo zamówimy ci kurwę, żeby ci obciągnęła.
Pomijając zupełnie kwestię wulgarności, sama propozycja zaszokowała całkowicie Cienia. A był już całkiem pewien, że niewiele go zaskoczy w przypadku bliźniaczek. No cóż. To im się udało. Pokonany, wyszedł bez słowa.
***
Albinos nucił cicho. Alicji nic nie było. Potrzebowała tylko trochę czasu, by sobie pewne sprawy poukładać w głowie. Nie musiała być przytomna, nie musiała nikomu nic mówić. Tylko cisza i błogosławiony sen.
Gładził ją czule po włosach, ale jego oczy nie widziały leżącej tuż obok kobiety. Jego oczy widziały kogoś zupełnie innego i tak było lepiej. Dla wszystkich. Nie wiedział ani nie rozumiał wszystkiego, jednak rozumiał, dlaczego tak musiało być. Wiedział, jakich pytań unikać i czego nie próbować nawet zrozumieć. Teraz Alicja nauczyła się tego samego. To dobrze. W końcu już słyszał z oddali napływające dźwięki bębnów wojny. Nie mieli wiele czasu — góra kilka lat — a tak wiele pracy było jeszcze przed nimi.
Albinos umilkł na moment. Przez jedną, trwającą wieczność chwilę pozostał w doskonałej ciszy, pozwalając przeszłości rozrywać mu serce na kawałki. Potem popłynęły łzy, a on znów zaczął nucić.
— Więc nawet ty czasem płaczesz — szepnął zaszokowany Nielekarz, materializując się w pokoju.
Białowłosy zaśmiał się cicho, słysząc przejęcie w głosie nowoprzybyłego.
— Śmieję się, krzyczę, płaczę… co za różnica.
— Czujesz ból. Myślałem, że nie jesteś do tego zdolny.
— Noszę żałobę po samym sobie, a to różnica.
Nielekarz zrozumiał. Mieć wyrwaną większą część duszy i nie wiedzieć, to jedno. Mieć wyrwaną większą część duszy, ale pamiętać o tym, co zostało odebrane… No cóż. To nawet najsilniejszych w końcu łamało. Nie po to jednak przybył tu Nielekarz.
— Alicja…
— Och, daj już spokój — przerwał mu albinos, wyraźnie zirytowany. — Na świecie są ważniejsze sprawy niż kilka głupich wspomnień.
Czarnowłosy zacisnął pięści, ale zupełnie spokojnym głosem stwierdził:
— Ciebie by to nie złamało, ale ona jest inna. Jest słabsza. Jeśli pękną blokady i puszczą bariery, to…
— To? — przerwał, na kryjąc zirytowania. — To co? Ja mogę cierpieć, a ona nie? Ja mogę być łamany, a ona nie? Ja mogę zostać poświęconym, a ona nie?
— Wiesz, że…
— Nic nie wiem! — krzyknął natychmiast, uciszając Nielekarza, po czym dużo spokojniej dodał: — Na tym polega problem. Jestem tylko obłąkanym albinosem, którego wszyscy jesteście gotowi wepchnąć na ołtarz i poderżnąć gardło, a to nie ja jestem tu barankiem, wiesz? Pamiętasz, kim w ogóle byłem? Kim była Al? Kim byliśmy dla siebie? Nie? To ci podpowiem. Dopełnieniem. Byliśmy swoim zaprzeczeniem i dwoma aspektami mocy wzajemnie się niwelującymi. Byliśmy światłem i mrokiem, logiką i szaleństwem, porządkiem i chaosem. Ona — tu wskazał palcem Alicję — ma być jej obrazem. Ona ma stać się dopełnieniem mojej niepełnej wersji. A czym jest? Po co ją chronisz, jeśli nie dożyje nawet wieku średniego?
Nielekarz spojrzał najpierw na białowłosego, potem na wiedźmę, a potem wyjrzał przez okno, kuląc się w sobie. Albinos miał rację i to bolało najmocniej.
— Kazano mi ją chronić za wszelką cenę — szepnął.
— Ale nie wypychać ją z jej roli. A to różnica.
— Ma się zbudzić dopiero w kluczowym momencie, gdy…
— A skąd ma wiedzieć, że kluczowy moment nadszedł? Pomyślałeś o tym?
Cisza, jaka między nimi zapadła, była w najlepszym razie krępująca dla Nielekarza, żeby nie powiedzieć, że wręcz paraliżująca. Cholerny świr znów go przejrzał. To się już robiło męczące.
— Jej wspomnienia… — zaczął, ale tym razem sam urwał.
Chciał coś powiedzieć, cokolwiek, ale żadne sensowne słowa nie przychodziły mu do głowy. Tak, nie pomyślał o wielu rzeczach, i tak, pewnie wiele spraw mu umknęło. Miał sporo na głowie, a nie był cholernym Łącznikiem, który potrafił równolegle analizować nieskończoną liczbę problemów i jeszcze do tego prowadzić mało zobowiązującą konwersację. Radził sobie najlepiej, jak umiał, a że nie wychodziło mu to za dobrze, to już nie była jego wina! Wziął głęboki oddech.
— Staram się robić to, co wydaje mi się dla niej najlepsze.
— No i to jest problem, idioto.
Nielekarz zgrzytnął zębami.
— Słucham?
— Nie masz robić tego dla niej, kretynie. Masz to robić dla nas wszystkich. Al nie była sama. Była nas trzynastka. Ona nas reprezentowała, ale nie była od nas lepsza.
Na tym etapie Nielekarz pojął dwie kwestie. Po pierwsze, ta dyskusja została już przez niego przegrana. Po drugie, dał się wciągnąć w dialog, w którym od samego początku nie miał szans dorównać swojemu rozmówcy poziomem argumentów. To była bzdura. Przecież to nie był nawet w pełni ten cholerny Trzynasty.
— Jeśli jestem aż tak głupi i ślepy, to może nie przygotowaliście mnie dość dobrze — warknął, sięgając po marny argument, ale tylko taki mu już został.
— A to już nie moja wina. To ona cię przygotowywała, nie ja — odpowiedział albinos z szerokim uśmiechem.
Jakby tego wszystkiego było mało, to w pomieszczeniu zmaterializował się ten cholerny, utkany z dymu Lis i pierwsze, co powiedział, to:
— Zamierzasz zostawić tę całą sprawę? Uprzedzałem cię. O mały włos…
— Chociaż ty się zamknij — warknął Nielekarz, po czym zwrócił się do albinosa słowami: — Masz tyle uwag do mojej pracy, ale sam…
— A, a. — Białowłosy pokiwał palcem, uciszając tym prostym gestem czarnowłosego. — Jak sam zapewne już zauważyłeś, ta rozmowa nie prowadzi nas do żadnych konstruktywnych wniosków. Zróbmy więc może inaczej. Zapamiętaj wszelkie swoje uwagi i powiedz mi je, gdy już się w pełni zbudzę, dobrze? Nieważne, co by się działo, znajdę cię po wszystkim. Choćbym miał cię odtworzyć ze strzępów świadomości, to zrobię to i wtedy porozmawiamy na spokojnie. Powiesz mi wszystko, co ci leży na sercu, tak? Ale dopiero, gdy będę sobą.
Powiedział to tak ciepłym, tak miłym tonem, że Nielekarz aż zadrżał. Przez chwilę milczał, przyglądając się uważnie albinosowi, ale po minucie ciszy podjął decyzję.
— Wiesz co? Właściwie to masz rację. Pieprzę to. W końcu nic się nie stało — powiedział, po czym się pokłonił i odszedł.
— Nie możesz…! — zaczął Lis, ale Nielekarza już tam nie było.
Utkana z dymu istota spojrzała na białowłosego. Skoro tamten cholerny tchórz…
— Dla ciebie mam taką samą propozycję. Teraz czuję, że nie jestem w pełni swoich sił umysłowych. Coś mi może umknąć, coś się może wypaczyć, a przecież wolelibyśmy uniknąć takich sytuacji, prawda? Gdy już będę mógł korzystać w pełni ze swojej głowy, wtedy cię odszukam i zaczniemy od nowa.
Lis milczał przez chwilę, a gdy wreszcie zebrał się na odwagę, by po raz kolejny otworzyć pyszczek, ze środka dobiegły słowa:
— Właściwie to Nielekarz ma rację. Pieprzę to. W końcu nic się nie stało.
Nie czekając na odpowiedź, szybko rozpłynął się w powietrzu. Były sprawy ważne i ważniejsze, były też jednostki groźne i groźniejsze. Albinos znajdował się daleko poza skalą. Ryzykowanie zdawało się bezsensem.
***
Alicja słyszała rozmowę swojego opiekuna i albinosa, ale niewiele ją ona interesowała. Teraz miała ważniejsze problemy na głowie niż ta dwójka. W jej umyśle otwierały się jedne drzwi za drugimi, prowadzące do kolejnych wspomnień. W ciągu kilku minut uzyskała odpowiedzi na większość pytań nurtujących ją całe życie, ale przekonała się też, że wcale nie chciała ich poznać aż tak… dokładnie. Obrazy nakładały się na siebie, informacje — wzajemnie uzupełniały, sekwencje stawały się siecią skomplikowanych powiązań, a ona nie chciała ich już widzieć ani tym bardziej się nad nimi zastanawiać. Tego wszystkiego było za dużo. Powoli jej umysł przestawał sobie dawać z tym wszystkim radę. Jeszcze chwila, a ugotuję własny mózg, pomyślała, wiedząc, że wcale nie przesadza. Musiała coś zrobić. Musiała to zrobić szybko.
Nie była pewna, czy odliczała, ale to było bez znaczenia. Znalazła się na poziomie podświadomości i tylko to miało tu jakiekolwiek znaczenie. Dziewczynka pojawiła się natychmiast. Nie wyglądała ani na złą, ani na wystraszoną. Po prostu była. Skupiona, spokojna, gotowa do działania.
— Zablokuj obrazy, proszę. Głowa mi od nich pęka — poprosiła od razu.
Dziecko skinęło główką. Tylko tyle albo aż tyle. Strumień został mocno ograniczony. Ograniczony, jednak nie zatrzymany. Alicja wciąż przypominała sobie nowe kwestie, w tym strukturę blokad nałożonych na jej pamięć, a wraz z nią świadomość, że nic więcej zrobić się nie da bez nałożenia innej formy blokady.
— Długo to potrwa? — spytała, wystraszona.
— Nie — odpowiedziała dziewczynka i dokładnie w tym momencie obrazy zniknęły całkowicie.
— Dzięki ci — westchnęła ciężko Alicja.
— Idę to uporządkować — odpowiedziała podświadomość, znikając niemal natychmiast.
Uporządkować. Tak, ona też musiała trochę spraw uporządkować. Błyskawicznie sprawdziła stan swojego zdrowia, a potem spokojnie otworzyła oczy.
***
Wiatr spojrzał na kapłankę. Skinął głową. Ona odpowiedziała tym samym. Też to poczuła — moment, w którym wiedźma otworzyła oczy. Jakby powiał lodowaty wiatr albo powietrze zadrżało od uderzenia potężnego pioruna. Nieprzyjemne i fascynujące, a przy tym trudne do opisania.
— Myślisz, że będzie… taka sama? — spytała niepewnie kapłanka.
— Myślę, że każdego dnia stajemy się kimś innym — odpowiedział Wiatr.
— Daruj sobie te mądre pierdoły. Pytam, czy jutro nie zacznie nas mordować dla zasady.
Indianin zamyślił się na dłuższą chwilę, po czym pewnym głosem stwierdził:
— To całkiem możliwe.
— Kurwa… — zaklęła kapłanka, przygryzając paznokieć prawego kciuka. — Co teraz?
— Teraz czekamy. Kluczem będzie tu albinos.
Słysząc to, parsknęła, zirytowana.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale tego obawiam się najbardziej.
— Niepotrzebnie — zapewnił spokojnie Wiatr. — On wie, co robi, i robi to dobrze. Myślę, że jeśli zauważy, że zmieniła się… za bardzo…
Zawiesił wymownie głos. Kapłanka zrozumiała. Nie byłoby to dla nich korzystne, ale w tym wypadku nie dbała o to ani trochę. Nerwowo stukała paznokciami lewej dłoni w blat. Czekała. Nagle tuż obok niej pojawił się kłąb czarnego dymu. Przyjrzała mu się uważnie. Jej chowaniec, jej największe dzieło. Wiatr aż wstrzymał oddech, patrząc na manifestację mocy. Energia skłębiła się, potem rozproszyła, aż nagle — zniknęła. Kobieta wyraźnie się rozluźniła.
— Udało mu się czegoś dowiedzieć?
— Jest normalna. Nie ma w niej cienia wypaczenia.
— Przecież taka moc i…
Wiatr nie dokończył. Nagle zrozumiał, że nie mówią o jakimś tam talencie, ale o samej wiedźmie. Jeśli ktokolwiek miał szansę przetrwać podobny… wypadek, to tylko ona.
— To dobrze — szepnął, nie potrafiąc do końca zrozumieć kłębiących się w nim emocji.
— Chyba tak — odpowiedziała kapłanka, podzielając z mężczyzną wszystkie jego troski. — Chyba.
Spojrzeli sobie w oczy, ale nic więcej nie powiedzieli ani nic więcej nie dodali. Teraz to nie był dobry moment na jakiekolwiek werbalizowanie uczuć. Nie póki nie będą mieć pewności, że wiedźma nie zyskała zdolności słyszenia przez ściany.
***
Alicja otworzyła oczy i spojrzała na albinosa. Jego widok ani trochę jej nie zaskoczył. Spodziewała się go przy sobie, właściwie była nawet pewna, że będzie przy niej pierwszy. Moc. Tylko on był w stanie nad nią zapanować i zablokować jej moc. To było logiczne i rozsądne, ale też na swój sposób ciepłe. Uśmiechnęła się pod nosem, widząc, jak ze stoickim spokojem czyta książkę, nie zwracając na nią najmniejszej uwagi.
— Witamy w świecie przytomnych. Jak się miewasz?
— Dobrze, zważywszy na fakt, że mało nie usmażyłam sobie mózgu.
— To się cieszę. Nawet nie zajęło ci to długo.
— Ile? — spytała, nawet nie próbując się domyślić.
— Trzy godziny.
Pokiwała głową z zadowoleniem. Trzy godziny to wcale nie tak źle. Spodziewała się gorszego wyniku. Dużo gorszego.
— Coś się przez ten czas działo?
Jak przez mgłę pamiętała, że ktoś tu był. Nielekarz i Lis, ale nie była do końca pewna. Rozmowa, prawie kłótnia i groźba, której sens jej umknął. Tak jej się przynajmniej wydawało, ale pewności nie miała.
Albinos przyjrzał jej się uważnie, po czym wzruszył obojętnie ramionami.
— Minęły trzy godziny. Jesteśmy starsi o trzy godziny. Cień pewnie o trzy lata, ale to już jego problem. Był tu też twój opiekun i pupil. Nie byli zadowoleni z mojego podejścia do sprawy. Na szczęście dla nas wszystkich nic mnie ich zdanie nie interesuje. To tyle. Jak się czujesz?
No i tu ją zaskoczył. Takiej troski się raczej po nim nie spodziewała. Nie było w niej nic złego, ale po prostu… Całkowicie ją to zaskoczyło.
— Chyba dobrze. Na ten moment ciężko mi cokolwiek powiedzieć.
— Jak wiele sobie przypomniałaś?
Nawet jej nie zdziwiło, że wiedział o wszystkim. Pewnie sukinsyn wiedział nawet więcej od niej samej.
— Sporo. Muszę to sobie logicznie poukładać i jakoś uporządkować. Wydaje mi się, że przypomniałam sobie strukturę Nieba, ale też największe siły Wszechświata. Chyba pamiętam, po co to wszystko robimy i dlaczego nie mamy możliwości przeżycia naszego życia w spokoju. Jak przez mgłę, ale widzę twarze tych, którzy mnie uczyli. Nie pamiętam tylko imion, a przynajmniej nie wszystkich. Nie pamiętam swojego, tego jestem pewna.
Trzynasty uśmiechnął się delikatnie. Gdyby nie wyzierający mu z oczu obłęd, wyglądałby nawet na kogoś, komu można zaufać. Alicja westchnęła cicho. W tym szaleństwie było jakieś piękno, ale wyjątkowo niepokojące. Dokładnie w chwili, gdy dotarło do niej, że było coś urzekającego w tej niemal całkowicie białej twarzy, uśmiech zniknął, zastąpiony śmiertelną powagą.
— Twoje imię jest ostatnią blokadą. Jeśli je sobie przypomnisz, wyzwolisz nie tylko całkowicie swoją pamięć, ale też moc gromadzoną przez tysiące lat.
Alicja zmarszczyła brwi. Chciała zadać jakieś błyskotliwe pytanie, dopytać o te tysiące lat albo o samą potrzebę utrzymania blokady, ale zamiast tego wyartykułowała z siebie tylko jedno, elokwentne:
— Co?
— Wszystko. Słownie: wszystko.
— No ale… tysiące lat?
— Dużo więcej, ale ludzki język nie jest precyzyjny, więc improwizuję — wyjaśnił albinos przepraszającym tonem.
— Miliony?
— To się tak nie przelicza. Inne wymiary, inne długości cykli… Po prostu. Tego się nie robi.
Pokiwała głową. Oczywiście, że tego się nie robi. To jasne. Właśnie tak…
— A moc? Czy nie powinnam jej odblokować i…?
— Nie. Taki wybuch czystej mocy zniszczy twoje ciało i zaalarmuje wszystkich.
— No tak. — Znów pokiwała głową.
Najgorsze nie było to, że nic z tego nie rozumiała, ale właśnie to, że rozumiała, tylko nie miała pojęcia jak ani skąd. Po prostu — i tyle.
— No a jeśli… — Zaczęła, ale białowłosy uciszył ją, kręcąc głową.
— Ja też nie pamiętam wszystkiego. Nie szukaj imienia. Tego jestem pewien. Jeśli chodzi o całą resztę, to niech się wreszcie na coś przyda ten pajac, który miał cię uczyć.
Nielekarz. Alicja zaśmiała się cicho, słysząc pogardę w głosie albinosa. Pomyśleć, że ktokolwiek mógł sobie tak spokojnie obrażać tego popapranego sukinsyna. Przyjemna myśl. Naprawdę przyjemna.
— On nigdy nie chce odpowiedzieć na żadne moje pytanie — poskarżyła się z ciężkim westchnieniem.
— Nigdy? — spytał albinos, ale w jego oczach wyczytała, że nie jest to wcale pytanie, a raczej subtelne przyłapanie na mało ambitnym kłamstwie.
— To było duże uproszczenie. Po prostu większości jego odpowiedzi nie rozumiem.
— Och? Aż tak?
Wiedźma umilkła, przyjrzała się siedzącemu obok talentowi, po czym pokręciła głową.
— Nie jestem dzieckiem. Nie łap mnie za słówka!
— Nie jesteś? — Albinos zaśmiał się donośnie. — Jesteś tego pewna?
Najgorsze było to, że gdy tak to mówił, to już nie była niczego pewna. Spojrzała mu prosto w te jasne, obłąkane oczy, a on wyczytał w jej twarzy wszystkie lęki i obawy. Stał się poważny.
— Pytaj rozważnie — powiedział, po czym dodał — i szukaj odpowiedzi w sobie. On mówi ci praktycznie wszystko, ale nie umie dobrać słów. Jemu też jest ciężko. Nie mówię tu teraz o odpowiedzialności za twoje życie i złożonych przysięgach. On nigdy nie żył w świecie technologii.
— To znaczy?
Białowłosy wyjrzał przez okno, po czym pokręcił lekko głową.
— Moc niszczy technologię. Chodzi o pola magnetyczne.
— To wiem. Nie mogę mieć nowoczesnego sprzętu, na lotniskach też wszystko wariuje mimo barier i ograniczeń, jakie na siebie nakładam.
— No to pomyśl o nim. Czujesz tylko ułamek jego mocy.
Ułamek, powtórzyła w myślach Alicja. No to już zrobiło na niej naprawdę duże wrażenie.
— Więc to, co…
— Jego ciało jest daleko i daleko jest główne źródło mocy. Tak. Jeśli przekroczyłby w pełni granicę, z technologii tego świata nie zostałoby wiele, a na pewno nie zostałoby nic w obrębie wielu kilometrów od miejsca przebicia powłok.
Chyba po raz pierwszy w życiu wiedźmy informacje zbierane latami zaczęły się układać w logiczną całość.
— Tyle mocy… to dość niepokojące.
— Źle do tego podchodzisz. Powinnaś pomyśleć: tyle mocy w rękach skończonego idioty. Tak, mnie też to niepokoi, ale z drugiej strony miałem jej wiele więcej, a zawsze byłem obłąkany, więc chyba nie mnie to oceniać.
Uśmiechnął się słabo, a do Alicji dotarło, że gdy tylko mówi tak spokojnie, wydaje się w pełni racjonalny. To było… przerażające na swój sposób. Przerażające i fascynujące.
***
Cień krążył bez celu po swoim pokoju, gdy wyczuł… coś. Wszystkie włoski na jego ciele się uniosły, po kręgosłupie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Nagle drzwi się otworzyły i do środka weszła Powiązania. Spojrzał na nią niechętnie. O nic nie spytał, niczego nie powiedział. Dziś już dość usłyszał o tym, jak to za bardzo się przejmuje.
— Wiedźma rozmawia z albinosem — powiedziała Powiązania, uśmiechając się ciepło. — Przestań się martwić i zacznij nam bardziej ufać.
Nie słuchał jej. Alicja była cała i zdrowa. Tylko to się liczyło. Nic więcej. Odetchnął z ulgą, a potem potarł dłońmi powieki. Już chciał ruszyć, żeby się z nią spotkać, gdy usłyszał:
— Nie idź tam. To poważna rozmowa.
— Przecież…
— To jej prywatne sprawy. Nawet Sky czeka przed pokojem. Gdy będzie chciała z tobą porozmawiać, to do ciebie przyjdzie. Teraz daj jej spokój.
Pokiwał głową bez słowa. Rozumiał, ale niekoniecznie mu się to podobało.
Powiązania wyszła bez pożegnania. Spojrzał, jak zamykają się za nią cicho drzwi. Mówili, żeby przestał podkochiwać się w Alicji i skupił się na pracy albo przydybał na noc kogoś tylko w jednym celu. No cóż. To nie było wcale takie proste. Tu nie chodziło o seks, ale coś o wiele więcej i nie, to nie było nic romantycznego albo stricte fizycznego. Jakaś jego część w każdej jednej chwili krzyczała, że ona jest najważniejsza, że bez niej nic nie znaczą i nie pożyją długo. Każda dalsza wizja zakładająca jej śmierć przerażająco dokładnie ukazywała, co się po owej śmierci stanie z nimi, więc… tak. Był przewrażliwiony. Po prostu nie miał ochoty kończyć w taki sposób, w jaki pokazywały to kolejne obrazy.
***
Powiązania obeszła wszystkich, uprzedzając, by nie próbowali przerwać toczącej się rozmowy. Dlaczego to zrobiła? Nie miała pojęcia. Po prostu wiedziała, że musi to zrobić. Skąd? To nie miało znaczenia. Całe życie wiedziała pewne rzeczy i nikt nigdy nie pytał skąd ani dlaczego. Nauczyła się ufać temu uczuciu niezachwianej pewności. To był jej talent, a od kiedy wiedźma wzięła ją pod swoje skrzydła, czy raczej od kiedy sama się pod te skrzydła oddała, wiedzy przybywało.
Prawdopodobnie była jedyną spośród nich wszystkich, której domysły przynajmniej leżały blisko prawdy. Prawdopodobnie znała zakończenie całej tej historii i nie do końca jej się ono podobało. Prawdopodobnie tylko ona rozumiała powody kierujące pozostałymi. Wiedziała natomiast na pewno, że nikt nie rozumie jej samej. W swej wiedzy i zrozumieniu pozostawała całkowicie osamotniona, a to było już przytłaczające.
Weszła do pokoju i odetchnęła cicho. Każde z nich miało swoje problemy. Pod tym względem nie była ani lepsza, ani gorsza. Właściwie ona jedna prowadziła wcześniej całkiem normalne i racjonalne życie. Jej talent nie powodował aż takiego napiętnowania ze strony innych. Był na to zbyt subtelny. Z drugiej jednak strony ktoś, kto po prostu wie tak wiele, nigdy nie jest mile widziany. W końcu inni nie lubią być rozumiani. Lubią współczucie, lubą użalanie się, lub żerowanie na cudzych uczuciach, ale nie szczere i słuszne rady… Powiązania potrząsnęła energicznie głową. To już nie miało znaczenia. Teraz znalazła swój własny dom, tutaj, razem z innymi, i było jej z tym dobrze.
***
Sky wpadła do pokoju jak huragan, gdy tylko usłyszała wołający ją głos wiedźmy. Nie patrzyła, czy z Alicją jest wszystko tak dobrze, jak zapewniła Powiązania. Po prostu rzuciła się na szyję wieźmy i mocno ją przytuliła. Bez słowa. Alicja objęła ją delikatnie i przez chwilę po prostu gładziła po plecach niczym małe dziecko. W końcu niższa kobieta poczuła się usatysfakcjonowana. Odsunęła się, mówiąc z wyrzutem:
— Czemu zawsze robisz coś, co wygląda, jakbyś się miała przekręcić? — spytała z wyrzutem. — Martwiłam się.
— Wiem. Przepraszam. Chyba po prostu lubię, jak się o mnie martwisz — odpowiedziała beztrosko wiedźma.
— Ja jak ja, ale Cień jest już chyba siwym starcem — prychnęła piromanka.
Alicja pokiwała głową, odnotowując jednocześnie, żeby potem porozmawiać na ten temat z widzącym. Co za dużo, to niezdrowo.
— Jedźcie do domu — szepnął albinos, wstając i wychodząc powoli z pokoju.
Tak. To był dobry pomysł. Alicja jeszcze przez chwilę tuliła Sky, zastanawiając się, dlaczego w ogóle niższa kobieta jest wciąż obecna w jej życiu, ale gdy żadne logiczne wytłumaczenie nie przyszło jej do głowy, odsunęła od siebie piromankę i powiedziała tylko:
— Zabierz rzeczy. Wracamy na kilka dni do mieszkania.
Sky skinęła głową i, zadowolona, ruszyła do swojego pokoju. Alicja westchnęła cicho.
***
Widzący siedział przy oknie, nie wiedząc sam, co właściwie czuje. Ulgę? Na pewno. Radość? Trudno było oszacować. Złość? Być może. Żal? Całkiem prawdopodobne. Czy coś jeszcze? To było dobre pytanie.
Usłyszał, jak ktoś otworzył drzwi, ale nie miał ochoty się odwracać. Ktokolwiek to był, nie miał z nim o czym w tym momencie rozmawiać, no chyba że byłaby to sama wiedźma, tylko że ona miała raczej ciekawsze sprawy na głowie. Pokiwał powoli głową, potem przymknął oczy.
— Nie umarłam i nie byłam nawet bliska śmierci, więc przestań płaszczyć dupę i bierz się do roboty. — Usłyszał pełen złości syk.
Nie zastanawiał się nad tym, co robi. Po prostu zerwał się z miejsca i wyprostował sztywno niczym przerażony żołnierz na widok generała.
— Al, ja…
— Nie interesuje mnie to. Poza mną jesteś pierwszym, który odpowiada za utrzymanie tu ładu. Tracę przytomność na kilka godzin i widzę cię strutego przy oknie. Rozczarowujące, jeśli chcesz poznać moje zdanie.
Złość. Tak, definitywnie to teraz czuł.
— Skoro cię rozczarowuję, to może wybierz do tego gównianego zadania kogoś lepszego, co? — warknął.
Nie mówił szczerze. Oboje to wiedzieli. Wiedźma pokręciła tylko lekko głową, całkowicie ignorując zawoalowaną groźbę.
— Przestań się o mnie zamartwiać — powiedziała po chwili, a jej ton stał się odrobinę bardziej łagodny.
— To nie takie proste. Nie masz nawet pojęcia, co się z nami stanie, jeśli…
— Mam — przerwała mu spokojnie.
Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie mogła… Nie miała możliwości… Nie potrafiłaby… Potem zobaczył coś w jej wzroku i nie miał już żadnych wątpliwości. Mogła tego nie widzieć w wizji, ale wiedziała mimo to. Wiedziała wszystko.
Podeszła do niego powoli, a potem pozwoliła, by delikatnie się do niej przytulił. Nie mówiła nic, gdy drżał, szepcząc coś bezgłośnie.
— Nie musisz nosić tego wszystkiego sam. Reszta też wie. Na jakimś podświadomym poziomie, ale wie. Jeśli chcesz, żeby ktoś cię wysłuchał, to masz Powiązania. Jeśli chcesz pomocy czysto… medycznej, to jest Yoko. Michaił może ci pomóc, prowadząc sesje. Amelia zna najlepsze knajpy w okolicy…
— Wiem, ale… Nie takiego wsparcia potrzebuję — szepnął, odsuwając się od wiedźmy i patrząc jej prosto w oczy.
Uśmiechnęła się słabo.
— Przydałby ci się porządny seks, Cień — powiedziała, nagle wywołując u niego dość poważny szok.
— No ale…
— Daj sobie spokój. Idź i się zabaw. Weź Omama i Milutkiego.
— No dobrze, tylko…
— Widziałeś, co się stanie z wami, gdy mnie zabraknie — powiedziała nagle poważna wiedźma. — Gdy nadejdzie czas, a ja wciąż będę z wami… wcale nie będzie lepiej, Cień. Więc idź i się zabaw.
Nie to chciał usłyszeć. Stanowczo nie to, ale ona o to nie dbała. Zniknęła, nim zdołał wydusić z siebie choćby słowo. Przez chwilę brunet zwątpił nawet, że w ogóle była w tym pokoju. Absurd. Przecież czuł wciąż jej perfumy. Prawie nigdy nie dawała się dotykać, a teraz… Nagle zrozumiał. Wyczuła jego emocje i wyciszyła je dotykiem.
— To niezbyt czysta zagrywka — warknął, ale potem uśmiechnął się lekko.
Złapał kurtkę leżącą w kącie pokoju i wyjął portfel z szuflady. Skoro wszyscy mówili mu, żeby się wreszcie zabawił, to może nie było to wcale takim złym pomysłem?
***
Alicja dotarła ze Sky do mieszkania. Wiedziała, że to, co zrobiła z Cieniem, było mało subtelne, ale nie dbała o to jakoś specjalnie. Rozhisteryzowany był jej niepotrzebny, a tak przynajmniej trochę się rozerwie. Za kilka dni wszystkie wyciszone emocje wrócą do normy, a podbite sztucznie libido opadnie, ale co się wydarzy przez tych kilka dni, to jego. Przynajmniej będzie miał co wspominać.
— Śpiąca jestem — poskarżyła się Sky, patrząc podejrzliwie na Alicję.
— Nerwy ci odpuszczają — odpowiedziała wiedźma, ignorując minę swojej towarzyszki.
— Jesteś pewna, że nie masz z tym nic…
— Na sto procent.
— Na dwieście?
— Na trzysta nawet — zapewniła, zdejmując buty.
— Nie wierzę ci, ale niech ci będzie. Ogarnę się i idę spać — oznajmiła niższa kobieta.
Alicja poszła do kuchni zrobić sobie kawę. Oczywiście, że kłamała, ale miała do tego pełne prawo. W końcu po coś dostała od Boga wolną wolę, prawda?
Niecałą godzinę później Sky smacznie pochrapywała snem sprawiedliwych, a wiedźma mogła wreszcie zrobić to, po co tu przyjechała. Z papierosem w zębach poszła do kuchni zaparzyć te dwie kawy, potem wróciła z nimi do salonu i ustawiła na małym stoliku. Usiadła wygodnie i, skupiając się na Nielekarzu, poprosiła, aby się u niej pojawił. Odpowiedziała jej cisza, ale ona była cierpliwa. Przybył po pięciu minutach. Musiała przyznać, że trochę ją to zaskoczyło. Spodziewała się, że każde jej czekać dużo dłużej.
— A zatem mamy trochę spraw do omówienia — powiedział, pomijając jakiekolwiek słowo powitania.
— Postaram się słuchać uważnie — obiecała, sięgając po kolejnego papierosa.
— To będzie długa noc — szepnął, też częstując się jednym.
— Długa i męcząca — przytaknęła od niechcenia.
Potem zapadła chwila ciszy, bowiem żadne z nich nie miało bladego pojęcia, od czego powinni zacząć.
***
Albinos podszedł do okna. W dłoni trzymał kubek gorącego kakao, a na plecy zarzucił sobie koc. Budynek był dobrze ogrzany, a w pokoju panowało ciepło, ale białowłosy zdawał się tego nie zauważać. Zgasił światło, przysiadł na parapecie i spojrzał w gwiazdy.
— Gdzieś tam jesteś — szepnął cicho, uśmiechając się przy tym smutno. — Gdzieś tam żyjesz i czekasz na nasz czas. A ja jestem tutaj. Daleko od ciebie i nie wiem nawet, czy mnie pamiętasz. To nic. Ja pamiętam. Pamiętam za siebie i za ciebie, za innych też. Gdy nadejdzie czas, opowiem ci wszystko, wiesz?
Wziął łyk napoju, potem westchnął cicho.
— Czuwałem nad nią, jak ty często to robiłaś. Patrzyłem, jak walczy, ale nawet przez chwilę nie zastanawiałem się, czy wygra. Szarpią się, starają zrozumieć, choć wiedzą, że nic nie znaczą. Czy to właśnie idea bycia człowiekiem? Bo jeśli tak, to nie sądzę, by była warta zachodu.
Znów pociągnął łyk, nie dbając o to, że parzy usta. Ból był dobry. Był jego kotwicą utrzymującą go w otaczającym, realnym świecie.
— Chcę już, żebyś się zbudziła. Chcę znów być sobą, chcę, byś ty znów była sobą. Inni nie mają znaczenia, ale ty jesteś ważna. Wróć do mnie. Zacznij siać zniszczenie. Uporządkuj to, co ja wypaczę. Oddaj mi wspomnienia, których się dla ciebie zrzekłem.
Kolejny łyk kakao, a potem nagle dziki grymas wykrzywił mu usta czystą nienawiścią.
— Najbardziej boję się myśli, że żyjesz gdzieś tam szczęśliwie, że nie słyszysz, jak cię wołam. Mierzi mnie wizja twojego szczęścia, domu pełnego spokoju. Czyżbyś zapomniała, kim jesteś? Żołnierzem, psem na posyłki! Nie zadajesz pytań! Nie negujesz rozkazów! Nie szukasz odpowiedzi! Jesteś cieniem przesuwającym się między łanami zboża! Jesteś katem wysyłanym, by miażdżyć dziecięce główki! Cuchniesz krwią i kadzidłem, cuchniesz nieuniknioną, okrutną sprawiedliwością! Nie masz prawa mieć rodziny! Nie masz prawa mieć dzieci! Nie masz prawa być szczęśliwą w ten sposób!
Umilkł nagle, jakby uciekła z niego cała złość i zostało tylko zmęczenie.
— Czy pokładasz się z kimś jak zwierzę w rui? Czy myślisz o kimś, jakby był całym twoim światem? Nie. Nie robisz tego. Czułbym to. Szukasz swojego miejsca, ale w tym świecie nigdy go nie znajdziesz i wiesz o tym. Być może nawet jesteś z kimś, ale twoje serce wciąż słyszy wołanie, więc nigdy nie pokocha całkowicie i szczerze. Jeśli nawet stworzyłaś szczęśliwy dom, to nie ma w nim śmiechu dziecka. Wszystko, co robisz, robisz, by przetrwać. Nie możesz się zabić, choć nie wiesz dlaczego. Może nawet kiedyś próbowałaś, a może nie przyszło ci to do głowy i łudzisz się, że dasz radę. Jakaś część ciebie wie, co się stanie. Powtarzasz uparcie, że chcesz ujrzeć, jak ten świat płonie, prawda? Powtarzasz, że twoje miejsce jest gdzie indziej. Wieczorami, gdy nikt nie słyszy, mówisz do tych, których koło ciebie nie ma. Wiem o tym. Wiem, bo ja cię słyszę. Przepraszam, że nie mogę być bliżej.
Nic więcej już nie powiedział. Łzy popłynęły tylko po jasnych policzkach, ale nie było nikogo, kto mógłby je otrzeć.
***
Alicja westchnęła ciężko. Rozmawiali już od godziny, ale miała wrażenie, że dopiero teraz zaczyna powoli rozumieć, co w tym wszystkim jest ważne.
— Czyli w wielkim skrócie. Niebo istnieje i czuwa nad Wszechświatem. Wszystko było dobrze, ale pojawili się w nim ludzie i, dosłownie mnożąc się bez opamiętania, zaczęli zabijać Boga, bo każda ich dusza to fragment jego samego, więc im ich jest więcej, tym jego mniej — powiedziała, czując zamęt we własnym umyśle.
— W ogromnym skrócie. Owszem.
— W tym momencie umiera wszechświat, który został stworzony przez czternastu Pradawnych, w tym trzynastu, którzy są starsi od samego Boga.
— Tak.
— I Bóg jest jednym z Pradawnych, tak jak Al i tak jak pozostali Łącznicy.
— Tak.
— Bóg zbudził ich, żeby pomogli mu ustabilizować Wszechświat i ocalić jego ukochane Niebo.
— Tak.
— Obiecali, że to zrobią, ale jedynym sposobem na to była eliminacja wszystkich ludzi.
— Tak.
— Bóg się na to nie zgodził, bo?
Nielekarz skrzywił się lekko.
— Aż tyle czasu, dziecino, nie mamy. To była skomplikowana sprawa, ale chodziło o to, że chciał dać im ostatnią szansę. To, że Al i pozostali zostali zapieczętowani, utracili moc i pamięć, to część przyrzeczenia, które mu złożyli.
— Czyli? — spytała wiedźma niepewnie.
— Przysięgli, że wstrzymają wyrok, póki nie przeżyją odwróconego cyklu reinkarnacyjnego.
— Co? — Alicja nie siliła się nawet na elokwencję.
— Czyli przejdą drogę od bycia bogami do stania się zwykłymi ludźmi, a potem będą żyli jako ludzie dość długo, by ponownie osiągnąć stan oświecenia. Tak znów mocno uproszczając.
— Jeszcze raz zadam to samo pytanie. Co?
Nielekarz wzruszył bezradnie ramionami.
— Nawet ja nie znam wszystkich szczegółów. W każdym razie teraz dobiega końca ich ostatnie wcielenie jako ludzi. Jeśli odzyskają po tym wcieleniu pamięć i wydadzą wyrok, to… Bum! Ludzi nie ma.
— Nie mogą przecież wymordować sobie tak spokojnie wszystkich…
— Mogą.
— No, ale…
— Mogą. Uwierz mi, że mogą. Zgarną ich dusze do Nieba, tam oczyszczą, ocenią i albo wyniosą wyżej, albo zdegradują, ale w obu przypadkach zmienią całkowicie kody tych dusz. To już nie będą ludzkie dusze.
— Nie bardzo rozumiem.
— Na szczęście nie musisz — zapewnił czarnowłosy mężczyzna. — Ja też nie muszę. Idźmy dalej. Jak to już zrobią, to śmierć tych wszystkich ludzi wyzwoli gigantyczny ładunek mocy. Oni tę moc skumulują i…
— Scalą Niebo — powiedziała wiedźma, zaskoczona obrazami, jakie pojawiły się w jej umyśle.
— Bingo. Scalą i naprawią Niebo.
— Druga Strona zostanie oczyszczona, a Święci, wygnani z Nieba, powrócą do niego już nie jako szaleńcy, ale jako ci, którzy znów będą tylko o krok za Aniołami.
Nielekarz uśmiechnął się słabo.
— Dokładnie. Szaleńcy, których tak boi się cały Wszechświat, nagle znów będą normalni.
— Bez ludzi do Nieba powrócą też Buntownicy.
— Tak. Lucyfer nigdy nie został wygnany, ani nie wyrzekł się Boga tak, jak to podają te wasze bzdurne teksty. On odszedł z Nieba, bo nie chciał widzieć jego upadku ani być tam w trakcie trwania wojny.
— Ale był… — szepnęła Wiedźma.
Widziała to, choć nie miała prawa. To nie były jej wspomnienia. To było coś, co nosiła w sobie, ale to były cudze obrazy. Lucyfer stojący daleko od Nieba, ale będący niemym świadkiem tego, co się tam działo. Spoglądający na swój największy koszmar ze spokojem, ale i palącym mu serce bólem. Rezygnujący z neutralności, stający się jedną ze stron.
— Widzisz go? — zdziwił się Nielekarz.
— Dlaczego?
— To jej wspomnienie. Nikt inny nie mógł go takim widzieć. Zostawiła ci je.
— Ale… dlaczego?
— Nie wiem. Wiele rzeczy, które robiła twoja mentorka, wydawało się absurdalnych tylko po to, by potem stać się kluczowymi. Pewnie wiedziała coś, czego my nigdy się nie dowiemy.
— Niebo. Niebo chce zjednoczenia. Chce znów być całe. Tego właśnie pragnie, więc dlaczego…?
Czarnowłosy mężczyzna uśmiechnął się smutno.
— Niebo nie jest całością. Dzieli się na frakcje.
Tak. Teraz, gdy o tym mówił, wiedziała o tym. Pamiętała to. W Niebie był ostro zarysowany podział. Najwspanialsze dzieci Boga były z nim w Wieży Boga. Resztę rozdzielono na poziomy. Piękni Aniołowie byli na najwyższych z nich, a na najniższych rządziły…
— Ludzkie dusze — szepnęła ze zrozumieniem. — Rada Starszych Pierwszego Poziomu. Oni wiedzą, co nadchodzi. Wiedzą, jaki jest plan, dlatego walczą i nie chcą dopuścić do powrotu mojej nauczycielki.
Wreszcie zrozumiała. Może nie do końca i nie w całości, ale wreszcie pojęła, po co to wszystko. Gdyby stała, pewnie w tym momencie ciężko usiadłaby na fotelu, ale ponieważ już siedziała, mogła się tylko zgarbić, przygnieciona ogromem odpowiedzialności ciążącej na jej barkach.
— Powiązania wiedziała — powiedziała, nagle zaskoczona tym małym odkryciem. — Ona wiedziała dużo wcześniej.
— Nie wiedziała. Domyślała się, a to różnica — poprawił ją Nielekarz.
— Nie dziwi cię to?
Pokręcił głową.
— Wiem, czyim odpowiednikiem jest w twojej małej drużynie superzłoczyńców.
— To znaczy?
Znów pokręcił głową, a ona zrozumiała. To byłoby już za dużo informacji, za dużo imion, przed którymi ostrzegali ją wszyscy.
— Czyli walczymy o uratowanie Nieba przez zniszczenie wszystkich ludzi… Trudno to ocenić moralnie, prawda? — Zaśmiała się cicho, próbując ukryć tym nagłym wybuchem radości swoje lęki.
— Moralność jest względna i abstrakcyjna. Nie mamy aż tyle czasu, by rozstrzygać tu problemy natury czysto filozoficznej.
Tak. Miał rację. Nie po to się spotkali. Alicja zastanowiła się przez chwilę nad kolejnym pytaniem. Czas uciekał, a ona wciąż pamiętała, że długa obecność jej opiekuna w tym świecie przyciągnie tylko kłopoty. Powinna się spieszyć. Już miała spytać, co dalej robić, jak wykorzystać tę wiedzę, gdy dotarło do niej, że to bez sensu. Nawet jeśli nie była panią swojego losu, to i tak to było jej własne życie i sama musiała podejmować stosowne decyzje. Zarówno ona, jak i pozostali, aby na koniec niczego nie żałować. Sięgnęła głębiej, po więcej wspomnień, które zostały jej odblokowane. Tak! Nagle znalazła to, które nie dawało jej spokoju.
— Egzekutorzy — powiedziała. — Niebo ma na swoich usługach Egzekutorów.
— Tak. To prawda.
Pamiętała ich. Czarne uniformy, milczący, obojętni, jakby wykuto i ukształtowano ich z samego kamienia. Piękni w swej czystej i prostej formie, śmiertelnie niebezpieczni i na swój sposób fascynujący. Szkoleni, by zabijać i nie zadawać żadnych pytań.
— Wysłali kilku za mną, ale… Pamiętam ich inaczej. Dlaczego…?
Nielekarz westchnął cicho. Egzekutorzy obudzili w nim najwyraźniej mało przyjemne dla niego wspomnienia.
— Bo to nie są prawdziwi Egzekutorzy — powiedział po chwili wahania.
Najpierw nie zrozumiała, ale potem to do niej dotarło. Prawdziwi Egzekutorzy byli jednostkami dobieranymi i szkolonymi przez jej nauczycielkę, a ona nie tolerowała żadnych błędów. Potem Niebo zaczęło też szkolić innych, mniej… elitarnych, ale wciąż pod krytycznym okiem jej nauczycielki. Gdy jej zabrakło, wszystko się skończyło i nastała nowa era.
— No, ale przecież starzy Egzekutorzy, ci pierwsi, których przeszkoliła, to…
— Odeszli z Nieba. Wielu stamtąd odeszło. Ci, co zostali, są jedynie marnymi namiastkami tamtych, ale o tym już kiedyś rozmawialiśmy.
Znów ten dziwny smutek w głosie mężczyzny. Wiedźma przyjrzała mu się uważnie. Nie teraz, upomniała się w myślach, ale wtedy przyszło jej do głowy coś jeszcze.
— Po śmierci dusza idzie do Nieba, a tam doznaje oczyszczenia i jej wspomnienia są pieczętowane, by mogła zacząć żyć od nowa, ale bez pamięci, bólu i doświadczeń z poprzednich żyć. W Niebie umieją odtworzyć te wspomnienia. Umieją zajrzeć do pamięci i wygrzebać z niej to, czego potrzebują.
— Tak. Potrafią.
— Kiedy umrzemy, czy Niebo nie sczyta naszych wspomnień i czy ta farsa nie wyjdzie na jaw? Czy nie powinniśmy wierzyć w to, kim jesteśmy?
Uśmiechnął się do niej jakoś dziwnie.
— Tak się nie stanie. Cały nasz sztab nad tym pracuje — zapewnił po dość długiej chwili walki z samym sobą.
Sztab. To słowo ją zastanowiło. Zawsze myślała, że jest tylko ona i tylko on. Potem pojawiły się inne talenty, Lis, Lalka, piromanka. Nie powinno jej dziwić, że to nie koniec listy, ale jednak… Dała się zaskoczyć. Zobaczył to w jej twarzy, a ona w jego oczach zobaczyła niezadowolenie. Nie chciał żadnych pytań, które cisnęły jej się na usta. No tak. Trzynasty miał rację. Nielekarz naprawdę odpowiadał na jej pytania, tylko nie tak, jak tego po nim oczekiwała.
— Czego nie wiem, tego ze mnie nie wyciągną, prawda? — spytała cicho.
Przytaknął, choć wiedział, że było to pytanie czysto retoryczne.
— Są tysiące rzeczy, które chciałabym zrozumieć, i setki, o które chciałabym spytać, ale no cóż. Widać ta wiedza nie jest dla mnie.
— Przypomnisz sobie wszystko — zapewnił obojętnie.
— Gdy będzie już za późno, by cokolwiek zmienić. Wiem. — Uśmiechnęła się do własnych myśli, a potem spytała tylko: — Idę chociaż w dobrym kierunku?
Wstał, podszedł do niej, po czym spojrzał jej prosto w oczy. Poczuła się dziwnie i natychmiast sama poderwała się z fotela. Objął ją. Delikatnie, choć nie romantycznie. Przytuliła się do niego z całych sił, dokładnie tak, jak zawsze chciała to zrobić.
— W możliwie najlepszym — szepnął, po czym zniknął.
Patrzyła na swoje dłonie w ciszy. Nie łudziła się, że ten gest był dla niej. To on potrzebował ciepła. Chciała wykrzesać z siebie poczucie wyższości, ale nie potrafiła. Cokolwiek się działo, musiało go wyniszczać, a to oznaczało tylko, że sprawy zabrnęły już zbyt daleko, by mogła się łudzić, że dożyje później starości. Nagle poczuła, jak wypełnia ją chłód. W pierwszym odruchu złapała za telefon i wybrała numer Maksa, ale nie połączyła się. W ostatniej chwili odłożyła urządzenie. Żyła samotnie, umrze też sama. To nic wielkiego, okłamała samą siebie, a potem poszła prosto do sypialni i usiadła na łóżku, patrząc na śpiącą Sky. Nim się zorientowała, przytuliła się do niej z całych sił. Niższa kobieta stęknęła cicho, ale poza tym nie protestowała. Tylko na chwilę, pomyślała Alicja. Tylko dziś, a nad ranem odsunę się, nim Sky się obudzi. Nikt się nie dowie. Jutro znów będę sobą i zapomnę o tym wszystkim. Tylko dziś, powtórzyła, zapadając w ciężki, pozbawiony obrazów sen.
Liczy się ciepło cudzego ciała, a nie imię
Alicja przestała liczyć dni. Czas płynął nieubłaganie, a ona nie chciała monitorować uciekających jej chwil. Zamiast tego skupiła się na pracy i dalszym odzyskiwaniu wspomnień. Pamiętała o przestrodze albinosa. Właściwie zaczęła na nim coraz bardziej polegać i coraz częściej prosić, by czuwał nad nią, jeśli podejmowała się czegoś… bardziej niebezpiecznego. Inni dostrzegli subtelne zmiany, ale nie rozumieli ich charakteru. Przezornie nie pytali. Cień też nie, choć martwił się najmocniej z nich wszystkich.
— Cień, czy to siwy włos na twojej skroni? — spytała Amelia, przyglądając się uważnie mężczyźnie.
— Co?! — wystraszył się brunet, ale śmiech Michaiła uzmysłowił mu, że to żart. — Bardzo śmieszne.
— Przestań ją niańczyć. Wie, co robi, a nawet jeśli nie wie, to i tak jej nie powstrzymamy — powiedziała zaspana Sky.
Albinos uśmiechnął się do niej, po czym podał jej kubek ciepłego kakao. Piromanka spojrzała na podany jej napój odrobinę niepewnie, ale gdy upiła łyk i przekonała się, że znajduje się w nim odpowiednia ilość cukru, pocałowała białowłosego w policzek.
— Jesteś najlepszy!
Cień spojrzał na maskotkę ich szefowej z lekkim niedowierzaniem, ale ostatecznie nic nie powiedział. Z nieznanych nikomu powodów albinos upodobał sobie ostatnio Trzydzieści Sekund i otoczył ją wyjątkową formą opieki. Już wcześniej odnosił się do niej dobrze, ale teraz… No cóż. Coś było na rzeczy, więc przezornie nikt nawet nie próbował dokuczać niższej kobiecie. Alicja jak Alicja, ale Alicja w duecie z albinosem to nie coś, na co jest się od tak gotowym.
— Nie twierdzę, że jej nie da się lubić, ale… ale jest wkurwiająca — szepnął Milutki do Omama.
— Może to jest kluczem — odpowiedział poważnie Omam.
— Może masz rację — zgodził się niechętnie Milutki.
Do jadalni weszły bliźniaczki. Przywitały się zdawkowo, po czym usiadły przy stole, patrząc wymownie na pozostałych. Yoko wstała bez słowa, ale Michaił złapał ją za rękę i zmusił, by znów usiadła.
— One mają ręce. Przestań im usługiwać — powiedział spokojnie, skutecznie ignorując wściekłe spojrzenia blondynek.
— Pieprz…
— …się chuju.
— Sama słodycz. — Hipnotyzer uśmiechnął się szeroko, po czym nad czymś zaczął się zastanawiać. — Czy wy nie pracowałyście dla rządu Norwegii? W sensie…
— Przecież z rządowej placówki…
— ...nas uprowadziliście.
Księżniczki wyraźnie wstały dziś lewą nogą. Szkoda tylko, że nikt nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
— To był tak cukierkowy pałacyk szczęścia, że myślałem, że to Disneyland. — Rosjanin nie zamierzał im dziś niczego darować.
Zorientowały się. Skrzywiły się lekko, po czym westchnęły teatralnie, ale nie powiedziały nic więcej. Do pomieszczenia weszła Alicja.
— Czemu o to pytasz? — spytała Michaiła.
Była skupiona. Nad czymś znów pracowała całą noc. Resztki mocy krążyły dookoła jej ciała, wyraźnie przyprawiając pozostałych o lekki dyskomfort. Wszystkich poza Sky i albinosem, do którego drobna kobieta tuliła się z kubkiem kakao w dłoniach. To było coraz dziwniejsze, pomyślał Cień, nie mówiąc nic na głos. W tym samym czasie Michaił wyprostował się jak struna i wyrzucił z siebie odpowiedź, niczym żołnierz złapany przez dowódcę na lenieniu się:
— Tak mi to tylko do głowy przyszło! Bez powodu właściwie!
Wiedźma skrzywiła się lekko, po czym spojrzała na Yoko, która wymownie machnęła dłonią, jakby odganiała jakiś pyłek od swojej twarzy. Alicja zrozumiała. Natychmiast zablokowała swoją moc, a potem ponowiła pytanie. Michaił, wyraźnie spokojniejszy, spytał:
— No bo sobie tak teraz pomyślałem, czy z tego nie będzie jakiejś draki? W sensie czy się Norwedzy o nie w końcu nie upomną?
— Upomną. Właściwie już się upomnieli — odpowiedziała wiedźma, robiąc sobie kawy. — Z pomocą naszych specjalistów od klątw i uroków załatwiliśmy sprawę niedługo po przywiezieniu naszego białowłosego do domu.
— Ale jak? — dopytywał hipnotyzer.
— Urokami i siłą perswazji. — Bliźniaczki odezwały się jednocześnie.
— Rząd został poinformowany o miejscu pobytu naszych wróżących oraz dostał możliwość kontaktowania się bezpośredniego z nimi, ale zakaz zbliżania się do nich pod groźbą poderżnięcia im gardeł.
Alicja upiła łyk gorącego napoju. Rosjanin zbladł. Bliźniaczki pokręciły głowami, mówiąc:
— Ona żartuje. Zadzwoniłyśmy i powiedziałyśmy, że groziła nam tam śmierć i tylko ona może zagwarantować nam bezpieczeństwo. Wiatr i kapłanka zrobili resztę.
— I przeszło? — zdziwił się Michaił.
— Gdzieś ty był przez ostatnie miesiące? — spytała Alicja, patrząc na niego wymownie.
— No tutaj, ale jakoś koło dupy mi ten temat latał.
Na chwilę zapadła niezręczna cisza, którą na szczęście uśmiercił Cień, mówiąc:
— A co z dziennikarką?
— A dlaczego mnie o to pytasz? — zdziwiła się wiedźma.
— No bo sprawa została trochę w zawieszeniu.
— Gdy nadejdzie czas, sama się domknie — oznajmiła Alicja, wcale nie będąc pewną, czy ma rację, i wcale się tym nie przejmując.
— To wiem, ale… — dopytywał dalej Cień.
— W sumie to jest mi ona obojętna, jak długo nie obsmarowuje nas w brukowcach.
Przynajmniej ta część była jasna. Alicja nie wiązała z kobietą szczególnych planów, ale wolała też nie musieć naprostowywać niczego po jej tanich tekstach.
— Zwerbowanie wydawało się prostsze niż zamordowanie, czy coś takiego. — Milutki uśmiechnął się nieprzyjemnie, mówiąc to.
— Coś w ten deseń — przytaknęła Alicja.
Sky odkleiła się od albinosa i przykleiła do niej. Wiedźma pogłaskała ją po głowie niczym zwierzątko.
— Wiem, że nie jesteś za trzymaniem zwierząt w domu, choć je uwielbiasz, ale taki kompromis… — Zaczął Michaił, ale urwał, widząc obojętne spojrzenie wiedźmy. Odchrząknął niepewnie, po czym dokończył: — Jest genialny w swojej prostocie. Wspaniały pomysł. Winszuję geniuszu.
— Oszałamiający — podpowiedział ubawiony przednio Milutki.
— Milutki… — Hipnotyzer spojrzał na niższego mężczyznę z nieprzyjemnym uśmiechem. — Wsadził ci ktoś kiedyś pięść w dupę?
— Nie, ale jestem otwarty na nowe doznania — odpowiedział tamten.
Michaił poczuł, jak głowę wypełniają mu wyjątkowo niestosowne skojarzenia, a pewna część ciała nagle postanowiła się magicznie ożywić.
— Milutki… — warknął pełnym nienawiści głosem.
— Będę krzyczał twoje imię, ale obiecaj, że zaczniesz od jednego palca.
— Och! — krzyknęły obie bliźniaczki, na które ewidentnie też podziałała moc kontrolującego uczucia.
Omam westchnął ciężko, po czym niechętnie zaczął niwelować działanie kolegi.
— Zdrajca — wysyczał Milutki.
— Milutki, jeżeli będę chciała dowiedzieć się, jakie są twoje prywatne fantazje, to cię o nie spytam. Omam, dziękuję za pomoc, ale następnym razem przypieprz mu po głowie. Będzie szybciej. Michaił, nie trzymam zwierząt, bo boję się, że pewnego dnia moje bariery zawiodą i znajdę je rozerwane na strzępy. O Sky się nie boję. Nie jest moim zwierzęciem. A teraz, skoro to sobie uprzejmie wyjaśniliśmy, to czy ktoś czegoś ode mnie potrzebuje? Bo chciałabym dziś zająć się…
— Idź się zabaw. — Głos Amelii brzmiał niemal jak bluźnierstwo.
Wiedźma spojrzała na kobietę, po czym uniosła wymownie brwi.
— Nie patrz tak na mnie. Wiem, co robisz. Milutki, pomóż mi, bo ktoś jej to w końcu musi powiedzieć.
— O nie, mnie w to nie mieszaj. Nie na takiej zasadzie i…
— Pierdolony tchórz. Nieważne. Wściekaj się na mnie, ale i tak to powiem. Jesteśmy dorośli, Al. Idź się zabaw z kimś i przestań gnić w tym pokoju. Możesz być superpotężną i w ogóle, ale nie tylko ciało ma swoje potrzeby. Umysł też musi czasem odpocząć. Nie chodzi nawet o seks, ale relaks. Przez ostatni tydzień jedyne, co robisz, to siejesz terror i psujesz nam wszystkie chwile wypoczynku. Nie chciałam ci tego mówić wprost, ale widać nikt inny nie ma tu dość jaj.
Odpowiedziała jej jeszcze głębsza cisza, aż wreszcie albinos wybuchł śmiechem. Alicja spojrzała na niego z lekkim grymasem niezadowolenia.
— No co? To było śmieszne. Szczególnie w zestawieniu z minami Cienia, Michaiła i Milutkiego. Dwóch wyglądało, jakbyś im cytryny do ust powciskała, a trzeci mało nie doszedł na samą myśl.
— Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale nie pomagasz mi.
— Bo nie mam! — krzyknął, wyrzucając ręce wysoko do góry i dalej się śmiejąc.
Nawet Sky nie wytrzymała i choć bardzo starała się to ukryć, sama też zaczęła się aż trząść od powstrzymywanej na siłę radości.
Wiedźma westchnęła ciężko.
— Jak skończę to, co mam do zrobienia, to pojadę do mieszkania i…
— I wypalisz paczkę papierosów, wypijesz litr kawy i przeczytasz kilka książek? — spytała Amelia zirytowana. — To nic nie da. Zawsze to robisz, ale czy kiedykolwiek naprawdę ci to pomogło? Bo osobiście mam wrażenie, że czytasz, ale myślami i tak jesteś przy nas.
— W sumie ma rację — wtrąciła cicho Sky.
— No oczywiście, że mam rację.
— No to czego ode mnie oczekujesz? — spytała Alicja, nie kryjąc irytacji.
— Naprawdę nie umiesz się w żaden inny sposób zrelaksować? Dzień w SPA? Profesjonalny masaż? Wyjście do kina?
Gdy widząca przeszłość wymieniała kolejne propozycje, Sky zawzięcie kręciła głową, dając tym samym jasno do zrozumienia, że nic z tych rzeczy się nie sprawdzi. Nie w przypadku wiedźmy. Sfrustrowana Amelia przerwała wyliczanie i, wściekła, oznajmiła:
— No to jednak idź się z kimś pieprzyć. Jeśli tylko to znasz, to śmiało. My cię oceniać nie będziemy.
Alicja pokręciła głową z niedowierzaniem.
— Od kiedy moje życie seksualne jest waszą sprawą? — spytała retorycznie, ale mimo tego doczekała się odpowiedzi ze strony samego Wiatru.
— Od kiedy twoja frustracja może nas zabić. Ja też uważam, że powinnaś się z kimś spotkać. Ciepło drugiego ciała ma zbawienny wpływ na nasze troski.
— Dobra. Twojego głosu w tej sprawie się nie spodziewałam — przyznała Alicja szczerze.
— Każdy z nas się czasem musi zabawić, wiesz? — odezwała się znów Amelia. — Każdy. Nawet Cień, który robi to w samotności i nie bardzo mu wychodzi, bo potem ma względem ciebie poczucie winy.
— O, zamknij się, na litość boską! — wrzasnął Cień, cały czerwony na twarzy.
— Jesteśmy dorośli. Przestań się mazgaić o takie pierdoły.
— Słucham? To może ty opowiesz nam o swoim ostatnim razie, co? — zaczął Cień, ale zaraz umilkł, po czym zawstydzony przeprosił: — Nie powinienem. Wybacz. To twoja sprawa.
— Matko, jaki ty jesteś nudny! — krzyknęła Amelia, zirytowana poprawnością Cienia.
— To nie jest bycie nudnym, tylko minimum kultury osobistej, która…
— Właśnie mnie zdenerwowałeś. Wiesz co? Jebać to. Jeśli ma to sprawić, że poczujesz się sam ze sobą gorzej, to słuchaj uważnie. Poznałam go w barze kilka ulic stąd. Tak, w tym z ekskluzywnym wnętrzem i fajnym oświetleniem. Wypiliśmy…
— Nie musisz…