E-book
7.35
drukowana A5
44.68
Amulet Aniołów

Bezpłatny fragment - Amulet Aniołów


Objętość:
230 str.
ISBN:
978-83-8384-785-6
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 44.68

Od autora

Książkę tę chciałbym zadedykować wszystkim dzieciom, a zwłaszcza moim trzem kochanym córkom: Sarze, Oliwii oraz Lilii.

Albert Einstein kiedyś stwierdził (parafrazuję), że wyobraźnia jest ważniejsza niż wiedza, bo wiedza jest skończona. Zawsze cenię i ceniłem dobrych ludzi posiadających wyobraźnię. Mam też takie wrażenie, że jako dziecko rozumiemy zasady zero-jedynkowo: tak rób, tak nie rób, to jest dobre, a to jest złe. Przyjmujemy spojrzenie naszych rodziców, autorytetów, jako najprawdziwszą prawdę. Z czasem, gdy dorastamy, zaczynamy szukać własnej drogi.

W mojej ocenie największym rakiem społeczeństwa są: zawiść, niszcząca zazdrość oraz brak edukacji. Zawiści nigdy nie tolerowałem, zawsze mnie obrzydzała, ona nas wewnętrznie spala. Dlaczego niszcząca zazdrość? Ponieważ jest to odmiana zazdrości, która nas niszczy wewnętrznie i również spala. Czasem zazdrość potrafi zmienić nasze życie na lepsze, ale nigdy nie zrobi tego niszcząca zazdrość. Co do braku edukacji, to jeśli nie uczysz się, nie czytasz, to łatwiej Tobą sterować. Przyjmiesz słowa innych, że Twoim celem życiowym powinny być dobra materialne, zamiast usiąść w spokoju i zastanowić się, co sprawia, że jesteś szczęśliwy. Co wywoła uśmiech na Twojej twarzy? Często jest to spotkanie z rodziną, ze znajomymi albo czytana książka. Celem życia jest jego przeżycie bez krzywdzenia innych i dostrzeżenie prawdziwego szczęścia. Jeśli po drodze do prawdziwego celu zdobędziesz piękny dom, supersamochód czy markowe ubranie, to nie ma problemu, ale to nie one są celem życia. Pieniądze i dobra materialne nigdy nie powinny być głównym celem życiowym.

Jeżeli szukasz Boga w tej książce, to go znajdziesz.

Dziękuję mojej żonie Agnieszce za wszystko, tak jak moim dzieciom oraz rodzinie za wspólnego grilla i chwile, gdy jestem i byłem prawdziwie szczęśliwy. Pisząc to, jestem w Broku, w jednym z ośrodków, wśród lasu, z moją rodziną, będąc prawdziwie szczęśliwy. Potem jeszcze zjemy razem pizzę.

Dziwny sąsiad

Monika Borkowska, blondwłosa czternastolatka o jasnej cerze, siedziała przy swoim biurku. Miała piękny pokój w kolorze różu, z białymi meblami oraz białym metalowym łóżkiem w starodawnym stylu. Tego dnia, trzeciego września, była bardzo smutna. Nie miało to jednak związku z nowym rokiem szkolnym, mimo że nie była optymistycznie nastawiona do rozpoczynającej się ósmej klasy. Wiedziała, że to będzie bardzo trudny rok, będzie musiała wybrać liceum. Jej błękitne niczym ocean oczy skupione były teraz na telefonie, przeglądała zdjęcia. Nie mogła sobie poradzić, że jej przyjaciółka i sąsiadka Jagoda wyprowadziła się miesiąc wcześniej do Warszawy. Tata Jagody otrzymał awans, który niestety wiązał się z przeprowadzką do stolicy, gdzie znajdowała się centrala firmy. Sprzedali swoje mieszkanie, a Monika miała poczucie, jakby cały jej świat legł w gruzach. Obydwie dziewczyny były jak dwie połówki jabłka, nierozłączne. Przesuwając w telefonie zdjęcie po zdjęciu, Monika miała łzy w oczach. Tak bardzo brakowało jej Jagody. Siedziała sama w trzypokojowym mieszkaniu. Jej siostry, dwa lata młodsze bliźniaczki, były jeszcze na rozpoczęciu roku szkolnego, a rodzice w pracy. W końcu zadzwoniła przez komunikator do swojej przyjaciółki.

— Jak ci minął pierwszy dzień w nowej szkole? — zapytała ze smutkiem w oczach.

— Dziwnie! — odparła Jagoda. — Nikogo nie znam, a jak wróciłam, to całe popołudnie płakałam. Wszystko przez ten awans, dla mnie to jakieś piekło. Całe życie mam zrujnowane. Wszyscy się znają od tylu lat, a ja jestem nowa, kompletnie z boku, taki odludek. Najgorsze były te ich ukradkowe spojrzenia. Czułam się jak małpa w zoo, strasznie niezręcznie.

Monika w emocjach mocniej ścisnęła telefon.

— Współczuję ci! Mnie też było bardzo dziwnie bez ciebie. Zawsze razem siedziałyśmy w ławce, żartowałyśmy i jakoś było tak wesoło. A teraz to jakbym straciła rękę albo nogę, wiesz, kawałek siebie.

Jagoda westchnęła do słuchawki.

— Monika! Ty chociaż miałaś znajomych z klasy, a ja kompletnie sama, w nowym mieście, gdzie wszystko jest inne niż w Gdańsku! Następnym razem, jak pójdę do zoo, to będę tej małpie współczuć. Dopiero teraz wiem, jak ona się musi tam czuć… — Jagoda zaczęła chlipać.

— Nie płacz, bo i ja zaraz się rozpłaczę. Bardzo mi ciebie żal. Jak ja bym chciała cię teraz przytulić i powiedzieć, że będzie dobrze! Naprawdę, tak bardzo bym chciała cię teraz pocieszyć.

— Czemu tata tego awansu nie dostał za rok, tylko właśnie teraz? — mówiła rozżalona Jagoda. — Za rok i tak musiałabym iść do liceum. Nie byłabym wtedy odludkiem, tylko częścią nowej grupy. Porażka!

Monika z całych sił starała się pocieszyć przyjaciółkę, jednak bezskutecznie. Dziewczyna potrzebowała czasu, aby przywyknąć do nowej sytuacji. Obie cierpiały, jednak to Jagoda była w trudniejszej sytuacji. Ósmą klasę rozpoczęła w innym mieście, z osobami, których kompletnie nie znała. Przyjaciółki rozmawiały ze sobą około pół godziny, potem Jagoda musiała kończyć, ponieważ wybierała się na lekcję pianina.

Rozmowa nie poprawiła Monice humoru. Miała w sobie teraz dwa smutki, swój oraz przyjaciółki.

Po chwili do mieszkania weszły z hałasem siostry bliźniaczki. Dziewczyny nie były do siebie podobne, miały również zupełnie różne charaktery. Ola uwielbiała uczyć się języków i przychodziło jej to z łatwością. Ciągle się śmiała i żartowała. Miała zielone oczy, czarne włosy i długi kucyk. Paulina za to była bardzo silna i wysportowana. Trenowała skok o tyczce, chciała być kolejną Moniką Pyrek. Miała proste blond włosy oraz błękitne oczy, tak jak starsza siostra. Zainteresowania Moniki były całkiem inne niż sióstr. Ona uwielbiała grę na pianinie oraz brała lekcje śpiewu. Mimo różnic każda z nich była perfekcyjna dla swoich rodziców. A najwspanialsze było to, że każda z nich wskoczyłaby za inną w ogień. Takie córki były marzeniem każdego rodzica.

Paulina i Ola od razu rzuciły tornistry, zdjęły buty i ruszyły do jadalni, gdzie na ścianie wisiał wielki telewizor. Usiadły, po czym włączyły pilotem swój ulubiony serial. Monika w tym czasie wytarła łzy i poszła przywitać się z siostrami.

— Już wróciłyście?

— Tak! Dosyć krótkie rozpoczęcie u nas było — odpowiedziała Ola. — Nawet w sali z wychowawczynią czas szybko zleciał. Ja się bardzo cieszę, bo spotkałam się w końcu z wszystkimi. Wiesz, komunikator to nie jest to samo. No i wszystko było super, aż dostaliśmy plan lekcji. Kto normalny w ogóle układa te plany?

— Wiesz, raz mamy na dziesiątą do piętnastej, a raz na dziewiątą do dwunastej — wyjaśniła Paulina. — Nie mogli jakoś normalnie ustawić tych godzin? No masakra!

Monika wzruszyła ramionami.

— Faktycznie, bardzo słaby plan — stwierdziła. — Jednak tu chodzi o dopasowanie grafiku nauczyciela. Zawsze jedna klasa w szkole ma gorszy plan. Ja na szczęście zawsze mam na ósmą, więc powinnam być wcześnie w domu.

— Dobra, siostra, nie zagaduj już! — powiedziała Paulina. — Znów się rozgadasz i tak jak ostatnio niczego nie zdążymy obejrzeć. Siadaj i zaczynamy!

Monika dosiadła się do sióstr i włączyły kolejny odcinek młodzieżowego serialu. Nawet nie zwróciły uwagi, kiedy upłynęły dwie godziny i o szesnastej do domu weszła ich mama, Edyta, filigranowa blondynka z długimi włosami. Zdjęła brązową jesienną kurtkę oraz brązowe oficerki i poszła do jadalni.

— Dziewczyny! — zawołała.

Córki odwróciły się, zdziwione, że ktoś do nich krzyczy.

— Mamo, co się stało?! — zapytała zaskoczona Ola.

Edyta spojrzała na córki przenikliwym wzrokiem swoich zielonych oczu.

— Pierwszy dzień szkoły, a wy już przed telewizorem?! Wakacje się skończyły! Teraz to chcę was widzieć z książką!

Paulina wstała z kanapy.

— Kochana mamo! — powiedziała. — Wiesz, że to nasz rytuał. Zresztą tyle mówicie, abyśmy zacieśniały więzy. Chyba nie ma nic lepszego niż wspólne oglądanie ulubionego serialu!

Mama zmrużyła delikatnie oczy, a po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech.

— Dobrze, a ile czasu zostało do końca odcinka?

Córki odwzajemniły uśmiech.

— Dwadzieścia trzy minuty! — odpowiedziała szybko Paulina.

— Dobrze! W takim razie nastawiam budzik w telefonie i jak zadzwoni, to przyjdę i wyłączę telewizor. A teraz idę przygotować nam jedzenie. Potem porozmawiamy, jak minął wam pierwszy dzień w szkole.

Dziewczyny wróciły do filmu, a mama weszła do kuchni i zaczęła przygotowywać obiad. Gdy budzik zadzwonił, mimo próśb córek o wydłużenie czasu oglądania mama wyłączyła telewizor. Monika poszła do swojego pokoju, a bliźniaczki do swojego. Edyta wróciła do kuchni, aby zająć się obiadem.

Gdy dobiegała osiemnasta, kobieta zaczęła zastanawiać się, kiedy wróci jej mąż, który od trzydziestu minut powinien już być w domu. Tym bardziej że bank, w którym pracował, znajdował się zaledwie pięćset metrów od ich mieszkania. Napisała do Piotra, a ten od razu odpisał, że jest awaria techniczna z pewnymi systemami i że wróci późnym wieczorem. Nie była zadowolona, bo ciągle późno wracał. Piotr był inżynierem utrzymania systemów informatycznych, zajmował się też infrastrukturą sieci. Na pierwszym miejscu stawiał pracę, czasami zapominając, że jest mężem oraz ojcem trzech wspaniałych córek. Niby mówił, że wszystko robi dla dobra rodziny, jednak od prawie dwóch lat w domu był zaledwie gościem, licząc na awans menadżerski.

Gdy Edyta skończyła przygotowywać obiad, zawołała dziewczyny, aby pomogły jej nakryć do stołu i przyniosły jedzenie. Dziewczyny od razu się tym zajęły. Potem we cztery siedziały przy stole. Mama przygotowała kotlet z piersi kurczaka, ziemniaki oraz mizerię.

— To opowiadajcie, jak wam minął pierwszy dzień w szkole — odezwała się Edyta.

Monika posmutniała, patrząc na puste krzesło przy stole.

— Może opowiemy, jak tata wróci? — zaproponowała. — Żeby nie opowiadać dwa razy.

Edyta spojrzała córce w oczy.

— Tata niestety wróci późnym wieczorem.

— Znowu? — jęknęła Ola.

— Ja tego nie rozumiem, mamo! — wtrąciła się Paulina. — Po co tata ciągle tak w tej pracy siedzi?! My go tutaj potrzebujemy! Dawniej ciągle się razem śmialiśmy i wygłupialiśmy, a teraz ciągle go nie ma…

Edyta położyła rękę na swoim czole i westchnęła.

— Paulinko, tata bardzo ciężko pracuje, aby zapewnić wam życie na wysokim poziomie — odpowiedziała, chociaż osobiście uważała, że nie potrzebują więcej pieniędzy, tylko pełnej rodziny. Po chwili dodała: — Dobrze, wróćmy do waszego pierwszego dnia. Ja tacie wszystko opowiem. Monika, zaczynaj!

— Było dziwnie, bo bardzo tęsknię za Jagodą. Zawsze razem wszystko robiłyśmy, a teraz każda w innym mieście. Potem zadzwoniłam do niej i płakała do słuchawki. Widać było, że jest w totalnej rozsypce. Nawet nie umiałam jej pocieszyć. Jaka ze mnie przyjaciółka? Bardzo bym chciała się z nią zobaczyć i ją przytulić.

— Cóż, tego właśnie się spodziewałam — odparła Edyta. — To ostatni rok przed liceum, wszyscy się znają. A ona taka wrażliwa, fajna dziewczyna. Gdyby tylko mieli filię w Gdańsku, to nie byłoby tej przeprowadzki. Był za dobrym district managerem. Mnie też jest jej bardzo szkoda. Jednak wiecie, córeczki, że życie nie jest takie proste. Tata Jagody musi utrzymać rodzinę, a jest przecież jedynym żywicielem. Jeżeli nie zarobi pieniędzy, to ich nie utrzyma.

— Kiedyś mi nawet wspominała, że jej tata marzył, aby otworzyć filię w Gdańsku, ale prezes powiedział, że ma być tylko Warszawa — powiedziała Monika. — Widziałam nawet na korytarzu wiele razy, jak wracał do domu ze spuszczoną głową, od kiedy postanowili wyjechać. Wiecie, Gdańsk jest taki piękny, a on przecież nawet należał do grupy wspierającej rozwój miasta. Jagoda też widziała, jak on się męczy, nie wspominając już o mamie, która przecież rozpłakała się przed nami na korytarzu. Naprawdę nie rozumiem, czemu dobrzy ludzie muszą tak cierpieć.

— Tak, Bogusi było mi bardzo szkoda. — Mama pokiwała głową. — Sama mam ciarki, jak sobie pomyślę, że to my musielibyśmy opuścić nasz dom. Każda część tego mieszkania ma swoją historię. Nie wiem, co bym czuła, gdybym musiała jutro się spakować i zostawić to wszystko — westchnęła, ocierając łzy wzruszenia. — A wam jak minął dzień?

— Mamuś, nie płacz! — powiedziała Ola.

— Już jest dobrze. Opowiadajcie!

— Było dosyć krótko, ale śmiesznie — stwierdziła Paulina. — Dawno nie widziałyśmy Kasi ani Julki, a bardzo się za nimi stęskniłyśmy. Julka była na wakacjach w Chorwacji, a Kasia w Egipcie, pokazywały nam zdjęcia, tam jest cudnie. — Jej głos był pełen emocji.

— Kasia to nawet miała zdjęcie na wielbłądzie — dodała Ola. — Fajnie byłoby się tak przejechać. Ale jej zazdroszczę! Może my też byśmy kiedyś pojechali do Egiptu?

— Dobry pomysł, porozmawiam z tatą i może w przyszłym roku zwiedzimy piramidy i będziemy uciekać przed mumiami! — roześmiała się mama.

Po obiadokolacji dziewczyny wstały i poszły do swoich pokoi. Bliźniaczki, tak jak starsza siostra, miały białe mebelki i ściany koloru różowego. Jedyna różnica polegała na tym, że w ich pokoju znajdowały się dwa łóżka, a nie jedno. Większość czasu dziewczyny i tak spędzały we trzy, najczęściej grając w planszówki. Siostry wzięły książki i położyły się na łóżkach. Lubiły czytać fantastykę, zwłaszcza młodzieżową. Czasem w trakcie czytania robiły sobie przerwę i zamykały oczy, przenosząc się do światów z książek. Osobą, która zaraziła ich pasją do fantastyki, była ich mama. Edyta od dziecka uwielbiała czytać książki. Oprócz czytania lubiła wymyślać różne historie i przed snem opowiadać córkom o światach, w których żyją smoki, gnomy czy chochliki. Bardzo jej zależało, aby jej córki miały wyobraźnię. Słyszała kiedyś, że nawet Einstein twierdził, że wyobraźnia jest cenniejsza niż wiedza, bo wiedza jest ograniczona. W pełni się z tym zgadzała.

W pewnym momencie do pokoju bliźniaczek wbiegła podekscytowana mama. Poprosiła, aby dziewczyny poszły za nią po cichutku. Następnie weszła do pokoju Moniki i ją również wzięła ze sobą. Dziewczyny nie wiedziały, co się dzieje.

— Mamo, czemu mamy być cicho? — wyszeptała Monika.

— Właśnie usłyszałam, że naprzeciwko ktoś się wprowadza.

— Ciekawe, kto to jest — mruknęła Monika. — Jagoda mówiła, że sprzedaż mieszkania była bardzo dziwna. Nie poznali osobiście kupca, tylko osobę, która go reprezentowała.

Mama wyglądała na nieco zaskoczoną.

— Trochę to dziwne… W każdym razie, jak chcecie zobaczyć tego pana, to po cichu podejdźcie do wizjera.

Monika jako pierwsza powoli odsunęła wieko wizjera i spojrzała, kto jest po drugiej stronie. Był to starszy, około siedemdziesięcioletni otyły mężczyzna z długą białą brodą. Jego wygląd sugerował, że mógł być fanem heavy metalu. Był ubrany cały na czarno, nosił glany oraz czapkę z daszkiem. Tuż obok niego stało wiele walizek, a on zachowywał się tak, jakby czegoś szukał i nie mógł tego znaleźć. Potem Monika, starając się mówić po cichu, zawołała Olę. Dziewczyna podeszła do wizjera i zobaczyła, że mężczyzna uśmiecha się w jej stronę. Od razu przestała podglądać.

— Chyba nas usłyszał — stwierdziła — bo zaczął się do mnie uśmiechać. Aż się wystraszyłam! A jego zęby są białe niczym śnieg.

Mama uśmiechnęła się i zdecydowała:

— W takim razie nie ma co podglądać! Trzeba otworzyć i poznać nowego sąsiada.

Podeszła do drzwi i je otworzyła.

— Dzień dobry, sąsiedzie! — powiedziała miłym głosem.

— Dzień dobry! Widzę, że chyba stałem się atrakcją. Słyszałem waszą rozmowę, więc się uśmiechnąłem — wyjaśnił, a po chwili znowu nerwowo wkładał rękę do poszczególnych kieszeni. — A ja, gapa, po prostu nie mogę znaleźć kluczy! Mam nadzieję, że nie zgubiłem! — zawołał ze śmiechem.

— Przepraszamy, że tak pana podglądałyśmy. Pojawił się nowy lokator, więc po prostu byłyśmy ciekawe, kto się do nas wprowadza — odpowiedziała Edyta, delikatnie się uśmiechając.

— Proszę mnie źle nie zrozumieć, ja nie mam problemu z tym, że ktoś mnie podgląda, jestem do tego przyzwyczajony.

Edyta pomyślała, że była to dosyć dziwna odpowiedź.

Po chwili mężczyzna schylił się i wyjął klucze ze swojej skarpety. Zaczął się głośno śmiać, łapiąc się za brzuch.

— Tutaj was schowałem! — Spojrzał na Edytę. — Zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Bogdan Kowalski i będę państwa nowym sąsiadem. A wy to kto?

— Ja jestem Edyta, a obok mnie Monika, moja najstarsza córka, oraz bliźniaczki Ola i Paulina.

Mężczyzna spojrzał na każdą z nich powoli.

— Witam was, moje drogie! — wykrzyknął i zaczął się śmiać.

Potem klasnął w dłonie i powiedział, że niestety musi już iść. Otworzył drzwi, pożegnał się i znikł, zostawiając swoje walizki.

Edyta po wejściu do mieszkania powiedziała dziewczynom, aby uważały na nowego sąsiada, bo jest dziwny. Trudno jej było ocenić, jakie ma zamiary. Dziewczyny były zawiedzione. Liczyły, że wprowadzi się rodzina z nastoletnimi dziewczynami, a nie dziwny starszy mężczyzna. Potem córki poszły do pokoju bliźniaczek, a Edyta do jadalni, aby usiąść w spokoju na fotelu, z książką i gorącą malinową herbatą.

Siostry wyjęły jedną z planszówek, ustawiły pionki i rozdały karty mocy. Pierwsza rzuciła kośćmi Paulina i po chwili przesunęła pionek o cztery pola.

— I co sądzicie o nowym sąsiedzie? — zapytała.

— Taki trochę podejrzany! — powiedziała Monika w zamyśleniu. — Tak jak mama mówiła, lepiej uważać. Nie znamy go jeszcze, a pierwsze wrażenie zrobił raczej mało pozytywne. Myślę, że on może być nawet taki lekko upośledzony umysłowo.

— A taka fajna rodzina tam mieszkała, a teraz mamy Bogdana heavymetalowca — stwierdziła zasmucona Ola.

— Mówisz, że fajna rodzina tam mieszkała?! A ile razy mówiłaś, żeby Jagoda już szła do domu? To teraz masz! Bogdana! — oburzyła się Monika.

— A co miałam mówić, jak czasem do dziewiątej u nas siedziała, a ja byłam zmęczona? Ale Jagodę bardzo lubiłam, a Bogdan to dziwak.

Dziewczyny grały przez godzinę. Wygrała jak zwykle Paulina. Zawsze wiedziała, kiedy użyć odpowiedniej karty. Potem zjadły kolację, umyły się i poszły spać do swoich pokoi.


***


Około godziny 22:00 w domu pojawił się Piotr. Był to mężczyzna wysoki, dobrze zbudowany, o ciemnych krótkich włosach i błękitnych oczach. Wszedł najciszej, jak potrafił, licząc, że żona już poszła spać i nie będzie się na niego denerwowała. Niestety realia okazały się inne. Edyta wyskoczyła z fotela jak z procy, gdy tylko usłyszała otwieranie drzwi.

— Brawo, Piotrek! Muszę ci przyznać medal! — zawołała zdenerwowana.

— Za co? — zapytał zdziwiony.

Edyta poczerwieniała na twarzy.

— Za bycie najgorszym ojcem! Ja ci mówiłam, pieniędzy nam wystarcza, żyjemy na dobrym poziomie, a ty chcesz więcej i więcej. Naprawdę tak bardzo ci zależy na tym stanowisku, że poświęcasz swoją rodzinę?! Dziewczyny prawie cię nie widują, ale nie tylko one, bo ja też! I nie mów, że liczy się też czas spania, bo wybuchnę!

— Kochanie, nie wybuchaj! W sobotę postaram się wam to wynagrodzić! Wiesz, jak bardzo mi zależy na tym awansie. Od tylu lat jestem dosłownie o włos od niego. Pracuję najciężej ze wszystkich, daję z siebie pięćset procent i czuję, że ten rok będzie dla mnie przełomowy — tłumaczył mężczyzna.

— Dobrze, tylko nie nawal z sobotą! To teraz mów, co się tam znowu u was popsuło.

Piotr opowiedział wszystko ze szczegółami. Potem zjadł kolację, wziął prysznic i położył się z żoną spać.


***


Po paru dniach, w sobotni poranek, cała rodzina Borkowskich przygotowywała śniadanie. Bliźniaczki robiły omlet, Monika miksowała owoce na sok, Edyta parzyła kawę dla siebie i męża, a Piotr zajął się ubijaniem śmietany do omletu. Rzadko się zdarzało, aby rodzina wspólnie spędzała czas. Piotr bardzo często brał również weekendowe zmiany w banku, mając nadzieję, że jego poświęcenie zostanie zauważone przez przełożonych i awansuje, spełniając tym samym swoje największe zawodowe marzenie. Mężczyzna kochał swoją rodzinę, ale chęć osiągnięcia sukcesu przysłaniała mu wszystko inne. Nie widział nic poza swoim celem. Wszyscy sobie żartowali, śmiali się, a on cały czas myślał o pracy.

Do bliźniaczek podeszła Monika.

— Ej, zaraz spalicie ten omlet! Przekręćcie go na drugą stronę!

Mama rzuciła okiem.

— Monisia ma rację! Weźcie przekręćcie, bo nie będziemy mieli śniadania. Chyba że objemy się samą bitą śmietaną! — powiedziała, uśmiechając się do córek.

— Oj, mamo, kusisz! To może niech się spali… — odpowiedziała Paulina.

Bliźniaczki zaczęły się śmiać, mimo to przekręciły omlet.

Edyta podeszła do Piotra.

— A ty znowu z tym telefonem — stwierdziła zirytowana. — Wiesz, że działa to na mnie jak płachta na byka. Dobrze, że chociaż w drugiej ręce trzymasz mikser, bo bitej śmietany nigdy byśmy się nie doczekali.

— Właśnie koledze pomagałem — usprawiedliwiał się mąż. — Michał pracuje z nami od pięciu lat i nadal za wiele nie ogarnia. Jego mózg jest jakoś wyjątkowo oporny na wiedzę. Bez moich rad by sobie nie poradził.

— Piotrek! Jesteś w domu, jest dzień wolny, a ty nadal pracujesz. Zobacz, jak córki miło spędzają czas, wygłupiają się, a ty jesteś poza tym wszystkim. Mów, co chcesz, ale to praca zdalna, jesteś z nami tylko ciałem.

— Dobra, zaraz kończę! — mruknął. Nie rozumiał, o co chodzi żonie. Przecież cały czas był z nią i córkami.

Gdy omlet był już gotowy, bliźniaczki pocięły go na pięć części i rozłożyły na talerze. Monika w tym czasie nalała zmiksowany wcześniej sok do szklanek i na każdy kawałek omletu nałożyła bitej śmietany. Następnie dziewczyny zaniosły wszystko na stół do jadalni i wszyscy zasiedli do śniadania. Piotr w końcu schował telefon. Był to moment, w którym wreszcie wyglądali jak rodzina, bez stymulantów oddalających ich od siebie. Tata już dawno się tyle nie śmiał, żartując sobie z żoną oraz córkami.

— To gdzie nas, tato, zabierasz po śniadaniu? — zapytała zaciekawiona Paulina.

— Escape room! Chciałem, żebyśmy zrobili coś rodzinnie. Najpierw co prawda myślałem o pójściu do kina, ale uznałem, że to jak wspólne oglądanie telewizji. Potem wpadłem na pomysł z escape roomem i pomyślałem, że to może być ciekawe. Zamkną nas i będziemy musieli się uwolnić. Inaczej zostaniemy tam na zawsze — wyjaśniał podekscytowany tata.

— O, super! Już się bałam, że na coś dziaderskiego nas zabierzesz! — powiedziała najstarsza z sióstr.

— Sugerujesz, że tata jest dziadersem? — odparł. — Wasz tata kiedyś był naprawdę cool! Mama dobrze pamięta te czasy. Nie kto inny z żelem we włosach podszedł do niej i swoim urokiem sprawił, że staliśmy się rodziną. — Spojrzał na swoją żonę. — Edyta, czy ja jestem dziaders?

— Mam być szczera? Ostatnio zachowujesz się jak starszy pan.

Piotr wzruszył ramionami.

— Ej, to bolało! Dopiero co skończyłem czterdzieści cztery lata.

— Piotrek, przecież żartuję! Nie jesteś dziadersem! Bliżej ci do syndromu Piotrusia Pana — roześmiała się Edyta, klepiąc męża po ramieniu.

— To już wolę być tym odpowiedzialnym, zrównoważonym dziadersem! Z drugiej strony mam czterdzieści cztery lata… Może to kryzys wieku średniego? — sapnął.

— Kocham cię, Piotr! — wyznała po chwili Edyta.

— Ja ciebie też, moja kruszynko.

Córki zaczęły się śmiać. Było tak jak kiedyś, gdy tata nie był skoncentrowany tylko na pracy. Dziewczyny musiały sięgać do tych chwil pamięcią, czując smutek, że nie jest tak na co dzień.

Po śniadaniu rodzina zaczęła się przygotowywać do wyjścia. Dokładnie o godzinie 11:00 byli gotowi. Po wyjściu z mieszkania na korytarzu spotkali Bogdana z zakupami.

— Witam szanowną rodzinkę! — zawołał z wielkim szczerym uśmiechem.

Odpowiedzieli na pozdrowienie równie pozytywnie. Gdy byli już na dole, Piotr lekko zdziwiony spojrzał na Edytę.

— Kto to był? Pierwszy raz go widzę…

— Tato, to nasz nowy sąsiad! — wtrąciła Ola.

— To on kupił mieszkanie po Litwiniukach?

— Tak! — odpowiedziała szybko Edyta, dodając: — Dziewczyny już uprzedziłam, żeby trzymały się od niego z daleka. Jakiś taki dziwny mi się wydaje.

— Słusznie! Nie znamy jeszcze człowieka. Pełno wariatów teraz na świecie. Co prawda nie wygląda niebezpiecznie, ale kto wie? Lepiej uważać — stwierdził Piotr.

Skierowali się na parking i wsiedli do czerwonego citroëna. Droga do escape roomu zajęła im dwadzieścia minut. Piotr zaparkował samochód.

— Bardzo jestem ciekawa, jak tam będzie! A jak się nie wydostaniemy, a właściciel o nas zapomni? — zapytała Paulina.

— Damy radę! — pocieszyła ją Ola. — Te zagadki na pewno nie będą takie trudne. W ostateczności zawsze można tam przenocować…

Doszli na miejsce. Escape room mieścił się w małym białym budynku. Piotr przypuszczał, że jeden z pokoi został na niego przerobiony. Otworzyli drzwi i od razu przywitała ich właścicielka. Piotr potwierdził rezerwację, zapłacił, po czym zostali zaprowadzeni do jakiegoś pomieszczenia, które następnie za nimi zamknięto. Pokój był sporych rozmiarów i wyglądał dosyć strasznie. Po lewej stronie znajdowało się szpitalne łóżko ze szkieletem, światło co jakiś czas na chwilę gasło, a na ścianach pokrytych porwaną czerwoną tapetą wisiały zdjęcia potworów. Na środku pokoju stało pięć podniszczonych skrzyń z zadaniami do wykonania. Każda rozwiązana zagadka miała wskazywać liczbę, a pięć liczb pozwalało otworzyć skrytkę z kluczem, którego potrzebowali do otwarcia pomieszczenia.

— Piotrek, mam nadzieję, że dziewczyny nie będą miały koszmarów. Nie dość, że strasznie, to jeszcze czuć zapach pleśni! — zawołała Edyta.

— Spokojnie, mamo! W Internecie oglądamy gorsze rzeczy! — odpowiedziała z uśmiechem Monika.

— Dobrze wiedzieć! Chyba trzeba będzie wam blokadę założyć. Jak wrócę do domu, to dokładnie sprawdzę historię waszych wyszukiwarek. Jak zobaczę coś nieodpowiedniego, to zabieram sprzęt! — pogroziła mama.

Podeszli do pierwszej skrzyni. Było w niej trzysta puzzli, ale bez obrazka, który należy ułożyć.

— Boże, tylko nie puzzle! — sapnął Piotr. — To już się nie dziwię, czemu na łóżku leży kościotrup. Pewnie nie potrafił tego ułożyć. Już się boję, jakie zagadki będą w pozostałych skrzyniach.

Usiadł na łóżku i tylko się przyglądał, jak mama z dziewczynami zaczęły układać puzzle. Najlepiej znajdowanie odpowiednich puzzli wychodziło Paulinie.

— Piotrek, a co ty tak siedzisz? — zapytała Edyta.

— Wiesz, że nie jestem w tym mistrzem, a widzę, że wam dobrze idzie. No to sobie usiadłem tu z kolegą, który jest pewnie takim samym fanem puzzli jak ja.

Kobieta poczerwieniała.

— A myślisz, że mnie się chce trzysta puzzli bez obrazka układać?! Sam nas tutaj zaprowadziłeś, więc bierz następną skrzynię i próbuj rozwiązać kolejne zagadki! Im szybciej się z tym uporamy, tym szybciej stąd wyjdziemy!

Piotr wstał z łóżka i powoli podszedł do kolejnej skrzyni. Usiadł naprzeciwko niej i zaczął ją otwierać. W środku znajdowało się sześć kart przedstawiających sześć kobiet siedzących w pokoju przy małym stoliku. Piotr patrzył i zastanawiał się, o co w tym chodzi.

— Paulinka, podejdź, ty jesteś taka spostrzegawcza, może pomożesz tacie? — poprosił. — Ostatnio jestem przemęczony umysłowo od ciągłej pracy.

Dziewczynka podeszła, wzięła karty do ręki i zaczęła się przyglądać każdej z osobna.

— Osiem! — wykrzyknęła po chwili. — Tak mi się wydaje.

Tata bardzo się zdziwił, że tak szybko rozwiązała zagadkę. Dziewczynka wyjaśniła, że że każda kobieta siedzi przy stoliku. Część z nich ma szklanki na stoliku, a część nie ma. Były też szklanki zbite, więc najpewniej chodzi o policzenie szklanek niezbitych.

Piotr, zachęcony sukcesem, podszedł do kolejnej skrzyni. Znalazł tam kartkę z zagadką „Król sam ogłosił nowinę”.

— Ola, podejdź teraz ty do taty! Ty jesteś dobra w takie rebusy.

Dziewczynka podeszła, po czym wzięła kartkę do ręki i od razu wypowiedziała liczbę.

— Osiem.

— Skąd to wiesz? — zapytał zdziwiony tata.

— Wydaje mi się, że słowa „sam ogłosił” to tak naprawdę „samogłoski”, więc szybko je policzyłam.

— Edyta! Chyba miałaś rację! Podawanie w ciąży omegi sprawia, że dzieci są mądrzejsze! Dziś nie jestem w formie, a córeczki bardzo mi pomagają.

Piotr podszedł do kolejnej skrzyni. Na tabliczce zobaczył zadanie matematyczne:

2 + (2 × 2)

Od razu wiedział, że oczekiwana liczba to sześć. Akurat z matematyki był bardzo dobry nawet w stanie przemęczenia. Ukradkiem spoglądał, jak Edyta z dziewczynami nadal się męczą z puzzlami. Przez myśl mu przeszło, że trochę dziwne te wszystkie zadania.

W ostatniej skrzyni znajdowała się minigra planszowa. Był to bardzo mały labirynt, który należało przejść ludzikiem tak, aby nie dotykać ściany. Inaczej mały ekran informował, aby rozpocząć grę od nowa. Piotr próbował, ale ciągle dotykał ścianki. Miał problemy sercowe, więc drżały mu ręce. Niby bardzo proste zadanie, ale nie dla każdego.

— Monika! Potrzebuję cię tutaj. Trafiłem na zadanie dla mnie niewykonalne.

Córka podeszła, spojrzała na tatę i wiedziała, że sam pomimo szczerych chęci nie poradzi sobie z zadaniem. Znała jego dolegliwości.

— Spróbuj przejść ten labirynt, nie dotykając ścianek — poprosił.

Monika wzięła planszę do rąk, jednak za pierwszym razem nie udało jej się pokonać labiryntu. Druga próba zakończyła się powodzeniem. Gdy ludzik dotarł do środka labiryntu, pojawiła się liczba.

— Tato, czwórka! — zawołała dziewczyna.

— Dziękuję!

Dumny ojciec rodziny podszedł do żony.

— I jak tam puzzle? — zapytał z uśmiechem.

— Super! Bez obrazka to jakaś mordęga. Jak widzisz, puzzle przedstawiają małego zielonego smoka leżącego na wielkiej liczbie kości… Każdy puzzel jest prawie taki sam. A ty już rozwiązałeś wszystko?

— Tak, z pomocą dziewczyn. Teraz mogę wreszcie poleżeć obok tego szkieletu. Myślę, że jak zajmie ci to więcej czasu, to zdążę się z nim nawet zaprzyjaźnić.

Piotr zaczął poruszać szczęką szkieletu w kierunku żony i córek.

— Szybciej! Szybciej! Bo skończycie jak ja! Ha, ha, ha! — powiedział szkielet.

Dziewczyny zaczęły się śmiać, ale żona była wyraźnie zdenerwowana zadaniem z puzzlami. W końcu na jednej z kości Paulina dostrzegła szukaną liczbę.

— Patrzcie, trójka!

— Boże, dziękuję ci! — westchnęła Edyta.

— Monika, podejdź do skrytki i wpisz trzy, osiem, osiem, sześć, cztery — powiedział z dumą tata.

Dziewczyny podeszły, a Monika wpisała liczbę, a potem wyjęła klucz ze skrytki. Ze wszystkich najszczęśliwsza była Edyta, ciesząca się, że koszmar z puzzlami dobiegł końca.

Po wyjściu podeszli do recepcji.

— O, udało się wam! — zawołała właścicielka. — Już miałam sprawdzać, na jakim etapie jesteście. Coś długo wam to wszystko zajęło.

— Udało się, chociaż nie było to wcale proste — odparł Piotr, uśmiechając się do kobiety. — Trochę dziwne te zagadki były, czego innego się spodziewałem.

Właścicielka roześmiała się.

— Mamy różne poziomy trudności. Pan powiedział, że to rodzinny wypad, więc przygotowany został odpowiedni zestaw zagadek rodzinnych. Zagadki dla dorosłych są inne, często na podstawie książek Stephena Kinga.

Potem właścicielka zapytała, czy podobało im się w escape roomie, na co wszyscy odpowiedzieli, że bardzo. Mama oczywiście kłamała, wiedząc, że puzzli nie dotknie przez najbliższe dwa lata.

Później wybrali się do pobliskiej włoskiej restauracji, którą ostatni raz całą rodziną odwiedzili dziesięć miesięcy wcześniej. Było to ulubione miejsce Edyty. Usiedli przy stoliku, kelner zostawił im karty. Po chwili wrócił i przyjął zamówienie. Zamówili trzy duże pizze.

— Wreszcie jestem w pełni szczęśliwa! — stwierdziła Edyta. — Mam wielki sentyment do tego miejsca.

— Mamo, wiemy! Zawsze to mówisz tutaj — powiedziała Monika z uśmiechem.

— Córciu! Bo to piękna historia! Tutaj zakochałam się w waszym tacie, to była nasza piąta randka. Wszystko dobrze pamiętam, jakby to było wczoraj. Gdyby nie ta wielka miłość, nie byłoby domu i nie byłoby was. — Edyta bardzo się wzruszyła.

— Cieszę się, kochanie, że jesteś w końcu szczęśliwa, i przepraszam za te puzzle — powiedział Piotr. — Nie wiedziałem, jakie zadania dostaniemy.

— Na szczęście już mi lepiej! Bardzo was wszystkich kocham! — odparła mama.

Dziewczyny i tata odpowiedzieli, że też ją kochają.

Po dziesięciu minutach wrócił kelner z zamówieniem. Wszyscy byli bardzo głodni, więc gdy jedzenie pojawiło się na stole, zaczęli jeść w ciszy. Dopiero pod koniec, gdy zostały dwa ostatnie kawałki pizzy, siostry zaczęły robić wyliczankę, kto je zje. Ostatnie dwa kawałki miały trafić do bliźniaczek, jednak dziewczyny odkroiły trochę swojej pizzy dla Moniki i rodziców.

Gdy wszyscy już zjedli, Piotr opłacił rachunek i potem szczęśliwa rodzina wróciła do domu. Zbliżała się godzina 19:00, ale nikt nie miał ochoty na kolację. Rodzice poszli do jadalni, aby w spokoju poczytać książki. Dziewczynki przyniosły sobie z kuchni coś słodkiego, a następnie skierowały się do pokoju bliźniaczek. Zamierzały opowiadać straszne historie przed nieubłaganie zbliżającą się nocą.

— …Gdy dom był zamknięty, a krasnoludy myślały, że są bezpieczne, pojawił się on! — mówiła Ola. — Zły smok Marvin chciał przejąć wszystkie klejnoty. Ział ogniem, a krasnoludy uciekały w popłochu!

Ola zakończyła swoją długą opowieść. Dziewczynka uwielbiała tworzyć historie, tak jak jej mama. Siostry w skupieniu słuchały z zamkniętymi oczami, wizualizując każde usłyszane słowo. Potem Paulina wyjęła jedną z planszówek i jak zawsze zaczęły razem grać.

Tymczasem rodzice w jadalni rozmawiali.

— I jak, nie lepiej było spędzić czas z nami niż w pracy? — zapytała Edyta.

— No oczywiście, że lepiej było z wami. Zresztą jutro też razem spędzimy cały dzień.

— Cieszę się! W końcu znowu chcesz być z nami rodziną, a nie gościem. Ja rozumiem, że gdybyśmy mieli problemy finansowe i ciężko byś pracował za granicą, aby dziewczyny mogły godnie żyć, albo gdybyś pracował jako kierowca tira… Jednak ty masz taką branżę, że masz wszędzie drzwi otwarte. Możesz nawet pracować zdalnie. A twoje marzenie o awansie, po pierwsze, cię wyniszcza, a po drugie, przez nie oddaliłeś się od nas — tłumaczyła zmartwiona kobieta.

— Ja to wszystko zrozumiałem, już nigdy praca nie będzie ważniejsza od was — uspokoił ją Piotr.

Godzinę później, gdy dziewczyny poszły do swoich pokoi spać, Piotr otrzymał wiadomość na swój telefon.

— Kochanie, pewnie będziesz na mnie zła…

— Nie będę, nie mam już na to sił. W niedzielę do pracy?

— Michał tak wszystko popsuł, że muszę przyjść i naprawić parę rzeczy przed poniedziałkiem.

Edyta tylko na niego popatrzyła i po prostu poszła spać.

Niedzielę znów spędziły tylko we cztery. Piotr w tym czasie naprawiał problemy w banku.

Dzień jak co dzień

W poniedziałkowy poranek Edyta z dziewczynami jadły śniadanie. Piotr już od dwóch godzin był w pracy, kończąc naprawę wciąż niedziałających systemów w firmie. Bliźniaczki miały do szkoły dopiero na dziesiątą, ale wstały wcześniej, aby spędzić czas z siostrą i mamą. Na śniadanie Edyta przygotowała jajecznicę.

— Strasznie mi się nie chcę iść do szkoły! — mruknęła Monika. — Dziwnie tak bez Jagody. Zawsze czekałam przed drzwiami jej mieszkania, aż się ogarnie, a potem szłyśmy razem do szkoły.

— Dziś też możesz stać pod drzwiami. Tym razem czekając na Bogdana! — Ola parsknęła śmiechem.

— Bardzo śmieszne! — odpowiedziała starsza siostra.

— Nawet tak nie żartujcie! — Edyta pokręciła głową. — Obowiązkowo macie mi napisać, że bezpiecznie dotarłyście do szkoły. Ja wychodzę z Moniką, ale wy macie na późniejszą godzinę. Gdyby groziło wam niebezpieczeństwo, to krzyczcie!

— Spokojnie, mamo! Będziemy uważać na siebie, jak zawsze! — odpowiedziała Paulina.

— Pamiętajcie, teraz wielu wariatów po świecie chodzi! A ten Bogdan to mi się nie podoba. Taki cały na czarno i w dodatku dziwny. Widziałyście kiedyś człowieka, który cały czas jest taki uśmiechnięty i ciągle się śmieje? Ja pamiętam taki film z Jackiem Nicholsonem w zakładzie psychiatrycznym. To nie była komedia.

Córki wyglądały na wystraszone.

Po śniadaniu Edyta z Moniką zaczęły przygotowywać się do wyjścia. Bliźniaczki w tym czasie poszły do jadalni i włączyły telewizję. Gdy mama i najstarsza córka były już gotowe, pożegnały się z Olą i Pauliną, a następnie wyszły z mieszkania, zamykając drzwi kluczem. Potem zjechały windą i poszły w kierunku podstawówki.

— Mamo, nawet nie wiesz, jak nie chce mi się iść do szkoły — kontynuowała temat rozżalona dziewczynka.

— Tobie, Monika, nie chce się iść do szkoły, a mnie do pracy — odparła mama. — Tak bym chciała cały poniedziałek przeleżeć. Ostatnio kręgosłup strasznie mi dokucza. Zresztą mam wiele książek do nadrobienia, tyle teraz nowości. A tu jeszcze ten krzyk w przedszkolu. Czasem jak wychodzę z pracy, to mam wrażenie, jakbym pracowała młotem pneumatycznym bez słuchawek na jakiejś budowie.

Edyta była nauczycielem przedszkola. Stosowała tradycyjne podejście do nauczania, pozwalając dzieciom być dziećmi. Szanowała niektóre elementy metodologii Montessori, ale nie wychowywała dzieci zgodnie z tymi zasadami. Ogólnie uważała, że nie jest to odpowiednie w obecnych czasach, ponieważ świat bardzo się zmienił od czasu opracowania metody przez Marie Montessori.

— Mamo, przecież kochasz swoją pracę!

— Kocham, ale ostatnio potrzebuję przerwy. Wiesz, córeczko, każdy musi czasem odpocząć, żeby się nie wypalić. Nawet jeśli kocha swoją pracę. A ty będziesz musiała w końcu przyzwyczaić się do nowej sytuacji. Takie jest życie, że z biegiem lat drogi ludzi mogą się rozejść. Ja też miałam wiele przyjaciółek w podstawówce czy w liceum. Teraz nie mam kontaktu z żadną z nich. Brak czasu, własna rodzina, to wszystko potrafi wiele przyjaźni zakończyć.

— Trochę to smutne…

— Trochę tak, ale przecież mam was. Ja mam najfajniejsze trzy dziewczyny oraz męża na świecie! Naprawdę! Ja nie potrzebuję nikogo więcej. Okej, może mogłabym spotkać się z paroma osobami, jednak to wy wypełniacie całą moją pustkę!

— Kocham cię, mamo!

— Ja ciebie też, Monisiu!

Gdy doszły do podstawówki, Monika pożegnała się z mamą, a potem weszła do szkoły. Zeszła do szatni, a tam od razu zobaczyła znajome twarze. Przywitała się, a następnie poszła na lekcję wf-u z koleżankami z klasy. Po dzwonku dziewczyny weszły do przebieralni, założyły sportowe spodenki, koszulki oraz zmieniły buty. Na sali gimnastycznej była rozłożona siatka do gry w siatkówkę. Za chwilę pojawiła się ich nauczycielka, wysoka, wysportowana, na oko dwudziestoośmioletnia blondynka.

— Dobrze, że jest was chociaż dziewięć. Jak do was dołączę, to zagramy pięć na pięć. Nadal nie rozumiem, czemu zdrowe osoby załatwiają sobie zwolnienie z wf-u — dziwiła się kobieta. — Przecież ruch to zdrowie!

Dziewczyny zostały podzielone i zaczęły grać. Monika trafiła do drużyny, w której jedną z zawodniczek miała być nauczycielka. Zaczynali przeciwnicy. Jedna z nich zaserwowała, a potem dziewczyna z drużyny Moniki przyjęła piłkę, nauczycielka wystawiła, a Monika ścięła, zdobywając punkt.

— Super, Monika! — krzyknęła nauczycielka.

Dziewczyna czuła dumę. Gra w siatkówkę bardzo dobrze jej wychodziła. Potem jej drużyna serwowała i od razu zyskali kolejny punkt. Drużyna Moniki wygrała zdecydowanie wszystkie sety. Różnica umiejętności była znacząca, a zwiększało ją jeszcze wsparcie nauczycielki, która swego czasu grała w siatkówkę zawodowo.

Po lekcji dziewczyny przebrały się i poszły na chemię. Od kiedy nie było Jagody, Monika siedziała w ławce z Anią, sympatyczną brunetką o kręconych włosach i brązowych oczach. Dziewczyny siedziały w trzeciej ławce po prawej stronie. Lekcje prowadziła niska, starsza kobieta o siwych włosach.

Nauczycielka rozejrzała się po sali.

— Dzisiaj omówimy tlenki oraz wodorotlenki — powiedziała cichym głosem.

Monika lubiła chemię. Miała nawet marzenie, że jeśli nie zostanie artystką, to może lekarzem albo pielęgniarką. Bardzo lubiła pomagać innym. Kiedy ktoś w domu się skaleczył, pierwsza biegła po plaster, a gdy ktoś miał grypę, to na ochotnika zgłaszała się do postawienia baniek. Miała dobre serce i zawsze myślała najpierw o innych.

Nauczycielka wzięła do odpowiedzi jednego z uczniów. Monika przysłuchiwała się uważnie i stwierdziła, że na wszystkie pytania pani profesor zna odpowiedź. Gdy uczeń już dostał ocenę i usiadł, nauczycielka zaczęła dalej prowadzić zajęcia.

Ania co jakiś czas zagadywała Monikę.

— Zaprosiłaś już rodziców na przedstawienie? — zapytała.

— Jeszcze nie.

Monika z Anią należały do szkolnej grupy aktorskiej. Za około dwa tygodnie miał odbyć się spektakl pod tytułem Piękna i Bestia. Monika otrzymała główną rolę.

— Ja już tak! Bardzo bym chciała mieć to już za sobą… Strasznie to stresujące, jak tyle osób będzie patrzeć i będą jeszcze rodzice. A przecież moja postać jest jakaś trzeciorzędna, można by powiedzieć, że mam rolę drzewa — roześmiała się Ania.

— Nie mów tak! Wszyscy są ważni. Szczerze? Ja też się stresuję. Wszyscy będą patrzeć i się boję, że pomylę kwestię, a potem będą się ze mnie śmiali. Nawet mam koszmary z taką spektakularną kompromitacją.

Nauczycielka podeszła do stolika dziewczyn. Nie zwróciły na nią uwagi, nadal ze sobą rozmawiały.

— Moniko i Aniu, czy już omówiłyście wszystkie ploteczki?

Dziewczyny wyglądały na bardzo zaskoczone pytaniem nauczycielki.

— Tak, pani profesor, już skończyłyśmy omawianie ploteczek! — odpowiedziała po chwili Monika.

Cała klasa zaczęła się śmiać.

— Bardzo się cieszę! Nie chciałybyście chyba, aby przez was reszta klasy dostała na zadanie opisanie wszystkich pierwiastków z tablicy Mendelejewa?

Dziewczyny w ciszy przecząco pokręciły głowami.


***


Godzinę po wyjściu Moniki i mamy bliźniaczki zaczęły powoli zbierać się do wyjścia.

— Rany, no nie mogę! Idziemy na dziesiątą i będziemy w szkole do piętnastej! Tak nas, Ola, załatwili! — powiedziała rozżalona Paulina.

— Mnie też to denerwuje! — dołączyła do narzekań Ola. — Poszłybyśmy na rano, tobyśmy szybko były w domu, a tak cały dzień zwalony, bo gość od planów musiał nam wszystko tak beznadziejnie poukładać. A w takiej Hiszpanii zaczynają naukę jakoś przed dziewiątą rano. U nas zawsze jest pod górkę!

— Jeszcze o dziewiętnastej mam zajęcia z tyczkarstwa. Już czuję, jak mi się będzie chciało iść.

Wkrótce potem siostry wyszły z mieszkania i Ola zaczęła zamykać drzwi. W tym momencie drzwi sąsiada się uchyliły i pojawił się Bogdan.

— Szybko, zamykaj, Bogdan tu jest! — szepnęła Paulina do Oli na ucho.

Dziewczyny wyglądały na lekko zestresowane. Nie znały jeszcze sąsiada, a tym bardziej mu nie ufały. Zwłaszcza że mama porządnie je nastraszyła swoimi podejrzeniami.

— Dzień dobry! — powiedział mężczyzna, uśmiechając się.

Bliźniaczki odpowiedziały równie miło. Potem Bogdan szybko zniknął na schodach, nie czekając na windę.

— Boże, tak się wystraszyłam! — zawołała Ola. — Akurat jak my wychodziłyśmy, to i on musiał! Przez mamę to się zastanawiałam, którą z nas pierwszą zaatakuje. A on tylko miło się przywitał i poszedł.

— Ja też się bałam! Przez chwilę serce przestało mi bić. Mama tak nas nakręciła, że teraz wyobraźnia nas ponosi — dodała, śmiejąc się, Paulina.

Siostry zjechały windą i poszły w kierunku szkoły. Co jakiś czas jednak, tak na wszelki wypadek, spoglądały za plecy.

— Niedługo zawody, stresujesz się trochę? — zapytała Ola.

— Trochę tak. Ale dużo trenowałam i mam nadzieję, że będzie dobrze. A ty denerwujesz się swoim zawodami muzycznymi?

— Słyszałaś, jak gram na skrzypcach. Czasem lepiej, a czasem niestety gorzej. Mam nadzieję, że uszy widzom nie popękają albo szyby w oknach — roześmiała się Ola. — W sumie to jestem z siebie dumna, że mam odwagę stanąć przed publicznością.

— Dla mnie grasz świetnie! Uwielbiam, jak grasz Piratów z Karaibów — odpowiedziała szybko Paulina, chcąc wesprzeć siostrę.

Gdy doszły do szkoły, akurat zadzwonił dzwonek na przerwę. Bliźniaczki podeszły do swoich szafek i bez pośpiechu zaczęły się przebierać. Potem poszły w kierunku sali lekcyjnej, przed którą stała grupka ich znajomych. Przywitały się i razem weszli do klasy. Bliźniaczki usiadły razem, w pierwszej ławce po lewej stronie. Obydwie bardzo lubiły lekcję historii i nie mogły się już doczekać, aż najfajniejszy nauczyciel w szkole zacznie z ogromną pasją opowiadać o średniowieczu. Po chwili do sali wszedł młody, szczupły mężczyzna o długich czarnych kręconych włosach. Usiadł przy biurku i sprawdził listę obecności. Potem wstał i stanął na środku sali.

— Dziś będziemy omawiać czasy zygmuntowskie!

Wszyscy słuchali w skupieniu. Nauczyciel opowiadał o tym, co się działo za czasów panowania Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta, co jakiś czas wtrącając ciekawe anegdoty historyczne. Widać było w nim pasję i chęć sprawienia, aby uczniowie zakochali się w historii. Był wyjątkowym pedagogiem.

— Ola, powiedz mi, skąd pochodzi słowo rzezimieszek? — Nauczyciel uśmiechnął się do dziewczyny.

Ola spojrzała przerażona i pokręciła głową na znak, że nie wie.

— A ty, Paulina, wiesz?

Też nie miała bladego pojęcia. Mężczyzna uśmiechnął się i zaczął tłumaczyć.

— Otóż pochodzi ono od słowa określającego czynność rzezania, czyli odcinania mieszków, w których noszono oszczędności. Dziś nadal istnieją rzezimieszki. Podchodzą do kobiet i na przykład odcinają pasek torebki, kradnąc torebkę, albo najzwyczajniej ją wyrywają. Widzicie, lata minęły, a tak naprawdę wszystko jest tak samo.

— Nie jest tak samo, nie mieli komórek ani Internetu! — krzyknął jeden z chłopaków.

— To tylko dodatki, tak zwany rozwój technologiczny, ale ludzie jako ludzie generalnie się nie zmienili. Jeżeli spojrzy się na historię tak dokładniej, to często zatacza ona koło. Rozwój technologiczny nie ma nic do tego — odpowiedział z uśmiechem nauczyciel.

Niedługo potem znów poruszył ciekawy temat.

— A wiecie, że kiedyś dworzanie używali nocników? Nie musieli nawet iść do toalety. Szybka akcja i zamykamy nocnik. Potem służba musiała wyrzucić zawartość, a nocnik umyć. Teraz nocnik kojarzy się z małymi dziećmi, a myją go i wyrzucają zawartość rodzice, ciesząc się, że dziecko nie musi już korzystać z pieluch. Kiedyś luksus posiadania nocnika był zarezerwowany wyłącznie dla szlachty. Dziś przeciętny Polak żyje w dużo lepszych warunkach niż ostatni król Polski. Mamy rozwój medycyny, kanalizację, samochody czy telefony umożliwiające komunikację. Jakby on to zobaczył, to z zazdrości by się rozpłakał. Zapewne dzisiejszy najbogatszy człowiek świata, gdyby wiedział, co będzie posiadał przeciętny człowiek za pięćdziesiąt lat, też by mu zazdrościł.

Dla bliźniaczek lekcja historii mogłaby trwać nawet osiem godzin.

Gdy zadzwonił dzwonek, uczniowie wyszli z sali. Na korytarzu dziewczyny spotkały siostrę. Opowiedziały jej, jak Bogdan je wystraszył. Potem Monika poszła na swoje zajęcia, a one na swoje.


***


Około godziny 17:00 zmęczona Edyta wróciła do mieszkania. Spostrzegła, że córki siedzą przed telewizorem. Podeszła do nich, jak tylko odłożyła torby z zakupami i zdjęła buty i kurtkę.

— Znowu oglądacie? A może książkę byście wzięły do ręki? Obiecałyście mi ostatnio, że poważnie weźmiecie się do nauki. Fajnie by było, jakbyście coś w życiu osiągnęły — powiedziała mama.

— Już kończymy! Kupiłaś nam coś dobrego? Jakieś… słodycze? — zapytała Paulina, widząc, że mama miała ze sobą siatki.

— Może coś kupiłam… A na co miałyście ochotę? — Edyta uśmiechnęła się, bo dobrze wiedziała, co uwielbiają jej córki. Po chwili wyjęła z kieszeni trzy czekoladowe batony. — Tylko żebyście mi nie mówiły, że kolacji nie zjecie, bo jesteście najedzone.

Dosłownie po chwili do mieszkania wszedł również Piotr, który ostatnio starał się nie brać nadgodzin. Edyta wyglądała na zdziwioną, jednak w głębi serca czuła się szczęśliwa. Potem obydwoje poszli do kuchni przygotowywać kolację. Po usmażeniu naleśników zawołali córki i razem usiedli przy stole.

— I jak wam minął dzień, córeczki? — zapytał tata.

— Dobrze! — odpowiedziały dziewczyny.

— No to faktycznie bardzo się rozgadałyście. A coś więcej powiecie? — Tata uśmiechnął się do córek.

— Właśnie mi się przypomniało! — odpowiedziała Monika. — Będę występowała w przedstawieniu szkolnym i chciałabym was wszystkich zaprosić. Mam odgrywać główną rolę.

Rodzice byli zachwyceni.

— A o czym będzie ta sztuka? Oczywiście jeśli możesz nam to zdradzić… — dopytał tata.

— To będzie Piękna i Bestia, ja będę grała Piękną! Konkurencja była duża, ale udało mi się zgarnąć główną rolę — roześmiała się Monika.

— Ty Piękną? Toż taka paskuda z ciebie! — wtrąciła się Ola ze śmiechem.

— Ja paskuda? — posmutniała Monika.

— Żartuję! Jesteś śliczna, oczywiście, że pasujesz do tej roli. Już nie bądź taka nadwrażliwa — odpowiedziała Ola.

Paulina spojrzała wymownie na tatę.

— Ja tylko przypomnę, tato, że zaraz dziewiętnasta i musimy jechać na mój trening! W końcu niedługo zawody i chciałabym je wygrać! A trener też nie lubi, jak ktoś się spóźnia. Nie chciałabym znów brać winy na siebie za spóźnienie.

— No dobrze, już wstaję! — odparł tata i dodał: — W takim razie szykują nam się trzy ważne imprezy moich córek. Zawody w skoku o tyczce Paulinki, koncert Oli oraz przedstawienie Monisi. Już nie mogę się doczekać, aż będę mógł wam kibicować z widowni! Jestem z was bardzo dumny. Takie córki to skarb.

Piotr wraz z córką wyszli na trening, mama usiadła w jadalni z książką w ręku, a siostry poszły grać w planszówki.

Paulina trenowała w liceum oddalonym o parę kilometrów od jej szkoły. Po dojechaniu na miejsce weszli do środka, a potem skierowali się do przebieralni przy sali gimnastycznej. Tata usiadł na ławce przed przebieralnią. Paulina była jedną z dwóch dziewczyn trenujących skok o tyczce, resztę stanowiła grupa osiemnastu chłopaków. Po wyjściu z przebieralni dziewczyna wraz z koleżanką udały się na zajęcia. Najpierw była drobna rozgrzewka, a potem już każdy ustawiał się w kolejce ze swoją tyczką. Gdy przyszła pora na Paulinę, rozpędziła się najszybciej jak potrafiła, trafiła kijem w odpowiednie miejsce, wyskoczyła w powietrze, ale niestety tyczka spadła tuż po jej lądowaniu na materacu, przez co skok nie został zaliczony.

— Paulina! Będziesz występować w lokalnych zawodach U-dwanaście, więc musisz przeskoczyć dwa i cztery dziesiąte metra! Tyle pozwoli ci wygrać! W Polsce są osoby, które w twoim wieku skaczą po dwa osiemdziesiąt dwa! Popraw się! — krzyczał zdenerwowany trener.

Dziewczyna czuła ogromną presję, ale nie należała do strachliwych. Presja pozwalała jej stać się silniejszą. Potrzebowała, aby czasem ktoś na nią krzyknął. Potrafiła wtedy wycisnąć z siebie nie sto, lecz sto dziesięć procent, a była również ambitna. Chciała zawsze być najlepsza we wszystkim, co robiła. Gdy nadeszła znowu jej kolej, poczuła, że czas uciszyć trenera. Tym razem przeskoczyła 2,4 metra bez problemów.

— Trenerze, i kto jest najlepszy?! — Dziewczyna zaczęła się śmiać.

— Paulina! Pamiętaj, bez złotego medalu masz nie wracać na zajęcia! Ja chcę w ekipie mieć zwycięzców! — odparł z uśmiechem trener, starając się zmobilizować podopieczną.

Dziewczyna wiedziała, że trener żartuje. Mówił tak, aby wyzwolić w niej większe pokłady energii. Po zajęciach Paulina z tatą wrócili do domu. Całą drogę chwaliła się swoim sukcesem. Czuła, że dokonała czegoś wielkiego.


***


Jeden z gdańskich ośrodków kultury organizował w sobotę konkurs muzyczny. Ola z siostrami i mamą przybyły godzinę przed rozpoczęciem. Dziewczynka była bardzo zestresowana. Po wejściu do domu kultury zostawiły swoje jesienne kurtki w szatni, a następnie udały się do sali, w której mogli przebywać wyłącznie uczestnicy wraz z rodziną. Ola spostrzegła, że będzie bardzo duża i silna konkurencja. Kurczowo trzymała swój futerał ze skrzypcami i smyczkiem.

— Tata zaraz dojedzie? — zapytała cichym głosem mamę.

— Jak pisałam przed chwilą, to odpisał, że zaraz wychodzi z banku. Mam nadzieję, że nic nie zmieni jego planów. — Mama pogłaskała córkę po głowie.

— Olka, nie martw się, my jesteśmy! I będziemy ci kibicowały! — wtrąciła się Monika, pełna entuzjazmu.

— Cieszę się, że was mam! Kocham was! — odpowiedziała Ola.

Potem przyklękła i powoli zaczęła wyjmować z futerału skrzypce oraz smyczek. Chciała jeszcze raz powtórzyć sobie piosenkę, którą przygotowała na konkurs. Dziewczynka zdecydowała się zagrać Dan dan kokoro hikareteku, jako wielka fanka tego utworu. Był to również ulubiony utwór jej mamy z dziecięcych lat. Skupiła się najmocniej jak potrafiła i zaczęła. Cały utwór zagrała bezbłędnie.

— Olka, wymiatasz! Jesteś najlepsza! Na pewno wygrasz! — powiedziała Paulina, obejmując siostrę w pasie.

Dziewczynka była dumna, że rodzinie spodobało się jej wykonanie. Już nie mogła się doczekać, aż będzie po wszystkim.

— Dobra, córciu, my już idziemy na salę zająć miejsca.

Mama z siostrami wyszły z pomieszczenia, a tymczasem Ola cały czas powtarzała ruchy smyczkiem. Bardzo jej zależało, aby się nie pomylić. Wiele miesięcy ciężko pracowała, przygotowując się do tego konkursu. Piętnaście minut przed rozpoczęciem dziewczynka podeszła do organizatorów.

— Przepraszam, chciałam się dowiedzieć, jako która mam wyjść na scenę — powiedziała zdenerwowana.

— A jak się dziecko nazywasz? — zapytała jedna z kobiet.

— Ola Litwiniuk.

Kobieta zaczęła sprawdzać listę.

— Faktycznie, mam cię na liście. Będziesz występować jako ostatnia.

— Ostatnia? To znaczy która będę?

— Do konkursu zgłoszono dwadzieścia pięć osób, więc będziesz dwudziesta piąta.

— Aha, dziękuję za informację.

Gdy rozpoczął się konkurs, Ola patrzyła, jak co parę minut z sali na scenę wyrusza kolejna osoba. Po piętnastym uczestniku czuła już zmęczenie czekaniem na swoją kolej. Wolałaby być pierwsza niż ostatnia. W końcu poproszono i ją.

Szybko powędrowała na scenę. Na widowni siedziało około dwustu osób. Nigdy wcześniej nie występowała przed tak liczną widownią. Szybko wypatrzyła mamę z siostrami, niestety miejsce taty było puste.

Ola zaczęła grać. Czuła ogromny stres i dwa razy zafałszowała. Mimo to po zakończeniu otrzymała wielkie brawa. Po jej występie konkurs się zakończył i wszyscy uczestnicy pojawili się na scenie. Później wyszedł prowadzący i ogłosił, kto zajął pierwsze, drugie oraz trzecie miejsce. Niestety Ola nie została wyróżniona.

Po zawodach spotkała się na korytarzu z mamą oraz siostrami. Łzy płynęły jej po policzkach. Od razu wtuliła się w mamę.

— Kochanie, nie płacz! Byłaś wspaniała, w życiu nie zawsze się wygrywa — pocieszała ją mama.

— Nie byłam wspaniała! Pomyliłam się, trema mnie przerosła. Zmarnowałam wiele miesięcy przygotowań. Jestem beznadziejna! Tak bardzo zestresowała mnie widownia, że się pomyliłam — szlochała dziewczyna.

— Olka! Nie jesteś beznadziejna! Nie mów tak! Nie zawsze trzeba wygrywać! Zobacz uczciwie, co osiągnęłaś — powiedziała Monika.

— Co niby?

— Pierwszy raz wystąpiłaś przed publicznością! Mimo porażki przełamałaś się! Siostra, pamiętaj, że to twój pierwszy konkurs, będą następne. Tylko słabeusze się poddają, a ty jesteś Ola Litwiniuk, przeciwności losu sprawiają, że stajesz się silniejsza! Życie to maraton, a nie sprint. Ludzie latami trenują, aby osiągnąć sukces — tłumaczyła Monika.

— Zgadzam się z Moniką. Dla nas zawsze będziesz najlepsza! Kochamy cię, siostrzyczko! — dodała Paulina, głaszcząc po głowie swoją siostrę bliźniaczkę.

— Kocham was! — odparła dziewczynka. — Szkoda tylko, że tacie nie udało się zdążyć. Jednak cieszę się, że wy byłyście. Dużo łatwiej pogodzić się z porażką, gdy ma się tak wspaniałą rodzinę.

— Córciu, my z tobą jesteśmy i zawsze możesz na nas liczyć. Tata widocznie musiał zostać w pracy, jednak pamiętaj, że on bardzo cię kocha.

Po koncercie wrócili do domu.


***


W najbliższą środę rodzice zostali zaproszeni na przedstawienie Piękna i Bestia, które miało się odbyć o godzinie 12:00 i w którym Monika miała zagrać jedną z głównych ról. Uczniowie młodszych klas, w tym Ola i Paulina, również mieli się pojawić na widowni. Monika przygotowywała się z kolegami i koleżankami z kółka aktorskiego w małej sali obok sceny. Przypominała sobie wszystkie kwestie, które miała wypowiedzieć w trakcie przedstawienia.

Pół godziny później widzowie zasiedli na swoich miejscach. Potem na scenie pojawiła się pani polonistka, prowadząca zajęcia aktorskie.

— Witam wszystkich zebranych na przedstawieniu pod tytułem Piękna i Bestia. Mam nadzieję, że sztuka bardzo wam się spodoba. Chciałabym również podziękować naszym aktorom i aktorkom, którzy dzisiaj wystąpią przed wami. Bardzo ciężko pracowali, aby nauczyć się swoich ról. No dobrze, zaczynamy…

Publiczność zaczęła bić brawo. Na scenę wyszła Monika. Dekoracje przedstawiały dom oraz piękny ogród.

— Mój tatusiu! Powiedz mi, czemu każdego dnia tak ciężko pracujesz w ogrodzie? — zapytała Piękna.

Tuż obok niej był jej tata, grany przez kolegę z klasy.

— Twoja mama, jak jeszcze żyła, uwielbiała kwiaty. Nie mógłbym pozwolić, aby pamięć o niej przeminęła, a kwiaty z naszego ogrodu zwiędły!

— A pamiętasz, jakie miała ulubione kwiaty?

— Oczywiście! Były to lilie — odparł tata.

— Uwielbiała te same kwiaty co ja!

— I była równie piękna jak ty! Widząc ciebie, widzę moją kochaną żonę.

Pierwsza scena sztuki wywarła na wszystkich ogromne wrażenie. Zwłaszcza na mamie oraz bliźniaczkach. Niestety tata znów nie mógł być obecny, ponieważ w jego firmie właśnie odbywał się audyt infrastruktury. Monika od razu spostrzegła, że taty nie ma. W sercu było jej zwyczajnie przykro. Wszystkie ważne dla niej chwile wydarzały się bez jej ukochanego tatusia.

Po nieco ponad pół godzinie spektakl powoli dobiegał końca. Trwała właśnie scena, gdy Bestia stała się przystojnym księciem. Piękna trzymała księcia za rękę i szli po ogrodzie.

— Od samego początku byłem w tobie zakochany, jednak nie wiedziałem, że ktoś może pokochać takiego potwora jak ja — mówił odczarowany już przystojny książę.

— Dla mnie zawsze najważniejsze było piękno w środku, a nie złudny wygląd, który i tak przemija — odpowiedziała Piękna.

Potem książę przytulił Piękną i ją pocałował.

Gdy sztuka dobiegła końca, publiczność zaczęła oklaskiwać aktorów. Monice było niezmiernie miło, że została doceniona. Jej samoocena bardzo wzrosła. Jedyne, czego było jej żal, to że jej sukcesu nie widział tata.

Po przedstawieniu Monika podeszła do mamy oraz sióstr.

— I co sądzicie? — zapytała zaciekawiona.

— Córciu, jestem z ciebie taka dumna! Zagrałaś genialnie!

— Dziękuję!

— Przystojny ten wysoki brunet, który grał księcia! — roześmiała się Ola.

Monika wyglądała na nieco speszoną jej słowami.

— Siostra, co się wstydzisz! Umów się z takim ciastkiem — dodała Paulina.

— Ej, dziewczyny! My nie jesteśmy na takiej stopie koleżeńskiej. To po prostu mój kolega z kółka teatralnego. — Chociaż czuła, że chłopak jej się podoba, to nie chciała dać tego po sobie poznać. Zwłaszcza że wtedy siostry nie dałyby jej spokoju do końca życia. — Dobra, wracam na zajęcia — powiedziała Monika z uśmiechem.

— My też! — odparły bliźniaczki.

— Do zobaczenia w domu — powiedziała mama i poszła do przedszkola, w którym pracowała.


***


W kolejną sobotę cała rodzina jechała samochodem do jednej z gdańskich hal sportowych, gdzie miał się odbyć lokalny turniej w skoku o tyczce. Paulina brała udział w tych zawodach w kategorii U12. Piotr podjechał pod halę i zaparkował samochód. Gdy szli w kierunku wejścia, Paulina dostrzegła swojego trenera, więc do niego podbiegła.

— Trenerze, jestem! — zawołała.

— Widzę! — odparł z uśmiechem. — Będzie pierwsze miejsce, czy mam przestać cię już trenować?

— Oczywiście, że będzie! Jak się idzie na zawody, to trzeba myśleć jak zwycięzca. Zawsze pan to powtarzał! — odparła z pewnością siebie dziewczyna.

— I tak właśnie ma być! Masz pokazać wszystko, czego cię nauczono, i godnie reprezentować nasz klub!

Podeszła do nich reszta rodziny. Wszyscy przywitali się z trenerem, po czym weszli na teren hali. W tym momencie zadzwonił telefon Piotra. Odebrał go, a Edyta wraz z dziewczynami czekały, aż zakończy rozmowę. Piotr wyglądał na zdenerwowanego.

— Kochanie, nie zgadniesz…

— Michał znów coś popsuł i musisz jechać do biura, i zostawiasz nas same? — powiedziała zdenerwowana Edyta.

— Ech, zgadłaś! No muszę jechać, bo mnie wywalą!

— To jedź, tylko zostaw mi klucze do auta.

Piotr podszedł do córki.

— Paulinka! Wiesz, że zawsze będę ci kibicował. Liczę, że wygrasz.

Pocałował córkę i wybiegł. Dziewczynka nie czuła już złości czy smutku. Wcześniej siostry, a teraz również ona zawiodła się na tacie.

— Mam nadzieję, Paulinko, że nie jest ci przykro — powiedziała mama.

— Nie jest, myślę, że już przywykłyśmy. Chciałabym, żeby tatę zwolnili. Być może wtedy by oprzytomniał i inaczej ustawił sobie priorytety. Jego praca jest dla nas klątwą.

Mama nic nie odpowiedziała, tylko przytuliła córkę. Potem wraz z Moniką i Olą poszła na trybuny, a Paulina na halę przygotowywać się do mającego się wkrótce rozpocząć konkursu.

Zawody trwały już dłuższy czas. Paulina była w tym momencie piąta, z dwoma nieudanymi próbami skoku na wysokość 2,4 metra.

„Siostry patrzą! Trener patrzy! Musisz to zrobić też dla siebie! Udowodnić sobie, że jesteś zwycięzcą!” — mówiła do siebie w myślach. W końcu zrobiła dwa głębokie wdechy i ruszyła z tyczką. Biegła niczym błyskawica, w pełni skupiona na celu. Nastała cisza, czuła się tak, jakby istniała tylko ona oraz jej cel.

— Proszę państwa! Mamy to! Paulina Litwiniuk skoczyła dwa metry i czterdzieści centymetrów!

Zgromadzona publiczność wiwatowała, a dziewczyna wstała, dumna z siebie.

— Tak! Tak! Tak! — zaczęła krzyczeć.

Spojrzała na trenera. Ten bił brawo i uśmiechał się do niej. Był to jeden z najpiękniejszych dni w jej życiu.

Gdy zawody dobiegły końca, Paulina stanęła na najwyższym miejscu na podium. Zaraz po wręczeniu nagród i zakończeniu ceremonii pobiegła do mamy oraz swoich sióstr.

— Paulina, ekstra! Tak się cieszę! — krzyczała pełna radości Ola.

— Jesteś super! Naprawdę! Ciężko na to wszystko pracowałaś — dodała Monika.

Mama wyjęła telefon, aby zrobić pamiątkowe zdjęcie córce z pucharem oraz medalem. Potem wszystkie wróciły szczęśliwe do domu.


***


Wieczorem, gdy dziewczyny już spały, do domu wrócił Piotr. Edyta od razu do niego wyszła.

— Super, że udało się Paulince wygrać! Pójdę jej pogratulować osobiście!

— Chyba sobie żartujesz! — zdenerwowała się Edyta. — Przecież ona już śpi! Trzeba było wcześniej wrócić do domu. Obiecałeś, że wszystko się zmieni i że znowu będziemy w twoim życiu najważniejsze. Długo w tym postanowieniu nie wytrzymałeś.

— Kochanie, ale Michał tak napsuł, że musiałem…

— Nic nie musiałeś! Ciągle tylko wymówki, myślisz tylko o sobie i swoim marzeniu. Zapominasz o nas! Już pomińmy mnie, ale są córki! One nie czują twojego wsparcia. Jesteś dla nich tylko i wyłącznie duchem! Zaraz dorosną i stracisz ich najpiękniejszy czas, gdy jesteś im potrzebny! Potem nie będą cię już potrzebować, bo ciebie nigdy nie było.

Piotra zabolały te słowa, ale w głębi serca czuł, że sobie na nie zasłużył.

Niespodziewany prezent

Nadszedł październik, coraz bardziej było widać, że za oknem jest jesień. Drzewa zrzucały liście, co parę dni padał deszcz i wiał silny wiatr. Mieszkańcy Gdańska różnokolorowe ubrania zamienili na szare albo brązowe płaszcze i kurtki. W mieszkaniu Litwiniuków bliźniaczki siedziały w swoim pokoju na łóżkach z książkami w ręku. Rodzice byli w pracy, a Monika w szkole. Jako że tego dnia siostry miały do szkoły dopiero na godzinę 10:00, postanowiły umilić sobie czas dobrą książką fantasy. Po około dwudziestu minutach zaczęły wreszcie zbierać się do szkoły. Do tornistrów spakowały książki, włożyły kurtki oraz buty. Jako pierwsza z mieszkania wyszła Ola.

— Paulina, szybko, patrz! Bogdan tu leży nieprzytomny!

Paulina od razu podbiegła do Bogdana, aby sprawdzić, czy oddycha. Starszy mężczyzna, leżący obok drzwi swojego mieszkania, na szczęście jeszcze żył.

— Ola! Dzwoń po karetkę!

Dziewczynka natychmiast wyjęła telefon, zadzwoniła pod numer 112 i szybko wyjaśniła dyspozytorowi, co się stało. Karetka miała pojawić się za około piętnaście minut.

Jedna z sąsiadek, słysząc głośne krzyki, wyszła na klatkę schodową.

— Dziewczyny, co tak krzyczycie? — zapytała, a po chwili dostrzegła leżącego sąsiada. — Boże! Żyje?

— Tak, żyje! Zaraz będzie karetka — odparła Ola.

Kobieta nie wiedziała, co robić, i razem z dziewczynami czekała na pojawienie się karetki. Po dokładnie dwunastu minutach na miejscu pojawili się ratownicy medyczni. Od razu podbiegli do mężczyzny.

— Sprawdź, czy oddycha! — powiedział jeden z ratowników do drugiego.

— Oddycha, ale nie odpowiada, jest nieprzytomny. Dobra, bierzemy go!

Położyli Bogdana na noszach, zapięli i czekali, aż przyjedzie winda.

— Dziewczyny, zareagowałyście super! — pochwalił ratownik.

Bliźniaczki pokiwały tylko głowami, będąc jeszcze w wielkim szoku. Potem ratownicy zjechali windą, a następnie zanieśli Bogdana do karetki. Sąsiadka pożegnała się z dziewczynami, a Ola i Paulina wróciły do mieszkania.

— Zadzwonię do mamy i opowiem, co się wydarzyło — postanowiła Ola. — Ja dziś do szkoły nie idę — dodała, wyraźnie zdenerwowana.

— Ja też nie! Myślisz, że Bogdan umrze?

— Nie wiem! Zastanawiam się tylko, czy zrobiłyśmy na pewno wszystko, co mogłyśmy.

— A co mogłyśmy zrobić więcej?! — zapytała równie zdenerwowana Paulina.

— Nie wiem!

Po chwili roztrzęsiona Ola wyjęła telefon, zadzwoniła do mamy i o wszystkim jej opowiedziała. Mama również zasugerowała, aby nie szły tego dnia do szkoły, i powiedziała, że jeżeli potrzebują pomocy, to zwolni się zaraz z pracy. Jednak bliźniaczki stwierdziły, że sobie poradzą. Po skończonej rozmowie siostry poszły do swojego pokoju. Paulina nadal cała się trzęsła.

— Myślisz, że przeżyje? — zapytała.

— Sama nie wiem… Może to był zawał serca i przyjechali za późno, i teraz Bogdan jest już w kostnicy.

— Mam nadzieję, że się mylisz i że nasza pomoc nie była na darmo!

— Zobacz, ledwo się do nas wprowadził, ciągle taki uśmiechnięty, a teraz pewnie w kostnicy!

Bliźniaczki były bardzo zdenerwowane. Najpierw ze sobą rozmawiały, a następnie poszły do jadalni włączyć film. Wcześniej zamówiły pizzę pepperoni. Dostawca pojawił się po około trzydziestu minutach. Ola odebrała pizzę, zapłaciła i dała napiwek. Następnie pizza trafiła na stolik obok sofy.

Po paru godzinach udało im się trochę ochłonąć, chociaż ciągle zastanawiały się, co z Bogdanem. Najpierw do domu wróciła Monika, nieświadoma, co się stało. Gdy się dowiedziała, była w szoku i szkoda jej było Bogdana. Po około dwóch godzinach od powrotu Moniki wróciła z pracy również Edyta. Ledwo weszła do mieszkania, gdy od razu podbiegły do niej córki. Paulina i Ola przytuliły mamę.

— Jak się czujecie? — zapytała, mocno je ściskając.

— Mamo, to było straszne! — powiedziała Ola, która nagle zaczęła płakać. — Ja myślałam, że on nie żyje, dopiero Paulina sprawdziła, że oddycha. Nawet nie wiemy, co się z nim później stało. Bardzo mi go było szkoda, taki wielki facet, a był jak lalka.

— Według mnie to on siniał na twarzy — stwierdziła Paulina. — Ja byłam najbliżej — dopowiedziała emocjonalnie.

— Córeczki! Jestem najszczęśliwszą matką na świecie, ponieważ pomogłyście osobie w potrzebie. Nie wiem, czy Bogdan przeżył, czy nie. Jednak gdyby nie wy, to na pewno by nie przeżył. Wielu ludzi, widząc leżącą osobę na ulicy, odwraca wzrok, a wystarczy zadzwonić po straż miejską czy karetkę. Niewiele to przecież kosztuje, a jednak panuje wielka znieczulica. Jednak nie w waszych sercach. Mam nadzieję, że Bogdan żyje i jeszcze wam podziękuje.

Dla dziewczyn było oczywiste, że osobie w potrzebie należy pomóc. One nigdy by nie odwróciły wzroku. Każda z nich była dobrą osobą. Nie miały zawiści w swoich sercach ani nic nie sprawiało, że ich serca stawały się czarne niczym smoła.


***


Trzy dni później, około godziny 11:00, z windy wyszedł Bogdan. Mężczyzna powolnym krokiem szedł w kierunku swojego mieszkania. Był cały blady i ledwo zdołał otworzyć kluczami drzwi, tak bardzo drżały mu ręce. Widać było, że jest bardzo osłabiony. Po chwili zniknął w swoim mieszkaniu.


***


Około godziny 15:00 bliźniaczki wraz z Moniką wracały ze szkoły do domu. Dziewczyny były uśmiechnięte, ponieważ tego dnia każda otrzymała dobrą ocenę — Ola oraz Paulina po czwórce z polskiego, a Monika czwórkę z fizyki. Rodzice zawsze im mówili, że nie uczą się dla nich, ale dla siebie. Nie wyznaczali im też żadnych celów. Oczywiście jeżeli któraś z nich wróciła z jedynką, to nie byli zachwyceni.

— To już trzy dni, od kiedy karetka zabrała Bogdana. Myślicie, że w końcu się dowiemy, co się z nim stało? — zapytała Ola.

— Myślę, że tak… — odparła Monika.

Po wejściu do bloku wjechały windą na swoje piętro. Gdy zaczęły otwierać drzwi do mieszkania, na klatkę wyszedł od siebie Bogdan.

— Boże! Pan żyje! — wykrzyknęła Ola.

— Żyję! — odparł z uśmiechem mężczyzna — ale tylko dzięki wam, dziewczyny!

— Oj, niech pan nie przesadza, każdy by to zrobił na naszym miejscu — odparła Paulina z uśmiechem.

— W tym rzecz, że nie każdy. Nie miałem okazji wam podziękować, więc teraz dziękuję za uratowanie mojego życia. Niestety, mam pewne problemy z cukrzycą i z sercem. Jak widać po moim wyglądzie, nie stroniłem też od tłustych dań. W każdym razie postanowiłem, że dam wam coś bardzo cennego, jako że wykazałyście się wspaniałym uczynkiem, jednym z najpiękniejszych. Uratowałyście życie osobie w potrzebie, więc nagroda musi być — powiedział Bogdan.

— Proszę nam nic nie dawać! Pomogłyśmy, bo tak było trzeba! A nie dla nagrody — odpowiedziała Ola.

— Dam! Jednak najpierw muszę coś więcej powiedzieć o sobie. Oczywiście, musi to zostać między nami. Tak jak prezent, który ode mnie otrzymacie. Wiecie już, że mam na imię Bogdan. Jestem również świadomy, że po usłyszeniu mojej historii na początku uznacie mnie za wariata. — Mężczyzna się uśmiechnął. — Około dwustu lat temu byłem świadkiem, jak na zamarzniętym jeziorze dwoje dzieci jeździło na łyżwach. Było to bardzo sympatyczne, znane mi rodzeństwo, brat z siostrą. Niestety lód się pod nimi załamał. Wskoczyłem, aby ich uratować, wyciągnąłem ich z wody na lód. Udało im się przeżyć. Niestety ja nie miałem takiego szczęścia, zasłabłem, trafiłem pod lód i umarłem.

— Proszę pana, przecież to jakieś bajki — zaprotestowała Paulina. — Nie może mieć pan dwustu lat. Nikt tyle nie żyje! Zresztą jeśli pan umarł, to jak to możliwe, że z panem rozmawiamy?

— Daj dokończyć! — wtrąciła Monika.

— Dziękuję, Moniko. Zaraz wam wszystko wytłumaczę. Czy wierzycie w Świętego Mikołaja? — zapytał mężczyzna z uśmiechem.

— To jest bajka dla dzieci! Prezenty dają rodzice, Święty Mikołaj nie istnieje — powiedziała szybko Ola.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 44.68