Ta książka powstała w przestrzeni między snem a rzeczywistością, między ciszą a pieśnią, między Ziemią a Edenem 9 — i jest poświęcona wszystkim, którzy wierzą, że technologia może być ciepła, a ludzie — odważni na tyle, by słuchać tego, czego nie rozumieją.
Tomasz Polus
PROLOG
Rok 2201.
Dwadzieścia lat.
Dwadzieścia lat od chwili, gdy Ziemia — zmęczona, rozdrobniona, zapętlona we własnych sprzecznościach — wreszcie wybrała inną drogę. Nie przez przemoc, nie przez klęskę, ale przez świadomy wybór.
Dwadzieścia lat od podpisania Karty Harmonii — dokumentu, który nie tylko włączył ludzkość do Unii Galaktycznej, ale przekuł jej ducha.
Zjednoczona Federacja Ziemi — taką nazwę przyjął parlament ludzkości w chwili, gdy błękitna planeta została oficjalnie włączona do galaktycznej wspólnoty narodów i cywilizacji. Był to symboliczny krok w stronę nowej ery współpracy i otwartości. Wcześniej znana była pod nazwą Zjednoczonej Koalicji Ziemi, która jednoczyła państwa wewnątrz planety, lecz dopiero przemiana w Federację odzwierciedlała aspiracje do udziału w życiu całej galaktyki.
Nie było już głodu.
Nie było pieniędzy — przynajmniej nie takich, które dzieliły i prowadziły do wojen.
Hodowla zwierząt na mięso? Została zakazana i zastąpiona syntetycznymi białkami o doskonałym smaku i teksturze — całkowicie bezkrwawymi.
Człowiek nie pracował już „dla chleba”, lecz „dla sensu”. Automatyzacja i sztuczna inteligencja przejęły rutynę, oddając ludziom czas na twórczość, badania, relacje i marzenia.
Karta Harmonii nie była tylko traktatem — była przysięgą.
Przysięgą daną sobie nawzajem i wszechświatowi. Jej zasady stały się święte:
Ziemia — strefa odrodzenia.
Żadne wydobycie surowców. Żadne nowe kopalnie, wiertnice czy kanały. Planeta miała odetchnąć — lasy rosły tam, gdzie były miasta, rzeki wracały do dawnych koryt, a powietrze pachniało deszczem i mchem, nie smogiem i spalinami.
Wojna — przeklęty relikt.
Armie narodowe zostały rozwiązane. W ich miejsce powołano Gwardię Federacyjną — siłę obronną działającą tylko wtedy, gdy zagrożone było życie lub wolność istot rozumnych. Żadnych granicznych konfliktów. Żadnych przewrotów. Tylko wspólne bezpieczeństwo.
Wiedza — dziedzictwo wszystkich.
Każdy człowiek, bez względu na pochodzenie, miał dostęp do bibliotek kwantowych, symulatorów naukowych i laboratoriów genetycznych. Nie było elit naukowych — były pasje, talenty i otwarte drzwi.
Nauka — wolna, ale odpowiedzialna.
Można było badać wszystko — od czarnych dziur po świadomość AI — o ile nie naruszało to praw innych cywilizacji, nie niszczyło światów i nie tworzyło nowych form cierpienia. To była granica. Nie do przekroczenia.
Dzięki tym zasadom Zjednoczona Federacja Ziemi stała się nie tylko członkiem Unii — lecz także jej moralnym kompasem. Dowodem, że gatunek, który kiedyś niszczył sam siebie, potrafił się odrodzić.
Ale kosmos…
Kosmos nigdy nie zapomina, że jest nieznany.
Eden 9.
Planeta na skraju znanego sektora.
Atmosfera tlenowa, umiarkowany klimat, bogate złoża minerałów nieorganicznych — idealna do kolonizacji, zgodnej z Kartą.
Tam, wśród purpurowych lasów i rzek płynących w stronę dwóch słońc, ludzie zbudowali Nową Nadzieję — pierwszą kolonię w pełni samowystarczalną, bez wsparcia z Ziemi.
Dwa lata bezproblemowej pracy.
Raporty pełne entuzjazmu. Odkrycia botaniczne. Nowe formy życia mikrobowego. Pierwsze dzieci urodzone na Eden 9 — dzieci, które nigdy nie zobaczą Ziemi, ale będą jej dziedziczkami.
A potem — cisza.
Cisza trwająca 72 godziny.
Dla Federacji — wieczność.
Żadnych sygnałów. Żadnych SOS. Żadnych awarii systemowych — tylko pustka.
Jakby ktoś nacisnął przycisk i wyłączył świat.
Moskwa. Centrala Federacyjna.
W sali operacyjnej panował półmrok — pulsujące czerwone światło alarmu odbijało się w panoramicznych szybach, za którymi rozciągał się odnowiony, zielony pas miasta.
Na centralnym ekranie — mapa sektora Eden 9. Pusta. Martwa.
W gabinecie Generała Tomasza Górskiego cisza była jeszcze gęstsza.
Mundur bez odznak bojowych, tylko jeden symbol — Gwiezdny Krzyż Pokoju.
Przed nim hologram Anyi Morozovej. Zdjęcie sprzed pięciu lat. Jej oczy patrzyły wtedy prosto w obiektyw — z wyzwaniem i ciekawością świata.
Górski pamiętał tamten dzień.
Pamiętał, jak Anya przedstawiała Radzie Naukowej teorię o „rezonansie świadomości międzygatunkowej” — teorię, z której połowa sali szydziła, a druga połowa wstała i zaczęła bić brawo.
Anya nigdy nie bała się być pierwszą.
Nigdy nie bała się być jedyną.
Jeśli ktoś miał odnaleźć prawdę na Eden 9 — to właśnie ona.
Generał nacisnął klawisz.
WIADOMOŚĆ ZASZYFROWANA — POZIOM ALPHA
OD: GEN. T. GÓRSKI
DO: DR ANYA MOROZOVA
TEMAT: EDEN 9 — MISJA „CISZA”
Anya,
Nie ma czasu na uprzejmości. Eden 9 zamilkł. Żadnych śladów. Żadnych teorii. Tylko Ty potrafisz czytać między liniami tam, gdzie inni widzą pustkę.
Wyrusz jutro. Statek „Aurora” czeka w doku 7. Załoga — tylko ci, którym ufasz.
Nie interesują mnie winni. Interesuje mnie prawda.
I jeśli trzeba… szukamy tego, co ciszę powoduje…..
ROZDZIAŁ 1 — Wiadomość
21 maja 2191 roku
Zjednoczona Federacja Ziemi
Rosja, Sankt Petersburg — Cerkiew Zbawiciela na Krwi
Niebo wisiało nisko — szare, ciężkie, jakby samo chciało się schylić nad trumną.
Generał Aleksandr Borodin — ostatni ze „starej straży”, człowiek, który pomógł przeprowadzić Ziemię przez najtrudniejszy moment transformacji — dziś odpoczywał po raz ostatni.
Wewnątrz cerkwi, wśród złocistych ikon i migoczących świec, unosił się zapach kadzidła — ciepły, żywiczny, niemal kojący. Ale koić nie potrafił. Każda nuta chóru, każdy uderzony dzwon, każdy szept modlitwy brzmiał jak pożegnanie z erą, która właśnie się kończyła.
Anya Morozova stała w ostatnim rzędzie, oparta o zimny, rzeźbiony filar.
Miała na sobie prostą, czarną suknię — bez ozdób, bez sznurowania, bez błysku. Nie po to tu przyszła, by być widzianą. Przyszła, by pamiętać.
Borodin nie był tylko jej mentorem.
Był tym, który dał jej pierwszy dostęp do zakodowanych archiwów wojskowych — gdy miała dwadzieścia trzy lata, a wszyscy mówili, że to „zbyt wcześnie”.
Był tym, który kazał jej przemówić przed Radą Bezpieczeństwa, mimo że drżała jak liść.
I był tym, który powiedział: „Nie bój się pytać o to, czego inni boją się wymówić na głos” — dzień przed swoją śmiercią.
Teraz leżał w trumnie z drewna dębowego, pokrytej jedynie flagą Federacji — bez orderów, bez medalów.
„Nie chcę, żeby mówili o mnie jako o wojowniku — tylko jako o człowieku, który pomógł innym nie walczyć” — napisał w testamencie.
Chór śpiewał Wieczny odpoczynek, a Anya patrzyła na drzwi boczne — te, którymi wychodziło się na plac, gdzie czekały pojazdy, gdzie zaczynał się świat pełen zadań, decyzji, odpowiedzialności.
I wtedy — wibracja.
Lekka, niemal niezauważalna.
Jej opaska komunikacyjna — cienki pasek tytanu na nadgarstku — zawibrowała.
Zabezpieczony kanał. Poziom Alpha. Nadawca: Tomasz Górski.
Anya nie spojrzała od razu.
Najpierw pozwoliła chórowi dokończyć frazę.
Najpierw pozwoliła kadzidłu opaść.
Najpierw pozwoliła sobie pożegnać.
Dopiero potem, palcem ledwo dotykając ekranu, otworzyła wiadomość.
WIADOMOŚĆ ZASZYFROWANA — POZIOM ALPHA
OD: GEN. T. GÓRSKI
DO: DR ANYA MOROZOVA
TEMAT: EDEN 9 — MISJA „CISZA”
Anya,
Nie ma czasu na uprzejmości. Eden 9 zamilkł. Żadnych śladów. Żadnych teorii. Tylko Ty potrafisz czytać między liniami tam, gdzie inni widzą pustkę.
Wyrusz jutro. Statek „Aurora” czeka w doku 7. Załoga — tylko ci, którym ufasz.
Nie interesują mnie winni. Interesuje mnie prawda.
I jeśli trzeba… szukamy tego, co ciszę powoduje.
T.
Czytała dwa razy.
Potem trzeci.
Z każdym słowem świat wokół zwalniał.
Chór jakby zanikał.
Kadzidło przestawało pachnieć.
Twarz Borodina, widziana w ostatnim wspomnieniu — surowa, ale z oczyma pełnymi dumy — zastygła przed jej oczami.
Tomasz nie napisał „proszę”.
Nie napisał „czy możesz?”.
Nie napisał „zastanów się”.
Napisał: „Wyruszaj jutro”.
Bo wiedział, że ona to zrobi.
Bo wiedział, że nie ma nikogo innego.
Bo wiedział, że Borodin by tego chciał.
Anya zamknęła komunikator.
Powietrze w cerkwi nagle zrobiło się gęstsze. Cięższe. Jakby samo chciało ją zatrzymać.
Ale ona nie miała zamiaru zostać.
Spojrzała na trumnę — spokojnie, bez łez, bez teatralnego gestu.
Tylko jej usta poruszyły się cicho, bezgłośnie, jak modlitwa tylko dla nich dwojga:
„Odpoczywaj w pokoju, Alex…
Teraz moja kolej.”
Odwróciła się.
Nie czekała na koniec ceremonii.
Nie żegnała się z nikim.
Przeszła przez boczne drzwi — te, które prowadziły wprost do przyszłości.
Za jej plecami chóralny śpiew dochodził do kulminacji.
Przed nią — wiatr, deszcz i droga do Moskwy.
Misja Eden 9 właśnie przestała być teorią.
Anya musiała wracać do Moskwy, wsiadła do pojazdu. Lot trwał niespełna 2 godziny, deszcz bił o pancerz aerowozu jak palce niecierpliwego bębniarza.
Krople spływały po przezroczystej kopule, zostawiając za sobą ślady światła i cienia. Pod nimi — nowa Ziemia.
Tam, gdzie niegdyś huczały zakłady, teraz szumiały lasy. Autostrady, porośnięte pnączami i mchem, wyglądały jak starożytne ścieżki zapomniane przez czas. Wiatraki orbitalne — wysokie, cienkie, niemal duchowe — pulsowały na horyzoncie, jakby oddychały razem z planetą.
Technologia nie podbijała natury. Tańczyła z nią.
Anya siedziała nieruchomo.
Nie dotykała interfejsu, nie przeglądała danych, nie odpowiadała na wiadomości.
Tylko patrzyła.
Ale jej myśli… jej myśli wybiegły daleko naprzód — w ciemność międzygwiezdną, gdzie jedna mała kolonia przestała oddawać głos.
Platforma lądowiska kompleksu federacyjnego błyszczała od deszczu, gdy aerowóz osiadł bezgłośnie, jak ptak wracający do gniazda.
Przed nią — monumentalny budynek: szkło, stal, zielone tarasy, które wpełzały na ściany jak żywe istoty. Nad wejściem — herb Federacji: trzy splecione kręgi.
Ziemia. Unia. Przyszłość.
Nigdy nie było czwartego.
Weszła jak do siebie idąc szybkim marszem prosto do Tomasza.
W sali operacyjnej panował półmrok — tylko światła hologramów odbijały się w szybach, rzucając na ściany tańczące cienie map i wykresów.
W centrum — jeden człowiek.
Generał Tomasz Górski.
Nie miał na sobie munduru. Tylko prostą, ciemną kurtkę z naszywką Gwiezdnego Krzyża Pokoju — symbolu, który nosił nie jako ozdobę, ale jako obietnicę.
Jego twarz… zmęczona. Siwizna na skroniach, cienie pod oczami. Ale spojrzenie — jasne. Ostre. Nieugięte.
To spojrzenie, które Anya znała od lat. To spojrzenie mówiło: „Nie będzie łatwo. Ale tylko Ty dasz radę.”
— Anya — powiedział, gdy tylko weszła.
Nie „Witaj”.
Nie „Dziękuję, że przyszłaś”.
Tylko jej imię.
Bo więcej nie było potrzebne.
Ona skinęła głową. Usiadła naprzeciwko.
Między nimi — hologram Eden 9. Planeta w trójwymiarze: dwa słońca, trzy księżyce, siatka kolonii. Wszystko zielone.
Poza jednym punktem.
Nowa Nadzieja.
Czerwona. Pulsująca.
Jak serce, które przestało bić — ale ktoś wciąż liczy, czy nie zacznie znów.
— Cisza trwa już siedemdziesiąt dwie godziny — zaczął Tomasz. Głos miał cichy, ale każdy wyraz jakby ważył tonę. — Ostatni raport: rutynowy. Botanika. Atmosfera stabilna. Zero zagrożeń. A potem… nic. Żadnych sygnałów. Żadnych logów. Żadnych awarii. Żadnych śladów pożarów, eksplozji, ataku.
Jakby ktoś wyciął ten fragment rzeczywistości nożycami i schował do kieszeni.
— Systemy obronne? — spytała.
— Nie zostały aktywowane. Satelity — w pełni sprawne. Żadnych śladów walki. Żadnych zakłóceń pola energetycznego.
— Sabotaż?
— Rozważaliśmy. Ale sabotaż zostawia odcisk palca. Tu… jest próżnia. Jakby ktoś nacisnął główny wyłącznik… i wymazał historię.
Zapadła cisza.
Tylko szum serwerów.
Tylko puls czerwonej kropki.
Tylko oddech dwóch ludzi, którzy wiedzieli, że coś tu nie gra.
— Dlaczego ja? — w końcu zapytała.
Spojrzał na nią. Długo. Jakby przewijał w głowie lata, misje, decyzje, ryzyko.
— Bo Eden 9 nie daje nam logicznych odpowiedzi — powiedział. — A Ty… Ty zawsze umiałaś znaleźć prawdę tam, gdzie logika się kończy.
(Przerwał. Uśmiechnął się — ledwo, ledwo).
— Pamiętasz Erial?
Anya nie mrugnęła.
Erial. Sektor Tau-72.
Nie miejsce zagłady — ale narodzin nowej ery.
Tam, w sali Harmonii z kryształowymi ścianami, pod niebem o dwóch księżycach, podpisała Umowę Wstąpienia Ziemi do Unii Galaktycznej.
Wraz z załogą była przedstawicielką ludzkości.
Bez polityków. Bez generałów. Bez mediów.
Tylko ona — z teorią rezonansu świadomości, z mapą kulturowych częstotliwości, z przekonaniem, że ludzie są gotowi nie do walki… ale do zrozumienia.
A Tomasz… był wtedy jej ochroną. Młody oficer bezpieczeństwa, który miał ją „pilnować”.
Zamiast tego — nauczył się słuchać.
Zamiast tego — zobaczył, jak przemawia do przedstawicieli siedmiu gatunków… i jak ci ją słuchają.
— Wtedy też mówili, że to szaleństwo — dodał cicho. — Że ludzkość nie jest gotowa. Że nasz język, nasza historia, nasze emocje są zbyt „dzikie”, byśmy mogli wejść do wspólnoty cywilizacji.
A Ty… Ty przekonałaś ich, że nasza różnorodność to nie słabość — to nasza siła.
Spojrzała mu prosto w oczy.
Nie uśmiechnęła się.
Nie odwróciła wzroku.
— Wiem, na co Cię stać, Anya — powiedział. — I wiem, że jeśli ktoś może zrozumieć, dlaczego Eden 9 zamilkł… to tylko Ty.
Bo Ty nie boisz się pytać o to, czego inni boją się wymówić na głos.
Chciała coś powiedzieć. Może: „To za duża odpowiedzialność”.
Może: „Nie jestem gotowa”.
Może: „Co, jeśli to coś… czego nie powinniśmy znaleźć?”
Ale jego ton nie pozostawiał wątpliwości.
To nie była prośba.
To nie był rozkaz.
To było wyzwanie rzucone przez los — a ona była jedyną, która potrafiła je podjąć.
Tomasz zniżył głos, jakby bał się, że ściana usłyszy:
— Masz pełną swobodę. Statek „Aurora” — gotowy. Załogę wybierasz Ty. Metodę śledztwa — Ty. Dostęp do archiwów, broni, technologii — bez limitów.
(Przerwał. Jego dłoń zacisnęła się lekko na poręczy krzesła.)
— Ale, Anya… jeśli na Edenie 9 zaszło coś więcej niż awaria… jeśli to coś dotyczy zasad Karty Harmonii… jeśli to coś zagrozi nie tylko kolonii, ale i temu, w co wierzymy…
…musisz być gotowa, że odpowiedzi nie będą łatwe.
I że nie każda prawda da się opublikować.
Jej palce zacisnęły się na krawędzi stołu.
Nie z gniewu.
Nie ze strachu.
Z determinacji.
W jej oczach pojawił się ten błysk — ten, który Tomasz znał od lat.
Ten, który mówił: „Nie cofnę się. Nawet jeśli świat za mną zawali.”
— Nie szukam łatwych odpowiedzi — odparła cicho. —
Szukam prawdy.
Generał skinął głową.
Nic więcej nie musiał mówić.
Na hologramie Eden 9 nadal pulsował czerwienią.
Ale teraz…
pulsował dla niej.
Anya wstała od stołu.
Nie gwałtownie.
Nie z irytacją.
Ale z decyzją w ciele — jakby każda komórka jej organizmu właśnie przestawiła się na inny tryb.
Na tryb misji.
Puls czerwonej kropki na hologramie Eden 9 nadal bił jak serce — powolny, uporczywy, niemal hipnotyczny.
Ale teraz…
czuła, że to jej serce bije w tym rytmie.
Że każda sekunda ciszy z Eden 9 to uderzenie w jej własną klatkę piersiową.
— Tomasz — zaczęła, a jej głos był spokojny, jak gładka powierzchnia jeziora przed burzą — nie ma czasu do stracenia.Nie możemy czekać na procedury, raporty i biurokrację. Ja biorę sprawy w swoje ręce.
Spojrzał na nią.
Nie zaskoczony.
Nie zirytowany.
Zrozumiały.
Bo znał ten ton.
Ten spokój, który nie był obojętnością — tylko ogniem, który się skupił, zamiast rozpryskiwać.
Wiedział, że decyzja już zapadła.
Ale nie spodziewał się, że będzie aż tak bezkompromisowa.
— Chcę zmienić statek — powiedziała, patrząc mu prosto w oczy. —
Zamiast „Aurory” — „Odyssey”.
Chwila ciszy.
Hologram Eden 9 drżał lekko — jakby sam system próbował przetwarzać to, co usłyszał.
W sali operacyjnej zgasło kilka świateł — może awaria? Może… reakcja?
— Stary? — Tomasz uniósł brew, ale w jego głosie nie było pogardy — tylko ostrożne zaniepokojenie. — Ma ponad dwadzieścia lat. Technikę przestarzałą, systemy wymagają konserwacji, napęd na pół żywych reaktorach…
— Wiem — przerwała mu spokojnie. — Ale to tym statkiem dotarłam na Erial.
Wymówiła to jak modlitwę.
Jak przysięgę.
— Znam każdy jego panel. Każdy reaktor. Każdy tryb awaryjny. Każdy skrzyp drzwi w korytarzu C. Każdy cień, który pada z lampy nad sterownią.
Jeśli coś pójdzie nie tak…
Ja wiem, jak go utrzymać w locie.
Tomasz nie odpowiedział od razu.
Patrzył na nią — długo, uważnie, jakby czytał między jej słowami coś, czego ona sama jeszcze nie do końca uświadomiła sobie.
„Odyssey” nie był tylko statkiem.
Był świadkiem.
Był partnerem.
Był cichym współtwórcą historii, kiedy ludzkość po raz pierwszy stanęła twarzą w twarz z innymi cywilizacjami — i nie uciekła. Nie zaatakowała. Przemówiła.
— Wiesz, że to ryzyko — powiedział w końcu, głos niżej, jakby nie chciał, by podsłuchały ściany. — „Aurora” ma nowe systemy kamuflażu, pola rezonansowe, sztuczną inteligencję klasy Theta…
— I nie znam jej — przerwała. — Nie ufam jej.
„Odyssey”… to część mnie.
A na Eden 9 nie możemy polegać na „nowoczesności”.
Możemy polegać tylko na tym, co przeszło przez ogień i nie spłonęło.
Spojrzał na hologram.
Na tę czerwoną kropkę.
Na tę ciszę, która nie była pustką — tylko czymś, co czekało, by zostać zrozumiane.
— Masz 24 godziny — powiedział w końcu, głos spokojny, ale z ciężarem w tonie — na przygotowanie załogi i planu.
Niech cię Bóg prowadzi, Anya.
Nie dodał „powodzenia”.
Nie musiał.
Bo wiedział — że ona nie potrzebuje szczęścia.
Potrzebuje kontroli. Znajomości. Instynktu.
Jej dłonie zacisnęły się na stole — nie z lęku.
Nie z gniewu.
Z presji czasu. Z poczucia odpowiedzialności. Z wiedzy, że każda sekunda, którą tracą, może być ostatnią dla kogoś na Eden 9.
Każda minuta była cenna.
Każda decyzja mogła zmienić losy kolonii.
A ona była tym, który musiał je podjąć — sam, bez zastanowienia, bez zezwoleń, bez aprobaty.
Bo kiedy świat milknie…
to nie bohaterowie wybierają misję.
To misja wybiera bohatera.
I właśnie wybrała Anyę Morozovą.
ROZDZIAŁ 2 — Zespół i przygotowania
Noc 22/23 maja 2201
Moskwa
Instytut badawczy Międzynarodowej
Agencji Kosmicznej
Biuro dyrektora
Anya siedziała przy konsoli planowania misji, dłonie uniesione w powietrzu, jakby prowadziła symfonię złożoną z danych, ryzyka i czasu.
Przed nią — hologram „Odyssey”.
Statek unosił się w powietrzu jak sen, który odmawia zniknięcia — każdy panel, każdy reaktor, każda linia zasilania błyskała w rytmie jej decyzji.
Nie planowała misji.
Budowała drużynę.
Wiedziała — sama nie zdoła zbadać Eden 9.
Nie chodziło o brak umiejętności.
Chodziło o to, że prawda, której szukali, nie da się znaleźć samotnie.
Potrzebowała ludzi — nie tylko ekspertów.
Ludzi, którym ufała nie tylko zawodowo… ale instynktownie. Jak własnej dłoni.
Przeglądając akta wybrała załogę:
Komandor Tom Elias — USA — Pierwszy oficer, taktyk.
Jego spojrzenie było jak stal — nie błyskawiczne, nie krzyczące, ale niezłomne, precyzyjne, nieomylne.
Uczestnik misji do Tau-72 — tam, gdzie ludzkość po raz pierwszy stanęła twarzą w twarz z obcą logiką, a nie bronią.
On nie pytał „czy?”.
Pytał „jak?”.
— Z Tomem nie trzeba było dyskutować — pomyślała Anya, przesuwając jego profil w hologramie. — On nie słuchał rozkazów.
On przewidywał je — zanim je wydałam.
I nigdy nie zawodził.
Dr Li Wei — Chiny — Oficer naukowy, biolog ekosystemów pozaziemskich.
Jej oczy widziały życie tam, gdzie inni widzieli pustkę.
Na Erialu to właśnie ona zauważyła — pierwsza — że rośliny reagują na ludzkie emocje. Że atmosfera „oddycha” w rytmie rozmów dyplomatycznych.
— Jej obecność była kluczem — pomyślała Anya. — Bo na Eden 9 nie szukamy śladów zniszczenia.
Szukamy śladów życia… które nie chce być znalezione.
A Li Wei… potrafiła słyszeć szept lasu, zanim liść spadł na ziemię.
Dr Anna Nowak — Polska — Lekarz pokładowy, specjalistka od medycyny ekstremalnej.
Przeszła przez epidemie na Marsie, mutacje wirusów w stacjach orbitalnych, a nawet przez tajemniczy „sen bez snu” na stacji Wenus-3.
Jej dłonie nie drżały. Jej głos nie podnosił się.
— Ona nie ratuje życia — pomyślała Anya. — Ona je przetrzymuje, aż świat się uspokoi.
Na Eden 9, gdzie nie wiadomo, co spowodowało ciszę…
Anna była jedyną, która mogła dać im czas — na znalezienie odpowiedzi.
Porucznik Hans Schmitt — Niemcy — Specjalista ds. bezpieczeństwa.
Jego spojrzenie przesiewało powietrze jak radar — ale nie szukało wrogów.
Szukało luk.
Szukało rytmu, który się zmienił. Dźwięku, który się powtórzył. Cienia, który się nie powinien tam znajdować.
— Nie potrzebujemy strażnika — powiedziała Anya, dodając go do listy. — Potrzebujemy człowieka, który widzi niebezpieczeństwo… zanim się ujawni.
Inżynier John Adler — USA — Główny mechanik, współkonstruktor Odyssey.
Miał sześćdziesiąt trzy lata, kolana zastawione protezami, a pamięć pełną schematów „Odyssey” sprzed dziesięciu lat. Był głównym inżynierem przy projektowaniu statku.
— Ten statek to nie maszyna — mówił zawsze. — To stary pies. Zna swojego właściciela. I tylko on wie, kiedy się boi.
Anya uśmiechnęła się, dodając go do załogi.
Bo wiedziała — że jeśli „Odyssey” zacznie umierać w przestrzeni…
John będzie tym, który przytrzyma jego rękę… i powie: „Jeszcze nie teraz, stary.”
Chorąży Nala Mwangi — Kenia — Oficer łączności.
Władała trzydziestoma językami — w tym pięcioma pozaziemskimi.
Ale to nie liczba była jej siłą.
Siłą było słuchanie.
Na Erialu podczas konferencji to ona usłyszała — w milczeniu delegata Veylari — nutę smutku, którą przetłumaczyła jako: „Boimy się, że nie zrozumiecie naszej ofiary.”
— Ona nie tłumaczy słów — pomyślała Anya. —
Tłumaczy ciszę między nimi.
A na Eden 9… cisza była jedynym sygnałem, jaki otrzymaliśmy.
Chorąży Lina Górska — Polska/Senegal — Sternik.
Córka generała Tomasza Górskiego i Ashy, legendy pilotów międzygwiezdnych.
Lina nie potrzebowała map.
Nie potrzebowała komputerów.
Jej dłonie… pamiętały przestrzeń.
Jej instynkt… oddychał grawitacją.
— Statek nie jest maszyną — powiedziała kiedyś Anyi. —
To taniec. A ja… tańczę z gwiazdami.
Anya nie wątpiła — że jeśli „Odyssey” ma przetrwać podróż do Eden 9…
tylko Lina potrafi poprowadzić go przez ciemność — jak matka prowadzi dziecko przez burzę.
Anya przyglądała się zespołowi — ich holograficzne profile unosiły się wokół statku, jakby sam „Odyssey” ich przyzywał. W myślach miała jeszcze jeszcze jedną osobę to był Yuki Nakamura ale on nie dawał żadnych informacji, niewiedziała gdzie jest co robi.
Pomyślała o Ashy Górskiej „Dlaczego ciebie nie ma z nami”
Każdy z nich był wybrany nie tylko za umiejętności.
Za to, że ufała im bez reszty.
Za to, że już raz stali z nią twarzą w twarz z nieznanym… i nie uciekli.
— Dobrze — powiedziała w końcu, zamykając plik z listą załogi. Jej głos był cichy, ale wypełnił całą salę. —
Mamy mniej niż dwadzieścia cztery godziny, zanim ruszymy.
Każdy zna swoje stanowisko.
Każdy zna procedury.
A ja… ja znam was.
— komputer proszę wysłać załodze wezwania do wstawienia się na Statek kosmiczny Odyssey najpóźniej do jutra rana oraz proszę zapoznać ich z celem misji — brzmiało jak rozkaz
Hologram statku pulsował przed jej oczami — nie jak maszyna.
Jak serce.
Przygotowania do startu były czymś więcej niż sprawdzeniem systemów i załogi.
Były rytuałem odwagi.
Były próbą wiary — w siebie, w siebie nawzajem, w statek, który miał ich zanieść w głąb ciszy.
Były ostatnim tchem przed skokiem w nieznane.
Bo wiedzieli —
Eden 9 nie czeka na ratunek.
Czeka na tych, którzy potrafią zrozumieć jego milczenie.
Nazajutrz. 05:47 czasu moskiewskiego.
Niebo nad Moskwą wisiało nisko — szare, wilgotne, jakby planeta sama chciała opłakiwać ich wyjście.
Deszcz padał cicho, niemal szanująco, kiedy Anya przeszła przez ostatnie tory antygrawitacyjne prowadzące do Portu Kosmicznego „Obrzeża” — ogromnego kompleksu dryfującego nad lasami, jak statek lądowy zakotwiczony w chmurach.
Tu, gdzie kończyła się Ziemia, a zaczynała się przestrzeń — wszystko nabierało innego znaczenia.
Anya wsiadła do promu który podniósł się bezgłośnie, unosząc ją w górę jak liść niesiony wiatrem.
Za oknem — ziemia odzyskująca się po latach nadużycia: lasy wspinające się na dawne autostrady, rzeki wracające do starych koryt, a nad nimi — ciche, pulsujące wiatraki orbitalne, jak strażnicy nowej ery.
Anya nie odwróciła wzroku.
Nie po to tu była, by oglądać przeszłość.
Była tu, by ratować przyszłość.
Gdy prom wylądował na platformie w doku nr 7, pierwsze, co ją uderzyło — to dźwięk.
Albo raczej — jego brak.
Nie było huku silników, nie było krzyków techników, nie było alarmów.
Tylko ciche, rytmiczne pulsowanie paneli kontrolnych — jak oddech śpiącego olbrzyma.
Światła biegły wzdłuż ścian, odbijając się w lustrzanej powłoce statku, który stał w centrum hali — jak weteran, który nie potrzebuje ozdób, by dowodzić siłą.
„Odyssey”.
Miał ponad dwadzieścia lat — i nosił je z godnością.
Nie był starym wrakiem.
Nie był też lśniącym nowiutkim prototypem.
Był żyjącą legendą — statkiem, który przewiózł ludzkość przez jej najważniejszy przełom: wstąpienie do Unii Galaktycznej.
Statkiem, który przyniósł na świat nowe życie — w przestrzeni, między gwiazdami, w chwili, gdy Ziemia zaczęła wierzyć w pokój.
Jego kadłub — pokryty warstwami lakieru, napraw, pamiątek i blizn — lśnił w świetle halogenów jak skorupa starożytnego żółwia, która pamiętała więcej historii niż większość bibliotek.
Na lewym skrzydle — blizna po kolizji z mikrometeorytem w sektorze Theta-9.
Na dziobie — wypalony symbol misji Tau-72 — nie jako ozdoba, ale jako pieczęć historii, którą pomógł stworzyć.
A na sterach — odcisk dłoni… dziecka, które tu kiedyś śmiało się i płakało.
Bo to tu — na pokładzie „Odyssey”, dwadzieścia lat temu, podczas lotu powrotnego z Tau-72 — Lina Górska przyszła na świat.
W sali medycznej numer 3, wśród migoczących lamp awaryjnych i cichego szeptu systemów, Ashya — legenda pilotów, kobieta, która tańczyła z grawitacją — urodziła córkę.
A Tomasz Górski — wtedy młody oficer bezpieczeństwa, nie generał — trzymał jej dłoń i patrzył, jak ich miłość przyjmuje kształt nowego życia — tu, w przestrzeni, między gwiazdami, w statku, który stał się ich domem, kościołem, kolebką — i pierwszym światem ich córki.
Od tego dnia — „Odyssey” nie był tylko statkiem.
Był ojcem. Matką. Nauczycielem. Strażnikiem.
I tylko Lina potrafiła nim sterować tak, jakby… słuchali się siebie nawzajem bez słów — bo mówili tym samym językiem: językiem przestrzeni, rytmu i zaufania.
Anya weszła na pokład, pierwsze kroki skierowała na mostek, przechodziła od konsoli do konsoli, jej palce ślizgały się po hologramach jak po strunach instrumentu, który miała zagrać po latach milczenia.
— Napęd energii zerowej — sprawdzony.
Reaktory typu „Valkyrie-7” — oryginalne, z czasów budowy statku — zostały wzmocnione nowymi modułami rezonansowymi, które pozwalały na „pożyczanie” energii z próżni kwantowej.
— „Jak kredyt od samego wszechświata” — mawiał John.
— „Tylko nie zapomnij go spłacić” — odpowiadała Anya.
— Stabilizacja pola — zoptymalizowana.
System „Aegis-9” — zapożyczony z prototypów „Aurory” — otaczał statek niewidzialną powłoką, która tłumiła zakłócenia grawitacyjne, fluktuacje czasoprzestrzeni i… niepożądane spojrzenia.
Bo na Eden 9 nie wiedzieli, czy milczą z powodu awarii…
czy z powodu obserwacji.
— OSIRIS — zaktualizowana sztuczna inteligencja.
Nie była dziełem Anyi ani Li Wei — to projekt zespołu inżynierów z CERN-Orbita, stworzony do wspierania misji pokojowych i dyplomatycznych.
Ale Anya — jako pierwsza — nauczyła się z nim rozmawiać, a nie wydawać rozkazy.
Teraz — po latach uśpienia — obudzona, przeprogramowana, wzbogacona o nowe modele przewidywania.
Potrafiła nie tylko analizować dane.
Potrafiła przewidywać lęk.
— OSIRIS, status systemów — rzuciła do interfejsu głosowego, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Wszystkie systemy nominalne. Względna wydajność reaktorów: 97 procent. Symulacja lotu do Eden 9: gotowa. Szacowany czas przelotu: 18 dni, 4 godziny, 22 minuty. Ryzyko anomalii: 3,7 procent. Sugerowana trajektoria: Gamma-7.
Głos OSIRIS brzmiał spokojnie. Niemal… ludzko.
Z lekkim akcentem — bo technicy kiedyś wprowadzili do jego głosowego modułu fragmenty nagrań Ashy — żeby Lina, jako dziecko, mogła zasypiać pod dźwięk głosu matki, nawet gdy ta była na wachcie.
— Czy mam przygotować playlistę muzyczną, jak ostatnio? — dodał po chwili.
Anya uśmiechnęła się po raz pierwszy tego dnia.
— Tylko jeśli obiecasz, że nie włączy się „Space Oddity” w chwili wejścia w nadświetlną.
Dwadzieścia lat temu — podróż do Eden 9 trwałaby siedem miesięcy.
Dzisiaj — dzięki zmodernizowanemu napędowi, polom rezonansowym, współpracy fizyków i poetów — zajmie zaledwie 18 dni.
To nie był tylko postęp. To był symbol — że ludzkość nie tylko wstąpiła do Unii…
ale nauczyła się z niej korzystać — by lecieć dalej, szybciej, mądrzej — nawet swoimi najstarszymi, najbardziej kochanymi maszynami.
Każdy reaktor — przetestowany 17 razy.
Każdy przewód — zabezpieczony nanowłóknem.
Każdy segment kadłuba — poddany symulacjom kolizji, ciśnienia, promieniowania, a nawet… ataków psychologicznych na załogę (bo OSIRIS potrafił symulować halucynacje, by sprawdzić, kto zachowa spokój).
Anya obserwowała symulacje z nieukrywanym zadowoleniem.
— Stary pies, ale z ogniem w żyłach — mruknęła pod nosem.
— I z pamięcią, która sięga dalej niż jego logi — odparł OSIRIS.
— Nie zaczynaj — ucięła, ale w jej głosie nie było irytacji. Było… przywiązanie.
Bo wiedziała — technologia nie zastąpi instynktu.
Że w kosmosie, gdzie cisza trwa już 96 godzin i liczy się każda minuta…
ludzki umysł, odwaga i zaufanie będą decydujące.
Za nią — jak cienie w rytmie jednego serca — poruszał się zespół.
Tom Elias — analizował trajektorie lotu, porównując je z danymi z ostatnich 96 godzin ciszy Eden 9. Jego oczy nie mrugały. Jego palce nie drżały.
— Zmiana wiatru grawitacyjnego w sektorze Delta… ktoś tam coś przesunął — mruknął. Nikt go nie pytał. On i tak to powiedział.
Li Wei — siedziała w kucki przed hologramem kolonii, dotykając palcami wirtualnych liści, rzek, budynków.
— Rośliny tu… nie rosły normalnie. Rosły… w kierunku czegoś — szepnęła. Nikt jej nie usłyszał. Ona też nie spodziewała się, że usłyszą. Jeszcze.
John Adler i Hans Schmitt — klęczeli przy jednym z reaktorów, ich głowy niemal się stykały.
— To nie jest zużycie. To celowy ślad.
— Ktoś tu był. I zostawił nam… wiadomość.
Nie powiedzieli tego głośno. Nie musieli. Wystarczył im wzrok.
Lina Górska — stała przy sterach, dłonie uniesione w powietrzu, jakby trzymała niewidzialne sztylety.
Przed nią — interfejs OSIRIS, który reagował na każdy jej ruch, każdy oddech, każdy skurcz mięśnia.
— Jesteś gotowa? — zapytał OSIRIS.
— Zawsze byłam — odparła.
I statek… odpowiedział drżeniem kadłuba — jakby pamiętał, że to w jego wnętrzu, dwadzieścia lat temu, jej serce po raz pierwszy zabiło w rytmie przestrzeni — i nigdy nie przestało.
Minęły 2 godziny.
Anya stanęła w centrum mostka.
Wokół — pulsujące światła, ciche sygnały, oddechy załogi, szept maszyn.
Podniosła głowę.
Spojrzała na główny ekran — Eden 9, czerwona kropka, pulsująca jak serce chorego — już 96 godzin bez słowa, bez sygnału, bez życia.
— Wszystko gotowe na start — powiedziała, a jej głos przeszył halę jak impuls fali elektromagnetycznej.
Cisza.
Potem — jedno skinienie głowy od każdego.
Bez słów.
Bez gestów.
Tylko obietnica w oczach.
Hologram statku pulsował — czerwone światełka ostrzegawcze, zielone potwierdzenia, niebieskie linie trajektorii.
Każdy oddech.
Każdy gest.
Każdy pomiar — miał znaczenie.
Bo nawet najdoskonalsza technologia —
napęd energii zerowej,
sztuczna inteligencja klasy OSIRIS,
systemy kamuflażu grawitacyjnego,
moduły przetrwania biologicznego —
nie mogła zastąpić ludzi, którzy musieli w niej działać razem, jak jedno ciało, jedna świadomość.
W ostatniej chwili — zanim zamknęły się drzwi hermetyczne — na ekranie pojawił się hologram.
Generał Tomasz Górski.
Nie mówił długo.
Nie życzył powodzenia.
Nie przestrzegał przed niebezpieczeństwem.
Tylko spojrzał Anyi prosto w oczy — i powiedział:
„Pamiętaj, że nie szukacie tego, co znikło…
…ale tego, co zdecydowało, że ma zniknąć.”
„Pamiętaj, że nie szukacie tego, co znikło…
…ale tego, co zdecydowało, że ma zniknąć.”
Potem — zgasł.
Drzwi się zamknęły.
Silniki zagrzmiały — cicho, ale z mocą.
„Odyssey” oderwał się od doków.
I poleciał w stronę ciszy — tej samej ciszy, która dwadzieścia lat temu otoczyła pierwszy oddech jego najdroższego dziecka…
…i która teraz, być może, wołała ją z powrotem.
ROZDZIAŁ 3 — Podróż na Eden-9
Przestrzeń międzygwiezdna
Statek kosmiczny Odyssey
31 maja 2201
Podróż rozpoczęła się spokojnie — aż podejrzanie spokojnie.
„Odyssey”, napędzany nowym systemem energii zerowej, sunął przez przestrzeń z precyzją baletnicy i pewnością weterana — płynnie, niemal bezgłośnie, jak cień między gwiazdami. Nie potrzebował przyspieszania, hamowania ani korekt. Znał drogę. Pamiętał ją w kadłubie.
Wnętrze statku wypełniał cichy szum systemów podtrzymywania życia — nie mechaniczny, nie suchy, ale żywy. Jak oddech śpiącego olbrzyma.
Równy puls reaktorów — 97 procent wydajności, jak zapewniał OSIRIS. Ale Anya znała ten dźwięk. Wiedziała, że 3 procent „braku” to nie awaria. To… charakter.
I oczywiście — głos OSIRIS-a.
Czuwający. Spokojny. Niemal kojący.
— Temperatura w sektorze C: nominalna. Poziom CO₂: optymalny. Ciśnienie: stabilne. Życzenia snów: nieobowiązkowe, ale zalecane.
Anya uśmiechnęła się pod nosem.
OSIRIS nauczył się dodawać ironię do raportów — albo to Asha tak go zaprogramowała, by nie pozwolić załodze zapomnieć, że są… ludźmi, a nie maszynami.
Załoga powoli oswajała się z rytmem codzienności — ale to był rytm innej rzeczywistości.
Czas w próżni nie płynął. Rozciągał się. Zwijał. Obejmował.
Tu, między gwiazdami, każdy krok miał echo. Każde spojrzenie — wagę. Każda cisza — znaczenie.
Wiedzieli, że podróż potrwa zaledwie 18 dni — błyskawicznie jak na kosmiczne standardy.
Ale w przestrzeni… czas nie liczy dni. Liczy myśli. Lęki. Wspomnienia.
Anya spędzała większość czasu na mostku — nie dlatego, że musiała.
Bała się, że jeśli odejdzie — coś się zmieni.
Przed nią — setki raportów. Powtarzała w myślach plany procedur. Układała scenariusze awaryjne, dyplomatyczne, bojowe, psychiczne.
W jej oczach — napięcie. Ale nie strach. Determinacja.
Dwadzieścia jeden lat temu — tu, na tym samym mostku — przemawiała do parlamentu Zjednoczonej Federacji Ziemi prosząc o zgodę na podpisanie umowy wstąpienia naszej planety do Unii Galaktycznej.
Tu, w tej samej konsoli — słuchając głosu Ashy przez interkom, trzymając dłoń Tomasza, czekając na pierwszy oddech Liny.
Teraz znów prowadziła ludzi w stronę ciszy.
Ale tym razem… cisza nie była preludium pokoju.
Była ostrzeżeniem. Zagadką. Może… groźbą.
— OSIRIS, pokaż mi ostatni pełny raport z Eden 9 — ten sprzed ciszy.
— Za chwilę. Ale ostrzegam — obejrzałaś go już 17 razy.
— 18. I co z tego?
— Nic. Po prostu… zauważam wzorce.
— Ja też.
Tom Elias nie spał.
Albo — jeśli spał — to z otwartymi oczami, patrząc na ekrany.
Analizował dane z sond zwiadowczych jak opętany.
— Cisza radiowa utrzymuje się bez zmian — powtarzał jak mantrę.
Ale nie po to, by przypomnieć innym.
Po to, by przekonać samego siebie.
Bo w jego głowie coś się nie zgadzało.
Nie chodziło o brak sygnału.
Chodziło o jego charakter.
— To nie jest cisza awarii. To jest… celowa. Jakby ktoś wyłączył mikrofon. Ale zostawił kamerę włączoną.
Nikt go nie pytał. On i tak to mówił — cicho, do siebie, do OSIRIS-a, do ścian.
Li Wei nie patrzyła na ekrany.
Patrzyła przez nie.
Notowała zmiany w strukturze kosmicznego promieniowania. Anomalie magnetyczne. Fluktuacje cząstek.
Ale nie szukała „danych”.
Szukała języka.
— Rośliny na Eden 9 rosły w kierunku centrum kolonii… zanim zamilkły — szepnęła do Anyi pewnego wieczoru.
— Może to wiatr?
— Nie ma wiatru w domach. A one rosły… w stronę ludzi.
Anya nie odpowiedziała.
Ale zapisała to w pamięci.
Bo Li Wei nigdy nie mówiła bez powodu.
Anna nie ufała wskaźnikom biometrycznym OSIRIS-a.
— Maszyny mierzą puls. Ale nie mierzą lęku.
Każdego dnia — wizyty kontrolne. Skan mózgu. Analiza snów (tak, mieli moduł do tego — specjalny prezent od Ashy).
— Sen o wodzie? To stres. Sen o drzwiach? To poczucie zagrożenia. Sen o matce? To… no cóż, to Lina.
Anna wiedziała — zdrowie załogi nie leży w liczbach. Leży w ich oczach. W drżeniu dłoni. W milczeniu po kolacji.
Hans nie spał z bronią pod poduszką.
Spał z bronią w dłoni.
Sprawdzał procedury ewakuacyjne co 12 godzin.
Testował systemy blokady.
Symulował ataki — nie z zewnątrz.
Z wewnątrz.
— Jeśli coś nas zaatakowało… to nie musiało wdzierać się przez kadłub — powiedział kiedyś Johnowi.
— Skąd wiesz?
— Bo najgorsze zagrożenia… zaczynają się od szeptu.
John nie słuchał muzyki.
Słuchał maszyn.
Każdy szum reaktora interpretował jak nutę.
Każde drżenie kadłuba — jak puls.
Każde mrugnięcie diody — jak mrugnięcie oka starego przyjaciela.
— Ten szum… nie powinien tu być — mruknął trzeciego dnia, pochylony nad rdzeniem.
— Co to? — zapytał Hans.
— Nie wiem. Ale „Odyssey” go pamięta. I nie lubi.
Nala nie słuchała ludzi.
Słuchała przestrzeni.
Rejestrowała, porównywała, analizowała — 30 języków ludzkich, 5 pozaziemskich i 3… które jeszcze nie miały nazwy.
— Wczoraj… w paśmie Delta… coś szepnęło — powiedziała cicho Anyi.
— Co?
— Nie wiem. Ale… brzmiało jak prośba. Albo… przestroga.
— Dlaczego OSIRIS tego nie zarejestrował?
— Bo nie mówiło do niego. Mówiło… do mnie.
Lina nie „sterowała” statkiem. Jako dziecko przestworzy, tańczyła z nim
Jej dłonie — lekkie, pewne, niemal niematerialne — ślizgały się po interfejsie, jakby dotykały strun.
Przestrzeń nie była dla niej pustką.
Była muzyką. Rytmem. Domem.
Czasem — gdy była sama na mostku — śpiewała.
Piosenki, których nie znała.
Słowa, których nie rozumiała.
Ale „Odyssey”… reagował. Kadłub drżał w rytmie. Światła migały. OSIRIS milkł — jakby słuchał.
Bo Lina nie była tylko sternikiem.
Była dzieckiem tego statku. Jego pierwszym oddechem. Jego najgłębszą tajemnicą.
I może… jego jedyną nadzieją.
Na pokładzie panował spokój.
Ale to był spokój na powierzchni oceanu, pod którym kryje się wir.
Wszyscy wiedzieli — im bliżej Eden 9, tym więcej pytań się pojawi.
A odpowiedzi…
mogą być groźniejsze niż cisza.
Bo cisza — to tylko brak dźwięku.
Ale to, co ją spowodowało… może nadal tam być. I czekać.
Na początku to było prawie niezauważalne. Ledwie trzask w komunikacji wewnętrznej, krótki szum w tle raportu OSIRIS-a — jakby ktoś przesunął paznokciem po szkle, albo jakby sam czas na chwilę się potknął.
Anya usłyszała to jako pierwsza. Nie dlatego, że miała lepszy słuch, ale dlatego, że znała głos OSIRIS-a jak własny oddech — a ten, na ułamek sekundy, się potknął.
— Powtórz ostatnie zdanie — rzuciła, nie odrywając wzroku od ekranu.
— …ciśnienie w sektorze C stabilne… stabilne… stabilne…
Głos SI zawisł. Nie zgasł. Nie zamilkł. Zawahał się. Jakby szukał właściwego słowa. Jakby… coś mu je zabrało. Potem wrócił do normalnego tonu. Jakby nic się nie stało. Ale załoga zamarła. Nie krzyczała. Nie pytała. Nie panikowała. Po prostu przestali oddychać.
Tom Elias uniósł wzrok znad konsoli. Jego oczy — zawsze nieruchome, jak kamery obserwacyjne — teraz drżały lekko w oczodołach.
— To nie było echo. To był glitch — dodał, jakby chciał to zredukować do błędu technicznego. Ale w jego głosie zabrzmiał brak pewności. Brak kontroli. Bo Tom Elias nie bał się błędów. Bał się tego, co błędy maskują.
— Każda nowa wersja systemu ma błędy — mruknął Adler, pochylając się nad panelem diagnostycznym. Ale jego palce — zawsze pewne, zawsze precyzyjne — drżały. A w jego głosie, po raz pierwszy od dwudziestu lat, zabrzmiała nuta, którą Anya rozpoznała od razu: strach. Bo John nie naprawiał maszyn. Rozmawiał z nimi. A teraz… maszyna mu nie odpowiadała.
— OSIRIS? — zapytała Anya spokojnie, ale z ciężarem w tonie.
— Nie odnotowałem żadnej anomalii w moich rejestrach. Jeśli pani kapitan sobie życzy, mogę przeprowadzić autodiagnostykę.
— Przeprowadź.
OSIRIS milczał przez trzy sekundy. Trzy sekundy w kosmosie — to wieczność. Potem zaskrzypiał interfejs. Diagnostyka ruszyła. Ale Anya czuła, że to nie wystarczy.
Kilka godzin później Lina zgłosiła dziwne odchylenie trajektorii. Nie ostrzegawcze światła. Nie alarmy. Tylko jej dłonie, unoszące się nad interfejsem jak nad instrumentem, zatrzymały się w pół ruchu.
— To nie błąd — powiedziała cicho, ale twardo jak stal. — Statek sam to robi. „Odyssey” reaguje… jakby coś nas ciągnęło z boku.
Wszyscy wiedzieli — Lina nie mówi „jakby”. Ona mówi „tak jest”.
— Grawitacja? — spytała Li Wei, notując równania w cyfrowym notatniku, palce latające jak motyle nad klawiaturą.
— Nie ma tu źródeł grawitacyjnych o takiej sile — odparła Lina, nie odwracając się. — To coś innego. Pole magnetyczne? Strumień cząstek?
Na głównym ekranie pojawiła się wizualizacja: subtelne fluktuacje energii, falujące wstęgi światła, które nie istniały w spektrum widzialnym. Nie były czerwone, niebieskie, zielone. Były… poza kolorem. Jakby przestrzeń próbowała powiedzieć coś, czego ludzkie oczy nie potrafią zobaczyć.
— To nie wygląda na naturalne — szepnęła Nala. Jej słuchawki drżały — nie od sygnału, od wibracji. — To brzmi… jakby ktoś próbował mówić. Ale zakrywał usta ręką.