E-book
14.7
drukowana A5
45.24
Anioł Ciemności

Bezpłatny fragment - Anioł Ciemności

Tom 2


5
Objętość:
234 str.
ISBN:
978-83-8273-222-1
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 45.24

„Ogarnęła mnie ciemność miękka jak aksamit.”

Sylwia Plath — Szklany klosz


„Magia ma swoją cenę. Jest nią cierpienie”.

Laini Taylor — Córka dymu i kości


„Pragniemy tego, czego nie możemy mieć, ale kochamy tych, którzy okazują nam serce.”

Cassandra Clare — Pani Noc

Prolog

Nadchodził wieczór. Na dworze było ciemno i mglisto. Gęsta mgła unosiła się nad wsią, spowijając okoliczne domy przezroczystą poświatą. Powietrze nasycone wilgocią i zapach świeżo rozkopanej, mokrej ziemi dopełniały ponury obraz całości. W oddali zaszczekał pies, gdzieś zahuczała sowa. Większość domów pogrążyła się w ciemności. W kilku oknach paliło się pojedyncze światło.

Długi cień przemknął obok chaty na skraju wsi, która chyliła się już ku upadkowi. Opuszczona drewniana chata naruszona zębem czasu niszczała przy każdym większym podmuchu wiatru. W oknach brakowało okiennic, dach przeciekał. Wśród okolicznych mieszkańców krążyła plotka, że dom może być nawiedzony. Nocami dochodziły stąd dziwne dźwięki, jęki, zgrzyty i mrożące krew w żyłach odgłosy przypominające szuranie przesuwanymi z wysiłkiem pudłami.

Opowieści głosiły, że dom od ponad dziesięciu lat nawiedzany jest przez ducha pierwszej właścicielki, która zaginęła bez śladu. Na strychu często paliło się światło. Podobno to właśnie tam mógł pojawiać się duch starej wiedźmy, jak ją nazywali ludzie. Jednak nic nigdy nie potwierdziło tych plotek. Pewnego dnia kobieta rozpłynęła się we mgle i od tamtej pory jej nie widziano. A jakiś czas później dom zaczął być nawiedzany przez ducha.

Ciemna, chuda postać zatrzymała się za rogiem opuszczonej chaty i znieruchomiała. Wpatrywała się z zaciętością w stronę domu stojącego po drugiej stronie drogi, znajdującego się najbliżej nawiedzonej rudery. Z ciemności wyłaniały się tylko żółte, żarzące się oczy.

Wreszcie światło naprzeciwko zgasło. Tajemnicza mara, jakby na to czekając, wychyliła się zza rogu i powoli sunęła w stronę zmurszałych drzwi, które otworzyły się bez trudu, ale za to z głośnym zgrzytem. Mroczny cień poruszył się, uważnie nasłuchując, ale niczym niezmąconej ciszy nie zakłócał żaden podejrzany dźwięk. Uspokojony powoli wsunął się do środka, zamykając za sobą drzwi. Panowały tam iście egipskie ciemności. Jednak jego wzrok przeniknął je bez problemu, a sam cień skierował się prosto w stronę schodów prowadzących na strych. Wchodził, a raczej płynął po spróchniałych ze starości stopniach, upiornie skrzypiących przy każdym kroku, choć stwór nie dotykał ich stopami.

Zatrzymał się dopiero przed drzwiami na strych, które zamknięto na ogromną, stalową kłódkę. Czas pokrył je kurzem i gęstymi pajęczynami. W powietrzu unosił się zapach stęchlizny i zbutwiałego drewna. Ciemna zjawa chwilę manipulowała przy kłódce, która o dziwo otworzyła się, a drzwi z upiornym zgrzytem uchyliły. Wtedy tajemnicza postać otworzyła je szerzej, próbując przecisnąć się do środka, gdzie było troszkę widniej, bo przez małe okienko zasnute pajęczynami sączyła się odrobina światła. Nie zważając na ciemności cień, ruszył między zniszczone przez upływ czasu kartony i pudła walające się licznie na podłodze strychu, kierując się do największej skrzyni stojącej pod samym oknem. Zupełnie innej niż pozostałe. Metalowej, z okuciami i tajemniczymi symbolami wymalowanymi po bokach.

Ciemna postać podeszła do zamkniętej na głucho skrzyni. Majstrowała przy jej zamku, aż zawiasy puściły, a wieko uchyliło się ze zgrzytem. Zjawa odsunęła się, gdy wieko zaczęło drgać, a po krótkiej chwili, która zdawała się trwać całe wieki, ze środka wypadła chmara nietoperzy, które wystraszone rozpierzchły się po kątach, czyniąc ogromny hałas i piszcząc. W momencie, gdy ucichły wrzaski czynione przez nietoperze, promień księżyca padł na dno skrzyni, oświetlając leżący tam szkielet.

Minuty trwały, nim ów szkielet drgnął. Powoli ogarnął go kłąb dziwnej poświaty, jakby mgły, z której wypłynęła blada postać mężczyzny — upiora w długiej, czarnej szacie, z siwymi włosami i żółtymi, żarzącymi się oczami. Ziała od niej nienawiść i chęć mordu tak silna, że aż przeszywająca chłodem do szpiku kości. Straszliwa, wręcz przerażająca mara wyszczerzyła pożółkłe, krzywe zęby w złowieszczym śmiechu, a potem rzuciła się na swojego wybawiciela.

Rozdział I

Luty 2010 roku. Noc, pełnia księżyca.


Ciemność, chłód i przenikliwa wilgoć otaczały ją ze wszystkich stron. Dziewczyna leżała pod ścianą na materacu, który czasy swojej świetności miał już dawno za sobą. Jej długie jasnobrązowe włosy opadały na twarz niemal całkowicie ją zasłaniając. Do pomieszczenia przypominającego loch najgorszej kategorii wpadała odrobina światła przez niewielkie okienko znajdujące się w suficie. Panowała głucha noc, jedynym dźwiękiem, jaki zakłócał ciszę było kapanie, które jednocześnie usypiało i irytowało. Gdzieś w jednej ze ścian musiała być większa szczelina, bo woda wypływała z niej kapiąc niczym z nieszczelnego kranu.

Szczupłe ramiona dziewczyny zadrżały, wyglądało to tak jakby nieznajoma płakała albo się śmiała, choć w tym przypadku raczej musiałby być to histeryczny śmiech lub płacz. Nie wiedziała jak długo tutaj przebywa, jednak najgorsze było to, że ściany zostały zrobione z jakiegoś tworzywa, które tłumiło jej moc. Bezradna i zrezygnowana a z drugiej strony przeraźliwie wściekła czuła jak najgorsze instynkty chcą nią zawładnąć. Zastanawiała się, kto ją tutaj więzi i w jakim celu. Dwa razy dziennie ktoś przychodził zostawić jej jedzenie, chleb i wodę, ale ona nie miała apetytu, od kilku dni przestała jeść, wszystko jej zobojętniało. Nadszedł moment, w którym poddała się i czekała na śmierć. Straciła nadzieję na uwolnienie i na to, że ktoś ją tutaj znajdzie. Nawet nie wiedziała, gdzie się znajduje, czy na ziemi, czy w jakiejś inne krainie.

Nagle ciszę przerwał dźwięk przypominający skrobanie albo szuranie. Odgłos był tak niespodziewany, że dziewczynę przeszył dreszcz niepokoju i sprawił, że zjeżyły się jej włoski na karku. Ostrożnie podniosła się z posłania i zaczęła nasłuchiwać. Tajemnicze dźwięki powtórzyły się, niemal jakby dochodziły zza ściany. Dziewczyna cicho podeszła do metalowych drzwi i przyłożyła do nich ucho, chcąc się upewnić, że głos dochodzi zza nich.

„Może tym razem uda mi się uciec”, pomyślała z nadzieją.

Kilkukrotne próby ucieczki kończyły się tak samo — złapaniem i ponownym uwięzieniem w lochu.

Nagle spod drzwi rozbłysło światło, które przeniknęło przez szczeliny i dotarło do więzionej dziewczyny.

— Halo! Jest tam, kto? — zapytała drżącym głosem, jednocześnie uderzając pięścią w drzwi.

Jednak odpowiedziała jej cisza. Dziwny blask dochodzący zza drzwi przygasł, a potem gałka w drzwiach delikatnie drgnęła, jakby ktoś nią poruszył.

Dziewczyna odsunęła się od drzwi nerwowo przestępując z nogi na nogę, a serce biło jej w piersi chcąc wyskoczyć. Chrzęsty i chroboty nasiliły się, a po kilku minutach drzwi drgnęły i uchyliły się lekko skrzypiąc.

Niepokój targnął ciałem więzionej, kiedy do jej uszu dotarł cichy oddech i zapach przypominający tlącą się szałwię.

Trwała w bezruchu czekając na rozwój sytuacji, kiedy nagle usłyszała cichy głos:

— Elizo, to ja twoja babka. Chodź, nie mamy wiele czasu.

„Czy to jawa czy sen?” — zastanawiała się dziewczyna nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.

Podeszła do drzwi i wyjrzała przez szparę, a wtedy zobaczyła szczupłą postać w płaszczu z kapturem, spod którego spływały rude loki. Twarz kobiety kryła się w cieniu, ale dziewczyna nie miała wątpliwości, kto przed nią stoi, bo nagle znajoma fala mocy ogarnęła jej ciało.

Podjęła decyzję i otworzyła szerzej drzwi wychodząc na mroczny korytarz, który rozjaśniały jedynie pojedyncze świece tkwiące w lichtarzach przytwierdzonych do ciągnącej się w nieskończoność ściany.

— Pospiesz się, on może za chwilę się obudzić. Czar, który na niego rzuciłam, niedługo przestanie działać, a wtedy… — urwała kobieta, rozglądając się nerwowo na boki i ponaglając dziewczynę gestem dłoni.

Eliza podjęła decyzję i lekko skinąwszy głową ruszyła ostrożnie w ślad za babcią. Ich kroki odbijały się echem po kamiennej podłodze, korytarz ciągnął się niemal w nieskończoność, jednak po jakimś czasie udało im się wyjść na powierzchnię, a schody, których naliczyły ponad sto trzydzieści skończyły się. Stały teraz przed drewnianymi drzwiami, na których znajdowały się tajemnicze symbole przypominające starożytne runy.

Kobieta w płaszczu uniosła dłoń, czyniąc nią jakieś znaki i wypowiadając szeptem zaklęcie, a po chwili symbole rozświetliły się i niemal natychmiast zgasły, zaś drzwi uchyliły się. Nie upłynęły dwie sekundy, jak gdzieś z tyłu dało się słyszeć dudnienie, a po chwili wrzask, który przypominał krzyki potępionych dusz.

— Uciekajmy, on zaraz tutaj będzie! — Emila ponagliła Elizę, pociągając wnuczkę za łokieć i rzucając krótkie spojrzenie w głąb ciemnego korytarza skąd dochodziły potępieńcze jęki.

Dziewczyna poszła za nią nie stawiając oporu. Jej włosy powiewały na wietrze. Noc była chłodna, a padająca mżawka jeszcze potęgowała uczucie zimna, przez co Eliza niemal zaczęła szczękać zębami.

Ruszyła za babką, a ich kroki na kamienistej ścieżce odbijały się echem. Ulica była wyludniona i mroczna. Przypominała jakieś średniowieczne miasteczko, dachy i fronty kamienic spowijała lepka mgła, niemal eteryczna. W powietrzu unosiła się dziwna woń będąca połączeniem stęchłych, zbutwiałych liści, kurzu i ziół.

— Gdzie jesteśmy? — chciała wiedzieć dziewczyna z natężeniem wpatrując się w twarz idącej obok niej kobiety.

— Później ci wszystko wyjaśnię. Teraz musimy się jak najszybciej stąd wydostać. — Emilia pociągnęła wnuczkę w jedną z uliczek. — Zamknij oczy i chwyć mnie za rękę.

Eliza skinęła głową, a potem spełniła prośbę babki. Już po chwili poczuła jak wszystko wokół wiruje i pochłonęła ją ciemność.

Kiedy ponownie otworzyła oczy stały przed domem. Niespodziewanie ciałem dziewczyny wstrząsnął szloch, rozpłakała się rzewnie, a wtedy stojąca obok niej kobieta przytuliła ją i trwały tak dłuższą chwilę.

— Dziękuję babciu, gdyby nie ty, zginęłabym w tym podziemiu — powiedziała młoda czarownica, gdy już doszła do siebie. Jej oczy wciąż lśniły od łez, a policzki były wilgotne. Strach i zmęczenie dały o sobie znać, gdy dziewczyna lekko zachwiała się i przytrzymała ramienia babki.

— Jesteś już bezpieczna. Przynajmniej na razie. On nie przestanie, będzie cię szukał, niestety — westchnęła ciężko, odgarniając włosy. — Długo trwało nim trafiłam na twój ślad, ale najważniejsze, że się udało. Od twojego zniknięcia upłynęły ponad trzy miesiące.

— O kim mówisz, babciu? I co się stało z mamą? — Eliza zasypała ją pytaniami, rozglądając się nerwowo wokół siebie. Dostrzegła, że w oknach domu panowała ciemność. Dom wyglądał na wymarły, jakby od wielu dni nikogo w nim nie było.

— Jej nic się nie stało — zapewniła babka, wyciągając klucz z kieszeni płaszcza. — Jest w bezpiecznym miejscu. Wkrótce do niej dołączymy, póki co musimy tutaj zostać na parę dni.

— Dobrze, muszę odpocząć. Najpierw jednak chcę wiedzieć, jak mnie znalazłaś, babciu? — Na twarzy Elizy pojawił się niepokój pomieszany z zaciekawieniem.

— Chodź, wejdźmy do środka. Tam wszystko ci opowiem — odparła kobieta i otworzyła drzwi, a potem obie weszły w mrok.

Rozdział II

Kilka godzin wcześniej. Sklep starej Franciszki.


Felix z trudem otworzył oczy, powieki ciążyły mu jakby były z ołowiu. W pierwszej chwili widział tylko niewyraźną plamę, ale po pewnym czasie jego spojrzenie nabrało ostrości, a on sam poczuł jak jego zdrętwiałe członki budzą się do życia. Wyciągnął grzbiet, a potem zrobił kilka okrężnych ruchów szyją, dopiero wtedy rozejrzał się i dostrzegł, że znajduje się w pomieszczeniu, które przypomina pracownię czarownicy i do jego świadomości dotarło, że wciąż jest więźniem starej Franciszki. Teraz nie było jej w pomieszczeniu, które rozświetlała jedynie pojedyncza świeca tkwiąca w lichtarzu na stole. Felix rozejrzał się, a potem pacnął łapą kłódkę, która stanowiła jedną z przeszkód oddzielających go od upragnionej wolności.

— Jak się stąd wydostać? — zastanawiał się, wodząc wzrokiem po ścianach i starych, nadgryzionych zębem czasu meblach, a także po półkach z zasuszonymi ziołami i słoikach z martwymi stworzeniami.

Jego czujny koci węch wychwycił jakiś nieokreślony zapach, który coś mu przypominał, ale Felix nie mógł sobie przypomnieć, co to mogło być.

— Jak długo tutaj jestem i czego ta pokraka ode mnie chce? Muszę stąd zwiewać i to jak najszybciej — zdecydował, choć wiedział, że nie będzie to łatwe.

Klatka, w której się znajdował, wisiała dwa metry nad ziemią, a w dodatku została opieczętowana jakimś zaklęciem, przez co nie można było z niej wyjść otwierając kłódkę. Raz już udało mu się pazurem otworzyć zamek, ale gdy chciał zeskoczyć jakaś niewidzialna bariera uniemożliwiła mu to, a w dodatku usłyszał szalony śmiech starej czarownicy, która widząc jego poczynania zaśmiewała się do rozpuku. Felix poczuł, jak budzi się w nim coś mrocznego, gdyby mógł skoczyłby na nią i rozszarpał jej twarz pazurami.

Od czasu jak tutaj tkwił zauważył też, że coś niepokojącego się z nim działo. Jakby jakaś nieznana moc chciała się z niego wydostać, falując pod skórą.

Zjeżył sierść i prychnął, a wtedy stało się coś co wprawiło go w osłupienie — jeden ze słoików spadł na podłogę i coś z niego wyszło.

Kot wzdrygnął się, widząc, że to jakieś dziwne stworzenie będące połączeniem węża i ptaka. Miało ptasią głowę i obłe ciało przypominające zaskrońca oraz krótkie, błoniaste skrzydła.

Dziwadło dostrzegło Felixa i mrugnęło porozumiewawczo. Kot, widząc to, zbaraniał. Przez kilka chwil wyglądał jak jakaś woskowa figura wpatrując się nieruchomym wzrokiem w intruza.

— Dalej, otwórz kłódkę! Pomogę ci się stąd wydostać — zaskrzeczał ni to ptak ni to wąż, wpatrując się z natężeniem w Felixa.

Kot zaskoczony tym, że rozumie język dziwadła potrząsnął łepkiem i wyciągnął ostre pazury. Manipulował chwilę przy zamku aż dało się słyszeć ciche kliknięcie. Klatka stała otworem, ale dziwna niewidzialna bariera nie zniknęła.

— Musisz teraz wypowiedzieć zaklęcie — poradził jego towarzysz, machając skrzydłami w kolorze błękitu, unosząc się nad ziemią i podfruwając w pobliże klatki.

— Skąd mam mieć pewność, że podziała? Poza tym nie wiem, czy ci wiadomo, ale ja nie jestem magiczny, nie mam żadnych mocy — wyjaśnił Felix, zerkając kpiąco na swojego towarzysza.

— Jesteś tego pewien? — zaśmiał się ni to ptak ni to wąż i opadł z powrotem na podłogę. — Sam fakt, że mnie widzisz jest już znaczący…

Felix ze zdumieniem wpatrywał się w zielone oczy dziwadła. Czegoś takiego się nie spodziewał.

— Jak to możliwe? — zapytał niemal wstrzymując oddech.

— Wypiłeś antidotum, prawda?

Felix skinął głową.

— Tak, i co z tego?

— A to, że dzięki temu stałeś się istotą magiczną. Musiałeś wcześniej posiadać jakieś zdolności, jednak coś je tłumiło. Po zażyciu mikstury twoje magiczne moce odżyły. Nie tylko możesz czarować, ale również rozmawiać z innymi magicznymi stworzeniami — wyjaśnił, wpatrując się w kota intensywnym spojrzeniem. — To, że mnie teraz widzisz, to też nie jest przypadek. Twoja moc jest jeszcze słaba, trochę chaotyczna, ale z czasem nauczysz się nad nią panować. Teraz kończmy te pogaduszki rób, co trzeba i uciekaj — ponaglił, gdy tymczasem na górze usłyszeli kroki.

„Stara Franciszka wróciła do domu, a to oznaczało, że należało jak najszybciej się stąd zwijać” — pomyślał Felix.

— Dobra, co mam robić? — Kot nerwowo kręcił się po klatce.

— Wypowiedz zaklęcie rozbijające niewidzialną tarczę. — Jego towarzysz przewrócił oczami ciężko wzdychając, że trafił mu się taki wyjątkowo oporny przypadek.

Felix skoncentrował się, wszystko nagle jakby ucichło, przymknął oczy i poczuł znajomą falę mocy, coś jak lekkie wyładowania elektryczne.

— Mox evanescent! — wykrzyknął, a wtedy niewidzialna bariera zniknęła.

— Brawo, a teraz zwiewaj, zanim starucha się tutaj zjawi — powiedział jego towarzysz, po czym zniknął.

Felix, nie zastanawiając się wiele, zeskoczył na ziemię, a potem potruchtał w kierunku wyjścia.

Kiedy udało mu się opuścić sklep starej Franciszki, schował się w pobliskich zaroślach i zaczął rozglądać. Jednak wokół niego było ciemno choć oko wykol, nawet księżyc schował się za chmurami. Gałęzie drzew lekko szeleściły na wietrze, szumiały wyschnięte źdźbła traw, ale poza tym nic więcej się nie działo.

I wtedy go olśniło, kot wiedział już, co należy zrobić.

— Muszę znaleźć sposób, aby skontaktować się z Emilią. Tylko ona może uratować Elizę — zdecydował, po czym skoczył w ciemność.

Rozdział III

Kilka godzin po uwolnieniu Elizy. Kraina Ciemności.


Eryk od dłuższego czasu wpatrywał się w sufit nad głową. Leżał na posłaniu w swojej celi w kwaterze głównej. Niedawno skończył trening i wciąż był obolały po ćwiczeniach, które miały rozładować kumulującą się w nim energię, a jedynie sprawiły, że ogarnęła go złość i wściekłość. Ćwiczenia szermierki i walki wręcz z mieczem bardzo lubił, ale zastanawiał się, czy kiedyś będzie mógł użyć swoich umiejętności. Wiele by dał, żeby jakoś pozbyć się złej energii, wyładować na czymś lub na kimś. Schodząc do podziemi i nie odwiedzając świata ludzi, otaczał się mrokiem, który sprawiał, że jego ciało stawało się jednym wielkim zagrożeniem. Skrzydła, które zwisały po bokach, były nieco zmierzwione jakby hulał w nich wiatr, czerń spojówek wwiercała się w nieprzeniknioną ścianę pozbawioną światła.

Obmyślił już pewien plan, ale okazało się, że Eliza zniknęła. Już był tak blisko, niemal mógł przejąć jej duszę, ale się nie udało. Nic nie poszło po jego myśli. Wszystkie plany wzięły w łeb. Ani porwanie jej matki, ani uwodzenie młodej czarownicy nie przyniosły oczekiwanego efektu. Nie przybliżyły go do zrealizowania celu. Dziewczyna była wyjątkowo oporna na jego wdzięki. Choć czuł, że nie jest jej obojętny ona trzymała go na dystans i, co najgorsze traktowała jak królika doświadczalnego, testując nie tylko jego cierpliwość, ale również swoje magiczne zdolności.

Kiedy wypił ten eliksir, a potem odzyskał wspomnienia coś się w nim zmieniło. Coś niespodziewanego dotarło do jego świadomości, jakby jakaś szufladka w jego mózgu się uchyliła.

Co prawda obraz był niewyraźny i rozmyty, ale Eryk zapamiętał żarzące się żółte oczy jak u węża i ciemną postać, której twarz kryła się w mroku. Biła od niej nienawiść, chęć mordu i coś tak obrzydliwego i wstrętnego, że demon aż się wzdrygnął. Choć nie był strachliwy w tamtym momencie ogarnęła go przeraźliwa myśl, że oto nadchodzi jego koniec. Uczucie było tak intensywne i tak nieprzyjemne, że zepchnął je ponownie do swojej podświadomości.

— Kim była dziwna istota, ni to zjawa, ni to demon? — zastanawiał się, gdy nagle usłyszał pukanie do drzwi, które wprawiło w drżenie cały budynek.

— Pali się, czy co? — burknął niezadowolony, że ktoś śmie zakłócać jego spokój, po czym podniósł się z posłania i poszedł otworzyć.

— Najwyższy cię wzywa. To pilne — powiedział Julian. Był jednym z aniołów ciemności, który mieszkał razem z nim w ich kwaterze głównej. Wysoki, szczupły o bladej twarzy, czarnych oczach i białych włosach, które skrywał pod kapturem bluzy, którą miał na sobie. Jego skrzydła stalowo — siwe poruszyły się, przez co w korytarzu zrobił się przeciąg.

— Wiesz, czego chce? — zapytał Eryk, wpatrując się z uwagą w twarz demona.

Tamten wzruszył tylko ramionami i, nie udzielając odpowiedzi, odwrócił się i odszedł korytarzem, by po chwili zniknąć za załomem ściany, słychać było tylko jego oddalające się kroki.

Eryk stłumił gniew i z westchnieniem wyszedł z celi, po czym ruszył ciemnym korytarzem do sali głównej, w której zazwyczaj zwoływano zebrania. Najwyższy powinien tam czekać, a znając jego to pewnie już krążył po sali i się niecierpliwił, rzucając przekleństwa.

Anioł ciemności szedł szybko i energicznie, a jego kroki odbijały się echem od ścian, które spowijała wilgoć i lepka, przypominająca mgłę poświata.

Kiedy dotarł do drewnianych drzwi z okuciami nacisnął klamkę i wszedł do środka. Sala główna była dużym pomieszczeniem, której jedynym elementem był stół na dwanaście osób i krzesła. Wszystko wykonane z mahoniu w różnych odcieniach, od jasnego po ciemny, co tworzyło jakby szachownicę. Z sufitu zwisał żyrandol ozdobiony licznymi kryształami. Była to jedyna smuga światła w tym mrocznym, pozbawionym słońca pokoju.

Najwyższy stał pod oknem, które zdobił witraż przedstawiający anioła o srogim wyrazie twarzy i szarych skrzydłach.

Demon odwrócił się a wtedy okazało się, że jest to mężczyzna w średnim wieku z czarnymi włosami lekko siwiejącymi na skroniach i bladą niemal białą twarzą. Oczy duże i czarne jak otchłań były bezduszne, nieruchome i przerażające, usta zaciśnięte w wąska linijkę i zarost na twarzy dopełniały ponury obraz całości. Włosy do ramion bujnymi falami opadały na szatę w kolorze aksamitnej czerni. Dłonie zakończone długimi, kościstymi palcami zwisały luźno wzdłuż ciała. Emanowała od niego nieprzyjemna aura, która sprawiała, że cierpła skóra a ciało pokrywało się potem i gęsią skórką.

— Znajdź dziewczynę. Jest nam potrzebna. Wykop ją nawet spod ziemi, ale znajdź ją i przyprowadź tutaj. Masz na to tydzień — powiedział ostrym tonem, a potem wskazał ręką drzwi.

— Ale… — Eryk chciał zaprotestować, a wtedy demon nagle podfrunął do niego i łapiąc go za gardło rzucił bezlitosnym głosem:

— Inaczej czeka cię śmierć!

Ciało Eryka zaczęło drżeć jakby coś dziwnego chciało go rozerwać od środka. Uczucie było tak nagłe i nieprzyjemne, że anioł ciemności wzdrygnął się i wstrzymał oddech, a z jego oczu popłynęły łzy, gdy poczuł oślepiający ból, który palił w miejscu, w którym kiedyś znajdowała się jego dusza. Już chciał się złapać za pierś, aby jakoś ulżyć cierpieniu, a wtedy wszystko nagle minęło jak ręką odjął.

— Chcesz coś jeszcze powiedzieć? — syknął Najwyższy, a jego oczy zapłonęły dziwnym blaskiem, jakby trawiła go gorączka.

Eryk pokręcił głową i wyjąkał:

— Nnie…

— To dobrze. — Najwyższy odepchnął go aż demon poleciał na ścianę, a potem nie oglądając się za siebie wyszedł z pomieszczenia, zostawiając po sobie zapach stęchłych liści i dymu.

Kiedy Eryk został w sali sam westchnął tylko ciężko, a potem zaklął tak siarczyście, że aż zatrzęsły się ściany. Kierowany gniewem i wściekłością zmrużył oczy, po czym zamachał skrzydłami i zniknął.

Rozdział IV

Dwie godziny po uwolnieniu Elizy. Dom na końcu ulicy.


Kiedy Eliza wykąpała się i zjadła skromny posiłek złożony z chleba, sera i herbaty mogły wreszcie usiąść i porozmawiać.

— Jak udało ci się mnie znaleźć, babciu? — zapytała dziewczyna, wpatrując się z uwagą w twarz siedzącej naprzeciwko kobiety.

— Kilka godzin temu dostałam wiadomość, która sprawiła, że nie mogłam pozostać obojętna na wezwanie. To był twój kot, Felix. Nie wiem, jak to zrobił, ale udało mu się mnie przywołać zza bariery — wyjaśniła, upijając łyk herbaty z kubka.

— A gdzie on teraz jest? Muszę mu podziękować, gdyby nie on… — urwała dziewczyna, a jej twarz pobladła, gdy przypomniała sobie tygodnie w zamknięciu. Stach, przeraźliwy chłód, wilgoć i uczucie przerażenia pomieszane z rezygnacją. Nie chciała nigdy więcej przeżywać czegoś podobnego, objawiając się, że mrok będzie chciał nią zawładnąć.

— W bezpiecznym miejscu razem z twoją matką. Pilnuje jej, gdyby coś złego się stało, powiadomi mnie o tym. Twój kot Elizo to bardzo mądre stworzenie — odparła Emilia, wpatrując się w ciemność za oknem, rozświetlaną jedynie blaskiem księżyca. — Musiałam zastosować pewne środki ostrożności, ponieważ ten, który cię ściga, nie spocznie, dopóki cię nie znajdzie, a żeby tego dokonać, wykorzysta twoich bliskich, nie zawaha się ich skrzywdzić, gdy zajdzie taka potrzeba — dodała, a jej oczy zapłonęły jak dwa kawałki bezoaru.

— Wiesz, kto to jest? — Eliza niemal poderwała się z fotela, wpatrując intensywnie w twarz babki.

— Tak, to Modesto, pół demon pół upiór. Ten, któremu miałam oddać duszę. Jest bezwzględny i bardzo niebezpieczny. Ktoś musiał go uwolnić. Zaklęcia, którymi opieczętowałam skrzynię, musiały zostać złamane. Mogła tego dokonać tylko istota posiadająca magiczne zdolności — wyjaśniła, a w jej głosie dało się wyczuć lekki niepokój.

— Czy wiesz, czemu mnie szuka? — chciała wiedzieć Eliza, czując, jak skóra jej cierpnie ze strachu na myśl, że jakaś mroczna, krwiożercza istota chce ją dopaść.

— Nie, ale dowiemy się tego — odparła kobieta, uciekając wzrokiem. — Póki co musimy zostać tutaj na kilka dni, żeby rozeznać się w sytuacji i w razie czego zmylić trop, gdyby wpadł na nasz ślad. Oni będą cię szukać do skutku. Modesto zawsze był bezwzględny, a gdy nie otrzymał duszy, zmienił się w przeraźliwe monstrum siejące zło i zniszczenie — westchnęła ciężko. — Trzeba cię też podszkolić w magicznej sztuce. Znalazłaś moje księgi, Elizo? Będą nam potrzebne.

Dziewczyna pokiwała głową, a jej włosy zafalowały.

— Tak, babciu, znalazłam nie tylko księgi, ale również twój pamiętnik. To z niego wszystkiego się dowiedziałam… — wyjaśniła drżącym głosem.

— Dobrze, odpocznij teraz a jutro przejrzymy pracownię. Muszę się zorientować, jakimi zasobami ziół i magicznych składników dysponujemy. Trzeba uwarzyć kilka eliksirów — oznajmiła, dopijając herbatę i odstawiając kubek na stół.

— Nurtuje mnie jedno, babciu. Co się z tobą działo przez ten czas? Myśleliśmy, że umarłaś. — Eliza rzuciła spłoszone spojrzenie, widząc, że babka pobladła, a jej dłonie zaczęły drżeć.

— Zrobiłam coś, co było konieczne, żeby przeżyć. Wiem, że przez to cierpiałyście, ale to był jedyny sposób.

— Jaki, babciu?

— Wypiłam pewien eliksir, który sprawił, że wyglądałam, jakbym umarła. Tylko w ten sposób mogłam wchłonąć moc światła i przenieść się za barierę do Krainy Światła. Przebywałam tam dziesięć dni. Czas płynie tam zupełnie inaczej, tutaj upłynęło dziesięć lat, a ja nic się nie zmieniłam. Co więcej dzięki magicznej mocy i sile eliksiru mogłam pozostać młoda. Jednak wszystko ma swoją cenę… — Mówiąc to, westchnęła, a przez jej twarz przebiegł grymas bólu. Oczy na chwilę przygasły, skuliła się i niemal wstrzymała oddech. Coś dziwnego przeniknęło przez jej ciało sprawiając jej ból, a dwie samotne łzy popłynęły jej po policzkach.

— O czym mówisz, babciu? — Eliza dotknęła jej dłoni, która była chłodna i blada, naznaczona żyłkami.

— Magia ma swoją cenę, Elizo — odparła kobieta smutnym głosem. — Jest nią utrata bliskich i cierpienie. Musisz wiedzieć, że magia zmienia człowieka. Co raz wchłonęliśmy pozostaje z nami na zawsze. Jestem coraz słabsza, nie wiem, ile czasu mi zostało, ale pomogę ci wypełnić przepowiednię. Po to wróciłam — powiedziała, odgarniając rude loki i wstając od stołu.

Młoda czarownica ze zdumieniem pomieszanym z fascynacją patrzyła na krewną. Ogrom informacji sprawił, że zakręciło jej się w głowie. Kiedyś myślała, że bycie czarownicą to wspaniała rzecz, ale teraz po raz pierwszy uświadomiła sobie, jak ciężkie zadanie ją czeka.

— Co musimy zrobić? — zapytała i również podniosła się z fotela.

— Na razie odpocznij, wyśpij się. Jutro czeka nas ciężki dzień — odparła stara czarownica, po czym delikatnie położyła dłoń na ramieniu dziewczyny. Ich moc zapłonęła blaskiem, a oczy zalśniły jak szmaragdy.

Stały tak nieskończenie długa chwilę. Jakiś czas później Emila wyszła z pomieszczenia, zostawiając wnuczkę z chaosem w głowie i w sercu.

Rozdział V

Pokój Elizy. Trzecia nad ranem.


Dziewczyna przebudziła się nagle, bo uczucie, że jest obserwowana było tak silne, że nawet przez sen nie mogła go zignorować. Otworzyła oczy i nie ruszając się wsłuchiwała w ciszę panującą w całym domu. Po upływie kilku minut usłyszała szmer w rogu pokoju, a wtedy gwałtownie odrzuciła kołdrę i wyskoczyła z łóżka, aż jej włosy zafalowały, a oczy zalśniły. Moc zaszemrała pod skórą, próbując się uwolnić, ale Eliza stłumiła ją uważnie obserwując kąt pokoju tuż obok okna.

— Pokaż się! Kim jesteś? — syknęła chcąc prześwietlić mrok wzrokiem, ale widziała jedynie zarys sylwetki, nic więcej.

Tajemniczy ktoś wyłonił się z ciemności, a wtedy dziewczyna ujrzała przystojną twarz z czarnymi oczami i długimi włosami. Anioł ciemności ubrany był w czarny płaszcz i glany, a jego włosy były zmierzwione jakby czesał je wiatr.

— Eryk? Co ty tutaj robisz? — zdziwiła się z uwagą lustrując twarz demona, a widząc jego arogancki uśmieszek, poczuła jak burzy się w niej krew.

— Musimy pogadać. To ważne — powiedział podchodząc bliżej, a wtedy Eliza mogła dostrzec jego skrzydła, które kiedyś tak ją zafascynowały.

— Nie mamy ze sobą o czym rozmawiać. Wynoś się stąd zanim babcia się obudzi! — zażądała, patrząc na anioła ciemności spod przymrużonych powiek.

Ten w odpowiedzi prychnął, co przypominało parsknięcie konia, po czym chwycił ją za łokieć.

Eliza wyrwała się czując jak pali ją skóra w miejscu, którego dotknął demon.

— A mnie się wydaje, że jednak mamy — mruknął, wwiercając się spojrzeniem w jej oczy.

— Chyba sobie kpisz? Po tym jak mnie okłamałeś i zdradziłeś straciłam do ciebie zaufanie. Jeśli teraz się pojawiasz to zapewne masz w tym jakiś ukryty cel — zaśmiała się gorzko, a jej oczy zapłonęły gniewem.

Eryk westchnął przeciągle, a jego skrzydła uniosły się i opadły.

— Wysłuchasz mnie chociaż?

W odpowiedzi założyła ręce na piersi i rzuciła mu groźne spojrzenie.

— Gadaj i spadaj! — warknęła, choć jej serce chciało wyskoczyć, bo demon niemal stykał się z nią ramionami. Stali tak blisko, że mogła wyciągnąć rękę i dotknąć jego skrzydeł.

— Musisz ze mną pójść w jedno miejsce. Obiecuję, że później ci wszystko wyjaśnię, ale to pilne i ważne — spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.

— Zwariowałeś?! Nigdzie z tobą nie pójdę! Dopiero, co wyszłam z lochu, w którym więził mnie jakiś szaleniec. Nie zamierzam dać się wciągnąć w żadną pułapkę. Jeśli to wszystko to możesz odejść. Tracisz tylko czas — rzuciła władczym tonem, niczym perska księżniczka albo królowa lodu.

Przez twarz demona przebiegł cień, a jego oczy zapłonęły niebezpiecznym blaskiem. Wyglądał na zaskoczonego jej słowami.

— Co ty mówisz? W jakim lochu? — doskoczył do niej i chwycił ją za łokcie.

— Nic nie wiesz? Jakiś Modesto pół demon pół upiór więził mnie przez prawie trzy miesiące, na szczęście babcia mnie uwolniła. W przeciwnym razie nie chcę nawet myśleć, co by się ze mną stało… — potrząsnęła głową, a jej oczy zalśniły smutkiem.

— Dobrze, że jesteś cała — ucieszył się, po czym ją przytulił.

Eliza stała nieruchomo zaskoczona, ale po chwili oddała uścisk. Trwali tak dłuższą chwilę, aż młoda czarownica odsunęła się i spojrzała w twarz demona.

— To miłe, że się tak przejąłeś, ale nadal ci nie ufam. Pogadamy, kiedy indziej, muszę odpocząć. — Mówiąc to, przeszła przez pokój i usiadła na łóżku. — Obiecuję cię wysłuchać, ale tylko wtedy, gdy zdecydujesz się na szczerość. Zbyt wiele razy się na tobie zawiodłam, by teraz ot tak sobie ci zaufać.

Demon spuścił głowę, a jego ramiona opadły, wyglądał jakby się w sobie skurczył.

— Niech tak będzie. W takim razie śpij dobrze Elizo — szepnął i zniknął.

Dziewczyna westchnęła ciężko a potem zapatrzyła się w księżyc. Jakaś część jej duszy chciała pobiec za aniołem ciemności, ale rozsądek podpowiadał jej, że to nie jest dobry pomysł. Położyła się na łóżku nie przykrywając kołdrą, nie minęły dwie minuty jak dała się ponieść w objęcia Morfeusza.

Nie wiedziała, że gdzieś niedaleko w mroku kryje się krwiożercza istota, która czyha na nią i chce ją zabić.

Rozdział VI

Poranek. Dom Elizy i jej matki.


Kiedy dziewczyna się obudziła za oknem było już jasno. Chłodne, niemal mroźne powietrze wpadało do środka przez uchylone okno. Zadrżała z zimna i odrzuciła kołdrę stawiając stopy na podłodze. Ziewnęła i przeciągnęła się, a jej wykrochmalona koszula nocna zaszeleściła niczym jesienne liście.

Z dołu słychać było krzątanie się babci i zapach świeżo parzonej kawy. Elizie zaburczało w brzuchu. Szybko pobiegła do łazienki, gdzie w ekspresowym tempie obmyła twarz i wyszczotkowała zęby, a potem przeczesała włosy i spojrzała w lustro. Oczy jej lśniły, ale twarz była blada. Westchnęła i tłumiąc przekleństwo wyszła z łazienki. Z szafy wyciągnęła jeansy i czarny, wełniany sweter. Ubrała się, po czym zeszła na dół do kuchni.

Babcia stała przy stole i nalewała kawy do filiżanek. Na widok wnuczki uśmiechnęła się pogodnie i zagaiła:

— Jak ci się spało? Wyglądasz dużo lepiej.

Eliza odgarnęła włosy i podeszła do stołu. Odsunęła krzesło i na nim usiadła, podpierając łokcie na blacie stołu i patrząc na Emilię, która zaczęła kroić chleb.

— Dobrze, pierwszy raz od dawna chyba się wyspałam — uśmiechnęła się lekko. — A ty? Dawno wstałaś?

— Po piątej. Wiesz pewnie, że cierpię na bezsenność? Nadal nie wyleczyłam się z tej przypadłości. Jeśli uda mi się przespać trzy, cztery godziny to już jest sukces — zaśmiała się gorzko starsza czarownica.

— Nadal nie wiesz, co jest tego przyczyną? — zapytała Eliza, biorąc jedną z kromek chleba i kładąc na niej kawałek sera i pomidora.

— Nie, może w Księdze ziół i minerałów coś znajdę, ale nadal nie udało mi się ustalić, dlaczego tak się dzieje. Magia jak widać wciąż ma swoje tajemnice — westchnęła i odłożyła nóż na deskę, a potem usiadła za stołem i napiła się kawy.

Eliza dokończyła kanapkę i wytarła dłonie.

— To może pójdę do pracowni i rozeznam się w sytuacji? — zaproponowała, wstając.

— Dobrze, za pół godziny do ciebie dołączę. Znajdź proszę Księgę eliksirów. Może nikt jej nie zabrał pod naszą nieobecność, ale pewności mieć nie mogę. Elżbieta nie potrafiła sobie przypomnieć, czy widziała księgę ani, co się mogło z nią stać. Podobno gdzieś ją ukryłaś? Czy to prawda?

Eliza pokręciła głową.

— Nie pamiętam babciu — przyznała niepewnie. — Ostatnie miesiące były dla mnie trudne. Najpierw mój świat wywrócił się do góry nogami, gdy dowiedziałam się, że mogę władać magią i przyrządzać eliksiry a wszystko, w co dotychczas wierzyłam okazało się być jednym wielkim kłamstwem. Wiesz, jak się czułam, gdy poznałam prawdę o tobie, o nas, o naszej rodzinie? — zapytała z goryczą i zaczęła nerwowo krążyć po kuchni.

Emilia spojrzała na wnuczkę zawstydzonym wzrokiem, opuściła głowę, ciężko wzdychając.

— Mogę się tylko domyślać. Przepraszam, że tyle wycierpiałaś, Elizo. Gdybym mogła oszczędzić ci bólu i rozczarowania… — odrzekła drżącym głosem, w którym dało się wyczuć nutę rozgoryczenia i żalu.

— Ale nie mogłaś. A potem, gdy zostałam porwana…. — urwała Eliza. — Mama ostrzegała mnie mówiąc, że są istoty, które zrobią wszystko, by zdobyć część mojej mocy, a także duszę, i choć jej nie wierzyłam okazało się, że miała rację. Byłam nieostrożna i lekkomyślna, sądząc, że nic mi się nie stanie, że jestem tutaj bezpieczna. — Eliza zapatrzyła się w przestrzeń za oknem.

Ulica była wyludniona. Miasto wydawało się być uśpione i senne, jakby otaczała je jakaś niewidzialna bariera. Mgła osiadała na frontach domów, na gałęziach bezlistnych drzew, sprawiając przygnębiające wrażenie.

— Żałuję, że mnie tutaj z wami nie było, ale musiałam zrobić to, co do mnie należało. Sądziłam, że słusznie postępuję — przyznała z rezygnacją w głosie Emilia. — Teraz z perspektywy czasu myślę, że postąpiłabym tak samo. Demon, który nas ściga nie przestanie nim nie dostanie tego, na czym mu najbardziej zależy. Już wtedy był nieobliczalny, ale teraz jego siła wzrosła. Musimy stawić mu czoło, ale najpierw trzeba się do tego przygotować. To nie będzie łatwa walka. — Jej spojrzenie pociemniało, a usta zaczęły lekko drżeć. Wydawała się krucha i delikatna, niczym źdźbło trawy.

— O jakiej walce mówisz, babciu? Co jeszcze muszę wiedzieć o przepowiedni? — Elizie pociemniały oczy, a skóra zaczęła błyszczeć. Moc odezwała się w niej wzburzoną falą. Młoda czarownica wzięła kilka wdechów, żeby się uspokoić.

— Podobno w przepowiedni napisano, że światło i magia będą musiały stoczyć walkę ze złem i mrokiem, jednak nie znam jej dokładnej treści. — Emilia z rezygnacją pokręciła głową. — Mogę się mylić, ale podejrzewam, że za tym wszystkim stoi Modesto, a jeśli nie on to władca Krainy Ciemności. Obaj są bezwzględni i żądni władzy. Nie cofną się przed niczym, aby osiągnąć swój cel — wyjaśniła grobowym głosem, aż dziewczynie zjeżyły się włoski na karku.

— Boję się, babciu, czy sobie poradzę. Ja tak mało jeszcze wiem o magii i eliksirach. Jak mam walczyć z ciemnością i mrokiem, kiedy nie znam swoich możliwości? — podniosła głos, a jej policzki pokryły się rumieńcem. — Nie wiem, jak silna jest moc, którą posiadam ani czy wystarczy mi siły na walkę z przeznaczeniem. To, co się dzieje wydaje mi się koszmarnym snem, z którego chciałabym się obudzić.

Emilia podeszła do wzburzonej dziewczyny i przytuliła ją. Kiedy się odsunęła poczuła gorące łzy młodej czarownicy. Jej aura płonęła czerwonym blaskiem, świadczącym o tym, jakie uczucia targały Elizą. Gniew, złość, ale też tłumiony smutek.

— Wiem, że jest ci ciężko, ale masz mnie. Masz wiele osób, które cię wspierają. Jest Ela, Felix, magia też nam pomoże. Musimy wierzyć, że się uda. Jeśli nastawisz się na porażkę z góry skazujesz się na niepowodzenie. Wierzę, że razem uda nam się pokonać zło. — Babka starała się ją wesprzeć na duchu.

— Masz rację, babciu. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Chyba to porwanie i czas spędzony w podziemiu sprawiły, że stałam się słaba, podatna na zranienie i śmierć. Jak to dobrze, że cię mam. Gdyby nie Felix… Ten kot jest moim dobrym duchem. — Uśmiechnęła się, przywołując obraz czarnego kocura o jasnych, zielonkawych ślepiach.

— Zgadza się, twój kot był niesamowity — przytaknęła Emilia. — Jego głos usłyszałam tak wyraźnie, jakby był gdzieś obok mnie. To musi być wspaniałe magiczne stworzenie. Cieszę się, że wkrótce go poznam i że pomagał ci, gdy mnie tutaj nie było.

— To prawda — przyświadczyła dziewczyna. — Nie wiedziałam tylko, że mój kot posiada jakąś magiczną moc. Myślałam, że Felix jest zwykłym zwierzęciem — zdziwiła się.

— Coś musiało pobudzić jego moce, które mogły być uśpione. Podejrzewam, że był to jakiś eliksir — wyjaśniła jej babka.

Wtedy Eliza przypomniała sobie o otruciu kota i podaniu mu antidotum, którego nie rozcieńczyła. Mikstura musiała być na tyle silna, że spowodowała obudzenie się mocy, które w nim drzemały.

— Podałam mu antidotum. Myślisz, że to przez to? — spytała niespokojnie.

— Z pewnością. Ciekawe, jakie jeszcze moce drzemią ukryte w tym stworzeniu? Musimy je poznać, bo mogą okazać się przydatne w naszej walce ze złem. Modesto rośnie w siłę, wkrótce nas znajdzie, a wtedy… — urwała, drapiąc się po policzku.

— Co się stanie? — zapytała Eliza niepewnym tonem.

— Nie wiem, ale czuję w kościach, że wydarzy się coś złego. — Mówiąc to, Emilia wzdrygnęła się, czując coś lepkiego i nieprzyjemnego na skórze. — Musimy znaleźć przepowiednię. W niej kryje się odpowiedź na nurtujące nas pytania — dodała w zamyśleniu.

— Babciu, nawet nie zdawałam sobie sprawy, że tyle czeka nas obowiązków. — Wnuczka popatrzyła na nią z wyrazem grozy pomieszanej z obawą. — Musimy, zatem zrobić plan, a potem realizować go punkt po punkcie. Może wspólnymi siłami uda nam się odkryć prawdę, a magia tak jak mówiłaś nam w tym pomoże. — Uśmiechnęła się, a wtedy za oknem zaświeciło słońce.

Rozdział VII

Sklep starej Franciszki. Następnego dnia.


— Że też ten przeklęty kocur musiał mi zwiać. — Stara wiedźma zaklęła, rzucając chochlę na stół i zaglądając do parującego kociołka, w którym gotowała się mikstura na porost włosów.

Od kiedy zastała pustą klatkę po Felixie czarownica była w podłym nastroju. Najchętniej rzuciłaby na kogoś klątwę albo zaklęcie drętwoty, i trochę go potorturowała, ale póki, co nie miała, na kim ani na czym wyładować swojej złości. Jej plan wydawał się być idealny, a okazało się, że nic nie poszło po jej myśli. Przez niemal trzy miesiące dziewczyna ani razu nie pojawiła się w sklepie, nie próbowała uwolnić kota.

— Ciekawe, co się z nią dzieje? — zastanawiała się Franciszka, biorąc z miski stojącej na stole szczurzy ogon i dodając go do kociołka. Zamieszała energicznie, a wtedy mikstura zaczęła bulgotać.

Odsunęła się i czekała, aż eliksir odparuje i dusząca woń stanie się znośna.

— Jednak, jeśli Eliza myśli, że może spać spokojnie, to się grubo myli. — Zaśmiała się nieprzyjemnie. — Znajdę ją i zemszczę się za to, co zrobiła mi jej prababka, Cecylia. I kto by pomyślał, że kiedyś się przyjaźniłyśmy i że mnie zdradzi? — pomyślała z nostalgią, ale gdy przypomniała sobie o tym, jak Cecylia niemal pozbawiła ją mocy, zaklęła szpetnie i zatrzęsła się od tłumionego gniewu.

— Oj tak, zemsta najlepiej smakuje na zimo — mruknęła, po czym zajrzała do kociołka z gotującą się miksturą. Eliksir zmienił barwę, co świadczyło o tym, że był gotowy. Zgasiła ogień i odeszła od paleniska, zamiatając suknią brudną podłogę.

„Jeśli kolejny plan się nie powiedzie, to nie wiem, co zrobię”, myślała. „Może czas odświeżyć stare znajomości?” — zmarszczyła nos, krzywiąc się, gdy lodowata kropla spadła jej na głowę. Po ostatniej śnieżycy kapało z sufitu, dach był nieszczelny i wilgoć przedostawała się do środka, nawet do piwnicy.

Wiedźma rzuciła przekleństwem, po czym wyjęła butelkę na eliksir i przelała do niego odrobinę mikstury magicznej.

Ostatnio żyła jedynie z drobnych zleceń, klienci coraz rzadziej odwiedzali jej sklep. Widmo głosu i ubóstwa zaczęło zaglądać jej w oczy.

— Nie, nie pozwolę na to, by inni żyli sobie jak pączki w maśle, podczas gdy ja klepię biedę! — zirytowała się, odganiając pająki, które szukały sobie legowiska w jej potarganych włosach.

— A kysz! — wrzasnęła, strząsając je i tupiąc nogą dla lepszego efektu.

Pająki rozpierzchły się po kątach, a wtedy Franciszka wytarła dłonie o fartuch i zakręciła butelkę z eliksirem, a potem zabrała go ze sobą i wyszła z pomieszczenia.

Kiedy znalazła się na zapleczu, jakiś dźwięk dobiegł jej uszu, coś jakby chrobotanie.

„Jeśli to myszy albo szczury, to muszę użyć więcej trutki. Te gryzonie są wyjątkowo odporne na współczesne trucizny, chyba za małą dawkę cyjanku ostatnio dodałam”, pomyślała, śmiejąc się złośliwie, a jej gadzia twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie.

Jednak, kiedy weszła do sklepu, okazało się, że jakiś dziwny osobnik w czarnym, aksamitnym płaszczu i w kapturze na głowie oraz aurą mroku stoi, wpatrując się z zacięciem w słoiki z zasuszonymi ziołami.

— W czym mogę pomóc? — zagaiła, obserwując z uwagą gościa, który spojrzał na nią przenikliwymi czarnymi oczami, niemal pozbawionymi białek.

— Nie pamiętasz mnie, Franciszko? — nieprzyjemnie zaśmiał się gość. Głos miał chropawy, jakby mechaniczny.

Wiedźma zmarszczyła brwi. Jej szare komórki pracowały na pełnych obrotach, ale ona za żadne skarby świata nie mogła sobie przypomnieć, gdzie widziała tę twarz.

— Nie, wybacz, ale nie pamiętam cię — odparła niepewnie, uciekając wzrokiem, a nagły chłód ogarnął jej ciało.

Przybysz poruszył się i zdjął kaptur, wtedy ukazała się blada twarz i ciemne włosy, na skroniach przyprószone siwizną. Na placach nieznajomego dostrzegła stalowo — szare skrzydła i wtedy olśniło ją.

— Najwyższy. Co cię do mnie sprowadza po tak długim czasie? — zaskrzeczała. Jej twarz rozjaśniła się, a żółte ślepia rozbłysły.

— Wspólny cel. Wtedy, przed laty nie udało się, ale może teraz los będzie dla nas łaskawszy?

— Co masz na myśli? — spytała wiedźma z ożywieniem.

— Musimy znaleźć przepowiednię i wykorzystać ją, aby dotrzeć do pewnej białej czarownicy. Ta kobieta ma coś, co do mnie należy. Chcę to odzyskać — oznajmił ponurym tonem, zaciskając dłonie w pięści, a jego skrzydła załopotały.

Stara Franciszka uśmiechnęła się złośliwie. Los jej sprzyjał.

„Teraz mogło się udać” — niemal zacierała ręce z radości, której nie potrafiła ukryć.

Demon, widząc jej reakcję wyszczerzył ostre, spiczaste zęby i zaśmiał się donośnie, aż zatrzęsły się wątłe ściany sklepu.

— Możesz na mnie liczyć. Powiedz tylko, co mam robić. — Franciszka pokiwała głową.

— Zrobimy tak… — szepnął Najwyższy i zaczął wyłuszczać swój plan.

Wkrótce nad sklepem zatrzymała się gradowa chmura, a potem zaczął sypać śnieg. Coś dziwnego zawisło nad miasteczkiem, niemal pozbawiając je dostępu do światła. Mrok, gęsty i nieprzenikniony oblepiał dach i fronty domów, słabe światło latarni nie miało szans przebić się przez niemal egipskie ciemności.

W powietrzu unosił się zapach tlących się ziół, duszny i nieprzyjemny, jakby niewidzialne zagrożenie czaiło się w zaułkach i ciemnych, mrocznych korytarzach chylących się ku upadkowi kamienic.


***


Kilka ulic dalej nieopodal domu na skraju drogi pojawił się złowrogi stwór, od którego ziała nienawiść tak wielka, że wszystko wokół marniało. Jedynym jasnym elementem były żółte, żarzące się oczy, podobne do jaszczurki albo węża. Upiór tkwił nieruchomo, czarny, mroczny, przecinając wzrokiem ciemność i wpatrując się z natężeniem w okna domu stojącego na końcu ulicy tuż przy rzece i czekając na swoją szansę, by do niego przeniknąć. Bez zaproszenia nie mógł tego zrobić. Jednak on był cierpliwy i wiedział, że prędzej czy później trafi na swoją szansę. A wtedy nadejdzie czas jego zemsty. Zaśmiał się, co brzmiało jak zgrzyt albo skrzek i było tak nieprzyjemne, że z gałęzi na pobliskim drzewie poderwały się dwie wrony i z głośnym krakaniem odleciały, byle dalej od tego miejsca i mrocznej istoty czającej się w ciemnościach.

Rozdział VIII

Późne popołudnie. Dom na skraju drogi.


Ten dzień upłynął pod znakiem intensywnych zajęć. Eliza zaraz po śniadaniu zeszła do piwnicy, aby przejrzeć zasoby pracowni babci Emilii.

Przez trzy miesiące, kiedy dziewczyny tutaj nie było, zmieniło się niewiele. Półki z zasuszonymi ziołami, stół i naczynia do sporządzania eliksirów pokrył kurz, poza tym pomieszczenie wyglądało na nienaruszone.

Jednak, kiedy młoda czarownica przeszukała wszystkie kąty i zakamarki okazało się, że zarówno „Księga eliksirów”, jak i pamiętnik babci Emilii zniknęły. Nie był to dobry znak, zważywszy na to, że książki mogły wpaść w niepowołane ręce. Osoba, która je zdobyła mogła być nieświadoma ich wartości, ale ktoś kto znał się na magii już niekoniecznie.

„Kto skorzystałby na informacjach jakie się znajdują w pamiętniku i w księdze?”, zastanawiała się Eliza odstawiając kosz z zasuszonymi ziołami pod ścianę i otwierając szuflady w komodzie, aby pobieżnie przejrzeć ich zawartość.

— Dobrze, że chociaż składniki do sporządzania magicznych mikstur są wszystkie, jakie będą potrzebne. W tej sytuacji dobre i to — ucieszyła się, chociaż niepokój spowodowany zniknięciem cennych książek nie potrafił jej opuścić i dziewczyna wiedziała, że dopóki nie odnajdzie pamiętnika i księgi nie zazna spokoju.

— Muszę o wszystkim powiedzieć babci, razem zastanowimy się nad tym, co dalej i gdzie należy szukać naszych zaginionych woluminów.

Z tą myślą opuściła piwnicę, uprzednio zamykając ją na klucz i ruszyła schodami na piętro, gdzie babcia uwijała się z kolacją. Miała nadzieję, że rozmowa z krewną rozwieje wszystkie wątpliwości i doda jej odwagi. Eliza, choć trudno jej było się do tego przyznać, nawet samej przed sobą, bała się tego, co przyniesie los i tego, co odczyta w przepowiedni. Dni, które spędziła zamknięta w przygnębiającym lochu uświadomiły jej, że mimo posiadanych mocy wciąż jest śmiertelna, a istoty, które chcą zdobyć jej duszę i posiadaną przez nią moc, nie cofną się przed niczym, by dostać to, czego chcą. Mogą nawet zabić.

Kiedyś śmierć wydawała się Elizie odległą perspektywą, ale w ostatnim czasie zastanawiała się, co by się stało, gdyby nagle jej linia życia została przerwana?

„Czy świat otoczyłby się mrokiem pochłaniając ziemię? Co stałoby się z Krainą Światła? Czy demony z Krainy Ciemności rozpełzłyby się po świecie?”

Na samą myśl o tym wzdrygnęła się i nieprzyjemne dreszcze przeszyły jej ciało. Podobno, gdy ktoś przejdzie przez miejsce, w którym kiedyś będzie się znajdował nasz grób, można poczuć na swoim ciele zimne, nieprzyjemne ciarki, Eliza tak właśnie czuła się w tym momencie.

— Nie! — przymknęła oczy i zacisnęła dłonie w pięści. — Nie wolno mi tak myśleć. Jestem jedną z ostatnich białych czarownic nie mogę się lękać mroku. Muszę wypełnić swoje przeznaczenie, nawet jeśli przegram, przynajmniej zginę ze świadomością, że zrobiłam wszystko, co mogłam, by zapobiec złu. Tylko tchórz wycofuje się bez walki… — podbudowana tymi słowami odgarnęła włosy, a jej aura zapłonęła. Moc zaszemrała cicho pod skórą, a czując to Eliza poczuła, jak wraca jej pewność siebie.

„Wspólnymi siłami pokonamy mrok! Razem nam się uda”.

Kiedy weszła do kuchni babcia Emilia akurat skończyła smażyć naleśniki. Ta czynność tak prosta a jednocześnie przywołująca wspomnienia z dzieciństwa sprawiła, że Elizie zaszkliły się oczy. Brakowało jej tych momentów, chyba nawet bardziej niż mogła się spodziewać.

— Skąd wiedziałaś, że miałam ochotę na naleśniki, babciu? — zapytała, siadając za stołem i sięgając po talerz.

— Nasza więź jest na tyle silna, że potrafię wyczuć nie tylko twoje emocje, ale i usłyszeć myśli… — Emilia uśmiechnęła się tajemniczo, a jej błękitne oczy rozbłysły. Wyglądała na wypoczętą i zrelaksowaną, jej aura świeciła jasnym płomieniem, przez co kobieta wyglądała jak jakaś święta, choć ze świętością miała tyle wspólnego, co Fryderyk Chopin z fizyką kwantową. Wiadomo, że magia i czary to dziedziny, które kościół potępia, tak samo jak warzenie eliksirów.

„Jednak jeśli jesteś pozbawiony duszy, nic gorszego nie może cię już spotkać” — pomyślała Emilia, wpatrując się z uwagą w twarz wnuczki i poprzysięgając sobie, że zrobi, co w jej mocy, aby Eliza nie podzieliła losu innych białych czarownic, w tym kobiet z ich rodu.

— No tak, mogłam się tego domyślić… — mruknęła dziewczyna, polewając naleśniki syropem klonowym. Odstawiła butelkę na stół i odkroiła kawałek placka. — Mmm… — wymruczała z błogością przymykając oczy. — To jest przepyszne, babciu!

— Cieszę się, że ci smakuje, Elizo — ucieszyła się Emilia, widząc radość na twarzy wnuczki. — Musisz mieć siłę. Czeka nas cała noc ciężkiej pracy. Musimy uwarzyć kilka eliksirów, czasu jest coraz mniej, a wróg nie śpi.

— Dobrze, jak mus to mus — westchnęła dziewczyna, oblizując usta z lepkiego syropu. — Najpierw przyjemności, potem obowiązki. U nas nic nie jest normalne — zauważyła z uśmiechem. — Choć z drugiej strony, czym jest normalność? — Eliza przełknęła ostatni kęs naleśnika i odsunęła talerz. — To jaki jest plan, babciu?

— A więc słuchaj, musimy zrobić tak… — powiedziała Emilia i nachyliła się w stronę wnuczki, a wkrótce ciemność spowiła dom i jego okolicę, otulając je niczym kokonem. Coś wisiało w powietrzu i zwiastowało nadchodzące kłopoty.

Rozdział IX

Kraina Ciemności / Dom na skraju drogi. Północ.


Minął dopiero dzień, odkąd Najwyższy zlecił mu odnalezienie i sprowadzenie dziewczyny, a już okazało się, że jednak nie będzie to potrzebne. Eryka zaskoczyły słowa Najwyższego, który oznajmił mu głosem nieznoszącym sprzeciwu i pozbawionym emocji, że „ta młoda czarownica nie będzie nam potrzebna. Zapomnij o tym, co ci zleciłem”.

Najwyższy nie zwykł zmieniać zdania, a kiedy już to robił, zazwyczaj nie kończyło się to dobrze. Tym razem też coś musiało być na rzeczy. Pytanie tylko co. Czy ostrzec Elizę? Czy darować sobie całą tę sprawę i zająć się czymś innym? Tylko czym?

„Moje życie to nuda. Jedno wielkie pasmo niekończącej się nudy i marazmu. Mroku i ciemności. Beznadziei i stagnacji. Czy ta pozbawiona emocji i światła egzystencja kiedyś się skończy?” — zastanawiał się, przypominając sobie o tym, że jest sposób, żeby to zakończyć.

A konkretnie dwa — zdobyć duszę albo co wydawało się dużo trudniejszym zadaniem znaleźć sposób na to, aby odzyskać własną. Wiedział też, kto mógłby mu w tym pomóc.

„Tylko czy ona się zgodzi? Zwłaszcza po tym, co jej zrobiłem? To i tak cud, że w ogóle ze mną rozmawia…”, myślał. „Chociaż co mam do stracenia? I tak czeka mnie wieczne potępienie, a w najlepszym przypadku zesłanie do piekła. Czy to byłoby takie straszne?”

W Krainie Ciemności Eryk nie czuł się dobrze. Mimo, że z pozoru miał wszystko, czego mógłby zapragnąć okazało się, że choć jest nieśmiertelny za bardzo nie wie, co przez tę wieczność miałby robić? Być na każde skinienie Najwyższego? Nie, to mu się zdecydowanie nie podobało.

Jego dni były do siebie podobne — śniadanie, potem trening w sali ćwiczeń, jakieś drobne zlecenia dla Najwyższego, raz na tydzień spotkanie w sali zebrań i to wszystko. Większość czasu spędzał w swojej celi rozmyślając, czytając, grając w kości lub w karty.

— I tak ma wyglądać moje życie? — prychnął, przypominając sobie to, dziwne uczucie, które ogarniało go za każdym razem, gdy pojawiał się na ziemi w pobliżu Elizy.

Młoda czarownica choć nieświadomie kusiła go, przyciągała do siebie. Nie tylko jej dusza była atrakcyjna, ale ona sama również. Nie mówiąc o tym, że dziewczyna bardzo mu imponowała — nie tylko mogła władać magią i przyrządzać eliksiry, ale również była harda i przebiegła. Jednak w głębi serca dobra i wrażliwa. To połączenie sprawiało, że dla demona wydawała się być bardzo atrakcyjna.

Czy byłby zdolny do emocji, do okazywania uczuć? Nie, ale jego powłoka za każdym razem pękała, gdy znajdował się blisko Elizy. Czy gdyby całkiem się odsłonił dziewczyna zraniłaby go? Tego demon nie wiedział, ale bał się zaryzykować. Bo jeśli straci to, co ich łączy czy będzie w stanie bez niej żyć?

Eryk wyrwał się z zamyślenia i stwierdził, że zamiast się zastanawiać, co by było gdyby najlepiej od razu przejść do działania. Zanim zdążył się rozmyślić, podniósł się zamachał kilka razy skrzydłami i zniknął.

Po paru minutach znalazł się przed pogrążonym w ciemności domem Elizy. Wokół wszystko spowijała mgła i cisza, niemal dzwoniąca w uszach. Czasem tylko zaszczekał jakiś pies albo coś zaszeleściło w zaroślach przy rzece. Poza tym czego można się było spodziewać o północy w sennym miasteczku, które czasy swojej świetności miało już dawno za sobą?

Kiedy poruszyła się zeschnięta gałąź na pobliskiej wierzbie Eryk drgnął i obudził się z letargu.

Przymknął oczy, poruszał skrzydłami i już po chwili znajdował się w spowitym przez mrok pokoju Elizy. Większość mebli skryła się w półcieniu, jedynie poświata księżyca oświetlała mizernym blaskiem kawałek łóżka, na którym spała dziewczyna i część ściany tuż za jej głową. Kiedy młoda czarownica była pogrążona we śnie, wcale nie wydawała się taka niebezpieczna, raczej słaba i niepozorna. Demon zaśmiał się na to porównanie.

„O tak, Eliza potrafi zaleźć za skórę. Charakteru też jej nie brak. Tak samo jak odwagi” — pomyślał.

Poruszył się nieznacznie przysuwając w jej stronę, a wtedy podłoga lekko skrzypnęła i w następnej minucie młoda czarownica wymruczała coś pod nosem i otworzyła oczy. Przez chwilę jej spojrzenie było nieostre i senne, ale gdy zobaczyła ciemnowłosego pochylającego się nad jej łóżkiem gwałtowanie się poderwała rumieniąc się i zakrywając szczelnie kołdrą, bo jej koszula nocna lekko prześwitywała.

— Co tutaj robisz? — zapytała, bacznie go obserwując, jakby wyczuwała jakiś podstęp. — Czy nie wyraziłam się jasno? — zmarszczyła brwi.

Anioł ciemności uśmiechnął się niemal arogancko, widząc że jest powodem jej zawstydzenia, ale szybko się opanował, nie chcąc jej jeszcze bardziej wprawić w zakłopotanie.

— Elizo, czy możemy porozmawiać jak dwoje cywilizowanych ludzi? Czy nadal będziesz taka nieuprzejma? — rzekł z westchnieniem, po czym usiadł na krawędzi łóżka.

Dziewczyna przesunęła się pod ścianę, chcąc zachować bezpieczną odległość. Jej policzki wciąż były zarumienione, ciężko oddychała, oczy jej błyszczały, a moc cicho szemrała pod skórą. Jej zmysły były wyczulone i pobudzone. Obserwowała demona spod oka, chcąc odeprzeć atak, gdyby okazało się, że Eryk chce zastawić na nią jakąś pułapkę. Wciąż mu nie ufała i zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie. A jednak jakaś zdradziecka część jej ciała i serca pragnęła tego, co zakazane.

Zła na siebie i wkurzona jego niespodziewanym pojawieniem się wypaliła:

— Czy to twój kolejny podstęp, żeby zdobyć moją duszę?

— W żadnym razie. Serio chcę z tobą tylko porozmawiać. Myślę, że kiedy mnie wysłuchasz, zmienisz zdanie i zdecydujesz się mi pomóc.

— Ja mam pomagać tobie? Czy ty się szaleju opiłeś? — Eliza wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.

— Elizo, proszę. To dla mnie bardzo ważne. Tylko ty możesz mi pomóc — spojrzał na nią błagalnie i delikatnie dotknął jej dłoni, a ją przeszył dreszcz.

Szybko cofnęła rękę, ale wciąż czuła jego palący dotyk.

— No dobrze, mów o co chodzi, a potem zmywaj się stąd. Nie chcę, żeby babcia cię zobaczyła.

Eryk odetchnął z ulgą.

— Dziękuję. Musisz wiedzieć, że jest ktoś, kto być może chce cię skrzywdzić i to nie o mnie chodzi — zaczął poważnym tonem, uważnie patrząc jej w oczy.

Wzruszyła ramionami.

— To już wiem, a coś więcej?

— Ten, który porwał twoją matkę, żeby zdobyć eliksir niewidzialności kazał mi cię znaleźć i przyprowadzić, ale nagle zmienił zdanie. Coś się za tym kryje, coś niebezpiecznego i mrocznego — powiedział grobowym głosem, a ją przeszył nagły chłód, jakby ktoś oblał ją lodowatą wodą. Wzdrygnęła się i potarła ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka.

— Chodzi o Najwyższego? Czemu mi o tym mówisz?

— Bo boję się o ciebie. Nie chcę, żeby coś ci się stało — wyjaśnił, patrząc na nią z troską.

Zaskoczona niemal otworzyła usta gapiąc się na niego bezmyślnie.

— Ale… że co? — wyjąkała. — Ty się o mnie martwisz? — niemal parsknęła śmiechem.

Sapnął i pokręcił głową.

— Czemu cię to dziwi? Może to głupie, ale chcę odpokutować to, co zrobiłem. Elizo, możesz na mnie liczyć. Gdy zajdzie taka potrzeba stanę po twojej stronie. Jeśli będę musiał cię ochronić poświęcę swoje życie.

— Ty chyba nie mówisz poważnie? Demon miałby ratować czarownicę? Przecież wy pragniecie naszych dusz i to jedyne na czym wam zależy. Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Skoro chcesz być pomocny, może ty znasz kogoś, kogo zwą Modesto?

— Nie, nic mi to imię nie mówi. Kim jest ten tajemniczy ktoś?

— To pół demon pół upiór, który mnie porwał i więził w lochu przez kilka miesięcy, zanim nie uwolniła mnie babcia. Ona twierdzi, że Modesto na mnie poluje i nie spocznie dopóki mnie nie dopadnie. Nie wiem, czy rzeczywiście tak jest, ale nie mam powodów, żeby nie wierzyć babci. Gdyby nie ona do tej pory tkwiłabym uwięziona bez nadziei na ocalenie. Najdziwniejsze jest to, że nadal nie wiem, po co jestem mu potrzebna… — zasępiła się, pocierając skroń.

— Może on też chce twojej duszy? A jeśli nie to może chodzić mu o twoje magiczne zdolności.

— Całkiem możliwe. Babcia sądzi, że coś na ten temat jest w przepowiedni. Za kilka dni, kiedy uwarzymy odpowiednią ilość magicznych mikstur, które są nam potrzebne, wybieramy się w podróż do miejsca, w którym ostatni raz widziano przepowiednię. Jeśli chcesz możesz ruszyć z nami. I oczywiście, jeśli babcia się zgodzi — zastrzegła, patrząc na niego w skupieniu.

— Zgadzam się, idę z wami. Jeśli to jedyna szansa na to, żeby zmazać swoje winy, to wchodzę w to. Chcę odzyskać twoje zaufanie, bo wiem, że cię zawiodłem i źle się z tym czuję. — Anioł ciemności skupił wzrok na jej twarzy, a jego czarne oczy zalśniły.

To dziwne, ale Eliza poczuła jak miłe ciepło łaskocze ją w klatce piersiowej.

„Czyżby to było zauroczenie? Czy dobrze robię dając mu kolejną szansę? Przecież to demon, istota zła, pozbawiona sumienia i duszy. Czy można komuś takiemu zaufać?” — zastanawiała się.

— W takim razie daj mi jeden dzień. Porozmawiam z babcią i spróbuję ją przekonać. Jeśli się zgodzi, pójdziesz z nami. Teraz chciałabym odpocząć. Pozwól, więc że wrócę w objęcia Morfeusza… — posłała mu blady uśmiech.

Eryk skinął głową, po czym życząc jej dobrych snów, zniknął.

Eliza chwilę leżała patrząc się w sufit i przeklinając swoją głupotę, ale kiedy przypomniała sobie ciemne, szczere spojrzenie Eryka, poczuła się lepiej. Jakby nagle gdzieś obok niej znalazł się ktoś, kto nad nią czuwa i zawsze będzie. Ta myśl dodała jej otuchy.

Jednak zło jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa. Czekało na odpowiedni moment, by o sobie przypomnieć.

Rozdział X

Następnego dnia. Dom na skraju drogi.


— Babciu, musimy porozmawiać — powiedziała Eliza wchodząc do pracowni.

Emilia stała właśnie nad kociołkiem, w którym coś bulgotało a wokół unosiły się kłęby pary i zapach ziół, który był tak intensywny, że aż kręciło w nosie.

Czarownica spojrzała na wnuczkę nieco rozkojarzonym wzrokiem i skinęła ręką, pokazując na butelki stojące na stole.

— Podasz mi jedną Elizo? — poprosiła, a jej głos był lekko zachrypnięty. W ogóle wyglądała jakoś dziwnie blado i eterycznie, jakby za chwilę miała rozpłynąć się w powietrzu.

— Co się dzieje, babciu? Wszystko dobrze? — zapytała zaniepokojona, uważnie obserwując twarz krewnej.

Kobieta wzruszyła ramionami i odebrała od niej butelkę z ciemnego szkła, do której przelała trochę mikstury z kociołka.

— Tak, wszystko w jak najlepszym porządku, Elizo — zapewniła. — Po prostu bezsenność daje mi się coraz bardziej we znaki, ale uwarzyłam odpowiedni eliksir. Mam nadzieję, że on pomoże — wyjaśniła, zakręcając butelkę i stawiając ją na stole, a potem biorąc kolejną, którą podała jej wnuczka.

— Co to za eliksir? Eliza zajrzała do kociołka, w którym znajdowała się jakaś zielonkawa ciecz.

— To eliksir energii — odparła Emilia, przelewając miksturę do butelki. — Myślę, że na jakiś czas starczy, a co będzie potem? Któż to wie. Ale nie o mnie teraz mowa. Miałaś do mnie jakąś sprawę. Coś się stało? — Mówiąc to spojrzała na wnuczkę wyczekująco.

Eliza odrobinę zmieszała się, zastanawiając jak powiedzieć babci, że demon wybiera się z nimi w podróż w poszukiwaniu przepowiedni.

„Muszę ją jakoś przekonać, tylko jak?” — zastanawiała się, pocierając w zamyśleniu skroń.

Babka obserwowała ją kątem oka, widząc jak aura wnuczki nieci faluje, co świadczyło o tym, że dziewczyna jest zdenerwowana i bliska wybuchu, jak odbezpieczony granat. Jej jasne oczy były lekko przygaszone, ale włosy i cera lśniły. Moc Elizy sprawiała, że każdy kto przebywał w jej otoczeniu czuł drżenie i ciarki, które przechodziły po skórze, jak małe wyładowania elektryczne. Jej moc z każdym dniem rosła, ale była też niekontrolowana, w każdym momencie mogła wybuchnąć niszcząc wszystko, co napotka na swojej drodze. Z jednej strony Emilia cieszyła się, że jej wnuczka posiada tak wielką magiczną moc, ale z drugiej obawiała się, czy dziewczyna jest gotowa na to, aby zmierzyć się z mroczną, bezwzględną siłą, która mogłaby ją pochłonąć i zniszczyć jej światło.

„Muszę ją ochronić, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu. Eliza jest zbyt cenna a losy świata niepewne. Tylko ona może przywrócić równowagę i przegnać to, co kryje się w ciemnościach”.

— Czy znałaś kiedyś jakiegoś anioła ciemności? Bo wiesz, jest ktoś… — Eliza urwała szukając odpowiednich słów. — Kto być może jest w stanie nam pomóc w nierównej walce ze złem…

Emila przerwała przelewanie eliksiru i odwróciła się w stronę wnuczki. Jej twarz lekko drgnęła.

— O kim mówisz? — głos Emilii był chłodny i pozbawiony emocji, co tylko upewniło Elizę, w tym, że czeka ją trudna rozmowa. Nie wiedziała, jednak jak bardzo.

— O pewnym demonie, który chce nam pomóc. Myślę, że możemy mu zaufać. On…

— Kto to jest Elizo? — wtrąciła babka, świdrując wnuczkę wzrokiem, aż dziewczyna poczuła nagły chłód, który ścisnął jej serce, jakby ostre pazury wpiły się w mięsień i nie chciały puścić.

— To Eryk, demon, który kiedyś chciał zdobyć moją duszę, ale teraz chce nam pomóc w walce z władcą Krainy Ciemności — odpowiedziała, przełykając ślinę i cofając się, bo wzrok babki niemal pozbawił ją tchu. — Jego zdaniem Najwyższy coś planuje, a ja jestem jego następnym celem. Myślę, że warto go ze sobą zabrać w podróż po przepowiednię — wyjaśniła z trudem łapiąc oddech.

— Nie, nie ma takiej możliwości. Nie ufam aniołom ciemności. — Emilia zacisnęła dłonie w pięści, a jej twarz poczerwieniała ze złości. — Ty powinnaś być mądrzejsza i nie wierzyć w dobre intencje mrocznych istot. One są z natury złe i jeśli chcą ci pomóc to znaczy, że mają w tym jakiś ukryty cel. Może on nadal chce twojej duszy i to jest sposób na to, żeby się do ciebie zbliżyć, a kiedy nadejdzie odpowiedni moment zaatakować? Pomyślałaś o tym?

Eliza pokręciła głową, a oczy jej zwilgotniały. Poczuła palącą złość i wściekłość, która szarpała jej wnętrzności, jakby ktoś przypalał ją żywym ogniem. Jej moc wystrzeliła bez ostrzeżenia, strącając słoiki z półek i sypiąc odłamkami szkła na wszystkie strony. Ściany zaczęły trzeszczeć, trząść się jakby byłe z tektury, a z sufitu zaczęła odpadać farba. Wszystkie przedmioty leżące na stole — łyżki, kubki, miski — zaczęły wirować i unosić się w powietrzu.

A potem zerwał się silny wiatr i uderzył z całym impetem w Emilię, pozbawiając ją tchu i unosząc w powietrzu jakby była piórkiem. Trwało to moment, aż nagle wszystko się uspokoiło, a czarownica opadła na podłogę, ciężko oddychają, kuląc się jakby chciała przed czymś się osłonić.

Kiedy uniosła głowę i drążącą dłonią odgarnęła włosy okazało się, że jej twarz jest mokra a po policzkach płyną łzy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 45.24