E-book
17.33
drukowana A5
40.45
Anioł stróż

Bezpłatny fragment - Anioł stróż


5
Objętość:
200 str.
ISBN:
978-83-8273-480-5
E-book
za 17.33
drukowana A5
za 40.45

Książkę dedykuję mojemu Tacie. Wierzę, że kiedyś się spotkamy w innym, lepszym życiu.

Prolog

Zuzannę obudził dziwny, złowieszczy i mrożący krew w żyłach dźwięk. Była północ i chociaż za oknem świecił księżyc, w pokoju panował półmrok. Mimo, że wcześniej zapaliła lampkę, teraz była ona zgaszona.

Znowu usłyszała ten sam odgłos, co poprzednio i zamarła, próbując usłyszeć, skąd dobiega. Sparaliżowana strachem nie mogła się ruszyć.

Coś skrobało w okiennicę. W oddali zahuczała sowa, gwałtowny podmuch wiatru szerzej uchylił otwarte okno i do pokoju wpadł strumień lodowatego powietrza.

Zuzanna zadrżała i szczelniej okryła się kołdrą.

Upiorny dźwięk rozdarł ciszę. Ni to stukot, ni to chrobot dobiegał zza drzwi.

Przerażona poczuła, jak ze strachu po plecach spływa jej strużka zimnego potu.

Zadrżała jeszcze gwałtowniej. Było jej gorąco, a serce waliło jej jak oszalałe.

I nagle dobiegł ją inny dźwięk. Bardziej intensywny, monotonny, dobiegający z wnętrza domu. Dźwięk przybierał na sile i w pewnej chwili Zuzanna usłyszała odgłos przypominający stukot metalowego łańcucha o podłogę.

Wtem klamka w drzwiach delikatnie drgnęła.

Ktoś próbował po cichu się do niej dostać!

Panicznie przestraszona wstrzymała oddech i naciągnęła kołdrę aż pod samą brodę, i utkwiła przerażone spojrzenie w powoli uchylających się drzwiach. Miała wrażenie, jakby czas się zatrzymał, a straszliwa chwila trwała całe wieki, gdy drzwi się otworzyły z cichym skrzypnięciem.

Coś sunęło w jej stronę. Jej uszu dobiegł szelest przypominający poszum zeschłych liści na wietrze.

W powietrzu unosił się zapach stęchlizny, rozkładu i jeszcze czegoś dziwnego, czego nie mogła do niczego porównać.

Zapach śmierci.

Zjawa przybliżyła się, a wtedy przerażona Zuzanna ujrzała wysoką, sięgającą sufitu postać. Czarny płaszcz z kapturem szczelnie okrywał marę od góry do dołu. Ze strachu Zuzannie włosy zjeżyły się na karku, serce podeszło do gardła i miała wrażenie, że zaraz wyskoczy jej z piersi.

Upiorna postać zbliżyła się, stukając łańcuchami, których w ciemności nigdzie nie było widać. Powietrze zgęstniało, cisza aż dzwoniła w uszach.

Zuzanna wytężając wzrok dojrzała tylko niewyraźną, ciemniejszą plamę tuż przy swoim łóżku.

Nagle z ciemności wyłoniły się dwa intensywnie żarzące się czerwone punkty. Były to oczy demona. To właśnie te oczy prześladowały kobietę w koszmarach, które od tygodnia ją nawiedzały.

„To nie może dziać się naprawdę’’, pomyślała przerażona.

Jednak upiór nachylił się nad jej łóżkiem, wyciągając w jej stronę długą, kościstą, ociekającą krwią rękę…

Rozdział 1

Zuzanna patrzyła na krajobraz przesuwający się leniwie za szybą pociągu. Jechała już ponad godzinę i marzyła tylko o tym, żeby wreszcie znaleźć się na miejscu i odpocząć.

Zaczynała wszystko od początku. Dwa miesiące temu jej pięcioletni związek rozpadł się, bo odkryła, że jej narzeczony prowadzi podwójne życie.

Kiedy dowiedziała się o licznych zdradach Mateusza, natychmiast zerwała z nim zaręczyny i jeszcze tego samego dnia wystawiła jego walizki za drzwi. Nie chciała słuchać tłumaczeń podłego kłamcy, z którym planowała wspólną przyszłość ani tym bardziej go widzieć, bo już sam jego widok sprawiał, że miała ochotę udusić go gołymi rękami.

Tak bardzo była na niego wściekła! Złamał jej serce i jeszcze miał czelność prosić o wybaczenie. Takich rzeczy się nie wybacza! Zdrada jest zdradą i nie ma nic gorszego od zawiedzionego zaufania, którego nie da się już odbudować.

Chociaż Zuzanna bardziej zła była na siebie za to, że dała się tak długo wodzić za nos i, że wierzyła we wszystkie kłamstwa, którymi w ostatnich miesiącach karmił ją narzeczony.

Już od pół roku zaczęło się między nimi psuć. To od tego czasu Mateusz zaczął prowadzić podwójne życie u boku narzeczonej i kochanki. A Zuza niczego nieświadoma próbowała ratować ich sypiący się związek.

Teraz wiedziała już, że niepotrzebnie. Jedynym wyjściem w tej sytuacji był dla niej wyjazd z miasta. Byle dalej od niewiernego, byłego już teraz narzeczonego.

Miesiąc po rozstaniu Zuzanna wyglądała jak duch, blada, z podkrążonymi oczami, słaniająca się na nogach. Jej rodzice i przyjaciółka zaczęli się martwić o nią, bojąc się żeby kobieta nie wpadła w depresję. Całymi dniami leżała w łóżku, a pokój opuszczała tylko po to by wziąć coś z kuchni i znów się w nim zaszyć. Obejrzała już większość seriali dostępnych na Netfliksie i zużyła kilkanaście paczek chusteczek higienicznych, a mimo to wcale nie czuła się lepiej.

Co więcej wciąż nie wiedziała, co zrobić ze swoim życiem. Wszystko jej zobojętniało, nawet praca, którą tak kochała. Po tym jak przestała przychodzić do biblioteki przyszło pismo z wypowiedzeniem.

Może w innym przypadku Zuza przejęłaby się utratą pracy, ale w aktualnym stanie ducha nic nie było już w stanie jej bardziej rozczarować ani zmartwić. Przez większość czasu czuła się pusta, jakby była pozbawiona emocji.

„Co dalej?” — zastanawiała się. „Nie mam faceta, pracy, a moje życie jest beznadziejne”.

I pewnie kobieta nadal tkwiłaby w marazmie, gdyby nie propozycja, z którą pewnego poranka przyszli do niej rodzice, którzy bardzo martwili się o córkę, widząc w jakiej jest rozsypce.

— Zuzka, tak nie może być. Rozumiem, że jest ci ciężko, ale musisz stanąć na nogi i zrobić coś ze swoim życiem — powiedziała jej matka, patrząc na nią z niepokojem, a jej niebieskie oczy zdradzały oznaki zmęczenia, jakby i ona zmagała się z jakimś ciężarem.

Matka Zuzanny była już po pięćdziesiątce, miała kręcone kasztanowe włosy do ramion, kobiecą sylwetkę i zazwyczaj promieniała pozytywną energią. Choć pracowała w biurze rachunkowości i jej praca nie należała do ulubionych zajęć, nigdy się nie skarżyła, a wszelkie niepowodzenia przyjmowała ze spokojem. Uchodziła za osobę otwartą, życzliwą i pomocną.

Rzadko kiedy odmawiała komuś wsparcia. Sąsiedzi i współpracownicy odnosili się do niej z szacunkiem i podziwem, bo zazwyczaj miała dla każdego miłe słowo i poświęcała choć parę chwil na zamienienie kilku słów.

Kiedy minęło kilka tygodni, a Zuzanna nadal tkwiła pogrążona w rozpaczy, Maria postanowiła jakoś temu zaradzić. Wspólnie z mężem podjęli decyzję, że najlepszym lekarstwem na złamane serce jest zmiana otoczenia i wyjazd w jakieś spokojne miejsce.

I tak wpadła na pomysł, aby Zuzka pojechała na jakiś czas do ciotki Adeli, która mieszkała w małym, kilkutysięcznym miasteczku na północnym Mazowszu.

Udało jej się wszystko ustalić z krewną, pozostało jedynie przekonać córkę do wyjazdu.

— Mamo, wiesz, że to nie takie proste. Nie mam siły na nic. Chce mi się spać. Daj mi spokój, proszę. — Zuza próbowała położyć się i przykryć kołdrą, ale matka chwyciła ją za rękę i pełnym determinacji tonem oznajmiła:

— Wysłuchaj mnie, chociaż. Pięć minut, a potem sobie pójdę.

W odpowiedzi usłyszała ciężkie westchnięcie, a widząc jak Zuzanna próbuje ugładzić niesforne loki, które teraz przypominały ptasie gniazdo, wyłuszczyła jej swój pomysł.

Córka słuchała w milczeniu, a kiedy Maria skończyła mówić, przez chwilę patrzyła się nieruchomym wzrokiem w jakiś punkt za oknem, by nagle odwrócić się w jej stronę i odpowiedzieć:

— Dobrze, niech będzie. A teraz daj mi się wyspać. — Mówiąc to, odwróciła się plecami i zakryła kołdrą aż po czubek głowy.

Widząc to matka wstała i bez słowa opuściła pokój, w którym jedynym dźwiękiem był miarowy oddech śpiącej córki.


***


Miesiąc później Zuzanna była już gotowa do podróży. Zgodnie z planem, miała wyjechać do stryjecznej ciotki swojej babki, która mieszkała w niewielkim mieście na północnym Mazowszu. W porównaniu z dwumilionową Warszawą, z której właśnie wyjeżdżała, nowe miejsce miało być ciche i spokojne. Tam nikt nie żył w pośpiechu i to Zuzie odpowiadało najbardziej.

Potrzebowała spokoju i odpoczynku.

„Mama miała rację, nalegając na ten wyjazd”, uznała.

— Taka zmiana otoczenia dobrze ci zrobi. Spojrzysz na wszystko z dystansu. A może nawet uda ci się zacząć od nowa i zapomnieć o tym, co było? Adela czeka na ciebie, już nie może się doczekać, kiedy ją odwiedzisz. Opowiedziałam jej o tym, co się stało, więc ciotka nie powinna za bardzo na ciebie naciskać ani o nic wypytywać — oznajmiła jej matka, gdy się żegnały na stacji.

Co więcej z relacji mamy wynikało, że krewna bardzo się ucieszyła na wieść, że Zuzanna do niej przyjeżdża, i że planuje zostać u niej na dłużej.

Ciotka Adela liczyła sobie ponad sześćdziesiąt lat i od pewnego czasu uskarżała się na problemy z chodzeniem. Od matki Zuza dowiedziała się tylko tyle, że ciotka miała jakiś wypadek i pomimo rehabilitacji wciąż nie wróciła do pełnej sprawności. Przyjazd dziewczyny okazał się być dla niej niczym zrządzenie losu.

„Może tam odnajdę spokój ducha i obie jakoś sobie pomożemy”, myślała obserwując przesuwające się za szybą krajobrazy.

Nie minęło parę minut jak oczy się jej przymknęły i przysnęła. Obudziła się słysząc głośne trąbienie. Przetarła ręką zaspane oczy i wtedy zobaczyła, że pociąg właśnie wtoczył się na stację.

Bez wahania podniosła się z siedzenia i sięgnęła po dużą, fioletową walizkę na kółkach leżącą na półce nad głową. Walizka wypchana była do granic możliwości, więc młoda kobieta z trudem wytaszczyła ją z pociągu.

Wyszła na peron i rozejrzała się w poszukiwaniu taksówki. Wreszcie ujrzała, jak jedna podjeżdża na postój znajdujący się tuż koło dworca.

Z ulgą dotarła na parking i podeszła do auta.

Kierowca — siwy, starszy mężczyzna — wysiadł i pomógł Zuzannie zapakować jej walizkę do bagażnika.

— Dokąd jedziemy, proszę pani? — zapytał uprzejmym tonem, patrząc na nią wyczekująco.

— Na ulicę Malinową 13, poproszę — odrzekła.

Po chwili ruszyli. Jazda trwała niecałe siedem minut. Po tym czasie samochód zatrzymał się na obrzeżach miasta przed małym, murowanym domem pomalowanym na biało. Dach pokrywała czerwona dachówka.

Dom czasy swojej świetności miał już za sobą, ale nadal prezentował się nadzwyczaj dobrze, choć patrząc na niego miało się wrażenie, że remont jest tylko kwestią czasu.

„Ze skromnej renty pewnie ciężko coś odłożyć”, pomyślała. „Jak tylko znajdę pracę postaram się jakoś wspomóc ciotkę finansowo. Dom przecież nie może popaść w ruinę”.

Zuzanna zapłaciła za kurs i wysiadła z samochodu. Kierowca wyjął jej bagaż i, pożegnawszy się z nią, odjechał.

Kobieta stanęła przed furtką i wzięła głęboki oddech. Wdychała świeże, ożywcze powietrze. O tej porze robiło się już cieplej, choć był dopiero trzynasty kwietnia w powietrzu wyraźnie wyczuwało się oznaki nadchodzącej wiosny. Zuzanna uwielbiała tę porę roku, bo wszystko budziło się do życia, w tym nadzieja na lepsze jutro.

„Trzynasty kwietnia… Jak ten czas leci”, pomyślała z westchnieniem, jednocześnie uświadamiając sobie, że od pewnego czasu liczba trzynaście coraz częściej ją prześladuje, ale wzięła to za dobry omen, bo nie była przesądna i nigdy nie wierzyła w takie rzeczy, jak piątek trzynastego czy w to, że będzie miała pecha, bo czarny kot przebiegł jej drogę, albo przeszła pod drabiną czy rozsypała sól.

Uśmiechając się do swoich myśli, jedną ręką otworzyła furtkę, a drugą pociągnęła za sobą walizkę i ruszyła ścieżką prowadzącą do domku. Weszła na schodki. Nacisnęła przycisk dzwonka. Przez okno w kuchni świeciło się światło, więc Zuzanna uznała, że ciocia jeszcze nie śpi i prawdopodobnie czeka na nią.

I rzeczywiście, po chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich Adela. Kobieta nic się nie zmieniła od czasu, gdy Zuzanna widziała ją po raz ostatni, czyli dwa lata temu.

Ciocia miała krótkie, ale grube i ciemne włosy naznaczone siwymi pasmami przy skroniach oraz pogodną twarz, choć brązowe oczy były przygaszone i zmęczone. Na widok Zuzanny rozbłysły. Cerę miała bardzo bladą, naznaczoną licznymi zmarszczkami świadczącymi o upływającym nieubłaganie czasie. Ciocia Adela była chuda, drobna i koścista. Jej szczupłe ciało okrywała bawełniana sukienka w kolorze kawy z mlekiem i błękitna kamizelka z wyhaftowanym kwiatowym wzorem. Wokół szyi miała okręconą beżową apaszkę.

Na widok Zuzanny twarz ciotki Adeli rozjaśniła się i kobieta uśmiechnęła się promiennie, ukazując równe, ładne zęby.

— Dobry wieczór, ciociu — przywitała się.

— Witaj, Zuzanno, czekałam na ciebie! Zapraszam! Nie stój tak w wejściu, wchodź do środka. Pewnie padasz z nóg? — Adela zrobiła zapraszający ruch ręką i odsunęła się, robiąc miejsce Zuzannie, która weszła do korytarza, ciągnąc za sobą walizkę. — Nawet nie wiesz, jaką radość sprawił mi twój przyjazd. Powiem ci w sekrecie, że ta przeklęta samotność zaczęła mi już doskwierać — oznajmiła takim tonem, jakby dzieliła się z nią jakimś sekretem.

W odpowiedzi Zuzanna uśmiechnęła się ciepło do krewnej, chcąc dodać jej otuchy.

Zamknęła drzwi, po czym wzięła ciotkę w objęcia i pocałowała ją w policzek.

— Ja też się cieszę, że cię widzę, ciociu.

Adela zmierzyła dziewczynę zatroskanym wzrokiem.

— Wiem od twojej matki, że rozstałaś się z Mateuszem. A to łajdak z tego twojego narzeczonego. Wydawał się być takim porządnym, młodym człowiekiem — rzekła z westchnieniem.

— To były tylko pozory, ciociu — odparła Zuzanna i posmutniała nagle, starając się stłumić napływające do jej oczu niechciane łzy.

Ciotka zauważyła reakcję dziewczyny i starała się ją pocieszyć.

— Nie myśl już o tym teraz. Przepraszam, powinnam się była ugryźć w język. Marysia zabroniła mi poruszać ten temat… — Machnęła z rezygnacją ręką. — Zobaczysz, że niedługo on będzie żałował tego, co zrobił i zda sobie sprawę z tego, jaką wspaniałą kobietę stracił. Mateusz nie był ciebie wart, Zuzanno. Jestem niemal pewna, że jeszcze trafi ci się mężczyzna, o jakim od zawsze marzyłaś.

— Nie mam teraz ochoty na żadne związki, ciociu — odrzekła młoda kobieta, a na jej twarzy malowała się rezygnacja. — Mężczyźni to zdradzieckie świnie niegodne zaufania!

Wciąż była wściekła na narzeczonego za to, jak ją potraktował. Była przekonana, że to przez niego nieprędko zaufa znowu jakiemukolwiek mężczyźnie.

Zuzanna, odkąd pamiętała, nie narzekała na brak powodzenia u płci przeciwnej. Za to miała pecha w wyborze partnerów. Zwykle przekonywała się o tym po kilku randkach. Najczęściej mężczyźni, z którymi się spotykała, okazywali się być albo egoistami zapatrzonymi w siebie, albo maminsynkami niezdolnymi do podjęcia samodzielnie jakiejkolwiek decyzji, albo byli to przystojniacy, dla których Zuza miała być tylko dodatkiem, ozdobą.

Mateusz wydawał się być tym właściwym, normalnym, idealnym, ale on także ją zawiódł. Okazało się, że jest mężczyzną dwulicowym, kłamliwym i zdradzieckim. W dodatku kobieciarzem, który traci rozum na widok ładnej twarzy i krótkiej spódniczki.

„Jaka ja byłam naiwna! Dosyć tego, nie czas płakać nad rozlanym mlekiem. Trzeba wyciągnąć wnioski i omijać szerokim łukiem takich facetów”.

Postanowiła też, że nie uroni przez niego ani jednej łzy więcej. Przez kogoś takiego nie będzie marnować sobie życia.

Zuzanna pomimo dwudziestu pięciu lat wciąż wyglądała na nastolatkę. Była to zasługa dobrych genów, zdrowego trybu życia i młodzieńczej urody. Figury mogłaby jej pozazdrościć niejedna rówieśniczka. Wysoka, szczupła niczym modelka, o pięknych, niebieskich oczach w kształcie migdałów. Miała mały, lekko zadarty nosek, pełne, różowe usta, oraz zdrową i promienną cerę. Włosy w kolorze karmelu były poskręcane w loki i sięgały jej niemal do połowy pleców. Zuzanna uważała je za swój atut i była z nich bardzo zadowolona.

A jednak czasem kobieta przeklinała swoją urodę, bo do tej pory nie przyniosła jej ona nic dobrego.

Po tym wszystkim, co się stało Zuza zamierzała skupić się przede wszystkim na znalezieniu pracy. Była to jedyna rzecz, która mogła teraz naprawić jej skołatane nerwy i pozwolić zapomnieć.

Nie od dziś wiadomo, że kiedy człowiek zajmie czymś myśli nie dopadną go przykre wspomnienia.

Zuzanna wciąż czuła się zraniona i domyślała się, że nie prędko uda jej się zapomnieć o przykrych chwilach. Dawno nikogo tak nie kochała jak Mateusza, dlatego tak ciężko było jej się pogodzić z tym, co się stało i z tym, że pomimo tego, co do niego czuła nigdy nie będą już razem. A kochała go całym sercem, szczerze, ufnie.

Teraz już wiedziała, że miłość niesie ze sobą tylko cierpienie.

„Może kiedyś rany się zagoją, ale na to potrzebuję czasu”, myślała.

Wszystkie poradniki psychologiczne mówiły o tym, że najlepszym lekarstwem na złamane serce jest czas. Sprawdzała się też zasada, że co z oczu to z serca.

Stąd decyzja o wyjeździe i zmianie otoczenia.

„Mama miała świetny pomysł”.

Zuza nie miała, co do tego wątpliwości.

— Przygotowałam dla ciebie pokój — wyrwały ją z zamyślenia słowa ciotki Adeli. — Chodź, pokażę ci, gdzie się znajduje oraz gdzie jest łazienka i kuchnia. Możesz z nich korzystać wedle uznania.

Zuzanna zdjęła płaszcz i powiesiła go na wieszaku, po czym zmieniła buty na ciepłe, niebieskie kapcie, które ze sobą przywiozła.

Przejrzała się w dużym lustrze wiszącym w korytarzu i uznała, że wygląda nie najgorzej, zważywszy na męczącą podróż i koszmarny miesiąc.

Ciągnąc za sobą walizkę, z trudem poczłapała za Adelą. W tamtej chwili marzyła tylko o gorącej kąpieli i wygodnym łóżku.

Pokój, w którym miała mieszkać, znajdował się w prawym skrzydle domu. Lawendowe ściany tworzyły idealne tło dla ciemnych mebli. Pod oknem stało duże łóżko przykryte narzutą w jaskrawożółte kwiaty. Na łóżku leżały dwie fioletowe poduszki. Obok znajdowała się mała szafka nocna, na której stała lampa z abażurem. Na podłodze leżał cienki dywanik w kolorze wanilii, a pod ścianą stała duża, dwudrzwiowa szafa z lustrem. Po przeciwnej stronie znajdował się regał z książkami i komoda.

Pokój należał kiedyś do córki Adeli — Marleny, która przeprowadziła się do Anglii, gdzie robiła karierę, jako wzięta pani architekt.

Zuzanna, choć były rówieśniczkami, nie przepadała za kuzynką, bo ta bardzo zadzierała nosa i zawsze uważała się za lepszą od innych.

Tak samo było w dzieciństwie. Wtedy też Marlena musiała mieć najładniejsze lalki i misie, najlepsze sukienki i wstążki do włosów. Do tej pory Zuza pamiętała jak jej kuzynka mizdrzy się przed małą, białą toaletką, patrząc na nią z wyższością i posyłając jej złośliwy uśmieszek.

Na samo wspomnienie tamtych chwil, dziewczyna wzdrygnęła się nieprzyjemnie. Mimo to nie zamierzała teraz grymasić, nawet, jeśli miałaby mieszkać w pokoju po osobie, której szczerze nie znosiła.

Wszystko było lepsze od towarzystwa niewiernego mężczyzny.

„Co za ulga, że nie muszę go już oglądać ani spotykać”, pomyślała.

Od czasu zerwania nie widzieli się ani razu choć Mateusz nalegał na spotkanie, ona pozostała nieugięta i nie zmieniła zdania. Po pewnym czasie mężczyzna dał jej spokój i przestał do niej wydzwaniać i ją nachodzić. Miała nadzieję, że więcej go nie zobaczy.

Poza tym, w sytuacji, w jakiej się znalazła, uważała że to gdzie będzie spała nie miało teraz większego znaczenia, drobiazgami nie zamierzała zaprzątać sobie głowy. Myślała tylko o tym, żeby jak najszybciej pozbierać się po rozstaniu z narzeczonym. I znaleźć pracę, żeby odzyskać równowagę.

Zuzanna wiedziała, że musi zająć czymś myśli, a praca stanowiła jej zdaniem najlepsze lekarstwo na złamane serce, pomagała na smutki i kłopoty. Było to lepsze niż jakakolwiek terapia. Pomocne były też książki, które z zapamiętaniem czytała.

Z wykształcenia była historykiem sztuki, ale do tej pory nie pracowała w zawodzie, odbyła tylko staż. Skończyła również bibliotekoznawstwo i zaraz po studiach zatrudniła się w jednej ze stołecznych bibliotek, która znajdowała się przy ulicy Koszykowej. Przepracowała tam dwa lata.

Ciocia Adela wspominała jednak, że w miejscowym muzeum poszukują kogoś do inwentaryzacji zbiorów, więc Zuzanna postanowiła, że następnego dnia z samego rana pójdzie tam i zapyta o posadę.

Z tymi myślami zaczęła rozpakowywać walizkę. Ubrania zawiesiła w szafie. Garderobę dziewczyny stanowiły głównie dopasowane sukienki i spódnice w pastelowych kolorach. Kosmetyki, których miała niewiele, włożyła do szuflady w komodzie. Podłączyła telefon do ładowarki, a z torby wyjęła laptopa i położyła go na stoliku przy oknie.

Kilka książek, które ze sobą zabrała, ułożyła na stosie na nocnej szafce. W bezsenne noce będą jak znalazł.

Z walizki wyjęła piżamę i kremowy szlafrok. W łazience znalazła czyste ręczniki i pastę do zębów oraz lawendowe mydełko. Wyjęła nową, niedawno kupioną szczoteczkę i umyła nią zęby. Przemyła twarz płynem micelarnym i wklepała krem pod oczy. Cera jej się trochę zaróżowiła, ale nadal miała cienie pod oczami.

Rozebrała się szybko i wzięła prysznic. Zajęło jej to nie więcej niż dziesięć minut. Przebrana w piżamę i odświeżona od razu poczuła się lepiej.

Jednak zmęczenie dało o sobie znać i ledwo, co położyła się do łóżka, a już spała.

Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo przyjazd w to miejsce wywróci jej życie do góry nogami.

Rozdział 2

Gdy rano Zuzanna otworzyła oczy, w pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje. Jednak zaraz przypomniała sobie ostatnie koszmarne tygodnie i wyjazd.

Była u cioci Adeli.

Zuza zaskoczona tym, że przespała całą noc i, że trochę lepiej się czuje postanowiła, że koniec z użalaniem się nad sobą. Odsunęła kołdrę i wstała z łóżka. Przeciągnęła się i tłumiąc ziewnięcie, wyjrzała przez okno. Mimo, że nastał wczesny ranek, świeciło promienne słońce. Niebo było błękitne z sunącymi leniwie białymi obłokami.

Zuzanna ziewnęła i poczuła zapach kawy dochodzący z kuchni, a żołądek ścisnął jej się z głodu. Wracał jej apetyt. Był to dobry znak i obudziła się w niej nadzieja, że powoli jej życie wróci do normy.

Narzuciła szlafrok na piżamę i wsunęła stopy w kapcie stojące przy łóżku, po czym wyszła z pokoju, kierując się w stronę aromatycznego zapachu świeżej kawy.

Wreszcie znalazła kuchnię, która urządzona była w stonowanych, ale jasnych kolorach. Widne okno wychodziło na ulicę i wpuszczało dużo światła do środka. Zaraz przy wejściu stała wysoka, szara lodówka, dalej znajdowała się kuchenka i blat, na którym przygotowuje się posiłki. Białe szafki dopełniały całość. W kuchni stało dużo kolorowych kwiatów. Jedne na komodzie, drugie na etażerce i kilka na parapecie. Przeważały fiołki i orchidee. Na stole leżał biały, haftowany obrus, stał dzbanek z kawą i świeże tulipany w szklanym wazonie.

Adela ubrana w pomarańczowy, bawełniany szlafrok siedziała przy stole i piła zieloną herbatę z dużej, białej filiżanki w złote kółka.

— Dzień dobry, ciociu! — przywitała się Zuzanna, wchodząc głębiej do pomieszczenia i rozglądając się z zaciekawieniem.

— Dzień dobry, skarbie! — Adela rozpromieniła się na jej widok. — Jak ci się spało w nowym miejscu? — zagadnęła. — Weź filiżankę z kredensu i nalej sobie kawy. Świeżo parzyłam dzisiaj. Pomyślałam, że bez porannej dawki kofeiny będzie ci ciężko zacząć dzień, a wiadomo przecież, że kawa od razu stawia człowieka na nogi.

— Chyba zmiana miejsca dobrze mi zrobiła, bo przespałam całą noc — stwierdziła z lekkim zaskoczeniem Zuzanna, wyjmując filiżankę z kredensu i odwracając się w stronę ciotki.

Podeszła do stołu, nalała sobie kawy z dużego, brązowego dzbanka i usiadła obok Adeli.

Upiła łyk aromatycznego napoju z filiżanki.

— Pyszna kawa, ciociu, dawno takiej nie piłam. Zaraz po śniadaniu wybieram się do muzeum. Zapytam o tę pracę, o której mi wspominałaś. Na jakiej to jest ulicy?

— Na Staromiejskiej. Trafisz tam bez trudu, bo obok znajduje się ratusz miejski i widać go z daleka. Kieruj się w jego stronę. Muzeum Miejskie to taki biały budynek z czarnymi kolumnami w kształcie lwów przed wejściem — wyjaśniła jej Adela.

— Na pewno trafię, ciociu. Nie martw się — zapewniła, po czym dopiła kawę i podniosła się z krzesła.

— Idę się przebrać i zaraz wychodzę. Może zrobić po drodze jakieś zakupy? — Popatrzyła z troską na Adelę. — Nie zapytałam nawet jak się czujesz, ciociu?

— Bywało gorzej, ale już pogodziłam się z tym, że najmniejszy wysiłek sprawia mi trudność. — Wzruszyła obojętnie ramionami. — I że muszę przyjmować garść leków, bez których nie mogłabym w ogóle funkcjonować. Nie mówiąc już o wykonywaniu jakichkolwiek czynności bez bólu. — Machnęła ręką. — Na szczęście rehabilitacja pomaga. Jednak dużo gorsza od tego wszystkiego jest samotność. Siedząc sama w tych czterech ścianach, czułam się coraz bardziej przygnębiona. Bardzo mnie ucieszyła wiadomość, że przyjeżdżasz. Wszystko mam, gdybym czegoś potrzebowała, dam ci znać, Zuzanno — zapewniła.

— Jestem ci bardzo wdzięczna ciociu za to, że mogę tutaj mieszkać, i nie wiem, jak się mogłabym odwdzięczyć — odparła z przejęciem. — Nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz. To bardzo trudny dla mnie czas, a ten wyjazd był jedynym wyjściem, żeby zapomnieć… — rzekła łamiącym się głosem, a w jej oczach zalśniły łzy. Szybko otarła je wierzchem dłoni, po czym pewniejszym tonem dodała: — Ale wierzę, że wszystko się jakoś ułoży. We dwie na pewno damy sobie radę.

— Z pewnością, kochanie. — Ciotka przyznała jej rację. — Kobiety z rodu Sękowskich nie dają się tak łatwo złamać. Pamiętaj o tym. — Uśmiechnęła się pokrzepiająco.

— Obyś miała rację, ciociu — rzekła z westchnieniem nim wyszła z kuchni.


***


Gdy Zuzanna wyszła z domu, było już po dziewiątej. Ubrała się w jasnoróżową sukienkę w brązowe groszki i płaszczyk w kolorze latte. Włosy lśniły jej w słońcu. Naturalny makijaż tylko podkreślał jej urodę.

Kobieta szła niespiesznie z uwagą oglądając znajdujące się wzdłuż ulicy zabytkowe, niedawno odnowione kamienice, liczne sklepy i kawiarnie. Przy głównej alei znajdował się też bank, poczta i biblioteka. Z daleka widać było wznoszący się budynek ratusza.

Po niecałych dziesięciu minutach znalazła się przed gmachem muzeum. Weszła do środka i rozejrzała się z uwagą. Na lewo od wejścia znajdowała się przestronna sala muzealna z licznymi eksponatami.

Drzwi były otwarte. Zuzanna dostrzegła stojące w gablotach przeróżne figury i posągi z brązu. Na ścianach wisiały wiekowe obrazy w złotych ramach przedstawiające średniowiecznych władców.

Nagle z pomieszczenia w głębi korytarza wyszedł ubrany w brązowy garnitur szpakowaty mężczyzna w średnim wieku i, zauważywszy Zuzę, podszedł do niej z uśmiechem.

Taksując ją wzrokiem, zagadnął:

— Dzień dobry, w czym mogę pomóc tak pięknej kobiecie?

Przyzwyczajona do tego, że mężczyźni z nią flirtują, Zuza uśmiechnęła się kwaśno.

Poczuła się trochę nieswojo pod lustrującym ją niczym rentgen wzrokiem zza drucianych okularów, ale wzięła głęboki oddech i uprzejmie odparła:

— Dzień dobry. Nazywam się Zuzanna Sękowska i jestem historykiem sztuki. Podobno szukacie państwo kogoś do inwentaryzacji zbiorów?

— Jestem kustoszem i jednocześnie dyrektorem tego muzeum. Magister Tomasz Marczakowski — przedstawił się mężczyzna, wyciągając rękę w stronę Zuzanny.

Młoda kobieta lekko odwzajemniła uścisk, ale speszona taksującym wzrokiem Marczakowskiego, odwróciła wzrok. Na jej policzki wstąpił rumieniec bardziej gniewu niż wstydu.

W takich chwilach jak ta Zuzanna nie wiedziała, czy ma przeklinać swoją urodę, czy za nią dziękować.

— Zapraszam do mojego gabinetu. Tam porozmawiamy. — Mówiąc to, kustosz ruszył w stronę otwartych drzwi do pokoju znajdującego się w głębi głównego holu, a Zuza, chcąc nie chcąc, podążyła za nim.

Pokój, w którym się znaleźli, był pokaźnych rozmiarów pomieszczeniem. Na trzech regałach sięgających od podłogi aż pod sam sufit, ciasno ułożone jedna przy drugich znajdowały się oprawione w skórę książki. Było ich około tysiąca, a sądząc po ich wyglądzie, mogły pochodzić sprzed kilkudziesięciu lat albo i dłużej.

‘’Z pewnością znalazłoby się tutaj kilka bezcennych białych kruków’’, przemknęło jej przez myśl.

Pośrodku pokoju stało prostokątne, masywne, dębowe biurko z ozdobnymi nogami. Drewniany, bogato zdobiony tron obity czerwoną tapicerką służył kustoszowi, jako krzesło. Na biurku piętrzyły się teczki z dokumentami. Na rogu stał wazon z porcelany i popiersie Zeusa wykonane z gipsu.

— Proszę usiąść, pani Zuzanno… — wyrwały ją z zamyślenia słowa dyrektora Marczakowskiego, który chrząknięciem przywołał ją do rzeczywistości.

Kobieta spojrzała na kustosza i z rozbawieniem zauważyła, że mężczyzna niczym kwoka na grzędzie sadowi się na krześle, a widząc to, z trudem stłumiła śmiech. Był to iście zabawny widok.

Zarazem jednak zdała sobie sprawę, że magister sprawia wrażenie wilka czyhającego na swoją ofiarę, bo tak czujnie wpatrywał się w Zuzannę, że ta znów poczuła się nieswojo.

Niemiły dreszcz przebiegł jej po plecach, wzdrygnęła się i, starając się ukryć narastające rozdrażnienie, podjęła:

— Na studiach na półrocznym stażu zajmowałam się inwentaryzacją zbiorów w Muzeum Narodowym w Warszawie, więc mam doświadczenie w takich pracach. Skatalogowanie zbioru nie stanowi dla mnie żadnego problemu. Potrafię bez trudu rozpoznać, z jakiego okresu pochodzi dany przedmiot albo czyjego jest autorstwa.

— Doskonale, właśnie ktoś taki jest nam potrzebny! — Kustosz aż zatarł ręce z zadowolenia. — To oczywiste, że nasze muzeum nie ma tak licznych zbiorów jak to, w którym pani miała praktyki, ale niedawno otrzymaliśmy spadek po pewnym dziwaku i samotniku, kolekcjonerze starych antyków, obrazów i przeróżnych starodawnych przedmiotów, które trzeba opisać i skatalogować oraz ocenić, czy mają jakąś wartość kulturową — wyjaśnił kustosz. — Spadła mi pani dosłownie z nieba i byłbym bardzo wdzięczny, gdyby podjęła się pani tego zajęcia. Oczywiście za dobrą pensję. Mogę sobie na to pozwolić, bo właśnie dostaliśmy dofinansowanie z Ministerstwa Kultury i Sztuki na promowanie lokalnej historii, więc wrzucę to sobie w koszty.

— A od kiedy miałabym zacząć? — zapytała mile zaskoczona tym, że tak łatwo otrzymała tę posadę. Nie spodziewała się, że wszystko pójdzie jak po maśle.

— Choćby od zaraz. Może oprowadzę panią po naszym muzeum? — zaproponował uradowany kustosz. — A później pokażę, gdzie znajdują się zbiory do skatalogowania i inwentaryzacji. W razie jakichkolwiek pytań czy trudności proszę się do mnie zgłaszać, ja chętnie służę pani swoją pomocą i doświadczeniem — zaoferował się, a jego spojrzenie mówiło, że chętniej poznałby ją bliżej.

‘’W co ja się wpakowałam’’, pomyślała z westchnieniem, widząc, że jej uroda nawet na kustoszu robi wrażenie.


***


Po dopełnieniu wszystkich formalności w dziale kadr związanych z zatrudnieniem Zuzanny na stanowisko pomocnika kustosza, młoda kobieta została osobiście oprowadzona przez dyrektora Marczakowskiego po całym gmachu muzeum.

Kustosz pokazywał jej wszystkie eksponaty i opowiadał o nich, chodząc wypięty i dumny niczym paw, co zdążyła zauważyć. Jednak wiedzę posiadał ogromną, to musiała mu przyznać. Widać było, że historia sztuki to jego konik i, że kustosz bardzo lubił swoją pracę.

Na koniec magister Marczakowski zostawił pomieszczenie, które było jednocześnie magazynem i składowiskiem eksponatów otrzymywanych od darczyńców i prywatnych kolekcjonerów z całej Polski.

Gdy znaleźli się przed brązowymi, drewnianymi drzwiami, kustosz wyjął z kieszeni mosiężny, ozdobny klucz i, otworzywszy nim drzwi, wszedł do środka.

— Proszę śmiało wchodzić, pani Zuzanno — polecił.

Młoda kobieta w odpowiedzi skinęła głową i weszła za nim do wnętrza pomieszczenia, które wyglądało jak średnich rozmiarów magazyn zapełniony przeróżnymi starymi antykami, obrazami z różnych epok, przedmiotami z brązu, mosiądzu i posrebrzanymi szablami, kielichami i starymi książkami pochodzącymi sprzed kilkudziesięciu lat.

— To będzie pani miejsce pracy przez najbliższych kilka miesięcy. Wstawimy tutaj biurko, komputer, kilka segregatorów oraz wszystko to, co pani będzie potrzebne do inwentaryzacji i spisu znajdujących się w tym magazynie eksponatów — ciągnął kustosz. — Myślę, że dzisiaj jeszcze dam pani wolne, a od jutra zacznie pani inwentaryzację.

— Oczywiście, panie kustoszu. — Zuzanna odetchnęła z ulgą i wyszła z magazynu.

‘’Muszę się przygotować psychicznie do tej pracy’’, pomyślała, ale dobry humor jej nie opuszczał.

Pożegnała się z kustoszem i opuściła muzeum.

W domu była po kwadransie. Spacer w słoneczne przedpołudnie dobrze jej zrobił. Odprężył ją i pozwolił, chociaż na chwilę zrelaksować się.

Ciocia Adela ucieszyła się na wieść, że dziewczyna dostała pracę w muzeum i serdecznie pogratulowała jej nowego zajęcia.

Zuzanna udała się do swojego pokoju, żeby odpocząć, a krewna wróciła do siebie i swoich robótek ręcznych, którymi zajmowała się od dobrych kilku lat. Było to jej dodatkowe źródło dochodu i jedyne niezbyt męczące zajęcie, które bardzo lubiła i które mogła wykonywać, nie obciążając zbytnio swojego nadszarpniętego wypadkiem zdrowia.


***


Odświeżona po pracy Zuza położyła się na łóżku i zamyśliła. Zastanawiała się, czy szybko przywyknie do nowego miejsca.

‘’Muszę wreszcie zapomnieć o Mateuszu’’.

Wciąż każde najmniejsze wspomnienie o nim sprawiało jej ból. Czasami był on tak nieznośny, że miała ochotę krzyczeć i walić dłońmi w ścianę z bezsilności. Cierpienie wyżerało od środka jej duszę.

Tęskniła też za rodziną i znajomymi oraz za swoją przyjaciółką, Pauliną, ale skoro już zdecydowała się na przyjazd tutaj, to nie mogła wrócić.

‘’Muszę zacząć nowe życie z dala od tego wszystkiego, co przypomina mi lata spędzone z Mateuszem i raz na zawsze wyrwać go ze swojego serca tak, jak wyrywa się niepotrzebny chwast’’, myślała, sięgając po jedną z książek leżących na nocnej szafce i, otworzywszy ją na pierwszej stronie, pogrążyła się w lekturze.

Wieczorem Zuzanna zjadła kolację wspólnie z ciocią Adelą. Później obejrzały film w telewizji. Jak na złość leciała jakaś komedia romantyczna, więc dziewczynie od razu udzielił się melancholijny nastrój, ale starała się nie rozkleić, zwłaszcza przy Adeli. Nie chciała jej martwić. Miała też dość wszystkich, którzy ją pocieszali. Wiedziała, że chcą dla niej jak najlepiej, ale nie chciała niczyjej litości ani współczucia. To były jej błędy i sama musi za nie płacić złamanym sercem.

— Idę wcześniej położyć się spać. Dobranoc, ciociu.

Adela spojrzała na nią z niepokojem, ale nic nie powiedziała. Z własnego doświadczenia wiedziała, że na wyleczenie złamanego serca nie ma nic lepszego niż czas.

Zuzanna wyszła z pokoju. Stała przez chwilę w korytarzu, opierając się o ścianę i próbując zapanować nad niechcianymi łzami, które napłynęły jej do oczu.

Wzięła głęboki oddech i pomyślała o czymś przyjemnym. Wyobraziła sobie wielkie pudełko lodów czekoladowych z polewą malinową i zaraz poczuła się lepiej.

Ruszyła wolnym krokiem do swojego pokoju.

‘’Jutro czeka mnie ciężki dzień’’, pomyślała, wchodząc do łazienki. ‘’ Ale może dzięki temu, że mam nowe zajęcie, szybciej zapomnę o nim?.”

Nawet nie chciała wypowiadać imienia byłego narzeczonego. Dla niej ten mężczyzna już nie istniał.

Pocieszona tą myślą popatrzyła w swoje odbicie w lustrze i nagle uśmiechnęła się do siebie.

— Dasz radę, Zuza!

Rozdział 3

Zuzanna od ponad dwóch godzin siedziała w magazynie muzeum i sporządzała spis przedmiotów znajdujących się w tym składowisku przedziwnych eksponatów.

Tego dnia ubrała się w dopasowaną, granatową sukienkę i wygodne, czerwone pantofle na obcasie. Włosy związała w kucyk, żeby nie przeszkadzały jej podczas pracy. Delikatny makijaż stanowiła odrobina pudru, tuszu do rzęs i szminki w kolorze fuksji.

Od dziesięciu minut młoda kobieta czuła, jak drętwieje jej ręka od nieustannego notowania. Postanowiła, że zrobi sobie przerwę od katalogowania i rozejrzy się za jakimiś ciekawszymi eksponatami niż te do tej pory opisane.

Ogarnęła wzrokiem cały magazyn i w jednym z kartonów dostrzegła piękną figurkę z brązu. Podniosła się z krzesła i, wyminąwszy biurko, podeszła do dużego kartonu stojącego pod ścianą.

Nachyliła się i wyciągnęła eksponat. Przez chwilę ważyła jego ciężar w dłoni.

Wysokość rzeźby Zuzanna oceniła na jakieś trzydzieści centymetrów. Figurka pochodziła z XIX wieku i przedstawiała anioła stojącego na postumencie, z rozłożonymi skrzydłami i spoglądającego w górę. Rzeźba była dosyć ciężka i w całości wykonana z brązu.

Muzealniczka nie dostrzegła nigdzie nazwiska autora. Obejrzała dokładnie całą rzeźbę, po czym wyciągnęła miarkę i dokonała pomiarów.

‘’Wysokość rzeźby: trzydzieści trzy centymetry’’ — zapisała w notesie. ‘’Szerokość: siedemnaście centymetrów’’. Dołączyła też opis figurki oraz przypuszczalny czas jej powstania. Dopisała, że autor jest nieznany. Odstawiła rzeźbę na biurko, po czym rozejrzała się za kolejnym znaleziskiem.

W małym, drewnianym pudełku stojącym pod ścianą, naprzeciwko wejścia do magazynu, znajdowały się przedmioty ze srebra.

Zuzanna nachyliła się i zaczęła oglądać znajdujące się tam antyki. Jej uwagę zwróciła ażurowa, srebrna łopatka do tortów udekorowana motywem róży, która była subtelna i delikatna. Najprawdopodobniej pochodziła z pierwszej połowy XX wieku.

Kobieta wzięła miarkę i zmierzyła długość srebrnej łopatki, zanotowała, po czym położyła ją na wadze.

‘’Trzydzieści osiem gramów. Bardzo ładna rzecz. Misterna robota. Oryginał sygnowany państwową puncą Niemiec i oznaczeniem próby osiemset’’ — zapisała w notesie.

‘’Takich znaków używano po 1886 roku’’, przypomniała sobie.

Odłożyła srebrną łopatkę na przygotowanej do tego celu półce i sięgnęła po następny przedmiot — barokowe sitko do parzenia herbaty pochodzące z XIX wieku. Dekoracyjne, posiadało długą rączkę i ozdobione było motywem małżowin.

Zuzanna obejrzała z uwagą ten piękny przedmiot, po czym wzięła do ręki miarkę leżącą na biurku.

‘’Długość wynosi dwadzieścia centymetrów’’ — zapisała. ‘’Średnica samego sita: dziewięć centymetrów. Stan bardzo dobry’’ — oceniła i odłożyła sitko na półkę, po czym sięgnęła po kolejny przedmiot.

‘’Duży, srebrny korek do karafki albo butelki’’ — wpisała do notesu. ‘’Oryginalny fason Art déco. Przedmiot w bardzo dobrym stanie. Wyrób pochodzi z pierwszej połowy XIX wieku’’.

‘’Nieczytelna sygnatura. Średnica korka: trzy centymetry, szerokość: pięć centymetrów a całkowita wysokość korka ze srebrną główką wynosi osiem centymetrów’’ — mierzyła i opisywała Zuzanna.

Kobieta była w swoim żywiole. Wypieki na jej twarzy świadczyły o tym, że jest podekscytowana znaleziskami.

Praca po raz kolejny okazała się dla niej wybawieniem. Zajmując się inwentaryzacją nie myślała o zdradzie narzeczonego i zerwanych zaręczynach. Jej serce biło równym rytmem, a oczy błyszczały z ekscytacji.

‘’Waga korka wynosi niecałe trzydzieści gram’’, dopisała.

Zuzanna odłożyła srebrny przedmiot na półkę, po czym spojrzała na zegarek. Zbliżała się pora lanczu.

— Czas na małą przerwę — stwierdziła. — Muszę trochę ochłonąć. — I nie zastanawiając się długo, opuściła magazyn.

Zamknęła drzwi na klucz, który zostawiła w portierni i wyszła na kawę do pobliskiej knajpki.

Spacer zajął jej zaledwie kilka minut. Słońce przyjemnie grzało i wiał przyjemny lekki wietrzyk. Białe obłoki leniwie sunęły po błękitnym niebie. W powietrzu unosił się odurzający zapach kwitnących krzewów. Zuzanna kochała kwiaty i wiosnę. Była to jej ulubiona pora roku.

Pięć minut później weszła do kawiarni „U Bogusi”, która znajdowała się w jednej z kamienic w rynku. Budynek w stylu secesyjnym o jasnej elewacji i ciemnych oknach miał bogato zdobione balkony. Oprócz kawiarni w oficynie znajdowała się również księgarnia i kwiaciarnia.

Kiedy Zuzanna weszła do środka, okazało się, że wewnątrz kłębił się całkiem spory tłum ludzi, jak na tak mały lokal. Dziesięć stolików przykrytych zostało białymi obrusami. Na każdym stał wazon ze świeżymi tulipanami i słoik ze świeczką. Jasne ściany kontrastowały z ciemnym barem i czarną podłogą, wyłożoną dużymi kaflami w różnych odcieniach hebanu, z których ułożono mozaikę.

Jednak miejsce to miało w sobie coś, coś sprawiało, że chciało się wejść i spróbować tego, co się w nim serwuje, bo w powietrzu unosił się aromatyczny zapach świeżo parzonej kawy i domowego ciasta.

Taki zapach kojarzył się Zuzie z wakacjami u dziadków. Babcia Stasia piekła wyśmienicie, a smak jej sernika i ciasta ze śliwkami kobieta pamiętała do dzisiaj. Mimo, że babcia zmarła kilka lat temu, wspomnienia jej wypieków wciąż były żywe i wracały za każdym razem, gdy Zuzanna przekraczała próg cukierni albo, jak w tym przypadku, kawiarni.

Dziewczyna rozejrzała się i dostrzegła przy jednym ze stolików trzech mężczyzn w średnim wieku w garniturach, którzy rozmawiali o czymś ze sobą z ożywieniem, popijając przy tym kawę z dużych, tekturowych kubków. Obok nich leżały skórzane teczki takie jakie nosili adwokaci albo urzędnicy. Dwie młode, ładne kobiety w dopasowanych pastelowych kostiumach, siedziały przy stoliku obok okna, jednocześnie popijając kawę i pisząc coś na swoich smartfonach.

Bliżej wejścia siedziały trzy nastolatki ubrane w, dopasowane jeansy, pastelowe podkoszulki i adidasy. Wszystkie miały długie włosy w kolorze blondu, głośno się śmiały, przeglądając jakieś kolorowe czasopismo. Przed każdą z nich stała szklanka z sokiem pomarańczowym i kawałek ciasta. Obok krzeseł leżały plecaki.

Za nimi przy stoliku siedział ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku, w szarym garniturze i rozmawiał przez telefon. Siedząca razem z nim młoda, rudowłosa kobieta miała znudzony wyraz twarzy i co chwila spoglądała na zegarek. Przed nią stał talerz z resztą sałatki. Przed mężczyzną tylko filiżanka kawy, a on był tak pogrążony w rozmowie, że chyba zapomniał o swojej towarzyszce.

Zuzanna lubiła obserwować ludzi i zgadywać, kim są oraz o czym myślą. Stwierdziła, że mężczyźni przy w głębi sali to biznesmeni rozmawiający o interesach. Trzy blondynki to uczennice, które zrobiły sobie przerwę między zajęciami, a para przy oknie to małżeństwo. Oboje mieli, bowiem obrączki i takie same srebrne bransoletki na lewych dłoniach.

Zuzanna podeszła do kontuaru i zamówiła kawę z karmelem i miodem, jej ulubioną. Usiadła przy barze.

Zamyślona wyglądała właśnie przez okno, gdy nagle ktoś ją potrącił, przez co jej torebka upadła na podłogę.

Kobieta odwróciła się z niezadowoleniem.

— Proszę uważać! — rzuciła i nachyliła się, sięgając po torebkę.

— Bardzo panią przepraszam. — Kajał się przed nią, przestępując z nogi na nogę, chudy okularnik w szarym swetrze w romby i czarnych spodniach zaprasowanych w kant. Włosy w kolorze świńskiego blondu miał zaczesane do tyłu i wysmarowane jakimś mazidłem, przez co wyglądały jak przetłuszczone.

Uśmiechnął się do Zuzanny, ukazując metalowy aparat na zębach.

— Co taka piękna kobieta robi sama? — dopytywał się, gapiąc się przy tym na długie, szczupłe nogi Zuzanny i oceniając zawartość jej dekoltu.

Przez twarz dziewczyny przebiegł cień irytacji i, tłumiąc gniew, odparła:

— A, co pana to obchodzi? Proszę dać mi spokój i iść sobie! — Mówiąc to, odwróciła się w stronę baru. W spławianiu nachalnych mężczyzn była ekspertką. Uśmiechnęła się do siebie.

— Może w ramach przeprosin da się pani namówić na kawę? — Nie odpuszczał okularnik, a jego gorący oddech owiał szyję Zuzanny.

Kobieta wzdrygnęła się i odwróciła w stronę ulizanego. Wyraz jej twarzy nie wróżył nic dobrego. Niebieskie oczy pałały złością.

— Nie, dziękuję! — rzuciła krótko odgarniając włosy. — Jestem bardzo zajęta i nie mam czasu na randki. Przykro mi, ale muszę już iść! — odparła i nie czekając na reakcję okularnika, poderwała się ze stołka niczym spłoszona antylopa i wybiegła z kawiarni.

Dopiero, gdy wchodziła do muzeum, przypomniała sobie, że nie zabrała kawy, która została na ladzie.


***


Po nieudanym wyjściu na kawę Zuzanna spędziła w pracy jeszcze cztery godziny, po czym obolała od ciągłego siedzenia za biurkiem, przeciągnęła się, a potem wyłączyła komputer i opuściła magazyn.

Pożegnawszy się z portierem, u którego zostawiła klucz, wyszła z muzeum. Odetchnęła świeżym powietrzem i wolnym krokiem ruszyła w stronę domu.

‘’Ta praca, choć dopiero ją zaczęłam, niedługo mnie wykończy. Ale przynajmniej dzięki niej nie myślę o Mateuszu, więc to jest już jakiś plus tego zajęcia’’, pomyślała.

W domu Zuzanna odświeżyła się i zjadła obiad z ciocią Adelą, po czym odpoczywała, czytając książkę.

Wieczorem zadzwoniła do mamy, informując ją, że radzi sobie świetnie, a później rozmawiała jeszcze pół godziny na Zoomie z Pauliną.

— Cześć, jak sobie radzisz? — zagaiła Paula, kiedy tylko udało im się połączyć.

Przyjaciółka miała długie czarne włosy i zielone oczy. Była w wieku Zuzy, razem chodziły do podstawówki. Rzadko kiedy się rozstawały, a rodzina i znajomi często śmiali się nazywając je „papużkami-nierozłączkami”, bo zawsze kiedy gdzieś się pojawiały były razem.

— Dobrze, chyba wszystko zmierza ku lepszemu — stwierdziła z uśmiechem Zuzanna i upiła łyk herbaty z kubka. — Choć zdarzają się chwile, kiedy wszystko wraca i wtedy chce mi się płakać… — Mówiąc to, zrobiła usta w podkówkę.

— To normalne. Byliście razem tyle czasu, ale jesteś twardą babką. Poradzisz sobie. — Paula starała się podnieść ją na duchu. — A ten gamoń Mateusz zrozumie, co stracił.

— Widziałaś go, wiesz co u niego? — zainteresowała się wbrew sobie Zuzanna.

Paula pokręciła głową.

— Nie, ale wiem od Klaudii, jego siostry, że nadal spotyka się z tą całą Sylwią. Nie masz co po nim płakać. Lepiej, że pokazał swoją prawdziwą naturę teraz niż miałoby się to stać po ślubie — stwierdziła z przekonaniem.

— Może masz rację. Tylko, czemu tak boli? — Zuza skrzywiła się, jakby zjadła cytrynę.

— Kochałaś go. Był miłością twojego życia. Wiadomo, że złamane serce goi się powoli i na wszystko potrzeba czasu, ale jestem przekonana, że jeszcze znajdziesz tego jedynego, a Mateusz zda sobie sprawę, ile stracił. — Paulina pokiwała głową z przekonaniem i posłała jej krzepiące spojrzenie.

— Dzięki za wsparcie. Wiele to dla mnie znaczy. Ciocia Adela powiedziała mi to samo, więc pewnie coś w tym jest… — Uśmiechnęła się z przekąsem Zuza. — Na szczęście praca pochłania mnie w takim stopniu, że nie myślę o niczym innym jak o inwentaryzacji zbiorów.

— A propos pracy. Jak ci idzie? Dużo skatalogowałaś rzeczy?

— Całkiem sporo, ale drugie tyle mnie jeszcze czeka. Na szczęście kustosz trochę odpuścił i już mnie tak ostentacyjnie nie podrywa — zaśmiała się.

— No właśnie ten Tomasz ci się nie podoba? — Paula puściła jej oczko.

— No coś ty! — obruszyła się Zuza. — To w ogóle nie jest mój typ. Poza tym w jego towarzystwie czuję się nieswojo i nie wiem czym jest to spowodowane. Jest uprzejmy i kulturalny, ale czasem patrzy na mnie takim wzrokiem jakby znał wszystkie moje myśli. To bardzo nieprzyjemne uczucie. — Mówiąc to, aż się wzdrygnęła.

— Może to i lepiej. Romanse w pracy to tylko komplikacje. Nie uwierzysz, ale Hubert mój szef chce, żebym z nim pojechała w delegację. Podobno ma podpisać umowę z jakiś kontrahentem z Niemiec i potrzebny mu tłumacz. Uważa, że będę się najlepiej nadawała, bo mam największe doświadczenie w firmie. Co o tym myślisz? — Paula nachyliła się w stronę monitora, aż jej bujne loki opadły na twarz, przez co musiała je odgarnąć.

Zuza zastanowiła się chwilę, po czym odparła z pozoru lekkim tonem:

— Jeśli to tylko propozycja zawodowa, to nie masz się czego obawiać. Podrywa cię?

Paula roześmiała się głośno, niemal powstrzymując parsknięcie.

— Jeszcze by tego brakowało. Nie, chyba… — dodała niepewnie, jakby się nad czymś zastanawiając.

— A jednak chyba jest coś na rzeczy, prawda? — Zuzka spojrzała na nią z zaciekawieniem.

— Czy mówienie kobiecie komplementów to podryw? — spytała ją Paula, rumieniąc się nieznacznie, jednak nie uszło to uwadze przyjaciółki, która aż podskoczyła na łóżku.

Jednak szybko przywołała się do porządku i spokojnym, opanowanym tonem odparła ważąc słowa:

— Wiesz, zależy jakie to komplementy i jak na ciebie patrzy, gdy z tobą rozmawia. Jeśli rozbiera cię wzrokiem i oblizuje usta to na pewno chce cię przelecieć. — Zuza uśmiechnęła się szeroko.

— Absolutnie! Nic takiego nie ma miejsca! Hubert to typowy playboy. Zachowuje się tak przy każdej atrakcyjnej kobiecie. A ja nie jestem jakimś wyjątkiem… — zapewniła ją, jednak jej ton sugerował, że coś jednak jest na rzeczy.

— Jak nie chcesz to nie mów, ale przede mną nie musisz nic ukrywać. — Zuzka prezentowała iście anielską cierpliwość.

— Wrócimy do tej rozmowy po moim powrocie z tej przeklętej delegacji — obiecała jej Paulina, a potem spojrzała na zegarek. — Muszę kończyć!

— Też powinnam się już kłaść spać, bo jutro znowu czeka mnie ciężki dzień. Trzymaj się kochana! — Mówiąc to, posłała jej buziaka, a potem, kiedy Paula się pożegnała, rozłączyła się.

Rozmowa z przyjaciółką poprawiła jej nastrój. Zuza czuła, że wszystko zaczyna wracać do normalności.

‘’Może jeszcze będę szczęśliwa?’’, pomyślała z nadzieją.

Z tą myślą wyłączyła laptopa, zgasiła lampkę i położyła się spać.

Rozdział 4

Dni mijały leniwie, jeden podobny do drugiego. Inwentaryzacja zbiorów szła zgodnie z planem. Kwiecień przeszedł w maj. Rozbiło się coraz cieplej i zieleniej. Również w sercu Zuzanny zachodziły zmiany. Powoli zapominała o Mateuszu, zajęta codziennymi sprawami nie myślała o tym, co było złe. Po pracy zwykle czytała albo szła na spacer do parku. Czasem zabierała ciocię Adelę, a częściej wychodziła gdzieś sama. Taka samotność nie była przykra. Zuza czuła, że dzięki tym chwilom dochodzi do równowagi, a jej życie zaczyna wracać na właściwe tory.

I wszystko pewnie toczyłoby się swoim rytmem, gdyby miesiąc później Zuzanna nie dokonała intrygującego odkrycia podczas inwentaryzacji zbiorów znajdujących się w magazynie muzealnym.

Na dnie jednego z pudeł znalazła dziwnych kształtów wazon z dopasowanym wieczkiem. Był pękaty i dość spory. Na oko miał jakieś dwadzieścia kilka centymetrów wysokości i z dziewięć szerokości. Wykonany był z porcelany.

Wzorki na wazonie — tajemnicze esy floresy w połączeniu z przerażającą, dziwną twarzą znajdującą się na wieczku budziły grozę. Wazon był czarny, a upiorna, blada twarz z czerwonymi, żarzącymi się oczami miała otwarte usta, jakby krzyczała.

Zuzanna wzdrygnęła się i, próbując opanować narastający niepokój, pociągnęła za wieczko wazonu, chcąc go otworzyć.

Pociągając z całej siły, udało jej się odkorkować upiorny wazon. Ze środka wydostał się szary dym i powoli rozpłynął się w powietrzu.

Poczuła zapach jakby kadzidła i jeszcze czegoś, stęchlizny, rozkładających się zbutwiałych liści i kurzu.

Po raz kolejny wzdrygnęła się i, robiąc krok w tył, potknęła się o wystającą z kartonu żelazną szablę.

Szabla upadła na podłogę z głośnym brzękiem.

Przestraszona Zuzanna upuściła wazon, który rozpadł się na kawałki.

Wpatrując się w osłupieniu w skorupy leżące na ziemi, mruknęła:

— Niech to szlag! Już nie da się posklejać tego wazonu. Czego ja się tak przestraszyłam? — Wzruszyła ramionami. — Przecież to zwykły wazon, fakt, może trochę dziwny, ale to tylko wazon. Nie ma się, czym przejmować. Mam tylko nadzieję, że kustosz nie potrąci mi z pensji za zniszczenie eksponatu — zmartwiła się, obawiając, że Marczakowski może ją przez to zwolnić.

Póki co nie zamierzała mu o niczym mówić i postanowiła, że powie mu o tym, gdy trafi na odpowiedni moment. Schyliła się i zaczęła zbierać skorupy z podłogi.

Ocalało jedynie wieczko z upiorną twarzą.

Zuzanna znów poczuła nieprzyjemny dreszcz, a dziwne, czerwone oczy hipnotyzowały kobietę, która nie mogła odwrócić od nich wzroku.

Poczuła, jakby ją te straszne oczy chciały wessać do środka. Zakręciło jej się w głowie, a serce niemal zamarło ze strachu.

I nagle wciągnęła ją czarna otchłań.

Przerażona Zuzanna zemdlała po raz pierwszy w życiu.


***


— Halo?! Pani Zuzanno?!

Usłyszała jakby z oddali zaniepokojony, męski głos.

Z trudem otworzyła oczy i jak przez mgłę dostrzegła pochylającego się nad nią kustosza.

Mężczyzna wyglądał na zdenerwowanego i wachlował siebie, i ją swoją dużą, kraciastą biało-niebieską chusteczką.

— Dobrze się pani czuje? — zapytał z troską, widząc, że się ocknęła.

Zuza powoli i z wysiłkiem usiadła i poczuła, że kręci jej się w głowie. Czarne mroczki wirowały jej przed oczami. W ustach jej zaschło, a w głowie miała pustkę. Zdezorientowana pomasowała się po potylicy i syknęła z bólu. Upadek sprawił, że omal nie rozbiła sobie głowy o kamienną podłogę.

— Co się stało? — spytała niewyraźnie.

— Zemdlałaś — wyjaśnił kustosz i szybko się zreflektował. Przypomniał sobie jednak, że nie byli na ‘’ty’’. — Znalazłem panią bladą, leżącą na podłodze.

Mężczyzna był cały roztrzęsiony. Ręce mu drżały, a krople potu perliły się na jego czole.

— Nic pani nie jest? — dopytywał, uważnie się jej przyglądając i przekrzywiając głowę, przez co Zuza poczuła się, jakby była brudna na twarzy.

— Trochę boli mnie głowa. Nie wiem, co się stało. Po raz pierwszy mi się to zdarzyło — wyjaśniła niepewnie, zastanawiając się jak wybrnąć z tej sytuacji.

— Może wezwać pogotowie? — Kustosz już wyciągał telefon, gdy Zuzanna powstrzymała go, mówiąc:

— Nie, naprawdę nic mi nie jest — zapewniła. — Pójdę do domu odpocząć i jutro będę jak nowo narodzona. — Uśmiechnęła się, starając być bardziej przekonującą.

Nie lubiła szpitali i za nic w świecie nie chciała się tam znaleźć. Kojarzyły się jej z zapachem lizolu i śmiercią. Od kiedy babcia zmarła Zuzanna unikała szpitali jak diabeł święconej wody, bo kojarzyły się jej z przykrymi doświadczeniami, cierpieniem i bólem. Wciąż pamiętała bladą, wychudzoną twarz babci i jej pomarszczone, niemal sine dłonie. Strasznie przeżyła jej odejście, wcześniej odwiedzając ją niemal codziennie i obserwując, jak gaśnie w niej życie.

— To, chociaż odwiozę panią do domu — zaoferował się dyrektor Marczakowski, wyrywając ją z zamyślenia. — Nie może pani iść pieszo w takim stanie — przekonywał.

— Dobrze, dziękuję panu — zgodziła się, choć zrobiła to niechętnie.

Ale trzeba było schować dumę do kieszeni i czasem pozwolić sobie pomóc. To była właśnie jedna z takich chwil.

Kustosz pomógł jej wstać, po czym oboje opuścili magazyn.

Żadne z nich nie zwróciło uwagi na to, że skorupy tajemniczego wazonu rozpłynęły się w powietrzu i została po nich tylko woń stęchlizny i rozkładu, i że Zuzanna zupełnie przypadkowo wypuściła na wolność demona.


***


Adela zaniepokojona omdleniem Zuzanny nie odstępowała od jej łóżka ani na krok. Nie pomogły zapewnienia, że już dobrze się czuje i, że właściwie to nic jej nie jest.

Dziewczyna obawiała się, że ciotka rozchoruje się, gdy tak będzie się nią przejmowała. W końcu po dwudziestym zapewnieniu przez Zuzkę, że dobrze się czuje, krewna wreszcie wstała z krzesła.

— W takim razie prześpij się, kochanie. Odpoczynek jest ci teraz bardzo potrzebny. Później przyniosę ci rosołu z lanymi kluseczkami własnej roboty — powiedziała nim wyszła z pokoju.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.33
drukowana A5
za 40.45