E-book
7.35
drukowana A5
61.62
Anabella

Bezpłatny fragment - Anabella

Tom 5


Objętość:
378 str.
ISBN:
978-83-8324-543-0
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 61.62

Rozdział pięćdziesiąty siódmy

— Szczepciu, co ja widzę? — rzuciła ze zdziwieniem Iza, wchodząc do kuchni pana Szczepana po rozebraniu się z płaszcza. — Wychodziłeś dzisiaj na dwór?

Pytanie to narzuciło jej się na widok pozostawionej na krześle w przedpokoju jego kurtki zimowej, lekko zamoczonej na ramionach i rękawach, zapewne po kontakcie ze śniegiem, który dziś znów padał dość gęsto, a także butów staruszka stojących w pokaźnej kałuży brudnej wody, jaka musiała z nich ścieknąć również jako wynik roztapiającego się śniegu. Uśmiechnięty od ucha do ucha pan Szczepan, który właśnie kończył jedzenie śniadania, pokiwał twierdząco głową.

— A tak, Izulka, byłem, byłem — przyznał wesoło. — Dopiero co wróciłem. Sam poszedłem, już nie chciałem zawracać głowy pani Jadzi, ona teraz, bidulka, jakaś zakatarzona chodzi… Przeszedłem się, żeby kupić świeże bułki, do kościoła też wstąpiłem pomodlić się trochę za moją Hanusię… Taki ładny śnieg dzisiaj pada, że aż miło popatrzeć, a mrozu prawie wcale. W sam raz na spacer.

Iza patrzyła na niego z zaskoczeniem, zza którego z każdym jego słowem przezierała coraz większa radość. Nie dało się bowiem ukryć, że ostatnio pan Szczepan był w znacząco lepszej formie niż w poprzednich miesiącach, a tego, co działo się z nim w lecie, kiedy ledwo zwlekał się z łóżka i wymagał pomocy w najprostszych czynnościach, nie można było nawet porównać z obecnym stanem jego zdrowia. Poprawę tę dziewczyna zauważyła już podczas swych pierwszych odwiedzin u niego po powrocie z Belgii, a przy kolejnych, kiedy to podzieliła się z nim zaskakującą wiadomością na temat swoich koligacji rodzinnych z Hanią, zdawał się czuć jeszcze lepiej. Dziś jednak nastąpiło apogeum, bowiem od wielu miesięcy, a ściślej od czasu, kiedy staruszek, wracając ze spaceru, zasłabł na schodach i w ostatniej chwili został tam odnaleziony przez panią Jadzię, jeszcze ani razu nie zdarzyło się, by zdecydował się na samodzielne wyjście z domu.

— Wyglądasz jak okaz zdrowia! — przyznała z radością, siadając naprzeciw niego przy stole. — Byłeś na spacerze, a teraz sam sobie zrobiłeś kanapki i nawet ogórka obrałeś… Szczepciu, ja cię naprawdę nie poznaję! Skąd taka forma? Jeszcze trochę i będziesz mógł biegać i jeździć na rowerze! Może weźmiesz udział w jakiejś sportowej olimpiadzie dla seniorów, co ty na to?

Oboje roześmiali się z tego żartu, przy czym Iza nie omieszkała zauważyć, że śmiech staruszka brzmiał dziś dźwięcznie i beztrosko, a charakterystyczne szare cienie pod oczami były dużo bledsze, prawie niewidoczne.

— Sam nie wiem, dlaczego, ale rzeczywiście ostatnio czuję się dużo lepiej — przyznał pan Szczepan. — Może dlatego, że zima… Odkąd mam te problemy z sercem, zimą czuję się lepiej niż latem, zwłaszcza kiedy są upały.

— Ach, prawda! — szepnęła w olśnieniu Iza. — Najgorzej czułeś się w lipcu i w sierpniu, kiedy było tak gorąco i duszno, pamiętam! Upały pewnie źle działają ci na serce… A nie dostałeś ostatnio jakichś nowych leków?

— Nie, Izulka — pokręcił głową staruszek. — Cały czas mam te same. I już w nocy wcale mnie nie dusi. Ale to chyba normalne w mojej sytuacji.

— To znaczy? — nie zrozumiała Iza.

— No… taka poprawa na niedługo przed końcem — uśmiechnął się beztrosko pan Szczepan.

Twarz Izy natychmiast spoważniała i przybrała surowy wyraz.

— Szczepciu, tyle razy cię prosiłam, żebyś nie gadał głupot — powiedziała z wyrzutem. — Żebyś jeszcze miał do tego powody… Ale nie. Trzymasz się wspaniale, w lecie skończysz osiemdziesiąt cztery lata i naprawdę nie każdy w tym wieku ma taką formę jak ty. Pożyjesz jeszcze spokojnie co najmniej do setki. Po co opowiadasz takie rzeczy?

— A nic, nic — machnął ręką pan Szczepan. — Ja po prostu czuję, że do tych osiemdziesięciu czterech nie dociągnę i że w tym roku już pójdę do Hani. Przeczucie starego człowieka, co poradzić?… Ale nieważne, nie gniewaj się, Izulka, już nie będę tak gadał — dodał skwapliwie, zerkając na posmutniałą minę Izy. — Co będzie, to będzie, ja tam jestem gotowy, wszystko załatwiłem, uregulowałem… Może i lepiej się czuję przez to, że sumienie mam spokojne? Tak mi z tym lekko i dobrze… A powiedz, przyniosłaś mi zdjęcia Piotrusia? — zmienił szybko temat.

— Przyniosłam! — ożywiła się Iza, zawracając do przedpokoju po torebkę, którą zostawiła tam razem z płaszczem i butami. — Mam cały album, poczekaj, zaraz ci pokażę!

Kiedy po powrocie z Belgii opowiedziała panu Szczepanowi o swoim odkryciu dotyczącym powiązań rodziny jej ojca z rodziną Hani, staruszek wzruszył się i ucieszył, lecz bynajmniej nie wyglądał na zaskoczonego.

Ja to trochę czułem, Izulka — zapewnił ją, kiwając głową. — Kiedy powiedziałaś mi, że mieszkasz w tamtej okolicy, od razu pomyślałem sobie, że możesz mieć jakiś związek z rodziną Hanusi. No bo skąd by się wzięło takie podobieństwo?

Iza przyznała mu rację, zastanawiając się wręcz, jak to możliwe, że jej samej ta myśl ani razu nie wpadła do głowy. Jednak o ile pan Szczepan wydawał się traktować nowinę jako rzecz spodziewaną, o tyle na wiadomość, że mały chłopczyk, którego na jednym z posiadanych przez niego zdjęć trzymała Hania, był rodzonym ojcem Izy, okazał ogromne wzruszenie, spotęgowane jeszcze bardziej informacją o jego przedwczesnej śmierci.

Piotruś — wyszeptał, kiedy Iza podała mu jego imię. — No pewnie, że Piotruś, jak ja mogłem zapomnieć… Boże kochany! Jakimi to drogami Pan Bóg ludzi prowadzi… Czyli już nie żyje, biedaczek… tak jak i onaA oboje tak ślicznie się wtedy bawili, tacy byli pełni życia

Na jego prośbę Iza przyniosła dziś przywieziony z Korytkowa album ze zdjęciami ojca i jego starszego brata, ten sam, w którym w święta znalazła znajome zdjęcie Hani. Pan Szczepan oglądał zdjęcia z namaszczeniem, przy każdym zatrzymując się na dłużej, jakby przedstawiony na nich chłopiec stał się mu szczególnie bliski tylko przez to, że kiedyś, dawno temu, przez jeden dzień bawiła się z nim ukochana Hania.

— To dla mnie jeszcze jeden znak, że moje życie zatoczyło koło — pokiwał powoli głową po przejrzeniu wszystkich zdjęć, zamykając album i oddając go Izie. — Wszystko widzę teraz tak wyraźnie… Ale miałem nic nie mówić, to nie mówię. Zrobiłabyś mi jeszcze gorącej herbaty, Izulka?

Iza natychmiast zerwała się z krzesła.

— Jasne, Szczepciu, już wstawiam wodę. I może przejdziemy teraz do pokoju, jak myślisz? Na tym twardym krześle nie jest za wygodnie… A leki już wziąłeś?

— Wziąłem rano tabletki, na teraz zostały mi tylko kropelki — odparł pan Szczepan. — Już nawet przygotowałem je sobie, o tam, w kieliszku Michasia — wskazał ręką na stojący na lodówce kieliszek z mętnym, brunatno-szarym płynem, który stanowił jego codzienną porcję kropli nasercowych. — Ale najpierw herbaty bym się napił po jedzeniu.

— Zaraz będzie — zapewniła go Iza. — Tylko niech woda się zagotuje.

— A w tym czasie to ty mi poopowiadaj, co u ciebie, dziecko — podjął staruszek. — Słyszałem, że prawo jazdy będziesz robić?

— Bo co, Michaś już ci to przekablował? — uśmiechnęła się Iza. — Tak… zapisałam się na kurs i wczoraj już byłam na pierwszych zajęciach z teorii. Kupiłam sobie kodeks drogowy i będę go powoli wkuwać. Co zrobić? Takie dostałam polecenie służbowe od mojego szefa. Tyran z niego, nie? Chce, żebym dysponowała prawkiem na potrzeby firmy, więc muszę je zdobyć, nie ma dyskusji. Trochę mi to teraz nie pasuje, bo mam strasznie dużo nauki, chcę jak najlepiej przygotować się do egzaminu z literatury… ale jakoś dam sobie radę. Jutro tylko będę musiała zerwać się z jednej lekcji, bo akurat w tym paśmie mam już umówioną wizytę u Kacpra, a nie mogłabym do niego nie pojechać.

— Mówisz o tym łobuzie, co siedzi w więzieniu? — pokiwał głową pan Szczepan. — O tym, co to z głupoty mało człowieka nie zabił?

— Tak — westchnęła smutno Iza, zerkając na jego niezadowoloną minę. — Wiem, Szczepciu, że ty go nie lubisz, chociaż nie rozumiem dlaczego, bo nawet go nie znasz. Ale już ci mówiłam, że to jest w środku dobry chłopak, tylko w gorącej wodzie kąpany i przez to kłopotów sobie narobił.

— Tak, wiem — odparł w zamyśleniu staruszek. — I przecież nic nie mówię, to nie moja sprawa… A ty jesteś mądra dziewczyna i wiesz, kto co wart, a co niewart — dodał filozoficznie. — Niech mu tam się ułoży, żeby za dużo nie siedział za kratkami, chociaż jak zło komu wyrządził, to zapłacić za to musi. Takie jest moje zdanie.

— Moje też — zapewniła go Iza, zalewając herbatę wrzątkiem i stawiając ją ostrożnie na stole przed panem Szczepanem. — O, tu masz herbatkę, poczekaj chwilę, nie pij jeszcze, bo bardzo gorąca… A ja zaraz dam ci tutaj jeszcze te kropelki.

Sięgnęła na lodówkę po przygotowaną porcję leku, by przestawić ją na stół.

— A co do Kacpra…

Urwała nagle, bowiem w tym momencie źle chwycony kieliszek z napisem Anabella, w którym przygotowana była rozcieńczona porcja kropli, wymknął jej się z ręki i ze szklanym brzękiem upadł na podłogę, rozpryskując się na niej w drobny mak. Pan Szczepan aż podskoczył na krześle.

— Oj, Izulka — w jego głosie zabrzmiała nutka żalu. — Kieliszek od Michasia…

Iza z przerażeniem patrzyła na szklane szczątki leżące u jej stóp. Była to jedna z sytuacji, w przypadku których wiele by dała, by móc choć o kilkanaście sekund cofnąć czas. Myśl, że oto właśnie stłukła tak cenną sentymentalną pamiątkę, którą Majk w odruchu serca podarował panu Szczepanowi, sprawiła jej niemal fizyczny ból. Zniszczyła coś, co miało wartość nie do przeszacowania i co w dodatku nie było jej własnością… Przez moment poczuła się jak przygodny zbrodniarz, który zabił komuś ukochane dziecko. Niechcący, prawda, że niechcący… ale czy to miało znaczenie w sytuacji tak dotkliwej straty?

Wobec tego nieodwracalnego dzieła zniszczenia zrobiło jej się tak niewymownie przykro i szarpnęły nią takie wyrzuty sumienia, że wbrew wysiłkom woli, by się opanować, ręce zaczęły jej drżeć, a do oczu napłynęły jej łzy. W przypływie bezradności opadła na krzesło obok staruszka i ukryła twarz w dłoniach, by się uspokoić. Pan Szczepan przyglądał jej się z niepokojem i współczuciem.

— Ale co ty, Izulka? — zagadnął łagodnie. — Nie denerwuj się tak, dziecino… Trudno, spadło i stłukło się, to już nic z tym nie zrobimy. Przecież nie gniewam się na ciebie, to tylko kieliszek, martwa rzecz… Michaś dał mi go na własność, to mogę z nim robić, co chcę. Sam mogłem go stłuc i co by się stało? No… nic się nie martw, ani nie płacz… to przecie nie powód do płaczu…

Iza oderwała dłonie od twarzy i popatrzyła na niego przez zamglone łzami oczy.

— Przepraszam cię, Szczepciu — wyszeptała ze skruchą. — Nie, nie będę płakać… ale tak mi się przykro zrobiło… Nie chciałam…

Pomimo jej wysiłków po policzku pociekła jej łza. Pan Szczepan przechylił się w jej stronę i z łagodnym uśmiechem pogładził ją po włosach i policzku.

— Ty moja dobra, kochana dziecino — powiedział serdecznie. — Nic się nie martw, takie rzeczy czasem się zdarzają. A dla mnie to tylko jeszcze jeden znak, że… no, nie będę gadał, jak obiecałem, ale sama chyba widzisz, że tak ma być i już. Kieliszek to tylko kieliszek, lubiłem go, ale przecież i tak nie zabrałbym go ze sobą na tamten świat. A że to prezent od Michasia… e tam! — machnął ręką. — On też przecież się nie pogniewa, to dobry, mądry chłopak. Jak on by zresztą miał się na ciebie gniewać? Na ciebie? To już prędzej na mnie by nakrzyczał… Posłuchaj, Izulka… Jakby mnie zapytał, co się stało z tym kieliszkiem, to ja mu powiem, że sam stłukłem, bo…

— Nie — przerwała mu Iza, kręcąc stanowczo głową. — Nie chcę, żebyś mnie krył, ja sama mu to powiem. Stłukłam jak ostatnia niezdara, to przyznam się i przeproszę. Najważniejsze, że ty się na mnie nie gniewasz… A teraz sprzątnę szybko te odłamki, żeby ktoś z nas się nie pokaleczył — dodała, wycierając wierzchem dłoni łzy i podnosząc się z krzesła, by sięgnąć po szczotkę i szufelkę. — Wytrę podłogę i zaraz naleję ci nowe kropelki… w coś innego…


Tego wieczoru Iza szła do pracy ze ściśniętym sercem. W Anabelli panował dziś wielki tłok, praktycznie wszystkie stoliki były zajęte, a rozbawieni goście z niecierpliwością czekali na początek dyskoteki przygotowywanej już przez Antka, który kilka dni wcześniej wrócił do pracy po zwolnieniu lekarskim. Iza natychmiast oceniła, że o pracy papierkowej, od której zazwyczaj zaczynała swoją zmianę, nie mogło być dziś mowy, zwłaszcza że szefa jeszcze nie było; jak zawsze pod jego nieobecność musiała zająć się nadzorem sali, a także pomóc kelnerkom w zbieraniu i realizacji zamówień.

— Szef mówił, że może go nie być nawet do północy — oznajmił jej Antek, do którego zajrzała przy okazji standardowego obchodu po sali. — Załatwia jakieś sprawy z Rogalskim i dzwonił, że mają komplikacje. Póki co zrzucił cały majdan na mnie i na Wikę, oczywiście do czasu, aż ty przyjdziesz. Więc teraz przejmujesz ster.

— Okej — pokiwała głową Iza. — A zostawił dla mnie jakieś konkretniejsze polecenia?

— Nie, nic nie mówił. Tylko tyle, żebyś zajęła się wszystkim, jak przyjdziesz.

— Oczywiście. Dzięki, Antoś. Ja teraz idę pomóc dziewczynom, więc jakby co, to…

— Iza? — zagadnął Chudy, który właśnie podszedł do nich z głębi sali. — Możesz mi skołować którąś z dziewczyn na pół godziny do pomocy?

— Z dziewczyn? — zdziwiła się Iza. — No nie, Łukasz, nie bardzo… Wszystkie są na sali, widzisz, co się dzisiaj dzieje, ja sama też łapię tacę i lecę je wesprzeć. A co ty robisz takiego, że potrzeba ci pomocy? — zaciekawiła się.

— Wbijam gwoździe i montuję żyłkę pod nowy bluszcz w sektorze dla VIP-ów — westchnął Chudy z miną wskazującą na to, że nie jest to jego ulubione zajęcie. — Szef mi kazał, dostałem karniaka… Tylko nie pytaj za co, okej? — zastrzegł z powagą, na co Antek nie wytrzymał i prychnął śmiechem. — Przestań, Antek, co? — zdyscyplinował surowo kolegę i znowu zwrócił się do zdezorientowanej Izy. — Iza, serio, potrzeba mi kogoś na pół godziny do głupiej roboty, tylko gwoździe i młotek podawać, kiedy stoję na drabinie. Nie mam gdzie ich położyć, a tam jest tak ciasno, że jak wyciągam coś z kieszeni, to tracę równowagę. Już dwa razy mało co się nie spierdzieliłem. Muszę wbijać gwoździa, a potem zaczepiać żyłkę, więc co chwila odkładam młotek i muszę łazić w tę i z powrotem po tej drabinie jak jakiś, kurde, szympans… Jakby mi ktoś podawał, to byłoby trzy razy szybciej. Tom teraz nie może, zresztą do tego wystarczy kobieta. Przecież razem z tobą jest was już teraz z pięć czy sześć, co ci szkodzi rzucić mi jedną na ten młotek?

— Poczekaj — zastanowiła się Iza, uznając wyjaśnienie Chudego za przekonujące. — Niech będzie… Zaraz poszukam kogoś i podeślę ci, okej? Tylko daj mi się zastanowić, kogo zdjąć z sali, popatrzę po sektorach, która z dziewczyn jest luźniejsza.

— Dzięki — rzucił Chudy. — Tylko niech przyjdzie szybko, bo chcę to skończyć przed cholerną dyskoteką, potem trzeba będzie pomóc Tomowi…

Po czym, rzuciwszy ostrzegawcze spojrzenie rozbawionemu Antkowi, odwrócił się i z powrotem ruszył w stronę sektora dla VIP-ów, gdzie rzeczywiście od kilku dni miała być zamontowana nowa konstrukcja pod bluszcz, lecz dotąd nikt nie kwapił się do wykonania tego zadania.

— No dobra, lecę skołować mu tę pomoc — powiedziała Iza, zerkając spod oka na Antka. — Powiedz mi tylko, bo umieram z ciekawości… za co dostał karniaka?

— Tylko nic nie mów — zastrzegł Antek, zerkając za oddalającym się Chudym. — Zgubił kluczyki od opla. Szef mało nie spóźnił się przez to do Rogalskiego, a koniecznie musiał jechać oplem, bo miał dla niego jakieś graty w bagażniku. Zapasowe kluczyki ma w domu, więc jakby miał po nie jechać vanem, to w ogóle pół godziny w plecy. No i wściekł się…

— Ale znaleźli w końcu te kluczyki? — zapytała z niepokojem Iza.

— Znaleźli — skinął głową Antek. — Wypadły Chudemu na schodach przy zejściu do kuchni, ta mała Zuzka zauważyła, bystry z niej dzieciak… Tyle że szef już i tak zdążył się wkurzyć, no i Chudy ma dzisiaj przewalone. Chyba nawet nie tyle o same kluczyki poszło, co o breloczek — machnął ręką. — Wiesz, taki szefa ulubiony, nosi go właśnie przy kluczykach od opla. Jakby Chudy mu go zgubił, to już by chyba wisiał za jaja… Ale w sumie wszystko dobrze się skończyło, a szef na Rogalskiego i tak w końcu musiał czekać, bo coś mu tam wypadło.

— Okej, kapuję — odparła Iza, która przez cały ten czas wodziła wzrokiem po sali, zastanawiając się nad tym, którą z koleżanek oddelegować do pomocy Chudemu. — Myślałam, że coś gorszego… Dzięki, Antoś. Jakby coś trzeba było, to szukajcie mnie na sali.

„Jeszcze do dziewczyn do kuchni trzeba by na chwilę zajrzeć” — przypomniała sobie, wchodząc do pokoju kelnerek po swój biały fartuszek. — „Zapytać, czy czegoś nie potrzebują… Mam nadzieję, że zmywarka chodzi bez zarzutu, przy takim obłożeniu na sali jedna awaria i mamy katastrofę…”

Na korytarzu zaplecza wpadła na Klaudię i Olę, które zmierzały w przeciwnych kierunkach — jedna z pustą tacą schodziła z sali, zaś druga ostrożnie niosła wydane w kuchni zamówienia.

— Dziewczyny, jak tam sytuacja? — zagadnęła Iza, przepasując się w locie fartuszkiem. — Wszystkie jesteście mocno zajęte? Potrzebuję jedną osobę na pół godziny do pomocy dla Chudego.

— Nie ma szans — pokręciła głową Ola, która dziś wyglądała na wyjątkowo zmęczoną. — Ledwo wyrabiamy na zakrętach, w sektorze D sześć stolików już prawie piętnaście minut czeka na podejście kelnerki.

— Okej, zostawcie je dla mnie, już tam idę — zapewniła ją szybko Iza. — Zajrzę tylko na sekundę do kuchni… Co za ukrop dzisiaj, już dawno tak nie było!

— Jakby było nas jeszcze ze cztery, to i tak żadna by się nie nudziła — przyznała Klaudia, kierując się z tacą do wyjścia na salę. — Wika też ma przy barze dziki szał, szkoda, że Kamy nie ma, już na tyle się przeszkoliła, że pomogła by jej trochę… A Chudemu niech chłopaki pomagają, Antek skończy swoje, to niech ruszy tyłek.

— Antek teraz nie może — westchnęła Iza. — Dobra, zaraz coś wymyślimy…

W kuchni na szczęście wszystko działało bez zarzutu, Eliza i Dorota uwijały się jak w ukropie, a nowo zatrudniona Zuzia, najmłodsza członkini zespołu i pupilka Izy, podawała talerze, donosiła potrzebne rzeczy i na bieżąco ładowała naczynia do zmywarek oraz wyjmowała z nich te już umyte. Była to młodziutka, zaledwie osiemnastoletnia dziewczyna o ściętych na pazia półdługich blond włosach i zielonych oczach, z małym, zadartym noskiem pokrytym drobnymi piegami i zwiewną figurą podlotka. Skierowana na samym początku przez szefa do pomocy w kuchni, została tam już na dobre i znakomicie sprawdzała się w swej roli, co potwierdzały zadowolone z jej asysty kucharki. Tym bardziej, że jeszcze przez kilka tygodni musiały sobie poradzić we dwie — jako że od marca, po długiej rekonwalescencji, do pracy miała zamiar wrócić pani Wiesia, Iza na polecenie Majka zaprzestała poszukiwania na jej miejsce nowej kucharki, która w tej sytuacji nie była już potrzebna na stałe.

W ciągu kilku tygodni usłużna i zawsze chętna do pomocy przy wszelkich drobnych pracach Zuzia zaskarbiła sobie sympatię nie tylko Elizy i Doroty, ale także całego zespołu, który z jednej strony traktował ją z pobłażaniem, z drugiej zaś doceniał jej cichy, skromny lecz chwilami nieoceniony wkład w pracę ekipy, zwłaszcza w tak trudnych dniach jak dziś. Starsi koledzy polubili ją również za zabawną manierę, z jaką się do nich odnosiła, na każdym kroku okazując im najwyższy szacunek i nie śmiejąc zwracać się do nich inaczej niż proszę pani lub proszę pana. Wyjątkiem był tu szef, do którego, po przeszkoleniu przez Antka, mówiła z respektem panie szefie, co rozśmieszało i rozbrajało wszystkich, łącznie z samym Majkiem.

Szczególny szacunek, graniczący niemal z czołobitnością, Zuzia okazywała Izie, pomna faktu, że to dzięki niej została przyjęta do pracy po koszmarze, jaki przeżyła u Marciniakowej. Ponieważ upłynął już pierwszy miesiąc jej próbnej umowy w Anabelli, Iza zarekomendowała Majkowi przedłużenie jej na kolejne trzy miesiące, sugerując jednoczesne podniesienie wynagrodzenia. Jako ze szef bez chwili wahania podpisał dokumenty, które przygotowała w tej sprawie, od wczoraj młodziutka pracownica była pełnoprawnym członkiem ekipy na normalnych warunkach o pracę, za co jej wdzięczność względem Izy jeszcze bardziej wzrosła. Choć wcześniej pracowała na zmianach popołudniowych, na prośbę Izy chętnie zgodziła się na podjęcie trzy razy w tygodniu zmiany nocnej, kiedy jej pomoc była najbardziej potrzebna ze względu na największe obłożenie sali.

To właśnie na nią padł natchniony wzrok Izy, kiedy tylko weszła do kuchni.

— Dorciu, zabiorę wam na pół godziny Zuzię — oznajmiła kucharce, która niosła na blat do wydawania zamówień wyjęte z piekarnika i ułożone na talerzykach zapiekanki. — Jest mi pilnie potrzebna do pomocy Chudemu. Widzę, że wszystko u was w porządku, więc poradzicie sobie bez niej, co?

Słysząc te słowa, Zuzia natychmiast odłożyła ściereczkę, którą czyściła blat, i stanęła w postawie wyrażającej gotowość do wykonania nowego polecenia.

— Jasne, Iza — pokiwała głową Dorota. — Tylko potem oddajcie nam ją, okej? Zejdą nowe naczynia z sali, trzeba będzie na bieżąco ogarniać zmywarkę.

— Zabieram ją tylko na pół godziny — zapewniła ją Iza, wskazując Zuzi, żeby zdjęła kuchenny fartuch, co dziewczyna wykonała w mgnieniu oka. — Super, Zuza, a teraz lecisz na salę do sektora VIP-ów. Będziesz pomagać Łukaszowi przy wbijaniu gwoździ. Idź tam, zamelduj się, a on już cię poinstruuje, co dokładnie masz robić.

— Tak jest, proszę pani — dygnęła przed nią Zuzia i posłusznie pofrunęła do wyjścia na salę.

— Dobre, kochane dziecko — uśmiechnęła się Dorota, podając zapiekanki Lidii, która właśnie wpadła po nie z tacą. — Gdzie ty taką fajną dziewczyneczkę wyhaczyłaś, Iza?

— Moja tajemnica! — zaśmiała się Iza, biorąc jedną ze stosu świeżo umytych tac i wychodząc za Zuzią z kuchni. — A teraz koniec pogaduszek, lecę pomagać na sali! Lidziu, jak tam sektor D? — dodała, zwracając się do idącej przed nią z zapiekankami koleżanki.

— Wisi — odparła Lidia, kiedy obie wyszły już z zaplecza. — Ja kończę jeszcze na B, a dziewczyny są po drugiej stronie.

— To ja go już ogarnę! — oznajmiła Iza, w przelocie zerkając w stronę gęsto okupowanego przez klientów baru, za którym uwijała się Wiktoria.

„Wika też ma niezły kocioł” — pomyślała, pośpiesznym krokiem przemierzając zatłoczoną salę. — „Od jutra chyba trzeba będzie postawić jej Kamę do stałej pomocy, dobrze, że zdążyła się przeszkolić. Kurczę, przydałaby się nam jeszcze jedna etatowa kelnerka, a najlepiej dwie. Jutro chyba trzeba będzie wywiesić ogłoszenie… A swoją drogą studenci to też ciekawy naród, przecież mają teraz sesję, a zamiast się uczyć, włóczą się po nocnych klubach i chleją piwsko. Dla nas to dobrze, bo mamy utarg, ale dzisiaj mimo wszystko mogłoby ich być tak z jedną trzecią mniej…”

Obsługa zamówień, które sypały się jak z rękawa, zajęła jej uwagę na kolejne dwa kwadranse, po których zaczęła się dyskoteka. Ponieważ większość gości tłumnie rzuciła się w stronę parkietu, liczba zamówień przy stolikach radykalnie spadła i kelnerki mogły złapać odrobinę oddechu. Przy barze jednak nadal panował ścisk, w związku z czym Iza oddelegowała tam do pomocy Lidię, która, choć nie miała barmańskiego przeszkolenia, mogła przynajmniej podawać Wiktorii kufle lub donosić składniki do drinków.

Kiedy przystanęła przy barze, by sprawdzić, jak Lidia sprawdza się w swej improwizowanej roli, z głębi sali podeszła do niej Zuzia.

— Proszę pani, ja mogę już wracać do kuchni — oznajmiła jej skwapliwie. — Pan Łukasz skończył już i nie potrzebuje więcej pomocy.

— Okej — uśmiechnęła się Iza, kładąc jej dłoń na ramieniu. — Dobra robota. Wracaj do kuchni i zabieraj się za ładowanie zmywarki, widziałam, że dziewczyny nazbierały już dla ciebie całą górę brudnych garów.

— Tak jest! — odmeldowała się Zuzia i biegiem ruszyła na zaplecze.

— Dwie duże kawy z mlekiem! — rzucił do Wiktorii jakiś klient stojący tuż obok Izy.

Ta, widząc, że zajęta obsługą innych osób Wika nie usłyszała tego zamówienia, odruchowo sięgnęła po dwie duże filiżanki i podstawiła je pod ekspres z kawą.

— Wika, ja teraz stanę na ekspres — oznajmiła Wiktorii, widząc jej zdziwione spojrzenie. –Ogarniemy to we trzy, a jak się przerzedzi, to wrócę z Lidzią na salę. Sama sobie z takim kotłem nie poradzisz, a teraz Antek odpalił disco, więc…

— Przepraszam, jest Majk? — przerwała jej mocno umalowana dziewczyna ubrana w obcisłą czarną sukienkę.

Iza i Wiktoria wymieniły znaczące spojrzenia, natychmiast rozpoznając w niej jedną z dziewczyn do towarzystwa szefa, o imieniu Weronika zdrabnianym zwykle jako Wercia.

— Nie ma — rzuciła spokojnie Wiktoria. — I nie wiadomo, czy dzisiaj jeszcze będzie, może dopiero jutro. Coś przekazać?

Dziewczyna skrzywiła się z niezadowoleniem i pokiwała głową.

— Tak… zaraz — odparła, wskazując na rzucony przez Lidię na blat bloczek do zamówień wraz z długopisem. — Mogę to pożyczyć na moment?

— Jasne — skinęła głową Iza, wyjmując spod ekspresu napełnione już kawą filiżanki i stawiając je przed klientem. — Proszę, dwanaście pięćdziesiąt.

Przyjęła pieniądze od klienta, wstukała na kasie dane do rachunku i podała mu wydruk, po czym zajęła się kolejnym zamówieniem, kątem oka obserwując Wercię zajętą pisaniem czegoś na niewielkiej karteczce. Szło jej to opornie, gdyż co chwila przeszkadzali jej tłoczący się przy barze klienci, którzy mimochodem poszturchiwali ją w łokieć, na co ona podnosiła głowę i robiła oburzoną minę, jednak po chwili bez słowa, jakby z namysłem kontynuowała pisanie.

— Dobra, skończyłam — rzuciła po kilku minutach, podając Wiktorii złożoną na czworo karteczkę. — Przekażcie mu to, jak przyjdzie. Tylko nie czytajcie, bo to korespondencja prywatna! — zastrzegła.

— Jasne — mruknęła Wiktoria, nieznacznie wzruszając ramionami. — Przekażę mu.

Wzięła karteczkę z rąk dziewczyny i obojętnym gestem wrzuciła ją do szuflady, w której trzymała dokumenty i różne potrzebne drobiazgi, po czym natychmiast wróciła do obsługi przekrzykujących się klientów. Iza, nalewająca teraz piwo z dystrybutora do czterech zamówionych kufli, znów ukradkiem zerknęła na Wercię, która, odmruknąwszy krótkie dzięki, odwróciła i odeszła od baru.

„Dawno już ich tu nie widziałam” — pomyślała, usiłując wygrzebać z dna pamięci podobne sytuacje z ostatnich tygodni. — „Poza tamtą Anią, to praktycznie ani jednej od paru miesięcy… Ale, jak widać, kontakty kwitną po staremu…”

Myśl ta sprawiła, że na dnie serca poczuła lekkie ukłucie, podobne do tego, które czuła już raz, w dzień aresztowania Kacpra, kiedy o Majka pytała owa piękna Ania. Wtedy Iza powiązała to z myślą o Sylwii, dziewczynie Michała, i o tym, że ona sama nie dorastała takim rasowym pięknościom do pięt. Wercia nie była może aż tak ładna jak tamta, a jednak ukłucie było to samo… dziwne, nieprzyjemne… Czy zresztą na pewno wynikało z kompleksu niższości? Wszak na co dzień widywała mnóstwo pięknych dziewczyn i nigdy nie myślała o tym, żeby się do nich porównywać…

Machnęła ręką i odgoniła tę ledwie w połowie uchwyconą refleksję, uznając, że nie wolno jej się teraz rozkojarzyć, by nie ryzykować jakiejś niefortunnej wpadki. Na szczęście po kolejnym kwadransie intensywnej pracy w zgodnym trio udało im się rozładować zator przy barze na tyle, że z Wiktoria znów mogła zostać na posterunku sama, Lidia wróciła do obsługi stolików na sali, zaś Iza ruszyła w standardowy obchód po lokalu. Ponieważ dyskoteka trwała w najlepsze, muzyka huczała z głośników, a tłumy szalały na parkiecie, można było w miarę spokojnie pozbierać brudne naczynia ze stolików i przygotować się do kolejnego szczytu zamówień, jaki zazwyczaj przypadał na kilkunastominutową przerwę w muzyce, tradycyjnie planowaną przez Antka na godzinę dwudziestą drugą.

Dopiero po dwudziestej trzeciej do lokalu dotarł zmęczony, ale za to tryskający dobrym humorem szef.

— Jak tam, dziewczyny, wszystko gra? — zapytał, zatrzymując się przy barze, gdzie Iza z Wiktorią zbierały na dwie duże tace brudne filiżanki i kufle, by przekazać je Zuzi.

— Tak, szefie — odparła Iza. — O dwudziestej mieliśmy tutaj dziki rollercoaster, ale teraz już na szczęście trochę się rozluźniło. Chociaż pewnie jeszcze będzie druga fala. Z Rogalskim wszystko w porządku? — dodała, zerkając na niego pytająco. — Antek mówił, że jakieś kłopoty były…

— Niewielkie — machnął ręką Majk, opierając się ramieniem o filar baru. — Spóźnił się ponad pół godziny, frajer, czekałem na niego jak parasol w kącie, ale co zrobić, każdy ma teraz przewalone. Za to sprawy z umową załatwiliśmy pozytywnie, potem pokażę ci papiery… Proszę — uprzejmym gestem podał jakiejś młodej klientce stojącą obok niego cukiernicę, do której ta nie mogła sięgnąć. — Wika, daj jakąś świeżą łyżeczkę, co?

— Dziękuję — uśmiechnęła się do niego klientka, ładna blondynka mniej więcej w wieku Izy, która wraz z koleżanką zajmowała właśnie miejsce na wysokich stołkach przy barze.

Majk odwzajemnił jej uśmiech i skinął głową.

— A Chudy skończył zadanie? — przypomniał sobie, ruchem podbródka wskazując w stronę sektora dla VIP-ów. — Kazałem mu zrobić konstrukcję pod bluszcz.

— Skończył, już dawno — zapewniła go Iza, zbierając z blatu dwa kolejne pozostawione tam puste kufle i dokładając je do tacy. — Zuzia trochę mu pomogła i uporali się z tym w niecałą godzinę.

— Zuzia? — Majk spojrzał na nią zdziwiony, a w jego twarz przybrała surowy wyraz. — Chcesz powiedzieć, że kazał małej zasuwać przy robocie, którą miał wykonać osobiście?

— Nie, skąd znowu! — sprostowała uspokajająco Iza. — Wszystko zrobił sam, Zuzia tylko trzymała mu młotek i podawała gwoździe. Sama ją tam oddelegowałam do pomocy.

— A, to co innego — skinął głową Majk. — Bo już myślałem, że frajer jaja sobie ze mnie robi… Nie ładujcie tyle tego szkła naraz, dziewczyny — dodał, krytycznym wzrokiem wskazując na górę kufli i filiżanek spiętrzoną na tacy. — Przecież Zuzka ma to nosić, nie? Wy może macie wprawę, ale ta mała zaraz gdzieś z tym wyrżnie i będzie katastrofa.

Iza zadrżała, szarpnięta wyrzutami sumienia, gdyż wzmianka o szkle natychmiast przywołała jej na pamięć stłuczony kieliszek pana Szczepana.

— Okej — zgodziła się Wiktoria, podstawiając trzecią tacę i wskazując ją Izie. — Iza, poprzestawiaj parę rzeczy tutaj, co? Ja mam klientów…

Iza posłusznie zabrała się za przestawianie naczyń z przeładowanej tacy na pustą. Majk oderwał ramię od filara, wszedł za bar i spontanicznie dołączył do pomocy.

— Zostaw — zaprotestowała cicho Iza, podnosząc na niego oczy, gdyż stali teraz ramię przy ramieniu. — Idź odpocząć, miałeś ciężki dzień… My już wszystko ogarniemy.

— Nie przyszedłem tu odpoczywać — odparł Majk, spokojnym gestem przejmując od Wiktorii kolejne puste kufle i ustawiając je na tacy. — Chociaż fakt, że jestem totalnie skamany i czuję się jak sflaczały balonik. Bateria wyładowana prawie do zera. Jest tylko jeden niezawodny sposób na szybką reaktywację — mrugnął do niej porozumiewawczo. — Ale żeby podłączyć się do kontaktu, musiałbym mieć do niego dostęp… A tutaj się nie da.

Iza uśmiechnęła się blado na tę aluzję o doładowaniu baterii, która dziś nie sprawiła jej przyjemności, wiązała się bowiem z wizją rozmowy sam na sam. Rozmowy, w której będzie musiała przyznać się do swojej niefortunnej wpadki ze stłuczonym kieliszkiem… Ze smutkiem zastanawiała się, jak dużą przykrość zrobi Majkowi informacją o tym, że zniszczyła dziś jego cenną pamiątkę sentymentalną. A może w ogóle nie powinna o tym wspominać, żeby nie psuć mu humoru po tak ciężkim dniu?

„Jednak nie, muszę załatwić to dzisiaj” — pomyślała z żalem. — „Obiecałam Szczepciowi, że przyznam się sama i lepiej mieć to z głowy od razu. Choć dobijać go jeszcze dzisiaj taką wiadomością…”

Majk raz i drugi zerknął spod oka na jej zamyśloną, jakby przygaszoną twarz i sam spoważniał, mechanicznymi gestami ustawiając na tacy kufle i szklanki.

— Cześć, Majk! — rzucił jakiś student, odstawiając kolejne kufle na blat. — Ile będzie trwała ta przerwa? Weź rusz tego swojego didżeja, żeby puścił muzę, co?

— Cześć — skinął głową Majk, przyglądając mu się z uwagą, jakby usiłował wygrzebać z pamięci jego imię. — Chwila cierpliwości. Przerwa techniczna jest co godzinę, zaraz znowu będzie disco. Spokojnie, gramy aż do pierwszej.

— Olu, zawołaj tu Zuzkę, okej? — zagadnęła tymczasem Iza do schodzącej z sali i zmierzającej na zaplecze koleżanki. — Trzeba zabrać te naczynia do mycia, mamy już trzy pełne tace.

— Jasne — skinęła głową Ola, na której bladej twarzy odbijało się ogromne zmęczenie. — Zaraz ci ją przyślę.

— Dobra, to ja w takim razie skoczę na chwilę do Antka — mruknął Majk, wycofując się zza baru i po raz kolejny badawczo zerkając na Izę. — Do pierwszej to tu chyba chwili spokoju nie będzie… Sam też zaraz stanę z wami do roboty, tylko najpierw zerknę do chłopaków.

— Aha, szefie! — zatrzymała go Wiktoria, coś sobie przypomniawszy. — Mam tu coś dla szefa.

Sięgnęła do szuflady, z której wyjęła bilecik od Werci, i wręczyła mu go ponad blatem baru. Majk odruchowo wziął do ręki złożoną na cztery karteczkę i podniósł w górę brwi.

— Co to jest? — zapytał zdziwiony.

— Liścik od tej czarnej Weroniki — wyjaśniła mu półgłosem Wiktoria, przechylając się nad barem w jego stronę, żeby klienci nie usłyszeli, co mówi. — Była tu przed dziesiątą, szukała szefa i w końcu zostawiła to… Korespondencja ściśle prywatna — dodała z lekkim uśmiechem. — Tajne łamane przez poufne.

Majk znieruchomiał z bilecikiem w palcach, znów dyskretnie zerknął na Izę i na jego twarzy odmalowała się mieszanina niezadowolenia i zmieszania. Szybko jednak wyraz ten rozmył się i ustąpił pola jego zwyczajnej, neutralnej i beztroskiej minie.

— Aha — odparł obojętnym tonem, zgniatając w dłoni wciąż złożoną, nieprzeczytaną karteczkę i zamieniając ją w niewielką kulkę, którą celnym pstryknięciem palców posłał do stojącego w kącie za barem kosza na śmieci. — Coś jeszcze?

Wiktoria spojrzała na niego zaskoczona, ale nie odważyła się skomentować tego gestu i tylko pokręciła przecząco głową.

— Dobra, to idę zrobić nalot Antkowi i Chudemu — oznajmił spokojnie Majk, nie patrząc już na Izę, która ostrożnie przestawiała na róg blatu jedną z wypełnionych po brzegi tac. — Frajer ma mi się rozliczyć z tej konstrukcji pod bluszcz.

Mówiąc to, odwrócił się i odszedł w głąb sali, zaczepiony po drodze przez grupkę rozbawionych gości, z którymi zatrzymał się na krótką pogawędkę. W tym samym momencie do baru podbiegła Zuzia.

— Już jestem, proszę pani — dygnęła grzecznie przez Izą, na co ta wymieniła z Wiktorią rozbawione uśmiechy. — Mam zabrać te naczynia?

— Tak, Zuza — skinęła głową. — Bierz jedną tacę, ja wezmę drugą i zaniesiemy to do kuchni, pomogę ci. Potem wrócisz jeszcze po tę trzecią, dobrze?

— Tak jest, proszę pani.

Pomógłszy Zuzi odnieść naczynia do kuchni, gdzie sytuacja wydawała się być w pełni pod kontrolą, Iza wróciła na salę, by wesprzeć koleżanki w obsłudze zamówień. Jednak nie minęło nawet kilka minut, kiedy znów pojawił się problem do rozwiązania, gdyż jej uwagę po raz drugi przyciągnęła widmowa twarz Oli, na którą natknęła się w połowie sali.

— Olciu, co ci jest? — zapytała z troską, obejmując ramieniem słaniającą się na nogach koleżankę. — Źle się czujesz?

— Jakoś nie za dobrze — przyznała blado Ola. — Głowa pobolewa mnie już od rana, a teraz mam takie okropne mroczki przed oczami… jakoś daję radę, ale jest coraz gorzej…

— Dobra, daj mi to — odparła szybko Iza, stanowczym gestem przejmując od niej tacę, na której leżała notatka z zamówieniem. — Ja cię zastąpię, a ty biegnij do szatni, usiądź sobie i odpocznij trochę, a najlepiej idź już do domu i pakuj się do łóżka. Jeśli dasz radę oczywiście — dodała, zerkając na jej coraz bledszą i jakby nieobecną twarz. — Wiesz co, poczekaj na razie w szatni, zajrzę tam zaraz do ciebie… Z którego stolika przyjmowałaś zamówienie?

— C jedenaście — odparła Ola, posłusznie kierując się na zaplecze. — Dzięki, Iza.

Po kwadransie, jaki zajęło jej obsłużenie stolików z sektora C, na którym pracowała dziś Ola, Iza zajrzała do dyżurki kelnerek, gdzie w fotelu pod oknem siedziała nadal blada i wyraźnie osłabiona koleżanka. Na pełne niepokoju pytania Izy pokręciła głową i uśmiechnęła się bledziutko.

— Nie, Iza, to nie żadna choroba — zapewniła ją smutno. — Zwykłe przemęczenie… No dobra, powiem ci, o co chodzi, żebyś się o mnie nie martwiła. Pokłóciłam się wczoraj z Kubą, wiesz, z moim facetem… przez to całą noc nie spałam… no i teraz skosiło mnie, chociaż miałam nadzieję, że jakoś pociągnę do końca zmiany…

— Rozumiem — pokiwała głową Iza, ze współczuciem gładząc ją po ramieniu. — Faktycznie, skoro już od doby nie zmrużyłaś oka, to łatwo się wykończyć, zwłaszcza w takim kotle jak dzisiaj. Widzisz? To tak zawsze jest. Jak na złość, taka szalona dniówka trafia się akurat w ten jeden dzień, kiedy jest się najbardziej wykończonym i ze zrytą psychą.

— Żebyś wiedziała — przyznała ponuro Ola, przesuwając dłonią po czole i sięgając po torebkę, którą położyła sobie obok fotela. — To jakieś przekleństwo. Ale trudno, tak to jest… Ja teraz marzę tylko o tym, żeby położyć się do łóżka, a co do reszty, nawet co do Kuby, to… już mi wszystko jedno. Zaraz chyba zamówię taryfę, bo nie wiem, jak dojdę na przystanek, nogi mi się trzęsą…

Wyciągnęła telefon z torebki i z westchnieniem uaktywniła wyświetlacz.

— Poczekaj, Oleńko — zatrzymała ją łagodnym gestem Iza. — Lepiej będzie, jak ktoś podwiezie cię samochodem i podprowadzi pod same drzwi. Zapytam Chudego, może da radę wyrwać się na pół godziny, już trochę się przerzedziło, a ja, powiem szczerze, boję się puszczać cię po nocy do domu w takim stanie.

Z zafrasowaną miną wyszła z zaplecza i udała się na poszukiwanie Chudego, wiedząc, że Antek, który również ewentualnie mógłby tu pomóc, aż do pierwszej był implikowany w obsługę dyskoteki. Niestety nigdzie nie było widać charakterystycznej, wysokiej i szczupłej sylwetki Chudego, na swoim stanowisku stał tylko Tom, zajęty rozmową z Darią i jej koleżanką, lecz jednocześnie czujnym okiem pilnujący porządku na sali. Towarzyszył mu nowo zatrudniony Tymek, młody dostawca o niemal tak samo solidnej posturze, który już od dawna pracował dorywczo w Anabelli i którego Majk od połowy stycznia przyjął na stałą umowę o pracę. Ponieważ na polecenie szefa Tymek trafił pod skrzydła Toma, który miał na bieżąco przyuczać go do pracy ochroniarza, ekipa kojarzyła ich już ze sobą pod wspólną ksywką Tym i Tom, gdyż fonetyczna zbieżność ich imion budziła uzasadnione rozbawienie kolegów.

— Chłopaki, nie widzieliście Chudego? — zapytała Iza, podchodząc do nich i uśmiechając się do Darii. — Cześć, Daria, miło cię widzieć. Zostajesz dzisiaj do końca?

— Cześć — odpowiedziała z uśmiechem Daria, przytulając policzek do umięśnionego ramienia Toma. — Tak, poczekam na mojego gorylka aż do zamknięcia.

Iza, Tymek i koleżanka Darii parsknęli śmiechem, zerkając na Toma, do którego to pieszczotliwe przezwisko w istocie pasowało jak ulał.

— Wyszedł na zewnątrz — odpowiedział Izie na pierwsze pytanie Tymek. — Poszli z szefem we dwóch do składziku, Chudy rano miał tam odnieść jakieś deski i szef chyba go rozlicza… O, zresztą już są! — dodał, wskazując na wchodzących właśnie przez główne drzwi Chudego i Majka.

Ten ostatni, dostrzegłszy Izę, natychmiast skręcił w ich stronę, dając Chudemu znak ręką, żeby poszedł za nim. Na widok idącego ku nim szefa lokalu spłoszona Daria chwyciła swą koleżankę za rękę i obie czym prędzej czmychnęły do swojego stolika, zapewne w obawie przed posądzeniem, że przeszkadzają ochroniarzom w pracy. Majk zerknął przelotnie na Izę i z poważną miną zwrócił się do Toma i Tymka.

— Jest robota, chłopaki — oznajmił im, wskazując ręką na Chudego, który z niezbyt wyraźną miną stanął za jego plecami. — Trzeba będzie wynieść na śmietnik parę gratów ze składziku i zrobić trochę miejsca, na jutro rano potrzebuję dwa metry wolnej podłogi. Chudy dostał instrukcje, wytłumaczy wam, o co chodzi, i postarajcie się z tym uporać jak najszybciej.

— Tak jest, szefie — odparł Tymek, a Tom pokiwał głową na znak przyjęcia zlecenia.

— No to już, śmigacie! — rzucił surowo Majk, po czym zerknął na Izę, która przysłuchiwała im się rosnącym zaniepokojeniem. — Co jest, Iza, coś nie tak? — dodał podejrzliwie.

— Nie — pokręciła głową, podnosząc na niego niepewne spojrzenie. — Tylko właśnie szukałam Łukasza, żeby zapytać go, czy nie mógłby odwieźć Oli… Słabo się czuje, przyszła do pracy niewyspana i teraz już wymiękła po tym maratonie. To nic groźnego, tylko przemęczenie — zaznaczyła uspokajająco. — W każdym razie pomyślałam, że lepiej by było, gdyby ktoś podrzucił ją do domu… Ale skoro Łukasz jest potrzebny…

Majk wpatrywał się przez chwilę we wzniesione na niego oczy dziewczyny i przez jego twarz przebiegł delikatny promyczek światła. Skinął lekko głową i spojrzał stanowczo na Chudego.

— Słyszałeś, Chudy? Masz zadanie specjalne od szefowej — rzucił rozkazująco, sięgając do kieszeni i wyciągając z niej kluczyki samochodowe, które wręczył mu do ręki. — Bierzesz opla… tylko znowu nie zgub kluczyków, okej?… i jedziesz z Olą na chatę, odstawiasz ją pod same drzwi mieszkania i wracasz tu piorunem do pomocy. Chłopaki poczekają z robotą, nie ominie cię noszenie gratów — dodał, celując w niego palcem wskazującym w ostrzegawczym geście. — Ale najpierw masz wykonać polecenie Izy.

Chudy bez słowa wziął kluczyki i pokiwał głową.

— Dziękuję — uśmiechnęła się Iza najpierw do Majka, a potem do Chudego. — Chodź, Łukasz, powiem Oli, żeby się zbierała, i jedźcie od razu. To zresztą nie jest z mojej strony żadne polecenie, tylko prośba — dodała ciszej, kiedy szli już we dwoje przez salę w stronę zaplecza. — Szef trochę za bardzo radykalizuje. Zdaje się, że dzisiaj mocno mu podpadłeś, co?

— A, daj spokój, Iza — machnął ręką Chudy. — Znowu ma jakieś humorki i odpały, żyć nie daje. Dzisiaj Antek się wyłgał, a padło na mnie, miałem pecha… ale trudno, przeżyję. Nawet chętnie przejadę się z Olą, trochę się przewietrzę…

Po wyekspediowaniu Chudego z Olą do domu Iza musiała przejąć na siebie obsługę całego sektora C, a następnie znowu wrócić do baru, by pomóc zmęczonej Wiktorii rozładować kolejny korek, gdyż klienci, dla których nie wystarczyło stolików, wciąż masowo zamawiali u niej alkohol i napoje. Dopiero po pierwszej w nocy, kiedy Antek zakończył dyskotekę, ostatnia fala tłumu wreszcie przerzedziła się na dobre, opuszczając lokal wśród donośnych śmiechów i okrzyków, co pozwoliło kelnerkom stopniowo sprzątać opuszczane stoliki.

— Iza, tak dalej być nie może — pokręciła głową Gosia, kiedy we trzy z Klaudią znosiły do kuchni brudne naczynia i przekazywały je na ręce kucharek oraz uwijającej się jak pszczółka Zuzi. — Potrzebne nam są jeszcze ze dwie kelnerki, a jedna to na pewno. Chłopaki mają teraz do pomocy Tymka, a u nas już się dziury kadrowe porobiły, najpierw Basia odeszła, potem Karola… Jeśli takie dniówki jak dzisiejsza będą się powtarzać, to po prostu nie wyrobimy na zakrętach.

— Tak, wiem, Gosiu — westchnęła Iza. — Pogadam z szefem i poszukamy kogoś do uzupełnienia za Karolcię. Myślałam o tym już wcześniej, ale na razie zatrudniliśmy Zuzkę, a my na sali póki co dawałyśmy sobie radę, sądziłam, że to wystarczy… Jak widać, myliłam się.

— Popularność klubu rośnie — zauważyła Klaudia. — Ale dzisiaj to już jest po prostu szczyt wszystkiego. No co? Cieszmy się, dziewczyny! — dodała wesoło. — Pracujemy w prosperującej firmie, mamy markę i renomę! Tylko czasem czacha dymi i nogi odpadają…

— Dobra, disco skończone! — zameldował Antek, który doszedł właśnie do nich z głębi sali. — Teraz lecę pomóc chłopakom poprzestawiać stoliki, tylko, please, dziewczyny, dajcie mi na szybko coś do picia, wyschłem jak Sahara…

Prace związane z pobieżnym porządkowaniem zaśmieconej sali zakończyły się dopiero pół godziny po zamknięciu lokalu i wyczerpana ekipa zaczęła zbierać się do wyjścia, resztę sprzątania pozostawiając na rano pracownikom zewnętrznej firmy. Majk, który po zakończonej dyskotece wraz z Antkiem pomagał ochroniarzom w ustawianiu na parkiecie stolików pod kolejną dniówkę restauracyjną, wpadł na zaplecze, długimi łykami pociągając w locie wodę z półtoralitrowej butelki.

— Okej, panie i panowie, fajrant! — ogłosił donośnie. — Ratuj się, kto może, spadamy na chatę! Antek, leć zamknij główne wejście, co? — zwrócił się do chłopaka, który skinął głową i zgarnąwszy z jego ręki klucze, wyszedł z powrotem na salę. — Wyjdziemy wszyscy tyłem, tylko pogaście wszędzie światła… Iza? — zaczepił Izę, która odwiązała sobie właśnie z bioder fartuszek i zmierzała do pokoju kelnerek, aby go odłożyć. — Mam do ciebie dwa słowa. W sprawie Rogalskiego… i nie tylko.

Iza, która spodziewała się tego rodzaju zaproszenia do rozmowy, pokiwała smętnie głową i poszła za nim do gabinetu, do którego od początku swojej zmiany nie zdążyła jeszcze zajrzeć nawet na minutę. Była już potwornie zmęczona, jednak ponieważ zajęcia na uczelni zakończyły się już w związku z sesją egzaminacyjną, rano mogła pospać do dziewiątej, tym bardziej że dopiero na dziesiątą byli umówieni z panem Stanisławem na wizytę w areszcie u Kacpra.

Zresztą to nie zmęczenie, a konieczność przyznania się Majkowi do stłuczenia kieliszka pana Szczepana, niepokoiła ją i zniechęcała do tej rozmowy. Choć sprawa z pozoru była błaha i dla dorosłych ludzi nie powinna stanowić większego problemu, cały bagaż emocji, jaki wiązał się z tym drobnym przedmiotem, nadawał jej wyjątkowej rangi. Intuicja podpowiadała jej, że ów niby nieistotny epizod, który w każdym innym przypadku łatwo byłoby jej zignorować, miał większą wagę, niż ktokolwiek niewtajemniczony mógłby podejrzewać.

Po wejściu do gabinetu natychmiast spojrzała na biurko, gdzie leżała biała teczka z dokumentami, które Majk załatwiał dzisiaj z Rogalskim.

— Mam to przejrzeć? — zapytała rzeczowo, sięgając po teczkę.

Majk zamknął za sobą drzwi, podszedł do niej, w milczeniu wyjął jej z rąk dokumenty i odłożył je z powrotem na blat. Iza spojrzała na niego zdezorientowana.

— Okej, a teraz mów — zażądał, patrząc na nią poważnym, badawczym wzrokiem. — W czym ci podpadłem?

Iza znieruchomiała, szeroko otwierając oczy.

— Podpadłeś? — szepnęła zdumiona. — Jak to podpadłeś? Ty? Ależ nie, gdzież… skąd ci to przyszło do głowy?

— Przecież widzę, że coś nie gra — odparł stanowczo Majk. — Wyczuwam to jak rentgen albo jak wariograf. Nie udawaj, Iza, znam cię jak samego siebie. O co chodzi?

Iza odwróciła oczy, zmieszana tym niezręcznym nieporozumieniem, a jednocześnie pełna podziwu dla jego przenikliwości. W istocie jakimś szóstym zmysłem musiał wyczuć stan jej ducha, choć sposób, w jaki go zinterpretował, bynajmniej nie ułatwiał jej zadania.

— Przyjechałem tu po zawaliście ciężkiej dniówce z tylko jedną myślą — ciągnął tym samym poważnym tonem Majk, nie odrywając oczu od jej twarzy. — Z myślą o doładowaniu baterii elfikową energią i o paru minutach terapii… A nawet nie, nie terapii — poprawił się szybko. — Do diabła z terapią… Chciałem po prostu porozmawiać z tobą, obojętnie o czym. Albo pomilczeć. Wszystko jedno, Iza. Chciałem… — zawahał się i urwał, po czym nerwowym gestem przejechał sobie dłonią po włosach. — Ale widzę, że mam u ciebie jakiegoś minusa. Mów, o co chodzi — dokończył stanowczo. — Co zrobiłem złego?

Iza pokręciła głową, zdruzgotana takim postawieniem sprawy.

— Nic — zapewniła go szybko. — Nic, Majk, wręcz przeciwnie… to ja zrobiłam coś złego.

Przy ostatnich słowach przymknęła na chwilę oczy, jakby rzucała się w przepaść. Przez twarz Majka przebiegł wyraz zdziwienia i niepokoju.

— To znaczy? — zapytał podejrzliwie.

— To znaczy, że okropnie nabroiłam — westchnęła, uznając, że nie ma sensu dłużej krążyć wokół tematu jak ćma wokół świecy. — Byłam dzisiaj rano u Szczepcia i… zrobiłam coś, za co pewnie będziesz miał do mnie żal, nawet jeśli tego po sobie nie pokażesz.

— Ja? — szepnął zdumiony Majk

— Tak, ty — skinęła głową, po czym podniosła na niego wzrok i patrząc mu prosto w oczy, wyznała swoją winę: — Wybacz mi, Majk. Niechcący stłukłam twój sentymentalny kieliszek. Ten, który podarowałeś Szczepciowi. Przepraszam.

Czy w głębi duszy liczyła na to, że wbrew jej przeczuciom Majk zbagatelizuje to wyznanie? Czy miała nadzieję, że roześmieje się z tego i machnie ręką, nawet jeśli miałaby to być udawana reakcja? Chyba tak, chyba tego właśnie po cichu oczekiwała, mimo wszystko… Lecz tak się nie stało. Majk drgnął gwałtownie na jej słowa i cofnął się o krok, a twarz mu pobladła. Była to reakcja, której Iza spodziewała się, owszem… właśnie takiej się obawiała… a jednak kiedy to stało się faktem, serce ścisnęło jej się aż do bólu, a wyrzuty sumienia szarpnęły nią ze zdwojoną mocą.

— Stłukłaś go? — powtórzył szeptem Majk, patrząc na nią jakby z niedowierzaniem. — Ty?

Iza ze skruchą pokiwała głową, czując, że gardło zaczyna jej się niebezpiecznie ściskać, a do oczu napływają niechciane łzy. Nie, nie powinna teraz beczeć i robić z siebie ofiary, wszak to nie ona była poszkodowana w tej całej akcji… A jednak z trudem panowała nad tymi niefortunnymi łzami, które same pchały jej się do oczu i których opanowanie wymagało powstrzymania się od mówienia.

Majk nie patrzył już na nią, lecz odwrócił się w stronę ściany z klaserami i po raz drugi na wpół bezwiednie przeciągnął dłonią po włosach. Utkwiwszy wzrok w jednym punkcie, stał nieruchomo, a jego twarz przybrała teraz trudny do opisania wyraz łączący w sobie oszołomienie, niedowierzanie i głębokie poruszenie. Przez kilka długich chwil, które mogły być sekundami czy też minutami, lecz zdruzgotanej Izie wydawały się wiecznością, w gabinecie panowała idealna cisza. Majk nadal stał bez ruchu, zapatrzony przed siebie w półkę z klaserami, lecz jego szare oczy rozświetlały się stopniowo coraz jaśniejszym blaskiem, a wyraz jego twarzy również zmieniał się powoli, płynnie przechodząc ze zdumienia i niedowierzania w coś, co można by nazwać olśnieniem połączonym z nutką tkliwości.

Iza jednak nie widziała tej niezwykłej przemiany, sama bowiem przegrywała właśnie walkę z naporem niemożliwych do pohamowania łez, które najpierw oślepiły ją, a następnie powolutku spłynęły po policzkach, nie tylko nie przynosząc ulgi, ale wręcz wpędzając ją w jeszcze większe poczucie winy.

„Nie rób cyrków, idiotko!” — myślała z wyrzutem pod adresem samej siebie. — „To wszystko twoja wina… trzeba było uważać. Ale dobrze ci tak, masz za swoje! Całe szczęście, że uczciwie wzięłaś to na siebie, przynajmniej to ty oberwiesz za to po sprawiedliwości, a nie biedny Szczepcio, który chciał cię niepotrzebnie chronić… No już, spokój, nie rycz, głupia… To w tej sytuacji jest aż nie na miejscu!”

Myśl ta jednak nie tylko nie pomogła jej, a wręcz przyniosła odwrotny skutek. Próbując ukryć swe niepożądane łzy, powoli, by nie zwracać na siebie uwagi wciąż nieruchomo stojącego Majka, odwróciła się do niego plecami i ostrożnie sięgnęła do kieszeni po chusteczkę. Kiedy jednak podniosła ją, by dyskretnie obetrzeć sobie oczy, z jej piersi wyrwało się niekontrolowane, cichutkie chlipnięcie, które natychmiast zaalarmowało Majka. Gwałtownie wybudzony ze swojego transu, spojrzał na nią z zaskoczeniem, po czym jak oparzony skoczył w jej stronę, chwycił za ramię i odwrócił ku sobie, zaglądając jej w twarz.

— Iza? Ty płaczesz? — zapytał zdumiony, odruchowo ogarniając ją ramionami. — No co ty, elfiku… nie wygłupiaj się!

Zła na samą siebie za tę niepotrzebną scenę, Iza pozwoliła mu się przytulić, z całych sił próbując opanować kolejną falę łez, które jednak nie dały się wepchnąć z powrotem i popłynęły samowolnie, mocząc mu koszulę na piersiach, tak samo jak kiedyś, ponad pół roku temu, kiedy po traumie z Michałem i Sylwią płakała w jego ramionach w magazynku. Tyle że wtedy miała ważny powód do płaczu, dziś zaś tylko robiła z siebie idiotkę…

— Iza, Izulka, no co ty wyprawiasz? — szeptał bezradnie Majk, tuląc ją do siebie i gładząc po włosach. — Nie płacz, proszę… Powiedz, co się stało? Chyba nie chodzi ci o ten kretyński kieliszek? Przecież ja nie przez to… elfiku kochany… chyba nie pomyślałaś, że gniewam się na ciebie o taką bzdurę? To bardzo dobrze, że go stłukłaś, tak właśnie ma być… Izulka…

— Przepraszam — wyszeptała przez łzy, starając się opanować. — Przepraszam, Majk…

— Za co mnie przepraszasz? — zapytał łagodnie, gładząc ją obiema dłońmi po włosach i policzkach. — No powiedz… za co? Za ten kieliszek?

— Za wszystko — wydukała. — I za kieliszek, i za to, że tak ryczę bez sensu…

— A tak… prawda, że bez sensu — uśmiechnął się, schylając się ku niej i ujmując ją delikatnie za podbródek, by podnieść jej głowę. — I na to stary frajer Majk absolutnie się nie zgadza. No, popatrz na mnie, mała! Popatrz i powiedz mi w oczy, ale tak szczerze… jest o co się mazać? No? Mów! O co taki wielki płacz? O jakiś nędzny kawałek szkła, który rozwalił się w drobny mak? Daj spokój…

— Wiem, że teraz tak mówisz — westchnęła Iza, uspokajając się powoli. — Chcesz mnie pocieszyć, bo jesteś dobrym człowiekiem i masz wrażliwe serce. Nie chcesz, żebym ryczała, więc udajesz, że to nic takiego. Ale przecież ślepa nie byłam, widziałam, jak to cię dotknęło w pierwszej chwili…

— Dotknęło? — powtórzył powoli Majk.

Znów ogarnął ją ramionami i wtulił policzek w jej włosy, w zamyśleniu wpatrując się ponad jej głową w przeciwległą ścianę gabinetu.

— No dobra, okej, dotknęło mnie — przyznał cicho, a w jego oczach pojawił się delikatny promyk światła. — Ale nie tak, jak myślisz, elfiku… zupełnie nie tak, jak myślisz. Co tam jakiś kieliszek, to tylko głupie szkiełko…

— Głupie szkiełko, ale o wielkiej sentymentalnej wartości — szepnęła smutno Iza.

Majk pokiwał powoli głową i uśmiechnął się leciutko.

— Niby tak — zgodził się. — Ale zauważ, że wartość sentymentalna nie mieści się w samym przedmiocie, tylko w naszej głowie… albo w sercu. To my przypisujemy ją przedmiotom.

— No owszem — westchnęła Iza. — Ale to przecież na jedno wychodzi.

— Nie do końca — pokręcił głową. — Zastanów się, Izulka. Skoro mamy moc nadania przedmiotowi wartości sentymentalnej, to mamy też moc odebrania mu jej. To logiczne, prawda?

— Logiczne? — powtórzyła niepewnie Iza, podnosząc na niego oczy. — Może i logiczne… ale ja nie za bardzo rozumiem, o co ci chodzi w tym kontekście.

Majk przez chwilę wpatrywał się z roztargnieniem w resztki łez połyskujące na końcach jej długich czarnych rzęs.

— Okej — skinął głową. — Mógłbym tłumaczyć ci to, ćwiczyć retorykę… ale wolę zademonstrować ci to namacalnie.

— To znaczy? — zdziwiła się już nieco uspokojona Iza.

— Poczekaj — uśmiechnął się znacząco, podnosząc w górę palec.

Puścił ją, odsunął się i podszedł do stojącej przy kozetce szafy, w której trzymał ubrania na zmianę i różne szpargały. Sięgnął na najwyższą z półek i zagłębił w nią rękę aż po ramię, szukając czegoś po omacku, po czym powoli i ostrożnie wyciągnął stamtąd niewielkie tekturowe pudełko w odcieniu przybrudzonej bieli. Zamknąwszy szafę, postawił pudełko na biurku i gestem przywołał Izę, która podeszła z mimowolnym zaintrygowaniem.

— Otwórz — polecił jej Majk, ruchem głowy wskazując na pudełko.

Posłusznie wyciągnęła rękę i podniosła wieko. W środku znajdowały się pionowo ustawione tekturki, które dzieliły przestrzeń pudełka na sześć części. Pięć z nich było pustych, zaś w jednej z nich tkwił przedmiot wielkości stłuczonego kieliszka pana Szczepana, błyszczący w świetle lampki szklanym blaskiem.

— Ach! — szepnęła Iza, jak oparzona cofając rękę, natychmiast bowiem domyśliła się, co to było. — Twój ostatni kieliszek…

— Wyjmij go — polecił jej Majk.

Iza pokręciła głową i cofnęła się o krok.

— Nie — zaprotestowała cichym lecz stanowczym głosem. — Nie dotknę go, za nic w świecie. Jeszcze znowu coś się stanie… nie darowałabym sobie tego nigdy… nigdy.

Majk uśmiechnął się z rozbawieniem, zdecydowanym gestem sięgnął do pudełka i wyjął z niego kieliszek. Rzeczywiście, był to ostatni egzemplarz z legendarnego kompletu sześciu takich naczyń z napisem Anabella zamówionych przez niego przed laty. Ujął go w dwa palce i pokazał Izie pod światło, obracając go powoli, by lepiej było widać cały wygrawerowany napis.

— Tak, to ten ostatni — pokiwał powoli głową. — Cztery z tego kompletu stłukłem kiedyś w ataku furii… wyjmowałem je jeden po drugim z pudełka i z całej siły rozwalałem o ścianę. Fajny był łomot! — parsknął lekko śmiechem. — Potem tygodniami wyciągałem szkło z różnych kątów i zakamarków, ale wtedy przyniosło mi to chwilową ulgę… Piąty dałem Szczepkowi i stłukłaś go ty. Został więc tylko ten.

— Całe szczęście — szepnęła ze skruchą Iza. — Masz przynajmniej ten jeden… teraz najcenniejszy na świecie.

— Najcenniejszy na świecie — powtórzył Majk, zerkając na nią spod oka. — Zależy, jak na to spojrzeć, Iza. Powiedz mi, jaką wartość materialną ma taki kieliszek? Pięć złotych? Dziesięć? Nawet gdyby dwadzieścia, biorąc pod uwagę grawer na specjalne zamówienie. To co to są za pieniądze? Żadne.

— Ale przecież tej wartości nie mierzy się pieniędzmi — pokręciła głową Iza. — Chyba nie muszę ci tego mówić… sam to wiesz najlepiej. Wiem, że mnie prowokujesz, tylko nadal nie rozumiem, po co i dlaczego.

— Zaraz zrozumiesz — zapewnił ją Majk, nadal przyglądając się pod światło napisowi wygrawerowanemu na kieliszku. — Ale najpierw odniosę się do tego, co przed chwilą powiedziałaś, a zwłaszcza do tego, co ja powiedziałem wcześniej. Jeśli ten kieliszek kiedykolwiek miał większą wartość niż te dziesięć czy dwadzieścia złotych, to tylko dlatego, że ja sam mu ją nadałem… dobrze mówię? — znów zerknął na nią, jakby z rozbawieniem.

— Dobrze — przyznała niezbyt pewnym głosem, starając się odgadnąć, do czego zmierzał.

— A jeśli ja mu ją nadałem, to ja też mogę mu ją odebrać — ciągnął spokojnie Majk. — Ja i tylko ja. To chyba oczywiste, prawda, efiku?

Iza pokiwała głową z jeszcze bardziej niepewną miną.

— A uwierzysz mi, jeśli powiem ci, że ten kawałek szkła nie ma dla mnie żadnej wartości? — zapytał, uśmiechając się do niej przyjaźnie. — No powiedz, Iza. Uwierzysz w to?

— Nie — szepnęła z przekonaniem, kręcąc głową. — Nie uwierzę.

— Dlaczego? — zdziwił się żartobliwie. — A jeśli dam ci na to słowo honoru?

— I tak nie uwierzę — odparła stanowczo.

— Ech! — zaśmiał się. — Widzę, że bardzo nisko cenisz mój honor! No dobrze… a jeśli poproszę cię, żebyś spojrzała na to przez pryzmat terapii?

Znów pokręciła głową.

— Też nie — odparła smutno. — Nie zasłaniaj się terapią, Majk. Nie uwierzę, choćbyś nie wiem jak to uzasadnił.

— Bo?

— Bo to nieprawda.

Majk pokiwał głową z coraz bardziej rozbawioną miną.

— Nieprawda — powtórzył, wciąż obracając kieliszek w palcach i przypatrując mu się z uwagą w świetle lampki. — Hmm… A gdybym udowodnił ci czynem, że jest tak, jak mówię?

— Czynem? — zdziwiła się Iza. — Jakim czynem?

— A na przykład takim — odparł beztrosko, podrzucając nagle kieliszek w górę i cofając rękę.

Iza w tym samym ułamku sekundy zrozumiała, co miał na myśli, lecz nie zdołała wykonać najmniejszego ruchu i zastygła jak sparaliżowana, z przerażeniem patrząc, jak podrzucony pod sufit kieliszek z impetem spada na terakotową posadzkę i ze szklanym brzękiem rozbryzguje się na niej w drobne kawałki. W oszołomieniu podniosła szeroko otwarte, przestraszone oczy na Majka, który z nadal rozbawioną miną podniósł brwi w udawanym geście zdziwienia.

— O, patrz, stłukło się — skonstatował beznamiętnie. — Ale ze mnie niezdara.

Do gabinetu wsunął głowę Antek.

— Szefie, my już idziemy z Chudym… o, coś się rozwaliło — zauważył, wskazując na szczątki kieliszka na podłodze. — Właśnie słyszałem, że coś poleciało…

— Antek, daj mi tu szczotkę i szufelkę, okej? — polecił mu spokojnie Majk, zerkając spod oka na Izę, która w milczeniu schyliła się, by pozbierać szkło. — Iza, zostaw to, nic nie zbieraj, zmieciemy to prosto na szufelkę. Zostaw, mówię! Jeszcze się pokaleczysz.

Iza posłusznie wycofała rękę i podniosła się do pionu. Majk tymczasem wziął z rąk Antka żądane przedmioty, które ten w okamgnieniu przyniósł mu z korytarza zaplecza, i przykucnął, by zająć się zmiataniem szkła na szufelkę.

— Dzięki, Antonio — rzucił do chłopaka. — Lećcie już z Chudym, my z Izą też zaraz spadamy, tylko ogarniemy to szkło… Wyjdźcie sobie tyłem, ja już wszystko pozamykam.

— Jasne, szefie — skinął głową Antek, z trudem tłumiąc ziewnięcie. — To w takim razie nas już nie ma. Ależ to była dniówka… Do jutra, dobrej nocy!

Iza milczała, nie wiedząc, co powiedzieć. Patrzyła bezradnie, jak Majk zmiata potłuczone szkło, rozglądając się po dalszej części podłogi za rozbryźniętymi szczątkami, a następnie wrzuca zawartość szufelki do stojącego w kącie kosza na śmieci i spokojnie odkłada szczotkę i szufelkę pod ścianę.

„Zrobiłeś to dla mnie” — pomyślała z sercem ściśniętym jednocześnie smutkiem i wzruszeniem. — „Poświęciłeś swoją najcenniejszą pamiątkę, żebym się nie martwiła i nie beczała jak głupia… Boże, co za katastrofa! I jak ja to wszystko naprawię?”

Zakończywszy sprzątanie, Majk podniósł się do pionu, zgarnął z biurka puste pudełko po kieliszkach, zgniótł je w dłoniach i celnym ruchem, jak to miał w zwyczaju, posłał je z daleka do śmietnika. Następnie podszedł do Izy i pochylił się do niej, wpatrując się w jej zmieszaną, znów posmutniałą twarz.

— No, Izulka — zagadnął cichym, ciepłym głosem. — Widzisz? Już po sprawie.

Iza pokręciła głową przecząco. Majk objął ją ostrożnie ramionami i przytulił.

— Nie wierzysz mi — uśmiechnął się lekko. — Udowodniłem ci naocznie, że mam gdzieś to sentymentalne szkiełko, a ty dalej mi nie wierzysz?

— Nie wierzę — szepnęła smutno. — Ale dziękuję ci… bardzo dziękuję.

— Za co? — zdziwił się.

— Za dobre chęci.

Majk parsknął lekko śmiechem.

— Ech, mały nocny elfie — pokręcił głową, tuląc ją do siebie. — Gadasz straszne głupoty, ale co tam, nieważne… Chodź do mnie i doładuj mnie wreszcie należną porcją elfikowej energii. Przynajmniej coś z tego będę miał, czekałem na to cały dzień… marzyłem, że na koniec tej potwornej dniówki chociaż raz pogłaskasz mnie po włosach…

Iza natychmiast podniosła obie dłonie i wsunęła je w jego włosy z myślą, że może chociaż to będzie jakąś minimalną formą zadośuczynienia. Majk uśmiechnął się z zadowoleniem i nadstawił głowę niczym łaszący się kot.

— Tylko nie myśl teraz o Miśku frajerze! — zastrzegł. — Ani mi się waż!

— Okej! — parsknęła śmiechem, szczerze rozbawiona tą aluzją do skojarzeń z Michałem, jakie często ogarniały ją, gdy dotykała jego włosów. — Dzisiaj nie będę. Za bardzo bolą mnie nogi, żeby odpływać w marzenia.

— Racja — przyznał Majk, cofając głowę. — Chodź, usiądziemy sobie na chwilę.

Ledwie Iza zdołała wysunąć dłonie z jego włosów, pociągnął ją w stronę biurka i nie wypuszczając jej z ramion, usiadł na swoim fotelu tak, że chcąc nie chcąc wylądowała mu na kolanach. Poderwała się z nich zmieszana.

— Nie uciekaj, elfiku — poprosił łagodnie, przytrzymując ją siłą. — Niczego się nie bój.

Iza przestała stawiać opór, lecz zesztywniała i spięła mięśnie, gotowa w każdej chwili podnieść się z jego kolan.

— Nie boję się — zapewniła go. — No co ty? Tyle że na tym fotelu to jakoś tak… głupio. Może lepiej usiądziemy sobie tam? — wskazała na stojącą w kącie kozetkę, na której piętrzyły się stosy czystych obrusów i wypranych ściereczek prosto z magla.

— Nie, tam nie ma miejsca, zostańmy tutaj — pokręcił głową Majk, rozsiadając wygodniej w fotelu i pociągając ją za sobą. — Chodź, usiądź sobie ze mną i dokończ to, co zaczęłaś. No, rozluźnij się, Izula… proszę. Tylko parę minut…

— Okej — szepnęła posłusznie, siadając wygodniej na jego kolanach i znów wsuwając jedną dłoń w jego włosy. — Ale nie będzie ci ciężko?

— Ciężko? — parsknął śmiechem. — Nie żartuj. Jesteś leciutka jak koliberek.

Oparł głowę na zagłówku fotela i z przyjemnością przymknął oczy, delektując się dotykiem jej dłoni. Iza z uśmiechem przyglądała się jego spokojnej teraz twarzy, na której za każdym ruchem jej palców coraz bardziej rozlewał się wyraz błogości. Pomyślała o tym, jak dziwna i zwariowana łączyła ich relacja, skoro nawet ta obiektywnie dwuznaczna pozycja, w jakiej usiedli na swe przyjacielskie doładowanie energii, była między nimi dopuszczalna i nie budziła w niej ani cienia obawy. Majk był wszak dla niej jak przyjaciel… jak starszy brat, do którego miała pełne zaufanie… Wciąż nie przestając jedną dłonią głaskać go po włosach, usadowiła się jeszcze wygodniej, wsparła głowę na jego ramieniu i rozluźniła mięśnie.

— O tak, przytul się, elfiku — szepnął, ogarniając ją mocniej obydwoma ramionami. — Tego mi było trzeba po tym dzisiejszym koszmarze… Cholera… jak mi dobrze…

Iza uśmiechnęła się z satysfakcją i również przymknęła oczy, łapiąc się na myśli, że jej też jest teraz dobrze jak nigdy i że mogłaby tak siedzieć do samego rana. Nagle wszystkie smutki i złe myśli ulotniły się jak kamfora, a wyrzuty sumienia związane z potłuczonymi kieliszkami rozmyły się i przytępiły, uwalniając jej serce z nieprzyjemnego ścisku. Co prawda, mając na uwadze pierwszą reakcję Majka, nie wierzyła do końca, że zniszczenie sentymentalnych pamiątek tak zupełnie go nie obeszło, jednak teraz, wtulona w jego objęcia, niezawodną inteligencją serca wyczuwała w jego zachowaniu, że naprawdę się na nią nie gniewał. Nie, nie gniewał się… był spokojny… Iza czuła, że naprawdę było mu dobrze… A to przecież było najważniejsze…

Tak… nie musiała już niczym się martwić, sprawa była załatwiona, jak sam to powiedział. Teraz jeszcze kilka minut przytulania w trybie terapii i wszystko wróci do normy… Będzie mogła udać się do domu i pójść spać, a rano pojadą z panem Stanisławem w odwiedziny do Kacpra. Jak on musiał już się za nimi stęsknić! Jak źle musiało mu być w tym areszcie, z dala od świata… i od tych jego kobiet, które tak uwielbiał, a bez których teraz przyszło mu tak długo żyć…

„Biedny Kacperku” — myślała ze współczuciem, wizualizując sobie w pamięci przygnębioną twarz chłopaka. — „Sam się tak wkopałeś, załatwiłeś się na szaro… to było do przewidzenia… Ale przecież pani Ziuta powiedziała, że wszystko będzie dobrze, więc tego się trzymajmy. A przy okazji nauczysz się, że te twoje bale nie są niezbędne do szczęścia, bo wystarczy tylko przytulić się do kogoś… jak ja teraz do Michasia… i wszystko już jest dobrze… Tak dobrze… tak cudownie… Boże, jak cudownie…”

Ostatnia myśl zaszemrała miękko w jej umyśle i odpłynęła w dal… Nie, nie musiała o tym myśleć, wystarczyło, że to czuła… ten spokój, tę błogość… Czuła je całą duszą i całym ciałem, które rozluźniło się teraz przyjemnie, jakby tonęło w miękkiej, wygodnej pościeli. Co prawda nie powinna zapominać, że jeszcze jest w pracy i że nie wolno jej teraz zasnąć, znajduje się bowiem w obiektywnie głupiej sytuacji, siedząc na kolanach szefa w gabinecie Anabelli… poza tym za chwilę trzeba będzie zbierać się i iść do domu… Ale to będzie dopiero za chwilę… jeszcze nie teraz… Teraz jest jej zbyt dobrze, żeby miała wolę poruszyć się choćby o milimetr, a co dopiero wstać…

Jej podniesiona dłoń, którą gładziła włosy Majka, wysunęła się z nich powoli i na wpół bezwładnie opadła na jego ramię. Nie zareagował na to w żaden sposób, nie poruszył się, jakby spał… ona zresztą też już prawie spała… Ciepło i bliskość jego ciała były takie przyjemne… i ten zapach eau de Cologne przemieszany z tym drugim, zmysłowym… z tym, który kilka razy już ją obezwładnił, bo kojarzył jej się zawsze z… ech, czy to ważne z czym lub z kim? Skojarzenia to wszak domena umysłu, a ona teraz nie chce podejmować żadnego wysiłku… nie chce myśleć, nie chce nic pamiętać… Chce zatonąć w tej cudownej chwili, w tym słodkim obłoku zmysłowej przyjemności… nie myśleć, nie myśleć o niczym…

Delikatny, obezwładniający dreszcz przebiegł jej po karku i stopniowo ogarnął całe jej ciało… Nie działo się nic… zupełnie nic… a ona czuła się jak uniesiona w kosmos… Tak chyba działało na nią to ciepło i ten cudowny, ledwie wyczuwalny zapach, od którego przyjemnie kręciło jej się w głowie… Ach, niech to trwa wiecznie! Jest jej tak dobrze, tak błogo… tak cudownie… Iza ma wrażenie, jakby w każdej komórce jej ciała rozpalił się oto jakiś dziwny, szalony ogień, który z każdą chwilą ogarniał ją coraz silniejszym płomieniem… a jednocześnie ta oszałamiająca słabość mięśni, jakby znieczulonych zastrzykiem rozkoszy… zmysłowej rozkoszy, jakiej jeszcze nigdy dotąd nie zaznała…

Jej dłoń, spoczywająca nieruchomo na ramieniu Majka, poruszyła się teraz i miękkim gestem zsunęła się na jego pierś, błądząc po niej powolutku, po omacku, jakby bezwiednie… Mijały sekundy, minuty… całe wieki, tysiąclecia… Czy to jej ręka tak drżała? Czy to raczej drżał on? A może oboje? Nieważne… Pod palcami wyczuła twardy guzik jego koszuli. Co powinno się zrobić z takim guzikiem? Guziki służą wszak do tego, żeby je zapinać i rozpinać. Ten był zapięty, a zatem… Gdyby tak rozpięła go i wsunęła rękę pod jego koszulę… przejechałaby palcami po tym jego kształtnym torsie, który kilka razy już widziała bez koszulki… Hmm… to przecież nic takiego, na pewno by się o to nie pogniewał… a może nawet odpowiedziałby jej jakoś… dotknąłby ją tak samo… Ach! Aż zaszumiało jej w uszach na tę myśl! Kolejny elektryzujący dreszcz ogarnął ją całą i na chwilę odciął jej oddech… Stop! Baczność! Chyba zwariowała! O czym ona w ogóle myśli?!

Ocknęła się, zawstydzona tą szaloną chwilą zapomnienia, i z niepokojem podniosła głowę. Majk nadal tkwił w tej samej pozycji na fotelu, nie poruszając się ani o milimetr, ale czuwał, przyglądając jej się badawczo spod półotwartych powiek. Iza odniosła ulotne wrażenie, że w jego twarzy było coś dziwnego… jakby coś się zmieniło… tylko co? Nie, chyba jednak nic… może tylko nietypowo jak na niego zaczerwienione policzki… ale tylko trochę, odrobinę… Zresztą może tak jej się tylko zdawało w tym słabym świetle?

Majk patrzył na nią z poważną miną, niemal z dezaprobatą.

— Przecież prosiłem, żebyś tego nie robiła — mruknął z wyrzutem w głosie.

— Czego? — szepnęła Iza, na wpół zmieszana, na wpół zdziwiona.

— Żebyś nie myślała o nim — wyjaśnił jej spokojnie, rozluźniając uścisk ramion. — Terapia terapią, ale dzisiaj miało tego nie być.

Iza zmieszała się jeszcze bardziej, zaskoczona tymi słowami. Czy myślała przed chwilą o Michale? No tak… pewnie tak… nawet jeśli bezwiednie, to na pewno… Bo inaczej skądże mogłyby wziąć się w jej głowie takie wizje?… Z jakiego innego powodu mogłaby poczuć taki ogień… taką zwariowaną burzę zmysłów… Tak, to musiało być to. Znów nie umiała się opanować, wręcz tym razem poszła jeszcze dalej… stanowczo za daleko. A co gorsza Majk to wyczuł i rzeczywiście głupio wyszło.

— Przepraszam — szepnęła ze skruchą. — To było silniejsze ode mnie. Wybacz, Majk.

— Nic nie szkodzi — westchnął, odwracając wzrok. — Czyli dobrze myślałem… no, mniejsza o to. Tak czy inaczej dziękuję ci za doładowanie baterii, elfiku.

— Nie ma za co — uśmiechnęła się, przyjaznym gestem odgarniając mu włosy z czoła.

Nie, jednak się myliła. Jego policzki miały zupełnie normalną barwę, widocznie przez chwilę padł na nie po prostu jakiś cień.

— Powiedz mi coś, Iza — podjął cicho, jakby z zawahaniem Majk, nie patrząc na nią.

— Co takiego?

— Widziałem grafik kelnerek, zostawiłaś go wczoraj na biurku. Planujesz wyjazd na ferie do domu ósmego lutego, tak?

— Aha — potwierdziła z niepokojem Iza. — Tak sobie poustawiałam z dziewczynami. Siódmego mam ostatni egzamin i ósmego chciałabym pojechać na kilka dni do Meli. Tylko na trzy albo cztery dni, nie więcej, bo wolę nie zarywać kursu na prawko, więc koło dwunastego byłabym już z powrotem w Lublinie. A co, jest z tym jakiś problem? Bo jeśli w tym czasie akurat będę potrzebna…

— Nie, absolutnie — pokręcił głową Majk. — Masz prawo do odpoczynku, zwłaszcza po ciężkim semestrze. Tak tylko pytam, bo przecież warto by było, żebym pod twoją nieobecność zajrzał kontrolnie do Szczepka, prawda? — uśmiechnął się lekko.

— No tak — przyznała Iza. — Rzeczywiście… Ale mamy jeszcze półtora tygodnia, żeby to ustalić. Swoją drogą widziałeś, że Szczepcio ostatnio czuje się dużo lepiej?

— Widziałem — odparł w roztargnieniu. — I bardzo mnie to cieszy. Ale wracając do twojego wyjazdu na ferie… — podjął ostrożnie. — Pewnie będziesz chciała spotkać się ze znajomymi… Na przykład z tą twoją dawną przyjaciółką, dla której Pablo podawał ci papiery na alimenty, tak?

— Z Agą — skinęła głową Iza. — Tak… Ona już jest w ostatnim miesiącu, niedługo będzie rodzić, a Mela mówi, że nadal pracuje jak wariatka. Na pewno się z nią spotkam, to nieuniknione. Dlaczego pytasz?

— A tak… z ciekawości — wzruszył lekko ramionami. — Nie opowiadasz mi za często o sobie, o tym twoim Korytkowie… ciekawi mnie to. Nawet ten twój frajer Misiek. Ogarnął się już po spalonych zaręczynach?

Jego głos lekko się zmienił, zabrzmiało w nim jakby napięcie. Iza pokręciła głową.

— Nie wiem — odparła spokojnie. — Nie mam na ten temat żadnych nowych informacji. Może jak pojadę do domu, to czegoś się dowiem. Melcia zawsze kabluje mi najświeższe plotki z okolicy, a to jest teraz bardzo gorący temat, więc jeśli coś się zmieniło, na pewno nie omieszka uszczęśliwić mnie tą informacją. Ale teraz, dopóki nie muszę o tym myśleć, to nie myślę… Zobaczymy.

Majk przyglądał jej się uważnie.

— Jasne — przyznał szybko. — Wybacz, Iza, nie chciałem być wścibski. Tak tylko zapytałem, jakoś wpadło mi to do głowy… To co? Zmęczona? — dodał swoim zwykłym, wesołym głosem. — Widzę, że tak, oczy już same ci się zamykają. Ja chętnie posiedziałbym na elfikowym doładowaniu do samego rana, ale chyba powoli trzeba się zbierać, co?

Iza natychmiast zerwała się z jego kolan.

— Właśnie! — zawołała z niepokojem. — Która godzina? Masz jakiś zegarek?

— Mam telefon — skinął głową.

Nieśpiesznie podniósł się z fotela i sięgnął do kieszeni spodni, skąd wyjął telefon.

— Dziesięć po trzeciej — oznajmił, zerkając na wyświetlacz. — Trzeba spadać na chatę. Wybacz mi, elfiku, że tak długo cię zatrzymałem — dodał lekko skonfundowany. — Zbieraj się szybko, a ja w ramach ekspiacji odwiozę cię do domu samochodem. Pod samą bramę, pozostanie ci tylko jakoś wczołgać się po schodach.

— Super! — ucieszyła się Iza. — Dzisiaj ani myślę odmówić! Chociaż z tym wczołgiwaniem to przesadzasz, nie jest wcale tak źle. Nawet odechciało mi się aż tak bardzo spać. Chyba przeszłam już pierwszy nocny kryzys i gdyby trzeba było zasuwać na sali do szóstej rano, to bez kłopotu dałabym radę.

— Tak, wiem, twarda z ciebie sztuka — pokiwał głową Majk, sięgając na krzesło po swoją kurtkę i otwierając przez nią drzwi gabinetu. — Prawdziwy nocny elf. A moją wątpliwą zasługą jest to, że testuję twoje możliwości w harowaniu przez okrągłą dobę. Studia, praca u mnie na cały etat, a do tego jeszcze ofiarna pomoc innym… Mogę tylko wierzyć ci na słowo, że czasami zdarza ci się nawet spać.

— Ach! — roześmiała się Iza, szczerze rozbawiona tą uwagą. — Zdarza mi się, nie bój się! Wykorzystuję na drzemkę różne bardzo dziwne pory, na przykład rano między śniadaniem a wyjściem na uczelnię, albo na godzinę przed pracą, tak tylko… żeby nabrać sił. Nauczyłam się już przysypiać jak ptak w locie, zresztą nie potrzebuję dużo snu, wystarczy mi kilka godzin i jestem jak nowo narodzona.

— To tak jak ja — uśmiechnął się Majk, prowadząc ją korytarzem zaplecza do pokoju kelnerek, by mogła przebrać się w zimowe buty i założyć płaszcz. — Działam dokładnie w tym samym trybie, elfiku. Co prawda nie chodzę na uczelnię, ale sam nie wiem, jak to się dzieje, że codziennie od rana zawsze jest coś do załatwienia. Spotkania, telefony, sprawy na mieście, problemy do rozwiązania… to się generuje jak przez pączkowanie.

— Takie są uroki prowadzenia firmy — zauważyła Iza, zapinając sobie płaszcz i pośpiesznie owijając szyję rudo-pomarańczowym szalem, który rok wcześniej dostała pod choinkę od Amelii i Roberta. — My z Melą też nieraz miałyśmy takie nawały spraw, że nie wiadomo było, w co najpierw ręce włożyć. Zawsze w myślach porównywałam to do wagonów węgla, które trzeba na bieżąco rozładowywać, bo za nimi jadą już kolejne. I nie można ani na chwilę przerwać rozładunku, bo one jadą i jadą… i ani myślą przestać!

— Ech… żebyś wiedziała! — roześmiał się Majk, który przez cały czas obserwował spod oka każdy jej gest. — Jadą i jadą, a jeśli ich nie rozładujesz, to wjadą ci na głowę i wykoleją się na niej z wielkim hukiem!

— No właśnie! A to może boleć! — dołączyła do jego śmiechu Iza, wyciągając z kieszeni czapkę i rękawiczki i zarzucając sobie torebkę na ramię. — No okej, jestem już gotowa… Idziemy?

Majk wyciągnął z kieszeni kurtki pęk kluczy.

— Idziemy — skinął głową. — Zamkniemy budę i jedziemy przysnąć jak ptak w locie… chociaż na dwie godzinki!

Ich wesoły śmiech poniósł się echem po pustym i ciemnym zapleczu Anabelli.

Rozdział pięćdziesiąty ósmy

— Nie no, żarcie jest okej — zapewnił Izę Kacper, gniotąc w obu swoich rękach jej dłoń wyciągniętą ku niemu na blacie stolika w sali widzeń. — Właściwie wszystko mi smakuje, może oprócz buraczków… wolę takie, jak ty robisz, są inaczej przyprawione. Ale i tak da się zjeść, więc spoko…

— To dobrze, Kacperku — szepnęła Iza.

Ze współczuciem i smutkiem, który starała się jak najskrupulatniej przed nim ukrywać, przyglądała się spod oka jego poszarzałej i mocno wychudłej twarzy. Kiedy weszła do sali widzeń po wizycie pana Stanisława, gdyż dziś każde z nich miało wyznaczony indywidualny, półgodzinny czas spotkania z aresztantem, prawie nie rozpoznała w nim dawnego, beztroskiego chłopaka, który obecnie wyglądał jak cień samego siebie, mimo że od feralnego dnia aresztowania minęły dopiero niecałe dwa miesiące.

Choć już przy poprzedniej, przedświątecznej wizycie w zachowaniu Kacpra widać było skrajną rezygnację i przygnębienie, dziś zmiany w jego postaci manifestowały się znacząco również na planie fizycznym. Jego krępa, umięśniona sylwetka w zauważalny sposób wyszczuplała, przez co wydawał się jakby wyższy i smuklejszy (to zresztą, jak nie omieszkała mimochodem zauważyć Iza, wizualnie działało na jego korzyść), a podkrążone, lekko zapadłe oczy patrzyły z nietypową dla niego powagą i jakby zza mgły smutnego zamyślenia. W pierwszym odruchu Iza przypisała winę za ten stan więziennemu jedzeniu, które mogło mu nie smakować, jednak kiedy Kacper zaprzeczył tej hipotezie, jasno zrozumiała, że powody tej zmiany były wyłącznie natury psychologicznej.

„On mimo wszystko ma swoją wrażliwość” — pomyślała, kiedy z uśmiechem radości, który na jej widok rozjaśnił jego przygaszoną twarz, ujął na powitanie obie jej dłonie i nie wypuszczał ich ani na chwilę, nawet kiedy zgodnie z regułami wizyty usiedli przy stole. — „Głębszą, niż można by się domyślać po jego powierzchownym zachowaniu…”

— Super, że przyszłaś, Iza — podjął Kacper, obracając jej dłoń w swoich dłoniach, na przemian gładząc ją i ściskając. — I ty, i stryj… Maciek jest mega gość, że załatwił nam to spotkanie, pan mecenas Paweł też… Osobiście gadał z naczelnikiem i to dzięki niemu się udało, bo nie każdy w mojej sytuacji, przed wyrokiem, może tak się spotkać z kimś z zewnątrz. A ja już tutaj fioła dostaję… Fajnie sobie ze stryjem pogadałem, stęskniłem się już za starym piernikiem, ale najbardziej to czekałem na ciebie. Kurde, jaką masz genialną tę łapkę… — westchnął z rozrzewnieniem. — Prawdziwe kobiece ciałko… miękkie, delikatne… Jak mi tego brakuje, Iza! Co ja bym dał za odrobinę takiego ciepełka, chociaż przez pięć minut dziennie…

— Wiem, Kacperku — pokiwała głową Iza, pozwalając mu do woli ściskać swoją dłoń. — Mogę to sobie wyobrazić.

— I wcale nie chodzi mi o ten teges — sprecyzował z powagą Kacper. — Chociaż no dobra, to też, wiadomo… Ale najgorsze jest to, że nie ma do kogo się przytulić, taką rączkę potrzymać… Pamiętasz, jak kiedyś mówiłaś mi, że masz inwersję, ale że wystarczy ci przytulić się do kogoś i to już dużo daje?

— Pamiętam — uśmiechnęła się Iza.

— No to ja wtedy tego nie mogłem zrozumieć — westchnął. — Zresztą nadal dziwię ci się, że tak marnujesz czas i nie korzystasz ze swoich możliwości… Chociaż czekaj! — zastanowił się, przyglądając jej się z nagłym ożywieniem. — Zapomniałem, że ty przecież balujesz z szefem! Kurde… jak on to zrobił, że tak cię rozgrzał i wyleczył cię z inwersji, to ja na serio nie wiem… No, ale nie wnikam, przynajmniej przez to lepiej wiesz, o czym mówię.

Iza, która już miała uśmiechnąć się pobłażliwie, zadrżała nagle na wspomnienie nocnej rozmowy w gabinecie i szalonego płomienia, jaki na kilka chwil ogarnął jej ciało… No tak, ale to przecież było przez to, że myślała o Michale! A właściwie nawet nie myślała, ale podświadomie musiała to z nim kojarzyć… Ech… jak ten Kacper jednak niczego nie rozumiał!

— Wiem, o czym mówisz — odparła wymijająco.

— No właśnie — pokiwał głową Kacper, a jego twarz znowu przygasła. — Ale ja mówiłem o tym czasie, kiedy jeszcze miałaś mega inwersję i nawet szef cię nie ruszał. Powiedziałaś wtedy, że potrzebujesz przytulić się, ale nie musisz iść w tym dalej… I wiesz co? Ja dopiero w pudle załapałem, o co ci chodziło! Mówiłem ci już zresztą tamtym razem, że pomijając moich starych, to gdyby nie ty i stryj, to mnie by tu nawet pies z kulawą nogą nie odwiedził… No, może jeszcze Adaś, bo podobno raz chciał, tylko nie dostał pozwolenia. Ale tak poza tym to nikt. A zwłaszcza żadna kobieta.

„Sam widzisz, Kacperku — pomyślała smutno Iza, nie chcąc jednak wypowiadać tego na głos, by go nie przygnębiać. — „Traktują cię tak samo, jak ty je traktowałeś…”

— I wiesz co? — ciągnął ponuro Kacper. — Jak tak sobie zacząłem o tym myśleć… a teraz na myślenie to mam tyle czasu, że hej… to wyszło mi, że ja nawet nie wiem, którą bym tu chciał widzieć. Bo wszystkie to na pewno nie… jakoś głupio by było, jakby jednego dnia przychodziła do mnie Bożenka, drugiego Renia, trzeciego Julitka… czy tam Judytka… albo Jolka czy Baśka… Nie, tak to bym nie chciał — pokręcił stanowczo głową. — Co innego na wolności, a co innego tutaj. Tutaj to ja bym wolał jedną, za to jakoś tak… głębiej.

„Dobry trop!” — uśmiechnęła się w duchu Iza.

— Tak, żeby nie tylko bla-bla-bla i ten teges — wyjaśnił jej Kacper, nadal ściskając i ugniatając ze wszystkich stron jej dłoń. — Ale żeby ktoś o mnie myślał, pamiętał… tęsknił… żeby komuś brakowało tego, że mnie nie ma… I jak tak sobie pomyślałem, że gdybym miał się zdecydować, którą wybrać… Aśkę, Ilonkę, Martynkę czy Justynkę… to kurde, sam nie wiem. Chyba żadną. Najchętniej to bym wybrał ciebie — westchnął, podnosząc na nią przepełnione melancholią oczy. — Ale ty się nie liczysz, bo przychodzisz do mnie tylko jak siostra, a ja potrzebuję kobiety… w każdym sensie… Poza tym ty nie jesteś do końca w moim typie, a jakbym już miał wybierać, to chciałbym, żeby ona była naprawdę idealna… Ups, co ja gadam! — zreflektował się nagle, zerkając na nią z niepokojem. — Tylko nie obraź się, Iza, chodziło mi o to, że…

— Nie obrażę się, nie martw się, Kacperku — zapewniła go Iza, nie mogąc powstrzymać rozbawionego uśmiechu. — Przecież wyjaśniliśmy to sobie na samym początku. Ty nie jesteś w moim typie, a ja nie jestem w twoim. To przecież całkowicie normalne. Wolałbyś blondynkę, co? — mrugnęła do niego porozumiewawczo. — I to taką z pełniejszymi kształtami…

— Z dużą rufą — przyznał w rozmarzeniu Kacper. — No… takie mnie kręcą najbardziej. Zresztą sama od razu to obczaiłaś, nie wiem jak, chyba wyczytałaś w moich oczach… Tak czy siak, gdybym miał już wybrać tylko jedną, to postawiłabym właśnie na taką większą blondyneczkę… mięciutką, cieplutką… mmm… Oczywiście tylko na czas tego pudła — zaznaczył z powagą. — Bo jak wyjdę na wolność, to ja już sobie odbiję! Uuu, gwarantuję ci, Iza… wióry będą szły i pióra leciały! Żadnej nie przepuszczę! Ale teraz, póki jestem w tym cholernym kiciu, to jedna by mi wystarczyła… tak do przytulania, do tęsknienia… ech! — westchnął smętnie.

Iza przyjrzała mu się z rozczarowaniem.

— Oj, Kacper — pokręciła głową z dezaprobatą. — A ja już miałam nadzieję, że coś zrozumiałeś… ale widzę, że jednak niewiele się zmieniło. Pomyśl tylko, jak taka kobieta poczułaby się, gdybyś w czasie więzienia traktował ją jak jedyną, a po wyjściu na wolność poszedłbyś z powrotem w swoje dawne tango? No, sam powiedz?

Kacper patrzył na nią przez chwilę w zamyśleniu, jakby intensywnie się nad czymś zastanawiał, po czym westchnął i pokręcił głową z rezygnacją.

— Nieważne, Iza — machnął ręką. — To i tak tylko takie gadanie… Przecież wiadomo, że ja stąd jeszcze długo nie wyjdę. Pan mecenas kazał mi się nie łudzić, że to będzie przed końcem tego roku, a przecież dopiero styczeń się kończy… Maciek powiedział mi, że nawet sam wyrok to najwcześniej w marcu będę miał, może dopiero w kwietniu…

— Tak, wiem — przyznała rzeczowo Iza. — Rozmawiałam z panem Maciejem i tak to rzeczywiście wygląda. Ale powiedział, że z tym poszkodowanym jest odrobinę lepiej, rehabilitacja przynosi efekty, więc de facto czas do rozprawy działa na twoją korzyść.

— Niby tak — westchnął Kacper. — Ogólnie to strasznie głupio wyszło. Nie chciałem tak go załatwić… Jak teraz myślę o tym, to żałuję, serio… Bo co z tego, że Anetkę broniłem? Czy tam Anitkę… Co z tego, Iza? Ona teraz nawet o mnie nie pomyśli, a ja całe życie sobie rozwaliłem…

Iza, choć w duchu musiała przyznać mu rację, nieustannie pamiętała o zaleceniu obu adwokatów, by w miarę możliwości starać się podnosić Kacpra na duchu.

— Nie mów tak, Kacperku — przerwała mu łagodnie. — Nawet gdyby to potrwało rok albo trochę dłużej, to przecież to nie jest jeszcze koniec świata. Teraz wydaje ci się, że ten czas, który czeka cię w więzieniu, to jest jakaś nieskończoność, ale ja ci mówię z własnego doświadczenia… bo też miałam swego czasu ciężko w życiu… że wszystko da się nadrobić. Odbębnisz karę, wyjdziesz na wolność i będziesz mógł zacząć wszystko od nowa. Masz dopiero dwadzieścia pięć lat, w tym roku skończysz dwadzieścia sześć… jeszcze całe życie przed tobą.

— No wiem — pokiwał melancholijnie głową Kacper. — Pan mecenas mówił mi to samo.

— Rozmawiałeś z nim ostatnio? — zapytała cicho Iza, mimowolnie przypominając sobie spłakaną twarz Lodzi.

— Ostatnio to nie — pokręcił głową. — Na początku stycznia raz u mnie był, a potem to tylko z Maćkiem gadałem dwa razy. Tak ogólnie to ja słowo pana mecenasa bardzo szanuję… Maćka też lubię, nie powiem, facet zna się na rzeczy, ale sam powiedział, że jeśli ktoś da radę choć trochę mnie z tego wyciągnąć, to tylko pan Paweł. Więc jego słucham bardziej, dał mi dużo dobrych rad… no wiesz, co mówić, czego nie mówić, jak się zachowywać, żeby nie pogorszyć sytuacji… I to chyba działa, bo przez to, że robiłem, co kazał, udało mu się załatwić mi to widzenie z wami, w dodatku takie, że możemy usiąść i pogadać przy stoliku, a nie przez jakieś szyby i kraty. No i… czekaj, o czym ja mówiłem? — podrapał się za uchem z zafrasowaniem.

— O tym, że on powiedział ci to samo co ja — przypomniała mu Iza.

— A tak! — podjął Kacper. — Dokładnie to samo. Że młody jestem, że jeszcze wszystko przede mną, bylebym mózgu nie dał sobie sprać w tym więzieniu. No bo wiadomo, jacy tu są ludzie… Na razie mam osobną celę, ale po wyroku pewnie przeniosą mnie do jakiejś zbiorowej i będę musiał sobie poradzić, bo tam różnie bywa. Nie no, dam radę… tylko co potem? Ja się najbardziej martwię tym, co będzie potem, Iza. Robotę może jakąś znajdę, chociaż pewnie będę musiał tyrać za najniższą stawkę, bo kto by chciał zatrudniać człowieka po wyroku… Ale i tak najgorsze jest to, że ja kompletnie nie wiem, co dalej ze sobą zrobić, wiesz, tak ogólnie. Myślę nad tym i myślę… i wszystko jest bez sensu — westchnął i pokręcił głową, nie przestając gnieść jej dłoni, co powoli zaczęło sprawiać jej dyskomfort. — Jakiś taki samotny się czuję… Dobrze, że chociaż ty i stryj o mnie nie zapomnieliście, bo już bym całkiem ześwirował.

— Kacper, przecież mówiliśmy ci już, że jak wyjdziesz, to we wszystkim ci pomożemy — zapewniła go łagodnie Iza. — Tym się nie martw, będziesz miał dokąd wrócić. A co do sensu życia… no wiem, ja rozumiem, że teraz masz doła, ale zobaczysz, że to się samo jakoś ułoży. Na razie nie martw się przyszłością, tylko skup się na tym, żeby jak najlepiej się wybronić. Rób to, co ci mówią pan Paweł i pan Maciej, a jak już będziesz dokładnie wiedział, ile musisz odsiedzieć, to taka perspektywa też ci pomoże. Zresztą może uda się wystarać o przedterminowe zwolnienie za dobre zachowanie? No? Pomyśl tylko… Dopiero jak stąd wyjdziesz, będziesz martwił się, co dalej, bo na razie trudno cokolwiek zaplanować. Ale mówię ci, ja wiem, że wszystko się ułoży, czuję to… Uwierz mi, Kacperku.

Kacper uśmiechnął się lekko.

— Bo co? Tobie też stryjenka Ziuta tak nagadała? — zagadnął kpiąco. — Stryj to w kółko tylko o tym bredzi… Ziutka powiedziała, Ziutka wie, co mówi… A ja mam wierzyć w to, co mu się we łbie zwidziało, nie? Przecież ona już prawie dwanaście lat nie żyje…

Iza westchnęła i zamilkła, bowiem w duchu musiała przyznać, że to, co o Kacprze mówiła pani Ziuta, zarówno do niej na radzyńskim peronie, jak i do pana Stanisława we śnie, nie było dla niej bez znaczenia, wręcz stanowiło mocne źródło nadziei, że będzie tak, jak powiedziała. Czyż nie spełniła się jej przepowiednia, że przemiana Kacpra zacznie jeszcze w tamtym roku? Pan Stanisław właśnie tak interpretował to aresztowanie, a ona sama po cichu przyznawała mu rację. Teraz jednak jej sercem szarpnęła wątpliwość. Czy powinna wierzyć w takie rzeczy? Jak by na to nie spojrzeć, sytuacja Kacpra póki co uległa zdecydowanemu pogorszeniu…

Do pokoju widzeń zajrzał strażnik, gestem ręki sygnalizując, że wizyta powoli dobiega końca. Iza pokiwała głową na znak, że rozumie przekaz, i łagodnie wysunęła z rąk Kacpra swą wygniecioną i lekko już zaczerwienioną dłoń.

— Będę musiała już się zbierać, Kacperku — powiedziała z żalem, podając mu torbę z prezentami, które przyniosła dla niego i która została dokładnie sprawdzona przez strażników przy wejściu. — Masz, to dla ciebie. Trochę dobrych rzeczy do jedzenia, kilka nowych ubrań i książka do poczytania.

— Książka? — zdziwił się i lekko skrzywił Kacper.

— Tak, przyniosłam ci Hrabiego Monte Christo — uśmiechnęła się Iza, podnosząc się od stolika. — Będziesz mógł poczytać sobie w razie, gdybyś bardzo się nudził. Bohater przez jakiś czas też siedzi w więzieniu, ale w dużo gorszym niż ty, bo w prawdziwym lochu. I o wiele dłużej. Tylko nie inspiruj się tym, co on tam wyprawia! — zaśmiała się, podnosząc w górę palec. — Ty masz być grzeczny!

Kacper zerknął na nią z zaciekawieniem i również podniósł się od stołu.

— A co wyprawia?

— Jeśli chcesz się dowiedzieć, to musisz przeczytać sam — mrugnęła do niego Iza. — Nie będę opowiadać, żeby nie psuć ci lektury.

Kacper odłożył torbę z prezentami na stolik, po czym podszedł i ogarnął Izę ramionami.

— Ja tam książek nie czytam — zaznaczył z powagą. — Ale na tę twoją może sobie zerknę, i tak nie mam co robić… A teraz chodź, Iza, daj się przytulić… o tak… Ja pierniczę, jak ja na to czekałem! Od razu chce się człowiekowi żyć…

Iza chętnie pozwoliła mu się przytulić, podobnie jak poprzednim razem, wyobrażając sobie, jak bardzo musiało mu brakować jakiejkolwiek bliskości, gotowa przekazać mu choć odrobinę ludzkiego ciepła i dobrej, życzliwej energii.

„Jak Michasiowi” — pomyślała, znów uśmiechając się na wspomnienie Majka, który regularnie, z charakterystyczną dla siebie zabawną autorytarnością domagał się porcji doładowania energią w trybie terapii. — „Taka moja rola, a oni obaj bardzo tego potrzebują. Dla Kacpra to też jest przecież rodzaj terapii, zwłaszcza teraz…”

— Ty to jesteś jak plaster na ranę, Iza — ciągnął Kacper, jakby czytając w jej myślach. — Jak się człowiek do ciebie przytuli, to jakby był, kurka, w niebie… No fakt, że jak dla mnie to ciągle trochę za chuda jesteś — zastrzegł dla porządku. — Mogłabyś nabrać trochę ciałka tu i ówdzie, nie powiem, wtedy byłoby idealnie… ale za to jak superowo pachniesz… mmm…

Przy drzwiach rozległo się znaczące chrząknięcie. Iza i Kacper jak na komendę podnieśli głowy i odsunęli się od siebie na widok stojącego w wejściu strażnika.

— Koniec wizyty — oznajmił ów urzędowym tonem, zerkając z ciekawością na dziewczynę i przenosząc badawczy wzrok na Kacpra. — Proszę panią o opuszczenie sali.

— Trzymaj się, Kacperku — szepnęła ciepło Iza, ściskając rękę Kacpra i wspinając się na palce, by ucałować go w policzek. — Pamiętaj, że oboje z panem Stasiem cały czas o tobie myślimy.

— Dzięki, Iza — odszepnął Kacper, z żalem puszczając jej dłoń. — Ty też się trzymaj.

Po wyjściu z sali widzeń Iza dołączyła do pana Stanisława, który czekał na nią na ławeczce ustawionej w korytarzu, po czym oboje, podobnie jak poprzednim razem, opuścili zakład karny w całkowitym milczeniu, do którego w naturalny sposób skłaniała ponura atmosfera tego miejsca.


— Zuzka, chodź ze mną za moment, pomożesz mi pozbierać naczynia z sali — zarządziła Iza, zaglądając do kuchni, na co Zuzia natychmiast odłożyła na blat trzymają w ręce ściereczkę i skwapliwie podskoczyła w stronę wyjścia. — Zaraz kończysz zmianę, tak?

— Tak, proszę pani — pokiwała grzecznie głową dziewczyna. — Dzisiaj mam tylko do osiemnastej. Ale jeśli trzeba zostać dłużej, to…

— Nie trzeba — przerwała jej z uśmiechem Iza. — Tak tylko chciałam się upewnić. Muszę powiedzieć, że słyszałam na twój temat pochwały — dodała, kiedy we dwie szły już korytarzem zaplecza. — I nie omieszkam powtórzyć ich szefowi.

— Pochwały? — powtórzyła cicho zdumiona dziewczyna.

— Tak, od Antka i Chudego — wyjaśniła jej spokojnie Iza. — Podobno bardzo im dzisiaj pomogłaś przy rozładunku vana, a to była praca ponad twoje obowiązki. Będę o tym pamiętać.

— Segregowałam tylko warzywa — odparła Zuzia, oblewając się nagłym rumieńcem. — To nie było nic takiego, proszę pani… Pani Dorota wysłała mnie, żebym pomogła panu Antkowi i panu Łukaszowi, no to pomogłam…

— Aha, słyszałam — pokiwała głową Iza, zgarniając po drodze z blatu baru dwie tace i jedną z nich podając Zuzi. — Trzymaj to, zaczynamy od sektora B… To była ogromna pomoc dla chłopaków, Dorotka mówiła mi, że te warzywa przyjechały kompletnie pomieszane.

— Tak, proszę pani — przyznała Zuzia, przystępując wraz z Izą do zbierania pustych naczyń i śmieci z dwóch opuszczonych stolików w sektorze B. — Marchewki były w tej samej skrzynce co pomidory, trzeba było wybrać te najbardziej poobtłukiwane, żeby poszły od razu do sałatki. A te dobre do osobnej skrzynki.

— Chudy mówił, że zrobiłaś znakomitą robotę — podsumowała Iza. — Nie tylko z marchewkami, bo wiem, że było tego dużo więcej. I że potem dzielnie pomagałaś im ładować na vana puste skrzynki. Cieszę się, kiedy docierają do mnie takie pochwały na twój temat, Zuziu.

— Ojej, dziękuję… — odparła zawstydzona Zuzia. — Ale to nic takiego, proszę pani. Pan Łukasz nie powinien mnie chwalić, bo on sam najwięcej pracował, ja tylko trochę pomogłam… To miło z jego strony…

— Iza?! — rozległ się za ich plecami zdziwiony damski głos. — Iza Wodnicka?

Iza odwróciła się. Głos należał do dziewczyny, która wraz z dwiema koleżankami siadała właśnie przy stoliku pod ścianą. Rozpoznała ją natychmiast — była to Beata, jej koleżanka z klasy z liceum, która mieszkała w okolicach Radzynia i której od czasu matury nie widziała ani razu. Nigdy zresztą nie nawiązały głębszego kontaktu, gdyż Iza w liceum trzymała się głównie z Agnieszką, a z grupką Beaty poza lekcjami rozmawiała tylko sporadycznie. W następnej sekundzie w jednej z towarzyszących jej dziewczyn rozpoznała też drugą koleżankę z klasy, Emilię, przyjaciółkę od serca Beaty. Nie znała tylko tej trzeciej.

Mimo że kontakt z Beatą i Emilią urwał się już prawie cztery lata temu, widok znajomych twarzy z rodzinnej okolicy sprawił Izie szczerą przyjemność, tym bardziej że obie dziewczyny były życzliwymi i sympatycznymi osobami.

— To ty? — nie mogła nadziwić się Beata, kiedy Iza z uśmiechem podeszła do ich stolika, dając Zuzi znak ręką, by kontynuowała zbieranie naczyń.

— No przecież widzisz, że ona, co się głupio pytasz! — zaśmiała się Emilia. — Cześć, Iza, ale dawno cię nie widziałam!

Podeszła do niej i objęła ją spontanicznym gestem. Iza odwzajemniła jej uścisk, po czym w ten sam sposób przywitała się z Beatą.

— Cześć, dziewczyny! — rzuciła wesoło. — Co za niespodzianka! Miło was widzieć!

— Jejku, co za spotkanie! — cieszyła się Beata. — W życiu bym się nie spodziewała! Pracujesz tutaj, tak? — dodała, lustrując wzrokiem jej biały kelnerski fartuszek. — Jesteś kelnerką?

— Tak — skinęła głową Iza. — Już od roku. I nigdy was tu nie widziałam!

— Ach, bo jesteśmy tu chyba dopiero trzeci raz… czy czwarty, jakoś tak, co nie, Emi?

— No, coś koło tego — przyznała z zastanowieniem Emilia. — Rzadko chodzimy do knajp w centrum, mamy dwie ulubione na miasteczku akademickim i zwykle tam przesiadujemy. Zwłaszcza w pubie U Agaty! — obie z Beatą zaśmiały się, zerkając na siebie porozumiewawczo. — A do Anabelli zaglądamy tylko czasami na dyskotekę. Dzisiaj też ma być impra, z tego, co słyszałam?

— Tak, będzie disco, oczywiście — zapewniła ją z uśmiechem Iza. — Od dwudziestej. Kolega już się tym zajmuje.

— Izka, ale usiądź z nami na moment, pogadamy sobie, co? — zaproponowała Beata, wskazując na trzecią koleżankę. — To jest Aśka, nasza koleżanka z roku, poznajcie się.

— Miło mi — uśmiechnęła się Iza, podając rękę nieznajomej dziewczynie. — Iza.

— Właśnie, siadaj z nami! — podchwyciła Emilia. — Wiadomo, że pracujesz, ale jeszcze nie ma tak dużo ludzi… Pięć minut chyba możesz urwać, nie?

— Okej, usiądę z wami na chwilkę — zgodziła się chętnie Iza, zajmując wolne krzesło. — Powiecie mi przy okazji, co zamawiacie, to zaraz wam przyniosę albo poproszę koleżankę. Fajnie was widzieć, naprawdę, ja też się nie spodziewałam… Studiujecie w Lublinie, jak rozumiem?

Po zamówieniu przez dziewczyny napojów i przekąsek, których przyniesienie Iza zleciła Zuzi, rozmowa rozwinęła się bardzo szybko i spontanicznie. Obie koleżanki studiowały w Lublinie na weterynarii, skończyły już licencjat i zaczynały studia magisterskie, po których miały plan założyć klinikę dla zwierząt domowych w jednej z podradzyńskich miejscowości. Roześmiane, pełne energii dziewczyny z wielkim entuzjazmem rozprawiały o swoim zamiarze kontynuowania wieloletniej przyjaźni również na planie zawodowym, a na wieść o tym, że sklep siostry Izy w Korytkowie prosperował coraz lepiej i od niedawna pracowała w nim również Agnieszka, ucieszyły się, dopytując o nią z najwyższą życzliwością.

— Tak, pracuje u nas od jesieni — wyjaśniła Iza, starannie omijając drażliwe informacje o stanie Agnieszki i dramacie, jaki ją spotkał. — Moja siostra potrzebowała kogoś do pomocy, a Aga po powrocie z Warszawy akurat była wolna i tak się złożyło, że wylądowała u nas.

— A ty też pewnie wrócisz tam po studiach? — domyśliła się Beata. — Rodzinny interes to nie byle co, trzeba to ciągnąć, zwłaszcza jak się rozkręca. Bo tutaj to chyba tylko tak dorabiasz na czas studiów, co?

— Pomyślę o tym, jak będę kończyć — odparła spokojnie Iza. — Na razie jeszcze do tego daleko, jestem dopiero na drugim roku licencjatu.

— Na drugim roku? — zdumiały się dziewczyny. — Ale jak to? Dlaczego dopiero na drugim?

Iza w skrócie opowiedziała im o sytuacji, w jakiej znalazła się po śmierci matki i która nie pozwoliła jej pójść na studia tuż po maturze, co dziewczyny, będące wówczas cichymi świadkami jej rodzinnego dramatu, przyjęły ze współczuciem i zrozumieniem.

— I pomyśleć, że miałaś zacięcie, żeby po dwóch latach jednak wybrać się na studia — zauważyła Beata, patrząc na nią z podziwem. — Ja na twoim miejscu, mając pod ręką rodzinny biznes, pewnie bym…

— Iza, przepraszam — przerwał jej Antek, który szybkim krokiem podszedł do ich stolika i nachylił się nad Izą. — Bardzo jesteś zajęta? Jest pilna sprawa.

— No? Co się dzieje? — poderwała się natychmiast Iza. — Rozmawiam sobie tylko… Co jest, Antoś? Jakiś problem na zapleczu?

— Nie — pokręcił głową Antek. — Ale przyszedł pan Paweł i koniecznie chce z tobą rozmawiać. Powiedziałem mu, że cię zawołam.

Iza odruchowo zerknęła w stronę baru, gdzie rzeczywiście rysowała się elegancko ubrana w ciemny garnitur sylwetka Pabla, i po raz pierwszy odkąd go poznała, jego widok wywołał w niej dyskomfort graniczący z niechęcią. Przed jej oczami, po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia, mignęła wizja bladej i spłakanej twarzy Lodzi, a potem liliowej koperty, którą podawała jej swą wypielęgnowaną dłonią Ewelina. Wzdrygnęła się mimowolnie i poczuła, jak po karku przebiega jej nieprzyjemny, zimny dreszcz. Rozmowa z Pablem w tych okolicznościach była doprawdy ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę…

— A szefa jeszcze nie ma? — zapytała, z trudem kryjąc niechęć.

— Nie ma — pokręcił głową Antek. — Zresztą on nie chce gadać z szefem tylko z tobą. Powiedział mi to wyraźnie. Tylko z Izą.

— Okej — szepnęła. — Już idę. Dzięki, Antek.

Przeprosiwszy koleżanki, z ciężkim sercem udała się w stronę baru, gdzie czekał wyraźnie zniecierpliwiony Pablo. Już z daleka zauważyła, że, zamiast jak zwykle stać nonszalancko oparty o filar lub o róg wysokiego blatu, mężczyzna chodził w tę i z powrotem wzdłuż ściany z wejściem na zaplecze, od czasu do czasu nerwowym gestem dłoni przesuwając po czole. Zachowanie to wcale nie dodało jej otuchy, przez chwilę poczuła wręcz coś w rodzaju obawy, jakby ten skądinąd sympatyczny i zawsze budzący w niej jak najcieplejsze uczucia człowiek stał się nagle kimś obcym, niemal wrogim.

„Nie mogę go osądzać, nie znając wszystkich okoliczności” — myślała, z całych sił starając się odepchnąć od siebie obraz zrozpaczonej, wymęczonej twarzy Lodzi, który uporczywie pchał jej się przed oczy. — „Ale jeśli okaże się, że przyszedł tutaj po to, żeby zamknąć mi usta na temat Eweliny…”

Była to pierwsza myśl, która narzuciła jej się jako powód tej wizyty i żądania rozmowy właśnie z nią. I była to myśl nie do zniesienia. Pomijając to, że potwierdziłoby to straszną hipotezę, której nie chciała dopuszczać do swojej świadomości, a przez to zrujnowałoby do cna wszelkie jej ideały, dodatkowo postawiłoby ją to w niezręcznej sytuacji względem Lodzi. Bo czyż mogłaby przemilczeć przed nią tę rozmowę z Pablem? Musiałaby powiedzieć jej o tym lojalnie, wiedząc, że złamie jej to serce i pozbawi resztek nadziei…

— O, jesteś, Iza! — odetchnął z rodzajem ulgi Pablo, kiedy tylko dostrzegł ją podchodzącą powoli z głębi sali.

Iza od razu zauważyła, że wyglądał bardzo źle — twarz miał szarą i przygaszoną, oczy podkrążone, jakby nie spał po nocach, a jego skronie były jeszcze bardziej oszronione niż wcześniej, co z jednej strony dodawało mu powagi, z drugiej zaś pogłębiało przygnębiające wrażenie. Pośpiesznym krokiem ruszył jej na spotkanie i wyciągnął do niej rękę.

— Cześć — uśmiechnęła się z przymusem Iza, nie bez oporu podając mu dłoń, którą uścisnął i natychmiast puścił. — Antek mówił, że chciałeś ze mną rozmawiać.

— Tak — skinął głową Pablo, rozglądając się wokół z zastanowieniem. — Ale wolałbym na osobności. Znajdzie się tu jakieś spokojne miejsce, gdzie można by pogadać sam na sam?

Iza zadrżała z niepokoju, bowiem słowa te nie były dobrą wróżbą. Opanowała się jednak i przybrała spokojną, neutralną minę.

— Jasne — odparła szybko, ruchem ręki wskazując mu wejście na zaplecze. — Chodźmy do gabinetu Majka, tam jest cicho i spokojnie, a jego jeszcze nie ma. Pewnie będzie dopiero koło dwudziestej albo i później.

— Okej — zgodził się Pablo, uprzejmie wskazując jej, by poszła przed nim. — Postaram się nie zająć ci za dużo czasu, chcę tylko zadać ci kilka pytań.

Wprowadziwszy go do gabinetu i zamknąwszy drzwi, Iza skwapliwie sięgnęła po stojące pod ścianą krzesło, by przysunąć je i zaprosić go do zajęcia miejsca. Pablo jednak powstrzymał ją stanowczym ruchem ręki.

— Nie — rzucił twardo, odkładając tylko na stojący przy drzwiach wieszak zimowy płaszcz, który dotąd trzymał w ręce. — Bez zbędnych ceregieli, Iza. Nie będę bawił się w podchody, chcę wiedzieć wszystko i natychmiast, bez owijania w bawełnę. Jesteś jedyną osobą, która może mieć tu jakieś konkretniejsze informacje. I podejrzewam, że je masz. Proszę, żebyś nic przede mną nie ukrywała.

— Co chcesz wiedzieć? — zapytała cicho Iza, uznając, że nie ma sensu udawać przed nim, że nie rozumie, o co chodzi.

— Wszystko, co odnosi się do mojej żony i do tego… tego… — zaciął na chwilę wargi, jakby słowo, które miał zamiar wypowiedzieć, nie chciało mu przejść przez usta. — Do tego gnojka Krawczyka — dokończył, cedząc to nazwisko przez zęby. — Chcę wiedzieć, jaka jest prawdziwa relacja między nimi.

Iza, która instynktownie wyczuła w jego tonie ukryte oskarżenie pod adresem Lodzi, podniosła głowę i spojrzała na niego wyniośle, niemal z oburzeniem.

„Ona jest winna, tak?” — pomyślała, nie ważąc się jednak wypowiedzieć na głos tych słów. — „Ona… a ty święty!”

— No, mów — ciągnął Pablo, patrząc na nią rozkazująco. — Wiem, że coś wiesz… ty albo nikt. No dalej! — podniósł głos, aż podskoczyła. — Mów, do cholery!

Iza cofnęła się o krok, poirytowana jego nakazującym tonem.

— Relacja? — powtórzyła ostro. — Między Lodzią i Krawczykiem? Nie ma żadnej relacji.

Pablo aż zagotował się z tłumionej furii.

— Nie kłam! — rzucił tym samym podniesionym głosem. — Nie łżyj mi w żywe oczy, bo nie ręczę za siebie! Słyszysz, Iza? Nie baw się ze mną w kotka i myszkę! Mam tego dość! Jestem jej mężem i mam prawo wiedzieć! Mów mi natychmiast wszystko, co wiesz!

— Nie kłamię — odparła zimno Iza, rzucając mu pełne godności spojrzenie. — Nie mam w zwyczaju kłamać i teraz też mówię prawdę. A ty nie krzycz na mnie. Łatwo przychodzą ci oskarżenia, co? A sam niby jesteś w porządku?

Pablo znieruchomiał na te słowa.

— Co masz na myśli? — odparł ciszej, przyglądając jej się w napięciu.

Iza, dla której ta reakcja była niemal jawnym potwierdzeniem jego nieczystego sumienia, nie mogła powstrzymać drwiącego uśmiechu.

— Sam przed chwilą powiedziałeś, że jestem jedyną osobą, która może tu coś wiedzieć — odparła spokojnie. — I owszem, wiem. Może nawet więcej, niż byś chciał. Ale okej, załatwmy najpierw tego Krawczyka — dodała ugodowo. — Powiem ci wszystko, co wiem o tej sprawie… pod warunkiem, że uspokoisz się i przestaniesz na mnie krzyczeć.

— Dobra — skinął głową Pablo, zaciskając pięści i zagryzając zęby, jakby siłował się sam ze sobą. — Będę nad sobą panował. A przynajmniej spróbuję… Mów.

— Możesz mi nie wierzyć — ciągnęła Iza, uznając, że jeżeli nadarza jej się okazja do wyjaśnienia nieporozumienia, którego on sam, w nadmiarze emocji, od wielu tygodni nie umiał wyjaśnić z własną żoną, to nie wolno jej zmarnować tej szansy. — Nie obchodzi mnie to, ja mówię prawdę. Między Lodzią i Krawczykiem nie ma i nigdy nic nie było. A raczej było… tylko z każdej strony co innego. I nie w tym sensie, co myślisz.

— To znaczy? — zapytał czujnie Pablo.

Iza nabrała powietrza w płuca i powoli, starannie dobierając słowa, opowiedziała mu o okolicznościach, w których Krawczyk poznał Lodzię, o jego rosnącym zainteresowaniu jej osobą oraz o coraz odważniejszych podchodach w celu zdobycia jej względów, w czym w dużym stopniu ona sama nieświadomie wzięła udział, przekazując Lodzi pudełko czekoladek z ukrytym w nim listem miłosnym.

— Byłam naiwna jak dziecko — przyznała, zerkając spod oka na mężczyznę, który słuchał w milczeniu, nerwowym krokiem przemierzając wzdłuż i wszerz przestrzeń między dwiema przeciwległymi ścianami gabinetu. — Wkręcił mnie w to cynicznie i z premedytacją, a ja, głupia, nie widziałam w tym nic złego. Wręcz sama uspokajałam Lodzię, że on już taki jest, mówiłam jej, że względem mnie też zachowuje się dziwnie… bo tak było, choć akurat nie w tym sensie…

— To samo powiedział mi Majk — zauważył Pablo, zatrzymując się na chwilę i patrząc na nią świdrującym wzrokiem. — Mówił, żebym odpuścił, bo gnojek nie uwziął się tylko na nią, ale dowalał się też do ciebie. To prawda?

— Nie do końca — pokręciła głową zmieszana Iza. — Z wierzchu rzeczywiście tak to wyglądało, bo w pewnym momencie czepił się mnie jak rzep. Sama nie rozumiałam, o co mu chodziło, zwłaszcza że nie wyczuwałam z jego strony tego typu podtekstów. Dopiero później, kiedy wszystko złożyło mi się w całość, ogarnęłam, że od początku chodziło mu o Lodzię, a mnie traktował jako nieświadomą swojej roli pośredniczkę. W pewnym momencie nawet próbował mnie przekupić. Zaproponował mi kasę, pewnie w zamian za to, żebym pomagała mu nawiązywać z nią kontakt… ale oczywiście to tylko moje domysły, bo odmówiłam mu, zanim zdążył przedstawić mi swoją propozycję.

— Pieprzony bydlak! — wycedził przez zęby Pablo.

— Wykorzystał moją naiwność — ciągnęła ostrożnie Iza. — Chociaż to i tak nieistotne, bo nic na tym nie ugrał. Na koktajlu Lodzia wyczuła z jego strony te podjazdy i opowiedziała mi o tym, bo wahała się, czy nie powiedzieć o wszystkim tobie. A ja uspokoiłam ją, że on już taki jest i po prostu ma nierówno pod sufitem.

— Dlaczego nic mi nie powiedziała? — zapytał cicho Pablo.

— Chciała oszczędzić ci nerwów — wyjaśniła mu smutno Iza. — Tobie i Majkowi. Zwłaszcza że ja sama zapewniłam ją, że psychol względem mnie też zachowywał się dziwnie. To ją uspokoiło, ucieszyła się nawet

— Powinna była mi powiedzieć — przerwał jej twardo Pablo. — Gdyby nie miała nic na sumieniu, nie bałaby się podjąć tematu.

— Nieprawda — pokręciła głową Iza. — Ona ma sumienie czyste jak łza. A milczała, bo bała się twojej reakcji i tego, że z małej bzdury zrobi się wielki dym.

— To nie jest mała bzdura! — podniósł głos Pablo. — To jest cholernie poważna rzecz!

— Wtedy o tym nie wiedziała — zapewniła go łagodnie Iza. — Żadna z nas nie zdawała sobie sprawy z tego, co knuje ten psychol. Skąd miałyśmy to wiedzieć? Wszystko brałyśmy za dobrą monetę, i ona, i ja…

— Ale tobie przynajmniej o tym powiedziała! — zauważył ostrym tonem Pablo. — Zwierzyła ci się, poprosiła o radę. A przede mną ukryła wszystko! Jeśli tak wygląda kobieca lojalność i uczciwość małżeńska…

Na te słowa Iza aż zakipiała z oburzenia. W jej pamięci znów błysnęła spłakana twarz Lodzi kładącej drżącą dłonią na stole liliowy liścik od Eweliny.

— Kobieca lojalność? — powtórzyła, również podnosząc głos. — Uczciwość małżeńska? Nooo… o tym to my sobie jeszcze pogadamy! Zaraz do tego dojdę, proszę pana!

Pablo znów znieruchomiał, przyglądając jej się na wpół podejrzliwie, na wpół z zaskoczeniem, jakby nie spodziewał się po niej tak gwałtownej reakcji.

— Jeśli chcesz wiedzieć, dlaczego nic ci nie powiedziała, to bardzo proszę! — ciągnęła wciąż podniesionym głosem Iza. — Dlatego, że się ciebie bała! Rozumiesz to?! Bała się twojej głupiej reakcji! Dobra… powiem to wprost! Wszyscy wiedzą, że jesteś chorym, patologicznym zazdrośnikiem i w każdym facecie, który zamieni z nią dwa niewinne słowa, widzisz potencjalnego uwodziciela! Nie chciała, żebyś się denerwował! Rozumiesz?! Chciała uciąć to sama i oszczędzić ci stresu, bo twoje dobre samopoczucie jest dla niej święte! A wiesz dlaczego? Bo ona cię kocha! Naprawdę cię kocha, ciebie i tylko ciebie… powtarza to przy każdej okazji… Dla niej na świecie nie istnieje żaden inny facet poza tobą!

Pablo stał w miejscu jak zaklęty i patrzył na nią blady, z poważną miną.

— Ale jednak każdy ma swoje granice! — kontynuowała z coraz większą furią Iza. — A twoje zachowanie nie dawało jej komfortu psychicznego ani odwagi, żeby pogadać z tobą o tym jak człowiek z człowiekiem. Dlatego dusiła to w sobie! A potem to się już tylko automatycznie pogłębiało. Im bardziej psychol atakował, tym trudniej było jej przełamać obawy i powiedzieć ci o wszystkim! Nie dlatego, że cokolwiek miała na sumieniu, jak przed chwilą bezczelnie zasugerowałeś… wstydziłbyś się, naprawdę… ale dlatego, że ty sam zachowujesz się nienormalnie! Nie rozumiesz, że w ten sposób pokazujesz jej, że jej nie ufasz?! Że zmuszasz ją do tego, żeby tłumaczyła się przed tobą z rzeczy, których nie zrobiła?! Myślisz, że ona nie ma swojego honoru, swojej dumy?! I że fajnie jej było, kiedy podejrzewałeś ją o romans z tym kretynem?! Z palantem, którego brzydziła się od pierwszej chwili i który dostał od niej kopa przy pierwszej okazji, kiedy tylko odkrył karty? Zastanów się, czego ty od niej oczekiwałeś, zachowując się jak idiota! Miała tłumaczyć ci się z czegoś, czego nie było? Po co? Żebyś powiedział jej, tak jak mnie przed chwilą, że kłamie?! Ogarnij się wreszcie, człowieku! Gdybyś jeszcze sam miał czyste sumienie! I ty mówisz o uczciwości…

Zatrzymała się, żeby nabrać tchu, bo z oburzenia aż zabrakło jej powietrza i głos uwiązł jej w gardle. Miała wrażenie, że każdy mięsień jej ciała drży, jakby trzęsła nią febra.

— O co ci chodzi? — zapytał Pablo, który słuchał tej reprymendy w milczeniu, lecz teraz skorzystał z okazji, by wtrącić słowo. — Powiedz mi, do diabła, o co biega, Iza! Jakie czyste sumienie? No, mów! Nie będę zgadywał, już łeb mi od tego pęka! Co masz na myśli?

— Nie co, tylko kogo — oznajmiła mu twardo Iza, odzyskując głos. — Nie udawaj głupiego. Mam na myśli Ewelinę.

Imię to wyskandowała dobitnie, celowo nie spuszczając z niego wzroku, by zobaczyć jego pierwszą reakcję, która niestety nie zawiodła jej smutnych oczekiwań. Pablo drgnął jak rażony prądem i w ułamku sekundy zbladł jeszcze bardziej, wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.

— Nie możesz zaprzeczyć, bo dobrze wiesz, że ja wiem o twoim regularnym kontakcie z tą panią — ciągnęła chłodno Iza. — A przede wszystkim o tym cudownym fioletowo-różowym bileciku, który sama ci przekazałam… bo byłam tak samo naiwna jak w przypadku Krawczyka i nieświadomie pozwoliłam zrobić z siebie pośredniczkę.

Blady jak trup Pablo otworzył usta, zamknął je i znów otworzył, jakby nie mógł wydać z siebie głosu. W jego ciemnych oczach, których teraz nie odrywał od jej twarzy, narastało przerażenie.

— Tak, Pablo — pokiwała smutno głową Iza, odpowiadając w ten sposób na nieme pytanie, które wyczytała w tych oczach. — Lodzia o tym wie. Chociaż to nie ja jej o tym powiedziałam, żeby nie było. Skojarzyłam to dopiero, kiedy sama mnie zapytała… i kiedy pokazała mi ten list od Eweliny.

Pablo zachwiał się na nogach, jak trafiony kulą w serce. Wydawało się, że z trudem łapie powietrze, a wyraz jego twarzy wskazywał na stan głębokiego szoku. Powolnym, jakby bezwiednym ruchem podniósł obie ręce naraz i chwycił się nimi za głowę.

— Chryste Panie — wyszeptał pobladłymi wargami.

— Znalazła go przypadkiem w kieszeni twojej marynarki, kiedy szykowała ją do pralni — ciągnęła z rezygnacją Iza, teraz już bardziej przybita niż oburzona. — Chciała wiedzieć, czy mam jakiekolwiek podejrzenie, od kogo to może być. Szkoda, żeby nie… przecież sama ci to dałam… Poza tym Julia widziała cię z Eweliną na mieście, w którejś z knajp, już nie pytałam, w której… opisała ją Lodzi, a Lodzia zapytała mnie. Nie każda kobieta nosi futro z szynszyli, więc nie miałam problemu, żeby skojarzyć, o kogo mogło chodzić…

Urwała z niepokojem na widok zmiany, jaka w ciągu kilkunastu sekund, kiedy wypowiadała te słowa, zaszła w twarzy i całej postawie Pabla. Choć z jego oblicza nadal nie zszedł wyraz szoku i najwyższego przerażenia, teraz oczy rozbłysły mu złowrogim blaskiem, a blade wargi, z których odpłynęła cała krew, wykrzywiły się w grymasie wściekłości. Znów ścisnął dłonie w pięści i skoczył ku niej tak gwałtownie, że aż się wystraszyła, cofając się w głąb gabinetu, pod samą kozetkę z poskładanymi na niej czystymi obrusami.

„O szlag!” — pomyślała z niepokojem. — „Chyba pojechałam za ostro…”

Ciemne oczy Pabla ciskały błyskawice.

— A ty oczywiście z góry wydałaś na mnie wyrok, tak?! — wycedził z furią przez zęby. — Zinterpretowałaś sobie wszystko i przekazałaś mojej żonie gotową wersję na ten temat?! Jasne! Przecież w takiej sytuacji jest tylko jedno wytłumaczenie, prawda?! A niech to diabli! — jęknął nagle z rozpaczą, znów obiema rękami łapiąc się za głowę. — Że też zapomniałem o tym cholernym świstku…

Znów zwrócił się do Izy, zaciskając pięści w odruchu bezradnej wściekłości.

— Dzięki, Iza! — krzyknął z ironią podszytą takim bólem, że Iza aż zadrżała. — Wielkie dzięki, super nam pomogłaś! I jej, i mnie… Wspaniałe przyjacielskie rady, wspaniałe interpretacje! Zebrałyście sobie kilka faktów i ukułyście z tego teorię, tak?! I oczywiście współczujecie Lei męża zdrajcy i potwora! Bo taki obrazek włożyłyście jej do głowy! I ty, i Julia… cholerne przyjaciółeczki!

Iza pobladła teraz tak samo jak on, szarpnięta bolesnymi wyrzutami sumienia. Na twarzy Pabla odbijało się takie cierpienie, że w jednym ułamku sekundy zrozumiała, że on nic złego nie zrobił. Nie, nie zrobił… widziała to teraz jak na dłoni, czytała w jego oczach bezbłędną kobiecą intuicją… Był niewinny. Miał tak samo krystalicznie czyste sumienie jak Lodzia, a sprawa Eweliny była zapewne takim samym nieporozumieniem jak sprawa Krawczyka. Oskarżenie, jakie teraz kierował pod jej adresem, było przykre, ale przecież zawierało w sobie ziarno prawdy! Choć ona sama mówiła Lodzi, że nie wolno osądzać Pabla, nie poznawszy wszystkich okoliczności, emocje sprawiły, że w głębi duszy uwierzyła w jego winę, a przynajmniej powątpiewała o jego niewinności…

— Więc o to szło! — krzyczał do niej dalej Pablo, z trudem powstrzymując się, by nie chwycić jej oburącz za ramiona. — I przez to ona teraz tak wygląda! Jak cień samej siebie, jak ścięty kwiat… A ja, głupi, myślałem, że… Boże! Jak mogłyście tak ją dobić?! Tak jej dokopać?! Jakim prawem wtrąciłyście się między nią a mnie?!!!

Coraz bardziej przestraszona Iza pokręciła głową.

— Nie, Pablo… to nie tak…

— A jak?! — rzucił z wściekłością. — Sama mi to powiedziałaś, przecież widzę, jak to wyglądało! Najpierw dobre rady w sprawie tamtego gnoja, a potem pomoc w ustaleniu tożsamości mojej… tfu!… kochanki!… Do takich wniosków doszłyście, tak?! Oczywiście wszystko w imię przyjaźni i współczucia!

Drzwi uchyliły się ostrożnie i pojawił się w nich zarys rozczochranej czupryny Majka, który, zaalarmowany krzykami dobiegającymi z gabinetu, zajrzał do środka i ze zdumieniem, niezauważony przez rozmawiających, patrzył na scenę rozgrywającą się w głębi pomieszczenia. Iza, w której wyrzuty sumienia wzmagały się z każdym słowem Pabla, milczała teraz w obawie, by nie sprowokować jakiejś niekontrolowanej reakcji, widziała bowiem, że mężczyzna był na granicy utraty panowania nad sobą. Jej samej zresztą również udzielił się stres, wszystkie mięśnie drżały jej od wewnątrz, a dłonie wręcz trzęsły się w niemożliwy do powstrzymania sposób.

— Przyjaciółki! — ciągnął z furią Pablo, postępując kolejny krok w jej stronę i znów zaciskając pięści. — Tak właśnie wygląda babska przyjaźń! Ciche doradztwo i interpretacja! Nieważne, co przy tym można zniszczyć, jak dobić i osądzić kogoś za jego plecami! Nieważne, co można przy tym rozwalić, tak?!

— Stary, uspokój się! — zainterweniował Majk, wchodząc do gabinetu i zamykając za sobą drzwi. — Co tu się dzieje, do diabła?! Po cholerę tak wrzeszczysz?

Podszedł do Pabla i energicznym gestem chwycił go za ramię, ów jednak zdawał się w ogóle nie zwrócić na to uwagi.

— Piękna żmijowa przysługa! — kontynuował tym samym podniesionym tonem, nie odrywając oczu od coraz bardziej przerażonej twarzy Izy. — Na każdym możliwym planie! Nie spodziewałem się tego po tobie, wiesz?! Akurat nie po tobie… A ona tak ci ufała!

— Nie drzyj się na nią! — huknął poirytowany już teraz Majk, siłą odsuwając go od Izy i stając między nimi. — Uspokój się, do diabła… słyszysz, Pablo?! Uspokój się natychmiast albo na otrzeźwienie dam ci w ryj!

Pablo wyrwał mu się wściekłym gestem, jednak w następnej chwili jakby przygasł, odetchnął ciężko i z nagłą rezygnacją spuścił głowę.

— No już, stary, spokój — podjął ugodowym tonem Majk, klepiąc go po ramieniu. — Wyluzuj, chłopie. Co ci tak odwaliło?

Pablo pokręcił powoli głową, zaciskając zęby.

— Przepraszam — odparł cicho. — Poniosło mnie… To nie jej wina, ona ma rację. To ja nawaliłem… ja i tylko ja… Myślałem, że jak załatwię to sam, to oszczędzę gwiazdeczce tego, czego ona chciała oszczędzić mnie… Boże, jaki kretyn ze mnie… idiota!

— No… nie będę zaprzeczał, bo jest bardzo prawdopodobne, że masz rację — przyznał dyplomatycznie Majk, zerkając na roztrzęsioną Izę, która aż przysiadła na kozetce, nie mogąc opanować słabości w nogach. — Ale co wy tu wyprawialiście? Wydzierałeś ryja jak opętany!

— Przepraszam — powtórzył blado Pablo ze wzrokiem wbitym w podłogę. — Nie pytaj, Majk… proszę cię, nie teraz. Ja najpierw muszę wyjaśnić to z Leą. Wolałbym skoczyć pod pociąg, niż rozmawiać z nią o tym, ale muszę… Moja gwiazdeczka… perełka, niezapominajka… — dodał drżącym głosem, w którym ból mieszał się najtkliwszą czułością. — Ona dla mnie wszystko, a ja jej takie coś… Chryste, zlituj się nade mną!…

To mówiąc, znów złapał się za głowę, po czym, rzuciwszy się do drzwi, w locie chwycił z wieszaka swój płaszcz i wybiegł z gabinetu, nie żegnając się z nikim, jak nieprzytomny. Majk zerknął szybko na siedzącą na kozetce Izę, lecz widząc, że dziewczyna jest w miarę opanowana i spokojna, po krótkiej chwili wahania skoczył do drzwi i pobiegł za Pablem.

Zostawszy sama, Iza stopniowo ochłonęła z pierwszej fali stresu, choć drżenie mięśni, zwłaszcza rąk, nadal nie ustępowało. To jednak było mało istotne wobec wyrzutów sumienia, jakie obudziły w niej słowa Pabla. Bo czyż nie było w nich dużej dozy racji? Czy ona sama nie przyczyniła się do kryzysu małżeńskiego Lodzi i Pabla? Czy nie wystąpiła w roli pośredniczki złego i niefortunnej doradczyni od siedmiu boleści? Czy bez jej wkładu, „żmijowej przysługi”, jak trafnie i dobitnie określił to Pablo, oboje nie poradziliby sobie z tym szybciej i lepiej?

„Jestem głupia i naiwna” — pomyślała smutno. — „Na przyszłość muszę nauczyć się nie ufać ludziom, którzy nie są godni zaufania… I nigdy nie dać się zwodzić pozorom…”

Urwała myśl, gdyż do gabinetu wrócił Majk, który, zamknąwszy za sobą drzwi, podszedł do niej i bez wahania usiadł obok na kozetce, obejmując ją ramieniem. Jego twarz wyrażała zaniepokojenie.

— Już dobrze, Izulka? — zapytał z troską, przyglądając się jej przygaszonej twarzy. — Bardzo na ciebie nawrzeszczał ten frajer?

— Trochę — uśmiechnęła się blado. — Ale ja na niego wcześniej też, więc jesteśmy kwita. Wszystko dobrze, Majk, dziękuję ci… już dochodzę do siebie.

— Powiedzmy — mruknął bez przekonania. — Cała się trzęsiesz… Ale fakt, że jesteś w dużo lepszym stanie niż on. Chciałem go ogarnąć, zanim stąd wyjdzie, ale poleciał jak wariat, nie patrzył na nic… mam nadzieję, że przynajmniej będzie uważał za kierownicą… Poszło oczywiście o Lodzię i Krawczyka, jak się domyślam? — dodał, zerkając na nią badawczo.

— Tak — pokiwała głową Iza. — Ale nie tylko. Tak naprawdę to o całokształt.

Majk nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia.

— No dobra — podjął spokojnie, cofając ramię i opierając sobie oba łokcie na kolanach. — To opowiedz mi teraz o tym całokształcie. Dlaczego frajer tak się wpienił?

Iza westchnęła i wbiła wzrok w podłogę.

— Spokojnie, elfiku — uśmiechnął się lekko. — Nie zdradzisz żadnej tajemnicy, jeśli o to się boisz. Ja wszystko wiem, Pablo zwierzył mi się ze swoich problemów. Próbowałem mu pomóc, ale z nim się nie da gadać… A ty, jak widzę, też wiesz niejedno, pewnie na temat tego idioty Krawczyka. Pamiętasz, jak dziwiłaś się, że zerwałem z nim współpracę? Jak myślisz, dlaczego to zrobiłem?

Iza, której na wieść o tym, że Majk jest wtajemniczony w tę sprawę, od razu zrobiło się cieplej na sercu, zrozumiała teraz wszystko w lot i poczuła przynajmniej częściową ulgę.

— Ach — szepnęła, podnosząc na niego oczy i spontanicznym gestem chwytając jedną z jego dłoni w obie swoje. — Ze względu na Pabla?

Oczy Majka rozbłysły wewnętrznym światłem na jej gest.

— Dokładnie tak — odparł cicho, nakrywając jej dłonie swoją drugą dłonią. — Nie chciałem ci o tym mówić, bo to była tajemnica, sprawa między mną a Pablem. Podejrzewałem oczywiście, że możesz sporo wiedzieć na ten temat, w końcu nieraz gadałaś z Krawczykiem. Powiedziałem to też Pablowi, ale on nie chciał cię o to pytać. Traktował cię jak kogoś w rodzaju wroga, podejrzewał, że spiskujesz z Lodzią przeciwko niemu… Biedny frajer! — westchnął, kręcąc głową. — Po co on to sobie robi, to ja nie pojmuję… Powiedz mi, Iza, bo chcę mieć pewność… chociaż i tak wiem, że mogę ją mieć, inaczej już w nic bym w życiu nie uwierzył… Między Lodzią i tym osłem nic nie było, prawda?

— Nie było — zapewniła go Iza. — Znaczy… w takim sensie, że ona do niczego nie dopuściła, bo psychol oczywiście uderzał do niej, i to z całej pary. Ja sama odegrałam w tym niewdzięczną rolę… Ale i tak do niczego nie doszło, Majk. W ogóle nie było takiej opcji. Lodzia posłała Krawczyka na szczaw, miała na niego odruch wymiotny. Co za pomysł… Przecież ona świata nie widzi za Pablem…

— Właśnie — uśmiechnął się Majk, a na jego twarzy pojawił się wyraz głębokiej ulgi i wzruszenia. — Powtarzałem mu to do znudzenia, przecież znam Lodzię. Ale do niego mówić, to jak rzucać grochem o ścianę. Wpadł w jakąś manię prześladowczą, szajby dostał… nic do niego nie docierało, żadne racjonalne argumenty… Szedł w zaparte, na oślep, jak nie on…

— Bo on też ją bardzo kocha — szepnęła Iza, wspominając pobladłą twarz Pabla i rozpacz w jego głosie. — Może nawet aż za bardzo… chorobliwie.

— Racja — przyznał Majk. — I powiem szczerze, że nigdy bym się tego po nim nie spodziewał.

— Czego? — zaciekawiła się Iza. — Że tak ją pokocha?

— Mhm. W takim sensie, że on nigdy taki nie był. Nie brały go te sprawy, owszem, lubił się zabawić z dziewczynami, ale nic na poważnie. Takie tam kretyństwa i wygłupy. Nawet dziwiło mnie, że taki z niego cynik, no a z drugiej strony to było mi nawet na rękę… przynajmniej nie byłem w tym sam.

— Aha, rozumiem — szepnęła Iza. — Tylko że w twoim przypadku to było co innego.

Majk zamilkł na chwilę i przyglądał się z uwagą jej półprofilowi, jakby nad czymś się zastanawiał.

— Co innego — zgodził się w końcu. — Chociaż głupota taka sama albo jeszcze gorsza. Ale mniejsza o to, mówiłem o Pablu. Nie sądziłem, że kiedyś aż tak się zakocha, raczej spodziewałem się, że prędzej czy później zwiąże się z kimś z rozsądku… no wiesz, z kimś, kto dobrze by pełnił reprezentacyjną rolę pani mecenasowej i miał na tyle oleju w głowie, żeby na bieżąco ogarniać frajera. Ale kiedy poznał Lodzię… i wsiąkł… ja sam byłem w szoku, jak mocno go wzięło. Dosłownie popadł ze skrajności w skrajność! Fakt, że on zawsze miał w sobie ten rys, że jak już w coś szedł, to na poważnie. Albo coś olewał, albo angażował się na sto procent, nie było trzeciej opcji. Choćby te jego studia prawnicze. Jak już w to wlazł, to na całego, przez kilka lat harował jak wariat, zwłaszcza na aplikacji… no i teraz jest jednym z najlepszych adwokatów w mieście. Klienci naprawdę go cenią, sam nieraz byłem świadkiem, jaką frajer ma renomę…

— Na pewno — pokiwała głową Iza. — Ale jednak własnej sprawy, jak na ironię, pan adwokat nie umie rozwiązać.

— Otóż to — westchnął Majk. — Za dużo w tym emocji. Sama widziałaś, jak on się zachowuje. To nie jest u niego normalne, na ogół jest bardzo opanowany, ale w tej jednej sprawie… w sprawie jego żony… w sekundę potrafi zamienić się w obłąkańca. Ja oczywiście doskonale go rozumiem — dodał ciszej, powolutku gładząc opuszkami palców wierzch jej dłoni. — Gdybym był na jego miejscu, kochałbym żonę tak samo… jak wariat i do nieprzytomności… ale gdybym miał doprowadzić do takiego bagna, do jakiego on doprowadził przez tę swoją chorobliwą zazdrość, to niechby mnie szlag trafił! Do niego kompletnie nie dociera, że w ten sposób niszczy coś bardzo ważnego. Wiarę Lodzi w jego zaufanie.

— Powiedziałam mu to dzisiaj — oznajmiła Iza.

— Powiedziałaś mu? — spojrzał na nią zdziwiony. — Wygarnęłaś mu to prosto w oczy?

— Aha — skinęła głową. — Wkurzył mnie tymi głupimi podejrzeniami i sugestiami wobec Lodzi, więc wypaliłam mu w końcu, co o nim myślę. Powiedziałam mu wprost, że jest patologicznym zazdrośnikiem.

— Brawo! — uśmiechnął się z satysfakcją Majk. — Mój dzielny elfik! Świetnie, że frajer usłyszał to z niezależnych ust, bo na to, co ja mu tłumaczę, już kompletnie nie zwraca uwagi. A skoro ty powtórzyłaś mu to od siebie, to może w końcu do niego dotrze. To przez to tak na ciebie wrzeszczał?

— Nie — pokręciła głową Iza. — To jeszcze inna historia.

— No dobra, to powiedz mi wszystko od początku — zażądał Majk. — O Krawczyku, o Lodzi i o twojej roli w tym wszystkim. A potem ja opowiem ci, jak to wygląda ze strony Pabla. Spróbujemy we dwójkę ogarnąć ten syf w całości, bo być może trzeba będzie…

Przerwał mu dzwoniący w kieszeni telefon. Wyjął go zniecierpliwionym gestem i spojrzał na wyświetlacz, po czym z zaskoczoną miną pokazał go Izie.

— Ćwikliński? — szepnęła zdumiona, odczytując nazwisko byłego dostawcy wyświetlone na ekranie. — Przecież już nie współpracujemy… Czego on jeszcze może od nas chcieć?

Przez chwilę oboje patrzyli sobie w oczy ze zdezorientowaniem, bowiem telefon od wieloletniego współpracownika, który od stycznia bez uzasadnienia zerwał umowę z Anabellą, dla obojga był nie tylko niezrozumiały, ale wręcz niepokojący. Majk pokręcił głową na znak, że nie ma pojęcia, o co może chodzić, po czym, podniósłszy się z kozetki, odebrał połączenie i przyłożył telefon do ucha.

— Słucham, Błaszczak — rzucił, przechodząc pod przeciwległą ścianę z klaserami. — Dobry wieczór, panie Andrzeju. Co pana do mnie sprowadza?… mhm… Aha… No okej, rozumiem… Tak, jestem w firmie… Mhm, mniej więcej do drugiej nad ranem… Tak… Dzisiaj?… Aż tak pilne? No dobrze, gdzie w takim razie?… Okej, może być u mnie… Tak, na Zamkowej. Dwudziesta pierwsza. Dobrze, zapraszam… Do zobaczenia.

Zakończył połączenie i schował telefon do kieszeni spodni. Iza, która również podniosła się do pionu, patrzyła na niego z niepokojem i zaintrygowaniem.

— Chce się spotkać — wyjaśnił jej Majk z miną wyrażającą jednocześnie zastanowienie i zafrasowanie. — Nie wiem, o co chodzi, nie chciał powiedzieć, ale mówi, że pilne. Będzie tu o dwudziestej pierwszej.

— Jasne — szepnęła Iza. — Miejmy nadzieję, że to nie żadne roszczenia ani inne kłopoty.

— Spodziewałbym się wszystkiego.

— Ja też…

Majk spojrzał na nią uważniej, mechanicznym ruchem dłoni odgarnął sobie włosy z czoła, po czym nagle podszedł do niej i ogarnął ją ramionami.

— Chodź do mnie, elfiku, doładuj mnie — poprosił cicho. — Tylko minutkę, okej? Coś czuję, że dzisiaj będzie ciężko…

Wyczuwając w nim niepokój, który przepełniał zresztą i ją, Iza bez wahania pozwoliła mu się przytulić, a kiedy swoim zwyczajem pochylił głowę na jej ramię, podniosła rękę i pogładziła go powoli po włosach z tyłu głowy. Jak zawsze była gotowa przekazać mu jak najwięcej pozytywnej energii, która być może była tylko metaforą, lecz oboje wiedzieli, że potrafiła działać bardzo realnie.

— O Pablu i Lodzi musimy pogadać w osobnym paśmie — wyszeptał Majk, zanurzając twarz w jej włosy, aż poczuła na skórze ciepło jego oddechu. — Teraz już nie da rady, zaraz zacznie się kocioł, a to dłuższa rozmowa i nikt nie może nam przeszkadzać…

— Okej — odszepnęła Iza, przymykając z przyjemnością oczy.

— Najlepiej, jak w ogóle się stąd ewakuujemy. Załatwię Ćwiklińskiego i poharujemy do północy, a potem ty ustawisz dziewczyny na tryb awaryjny aż do drugiej. Niech Klaudia z Wiką poczuwają do końca zmiany nad salą, ja dogadam się z Antkiem, żeby o drugiej sprawdził wszystko i zamknął lokal, a my pojedziemy gdzieś pogadać na spokojnie o Krawczyku i o całej tej aferze. Możemy na przykład skoczyć do mnie do domu, tam nikt nie będzie nam przeszkadzał. Rzecz jest pilna, musimy jeszcze dzisiaj ustalić, co jest grane, bo być może trzeba będzie jakoś pomóc tym dwojgu. Pablo jest w takim stanie, że znowu może coś odwalić i zamiast naprawić sytuację, jeszcze ją pogorszy… Zgoda, elfiku?

— Zgoda — pokiwała głową Iza. — Masz rację, jak trzeba, to trzeba. Ale naprawdę myślisz, że oni sami się nie dogadają? Pablo pojechał przecież porozmawiać z Lodzią… mam nadzieję, że jakoś to wyjaśnią…

— Szefie? — rozległ się u progu niepewny głos Antka.

Majk podniósł głowę i oboje z Izą natychmiast odsunęli się od siebie.

— Czego chcesz, Antonio? — rzucił z niechęcią Majk.

— Chciałem tylko zapytać, czy mam odpalać disco — odparł zmieszany chłopak, starając się nie patrzeć ani na szefa, ani na Izę. — Już po dwudziestej, więc pomyślałem…

— Odpalaj — skinął głową Majk, po czym spokojnym gestem wyciągnął telefon z kieszeni i zerknął na wyświetlacz. — My też już idziemy z Izą ogarniać teren. O dwudziestej pierwszej będzie tu Ćwikliński, jakby się pałętał po sali, a ja bym gdzieś wyszedł, to odeślijcie go tutaj i natychmiast dajcie mi znać.

— Tak jest — pokiwał skwapliwie głową Antek.

— Dobra, idziemy — zarządził Majk, wskazując obojgu wyjście z gabinetu i wychodząc za nimi na korytarz. — Ja skoczę jeszcze na chwilę do samochodu. Antek, po drodze zahacz Chudego i przyślij mi go na parking na pięć minut, mam w vanie parę rzeczy do zniesienia, pomoże mi trochę… Iza wraca na salę.

— Oczywiście, szefie — uśmiechnęła się Iza i spojrzała na wciąż zdezorientowanego chłopaka. — Chodź, Antoś, pójdę z tobą po Chudego, ja też mam do niego dwa słowa.

„Znowu będą ploteczki w zespole” — pomyślała z lekkim rozbawieniem, kiedy oboje z Antkiem ramię w ramię zmierzali na salę. — „Biedny Antoś, on zawsze ma pecha, że musi nakryć nas na jakimś doładowaniu i nie kuma biedak, o co w tym wszystkim chodzi. Swoją drogą już chyba pozbierał się po tej akcji z Karoliną, przed świętami był strasznie przygaszony, ale teraz wygląda już normalnie. Mam nadzieję, że przeszło mu bez śladu…”

Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty

— No dobra, czyli do ciebie się nie przystawiał? — upewnił się Majk, dolewając sobie piwa i pociągając powoli niewielkiego łyka.

— Nie — pokręciła głową Iza. — Na początku to trochę tak wyglądało, nawet sama przez moment miałam wątpliwości, kiedy całował mnie po rękach, a potem wyjechał mi z tą propozycją pracy. Ale jednak takie rzeczy wyłapuje się instynktownie, a ja nie wyczuwałam z jego strony żadnych podchodów. Owszem, stresowało mnie jego głupie zachowanie, ale nie z tego powodu. W tym względzie uderzał tylko do Lodzi.

— Hmm — mruknął Majk. — Ma frajer szczęście, że ta propozycja pracy miała tylko taki cel. Czyli od dawna robił mi krecią robotę…

— I tak nie poszłabym do niego pracować — zapewniła go Iza, wzdrygając się lekko. — Wprawdzie przez moment namieszał mi w głowie i rozważałam to całkiem na poważnie, ale bardzo szybko się z tego wyleczyłam. Odejść z Anabelli do psychola… chyba na mózg bym upadła!

Majk zerknął na nią spod oka i pokręcił głową.

— Nie odeszłabyś — odparł stanowczo. — Ja sam bym cię nie puścił. Za nic w świecie nie pozwoliłbym na to, Iza. Rzuciłbym się Rejtanem i zatrzymałbym cię, a potem tak długo bym cię przekonywał, aż wybiłbym ci to z głowy. Nie wyobrażam sobie mojej firmy bez ciebie, ani ciebie… w jego domu — dodał ciszej, zaciskając na chwilę zęby jak Pablo. — Nie… Są rzeczy, które wykraczają poza wyobraźnię.

— To prawda — przyznała z westchnieniem Iza. — Jak tak popatrzę na samą siebie sprzed roku, to dopiero teraz widzę, jaka byłam naiwna.

Była już prawie druga w nocy. Oboje siedzieli na kanapie w salonie Majka, gdzie przyjechali, by w spokojnych warunkach omówić sprawę Lodzi i Pabla z myślą o strategii przyjacielskiej pomocy. Całą drogę samochodem rozmawiali jednak nie o nich, a o Ćwiklińskim, który ku wielkiemu zdumieniu Majka zaproponował mu powrót do współpracy, jej zerwanie sprzed kilku tygodni określając ze skruchą jako „kolosalny i głupi błąd”. Majk, który na kwestie lojalności był wyczulony w sposób szczególny, odpowiedział na tę propozycję chłodno i z dystansem, jednak obiecał, że przemyśli sprawę i da mu odpowiedź do połowy lutego.

Od lat mam zasadę, że kiedy ktoś zrywa ze mną współpracę, to tym samym bezpowrotnie pali most — tłumaczył Izie, kiedy jechali pustymi ulicami miasta. — I tak pewnie skończy się też sprawa Ćwiklińskiego. To była wspaniała wieloletnia współpraca, fakt… ale dla mnie są rzeczy ważne i ważniejsze. Odłożyłem to do połowy lutego po pierwsze po to, żeby nie działać w emocjach, tylko zakomunikować mu moją odpowiedź na zimno i w przemyślany sposób, a po drugie dlatego, że zaskoczył mnie tym jak cholera. Spodziewałem się raczej jakichś roszczeń i asów z rękawa, a nie propozycji powrotu do współpracy.

Ponieważ Iza również miała w tej sprawie mieszane uczucia, oboje zgodnie odłożyli refleksję nad przypadkiem Ćwiklińskiego na dogodniejszy czas, skupiając się w całości na sprawie Pabla i Lodzi. Kiedy usiedli w salonie przy piwie i soku pomarańczowym, Iza opowiedziała Majkowi w szczegółach historię zabiegów Krawczyka, nie ukrywając przed nim niczego, nawet wstydliwej kwestii propozycji pracy, która od dawna ciążyła jej na sumieniu i której wyjawienie przyniosło jej dziś szczerą ulgę.

— Chodziło mu tylko o zapewnienie sobie stałego, opłacanego pośrednika — mówiła ze zdegustowaniem. — Wiedząc że znam Lodzię, chciał mnie od siebie uzależnić, żeby móc mi wydawać odpowiednie polecenia. Brrr… jak dobrze, że nie zaćmiło mnie wtedy do końca i nie narobiłam żadnych większych głupstw! Straciłabym tak wiele…

Majk sięgnął po stojącą na stole butelkę i wlał sobie resztę piwa do szklanki.

— A jak to wygląda teraz? — zapytał, odstawiając pustą butelkę i znów rozsiadając się na kanapie. — Frajer nadal próbuje podjeżdżać do Lodzi, czy dał już sobie spokój?

— Z tego, co mi mówiła, na razie wyluzował. Od grudnia cisza… no, ale to wcale nie znaczy, że odpuścił definitywnie — zaznaczyła z przekonaniem. — Psychol potrafi cicho siedzieć, a potem nagle uaktywnia się po bardzo długim czasie. Jednak mam nadzieję, że tym razem to się już skończy… Zresztą nawet gdyby Krawczyk wrócił, to co z tego, Majk? On tu jest teraz najmniej ważny.

— Prawda — przyznał Majk. — Najwięcej naświrował sam Pablo. I albo to się zakończy jakimś konstruktywnym rozwiązaniem, albo on tę dziewczynę do grobu wpędzi… siebie zresztą też. Od świąt tylko raz zajrzałem do nich przelotem i byłem przerażony tym, jak ona wygląda. Jak zgaszone słońce… Zresztą na Edku to też się odbija — westchnął, kręcąc głową. — Jeszcze przez te odpały wpakują małego w jakąś nerwicę… Nie wiem, jak Pablo mógł do tego doprowadzić, zachowuje się, jakby mu mózg wypaliło. Choć fakt, że Lodzia powinna była o wszystkim mu powiedzieć — dodał surowiej. — Nie zważać na to, że zachowuje się jak zazdrosny kretyn, tylko powiedzieć mu to od razu. Jego właśnie najbardziej zabolało i dobiło to jej milczenie.

— No wiem — szepnęła Iza.

— Przez cały czas interpretował je jednoznacznie jako dowód na to, że ona coś przed nim ukrywa — ciągnął ponuro Majk. — A bał się doprowadzić do ostatecznej konfrontacji, bo gdyby okazało się, że jego podejrzenia są słuszne… w co ja nie wierzyłem ani przez sekundę, ale z nim nie dało się gadać… to na serio nie wiem, co by zrobił. Jej raczej nic, ale sobie? Niewykluczone, że Edek zostałby półsierotą.

— Przestań — pokręciła głową zmrożona taką wizją Iza. — Nawet nie mów takich rzeczy, Majk. Fakt, że Lodzia powinna była wyjaśnić to od razu, ja sama mam wyrzuty sumienia, bo źle jej doradziłam. Ale Pablo też nie jest taki święty. Pomijając zazdrośnictwo i niepotrzebne nakręcanie emocji, on też nie powiedział jej wszystkiego.

— To znaczy?

— Nie powiedział jej o Ewelinie — wyjaśniła smutno.

Majk omal nie zakrztusił się piwem.

— O Ewelinie? — powtórzył szeptem. — To ty o tym wiesz? I Lodzia?…

— Oczywiście, że Lodzia wie. Znalazła w jego kieszeni liścik od pani lafiryndy. Pokazała mi go, a ja od razu skojarzyłam, od kogo to było. Ale powiedz, Majk — dodała ciszej. — Przecież Pablo nic z nią… prawda?

— Nic, elfiku — zapewnił ją szybko Majk, opierając się ciężko o oparcie kanapy i przejeżdżając sobie dłonią po włosach. — Nic, absolutnie nic. Prędzej chyba dałby sobie jaja uciąć. Ale cholera, więc to był jeszcze taki numer… a niech to! Biedna gwiazdeczka — pokręcił głową z miną wyrażającą głębokie współczucie. — To przez to tak cierpiała… no tak… I ja już rozumiem, dlaczego frajer tak na ciebie nawrzeszczał i wyparował od nas jak opętany. Wcale mu się nie dziwię, takich emocji koń by nie wytrzymał. Czyli tak to wygląda… hmm… Swoją drogą bardzo dobrze, że mu o tym powiedziałaś, Iza — dodał z nutą pochwały w głosie. — Może otrzeźwieje po tym trochę i puknie się wreszcie w ten swój pusty łeb.

— Powiesz mi, o co chodziło z tą Eweliną? — poprosiła Iza. — Bo rozumiem, że Pablo zwierzył ci się ze wszystkiego, tak samo jak Lodzia mnie na temat Krawczyka. Ja kompletnie nie kapuję tego wątku. Jak w ogóle do tego doszło? Wiem, że Pablo poznał ją na majowym koktajlu Krawczyka, to akurat działo się bezpośrednio przy mnie. Ale co było potem? Ewelina pośredniczyła przecież w rozmowach z kancelarią Pabla jako reprezentantka Krawczyka, to były spotkania czysto biznesowe. I co? Pablo tak bardzo wpadł jej w oko, że próbowała go uwieść, nie bacząc na to, że jest żonaty?

— Owszem, to jest jedna z hipotez — przyznał Majk. — Nie jedyna i nie najbardziej prawdopodobna, ale możliwa. Ten typ kobiet nie patrzy na obrączkę, a Pablo mógł jej się na tyle spodobać, że chociaż nie wykazywał nawet minimalnego zainteresowania, ona i tak brnęła w to jak zaślepiona.

— Identycznie jak Krawczyk — zauważyła Iza.

— Dokładnie tak. I to jest właśnie najbardziej podejrzane. Szczerze mówiąc, ja sam byłem zdezorientowany. Typencja czepiła się Pabla jak uparte cielę, mimo że on w ogóle nie reagował na jej umizgi, a od pewnego momentu, za moją poradą, wręcz przestał być dla niej uprzejmy… delikatnie mówiąc. Ale to nic nie dało. Nachodziła go w kancelarii, czyhała na niego na ulicy, aż w końcu zaczęła zarzucać go tymi głupawymi liścikami. Facet nie nadążał tego niszczyć! Co z tego, że zablokował jej numer w telefonie, skoro słała mu smski z innych… a numeru nie chciał zmieniać, żeby nie niepokoić tym Lodzi. Biedak robił wszystko, żeby gwiazdeczka miała spokój i komfort psychiczny…

— Ona ze swojej strony robiła to samo — wtrąciła smutno Iza.

— Biedny frajer! — ciągnął w zamyśleniu Majk. — Aż mi go szkoda było. Na głowie stawał, żeby lala wreszcie się od niego odczepiła, nawet dwa czy trzy razy spotkał się z nią na mieście, żeby jasno jej wyłożyć, że nie jest zainteresowany i że nie życzy sobie jej towarzystwa. Nie dotarło, dalej za nim łaziła… Ale pewnie w końcu jakoś dałby sobie z tym radę, nie alarmując Lodzi, gdyby nie ta sprawa Krawczyka. To go dosłownie rozbiło na kawałki…

— Ale to jest jednak dziwne, Majk — zauważyła ostrożnie Iza. — W tym liściku, który znalazła Lodzia, a który ja sama przekazałam Pablowi, było słowo „kocham”. Przecież takich słów nie rzuca się bez powodu…

— Ty przekazałaś Pablowi jakiś list od niej? — przerwał jej ze zdziwieniem Majk. — Nic mi o tym nie mówił. Fakt, że dostawał sporo tego ścierwa, ale przecież mógł skojarzyć, że ty wiesz… to było dość kluczowe w tym wszystkim. Czyli ty… znowu ty?

— No właśnie nie wiem, dlaczego mam takiego pecha — westchnęła Iza. — W obu przypadkach zrobiono ze mnie nieświadomą, naiwną pośredniczkę. Gdybym mogła cofnąć czas…

— Poczekaj! — przerwał jej z zastanowieniem Majk. — Poczekaj, Iza… poczekaj… to mi się bardzo nie podoba. Opowiedz mi dokładnie o tym pośrednictwie — zażądał stanowczo. — Jak to wyglądało?

Wysłuchawszy w milczeniu jej relacji, zamyślił się i w pokoju zapadła cisza. Iza, której po ciężkim dniu coraz bardziej chciało się spać, nieco przytępionym wzrokiem zapatrzyła się w obraz wiszący na przeciwległej ścianie. Przedstawiał on jakąś martwą naturę, której kolorystyka harmonijnie komponowała się z jasnobeżową tonacją ścian, nadając pomieszczeniu ciepła i głębi. Uwagę dziewczyny przykuł zwłaszcza realistycznie odmalowany wąski, szklany wazon, w którym tkwił tylko jeden pomarańczowo-żółty kwiat. Czy była to frezja? Kwiat wyglądał bardzo podobnie jak te z bukietu, który przed świętami dostała od Majka… Jeden z nich, zasuszony, nadal przechowywała w którejś z przegródek portfela…

— No niestety… sprawa jasna — mruknął nagle Majk, jakby sam do siebie.

— Co takiego? — podchwyciła, odrywając wzrok od obrazu i zerkając na niego.

— Cała ta afera. Jest niestety tak, jak podejrzewałem. Już wcześniej wspominałem o tym Pablowi, dawałem mu to pod rozwagę, ale on twierdził, że to nie ma znaczenia. A ja uważam, że ma… i teraz to już nie podlega dyskusji. Mamy tu co najmniej dwa zbiegi okoliczności, Iza. A kiedy są dwa, to znaczy, że o co najmniej jeden jest za dużo.

— Jakie zbiegi okoliczności?

Majk popatrzył na nią świdrującym wzrokiem.

— Sama pomyśl — podjął powoli. — Nie wydało ci się dziwne, że dokładnie w tym samym czasie, kiedy Krawczyk zacząć podjeżdżać do Lodzi, Pablem zajęła się akurat jego asystentka?

Iza pokiwała powoli głową.

— Tak — przyznała ostrożnie. — Też to zauważyłam… Myślisz, że oni… razem?…

— Jej upór w łażeniu za nim był kompletnie od czapy — ciągnął w skupieniu Majk. — Ale w tym kontekście to by miało sens. Zakładając, że robiła to na polecenie Krawczyka, który w dodatku porządnie jej za to zapłacił, jej odporność na jego odmowy i manifestacyjny brak zainteresowania przestaje mnie dziwić. Pomyśl tylko… Gdyby Pablo złapał haczyk, sprawa byłaby załatwiona. Nie wątpię, że Krawczyk zadbałby o odpowiednią dokumentację fotograficzną z ich tajnych spotkań, którą wraz z wyrazami współczucia przekazałby Lodzi… oczywiście po to, żeby móc pocieszyć ją po tym ciosie i otoczyć dżentelmeńską opieką.

Iza aż zadrżała z oburzenia.

— Drań! — wycedziła przez zęby. — Wstrętny łajdak!

Majk uśmiechnął się leciutko, z zaciekawieniem przyglądając się jej wzburzonej minie i oczom ciskającym iskry.

— Tacy są ludzie, elfiku — powiedział łagodnie. — Nie lubię nikogo oskarżać w ciemno, ale ta hipoteza za dobrze mi się układa. Plan sam w sobie był niezły, tyle że Pablo nie złapał się w pułapkę, więc sprawa trochę im się skomplikowała. Jednak Krawczyk to cwany gracz, a w takiej sytuacji zawsze pozostaje wariant B.

— Czyli? — szepnęła Iza.

— Chodziło przecież tylko o jedno — podjął spokojnie Majk. — O usunięcie z drogi zawadzającego męża, prawda? Wszelkie środki prowadzące do tego celu były dobre. Jeśli nie udało się uwieść go naprawdę, trzeba było przynajmniej stworzyć takie wrażenie w nadziei, że sprawa dotrze do uszu Lodzi i namiesza jej w głowie. Oraz że podważy jej uczucia względem Pabla, bo to Krawczyka wkurzało najbardziej. Tak… — zamyślił się znowu, jakby wyciągał jakieś obrazy z dna pamięci. — On doskonale wiedział, że ma wszelkie atuty w zdobyciu względów obojętnie jakiej kobiety… i wygląd, i pozycję, i kasę…

— Chyba żartujesz! — wzdrygnęła się Iza. — Masz bardzo słabe wyobrażenie na temat kobiet!

Majk spojrzał na jej zdegustowaną minę i parsknął śmiechem.

— Przeciwnie, elfiku — zapewnił ją stoicko. — Mam na ich temat bardzo dobre wyobrażenie poparte latami obserwacji i doświadczeń. Przy odpowiednim działaniu strategicznym, że tak powiem… oraz przy odrobinie cierpliwości… facet z warunkami Krawczyka może mieć prawie każdą kobietę.

— Nieprawda! — wykrzyknęła oburzona Iza.

— Ależ prawda, skarbie — uśmiechnął się rozbawiony tym protestem Majk. — Oczywiście sposób działania zależy od tego, z jaką, mówiąc językiem myśliwskim, zwierzyną miałby do czynienia. Ty i Lodzia jesteście innym typem kobiet niż większość… tym najwartościowszym… Ale nawet takie kobiety jak wy prędzej czy później mogłyby ulec frajerowi, o czym on doskonale wie. Wystarczyłoby mu trochę zachodu… adoracji, prezencików, słodkich słówek i obietnic… udawania szczerych uczuć i stopniowego zmiękczania materiału…

— Bzdura! — pokręciła głową Iza.

— Gdyby nie pewien ważny szczegół — ciągnął beztrosko Majk, przyglądając się z rozbawieniem jej pełnej urazy minie. — Mianowicie gdyby nie wierne i oddane serce takiej kobiety. To serce jest jak twierdza… raz zdobyte, nie przyjmuje już nikogo innego. W tym punkcie chyba zgodzisz się ze mną, co, elfiku?

Mina Izy natychmiast złagodniała. Przed oczami stanęła jej twarz Victora, a na pamięć wróciła jej tamta ulotna myśl, że gdyby nie Michał, to kto wie… kto wie… Majk przyglądał jej się czujnie, a wyraz rozbawienia coraz bardziej bladł na jego ustach, zamieniając się w tkliwy i jakby smutny półuśmiech.

— Tak — szepnęła Iza po dłuższej chwili ciszy, nie patrząc na niego. — Tu masz pełną rację.

— Tak było właśnie w przypadku Lodzi — podjął neutralnym tonem. — Frajer miał pecha. Doskonale wiedział, że największą przeszkodą, jaką musiał pokonać, były jej uczucia do męża, dlatego próbował je zniszczyć. To był jego priorytet. Wydelegował więc na front Ewelinę, a kiedy nic nie wskórała, kazał jej przynajmniej stworzyć pozory. Teraz już rozumiem, po co była ta lawina smsów i papierowych liścików.

— Plan był taki, żeby Lodzia znalazła chociaż jeden z nich? — domyśliła się Iza.

— Dokładnie tak. I to się niestety udało. A teraz przeanalizuj sobie wszystko pod tym kątem. Powiedziałaś, że to dziwne, że w liściku było słowo „kocham”, skoro między nimi nic nie było. No to teraz chyba widzisz, że to wcale nie było dziwne, bo miało inny cel. Powiedz mi, kiedy dokładnie przekazywałaś Pablowi tamten list?

— To było… jakoś na początku grudnia — odparła ostrożnie, wytężając pamięć. — Tak, na pewno… w pierwszych dniach grudnia, niedługo przed aresztowaniem Kacpra.

— To by się zgadzało — przyznał z satysfakcją Majk. — Właśnie wtedy ona zaczęła bombardować go listami i smsami jak wariatka. Podejrzewam, że ten, który ty mu przekazałaś, był jednym z pierwszych. Tu zresztą mamy drugi zbieg okoliczności, który dopełnia nam obraz. Tym razem chodzi o ciebie jako pośredniczkę.

— O mnie — powtórzyła szeptem Iza.

— Tak, Izula — pokiwał głową Majk. — Nie uważasz, że to ciekawe, że na pośredniczkę zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku wybrali sobie właśnie ciebie? Wiedzieli, że znasz Lodzię, więc liczyli, że coś jej przekażesz… choć z drugiej strony to nie był zbyt inteligentny manewr, bo równie dobrze mogłaś połapać się w intrydze i spalić im ją, zanim przyniosła skutek. Ale ryzyko do pewnego stopnia im się opłaciło.

— Tak, rozumiem — westchnęła Iza. — Jeśli rzeczywiście było tak, jak mówisz, to ja już nie mam słów na tego człowieka. Co za łajdak… bezczelny psychopata!

— Tak czy inaczej, zakładając, że plan był taki, jak podejrzewamy, ten punkt udał im się znakomicie — podsumował Majk. — Na tym rola Eweliny prawdopodobnie już się kończy… przynajmniej na razie. Natomiast sam Krawczyk, jeśli się nie mylę, nie tylko nie odpuścił, ale nawet jeszcze nie przeszedł do głównej fazy swojej rozgrywki.

— Czyli do udawania współczucia i pocieszania zdradzonej żony? — upewniła się z obrzydzeniem Iza.

— Tak sądzę. Dlatego teraz najważniejsze jest to, żeby Pablo i Lodzia wyjaśnili to między sobą i pozamiatali po sprawie, zanim frajer Krawczyk znowu przejdzie do czynu. Chociaż ja bym mu nie radził, Pablo rozszarpałby go na kawałki… I tak boję się, czy tego nie zrobi i nie dołączy przez to do Kacpra.

— Właśnie — szepnęła Iza, przypominając sobie furię w oczach Pabla.

— Dlatego musimy dyskretnie monitorować sprawę i w razie potrzeby włączyć się w nią jako mediatorzy — oznajmił jej stanowczo. — Już i tak tkwimy w tym po uszy, więc na jedno wychodzi. Ja mam wyrzuty sumienia, bo to przeze mnie Lodzia poznała tego głąba, a ty z kolei nawywijałaś z tym nieszczęsnym pośrednictwem. Teraz może będzie okazja, żebyśmy choć częściowo naprawili nasze błędy. Oni oboje mogą potrzebować naszej pomocy.

Iza pokiwała skwapliwie głową.

— Oczywiście na razie damy im szansę, żeby sami się dogadali. Mam nadzieję, że tak będzie, frajer ma już w ręce wszystkie dane, a łebski z niego chłopak, więc powinien poradzić sobie z interpretacją. Gdyby jednak okazało się, że emocje znowu ich przerosły… nie ręczę zwłaszcza za niego… to naszym moralnym obowiązkiem będzie zareagować. Ja pogadam wtedy z Pablem, a tobie dam znać, żebyś pogadała z Lodzią, okej?

— Tak jest — zgodziła się natychmiast Iza. — Możesz na mnie liczyć, Majk. Tak bym chciała, żeby to się naprawiło! Oni są taką fajną parą… i taką cudowną rodzinką…

— Naprawi się, nie martw się, elfiku — zapewnił ją Majk, podnosząc się z kanapy i zabierając się za ostrożne odsuwanie stołu pod przeciwległą ścianę. — Już ja tego dopilnuję. Nawet z urzędu jestem to winien mojemu chrześniakowi.

Iza w zdezorientowaniu śledziła jego działania.

— Co ty robisz? — zapytała zdziwiona. — Dlaczego przesuwasz ten stół?

— Muszę zrobić trochę więcej miejsca — odparł stoicko Majk, ustawiając obok stołu również krzesła i jeden z foteli. — Ta kanapa po rozłożeniu zajmuje pół szerokości podłogi.

— Ach! — Iza natychmiast poderwała się z kanapy. — Chcesz to rozłożyć… Przepraszam, już stąd uciekam. Ale czekaj… — zreflektowała się i spojrzała na niego ze zdziwieniem. — Po co to rozkładasz? Przecież masz łóżko w sypialni.

Majk spokojnie podniósł siedzenie kanapy, wyjął z jej wnętrza pościel i nonszalanckim gestem rzucił ją na fotel.

— Sypialnia dzisiaj jest twoja — oznajmił jej beztrosko. — Ja pościelę sobie tutaj.

Iza aż skamieniała z zaskoczenia.

— Ale… jak to? — wydukała w zdezorientowaniu, obserwując, jak Majk rozkłada kanapę i narzuca na nią prześcieradło. — Przecież nie było umowy, że zostaję u ciebie na noc. Myślałam, że pogadamy i odwieziesz mnie do domu…

Majk poprawił prześcieradło, ułożył na nim poduszkę i kołdrę, po czym wyprostował się i odwrócił się do niej z najspokojniejszą miną na świecie.

— Szkoda na to czasu, elfiku — odparł, podchodząc do niej i przyjaznym gestem kładąc jej dłoń na ramieniu. — Już prawie trzecia w nocy, a każdy kwadrans snu jest ważny. Cieszę się, że omówiliśmy sprawę i doszliśmy do konstruktywnych rozwiązań, które od jutra będziemy wdrażać w życie. Ale teraz trzeba odpocząć. A po co masz wracać na chatę, skoro u mnie jest wystarczająco miejsca do spania?

Iza pokręciła głową bez przekonania, choć argumentacja ta wydała jej się racjonalna.

— Ale… nie mam tutaj żadnych ubrań na zmianę — odparła niepewnie. — Poza tym nie chciałabym ci robić kłopotu…

— Kłopotu? W czym widzisz jakikolwiek kłopot? Wyro w sypialni jest od ręki do twojej dyspozycji, a ja mam już gotowe to — wskazał ręką na pościeloną kanapę. — Każdy będzie spać w innym pokoju, jak poprzednim razem. Pełny komfort i dyskrecja. A co do ciuchów…

Uśmiechnął się porozumiewawczo i podszedłszy do stojącej pod oknem szafy, z jednej z półek wyjął równo poskładany stosik ubrań, na wierzchu którego leżała znajoma seledynowa koszula nocna z kokardkami i falbankami. Iza mimo woli prychnęła śmiechem.

— Twoja nocna szata czeka w gotowości — oznajmił jej wesoło Majk, rozwijając koszulę i wręczając jej ją teatralnym gestem. — Czysta, wyprana… co prawda nie prasowałem jej, ale co tam, w spaniu i tak by się pogniotła! — zaśmiał się. — Z reszty babcinych ciuchów też możesz korzystać do woli.

Iza niepewnym gestem wzięła z jego rąk koszulę.

— W łazience, w najwyższej szufladzie szafki jest twój osobisty grzebień i szczoteczka do zębów — ciągnął, przyglądając się spod oka jej niezdecydowanej minie. — Zostawiłem je tam na wypadek, gdybyś kiedyś znowu u mnie zagościła, co zresztą wprost mi obiecałaś, o ile dobrze pamiętam.

— Ja? — szepnęła Iza.

— Tak, ty. Czekałem na to cierpliwie od paru miesięcy, a dzisiaj akurat trafia się okazja, więc musimy z niej skorzystać. Chcę, żebyś tu została. No, elfiku — uśmiechnął się, wyciągając rękę, by pogładzić ją po policzku. — Nie bądź niedobra i zrób mi tę przyjemność. Jeśli się zgodzisz, jutro rano dostaniesz za to nagrodę.

— Jaką nagrodę? — zapytała z rozbawieniem.

— Usmażę dla ciebie moją niepatentowaną jajecznicę — mrugnął do niej znacząco. — Ostatnio udoskonaliłem formułę przypraw i uważam nieskromnie, że jest jeszcze lepsza niż wcześniej. Liczę, że się skusisz. To jedyna taka okazja, chyba nie chcesz jej zmarnować?

Iza roześmiała się serdecznie. Choć propozycja Majka mocno ją zaskoczyła, w duchu była zdecydowana ją przyjąć, choćby ze względu na to, że oboje byli już bardzo zmęczeni i nawet gdyby ona sama wolała wracać do domu, myśl o tym, że Majk musiałby odwieźć ją samochodem i przez to sam zarwać kolejną godzinę zasłużonego odpoczynku, była dla niej decydującym argumentem. Poza tym miło jej było, że specjalnie na taką okazję trzymał dla niej w pogotowiu babciną koszulę nocną oraz grzebień i szczoteczkę do zębów, których użyła tylko raz w październiku, a jego słowa o tym, że jej obecność w domu sprawiłaby mu przyjemność, dopełniły dzieła perswazji. Nie mówiąc już o obietnicy pysznej jajecznicy o poranku…

— No cóż… ten argument jest nie do zbicia! — zgodziła się wesoło. — Za taką jajecznicę warto nawet skoczyć w ogień! W takim razie skorzystam z twojej gościny, Majk — dodała ciszej. — I dziękuję ci… to miło z twojej strony.

Twarz Majka rozjaśniła się jak słońce.

— Nie ma za co, elfiku — odparł głosem podszytym szczerą radością. — To dla mnie zaszczyt, że przyjmujesz tę gościnę, i to ja powinienem ci dziękować.

— W takim razie podziękujmy sobie wzajemnie, ukłońmy się sobie, wymieńmy grzeczności, ale potem już idźmy spać! — zaśmiała się Iza. — Masz rację, każdy kwadrans snu się liczy! Wskoczyłabym tylko na sekundkę pod prysznic…

— Łazienka jest do twojej dyspozycji — oznajmił jej Majk, otwierając jedną z szuflad komody i wyciągając stamtąd świeży ręcznik, który wręczył jej z ukłonem. — Proszę, to dla ciebie.

Iza podziękowała mu uśmiechem i wziąwszy ręcznik, udała się do łazienki. Po szybkim prysznicu, w trakcie którego starała się jak najmniej pomoczyć włosy, ubrała się w koszulę nocną babci Majka i sięgnęła do najwyższej szuflady szafki przy lustrze, gdzie w istocie znalazła wspomniany grzebień i szczoteczkę do zębów.

„Jakie to miłe” — pomyślała, rozczesując przed lustrem lekko wilgotne włosy. — „Wszyscy przyjmują mnie tak życzliwie… i Lodzia, i Majk, i Ania z Jean-Pierrem… Tylko z Pablem niechcący zadarłam” — westchnęła, smutniejąc na wspomnienie kłótni w gabinecie. — „Mam nadzieję, że nie pogniewa się na mnie na zawsze i wszystko jakoś się ułoży…”

Odłożyła grzebień na półkę przy lustrze i jej wzrok padł na stojącą tam buteleczkę męskiej wody toaletowej z napisem Eau de Cologne.

„Ach, takiej używasz!” — uśmiechnęła się do siebie. — „Oryginalna francuska, dlatego tak genialnie pachnie! Muszę zapamiętać, jak dokładnie wygląda… kremowa etykieta z czarnym napisem…”

Ostrożnie sięgnęła po buteleczkę i nie mogąc opanować pokusy, odkręciła ją i podniosła do nosa. Owionął ją mocny, przyjemny zapach, który tak lubiła… lubiła go o wiele bardziej niż tamten dawny… silny, korzenny… Tak, zdecydowanie, ten był znacznie przyjemniejszy, zarazem kojący nerwy i pobudzający zmysły…. Iza przymknęła z rozkoszą oczy, lecz natychmiast otworzyła je w popłochu, by nie stracić równowagi, gdyż od połączenia zapachu wody kolońskiej i silnego zmęczenia aż zakręciło jej się w głowie. Z przechylonej w zbyt gwałtownym geście buteleczki chlusnął płyn i lekko skropił jej koszulę.

„Ups!” — skarciła się w duchu, szybko zakręcając butelkę i odstawiając ją na półkę. — „Co ja wyprawiam, to droga woda, a ja mu ją rozlewam! W dodatku pochlapałam koszulę babci! Dobrze, że tylko odrobinę… Ech, Iza, wiesz co? Ty chyba naprawdę najlepiej zrobisz, jak pójdziesz już spać!”

Niezadowolona z samej siebie, pośpiesznie umyła zęby i wyszła z łazienki, po czym udała się do sypialni Majka, w której po październikowej przygodzie z brandy przespała już dwie noce i którą również dziś gospodarz oddawał do jej dyspozycji. Pomieszczenie było oświetlone rozproszonym światłem niewielkiej lampki, która stała na nocnej szafce przy łóżku, zaś Majk kończył właśnie układanie poduszek i kołdry.

— Uff, zdążyłem! — odetchnął z satysfakcją, wyprostowując się i spoglądając z rozbawieniem na jej seledynową kreację. — Dałem ci świeżą pościel, możesz z miejsca wskakiwać do wyrka i spać. No, już! — dodał rozkazująco. — Pakuj się pod kołdrę, każda minuta snu jest ważna, to już chyba ustaliliśmy!

Iza posłusznie usiadła na łóżku w miejscu, które jej wskazywał, po czym wsunęła się pod pachnącą świeżością kołdrę. Jej zapach harmonijnie zlał się z zapachem wody kolońskiej, którą przesączona była jej koszula.

„Jak cudownie!” — pomyślała, wtulając policzek w miękką poduszkę.

Majk, nadal ubrany w te same rzeczy, w których przyjechał z pracy, schylił się nad nią i troskliwym gestem otulił ją kołdrą aż po brodę.

— Dziękuję ci, Michasiu — szepnęła, z przyjemnością przymykając oczy.

Na włosach poczuła miękki dotyk jego dłoni.

— Postawiłem ci na szafce wodę na wypadek, gdyby chciało ci się pić — mówił ściszonym głosem Majk, gładząc jej włosy z tkliwym uśmiechem na ustach. — A teraz śpij… Ja też idę w kimę, najpierw skoczę jeszcze na dwie minuty pod prysznic, ale postaram się jak najmniej tłuc, żeby cię nie budzić. Czekaj, wyłączę ci już tę lampkę…

Światło zgasło i pod przymkniętymi powiekami Izy zrobiło się całkowicie ciemno. Zmysł wzroku odłączył się i uspokoił, lecz tym wyraźniej wyostrzyły się inne zmysły — dotyku, słuchu i zapachu. Ogarnięta błogim przedsennym odrętwieniem wsłuchiwała się w ciszę, w której słychać było jedynie cichutki szum wody w kaloryferach i świst wiatru za oknem, bowiem na zewnątrz rozszalała się nocna śnieżyca.

— Śpij, elfiku — głos Majka przeszedł teraz w łagodny szept, podobny do szeptu matki usypiającej swoje dziecko. — Śpij smacznie, mój biedny, zmęczony nocny duszku…

Iza nie miałaby już teraz siły, by otworzyć oczy. Jej ciało ogarnęła przyjemna niemoc… Czuła się tak spokojnie i tak bezpiecznie… Jakże przyjemny był ten delikatny dotyk jego dłoni na jej włosach… i ten zapach… i szept, który powolutku robił się coraz cichszy i cichszy, oddalając się i rozmywając w sennej mgle… zlewając się w jedno z jej coraz głębszym, spokojnym oddechem… A teraz pozostało z niego już tylko odległe, jakby nierealne echo, które samo w sobie było chyba snem…

— Śpij, Izulka… śpij, skarbie… moje małe kochane światełko…


Przeciągnąwszy się leniwie w miękkiej pościeli, Iza otworzyła oczy i uśmiechnęła się na widok znajomego wnętrza. Rozproszone światło poranka delikatnymi smugami przenikało przez zaciągnięte zasłony, w mieszkaniu Majka panowała idealna cisza. Dziewczyna odruchowo sięgnęła na nocną szafkę po telefon, by sprawdzić godzinę, a nie znalazłszy go tam, przypomniała sobie, że torebkę zostawiła przecież w przedpokoju. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru wychodzić z ciepłego łóżka, w którym było jej tak dobrze… Tym bardziej, że tego dnia nie miała żadnych ważnych obowiązków aż do zaplanowanej zmiany w pracy, którą miała zacząć o siedemnastej i wyjątkowo skończyć przed północą, by móc wyspać się przed czekającym ją nazajutrz egzaminem z literatury francuskiej.

„Na szczęście zostawiłam panu Stasiowi obiad, więc odgrzeje sobie, nawet gdybym wróciła później” — myślała, wtulając twarz w poduszkę i na nowo przymykając oczy. — „Śniadanie też sam sobie zrobi… a ja zjem dzisiaj pyszną jajecznicę à la mon chef” — uśmiechnęła się do siebie. — „Jak on ma tu fajnie i przytulnie w tym mieszkanku! Chciałabym kiedyś mieć swój własny kąt, nawet mniejszy niż ten, nie potrzeba by mi było aż tyle miejsca… byle mieć go na własność. Urządziłabym go sobie bardzo podobnie, wygodnie, przytulnie, a jednocześnie funkcjonalnie. Kupię sobie kiedyś własne mieszkanko… albo każę wybudować mały domek w Korytkowie, na tej działce od Andrzejczakowej…”

Wzdrygnęła się gwałtownie, natychmiast przerywając myśl, której wcale nie chciała pomyśleć, lecz która jakoś sama jej się pomyślała. Dom na działce od Andrzejczakowej? Pierwszy raz w życiu przyszedł jej do głowy taki pomysł! To przecież nie ona, a Krzemińscy chcieli tam zbudować dom dla syna i jego przyszłej rodziny… dom, którego jedne okna w nieunikniony sposób wychodziłyby na hotel, a drugie, boczne, na rodzinną posiadłość Izy i Amelii… dom, w którym ona nigdy by nie zamieszkała…

„Nie chcę o tym myśleć!” — pomyślała z buntem w duszy, czując jak nieprzyjemnie ściska jej się serce. — „Nigdy nie zamieszkam w tym miejscu, nawet gdybym miała kiedyś wrócić do Korytkowa! Nie… Prędzej wybudowałabym coś pod lasem, po drugiej stronie, równie blisko Melci, ale tak, żeby z okien nie było widać hotelu. A najlepiej, gdybym nigdy nie musiała tam wracać. Zostać w Lublinie… zostać tutaj…”

Zza okna dobiegł śmiech dzieci z pobliskiego placu zabaw, na który wychodziły okna bloku Majka. Perlisty śmiech i dziecięce piski swym beztroskim brzmieniem w mgnieniu oka rozwiały złe myśli w jej głowie. Iza uchyliła powieki i wpatrzyła się w smugę światła padającą ukosem na jasną podłogę przez szparę w zasłonie. Wtulona w miękką pościel, błogo rozleniwiona, obserwowała ten niesforny promyczek światła, który zdawał się tańczyć i migotać, jakby chciał powiedzieć jej coś ważnego, wskazać jej drogę… coś jej przypominał… Ach! Czyż nie tak samo prowadził jej kroki srebrny promień księżyca na balu sylwestrowym w Liège?

Na króciutką, ulotną chwilę umysł Izy oświetlił błysk światła, w którym ukazał jej się najgłębszy sens jej życia… pełnia spokojnego szczęścia, za jakim tęskniła od zawsze, a które zdawało się być na wyciągnięcie ręki… najpiękniejsza z dróg wiodąca… dokąd? Nie zdążyła tego zrozumieć. Ów metafizyczny błysk zgasł, nim zdołała uchwycić świadomością ukazany jej obraz, lecz pozostało po nim uczucie tak nieziemskiego szczęścia, że przez kilkanaście sekund bała się nie tylko poruszyć, ale nawet pomyśleć o czymkolwiek, by go nie spłoszyć. Nagle ogarnęło ją głębokie, irracjonalne lecz nieposkromione przekonanie, że wszystko będzie dobrze… że wszystko się ułoży… że przed nią przecież jeszcze całe życie…

W promyczku światła igrającego na podłodze zamajaczyły niewyraźne kontury twarzy… znajomej twarzy o czarnych jak węgiel oczach… Tak, o tak… — usłyszała śpiewny szept tuż przy swoim uchu. — To jest właśnie twoja droga, dziecko… Idź nią, a będziesz bardzo szczęśliwa

Iza poderwała się gwałtownie z poduszki i usiadła na łóżku. Smuga światła przybladła i przestała migotać, w mieszkaniu znów panowała głęboka cisza, przerywana tylko odległymi śmiechami i okrzykami dzieci bawiących się na placu zabaw.

„To jest moja droga?” — powtórzyła w myśli półświadomie uchwycone słowa. — „Moja droga… Czyli jaka, pani Ziuto? Dom na działce od Andrzejczakowej? To była moja ostatnia myśl… Czy o to pani chodziło? Ach… a jeśli zamieszkam tam naprawdę? Z nim?…”

Lecz owa wizja, która niegdyś uniosłaby jej duszę do chmur, dziś jakoś jej nie porwała. Jakby coś jej w niej przeszkadzało… jakby zupełnie nie o to chodziło… Iza machnęła ręką, uznając, że nie ma sensu zaprzątać sobie głowy urojeniami, gdyż ważniejsze było ubranie się, sprawdzenie telefonu i przede wszystkim ustalenie, która była godzina. Światło zza okna, dziwnie mocne jak na początek lutego, podpowiadało jej, że było już dość późno.

Podniosła się z łóżka i wyprostowała się, z przyjemnością zatapiając bose stopy w miękkim, włochatym dywanie rozłożonym przy łóżku. Przypomniawszy sobie, że swoje ubrania zostawiła wczoraj w łazience, cichutko podeszła do drzwi i uchyliła je ostrożnie. W mieszkaniu było cicho, z jego głębi nie dobiegał najlżejszy dźwięk.

„Majk pewnie jeszcze śpi” — pomyślała, bezszelestnie wysuwając się przez drzwi do przedpokoju i zerkając na wiszący na ścianie zegar. — „Już po dziewiątej… niech śpi, biedak, ciągle jest taki niedospany…”

Wyobraziła sobie Majka śpiącego smacznie ze zmierzwioną czupryną rozrzuconą na poduszce i wizja ta wywołała na jej ustach delikatny uśmiech, jak na myśl o śpiącym dziecku. Cichutko przemknęła w stronę łazienki i dopiero kiedy położyła rękę na klamce, zauważyła, że choć w wyłożonym ciemnym drewnem przedpokoju panował lekki półmrok, przez oszklone drzwi salonu padało na podłogę mocne dzienne światło, które świadczyło o tym, że zasłony musiały być tam odsłonięte.

„Jednak już nie śpi?” — zdziwiła się.

Z zaintrygowaniem podeszła do drzwi salonu i ostrożnie nacisnęła klamkę, po czym, starając się nie zrobić najmniejszego hałasu, wsunęła głowę do środka. W pokoju panował idealny porządek, zasłony były odsunięte, łóżko pościelone, fotele i stół odstawione na swoje miejsca i… nie było tam nikogo. Zaskoczona dziewczyna wycofała się i zajrzała do kuchni, która była równie czysta i pusta jak salon, po czym wróciła do przedpokoju z zamiarem zajrzenia do łazienki, choć wyłączone światło nie wskazywało na czyjąkolwiek obecność.

W tym momencie w zamku drzwi wejściowych zachrobotał klucz i do środka wparował Majk w mocno ośnieżonej kurtce i czapce, objuczony wielką torbą z zakupami.

— Hej, elfiku! — rzucił wesoło od progu, odkładając torbę na szafkę i ściągając z siebie wierzchnie ubrania. — Już wstałaś? Musiałem skoczyć po parę rzeczy na śniadanie… A co to za bieganie na bosaka? — dodał surowo, wskazując na jej bose stopy. — Raz dwa zakładaj mi skarpety!

Iza roześmiała się na widok jego groźnej miny, on zaś zawtórował jej śmiechem i zrzuciwszy szybko buty, podszedł i chwycił ją w objęcia, okręcając się z nią wokół własnej osi. Wionęła od niego fala zimna, a kiedy w żartobliwej przepychance na chwilę dotknął lodowato chłodnym policzkiem do jej czoła, aż zachłysnęła się powietrzem, siłą powstrzymując się od krzyku.

— Zwariowałeś?! — zawołała z oburzeniem. — Jesteś zimny, jakbyś wyszedł z lodówki!

— A ty cieplutka jak piecyk! — zaśmiał się Majk, jeszcze mocniej i tym razem celowo przytulając policzek do jej policzka.

Iza odruchowo złapała go obiema rękami za włosy, by na siłę odsunąć go od siebie.

— Puszczaj! — zawołała ze śmiechem.

— No już — zgodził się wesoło, posłusznie puszczając ją i rozcierając sobie zmarznięte ręce. — Nawet taka mała dawka ciepła to już coś… Ależ mróz, nie uwierzyłabyś, Iza! Od wczoraj spadło chyba o dziesięć stopni, do tego śnieg pada jak szalony, a ja, stary głupek, poleciałem bez rękawiczek!

Iza uśmiechnęła się leciutko. W jej pamięci wyświetliła się scena z małowolskiej pizzerii, w której niemal dokładnie pięć lat temu była na swej pierwszej w życiu randce z Michałem. Jego uśmiech… jego błękitne oczy wpatrzone w nią ponad stolikiem… i jej zmarznięte dłonie, które on ujął w obie swoje i schylił się, by rozgrzać je ciepłym chuchnięciem… Było to wspomnienie chwil, które zapewne już nigdy nie wrócą, jednak ku jej podświadomemu zdziwieniu nie było w nim dziś nic smutnego ani bolesnego, przeciwnie, było ono tak samo radosne jak czas, kiedy na żywo brała udział w tamtych wydarzeniach. Właściwie istotny w tym wspomnieniu był tylko jeden szczegół… ten, który poprowadził jej myśli w tym kierunku… Czyż nie było w nim ukrytej sugestii?… instrukcji?…

Oczy rozbłysły jej figlarnym blaskiem. Nie dając sobie czasu do namysłu, ulegając nakazowi chwili, spontanicznie wyciągnęła obie ręce, chwyciła w nie zimne dłonie Majka i schyliła się, by rozgrzać je ciepłem swojego oddechu. Czyż nie był to zabawny gest? Taki zwyczajny… przyjacielski i niezobowiązujący… lecz dający jej tyle frajdy, tyle głębokiej radości, która dziś w niewytłumaczalny sposób przepełniała jej serce!

Zaskoczony Majk znieruchomiał i spoważniał na ten gest, lecz poddał mu się bez protestu, a w jego oczach, wpatrzonych w jej schyloną głowę z ciemnymi, nieco poplątanymi włosami, zapaliło się podobne światełko, jakie kilka minut wcześniej migotało przed Izą na podłodze sypialni. Trwało to tylko kilka sekund, gdyż po trzech długich chuchnięciach, dziewczyna puściła jego dłonie i ze śmiechem podniosła głowę.

— No! Załatwione! — rzuciła wesoło, wyprostowując się i odgarniając sobie kosmyk włosów z twarzy. — To ja myślałam, że ty jeszcze sobie smacznie śpisz, a ty już biegasz po świecie? Zresztą niepotrzebnie się fatygowałeś — dodała, poważniejąc. — Aż mi głupio, że przeze mnie zrywałeś się specjalnie po to, żeby ogarnąć zakupy na śniadanie. Moglibyśmy przecież zjeść cokolwiek.

— Obiecałem ci autorską jajecznicę, więc muszę dotrzymać słowa — zauważył stoicko Majk. — Poza tym zależało mi na świeżych bułeczkach, a te można dostać tylko z samego rana. Skoczyłem też do warzywniaka…

Mówiąc to, sięgnął do torby z zakupami i wyciągnął z niej pęk włoszczyzny, a po niej trzy nierozwinięte róże z zielonymi pączkami, z których każda była opakowana w osobną przeźroczystą folię.

— Trzeba to rozwinąć i wstawić do wody, elfiku — powiedział, podając jej kwiaty, które ze zdziwieniem przyjęła z jego rąk. — Proszę, są dla ciebie, udekorujemy sobie nimi stół do śniadania. Zaraz dam ci wazon i zajmiesz się tym, dobrze? A ja rozpakuję resztę… Ale najpierw idź się ubrać! — dodał surowo, wskazując na jej bose stopy. — No już, szybko! Nie pozwolę, żebyś przeziębiła się w moim domu!

Iza, która już otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, zrezygnowała z tego zamiaru i posłusznie zawróciła do łazienki, gdzie zamknęła się z zamiarem przebrania się we wczorajsze ubrania. Nie były najświeższe, ale jeszcze na tyle czyste, że założenie ich po raz drugi nie stanowiłoby problemu… jednak w miejscu, gdzie je wczoraj zostawiła, nie było ich, za to leżała tam znana jej już fioletowo-złota sukienka babci Majka wraz z kompletem świeżej bielizny w równie przedpotopowym stylu, a w zestawie znalazły się również grube bawełniane rajstopy w kolorze karmelowym. Prychnęła śmiechem, doceniając tę kolejną żartobliwą aluzję do jej poprzedniego pobytu w domu Majka po niefortunnej przygodzie z brandy. Przeszukawszy całą łazienkę łącznie z pralką, lecz nie znalazłszy tam swoich ubrań, z beztroską rezygnacją, a nawet szczerym rozbawieniem przebrała się w przygotowany babciny komplet i znów parsknęła śmiechem na widok swojego odbicia w lustrze.

„Świr z niego i żartowniś, ale trzeba przyznać, że świetny gospodarz” — pomyślała z uznaniem, rozczesując włosy i zerkając przy tym na leżące na skraju umywalki róże. — „Pomyślał nawet o kwiatkach do wazonu… to takie miłe! No dobra, trzeba to rozpakować…”

Odłożyła grzebień i zabrała się za rozpakowywanie róż, słuchając przez drzwi dobiegającego z kuchni szczęku naczyń, którym wtórowało wesołe pogwizdywanie Majka. Uporawszy się z kwiatami, wzięła je do rąk wraz pustymi kawałkami folii i udała się do kuchni, gdzie na gazie szumiała już lekko woda na herbatę, a Majk kroił na desce wędlinę. Zerknął na jej fioletową kreację i oboje roześmiali się jak na komendę.

— Nie śmiej się, dywersancie! — zawołała z żartobliwym oburzeniem Iza. — Gadaj, co zrobiłeś z moimi rzeczami?!

— Zapakowałem je i oddam ci przed wyjściem — odparł wesoło Majk, rzucając jej znad deski do krojenia łobuzerskie spojrzenie. — Ale nie mogłem sobie darować zobaczenia cię dzisiaj w tej sukience. Wyglądasz szałowo, elfiku!

— Tylko tym razem nie próbuj robić mi w tym zdjęć z zaskoczenia! — zastrzegła ze śmiechem, podchodząc do stołu, na którym stał już przygotowany pusty szklany wazon. — O, jest wazon… Już nalewam wody. Śliczne te kwiaty, tylko jeszcze słabo rozwinięte, same pączki. Ale postoją w cieple i do jutra pięknie się otworzą.

Podeszła do zlewu i nalała wody do wazonu, który postawiła z powrotem na stole, by ułożyć w nich róże. Majk przyglądał jej się spod oka z delikatnym uśmiechem. Następnie zwinnym ruchem ściągnął nożem z deski pokrojone kawałki wędliny, zrzucając je na patelnię, zapalił pod nią gaz, po czym sięgnął na wiszącą na ścianie półkę, skąd w skupieniu wybrał kilka buteleczek i torebek z przyprawami.

— Zalejesz herbatę? — zagadnął, ruchem głowy wskazując na gotującą się już wodę. — Weź ten biały imbryk i nasyp twojej malinowej. Jest w szafce nad twoją głową.

Iza posłusznie zabrała się za wykonywanie zadania.

— Bardzo wcześnie dzisiaj wstałeś — zauważyła mimochodem, przykrywając dymiący imbryk pokrywką i z przyjemnością wdychając unoszący się wokół przyjemny zapach malin. — A powinieneś był się wyspać, bo na pewno masz przed sobą ciężki dzień.

— Owszem — przyznał spokojnie Majk zajęty dosypywaniem na patelnię odpowiednich ilości kolejnych przypraw. — Mam dzisiaj w planie nieprzyjemność z Urzędem Skarbowym, najpóźniej przed dwunastą będę musiał tam być. Ma też dzwonić Zięba, wiesz, w sprawie tych nieszczęsnych lodówek… może na jutro dałoby się go umówić, to by ponaprawiał dziewczynom co trzeba.

— Mnie jutro już nie ma — zaznaczyła na wszelki wypadek Iza. — Po egzaminie… mam nadzieję, że go zdam, to dla mnie sprawa honoru… wracam na stancję, pakuję się i w sobotę z samego rana jadę do Meli. Ale gdyby Zięba przyszedł dzisiaj, to mogę go przypilnować.

— Spokojnie, ja się tym zajmę — zapewnił ją, dosypując szczyptę kolejnej przyprawy i drewnianą łyżką mieszając zawartość patelni. — Ty załatwiaj swoje sprawy i przede wszystkim jedź odwiedzić siostrę. Należy ci się parę dni przerwy, w tamtym tygodniu prawie nie wychodziłaś z firmy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 61.62