E-book
5.88
drukowana A5
57.52
Anioł na huśtawce

Bezpłatny fragment - Anioł na huśtawce

Objętość:
379 str.
ISBN:
978-83-8155-616-3
E-book
za 5.88
drukowana A5
za 57.52

Trzydzieści lat wcześniej

Ciężkie, ołowiane chmury przecięła błyskawica, rozdzierając niebo na połowę. Z oddali słychać było odgłosy piorunów tak potężnych, aż zatrzęsła się od nich ziemia. Było to w ostatnim miesiącu roku — grudniu. Starzy ludzie opowiadali, że jeśli burza rozpęta się w miesiącu przyjścia Pana, ziemię przedtem nawiedzi demon zła w postaci wojny albo jeszcze innej plagi. Nie wróżyło to nic dobrego. Wystraszeni ludzie siedzieli w swoich domostwach, a bardziej bogobojni, wystawiali święte obrazy w oknach, by strzegły ich przed groźnym żywiołem, który przybierał różne formy. Najpierw rozszalał się wiatr, który przeszedł w złowrogi huragan i wyłamywał z korzeniami potężne drzewa, rzucając nimi jak zapałkami na domostwa, drogi i pola, zmiatając z powierzchni wszystko, co mu zawadzało po drodze. Z wezbranych rzek wypłynęły wody. Morze pod naporem huraganu rozszalało się na dobre. Wysokie fale zalały pobliskie miasta i wioski. Ci, którzy nie zdążyli wrócić do domu, zginęli w jego odmętach. Stanęły zakłady pracy, został wstrzymany ruch na drogach komunikacji. Strach padł na wielkich tego świata, którzy poza mamoną, nie znali innego zajęcia. Teraz zaczęli się bać o swój dobytek i większe skarby, które pod wpływem tak potężnych sił natury, nie przedstawiały żadnych wartości. Mimo że okres przypadał na zimę, ociągała się z przyjściem, choć dzieci z niecierpliwością na nią czekały. Z noskami przylepionymi do szyby wyglądały jak małe, niewinne cherubiny. Wreszcie ich cierpliwość i wiara zostały wynagrodzone, a gorliwe modlitwy dorosłych, zostały wysłuchane przez Boga. Szare chmury gdzieś odeszły, wiatr ustał, świeżo spadły śnieg przyoblekł ziemię w białą szatę. Mróz zamroził wszystkie wody, a na szybach, jak na jedwabnych gobelinach, namalował przepiękne wzory, które pochodziły od samego Stwórcy — Pana Wszechświata. Aby ludzie należycie przywitali swego Pana, Bóg wysłał na Ziemię swych Aniołów, aby rozgłosiły wieść, że wkrótce nadejdzie Ten, który miał przyjść, by mogli należycie się przygotować na Jego spotkanie.

Na jednym z obłoków usiadł Anioł, a po chwili dosiadł się do niego drugi. Rozwinęły swe skrzydła i wzniosły się najpierw nad polami i lasami, aż w końcu zatrzymały się nad siedliskami ludzi. Omijały tylko wysokie kominy, z których unosił się szary dym, jakby nie chciały osmalić sobie skrzydeł. Zapragnęły poznać zwyczaje ludzi i postanowiły przyjrzeć się im z bliska. Zatrzymały się nad niewielką kamienicą, gdzie w każdym oknie odbijały się kolorowe, wiszące na choinkach bombki. Spłynęły z obłoku na ziemię i przeobraziły się w ludzkie postacie.

I przez jakiś czas postanowiły wśród nich zamieszkać.

1

Na widok leżącego na ławce mężczyzny, młoda kobieta zatrzymała się zdziwiona. Była pewna, że to nikt znajomy z widzenia. Miała na myśli zbieraczy puszek i butelek po piwie. Naprzeciw niej szli dwaj młodzi i wysocy mężczyźni w czarnych mundurach z żółtymi napisami na plecach Straż Miejska. Tych znała z widzenia. Każdego ranka i późnym wieczorem patrolowali okolicę śródmieścia, jak i park, który był chlubą jej miasta Radomia. Nosił miano Tadeusza Kościuszki, ale i Fryderyk Chopin znalazł tu swój kącik, gdzie stało jego popiersie, a nawet od niedawna Jan Kochanowski ze swoją ukochaną córeczką, Urszulką, znaleźli swoje miejsce przy wejściu do parku. Schowała się za opasłym drzewem kasztanowca i postanowiła poczekać, aż odejdą. Mężczyźni zatrzymali się jednak przy ławce tak samo zaciekawieni jak ona. Jeden z nich szturchnął w ramię leżącego, który spał w najlepsze, nieświadomy ich obecności i całego otoczenia.

— Ej, ty, wstawaj! — Ten sam mężczyzna położył rękę na ramieniu śpiącego, które bezwładnie zwisało z ławki i potrząsnął nim wielokrotnie, ale bez rezultatu.

— Zostaw go, niech śpi. Pewnie balangował całą noc, a teraz odsypia — odezwał się drugi. — Na menela, to on mi nie wygląda. Kiedy się obudzi, pewnie odczuje dolegliwości w kościach. To może oduczy go spania na ławce, jeśli wcześniej nie zamarznie — dodał z krzywym uśmiechem.

— A jeśli coś mu się stało? — zapytał pierwszy z niepokojem.

— Przecież widzisz, że normalnie oddycha.

— Niby tak, ale sam widzisz, jak to wygląda. Włóczęgostwo nie jest mile widziane w naszym mieście. Co na to powiedziałby nasz szef?

— Od kiedy to stałeś się takim służbistą? Za godzinę kończymy służbę. Masz ochotę użerać się z jakimś pijakiem? Pisanie protokołu, pewnie trwałoby do południa. Ja się na to nie piszę, stary! — Rozłożył ręce w stanowczym geście, ucinając rozmowę.

— Właściwie, to masz rację. Nie jest szkodliwy dla otoczenia. Wracajmy na posterunek.

Stróże prawa poszli wreszcie w swoją stronę. Kobieta śmiało podeszła do leżącego i zatrzymała się przy ławce, patrząc na niego z góry. Różnił się od meneli, których często spotykała w parku. Przede wszystkim, nie parował od niego alkohol, ani nie cuchnęło przesiąknięte uryną ubranie. Usiadła na skrawku ławki i spoglądała na niego z coraz większym zainteresowaniem. Był ubrany w błękitne dżinsy, które sprawiały wrażenie mocno spranych i taką samą bluzę, spod której wystawała biała, bawełniana koszulka. Białe adidasy uzupełniały jego skromną, ale czystą garderobę. Sprawiał wrażenie, jakby wyszedł z kubłem śmieci, które zamierzał opróżnić i zaraz wrócić do domu, bo jak na tę porę roku był za lekko ubrany. Pies, którego kurczowo tuliła do swojej piersi, cicho zaskomlał.

— Zupełnie o tobie zapomniałam, Beziku — zwróciła się pieszczotliwie do psa, którego nadal trzymała na rękach, aby nie zdradził ich obecności. Kiedy mężczyźni zniknęli z zasięgu jej wzroku, wypuściła go z rąk. Pies zazwyczaj odbiegał od niej, szukając czegoś w krzakach albo gonił za znajomą suczką, która szła obok swojego właściciela, ale tym razem było inaczej. Bezik przykucnął obok jej stóp i wlepił zaciekawione oczy w śpiącego mężczyznę.

— Widzę, że ten pan także zwrócił twoją uwagę. — Podobnie jak pies, nie spuszczała wzroku z rozciągniętej na ławce postaci. Przyciągała ją niczym magnes, bo widok był rzeczywiście niecodzienny.

— Dziwi mnie, że nie przeszkadza mu przejmujące zimno i twarda ławka — powiedziała współczującym głosem bardziej do siebie lecz pies cicho zaskomlał, jakby zrozumiał intencję swojej pani.

— Pomijam już aspekt jego dyskomfortu, bardziej mnie zastanawia fakt, że kiedy szliśmy tą alejką jeszcze kwadrans temu, jego tu nie było, jakby spadł z nieba. — Kobieta uśmiechnęła się na samą myśl, która była wytworem jej wyobraźni, jak obcy spada jej pod nogi, a potem siada na ławce i zasypia, ignorując jej obecność.

Mężczyzna poruszył się, a potem jego przytomne spojrzenie zetknęło się z jej zaciekawionym wzrokiem. Spróbował się poruszyć, ale leżąca pozycja uniemożliwiała mu swobodę ruchów. Najpierw podniósł zwisającą rękę, która musiała mu ścierpnąć, dopiero po chwili usiadł wygodniej, opuszczając nogi na ubitą w tym miejscu ziemię. Drugą ręką dotknął głowy i zaraz stęknął.

— Moja głowa… — westchnął żałośnie — Gdzie ja jestem? — zapytał zdezorientowany, rozglądając się wokoło.

Głos miał lekko chropowaty, jakby nie zbudził się jeszcze ze snu, ale o ciepłej barwie.

— Chodzi ci o nazwę miasta czy miejsce, w którym się znalazłeś? — zapytała z uśmiechem, który nie schodził jej z ust, choć widok nie był zabawny, ale sytuacja raczej rzadko spotykana. — Spanie na twardej ławce o tej porze roku, to raczej ewenement, jakbyś nie mógł przespać się w swoim łóżku, we własnym domu. — Nie zamierzała być niegrzeczna, ale ciekawość zżerała ją od środka, dlatego postanowiła kontynuować rozmowę z nieznajomym mężczyzną, który rozglądał się z zaciekawieniem wokoło. Dopiero po długiej chwili jego wzrok spoczął najpierw na niej, a potem wzniósł oczy w błękitne niebo, które było upstrzone białymi, pierzastymi chmurkami, jakby z którejś właśnie spadł.

— To, gdzie ja jestem? — zapytał, spoglądając znowu na nią.

Zanim mu odpowiedziała, spojrzała w jego oczy i wpadła z kretesem po same brzegi babskiej ciekawości. Gapiła się w jego oczy z natręctwem, które było z pewnością niegrzeczne, ale i pełne podziwu dla ich szczególnego wyglądu. Jego oczy były niebieskie w otoczce ciemnych rzęs i brwi, i niesamowicie błyszczały. Były czyste jak górski potok, w którym przeglądało się błękitne niebo. Rysy twarzy miał regularne. Szerokie czoło przysłaniała opadająca grzywa jasnych, lekko skręconych i trochę przydługich włosów, nos prosty z delikatnymi nozdrzami i lekko wystające kości policzkowe nadawały jej ciekawy wygląd. Na jej oko, miał trzydzieści lat, ale kiedy się uśmiechał, jego poważny wyraz twarzy łagodniał. Był to raczej półuśmiech, powściągliwy, nieudawany, niechcący zrobić na kimś specjalnego wrażenia. Teraz zrozumiała, gdy ktoś o kimś mówił: miał anielski uśmiech. To powiedzenie pasowało do niego w sam raz, jak ulał, jakby powiedziała jej świętej pamięci matka. Pięknie ukształtowane usta w uśmiechu pokazywały zdrowe zęby o olśniewającej bieli jak u gwiazdora filmowego minionej epoki. Była nim oczarowana jak żadnym mężczyzną na świecie, bo musiała przyznać, że był niezwykle przystojny i pociągający. I to także było dziwne i bardzo zaskakujące. Nigdy wcześniej nie doznała tak radosnego uczucia i przyśpieszonego bicia serca jak na jego widok.

— Jesteśmy w parku miejskim, w samym środku miasta Radomia. Niewiele brakowało, aby zgarnęła cię Straż Miejska — nieświadomie powiedziała mu na: ty. Może była zbyt bezpośrednia, ale i sytuacja była niecodzienna, postanowiła darować sobie zasady savoir vivre.

— Dlaczego? — zapytał, przyglądając się jej z zainteresowaniem.

— Bo spanie na ławce w najzimniejszej porze roku, raczej nie jest w zwyczaju moich ziomków — odparła wyjaśniająco.

— A dla… czego mnie nie zgarnęli? — przeciągał sylaby rozespanym głosem, marszcząc brwi, które łączyły się u nasady nosa, tworząc ciemny łuk.

— Pewnie dlatego, że smacznie spałeś i nie byłeś groźny dla otoczenia.

— Rozumiem. A ty, skąd się tu wzięłaś? — zapytał, patrząc jej w oczy, które sięgnęły dna jej duszy, bo pod jego wzrokiem poczuła się maleńka i całkiem bezbronna.

Musiała przyznać, że w takiej sytuacji znalazła się po raz pierwszy. Zaskoczył ją widok mężczyzny, który nie pasował do tego miejsca o tej porze roku. W parku najczęściej można było zobaczyć bezdomnych, którzy z własnej głupoty opuścili swe domy albo zostali z nich wypędzeni z powodu swoich słabości, których najczęściej był nadużywany alkohol. A być może, przedłużające się bezrobocie spowodowało, że staczali się na margines społeczny, bo zabrakło im cierpliwości i woli walki w poszukiwaniu pracy. Rodzina pozbywała się takich czarnych owiec, których się wstydziła. Powoli stawali się martwi za życia, zajmując listę bezdomnych wyrzutków, zwiększając tym samym skalę bezrobocia w kraju. Ale wśród nich były i wyjątki, którzy zaufali spekulantom i stracili cały majątek swego życia, a co najważniejsze, dom i rodzinę. Ale tych była znaczna mniejszość.

— Codziennie spacerujemy tą alejką z Bezikiem, moim psem — odparła wyjaśniająco, wyrywając się z zamyślenia.

— Jak masz na imię? — zapytał.

Czuła, że nieodparcie przyciągała ich ciekawość wzajemnego poznania. Ją bardziej interesowała jego bezradność i prawdziwy powód, dla którego się znalazł w parku, w środku zimy, będąc ubranym jak na wiosnę. Mimo że nadal siedział, zauważyła po długich nogach, że był wysoki, a jego ramiona szerokie. Głowa pasowała do reszty, podobnie jak jego ręce o długich palcach i kształtnych, i czystych paznokciach.

— Nika, od Weroniki — odparła, nie spuszczając z niego badawczego wzroku, które ześlizgiwało się po nim z ogromną ciekawością. Kim jesteś? Pytała go w myśli.

— Masz piękne imię.

Jego głęboki o ciepłej barwie głos pasował do niego.

— Dziękuję. Nigdy bym nie przypuszczała, że moje imię zrobi na kimś takie wrażenie. Jest całkiem zwyczajne i rzadko teraz spotykane — odparła, nie spuszczając z niego wzroku.

— Stare imiona są piękne i wartościowe, bo coś znaczą — wymawiając te słowa, pochylił głowę, a potem spojrzał w niebo, które porażało jasnym błękitem, rozświetlonym rąbkiem słońca, które wzeszło nieco wyżej i odbijało się od białego śniegu, który mienił się złocistą poświatą.

— A ty masz jakieś imię? — zapytała, nie mając pojęcia, dlaczego zachowuje wobec niego zbytnią śmiałość. Nigdy przedtem nie pozwalała sobie na poufałość z dopiero co poznanym nieznajomym. Z natury była zamknięta w sobie. Nieoczekiwana śmierć rodziców spotęgowała w niej jeszcze większe uczucie osamotnienia. Tylko praca dawała jej satysfakcję, bo ją lubiła i znała się na niej jak mało kto. Potrafiła rozwiązać prawie każdy problem komputerowy, szczególnie, kiedy zawieszały się przed końcem miesiąca w okresie sprawozdań. Nie potrafiła jednak należycie zadbać o siebie. Oni to zauważali i doceniali, ale jej nie zależało zbytnio na ich opinii. Nie interesowało ją latanie po sklepach, po wyprzedażach za ciuchami albo modnymi butami. Przestała odwiedzać fryzjera, dlatego zapuściła włosy i dla swojej wygody związywała je z tyłu głowy w kucyka. Zaniechała też towarzyskich spotkań, ignorowała spojrzenia zainteresowanych nią kolegów, a na ich jawne propozycje za każdym razem odpowiadała odmownie. Nie czuła potrzeby, aby się z nimi bliżej zaprzyjaźniać. Do dzisiaj…

— Nie pamiętam…

Przez chwilę zapomniała, o co go zapytała. Z trudnością otrząsnęła się z zauroczenia.

— Jak to, nie pamiętasz? To trochę dziwne nie pamiętać swego imienia. Nawet nie śmiem zapytać, skąd pochodzisz, bo pewnie odpowiedziałbyś, że spadłeś z nieba — zażartowała z kpiącym uśmiechem.

— Tam, skąd pochodzę, pewnie nie zadają tyle pytań — roześmiał się rozbawiony tym razem nieco szerzej, a wraz jego ustami śmiały się jego piękne oczy.

Gdyby umiała malować, natychmiast poprosiłaby, aby jej pozował. Przy nim wyglądała jak szara mysz w bezbarwnej czapce, starej kurtce i w butach na niskich podeszwach, które zakładała dla wygody na spacer z Bezikiem.

— Wybacz mi. Chodzę tędy od wielu lat, nawet w ciągu dnia wiele razy spacerujemy z Bezikiem, a dopiero dzisiaj cię spotkałam. Czy to nie dziwne? — Za wszelką cenę starała się podtrzymać rozmowę, by poznać go bliżej.

— Możliwe. Mieszkasz w pobliżu? — Wstał, chcąc rozprostować kości, rozcierając przy tym zmarznięte dłonie, jednocześnie tupiąc nogami, jakby tym sposobem chciał przywrócić im właściwe krążenie.

— Niedaleko. Jesteś zmarznięty i pewnie głodny, więc zapraszam do siebie — powiedziała i wyciągnęła do niego rękę, którą skwapliwie chwycił. W drugiej ręce trzymała smycz, na końcu której dreptał posłusznie Bezik. Choć poznali się przed chwilą, zaufała mu. Ten fakt też był dla niej szokujący, bo z reguły nie ufała nikomu, a w szczególności dopiero co poznanemu mężczyźnie. Ale on był inny, natychmiast wzbudził w niej instynkt niesienia pomocy bliźniemu. Wyglądał na bezbronnego i nieszkodliwego mężczyznę.

Ujął jej dłoń i zamknął w swojej, która była niezwykle delikatna. Poczuła tę miękkość nie tylko w jego dłoniach, ale, przede wszystkim, w oczach, a właściwie emanowała z jego wnętrza, i w przechyleniu głowy, kiedy patrzył na nią i słuchał jej głosu. Chwyciła ją i pomogła wstać. Miała rację. Nieznajomy był wysoki i znacznie ją przewyższał. Musiała unieść wysoko głowę, żeby spojrzeć mu w oczy, które patrzyły na nią z ufnością i otwartością. Jakby chciały jej powiedzieć:

— Nie bój się mnie.

I uwierzyła mu. Już o nic nie zapytała, zastanawiała się tylko, czy sprzątnęła reszki ze stołu po wczorajszej kolacji i czy zaścieliła swoją kanapę. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że może być niebezpiecznym wariatem albo zbiegłym więźniem. Był uosobieniem dobra. Wyczuła je, zanim spojrzała mu w oczy. Miał nie tylko piękne rysy twarzy, ale dobrą twarz, może odrobinę za poważną. Nie musiała się zbytnio znać na charakterach ludzi, by nie zauważyć tak oczywistej prawdy. Szczególnie rzucały się w niej niesamowicie błękitne oczy, które prześwietlały ją na wskroś i hipnotyzowały. Ona też była przez niego obserwowana, dlatego idąc, opuściła głowę, by nie zauważył jej zaciekawionego spojrzenia, które były pełne cielęcego zachwytu. Nie umiała nawet tego wytłumaczyć, dlaczego była pod wielkim wrażeniem tego obcego, choć bardzo pociągającego mężczyzny. Przecież z takimi przystojniakami spotykała się codziennie w pracy, eleganckimi, czasem nadzianymi i o zbyt dużym ego. Niestety żaden z nich nie zrobił na niej takiego wrażenia, jak ten niezwykły nieznajomy. Nawet nie próbowała analizować swojego zachowania. Przez głowę przeleciała jej myśl o nowym postanowieniu, które sobie złożyła, że zrobi wszystko, by w tym Nowym Roku, który się zaczął, zmienić swoje dotychczasowe życie.

— Mieszkam w tej kamienicy. — Wskazała palcem na nieciekawy front starego budynku z czerwonej cegły, który stał w głębi podwórza po przeciwnej stronie jezdni. Miał dwa piętra, jedną klatkę schodową, spadzisty dach pokryty ceramiczną dachówką i kilka kominów. Wejściowe drzwi sprawiały wrażenie bardzo starych, ale i solidnych. Przez niektóre okna można było zobaczyć zapalone kolorowe światełka na choinkach, które miały stać jeszcze do Matki Boskiej Gromnicznej. Nika od śmierci rodziców nie ubierała świerkowego drzewka, tylko na komodzie stawiała niewielki stroik przybrany kolorowymi bombkami. Za to w oknach jej domu, na parapetach w kuchni i pokojach, stały kolorowe kwiaty: pelargonie, clivie i storczyki, które kiedyś były chlubą jej matki. Pielęgnowała je nie tylko z sentymentu, bo ją przypominały, ale dlatego, że były największą ozdobą jej domu. Pyszniły się teraz różnymi kolorami, bielą, żółcią z dodatkiem fioletu i różu, choć za oknem był mroźny styczeń, były ciepłym kontrastem dla zimnego, białego krajobrazu. Stały nie tylko w oknach, ale i na komodzie obok fotografii jej rodziców. Celowo pomyślała o kwiatach, by zanadto nie myśleć o nieznajomym, który zbytnio ją absorbował. Zadarła wysoko głowę, bo chciała zobaczyć wyraz jego twarzy. Mężczyzna z ogromną ciekawością przypatrywał się przejeżdżającym autobusom, osobowym samochodom i przechodniom, jakby to wszystko widział po raz pierwszy. W milczeniu doszli do krawężnika ruchliwej jezdni. Zatrzymali się na widok czerwonego światła. Przed nimi przejechało znowu auto osobowe i kilka autobusów. Kiedy włączyło się zielone światło sygnalizacji świetlnej, pociągnęła go ze sobą, w kilka minut dotarli do celu. Przed domem rosło drzewo, jego rozłożyste konary pokryte były niewielką warstwą białego, puszystego śniegu, który skrzył się teraz w słońcu niczym szlifowane diamenty. Wisiała na nim huśtawka, pamiętająca dobre czasy z jej dzieciństwa. Z desek zeszła już farba, a sznurki poczerniały od starości. Mimo to była jedynym radosnym akcentem tego niewielkiego podwórka.

— Dom pamięta chyba czasy twoich dziadków? — zauważył, przypatrując się budynkowi.

— A żebyś wiedział, że tak. Mieszkali tu moi dziadkowie, urodziła się moja mama, a potem ja.

— Nadal mieszkasz z rodzicami?

— Umarli kilka lat temu. Najpierw tata, a potem mama. Mieszkamy sami. Mam na myśli siebie i Bezika. Czasem odwiedza nas przyjaciel moich rodziców, doktor Zarzecki.

Mężczyzna przykucnął i z ufnością pogładził psa, który cicho zaskomlał, poddając się jego łagodnym ruchom ręki, i na znak aprobaty zamerdał niewielkim, puszystym ogonkiem.

— Zazwyczaj Bezik jest nieufny wobec nieznajomych — zauważyła zaskoczona.

— Widocznie mnie polubił.

— Na to wygląda.

Gdy podeszli pod klatkę, z kilku okien wyjrzały zaciekawione twarze jej sąsiadów. Nic dziwnego, prawie wszyscy byli już na emeryturze, a ich jedyną atrakcją było siedzenie w oknie i obserwowanie świata zewnętrznego, z którym coraz rzadziej mieli styczność. Dopiero latem wychodzili na spacery do pobliskiego parku.

Jej mieszkanie znajdowało się na parterze. Otworzyła kluczem zamek i zanim je uchyliła, zatrzymała się przed nim z niepewną miną.

— Tylko się nie przestrasz bałaganu. Zamierzałam posprzątać później, po spacerze z Bezikiem.

— Nie musisz przede mną się tłumaczyć. To twój dom.

— Nie spodziewałam się żadnej wizyty. Mieszkam od kilku lata sama, więc sprzątam, kiedy mam na to ochotę — wyznała szczerze.

— Przepraszam, że sprawiłem ci kłopot.

— Nie przepraszaj. Choć przyznaję, że niecodziennie zdarza mi się zapraszać nieznajomych do domu. Ale widocznie, zawsze musi być ten pierwszy raz. Proszę.

Mężczyzna wszedł do środka, nie ukrywając zdziwienia. Rozglądał się wokoło z zainteresowaniem, choć mieszkanie było urządzone na starą modłę, widać bardzo mu się podobało. Na korytarzu wisiało lustro, a pod nim stały niewielki stolik, na którym położyła klucze i niska szafka na buty, na której można było usiąść i swobodnie zasznurować obuwie, jak czynił to kiedyś jej ojciec. Odwiesiła swoje palto na wieszak i zaprowadziła go do pokoju. Kredens pełen kolorowej porcelany, okazała komoda, biblioteczka pełna książek, okrągły stół przykryty koronkowym obrusem, solidne krzesła z miękkimi oparciami oraz wiszący zegar były całym wyposażeniem pokoju. W oknach wisiały koronkowe firany, a na parapecie stały kolorowe kwiaty. Było ich wiele i od razu przyciągnęły uwagę nieznajomego. Pochylił się nad różowym storczykiem, muskał palcami delikatne płatki o oryginalnych kształtach, jakby obawiał się, że może je uszkodzić. Przez chwilę upajał się ich delikatnym, ledwie wyczuwalnym zapachem, a potem odwrócił się w jej stronę z uśmiechem. Był oczarowany jej małym ogródkiem, z którego była bardzo dumna.

— Podobają ci się moje kwiaty? — zapytała, odpinając Bezikowi smycz, który stał przy nim i dreptał w jednym miejscu, jakby zapraszał go do zabawy. — Nie wymagają zbytniej pielęgnacji, wystarczy ich czasem przyciąć i podlać raz w tygodniu, no i czasem użyźnić nawozem. Bezik napij się wody i odpocznij. Ja muszę zająć się naszym gościem. Proszę, usiądź… — urwała. — Skoro nie pamiętasz swojego imienia, muszę cię jakoś nazwać.

— Kwiaty są piękne — przyznał. — A co do imienia, nazywaj mnie, jak chcesz…

— Może z czasem przypomnisz sobie swoje imię, ale od tej chwili będę cię nazywała — Janem. Podoba ci się?

— Znasz to przysłowie? Nie imię zdobi człowieka, ale człowiek imię?

— To prawda. Ale łatwiej mi będzie, zwracać się do ciebie po imieniu.

Mężczyzna usiadł przy stole, na którym zjawiła się po chwili świeżo zaparzona herbata i kanapki z wędliną i kiszonym ogórkiem. Zrobiła ich więcej, bo była pewna, że był nie tylko zziębnięty, ale i głodny.

— Jeśli chcesz umyć ręce, tam jest łazienka a tam toaleta. — Wskazała ręką na drzwi obok.

— Dziękuję, chętnie skorzystam. — Nie zabawił w niej długo. Usiadł na wprost niej i objął stół rozbawionym spojrzeniem.

— Proszę, jedz. Nie krępuj się — zachęciła łagodnym tonem.

— Zrobiłaś chyba na zapas. Nie zamierzam zjeść ich sam. Przyznaję, jestem głodny, ale nie aż tak… — zaśmiał się.

— Muszę przyznać, że zgłodniałam po spacerze z Bezikiem, więc chętnie dotrzymam ci towarzystwa. — Dostawiła sobie talerzyk i nalała herbaty do ulubionego kubka w czerwone serduszka, który otrzymała od taty na walentynki. Mama otrzymała porcelanową różyczkę, które kolekcjonowała. Stały teraz w kredensie obok serwisu śniadaniowego z najcieńszej, chińskiej porcelany. Używała go od święta, a ostatnio prawie nigdy. Jan również zwrócił na niego uwagę, kiedy zjedli śniadanie i weszli do pokoju. Chciała pokazać mu cały dom.

— Piękny serwis.

— Dziękuję. Był chlubą mojej mamy. Lubiła ładną porcelanę. Te róże otrzymywała od taty przy różnych okazjach, a czasem bez okazji, by tylko sprawić jej przyjemność. Bardzo się kochali.

— Ten dom, twoje mieszkanie… — Omiótł spojrzeniem całe pomieszczenie.

— Tak?

— Jest pełen miłości — odparł z uśmiechem.

— Odkąd pamiętam, zawsze panowały w nim ciepło i miłość oraz życzliwość. Rodzice nie mogli odżałować, że nie mam siostry ani brata, dlatego przelali swoją miłość na mnie. Bardzo za nimi tęsknię, brakuje mi ich ciepła, poczucia humoru taty, gry w szachy i wspólnego czytania poezji. Tata kupował je nie tylko w księgarniach, ale i antykwariatach. Lubił czytać jednak nowe, w których czuć było jeszcze farbę drukarską, jak mówił. — Nika umilkła i ze smutkiem popatrzyła na kwiaty.

— Zostały mi tylko one i ulubione ich książki, no i fotografie w albumach — westchnęła cicho.

— I zapewne piękne wspomnienia…

— Tak, oczywiście, całe mnóstwo wspomnień. Opowiedz mi coś o sobie. — Chcąc przerwać milczenie, ręką wskazała na krzesło przy stole, na którym usiadła, a on na wprost niej. — Och, przepraszam, zapomniałam, że masz amnezję. Powiedz mi przynajmniej, co pamiętasz z tamtego życia. Pytam, bo chciałabym ci jakoś pomóc. A może należałoby poinformować policję? Może zostawiłeś kogoś, kto się o ciebie teraz martwi i zgłosił już twoje zaginięcie?

— Jak widzisz, dobrze się czuję, oprócz tego, że mam dziwną pustkę w głowie. Przypominam sobie, że szedłem poboczem ruchliwej drogi, bo oślepiały mnie światła samochodów. Po obu stronach ruchliwej drogi były pola i las, a potem domki jednorodzinne. Szedłem bardzo długo, aż rozbolały mnie nogi, gdy doszedłem do miasta i zobaczyłem park, położyłem się na pierwszej napotkanej ławce, aby odpocząć. I chyba usnąłem. Dalej już wiesz, jak było. Niestety to wszystko, co zapamiętałem.

— Nie pomogłeś mi za wiele. Szkoda — westchnęła cicho.

— Przykro mi. Ale wiem, że zawiasy przy szafce kredensu trzeba nasmarować, a twój kuchenny stół wymaga renowacji, bo zeszła z niego prawie cała farba i nie wygląda to estetycznie.

— Jesteś spostrzegawczy. Wyrażasz swoje myśli w prosty i ładny sposób — uśmiechnęła się na widok jego zgrabnej ręki, gdy gładził wytarty blat stołu delikatnymi, posuwistymi ruchami. — Widać, że nie zajmowałeś się pracą fizyczną. Masz zbyt delikatne ręce. Póki nie odzyskasz pamięci, możesz zatrzymać się u mnie, mam trzy pokoje. Ty, pomożesz mnie, a ja tobie, dopóki sobie nie przypomnisz, gdzie jest twój dom — zaproponowała ochoczo pod wpływem emocji, których sama nie rozumiała.

Jan spojrzał na nią oczami, w których była niepewność. Nie rozumiała go do końca, ale poczuła wielką potrzebę, aby mu pomóc. Ta potrzeba była jak moralny przymus i wypływała prosto z serca, któremu nie potrafiła się oprzeć.

— Nie będziesz miała przez to kłopotu? — zapytał z troską w oczach.

— Kiedy sąsiedzi mnie zapytają, powiem, że jesteś moim kuzynem. Przyjechałeś, by mnie odwiedzić i odpocząć po wypadku. Zanik pamięci jest jednym z jego skutków — zaproponowała nieoczekiwanie dla siebie samej, choć brzydziła się najmniejszym kłamstwem.

— To chyba niemożliwe. I tak się dowiedzą jakimś cudem i oboje wyjdziemy na oszustów.

— Chyba masz rację. Nie umiem kłamać. Kiedy to robię, czerwienię się jak burak. Mama zawsze mi powtarzała, że prawdą szybciej dochodzi się do sedna sprawy, choćby była, nie wiem jak brzydka.

— Twoja mama miała rację.

— Co proponujesz?

— Zamieszkam u ciebie pod warunkiem, że będę ci pomagał w domu.

— Co umiesz robić?

— Nie mam pojęcia, ale spróbuję.

— Wstaję wczesnym rankiem, bo przed pracą wychodzę z Bezikiem na spacer. Nie będzie ci to przeszkadzało?

— Od dzisiaj ja się nim zajmę i porządkami w domu również. Ty będziesz gotowała, bo nie wiem czy ja potrafię. Nie chciałbym wyjść na dyletanta i chcę być pomocny.

— Widzę, że zadecydowałeś już za mnie.

— Widocznie w tamtym życiu byłem w tym ekspertem. Masz mi to za złe?

— Ależ nie, skądże! Nie jestem tylko pewna, czy wyjdę z nałogu swoich przyzwyczajeń. Dotychczas byłam taka… — zabrakło jej słów.

— Niezależna? Samowystarczalna?

— Właściwie, to nie o to mi chodziło. Byłam sama i było mi z tym wygodnie, ale i beznadziejnie…

— Smutno?

— W święta Bożego Narodzenia postanowiłam zmienić swoje życie. Uświadomiłam sobie, że do tej pory wegetowałam jak te moje roślinki, od kwitnienia do kwitnienia. Rozumiesz teraz, co chciałam powiedzieć?

— Rozumiem więcej, niż myślisz. Może zacznijmy od razu, od zakupu olejnej farby, do odnowienia twoich kuchennych mebli? — zasugerował.

Nika spojrzała na rudą łatę stołu, która kontrastowała z wypłowiałą bielą na jego obrzeżach i wytarte oparcia drewnianych krzeseł.

— Mógłbym pomalować też kredens — zaproponował.

— Niezły pomysł. Kiedyś były już odnawiane, ale przez tyle lat farba zeszła. Musiałeś się zjawić, by mi uświadomić, jak brzydkie mam mieszkanie.

Jan spojrzał na nią karcącym wzrokiem.

— Wybacz, nie chciałem być niegrzeczny. Chyba z natury jestem spostrzegawczy, a twoje mieszkanie nie jest brzydkie, ale piękne. Wspólne siedzenie przy stole potwierdza tylko fakt, że byliście kochającą rodziną.

— Dziękuję, jesteś bardzo miły. Za długo trwałam w przeszłości, przywołując stare, dobre czasy, kiedy żyli jeszcze rodzice. Czas otrząsnąć się z marazmu wspomnień, czas na zmiany. — Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz i od razu poczuła to bijące od niego ciepło, którym sobie ją zjednał.

— Cieszę się, że moja obecność przyczyniła się do twojego lepszego samopoczucia. Mam nadzieję, że odtąd będzie już tylko lepiej — odparł z pogodą w oczach.

— Cieszę się, że cię spotkałam. Odnoszę wrażenie, jakbyśmy się znali od dawna. — Nie kłamała. Poczuła to, odkąd spojrzał na nią tymi swoimi oczami, które zaczarowały ją na amen.

— Chciałbym się zdrzemnąć gdziekolwiek, byle na czymś miękkim, bo ta ławka dała mi się porządnie we znaki — uśmiechnął się, pocierając ramiona.

— Pamiętaj, gdybyś źle się poczuł, apteczka jest w łazience i masz mi natychmiast o tym powiedzieć. Nie można bagatelizować amnezji. Nie zjawiła się tak bez powodu. Może uderzyłeś się w głowę sam, a może ktoś ci w tym pomógł. Na razie rozłożę ci wersalkę w kuchni, ja tymczasem zmienię pościel w pokoju. Kiedy będziesz odpoczywał, ja pójdę po farbę. Sklep z materiałami budowlanymi jest niedaleko mojego domu. Bezik zostanie z tobą. Napisz mi tylko, ile mam jej kupić. — Podała mu kartkę wyrwaną z notesu, który leżał przy telefonie stacjonarnym w przedpokoju. Zauważyła, że nie zastanawiał się zbyt długo. Jego pismo było czytelne, litery przypominały pismo techniczne. To utwierdziło ją w przekonaniu, że był wykształconym człowiekiem.

— Mogę pójść z tobą.

— Poradzę sobie. A jeśli nie, wezmę taksówkę. — Zmieniając pościel, zerkała na jego twarz, która nagle, jakby skurczyła się w sobie. Już się nie uśmiechał jak przed chwilą, był zmęczony. I rzeczywiście musiała boleć go głowa, bo mrużył oczy i przez długi czas nie odrywał ręki od czoła.

— Może podać ci coś od bólu albo zrobić zimny kompres? — zapytała, strzepując poduszkę a potem kołdrę, na które włożyła świeżą poszwę.

Jan potrząsnął przecząco głową.

— W lodówce jest wczorajsza zupa i kotlety. Wystarczy je tylko podgrzać. Bezik dotrzyma ci towarzystwa. A gdybyś chciał zmienić bieliznę osobistą, poszukaj czegoś w komodzie. Może coś ci się nada z mojego taty. Jakoś nie miałam serca, aby się pozbyć ich ubrań. Gdy otwieram szafę, czuję perfumy mamy i zapach toaletowej wody taty. — Odwróciła się w jego stronę i dopiero teraz zorientowała się, że mówiła do siebie. Z łazienki dochodził odgłos spuszczanej do wanny wody.

— Ręczniki leżą w szafce! — krzyknęła przez drzwi.

— Pożyczę sobie szlafrok twojego taty! — odkrzyknął.

— Resztę bielizny znajdziesz w komodzie i w szafie. Słyszałeś, co mówiłam?

— Owszem. Poradzimy sobie z Bezikiem. Nie zapominaj, że jestem już dużym chłopcem.

Nika zbyła ostatnią uwagę szerokim uśmiechem. Trudno było tego nie zauważyć. Był nie tylko dużym chłopcem, ale i przystojnym mężczyzną. Z pewnością miał powodzenie u kobiet. Ona sama, gdy patrzyła na niego, odczuwała radosne podniecenie.

— W takim razie pójdę już. Gdyby ktoś dzwonił do drzwi, nie otwieraj. Powinnam wrócić za jakąś godzinę, może dwie? — Wolała sobie nie wyobrażać go pod prysznicem. Dlatego pośpiesznie zamknęła drzwi na zasuwę.

Gdy wyszła z podwórka, zatrzymała się na chodniku i obejrzała za siebie, spoglądając na swoje okna. Tym razem Bezika w nich nie było. Nie słyszała głośnego ujadania, ani żałosnego skomlenia.

— Nigdy bym nie pomyślała, że od dzisiaj wezmę kogoś na stancję? Chyba tak się kiedyś mówiło, gdy wynajmowało się komuś pokój. Ja, która zaszyłam się w swojej dziupli i stroniłam od ludzi jak zdziwaczała, stara panna, wynajęłam pokój zupełnie obcemu mężczyźnie bez żadnych referencji. Chyba zbzikowałam. Ale już to zrobiłam, więc teraz nie ma odwrotu. Raźnym krokiem ruszyła przed siebie. Na końcu drogi znajdowały się hurtownie z materiałami budowlanymi. Zbliżało się południe. Słońce wzeszło nieco wyżej, zrobiło się cieplej. Pod jego wpływem znikały z chodników fałdy śniegu, pozostawiając brudne kałuże. Nie zrażając się, omijała je prawie w podskokach. Poczuła w sobie niezwykłą energię, chęć do życia, do którego jeszcze do niedawna miała nieuzasadnione pretensje. Z uśmiechem spoglądała na twarze mijających ją ludzi, którzy odpowiadali na jej uśmiechy. Przyspieszyła kroku, jakby ktoś dodał jej skrzydeł. Dzisiaj spełniło się jej marzenie, choć musiała przyznać, że w niecodzienny sposób. Dawniej nie zaakceptowałaby takiej sytuacji, bo ograniczały ją nieufność, brak wiary w ludzi i ich dobre intencje. Jan zjawił się, jakby na jej zawołanie. Nie zastanawiała się dłużej, kto był powodem tego cudownego wydarzenia. Najistotniejszy był fakt, że była komuś potrzebna.

2

Jan mieszkał zaledwie u niej tydzień, a zdążył poznać wszystkich jej sąsiadów i ich problemy. Nika nie zdawała sobie sprawy, w jakiej dotąd żyła klaustrofobicznej izolacji. Nigdy nie spoufalała się z mieszkańcami kamienicy. Mijała ich na klatce schodowej, pozdrawiała ich, życząc dobrego dnia, choć tak naprawdę, nie znała ich wcale. Jej mama natomiast była z nimi bardzo zżyta. Znała wszystkich lokatorów nie tylko z ich kamienicy, ale z całej ulicy i była prawie z każdym po imieniu. Czasem jej zazdrościła tej bezpośredniej relacji z ludźmi. Była przez wszystkich lubiana i wszyscy ją szanowali, bo dla każdego miała dobre słowo, umiała pocieszyć, doradzić, a nawet pożyczała pieniądze, jeśli zaszła taka konieczność, gdy któryś z sąsiadów znalazł się w trudnej sytuacji. Jej trudno było zdobyć się choćby na rozmowę na klatce schodowej czy przy trzepaku, jak robiły to jej sąsiadki, bo uważała, to za niepoprawne i prostackie zachowanie. Po śmierci ojca, a wkrótce matki, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca. Gdyby nie praca w urzędzie miasta, co motywowało ją do wyjścia z domu, najchętniej nie opuszczałaby swoich czterech ścian, w których czuła się najpewniej.

— Wiesz, że Milewscy mają sześcioletniego chłopca, który jest chory? — zapytał Jan, szlifując papierem ściernym ostatnie krzesło.

Nika spojrzała zdziwiona na Jana, który był tak zaaferowany pracą, że nie zauważył jej przeciągłego spojrzenia i przedłużającego się milczenia.

— Chłopiec, jak na swój wiek jest inteligentny i mimo choroby, bardzo pogodny, a jego rodzice są wspaniałymi ludźmi — mówił, nadal pochylony nad nogą krzesła z maseczką na twarzy, by pył nie dostał mu się w nozdrza.

— Gdzie zdążyłeś ich poznać? — zapytała z ciekawością.

— Nie chciałem zabrudzić ci mieszkania, więc wyszedłem ze stołem na zewnątrz. We wszystkich oknach poruszyły się firanki, a po chwili pokazały się w nich uśmiechnięte twarze i machające ręce. Trochę mnie to rozbawiło, ale uznałem to za miłe powitanie.

— No i co było dalej? — poganiała go, gdy na chwilę umilkł i skupił się na swojej czynności. Nika nie ukrywała, że była pod ogromnym wrażeniem, jakim prostym sposobem Jan pozyskał nie tylko jej sympatię, ale także jej konserwatywnych sąsiadów, którzy najlepiej czuli się w kręgu swoich rodzin, we własnych domach.

— Najpierw odgarnąłem śnieg z chodnika przed domem, a potem zniosłem stół i zacząłem ściągać z niego farbę, gdy nagle wszyscy twoi sąsiedzi znaleźli pretekst do wyjścia z domu. Twoja sąsiadka, pani Tereska, siedemdziesięcioletnia wdowa spod dwójki, jak sama mnie o tym poinformowała, wyszła ze swoim nierozłącznym kotem, aby wyrzucić śmieci. Grzecznie mnie pozdrowiła i zapytała, co robię, więc cierpliwie jej wytłumaczyłem, że zamierzam odnowić twoje kuchenne meble. Po chwili dołączyła do nas sąsiadka z pierwszego piętra, pani Halinka Nejmiak. Zapytała czy potrafiłbym odnowić jej biblioteczkę, bo jej mąż Stefan, takimi rzeczami się nie zajmuje, a ich dzieci są poza granicami kraju, i rzadko ich widują, więc nie mogą na nich liczyć. Pani Zuza, sąsiadka z drugiego piętra, nie chciała być gorsza od niej i koniecznie chciała zaspokoić swoją ciekawość u samego źródła, zeszła na dół, i zapytała mnie wprost, co robię. Tym sposobem dowiedzieli się prawie wszyscy, że jestem nie tylko stolarzem, ale i malarzem pokojowym, o czym sam nie miałem dotąd pojęcia — roześmiał się rozbawiony.

— No i?

— Powiedziałem, że chwilowo jestem bezrobotny i jeśli tylko chcą, mogę im pomóc.

— Tylko tyle? Nie wypytywali cię o nic więcej?

— To raczej oni byli wylewni bardziej ode mnie. Dowiedziałem się o nich więcej, niż chciałem. Nie przerywałem im, bo czułem, że musieli przed kimś się otworzyć. Nie miałem pojęcia, że są tacy samotni. Obiecałem pani Halinie, że wpadnę do nich i zagramy z jej mężem partyjkę szachów, bo dotychczasowy jego partner, pan Teofil Woźniak, sąsiad z pierwszego piętra, nie ma pojęcia o szachach i ciągle z nim wygrywa, co stało się z czasem dla niego nudne. Pani Nejmiakowa doszła do wniosku, że mógłbym to zmienić i urozmaić ich monotonne życie. — Jan uśmiechnął się zadowolony, nie kryjąc rozbawienia na widok jej rozdziawionej buzi. — Teraz to ty jesteś zbyt ciekawska i sprawiasz wrażenie, jakbyś ich wcale nie znała.

— Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że są tobą zainteresowani do tego stopnia, że chcą zwrócić na siebie twoją uwagę.

— Nie dziw się im. Oprócz Zuzy, to przeważnie samotni, starzy i schorowani ludzie. Siedzenie w czterech ścianach może doprowadzić człowieka do paranoi. Chcieli tylko ze mną porozmawiać, a ja mam teraz dużo wolnego czasu, więc ich słuchałem. Tym sposobem, mam zagwarantowaną pracę prawie na dwa miesiące! Ba, jeśli nie na dłużej! — wykrzyknął z pasją. Cieszył się jak dziecko, które otrzymało więcej, niż się spodziewało.

— Wiedziałam, że dasz sobie radę. Jestem pewna, że jesteś kimś więcej, niż stolarzem czy malarzem. Przecież wiem, że poradziłbyś sobie w każdej sytuacji. — Usiadła blisko niego i poczuła zapach jego potu. Zmierzwione, trochę przydługie, jasne włosy skręciły mu się wokoło głowy, tworząc coś w rodzaju aureoli, gdy patrzyła na niego pod światło. — Nawet nie wiesz, jaka jestem z ciebie dumna — powiedziała, patrząc mu w oczy, jednocześnie głaszcząc go po ręce. Zrobiła to tak spontanicznie, że dopiero po chwili zdała sobie sprawę ze zbytniej poufałości. Cofnęła ją, aby nie posądził jej o nachalność.

— Nie zdawałem sobie sprawy, jak łatwo mi przyszło zmierzyć się z nową rzeczywistością. Ale muszę przyznać, że to dzięki tobie, twoi sąsiedzi mnie zaakceptowali.

— Jestem pewna, że i beze mnie poradziłbyś sobie, przystojniaku. A teraz możesz mi pomóc przy obiedzie? — Nika podniosła się i ochoczo sięgnęła po stolnicę, a kiedy już wyjęła ją zza kredensu, obwiązała się w pasie kolorowym fartuszkiem.

— A co będzie dzisiaj na obiad? — zapytał z ciekawości.

— Zostało trochę sosu i ziemniaków z wczorajszego dnia, więc je wykorzystam i zrobię kopytka — odparła rozpromieniona.

— Mam nadzieję, że będą tak smaczne jak placki ziemniaczane po węgiersku?

— To się okaże, ty możesz przygotować surówkę.

— Nie ma sprawy. A z czego?

Wyciągnęła z lodówki dolną szufladę z warzywami.

— Mamy kapustę pekińską, marchewkę, cebulę i jabłka. To wystarczy. Dodać jogurt czy olej?

— Jogurt. — Jan skinął tylko głową. Nie odrywał od niej oczu, kiedy mieliła ziemniaki przez maszynkę, do których po chwili dodawała po kolei potrzebne artykuły: mąkę pszenną, trochę ziemniaczanej, jajo, a po chwili formowała ciasto na długie wałeczki, które przycinała na ukos. W międzyczasie nastawiła wodę na kopytka i zdążyła umyć maszynkę. Robota paliła się jej w rękach. Nieświadoma jego spojrzeń, nuciła sobie cichutko pod nosem piosenkę, którą słyszeli oboje w radio podczas wspólnego śniadania.

— Lubię patrzeć, gdy krzątasz się po kuchni. Dobrze sobie radzisz. Wszystko, co robisz jest smaczne, wyważone w smaku, a te kopytka są takie równiutkie, jakbyś je wykrawała z pomocą foremek — mówiąc to, patrzył na jej ręce, które świetnie radziły sobie z ostrym nożem. — Świadczy o tym, że jesteś dokładna. Gdybym chciał je zmierzyć, założę się, że wszystkie byłyby tej samej długości i grubości.

— Rutyna robi swoje. Krojenie ciasta na kopytka, nie wymaga zbytniej uwagi. Ale ty mnie lepiej nie zagaduj, tylko się bierz do roboty — zachęciła go z uśmiechem.

— Dziwię się, że taka ładna i pracowita dziewczyna nie ma męża, ani dzieci — zagadnął, gdy kroił kapustę pekińską w cieniutkie paseczki.

— Jakoś tak wyszło, że nie byłam zainteresowana żadnym z nich.

— Nie pogniewasz się, jeśli cię zapytam, ile masz lat? — Wsypał skrojoną kapustę do białej, emaliowanej miski, którą podała mu Nika.

— A na ile wyglądam?

— Dwadzieścia kilka…

— Mam dokładnie dwadzieścia siedem lat. Jeszcze nie tak dawno byłabym uważana za starą pannę. Dzisiaj uchodzi nam wszystko. Dla współczesnych kobiet liczy się praca, kariera, a nie gromadka dzieci.

— Nie lubisz ich?

— Ależ lubię i to bardzo, ale nie myślę jeszcze o macierzyństwie.

— Ponoć najlepszy czas dla kobiet do rodzenia dzieci to okres: między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia. Potem mogą być problemy.

— Czy ty naprawdę z pamięcią jesteś na bakier czy tylko udajesz?

— Przeczytałem to wczoraj w gazecie, którą wyjąłem z pudła na korytarzu. Miałem właśnie ciebie zapytać, co z nimi zrobić?

— Wyrzucę je do kosza z makulaturą. Od dawna segregujemy śmieci. Pewnie zauważyłeś różnokolorowe pojemniki przed kamienicą.

— Tak, zauważyłem. Nie rób sobie kłopotu, ja je wyrzucę. A wracając do tematu… Naprawdę nigdy nie spotkałaś mężczyzny, z którym chciałabyś związać się na stałe?

— Kilka lat temu, myślałam, że jest taki ktoś, ale jakoś nie wyszło.

— Chcesz o tym porozmawiać?

— Właściwie nie ma o czym. Umówiliśmy się, a on nie przyszedł na spotkanie. Ot, to wszystko. Cała historia, która zanim się zaczęła, nagle skończyła. Prawdę mówiąc, upewniła mnie tylko o moim braku uroku osobistego. Nie potrafię zdobywać mężczyzn szturmem, jak robią to niektóre koleżanki z pracy. Zdaję sobie sprawę, że przynajmniej z informatyki jestem dobra. Moi koledzy nazywają mnie geniuszem komputerowym. Dobre i to! — Machnęła niedbale ręką.

Jan spojrzał na nią zdziwiony, miał ochotę zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili zrezygnował.

— Nie interesowało cię, dlaczego ten chłopak się nie zjawił? — zapytał zaciekawiony.

— Może poznał kogoś bardziej interesującego?

— Nie podejrzewałbym cię nigdy o tak skrajnie wyrafinowany osąd. A może coś mu się stało albo wypadło nieoczekiwanego?

Nika roześmiała się z gorzką ironią.

— Dawno temu oglądałam film: Niezapomniany romans z Cary Grantem i Deborah Kerr. Umówili się na randkę za pół roku na szczycie Empire State Building. Jednak pewne przykre zdarzenie sprawiło, że nie doszło do spotkania, ale, o ile pamiętam, film kończy się happy endem.

— Sama widzisz, że wypadki chodzą po ludziach. Na twoim miejscu zainteresowałbym się nim. Kto wie? Może on wciąż czeka na ciebie.

— Minęły prawie trzy lata, nawet nie wiem, gdzie go szukać. Spotkaliśmy się przypadkowo przed naszym sklepem zaledwie kilka razy. Nie sądzę, aby mnie jeszcze pamiętał.

— Naprawdę nie jesteś ciekawa, co było powodem, że nie przyszedł na umówione spotkanie?

— Sama, nie wiem. Nie mówmy o tym. Było, minęło, nie ma co wracać do przeszłości. — Zaczęła pastwić się nad drugim kawałkiem ciasta, które zaczęła energicznie wyrabiać.

Jan nie skomentował jej zachowania, ale zagadkowy uśmiech nie schodził mu z ust. Udała, że go nie widzi. Woda w garnku zabulgotała, podstawiła stolnicę na brzegu zlewozmywaka, bliżej gazowej kuchni i zaczęła wkładać kopytka do gotującej wody, delikatnie mieszając drewnianą łychą. W chwilę potem siedzieli przy stole i z apetytem jedli proste danie, które okazało się wykwintne w smaku i pięknie podane. Bardzo spodobał się jej pomysł z ładnie nakrytym stołem. Przedtem jadła tylko w towarzystwie psa i było jej wszystko jedno, gdzie to robiła, w kuchni czy w pokoju przy telewizji. Teraz miała miłe towarzystwo.

— Widzę, że smakują ci moje kopytka? — Z przyjemnością spoglądała na Jana, który kończył drugą dokładkę.

— Dziękuję. Muszę przyznać, że dobrze gotujesz — powiedział z błyskiem w oczach, klepiąc się po pełnym brzuchu.

— To znaczy, że sama muszę umyć naczynia? — roześmiała się w odpowiedzi.

Jan patrzył na nią z pobłażliwym uśmiechem. Podniósł się z krzesła i włożył swój talerz z brudnymi sztućcami do zlewozmywaka.

— Usiądź, ty gotowałaś, ja pozmywam — zaproponował, zakasując rękawy flanelowej koszuli, która kiedyś należała do jej ojca.

— To ja posprzątam i wstawię wodę na herbatę. Jak zamierzasz spędzić jutrzejszy dzień? — zapytała, kiedy siedzieli przy stole, popijając z kubków świeżo zaparzoną herbatę.

— Postanowiłem nieco urozmaicić swój harmonogram zajęć.

— Tak? A w jaki sposób?

— Z samego rana pójdziemy z Bezikiem na długi spacer. Zrobię ci przy okazji zakupy. Zjemy śniadanie, a potem spędzimy czas na zabawie. Być może dołączy do nas pewien mały chłopiec o imieniu: Antoś.

— Antoś?

— To synek sąsiadów z drugiego piętra, wspomniałem ci o nim. Ma białaczkę. Niedawno wrócił ze szpitala. Tania i Tadeusz, to jego rodzice. Tania wzięła sobie urlop bezpłatny w szkole, by móc się nim opiekować. Pracowała dotąd jako nauczycielka biologii.

— Mieszkają w kamienicy od niedawna. Widziałam ich zaledwie kilka razy, kiedy mijaliśmy się na schodach.

— Wiele lat temu, Tania przyjechała do Polski z Ukrainy na zarobek, jak wszyscy jej rodacy. Dopóki nie poznała Tadeusza, było jej ciężko, ale kiedy się pobrali, Tania zaczęła się ubiegać o stały pobyt w naszym kraju. Było jej tym łatwiej, bo dziadkowie jej rodziców byli Polakami, którzy pochodzili z dawnego województwa lwowskiego.

— Teraz rozumiem, dlaczego tak ładnie mówi po polsku, prawie bez akcentu, ale Antka nie miałam okazji poznać.

— Kiedy zamieszkali w waszej kamienicy, Antoś był już chory. Przy jego chorobie nie chcieli ryzykować przeziębienia, dlatego rzadko z nim wychodzą na spacer.

— Pewnie ciężko im żyć ze świadomością, że ich jedyne dziecko w każdej chwili może umrzeć.

— Pomimo choroby synka jest w nich wiele optymizmu. Cieszy ich każdy przeżyty dzień, każdy uśmiech Antka, kiedy lepiej się czuje. Skromnie żyją, ale są szczęśliwi. Aż miło na nich patrzeć.

Nika siedziała przy stole, wpatrując się w poważną twarz Jana. Postanowiła zmienić trochę przygnębiający nastrój i upiec kruche ciasteczka, aby zaniósł małemu przyjacielowi, którego zamierzał odwiedzić. Musiała upiec ich sporo, bo był to ulubiony też przysmak Bezika, choć czasem mu szkodził.

— Wezmę prysznic i położę się dzisiaj wcześniej. Nie wiem, dlaczego, ale strasznie chce mi się spać — ziewnął, zakrywając dłonią usta.

— Nie będę ci przeszkadzała, kiedy pokręcę się jeszcze po kuchni?

Nie usłyszała odpowiedzi, bo Jan poszedł już do łazienki. A gdy z niej wyszedł, natychmiast położył się w pokoju i zaraz usnął jak niemowlę. W godzinę potem po kuchni rozniósł się apetyczny zapach ciasteczek, które postanowiła dodatkowo polukrować, aby były jeszcze smaczniejsze i zachowały dłużej świeżość. Przed północą umyła się i położyła w pokoju, nie włączając nawet telewizora, jak miała w zwyczaju. Dopiero teraz odczuła zmęczenie po całym dniu pracy. Zasypiała z poczuciem dobrze przeżytego dnia. Wcześniej nie zastanawiała się nad treścią spędzonego czasu, teraz każda chwila była czymś wypełniona. Czas stał się bardzo ważnym elementem jej życia, nie chciała już dłużej go marnować. Z tym poczuciem zasnęła.

x

Wymusiła na Janie obietnicę, że pójdą z wizytą do Milewskich razem, kiedy ona wróci z pracy. I tak się stało. Kiedy tylko zjedli obiad, zapakowała ciastka do metalowego pojemnika po jakiś czekoladkach i poszli w odwiedziny. Bezika zostawili w domu. Drzwi otworzyła im Tania. Była zdziwiona widokiem ich obojga.

— Dobry wieczór. Jestem Nika. Mieszkam pod jedynką. Mojego przyjaciela Jana, poznaliście już wcześniej.

— Dobry wieczór. Mam na imię, Tania. — Młoda kobieta wyciągnęła do niej rękę z uśmiechem i szerzej otworzyła drzwi, zapraszając ich do środka. — Antoś bardzo się ucieszy, gdy was zobaczy — powiedziała, zatrzymując się przy drzwiach, z których spoglądała na nich zza szyby uśmiechnięta myszka Miki. Nacisnęła cicho klamkę i zajrzała przez wąską szparę. Widząc, że syn jeszcze nie śpi, otworzyła drzwi na oścież.

— Antosiu, masz gości. Przyszedł Jan w towarzystwie swojej przyjaciółki.

— Niech wejdą! — Usłyszeli okrzyk dzikiego entuzjazmu.

Na stoliku stała niewielka nocna lampa, która częściowo tylko oświetlała pokój i łóżko, na którym leżał sześcioletni chłopiec. Przez piżamkę w kolorowe samochodziki widać było drobne kości. Najbardziej wyróżniała się jego głowa, która była łysa jak kolano, miał jasną prawie przezroczystą cerę i wielkie, szare oczy, w których błyszczała inteligencja i ciekawość. Na ich widok kąciki jego ust podniosły się wyżej, a po chwili rozciągnęły w szerokim uśmiechu, w którym była dziecięca radość.

— Przyszedłeś! Mówiłem ci mamo, że Jan przyjdzie, tylko mu coś wypadło i dlatego się spóźnia! — mówił z entuzjazmem.

— Przepraszam, to przeze mnie Jan nie przyszedł o czasie, bo ja także chciałam cię poznać. Mam na imię Nika. W ramach przeprosin przyniosłam ci ciasteczka, które sama upiekłam.

— Dziękuję. Jan mówił mi o tobie. Obiecał, że kiedyś cię poznam. Nie myślałem, że tak szybko spełni swoją obietnicę. — Chłopiec patrzył na nich z wielkim uczuciem.

— Proszę, siadajcie. Napijecie się herbaty? Za chwilę powinien wrócić z pracy Tadeusz, mój mąż.

— Chętnie, a ty, Janku? — Nika zauważyła, że Antoś nie odrywał oczu od przyjaciela, który uśmiechał się tylko do niego, ignorując ich obecność. — Nie chcę wam przeszkadzać. Chętnie za to porozmawiam z twoją mamą przy herbacie — zaproponowała z grzeczności, chcąc zostawić ich samych.

— Lubię, kiedy Jan mi czyta. Robi przy tym takie śmieszne miny i wspaniale naśladuje głosy zwierząt. — Antoś już otwierał stronę książki, zaznaczoną kolorową zakładką.

Widać było po ich zadowolonych minach, że przez ten krótki okres znajomości zżyli się ze sobą. Kobiety usiadły za stołem w niewielkiej kuchni, która przypominała jej własną. Nawet kredens stał na tej samej ścianie, co u niej, a stół pod oknem. Gwizdek czajnika przerwał ich milczenie. Tania zerwała się z krzesła i nalała im wrzątku do kolorowych kubków. Nika nie chciała na nią naciskać, pragnęła, aby Tania sama podjęła temat rozmowy. Spojrzała na nią wyczekująco, nie poganiając, ani nie chcąc pocieszać, bo nie wiedziała, czego od niej ta młoda kobieta oczekuje. Słów pocieszenia czy litości?

— Proszę, częstuj się. Zostawimy trochę dla Antosia i Tadeusza — zaproponowała Tania, podsuwając jej talerzyk z ciasteczkami.

— Ja już trochę zjadłam. Nie mogłam się powstrzymać, tak apetycznie pachniały — zaśmiała się Nika. — Pyszna herbata — zauważyła, przyglądając się z uwagą młodej kobiecie, niewiele od niej starszej.

Po zdecydowanej minie Tani widać było, że zebrała się w sobie i postanowiła podzielić się z nią swoją troską.

— Kilka dni temu przywieźliśmy Antosia ze szpitala, mimo że bardzo źle się czuł, chciał koniecznie wrócić do domu. Nawet nie protestowaliśmy, myśląc, że to już koniec. Ale minęło kilka dni i nic. Czekaliśmy na najgorsze. Chodziliśmy z Tadeuszem oboje jak struci, wcale mu nie pomagaliśmy. Nie potrafiliśmy ukryć bólu i udawać, że wszystko będzie dobrze, kiedy z dnia na dzień Antosiowi ubywało sił. Życie jakby z niego uchodziło, a my nic nie potrafiliśmy zrobić, aby mu pomóc. Ma sześć lat, a hart ducha dorosłego człowieka. Pewnego dnia trzymałam go w ramionach i płakałam. Nie potrafiłam zapanować nad żałością, która mnie w tamtej chwili ogarnęła. Kiedy pytałam Pana Boga, dlaczego dotknęło nas takie nieszczęście, wtedy Antoś chwycił mnie za rękę, spojrzał tymi swoimi mądrymi oczami i zaczął mnie uspokajać. Zamiast my go pocieszać, on pocieszał nas.

— Mamuś, nie płacz. Jan powiedział mi, że gdy się bardziej postaram, to nie umrę — powiedział to tak spokojnie, że przez długi czas nie mogłam oderwać od niego oczu. Była w nich taka pewność, że rzeczywiście uwierzyłam i przestałam płakać. Poczułam się silniejsza.

— Jan mu tak powiedział? — zdziwiła się Nika.

— Jan spadł nam jak z nieba w najgorszym momencie naszego życia. Antoś bardzo cierpiał. Jego wyniki były poniżej normy. Nie można było zaaplikować chemioterapii. Jego stan psychiczny był adekwatny do stanu fizycznego. Nie przyjmował pokarmów, cokolwiek zjadł, zwracał, dlatego miał duży ubytek wagi, bolały go stawy, dlatego leżał w łóżku, a wysoka temperatura powodowała ogólne osłabienie organizmu. Byliśmy bezsilni. Dopiero wyniki sprzed kilku dni podniosły nas na duchu. Uwierzyliśmy, że nasz syn dzielnie walczy o życie i poradzi sobie z tą straszną chorobą. Dzięki Janowi nabraliśmy przekonania, że wszystko będzie dobrze, musimy zachować tylko wiarę.

— To wprost niewiarygodne. Cieszę się wraz z wami, pani Taniu — szepnęła Nika z zapartym tchem, słuchając wyznań kobiety, do której poczuła ogromny sentyment.

— Proszę mówić mi po imieniu, po prostu, Tania.

— Proszę, więc o to samo. Sprawisz mi przyjemność, Taniu. Mam na imię Weronika, ale wszyscy mówią na mnie Nika albo Niki.

— Bardzo mi miło.

Kobiety podały sobie ręce przez stół. Po chwili uśmiechały się znad filiżanki, patrząc głęboko w oczy, choć każda myślała o czymś innym. Pierwsza o swoim synku i o nadziei, którą dał im zupełnie obcy człowiek, a druga o nowo poznanym przyjacielu, który każdego dnia coraz bardziej ją zadziwiał swoją osobowością, i stawał się bliższy jej sercu.

— Uśmiechasz się — zagadnęła ją Nika.

— Było nam ciężko, przez krótką chwilę zapomnieliśmy z mężem, że mamy siebie. Niewiele brakowało, abyśmy się od siebie oddalili. Jan przypomniał nam o naszym obowiązku jako rodziców. Powiedział to zaledwie w kilku zdaniach, a zawarł w nich wszystko, co jest najpiękniejsze w człowieku. Wiara i miłość. Tego wieczoru razem z Tadeuszem spaliśmy w pokoju Antosia i śpiewaliśmy mu do snu wszystkie piosenki, które pamiętaliśmy z dzieciństwa i naszej młodości. Ta radość tkwi w nas do dzisiaj, a nadzieja nas nie opuszcza, Niko.

— Muszę ci się przyznać, Taniu, że Jan zjawił się w moim życiu zupełnie przypadkowo i próbuje naprawić także moje życie — przyznała Nika otwarcie.

— Nie myślałam, że i ty masz jakieś kłopoty?

— Niestety, jak chyba każdy z nas. Tylko że ja mam je innej natury.

— Rozumiem. Pewnie śmierć rodziców przyczyniła się do twoich zmartwień?

— Tak i to w ogromnej mierze. W ostatnie święta Bożego Narodzenia postanowiłam zmienić moje życie. Jan pomaga mi wyjść z apatii i marazmu wspomnień. Dzięki niemu nabrałam znów ochoty do życia.

— Jan jest wspaniały. Sprawia, że człowiek staje się lepszy, ma więcej wiary w siebie i w ludzi. — Tania spojrzała na drzwi, zza których dobiegał śmiech jej synka. Z uśmiechem kontynuowała:

— Jan jest jego najlepszym przyjacielem. Jego obecność sprawia, że Antek zdrowieje w oczach. Od kilku dni nie ma podwyższonej temperatury i ma apetyt. Przytył i częściej się uśmiecha. Nie mam pojęcia, kim jest ten człowiek, zjawił się nagle w naszym życiu jak Anioł, którego zesłał nam Bóg, bo wysłuchał naszych modłów. Nie wiem, ale dziękujemy Opatrzności za niego, kimkolwiek on jest.

3

Było już dawno po północy, gdy na klatce schodowej rozległ się łomot, jakby ktoś spadł ze schodów i mocno się poturbował, bo jęki słychać było od parteru aż po drugie piętro. Jan jeszcze nie spał, postanowił wyjść i zobaczyć, co tam się dzieje. Wszystkiego się spodziewał, ale z pewnością nie tego widoku, który zobaczył. Na schodach tuż pod ich drzwiami siedziała Zuza, trzydziestoparoletnia kobieta, sąsiadka z drugiego piętra i głośno lamentowała, a nad nią pochylał się pijany mężczyzna, wrzeszcząc na nią, a właściwie bełkocząc w niezrozumiałym, pijackim języku.

— Czy moglibyście państwo mówić nieco ciszej? Albo kontynuujcie tę burzliwą dyskusję w bardziej ustronnym miejscu, choć najlepiej byłoby dla wszystkich, odłożyć ją na inną porę dnia. — Stanął przed nimi w dość jednoznacznej pozie, trzymając ręce na biodrach, zdeterminowany i gotów nawet przyłożyć intruzowi, który szykował się do ataku.

— Nie widzi pan, że rozmawiamy? — zapytał mężczyzna, głośno czkając.

— Pan nie jest naszym lokatorem, więc proszę opuścić budynek. A poza tym, to nie pora na schadzki. Pani Zuzo, chce pani, abym się go pozbył? — zwrócił się do kobiety, która sprawiała wrażenie, jakby chciała, jak najszybciej znaleźć się w swoim domu, we własnym łóżku.

— Staszek, pan ma rację, to nie pora i miejsce na pogaduszki. Ja idę do domu spać. Sama. A ty wracaj do żony i dzieci — powiedziała i próbowała stanąć o własnych siłach, ale niestety nogi pod nią się ugięły, i na powrót usiadła na kamiennym schodku, głośno wzdychając. — Jestem kompletnie pijana i to przez ciebie! — Kobieta spojrzała nieprzytomnym wzrokiem, ale widząc, że obiekt jej złości gdzieś się zmył, usiłowała się podnieść, ale nogi ponownie odmówiły jej posłuszeństwa, więc oparła głowę o ścianę. Przybrała wygodniejszą pozycję i postanowiła się zdrzemnąć choćby na chwilę, póki z jej głowy nie wylecą te paskudne chrabąszcze, które sprawiły, że miała straszny mętlik w głowie.

Tymczasem Jan wziął intruza pod ramię i wyprowadził przed budynek. Mężczyzna próbował protestować, ale po chwili poczuł ból w ramieniu, więc przestał się szamotać.

— Dzisiaj potraktowałem cię łagodnie, bo jesteś pijany, ale następnym razem nie będę się z tobą ceregielił. Odejdź i nie wracaj do niej. Jest młoda, ułoży sobie życie bez twojego udziału. Ty masz swoją rodzinę, więc zadbaj o nią. — Puścił go i stał dotąd, aż pijany mężczyzna zniknął mu z oczu w ciemnościach nocy.

Gdy wrócił, Zuza nadal siedziała na schodku oparta o zimną ścianę. Jan nie namyślał się długo, podał jej rękę i pomógł wstać. Chwilę trwało zanim podprowadził pod drzwi jej mieszkania na drugim piętrze. Z wyraźną trudnością znalazła klucze w torebce i próbowała trafić w dziurkę, ale niestety, i w tym musiał ją wyręczyć. Kiedy już otworzył drzwi, wszedł za nią, włączył światło w przedpokoju, chcąc rozeznać się, gdzie jest jej pokój. Był po tej samej stronie co pokój Niki. Lekko popchnął ją w stronę sypialni, gdy próbowała usiąść na krześle, ujął ją za ramię i podprowadził do rozłożonej wersalki. Zuza zachowywała się niczym bezwolna lalka. Wcale nie była mu pomocna. Zdjął z niej kurtkę, botki i nakrył kołdrą.

— Chyba nic się nie stanie, gdy prześpisz się w spodniach. Coś mi mówi, że nie robisz tego po raz pierwszy — powiedział raczej do siebie, bo kobieta nie zdawała sobie sprawy z jego obecności. Spała już, lekko pochrapując. Mężczyzna szybko się wycofał z sypialni, wyłączając po drodze światło w przedpokoju. Nie chciał nadużywać jej zaufania. Choć nie był pewny, czy w ogóle go zapamięta. Kiedy wyszedł z jej mieszkania, na klatce panowała absolutna cisza. Wrócił do siebie i ponownie położył się do łóżka. Wierzył, że kiedyś ta samotna kobieta znajdzie swoje miejsce na ziemi, bo na razie tkwiła w związku, który nie miał przed sobą żadnej przyszłości. W tym przeświadczeniu spokojnie zasnął.

x

Jan wrócił z Bezikiem ze spaceru i wtedy natknął się na Zuzę, która zamierzała wyjść z klatki.

— Przepraszam, nie zauważyłem pani — zagadnął z uśmiechem, przepuszczając ją przed siebie.

Kobieta na jego widok się zmieszała. Wyczuł, że zapamiętała wczorajszy incydent i chyba było jej wstyd z tego powodu.

— Wczoraj… — zaczęła niepewnym głosem. — Czy to pan pomógł mi wejść do domu? — zapytała cicho i nieśmiało spojrzała mu w oczy.

— Ja. A tego pani wielbiciela z bożej łaski, przepędziłem na cztery wiatry. Chyba nie ma mi pani tego za złe? — zapytał, patrząc na nią z ciepłym uśmiechem.

— Ależ, skąd! Nachodził mnie, przynudzał, nie potrafiłam mu odmówić. Bardzo dobrze pan zrobił, że go przegonił. Dziękuję — powiedziała.

— Po prostu: Jan. Proszę sobie nie wyrzucać, w końcu jesteśmy sąsiadami i musimy sobie pomagać, nawet w takich sytuacjach — zaśmiał się cicho.

— Dziękuję, panie Janku.

— Po prostu, Janek. Nalegam.

— No, dobrze, Janku. W ramach podziękowań zapraszam cię dzisiaj na kolację — powiedziała już pewniejszym głosem. — A muszę ci powiedzieć, że gotuję całkiem nieźle.

— Chętnie, skorzystam. Więc do zobaczenia. O której?

— Osiemnasta? Może być?

— Oczywiście, jak najbardziej.

Kiedy Nika wróciła z pracy, Jan oznajmił, że nie będzie obecny na kolacji, bo jest zaproszony do Zuzy. Nie zareagowała, choć na dnie jej duszy wykluła się zazdrość. Chciała mieć go wyłącznie dla siebie. W końcu, to ona go znalazła i przygarnęła, pomyślała lekko rozczarowana. Polubiła ich wieczorne rozmowy przy kolacji i przekomarzania, dzięki którym poznawali się wzajemnie. A właściwie to on ją, bo Jan wciąż był dla niej zagadką.

— To nie jest tak, jak myślisz. — Spojrzał na nią przeciągle, tym swoim łagodnym spojrzeniem, którym natychmiast zamknął jej usta.

— Jesteś dorosły i wiesz, co robisz — burknęła pod nosem, chcąc ukryć rumieniec.

— Bezik, nasza pani jest chyba o nas zazdrosna — zagadnął do psa w miarę cicho.

Ale, jak na ironię, Nika usłyszała jego uwagę. Teraz wiedziała, skąd się wzięło powiedzenie: łaził za nim jak pies. Wystarczyło dać Bezikowi kilka smacznych kęsów z obiadu, pogłaskać po grzbiecie i już zwierzak został przekupiony.

— Wcale nie jestem zazdrosna, tylko dziwi mnie, że ledwie ją poznałeś i już lecisz do niej na kolacyjkę — zawołała z pokoju.

— Zuza uważa, że jest mi winna przysługę, w rewanżu zaprosiła mnie na kolację, choć wcale nie musiała. Nie chciałem zrobić jej przykrości i wyraziłem zgodę — wyjaśnił, kiedy weszła do kuchni, przebrana w szary dres, w którym najczęściej chodziła po domu.

— Ciekawa jestem, co to za przysługa? — Nika spojrzała na niego krzywym okiem.

— Tego ci nie zdradzę. Są sprawy, o których głośno się nie mówi — odparł stanowczo.

— Parkowy łazik — dżentelmenem! To coś nowego! — fuknęła zła jak osa.

— Nawet wśród takich łazików, którzy z jakiś powodów znaleźli się na ulicy, są porządni ludzie i dobrze wychowani — odparował, patrząc na nią z wyrzutem.

Pod jego spojrzeniem Nika natychmiast poczuła się jak szara mysz, która rzuciła się na bezbronną muchę, która przysiadła na kawałku jej sera. Odruchowo spojrzała w lustro wiszące w przedpokoju. Poczucie winy wyzierało jej z oczu, jak strach przed utratą osobistej godności. Miał rację, że poczuła zazdrość i z jej powodu sprawiła mu świadomie przykrość. Chciała go przeprosić, ale, gdy się odwróciła, już go nie było, Bezika także. Zerknęła przez szybę kuchennego okna, Jan siedział z Bezikiem na huśtawce. Sądząc po minie Jana, wcale nie wyglądał na obrażonego. Wprost przeciwnie, mężczyzna trzymał psa w objęciach, a ten szczerzył do niego zęby, jakby do niego się uśmiechał. Wkrótce dojdzie do tego, że i jej pies wybierze sobie jego za pana, a ją porzuci jak znudzoną zabawkę. Ignorując niechęć i zazdrość, które do tej pory były dla niej obce, założyła na siebie ciepłą kurtkę i zbiegła ze schodów. Gdy wyszła z klatki, Jan nawet na nią nie spojrzał, nadal bawił się z psem, tarmosząc go lekko za uszy, a ten łasił się do niego, jakby to on był jego panem a nie ona. Stanęła przed nim ze skruszoną miną.

— Przepraszam cię, Janku. Miałeś rację, że kierowały mną niskie pobudki. Powiedziałam to ze zwykłej zazdrości — wyznała cicho, patrząc mu w oczy.

— Nic się właściwie nie stało. — Jan spojrzał na nią i wtedy poczuła znowu to samo. Wyrzuty sumienia wyzierały z jej twarzy, czuła, że z każdą chwilą pąsowiała jeszcze bardziej.

Jan patrzył na nią tym swoim półuśmiechem aż nazbyt wyrozumiałym, co Nikę jeszcze bardziej rozzłościło, ale natychmiast postanowiła zignorować narastającą w niej irytację.

— Nie dziw się, że jestem wobec ciebie zaborcza i zazdrosna. Od śmierci rodziców byłam sama i gdy cię spotkałam, miałam nadzieję, że… ty i ja… To znaczy, nie chciałam powiedzieć, że chciałam cię tylko dla siebie… Nie… To niestety prawda, chciałam cię wyłącznie dla siebie. Wybacz mi. Polubiłam cię. Pamiętasz, co ci wcześniej powiedziałam, że w Nowym Roku, zacznę wszystko od nowa. Spodobałeś mi się od pierwszego spojrzenia. Nie będę kłamała, że poruszyłeś moje serce. Wzruszyłeś mnie swoją bezbronnością, a zarazem pragmatyzmem i przedsiębiorczością, bo nie znoszę maminsynków, co nie potrafią w domu nic zrobić. Nigdy tak naprawdę, oprócz rodziców oczywiście, z nikim nie byłam tak blisko jak z tobą, to znaczy z nikim nie rozmawiałam tak szczerze jak z tobą — poprawiła się szybko. — Chciałabym, abyś był tylko moim przyjacielem. Wiem, że egoizm przysłonił mi poczucie przyzwoitości. Nie mogę cię mieć wyłącznie dla siebie. Nikt nie jest niczyją własnością. Wybacz mi — ze skruchą spojrzała w oczy, które przewiercały ją na wylot.

— Nie wiem, co powiedzieć. Nie jestem zbyt rozmowny, jak zapewne zauważyłaś. Chcę tylko powiedzieć, że zaczęłaś dobrze i tak trzymaj. Bądź sobą — powiedział z prostotą, odwzajemniając jej niepewny uśmiech.

— To znaczy, że nadal będziesz moim przyjacielem? — Zdobyła się na szczerość.

— Oczywiście.

— To dobrze. Skoro wyjaśniliśmy swoje relacje, wracajmy, bo się zaziębisz — zaproponowała, biorąc od niego Bezika na ręce.

— Wracajmy do domu, Niki. — Objął ją wpół i tak weszli do budynku.

Sprawił jej przyjemność, przyznając, że jej dom, stał się i jego domem. W jego uśmiechu zauważyła znajomą pewność siebie i odgadła jego intencję. Naprawdę był jej przyjacielem, którego tak naprawdę nigdy nie miała.

— A co z tym chłopakiem? Nie zamierzasz go odszukać? — zapytał, otwierając przed nią drzwi jej mieszkania.

— Już dawno dałam sobie z nim spokój. Gdyby naprawdę mu na mnie zależało, odszukałby mnie sam. I wiesz, co? Chyba wydoroślałam i nie marzę już o rzeczach niemożliwych, ale cieszę się z tego, co mam. Może pewnego dnia i do mnie uśmiechnie się szczęście — odparła z pewnością siebie.

Jan spojrzał na nią z aprobatą. Podobała mu się ta dziewczyna, która wiedziała, czego chce od życia. Odzyskała wiarę w siebie.

W kilka dni później, stojąc przed lustrem, stwierdziła, że nie wygląda tak ładnie jak kiedyś. Jej twarz wraz z sylwetką wyszczuplała, a przydługie włosy tworzyły zmierzwioną, gęstą szopę. Brwi nieco zarosły, matowe usta od dawna nie nosiły ślady pomadki. Nika dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że od dawna nie kupowała żadnych upiększających kosmetyków. Postanowiła to natychmiast zmienić. Tego samego dnia zadzwoniła do swojej kosmetyczki i fryzjerki, pani Ani. Po dawnej znajomości znalazło się dla niej wolne miejsce. Postanowiła skorzystać ze sprzyjającej okazji i naprawić swoje zaniedbanie.

— Dawno pani u nas nie było — zagadnęła fryzjerka, spoglądając w lustro na zarośnięte brwi swojej klientki i dziko zapuszczone włosy, które sięgały w nieładzie poniżej ramion.

— Byłam chwilowo w dołku. Nic mi się nie chciało, pani Aniu, nawet żyć — przyznała uczciwie, siedząc już w fotelu przed trzydziestoparoletnią ładną kobietą, która z entuzjazmem zabrała się do pracy, rozczesując powolnymi ruchami jej gęste włosy.

— Co sprawiło, a raczej, kto przyczynił się do tego, że nabrała pani ochoty do życia? — zapytała z pogodnym uśmiechem.

— Ma pani rację. Sprawił to pewien przyjaciel, że odżyłam na nowo.

— Pani, Niko! Kobieta powinna dbać o siebie w każdym wieku i nie tylko dla kogoś, ale przede wszystkim, dla samej siebie, dla poprawy swojego samopoczucia. A co z powiedzeniem, jak cię widzą, tak cię piszą? Przysłowie stare jak świat, ale jakże na czasie — powiedziała sentencjonalnie pani Ania.

— Wiem, ale po śmierci rodziców ogarnęła mnie taka apatia, że nic mi się nie chciało. Niech mi pani wierzy. Zachowywałam się jak zaprogramowany automat: praca — dom — praca.

— Ze mną było tak samo, gdy umarła moja mama. Była moją przyjaciółką. Ojca nie pamiętam, bo odszedł od nas wiele lat temu, zaraz po moich narodzinach. Nie dorósł do ojcostwa, powiedziała mama. Wyemigrował do Irlandii, potem pojechał do Anglii, aż w końcu osiadł w Niemczech, gdzie założył nową rodzinę.

— Długo dorastał do ojcostwa.

— Niektórzy mężczyźni tak mają. Dlatego z mamą byłam bardzo zżyta. Musiało upłynąć wiele lat, gdy zrozumiałam, że mama chorowała i bardzo cierpiała. Dlatego lepiej było dla niej, że umarła. Po jej śmierci przygarnęła mnie ciocia Wacia, jej siostra. Była dla mnie bardzo dobra. I to dzięki niej zrozumiałam wiele spraw, których nie rozumiałam jako dziecko. Ale, gdy przychodzą święta, ogarnia mnie taka melancholia, że nie potrafię się opanować i płaczę, choć od tego czasu, upłynęło prawie dziesięć lat i jestem szczęśliwą mężatkę, i matką dwojga cudownych dzieciaków.

— Ja także już nie płaczę po nocach jak kiedyś. Teraz mam z kim rozmawiać i wspominać dobre czasy. I to jest pewnego rodzaju terapia. Widocznie mi tego brakowało.

— To dobrze, bo dziewczyna w pani wieku, nie powinna być sama. Jest pani młoda, śliczna i wszystko jeszcze przed panią.

— Teraz to wiem — umilkła na swój widok, kiedy spojrzała w lustro. Była zdziwiona tym, co ujrzała. Wydepilowane ciemne brwi powiększyły jej szare oczy i sprawiły, że stały się prawie ładne. Pospolita i nieciekawa twarz, stała się prawie piękna — pomyślała, nie śmiąc, głośno komentować swojego przeobrażenia z larwy w motyla.

— Widzi pani, jak niewiele było potrzeba zabiegów, by pani twarz się zmieniła? Trochę przydługie włosy podcięłam, wydepilowałam brwi i pani oczy stały się teraz większe, i jakby trochę tajemnicze. Proponuje pani pomadkę niezbyt ciemną, raczej w tonacji beżu. Chłopak pewnie się zdziwi na pani widok — zauważyła, patrząc z podziwem na ładną twarz dziewczyny, która patrzyła na siebie z nieukrywanym zdziwieniem.

— Nie jest moim chłopakiem — odparła, patrząc wciąż w lustro.

— Szkoda. A jeśli nie ten, to będzie inny. Proszę się nie martwić na zapas.

— Dzięki. Ile płacę?

— Tyle, co zawsze. Dwadzieścia pięć. Depilacji brwi nie policzyłam, pani.

— Jaka pani, proszę mówić mi po imieniu, po prostu, Nika — zaproponowała z uśmiechem dziewczyna.

Młoda kobieta odstawiła szczotkę, którą zamierzała zamieść posadzkę i kiwnęła potakująco głową z wyraźnym zadowoleniem.

— Anna. — Kobiety uścisnęły sobie ręce.

— Obcięłabyś włosy mojemu znajomemu?

— Bardzo chętnie. Klient nasz pan! — odparła uśmiechnięta kobieta.

— Ale najpierw muszę go do tego przekonać.

— Zapraszam. Tylko przedzwoń, znajdę dla ciebie chwilkę.

— Wobec tego do zobaczenia.

Zmieniła swój image, dlatego postanowiła odświeżyć też swoją garderobę. Odwiedziła kilka butików. Kupiła sukienkę bez rękawów w kolorze ecru w wytłaczane czarne wzory, a do niej czarny żakiet ze stretchu ze stójką i zielony ze sztruksu do dżinsów. Ekspedientka widząc niezdecydowanie klientki, która oglądała czarne szpilki, podeszła do niej z zachęcającym uśmiechem.

— Będą idealnie pasowały do pani sukienki, zresztą nie tylko do niej, dzisiaj nie trzeba mieć okazji, aby się ładnie ubrać. Kosztują tylko sto pięćdziesiąt złotych, przecenione o pięćdziesiąt procent, włoskie, z miękkiej skórki. Proszę przymierzyć. Została mi tylko jedna para.

— Proszę zapakować. Rzeczywiście leżą idealnie na nodze. Przez tę grubą podściółkę pod palcami nie odczuwa się wysokiego obcasa. Leżą na nodze, jak ulał — przyznała ze śmiechem.

— Zapewniam panią, będzie pani zadowolona. Mam jeszcze coś, co może panią zainteresować. Czarną sukienkę powinna mieć każda kobieta w swojej garderobie. Proszę ją przymierzyć. — Kobieta weszła w rolę znakomitej mediatorki. Kiedy podała jej wieszak z sukienką, Nika wiedziała już, że musi ją kupić, powstrzymała jednak zbytni entuzjazm. Za namową ekspedientki weszła do przymierzalni i włożyła na siebie sukienkę, a do nich nowo zakupione buty.

— No i jak?

Kobieta przyglądała się jej krytycznym okiem, a potem podeszła do oszklonej gabloty, z której wyjęła długi, srebrny wisior z różnymi przewieszkami.

— Proszę to założyć.

Nika musiała przyznać, że kobieta miała dobry gust. Srebrny wisior znakomicie pasował do sukienki.

— Jeśli kupi pani tę sukienkę, wisior będzie gratis — zaproponowała z uśmiechem.

Oczywiście kupiła sukienkę i to nie jedną, i kilka żakietów, a do czarnych szpilek dołożyła czerwone czółenka i w kolorze ecru. Otrzymała porządny rabat i kartę stałego klienta. Wróciła do domu obładowana kolorowymi torbami, pomniejszając swoje konto o kilkaset złotych, ale była z siebie bardzo zadowolona.

— Długo cię nie było, Niki… — Jan na jej widok zawiesił głos. Był zaskoczony jej przemianą.

— No i jak, wyglądam? — zapytała, obracając się w kółko, chcąc pochwalić się swoją nową fryzurą i swoją wewnętrzną przemianą.

— Jesteś… śliczna… zawsze byłaś, ale teraz jeszcze bardziej wypiękniałaś — powiedział Jan z podziwem w oczach.

— To właściwie, dzięki tobie, spojrzałam na siebie i doszłam do wniosku, że muszę o siebie bardziej zadbać. Dziękuję, ci. — Uniosła się na palcach i wycisnęła na jego gładkim policzku solidnego całusa.

— Niby ja przyczyniłem się do twojej przemiany? — zapytał z niedowierzaniem Jan.

— Owszem, ty. Właśnie mi uświadomiłeś, że jestem kobietą i ponoć ładną, tylko trochę zaniedbaną.

— Jesteś nie tylko ładna, ale śliczna, Niki — mówiąc to, podszedł do lustra i stanął tuż za nią.

Nika patrzyła w lustro z półuśmiechem na ładnie wykrojonych ustach.

— Powiedz mi tylko szczerze. Naprawdę podobam ci się, jako kobieta?

— Chyba nie muszę cię o tym zapewniać. Wyglądasz rewelacyjnie. Widzę, że zakupy też były udane. — Spojrzał na kolorowe reklamówki z logo znanej włoskiej firmy.

— Owszem, nawet bardzo. Aha i jeszcze jedno. Nie masz ochoty odwiedzić mojej fryzjerki? Trochę zarosłeś? — Dotknęła lekko skręconych na karku włosów.

— Ja? Nic podobnego! Dłuższe włosy są wygodniejsze, dlatego ich nie ścinam, tylko od czasu do czasu podcinam — wyjaśnił z paniką w oczach.

— Nie obawiaj się mnie. Nie jestem Dalilą! Nie zetnę ci ich podczas snu! — Nika roześmiała się na myśl o takiej możliwości.

— Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabyś to zrobić — obruszył się Jan.

Dziewczyna wzięła torby z zakupami i poszła do swojego pokoju.

— Obiad będzie za pół godziny. Wytrzymasz? — zapytała, chowając nowo zakupioną garderobę do szafy.

— Nie rób sobie kłopotu. Razem z Bezikiem zjedliśmy już pizzę.

— Zamówiłeś z dostawą do domu?

— Nic podobnego. Zuza była tak miła i przyniosła nam jedną dużą. Zostawiliśmy też dla ciebie. Jest pyszna. Spróbuj.

Nika weszła do kuchni i spojrzała na olbrzymi talerz, na którym leżał duży kawałek pizzy z różnymi dodatkami: wędliną, pieczarkami i dużą ilością startego sera.

— Bardzo chętnie. Nie jadłam nic od śniadania i jestem głodna jak wilk. Nie spodziewałam się, że spędzę u fryzjera aż dwie godziny, a potem te zakupy. Mhm… rzeczywiście, jest pyszna! — mruczała z uznaniem, odgryzając kęs, który polała przedtem obficie pikantnym keczupem.

— Muszę przyznać, że Zuza smacznie gotuje. Dlatego zasugerowałem jej, że mogłaby otworzyć catering, narazie dla sąsiadów. A gdyby się sprawdziła, gotowałaby też dla pobliskich firm. Na pewno znaleźliby się chętni, a ona miałaby stały dochód i wreszcie robiłaby to, co naprawdę lubi i na czym się zna.

— Wiesz, to nawet niezły pomysł. Co ona na to?

— Powiedziała, że zastanowi się nad tym.

— Widziałeś się z Tanią i Tadeuszem? Jak się czuje, Antoś?

— Jeszcze u nich nie byłem. Pójdę do nich wieczorem.

— Widzę, że czytanie Antkowi w poniedziałki, stało się dla was zwyczajem.

— Nie potrafię mu odmówić. A poza tym, naprawdę sprawia mi to dużą przyjemność.

— Wiem, przecież widzę, że na twój widok cały promienieje. Ciekawa jestem, co zrobisz, kiedy wróci ci pamięć?

— Przyjaciół nie porzuca się jak zużyte zabawki — odparł poważnym głosem.

— Mam nadzieję, że o nas wszystkim będziesz pamiętał.

Jan przyglądał się jej przez chwilę w milczeniu, a potem zajął się zmywaniem naczyń po kolacji. Nie skomentował ostatniej uwagi, choć musiał przyznać jej rację. I tego najbardziej się obawiał, bo przywiązał się do tego miejsca, a przede wszystkim, do niej, do ciepła i miłej atmosfery jej domu. Od początku czuł się jak członek jej rodziny, której nie miała. Wiedział jednak, że pewnego dnia może to wszystko stracić. I gdzieś na dnie duszy poczuł żal za tym rodzinnym ciepłem, które do tej pory było mu obce, choć nie bardzo wiedział skąd.

4

Jan siedział osowiały na schodku przed kamienicą i przyglądał się obojętnie jadącym samochodom. Ogarnęła go dziwna apatia, choć musiał przyznać, że znał jej przyczynę. Od pewnego czasu odczuwał silne bóle głowy i mdłości. Może to był krwiak albo guz, który sprawił, że nic nie pamiętał z poprzedniego życia? Postanowił się upewnić. Tego dnia postanowił porozmawiać z Niki. Nie mógł dłużej przed nią ukrywać coraz częstszych napadów bólu głowy. Miał szczęście, że spał w oddzielnym pokoju, bo w nocy bóle nasilały się coraz częściej i były bardziej bolesne. Wtedy chował głowę pod poduszkę i jęczał jak potępieniec. Dzień zapowiadał się słoneczny. Śnieg leżał jeszcze gdzieniegdzie, tworząc nieregularne wysepki, spod których wystawały szarobrunatne kępy starej trawy. Za niecałe dwa miesiące miała nadejść w całej krasie wiosna. Ziemia powoli budziła się ze snu. Zamyślił się i nawet nie zauważył, że od jakiegoś czasu stoi przed nim Niki, i mierzy go uważnym spojrzeniem spod zmarszczonych brwi.

— Przepraszam, zamyśliłem się. — Poderwał się, chyba za szybko, bo zakręciło mu się w głowie i gdyby nie oparł się o mur budynku, spadłby ze schodków.

— Jan, co się dzieje? — zapytała zaniepokojona.

— Musimy porozmawiać — powiedział, wchodząc do domu.

— Najwyższy czas… — odburknęła.

Nika wyczuła w jego głosie smutek, a jego kroki były bardziej ociężałe niż zazwyczaj. Od kilku dni Jan zachowywał się dziwnie, ale nie śmiała go wypytywać, bo nie chciała usłyszeć tego, co było do przewidzenia, że Jan odzyskał pamięć i chce opuścić jej dom.

— Pomóż mi, Niki. — Kiedy znaleźli się w przedpokoju, zdjął z niej kurtkę, odwiesił na wieszak i ujął za ramiona.

Zamarła na widok jego rozszerzonych źrenic. Jego oczy były bardzo wyraziste i nie potrafiły nic ukryć, przede wszystkim, strachu, który czaił się w ich kącikach. A więc to nie było to, o czym myślała. Odetchnęła swobodnie.

— Przecież wiesz, że chętnie to zrobię. Powiedz tylko, o co chodzi, Janku. — Nie spuszczała z niego uważnego spojrzenia.

Zmarszczył brwi, starając się zapanować nad głosem, kiedy ból nieco stępiał.

— Uważam, że moja amnezja zbyt długo trwa, a bóle stają się nie do zniesienia, dlatego powinienem pójść do szpitala na badania.

— Ach, tak? Kiedy? — zapytała ze spokojem.

— Jak najprędzej.

— Porozmawiam z doktorem Zarzeckim, którego znam od dawna, da ci skierowanie na badanie, inaczej nie przyjmą cię w żadnym szpitalu.

— Wobec tego zadzwoń i umów mnie z nim — poprosił naglącym tonem.

— Dzisiaj, teraz?

— Tak, bardzo proszę — nalegał natarczywym głosem. — Przepraszam cię, ale nie chciałem cię niepokoić. Myślałem, że bóle miną, ale niestety, nasiliły się jeszcze bardziej — mówił, kiedy w tym czasie za ścianą jego pokoju, zrzucała z siebie służbowy uniform, krótką, czarną spódniczkę i żakiet w takim samym kolorze.

— Oczywiście, zaraz do niego zadzwonię. — Kiedy wybierała numer do Zarzeckiego, patrzyła na Jana ze współczuciem. Ból musiał być bardzo silny, bo nawet nie próbował go ukryć. Wyrzucała sobie, że nie zrobiła tego wcześniej, nawet wbrew jego woli, przecież chodziło o jego życie, a teraz mogło być już za późno. Na szczęście doktor Zarzecki był w zasięgu, jednak nie chciała przez telefon wyjaśniać mu sprawy, powiedziała tylko, że to sprawa życia lub śmierci.

— Doktor Zarzecki obiecał, że przyjedzie jak najszybciej — powiedziała, opanowanym głosem, choć cierpienie na twarzy przyjaciela coraz bardziej ją niepokoiło.

Usiedli za stołem w kuchni i cierpliwie czekali w milczeniu. Zarzecki zjawił się w niecały kwadrans potem. Wzięła od niego płaszcz, który powiesiła na wieszaku. Gdy wszedł do pokoju, wyszedł mu naprzeciw Jan. Doktor zmierzył go bacznym wzrokiem, a potem zerknął na Nikę.

— To nie ja jestem chora, tylko on — wskazała na Jana.

Michał Zarzecki był czterdziestoparoletnim mężczyzną o szczerym wyrazie twarzy i poprawnych manierach. Miał ciemne włosy przyprószone siwizną na skroniach, prosty nos o delikatnych nozdrzach, kształtne usta skore do uśmiechu, i szare, czujne oczy w ciemnej oprawie. Był przystojny i dla wielu kobiet był dobrym materiałem na męża, ale nie ciekawiła go perspektywa życiowa przy boku żadnej z nich, choć były młode i piękne, jak jej kiedyś wyznał w przypływie szczerości. Nika na jego widok zawsze czuła radość, może dlatego że był ostatnią więzią między nią a jej zmarłymi rodzicami. Był nie tylko ich lekarzem rodzinnym, ale także ich przyjacielem. On również pomógł jej przyjść na świat, dlatego ufała mu bezgranicznie. Kiedy był tylko w pobliżu jej domu, zachodził na kawę albo herbatę. A kiedy był głodny i nie miał czasu wpaść do domu na obiad, szykowała mu kanapki albo częstowała obiadem. Potem pędził dalej do swoich stałych pacjentów, którzy go ubóstwiali, szczególnie ci najmłodsi. Podczas tych spotkań dużo rozmawiali o minionych czasach, często wspominali przy tym jej rodziców. Była mu wdzięczna, że poświęcał jej swój czas. Po śmierci żony, on również czuł się samotny, dlatego zapraszała go czasem na niedzielny obiad, bo ich jedyny syn, Wiktor, pracował gdzieś w Polsce, jako ratownik TOPR. Był też fotografem, jeździł po kraju i polował na zachody słońca nad morzem albo w górach. I choć widzieli się z Wiktorem zaledwie kilka razy, zauważyła, że nie darzył jej sympatią. Ale nigdy nie zapytała, co było tego powodem.

— Dziękuję, że pan przyjechał, doktorze. — Nika nadstawiła mu swój policzek, który pocałował prawie z ojcowską czułością.

— Dawno się nie widzieliśmy. Ale sama wiesz, jak to jest, pacjenci są ważniejsi od moich potrzeb. Co się stało? — zapytał, patrząc na przemian, to na nią, to na wysokiego i młodego mężczyznę, który stał na przeciwko nich z niepewną miną.

— To Jan, jest poważnie chory.

— Zarzecki. — Lekarz podał rękę młodemu mężczyźnie, przyglądając mu się z uwagą.

— I tu jest właśnie problem, panie doktorze, bo Jan, tak go nazwałam, ma amnezję i nie pamięta, jak się nazywa i skąd pochodzi.

— Ach, tak? — zdziwił się lekarz.

— Przypadkowo znalazłam go śpiącego na ławce w naszym parku. Zbyt dobrze patrzyło mu z oczu, więc przygarnęłam go do siebie.

— Kiedy to się stało?

— Prawie dwa miesiące temu — odparła jednym tchem.

— Nie dobrze, trzeba było od razu wezwać pogotowie. W szpitalu zrobiliby panu tomografię i inne potrzebne badania, by prawidłowo zdiagnozować pana przypadek i odpowiednio potem leczyć — odparł Zarzecki zaniepokojony.

— Zamierzałam to zrobić, ale Jan ciągle się wzbraniał, twierdził, że dobrze się czuje, więc nie nalegałam.

— Co pana skłoniło, że chciałby przebadać się właśnie teraz?

— Coraz częstsze bóle głowy i coś w rodzaju…

— Intuicji? — podpowiedział lekarz.

— Właśnie.

Doktor Michał Zarzecki patrzył na młodego mężczyznę mocno zaintrygowany. Przytrafiali mu się pacjenci z różnymi dolegliwościami, włącznie z grochem w nosie albo wybitą szczęką, z przeziębieniami tych było najwięcej, ale amnezja, to był pierwszy przypadek.

— Najpierw pana zbadam, a potem zdecyduję, co z panem zrobić — powiedział z przekonaniem w głosie. Wyjął z torby aparat do mierzenia ciśnienia i stetoskop. Zamierzał go najpierw osłuchać, a potem zmierzyć mu ciśnienie i puls.

— To może ja wyjdę, nie chciałabym przeszkadzać. — Nika weszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę. Chciała czymś się zająć, by nie myśleć o chorym przyjacielu.

Wizyta się przedłużała i Nika była coraz bardziej niespokojna. Jej cierpliwość była niemal na wyczerpaniu, zamierzała już zastukać i zapytać, czy wszystko jest w porządku, ale w tej samej chwili, doktor Zarzecki wyszli z Janem na korytarz z nietęgą miną.

— Niestety, moja droga, moja diagnoza brzmi: natychmiast do szpitala! Ta rana na pańskiej głowie, może być niebezpiecznym krwiakiem i to on powoduje ucisk, zwiększając ciśnienie śródczaszkowe, stąd te nieznośne bóle głowy i napady mdłości.

Jan przytakiwał tylko głową.

— Oczywiście pokryję wszystkie koszty leczenia Jana — zobowiązała się Nika, obrzucając go niespokojnym spojrzeniem, w którym był lęk, ale i determinacja.

— Jest pan gotowy, aby jechać ze mną? — zapytał Zarzecki, który skończył rozmawiać z ordynatorem neurologii, przyjacielem ze studiów.

— Oczywiście — przytaknął skwapliwie Jan.

— Pojadę z wami — zaofiarowała swą pomoc Nika, która już wkładała na siebie kurtkę, a Janowi podała ocieplany płaszcz jej ojca i wełnianą czapkę, którą kupiła mu osobiście w komplecie z szalikiem w biało-czarne prążki oraz skórzane, ciepłe rękawice.

Gdy stali w przedpokoju gotowi do wyjścia, Jan odwrócił się do Niki z wyraźną prośbą w oczach. Doktor Zarzecki widząc, że chcieli zostać sami, wyszedł na zewnątrz i wsiadł do swojego samochodu, który zaparkował przed kamienicą.

— Dziękuję, Niki, za wszystko, co dla mnie dotąd zrobiłaś. Chciałbym tylko cię prosić, że cokolwiek ze mną się stanie, nie pozwól mi zapomnieć o tobie, moich przyjaciołach… Antosiu… — Jego głos zabrzmiał miękko, prawie czule.

— Dobrze, Janku… — spojrzała mu w oczy i przez krótką chwilę mignęły jej przez głowę wszystkie wieczory: ich długie rozmowy, jego rozbrajający śmiech, kiedy ogrywał ją w szachy, wspólne oglądanie filmów, czytanie poezji, wszystko to sprawiło, że zbliżyli się do siebie. Z żalu ścisnęło się jej serce. Miała tyle okazji, by mu powiedzieć, że bardzo go lubi, a nie uczyniła tego z powodu fałszywej dumy, by nie pomyślał, że mu się narzuca.

— Byłbyś bardzo zgorszony, gdybym cię teraz pocałowała? — zaryzykowała pytaniem, wstrzymując oddech.

— Nie, nie mam nic przeciwko temu, Niki — odezwał się po chwili, ujmując jej twarz w obie ręce.

Gdy ją pocałował, ugięły się pod nią nogi, jakby świat wokoło zawirował. Chwilę trwało, zanim odsunęli się od siebie trochę zdziwieni i zaskoczeni entuzjazmem, jaki odczuli oboje przy tym pocałunku, który wcale nie przypominał przyjacielskiego. Kiedy Jan oderwał się od niej, westchnęła cichutko lekko zawiedziona.

— To było… bardzo przyjemne… — szepnęła.

— O, tak, nawet bardzo, ale lepiej się pospieszmy, bo doktor Zarzecki pewnie się już niecierpliwi — zauważył Jan z uśmiechem, wypychając ją lekko za drzwi. Sam przekręcił klucz i oddał go jej, a ona schowała go do torebki. Nika nie była w stanie odpowiedzieć nic sensownego, nadal czuła na swoich ustach pocałunki mężczyzny, który siedział obok niej i wciąż trzymał ją za rękę, która drżała z emocji.

Dojechali do szpitala w rekordowym czasie. Dziwne, że nie zatrzymała ich drogówka. Zgłoszenie w recepcji chorego trwało kilka minut, a w niecały kwadrans był na oddziale neurologii. Gdy tylko zjawili się w holu, wyszedł naprzeciw nich wysoki, przystojny mężczyzna w wieku doktora Zarzeckiego.

— Witaj, stary druhu! Odwiedzasz mnie tylko wtedy, kiedy mnie potrzebujesz. — Mężczyźni uścisnęli sobie ręce, widać było, że darzyli się wzajemną sympatią.

— Witaj! Miło znowu cię spotkać. Sam rozumiesz, praca i jeszcze raz praca. Poznaj mojego pacjenta: Jan i jego dziewczyna, Nika. Tę panienkę znam nieco dłużej, bo od jej urodzenia, Jana poznałem dopiero dzisiaj. To ona mnie poprosiła o pomoc.

— Wejdźmy do gabinetu, opowiesz mi, co zdiagnozowałeś — zaprosił go do środka.

W krótkich słowach Zarzecki wyłuszczył problem Jana. Ordynator przeciągnął ręką po szpakowatej czuprynie. Cierpliwie wysłuchał przyjaciela, a potem przyjrzał się Janowi.

— Skieruję pana na badania, a w tym samym czasie musimy zgłosić pana przypadek na policję. Taka jest procedura.

— Oczywiście, rób, co do ciebie należy. Poczekamy w holu.

— Panie doktorze, nie wiem, jak mam dziękować…

— Za wcześnie na podziękowania. Mam nadzieję, że krwiak nie jest rozległy i nie zrobił spustoszenia w jego głowie.

— Proszę mnie nie straszyć.

— Ja tylko ostrzegam, że powikłania mogą być nieodwracalne. — Doktor wyliczył wszelkie możliwe skutki wylewu.

Nika zdrętwiała ze strachu. Serce podeszło jej do gardła i zacisnęło na niej pętlę, że nie mogła wydobyć z siebie głosu. Opadła ciężko na pobliską ławkę blada bez tchu w piersiach.

— Oddychaj głęboko, jeszcze tego brakuje, abyś mi tu zasłabła! — Pochylił jej głowę do przodu między nogi.

— Widzę, że Jan stał się dla ciebie bliską osobą? — powiedział nieoczekiwanie Zarzecki, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia, kiedy lepiej się poczuła.

— Prawdę mówiąc, tak. Dzięki niemu, poznałam tak naprawdę wszystkich sąsiadów. Wierzy pan, że ich sympatię zaskarbił sobie w ciągu tygodnia? Ma w sobie coś ujmującego, czego nie można zignorować.

— Zawsze miałaś dobre serce, a Jan, jak go nazwałaś, rzeczywiście sprawia dobre wrażenie.

— Naprawdę tak pan myśli?

— Owszem. Ale jego stan jest bardzo poważny.

— Dlatego obawiam się o niego. Dotąd sprawiał wrażenie silnego, dopóki nie odezwały się dokuczliwe bóle głowy. Boję się tych konsekwencji, o których wspomniał pan doktor: paraliż, utrata wzroku, częściowy niedowład ciała… to nie może się tak skończyć. On musi żyć.

— Bądźmy dobrej myśli, że wszystko będzie dobrze.

— On musi żyć. Do tej pory to on pomagał nam, a teraz…

— Twój Jan jest w dobrych rękach. Wierz mi, doktor Załuski, jest jednym z najlepszych neurochirurgów w Polsce. No, uśmiechnij się, Niko. Pamiętam czasy, kiedy byłaś radosnym dzieckiem, dopiero śmierć rodziców cię zmieniła. Stałaś się taka poważna i zamknięta w sobie — odezwał się po chwili, przypatrując jej z uwagą.

— W minione święta Bożego Narodzenia postanowiłam całkowicie odmienić moje życie. Jan spadł mi jak z nieba. Pewnie zauważył pan moją przemianę?

— Zauważyłem, choć przedtem też byłaś piękną kobietą, moja panno.

— Jest pan miły, doktorze, ale ja wiem swoje. Nie zależało mi zbytnio, aby się przypodobać kolegom z pracy, prawdę mówiąc, nikomu. Dopiero, gdy pojawił się w moim życiu Jan, chciałam się zmienić. Jakbym przejrzała na oczy i zdała sobie sprawę, że wciąż żyję. Rodzice pewnie też nie chcieliby, abym nadal tkwiła we wspomnieniach i użalała się nad sobą jak sierotka Marysia.

— Mam nadzieję, że Jan okaże się godnym twojego zaangażowania?

Nika spojrzała na doktora z zapytaniem w ciemnych oczach.

— Co pan chciał przez to powiedzieć?

— Jeśli okaże się kimś innym, za kogo go bierzesz, co wtedy zrobisz?

Nika przez długi czas milczała, przywracając w pamięci ich pierwsze spotkanie, jego niepewne zachowanie i szczere spojrzenie, którym zaskarbił sobie jej zaufanie.

— Nie uwierzy mi pan, ale od początku poczułam do niego nie tylko zaufanie, ale i potrzebę, że muszę mu pomóc. Zna mnie pan od lat, nie jestem zieloną gęsią, której zależy tylko na powierzchowności człowieka. Dla mnie liczy się bardziej, co jest w jego wnętrzu, co sobą reprezentuje. Jan okazał się uczciwym i wartościowym człowiekiem. Nie prosił, nie narzucał się, sama doszłam do tego, że muszę mu pomóc. To było silniejsze ode mnie.

— Słyszę w twoim głosie, że zrobił na tobie niesamowite wrażenie. Opowiedz mi dokładnie, jak się poznaliście?

Nika w kilku zdaniach opisała zdarzenie, nie pomijając faktu, że byli zainteresowani nim również funkcjonariusze Straży Miejskiej.

— Przyznaję, że zachowałaś się bardzo ładnie. Ciekawy jestem czy Jan, jak go nazywasz, kiedy odzyska pamięć, będzie potrafił ci się odwdzięczyć?

— Zrobił to już wiele razy na różne sposoby. Przede wszystkim, został moim przyjacielem. Dopiero dzisiaj zdałam sobie sprawę, że żywię do niego coś więcej niż sympatię — wyznała cicho.

— Idealistka jak zawsze — mruknął doktor Zarzecki.

— Przyznaję, że byłabym szczęśliwa, gdyby Jan odwzajemnił moje uczucie. Ale nie chcę na niego naciskać, najpierw musi odzyskać swoją tożsamość. Kto wie, może jest żonaty? — dodała w myśli. — Coś długo trwa to badanie. — Nika patrzyła w głąb korytarza na przeszklone drzwi, za którymi był gabinet zabiegowy.

— Uspokój się i lepiej pomódl, aby Jan wyszedł z tego cało. Kiedy go badałem, miał za wysokie ciśnienie i nieregularny puls. W każdej chwili groził mu wylew.

— Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie powiedział mi wcześniej, że źle się czuje. Zadzwoniłabym do pana od razu, gdybym zauważyła jakieś niepokojące symptomy. Starannie to przede mną ukrywał. I co mu z tego przyszło? Tylko niepotrzebnie cierpiał.

— Dobrze się stało, że w ogóle ci powiedział.

— Musiało go nieźle boleć, skoro wyznał w końcu prawdę.

— No, cóż, poczekajmy na werdykt lekarzy.

Nie musieli długo czekać. Z gabinetu zabiegowego wyszedł ordynator Załuski w towarzystwie pielęgniarki, która trzymała kurczowo w rękach teczkę z dokumentami.

— Mamy dla was dobrą i złą wiadomość — odezwał się tubalnym głosem ordynator.

Doktor Zarzecki i Nika poderwali się ławki, nie kryjąc zaskoczenia.

— Jaka jest diagnoza? — zapytała Nika, bezwiednie chwytając doktora Zarzeckiego za rękaw białego kitla, który zarzucił na siebie, wchodząc na oddział.

— Wiecie, że o tego rodzaju wypadkach jak ten, jesteśmy zobowiązani poinformować policję, jak wcześniej uprzedziłem.

— To oczywiste — przytaknął doktor Zarzecki.

— No, i? — Nika wstrzymała oddech.

— Policja od dwóch miesięcy poszukuje doktora Gabriela Zatorskiego. Faksem przesłali nam fotografię zaginionego. Nie mamy żadnych wątpliwości, że w dniu dzisiejszym przyjęliśmy na oddział pacjenta o tym nazwisku. Pewnie policja i z panią będzie chciała rozmawiać, więc proszę być na to przygotowaną.

— Oczywiście, rozumiem. Nie mam nic do ukrycia. Czy Jan, to znaczy Gabriel, ma jakąś rodzinę? — zapytała Nika, wstrzymując oddech.

— Nie jesteśmy pewni, ale wkrótce się dowiemy.

— Do dzisiaj byłam mu najbliższą osobą, więc rozumie pan, że zależy mi, aby jak najszybciej odzyskał swoją tożsamość. Mam nadzieję, że to jest ta dobra wiadomość, a ta zła?

— Pacjent podpisał już zgodę na operację. Jest przytomny i wie, że w każdej chwili grozi mu wylew. Zaraz przewieziemy go do sali operacyjnej. Gdybyście go nie przywieźli dzisiaj, jutro byłoby za późno — dodał z posępną miną.

— Ale wyjdzie z tego, prawda? — zapytała Nika z niepokojem.

— Mam nadzieję, że nie będzie żadnych powikłań. — Ordynator zamierzał odejść, ale w ostatniej chwili, jakby sobie o czymś przypomniał, zawrócił i zatrzymał się przed przygnębioną dziewczyną.

— Pacjent poprosił, aby przyszła pani do niego. Zapraszam. — Ręką wskazał drzwi sali zabiegowej, do której został przewieziony po zakończonym badaniu tomografem. — Zezwalam tylko na kilka minut, nie dłużej. Proszę.

Nika podeszła do łóżka, na którym leżał Jan. Był okryty do pasa białym prześcieradłem. Jego jasne, kręcone włosy zostały ścięte. Duże, błękitne oczy w ciemnej oprawie, wydawały się większe i gorączkowo błyszczały. Jego pogodny uśmiech zniknął.

— Dziękuję, że przyszłaś, Niki — odezwał się niepewnym głosem.

— Jestem twoją przyjaciółką. Już zapomniałeś? — Nika udawała brawurę, choć miała ochotę głośno krzyczeć z rozpaczy.

— Nie, nie zapomniałem. Dlatego przyrzeknij mi, że cokolwiek się stanie…

— Przestań się nad sobą użalać i bądź dobrej myśli — przerwała mu szybko.

Przez jego twarz przebiegł cień uśmiechu.

— I tak masz trzymać, pamiętaj! Będę tu przez cały czas, razem z doktorem Zarzeckim. Wszystko będzie dobrze — dodała ciepło.

Ordynator Załuski dawał jej znak ręką, aby opuściła salę.

— Pamiętaj, że wszyscy cię kochamy. Nawet nie próbuj o nas zapomnieć, bo my już się postaramy, abyś szybko sobie o nas przypomniał. Do zobaczenia wkrótce, kochanie — powiedziała czule i pocałowała go delikatnie w policzek. — To na szczęście!

— Niki… uważaj na siebie. — Lekko uniósł się na łóżku, ale za chwilę opadł na poduszkę. — Do zobaczenia w domu. — Uniósł prawą rękę, która zaraz opadła bezwładnie wzdłuż ciała. Nie miał siły, aby podnieść ją po raz drugi.

Wybiegła z sali, aby nie zobaczył łez, które ciurkiem spływały jej po policzkach. Dopiero, kiedy znalazła się w holu i zobaczyła doktora Zarzeckiego, wpadła w jego rozpostarte ramiona, i wybuchnęła głośnym płaczem.

— Nie płacz, maleńka — mówił cicho, obejmując jej drżące ramiona.

— Kiedy zobaczyłam go na łóżku bladego i takiego bezbronnego, ogarnęła mnie rozpacz, bo uświadomiłam sobie, że nie jestem w stanie mu pomóc. Do tej pory, to on pomagał nam wszystkim. A teraz sam jest taki bezradny — mówiła przez łzy.

— Wszystko będzie dobrze. Opanuj się, Niko. Płacz tu nic nie pomoże. Musisz być silna.

— Ja też mam taką nadzieję, panie doktorze… — westchnęła cicho.

Usiedli na ławce, ich wzrok biegł w stronę oszklonych drzwi, za którymi była sala operacyjna. Monotonną ciszę przerwał dzwonek telefonu doktora.

— Nie czekaj na mnie z obiadem, Hanno. Jedź do domu. Do zobaczenia, do jutra — zdecydowanym głosem, zakończył rozmowę ze swoją gosposią, która gotowała im od lat. — To była Hanna — wyjaśnił.

— Domyśliłam się. Dawno jej nie widziałam. Jak się czuje?

— Czasem myślę, że ona jest moją matką, a nie gosposią.

— Wcale się jej nie dziwię. Wychodzi pan rano, a wraca do domu późno. Trzeba pana zachęcać, aby zjawił się pan o normalnej porze dnia i zjadł łaskawie obiad. Mam rację, prawda?

— Myślisz, że to przyjemne uczucie jeść obiad we własnym towarzystwie? Dlatego wolę zjeść coś na mieście.

— Gdyby się pan ożenił, nie miałby takiego kłopotu.

— Co? Ty też Brutusie przeciwko mnie? Chyba nie za bardzo mnie lubisz? — zaśmiał się pogodnie, marszcząc zabawnie nos.

— Samotność nie jest dobra, wiem coś o niej — odparła.

— Niestety nie spotkałem dotąd kobiety, która by mnie zechciała.

Teraz Nika roześmiała się mu w nos.

— Teraz to pan żartuje. Nie ma na oddziale pielęgniarki, która nie zawiesiłaby wzroku na panu. A pan twierdzi, że nie jest pan interesujący. Widzę, że jawnie dopomina się pan o komplement. Nigdy wcześniej nie posądzałabym pana o kokieterię. To raczej domena kobiet.

— Nie przesadzam, ale dość o mnie. Zapraszam cię do baru, mają tam dobrą kucharkę. Gdyby była nieco młodsza, wziąłbym ją do siebie, bo Hanna straszy mnie, że chce odejść już na wcześniejszą emeryturę.

— Dobra kucharka to skarb — przyznała mu rację.

Zjedli frytki z kurczakiem i sałatką. Posileni wrócili na tę samą ławkę i nadal czekali na koniec operacji, która trwała już dwie godziny. Po czterech godzinach oczekiwania, zjawił się w holu wreszcie doktor Załuski. Gdy szedł w ich stronę, Nika zauważyła, że zrzucił z siebie jednorazowy fartuch i rękawiczki, i przebrał się w biały kitel. Było już parę minut po dwudziestej trzeciej. Był tak samo zmęczony jak oni. Ale na ich widok uśmiechnął się i przybrał pozę lekarza, który spełnił dobrze swój obowiązek.

— Wszystko w porządku. Miałem rację, przypuszczając, że był to ostatni moment. Na szczęście, krwiak się nie rozlał i dał się ładnie usunąć, mimo że był głębiej osadzony, niż myślałem. Dlatego pozostawiliśmy dren w czaszce, aby w ranie pooperacyjnej nie zbierała się krew ani inny płyn. Za kilka dni zostanie bezboleśnie usunięty. Kiedy go wyjmiemy, nasza rola na tym się zakończy. Mózg sam musi się zregenerować, tylko trzeba dać mu na to trochę czasu — rzekł na wstępie. Potem w kilku zdaniach poinformował, jak będzie przebiegała kuracja pacjenta.

— Kiedy możemy go zobaczyć? — zapytała Nika.

— Proszę się uzbroić w cierpliwość. Przez noc zostanie na OIOM. Jutro po obchodzie przewieziemy go na salę pooperacyjną.

— Aż się boję zapytać czy Jan, to znaczy Gabriel, odzyskał pamięć? — zapytała Nika z niepokojem.

5

Minęły trzy dni, odkąd Nika przywiozła Jana, a właściwie Gabriela, do swojego domu. Według doktora Załuskiego powikłań po operacji nie było. Rekonwalescencja przebiegała właściwie, oprócz dość osobliwego zachowania, którego Nika nie potrafiła zrozumieć. Gabriel stał się małomówny, a ściślej mówiąc, milczący. Gdy zaglądała do jego pokoju, leżał na posłaniu z oczami wbitymi w sufit jak paralityk i przez cały czas milczał. Celowo z jego powodu wzięła urlop wypoczynkowy, by roztoczyć nad nim opiekę, ale on nie potrafił się odwdzięczyć za tę pomoc, wyrzucając jej, że zrobiła to niepotrzebnie. Chwilami miała go dosyć, jakby wyświadczał jej przysługę, ba, zaszczyt, że oddał się pod jej opiekę. Postawiła na niskim stoliku tacę z imbrykiem ze świeżo zaparzoną herbatą, kubki i talerz pełen tostów, a sama usiadła w fotelu na wprost niego, zakładając nogę na nogę. Pierwsza postanowiła rozpocząć rozmowę i przerwać tę kłopotliwą sytuację, bo była pewna, że coś przed nią ukrywał. A intuicja nigdy ją nie zawiodła.

— Widzę Gabrielu, że nasze relacje zupełnie się zmieniły, jakbyś stał się innym człowiekiem. Myślę, że skoro już wiesz, kim jesteś, nie ma sensu, abyś przebywał u mnie dłużej — powiedziała rzeczowym tonem, choć na samą myśl, że już go więcej nie zobaczy, serce jej się krajało. — Nie chcę, abyś myślał, że przetrzymuję cię tu siłą. Nie chcę także, abyś czuł się wobec mnie zobowiązany — dodała z nonszalancją. Nie zamierzała dłużej tolerować jego dziwnego zachowania.

Gabriel spojrzał na nią z paniką w oczach. Pewność siebie w jego wyrazistym spojrzeniu gdzieś się ulotniła. Pozostał w nich tylko strach. I tego właśnie nie rozumiała. Czego się obawiał? Jej? Czy kogoś, kto przyczynił się do jego amnezji?

— Niki… — zacharczał, więc odkaszlnął kilka razy. — To nie tak, jak myślisz. Rzeczywiście teraz już wiem, kim jestem. I być może z mojego powodu jesteś narażona na niebezpieczeństwo, a nie chcę, aby coś ci się stało — wyznał, próbując zmienić pozycję na wygodniejszą.

— Gdybyś wyznał mi wcześniej prawdę, może byłabym w stanie obronić się sama. A tak, żyję w przeświadczeniu, że jestem osobą, której nie można nawet zaufać.

Gabriel podciągnął się na posłaniu, złożył dłonie na klatce piersiowej, długo milczał, jakby się nad czymś zastanawiał.

— Cała zamieniam się w słuch. I zapewniam cię, że nie dam zbyć się byle czym — powiedziała zdeterminowana niezbyt uprzejmym tonem.

— Gabriel ostrzegł mnie, że nie jesteś płytką dziewczyną, ale z uwagi na zaistniałą sytuację, muszę ci wyznać… — roześmiał się bardziej ochryple niż zwykle.

Chrypka była ponoć ubocznym efektem po narkozie, dlatego nie skomentowała zmiany tembru głosu. Dopiero po chwili dotarło do niej, co powiedział.

— Nie jesteś Gabrielem ani moim Janem? — zapytała głośno zszokowana, podnosząc się nagle z fotela. Niewiele brakowało, aby wylądowała na jego klatce piersiowej, ale w ostatniej chwili przytrzymała się poręczy fotela.

— Czy możesz mówić ciszej? — Mężczyzna podniósł się z łóżka i sięgnął po szlafrok, a kiedy go na siebie nałożył, usiadł na krawędzi posłania. Sięgnął po herbatę, upił parę łyków i dopiero potem odetchnął głęboko pełną piersią.

— To, kim naprawdę jesteś? — zapytała Nika, siadając z powrotem w fotelu. — Jeśli to nie tajemnica, oczywiście — dodała kąśliwie, zła, że dała się nabić w butelkę.

— Jego przyrodnim bratem. Mam na imię: Rafał. Jesteśmy z jednego ojca, ale z innej matki. Stąd to podobieństwo.

— Dość nikłe, on miał… — chciała powiedzieć, że jego oczy przypominały górski strumień, ale w ostatniej chwili tego zaniechała. — Nieważne. Istotny jest fakt, po co ta cała szopka?

— To uderzenie w tył głowy nie było zwykłym przypadkiem. Gabriela ktoś zamierzał z premedytacją zabić. Zamiast wezwać pogotowie albo zawiadomić mnie o wypadku, wyszedł z samochodu i jakby rozpłynął się w powietrzu. Przez cały ten czas szukaliśmy go wszędzie. Nie spodziewaliśmy się, że miał taką dobrą kryjówkę, dopóki nie zgłosił się do szpitala.

— Teraz rozumiem, dlaczego zamieniliście się rolami. Chcesz odnaleźć jego oprawcę, skupiając na sobie jego uwagę. Mam rację?

— Chcieliśmy go odciągnąć od niego, dopóki nie wydobrzeje.

— My? To znaczy, kto?

— Nie mówiłem ci, że pracuję w policji i jestem oficerem śledczym?

— Niestety nie zdążyłeś. Ładnie to tak nabierać ludzi?

— Dobrze wiesz, że dopiero przed tygodniem dotarła do nas informacja, gdzie przebywa mój brat. Myślisz, że nie obchodził mnie jego los?

— Czy teraz jest bezpieczny? — zapytała cicho.

— Nikt nie jest bezpieczny, gdy ten wariat jest wciąż na wolności.

— Czy macie jakiegoś podejrzanego?

— Niestety nie, choć nie rozumiem tego. Gabriel nigdy nie miał wrogów. Jest dobrym człowiekiem i znakomitym lekarzem.

— Wiem. Znam się na ludziach. Dlatego pozwoliłam mu zamieszkać u mnie bez żadnych zobowiązań. Po prostu sobie zaufaliśmy.

— Do niedawna bym w to nie uwierzył, że istnieją na świecie tacy ludzie.

— Jacy?

— Altruiści, ludzie bezinteresowni.

— Czy Gabriel… — jej głos był pełen wahania. — Czy Gabriel jest żonaty? Ma jakąś dziewczynę? — zapytała, wstrzymując oddech.

— Narzeczoną. Mieli wkrótce się pobrać — oznajmił twardo, spoglądając na nią spod oka.

Nika dziękowała opatrzności, że siedziała w fotelu, bo w innym wypadku z wrażenia padłaby chyba trupem. Mimo druzgocącej informacji, uśmiechnęła się i przytaknęła tylko głową. Nie mogła się przemóc, aby spojrzeć w oczy mężczyźnie, który od początku wydał się jej obcy. I ten jego głos. Był chyba nałogowym palaczem, stąd ta chrypka. Nie wróżyła mu długiego życia.

— Palisz, prawda? — zapytała wprost.

— Od kilkunastu dni nie wypaliłem ani jednego.

Nika roześmiała się głośno, odchylając głowę na tył fotela.

— Cóż za poświęcenie! — wykrzyknęła z ironią. — W moim domu nigdy się nie paliło, ale skoro chcesz, nie będę cię powstrzymywała. Pal tylko przy otwartym oknie. Okay?

— Poświęcę się dla dobra sprawy. Jeszcze ktoś zauważyłby i pewnie zdziwiłby się, bo Gabriel nie pali. Ale dziękuję za propozycję.

— Masz rację. To nawet dobrze, że nie będziemy udawać. Dieta też pewnie nie jest ci potrzebna, więc od dzisiaj obiady będą normalne. Odśwież się i ubierz. Chyba wziąłeś coś do przebrania?

— Owszem. Wziąłem pod uwagę, że spędzę u ciebie jakiś czas.

— Porozmawiamy podczas obiadu — zaproponowała.

— Nie lubisz być zaskakiwana?

— Nie lubię być okłamywana. A to zasadnicza różnica. Nie spiesz się, trochę mi zejdzie z przygotowaniem obiadu.

Nika wyszła z pokoju Rafała wściekła na siebie, że dała się podejść. Nie tak to miało być. Wyciągnęła z lodówki mięso na bitki wołowe i warzywa na surówkę. Kasza jęczmienna dochodziła pod pierzynką. Był to sposób jej mamy i musiała przyznać, że bardzo skuteczny. Będąc w kuchni, słyszała szum prysznica. Jej myśli pracowały na najwyższych obrotach niż zazwyczaj. Wszystko zaczęło się od zwyczajnego przypadku, zwykłej uprzejmości z ludzkiego odruchu miłosierdzia. Czuła, że to nie koniec tej historii. Aż bała się pomyśleć, czym to może dla niej się skończyć.

Zjawił się godzinę później ogolony i przebrany. Miał na sobie granatowe dżinsy, koszulkę polo w błękitnym kolorze z długim rękawem i krótkie włosy, nieco ciemniejsze od swego brata. Po goleniu użył wody kolońskiej, która wypełniła kuchnię i złamała zapach smażonego mięsa.

— Mogę ci w czymś pomóc? — zapytał, podchodząc do stołu.

— Musisz zapracować na swój obiad. Ze mną nie ma tak łatwo.

— Zauważyłem. Co będzie na obiad?

— Kasza jęczmienna, bitki w sosie wołowym, surówka i sok z wiśni albo woda. Z wczorajszego dnia została zupa ogórkowa, jeśli jesteś głodny, wystarczy ją tylko podgrzać.

— Bardzo chętnie, jestem głodny jak wilk.

— Wyjmij z lodówki garnek z zupą. Ja też chętnie zjem. Dyskomfort tej sytuacji zaostrzył mi tylko apetyt.

Rafał nakrył stół ciemnobrązowym, lnianym obrusem z beżowym haftem na dole. Wyjął z szuflady kredensu sztućce i położył je na stole obok talerzy, na ładnie złożonych, jednorazowych serwetkach w kolorze dojrzałej pomarańczy, które ładnie harmonizowały z ciemnym obrusem.

— Widzę, że nieźle sobie radzisz w kuchni, podobnie jak Gabriel — zauważyła, wlewając zupę do talerzy. Koszyczek z chlebem postawiła na środku stołu.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Nika spojrzała na Rafała i dała mu znać ręką, aby został tam, gdzie siedział.

— Nie rób ceregieli i jedz, zaraz do ciebie dołączę. To pewnie ktoś z sąsiadów.

W drzwiach stała pani Teresa, jej sąsiadka z naprzeciwka, w ręku trzymała kubek. Wyglądała jak zawsze elegancko, choć nie przypominała współczesnej kobiety. Z koczkiem z tyłu głowy na siwiutkich włosach, w czarnej, wełnianej sukience z białym kołnierzykiem i drobnymi perełkami na szyi, przypominała bohaterkę Emily Bronte. Uśmiechnęła się na jej widok i starała zapanować nad głosem, który drżał z emocji, a raczej z powstrzymywanego śmiechu. Domyśliła się, że sprowadziła ją do niej ludzka ciekawość.

— Słucham panią…

— Chciałam pożyczyć tylko cukru. Jeśli można, oczywiście — szybko dodała.

— Zapraszam do środka. Proszę sobie usiąść na krześle, za chwilę przyniosę — zaproponowała Nika, zatrzymując staruszkę na korytarzu.

— Prawdę mówiąc, Nikuś, to ja przyszłam zapytać o zdrowie pana Janka. Wiem, że miał operację i wszyscy się o niego martwimy. — Pani Terenia zrobiła żałosną minę, aż żal było na nią patrzeć i kłamać w żywe oczy.

— Ma się bardzo dobrze, ale nie ma go teraz w domu, wyjechał do sanatorium — skłamała.

— Och, to dobrze, bardzo dobrze, szybciej tam wydobrzeje i szybciej do nas wróci. Prawda?

Nika po raz pierwszy w życiu miała ochotę zapaść się ze wstydu pod ziemię. Nawet się nie zaczerwieniła, patrząc staruszce w oczy.

— Przepraszam panią, ale mam gościa i jesteśmy w trakcie obiadu. Nie chciałabym, aby nam wystygł. Kiedy tylko Jan zadzwoni, wszystko pani opowiem. Ja też za nim tęsknię — dodała cieplejszym tonem, otwierając przed staruszką drzwi.

— Wszyscy za nim tęsknimy — powiedziała cicho starsza pani i wyszła w milczeniu.

Nika wróciła do kuchni. Zauważyła, że Rafał krzątał się przy kuchni gazowej z drewnianą chochlą w dłoni.

— Kto to był? — zapytał, nadal mieszając sos.

— Sąsiadka przyszła zapytać o zdrowie Jana.

— Tak, jak przypuszczałaś — westchnął ostentacyjnie.

— Czułam się podle, okłamując ją. Nie robię tego nagminnie, a nawet się nie zająknęłam. Dokończ zupę, zrobię surówkę, doprawię sos i za chwilę podam obiad. Gdy zjemy, spokojnie porozmawiamy. Mam nadzieję, że nikt nam już nie przeszkodzi.

Nie upłynął kwadrans, kiedy na stole pojawił się żaroodporny półmisek z parującą kaszą, mięso w sosie, a w wielkiej, szklanej misie sałata z dodatkiem szczypiorku i rzodkiewki, polana jogurtem. Rafał chcąc wyręczyć Nikę, wziął dzban z sokiem wiśniowym oraz dwie szklanki i poszedł za nią do pokoju.

— Możemy wreszcie usiąść. Zapraszam.

Rafał poczekał, aż usiądzie pierwsza, a potem sam rozpostarł się wygodnie na krześle. Gabriel miał rację, mówiąc, że Niki jest wspaniała pod każdym względem. Jak na młodą dziewczynę wyśmienicie też gotowała, co rzadko się teraz zdarzało. Dziewczyny, z którymi się umawiał na randki, zamawiały chińskie jedzenie albo pizzę, a najczęściej były na diecie, dlatego zawsze chodził do swojej ulubionej restauracji blisko domu. Ale kaszy nigdy tam nie jadł tak wykwintnie podanej jak ta, którą przed chwilą smacznie zjadł.

— Dziękuję za obiad. Był pyszny — przyznał z błyskiem w oczach. Otarł serwetką kąciki ust i podniósł się zza stołu, by odnieść swój talerz do zlewozmywaka.

— Napijesz się czegoś? Kawa a może koniak? — zapytała, idąc za nim do kuchni.

— Chętnie napiję się kawy. Pomóc ci najpierw w zmywaniu?

— Zrobię to szybciej, nastaw wodę w czajniku i wyjmij filiżanki. Kawa jest w szafce w pojemniku obok herbaty.

Woda zabulgotała w czajniku i rozległ się gwizdek, a po chwili kuchnia wypełniła się aromatem świeżo parzonej kawy.

— Jeśli nie masz nic naprzeciw, wypijmy ją tutaj — zaproponował.

— Dlaczego nie? Chętnie.

— Z okna kuchennego jest lepszy widok na ulicę — stwierdził po prostu.

— Zapomniałam, że masz instynkt psa gończego i węszysz nawet tam, gdzie nic nie ma.

— Nigdy nic nie wiadomo — odparł pewnym siebie głosem.

Na chwilę zapanowała cisza, delektowali się kawą, którą popijali małymi łyczkami, z cienkich, chińskich filiżanek, które wyjęła z kredensu specjalnie na jego przyjazd.

— Gdy tak sobie siedzimy, nasuwa mi się wspomnienie moich rodziców, kiedy siedzieli w pokoju stołowym po obiedzie przy kawie, mama z lampką wina, tata z koniakiem, i oglądali z zapamiętaniem teleturniej: Wielka Gra — powiedziała, usadawiając się wygodnie na krześle, na którym położyła sobie gąbczastą poduszkę i podwinęła pod siebie nogi.

— A ty, gdzie wtedy byłaś? — zapytał z zainteresowaniem Rafał.

— Ja byłam typowym molem książkowym, pewnie w swoim pokoju z książką w ręce. Uwielbiałam czytać Dumasa, Zolę, Hugo, Fleszarową-Muskat, Sienkiewicza, Rodziewiczówną, Sigrid Undset, choć to byli ulubieni pisarze mamy i taty. Czytam również współczesne powieści Kinga i Sparksa, i wiele jeszcze innych, co wpadnie mi w ręce.

— Ja namiętnie czytałem kryminały. I chyba weszła mi w krew walka z przestępczością, w obronie prawa i pokrzywdzonych.

— Tak, to byłoby nawet zrozumiałe, czym się kierowałeś przy wyborze zawodu. Ale zanim dojdziemy do mojej historii, choć ciągle jestem pewna, że ona mnie nie dotyczy, tylko zaszła jakaś fatalna pomyłka, chciałabym, abyś opowiedział coś o sobie. W końcu mam spać z tobą pod jednym dachem. Skąd mogę wiedzieć czy będę z tobą bezpieczna? Stróż prawa swoją drogą, ale w końcu jesteś mężczyzną, a ja słabą kobietą.

Rafał parsknął śmiechem.

— Jakoś to nie pasuje mi do twojego wizerunku. Przypominasz mi raczej wojowniczą Xenę.

— Zanadto mi pochlebiasz. Nie jestem taka odważna. Może nadrabiam miną, bo nie mam innego wyjścia?

— Tylko tak ci się wydaje. Dobrze wiesz, na czym stoisz. W przeciwnym wypadku, wyleciałbym stąd na łeb, na szyję. I nie miałbym nic do gadania. Przemawia na moją korzyść bezpieczeństwo Gabriela. Prawda?

— W pewnym sensie tak. Opowiedz o swoim dzieciństwie. Jakie ono było?

— Moja matka poznała ojca, gdy ten owdowiał. Z pierwszego związku miał Gabriela. Ja urodziłem się w dziewięć miesięcy później. Rodzice żyją do tej pory i mają się całkiem dobrze. Ukończyłem Wyższą Akademię Techniczną w Warszawie, a Gabriel: Wyższą Szkołę Medyczną w Lublinie. On jest lekarzem, a ja policjantem. On całe życie marzył o leczeniu ludzi, ja o ratowaniu ich z opresji. Gabriel pracuje w klinice prywatnej imienia Witolda Olszańskiego w W…, jako chirurg ortopeda. Do tej pory wiódł spokojne życie. Jego wypadek wstrząsnął nami wszystkimi. Zazwyczaj, to ja miałem jakieś kłopoty. On jest przyjacielem wszystkich, małych i dużych, mnie raczej ludzie omijają z daleka. Dzisiaj być policjantem, to ciężki kawałek chleba — wyznał z prostotą.

— Moi rodzice umarli kilka lat temu. Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Ukończyłam Wyższą Szkołę Biznesu. Mam dobrze płatną pracę w urzędzie miejskim. Moją domeną jest informatyka. Wiodłam całkiem zwyczajne życie, powiedziałabym nawet ciut nudnawe, do pewnego mroźnego poranka. Wtedy odmieniło się radykalnie, ale nie tak, jak sobie wymarzyłam.

— A w jaki sposób chciałaś je odmienić? — zapytał z zainteresowaniem.

— Samotność nie jest dobrym lekarstwem dla jeszcze młodej dziewczyny, a czas nieubłaganie ucieka.

— Czułaś się tak zdesperowana, że tak rozpaczliwie tęskniłaś za miłością?

— Miłość nie przychodzi na zawołanie, mój drogi. Jest darem bożym. Nie wiedziałeś?

— Prawdę mówiąc, nigdy nie byłem zakochany — wyznał uczciwie.

— Szkoda, chętnie posłuchałabym jakieś rady, ale skoro jesteś kompletnym laikiem…

— Może skupmy się na naszym problemie. W sprawach czysto damsko-męskich, nie jestem zbyt mocny.

— Jak mógłbyś znaleźć na to czas, skoro wykonujesz tak odpowiedzialną pracę — odparła z jadem w głosie, który pojawił się w niej dopiero na widok tego człowieka.

— Ktoś musi bronić słabszych.

— Dajmy lepiej spokój i nie poruszajmy tego drażliwego tematu, przecież on nas nie dotyczy. Powiedz lepiej, jak wytłumaczymy naszym sąsiadom twój pobyt u mnie? Nie jestem łatwą dziewczynką, do zabawiania sfrustrowanych facetów. Może Zuza, byłaby mniej wybredna, ale nie ja.

— Kim jest Zuza? — zapytał zaskoczony.

— Co, czyżbyś poczuł się opuszczony i samotny?

— Przestań! Wiesz, jesteś prawdziwą jędzą! — rzucił jej w twarz. Rafał był zdziwiony logicznym tokiem jej rozumowania, ale musiał przyznać jej rację.

— Gabriel ma niezwykły dar, szybko zjednuje sobie przyjaciół, w przeciwieństwie do ciebie. W ciągu tygodnia poznał wszystkich moich sąsiadów. I jak jeden mąż, wszyscy poszliby za nim w ogień. Stąd te pytania o jego zdrowie.

— Co takiego im zrobił?

— Był po prostu sobą. I oprócz tego, że jest lekarzem, ma wiele ukrytych talentów, choćby umiejętność posługiwania się strugiem czy pędzlem do malowania ścian.

— Ach, tak? Najwidoczniej nabrał tych umiejętności podczas studiów, gdy dorabiał sobie po zajęciach.

— Ty oczywiście tego nie potrzebowałeś?

— Nie było takiej konieczności, bo pracowałem i studiowałem zaocznie.

— Pragmatyzm macie więc we krwi. Zadziwiające podobieństwo. Ale nie tym zjednał sobie ich dozgonną przyjaźń. Miał wielkie serce i dla każdego dobre słowo.

— To też rodzinna cecha. Lubią nas problemy, bo zawsze stoimy za pokrzywdzonymi.

Nika obrzuciła go długim, przeciągłym spojrzeniem. Może i był przystojny, może był dobrym człowiekiem, ale nie był Gabrielem, jej Janem. Brakowało jej jego dowcipów, głosu, opowiadań z życia jej sąsiadów. Właściwie poznała ich z jego pomocą. Antoś! Zupełnie o nim zapomniała, skupiwszy się na nieoczekiwanym gościu. Co mu powie? A jego rodzice: Tania i Tadeusz? Im również wypadało coś wyjaśnić. Co za sytuacja, istny galimatias!

— O czym tak intensywnie myślisz? — zapytał Rafał, wyrywając ją z zamyślenia.

— Chodźmy do mojego pokoju i porozmawiajmy. Proszę, usiądź — zaproponowała Nika. — Nurtuje mnie jedna sprawa. Byłam bezpieczna, dopóki nie zjawił się twój brat, Gabriel.

— Jesteś pewna?

— Tak, najzupełniej. Moi rodzice zmarli śmiercią naturalną, tata na raka płuc, choć nigdy nie palił, a mama na serce. Nie miałam wcześniej żadnego rodzeństwa. Przepraszam, a co skłania cię do przypuszczenia, że to ja jestem powodem waszego niepokoju?

— Zanim Gabriel się odnalazł, byłem częstym bywalcem w jego klinice. Wypytałem jego pracowników o to i owo. I okazało się, że wybierał się właśnie do ciebie. Dlatego znałem twój adres.

— Do mnie? Przecież ja nie znałam wcześniej twojego brata.

— Jednak macie ze sobą coś wspólnego. Tylko jeszcze nie wiem, co?

— Przecież Gabriel odzyskał już pamięć, powinien ci to wyjaśnić, nie ja.

— I tu jest pies pogrzebany, jak mówi inspektor Starski. Owszem pamięć mu wróciła, tylko niestety, częściowo. Nie pamięta, co było powodem, że zamierzał jechać do ciebie. Na kartce było twoje nazwisko z twoim adresem zamieszkania, którą znalazłem w kieszeni jego lekarskiego kitla. Dlatego trafiłem do ciebie bez problemu.

— To faktycznie zadziwiający fakt.

— Ale niestety prawdziwy. I nie wiem, z której strony go ugryźć, od czego szukać.

— Siedząc w moim domu, nic nie wymyślimy. Musimy jechać do kliniki. Może tam znajdziemy odpowiedź.

— My?

— Owszem, my. Jak wcześniej zauważyłeś, to mnie zagraża niebezpieczeństwo. Nie chcę narażać na nie również moich sąsiadów. A poza tym, to taki dyskomfort czekać na coś, co może się wydarzy albo i nie.

— Jesteś bardzo odważna. Nie przypuszczałem, że masz zmysł detektywistyczny.

— Widocznie odziedziczyłam go po jakimś przodku. Jesteś pewien, że w klinice wszystkich przepytałeś? Może kogoś pominąłeś?

— Mam wszystkich w swoim notesie. Nie pominąłem żywej duszy?

Nika nagle obróciła się w jego stronę i straciła równowagę, ale Rafał przyszedł jej z natychmiastową pomocą. Wyrwała się z jego rąk zupełnie nieświadoma jego reakcji.

— Czy sprawdziłeś też wszystkich denatów, którzy zeszli w ostatnich miesiącach albo opuścili klinikę z jakiś konkretnych powodów? Może ktoś został zwolniony karnie? — zapytała z ożywieniem w głosie.

Rafał stał i patrzył na jej twarz, która zmieniała się pod wpływem emocji. Byłaby znakomitą aktorką. Umiała skupiać na sobie uwagę i nie tylko… — westchnął rozdrażniony, że tak bardzo przyciągała go jej uroda. Nie dziwił się teraz Gabrielowi, że był pod jej urokiem. Starał się nie patrzeć w jej roześmiane oczy, które rozjaśniały jej twarz i sprawiały, że była piękna, ale nie tą pospolitą pięknością. Jej piękno wypływało z jej wnętrza.

— To, kiedy wyjeżdżamy? — zapytała podniecona z wypiekami na twarzy.

— Nie tak szybko, panienko! — Starał się zapanować nad głosem, który ostatnio sprawiał mu kłopoty, chyba przez to rzucenie papierosów. Odchrząknął kilka razy i wciągnął głęboko powietrze.

— Najpierw musimy przygotować strategię. Co nagle, to po diable. Choć wolałbym, abyś została w domu. Z którymi sąsiadami jesteś najbliżej związana?

— Chyba z Milewskimi. Tanię i Tadeusza oraz ich synka poznałam dzięki Gabrielowi. Antoś ma sześć lat i jest chory na białaczkę. Mieli z Gabrielem wspaniałą relację. A dlaczego o to pytasz?

— Wcześniej ich nie znałaś? — zapytał zdziwiony.

— Znaliśmy się tylko z widzenia. Mijaliśmy się na klatce schodowej, pozdrawialiśmy, uśmiechaliśmy do siebie, a tak naprawdę, nic o sobie nie wiedzieliśmy. To Gabriel sprawił, że wszyscy poczuliśmy się jak w rodzinie. Od tamtego czasu, tym najstarszym, którzy nie wychodzą prawie z domu, opłacam rachunki, robię zakupy, zamawiam lekarza rodzinnego, którym jest doktor Zarzecki, który był też przyjacielem moich rodziców, to on pomógł mi przyjść na świat. Dlatego traktuję go jak członka swojej rodziny.

— Zarzecki? Coś mi mówi to nazwisko, tylko nie mogę sobie przypomnieć, skąd je znam.

— Doktor Zarzecki pomógł Gabrielowi dostać się do szpitala. Tego samego dnia doktor Załuski, jego serdeczny przyjaciel ze studiów, operował Gabriela. Dzięki niemu twój brat żyje.

— Przypominam go sobie, pomagał mi przy wypisie Gabriela ze szpitala.

— Dlaczego pytałeś mnie o Milewskich?

— Chciałbym pojechać do kliniki sam, bez ciebie. Byłabyś z nimi bezpieczniejsza.

— Nie zgadzam się! Jadę z tobą — upierała się jak koza.

Rafał spojrzał jej w oczy i natychmiast się domyślił, co jej chodziło po głowie.

— Ale jego tam nie będzie, Niki — powiedział łagodnie, nie patrząc jej w oczy, bo ją okłamał, ale też nie chciał wprawić w zakłopotanie, że się domyślił, że oprócz sympatii, czuje coś więcej do Gabriela.

— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Chcę ci pomóc w dochodzeniu. Co dwie głowy, to nie jedna — odparła szybko.

— Przyjechałem do ciebie na jego polecenie, aby cię chronić, a nie narażać na niebezpieczeństwo. Gdyby coś ci się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczył. — Rafał domyślił się, że podkochiwała się w jego bracie, ale nie chciał drążyć tematu. Pragnął teraz, aby nie wchodziła mu w drogę. Zauważył, że nie przykładała wagi do zagrożenia, które wciąż istniało. To dobrze o niej świadczyło, że dbała o swoich przyjaciół, ale musiał być stanowczy w swojej odmowie. Nieprzyjaciel mógł być o wiele bardziej niebezpieczny, niż sądzili. Musiał ją chronić nawet wbrew jej woli.

6

— Dobrze. Zostanę, ale pod warunkiem, że będziesz dzwonił każdego dnia i informował mnie o postępie sprawy. Jeszcze dzisiaj kupię kartę to aparatu telefonicznego i zmienię numer.

— Zrobię to za ciebie. Zapisz mój numer telefonu.

Nika zapisała jego numer w notesie, zamierzając później wklepać go do swojej komórki.

— Byłabyś dobrą śledczą — oznajmił z uśmiechem.

— Nie staraj się być miły na siłę. To do ciebie nie pasuje.

— Nie musi, wystarczy, że staram się zadbać o twoje bezpieczeństwo, a ty mi w tym nie pomagasz, moja droga.

— Jestem dużą dziewczynką i umiem zadbać o siebie — skwitowała krótko.

— Przepraszam. Nie chciałem być niegrzeczny. Pragnę tylko zauważyć, że Gabriela tu nie ma, tam też, więc jesteśmy zdani wyłącznie na siebie. Dlatego nie utrudniaj mi śledztwa.

Nika zmierzyła go od stóp po głowę. Nie było jej łatwo przyznać, że Rafał zasługiwał na większą uprzejmość z jej strony, ale, jak na razie, tylko doszukiwała się jakiegoś podstępu z jego strony. A w myślach wciąż porównywała go z Gabrielem, a przecież nie o to chodziło. Poszła po portfel i wyjęła pieniądze na zakup karty telefonicznej.

— Kartę możesz kupić w najbliższym kiosku z gazetami. Masz tu pięćdziesiąt złotych. Ja tymczasem odwiedzę Milewskich. Dawno nie widziałam Antka. Brak mi również rozmów z Tanią i Tadeuszem. Gdy wrócisz, możesz zajrzeć do nas. Mieszkają na drugim piętrze pod szóstką. Spodobają ci się.

— Widzę, że opracowałaś już cały scenariusz.

— Sam mi go zasugerowałeś. Leć, za chwilę będzie zupełnie ciemno. Masz drugi klucz i nie zapomnij zamknąć drzwi wejściowych do klatki, dla bezpieczeństwa nas wszystkich — przypomniała roztropnie.

— Dobrze, że o tym pamiętasz.

Kiedy Rafał wyszedł, zapakowała do papierowej torebki trochę rogalików, które upiekła wczoraj. Zanim zapukała, usłyszała chichot Antka. Był czymś mocno ubawiony. Zastukała do drzwi, w których ukazała się Tania. Była tak samo uśmiechnięta jak Antek. Drzwi do pokoju ich synka były otwarte na oścież, najpierw zobaczyła Tadeusza, który siedział na brzegu jego łóżka i przyglądał mu się z czułością, a potem uśmiechniętego Antka. Tworzyli piękną rodzinę, która mogła być wzorem dla innych.

— Dzień dobry! Widzę, że macie się świetnie — przywitała ich z uśmiechem. Domyśliła się, że powodem tej radości był ich wspólny przyjaciel, Gabriel.

— Dzień dobry! Dawno cię u nas nie było, Niko — odparła Tania, wpuszczając ją do pokoju synka, który na jej widok się rozpromienił.

— Dzisiaj dzwonił do mnie Jan, mówił, że za nami tęskni i wszystkich serdecznie pozdrawia! — zawołał radośnie Antek. Usta mu się nie zamykały. Był cały w skowronkach. Tania widząc jej niepewną minę, wzięła ją pod ramię i kiwnęła znacząco głową, wskazując kuchnię.

— Podziękuj mu od nas wszystkich. A teraz porozmawiajcie sobie z tatą, a my z ciocią Niką napijemy się herbatki. A może wolisz kawę?

— Chętnie napiję się herbaty. Wiesz, że goszczę u siebie brata Jana? — oznajmiła Nika bez wstępu, kiedy usiadły przy stole.

— Domyśliłam się, są do siebie nawet trochę podobni.

— Kiedy go widziałaś? — zdziwiła się Nika.

— Dzisiaj, przez okno kuchenne. Chyba piliście kawę? No i poczułam dym papierosa.

— No tak, można było się domyślić, że to nie był nasz wspólny znajomy. — Nika na chwilę umilkła, zastanawiając się, jak ma powiedzieć przyjaciółce w najprostszy sposób, że Jan, to Gabriel, a Rafał nie przyjechał do niej z kurtuazyjną wizytą.

— Niko, znamy się krótko, ale wiem, że coś cię gryzie. Wyduś to wreszcie z siebie.

— Och, Taniu, do niedawna byłam samotną, starą panną, trochę zdołowaną, bo nie mogłam poradzić sobie ze śmiercią rodziców. Moje życie było monotonne i bezbarwne. A teraz moje życie przez przypadek obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni.

— Mam rozumieć, że na lepsze. Więc, co cię martwi?

— Czy możesz poprosić Tadeusza. Chcę wam coś powiedzieć i jednocześnie prosić o pomoc.

Tania spojrzała na nią lekko wystraszona.

— Czy to jest bezpieczne? — zapytała niepewnie.

— Lepiej pójdź po niego.

Po chwili Tania wróciła z mężem, z którego nie opadł jeszcze entuzjazm, którym zaraził go synek. Dopiero na widok żony i Niki, jego mina nieco zrzedła.

— O co chodzi, Niko? — zapytał mocno zaniepokojony.

— Usiądźcie, bardzo proszę. Zacznę wszystko od początku… — W kilku zdaniach opowiedziała im o poznaniu Gabriela, a potem o podejrzeniach Rafała.

— Czy Jan, to znaczy Gabriel, odzyskał już pamięć? — zapytała Tania.

— Niestety tylko częściowo. To amnezja pourazowa — odparła zgodnie z prawdą. — Przeanalizowaliśmy z Rafałem obecną sytuację, wziął pod uwagę kilka moich sugestii, dlatego postanowił wrócić do kliniki, w której Gabriel pracuje, i ponownie porozmawiać z personelem i dyrektorem. Rafał jest oficerem śledczym. Ma możliwość wglądu do akt pacjentów, dlatego dzięki temu może znajdzie nowy trop i tego niebezpiecznego typa.

— Uf, wszystkiego bym się spodziewał, ale nie czegoś w rodzaju filmu szpiegowskiego — westchnął Tadeusz, rozkładając bezradnie ręce.

— Teraz rozumiecie, dlaczego naciskałam na was, abyśmy używali za każdym razem klucza do wejściowych drzwi. Przepraszam, ale wcześniej nie mogłam wyznać wam prawdy, choćby dla ich bezpieczeństwa.

— Dlaczego powiedziałaś nam o tym właśnie teraz? — zapytał Tadeusz.

— Rafał nie życzył sobie, abym z nim wyjechała, dlatego obawia się o mnie i nie chce, abym została w domu sama. Wymyślił więc, że przez ten okres, kiedy go nie będzie, abym spała u was. Czy wyrażacie na to zgodę? Zrozumiem, jeśli odmówicie.

— Nawet się nie waż, tak myśleć. Oczywiście, że możesz, przecież jesteśmy przyjaciółmi. Zapomniałaś już? — Tania podniosła się z krzesła i podeszła do niej. Objęła ją za ramiona i przytuliła do swojej piersi, czym rozczuliła Nikę do łez.

Płakała cicho, wtulona w ramiona Tani, aż poczuła, że ona też się rozkleiła na dobre i teraz płakały obydwie.

— Dziękuję. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi — szepnęła Nika przez łzy.

— Znasz to powiedzenie, że przyjaciół poznaje się w biedzie — zagadnęła Tania.

— Dzięki wam i Gabrielowi, a teraz nawet i Rafałowi, zrozumiałam, czym jest prawdziwa przyjaźń.

— To Jan, znaczy Gabriel sprawił, że poczuliśmy się wszyscy jak wielka rodzina. Nigdy nie zapomnimy, że przyszedł do obcego dziecka i poświęcał mu swój czas. Dzięki niemu, Antoś poczuł się o wiele lepiej. Kilkumiesięczny pobyt w szpitalu nie sprawił tyle dobrego co on — powiedział Tadeusz.

Ich rozmowę przerwał dzwonek przy drzwiach. Tadeusz poszedł je otworzyć, ale zanim to zrobił, zerknął przez wizjer. Za drzwiami stał nieznajomy mężczyzna podobny do Jana. Nie zastanawiał się dłużej. Zdecydowanym ruchem zdjął łańcuch, a potem przekręcił zamek.

— Czy zastałem Nikę? — zapytał znajomy głos, choć należał do obcego człowieka.

— Zapraszam. Panie są w kuchni. — Tadeusz wskazał ręką najbliższe krzesło, na którym siedziała Tania. — Mam na imię Tadeusz, a to moja żona, Tania.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie, Tania tylko skinęła głową i uśmiechnęła się przez łzy, które zawisły jej na gęstych rzęsach i nie zdążyły jeszcze obeschnąć.

— Wszystko im wyznałam, Rafale. Są moimi przyjaciółmi, musieli poznać prawdę.

— To dobrze. Nazywam się Rafał Zatorski i jak już pewnie wiecie, jestem bratem Gabriela. Pracuję w policji i prowadzę śledztwo w jego sprawie. Ponieważ ktoś celowo przyczynił się do jego amnezji, a sprawcy jeszcze nie odnaleziono, nikt z nas nie jest bezpieczny. Mam nadzieję, że wszystko, co powiedziała wam Nika, zachowacie wyłącznie dla siebie.

— Jak możesz w to wątpić! Nie sądzisz, że lepiej byłoby zostać przy Janie, zamiast używać jego prawdziwego imienia? Mam na myśli bezpieczeństwo Gabriela — zaproponował roztropnie Tadeusz.

— Nie pomyślałem o tym, ale masz rację, tak będzie bezpieczniej — potwierdził Rafał. — Starsze panie, mam na myśli wasze sąsiadki, mogłyby się wygadać przed kimś nieznajomym.

— Czy masz jakiś trop?

— Na razie żadnego. Ale Niki podsunęła mi pewną myśl, której nie wziąłem pod uwagę. Być może, będzie to dobry trop, który doprowadzi nas do przestępcy. Dlatego podczas mojej nieobecności wolałbym, aby nocowała u was. Byłbym spokojniejszy.

— Oczywiście. Nie ma sprawy.

— Czy wiesz, że dzisiaj Jan zadzwonił do nas? — zapytał Tadeusz.

— Jest jak zwykle niepoprawny. Poprosiłem go, aby przez pewien czas nie korzystał ze swojej komórki ze względu na swoje i wasze bezpieczeństwo. Pewnie zadzwonił z budki telefonicznej.

— Zapewne wiesz, że twój brat zaprzyjaźnił się z naszym synkiem? Antkowi brakuje ich wspólnego czytania. Jan posiada niezwykły dar niesienia pomocy bliźnim. Dzisiejszy telefon Jana sprawił Antkowi olbrzymią radość.

— Nie dziw się, jest przecież lekarzem. Pomoc bliźniemu leży w jego naturze.

— Tak, to teraz tłumaczy jego zachowanie.

Z pokoju Antka doszło ciche kwilenie. Chłopiec płakał przez sen.

— Muszę pójść do niego i odegnać złe demony — powiedziała Tania.

— Chciałbym go zobaczyć. Mogę?

— Zapraszam. — Tadeusz otworzył przed nim drzwi i pozwolił, aby mężczyzna wszedł do pokoju pierwszy.

Rafał zbliżył się do łóżka, przysunął sobie krzesło i wyciągnął rękę, którą pogłaskał chłopca po zarumienionym policzku. Płacz dziecka ucichł, jakby zły sen odszedł.

— Jest taki mały i drobny — szepnął bardziej do siebie niż do nich.

Dziecko wyczuło jego obecność i otworzyło zdziwione oczy.

— Kim jesteś? — zapytał cicho Antoś, jakby jeszcze nie wybudził się ze snu.

— Jestem przyjacielem Jana, a teraz i twoim — powiedział Rafał ze wzruszeniem, głaszcząc go po główce.

— Czy ja śnię? — zapytał chłopiec, nadal nie zauważając obecności rodziców.

— Nie. To nie sen. Naprawdę mnie widzisz, a ja widzę ciebie. Przyszedłem ci powiedzieć, że Jan, choć jest daleko od ciebie, myślą jest zawsze z tobą. Gdy tylko za nim zatęsknisz, przypomnij sobie bajkę, którą ci czytał albo jakieś miłe wspomnienie z nim związane. Jan jest teraz chory, upłynie wiele czasu, zanim dojdzie do siebie, dlatego musisz być bardzo cierpliwy.

— Jesteś jego bratem, prawda? — zapytał chłopiec cicho, obserwując go uważnie.

— Jak to odgadłeś? — zapytał zdziwiony Rafał.

— Macie podobny do siebie głos i takie same duże dłonie o szczupłych palcach i lekkim dotyku, tylko twoje oczy są inne… — Chłopiec nagle umilkł, jakby przypomniał sobie sen, który go zbudził.

— Opowiedz mi o nim. — Rafał odgadł jego myśli, gdy dziecko zmarszczyło brwi i patrzyło na niego z paniką w oczach.

— Janowi zagrażało niebezpieczeństwo, nie wiedział, że mężczyzna, który go odwiedza, jest złym człowiekiem. Wołałem do niego, ale on mnie nie słyszał, dlatego płakałem, a on był tak blisko niego…

— Czy widziałeś tego mężczyznę?

— Niezbyt wyraźnie. Miał na sobie biały kitel jak lekarze w szpitalu.

— Mam na imię Rafał, a Jan, jest rzeczywiście moim bratem, ale jego prawdziwe imię to: Gabriel — wyznał szczerze.

— Wiesz, że macie imiona archaniołów? — zapytał chłopiec z lekkim uśmiechem.

— Wiem. Nasz ojciec ma wielki sentyment do naszych Aniołów Stróżów — przytaknął mężczyzna, któremu na widok tej małej lecz rozumnej istoty, ścisnęło się z żalu serce.

— Teraz, gdy znam jego prawdziwe imię, zawołam go i on mnie na pewno usłyszy.

— Z pewnością cię usłyszy. A teraz wybacz mi, ale jeszcze dzisiaj muszę jechać do mojego brata i ochronić go przed tym złym człowiekiem. — Rafał pocałował chłopca w czoło, podziękował jego rodzicom i pożegnał się z nimi w milczeniu.

Nika wybiegła za nim do przedpokoju.

— Mówiłeś poważnie o wyjeździe?

— Jak najpoważniej. Proszę, zapakuj mi kilka kanapek i termos z herbatą. O tej porze stołówka w klinice jest już zamknięta.

— Tak bardzo chciałabym z tobą jechać. Ochronić ciebie, Gabriela, przed złem, które czai się gdzieś tam w ciemnościach.

— Proszę, nie rób mi trudności. On tam jest sam, ty masz tu wielu przyjaciół — wyznał z wahaniem, przyznając się tym do kłamstwa.

— Masz rację. Przepraszam. Idź się spakuj, zrobię ci kanapki i zaparzę herbatę.

W kwadrans potem Rafał stał w korytarzu jej mieszkania z torbą w ręku i czekał na Nikę, z którą chciał się pożegnać.

— Tylko pamiętaj, uważaj na siebie! Nikomu nie ufaj! Nie ignoruj najmniejszej wątpliwości! Przestępca może udawać starowinę lub niedołężnego starca. Może udawać też życzliwego przyjaciela, choć będzie twoim największym wrogiem. Może być przystojnym profesorem w białym kitlu albo bezwzględnym fizykoterapeutą. Ale masz go złapać i zanim zakujesz go w kajdanki, daj mu niezły wycisk. Pamiętaj, co ci powiedziałam! Macie do nas wrócić, cali i zdrowi!

— Tak jest, szefowo! Kiedy znudzi ci się siedzenie za biurkiem, chętnie cię do siebie przyjmę jako mojego partnera.

— A co ja bym tam robiła?

— Jak to, co? Osłaniałabyś mnie! — zaśmiał się szeroko, ukazując przy tym białe zęby.

Jego śmiech był chropowaty jak kora starego drzewa. Szare oczy w kolorze nieba w czasie sztormu rozjaśniły jego szczerą twarz. Był przystojny i dobrze wiedział, że podobał się kobietom. Tylko, dlaczego nie czuła na jego widok przyśpieszonego bicia serca, a przed sobą zamiast szarych oczu, widziała błękitne w kolorze pogodnego nieba?

— Nie pocałujesz mnie na pożegnanie, Niko? — zapytał, przysuwając się do niej bliżej.

— Do zobaczenia, Rafale. Wracaj szybko i nie zapomnij dzwonić. — Nika wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

— Myślałem, że twój pocałunek będzie bardziej spontaniczny — zauważył kąśliwie.

— Nie obiecuj sobie za wiele. Na taki pocałunek trzeba sobie zasłużyć — odparowała. — Nie zapomnij zamknąć za sobą drzwi. Gdy będziecie wracać, przedzwoń z trasy, otworzę wam, tak będzie bezpieczniej. W ciemnościach można natknąć się na różną swołocz.

— Tak jest, szefowo.

Kiedy zamknęły się za nim drzwi wyjściowe, pobiegła do drugiego pokoju i przez szybę okna, którą zdążył oprószyć świeżo spadły śnieg, zobaczyła Rafała, jak wsiadł do zaparkowanego na tyłach kamienicy samochodu. Widząc ją przez przednią szybę, którą przetarły wycieraczki, pomachał jej rękę, a potem ruszył w ciszy wieczoru, i w świetle bladego księżyca, który rozświetlał asfaltową drogę.

x

Nika wzięła prysznic, wysuszyła dokładnie włosy, zaplotła w jeden warkocz, a potem przebrała się w piżamę, na którą włożyła mięciutki, polarowy szlafrok. Do podręcznej torby spakowała swoją poduszkę, prześcieradło i przybory toaletowe. Zanim poszła do Milewskich, usiadła na kanapie Rafała, na której sypiał, a przed nim robił to Gabriel. Ręką przejechała po kocu. Był w dotyku miękki i ciepły. We wszystkich pomieszczeniach były pogaszone światła. Latarnia stojąca blisko jej kamienicy oświetlała pokój bladą poświatą. Ogarnął ją smutek. Gdy tylko poznawała jakiegoś mężczyznę, który jej się spodobał, natychmiast pojawiały się problemy albo znikali, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Gabriel nie zniknął, miał tylko narzeczoną i zamierzali wkrótce się pobrać. Dłużej nie chciała się okłamywać, była w nim po uszy zakochana. Niestety nie mogła nic zrobić, oprócz tego, że teraz się martwiła o nich dwóch.

— Boże, ocal ich, ochroń przed wszelkim złem — modliła się w duszy.

Niewiele brakowało, aby przysnęła na siedząco. Zebrała się w sobie, sięgnęła po torbę i złożoną w kostkę kołdrę włożyła pod pachę i cicho zamknęła na zasuwę wejściowe drzwi.

x

Rafał jechał szybko. Zazwyczaj podczas jazdy słuchał muzyki, dzisiaj chciał się skupić. Nie przychodziło mu to łatwo. Pamięć o ślicznej szatynce o szarych, pięknych oczach i czarującym, choć smutnym uśmiechu, rozpraszała jego myśli. Była pociągająca, choć nie zdawała sobie z tego sprawy. Takie kobiety były okazami rzadko już dziś spotykanymi. Obecnie panowała moda na wampy, które olśniewały urodą, czarowały swym wdziękiem i modnymi ciuchami. Pokonał trasę w czterdzieści minut. Zanim zatrzymał się przed niewielkim budynkiem, najpierw zadzwonił do Tomka, portiera, by otworzył mu wcześniej boczną bramę i tylne drzwi. Nie chciał narobić hałasu przy wejściu. Zamierzał wejść na oddział neurologii dyskretnie, niezauważony przez personel i pacjentów. Po drodze założył służbowy kitel, który przemycił mu z magazynu Tomek, aby nie odróżniał się od dyżurujących lekarzy, gdyby na któregoś przypadkiem wpadł. Na holu włączone było halogenowe światło nocne. Przy pomocy dyrektora kliniki, doktora Lerskiego, który współpracował z nim przy śledztwie, umiejscowił Gabriela w ostatnim pokoju, który kiedyś był gospodarczym pomieszczeniem z przeznaczeniem na środki czystości. Dlatego miały zamontowany w drzwiach zamek elektroniczny, by nikt z personelu nieupoważniony do niego nie wchodził. Wcisnął kilka cyfr i otworzył drzwi. Nie załączał światła. W pokoju stało jedno łóżko, mały stolik z nocną lampą, dwa krzesła i mała umywalka z niewielkim lustrem na ścianie. Obok stał pięcioramienny wieszak, na którym powiesił kurtkę i szalik. Torbę podróżną wsunął pod łóżko. Gabriel spał. Na stoliku stała szklanka i butelka niegazowanej wody. Sięgnął po nią i wypił duszkiem do dna. Przybliżył krzesło do łóżka i wygodnie się na nim rozpostarł.

— Zamierzasz przy mnie czuwać całą noc? — zapytał nagle Gabriel, wspierając się na łokciu.

— Byłem pewny, że śpisz — odezwał się Rafał i zamknął go w mocnym uścisku.

— Tylko mnie nie zgnieć, braciszku — zażartował Gabriel.

Gdy Rafał ponownie przysunął krzesło do łóżka, pochylił się nad nim nisko, aby jego głos był słyszalny tylko dla niego.

— Dlaczego szepczesz? — zdziwił się Gabriel.

— Lepiej dmuchać na zimne, niż się oparzyć. Ściany mają uszy. Nie podoba mi się to, co usłyszałam dzisiaj od pewnego małego chłopca.

— Co takiego usłyszałeś, że przyjechałeś mi z pomocą? I od kogo?

— Od Antka, twojego przyjaciela. Wiesz, że niektórzy chorzy ludzie, posiadają dar jasnowidztwa. Dzisiaj twój mały przyjaciel płakał przez sen, a potem mi go opowiedział. Mówił tak przekonywająco, że mnie zaniepokoił. Stąd mój przyjazd. Dlatego wolę dmuchać na zimne.

— Coś w tym jest — odparł cicho Gabriel.

— Zostawiam ci telefon, swój numer wklepałem pod jedynką. Pójdę się rozejrzeć i porozmawiam z Tomkiem. Twoja Nika jest niezwykle przewidującą i błyskotliwą osóbką. Zasugerowała mi coś bardzo istotnego, czego ja stary wyjadacz, nie wziąłem pod uwagę. Wrócę za jakiś kwadrans. Wybacz bracie, ale nawet nie zapytałem, jak się czujesz.

— Bywało lepiej.

— Odpoczywaj, niedługo wrócę. Jeśli jesteś głodny, Nika zrobiła kilka kanapek i herbatę w termosie. Poczęstuj się.

Hol był pusty. Lśniąca podłoga mieniła się różnymi barwami. Jego buty na gumowej podeszwie nie wydawały żadnego dźwięku. Gdy doszedł do windy, zrezygnował z niej w ostatniej chwili. Wokoło panowała cisza. Dopiero, gdy zszedł na parter, usłyszał cichą muzykę płynącą z radia.

— Nie znudził ci się ten amerykański blues? — zapytał go Rafał, zatrzymując się przed jego obszernym biurkiem, które przypominało bardziej sklepową ladę.

— Stary, przecież to oryginalna muza, prosto z Georgii, Alabamy, Luizjany i Missisipi. Jak można tego nie lubić.

— Lubię, ale i inne typy muzyki też mi się podobają. Nie daj się ponieść euforii, stary. Ale nie o tym chciałem z tobą pogadać. Najpierw powiedz mi, ile lat tu pracujesz?

— Pięć, może sześć lat. Dlaczego pytasz?

— Jesteś w stanie przypomnieć sobie wszystkich pracowników, którzy pracowali w tym okresie?

— No, jasne. W końcu to niewielka klinika.

— Możesz mi zrobić wykaz pracowników administracji, personelu medycznego i obsługi technicznej, którzy odeszli ostatnio, w okresie powiedzmy: trzech, czterech lat?

— Nie ma sprawy. Masz to jak w banku. U nas nie ma dużej rotacji. Niektórzy pracują od kilkunastu lat, od początku założenia kliniki.

— Ale nie mów o tym nikomu, nawet swojemu przełożonemu. To dla dobra śledztwa.

— Wiesz, stary, nie podoba mi się taki jeden facet. Przychodzi do nas, niby do klimatyzacji w celu jej konserwacji, ale jego widok po prostu mnie mierzi.

— Co ci się w nim nie podoba?

— Przypomina mi oślizłego węża, a jego włosy ulizane brylantyną capią zdechłym królikiem.

— A widziałeś kiedyś zdechłego królika?

— No, nie. Ale kto dzisiaj używa brylantyny?

— Masz rację. Dzisiaj używa się żelu do włosów albo lakieru.

— Sam widzisz, że to jakiś dziwak albo chce uchodzić za takiego.

— A przynajmniej wiesz, jak on się nazywa?

— O to musisz zapytać w księgowości. Z pewnością na rachunku jest pieczątka, nazwa firmy i telefon, która go zatrudniła.

— Gdy wchodził do kliniki, nie zapytałeś go, jak się nazywa?

— Owszem zapytałem, ale odburknął, że naczelny na niego czeka i tyle go widziałem. Zostawił po sobie tylko ten smrodek zdechłego szczura.

— A nie był to zdechły królik?

— To ssak i to ssak, gdy zdechną, tak samo śmierdzą.

Rafał zaśmiał się cicho z dowcipu portiera. Zastanowiło go, co powiedział.

— Gdzie znajduje się najbliższy klimatyzator?

— Jest ich kilka. Jeden na kuchni i na każdym piętrze w holach.

— Widziałeś, jak majstruje przy nim? — mówiąc to, patrzył na czarną, podłużną skrzynkę, która wisiała na przeciwko nich pod sufitem.

— O to chodzi, że właśnie nie.

— Może nie skończył jeszcze konserwacji?

— O to musisz zapytać w administracji. Ja mam dyżur co drugi dzień, więc umykają mi pewne rzeczy.

— Dobra, Tomek, dużo mi pomogłeś, Dzięki, ale nie zapomnij o liście. Wpisz nawet tych, którzy odeszli, choć krótko pracowali.

— Stażystów też?

— Oczywiście.

— No, to mi trochę z tym zejdzie. Ale nie martw się, zacznę od zaraz.

Następnego dnia Rafał zamierzał porozmawiać z dyrektorem kliniki. Chciał uzyskać od niego podobną listę, tyle że z pacjentami, którzy odeszli na tamten świat. Tymczasem wrócił do brata, który smacznie spał, nie chciał go budzić, sen był dla niego lekarstwem. Postanowił załatwić dla siebie łóżko, bo spanie na krześle, męczyło go i pozbawiało koncentracji i czujności.

7

Obudził się, siedząc tym razem nie na krześle lecz na podłodze. Głowę i ramiona oparł o krawędź łóżka, na którym spał Gabriel. Miał obolały krzyż i ból głowy z niewyspania. Z trudnością wyprostował swe dość wysokie i muskularne ciało, zrobił kilka ruchów i skłonów, aby przywrócić właściwe krążenie. Przed pójściem do dyrektora, chciał wziąć prysznic. Miał na to tylko trzydzieści minut. Wziął ze sobą torbę z osobistą odzieżą na przebranie i windą zjechał na parter. Miał szczęście, Tomek był jeszcze na portierni na swojej zmianie.

— Za godzinę chciałbym spotkać się z naczelnym, ale śmierdzę jak cap. Gdzie jest łazienka z prysznicem? — zapytał wprost.

— Holem na prawo, a oto klucz. Tylko się pospiesz. Często po nocnym dyżurze korzystają z niego lekarze, a czasem i pielęgniarze.

— Zrobię to jak najszybciej, a ty do tego czasu, miej oczy otwarte. Dopóki nie wrócę, pod żadnym pozorem nie wychodź z portierni.

Nigdy nie brał prysznica w takim tempie. Przebrał się w świeżą odzież, oddał klucz Tomkowi i ruszył ponownie do windy na oddział neurologii. Gdy wszedł do pokoju, Gabriel już nie spał, leżał na boku, wsparty na łokciu i patrzył na drzwi.

— Czy mi się przyśniło czy faktycznie przyjechałeś w nocy? — zapytał.

— Mówiłem ci, że Antek miał proroczy sen, który mnie zaniepokoił.

— Teraz sobie przypomniałem. Co zamierzasz?

— Przed obchodem chciałem złapać dyrektora. Potem będzie jak zwykle zajęty. Wstrzymaj się ze śniadaniem, zjemy go razem na stołówce.

— Może pozwolisz, że przedtem skorzystam z prysznica?

— Tak? A gdzie?

— Jest tuż obok, za ścianą. Proszę. — Otworzył drzwi, których wcześniej nie zauważył.

— Ależ ze mnie kretyn. Nie mogłeś powiedzieć mi o nim wcześniej?

— A pytałeś?

— No, nie.

Gabriel spojrzał na brata podejrzliwie.

— Trudno było ich nie zauważyć.

— Dobra, ośmieszyłem się. Tomek udostępnił mi służbową łazienkę na parterze.

— Skoro tak, to ja idę pod prysznic, a ty idź na spotkanie z dyrektorem.

— Nie wychodź z sali, póki nie przyjdę.

— Dobrze, braciszku. Zastosuję się do twoich zaleceń.

Rafał pospieszył na piętro, gdzie była administracja wraz z dyrekcją. Dobrze trafił, bo dyrektor właśnie wszedł do biura.

— Dzień dobry. Pan do mnie, panie Rafale? — zapytał, gdy ten skinął głową, szarmanckim gestem zaprosił do gabinetu.

— Mam do pana prośbę. Czy mógłbym otrzymać listę osób, które zeszły w ciągu ostatnich trzech lat naturalną lub tragiczną śmiercią, jeśli takie były?

— Owszem, był jeden wypadek tragiczny w skutkach. Młody człowiek spadł z wózka inwalidzkiego z wysokich schodów i złamał kręgosłup. Nie przypominam sobie nazwiska, ale głośno było o tym wydarzeniu i wszyscy pracownicy długo go wspominali.

— Czy było dochodzenie w tej sprawie?

— Po co? Było oczywiste, że był to wypadek, pacjent był wtedy sam, stracił panowanie nad wózkiem elektrycznym, na którym odpoczywał.

— To znaczy, że nikt tak naprawdę tego nie widział?

— Niestety, nie. Znalazł go pomocnik późnym popołudniem, kiedy pacjent nie zjawił się na obiad. Kiedy podjęliśmy reanimację, było już za późno. Chłopak nie żył. Miał skręcony kark i wylew wewnętrzny.

— Mógłbym poznać nazwisko tego pacjenta i tego pracownika, który go znalazł?

— Oczywiście. Pani Agnieszko, proszę odszukać dokumenty tego pacjenta, który miał wypadek na schodach. Pamięta pani?

— Oczywiście. Głośno było o tym wypadku. Szkoda, chłopak był taki młody i sympatyczny. Wszyscy go lubili.

— I nazwisko tego pomocnika, który go znalazł.

— To był stażysta, krótko pracował u nas. Pamiętam, że w kilka dni po tym wypadku się ulotnił. Ludzi przebąkiwali to i owo, ale rozeszło się po kościach. Chłopak nie miał rodziny, tylko starego wuja, ale ten nie drążył tematu. I tak zostało — wyjaśniła przez interkom sekretarka.

— Tym bardziej odszukaj go. Myśli pan, że ma to związek z pana bratem? — zwrócił się dyrektor do Rafała.

— Na tym etapie śledztwa trudno cokolwiek przypuszczać. Ale kto wie? Może być to przysłowiowa nić do kłębka.

Rafał siedział jak na szpilkach. Nie mógł wprost się doczekać, kiedy zobaczy dane osobowe denata i tego drugiego mężczyzny. Nie musiał wgłębiać się w sprawę, żeby nie wyczuć w niej pewnej spójności zdarzeń.

— Nie będę panu przeszkadzał, zaczekam u pani Agnieszki w sekretariacie. Wiem, jak bardzo jest pan zajęty.

Rafał podniósł się i zamierzał wyjść z gabinetu, ale dyrektor wstał i jakby na swoje usprawiedliwienie powiedział:

— Dziękuję za zrozumienie, ale faktycznie mam za chwilę umówione spotkanie z przedstawicielem farmacji. Przynajmniej z nimi mogę negocjować. Z pacjentami nie da się tego zrobić. Uważają, że stawki za nasze usługi są stanowczo za wysokie.

— Wobec tego życzę udanych pertraktacji — przytaknął Rafał i zamknął za sobą drzwi.

— Pani Agnieszko, pragnę tylko powiedzieć, że zależy mi na czasie. Czuję przez skórę, że do tego wypadku ktoś się przyczynił.

— Postaram się zrobić to jak najszybciej. — Kobieta zerwała się zza biurka i ruszyła za nim.

— Nie będzie pani potrzebny klucz do składnicy akt?

— Do niektórych pomieszczeń mamy założone zamki elektroniczne.

— O, to wspaniałe udogodnienie. Będziemy z bratem na stołówce.

— Proszę dotrzymać mu towarzystwa, ja tymczasem zajmę się odszukaniem akt. Nie powinno mi zająć to dużo czasu, bo mamy zarchiwizowane dokumenty.

— Będę zobowiązany, dlatego stawiam kawę z napoleonką — obiecał.

— Trzymam za słowo, panie Rafale. A tak swoją drogą, skąd pan wiedział, że to moje ulubione ciasto?

— Zauważyłem, że pije pani kawę o stałej godzinie i zawsze z tym ciastem. Nietrudno było rozpoznać go po zapachu.

Sekretarka roześmiała się radośnie, Rafał jej zawtórował. Podobała mu się ta kobieta, ale ze względu na wagę sprawy, nie chciał zaczynać czegoś, co mogłoby go w tej chwili rozpraszać.

Kiedy wrócił do Gabriela, ten już czekał gotowy do wyjścia, ubrany w granatowe dżinsy i żółty sweterek, spod którego wystawał kołnierzyk błękitnej koszuli. Na opatrunek głowy założył białą dżokejkę, aby nie rzucał się w oczy.

— Wyglądasz całkiem ładnie… — przywitał go Rafał szerokim uśmiechem.

— No, nie wiem. W końcu, to na tobie wszystkie pielęgniarki zawieszają rozmarzony wzrok.

— Naprawdę? Nie zauważyłem — odparł Rafał z uśmiechem, wchodząc za bratem do windy.

— Jaki jesteś skromny — ironizował Gabriel.

— Przestań. Mam do rozwiązania problem i pewien trop. Muszę tylko poczekać, aż pani Agnieszka znajdzie pewne dokumenty. Wprost nie mogę się doczekać. Porozmawiamy w twoim pokoju, gdy zjemy śniadanie. Lepiej się myśli z pełnym brzuchem. A potem muszę zadzwonić do Niki, bo się zobowiązałem dzielić z nią informacjami.

— Ty? A to, dlaczego? — zdziwił się Gabriel.

— Bo to był jej pomysł. I chciałaby wiedzieć, jak przebiega sprawa.

— Aha — przytaknął Gabriel.

— Zazdrosny?

Wysiedli z windy i skierowali się w stronę szpitalnej stołówki. Rafał uważnie obserwował twarz brata, która była czytelna niczym książeczka dla dzieci. Malowała się na niej powaga i coś w rodzaju melancholijnego uśmiechu.

— A co z doktor Zawadzką? — nie ustępował Rafał.

— Zgłupiałeś! Jest jak modliszka, gdyby tylko mogła, wyssałaby ze mnie wszystkie soki.

— Ale przedtem oskubałaby cię ze wszystkich pieniędzy.

— To także. Dlatego nawet mi o niej nie wspominaj!

W stołówce zaczynało być już tłoczno. Korzystali z niej nie tylko pacjenci kliniki, ale i pracownicy z pobliskich sklepików. Podeszli do tablicy, na której wypisane było menu.

— Słucham, panów. — Młoda kelnerka stanęła z notesikiem w oczekiwaniu.

— Proszę omlet z ostrymi przyprawami i keczupem, chleb z ziarnami i herbata — złożył zamówienie pierwszy Gabriel, siadając przy stoliku.

— Ja to samo, ale do tego proszę jeszcze dwie parówki cielęce na gorąco.

Mężczyźni rozejrzeli się po sali. Gabriel bardziej z ciekawości, Rafał z przyzwyczajenia.

— Dzisiaj jakoś tłoczno tutaj. Nie sądzisz? — zwrócił się Rafał do brata.

— Rzeczywiście — przytaknął tylko, obserwując niezbyt wysokiego, szczupłego mężczyznę, który stał przy drzwiach i szukał kogoś wzrokiem. — Zwróć uwagę na tego mężczyznę przy drzwiach z tą śmieszną fryzurą. Nie oglądaj się teraz. Właśnie spogląda w naszą stronę.

— Co jest z nim nie tak? — zapytał Rafał.

— Podejdę do niego bliżej i przyjrzę się mu uważniej. Wygląda podejrzanie.

— Nie. Ty siedź i przyjmij zamówienie. Zapomniałeś bracie, że to ja prowadzę śledztwo? Zaraz wracam. Muszę skorzystać z toalety — powiedział nieco głośniej.

Rafał z pochyloną głową brnął naprzód, jakby zmuszała go do tego fizjologiczna potrzeba. W drzwiach prawie wpadł na mężczyznę, na którego Gabriel zwrócił uwagę.

— Proszę o wybaczenie — grzecznie skłonił głową. — Czy my się nie znamy? — zapytał z uśmiechem, by nie spłoszyć osobnika, który zaczął się wycofywać tyłem na korytarz.

— Nie znam pana — odparł nieznajomy. Odwrócił się na pięcie i chciał odejść.

— Jestem przekonany, że gdzieś już pana widziałem. — Rafał uporczywie przyglądał się osobnikowi, który z opisu portiera przypominał konserwatora klimatyzacji.

Kiedy mężczyzna uszedł parę metrów, Rafał zastąpił mu przejście. Widać, że mężczyźnie nie było to na rękę, ale zatrzymał się posłusznie, przestawiając z nogi na nogę, okazując w ten sposób wielkie zniecierpliwienie i niezadowolenie. Rafał nie dał się spławić tak łatwo, ale nie chciał go też wystraszyć. Miał czas, aby przyjrzeć się młodemu mężczyźnie z bliska. Był młody, szczupły o pociągłej twarzy. Na nosie sterczały okulary w czarnej oprawce, niezbyt dobrze dopasowane, bo zasłaniały mu prawie pół twarzy. Ubrany był zwyczajnie, w dżinsowe spodnie i granatową bluzę z polaru. Najdziwniejsze miał włosy, sterczące we wszystkie strony, jakby przed chwilą użył żelu.

— Pan tu pracuje? — zapytał jakby od niechcenia.

— Obok kliniki. Korzystam ze stołówki, dają tu dobre żarcie — odparł niedbale nieznajomy.

— Mam pamięć do twarzy. Wydaje mi się, że gdzieś już pana widziałem. Przepraszam. Widocznie wziąłem pana za kogoś innego. — Rafał skłonił się i poszedł w stronę toalet.

— Myślałem, że już zrezygnowałeś ze śniadania. — Gabriel uśmiechnął się na widok brata.

— Znasz tego faceta, z którym rozmawiałem?

— Kogoś mi przypomina, tylko nie mogę sobie przypomnieć, skąd go znam. Może to któryś z moich byłych pacjentów? A może to zwyczajny klient ze stołówki?

— Dobra, nie przejmuj się, wszystko w swoim czasie. Gdzie moje śniadanie?

— Poprosiłem, aby wstrzymali się z jego podaniem, żeby ci nie wystygło. Zaraz to naprawię. — Gabriel zwrócił się do ładniutkiej kelnerki i po kilku minutach powrócił z jeszcze ciepłym omletem. — Parówki za chwilę będą gotowe, tylko się podgrzeją. Oczywiście uprzedziłem ich, aby nie podgrzewali w mikrofali. — Ubiegł brata, który otworzył już usta, aby coś powiedzieć.

— Widzę, że przypomniałeś sobie niektóre moje przyzwyczajenia.

— Prawie wszystkie. I to jest najbardziej irytujące, bo przypomniałem sobie drobne szczegóły, a nie pamiętam najważniejszej rzeczy.

— Powoli przypomnisz sobie wszystko, nic na siłę.

Zdążyli zjeść śniadanie i w tym samym momencie w drzwiach stołówki pojawiła się pani Agnieszka. Pomachała im ręką. Rafał natychmiast wstał i podszedł do niej mocno zaintrygowany.

— Ma pani coś? — zapytał pełen ciekawości.

— Owszem, mam. Z pewnością ta historia pana zainteresuje — powiedziała konspiracyjnym tonem, zerkając na boki.

— Proszę chwilę zaczekać, pójdę po brata.

Kobieta kątem oka zerknęła na wychodzącego mężczyznę, który dopiero przed chwilą wszedł i jakby na jej widok, szybko się ulotnił. Zdążyła zauważyć, że był młody, a fryzurę z lat dwudziestych, ulizaną, jakby wylał na głowę całą buteleczkę brylantyny. Dzisiaj młodzi gniewni chodzili w irokezach, ale to było jakiś czas temu. Teraz ścinali włosy krótko, używając żelu, aby je nieco podnieść. Choć zmienił fryzurę, rysy twarzy wydały się jej dziwnie znajome.

— Możemy już iść? — Rafał spojrzał na nią z zaciekawieniem, a potem na drzwi, za którymi zniknął dziwny osobnik.

— Co panią zaabsorbowało czy raczej, kto? — zapytał Rafał, patrząc przez oszklone drzwi, w które uparcie się wpatrywała.

— Pewien mężczyzna o dziwnym spojrzeniu i dziwnej fryzurze. Na mój widok czmychnął jak królik w kapuście — odparła w zamyśleniu.

— Po waszej stołówce kręcą się podejrzane typki. Przed chwilą również zwróciłem uwagę na młodego osobnika, ale ten miał włosy przypominające raczej strzechę. Próbowałem go zagadać, ale nie był zbyt wylewny. Nie chciałem naciskać. Twierdzi, że przychodzi na stołówkę, bo serwujecie dobre żarcie. Zacytowałem jego słowa.

— Bo to prawda. Nasza kucharka jest niesamowita. I wymyśla takie potrawy, aż ślinka leci na samo wspomnienie tych pyszności. Często tu kupuję obiady na wynos.

Windą wjechali na piętro. Gabinet dyrektora był zamknięty. Ręką wskazała im fotele, a po chwili sama usiadła wygodnie na swoim krześle.

— Dyrektor jest w sali konferencyjnej. Będzie zajęty do południa, jeśli nie dłużej — odparła na nieme pytania Rafała, kiedy spojrzał na ciężkie, dębowe drzwi.

— No to zaczynajmy. Co pani ma dla nas ciekawego?

— Proszę tylko spojrzeć w akta tego chłopaka. — Podała mu opasłą teczkę z danymi osobowymi młodego denata.

— Jacek Ambrożewski. Lat dwadzieścia siedem. Urodzony w Radomiu. Samotny. Rodzina — wuj, brat jego zmarłej matki, samotny kawaler. Trzy lata temu Jacek został ranny przez pijanego kierowcę, który zbiegł z miejsca zdarzenia. W następstwie tego wypadku miał złamanie miednicy, pękniętych kilka żeber i mocno stłuczoną głowę, a do tego: amnezja — czytał głośno, omijając łacińskie napisy, które mu nic nie mówiły.

— Lekarz, który go składał, powiedział, że chłopak cudem wyszedł z tego wypadku — wtrąciła pani Agnieszka. — Ale miał silną wolę i dzielnie walczył o życie. Jego rehabilitacja trwała bardzo długo, ale się pozbierał. Samodzielnie już się poruszał. Czasami tylko korzystał z wózka inwalidzkiego, kiedy chciał dłużej pobyć na dworze. W styczniu tego roku czuł się na tyle dobrze, że doktor Sawicki, który był jego lekarzem prowadzącym, zamierzał wypisać go do domu. Nie zdążył tego zrobić, chłopak potknął się i nieszczęśliwie spadł z wysokich schodów, i złamał kark. Wszyscy w tym: lekarze, pielęgniarki i obsługa, byliśmy zszokowani tym przykrym zdarzeniem — powiedziała wyjaśniająco pani Agnieszka.

Gabriel po wysłuchaniu raportu lekarza i komentarzu sekretarki, poczuł rozsadzający ból w czaszce, a w gardle pulsującą, olbrzymią gulę, która przeszkadzała mu w przełykaniu śliny.

— Boże, co się dzieje? — zawołała przestraszona sekretarka, podbiegając do Gabriela, który zmieniał się na jej oczach, jakby za chwilę miał zemdleć.

Rafał zareagował dopiero na jej okrzyk i spojrzał na brata. Odrzucił teczkę na biurko i w ostatniej chwili ujął bezwładne ciało brata, które osunęło się na drewnianą podłogę. Jedną ręką objął delikatnie jego głowę.

— Gabrielu, spójrz na mnie! — Rafał z niepokojem patrzył na twarz brata, która z każdą chwilą stawała się coraz bledsza.

— Gabrielu…

— Natychmiast dzwonię po lekarza dyżurnego! — Sekretarka wzięła sprawę w swoje ręce. W krótkich zdaniach zrelacjonowała zachowanie Gabriela.

Doktor zjawił się prawie natychmiast.

— Nadal jest nieprzytomny? — zapytał na widok leżącego na podłodze Gabriela.

— Kiedy usłyszał nazwisko tego chłopaka, po prostu zemdlał — odparła pani Agnieszka.

— Zmierzę mu ciśnienie i tętno. To pewnie tak zwane omdlenie sytuacyjne. Powinno zaraz minąć — odparł spokojnie lekarz, poklepując go lekko w policzek.

— Co się stało? — Gabriel otworzył oczy i ze zdziwieniem spostrzegł, że leży na podłodze, a nad nim pochyla się doktor Zajączkowski z Kardiologii i jego brat, Rafał.

— Co ty tu robisz? — zapytał ze zdziwieniem.

— Przyjechałem cię odwiedzić. Nie pamiętasz? — odparł Rafał jednym tchem.

— Jak pan się czuje? — zapytał z troską doktor Zajączkowski.

— Trochę kręci mi się w głowie, jakby mi ktoś nieźle przyłożył — sapnął, próbując wstać o własnych siłach.

— Powoli. Najlepiej byłoby, gdybyś się położył i odpoczął. I na razie bez żadnych większych emocji — poradził doktor Zajączkowski, patrząc na Rafała i kobietę znaczącym wzrokiem.

— Za drzwiami stoi wózek. Proszę z niego skorzystać — zaproponowała uprzejmym tonem usłużna sekretarka.

— Dziękuję, pani Agnieszko. Dziękuję, panie doktorze. Proszę nikomu nie mówić o tym wydarzeniu dla dobra śledztwa. Gdy brat będzie odpoczywał, sam je przejrzę. — Schował opasłe teczki z dokumentami do aktówki, wziął brata pod ramię i wyprowadził z sekretariatu, za którym stał wózek inwalidzki.

— Pewnie ci się źle kojarzy, ale tak będzie dla ciebie lepiej, Gabrielu. Nie chcę, abyś zemdlał mi w windzie albo na klatce schodowej.

— Pod warunkiem, że mi o wszystkim potem opowiesz.

— Nie ma sprawy, ale najpierw musisz odpocząć. Oddychaj spokojnie.

Gdy Gabriel usnął, usiadł na krześle blisko okna i otworzył drugą teczkę. Przeczytał wszystko, co było w niej zawarte, a potem jeszcze raz sięgnął po akta Jacka Ambrożewskiego. Wtedy wszystko zrozumiał, gdy pojawiło się nazwisko jego brata, który był jednym z wielu lekarzy, którzy go operowali, a potem rehabilitowali. Spojrzał na Gabriela. Spał spokojnie, oddychał równo, jakby na nowo powrócił do życia. Czuł, że pamięć mu wróciła, ale, do jakiego stopnia? Czy będzie w niej Nika? Z tego wszystkiego zapomniał do niej zadzwonić. Włożył karty informacyjne z powrotem do teczki i włożył do swojej torby. Wziął komórkę i zamknął się w łazience. Wystukał jej numer. Była sobota. Zbliżało się południe. Była pewnie już po zakupach w domu. Odebrała, ale zanim usłyszał jej głos, usłyszał jej przyśpieszony oddech.

— Uprawiasz jogging? — zażartował ze śmiechem.

— Wariat! Opowiadaj…

— To znaczy, że nie dowiem się, co robiłaś?

— Dawno nie korzystałam z rowerku, dlatego tak się zmachałam — wysapała jednym tchem prosto w jego ucho.

— Aha. — Przytaknął na zgodę. Nie zamierzał już dłużej odwlekać rozmowy. — Pamiętasz mnie jeszcze? — zapytał z błyskiem w oku.

— Jak na razie nikt mnie nie uderzył w głowę — odparła z ironią.

— Chciałem zapytać, czy znasz niejakiego: Jacka Ambrożewskiego? — zapytał wprost.

Zapadło milczenie, a potem usłyszał, jak Niki stara się zapanować nad oddechem.

— Niki, jesteś tam? — zapytał z niepokojem.

— To ten chłopak, z którym umówiłam się na randkę, a on nie przyszedł — odparła z trudnością, jakby zabrakło jej tchu.

— Bo miał wypadek, ktoś celowo przejechał go samochodem. — Nie zamierzał stawiać ją przed faktem dokonanym dopiero po skończonym śledztwie. Przecież sama tego chciała.

— O, Boże! A ja sobie żartowałam w rozmowie z Gabrielem, przypominając mu film o podobnej fabule z Deborah Kerr i Rockiem Hudsonem. Nigdy nie pomyślałabym, że w naszym życiu może przydarzyć się również coś podobnego.

— Niko, on nie żyje — dodał ciszej.

Znowu zapadło długie milczenie, w tle słyszał tylko jej przyspieszony oddech. Miał wyrzuty sumienia, że zrobił to za szybko, zbyt pochopnie. Powinien poczekać z drugą informacją, aż ochłonie po pierwszej.

— Dobrze się czujesz?

— To było, jak uderzenie obuchem w głowę, na szczęście mam ją twardą — stęknęła żałośnie, aż zrobiło mu się jej żal.

— Domyślam się, o co chodzi w tej sprawie, ale brakuje mi kilku wątków. Dzisiaj z Gabrielem rozmawialiśmy z sekretarką z kliniki, która odszukała nam jego akta, i w trakcie ich czytania, Gabriel zasłabł. Musiał interweniować lekarz. Gdy lepiej się poczuł, opowiedział mi o Jacku. Znał go, bo go operował, a potem opiekował się nim podczas rehabilitacji.

— Gdy to słyszę, Rafale, odnoszę wrażenie, jakby to nie działo się naprawdę.

— Wierzę ci. Zawiść i zazdrość ludzka są gorsze od plag egipskich. Dlatego uważaj na siebie. Teraz rozumiesz powiązanie Jacka z tobą. Prawdopodobnie Gabriel był tylko jego posłańcem, który chciał przekazać ci od Jacka ważną informację.

— Ale komu zależało, by mu w tym przeszkodzić? Po tym zdarzeniu, a minęło już prawie trzy lata, z nikim się nie spotykałam. Żyłam jak pustelnica w przeświadczeniu, że jestem do niczego i… — Już nie starała się panować nad głosem, który drżał z hamowanej emocji, rozpłakała się jak mała dziewczynka.

— Nie płacz. Jesteś piękną i mądrą kobietą. Nie daj się zdołować pierwszemu lepszemu gnojkowi. Przyrzekam ci, dopadnę go.

Nika złapała kilka głębszych oddechów, była już nieco spokojniejsza.

— Dziękuję — szepnęła. — A jak się czuje, Gabriel?

— Teraz śpi, kiedy się obudzi, okaże się, czy całkowicie odzyskał pamięć?

— Wierzę, że tak. Rafa, czy on… pytał o mnie? — zapytała cicho.

— Narazie nie, ale gdy sobie wszystko przypomni… kto wie…

— Być może… kiedyś… Zadzwoń później, kiedy się już obudzi, dobrze?

— Dobrze. — Wyłączył się i wrócił do sali. Wyjrzał przez okno, które lekko uchylił. Odetchnął świeżym, rześkim powietrzem, które zapowiadało nadejście wiosny. Gdy poczuł, że puściły mu już nerwy, zamknął okno i znowu usiadł przy łóżku brata. Zbliżała się pora obiadu i poczuł ssanie w żołądku, ale nie chciał opuszczać brata, dopóki spał. Chciał, aby po obudzeniu, miał świadomość, że jest z nim. Godziny upływały, a Gabriel nadal spał. Zadzwonił do sekretariatu i poprosił panią Agnieszkę, aby mu kupiła kilka kanapek i herbatę.

— Ma pan szczęście, właśnie szykowałam się do domu. Będę za jakiś kwadrans, bo stołówka jest już nieczynna, wyjątkowo dzisiaj, bo Edycie zachorowało dziecko. Ale niedaleko naszej kliniki jest cukiernia i pizzeria. Mają duży wybór.

— Dzięki.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 5.88
drukowana A5
za 57.52