E-book
2.94
Ameno 2

Bezpłatny fragment - Ameno 2


Objętość:
92 str.
ISBN:
978-83-8245-213-6

I. Świat bogini Bastet

Niewielki pojazd w kształcie skarabeusza szybował w kosmicznej przestrzeni. Rozpościerał się z niego widok na dwa zbliżone do siebie słońca, wokół których orbitowało kilka planet — wszystkie o złocistej barwie.

Wewnątrz statku kosmicznego Nadia zasiadała skulona pod ścianą. Ze wzrokiem wbitym w podłogę twarz chowała między kolanami, zasłaniając się też splecionymi rękoma. Henen z Zahirą zajmowali siedzenia z przodu pojazdu.

W pewnym momencie kapitan mruknął z zadowoleniem. Jakby od niechcenia wykonał dłonią kilka muśnięć w powietrzu i wyświetlił przed sobą wirtualny obraz. Był to tutejszy układ planetarny widoczny na tle nieregularnej siatki cieńszych oraz grubszych białych linii. Następnie mężczyzna objął obraz dłońmi, po czym rozszerzając ramiona, powiększył prezentowany widok. Potem znowu zsunął kosmiczny wizerunek, zawężając go do pierwotnego. Na koniec dotknął palcem wirtualne ciało niebieskie o kolorze jasnej żółci. Skutkowało to powiększeniem się obrazu wyselekcjonowanej planety.

— Długo się będziesz tak bawił, jak dziecko?! — rzuciła zniecierpliwiona Egipcjanka. Na co Henen uśmiechnął się kąśliwie i rezolutnie odparł:

— A wiesz, że naprawdę sprawia mi to frajdę? Szczególnie po misjach kosmicznych ziemskim złomem, gdzie wszystkie urządzenia na użytku astronautów były boleśnie toporne. Za to tutaj? — Pokręcił z niedowierzaniem głową. — Wystarczy pomyśleć, czego się chce, poszukuje i potwierdzić to skinięciem palca czy dłoni.

— To kosmicznie wspaniale, ale chyba już czas się ogarnąć — warknęła pani archeolog i cierpko kontynuowała: — Wypada w oparciu o dotychczasowe dane ustalić przynajmniej względnie sensowny plan działania, nie uważasz?

— Kiedy, ja chcę się bawić… — Henen powiększył obraz kolejnej planety na wirtualnym obrazie i puścił oko do Zahiry.

— Noż! — skwitowała takie zachowanie zirytowana Egipcjanka. Z kolei kapitan ziewnął, podrapał się po kwadratowym podbródku i leniwie oznajmił:

— Skoro niby mamy ratować ten świat, to wypadałoby lepiej go poznać. Mianowicie świta mi w głowie taka opcja, aby odwiedzić poszczególne planety. Jesteśmy bowiem w nietypowym układzie, gdzie kilka ciał niebieskich jest wielkością zbliżonych do ziemi. Ponadto nie wydają się one ani spalane promieniami słońc, ani nie spoczywają w okowach mrozu.

— Warunki zdatne do życia? — wtrąciła łakomie Zahira.

— Nie inaczej — potwierdził kapitan. — Dlatego mógłbym obrać kurs na względnie peryferyjną planetę. Jeżeli tam nie znajdziemy nic godnego uwagi, możemy się systematycznie przemieszczać do kolejnych ciał, w tym przypadku bardziej żółtych niż… niebieskich.

— A co z paliwem na statku? No i ile czasu; tygodni czy miesięcy, zajmą nam te podróże?

— Nie mam pojęcia, czym nasz owad jest karmiony, to jest zasilany. Chyba pewnym rodzajem energii solarnej, więc jest nawet ekologicznie. Ale nie to jest najistotniejsze. Otóż nasz żuczek to bardzo sprytny żuczek i zna odpowiednie skróty. — Henen powiększył wirtualny obraz. Pokazał palcem na jedną z białych linii łączących dwie widoczne planety, po czym wyjaśnił: — To takie autostrady szybkiego ruchu, a nawet bardzo szybkiego ruchu. Choć w próżni nie ma żadnych materialnych tworów, tworzą się w niej swoiste korytarze pomiędzy poszczególnymi planetami, jakby zakrzywienia przestrzeni. Tymi pasami możemy wręcz przeskakiwać przestrzeń.

— Więc ile potrwa podróż do wyznaczonej planety? — spytała z nadzieją Zahira.

— Jak z bicza strzelił, czyli ziemskie może trzy dni…

— Zatem w drogę! — podchwyciła energicznie pani archeolog. Ale kapitan skarcił ją palcem.

— Jest nas na pokładzie trójka. Więc wypadałoby podejmować kolektywne decyzje, czyli większością głosów — oświadczył.

— Fanatyczny demokrata — wyszczerzyła się Zahira i szybko uniosła rękę. — Głosuję za najazdem na wyznaczoną planetę! — krzyknęła. Lecz zaraz zrzedła jej mina, kiedy Henen dodał:

— Ja się wstrzymuję. — Spojrzał przez ramię na Nadię. Podobnie uczyniła znowu zdenerwowana pani archeolog. Już zamierzała rzucić bluzgiem w kierunku skulonej dziewczyny, ale kapitan zmroził ją wzrokiem. Wobec tego Egipcjanka wzięła dla opanowania nerwów głęboki oddech. Następnie słodko zaszczebiotała:

— Jaśnie boska Izydo, nasza cudownie zrekonstruowana Nadio… Czy przychylasz się łaskawie do wniosku, aby odwiedzić uroczą planetę w tym układzie, czy też… — Zahira naraz nie wytrzymała i w swoim stylu warknęła: — Czy będziesz się nad sobą bez końca żałośnie użalać i zakotwiczysz nas w kosmicznej otchłani na wieki, co?! No dalej, podnieś te swoje ciężkie żaluzje, to jest powieki i spójrz wreszcie na mnie! Tak w ogóle, to…! — Kobieta nie dokończyła, bo Henen zasłonił jej usta dłonią. Bezradnie przewracała oczyma, aż nadziała się nimi na nieśmiało uniesioną rękę Nadii. — Mmm… mmm — mozoliła się, by przemówić i łypała wzrokiem w kierunku Jazydki, aby zwrócić na jej decyzję uwagę Henena. Ten wreszcie spojrzał na dziewczynę. Wtedy uwolnił usta Zahiry, z których wyrwały się pełne entuzjazmu słowa: — Bardzo słuszna decyzja, jazydzka Izydo. Sama zobaczysz, jeszcze razem uratujemy świat, czy raczej zaświaty! To mówię ci ja, Neftyda, twoja serdeczna! Siostra…


*


Czego by nie powiedzieć, Henen był znowu tam, gdzie zawsze pragnął być, czyli w kosmosie. Z tego powodu, mimo przedziwnych okoliczności tego zdarzenia, dobry humor go nie opuszczał.

Po ustaleniu odpowiedniej trajektorii lotu statku kosmicznego zasiadł na podłodze koło Nadii. Najpierw rozejrzał się po niewielkim wnętrzu. Poza sarkofagiem na środku i parą foteli z przodu nie było tu dosłownie nic, na czym można by dłużej zawiesić wzrok. Dlatego kapitan spojrzał przez wizjer wprost na widoczne w kosmicznej przestrzeni gwiazdy. Ten obraz niewysłowionej głębi niezmiennie go upajał i sycąc się nim, trwał tak niczym w medytacyjnej pozie. Aż nieśmiało przemówiła Nadia:

— Przepraszam…

— Za co? — zapytał swobodnie Henen.

— Zostawiłam cię tam… w piramidzie. Potem… To chyba przeze mnie doszło do walki…

— Cóż… Może i trochę narozrabiałaś. — Kapitan westchnął, a na pocieszenie dodał: — Na obecnym etapie trudno wyrokować, jak to się wszystko dalej potoczy. Może jeszcze wyjść z twojego działania coś dobrego, czas pokaże. Zaś obecnie jesteśmy tu raczej bezpieczni…

— A inni…?

— Nie wiem, jak inni — odparł wymijająco mężczyzna. — My przede wszystkim musimy się zatroszczyć o siebie samych. No i o światło gwiazd… jeżeli jest choć ziarno prawdy w złowrogim krakaniu naszej pani archeolog. — Kapitan spojrzał z podejrzliwością na Zahirę. Ona wpatrywała się w wyświetlony wirtualnie tutejszy układ planetarny. Przeklinając pod nosem, przykładała do kosmicznych odległości palce i dokonywała tylko jej wiadomych pomiarów.

— Moje ciało… — odezwała się ponownie Nadia. Uniosła głowę, rozplotła ramiona i już w luźniejszej pozie popatrzyła na siebie. — Co się ze mną właściwie… stało? — zapytała.

— Zdaje się, zostałaś zregenerowana w skrzyni, którą mamy na pokładzie. Cieszę się z tego powodu, bo wierz mi, kiepsko to wyglądało…

— Jestem teraz inna, dziwna… Jak jakaś łaciata krowa…

— Krowa jest świętym zwierzęciem Izydy! — wrzasnęła nagle Zahira mająca najwyraźniej wysublimowany słuch.

— Masz bardzo gustowne, czarne łaty, a ja nic nie mam do krów. To bardzo sympatyczne zwierzęta — stwierdził do kompletu Henen i w zamyśleniu dorzucił: — Miałem kiedyś fajną dziewczynę z przypadłością zwaną bielactwem. Cała jej skóra pokryta była białymi plackami i uwielbiałem je, te znamiona. Ponadto wspomniana osoba hodowała krowy na mleko i darzyła te zwierzaki chyba większym uczuciem niż mnie…

Nadia lekko się uśmiechnęła. Ale zaraz popatrzyła na swoje krocze z ciemną i jednolitą powierzchnią, po czym bez wyrazu oświadczyła:

— Ja nie jestem już nawet… kobietą.

W odpowiedzi Henen ostrożnie zasugerował:

— Nie tylko posiadanie w całości kobiecego ciała definiuje kobiecość… Ja w każdym razie nie mogę ci jej odmówić…

— To, co się ze mną stało, nie jest w sumie takie złe — zasugerowała nieoczekiwanie Jazydka. — Z powodu tego, co przedtem miałam między nogami, wynikały same złe rzeczy…

— Z mężczyznami…

— Tak — przyznała dziewczyna i dalej snuła swoje niemal wyzute z emocji rozmyślania: — Nigdy chyba nie myślałam o sobie, jako kobiecie. A nie kobietom… Im jest w życiu łatwiej. Dlatego przywyknę do tego ciała, chyba — zakończyła niepewnie.

Po chwili ciszy Henen podrapał się niefrasobliwie po karku i z powagą rzekł:

— Najważniejsze, że żyjesz, wbrew przeciwnościom przetrwałaś. Doceń to. Ponadto wiedz, że z Abdulem to nie było tak, że oszczędziłem go ze względu na niego samego. Ocaliłem te ludzkie ścierwo ze względu na nas. — Dziewczyna spojrzała pytająco na kapitana. On spróbował wyjaśnić: — Widzisz… znaleźliśmy się wspólnie w niezrozumiałej sytuacji. Ale w moim odczuciu takiej, gdzie jedna śmierć prawdopodobnie pociągnęłaby za sobą kolejne. Dlatego z różnych przyczyn obawiałem się zbyt srodze karać Araba, za to, co ci zrobił. Mogłoby się to bowiem, być może, obrócić także przeciw tobie. Tak, wiem, brzmi to pokrętnie. Może jednak powinienem był mu na wstępie skręcić kark? Tak czy inaczej, ciągle nie mam tu do roboty nic innego, jak cię chronić…

— Czemu chciałbyś mnie… chronić? — zainteresowała się ostrożnie Jazydka.

— Lubię cię, tak po prostu. Poza tym to kwestia mego odkupienia za to, co uczyniłem innym…

— Co i komu zrobiłeś? Krzywdziłeś takie osoby… jak ja? — Nadia nieco się odchyliła od Henena. Ten przybrał kwaśny wyraz twarzy i potrząsnął głową, zupełnie jakby zrzucał z siebie dopadającą go raptem traumę. Następnie chwycił Jazydkę za rękę. Wstając, poderwał ją na nogi, po czym zdecydowanie oświadczył:

— Jak powiedziałem, będę cię chronił. Ale być może nie zawsze będę przy tobie. Do tego być może to ty będziesz miała okazję ocalić mi kiedyś tyłek. Wobec tego podszkolę cię w sztukach walki. Zobaczysz, to całkiem dobra zabawa. Na pewno ciekawsza niż kolejne trzy dni smętnego siedzenia i spoglądania w podłogę. Co ty na to?

— No… dobrze. — Nadia przesadnie mocno zacisnęła dłonie w pięści, prezentując tak swoją postawę bojową.

— Zuch dziewczyna, zatem ćwiczymy! — Henen złapał za ramię Nadii. Kucając, wykonał nią klasyczny rzut, po którym jego sparing partnerka przeleciała nad jego plecami i padła jak kłoda na podłogę.

— Tylko nie uszkodź żony Izydy, Ozyrysie — rzuciła leniwie Zahira, nawet nie spoglądając w stronę walczących. Zaraz obojętnie dodała: — Choć pragnę zauważyć, że w boskich rodzinach starożytnego Egiptu przemoc domowa była na porządku dziennym. Dla przykładu wasz syn, Horus, w napadzie furii odciął kiedyś ukochanej matce… głowę.


*


Trzy ziemskie dni podróży upływały Nadii wyjątkowo szybko, a to za sprawą intensywnych ćwiczeń z Henenem. Kapitan nie miał dla niej litości, ale w jej życiu nie było to nic nowego, więc spokojnie przyjmowała razy. Na szczęście jej odnowione ciało okazywało się równie odporne, jak uprzednie. Nie potrzebowała snu ani odpoczynku. Ponadto nie trawił jej głód i nie doskwierało pragnienie. W takich okolicznościach, gdzie potrzeby ciała nie dekoncentrowały uwagi, bez reszty zaangażowała się w trening.

Choć o pokonaniu w walce Henena nie było mowy, to czerpała satysfakcję ze wspólnych ćwiczeń. Tego, że ktoś się nią zajmował, pragnąc jej coś ofiarować. Stanowiło to dla niej ożywcze doświadczenie i potrafiło przywołać nieśmiały uśmiech na zwykle stroskanej twarzy.

Aż po trzech dniach gwiezdnej podróży kosmiczny skarabeusz wylądował na pożądanej planecie. Nie uczynił tego w przypadkowym miejscu. Wcześniej Henen przeskanował powierzchnię tego ciała niebieskiego i zawyrokował, że całość jest wielką kupą skał oraz przede wszystkim piachu. Lecz w jednym punkcie znajduje się oczko wodne, a wokół niego miasto.

Trójka przybyszy wyszła więc z pojazdu na złocisty piasek w pobliżu murów okalających niskie zabudowania. Pod błękitnym niebem zgodnie ruszyli do otwartej bramy. Henen szedł w środku, mając po bokach Zahirę i Nadię.

Ta ostatnia zakryła wstydliwie piersi, kiedy zatrzymali się przed parą strażników — posągowych mężczyzn krzyżujących z kolei włócznie i zagradzających przejście dalej. Jazydka jednak odsłoniła swą nagość, zorientowawszy się, że strażnicy nie byli prawdziwymi ludźmi z krwi i kości. Henen postukał pięścią jedną postać w połyskujące na słońcu czoło, w wyniku czego rozszedł się głuchy odgłos kontaktu dłoni z metalową powierzchnią. Do tego para włóczników w spódnicach, sandałach i z nagimi torsami w żaden sposób nie reagowała na zaczepkę.

Zniecierpliwiony kapitan pochwycił drążki skrzyżowanych włóczni i używając siły, próbował rozsunąć drzewce na boki. Mozolił się, czyniąc to nieskutecznie. Aż zza murów rozbrzmiały dwa szybkie klaśnięcia. Wtedy para wojowników zabrała oręż.

— Wiedziałem, że w końcu wymiękną… — oznajmił z ulgą Henen. Lecz zaraz zrobił wielkie oczy.

Oto w przejściu stanęła kobieca postać w długiej spódnicy i odkrytym biustem. Ale przede wszystkim z głową białego kota na ludzkim karku.

— Na cuchnące kulki żuka gnojaka… — syknęła Zahira, spoglądając na zielone tęczówki tajemniczej istoty. Ona uniosła rękę i wskazała, aby przybysze podążyli za nią. Potem się odwróciła, kierując drobnymi krokami do wnętrza miasta. Trójka gości popatrzyła po sobie, po czym zgodnie ruszyli jej śladem.

Szli, co raz zwalniając, by z zaciekawieniem pokręcić na boki głowami. Widok bowiem ukazywał im się niezwykły. Było tu dużo wolnej przestrzeni, w tym placów z egzotyczną zielenią, głównie rozłożystymi palmami z podstawą pni obsypanych żwirkiem. Wszystkie drogi wysypano drobnym piaskiem. Za to budynki na planie kwadratów wykonano z kamienia i gliny. Przy czym nigdzie nie można było dostrzec zaawansowanej techniki. Cała zurbanizowana przestrzeń prezentowała się w archaicznym stylu.

Poza nią intrygowali tu bywalcy tego miejsca. Wśród nich dominowała olbrzymia ilość kotów w większości pozbawionych sierści i z pomarszczoną skórą zwijającą się w piętrzące na zwierzakach fałdy. Koty wygrzewały się na słońcu lub spały w cieniu palm i budynków. Niektóre leniwym wzrokiem śledziły ruch powstały za sprawą przemieszczających się drogą przybyszy.

Również kocimi oczyma, tylko większymi, odprowadzały gości różnorodne kobiety-koty. Wszystkie zgodnie w toples ukazywały ponętne biusty i nogi zakryte długimi spódnicami. Za to ich zwierzęce głowy prezentowały okazy kotów najróżniejszych gatunków i maści.

Po dłuższym pochodzie grupa osób dotarła do kopulastego budynku otoczonego wieżami. Na sklepieniu bramy rzucał się tutaj w oczy wymalowany na jasnym kamieniu czarny i dość nietypowy krzyż.

— To anch, symbol życia — wyjaśniła Zahira, wskazując na hieroglif. Następnie przepchała się przed Henena i Nadię, by jako pierwsza podążać za przewodniczką.

Wewnątrz budowli dominował ożywczy chłód, wielobarwne malunki na jasnożółtych ścianach i rozchodziła się delikatna melodia.

— To instrument sistrum należący do idiofonów uderzanych, czyli samobrzmiących i jeden z ulubionych gadżetów bogini Bastet. — Pani archeolog miała na myśli źródło melodyjnych dźwięków. Już zaraz z resztą przybyszy stanęła w większej sali.

Paliły się tutaj wonne kadzidła, płonęły znicze, a pod ścianami leżały wielkie poduchy z wylegującymi się na nich kotami. U szczytu komnaty zasiadała na tronie czarnoskóra kobieta, nie inaczej, tylko z głową kota, w tym przypadku czarnego. Ponadto postać ta wyróżniała się od innych tym, że miała złocistą suknię częściowo odsłaniającą jej wąską talię, za to skąpo zasłaniającą wydatne piersi. Dekolt był przyozdobiony złocistym naszyjnikiem, a w kocich uszkach połyskiwały długie kolczyki. Ogromne, żółte oczy okalał jasny makijaż.

Kobieta-kot w złocistej szacie wstała i z iście kocią gracją, falując biodrami, skierowała się w stronę gości. Zatrzymała się przed nimi i mówiąc coś w niezrozumiałym języku, zawiesiła na szyi Nadii kamienny wisiorek przedstawiający wspomniany przez Zahirę krzyż anch. Potem zaklaskała.

Nagle przybysze chwycili się za skronie w miejscach, gdzie posiadali metalowe implanty. Można było odnieść wrażenie, że odczuli dyskomfort, ponieważ się krzywili na twarzach. Szybko jednak ich oblicza pogodniały, jakby ich ciała dostrajały się do nowego rodzaju energii. Kiedy zaś ponownie padły te same słowa kobiety-kota, były już dla wszystkich zrozumiałe.

— Pozdrawiam Izydo, ma błogosławiona matko. Czekałam na ciebie, a oto dar. — Pokazała na symbol anch na częściowo czarnej piersi Nadii.

— Bastet, jesteś boginią Bastet?! — wyrwała się po staroegipsku Zahira.

— Oto i ja, Neftydo.

— Wiedziałam, wiedziałam!

— Ładne oczy, takie… kocie. — Henen zwrócił uwagę na żółte tęczówki kobiety ze zwierzęcą głową. Zdziwił się jednocześnie z powodu brzmienia własnego głosu w obcym języku.

— Zasłużony komplement przyjęty, Ozyrysie. — Bastet obnażyła w uśmiechu okazałe kły.

— Więc naprawdę jesteśmy teraz bogami?! — Zahira również się wyszczerzyła.

— Wyczuwam w was boską energię — przyznała kocia kobieta. — Zatem… z czym przybywacie do mego świata? — zapytała.

Odpowiedzi udzieliła Egipcjanka, streszczając wydarzenia ostatniego czasu z udziałem ósemki przybyszy przebudzonych w nowych ciałach i nowym świecie. W reakcji na tę historię Bastet się zadumała, po czym złożyła ofertę:

— Skoro zamierzacie pokonać Apopa, co swoją drogą jest waszą boską powinnością, będziecie potrzebować sojuszników. Mogę wam pomóc ich znaleźć, zainteresowani?

— Dawaj kicia! — Nie wytrzymała Zahira.

— Otóż… na moim świecie właśnie zakończyła kurs podniebna karawana. Podróżuje ona cyklicznie wzdłuż planet układu, zabierając z nich wytwarzane tam dobra i zmierza do centrum międzyplanetarnego handlu, czyli Nowego Heliopolis Hatszepsut.

— Hatszepsut… — Pani archeolog rozdziawiła szczękę.

— Tak, właśnie ta zacna królowa. Proponuję więc zabrać się wam razem z karawaną. W obliczu przebudzenia się Apopa pożądana bowiem będzie też dodatkowa ochrona niebiańskiego konduktu. Do tego w przestrzeni kosmicznej pałęta się ostatnio coraz więcej tych asyryjskich piratów. Natomiast po drodze ręczę, że będziecie mieli okazję zjednać sobie przychylność kilku znaczących faraonów.

— Na światło boskiego Re, wchodzimy w to! — Zahira się wręcz zagotowała.

— Co ty na to? — Henen zwrócił się do Nadii. Ku uciesze Egipcjanki dziewczyna skinęła twierdząco głową. Na co Bastet w szerokim uśmiechu ponownie ukazała imponujące kły w rozwartym pyszczku. Potem znów zaklaskała.

— Karawana wyrusza jutro — oświadczyła. — Do tego czasu was u siebie ugoszczę.

Po słowach bogini do komnaty weszło liczne grono kobiet-kotów z instrumentami sistrum. Osoby te stanęły przy poduchach z kotami i zagrały pobudzającą melodię. W jej uwodzący rytm Bastet zaczęła subtelnie poruszać biodrami. Zaś ramionami wykonywała podłużne ruchy, ustawiając dłonie w poziomych konfiguracjach. Tanecznym chodem przesunęła się przed Nadie. Ta odpowiedziała podobnym tańcem.

Następnie dziewczyna i kobieta oddawały się rytmicznym pląsom. Z kolei Henen z Zahirą z uznaniem dla Jazydki patrzyli po sobie. W kolejności wskazano im, aby zasiedli na poduchach, przy których rozstawiono tace z owocami i puchary z winem. Goście nie dali się prosić, przystępując do degustacji specjałów.

Wkrótce do pomieszczenia weszła jeszcze większa ilość kobiet-kotów. Niektóre żonglowały zapalonymi pochodniami. Inne przystąpiły do tańców na parkiecie, a jeszcze inne rozmasowywały stopy i plecy podróżnikom.

Przyjęcie w staroegipskim stylu trwało w najlepsze. Nadia ciągle oddawała się zmysłowemu tańcowi. Henen przygruchał sobie dwie kocie kobiety, które obejmował w talii i był karmiony przez nie winogronami. Natomiast Bastet oddaliła się w ustronne miejsce i dyskretnym ruchem przywołała do siebie Zahirę.

Ta wstała z zajmowanej poduchy, a w drodze do bogini niefrasobliwie nadepnęła koci ogon. Zwierzak miauknął przeraźliwie, po czym wybiegł w panice z komnaty. Wobec tego wydarzenia Bastet obnażyła groźnie kły i wysunęła przed siebie szponiaste paznokcie. Prychnęła, ale zaraz złagodniała i wskazując na huczne przyjęcie, ściszonym głosem oznajmiła do Egipcjanki:

— Ostatnio nieczęsto jest tu tak radośnie, a powinno być i to o wiele weselej. Czy wiesz, co jest tego przyczyną…? — Pani archeolog zaprzeczyła ruchem głowy w poziomie. — Nie domyślasz się? — Zahira powieliła ten sam gest. — To brak na tej planecie mężczyzny. Prawdziwego mężczyzny, a nie w postaci sztucznych strażników. Słowem, potrzebujemy faraona.

— Chcecie może Henena, to jest Ozyrysa? — zapytała głupkowato podpita winem Egipcjanka.

— Byłby na właściwym miejscu, to prawda, Neftydo. Ale nie zrobię tego matce Izydzie, zabierając jej męża. Wystarczająco wiele już przeszła i jeszcze wiele cierpienia przed nią. Jednakże jest pewien sposób, za którego sprawą mogłabyś się przysłużyć do naszego dobra i radości… — Bastet nachyliła się do ucha pani archeolog i szeptała z kociego pyszczka ciche słowa, jakby pomiaukiwania. Na koniec uśmiechnęła się sprytnie do kompletnie zamurowanej Zahiry.

— Obawiam się, że po przygodzie z Setem, twoja matka, Izyda, a nasza Nadia, nie może mieć już dzieci — stwierdziła osłupiała Egipcjanka. Pewna swego bogini szeptała dalej, aż głośniej, kusząco podsumowała:

— Oczywiście nie oczekuję, że spełnisz zleconą ci misję jedynie z dobroci serca, Neftydo. Zdobądź tej nocy to, czego pragnę, a w stosownej chwili cię wesprę i wywyższę. Uczyń zadość mym prośbom, a będziesz ukochaną Bastet.

— Ukochaną… — powtórzyła pod nosem Zahira, miarkując przedstawioną jej propozycję. — Niech będzie, kociaro, wchodzę w ten spisek. Ale w takim układzie potrzebowała będę więcej, dużo więcej wina!

— Miau… — Usatysfakcjonowana Bastet powróciła tanecznym krokiem do pląsów z roztańczoną Nadią.


*


Wstawiony Henen został odprowadzony do swego prywatnego pokoju przez dwie kobieco-kocie piękności. Zawiedziony zauważył, że istoty te pozostawiają go w nowym lokum samego. Zaraz jednak potrząsnął głową, uświadomiwszy sobie, że przecież miał do czynienia po części z kotkami.

Uśmiechnął się na tę myśl, zdając sobie naraz sprawę ze skali rozgrywającego się wokół absurdu. Jednocześnie wyraził szczere uznanie dla konstruktorów tej gry fabularnej, w której przyszło mu brać udział.

Przyznawał, że odwzorowanie egipskich klimatów było całkiem przyzwoite. Zaś dostosowanie do systemu jego zmysłów, odbierających te atrakcje, wręcz idealne. Dopiero co pod opuszkami palców tak wyraźnie czuł aksamitną skórę kobiecych piersi i twardość ich sutków. Za to wypite w sporej ilości wino, jak należało, szumiało mu w głowie.

Następnie na dobre odprężony kapitan rozejrzał się po przydzielonym mu pokoju. Dostrzegł olbrzymie łoże, na którym swobodnie mogłyby zasnąć i trzy osoby. Tym markotniej wspomniał, mimo wszystko, swe kocie towarzyszki, których było tu brak. Ponadto na posłaniu w kolorze złota piętrzyły się koce i okazałe poduchy. Po bokach łóżka prezentowały się dumnie stojaki z zapalonymi zniczami oświetlającymi pomieszczenie. Jego ściany mieniły się kolorem matowego piasku z hieroglifami, gdzie dominowały wizerunki kotów.

Po oględzinach, przez oddanie się w objęcia Morfeusza, Henen zapragnął zresetować atakowany staroegipskimi bodźcami umysł. Już zamierzał dać susa na środek łóżka, kiedy pod złocistym posłaniem dostrzegł ruch. Otrzeźwiony stanął w gotowości i raz jeszcze rozejrzał się po komnacie, ale tym razem w poszukiwaniu broni.

Wybór padł na stojak ze zniczem. Wyciągnął rękę po pozłacany drążek zwieńczony krągłą misą z płomieniami i chwycił. Następnie obserwował potencjalnego wroga. Ten wił się pod pościelą niczym wąż, ukazując wybrzuszające się kształty. Aż Henen wolną ręką chwycił za rąbek koca, po czym gwałtownie ściągnął go, rzucając w kąt komnaty.

— Mrau… — Zahira przeciągnęła się błogo w pościeli i posłała mężczyźnie zalotnego całusa.

— To ty… — wydusił z siebie zaskoczony.

— Ja, Neftyda, Ozyrysie… — Wyciągnęła przed siebie nogę, a stopę oparła o męskie krocze.

— Nie pomyliłaś przypadkiem pokoju? — zapytał kwaśno.

— Pomyłka? Chcesz powiedzieć, że wolisz być… sam? — Kobieta subtelnie poruszała stopą, gładząc intymne miejsce mężczyzny i kusząco ciągnęła dalej: — Może to tutejsze wino, sama nie wiem. Wiem jednak, że w ostatnim, ziemskim życiu miałam ciało nilowego hipopotama. Teraz za to? — Demonstracyjnie pogładziła się po płaskim brzuchu, później ujęła w dłonie jędrne piersi. — Patrz i podziwiaj… — mruknęła.

— Patrzę i podziwiam… — Henen wlepił pożądliwy wzrok w ponętne ciało kobiety. Ona nie przestawała kokietować:

— Nie pamiętam już, kiedy mnie ktoś ostatnio porządnie przeleciał. Chyba całe dekady temu. Zaś w tym niezwykłym ciele hormony buzują. Założę się o moją niedopieszczoną, egipską jamkę, że masz tak samo i między nogami buzującego jamnika. Takiego długiego, niewyżytego i… no wiesz, bez kagańca, pragnącego się urwać ze smyczy.

— Trochę dziwne porównanie… Szczególnie w kocim świecie.

— Co za różnica…? — Zahira rozłożyła się na plecach, rozchylając nogi. — To jak będzie, Ozyrysie?

Henen odstawił stojak i jednym susem wskoczył na łóżko, znajdując się od razu nad kobietą. Pomyślał, że skoro doświadczany świat był tylko komputerową iluzją, zapewne wygrał bonus i nie było powodu się wzbraniać przed przyjemnością. Ostatnich zahamowań pozbawiło go huczące w głowie wino.

II. Kosmiczni piraci

Górna płyta sarkofagu regeneracyjnego w kosmicznym skarabeuszu rozsunęła się na boki. Z wnętrza skrzyni wyszedł mężczyzna japońskiego pochodzenia. Rozejrzał się w opanowany sposób, dłuższy czas ogniskując wzrok na przestrzeni kosmicznej widniejącej za przednią szybą. Potem przeniósł spojrzenie na zasiadającą do niego tyłem Sakurę. Po chwili zajął fotel obok partnerki.

— Co się wydarzyło? — zapytał. — Nie pamiętam nic od momentu zranienia naszego przeciwnika — zaznaczył. Japonka popatrzyła na niego i udzieliła chłodnej odpowiedzi:

— Po zranieniu Seta szukaliśmy drogi wyjścia z głównego pojazdu. Po drodze natrafiliśmy na mniejszy. Ale przed wejściem do niego zaatakowała nas wataha szakali. Walczyłeś, podczas gdy ja uruchamiałam pojazd. Odniosłeś głębokie rany, jednak skrzynia za naszymi plecami cię uzdrowiła. Działo się to, kiedy nakierowałam statek w kosmiczną przestrzeń.

— Rozumiem. — Pan Takashi pomasował się po głowie. — Jaki jest nasz obecny status oraz pozostałych? — zaciekawił się.

— Z dużego skarabeusza pod piramidą ewakuował się jeszcze co najmniej jeden statek. Ale nie wiem z kim na pokładzie. Za to odkryłam to: — Kobieta wyświetliła w wirtualnej przestrzeni układ planetarny połączony białymi liniami. — To nasz obecny teren eksploracji — stwierdziła.

— Inne planety… Są zamieszkałe? — Pan Takashi był coraz bardziej zaintrygowany.

— Przeszukałam już pod tym kątem zasoby naszego pojazdu. Zawiera chyba jedynie dane nawigacyjne, nic więcej.

— W porządku. — Japończyk pokazał palcem na najbliższą planetę za przeszkloną szybą. — Zacznijmy zwiedzać nasz nowy dom i zobaczmy, co skrywa — zawyrokował.

— Jesteś pewien, że to nasz priorytet, eksploracja? — wyraziła wątpliwość Sakura. — A co z tym, o czym mówił Set, którego zrozumieliśmy? Co z tym Apopem i zagładą gwiazd?

— Możesz mieć rację — przyznał pan Takashi. — Wobec tego rozejrzymy się i zareagujemy adekwatnie do sytuacji.

— Przyjęłam. — Japonka przystąpiła do wyznaczania kursu na najbliższą planetę. Lecz w tym momencie dostrzegła liczne statki kosmiczne. Miały kształt krokodyli i się zbliżały, osaczając skarabeusza. — Mogę przyspieszyć — zasugerowała.

— Nie — zakomenderował pan Takashi. — Nie wiemy, jakim uzbrojeniem dysponują obce pojazdy. Poddajmy się i przekonajmy, z kim mamy do czynienia.

— Zwalniam. — Japonka zastopowała skarabeusza w kosmicznej próżni. Otoczyło go wiele niewielkich statków. Aż nadleciał znacząco większy okręt, także w postaci budzącego respekt gada. Rozwarł mechaniczną paszczę i jakby połykając skarabeusza, wessał go do swego wnętrza.

Pojazd Japończyków wylądował w hali oświetlanej wiszącą u sufitu kulą. Pod ścianami stali tu mężczyźni ubrani w niebieskie szaty, które zawijały ich ciała na kształt męskich sukni. Ponadto charakteryzowali się czarnymi i kręconymi włosami oraz ciemnymi brodami zaplecionymi w warkoczyki. Na głowach prezentowali szpiczaste nakrycia.

Pani Sakura i pan Takashi wyszli na zewnątrz swojego pojazdu. Wyszedł ku nim mężczyzna wyróżniający się pozłacaną tkaniną ubioru oraz złotym pasem, za którym trzymał srebrne berło. Wyciągnął je i przemówił w niezrozumiałym dla przybyszy języku.

Z tą chwilą poczuli oni specyficzny pisk w uszach i ucisk na skroniach. Zaraz jednak fizyczne symptomy ustąpiły, a słowa mężczyzny z berłem stały się w pełni zrozumiałe:

— Na wielkiego Aszura, pytam ostatni raz; jakim cudem podróżujecie pojazdem samych bogów?

— Bo nimi jesteśmy, bogami — odparł z przekonaniem pan Takashi.

— Czyżby? — wyraził wątpliwość mężczyzna z berłem. — My jesteśmy Asyryjczykami i wiemy już, że wśród egipskich bóstw dokonał się za sprawą Apopa pogrom. Dlatego śmiem wątpić w te słowa. Jesteście dzikimi Scytami, a może podstępnymi Hetytami?

— Powiedziałem już. Masz przed sobą bogów. Jam jest Szu, pan powietrza. Moja partnerka to bogini nocy Nut.

— Udowodnijcie. To mówi asyryjski władca Sargon, który dzierży łaskę samego Aszura.

— Zatem dowód. — Pan Takashi popatrzył wymownie na Sakurę. W odpowiedzi Japonka rozwarła usta i zaczęła zasysać do gardła całe światło z pomieszczenia. Czyniła to, aż nastąpiła nieprzenikniona ciemność. Z kolei Japończyk pochłoną z hali znajdujące się tu powietrze. Potem pocałował w usta Sakurę, oddając jej część życiodajnego tlenu. Kiedy zbliżenie warg boskiej pary dobiegło końca, kobieta wyemanowała z siebie światło. Pan Takashi wypuścił powietrze przez nos.

Ponownie otuleni światłem Asyryjczycy odzyskiwali kolejno przytomność, dusząc się z powodu niedotlenienia. Choć niektórzy z nich zamknęli oczy już na zawsze. Wśród tych ostatnich nie było jednak Sargona. Ten uklęknął przed parą osób, których uznawał już za bogów, w dowód czego złożył przed nimi czołobitny pokłon.

III. Świat królowej Kleopatry

Skarabeusz z trójką osób na pokładzie opuścił planetę Bastet, zajmując pozycję na końcu kosmicznej karawany. Stanowiło ją kilkanaście masywnych statków transportowych. Kondukt zmierzał do planety Kleopatry, a przewoził towar w postaci kilkuset kotów. Był to jednak dopiero początek podróży, w której kontenery miały się wypełnić wieloma dobrami, stanowiąc coraz bardziej łakomy kąsek dla piratów. Lecz do tej pory karawana poruszała się przez nikogo nie niepokojona.

— Jak tam, jazydzka Izydo, dobrze spałaś? — rzuciła od niechcenia Zahira, zasiadająca na fotelu obok Henena. W odpowiedzi Nadia wyjątkowo swobodnie, jak na nią, przemówiła:

— Nie zasnęłam, ciągle nie potrzebuję snu. Całą noc spędziłam z Bastet. — Wobec takiego wyznania para na fotelach solidarnie wlepiła świdrujące spojrzenie w dziewczynę. Osaczona wzrokiem Jazydka niewinnie wyjaśniła: — To nie to, co sobie myślicie… Ona nazywała mnie matką, mruczała i się… łasiła. Powtarzała też ze mną pewien wiersz, aż się go nauczyłam. Potem zwinęła się w kłębek i tak leżała.

— A ty w tym czasie…? — zapytał ostrożnie Henen.

— Drapałam ją za uchem i głaskałam po plecach.

— Aha… — Mężczyzna zrobił wielkie oczy. Zahira stuknęła go łokciem w bok i z kąśliwym uśmiechem na ustach rozkosznie mruknęła:

— Za to my sobie nie żałowaliśmy, co… kapitanie? Och, tak, jeszcze, jeszcze! Bierz mnie! To była jazda i to jedna za drugą, że ho, ho!

W tym momencie to Nadia zrobiła okrągłe oczy. Zaś Henen tylko krótko uciął:

— Przyśniło się jej.

— Świnia. — Zahira anemicznie uderzyła kapitana w ramię. Następnie wyraźnie odprężona przeciągnęła się na fotelu, sama mrucząc niczym zadowolona kotka: — Ten świat zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Właściwie to zaświaty egipskich bogów, w których poczet się teraz zaliczamy. Zatem wszyscy będą nam tu dogadzać. Nic tylko używać życia. I nie wiem, jak wy, ale ja sobie na takie wakacje zasłużyłam. Ot, stosowna zapłata za ponad dwie dekady grzebania w piachu i niszczenia ślepi na odczytywaniu zakurzonych obrazków. Zasłużyłam, oj zasłużyłam… — utwierdzała się w swoich słowach pani archeolog.

Po upływie dwóch dni karawana dotarła szczęśliwie do planety Kleopatry. Czas postoju trójka przybyszy spożytkowała na zwiedzenie miasta władczyni z zamiarem spotkania się również z nią samą.

Tym razem pojawili się przy wjazdowej bramie, gdy trwał tam ruch związany z transportem towarów. Dzięki temu, jako uczestnicy karawany, bez przeszkód przekroczyli przejście.

Za murami zurbanizowana przestrzeń przypominała miasto bogini Bastet. Różnicę stanowiło to, że zamiast kamiennych posągów kobiet-kotów stały tu marmurowe rzeźby niebiańsko pięknych i w pełni ludzkich dam. Ponadto prawie nie było tutaj kotów, a napotykane kobiety nie nosiły na karkach kocich głów.

Do podobieństw należało zaliczyć brak mężczyzn poza uzbrojonymi we włócznie metalowymi strażnikami. Podobnie też, choć okazalej, prezentował się pałac władczyni. Obfitował on w liczne balkony oraz położone wyżej tarasy ozdobione zielenią, która tonęła w blasku dwóch słońc.

Te ostatnie swą spiekotą bynajmniej nie nużyły trójki przybyszy, a wręcz przeciwnie. Prażący skwar świetlistych promieni zdawał się jeszcze doładowywać energię zmodyfikowanych ciał.

Szczególnie dotyczyło to Nadii, której powierzchnia skóry upstrzona została absorbującymi więcej energii świetlnej czarnymi plamami. Choć te widoczne byłe obecnie jedynie na dekolcie, rękach i twarzy dziewczyny. Brało się to stąd, że Jazydka dostała od Bastet czarną suknię, w której przemierzała piaskowe ulice i mogła ukryć swą nagość.

Tymczasem okazało się, że przy bramie pałacu Kleopatry oczekiwała już na gości służka. Kobieta służebna poprowadziła podróżników do bogatych wnętrz. Zaś po przemierzeniu spiralnych schodów wkroczyli oni na zalany słońcem taras.

Tutaj dwie niewiasty poruszały z wolna olbrzymimi wachlarzami. Czyniły to nad basenem wypełnionym białą cieczą, z której wystawała jedynie głowa leżącej kobiety, jej sutki oraz czubki palców stóp. Miała ona piękną twarz i czarne włosy obcięte równo na linii ramion. Do tego zdobiły ją złociste kolczyki i w tej samej tonacji połyskujący makijaż.

— Witajcie w gościnie u… Kleopatry. — Postać w basenie ziewnęła przeciągle.

— Tak witasz samych bogów, kobieto i w takim… mlecznym stroju? — zbulwersowała się chłodnym przyjęciem Zahira.

— Jesteście bogami, powiadacie… doprawdy? — Władczyni uśmiechnęła się pobłażliwie. Zaś spoglądając na trzymanego przez Nadię czarnego kota, w lekceważącym tonie dodała: — Zapewne odwiedziliście, gwiezdni pielgrzymi, zwodniczą… Bastet. Podpuściła was, że macie boską naturę, zgadłam? Typowe to dla niej. Ta słaba na umyśle kocia biedaczka prawi tak wszystkim nieznajomym, ponieważ jest jedną z ostatnich bogiń i nader doskwiera jej samotność. Nie wspominała o tym…?

— Poniekąd… — jęknęła pani archeolog, spuszczając nieco z tonu. Natomiast Kleopatra wyciągnęła nad mleczną toń ręce po czarnego kota Nadii.

— Czy to dar dla mnie? — zapytała. Dziewczyna skinęła twierdząco głową i uczyniła krok do przodu, aby oddać zwierzaka.

Drogę zagrodziła jej jedna z kobiet, która dotąd wachlowała władczynię. Odłożyła wachlarz, a w to miejsce wzięła złotą poduszkę. Na nią powędrował kot. Wtedy Kleopatra ponownie zabrała głos:

— Dziękuję za ten… miauczący upominek. Jeżeli to już wszystko, to… żegnam, zacni posłańcy.

— Skoro śmiesz podważać naszą boskość, co powiesz o naszych boskich ciałach? — wyrwała się jeszcze Zahira.

— Przecież nikt w zaświatach nie ma zwykłego ciała z krwi, mięsa i kości. Inaczej nie zdołałby przetrwać w tym skwarze i duchocie na pustkowiach. — Władczyni uczyniła gest dłonią do jednej ze służek. Ta odczepiła sobie rękę poniżej łokcia. We wnętrzu kończyny dostrzec można było rurę wypełnioną pomniejszymi rurkami. — To właśnie bogowie obdarowali nas tutaj swoistą nieśmiertelnością naszych cielesnych powłok. Podobnie ofiarowali nam zaświaty do zamieszkania, jak i podarowali niebiańskie rydwany, abyśmy mogli przemieszczać się między gwiazdami. Choć to zaledwie część ich łaski dla nas. Za te wszystkie dary kochamy oraz wychwalamy nasze wspaniałe bóstwa. Zaś wy, którzy chcielibyście się nimi mienić, cóż takiego nam, ludowi Egiptu, macie do zaoferowania…?

Pytanie Kleopatry pozostało bez odpowiedzi. Natomiast własne zadał Henen:

— Czy wiesz, w jaki sposób otrzymaliśmy nasze ciała? Bo nikt z nas nie pamięta tego procesu.

— Hm… Proszę, proszę. Zamiast wyszczekanej kobieciny wreszcie przemówił mężczyzna i to całkiem przyzwoity… okaz. — Władczyni powiodła łakomym wzrokiem po muskulaturze Henena. Potem wyjaśniła: — Kimkolwiek jesteście, przybyliście tu, jak wszyscy, czyli ze świata żywych. Więc po drodze, wybaczcie, ale… umarliście. Teraz dostępujecie zaszczytu odrodzenia i dlaczego mielibyście niby pamiętać swe ponowne narodziny? Czy dziecko ma w sobie pamięć pobytu w łonie matki? Albo chwilę, gdy przeciska się z mroku łona przez kobiece krocze na światło dnia?

— Urodziłam się przez cesarkę… — burknęła Zahira i raz jeszcze spróbowała słownie zaatakować: — Nawet gdybyś nie miała nas za boskich przedstawicieli, to żądamy dla siebie więcej posłuchu. Przybywamy tu bowiem z błogosławieństwem bogini Bastet!

— Bastet to kocia cipa, która zazdrości mi urody. Ta jej kocia głowa, phi, wybaczcie… — Kleopatra machnęła lekceważąco ręką. Jednak zaraz zogniskowała spojrzenie na czarnym kocie na złotej poduszce i łagodząc ton, zaznaczyła: — Mimo wszystko Bastet ma atut, mianowicie koty. My zaś, Egipcjanie, czcimy te zwierzęta. Choć to na moim świecie spoczywa powinność ich wykarmienia. — Władczyni spojrzała na stolik z żywnością. — Spróbujcie mleka z mojej hodowli, nalegam — kusiła.

W odpowiedzi każdy z gości wziął srebrny puchar z białą substancją, maczając w niej usta i przełknął zawartość.

— Dobre, takie łagodne. — Henen otarł ze smakiem wargi. — Gdzie na tych pustkowiach trzymacie krowy? — zainteresował się.

— Krowy…? Nie mamy w zaświatach tych zwierząt — odparła z urazą władczyni.

— Nie? — Zaskoczony kapitan popatrzył podejrzliwie na opróżnione naczynie. Kleopatra bez żenady wyjaśniła:

— To ludzkie mleko, smacznego…

Wraz z tym wyznaniem Nadia skrzywiła się na twarzy. Natomiast Zahira parsknęła białą cieczą, zraszając nią kota na złotej poduszce.

— Przepraszam, błe… — Dodatkowo splunęła białą śliną na podłogę.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.