ROZDZIAŁ I
— Ania! — Matka przebiegła przez salon, stukając obcasami o podłogę, wróciła do kuchni i ponownie wykonała rundkę do bawialni. — Cholera, spóźnię się — syknęła pod nosem podczas nerwowego zakładania niewielkich, pozłacanych kolczyków. — Ania! Muszę jechać!
Ewa Binkowska poprawiła krótką ładną fryzurkę i z irytacją spojrzała na zegarek. Machnęła ręką, a potem ścisnęła swoją czarną torebkę w długich smukłych palcach. Na jednym zalśniła złota obrączka.
— Zostawiłam zupę na kuchence! Wyprowadź potem Atosa i Sabę na krótki spacer, dobrze? — Odpowiedziała jej cisza, więc bez dalszych ceregieli pobiegła do samochodu, luksusowego, czerwonego bmw.
Gdy wyszła, na schodach dało się słyszeć powolne kroki. Ania stanęła, trzymając się gładkiej białej poręczy. Zacisnęła palce i zeszła na dół. Słyszała już stukanie pazurów o podłogę. Atos, piękny owczarek niemiecki, przydreptał w całej swojej okazałości i musnął jej rękę zimnym nosem. Pogłaskała go za uchem, a chwilę później związała długie jasne włosy na czubku głowy. Rzuciła psu kawałek starego pasztetu z białego porcelanowego talerzyka i z westchnieniem poszła do salonu.
Ogarnęła wzrokiem kosmetyczkę matki, czarną kredkę do oczu i puder, leżące luźno na blacie szklanego stolika. Zgarnęła je wszystkie ze spokojem oraz cierpliwością wymalowaną na twarzy i zaniosła do łazienki. Atos niecierpliwie dreptał za nią krok w krok. Z sypialni matki wymaszerowała dodatkowo, przeciągając się sennie, Saba, podpalana suka owczarka z nieco posrebrzaną sierścią. Zamachała puszystym ogonem i przywitała panią liźnięciem w dłoń.
Anka usiadła po turecku na szerokim skórzanym fotelu i ugryzła kawałek czerwonego jabłka. Ponury krajobraz za oknem balkonowym zainteresował ją na tyle, że wpatrzyła się w niego nieruchomo, czym zirytowała ruchliwą sukę, która najwidoczniej czekała na jakąś zabawę.
Zegar wybił cicho pełną godzinę. Psy rozłożyły się na białym dywanie i rozpoczęły osobiste pieszczoty. Anka obserwowała ich szczypnięcia, gryzienie, lizanie i poszczekiwanie. Powoli dojadała dorodny owoc i przeglądała kolorowy magazyn matki.
Nic nowego: rozstania gwiazd, kreacje najnowszych projektantów i głośne reportaże o kolejnym celebrycie, który właśnie powrócił z odwyku — kolejnego i zapewne nie ostatniego. Bez szczególnego zainteresowania przewróciła stronę, obojętnie lustrując wzrokiem tekst i przyglądając się głównie zdjęciom. Na jednym z nich dostrzegła piękną modelkę o lśniących niebieskich oczach i zgrabnej figurze lisicy. To wrażenie potęgowały rude włosy do ramion. Na widok siostry w długiej, turkusowej sukni z jesiennej kolekcji Gucciego uśmiechnęła się pod nosem.
Daria Binkowska, znana aktorka i modelka, dorabiająca w wolnych chwilach jako jedna z głównych twarzy Victoria’s Secret, bywała na okładkach częściej niż inne gwiazdy. Zdobyła sławę już kilka lat temu, kiedy matka wykorzystała do wypromowania urody starszej córki nowe znajomości.
Sama Anka rozpoczynała właśnie drugi semestr w liceum, miała więc na głowie wiele spraw ważniejszych od pielęgnowania własnego wizerunku. Teraz czekało ją sporo egzaminów, które zaliczyłaby z łatwością, gdyby miała na to ochotę. Uczyła się, to prawda, lecz ponura pogoda i wisielczy humor sprawiały, iż lenistwo powoli stawało się jej cieniem, depczącym niecierpliwie po piętach.
Zaszczekała na nią Saba. Anka dojrzała kątem oka zieloną piłkę, którą suka trzymała między łapami. Atos, zaabsorbowany gumową kością, ignorował ostentacyjnie panią, jak i swoją psią towarzyszkę.
Dziewczyna wstała z fotela i poszła do kuchni, by wyrzucić ogryzek jabłka. Przy okazji pozmywała do końca naczynia, o których zapomniała matka. Ostatnio jej szkoła tańca przeżywała oblężenie. Coraz więcej dzieciaków chciało zapisać się na popołudniowe zajęcia. Bezruch spowodowany mrozami i surową zimą stopniał, a potem całkowicie zniknął wraz z nadejściem nieco cieplejszych dni, zwiastujących nieśmiałe początki wiosny.
Wysuszyła dłonie i nalała psom świeżej lodowatej wody. Zwierzaki machnęły tylko puszystymi ogonami, po czym zajęły się ponownie zabawkami. Pokręciła głową i poprawiła szary podkoszulek oraz luźne, rozciągnięte dresy.
Zadzwonił telefon. Odebrała, patrząc na wyświetlacz swojej komórki. Mruknęła coś pod nosem.
— Pan Michalski? Jest sobota po południu — powiedziała na powitanie.
Nauczyciel muzyki prychnął do słuchawki. W jego wykonaniu był to tak charakterystyczny dźwięk, że niemalże się uśmiechnęła.
— Wiem, Aniu, ale dzwonię zawiadomić cię o zmianie planów. Niewielkiej — dodał szybko. — Zaplanowaliśmy, że na najbliższych zajęciach przydzielimy już solówki, ale do grupy doszedł nowy uczeń. Pani dyrektor nalegała, żeby znalazł się właśnie u nas w klasie. Musimy poczekać z rozdaniem tekstów i nut.
Dziewczyna uniosła brew.
— Rozumiem, że mogę na razie darować sobie myśl o najbliższych próbach do apelu muzycznego? — zapytała ze znanym sobie opanowaniem i odetchnęła. — Rozumiem wszystko. Niech się pan nie przejmuje.
— Przysięgam, że jak najszybciej spróbuję porozdzielać role — zapewnił nauczyciel. — Do widzenia.
Rozłączyła się, zagryzając wargę i mnąc w ustach przekleństwo. Kiedy schowała komórkę, wróciła do salonu, po drodze zakładając na siebie czarny sweter oraz nowe białe adidasy.
Gwizdnęła na psy, które natychmiast porzuciły zabawę i znalazły się przy drzwiach balkonowych, merdając ogonami. Wiedziały doskonale, że czas na spacer.
Otworzyła drzwi na oścież, wpuszczając do domu chłodne orzeźwiające powietrze. Przestrzenie równej ziemi i młodej trawy rozciągały się dobry kilometr od ich mieszkania. Upojone tak dużą ilością miejsca zwierzaki pobiegły się wytarzać i wybiegać.
Błękitne niebo z rozsianymi wszędzie pojedynczymi białymi chmurkami kontrastowało z ciemnymi kłębami na horyzoncie. Zbierało się na burzę. Potwierdziło się to, gdy Atos zastrzygł uszami, węsząc w powietrzu i drepcząc niespokojnie wokół Saby. Suka szukała czegoś w trawie. Zapewne drobnych żab i ptaków, które lubiły chować się w najbliższej roślinności.
Stojąca wśród tych hektarów ziemi i świszczącego w polu wiatru dziewczyna odetchnęła pełną piersią. Potem rozejrzała się dookoła bystrymi spokojnymi oczyma barwy pięknej zieleni i wsadziła dłonie do kieszeni. Mieszkała tu dopiero od kilku lat. Przeprowadzka z rodzinnych Katowic miała odmienić jej życie. Oprócz możliwości zakupienia psów i rozkoszowania się zielenią nie odczuwała jednak właściwie wielkiej różnicy.
Do miasta dojeżdżała autobusem, a wracała zazwyczaj razem z Moniką Zimorodzką, która w miarę możliwości z chęcią podwoziła koleżankę po drodze do własnego domu. Anka w ogóle miała w szkole niewiele koleżanek. Po części z własnego wyboru.
Gwizdnęła na psy i skierowała się do domu. Kiedy w połowie drogi usłyszała warczenie motoru, jej oczy zabłysły. Przyśpieszyła kroku i stanęła przed domem, obserwując mężczyznę zsiadającego z nowiutkiego czarnego motoru Suzuki GSXR 750 — wypolerowanego i dostojnego, przypominającego dumnego ze swoich włości arystokratę.
Jacek Ginczewski zdjął z głowy kask, po czym uśmiechnął się szeroko do kuzynki. Podbiegł, unosząc ją kilkanaście centymetrów nad ziemię. Całe metr siedemdziesiąt sześć mięśni i wspaniałego męskiego uroku. Jasnobłękitne oczy patrzyły na nią przez chwilę, a potem krewniak puścił ją, lecz nie przestał szczerzyć się od ucha do ucha.
— Nie miałeś być przypadkiem u rodziców? Przygotowania do ślubu idą pełną parą — zauważyła bez jakiejkolwiek złośliwości, prowadząc go do domu.
Jacek pogłaskał Atosa, a potem Sabę. Zwierzaki wbiegły jeszcze przed nimi i usadowiły się tuż obok kominka, na własnym kawałku salonu. Gdy blondyn zdejmował z siebie skórzany kombinezon do jazdy, Anka poszła do kuchni zaparzyć kawę. Pod spodem miał krojoną na miarę szarą koszulę i grafitowe spodnie. Rozłożył się na kanapie.
— Emilka wywaliła mnie z domu. Przymiarka sukni. — Skrzywił się dramatycznie i oparł łokcie na kolanach — Czuję się tam jak w środku tornada. Matka wariuje, ojciec myśli tylko o przygotowaniu odpowiedniej nalewki, a Oliwia i Karol… — Machnął ręką z jękiem. — Doprowadzają mnie do szewskiej pasji. Zarazili się tym całym szaleństwem od rodziców.
Podała mu kawę i usiadła obok, na fotelu.
— To wielkie wydarzenie. W końcu się żenisz, a ślub już blisko.
Zamilkł i spojrzał na nią przenikliwie.
— Ciotka mówiła, że zaśpiewasz.
Powoli przełknęła swoją herbatę. Przez chwilę smakowała ją w ustach, próbując pozbyć się nagłego gorzkiego smaku z języka.
— Moja mama myśli, że jeśli nie zapyta mnie o zgodę, to nic się nie stanie. — Bawiła się dłońmi. — Wiesz, że ostatnio rzadko mam ochotę na występy.
— Przygotowujesz się do apelu w szkole — powiedział z lekkim wyrzutem.
— Bo dyrektorka mnie do tego zmusiła. Gdyby nie to, rzuciłabym jej i Michalskiemu nutami w twarz. — Westchnęła, przymykając na chwilę oczy — Jestem zmęczona tą całą gadką o moim talencie. Jakoś w gimnazjum czy podstawówce nikt nie zauważył, jaka to jestem uzdolniona.
— Bo wtedy byłaś zbyt zamknięta w sobie, by się pokazywać — odparł, odstawiając kubek na spodeczek.
Prychnęła pod nosem.
— A teraz nie jestem? — zapytała sarkastycznie.
Nie odezwał się. Pogłaskała leżącą obok Sabę i zamilkła. Jacek upił łyk kawy, a chwilę później oparł się o kanapę.
— Nie będę cię do niczego zmuszał. Masz siedemnaście lat i jesteś na tyle dorosła, żeby sama już decydować o takich sprawach. W razie czego w każdej chwili znajdzie się dla ciebie miejsce na scenie podczas wesela. — Mrugnął do niej, uśmiechając się pod nosem. — Będę się zbierał. Chciałem tylko na chwilę wpaść. Mam przymiarkę garnituru w mieście. — Skrzywił się kolejny raz.
Odprowadziła go do motoru, uściskała i patrzyła, jak odjeżdża. Przypomniała sobie taką samą scenę sprzed kilku lat — samochód taty szybko oddala się drogą do miasta. Powtarzała w myślach ten obraz jak kiepski film przez kilka minut, aż w końcu odwróciła się i wróciła do salonu.
Poszła wolno do swojego pokoju. Saba i Atos przebiegły obok po schodach, dzięki czemu zjawiły się na górze jako pierwsze. Otworzyła im drzwi i wpuściła do środka. Na biurku leżały rozłożone zeszyty. Długopisy i ołówki stały ułożone w plastikowym, ręcznie malowanym kubku.
Poprawiła martwą naturę na ścianie, a potem wzięła do ręki wypolerowaną białą gitarę. Usiadła po turecku na łóżku i ustawiła wygodnie instrument. Dotyk strun zawsze ją uspokajał. Przejechała po nich palcami, napawając się chaotyczną melodią, i uśmiechnęła się, po raz pierwszy szczerze od dłuższego czasu.
Od kiedy pamiętała, nauka gry na gitarze była dla niej wyzwaniem, z którym świetnie sobie radziła. Wszyscy ją do tego zachęcali. Prócz matki. Powinnaś grać na pianinie, to szlachetniejszy instrument. Robiłabyś wrażenie w kręgach bogatego społeczeństwa.
Tylko że ona nie chciała robić wrażenia na nadętych, zapatrzonych w sobie snobach, którzy myślą, że każdy kupiony przez nich bilet wygra na loterii. Poznała wielu takich znajomych Ewy Binkowskiej i nie chciała poznać ich więcej.
Usłyszała kroki na dole. Zrozumiała, że matka wróciła na przerwę między zajęciami. Z westchnieniem odłożyła gitarę i zeszła na dół. Przyjrzała się jej, stojąc w połowie schodów. Wysoka, zgrabna czterdziestodziewięciolatka o krótkich, rudawo–kasztanowych włosach i błękitnych oczach podkreślonych stonowanym makijażem. Koszulka koloru khaki, czarne rurki i krótkie skórzane kozaczki.
Daria była do niej bardziej podobna. Może gdyby nie farba do włosów, których używała starsza siostra i matka, Ania sama byłaby mniejszą kopią obydwu. Niestety różniła się od nich nie tylko wyglądem, ale także charakterem i zainteresowaniami, więc w rodzinnym kręgu uchodziła za tą wyobcowaną. Nie można było jej nazwać czarną owcą, ale szara pasowałaby idealnie.
Większość krewnych nie rozumiała, czemu Ania tak nagle straciła zainteresowanie muzyką. Kiedyś spędzała na próbach chóru i nauce grania większość swojego czasu, a teraz zaledwie dała się namówić na niewielki występ w szkole przed wszystkimi uczniami.
Pamiętała doskonale zdeterminowaną minę dyrektorki, namawiającej ją do występu. Podobno na widowni miał być znany wszędzie Piotr Rapczewski, właścicieli bogatej wytwórni płytowej, która ostatnio wypromowała wiele hitów, tym samym okrywając się sławą. Anka rozumiała, że pani dyrektor chce zrobić wrażenie na takiej osobistości.
Prychnęła pod nosem. Niezupełnie podobał jej się pomysł, by jakiś snob oceniał jej śpiew i pracę na scenie. Już dawno porzuciła marzenia związane z karierą muzyczną, a więc tym bardziej nie chciała, by ktoś ją krytykował. Wolała popołudniową grę na gitarze i skromne, nieco wymuszone występy w szkole, których łańcuszek miał zakończyć wielki apel muzyczny.
Zszedłszy na dół, znalazła matkę w kuchni, nalewającą sobie niewielką porcję pomidorówki. Odgięty mały palec i uważne ruchy, by nie poplamić ubrania. Normalnie polska kopia Marii Antoniny. Wywróciła oczyma i stanęła w progu kuchni.
— O, kochanie. — Ewa uśmiechnęła się szeroko. — Właśnie miałam do ciebie pójść. Nie uwierzysz, co się stało… — Kobieta zamilkła, jakby tchnięta nagłą myślą.
Patrzyła na młodszą córkę z ledwie skrywanym entuzjazmem.
Ostatnio Anka widziała matkę w takim stanie, gdy nowo poznana sławna projektantka pochwaliła jej kreację, w której wystąpiła na czerwonym dywanie wraz z Darią. Anka nie pamiętała jej imienia, ale wiedziała, że jest jedną z wielkich osobistości świata mody.
— Rozmawiałam z panem Rapczewskim, tym, który ma być w szkole na twoim występie. Opowiadałam mu o tobie i przekonałam, żeby wpadł na jutrzejsze przyjęcie. Ma się pojawić razem z synem. Cieszysz się?
Dziewczyna wpatrywała się w matkę z rozszerzonymi oczyma. Zatkało ją. Ewa uśmiechała się, jakby sama Kasia Cichopek zawitała w progi jej szkoły tańca, a tymczasem chciała sprowadzić do ich domu snobistycznego biznesmena, który zapewne ma zamiar skomentować na wejściu wszystko: od wystroju wnętrz zaczynając, a na Ance kończąc. Jej gardło ścisnęła wściekłość.
— Odebrało ci rozsądek, kobieto? — odezwała się przez zęby i prychnęła: — Co chcesz, żebym zrobiła? Szczerzyła się przez całą wizytę Rapczewskiego, aż te panienki z twojego towarzystwa będą mogły zdeptać pod swoimi drogimi szpilkami resztę mojego poczucia wartości?
Zirytowana zachowaniem Anki matka wydęła pomalowane błyszczykiem wargi.
— To twoja wielka szansa. Jeśli cię polubi, może załatwi ci stuprocentowy kontrakt z wytwórnią. Wystarczy, że zachowasz się jak dama i pokażesz mu swoją najlepszą stronę.
Nastolatka otworzyła usta jeszcze szerzej niż przedtem. Pomyślała, że za chwilę jej szczęka odpadnie i poturla się po podłodze.
— Nie obchodzi mnie żaden kontrakt, z nim czy kimś innym. Kiedy ostatnio mówiłam ci, że chcę stać się gwiazdą popu?
— Dokładnie trzy miesiące temu — odparła matka spokojnie.
Dziewczyna zmrużyła powieki.
— Tak, zanim ojciec umarł, marzyłam o karierze, ale teraz zmieniłam zdanie. Przestań planować moje życie, bo nigdy nie będzie takie jak w twoich marzeniach. Sama wybiorę swoją przyszłość, bez niczyjej pomocy.
Wściekła poszła na górę i trzasnęła drzwiami. Leżące na podłodze psy drgnęły, zaniepokojone nagłym hałasem. Anka rzuciła się na łóżko, by opanować pragnienie stłuczenia czegoś kruchego i szklanego.
Kiedy mamrotała pod nosem stłumione poduszką przekleństwa, odezwał się jej telefon. Zerknęła na ekran. Odebrała dopiero po kilku sygnałach.
— Cześć. — Melodyjny głos siostry podziałał na Ankę jak uspokajająca fala. — Właśnie miałam jechać do domu. Co tam u was?
— To, co zwykle. Nic ciekawego — odezwała się nastolatka, patrząc rozeźlonym wzrokiem na drzwi.
Daria zamilkła.
— Matka znowu coś ci powiedziała? — zapytała, a dziewczyna wyczuła w głosie siostry czujność.
Chwilę wpatrywała się we wzory na podłodze. Potem westchnęła.
— Nie, nic mi nie powiedziała.
— Mówisz serio?
— Tak, całkowicie serio. — Gładko przełknęła kłamstwo i czekała na reakcję Darii.
— Okej — powiedziała tamta po minucie ciszy. — Będę w domu dopiero wieczorem. Przywiozłam ci z Paryża kilka pamiątek.
— Och, dzięki — odezwała się z wymuszoną radością Anka. — No to do zobaczenia.
Rozłączyła się, a chwilę później uderzyła komórką o nocny stolik. Padła na łóżko i zamilkła.
***
Niedzielne przyjęcia matki Ani były sławne nawet w okolicach Katowic. Wszyscy przyjaciele Ewy — sławni instruktorzy samby, biznesmeni i aktorzy — zebrali się w pokaźnym salonie, wystrojeni w garnitury lub, w przypadku kobiet, luźne i już wiosenne sukienki z nowej kolekcji Calvina Kleina.
Sama Ania miała na sobie puszczoną swobodnie sukienkę w barwie bladego szmaragdu, ozdobioną w talii brązowym skórzanym paskiem. Na nogi wcisnęła wysokie czekoladowe szpilki z wyciętymi noskami. Czuła się dziwnie w tym stroju, który dostała od siostry dzisiaj wieczorem, ale musiała jakoś to przeżyć. Włosy rozpuściła na ramionach. Delikatne, błyszczące fale złota spływały po sukience niemal do pasa. Matka wiele razy instruowała ją, że powinna skrócić fryzurę, jednak Anka była nieugięta. Dzisiaj spędziła niemal godzinę, by idealnie wyczesać włosy i ułożyć niesforne końcówki.
Oczy i kości policzkowe podkreśliła delikatnym makijażem. Przypominała teraz młodszą wersję siostry, oczywiście tylko z pewnego punktu widzenia.
Witała się z gośćmi, mając na twarzy wystudiowany polityczny uśmiech. Nauczyła się go jeszcze za życia ojca, który powtarzał, że pierwsze wrażenie to podstawa sukcesu. Oczywiście mówił to tylko po to, by matka była zadowolona.
Zauważyła w tłumie wysoką zgrabną dziewczynę. Uśmiechnęła się szczerze na jej widok. Daria wyglądała olśniewająco w długiej do kostek sukience z chabrowego jedwabiu. Makijaż w odcieniach srebra idealnie pasował do tajemniczego blasku w jej oczach, a czerwona szminka podkreślała ognistą barwę włosów.
Anka przypomniała sobie o prośbie matki. Zaśpiewaj coś na przyjęciu. Pan Rapczewski będzie wniebowzięty, gdy usłyszy twój głos. Może coś z klasyki?
Jej oczy zabłysły. Jasne, klasyka. Podkład na płycie, którą przygotowała, nie przypominał grzecznych, wolnych melodyjek z lat młodości matki. Postarała się, by narobić zamieszania na przyjęciu. Matka da jej popalić. Jeśli wcześniej nie dostanie zawału.
Dostrzegła wysokiego, posiwiałego na skroniach mężczyznę z eleganckim wąsikiem. Jego dopasowany grafitowy garnitur idealnie podkreślał wyprostowaną wojskową postawę. Rozpoznała Piotra Rapczewskiego, który podobno miał dziś przybyć do ich domu w towarzystwie syna. U boku bogacza nie dostrzegła jednak nikogo oprócz wianuszka dam z wyższych sfer, rozprawiających radośnie na jakiś, zapewne mało ciekawy, temat.
Skrzywiła się, ale zaraz na jej twarz wrócił spokojny uśmiech. Czuła się jak uśpiony wulkan, który w każdej chwili może wybuchnąć. Opanowała emocje i wreszcie dostrzegła w tłumie syna Rapczewskiego. W końcu byli najmłodszymi uczestnikami przyjęcia.
Wysoki, wysportowany. Nawet z daleka widziała jego włosy, czarne jak smoła. Miał na przystojnej twarzy nieco znudzoną, a jednocześnie dziwnie napiętą minę. Może czuł się tu tak samo jak ona — nie na miejscu?
Dopasowana czarna koszulka z rozpiętymi górnymi guzikami i grafitowe spodnie idealnie się dopełniały. Przyglądała się mu przez chwilę, potem podeszła do stołu z przekąskami, biorąc stamtąd szklankę wody. W przeciwieństwie do reszty towarzystwa wolała to niż kilka kieliszków szampana lub ponczu. Rano musiała iść na przystanek, by załapać się na autobus. Wolała być trzeźwa, bez najmniejszego kaca, chyba że moralnego. Ten jednak nie wpływał dłużej na jej stan fizyczny.
— Ale tłumy. — Daria wzięła do ręki ciastko czekoladowe. — Myślałam, że przez słowo przyjęcie matka rozumie kilku najbliższych przyjaciół.
— To są jej najbliżsi przyjaciele — mruknęła Anka, łykając wodę drobnymi haustami. — Mówiła coś o Rapczewskim?
— Ciągle z nim rozmawia. Jest przy nim słodsza niż te dietetyczne babeczki z przesadzoną ilością słodzika. — Daria skrzywiła się pod nosem. — Coś się kroi?
— Mama uważa, że słodząc Rapczewskiemu, załatwi mi kontrakt z jego wytwórnią.
Siostra gwizdnęła cicho.
— No nieźle. Nie chcesz tego, co? — zapytała, nadgryzając kawałek ciastka.
— Pewnie, że nie. Słyszała to ode mnie już sto razy, ale i tak się zapiera, że powinnam spróbować.
— No to powodzenia. Jak matka się uprze, to Boże broń. — Mrugnęła do niej, a chwilę później się oddaliła.
Anka westchnęła i wzniosła oczy ku niebu. Dusiła się w tym towarzystwie, więc odeszła na bok i oparła się o ścianę, patrząc z cienia na rozmawiających czy śmiejących się ludzi. Wszystko tutaj wydawało się wymuszone. Uśmiechy, rozmowy, przyjemności. Jak w fabryce lalek Barbie. Słodko i idealnie.
— Przepraszam. — Głos po jej lewej był lekko przytłumiony przez hałas w salonie. — Wiesz, gdzie mogę znaleźć Annę Binkowską?
Wzięła głęboki oddech i zrównała się wzrokiem z synem Rapczewskiego. Przez chwilę wydawał się czymś zaskoczony, ale po sekundzie wszystko wróciło do normy. Może jej się przywidziało?
— A kto pyta? — Całkowicie opanowana skrzyżowała ramiona na piersi.
Wyciągnął dłoń, którą stanowczo uściskała.
— Paweł Rapczewski. Szukam młodszej córki pani Ewy Binkowskiej. Od jutra mamy się razem uczyć, więc chciałem ją poznać.
Anka patrzyła na niego zza zasłony gęstych rzęs. Wydęła delikatnie wargi. Teraz już wiedziała, kto jest nowym uczniem, o którym mówił Michalski. Nie dziwiła się, że jej nie poznał. Miała na twarzy tonę pudru i wytworny makijaż.
— Zdaje mi się, że gdzieś się tu kręciła — odpowiedziała tajemniczo i usłyszała przytłumiony szmerami gości głos matki. — Przepraszam, ale muszę iść.
— Gdzieś ty była? — Ewa Binkowska podała jej mikrofon. — Zaczynaj, goście się niecierpliwią.
— Oczywiście — odparła ze złośliwością Anka i włączyła muzykę ustawiając się blisko ściany przed wszystkimi.
Są dwa typy ludzi na tym świecie
Jedni się bawią, a drudzy to obserwują
Cóż, skarbie, jestem pokazową dziewczyną
Nie trzymaj się z tyłu, bądź na przedzie
Po prostu cyrk
Wszystkie oczy skierowane na mnie na środku ringu
Po prostu cyrk
Gdy przecinam batem, wszyscy się potykają
Po prostu cyrk
Nie stój tak, podążaj za mną
Pokaż mi, co potrafisz
Wszyscy idziemy, możemy stworzyć tu parkiet
Po prostu cyrk
Zgromadzeni w salonie ludzie wlepiali spojrzenia w Ankę. Zadowolona z wywołanego szoku uśmiechnęła się do widowni i jednym płynnym ruchem kulturalnie się ukłoniła. Goście matki zaklaskali zachwyceni, podczas gdy pani domu kipiała ze złości, cała czerwona pod maską pudru na twarzy.
Inicjatywę przejęła Daria.
— Zapraszam do jadalni. Zaraz podamy kolację.
Pokój opustoszał, zostały tylko siostry i matka. Oraz Piotr Rapczewski, a obok niego jego syn. Anka spojrzała w tamtym kierunku, jednak nie powtórzyła jego gestu, gdy uśmiechnął się delikatnie. Odwróciła się do mężczyzny, znów z dyplomatycznym uniesieniem warg.
— To zapewne Anna Binkowska, prawda? — Rapczewski posłał jej uśmiech. — Nie wiedziałem, że będę miał do czynienia z tak piękną młodą damą. — Ucałował jej dłoń w dżentelmeński sposób. — I utalentowaną.
— Miło mi pana poznać. — Żadnych komentarzy, żadnych komentarzy, powtarzała w duchu jak pozytywka. — Wiele o panu słyszałam. Aż za dużo. — Ukradkiem rzuciła matce zimne spojrzenie.
A jednak się nie udało. Trudno, stwierdziła w duchu bez żadnego żalu.
Ewa Binkowska wdała się w gorączkową rozmowę z biznesmenem, a Paweł odciągnął Anię na bok. Zdawało jej się, że zobaczyła w jego oczach błysk satysfakcji.
— Miło zauważyć, że nie jesteś kolejną fanką mojego ojca — powiedział, czym ją zaskoczył.
— Fanką? — Uniosła brew.
Upił łyk wody, kiwając głową.
— Wiele dziewczyn zaczyna wariować, gdy z nim rozmawia. Robią wszystko, byle tylko uczynił z nich wielkie gwiazdy — mruknął.
Dopiero teraz zauważyła, że ma brązowe oczy. O odcieniu mlecznej czekolady, lśniące w świetle lamp. Popatrzyła na gruchającą do Rapczewskiego matkę i uśmiechnęła się gorzko.
— Chyba moja mama jest fanką twojego ojca za nas obie. — Na krótko wydęła wargi. — Chce mi załatwić kontrakt przez podlizywanie się. Nie zważa na to, że moje plany nie są związane z karierą muzyczną.
Paweł popijał powoli wodę, patrząc na nią uważnie i szukając fałszu na jej twarzy. Po chwili, najwidoczniej zadowolony tym, co zobaczył, wsadził dłonie do kieszeni.
— Ona chce dla ciebie jak najlepiej. Widzi, że masz talent, i pragnie go oszlifować, tak jak diament. — Brunet puścił jej oczko. — Powiedzmy, że nadopiekuńczość jest jedną z cech rodziców.
Prychnęła, kręcąc głową.
— Ona potrafi być nadopiekuńcza tylko w stosunku do naszych psów. Gdyby choć raz zapytała, czego chcę, to byłoby święto. — Odwróciła się do Rapczewskiego, matki i towarzyszącej im Darii — Już późno. Przepraszam, ale jestem zmęczona. Pójdę do siebie — powiedziała na głos, czym zasłużyła sobie na chwilową uwagę, i ponownie zwróciła się w stronę Pawła: — Do zobaczenia.
ROZDZIAŁ II
Poranne podnoszenie się z łóżka nigdy nie było ulubionym zajęciem Anki, zwłaszcza po hucznych przyjęciach matki. Wczorajszy wieczór kompletnie wyprał ją z dobrego humoru. Ubrała się, umyła zęby i rozczesała włosy — wszystko niemal automatycznie. Chwyciła plecak oraz pokrowiec z gitarą. Zeszła na dół na tyle cicho, by nie obudzić matki ani siostry.
Ewa w poniedziałki miała dzień wolny, czyli wylegiwała się w łóżku co najmniej do dziesiątej. Daria zapewne obudzi się za godzinę i przygotuje sobie poranną kąpiel.
Podreptała do salonu i założyła czarną, skórzaną kurtkę zapinając zamek niemal po samą szyję. Psy rozwaliły się na dywanie i słodko spały. Gdy ich pani wychodziła, tylko leniwie podniosły powieki.
Poszła drogą w stronę miasta. Spacer trwał kilka minut, bo przystanek autobusowy był jakieś dwieście metrów od jej domu. Po przeprowadzce najbliższa szkoła mieściła się w Katowicach, więc musiała tam codziennie dojeżdżać. Stanęła przodem do jezdni i czekała, wdychając świeże chłodne powietrze.
Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze dziesięć minut do przyjazdu. Usiadła na ławce pod dachem i wyjęła z torby Romea i Julię. Wolała czymś się zająć, niż patrzeć bezmyślnie w niebo, jednak pomimo tego nie mogła się skupić na treści. Rozmyślała nad poprzednim wieczorem. Paweł wydawał się inny niż ojciec, ale wiedziała, że dokładnie go ocenić mogłaby dopiero po bliższym poznaniu. A nie chciała go poznawać. Jego czy kogokolwiek innego.
Trzymała się z daleka od szkolnych rówieśników. Dystans to zbyt delikatne słowo, by określić jej stosunki z innymi uczniami. Wolała wszystko robić sama — siedzieć w ławce, jeść obiad na stołówce i grać na gitarze. Wszystko sama.
Usłyszała odgłos kół i schowała książkę do torby, którą przewiesiła przez ramię. Autobus podjechał, więc wsiadła i jak zwykle zajęła samotne miejsce z tyłu.
Rozpoznała Jolę Duszewską, brunetkę o oczach barwy turkusa, które pomalowała tak jak zwykle — wściekle czerwonym cieniem do powiek i czarnym tuszem do rzęs. Długie czarne kozaki, ciasna bluzeczka z nadrukiem: Jestem słodka i minispódniczka potwierdziły teorię Anki, że Jola powinna trafić do programu Idol. Nie potrafiła za grosz śpiewać, ale podbiłaby serca jury swoim zdzirowatym stylem.
— Hej, Anka! — odezwała się wielka królowa. — Kolejny raz siedzisz sama? Jaka szkoda. — Wydęła wargi w udawanym geście współczucia. — Może złap od kogoś wszy? Będziesz miała towarzystwo. — Uśmiechnęła się złośliwie.
Anka pochyliła się do przodu.
— Coś o tym wiesz, prawda? Opryszczka nie daje ci spokoju od początku roku. — Spokojnie patrzyła na wściekłą Jolę. — Polecam erazaban, podobno gwarantowana skuteczność potwierdzona klinicznie.
Tamta już chciała coś odszczeknąć, gdy padł na nią cień. Anka podniosła wzrok i uniosła brew tak wysoko, że ta niemal stopiła się z linią włosów.
— Paweł — odezwała się.
Chłopak dopiero teraz ją zauważył i podszedł do niej, odprowadzany głodnym wzrokiem Joli.
— Hej. Można? — Wskazał siedzenie obok.
Zawahała się, ale po chwili pokiwała głową. Opadł na fotel, rozkładając ramiona na oparciu. Zauważyła, że dzisiaj ma na sobie luźne dżinsy, białą koszulkę i wiszący na srebrnym łańcuszku metalowy nieśmiertelnik. O dziwo, nie było na nim jego nazwiska czy imienia. Odczytała napis: Sasza Iwanow.
Wzruszyła delikatnie ramionami, odwróciła wzrok i skupiła się na jakimś punkcie za oknem. Jechali w ciszy jeszcze kilka minut, a gdy znaleźli się blisko szkoły, Paweł spojrzał w jej kierunku.
— Chodzimy do jednej klasy, tak? — Pokiwała w milczeniu głową. — Więc może uczynisz koledze z klasy przyjemność i oprowadzisz mnie po szkole?
Uśmiechnęła się lekko, ledwie zauważalnie, i podniosła z miejsca, tak samo jak on. Zatrzymali się na przystanku. Czekając, aż idący do wyjścia tłum nieco przerzednie, zrobiła krok do przodu. Wtedy ktoś złapał ją za ramię i pociągnął do siebie, jak w tańcu. Spojrzała w twarz Pawła i przed oczyma stanęła jej scena.
Ona w średniowiecznej morelowej sukni w ramionach hrabiego w czarnym fraku. Stukanie wielu stóp o podłogę autobusu zmieniło się w słodką melodię skrzypiec i fletów. Wirowali w tańcu, ciało przy ciele.
— To jak, zgoda? — Głos Pawła ocucił ją na tyle, że ponownie znalazła się w Katowicach, tuż przed szkołą.
Najwidoczniej czekał na odpowiedź. W autobusie zostawało coraz mniej uczniów. Nawet jeśli widział to samo, co ona, nie dawał nic po sobie poznać. Nadal miał na twarzy delikatny uśmiech, a w oczach ogniki.
— Przepraszam, ale nie mam czasu. — Wyrwała rękę, nagle zdenerwowana. — Pogadaj z kimś innym. Na razie.
Wyskoczyła na przystanek i ruszyła w stronę szkoły. Wiedziała, że idzie za nią, jednak nic nie powiedział. Serce biło jej nieco szybciej, niż powinno. Zerknęła na niego. Obserwował uważnie jej plecy.
Kiedy była już w holu i przeszła kilkanaście kroków, ponownie spojrzała za siebie. Paweł zniknął.
***
— Przepraszam. — Ruda uśmiechnęła się do niego, odgarniając loki za ramię. — Jesteś pewnie Paweł Rapczewski, prawda? Monika Zimorodzka, koleżanka z klasy. — Podała mu dłoń, którą lekko uściskał.
— Witam. — Posłał jej uroczy uśmiech.
— Miałam cię zawiadomić, że po lekcjach jest próba zespołu, a właściwie to grupy uczniów, którzy wystąpią na apelu muzycznym. Podobno dyrektorka cię do niej zapisała.
— Fajnie — powiedział i zauważył Ankę wyjmującą książki z szafki na drugim końcu korytarza. — Słuchaj, znasz może Anię Binkowską?
Monika, zdziwiona szybką zmianą tematu, potaknęła i delikatnie zagryzła wargę.
— Jasne. Kiedyś się przyjaźniłyśmy — odparła z lekkim wahaniem.
Zmarszczył brwi.
— Kiedyś?
Westchnęła, a potem jedną dłoń wsadziła do kieszeni, drugą przytrzymując swoją torbę.
— Pod koniec pierwszego semestru całkowicie odcięła się od kolegów. Nie lubi zbytnio towarzystwa, z nikim nie rozmawia. Dyrektorka musiała ją błagać, żeby zgodziła się na występ.
Spojrzał w kierunku szafek, lecz Anki już nie było.
— Wiesz, co się stało?
Monika poprawiła plecak na ramieniu. Teraz unikała jego wzroku. Odchrząknęła, nie wiedząc, ile może zdradzić. Zastanowiła się przez chwilę.
— Słuchaj, ze względu na Ankę wolałabym nic nie mówić. Mogę tylko powiedzieć, że chodzi o rodzinną tragedię. Resztę powie ci sama, jeśli zechce.
Pomachała mu, a sekundę później zniknęła w tłumie. Paweł przez chwilę stał w miejscu, potem odwrócił się i poszedł na pierwszą lekcję.
***
— Romantyzm trwał od lat dziewięćdziesiątych osiemnastego wieku do lat czterdziestych dziewiętnastego wieku. Według romantyków świat dzielił się na to, co widzialne (materialne i poznawalne zmysłowo) oraz na to, co niewidzialne, duchowe (dające się poznać jedynie za pomocą środków pozarozumowych, takich jak wiara i intuicja).
Nauczyciel chodził po klasie i zdawał się ignorować fakt, iż połowa uczniów właśnie leży na ławkach, śliniąc się przez sen. Tylko Anka siedziała spokojnie, zapisując, z brodą podpartą ręką, notatki w zeszycie.
Czuła na sobie nienawistny wzrok Joli, lecz okazało się, że nie tylko ona ją obserwuje. Paweł siedział w ławce obok, przyglądając się blondynce, zamiast nauczycielowi, który bardzo się wysilał, by wytłumaczyć klasie cały temat w ciągu jednej lekcji.
Naskrobała ostatnie zdanie i zerknęła w stronę chłopaka. Bawił się długopisem, kierując wzrok na jej profil. Za jego plecami świeciło słońce, którego promienie padały na krótkie czarne włosy Pawła. Przyjrzała mu się, a potem ponownie spojrzała na profesora.
Od tamtej dziwnej wizji w autobusie nie odezwała się do niego nawet na szkolnym korytarzu. Unikała spojrzeń, odwracała wzrok i uparcie milczała, odmawiając oprowadzenia go po szkole.
Właściwie co jej przeszkadzało? Nic, oprócz sposobu, w jaki się do niej uśmiechał — znajomo. Czuła się wtedy, jakby kiedyś widziała już to delikatne uniesienie warg. Pokręciła głową i uśmiechnęła się pobłażliwe do samej siebie. Nie, to niemożliwe, stwierdziła w duchu z wahaniem, bawiąc się ołówkiem.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek. Uczniowie spakowali się i jak najszybciej dobiegli do wyjścia. Pozbierała książki oraz notatki, zostawiła torbę przy ławce i wzięła do ręki pokrowiec z gitarą.
— Panie profesorze, mogłabym także dzisiaj zostać dłużej? — zapytała, podchodząc do nauczyciela.
Poczciwy pan Korowódzki poprawił ogromne okulary na orlim nosie i uśmiechnął się.
— Och, Ania. Oczywiście, zaraz dam ci klucze. — Wyszukał coś w kieszeni. — Jako że dopiero co wróciłem z urlopu, dowiedziałem się niedawno. Przykro mi. — Posłał jej współczujące spojrzenie.
Zacisnęła usta w wąską linię i pokiwała głową, próbując nie okazać irytacji, którą wywoływały wszystkie kondolencje składane przez nauczycieli i kolegów. Wzięła klucze od klasy i pożegnała profesora.
Gdy tylko została sama, wyjęła gitarę, usiadła na krześle i ustawiła instrument w wygodnej pozycji.
Je hej.
Ucichnij, po prostu przestań!
Nie ma niczego, co możesz zrobić
lub powiedzieć, kochanie
Zniosłam dość.
Nie jestem twoją własnością od dziś, kochanie
Możesz myśleć, że nie poradzę sobie sama
Ale teraz jestem
Silniejsza niż kiedyś
Teraz wszystko jest po mojemu
Moja samotność już nie dobija mnie
Jestem silniejsza
Nagle przerwała i przestraszona spojrzała na stojącego w progu Pawła. Wpatrywał się w nią płynno złotymi oczyma. Mrugnęła. Tęczówki znowu miały barwę mlecznej czekolady. Przełknęła ślinę, stawiając gitarę obok krzesła, ale nie wypuszczając jej z dłoni.
— Co ty tu robisz? — zapytała. Patrzyła na niego z coraz większym dystansem.
— Oglądam magię — mruknął, a jednocześnie zmarszczył brwi. — Nie wiedziałem, że grasz.
— Większość osób o tym nie wie. — Wstała, by schować instrument do pokrowca. — Wszyscy myślą, że opiekuję się gitarą pana Michalskiego.
Poszurał nogą i pokręcił głową.
— Dlaczego się kryjesz?
Zmroziła Pawła wzrokiem i ominęła go w drodze do drzwi.
— To nie twoja sprawa.
Z łatwością dogonił dziewczynę już na korytarzu. Złapał za ramię. Próbowała się wyszarpnąć, lecz trzymał ją zbyt mocno. Zacisnęła zęby. Jego przeklęte długie nogi i smukłe palce.
— Chcę zrozumieć, czemu się marnujesz. Jesteś w tym świetna!
Wreszcie uwolniła ramię. Jej oczy rzucały błyskawice.
— Usłyszałeś kilka akordów i już uważasz, że mam talent? Odpierdol się ode mnie. Nie masz prawa wścibiać nosa w nieswoje sprawy. — Dźgnęła go palcem w pierś.
— Daj mi powód, żebym przestał się tym interesować — rzucił buńczucznie. — Tylko jeden.
— Jeden? Dobrze. — Zbliżyła się do niego. — Jesteś ostatnią osobą, która powinna prowadzić śledztwo na temat mojego życia. — Wcisnęła w jego dłoń klucz do sali historycznej.
Odwróciła się i zostawiła go samego na korytarzu. Kiedy wychodziła na dwór, przeklinała go w duchu. Nawet przyjaciele nie chcieli dowiedzieć się czegoś więcej o tragedii, która spotkała ją pod koniec pierwszego semestru nauki, choć wiedzieli, że to ona była odpowiedzialna za jej porzucenie muzyki.
Czemu się tym interesował? Odwróciła się, zerkając kątem oka na budynek szkoły. Poczekała na autobus i znowu poszła od razu na tył. Wspomnienia z rana, gdy Paweł siedział obok, wydawało się tak samo odległe jak słońce na niebie, tuż za grubymi ołowianymi chmurami.
Powrót do domu okazał się trudny. Z nieba zaczął kapać deszcz, który potem zmienił się w ulewę. W kilka sekund była cała mokra.
Anka stanęła i spojrzała w niebo. Przez chmury prześlizgiwało się słońce, muskając je złotymi promieniami, jakby się z nimi drażniło. Kiedy w oddali zamajaczyła sylwetka domu, uśmiechnęła się do siebie. Musiała ochłonąć po spotkaniu z Pawłem.
Skręciła na pole i przeszła kilometr od drogi w stronę jeziora rozciągającego się za polami. Brzeg był upstrzony kępami trzcin i kamieniami. Zmarszczona przez siekające z nieba krople deszczu woda lśniła.
Dziewczyna znalazła swoją ulubioną, powaloną kłodę i usiadła na niej, kuląc się pod kapturem kurtki. Przyglądała się wirującej w szalonym tańcu tafli i rozmyślała.
Nie powinna tak atakować Pawła, ale sprowokowało ją coś w jego postawie. I to dziwne uczucie, że skądś go zna. Nie potrafiła określić, gdzie wcześniej go widziała. Właściwie chyba dopiero na przyjęciu matki.
Wtedy wydawał się miły i lekko zagubiony, jak mały chłopiec. Dzisiaj przypominał bardziej przyczajonego tygrysa, który tylko czyha, by zaatakować.
Poza tym od dawna nikt nie zainteresował się nią bardziej niż siostra. Reszta towarzystwa zaczęła jej unikać, gdy tylko wróciła do szkoły na drugi semestr. Wszyscy uważali, że zrobi sobie rok przerwy po długiej depresji. Albo że w ogóle zrezygnuje z nauki.
Sama w połowie rozpoczęła omijanie koleżanek szerokim łukiem. Ciągle tylko patrzyły na nią jak na zbitego szczeniaka i bały się cokolwiek powiedzieć podczas wspólnie spędzonych przerw. W końcu przestała je zagadywać i odsunęła się od życia towarzyskiego klasy.
Samotność była jej po prostu potrzebna. Gdyby jeszcze jedna osoba spojrzała na nią z tym zbolałym wyrazem twarzy, musiałaby odpowiedzieć przed sądem za morderstwo. Ta myśl była tak daleka od rzeczywistości, że aż śmieszna. Prychnęła pod nosem i wstała, otrzepując się z wody. Deszcz minimalnie osłabł, więc postanowiła wrócić do domu. W czasie tego spaceru zauważyła na drodze czarnego dżipa. Bardzo amerykańskiego, jak to mówiła jej matka.
Zmarszczyła brwi i zatrzymała się, patrząc z daleka na rozgrywającą się właśnie scenę. Piotr Rapczewski wysiada i puka do drzwi. Matka otwiera, a po chwili rozpromieniona zaprasza go do środka. Z samochodu wysiada jeszcze nachmurzony Paweł.
Jakby wyczuwając jej wzrok, odwrócił się w połowie drogi do domu. Anka zaczęła się zastanawiać, czy Paweł ma wbudowany w głowę jakiś radar. Wsadziła dłonie do kieszeni, spojrzała na budynek i kiwnęła głową, by poszedł za nią.
Ruszyła na przystanek, nie czekając, aż zrówna się z nią. Sytuacja stała się nieco nieciekawa– w końcu Anka napadła na niego niecałą godzinę temu. Nie była pewna, co za chwilę się stanie.
Dotarła do ławki. Paweł znalazł się obok minutę później. Usiadł z rękoma w kieszeniach rozpinanego polara, patrząc gdzieś w dal na ciemnozielone pola i odległe jezioro, znad którego właśnie wróciła.
Wydawał jej się teraz odległy i zamyślony. Z przyjemnością wpatrywała się w jego profil, przypominający widok średniowiecznego hrabiego. Otrząsnęła się z tych myśli i zebrała się wreszcie na odwagę, by się odezwać.
— Przepraszam… za wcześniej — wydukała, nie patrząc na niego.
— Słusznie na mnie nawrzeszczałaś. Nie miałem prawa wypytywać się o osobiste sprawy — odpowiedział natychmiast ze wzrokiem nadal wbitym w przestrzeń.
— Byłam zbyt napastliwa. Rzadko taka bywam — odparła.
Milczał dobre kilka sekund. Spojrzała w stronę domu i czarnego, zaparkowanego przed nim dżipa.
— Co właściwie tu robicie?
Skrzywił się, jakby go uderzyła. W jego oczach dostrzegła zimny błysk. Ta zmiana nastroju była tak niespodziewana, że przeszedł ją dreszcz.
— Ojciec chciał o tobie porozmawiać. Powiedziałem, że nie mam zamiaru tego słuchać, ale uparł się, żebym pojechał. Twoja matka ciągle mówi o kontrakcie z wytwórnią.
Jęknęła, zamykając oczy. Wykrzywiła wargi w geście obrzydzenia i irytacji. Wstała zdenerwowana.
— Mówiłam jej, że się na to nie zgadzam — powiedziała głośno i tupnęła nogą. — Dosyć tego, do cholery.
Ruszyła biegiem w stronę domu. Paweł się z nią zrównał.
— Co chcesz zrobić?
— Coś, co powinnam była już na niedzielnym przyjęciu.
Z impetem dopadła do drzwi, otwierając je na oścież. Zaskoczona matka z filiżanką w ręku otworzyła szeroko oczy, a siedzący tyłem do nich Rapczewski w nienagannym szarym garniturze na miarę odwrócił się, marszcząc brwi i najwidoczniej chcąc się dowiedzieć, kto przeszkadza mu w rozmowie z kobietą.
— Przepraszam, że przerywam tę słodką konwersację, ale musi pan już iść. Natychmiast — dodała Anka, bezczelnie wskazując drzwi za sobą.
Matka niemal zakrztusiła się herbatą.
— Anno, tak nie wypada… — Podniosła się z fotela.
— Panie Rapczewski, doceniam pana zainteresowanie moim tak zwanym talentem muzycznym, ale nie mam zamiaru podpisywać umowy ani nagrywać płyty. Moja matka mylnie sądzi, że sprawi mi radość, załatwiając kontrakt z pańską wytwórnią, ale rozczaruję obie strony. — Złapała oddech. — Proszę wyjść. Chcę, żeby pan mnie dobrze wspominał, mimo wszystko.
Ewa Binkowska siedziała blada jak ściana i wyprostowana niczym struna w swoim mlecznobiałym komplecie od Ralfa Laurena. Rapczewski wpatrywał się w nią ze zmrużonymi oczyma.
Niespodziewanie dla wszystkich zgromadzonych w pomieszczeniu do przodu wysunął się Paweł.
— Słyszałeś, ojcze? Ta dama mówi, że nie interesuje ją twoja oferta. Czy możemy łaskawie opuścić jej dom bez wszczynania kłótni? — odezwał się poważnym, całkowicie wypranym z kpiny głosem.
Zobaczyła go kolejny raz w eleganckim fraku, wyprostowanego i dumnego pośrodku sali balowej. Wyciąga do niej rękę z lekkim szarmanckim uśmiechem, prosząc ją o jeden taniec, a jednocześnie obiecując wzrokiem kolejne upojne chwile w swoich ramionach.
Zamrugała. Ponownie stała w salonie, patrząc na zirytowanego Rapczewskiego, zszokowaną matkę i opanowanego Pawła. Emanował taką siłą, że poczuła do niego respekt.
Ojciec chłopaka wstał, poprawił mankiety garnituru i kulturalnie pożegnał się z panią Binkowską. Tamta skinęła głową, przepraszając go za zachowanie córki. Zapewne, gdyby mogła, zrobiłaby to także w stosunku do postawy Pawła.
Dziewczyna, ignorując coraz bardziej wściekłego Rapczewskiego, który właśnie wychodził, pocałowała jego syna w policzek i mrugnęła zadziornie. A tamten, nim podążył za ojcem, odpowiedział jej perskim okiem. Anka odwróciła się do matki. Kobieta stała przed nią z typowym, stężałym z gniewu wyrazem twarzy.
Bez mrugnięcia okiem wymierzyła młodszej córce siarczysty policzek, zaciskając usta w wąską linię. Zrobiła to tak mocno, że zadrasnęła dolną wargę dziewczyny długim wypielęgnowanym paznokciem. Zdarzało się, że biła Ankę wcześniej, ale było to rzadkie zjawisko, zwłaszcza gdy ojciec jeszcze żył.
Dziewczyna patrzyła na nią nieprzejednana. Zauważyła w oczach matki błysk– czyżby zdziwienia?
— Idź do swojego pokoju — odezwała się Ewa głosem wypranym z emocji. — Nie wychodź do wieczora, chyba że ci rozkażę.
— Może, zamiast ciągle mi rozkazywać, posłuchałabyś mnie przez chwilę? — Nastolatka uniosła brew, wycierając krew z ust. — Słyszałaś chociaż jedno słowo, które przed chwilą powiedziałam?
— Słyszałam, co do joty — syknęła kobieta. — Nie rozumiem, czemu to robisz. Chcesz zmarnować taką okazję? Chcesz zaprzepaścić szansę na zostanie gwiazdą tylko dlatego, że na złość musisz krytykować każdą moją decyzję?
— Powtarzałam ci cały czas, że nie mam zamiaru związać swoich planów z muzyką. Kiedy tata żył, rozumiał, że mam własną wolę, a także prawo do samodzielnego decydowania o swoim losie.
— Nie mów przy mnie o twoim ojcu. — Ręka matki świsnęła w powietrzu, by uderzyć o blat stolika. — Rozpuścił cię, pozwalał na wszystko. Byłaś jego oczkiem w głowie, a teraz, kiedy go już nie ma, to ja płacę za jego błędy. Powinnaś była wylądować w szkole z internatem, tak jak Daria w twoim wieku. Ale nie, ojciec się nie zgadzał! Uważał, że to niepedagogiczne! — prychnęła z goryczą. — Jakoś w przypadku twojej siostry mu to nie przeszkadzało.
Anka pokręciła głową.
— Skoro tak bardzo go nienawidziłaś, to czemu jeszcze nosisz obrączkę? — zapytała.
Odpowiedziała jej cisza, więc kolejny raz tego dnia narzuciła na siebie kurtkę.
— Jeszcze nie skończyłam! — powiedziała zduszonym głosem Ewa; widać było, że jest wściekła.
— Owszem, skończyłaś — mruknęła córka i zniknęła na dworze wśród zapadającego jesiennego zmierzchu.
***
Gdzie miała pójść, jeśli nie do lasu? Widziała potężne sylwetki starych dębów i poczuła ulgę, jakby wracała do domu. Prawdziwego domu, gdzie nikt jej nie ocenia, nie oskarża.
Usiadła oparta o jedno z drzew. Skuliła się, chowając głowę między kolanami i trzymając je rękoma. Niska temperatura sprowadziła chłodny wieczorny wiatr. Dziewczyna zatrzęsła się, ale zaraz zamarła, słysząc z daleka pohukiwanie sowy.
Siedziała tak kilka minut, zanim poczuła coś mokrego na policzku — najpierw jednym, potem drugim. Płakała — pierwszy raz od pogrzebu ojca. Zaśmiała się nerwowo, co w połowie zmieniło się w coś na granicy szlochu.
Płacz wydawał jej się teraz najlepszym sposobem na okazanie uczuć. Robiła to w samotności, wśród mroków lasu, czując pulsujące dookoła życie zwierząt.
Przychodziła tu z tatą w ciągu lata, gdy wśród krzewów można było znaleźć wiewiórki zajęte wyjadaniem orzechów, sarny z młodymi i zwinięte w niewielkie kolczaste kłębki jeże. Pamiętała doskonale twarz ojca — uśmiechniętą i zwróconą ku niej.
Tak bardzo jej go brakowało. Zawsze ją rozumiał, powstrzymywał matkę przed głupotami i tolerował jej humory, czego Anka akurat nie potrafiła. Gdyby nie feralny wypadek, byłby nadal obok niej — cały i przede wszystkim żywy.
Opanowała nerwowe dreszcze i przetarła oczy. Na próżno — ponownie popłynęły z nich łzy. Tak długo nie płakała, że ten jeden raz musiała to zrobić porządnie. Pozwoliła kroplom płynąć.
Po zmroku droga była opuszczona, zdziwiła się więc, widząc światła nadjeżdżającego samochodu. Wpatrzyła się w nie pomimo bolących oczu. Ciekawe, czy to właśnie widział jej ojciec kilka sekund przed zderzeniem. A może raczej przed oczyma przelatywało mu całe życie, jak w filmach? Nie wiedziała.
Samochód przejechał obok, ale potem zawrócił. Zdziwiona podniosła się na nieco zziębnięte nogi i skostniałymi palcami złapała się drzewa. Zmarszczyła brwi, gdy przed nią pojawił się czarny dżip.
— Cholera — mruknęła pod nosem, widząc wysiadającego z niego Pawła.
W powietrzu czuła już jego wściekłość. Mimowolnie ścisnął jej się żołądek i w formie obrony uniosła buńczucznie podbródek.
— Wsiadaj do wozu — rzucił z maską spokoju i stanowczości na twarzy.
— Nie mam zamiaru — odpowiedziała przez zaciśnięte zęby.
Złapał ją za ramię i zawlókł do dżipa. Usiadła na siedzeniu pasażera, ponuro patrząc, jak sylwetka chłopaka okrąża pojazd i pojawia się obok. W środku było ciemno, ale czuła, że fotele wibrują od jego cichej furii. Zacisnęła usta, ale przestała, gdy rozcięta warga zapiekła. Niezły manicure za stówę, mamo.
Zastanawiała się, jakim cudem siedemnastolatek ma legalne prawo jazdy, ale zaraz po tym przyszła inna myśl. Pomyślała, że teraz pewnie zabierze ją do domu. Nie, nie mogła tam wrócić.
— Słuchaj, zostaw mnie na przystanku — powiedziała do Pawła. — Wysadź mnie, poradzę sobie.
Samochód zahamował tak gwałtownie, że opony zapiszczały na jezdni. Gdyby nie pas, uderzyłaby głową o deskę rozdzielczą. Przez chwilę nie mogła złapać tchu, ale gdy jej się udało, natychmiast spojrzała na jego profil majaczący w ciemności.
— Czy ty wiesz, co wyprawiała twoja siostra, gdy zniknęłaś? — powiedział cicho, ale głosem tak lodowatym, że był sto razy gorszy od krzyku.
— Nie zniknęłam, powiedziałam kulturalnie matce, że wychodzę — odpowiedziała, masując okolice rany. — No, może nie tak kulturalnie. Pokłóciłyśmy się.
— Daria tyle jeszcze zdążyła zauważyć. Dostała histerii, gdy nie wróciłaś do domu. Nie wiedziała, do kogo zadzwonić. Miała szczęście, że akurat pojechałem sprawdzić, czy wszystko w porządku po incydencie z moim ojcem. Powiedziała mi, że nie ma cię w domu od co najmniej trzech godzin i poprosiła, żebym cię poszukał.
— Przykro mi — odpowiedziała szczerze i z lekką skruchą. — Powiedzmy, że musiałam odreagować.
— Więc skoro już to zrobiłaś, zabiorę cię do domu — syknął, nadal nabuzowany. — Zachowałaś się jak gówniara. Spodziewałem się, że będziesz bardziej odpowiedzialna.
Jechali drogą przez kilka minut. Nagle wezbrał w niej gniew. Ścisnęło ją w gardle, a brwi zmarszczyły się w wyrazie irytacji.
— Nie znasz mnie, więc czego się spodziewałeś? Nie wiesz, jaka jestem. To, co ci powiedziałam po południu, jest prawdą. Nie wytłumaczyłam ci tego w tak spokojny sposób, jak chciałam, lecz powiedziałam wreszcie to, co myślałam.
Zatrzymali się przed jej domem. Wysiadła, trzaskając drzwiami. Zrobił to samo, zaciskając pięści. Zdawało jej się, że ziemia pęka od furii — jej i Pawła.
— O co tak dokładnie się wściekasz? — zapytał głośno, zatrzymując ją samym swoim głosem.
Odwróciła się z maską zimnego opanowania na twarzy. Zachowywała pozory niemal jak wytworna aktorka. Nauczyła się tego od matki.
— O to, że zapytałeś — odpowiedziała ponawiając drogę do drzwi.
Weszła do środka i zamknęła je za sobą. Natychmiast trafiła w ramiona siostry. Czuła, że jutro dostanie na śniadanie porządny wykład. Uściskała ją w milczeniu, a potem nadal bez słowa poszła na górę.
Rzuciła się na łóżko i przycisnęła poduszkę do twarzy. Miała ochotę krzyczeć, lecz pomimo wielkiej chęci nie przerwała ciszy.
ROZDZIAŁ III
Dzisiejszy dzień na szkolnym korytarzu wydawał się jeszcze gorszy niż zwykle. Zabierając książki z szafki, nigdzie nie widziała Pawła. Od wczoraj unikał jej tak konsekwentnie, że znikał sekundę po tym, jak go zauważyła.
Jedynie na wspólnych lekcjach mogła go obserwować. Nie patrzył na nią i miał na twarzy dziwny spokój. Napięcie między nimi było niemal namacalne w powietrzu. Atmosfera ta przytłaczała nawet osoby w otoczeniu Anki i Pawła. Kilku uczniów oglądało się na nich w swoich ławkach. Czuła, że na policzki wypływają jej rumieńce.
Bawiła się ołówkiem, jak zwykle na historii. Przez pierwszych piętnaście minut notowała słowa nauczyciela, potem zrezygnowała. Nie mogła się skupić na tak prostej czynności. Literki uciekały poza zasięg jej wzroku. Westchnęła pod nosem, odkładając ołówek na blat ławki.
Po kolejnej ponurej lekcji nadszedł czas na pierwszą próbę do apelu muzycznego. Oczywiście znalazła Michalskiego w jego sali, pochylonego nad stosem nut. Przeglądał je ze skupieniem na twarzy.
Był to trzydziestoletni nauczyciel o gęstych brązowych lokach i jasnobłękitnych oczach. Miał niezliczone pomysły na występy, ciągle zachowywał się tak, jakby nie kończyła mu się energia — chodząca bateria. Jednak nawet on nie potrafił zarazić jej entuzjazmem, który straciła kilka miesięcy temu, czego najwidoczniej do dzisiaj nie mógł sobie wybaczyć.
Mężczyzna dostrzegł ją w progu sali.
— Wejdź, Aniu. — Posłał jej przelotny uśmiech. — Muszę wyjść. Przypilnujesz interesu na kilkanaście minut?
Dziewczyna zrozumiała, że chodzi o instrumenty rozłożone pod oknem. Pokiwała głową na znak zgody i zlustrowała pokój wzrokiem. Krzesła poustawiane były w krąg, jak na spotkaniach grupy AA. Od początku tak właśnie było — nauczyciel i uczniowie w przyjaznym kole. Nikt się nie wywyższał, każdy był równy. Jedna wielka rodzina. Ale ostatnio wszystko się zmieniło. Ona się zmieniła.
Wiedziała, że nauczycieli boli jej zachowanie. Uważali ją za najbardziej utalentowaną uczennicę od wielu lat, jednak obecny stosunek Anki do muzyki ich ranił. Apel muzyczny miał oficjalnie zakończyć jej oficjalną karierę.
Zastanawiała się nad tym kilka razy, tak jak poradziła jej siostra. Rozmyślała, rozkładała w myślach na czynniki pierwsze i w końcu wniosek pozostał ten sam. Nie ma zamiaru dalej śpiewać.
Gitara to coś innego. Samotne grywanie po lekcjach rozluźniało ją, pozwalało poczuć cząstkę dawnej siebie, którą chowała zawsze w najgłębszej szufladce swojego serca.
Przeszedł ją dreszcz. Myślała, że to powietrze, które prześlizgiwało się do pomieszczenia przez uchylone okno, jednak zmieniła zdanie, gdy odwróciła głowę.
Paweł wydawał jej się teraz mroczny i zarazem niebezpiecznie pociągający jak Samael, Anioł Śmierci we własnej osobie. Uczucie to potęgował jego strój: dobrze skrojone ciemne dżinsy, takiej samej barwy koszula i narzucona niedbale na ramiona skórzana kurtka. Z jego szyi zwisał nieśmiertelnik, złowieszczo odbijając światło lampy.
Wyryte na nim nazwisko nie było jego. Zastanawiało ją to. Kawałek metalu w kieszeni niemal zapiekł ją w skórę. Sama znalazła kiedyś w pokoju nieśmiertelnik z wykutym: Mariszka Sokołow. Jakby czekał tam na nią. Pytała o niego matkę i siostrę, ale żadna z nich nic nie wiedziała o tym przedmiocie. Wsadziła dłoń do kieszeni i zacisnęła palce na blaszce. Nosiła ją na szczęście, ale nigdy nikomu nie pokazywała; nikomu oprócz rodziny.
Oparła się o parapet, dzielnie wytrzymując wzrok Pawła. Wydawał się na czymś skoncentrowany. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, iż to ona jest obiektem jego skupienia. Owszem, patrzył na nią, jednak jego oczy mówiły, że jest daleko stąd.
Ni stąd, ni zowąd przed oczyma stanął jej obraz: Paweł w czarnym fraku, dumnie wyprostowany i z rękoma założonymi do tyłu. Patrzył na kogoś z lekkim uśmiechem. Spojrzała na siebie. Falbany i jedwabie składały się w piękną suknię barwy mięty. Naszyjnik z pereł i rozpuszczone długie włosy idealnie ułożone w fale.
Wizja zaczęła się rozmywać, ponownie ukazując salę muzyczną. Paweł nadal stał w tym samym miejscu z rękoma w kieszeniach. Złapała oddech. Czuła się, jakby ktoś ścisnął jej płuca niewidzialną ręką. Nie mogła się ruszyć. Była w pułapce.
— Zaczynasz sobie przypominać — mruknął pod nosem.
Na jej twarzy wykwitło zaskoczenie, ale gdy miała go o to zapytać, zadzwonił dzwonek i do klasy wpakowała się reszta uczniów.
Wszystkie miejsca zostały zajęte, a Michalski, który już wrócił do sali, usiadł na jedynym wolnym siedzeniu, specjalnie przeznaczonym dla niego.
Anka nie słuchała wstępnego przemówienia, ciągle zszokowana poprzednim obrazem. To zdarzyło się po raz kolejny i nie mogła zrozumieć, jakim cudem widziała tamten obraz. Jakby tam była i przeżyła to wszystko.
Dziwniejsze było, że zauważyła także Pawła. Uczestniczył w tym, w innych strojach, w innej epoce, ale jednak to był on.
— Ania? — Zamrugała; dopiero teraz zauważyła, że Michalski mówił do niej przez ostatnie kilka sekund. — Możesz nam się zaprezentować? Niektórzy jeszcze nie słyszeli twojego występu.
Wstała jak w półśnie i podniosła swój pokrowiec z gitarą. Część uczniów westchnęła z zachwytu, gdy ujęła lśniący bielą instrument. Budził zachwyt nie tylko członków muzycznej społeczności. Od zawsze każdy, kto widział tę gitarę, oglądał się i uważnie obserwował ten przedmiot, jakby był sztabką złota.
Stanęła pośrodku koła, tam, gdzie wskazał jej nauczyciel, i poszukała w pamięci odpowiedniej piosenki. Wszyscy patrzyli na nią z wyczekiwaniem.
Porozmawiajmy o tym,
Nie jesteśmy jak nieżywi.
To było coś, co ja zrobiłam?
To było coś, co Ty powiedziałeś?
Nie zostawiaj mnie zawieszonej
W mieście tak wymarłym,
Podtrzymywanej tak wysoko
Na takiej wątłej nitce.
Byłeś wszystkim, co uważałam, że znam
I myślałam, że moglibyśmy być.
Pierwszy raz spojrzała na Pawła tak szczerze. Zmarszczył brwi, zdekoncentrowany wyrazem jej oczu.
Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,
Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,
Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły
Przez ten czas, kiedy udawałeś
Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia.
Masz swoich głupich kumpli,
Wiem, co oni mówią,
Mówią ci, że jestem trudna,
Ale tacy są oni.
Lecz oni mnie nie znają,
Czy w ogóle znają ciebie?
Te wszystkie rzeczy, które chowasz przede mną,
Wszystkie podłości, które robisz?
Byłeś wszystkim, co uważałam, że znam
I myślałam, że moglibyśmy być.
Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,
Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,
Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły
Przez ten czas, kiedy udawałeś
Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia.
Miło wiedzieć, że tam byłeś,
Dzięki za zachowywanie się, jakby ci zależało
I sprawianie, że czułam się jak ta jedyna.
Fajnie wiedzieć, że mieliśmy to wszystko,
Dzięki za oglądanie się, kiedy upadałam
I powiadomienie, że z nami koniec.
Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,
Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,
Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły
Przez ten czas, kiedy udawałeś
Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia.
Byłeś wszystkim, wszystkim, czego chciałam,
Byliśmy do tego przeznaczeni, mogliśmy być, lecz to zatraciliśmy,
Wszystkie nasze wspomnienia, tak mi bliskie, po prostu wygasły
Przez ten czas, kiedy udawałeś
Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia
Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia
Tyle z mojego szczęśliwego zakończenia
W tej chwili te kilkanaście par oczu, wpatrzonych w nią z uwielbieniem, sprawiło, że jej gardło zmieniło się cienką rurkę, przez którą z trudem przedostawało się powietrze. Zabrała gitarę i wyszła z klasy, nawoływana przez nauczyciela. Biegła pustym korytarzem, mijając rzędy szafek, zamknięte klasy i salę gimnastyczną.
Kiedy znalazła się przy łazience, zatrzymała się i weszła do środka, patrząc w lustro. Odłożyła instrument i opłukała twarz zimną wodą. Rozjaśniło jej się nieco w głowie. Związała włosy z tyłu i przemknęła do wyjścia, ale od razu na kogoś wpadła.
Mocne dłonie złapały ją za ramiona i przytrzymały. Gdyby nie to, że miała gitarę zawieszoną na ramionach, zapewne by ją upuściła. Podniosła wzrok i napotkała parę zimnych czarnych oczu. Wpatrywała się w nie, oniemiała. Czuła, jakby patrzyła prosto w otchłanie piekieł.
— Puść ją — rzucił ktoś wściekle.
Rozpoznała głos Pawła, ale nadal tkwiła w miejscu jak słup soli. Po prostu nie mogła się ruszyć. Jakby śmierć oplotła ją swoimi mackami, z których nie ma ucieczki. Przerażał ją ten chłopak, mimo że go nie znała. Czuła w kościach, że powinna uciekać, lecz nie miała dokąd.
Niemal pociemniało jej przed oczyma. Nieznajomy puścił ją, a Rapczewski wykorzystał okazję i natychmiast zasłonił ją przed obcym — jakby także miał wrażenie, że to chodzące niebezpieczeństwo.
— Ponownie się spotykamy — powiedział ciemnooki, uśmiechając się jak samo zło.
Paweł zmrużył powieki, zaciskając dłonie w pięści. Jego oczy rzucały błyskawice. Gdyby wzrok mógł ranić, nieznajomy już dawno zwijałby się z bólu na podłodze. Jednak teraz stał przed nimi w całej swojej okazałości, zupełnie niewzruszony.
Smoliste włosy i ciemne, nieskazitelnie czarne tęczówki podkreślały nieziemską urodę obcego. Miał smukłą sylwetkę, szerokie ramiona i długie proste nogi. Właściwie był tylko o krok od bycia tak samo przystojnym jak Paweł.
— Nie zostaliśmy sobie przedstawieni. — Ukłonił się iście królewsko, a ją przeszedł dreszcz. — Dymitr Szlagowski. Nowy uczeń, kolejny jak sądzę — dodał i wyprostował się na tyle, by spojrzeć na Pawła z ledwie zauważalną niechęcią. — Spotkamy się jeszcze, Anno. Zapewniam.
Gdy tylko zniknął za rogiem, dziewczyna wypuściła powietrze. Odwróciła się do chłopaka, który ciągle patrzył na drogę, gdzie zniknął Dymitr. Uderzyła go w ramię. Dopiero teraz wyrwał się z transu i pomasował obolałą rękę.
— Kto to był, do cholery? — zapytała wściekła, choć sama nie wiedziała, dlaczego jest tak wzburzona.
— Nikt ważny — odpowiedział, omijając ją i kierując się do klasy muzycznej. — Idziesz? Lekcja jeszcze się nie skończyła. Wszyscy się martwią.
— Możesz mi powiedzieć, skąd ten gość mnie zna? — syknęła, idąc za nim. — Nie wydawał się pozytywnie nastawiony, zwłaszcza w stosunku do ciebie.
Paweł zbył ją ruchem ręki.
— Jedyne, co musisz robić, to go unikać. Wtedy będzie w porządku.
Zacisnęła zęby i zgrzytnęła nimi z irytacją. Dogoniła go, licząc w pamięci do dziesięciu. Zacisnęła pięści. A może powinna liczyć do stu?
— Nie, nie będzie w porządku. — Złapała go za ramię i obróciła do siebie. — Sądząc po twoim zachowaniu, uważam, że nie jesteście przyjaciółmi, więc wątpię, byś plotkował z nim na mój temat. W takim razie odpowiedz mi prosto i wyraźnie: skąd on mnie zna? Jeśli jest niebezpieczny, uświadom mnie. Będę unikać ciemnych zaułków.
Machnął ręką.
— Uspokój się, Ania. Jesteś bezpieczna, on nic ci nie zrobi. Wierz mi, nie taki ma cel — dodał pod nosem.
— Więc jaki? — zapytała, już lekko wyprowadzona z równowagi.
Westchnął, zirytowany jej zaciętością. Do klasy wrócili w milczeniu. Poszła za nim, bąknęła coś pod nosem jako usprawiedliwienie dla nauczyciela, i zajęła swoje miejsce. Paweł siadł obok. Obydwoje byli ponurzy, inni instynktownie patrzyli na nich nieco zdezorientowani. Pan Michalski także wydawał się nieco speszony sytuacją, więc odchrząknął, by zwrócić na siebie uwagę, i poprawił ciasny krawat.
— A więc nuty i teksty miały być rozdane dopiero na kolejnych zajęciach, lecz uważam, że możliwie najszybsze rozpoczęcie prób pomoże wam lepiej opanować przydzielone piosenki. Jako że ostatnio były nieco podzielone głosy, sam wyznaczyłem w tym roku duety. — Przez salę przeszedł jęk niezadowolenia. — Wiem, że to się wam nie podoba, ale obserwuję was od jakiegoś czasu i wiem, na co was stać. Lista wywieszona będzie na korytarzu po lekcji.
***
Tłum przy tablicy był niewyobrażalny. Niektórzy odchodzili zadowoleni, inni ponurzy i zirytowani. Anka nie wiedziała, do której grupy dołączy. Gdy dotarła wreszcie przed ścianę, wystarczyło jej jedno spojrzenie na wypisane nazwiska, by w jednej chwili na jej twarzy zagościła maska zimnego gniewu.
— On chyba sobie ze mnie żartuje — wymamrotała, marszcząc charakterystycznie brwi. — Cholera jasna!
Zdarła listę pomalowanymi na czarno paznokciami i zgniotła pozostałości kartki, z gniewem wrzucając je do kosza. Los nie mógł jej bardziej pokarać. Pokręciła głową.
Przecież jej partnerem nie mógł być nikt inny, jak Paweł. Nie dość że najwidoczniej coś przed nią ukrywa, to jeszcze połowa jej występu na apelu ma zależeć od niego. Wspaniale!
Przeszła kawałek korytarzem i natrafiła na przeszkodę. Stadko blondynek z Jolą na czele. Jej pomalowane zbyt dużą ilość błyszczyku wargi wydęły się jak u królowej, która jest niezadowolona ze swojego nadwornego błazna.
— No, no, no. — Dotknęła paznokciem policzka. — Kogóż my tu mamy? Ofiarę losu w pełnej okazałości.
Anka, nadal wyprowadzona z równowagi, zacisnęła szczękę i wypuściła powietrze nosem. Jej komórka zawibrowała, ale zignorowała to i oceniła sytuację. Trzy dziewczyny plus Jola stały obok siebie, zasłaniając jej drogę.
Od kiedy pamiętała, Jolka utrudniała jej życie. Mimo że próbowała jej schodzić z drogi, tamta zawsze znalazła jakiś powód, by dokuczyć Ance przy wszystkich. Sprzeczki na osobności ją nie obchodziły. Nie, ona chciała mieć pełną widownię. Zupełnie jak w cyrku.
Właśnie blisko nich zebrało się spore stadko złożone z członków drużyny futbolowej i kilku redaktorów gazetki szkolnej, którzy mieli ostatnio porozwieszać wiadomość o apelu na korytarzach. Dodatkowo wśród tych wszystkich ludzi znalazł się patrzący z boku na rozgrywającą się tu scenkę Paweł.
Po jego minie poznała, że chłopak spodziewa się kłopotów. Tak samo jak ona.
— Słyszałam, że wystąpisz oficjalnie na apelu. Odważna jesteś. Po tak długiej przerwie chcesz się popisać przed całą szkołą? Nie wyjdzie ci. — Jola uśmiechnęła się, zadowolona ze swojego monologu i zawartych w nim złośliwości. — Jesteś taką biedaczką, niewinną dzieweczką — zamruczała jadowicie.
Anka tylko uniosła brew, poprawiając nieco ciężar torby na ramieniu. Zachowała stoicki spokój, choć z trudnością, i, jakby nigdy nic, sprawdziła komórkę.
Kłopoty?
Spojrzała nad tłumem na Pawła, który ściskał w dłoni telefon. Wzruszyła ramionami i odpisała.
Raczej nie. Poczekaj chwilę.
Schowała komórkę i zmroziła Jolkę wzrokiem. Tamta wzdrygnęła się, jakby Anka ją spoliczkowała. Mierzyły się wzrokiem. Chłopak obserwował to wszystko z boku. Przypominająca złego elfa Jola, a naprzeciw niej Anka — spokojna i opanowana. Każdy czekał na dalszy ciąg.
W końcu grupka blondynek bez słowa odeszła w swoją stronę z naburmuszonymi minami. Anka zlustrowała wzrokiem patrzących na nią chłopaków i dziewczyny.
— Okej, cyrk zwinął namiot. Możecie już iść — powiedziała głośno i machnęła na tłum gestem podobnym do odganiania muchy.
Paweł uśmiechnął się, ale zignorowała to i poszła do klasy muzycznej. Wzięła stamtąd gitarę, nuty oraz teksty z biurka. Kiedy po drodze prawie minęła chłopaka, jej ręka złapała go za kurtkę. Pociągnęła Pawła do wyjścia, a potem na przystanek.
Burzowe chmury kłębiły się na niebie jak wściekłe bóstwa. W powietrzu wisiały początki nadchodzącej burzy, a wilgotna ziemia stworzyła w niektórych miejscach istne jeziorka błota. Anka wolała nie myśleć, co by było, gdyby wypuściła dziś psy na dwór. Biały dywan matki wyglądałby jak skóra zdjęta z grzbietu krowy: jasna w ciemne łaty.
Zapach smogu w powietrzu był wyraźnie wyczuwalny. Często patrzyła w niebo, próbując odróżnić kłęby dymu od chmur. Katowice były dużym, rozwiniętym miastem, ale płaciły za to dużą cenę: wyniszczone środowisko naturalne.
Gdzie nie spojrzysz, budynki, beton i tramwaje mijające się z autobusami oraz samochodami pędzącymi pięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Wszędzie matki pchające młodsze pociechy w wózkach, biznesmeni w garniturach, pędzący do pracy i ciągle zerkający na zegarek oraz oczywiście sprzedawcy wystawiający produkty za szybami, by zachęcić potencjalnych klientów.
Stanęli pod dachem. Anka naciągnęła na głowę kaptur, chowając pod nim długie jasne włosy. Zerknęła na Pawła kątem oka.
— Musimy umówić się na pierwszą próbę. Mam dzisiaj wolny dom. Matka jedzie na galę, a siostra na spotkanie z agentem — powiedziała, pociągając nosem i wsadzając dłonie do kieszeni.
Nie dostrzegła, w jaki sposób na nią spojrzał. Poprawił plecak na plecach i zastanowił się nad czymś. Niemal słyszała trybiki w jego głowie.
— Dzisiaj może być — odparł.
Pokiwała głową. Odwróciła się w jego stronę, ostrożnie stawiając nogi na ziemi.
— A tak właściwie, to skąd masz mój numer telefonu? — zapytała spokojnie, chociaż denerwował ją fakt, że nie od niej samej.
— Od twojej matki. — Uśmiechnął się ledwie zauważalnie. — Zadzwoniłem do was do domu i zapytałem, czy mogę poprosić o twój prywatny numer. Pani Binkowska podała mi go z radością.
Sklęła matkę w myślach i wzniosła oczy ku niebu.
— Ona jest niemożliwa. — Skrzywiła się, a zraniona warga zapiekła.
— Wcześniej nie miałem okazji o to zapytać, ale co się stało z twoimi ustami? — powiedział spokojnie, ale w jego głosie wyczuła podejrzliwość.
Nie zdążyła odpowiedzieć, bo podjechał autobus. Wsiedli do środka i usadowili się na końcu, jak ostatnim razem. Z ulgą zdjęła z ramienia ciężki plecak i rozplątała włosy.
Pojazd zapełniali uczniowie. Niektórzy chłopcy byli nadal wykończeni po ćwiczeniach gimnastycznych, a dziewczęta — po treningu cheerleaderek.
Zauważyła rudą czuprynę Moniki na przedzie autobusu. Zastanowiła się, kiedy tak się od siebie oddaliły. Przed śmiercią ojca Anka była jej najlepszą przyjaciółką. Ostatnio jedyne, co je łączyło, to wspólna droga samochodem lub autobusem ze szkoły do domu.
Rudzielec spojrzał w jej stronę, jakby wyczuwał śledzące go oczy, i zaraz odwrócił głowę. Ance zrzedła mina. Poczuła szturchnięcie w ramię.
— Więc? — Paweł czekał na odpowiedź na poprzednie pytanie.
Zrozumiała, że chłopak łatwo nie odpuści. Zastanawiała się, ile mu powiedzieć. W gruncie rzeczy nie stało się nic nadzwyczajnego. To był wypadek. Matka zazwyczaj panowała nad emocjami, a w tamten wieczór kolejnym minusem było to, że miała świeży manicure.
Anka wzruszyła ramionami i pilnowała, by zbytnio się nie skrzywić.
— Niewielki wypadek. Nic ważnego — mruknęła, czując na sobie jego przewiercające spojrzenie. — Spokojnie, nie napadli mnie rozbójnicy. — Posłała mu kpiący uśmiech. — Relaks.
Nie wydawał się przekonany, ale wreszcie odwrócił od niej swoje brązowe oczy. Lubiła, gdy paliły się w nich znajome wesołe iskierki. Jego arogancki uśmiech przypominał wyraz twarzy wielu sławnych modeli, jednak on miał więcej naturalnego uroku niż wszyscy aktorzy razem wzięci.
Posiadał życiową swobodę, pewność, że jutro także wzejdzie słońce. Był jak płomyk nadziei w ciemności. Latarnia, która wskazuje statkom drogę do bezpiecznego lądu. Do domu.
Uśmiechnęła się pod nosem z odrobiną smutku. Czy przypadkiem nie przesadza? A może to po prostu prawda? Anka nie miała talentu do kłamstwa, zwłaszcza przed samą sobą. Mogła się oszukiwać, ale nie okłamywać.
Sprawdziła komórkę i pocztę internetową. Nic. Żadnych wiadomości. Od trzech miesięcy bez przerwy skrzynka była zapchana kondolencjami — czy to od rodziny, czy to od przyjaciół lub sławnych salonowych gości matki. Codziennie kasowała z dwadzieścia wiadomości, które tylko pogarszały jej nastrój. Dzisiaj zapanował spokój.
Chyba to ona najbardziej przeżyła śmierć ojca. Zatrzymała jego zdjęcia z okresu, gdy miała pięć lat. Zabrał ją wtedy do parku na lody. To był jeden z tych spokojnych, błogich dni, gdy jeszcze nie wiedziała, co to smutek i rozgoryczenie.
Przed oczyma znowu stanęła jej roześmiana i umazana lodami twarz taty. Sama miała na sobie zimny waniliowy przysmak, który poplamił niebieską sukieneczkę z jedwabiu. Matka piekliła się, że nie uważali na to drogie ubranie, ale w końcu odpuściła.
Anka wróciła do rzeczywistości i odchrząknęła.
— Więc jak? Wpadniesz? — zapytała Pawła. — Dom mam wolny tylko do piątej. Potem na pewno wróci matka lub Daria.
Nie odzywał się przez chwilę i myślał nad jej propozycją. W końcu mrugnął do niej z uśmiechem.
— Skoro mnie zapraszasz, nie mam serca odmówić.
Czuła w jego głosie sarkazm, ale zignorowała to. Miała dosyć nerwów jak na jeden dzień.
ROZDZIAŁ IV
— Napijesz się czegoś? — Anka rzuciła plecak na ziemię przy drzwiach i poszła do kuchni. — Jest woda, sok i dietetyczna cola. Masz na coś ochotę?
— Wodę, jeśli możesz — powiedział z wnętrza salonu, jednocześnie rozglądając się dookoła. — Wcześniej jakoś nie mogłem się skupić na oglądaniu wnętrz.
Kiedy wróciła do salonu, podała mu butelkę. Odbierając od niej napój, zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku. Uniosła brew.
— A na czym wcześniej byłeś skupiony? — zapytała, zajęta szukaniem kostki do gry w szufladzie dębowej komody.
Słyszała, jak siada na kanapie. Psy przybiegły z sypialni matki i natychmiast rozpoczęły badanie gościa. Atos mruczał coś za jej plecami, a Saba uderzała ogonem w stół, zapewne łasząc się do Pawła, jak to miała w zwyczaju wobec do mężczyzn.
— Na tobie — odpowiedział, głaszcząc zwierzaki za uszami.
Zamarła z kostką w ręku. Przeszedł ją dziwny dreszcz, zrobiło jej się nieco goręcej. Powiedziała sobie, że to wina psującej się klimatyzacji, a nie tego, co powiedział, i uspokoiła oddech.
— Rozumiem. — Powoli dobierała słowa, żeby nie zdradzić swojej reakcji; odwróciła się w jego stronę. — Co takiego cię we mnie zainteresowało? A może po prostu urzekło cię to, że nie jestem fanką twojego ojca?
Wiedziała, że w jej głosie słychać cynizm, więc postarała się, by zniknął. Był jej gościem, nie miała zamiaru go urazić. Tymczasem, ku jej zaskoczeniu, po pokojach poniósł się elektryzujący śmiech Pawła. Rozluźnił się i pokręcił głową.
— W pewnym sensie to też zaważyło. — Zachichotał, gdy rzuciła w niego jaśkiem z kanapy. — No ale w końcu na kolana zwala także twoje poczucie humoru.
Tym razem trafiła i poduszka odbiła się od jego twarzy. Zrewanżował się, celując w nią kolejnym jaśkiem. Psy przypatrywały się im z bezpiecznej odległości, ale w końcu, znudzone ich wygłupami, zajęły się ponownie swoimi zabawkami.
Paweł pierwszy raz widział szczery, szeroki uśmiech na twarzy Anki. Musiał przyznać sam przed sobą, że jest piękny. Tak jak kiedyś, dawno temu.
Odwróciła nieco głowę, a on poczuł rozczarowanie. Tak długo jej nie widział… od tamtego pamiętnego dnia, gdy wrócił do domu. Gdy jej nie zastał, zapytał służbę, czy wyjechała. To oni przekazali mu smutną nowinę.
Otrząsnął się z tych wspomnień na tyle, by spróbować zapomnieć, lecz ona znowu tu była. Piękna, młoda… żywa. Ta myśl rozjaśniła mu wzrok. Ponownie zabłyszczał, tak samo jak podczas tamtego balu, na którym ją poznał.
Ubrana we wspaniałą, miętową suknię uszytą z miliona jedwabnych falban. Sprawiała wrażenie, jakby dziewczyna wirowała zanurzona w zimnej morskiej wodzie podczas sztormu. W jej uszach lśniły diamentowe łezki, a na szyi błyszczał łańcuszek z jedną srebrną kropelką.
Ten obraz był tak żywy, że Paweł nie zauważył, jak Anka znika na chwilę z jego pola widzenia i wraca po chwili z gitarą w ręku oraz kostką do gry w drugiej.
— Powinniśmy zacząć od zapoznania się z nutami. — Zmarszczyła lekko brwi — Są nieco skomplikowane, ale jeśli się sprężymy, opanujemy je raz–dwa. — Spojrzała na niego. — Umiesz grać?
To pytanie go rozbawiło. Uniósł kącik ust. Jak miał jej powiedzieć, że gry na gitarze nauczył się już w trzynastym wieku? Odchrząknął, by ukryć uśmiech.
— Jasne — odparł po prostu, biorąc od niej instrument. — Co najpierw?
— Nauczyciele stawiali w tym roku na nowocześniejszą muzykę. Pop, rock i inne gatunki, które teraz lubi młodzież. — Przejrzała teksty wybrane dla niej i Pawła. — Jako pierwsze mamy zaśpiewać Nie kłam, że kochasz mnie.
Podała mu jedną kopię, którą ułożył tak, by dokładnie widzieć nuty. Jako że słabo znała tekst, musiała niemal przez cały czas patrzeć w kartkę. To uniemożliwiło im na razie kontakt wzrokowy, który był ważny podczas śpiewania w duecie.
Paweł przejechał smukłymi palcami po strunach, studiując w ciszy ciąg pięciolinii usianej przeróżnymi nutami. Na twarzy miał skupienie i powagę. Ostatnio widziała taką mimikę trzy miesiące temu. Znała wcześniej tylko jednego człowieka traktującego muzykę tak jak Paweł. Swojego ojca.
Przestała na chwilę czytać tekst, nie podnosząc wzroku znad kartki. Dopiero teraz uświadomiła sobie, dlaczego w niektórych momentach Paweł działa na nią jak czerwona płachta na byka. Po prostu przypominał jej ojca — przynajmniej w niektórych aspektach.
Poprawiła tekst w dłoniach i wyrwała się ze swoich myśli. Najwidoczniej on także, bo z jego oczu zniknął wyraz zamyślenia.
— Zaczynamy? — Uniosła brew.
Wziął głęboki oddech i udawał, że się trzęsie. Na chwilę opuściły ją nerwy.
— Chyba tak.
***
Siedzieli tak przez godzinę — ćwicząc, pijąc litry wody, a w przerwach podjadając słone paluszki. Anka czuła się miło rozluźniona i odprężona. Słońce zachodziło już poza horyzont, było we wspaniałym odcieniu czerwieni, żółci oraz złota. Jakby krwawiło.
Żałowała, że szkicownik ma schowany na górze. Nie zaglądała do niego dosyć długo i zebrała się na nim spora warstwa kurzu. Daleko, nad polami, trzasnął z wściekłością piorun.
Poprawiła się na siedzeniu. Odgarnęła włosy za ucho, potarła oczy i upiła łyk herbaty. Skrzywiła się nieco.
— Jest zimna — mruknęła pod nosem. — Zaparzę drugą. Chcesz jeszcze wody?
Paweł pomasował zesztywniały kark i odłożył gitarę. Spojrzał na stojącą na stoliku pustą butelkę, a potem pokręcił stanowczo głową.
— Nie, dla mnie też herbata.
Pomaszerowała do kuchni raźnym krokiem. Stanęła przy wypolerowanym blacie, włączyła czajnik i patrzyła, jak lampka zapala się na czerwono. Bardziej wyczuła, niż zobaczyła, że chłopak opiera się o próg pokoju.
— Gdzie mieszkałeś wcześniej? — zapytała, szukając w szafce jakichś ciastek, które chowała przed matką.
— Wcześniej miałem dom w Krakowie, a jeszcze wcześniej w Rosji, blisko Kremla. Byliśmy tam z ojcem tylko przez rok. Matka umarła, gdy miałem dziesięć lat. Po jej odejściu podróżowaliśmy z miejsca na miejsce, ale Katowice to chyba ostatni przystanek — dodał, krzyżując dłonie na piersi.
— Musiałeś dużo zobaczyć — powiedziała zamyślona. — Ja właściwie nigdy nie byłam dalej niż w Warszawie. Granice Polski to dla mnie na razie mur nie do przejścia. — Zalała herbatę i zamieszała w swoim kubku, dosypując dwie łyżeczki cukru. — Kiedyś chciałam wybrać się do Francji. Mój ojciec… — Zamilkła nagle, jakby zakrztusiła się tymi słowami.
Czekał, ale nie dokończyła. Dostrzegł na jej twarzy cień, który niemal natychmiast znikł. Potrząsnęła głową i podała mu kubek. Zastanawiał się, czy przypadkiem mu się nie przywidziało.
— Choć, dokończymy pracę — powiedziała i wtedy zgasło światło.
Piorun rozświetlił na chwilę pokój i kawałek kuchni. Paweł dotknął ściany, by na coś nie wpaść. Zaklął pod nosem.
— Anka, masz latarkę? — zapytał, rozglądając się w ciemnościach. — Anka?
Wiedział, że stoi blisko, ale się nie odzywała. Nieco zaniepokojony zaczął wędrówkę do pokoju, by poszukać latarki, którą, jak sądził, zauważył wcześniej na komodzie. Chwilę później twardy plastikowy kształt znalazł się w jego dłoni. Paweł odetchnął z ulgą i zapalił światło.
— Anka?
— Nic mi nie jest. Rozkojarzyłam się — powiedziała, gdy poszedł z powrotem do kuchni. — To chyba korki.
— Albo piorun uszkodził linię energetyczną. — Paweł wziął od dziewczyny zapałki i świeczki, które mu podała. — Musimy poczekać, może włączą prąd nieco później.
Nic nie powiedziała, tylko pomogła mu zapalić i poustawiać w salonie oraz kuchni wszystkie świeczki. Teraz panował tu półmrok, już nie ryzykowali przejścia do drugiego pomieszczenia z ogromną szansą, że przewrócą się o własne nogi.
Kartki i gitara leżały tam, gdzie je zostawili. W takich ciemnościach nie było szansy, by poćwiczyli. Nie mogli także zaparzyć czegoś gorącego do picia, więc została im nieco już chłodna herbata i ostatnia paczka paluszków. W domu było ciepło dzięki podgrzewanym podłogom, jednak teraz trzeba było rozpalić w kominku.
— Ja się tym zajmę — zaoferował się Paweł i rzucił jej krótkie spojrzenie.
— Sprawdzę bezpieczniki. Może to jednak nie uszkodzenie linii — powiedziała Anka, biorąc ze sobą latarkę.
Podreptała na górę — bezpieczniki zainstalowane były blisko jej pokoju. Przeszła korytarzem obok uchylonych drzwi. Nie zobaczyła ciemnej sylwetki stojącej przy biurku.