E-book
4.41
drukowana A5
22.09
apeiron

Bezpłatny fragment - apeiron


Objętość:
91 str.
ISBN:
978-83-8189-596-5
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 22.09

2019

„Twoje słowa”

Słowa to jest niewiele

Chciałbym Ci dać czyny

Rozpostartych w kaskadę

Rąk maków na Twoim ciele

Bo słowa to niewiele

A ja mógłbym Tobie tylko oddać

Ostatni oddech oddać

Dotknąć trujące ziele

Na to jest słów niewiele

Jakbym jeszcze potrafił

Wykorzystać je na wiele

Ty umiesz dobrze słuchać

Słowa to jest zbyt dużo

Straciłem czas i czasy

Strach i poczucie wstydu

Szukam do dobra trasy

Bo słowa to tak wiele

I broń i grok i miłość

Bo słowa to nie wszystko

Gdy tak mnie goni złość

Słów zawsze mi brakuje

Żeby powiedzieć dosłownie

Jak kocham ponad słowa

Miłością, która już płowa

Jak kocham Ciebie światem

Jak huczy moja głowa

Nie umiem tego słowa

A Ty je w sobie masz

„ja i Inni”

Już zawsze będę sama

Dlatego że nie mam nikogo

Już zawsze będę tułaczką

Nie mogę iść żadną drogą


Nie ma dla mnie miejsca

Nigdy nie dam się poznać

Bo po co

Po co komuś i komuś takiemu jak ja

Cokolwiek dać


Nie zaznam szczęścia

Choć poznałam miłości

I pożądanie, także gniewu Pięściak


Odi profanum vulgus właściwie

Bo nie umieją rozpoznać czerwieni

Nie znają się na kolorach

Nawet nie mają podstawowych

Nie mówiąc już o wzorach

Czy szacunku sił porządkowych

Czy powagi dla innej osoby

Czy ja nie znam szczęścia bez wygody

Czy ja nie znam swojej osoby

Czy głowy bez oczu mogą się spotkać

Czy twarz bez wyrazu może pozostać


Nie może, jak dla mnie nie

może


Nie wiem

Ja nic nie wiem

Lecz świadomości mi ciążą

Zazwyczaj trudno mi spać

Gdy nad orbitą słońca krążą

Kajdany spienionych chmur

„Nasza ziemia”

Molnárowi

Obracając się wśród ludzi

Zdałem sobie z czegoś sprawę,

Coraz starszy dzień się budzi,

Chciałbym z pracy mieć zabawę.

Gdzieś tam gleba stoi pusta,

Cienie drzew ją okalają,

Latem ciepła dłoń ją muska,

Zimą kwiaty usychają.

Tak odlegle to wygląda;

Oni mają swoje życia,

Lecz gdy na swoje spoglądam :

Przeszłość nie jest do ukrycia.

Choć to błaho się maluje —

Dzieci bieg za marzeniami;

Ciągle w środku mi się pruje

Ściegów szyk, wspomnieniami.

Kiedy jeszcze ich widuję,

(Słów między nami mało)

Każdy raz sentyment czuję —

Cóż się z nami stało?

Coraz bardziej wyblakłe

Sny dziecięce wciąż nurt życia spija

I tylko gdzieś w oddali majaczy

Nasza wspólna ziemia, ziemia niczyja

„Świerczewski”

Przez wiele lat myśleli o jego legendzie,

A teraz okazuje się być innym;

Kiedyś zdawało się, że świat poświecono biedzie,

Teraz już wiemy, że był też temu winnym.

Gdzie i jak go matka rodziła

To nikogo obchodzić nie powinno,

Ale wiem ja na przykład,

Że też się robiło równinno.

Z chłopa z dziada, pradziada,

W domu gdzie żyw i jedzenie

Gdzie chaty stateczna ogłada,

Gdzie być może i bimbru pędzenie.

Chamstwo z chamstwa,

Prostactwo dziedziczne,

Bezpieczne kąty,

Wychowawstwo uliczne.

Nawet jakby go matka

W złotej kadzi w rozmarynie

Myła i wytarła laurem

Zła sława nie zginie.

Bo mu się chciało przyjść po Leninie,

W carskiej Rosji zgniecionej bu(n)tem

Też chłopskim, wielikiej rodinie,

Dalej, za Trapezuntem.

Jeśli by nawet wypędzono

Chłopów i zabito

To jego nazwać tym samym nie wolno;

Jego mordę zedrzeć by się chciało — nie obito.

Co z tego że tym samym jest

Jak chce inaczej się nazywać

Psu gówno własne nie śmierdzi

Człowiek umie się na przekleństwo skazywać.

Jakby go nawet odznaczono

Królestw — przepraszam — światów,

panem broni,

Jakby go nawet i złocili,

Moje czoło mu się nigdy nie pokłoni.

I wasze też nie powinny.

Bowiem to człowiek winny;

Morderca i chory na pijaństwo

Czynił z życia wielkie draństwo


Generał (sic!) już w latach trzydziestych :

W połowie ubrany, o zapitym ryju,

Wytacza się z namiotu, i w czystych

Strzela jak do bydła z Waltherów;

Niedomyty cham, prostacki zabójca,

Który podnosi rękę

Na towarzyszy broni

Ten co chciał odjąć Hiszpanii faszyzmu mękę

Quo vadis

Jest taki kraj na mapie świata

Nieduży, prawie jak karczma,

Państwo zgaszonych świateł lata,

Szczęścia zamkniętych cichych dłoni.

W tym kraju ludzie często się modlą

O pieniądz żeby nie był rozchwiany,

W gmachach wołają, niby przez ściany

Jeden język — nienawiść świadoma;

Człowiek nie rodzi się z nienawiścią,

Ale często weń się ją wmusza.

Spadają wówczas czyny kiścią,

Bo nie odwiedza się ratusza,

Nie chodzi się do kina,

Nie bywa w teatrach,

Nie jeździ się tramwajami,

Nie lata po Sumatrach,

Nie uczy i nie bawi,

Ale złość się w sobie trawi,

Zarzuca się żółcią ludzi,

Zaciska sznur własnej zgryzoty

I pieką straszliwie wspomnienia

straconej pieszczoty

I bolą zuchwałe czyny

I zwycięstwa wydarte

I kłębią się kwaśne płyny

Ponad podziały otwarte

Ponad mękę niemocy

Poprzez wspólnoty korytarze zwarte…

Rozdzielają tam ludzi policji korowody,

Zabijają tam władze miasta,

Biją w twarze zbolałe od łez,

A rządzących prostaków kasta

Nie umie godnie składać tez

I nawet rani tych, którzy za nią idą,

Bo nie da nigdy ktoś, kto jest naznaczony ohydą.

W tym kraju ludzi o ciasnych głowach

Są też jednostki normalne;

Nie mogą oni w prostych słowach

Powiedzieć swojej rozpaczy;

Nie wystarczyły wiece,

Na nic się zdały protesty,

Na nic zgaszone piece

I widma wyludnienia.

Nic nie dały błagania,

Fiasko wyszło z mowy,

Na nic groźba krzywd poznania,

Może ich krzyk obudzi…

Jest taki kraj smutnych ludzi

I ludzi o zamkniętych oczach

I zaryglowanych sercach,

W tym kraju dobrze się mówi o mordercach,

Gdy ciała zapomnianych zalegają na zboczach;

W tym kraju wiecznie panuje chłód,

Nie ma czasu na współczucie,

Wciąż powłoka nie chce zapomnieć o bucie,

Co rozpuszcza dobrych ludzi jak lód

„mowa i czyn”

Wiele razy coś mówiłam,

Często mówię bardzo dużo mówiąc,

Może nawet zbyt wiele — nigdy nie liczyłam,

Dla mnie bez różnicy płacząc czy się śmiejąc


Taką od dawna myśl w sobie noszę,

Że myślę o Tobie w rożnych barwach.

Nie pomyśl o mnie źle, proszę,

Bo ostatnio zbyt często chodzę na odwach;

Wystarczy mi już wielu nocy —

Że noc w noc,

Milknąc i drgając krąg się zaciska

I wściekłą krew widać na pyskach,

Że świecą piekła twarze jak ostrza sztorc


Dosyć już cierpienia ołowianych głów,

Dosyć już siły użytej na marne.

Po co mi uświadamiać bez słów,

Że dawno nasiona zgniecione żarnem


Może i nie jestem niewolnikiem,

Ale są niewolnicze drogi,

Że się nie można wyzbyć zapomogi

Nawet jak ta źdźbła twoje jarzy palnikiem


Ciekawe kto jest silniejszy, bo tego też istnieją

alegorie;

Czy ja czy ty czy Oni;

Bo ludzie siły mierzą na dwie kategorie,

Ale sami sobie odpowiecie

Jak to ze wszystkim jest na świecie;

Czy silniejszym jest ten co może unieść dwie tony

I armia jego na wszystkie idzie strony

Czy ten co w rozpacz wpada

I sam od dna odbija się i na brzegu siada


Jeśli nie czujesz jawnie gniewu,

Jeśli nie kwestionujesz

Narosłego wokół ciebie chlewu

I się nie buntujesz

Nawet mówiąc „nie”,

Może być za późno by było źle


Ale właściwie to gdzie jest dno,

Czy dno w ogóle istnieje;

Gdzie te lata stracone w powstaniach,

Gdzie kwiaty, zwierzęta i knieje,

Gdzie jest wszystko to


Najgorszym typem są ci co sami skaczą

do tej wody,

Która ich czyni Midasami,

A później płaczą, że im ręce grabieją,

Kiedy sami siebie czynią panami

„Wiosna”

Wiosna przyszła dosyć wcześnie

Jeszcze chłody nie ustały

Jeszcze wojna nie ucichła

Armat głosy będą grzmiały


Bieda w kraju, co wydaje

ojcom Złoto spracowane;

Brak pieniędzy, jak się zdaje,

Mieszać im zaczyna w głowach


Są tu tacy co od skóry chleb zabiorą

By się nie udławić

Są i tacy — w rzędach stroją

Miny białych tchawic


Będą bić się jeszcze lato

Po wiosennej dumie

Zagrzmi głos jesieni wachtą

Świt rozbije noce tłumnie


Lato zima chce zakrzyczeć

Zdusić wiosny słabe pąki

Chciało by się na złe ryczeć

Strącić z planszy wrogie pionki


Jesień pewnie nie nadejdzie

Brąz złotawy, rdzawa czerwień

Zima żniwo za nią zbierze

Poniosą na rękach wrzesień

„Mój ojciec”

Mój ojciec to był fajny gość,

Znał się na różnych poważnych sprawach;

Bardziej niż inni uczuł w stawach,

Że życia nigdy nie jest dość


Mój ojciec wiedział o swym szczęściu;

Nigdy nie poślubił swojej żony,

A kiedy upadały trony

On bił w dzwon zbawienia nadejściu


Mój ojciec to był pewny facet;

Silny i wątły jednakowo,

Miał linię życia wypadkową,

Żył poza nagłówkami gazet


Mój ojciec to był dobry człowiek;

Po prostu — rozumiał świat,

Lecz nie wiedział po co bat;

To sen mu spędzało z powiek


Mój ojciec był dla matki

I dla Nas wszystkich po kolei;

Dobrze, że spoczął w czas zawiei

I nad nim wciąż są żywe kwiatki


Mój ojciec nie chciałby mnie znać

Za rolę moją i krzyż mój;

Jak dobrze, że nie każdy rój

Test wiosny może zdać


To było prawdą, co mówiłem

To był Człowiek jakiego nie spotkacie

Jakbym mógł spojrzeć w oczy tacie

Powiedziałbym: przepraszam, krzywdziłem

***

Kładę się do snu z nożem

Składam wtedy głowę lżej,

Jak chcesz to proszę — wyśmiej,

Ja chodzę rozdrożem


Pod głowę biorę noże,

Bo wiem, że łatwiej będzie,

Gdy zło swe koce przędzie,

A za mną sądy boże


Zasypiam z nożem w dłoni

Gdyż lepiej można kłuć

W koszmarnej nocy chuć

Przykładam nóż do skroni

Brigadas Internacionales

Tak dalekie, rachityczne

Łodygi bez płatków pachnących

To nie rośliny, lecz palce

Ludzi w tej ziemi śpiących


Smutne, wyblakłe i senne

Kamienie obłupanych snów

Lecz to nie kamienie

A oczy nieprzeczytanych słów


I wciąż bolesne, rozdarte

Drzewa świecące kroplą żywicy

Ale nie pnie to, a ciała oparte

O grudę ziemi ostygłą


Dalej już tylko piasek

Omglone połacie porośnięte językami

Lecz to nie flagi biel, a krwi sztandar

Wolności rozdanej między proletariuszami

„Czasu czas”

Czas zabiera coraz szybciej

To, czemu sam pozwolił trwać

I dotkliwie wciąż nas tłamsi

Sam, nie mogąc w miejscu stać


Łatwiej byłoby bez Czasu;

Choć nic by nie zaistniało,

Wolność cząstek, lot materii

Wszytko lżej o jedno ciało


Ale Czas lubi przygwoździć

Rdzą pokrywa metal klamek

I nie można się znów zrodzić

Do tych samych wydarzeń


Czas popycha i przewraca

Lubi chichot historii

Zawsze po omacku skraca

Linię już dosyć krótką


Lecz zna czas pomyłkę

Jak natura i światło

Czasem czas na czasów zmyłkę

Gdy Czasowi czasu brak

***

Co sie dzieje z miejscami

Gdy się do nich nie wraca


Przecież nie znikają

Wciąż tam gdzieś są


Co się dzieje z miejscami

Jak się je jeszcze pamięta


W żółtku zamyka

Jajka przeszłości


Jak się kiedyś zrobi jajecznicę

I ona przypomni dawny smak


To czy się wróci tam gdzie się było

Czy to już stracone

Stracony wspomnień czas i świat


Czy jak z tych jaj się wyklują pisklęta

Kto je nauczy

W zapomnieniu


Struclą jabłeczną gorycz przeklęta

Mimowolne wspomnienie

Dawnych lat

***

Śmierć frajerom, śmierć frajerom,

Oświata to frajerski fach i tyle,

Wyłóżcie Hallsteina przed oczy pozerom,

Jestem najlepszy o tyle o ile

O ile się założymy, że Unia na łeb spadnie;

Wiem — słuchacie świadka historii.

No co, ile nam jeszcze T. ukradnie?

Znam układy wszystkie w ich trajektorii

M. mi ściskał dłonie, potem pluł na mnie

w gazecie

Kasa, misiu, kasa, tylko tyle się liczy,

„Tyle” — tyle o mnie wiecie,

Wychowały mnie Bałuty, krzyk wiejskich Iliczy

Słuchacie chłopa (uwaga)

Każde ze słów moich spijacie,

Liczy się wyłącznie moja rozwaga,

Niewolnicze charaktery macie

Nic jesteście warci; ah jaki ja jestem troskliwy :

Uczcie się żebyście później wiedzieli,

Uwierzcie — widziałem komunizm prawdziwy,

Mam nadzieję, że mój nihilizm się wam udzieli

„O czasach”

Edelmanowi

Czy nie było ci kiedyś szkoda

Tych łez, co wsiąknęły w bruk

Czy wiedziałeś, że kiedyś jak trzoda

Szedł na śmierć ludzki tłum


Gdzie byłeś gdy pakowano

Pchano i targano w wagony bydlęce

I nie liczyła się dusza, a miano

Jak plama wiążąca ręce


Co zrobiłeś gdy bito i rozstrzeliwano

Niewinne dzieci z matkami

A ojców i mężów skazywano

Na piekło karmione zdradami


Gdzie byli ci wszyscy, gdy stałem

I zamykałem drzwi w pośpiechu

A pełno głów tragicznych widziałem

Skłębionych na Umschlagplatzu


I gdzie ta Europa poszła

Dlaczego znów skręciła

Dlaczego w ’68

Ponownie się w ideach poróżniła


I jest już czas zbrojny

A jednak przegranej wojny

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 22.09