Do trzech razy sztuka?
Stowarzyszenie Sochaczewskie Wieczory Literackie „Atut,, to grupa pasjonatów poezji. Działamy na terenie Ziemi Sochaczewskiej od 2008 r, a formalnie zrzeszyliśmy się w 2017 r. Właśnie świętujemy trzecią rocznicę rejestracji. W swoich szeregach skupiamy mieszkańców Powiatu Sochaczewskiego, ale „przytuliliśmy” też poetów z Warszawy, Łodzi, Dobrej, Zakrzewa, Bończy, a nawet Szczecina.
2020 rok razem z korona wirusem dostarczył nam mnóstwo pytań i niewiadomych, jak przetrwać te trudne chwile? Zamknięte Centrum Kultury, zakazy gromadzenia się źle wpływały na nastroje w Atucie. Mając na uwadze zdrowie naszych członków stosowaliśmy się do zaleceń Głównego Inspektora Sanitarnego. Zachowując wszelkie obostrzenia i dystans spotykaliśmy się czasem na świeżym powietrzu. Do historii przeszła Poezja na Obcasach — ostatnie przedpandemiczne wydarzenie kulturalne w Sochaczewie. Udało się zorganizować i rozstrzygnąć konkurs o „Laur Grążela”. Następnie sukcesem była IV Wierszotorówka w sierpniu w całkiem nowej odsłonie na terenie Muzeum Kolei Wąskotorowej w Sochaczewie.
Wzięliśmy udział w konkursie Porozumienia Organizacji Pozarządowych Powiatu Sochaczewskiego w ramach programu „Działaj Lokalnie”. Pieniądze z grantu przeznaczyliśmy na zakup kamery i od tego czasu spotykamy się również w sieci. Ci członkowie stowarzyszenia, którzy z racji wieku prawie nie wychodzą z domu, mogą śledzić online wydarzenia organizowane w mocno okrojonym składzie. W tak kryzysowej sytuacji powstawały wiersze, może nawet jeszcze więcej niż dotychczas.
Cóż było z nimi robić? Ponownie odpowiedzieliśmy wnioskiem na projekt ogłoszony przez POPPS i tak oto powstała Poetycka Antologia nr 3, nasza ŁYŻKA STRAWY DLA DUSZY. Wzięli w niej udział wszyscy piszący członkowie Atutu, z czego jestem bardzo dumna.
Nie zamierzamy spoczywać na laurach.
Mirona Miklaszewska
Wojciech Bieluń „Targosz”
Rocznik 1947 znak zodiaku Skorpion. Od czterdziestu kilku lat pracuję jako technolog gorzelnictwa rolniczego.
Aktualnie mieszkam w miejscowości Bończa woj lubelskie. Pierwsza publikacja moich wierszy to 2015 r. w kwartalniku „w Uniejowie”. Następnie „Miesięcznik Literacki AKANT”, „Magazyn Literacki Wolnej Inicjatywy Artystycznej WYTRYCH”, kwartalnik „Nestor”, „Czasopismo Społeczno — Kulturalne ZIARNO”.
Tomiki poetyckie -,,kiedy okręty moje” (2018 r,), „Świat jaki jest” (2019 r.), „Generacja 47” (2020 r.).
Moje wiersze ukazują się również na portalach poetyckich: Forum — Polski Portal Literacki, Poezja Polska i innych.
* * *
żyję codziennością
własnego zdania
nie studiuję prawdy
uznawanej za objawioną
nie przyjmuję za pewnik
wywodów ekspertów
rozmyślam o tym
co możliwe
bo nawet najdziwniejsze rzeczy
mają swoje argumenty
zmiany przyjmuję stopniowo
potrzebuję czasu
* * *
w przestrzeni pomiędzy
nic tu nie ma
ani ponad
ani poniżej
ani pomiędzy
dostrzegłem sylwetkę
złożoną z niespójnych szczegółów
jakbym widział siebie
sprzed zapisu snu
nie odbiegała od dzisiejszej
marzącej
wszystko co dochodzi do skutku
ma sens
zewnętrzną jej pamięć
hipnotyzowało pytanie
dlaczego świat złożony jest ze słów
którym podlega wszystko
* * *
kiedy dzieje się coś niezwykłego
zaczynam wierzyć w siłę wyższą
bo jeśli nie ma Boga
to o kim myślę
wciskam klawisz
dekora twardej logiki
manifestuje kolizję z programem
widocznie okruchy mojej wiedzy
nie łączą się w ogniwa
spróbuj jeszcze raz
spróbuj jeszcze raz
ostatecznie bodziec złudności
przełamuje moment paniki
na monitorze
pulsująca wiadomość
zresetuj argumenty
* * *
od dłuższego czasu
dopinam na ostatni guzik
zamysły co dalej
czynność niby prosta
jak smakowanie bułki z masłem
powołała nierozważnie
pogłoskę o rzekomej kolaboracji
z odmiennym myśleniem
świadkowie mojej podróży
w stronę czegoś
co miało być zaczątkiem współistnienia
ku mojemu zdziwieniu
odpływali w obojętność
nie odwracałem od nich oczu
błogosławieni Ci
którzy nie mają w sobie wiary
* * *
o brzasku doświadczyłem
magicznej jednocześnie
rzeczywistej sytuacji
czułem krótkość i cenność życia
zdany na pewność
wielkiej gwiazdy opadającej
na ramionach spadochronu
byłem świadkiem
otwierania poranka
dotykalnego
z każdą minutą
* * *
zapadam głęboko w przeszłość
brakuje szczęśliwych dat
nie ma czego świętować
jedynymi wskazówkami są kwestie
których nie ogarniam
utknięcie pomiędzy skrajnościami
życie pośrodku
wkroczenie w niewiadomą przyszłość
i najważniejsza
w jaki sposób zmieniają się ludzie
zapewne steruje tym Bóg
bez konsultacji z nimi
* * *
blask wody
ustalanie równowagi
pomiędzy Bogiem a światem
obecność własnego zdania
czemu pamiętam takie rzeczy
a nie to
co robiłem tydzień temu
te chwile wracają
nie ja je pamiętam
to one mnie
odwracam się i są
porzucam na poboczu drogi
robię to co słuszne
trzymam się planu
odwracam się i są
to skomplikowana materia
wydaje mi się jakbym od zawsze
miał starą duszę
Janusz Wiesław Budnik
Dorastał w Kornelinie, mieszka w Sochaczewie.
Zadebiutował w 2011 r. opowiadaniem ”Zapach bzu andante spianato op.22”. Autor tomik „Zabierz mnie” (2016 r.), zbiorów wierszy „Zbiór wierszy do roku 2011” (2017 r.) i „Zbiór wierszy lata 2012 — 2016” (2018 r.) oraz współautor tomiku „Kraina słowem płynąca” (2017 r.). Jego wiersze ukazały się w kilkunastu antologiach. Między innymi w antologii „Poplątane ścieżki” wydanej przez Stowarzyszenie Autorów Polskich oraz „Antologii Poetów Polskich 2018” wydanej przez Wydawnictwo Pisarze.pl.
Uczestnik wielu konkursów literackich, gdzie zdobył liczne nagrody i wyróżnienia.
Współzałożyciel Stowarzyszenia — Sochaczewskie Wieczory Literackie,,Atut,,
Maskarada
Miasto zaczyna wypełniać cisza kurz i to coś
Wieczory zatęskniły za hałaśliwą młodością
Starzy zamykają się w sobie na kilka zamków
Żyjąc w mieszkaniach przegrzanych strachem
Nie wychodzą w obawie że czyjś oddech ich zabije
Więźniowie czterech ścian we własnym domu
Pozbawieni oczu by oglądać poranne rosy
Krzewy owiane tajemniczym szeptem zapachów
Nieśmiałej zieleń drzew budzących się do życia
Młodzi nie zaznają tej wiosny
Zawirowania oddechu ukochanej osoby
Ludzie zaczynają pieścić swoje chimery
Kościół korzysta z Internetu — narzędzia szatana
Nawet psy i koty gdzieś się pochowały
Nieme ulice zaludnione szelestem plastiku
Grają niesfornymi torbami i rękawiczkami
Chodniki kradną wolność z maską na twarzy
Zabłąkany promień przemyka po pustej ulicy
W nadziei że ktoś go zobaczy
Słońce przestało wypijać resztki wody
Zaczerwienione ze wstydu poszło spać
Cisza — słychać tylko niemy chichot zarazy
Gdybym nie był poetą
Gdybym nie był poetą i pisałbym prozą
Byłyby to suche fakty bez kolorytu
Że noc jest i pada śnieg latarnie oświetlają ulice
Poeta napisze inaczej, że śnieg wiruje
Unoszony przez wiatr do tańca
W lekkich podskokach skrząc się diamentami
W świetle latarni niczym białe motyle
Wiatr gra melodię na papierowych torbach
Przesuwanych po pustym chodniku
Ze śmietnikowej niewoli uciekają śmieci
A w mych ramionach ty z błękitem nieba w oczach
* * *
To już nieważne że zawsze
niebo siąpi kiedy mi smutno
Wiem że wszystko odchodzi
i nie powróci do mnie jutro
Wiatrem ciepłym się zachwycam
co włosy zaplatał na twej głowie
Niech mi za lat kilka po cichu
o dniu wczorajszym opowie
Wtedy serce niepokorne rozerwie
chłód który mnie powoli otacza
By nieśmiało na chwilę zagościł
wieczności kawałek beztroskiego lata
Zabierz mnie
Zabierz mnie gdzie słońce radością napawa
Gdzie zapach trawy skoszonej się rozsiewa
Gdzie szum wody koi naszych zmysłów wzburzenie
Zasłuchani w nim serc słuchać będziemy pragnienie
Zabierz mnie tam gdzie liść z cicha opada
Gdzie motyl skrzydła bezszelestnie rozkłada
Gdzie miłość powiewa bezwietrznie i szumnie
Zanurzeni w nim trwać będziemy szczęśliwi dumnie
Zabierz i kochać naucz…
naucz bo nie umiem
Prezent
Jesteś prezentem
w wibrującym powietrzu do poduszki
umieszczonym miedzy strofy
Zebranymi okruchami przyjemności
z czekoladowymi drobinami
misternie opakowanym tajemnicą
Niebo zazdrośnie zerka przez okno
po cichu milionem gwiezdnych oczu
Jesteś prezentem o porannym smaku
pomarańczy
Niepoprawny romantyk
Niepoprawny romantyk z bzu naręczem
Mokrymi nogami wieczornej rosy słowika śpiewem
Gwiazdy odległe blaskiem przytłaczające
Bezchmurne niebo księżyc cały kuszeniem wabiący
Uśmiechnięty po niebie ospale kroczy
Korowód myśli myśli wielobarwnych
W szarości nocy myśli zapomnienia
Z zapachem nocy jakieś skojarzenia
Bzu gałązka gwiazdy
Spokoju chwila odpoczynku
Samotny spacer niczym niezmącony
Chwila wytchnienia cisza
Zauroczony śpiewem nocy
Ciszy spokoju gwiazd szemraniem
Migocących jasnych w ciemności
Oczu nieba tysięcznym blaskiem
Chłodem rosy mgły zapachem
Zastygły w ciszy wieczny rozmarzony romantyk
W dal zapatrzony wzrokiem
Delikatnym przenikliwym
Przeszywającym ciemności nocy
Szeroko szmaragdowe rozwarte niebiańskie oczy
Bezszelestnie delikatnie niczym puch na wietrze
Po marzeniach kroczy
Bezgłośny oddech by nie zmącić ciszy
Niedojrzały anioł wiecznie młody
Ciągle… niespełniony
Lipy
Sczerniałe odarte z liści żółto-zielonych
Na szary chodnik rzuconych
Żółte Resztki pojedyncze
Na szczycie gałęzi świecą
Jasno w promieniach słońca
Słońca przedzierającego się
Przez szare jednobarwne chmury
Ludzi korowody ludzi
Podążających znikąd donikąd
Z tępym szarym wyrazem twarzy
Zagubionych w swych troskach codziennych
DANUTA CHYŁA
Autorka licznych utworów o różnorodnej tematyce publikowanych w wielu antologiach (w tym międzynarodowych), almanachach i portalach literackich.
Wydała trzy tomiki wierszy: „Gdy nastaje cisza”, „Na wiosnę pachniemy jaśminem” i „Jezioro życia”. Zdobywczyni wielu nagród w konkursach poetyckich. Między innymi otrzymała Złotą Statuetkę im. Stanisława Moniuszki na Międzynarodowym Zlocie Poetów Polskiego Rodowodu w Wilnie. Członkini Stowarzyszenia Autorów Polskich, Stowarzyszenia Twórczego Artystyczno — Literackiego STAL w Krakowie, Grupy Poetyckiej AKANT, Sochaczewskich Wieczorów Literackich,,Atut,, i Partii Dobrego Humoru.
Występuje w Kabarecie Piccolo Omerta, którego jest współzałożycielką.
Wiosna 2020
wraca z dalekich stron
nieśmiało zakłada
zieloną sukienkę
zdobi kwiatami
rozwiewa chmury
zapala słońce
ożywia uczucia
zdziwiona patrzy
na ponure twarze
witające znużeniem
żonkile i bazie odchodzą
w zapomnienie
przerażeni własnym oddechem
zapominamy o nachodzącej nadziei
a może warto pokłonić się jej
nawet zza przybrudzonych szyb
Upojenie
zasypiam w twoich ramionach
nieruchomieję
budzę się dotykiem
i wirowaniem zmysłów
zatrzymana w świecie Erosa
półprzytomnymi powiekami
ogarniam twoje ciało
pulsuje
usta spotykają się w przytuleniu
delikatnie bezmyślnie
zwieram się w tobie
tylko ja i ty
jak Afrodyta
skrywam się pod pianą
naszych marzeń
Dziękujemy Ci Ojcze…
za znak białego dymu
za twój wyjazd do Rzymu
i wędrówkę wspólną z nami drogą
sercem składamy dzięki
bo wdzięczności tej wielkiej
żadne słowa określić nie mogą
za Twe pielgrzymowanie
za Ojczyzny kochanie
za nadzieje że świat się odmieni
za tłumy witające
za chóry śpiewające
za serdeczne pocałunki Ziemi
za Dekalog nam dany
z myśli Twych układany
Encyklikę Twym życiem pisaną
za naukę miłości
do przeszłości przyszłości
za historię i prawdę nam daną
za wolność nam zwróconą
swobodę wymodloną
za otuchę do lęku przetrwania
za odwagę do czynów
za to żeś Polski Synem
każdą myślą Cię wciąż uwielbiamy
a gdy wiatr zamknął księgę
i świat zwątpił w potęgę
zasiał żal łzy ból i przerażenie
dziś idziemy trudnym szlakiem
w góry z Twoim plecakiem
by być razem w życiu jak cienie
już na zawsze Cię mamy
bo w nieba wszedłeś bramy
dziękujemy Ci Ojcze za troskę
więc synowie Tej Ziemi
z nieba myślą wzmocnieni
całujemy Twe dłonie ojcowskie
Jej ogród
kilka malw
wyciągających jak żyrafy swe szyje
by pozdrowić przez otwarte okno
kilkanaście innych kwiatów utrzymujących się
chyba dla nie niej przy życiu
drepcze do nich codziennie
przez półmrok źrenic
wyrywa chwasty
pudrując piachem delikatne płatki
zmęczona siada na szarej ławeczce
przebiera paciorki różańca
jakby liczyła dni samotności
z ulgą wita deszcz pojący jej skarby
i tak żyją dla siebie
od wiosny do wiosny
z wiarą na ponowne spotkanie
Przyszła Kryska na Matyska
życie dokłada z każdej strony
pandemia wciska nam korony
w krąg bojaźń bieda i skoki cen
a decyduje właśnie ten
ten co się w babskie majtki wkrada
bo w swoich nic już nie posiada
co nie wie jak wygląda życie
gdyż tylko kota głaszcze skrycie
kto nie wygodny to do paki
takie są ich prawa smaki
i tylko wszędzie steki kłamstwa
to wizytówka tego Państwa
znowu komuna nam wróciła
gorsza od tej która była
nadęty konus gwardia głupia
kradnie wszystko gdzieś zza dupia
oj przyjdzie kryska na Matyska
naród już ze złości tryska
taczki gotowe wraz z woźnicą
ludzie wszystkich was rozliczą
zmiłuj się Panie nad swym ludem
nad krajem budowanym z trudem
niech ci głupole pójdą sobie
zajmij się nami Twym Narodem
Zaduszki
pełne nostalgii zadumy
jesień nie uśmiecha się
złoto matowieje
czerwień blednie
mgły krążą wraz
ze zbłąkanymi myślami
cisza
która mówi z każdej strony
niewidoczne przytulenie
i ta dziwna wspólnota
dwóch wymiarów
wydaje się że tu są
stoją z nami
niewidzialni cisi pokorni
ufni w naszą pamięć i modlitwę
zapalamy światło
które jak listonosz
niesie nasze prośby
do nieba
Barbara Felczak
(ur. 1983) — Technolog żywności, pedagog specjalny, hipoterapeuta.
Członek Stowarzyszenia — Sochaczewskie Wieczory Literackie,,Atut,,. Autorka tomiku wierszy „Dwoistość natury” i powieści psychologicznej „Nostalgia”. Wielokrotnie nagradzana w konkursach poetyckich. Niepoprawna optymistka, kocha ludzi, taniec w deszczu i zapach jaśminu. Wiersze publikowała w Helikopterze. Mieszka w Starej Suchej.
Zbrodnie
morderstwa w naszej rodzinie
były na porządku dziennym i nocnym
życie wyłącznie śmiercią mogło się przysłużyć
po podwórku skakał kogut bez głowy
z szyi podciętej kaczki uchodziła krew
haki dźwigały rozprutą świnię
w bali stygły wnętrzności cielaka
i tak ojciec oddzielał życie od śmierci
a śmierć nazywał mięsem
i widział, że było dobre
I
przy użyciu łopaty ojciec posadził jabłonki
wysypał piach pod fundamenty domu
odesłał naszego Miśka do psiego raju
kiedyś zabrał go na spacer
wierny pies nie odstępował pana na krok
leżał przy nim gdy ten kopał głęboki dół
nie uchylił głowy nawet wtedy gdy cień łopaty
całkowicie odciął dopływ światła
potem ojciec przyniósł małego szczeniaka
i oczekiwał, że się ucieszę
Kary
ojciec karał nas
za błędy nasze naszych sąsiadów
za zbieg okoliczności poczucie humoru
za niezrozumienie polecenia lub zrozumienie czegoś
co dla dziecka winno być niezrozumiałe
za pomysły odwagę własne zdanie lub ich brak
za pojawienie się we właściwym lub
niewłaściwym miejscu i czasie
zbita spoczywałam w starej szafie
było tam cicho i ciemno
jak to we własnym grobie
Kiedy śmierć przestaje lubić swoją pracę
Śmierć dotąd była nam przychylna
miesiącami świadomie przymykała oczy
pozwalając medycynie odczuć przewagę
z wyrozumiałością kobiety godziła się
zaczekać na przylot wnuka z zagranicy
ostatnie poprawki do testamentu
pojednanie ze zwaśnionym krewnym
każdego jednak zniechęci nadmiar obowiązków
zmuszona do zmiany strategii
przestała pukać rezygnowała z manier
zapominając o sztuce uśmiercania
kiedyś chorobę dobierała do ludzkich skłonności
dziś jedna zabójcza metoda
wyrywa śmiertelnika z rodzinnych objęć
osamotniony nie broni się długo
pożegnania bezcelowe gdy wszyscy odchodzą
a i pogrzeby szczelnie zamkniętych trumien
w milczeniu przysłoniętych ust
może zwalnia miejsce nowym lokatorom…
którym nie zabraknie pokory…
nie naruszą porządku natury…
Zajęczy los
W przyrodzie trafiają się niewygodne role
a jednak obdarowani biorą je na własność
bez buntu i pytań daremnie stawianych
spójrzmy na naszego brata zająca
dla kamuflażu przybrał barwę ziemi,
po której stąpa bezszelestnie,
wszelkie ślady po sobie zaciera
nie wolno mu dać się przyłapać na życiu
wystrzega się ciekawości zjadliwej
rozkoszy snów, płochliwych myśli
przenigdy o sobie nie zapominając
istnieje zamieniony w słuch,
właśnie coś zaszeleściło w trawie
uf, to jeszcze nie śmierć
to tylko pierwsza kropla deszczu
Gwóźdź
Chciałeś zbudować most
dach nad rodzinnym domem
schody na szczyt latarni
a oni wbili cię w Dłoń Chrystusa
Pomyślałeś sobie — zostanę potępiony!
Ale Jezus zmartwychwstał!
Teraz mieszkasz na Wawelu
w strojnym naczynku z napisem:
„Relikwie Gwoździa Pańskiego”
wierni padają przed Tobą na kolana
Nie tak wyobrażałeś sobie drogę do świętości?
Skóra przechodnia
Lubię miejsca, w których oferują
garderobę po jej debiucie
nawet ta zdjęta z nieboszczyka
ma szansę otrzymać nową rolę
Wieszaki uginają się od epizodów
rekwizyty jednego aktu czekają na bisy
Aż roi się od relikwii nieświętych
są odbite fragmenty damskich policzków
rana szarpana dzieło niecierpliwej ręki
bliźniacze znamiona po zawstydzeniu
Jako spóźniony obserwator
przechadzam się po czyimś mieszkaniu
dotykając ręcznika zsuniętego na podłogę
pościeli spod szybujących ciał
koronki uwięzionej w szczelinie oddechów
Pani domu odeszła w butach prawniczki
kapelusz wdowy na mężatce trzyma się lepiej
samotna objęta gorsetem wyzwolonej
niewinność nabiera pewności w dekolcie
I ja wybrałam sobie skórę na miarę
szybko zdominuję to ubranie
zanim ono zawładnie mną
Fabian Filipiak
O od urodzenia związany z Sochaczewem Technolog-przetwórstwo mięsne.
Z zamiłowania muzyk i sportowiec, z weną twórczą — wiersze, piosenki.
Wiersze „Sa — turn”, „Świnia i ryba” to okres przymusowej służby wojskowej w latach 1967 — 1969
Uczestnik licznych konkursów poetyckich.
Należy do Stowarzyszenia — Sochaczewskie Wieczory Literackie „Atut,,
Sa -Turn
Szukałem Cię na północy.
Na południu odnalazłem pewnej nocy.
Nieśmiały choć szczery promień,
rzuciłaś w objęcia moje.
Przebłysłaś nieśmiało przez chmury.
Musnęłaś spojrzeniem lasy, góry
i zbladłaś przy księżyca blasku,
nie doczekawszy brzasku.
Jest druga naprzeciw Ciebie,
zwodniczo błyszcząca na niebie,
na niewidzialnej zaczepiona nici,
a nić ta pęka dla każdego skrycie.
Gdy świt nadchodzi jak mara ucieka
i następnego wieczora czeka,
by siać gdzie indziej swe złote promienie,
by bawić innych, innym dać zadowolenie.
Do Ciebie wznosi się moje marzenie,
ku Tobie swoje kieruję spojrzenie.
Oczarowany urodą i wdziękiem,
na dźwięk głosu Twego miękłem
tuląc Twe krucze włosy i Twą drobną postać.
Na zawsze chciałbym z Tobą wtedy zostać,
patrzeć w Twe oczy czarne rozmarzone,
całować usta do pocałunków stworzone.
Cóż ścieżki losu są jakby potoki,
każdy innym korytem płynie, płytkim lub głębokim,
lecz często do wspólnego wpadają zbiornika,
i często obydwa ten sam los spotyka.
Gwiazdo moja północna co jak Sa-turn brzmisz.
Gdybym miał sputnik poleciałbym dziś
by wylądować miękko, lecz nie myśl przesadnie.
A, że nie mam sputnika,
więc czekam aż mi spadniesz.
O myślowym skrócie w politycznym bucie
Myślowy skrót.
..Głupi jak but,,
Lecz nie wiadomo, który.
Czy lewy but, czy prawy but
nie posiadł tej kultury?
Przy nich obcasy jakieś tam,
fundament stabilności.
Jeden jest lewy drugi prawy
rzec można by najprościej.
Nogi się obuć nie podoła,
Na odwrót w buty owe.
Prawa jest w prawym, lewa w lewym
By marsze były zdrowe.
Lecz życie figla płata nam
I z nas ironizuje.
Bo noga prawa przy nodze lewej,
Jakoś się niezbyt czuje.
Jedna jest z przodu a druga z tyłu,
Gdy idą do kościoła
I nigdy razem ciągle na odwrót
To aż o pomstę woła.
Razem gdy staną, to awantura,
Wyzwiska, hejty, bura …
Bo tyś jest lewa, a jam jest prawa.
Bo jam jest prosta a ty koślawa.
Prawa jest prawa od Boga dana
A lewa od szatana.
Końca nie widać tym epitetom
Tym kłótniom i tym waśniom
Perfidnym bredniom, pomówieniom,
Tym wymyślonym baśniom.
Aż się zachwiała, figura cała,
W buty takowe odziana.
Chwiejna w posadach, drży z przerażenia
I zimnym potem oblana.
Lewica w lewo, prawica w prawo
Poczuła się rozerwana
— Biała bluzeczka, suknia czerwona
A na ramieniu torba.
Dwa piruety, subtelny axel
I wywinęła orła.
Padła z łoskotem, tłukąc pośladki
I czeka na ratunek.
Reanimacja regeneracja …
— my zapłacimy rachunek.
Sielanka
Kto upierze ci koszulę?
Komu będziesz mówił czule,
Moje szczęście moje słonko
Oj pyszne było jedzonko!
Kto jeżeli nie twoja żona?
Ta jedyna wymarzona,
Chwila szczęści upragniona.
Jesteś pewny, że to Ona.
Dla niej przecież zrobisz wszystko,
By szczęśliwa z tobą była.
Czujesz się rodziny głową.
Niech ta głowa kręci szyją,
Jeśli głowie tej to sprzyja.
Byle dobrze, byle zgodnie.
Choć czasami bywa chłodniej,
Bo gorąca nieraz głowa.
Chłodny kompres to rzecz zdrowa.
Minie szybko zła pogoda,
Będzie słonko, będzie zgoda
I ciepełka zaznasz tyle!
Będą pszczółki i motyle
I kobierce łąk zielone.
Wszystko pójdzie w dobrą stronę
500+ w zasięgu ręki:
Poczujesz się taki miękki,
Powiększy się dziatek grono,
Dzięki tobie droga żono.
I docenisz to kochanie,
Bo co piękne nie jest tanie.
Żonka zrobi ci śniadanie,
Po śniadaniu pracowanie
I tak dalej i tak dalej drogi panie.
Świnia i ryba
Gdy się świnia w cuchnącym mule utytłała
Gdy porannych kąpieli błotnych zażywała
Coś plusnęło i ryba wypłynęła z wody.