Akt 1
Pomieszczenie było prawie całkowicie ciemne, oświetlał je tylko promyczek światła, który przecisnął się przez malutką szparę, w przyciemnionym, zakrytym ciemnym kartonem oknie. Przez szklane oczy kostiumu w którym się znajdowałem, widziałem jedynie zarysy przedmiotów. Do tego panowała prawie idealna cisza, którą burzył dźwięk bicia mego serca.
Po kilku minutach nieprzerwanej ciemności i ciszy, usłyszałem dźwięk klucza przekręcanego w zamku. Drzwi piwnicy otworzyły się, a do środka weszła zamaskowana postać, posturą przypominająca młodego dorosłego. Postać zaraz po wejściu włączyła światło, więc po kilku sekundach z charakterystycznym kliknięciem zapaliła się jarzeniówka na suficie, oświetlając pomieszczenie. Kiedy się przyjrzałem, zobaczyłem, że postać która weszła do piwnicy to Caton. Wtedy miał na sobie normalne ubrania: koszulka, jeansy i buty. Jedynie maska zakrywająca jego twarz odstawała od reszty.
Podszedł do krzesła, na którym poprzedniego wieczoru zostawił swój sprężynowy kostium. Podniósł niegdyś żółto-złoty, a teraz ciemnozielono-żółty kostium i założył go na siebie. Widać było, że robi to nie pierwszy raz, bo zrobił to bardzo szybko i sprawnie. Po tym podszedł do części pokoju w której stały inne stroje. Nie dla niego. Dla jego ofiar. Z szyderczym uśmieszkiem chwycił za głowę kostiumu krokodyla, do którego wczoraj, na moich oczach wsadził moją przyjaciółkę i podniósł z podłogi. Przyjrzał je dokładnie, szczególnie długo wpatrywał się w szklane, pozbawione życia oczy stroju. W końcu odrzucił go i zabrał się za inne. W końcu chwycił mnie, podniósł na wysokość swojej głowy i dokładnie obejrzał. W końcu rzucił mnie o ścianę i zabrał się za dziecko w stroju sójki.
W końcu przestał i przeszedł do pokoju obok. Usłyszałem przeraźliwy krzyk dziecka, które Caton wypchnął do głównego pomieszczenia piwnicy. Caton chwycił za nóż, pochylił się nad biednym dzieckiem ze związanymi rękoma, ubranym tylko w koszulkę i majtki, po czym zabrał się do „pracy”. Z wielką radością pociął nogi chłopca, potem brzuch i ręce. Kiedy Caton się już tym znudził, chłopiec miał kilkanaście ran, z których obficie leciała krew. Jego oprawca chwycił za kolejny kostium, tym razem mający przypominać świnię, odczepił jego głowę i wsadził do niego krzyczące z bólu dziecko. Zatrzaski trzasnęły, a Caton z satysfakcją włożył głowę z powrotem, chwycił cały kostium i odstawił go przy ścianie, tuż obok mnie.
Akt 2
Po tym Caton podszedł do szafki naprzeciwko i podniósł leżący dozownik. Do tego wziął leżącą obok tubkę z napisem „remnant”, odkręcił ją i wycisnął jej zawartość do dozownika. Konsystencją i kolorem przypominał klej, pachniał za to jak środek do zabijania moli. Caton wziął pełny dozownik i wsadził jego końcówkę przez oko i wycisnął trochę do stroju krokodyla. Potem zrobił to samo z strojem kruka i sójki. Kiedy skończył doszedł do mnie. Zobaczyłem jak plastikowa końcówka wciskana jest do środka głowy mojego kostiumu, a klejo-podobna substancja oblewa całe moje ciało. Poczułem lekkie szczypanie w miejscu gdzie Caton poranił mnie nożem, ale nie było tak źle jak myślałem. Po tym przyszła kolej na najnowsze dziecko, jeszcze tak niedawno wsadzone do stroju psa.
— No. Teraz już nigdy nie opuścicie tego świata. Te stroje będą waszym więzieniem, będą waszym przekleństwem… Waszym jedynym pragnieniem będzie wyrwać się z nich, zakończyć waszą marną egzystencję — uśmiechnął się szyderczo i spojrzał na nas zabójczym spojrzeniem — Pewnie będziecie próbowali uciec… — uśmiechnął się jeszcze szerzej — Niedoczekanie. A teraz pozwólcie, że was przetestuje. Nie mogę pozwolić, by mój klient dostał zepsute egzemplarze. — zakończył swój monolog, po czym podszedł do stroju krokodyla, pomacał chwilkę jego plecy i nacisnął jakiś przycisk.
Pochylony dotąd animatronik wyprostował się, w jego oczy wstąpił dziwny, robotyczny blask, a pysk otworzył się i zaczął mówić:
„Welcome to Piggy and Friends Pizzeria! Can I help you?”
— Wybornie… Mój klient będzie zachwycony. A teraz rusz się. — „Can I have one small pizza witch pepperoni, please”?
„Yes! Wait few seconds, and you order will be ready!”
Animatronik po wypowiedzeniu tego przeszedł kilka kroków, zaczął kręcić się w kółko po czym wrócił na miejsce i się wyłączył.
— Muszę jeszcze poprawić kilka rzeczy… — mruknął do siebie — Poczekajcie grzecznie, wujek Caton zaraz wróci… — powiedział po czym wyszedł z piwnicy.
Wrócił po około dwóch godzinach, trzymając w ręku pendrive-a. Podszedł do każdego kostiumu i wsadził go w wejście z tyłu. Powtórzył test, tylko, że tym razem każdy animatronik przeszedł kilkanaście metrów, poczekał na polecenie, a potem, zachowując się tak jakby niósł pizzę wracał na miejsce. I chociaż brzmi to niewinnie, było to okropne. Przy każdym ruchu kostium ranił mnie, powodując ogromny ból. Nie mogłem kontrolować mojego ciała, a gdy test się skończył, czułem się jakbym miał zaraz umrzeć. Dosłownie.
Akt 3
Caton po zakończeniu testów wyciągnął telefon i gdzieś zadzwonił. Po chwili oczekiwania na połączenie ktoś odebrał i zaczęli rozmowę. Rozmawiali po angielsku, z tego co udało mi się zrozumieć Caton namawiał tego drugiego do pilnego przyjazdu. Kiedy skończyli rozmawiać, Caton wyszedł na chwilę by się przebrać. Posprzątał też w piwnicy, wypolerował kostiumy po czym znów wyszedł. Następnego dnia rano Caton przyszedł wcześniej, ubrany w garnitur. Po dwóch godzinach do drzwi ktoś zapukał. Caton otworzył mu i do środka wszedł wyglądający na około 30 lat pan w garniturze. Jego klient.
— Welcome.
(witam)
— Welcome… Well, where are the animatronics?
(gdzie są animatroniki?)
— Here — pokazał na nas.
(tutaj)
— Ummm… Yea… — podszedł do mnie i zaczął głaskać mój strój. — Piggy the pig looks great! Nice work men!
(Piggy The Pig wygląda świetnie! Wspaniała robota!)
— Thanks…
(Dziękuję…)
— Ok. How it works?
(Jak one działają?)
— You must click here — kliknął przycisk z tyłu mojego kostiumu — Animatronic automaticly accepss orders, deliviers it to kitchen, and when the pizza is ready deliviers it to customers.
(Musisz nacisnąć tutaj. Animatroniki automatycznie przyjmują zamówienia, dostarczają je do kuchni a potem gotową pizzę dostarczają do klientów)
— Oh. Nice! Im realy satisfied.
(Oh. Wspaniale! Jestem usatysfakcjonowany)
— Yea… Great… How can I delivier it to you?
(Tak… Świetnie… Jak mogę je do ciebie dostarczyć?)
— Well… Renovation should take us dwu or three mounths, so I don’t need it now.
(Więc… Remont powinien zająć nam jeszcze dwa lub trzy miesiące, więc nie potrzebujemy tego teraz.)
— Ok. I will leave it in the warehouse until your pizzeria is ready.
(Ok. Zostawię je w magazynie dopóki twoja pizzeria nie będzie gotowa)
— Ok. Thanks, I must return.
(Ok. Dziękuję. Muszę wracać.)
— Of course — zaprowadził go pod drzwi — Godbye! — zamknął drzwi za tajemniczym gościem.
(Oczywiście. Do widzenia!)
Akt 4
Caton po wyjściu gościa wyszedł i zamknął drzwi na klucz. Wrócił po kilku godzinach trzymając w rękach plik dokumentów. Zaraz za nim przyjechała ciężarówka transportowa, a w niej trzech pracowników.
— Opakujcie je dokładnie i zapakujcie do ciężarówki. Macie być ostrożni. Jeśli znajdę na nich chociaż jeszcze jedną ryskę… — zagroził, po czym wyszedł z piwnicy.
Pracownicy chwycili za taśmę folii bąbelkowej i szczelnie owinęli nią każdego animatronika, w tym mnie. Kiedy skończyli, dokończyli pracę owijając nas dodatkowo zwykłą folią. Po tym jeden z nich chwycił mój kostium i ostrożnie wyciągnął mnie z piwnicy, a następnie ustawił w ciężarówce i przypiął pasami, by nie uszkodzić mojego kostiumu. Tak samo stało się z innymi dziećmi w kostiumach.
Kiedy jeden z pracowników zamknął klapę ciężarówki zrobiło się bardzo ciemno, cicho… Przypominało to trochę piwnicę Catona w nocy — miejsce, gdzie na pewno nie chciałbyś się znaleźć…
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, pracownicy wypakowali nas przed starym, zaniedbanym budynkiem. Ciężarówka odjechała, a oni wnieśli nas do środka. W środku również było ciemno, widać było że budynek nie był dawno remontowany: tynk odpadał od ścian, podłoga skrzypiała a lampy na suficie wyglądały jak nie włączane od lat. Pracownicy po konsultacji z Catonem który przyszedł na miejsce, zanieśli nas do sporej, pustej hali.
Akt 5
Minęły już trzy dni od zaginięcia Adama. Zniknął w piątek wieczorem, podczas zabawy z kolegami. Policja stara się odnaleźć go, oraz pozostałą piątkę zaginionych dzieci. Dzwoniły do nas różne telewizje chcące zrobić materiał — pierwszy ukaże się w dzisiejszych popołudniowych wiadomościach. Nasi rodzice bardzo się o niego martwią i czuję że powoli zaczynają tracić nadzieję na znalezienie go.
Ja starałem pomagać się w poszukiwaniach, niestety wszystko na marne. Znaleźliśmy tylko ich piłkę, którą bawili się zanim zaginęli…
Przez cały stres związany z zaginięciem Adama i jego kolegów, tata zwolnił się z pracy. Mama nie pracowała i zajmowała się domem, więc obowiązek utrzymania rodziny automatycznie spadł na mnie. Dzisiaj postanowiłem przejrzeć oferty pracy, gdyż jak dotąd byłem bezrobotny, udałem się więc w tym celu do najbliższego większego miasta.
Na przystanku czekając na autobus, trafiłem na ulotkę z ofertą pracy, do której idealnie się nadawałem: młody, z wykształceniem informatycznym… Do tego wedle ulotki miałem być cierpliwy i potrafić siedzieć w jednym miejscu przez kilka godzin. Ktoś kto oferował tą pracę obiecywał około sto złoty za noc. Właśnie. Noc. Praca ta polegała na pilnowaniu ważnego towaru w magazynie. Starym, dawno opuszczonym magazynie. Wyglądało to trochę podejrzanie, ale i tak zdecydowałem się zadzwonić na podany w ulotce numer.
— Dzień dobry. Dzwonie w sprawie oferty pracy stróża nocnego w magazynie.
— Co? — odpowiedział ktoś zaspanym głosem — A no tak! Nocny stróż… Tak, tak, miło że się pan zadzwonił. Niech pan przyjdzie dzisiaj o piętnastej, to porozmawiamy, dobrze?
— A gdzie mam przyjść?
Po chwili milczenia odpowiedział:
— Ma pan adres na ulotce. Do widzenia. — odpowiedział znużony, po czym rozłączył się.
Akt 6
Po zakończeniu rozmowy wróciłem do domu, aby przygotować się na rozmowę o pracę. Ubrałem się elegancko, po czym wyszedłem. Stawiłem się na miejscu jakieś dziesięć minut przed czasem, gdzie czekał już na mnie młody mężczyzna, również w garniturze, wyglądający na jakieś dwadzieścia czy trzydzieści lat.
— Zapraszam do środka — pokazał na drzwi starego, podniszczonego budynku.
Weszliśmy więc do niego, po czym mężczyzna zaprowadził mnie do sporem, prawie pustej hali. Tynk odpadał od ścian, puste palety, stare gazety i inne śmieci walały się po podłodze. Jedynie przy tylnej ścianie stało coś przykrytego dużą, białą płachtą.
— To twoje miejsce pracy — powiedział i uśmiechnął się. — Jak już pewnie przeczytałeś w ogłoszeniu, będziesz pilnować tego — wskazał palcem na przykryty płachtą obiekt.
— A co to jest?
— Nie twoja sprawa. — odburknął. — Ale nie ważne. Tam jest twoja budka — pokazał na róg pomieszczenia, w którym stała metalowa, niewielka budka ze sporym oknem na przodzie i drzwiami.
Podeszliśmy do niej, mężczyzna otworzył drzwi i pokazał mi żebym wszedł do środka. Od wewnątrz budka wydawała się jeszcze mniejsza: mieściło się tylko niewielkie biurko z krzesłem, na którym stały dwa monitory z obrazem z kamer zamontowanych na całej powierzchni budynku.
— No. Przytulnie, prawda? Jeśli chcesz tu pracować, to przyjdź jutro o północy. O szóstej przy wyjściu przekaże ci kasę. — oznajmił i zwrócił się do wyjścia. — A no tak. Nagrałem ci kasety, odsłuchaj je, a dowiesz się wszystkiego co jest ci potrzebne. Jeśli chcesz możesz się rozejrzeć.
— Oczywiście… — odpowiedziałem.
Akt 7
Już prawie północ. Idę właśnie w kierunku magazynu, w którym poprzedniego dnia zostałem zatrudniony. Wziąłem ze sobą tylko latarkę, aby widzieć cokolwiek na swojej drodze. Wreszcie, kilka minut przed północą wchodzę do środka i udaję się do mojej budki. Jako pierwsze moją uwagę zwróciła kaseta, z podpisem „dla stróża nocnego”. Wziąłem ją i wsadziłem ją do magnetowidu leżącego pod biurkiem. Na ekranie pojawił się mężczyzna który przyjął mnie wczoraj do pracy, tylko, że tym razem miał na sobie maskę. Czarno-białej masce zajmującą całą twarz. Siedział na krześle, a w tle widać było ciemną piwnicę, z kominem na drugim planie. Było brudno, a gdzieniegdzie walały się części jakiś maskotek czy czegoś podobnego, pośpiesznie wepchnięte w ciemniejsze i mniej widoczne miejsca.
— Ekhmm… Witaj. Zanim przejdziemy do bardziej praktycznej części tego… Poradnika opowiem ci trochę o zasadach tutaj panujących. A więc: nigdy nie patrz co jest pod płachtą. Nigdy do niej nie podchodź, nie dotykaj. Jeśli coś co znajduje się pod płachtą zaatakuje cię, nie waż się tego zniszczyć. Są cenniejsze niż twoje życie… — uśmiechnął się — No i oczywiście nie możesz opuszczać magazynu. Tyle. Teraz przejdźmy do obsługi twojego stanowiska: na monitorze masz dostęp do obrazu z dwunastu kamer. Ciebie będą interesować kamery 3, 6 i 11, ale jeśli chcesz pooglądać sobie ściany czy podłogę, to nikt ci tego nie broni. Możesz zmieniać kamery tym wielkim, szarym guzikiem na monitorze. Dalej. Jak pewnie widzisz, przed sobą masz wielkie, szklane okno. Jest dosyć delikatne i z powodu różnicy temperatur może zaparować, uważaj więc na nie. Sporo nas kosztowała jego wymiana. Po lewej masz drzwi. Nie domykają się, jeśli więc chcesz je zamknąć musisz je przytrzymać. Jeśli ci ciemno, możesz użyć latarki, lub w ostateczności lamki, którą włączysz tym przyciskiem na prawej ścianie. Jeśli padną ci baterię w latarce to cóż… Masz problem. To chyba tyle. Jeśli zauważysz coś niepokojącego, zadzwoń do mnie — masz od tego telefon na biurku, z zanotowanym na nim numerem do mnie. Opuszczasz magazyn dokładnie o szóstej, ja daję ci pieniądze i wracasz do domu. To tyle. — nagranie zakończyło się.
Przysunąłem się z krzesłem do biurka i spojrzałem na ekran. Mężczyzna z masce znikł, za to pojawił się obraz z kamer. Był słabej jakości, ledwo mogłem dojrzeć cokolwiek. Przyciskiem przełączałem się kolejno między kamerami, aż trafiłem na kamerę jedenastą, z której bardzo dobrze widziałem obiekty przykryte płachtą.
Po jakiś czterech godzinach, wyszedłem z budki aby rozprostować kości. Przeszedłem się po magazynie i wróciłem do budki. O szóstej zadzwonił budzik, informujący mnie o konieczności wyjścia. Opuściłem więc budynek, przy wyjściu którego czekał już na mnie mężczyzna, który bez słowa dał mi stówę i wszedł do środka.
Akt 8
Druga noc. Tym razem przyszedłem troszkę wcześniej, wszedłem do pomieszczenia, przeszedłem komentarzem prowadzącym do hali i wszedłem do budki strażnika nocnego. Przejrzałem się po biurku: oprócz standardowego wyposażenia, pojawiła się na nim kolejna kaseta, tym razem z podpisem „Noc druga”, oraz kartka. Zacząłem od kasety, włożyłem ją do magnetowidu i włączyłem. Na monitorze znowu pojawił się mężczyzna w masce, w tym samym, ciemnym pomieszczeniu co poprzednio, tylko w innym ubraniu.
— Ekmm… Witaj. Jeśli to oglądasz, znaczy to, że dobrze się spisałeś poprzedniej nocy. Właściwie to chciałbym ci tylko tyle przekazać. Tyle. — nagranie zakończyło się.
Trochę zaskoczyło mnie, że nagrał coś takiego. No cóż. Wyciągnąłem kasetę z magnetowidu, odłożyłem na biurko i sięgnąłem po kartkę. Był to zapis z jakiejś transakcji bankowej. Albert Karton sprzedał coś wartego prawie dwadzieścia tysięcy firmie „Piggy’s and Friends Pizzeria Inc.”. Tyle. Reszta kartki była urwana, tak jakby ktoś siłą wyszarpał ją w pośpiechu, a następnie rzucił niedbale na moje biurko. Pewnie to, co ten ktoś sprzedał to obiekt pod płachtą… Wyjaśniałoby to, dlaczego mężczyzna tak bardzo bał się i dbał o obiekt pod płachtą…
Reszta nocy przebiegła spokojnie. Nic się nie działo, punktualnie o szóstej wyszedłem z magazynu, a mężczyzna, prawdopodobnie Albert przekazał mi pieniądze.
Akt 9
Noc trzecia. Jak wcześniej wszedłem do pomieszczenia, a potem do mojej budki. Poprawiłem się na fotelu, włączyłem monitor i sprawdziłem biurko. Tym razem nie było kasety, a mały, postrzępiony kawałek papieru. Wyglądał jak brakująca część wczorajszego zapisu bankowego, po przyłożeniu mogłem jednoznacznie stwierdzić, że faktycznie jest to owy, urwany kawałek. Jednak bardziej interesujący był napis na nim widoczny. „Pamiętasz mnie jeszcze”? napisane bardzo koślawym, trudnym do odczytania pismem. Być może to jakiś żart, może zrobiony przez samego Alberta. A może faktycznie coś jest na rzeczy? Pismo przypominało trochę niedbałe pismo Adama. Małego, bezbronnego Adama, który pewnie gdzieś tam, daleko walczy o życie. Nie, to nie może być prawda. On jest bezpieczny. Tylko czeka na nas, czeka aż zabierzemy go do domu. Aż ten koszmar się skończy…
Zgniotłem tą kartkę i wyrzuciłem poza budkę. Odbiła się kilka razy od podłogi, aż zatrzymała się gdzieś kilkanaście metrów ode mnie. Uspokoiłem się i wróciłem do obowiązków.
Koło drugiej lub trzeciej, przeglądając kamery, zauważyłem jakieś poruszenie płachty, przykrywającej tajemniczy, drogi obiekt. Nie mogłem wykluczyć mojej pomyłki, wyszedłem więc z budki i podszedłem do niego. Stałem tam kilka minut, aż znudzony brakiem wyników wróciłem do stanowiska. Nie wiał tam żaden wiatr, a poza obiektem i mną hala była pusta. Wtedy uznałem, że to tylko mój błąd. Do czasu.
Akt 10
Noc czwarta. Na miejscu stawiłem się punktualnie, wszedłem do mojej budki i usiadłem wygodnie. Dzisiaj na biurku oprócz kasety z dopiskiem „Ważne”, nie było nic nowego. Włożyłem kasetę do magnetowidu, włączyłem monitor i zacząłem oglądać.
— Ekhmm… Witaj. Jak dotąd bardzo dobrze się sprawujesz, muszę cię jednak zmartwić. Coś się budzi. Radziłbym zamknąć drzwi. — film zakończył się.
Wyciągnąłem kasetę z magnetowidu i odłożyłem na biurko. Zgodnie z poleceniem jedną ręką przytrzymałem drzwi i zacząłem przeglądać kamery.
Trzask pękającej taśmy. Głośny, donośny, ale i satysfakcjonujący. Po wielu godzinach próbach wyrwania się z plastikowej pułapki, wreszcie się udało. Rozerwałem całość, sklejona, złożona z kilku grubych warstw taśmy i folii skorupa odpadła od mojego ciała. A raczej mojego więzienia. Moi koledzy również próbowali się wydostać, z podobnym skutkiem. Po chwili wszyscy staliśmy przykryci białą, ciężką płachtą.
— Jesteście cali? — spytałem się szeptem.
— Tak. — odpowiedzieli wszyscy.
— Gdzie właściwie jesteśmy? — spytała Julia.
— Chyba w jakimś magazynie, czy czymś… — odpowiedziałem. — Pójdę się rozejrzeć, ok?
— Dobrze… Tylko uważaj na siebie — odpowiedziało dziecko w stroju psa.
— Jasne — odpowiedziałem, uchyliłem płachtę i wyszedłem spod niej.
Po rozejrzeniu się wokoło, utwierdziłem się w przekonaniu, że znajdujemy się w magazynie. Puste półki oraz śmiecie walające się po podłodze nadawały mrocznego klimatu pomieszczeniu. Jednak moją uwagę przyciągnęło coś innego. Mała budka w której ktoś siedział. Ktoś żywy. Twarz oświetlało mu jasne światło monitora przed którym siedział, mogłem więc stwierdzić, że nie jest to nasz oprawca. Okropny morderca w masce. Był to normalny człowiek, wyglądający na zdenerwowanego. Podszedłem kilka kroków bliżej, a on dalej, z ciągle rosnącym przerażeniem wpatrywał się w ekran. Kiedy mogłem przyjrzeć się jego twarzy w pełnej krasie, uświadomiłem sobie coś. To mój brat. Dorosły już Maciej.
Akt 11
Siedziałem przy moim biurku, przerażony oglądając jak maskotka świni wielkości człowieka idzie w moim kierunku. Wcisnąłem przycisk alarmowy, który niestety nie przyniósł żadnego efektu. Chciałem chwycić za telefon, ale w tym momencie animatronik podszedł do szyby i nachylił się do niej. Usłyszałem jego chrapliwy oddech, przez co na szybie pojawiła się para. Animatronik podniósł rękę i grubym, różowym paluchem zaczął po niej bazgrać, wpatrując się swoimi szklanymi oczami prosto we mnie. Po chwili odsunął się od szyby, dając zobaczyć mi co napisał na parze. „To ja. Adam”. Zamurowało mnie. Natychmiast przypomniał mi się mój ukochany, zaginiony braciszek. Tyle się o niego martwiliśmy a on… Był tuż pod moim nosem. Nie, to nie może być on. To jakaś pomyłka. Pewnie zasnąłem i zaraz obudzi mnie szaf z wrzaskiem o spanie w robocie.
— Adam? — spytałem się niepewnym głosem.
— Tak. — odpowiedział chrapliwym, cichym głosem.
— Ccco ci się stało — spytałem zmartwiony.
— Porwał nas. Porwał i wsadził do tych robotów…
— Kto? Kto was porwał!? — spytałem zdenerwowany.
— Nie wiem… Pomóż nam… Proszę…
— Jak? Jesteś ranny?
— Tak. Nic już nam nie pomoże. Nie wyciągniesz nas, nawet nie próbuj. Po prostu nas spal. Spal, a będziemy mogli w spokoju pożegnać się z tym światem…
Westchnąłem. Zrozumiałem, że bratu już nic nie pomoże.
— Chwila… Powiedziałeś „was”? Oprócz ciebie ktoś jeszcze jest?
— Tak. Oprócz mnie, jest ze mną jeszcze czwórka moich przyjaciół.
— Gdzie są? Zaprowadź mnie tam. — poprosiłem.
— Jasne. Chodź ze mną.
Wyszedłem z budki i poszedłem za nim. Poprowadził mnie pod paletę z obiektami pod płachtą, zamaszystym ruchem ściągnął ją. Zobaczyłem cztery kolejne animatroniki — kolejno: krokodyla, sójkę, kruka i psa.
— To oni.
— To inne zaginione dzieci?
— Tak.
Usłyszałem donośny dźwięk, oznajmiający nieuchronnie zbliżającą się szóstą godzinę.
— Lepiej wracaj do pracy. Pomożesz nam jutro, nie możesz ryzykować. — poradził, chwycił za płachtę i nałożył ją na siebie, oraz swoich przyjaciół.
Wróciłem do swojej budki, zamknąłem drzwi i wyszedłem z budynku. Caton przekazał mi pieniądze, po czym wróciłem do domu.
Akt 12
Noc piąta. Do magazynu, a potem do mojej budki strażniczej wszedłem bardzo niepewnie, bojąc się, że bracie i jego przyjaciołom coś się stało. Włączyłem monitor i włączyłem interesującą mnie kamerę. Na szczęście stali tam, tak samo jak wcześniej. Przez nerwy nie zauważyłem kasety, którą po chwili włożyłem do magnetofonu i włączyłem.
— Ktoś ruszał animatroniki. Nie wiem po co, nie wiem też kto. Mam nadzieję, że to nie ty. Jeśli ktoś ich dotyka, zadzwoń do mnie. Rozumiesz!? — nagranie zakończyło się.
Trochę się przestraszyłem, na pewno nie chciałbym być na miejscu przyłapanego przez Alberta na dotykaniu jego robotów. Ktoś zdolny do porwania bezbronnych dzieci i wsadzeniu ich do kostiumów, nie może być „normalny”…
Po kilku minutach wziąłem latarkę i podniosłem się z krzesła. Wyszedłem z budki i poszedłem w kierunku animatroników. Pociągnąłem za płachtę, odsłaniając roboty.
— Jesteś… — powiedział Adam. — Myślałem, że nie przyjdziesz…
— Ale jednak przyszedłem. Rozumiem, że aby wam pomóc muszę was spalić?
— Tak. Zrób to. Przez chwilę poczujemy ból a potem… Będziemy wolni. Wszyscy. — położył się na podłodze, podobnie jak jego towarzysze.
Wyciągnąłem zapałki, które zawsze przy sobie miałem. Wtedy jednak przypomniałem sobie o gaśnicy, którą miałem w budce.
— Poczekajcie chwilkę. — podszedłem do budki i chwyciłem za gaśnicę. — Już. Jesteście tego pewni?
— Tak. Zrób to. Proszę…
Wyciągnąłem jedną zapałkę, szybkim ruchem zapaliłem ją i palącą się, wsadziłem do pudełka, które po chwili zajęło się ogniem. Rzuciłem je na leżące animatroniki, które również się zapaliły. Zaczęły krzyczeć, tarzać się… Musiałem odwrócić wzrok, chociaż wiedziałem że zrobiłem dobrze, to słysząc ich krzyki, błagania o pomoc czułem się winny. Jednak w pewnym momencie płonący strój świni, kryjący w sobie mojego ukochanego braciszka posunął się do przodu. Częściowo podniósł się i powiedział:
— Dziękuję… Nigdy ci tego nie zapomnę. — kiedy skończył upadł twarzą na ziemię. Poczułem swąd palonego mięsa i plastiku, mechanizmy ukryte pod kostiumami zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a ogień zaczął przechodzić na walające się po ziemi śmieci i papiery.
Poczekałem kilka minut, aż ogień całkowicie strawił animatroniki, zostawiając jedynie metalowe endoszkielety i czarne plamy spalonego plastiku.
— Dla was kończy. Ale wasza śmierć nie będzie zostawiona sama sobie. Znajdę tego kto wam to zrobił i pomszczę was. Obiecuję. — uklęknąłem na jedno kolano przed spalonymi animatronikami.
Kiedy skończyłem, przykryłem animatroniki płachtą i wróciłem do swojej budki. Poczekałem do szóstej, kiedy to wyszedłem z budynku, odebrałem pieniądze od Catona i wróciłem do domu.
Akt 13
Noc szósta. Przyszedłem do pracy trochę wcześniej, bojąc się spotkania z Catonem. W końcu zniszczyłem warte kilkadziesiąt tysięcy roboty będące jego dziełem. Roboty, do których wsadził ciała dzieci. Mojego brata, oraz jego przyjaciół…
Na szczęście nic takiego się nie stało. Wszedłem do magazynu a potem do mojej budki. Spalone animatroniki leżały przykryte płachtą tak, jak je zostawiłem poprzedniego dnia. Jedyne co się zmieniło, to to, że na biurku pojawiła się kolejna kaseta. Tym razem z podpisem „And who is the killer?”. Wtedy jeszcze nie rozumiałem o co chodzi, wsadziłem ją więc do magnetowidu i włączyłem.