E-book
14.7
drukowana A5
34.99
Anioły pragną miłości

Bezpłatny fragment - Anioły pragną miłości

Księga Przedwiecznych

Objętość:
108 str.
ISBN:
978-83-8351-670-7
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 34.99

Rozdział 1

Obudził się jak zwykle kilka minut przed budzikiem, chociaż nie wiedział po co go nastawia. Przecież miał urlop.

Na zewnątrz było jeszcze szarawo, ale dzień już wspinał się po dachach bloków.

Kawa, pomyślał myjąc zęby.

Kiedy wyszedł z łazienki kubek czekał parując.

Te drobne użycia Magii nadal ułatwiały życie.

Włączył internet i odpowiedział na powitania znajomych i czytelników. Ostatnio było ich coraz więcej, co jednak nie sprawiało mu radości.

Dopił kawę i wyszedł pobiegać. Poranny rytuał półgodzinnej trasy, którą codziennie zmieniał, żeby uniknąć monotonii.

Po powrocie wziął gorącą kąpiel i pił powoli kolejną kawę.

Od tamtych wydarzeń sprzed dziesięciu miesięcy wiele zmieniło się w jego życiu. Nowa praca dająca niezły dochód, pozostały na pamiątkę Ford Mustang. Drobne zaklęcie sprawiło, że nie musiał go tankować, co przy rosnących cenach paliwa było bardzo korzystne.

Sny. Stawały się ostatnio coraz bardziej intensywne i niepokojące. Jakby nakładały się na siebie.

I były obce, przerażające. Nie miały nic wspólnego z tym co znał. Nawet koszmary były inne. Jakby nie śnił ich jako człowiek.

Jakieś kształty na krawędzi umysłu. Czająca się tam nieokreślona groza.

Miraże pomiędzy.

Sny we śnie — pomyślał — nadal…

Dotknął noszonej na lewym przegubie bransoletki. Była ciepła.

Rozszerzył widzenie i ponownie wpatrzył się w zielone pasma Magii wplecionej w czarne skórzane paski zdobione srebrną stalą.

Dodawała mu energii i wzmagała talent.

Z tą intencją Ona dała mu ten prezent.

Jedno miejsce jaśniało mocniej. Ochrona.

Gdyby jej użył bransoletka wyzwalała tarczę wzorowaną na scutum legionowym, jednak Magia sprawiała, że żadna broń używana we Śnie nie mogła jej przebić.

Raczej nie będę musiał tego używać — pomyślał z krzywym uśmiechem.

Życie stało się monotonne, wręcz puste. Bez celu i sensu.

Mimo tego nie żałował swojej decyzji. Wiedział, że dał Jej to, do czego została wyśniona.

Co nie zmniejszało tęsknoty ani wewnętrznej pustki.

Obok wstającego słońca rozbłysnął mały punkt. Oczywiście Anioł. Godziny siódmej. Pomachał mu i odpowiedzi otrzymał skinięcie skrzydeł.

Od tamtych wydarzeń Anioły zauważały go. Miłe, chociaż nic nie znaczące.

Dopił kawę I postanowił wyjść. I tak na pewno „zabłądzi” do Drzewa Początku.

Zamknął drzwi. Samochód wyglądał jakby cieszył się na widok właściciela.

Poklepał maskę na powitanie. Silnik ryknął po uruchomieniu. Wibracje przeniklały jak muzyka.

Dojechał na parking i ruszył w stronę Drzewa…

                          *

Gdzie indziej…


Szli z Safirisem w milczeniu. Ścieżka prowadziła przez łąkę.

Przygasiła blask, żeby nie oślepiać Anioła Walki.

— Mam sny — powiedziała — a Anioły nie mają snów ponieważ same są snem. Możesz mi to wyjaśnić Safirisie?

Patrzył na nią z zadumą. Była najpiękniejszą z Anielic od kiedy dziesięć miesięcy wcześniej stała się w pełni Aniołem Kobiecości.

Teraz jednak skrzydła były szarawe, oznaka zmęczenia i smutku.

— Coraz więcej Aniołów je ma Ren — odpowiedział. Rada się niepokoi, zwłaszcza że są bardzo dziwne, obce i niepokojące. Jakby…

— Jakby nie pochodziły od Kreatora — przerwała mu — jakby to był inny Sen.

— Tak — powiedział — Do tego Metatron był we Śnie Kreatora.

— To możliwe? — krzyknęła zdziwiona

— Dla niego możliwe. Ale najgorsze jest to, że nie znalazł tam nic, co mogłoby się wiązać z tymi snami. Żadnej wskazówki.

Milczała długą chwilę. Od kiedy zamieszkała w Niebie wszystko się zmieniło. Jako esencja kobiecości oszałamiała. Adorowana przez tysiące Aniołów na początku cieszyła się tym jak dziecko.

Później spowszedniało jej to.

Była postrzegana jako obiekt pożądania, ale niewielu zwracało uwagę na jej talent. Inne Anielice widziały w niej konkurencję i nie mogły wybaczyć decyzji Danjala.

— Co zatem? — zapytała.

Safiris milczał.

— Słyszałaś o Pradawnych? — spytał

Spojrzała na niego z przerażeniem.

Legendy o istotach potężniejszych od Kreatora krążyły między Aniołami.

— Jest aż tak źle? — zapytała.

— Rada wysyła mnie do Snu, żebym ich odnalazł. Będę potrzebował Jego pomocy.

Milczała, ale jej oczy płonęły zielenią.

— Po co? — szepnęła — nie dość poświęcił?

— Ponieważ tylko On słyszał wzmianki o Księdze Przedwiecznych. Wtedy zagrożenie było nam znane. Obecnie nie wiemy co się dzieje. Ale Rada nie przesadza. Wiedzą więcej niż mogą powiedzieć.Ale sytuacja jest naprawdę poważna.

Patrzyła na Safirisa ze smutkiem.

— Kiedy Go spotkasz… powiedz Mu…

— Myślę, że On to wie Ren — odparł Anioł Walki. I tak, obiecuję go pilnować.

Zaśmiała się swoim dziewczęcym śmiechem.

— Dziękuję Ci — powiedziała — i jeszcze jedno. Nie pobijcie się tym razem.

Zaśmiali się oboje do wspomnień pojedynku.

— Muszę ruszać — powiedział Safiris.

Pocałowała go w policzek

— Na szczęście.

— Wooooow Ren. Dziękuję. W takim razie na pewno się uda — zaśmiał się.

Odwrócił się i odszedł otulony skrzydłami.

Podeszła do rosnącego przy ścieżce krzewu. Liście w kształcie serca uniosły się szeleszcząc melodię na powitanie a kwiaty rozwinęły się.

— O nie — pomyślała — tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

Uśmiechnęła się szelmowsko.

                          *

Podszedł do Drzewa i dotknął chropowatej, ciepłej kory. Magia tętniła w grubym pniu.

Zieleniejąc w sierpniowym słońcu wyglądało majestatycznie i przywoływało wspomnienia. Cudowne i bolesne.

Zamyślony nie usłyszał kroków za plecami. Nagle poczuł czyjąś dłoń na ramieniu i usłyszał głos, którego nie spodziewał się już nigdy usłyszeć.

Który powiedział w Angelis

— Dzień dobry Danjalu. Było do przewidzenia, że tutaj Cię znajdę.

                          *


Zamknięta w skrzyni w kurzu i mroku

Spoczęła z woli pradawnych Księga

Czekając wieki...rok trwa po roku

W niewiedzy lepiej do niej nie sięgać


Są w niej nieznane spisane drogi

Do miejsc co jeszcze są nienazwane

Gdzie bezimienne czczone są bogi

Gdzie na zachodzie wstaje poranek


Gdzie morska fala z kart żołtych chlusta

Przez zagubionych maszty okrętów

Kiedy zalewa tonącym usta

W bezdennej głębi czarnych odmętów


Są tam zaklęcia co władzę dają

By się przed czasem swoim wzbogacić

Lecz słowa o tym nie wspominają

Jaką ci cenę przyjdzie zapłacić


Spisany czernią tam na welinie

Mrocznych Aniołów sekret zawarty

Kiedy je czytasz litera ginie

I pozostają zczyszczone karty


Są mapy elfów dawnych królestwa

Wskazówki także by je odnaleźć

Między kartami i strach twój mieszka

Lepiej nie czytaj by nie oszaleć


Są rytuały dawnych demonów

Symbole znaki słowa wezwania

Dźwiękami srebrnych magicznych dzwonów

Dźwięczą litery w czasie czytania


Są tam historie czynów walecznych

Spisane zdrady wojny i męstwo

Dziwny alfabet istot przedwiecznych

Ukrywa klęskę albo zwycięstwo


Zimnem okładki oparzą dłonie

Czernią od czerni czarniejszej mrok

Gdy ją przeczytasz w szaleństwie spłoniesz

I w nieskończoność obrócisz wzrok


Choć się niejeden odważył śmiałek

Do końca Księgi nie dobrnął nikt

W skrzyni zamkniętej czarnym kryształem

Z woli przedwiecznych wśród mroku śpi…

Daniel Głowacki

Rozdział 2

Odwrócił się szybkim ruchem unosząc ręce.

— Safiris — powiedział — nie spodziewałem się, że jeszcze się spotkamy. Znowu dasz mi w mordę na powitanie?

Anioł Walki roześmiał się.

— Widzę, że poczucie humoru Cię nie opuszcza przyjacielu.

— Dlaczego mam wrażenie, że to nie dojmująca tęsknota Cię sprowadza Safirisie?

— Niestety masz rację Danjalu. Mamy problem i potrzebuję twojej pomocy. Rada…

— Nie wspominaj mi o nich — warknął Danjal. Dlaczego miałbym cokolwiek robić dla was?

Safiris patrzył spokojnie intensywnie błękitnymi oczami czekając aż wybuch gniewu minie.

Danjal odetchnął głęboko.

— Mów — powiedział — I tak nie mam nic lepszego do roboty.

Anioł Walki powiedział jedno słowo

— Sny.

Danjal zbladł.

— Co o nich wiesz? — zapytał.

— A więc też je miewasz? — odpowiedział pytaniem Safiris.

— Tak. Dziwne, niepokojące, pełne niezrozumienia a nawet grozy.

— Ty je miewasz, inni również. Anioły snią.

— To niemożliwe — Danjal wręcz krzyknął — Anioły są Snem. Nie mogą śnić.

— A jednak — odparł Safiris.

Danjal zamilkł na dłuższą chwilę.

— Co u Niej? — zapytał.

— Ren również śni…

Milczeli.

— Safirisie, jak ty wyglądasz, gdzie twoja elegancja? — odezwał się Danjal.

Rzeczywiście, Anioł Walki ubrany w znoszone jeansy i podkoszulkę tym razem stanowił kontrast dla ubranego ze swobodną elegancją rozmówcy.

— Chociaż raz nie wstydzę się kiedy się spotykamy — zaśmiał się Danjal. — Chodźmy gdzieś usiąść i porozmawiać. I wyjmij te kontakty z oczu. Niebieski kolor ci nie pasuje.


Siedzieli na starówce w jednej z wielu kawiarni. Safiris sączył regionalne piwo podczas kiedy Danjal pozostał przy kawie.

— Widzę, że nadal nie pijesz — powiedział Anioł.

— I nie zamierzam do tego wracać — padła odpowiedź.

— Pradawni.Cholera. Duża trudność. Niewiele o nich wiemy. Poza tym, że istnieją. Równie dobrze mogą mieć nas wszystkich w dupie. O ile mają dupy. Owszem, słyszałem o Księdze. Ale po pierwsze to było kilkadziesiąt lat temu. Po drugie na innym kontynencie. Ślepy starzec. Zapewne bezdomny. Może już nie żyć.

— No cóż, nadal istnieją samoloty — powiedział Safiris — poza tym co mamy do stracenia? Jeżeli nie sprawdzimy nie dowiemy się niczego.

— My Safirisie? Nie ma żadnych nas — odpowiedział oschle Danjal. — Zgodziłem się wysłuchać z braku lepszego zajęcia. Dlaczego miałbym się w to pakować?

Safiris patrzył na niego długo swoimi oczami w kolorach czerwieni i złota.

— Ponieważ daję ci jakiś cel. Jakiś sens w twojej jałowej egzystencji. Bo ostatnio nie żyjesz. Trwasz nie wiedząc po co. O nie proszę dla siebie czy Rady. Ale Ona też jest zagrożona. A dla Ren zrobisz wszystko.

Prawie wszystko.

Danjal spuścił głowę myśląc nad słowami Safirisa.

— Szantażujesz mnie przyjacielu — odparł — a najgorsze jest to, że masz rację.

— Prosiła, żebym ci powiedział, że…

— Wiem…

Zapadła cisza.

— Zgoda — powiedział Danjal po dłuższej chwili — pomogę Ci. Wam.

Muszę ogarnąć kilka spraw. Spakować się. Zatrzymasz się u mnie. Jutro możemy ruszać, bo jak Cię znam bilety już masz.

Wstali od stolika. Wychodząc z kawiarni w wąskim przejściu zostali potrąceni przez kilku napakowanych mężczyzn.

Danjal otworzył usta, ale Safiris powstrzymał go, mówiąc — Pozwolisz, że tym razem ja się rozerwę?

Danjal skinął głową i stanął przygotowując się do podziwiania widowiska.

Anioł Walki podszedł do hałaśliwej grupy.

— Potrąciłeś nas — powiedział do największego z mężczyzn.

— Spieprzaj — padła odpowiedź

Grupka zarechotała.

— Wylewasz na nas swoje frustracje z powodu spieprzonego życia bo laska puściła cię kantem — zaśmiał się Safiris — wcale nie dziwię się. Też bym cię nie chciał.

Prowodyr wstał ociężale.

I w tym momencie usiadł zamroczony szybszym niż myśl ciosem który złamał mu szczękę.

Reszta grupy poderwała się.

Kolejnego Safiris powitał uderzeniem w mostek, łamiąc mu jednocześnie żebra.

Następny dostał kopnięcie w podbródek po którym uniósł się i opadł na stolik łamiąc go.

Pozostała dwójka zawachała się ale Anioł był w swoim żywiole. Stworzony do walki kochał ją.

Kopnięciem przestawił rzepkę kolanową jednego z przeciwników pod którym załamała się noga. Szybki cios z góry złamał mu nos.

Ostatni chciał uciec, lecz Safiris doskoczył do niego i uderzył w nerki.

Mężczyzna padł na kolana i zwymiotował.

— I to by było na tyle — powiedział Anioł.

— Znikamy stąd — powiedział Danjal — poza tym piękny pokaz — dodał z krzywym uśmiechem.


Następnego dnia byli już na lotnisku.

Formalności nie trwały długo a kilka Zaklęć sprawiło, że niewygodne elementy bagażu nie zostały wykryte.

Zajęli miejsca w samolocie, przygotowując się do długiego lotu.

Drzwi zamknięto i zaczęło się kołowanie na pas startowy.

Nagle samolot zatrzymał się.

Stewardesa otworzyła drzwi.

I obaj usłyszeli ironiczny, dziewczęcy, wręcz dziecinny głos.

— No, chyba nie myśleliście, że uda się wam mnie z tego wyłączyć, chłopaki?

Rozdział 3

Podeszła do nich miękkim, płynnym krokiem. Jakby tańczyła. Czerwona sukienka opinała ciasno idealnie zgrabne ciało. Uroda która kiedyś tylko zachwycała obecnie zatykała dech. Jaśniała wewnętrznym blaskiem rozświetlającym gładką skórę.

— Safirisie — powiedziała — czy możemy zamienić się miejscami? Chciałabym usiąść przy oknie.

Anioł, który nadal nie mógł wydobyć z siebie słowa posłusznie przesiadł się na stronę przejścia.

Danjal równie oniemiały patrzył na Nią nie mogąc oderwać wzroku. Była piękniejsza niż pamiętał. Ale kiedy widział Ją ostatnio nie była jeszcze Anielicą.

— Jak? Jakim cudem? — wykrztusił.

— Właśnie — dodał Safiris.

Zaśmiała się przekornie.

— Kobiece sekrety — powiedziała.

— Rada cię puściła?

— Nie wiedzą, że zniknęłam. Mają większe problemy. Miałeś rację, jest naprawdę źle. Trudno to wyjaśnić, ale atmosfera w Niebach jest inna. Dziwna.

— Ren, dlaczego? — spytał Danjal.

— Może z nudów, może z innego powodu wariacie — powiedziała całując go lekko.

Zakręciło mu się w głowie. Gdyby byli w innym miejscu nie powstrzymałby się…


Samolot wystartował. Ujęła jego dłoń.

— Wiesz, że… — powiedział

— Wiem… — odpowiedziała — ciiiii…

— Ren — powiedział Safiris — przygaśnij trochę zanim pasażerowie oszaleją.

Blask stał się widoczny tylko dla nich.

— Nie miałaś problemu z biletem w ostatniej chwili? — spytał Danjal.

— Żartujesz? Tam był mężczyzna — zaśmiała się — lekki urok i zaniósłbym mnie tam, ha ha ha. To może być pomocne, wiesz?


— To jest niebezpieczne.

— Wtedy też było.

— Ale wiedzieliśmy z czym mamy się zmierzyć, nawet w Koszmarach. Teraz nie rozumiemy nawet zagrożenia. A Pradawni, nic o nich nie wiemy.

— No to się dowiemy. Koniec kropka to ostatnia zwrotka, poeto.

— Powinnaś oderwać w goły tyłek, ale nie w samolocie.

— obiecujesz, hi hi hi?


Zamilkł. Jej obecność cieszyła, i przerażała jednocześnie. Nie mógł się skupić. Patrzył na Nią. Cholera jasna. Jeszcze ten dekolt…

— Jak było Ci tam? — zapytał.

— Początkowo cudownie, widziałam Go. Kreatora. Nigdy nie zapomnę tego wrażenia. — odpowiedziała — ale później to wszystko stało się monotonne, męczące.

A ostatnio te sny..

— Wiem, mam podobne wrażenia. Niezrozumiałe.

— Tak — powiedziała.


Milczeli, ale to milczenie nie było niezręczne. Nie potrzebowali słów czytając w sobie wzajemnie uczucia.

Patrzyli na siebie, zielone spojrzenia mieszały się. Wiedziała co się z nim dzieje i jednocześnie cieszyło ją to i przerażało.


Safiris patrzył na nich z lekkim uśmiechem. Z jednej strony obecność Ren komplikowała misję, z drugiej dawała gwarancję całkowitej lojalności Danjala.

Nie miał w zwyczaju zbyt długo filozofować. Zamknął oczy.


Niebawem ich również zmogło zmęczenie.

W jej przypadku było to oznaką tego, że obce sny odbierają energię Aniołom.


We śnie ponownie zobaczył kształty których nie potrafił nazwać. Były zbyt obce. Czynności które wykonywały nie dawały się w żaden sposób określić.

Przerażało go to.

Ogromna pusta przestrzeń wypełniona ruchem i nieznanymi barwami.

W oddali dostrzegł światło. Biegł w jego stronę. Kiedy zbliżył się do źródła blasku okazało się, że to Ren. Tym razem w ludzkiej postaci. Nieruchoma z wzrokiem pusto wpatrzonym w coś, co przekraczało zdolności pojmowania nawet Anioła.

Dotknął Jej policzka i obudził się.


Spała. Niespokojne ruchy głowy świadczyły, że śni.

Oddychała szybko. Drobne piersi unosiły się w nieregularnym oddechu.

Krzyknęła cicho i otworzyła oczy.

Spojrzała na niego.

— Dotknąłeś mnie. Policzka. A ja nie mogłam nic zrobić.

Patrzył na nią.

— Śniliśmy to samo — powiedział — ale z różnej perspektywy.

— Tak — powiedziała — to przerażające. Nie rozumiemy tego. Dlatego musimy się dowiedzieć co się dzieje.

Przytaknął.


Samolot wylądował. Był wieczór. Lotnisko w Nowym Jorku tętniło życiem.

Szybko przeszli odprawę.

Safiris powiedział — zarezerwowałem nam pokoje w hotelu. Odpoczniemy i jutro ruszymy. Teraz ty Danjalu będziesz nas prowadził.


Wziął prysznic i przebrał się. Wiedział, że nie zaśnie. Nie kiedy Ona jest tak blisko.

Krążył nerwowo po pokoju.

Nasłuchiwał…

Setki myśli atakowały.


Obudzony z zamyślenia usłyszał rytmiczny dźwięk

Wstał nasłuchując


Przez rozpiętą koszulę można było dostrzec napinające się mięśnie


Myśli rozproszone pod osłoną marzeń

I skrywanej obsesji


Wszystko to jak pragnienie

I tęsknota dające odbicie

W każdym nerwie


Napięcie spotęgował dodatkowo zapach wybuchając cielesną ekspresją

Czule naznaczony nią.


Tylko jedna myśl otwierając drzwi…


Oślepiła go

Swym delikatnym blaskiem


Stuk obcasów ucichł kiedy zdjęła buty.


Stali patrząc na siebie. Skinęła dłonią a ubrania zniknęły. Patrzyła na niego spod opuszczonych powiek. Kobieta. Wstydliwa i swiadoma swojej urody.

Podszedł i przytulił Ją delikatnie. Czuli ciepło swoich ciał. Podniosła głowę i wtedy Ją pocałował. Znowu poczuł zawrót głowy. To było nie do opisania.


Nagle poczuła, że jego silne ramiona unoszą Ją. Zbyt szybko żeby mogła zareagować została przyciśnięta do ściany. Jego usta i dłonie były wszędzie…


To, co oboje czuli było esencją kobiecości oraz rozkoszy. Nie mogli się powstrzymać ani nie chcieli.

Pierwszy raz był z Anielicą jako człowiek. Ale nie to było ważne. To była Ona. I wiedział, że nikt nigdy nie da mu tego co czuł.

Delikatne i silne ciała złączone w jedno w akcie spełnienia opadły na łóżko.

Kołysał Ją w ramionach nie mogąc nic powiedzieć.

Gładził delikatnie całe to piękno, które oślepiało.

Nie mógł przestać. Nie musiał odpoczywać.

Pocałunki stawały się gorętsze. Ssała jego dolną wargę. Języki tańczyły odkrywając na nowo to, co już znały.

Kolejny raz był delikatny. Przedłużali doznania w nieskończoność.

Aż wybuch przeszedł i pozostawił ich wtulonych w siebie…


Nie skończyli na tym wciąż nienasyceni sobą.

Nie chcieli spać. I bali się snów…

Rozdział 4

Leżeli wtuleni w siebie. Wciąż nienasyceni.

Zarzuciła na niego nogę a głowę oparła na ramieniu. Końcami palców glaskała twarde mięśnie a on przesuwał dłonią po gładkim udzie.

Dotknęła bransoletki.

— Przydała ci się? — zadała pytanie.

— To, że ją mam wystarczy. To najpiękniejszy prezent jaki kiedykolwiek dostałem.

Miasto za oknem żyło pomimo późnej lub może wczesnej godziny.

Odgłosy ruchu ulicznego mieszały się z sygnałami karetek i samochodów policyjnych.

— To miasto nigdy nie śpi? — zapytała.

— Nie — odpowiedział. Nawet kiedy nazywało się Nowy Amsterdam.

— Byłeś tu wtedy?

— Byłem kiedy Holendrzy sprzedali je Anglikom.

Wstał i podszedł do okna. Niedalekie wieżowce Manhattanu płonęły światłami jak choinki na tle czarnego nieba.

Stanęła obok niego. Objął ją i patrzyli na miasto słuchając jego odgłosów i myśląc o kolejnym etapie poszukiwań.

— Jak go spotkałeś, tego ślepca? — zapytała.

— Kilkadziesiąt lat temu zawinęliśmy do portu.

Nigdy nie pociągały mnie burdele jak większość marynarzy. Chodziłem po mieście i zaczepił mnie. Nie wiem dlaczego. Jakby te ślepe oczy widziały mnie takim, jakim byłem przed wygnaniem. Wtedy mnie to nie dziwiło. Dopiero kiedy wyszliśmy w morze uświadomiłem sobie to wszystko. Jakbym był w transie.

Podeszła do stolika na którym leżał jego miecz.

Podniosła krótkie rzymskie ostrze.

— Uważaj — powiedział — Anielski Pył powoduje, że rany nawet u Aniołów goją się bardzo trudno.

— Mój rycerz — zaśmiała się — trzeba cię pasować. Podejdź i kleknij.

Wykonał polecenie.

Lekko uderzyła go ostrzem w ramię mówiąc — Danjalu, pasuję cię na rycerza Kobiecości. Powstań i służ.

Odłożyła miecz. Kiedy wstał podeszła i sięgnęła dłonią w dół.

— Widzę tu jeszcze inne ostrze zdatne do użytku — powiedziała.

Chwycił ją na ręce i zaczęli kolejne miłosne zmagania, zapominając o reszcie Snu.


Słońce wspinało się po szkłach wysokich wież Nowego Jorku.

Kiedy skończyli zasnęła. Tym razem bez koszmarów. Siedział obok patrząc na Nią.

Wyglądała tak....niewinnie?


Ubrał się w wygodne jeansy, buty trekkingowe i podkoszulkę. Brązowa kurtka wisiała na oparciu fotela.

Otworzyła oczy kiedy podszedł do łóżka z kawą.

— Dziękuję — powiedziała

— To ja dziękuję Ren — odpowiedział — za to, że jesteś.

Milczeli.

Wstała i sięgnęła po sukienkę.

— To nie jest dobry pomysł — powiedział — po pierwsze i tak każdy się na Ciebie gapi, a w tym stroju spowodujesz wypadki na ulicach. Po drugie lepsze będzie coś wygodniejszego do chodzenia.

Pokazała mu język i zaśmiali się oboje.

Przesunęła dłońmi po ciele i wypowiedziała Zaklęcie Stroju.

Była ubrana tak jak on, chociaż jesnsy opinały ciasno zgrabne nogi i pośladki.

Podniósł miecz I schował do pochwy, którą przypiął do paska. Wypowiedział Zaklęcie Zakrzywionego Widzenia i broń zniknęła, choć nie dla niego.

Wyjął z plecaka niewielkie pudełko i otworzył je. Wewnątrz znajdował się duży fragment kory Drzewa Początku.

— Zraniłeś Drzewo? — patrzyła na niego przerażona.

— Nie — powiedział uspokajająco. To kora którą Ono gubi. Napełniłem ją Magią.To jak akumulator energii magicznej z którego możemy czerpać. Oczywiście nie bez końca.

Zaczerpnęli głęboko Magii, Energia wypełniła ich uczuciem ciepła i euforii.

Zajaśniała mocniej.

— Ren, przygaśnij proszę — powiedział.

Podszedł I przytulił Ją. Mocno pocałował.


Wyszli z pokoju

Safiris czekał w holu hotelu.

Popatrzył na nich z uśmiechem.

— Nawet nie pytam czy jesteście wyspani — zaśmiał się — Danjalu, teraz twoja kolej. Prowadź nas.

Podeszli do wynajętego samochodu. Otworzył jej drzwi i pomógł wsiąść.

— Mój rycerz — powiedziała.

Ruszyli. Prowadził spokojnie oswajając się z samochodem oraz nowojorskim stylem jazdy kierowców.

Przez prawie czterdzieści lat miasto zmieniło się i rozrosło.

Ale w miarę oddalania się od centrum zmian było coraz mniej.

Zaczęły przeważać obskurne budynki i stosy śmieci.

Zatrzymał się.

— To tutaj go spotkałem — powiedział.

Wysiedli. Popękane chodniki i ulice oraz budynki z których odpadał tynk sprawiały przygnębiające wrażenie.

Z otwartych okien dobiegały głośne dźwięki muzyki zmieszane z okrzykami kłótni.

— Idziemy — powiedział Danjal — to niebezpieczna okolica, więc uważajmy.

Szli powoli przyglądając się mijanym ludziom.

— Jak Kreator mógł to wyśnić? — zapytała.

— Tak jak wojny, szaleństwo, biedę, okrucieństwo — to wolna wola snów do tego doprowadza. Sen to zarys. A resztę tworzą sami modyfikując Sen.

Kiedyś sama to robiłaś.

Spojrzenia mijanych ludzi były obojętne lub otwarcie wrogie.

Kilka grupek ubranych w jednolicie podobne stroje pokazywało ich sobie.

— Gangi — powiedział Danjal — to ich teren.

— Będą kłopoty? — spytał Safiris

— Możliwe, nie poradzą sobie z nami ale wolałbym tego uniknąć.

Doszli do opuszczonego placu budowy.

— Tutaj go spotkałem — powiedział Danjal — na tym placu rozmawialiśmy całą noc.

Zbliżali się do pokrytego graffiti ogrodzenia.

Skrzydła wyłamanej bramy leżały na ulicy.

— Musimy tam wejść.

Niestety, wejście blokowała grupa ludzi w barwach gangu. Odwrocili się, ale ulica była również zastawiona przez kolejną grupę.

Rozdział 5

Obie grupy patrzyły na nich wzrokiem wypranym z uczuć nie mówiąc nic i nie wykonując żadnych ruchów.

Danjal zastanawiał się nad kolejnym ruchem gdy nagle kątem oka dostrzegł na jednym z nich coś dziwnego.

Rozszerzył widzenie.

— Safirisie — powiedział — przyjrzyj się im dokładnie.

Anioł Walki również rozszerzył widzenie.

— Kim, czym oni są? — zapytał.

— To jakieś dawne sny, sprzed kilkudziesięciu lat — odparł Danjal — w jakiś sposób zmaterializowane. Cholera, nawet ich ubrania nie pasują do tego czasu.

— Czy to oznacza, że nie są niebezpieczni? — spytał Safiris.

— W pewnym sensie są, ale nie są w stanie samodzielnie nic zrobić. Ktoś nimi steruje, powiedzmy ożywia.

— Takie senne zombie? — zapytała Ren.

— Można by to tak ująć. Ich siła zależy od siły umysłu i zdolności tego, kto ich kontroluje.

Tak, czy inaczej nie unikniemy chyba walki

Safiris uśmiechnął się.

— Liczę na to — powiedział.

No cóż — powiedział Danjal — nic tu nie wystoimy. Idziemy.

— Dokąd? — spytała.

— Tam, gdzie zamierzaliśmy — odpowiedział — Ren, kiedy się zacznie odbiegnij kilkanaście metrów i podnieś Osłonę.

— To mężczyźni — zaśmiała się — nic mi nie zrobią.

— Rób co mówię — powiedział gniewnie — chociaż raz mnie posłuchaj, proszę — dodał łagodniej.

Zaskoczona jego wybuchem pokiwała głową

— Dziękuję — powiedział — później Ci wyjaśnię.

Podeszli do grupy blokującej wejście na plac budowy.

Mężczyzni wyglądali dziwnie.Nieprzytomne rozszerzone źrenice. Na rękach ślady po ukłuciach igieł. Skórzane kamizelki oraz bijący od nich niezbyt miły zapach dopełniały wizerunku.

— Turyści, eleganciki — odezwał się jeden z nich, najwyraźniej przywódca — zwiedzanie kosztuje.

Danjal sięgnął po portfel.

— Ile? — zapytał.

— Kasy to my mamy dosyć — uśmiechnął się paskudnie mężczyzna, patrząc pożądliwie na Ren — ta dupcia zapłaci na kolanach. Złapał się za krocze po czym wyciągnął dłoń zakończoną linią brudnych, ogryzionych paznokci w jej stronę.

Dłoń, która zawisła wyłamana ze stawu i jednocześnie zakrztusił się własnymi zębami wbitymi w gardło głowicą miecza Danjala.

— Teraz — krzyknął — uciekaj.

Posłusznie odbiegła i podniosła Osłonę rozdygotana. Jej Magia zawsze działała, aż do teraz.

Grupa blokująca rozbitą bramę rzuciła się na Danjala. Wiedząc, że za plecami ma Safirisa nie przejmował się drugą z ulicy.

Przeciwnicy uzbrojeni w łańcuchy, kije baseballowe i anteny samochodowe poruszali się dziwnie niezręcznie. grupa pięciu mężczyzn wykonywała w jednym czasie te same ruchy.

Pierwszego przywitał sztychem w gardło.

Wyciągając miecz przesunął ostrze po łuku i pozbawił kolejnego oka. Uchylił się przed świszczącym łańcuchem i wbił szpic w stopę kolejnego. W tym momencie dostał pałką w ramię. Miecz wypadł ze zdrętwiałej dłoni.

Odtoczył się podnosząc. Zerknął w bok, patrząc jak radzi sobie Safiris, ale Anioł Walki był w swoim żywiole oczywiście. Nawet nie rozłożył skrzydeł.

Pałka ponownie pomknęła w jego stronę.

Uchylił się i wbił lewą pięść w krocze przeciwnika.

Ostani owinął mu nogi łańcuchem I szarpnął, posyłając Danjala na spękany asfalt.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 34.99