PROLOG
Myślicie, że w tej historii, czarnym charakterem będzie znowu groźny przestępca? Może mroczny i seksowny mafioso? A może nieśmiała, niewinna kobieta, wiecznie mająca w życiu pod górkę? Otóż nie. Czarnym charakterem jestem tu ja, Amadea Biloxi. Moje imię po łacinie, oznacza „kochającą Boga”, ale uwierzcie mi, nie mam z tym nic wspólnego. Bóg daje życie, a ja je odbieram. Odbieram każdemu, kto próbuje wtargnąć do mojego świata nieproszony. Mama nadając mi to imię, pewnie miała nadzieję, że będę dobrą i miłą dziewczynką, kochającą kwiatki i szczeniaczki — ale nic z tych rzeczy. Wyrosłam na wyrachowaną, zimną sukę, która, aby osiągnąć swój cel, nie cofnie się przed niczym.. Mam na rękach krew wielu ludzi, krew tak czerwoną jak moje włosy, które codziennie przypominają mi o tym kim jestem. Na taką, wyszkolił mnie mój ojczym — i to właśnie po nim odziedziczyłam stołek szefowej zorganizowanej grupy przestępczej w Nowym Orleanie.
Nie łam zasad, bo kiedyś one złamią ciebie…
Pedro
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ama
Siedzę w kostnicy, gdzie stoi trumna z ciałem babci nieboszczki i przyglądam się ludziom, którzy nazywają się moją rodziną. Nie wiążą nas żadne więzy krwi, bo to krewni mojego ojczyma, ale kiedy miałam trzy lata związał się z moja matką i odtąd traktowałam go już jak ojca a jego rodzinę jak własną. Ojczym nienawidził wszystkich krewnych, co zrozumiałam z biegiem czasu. Jednak zawsze mi powtarzał, że rodzina to rzecz święta w mafijnym świecie. Wróć! Nie lubił, gdy ktoś go nazywał mafią i ja też tego nie lubię. Wolę, jak mówią zorganizowana grupa. Lepiej brzmi. A więc wracając do rodziny ojczyma, czyli jego siostry Rud i jej głupiej córki Emily oraz zięcia Bobby’ego, no i babci nieboszczki — to z miłą chęcią już dawno odstrzeliłabym im łby. Ale rodzina to rodzina i zabić ich można było tylko wtedy, kiedy wymagała tego sytuacja.
Byłam szefem i musiałam przestrzegać tych reguł, aby dać dobry przykład swoim ludziom, których też odziedziczyłam w spadku, po śmierci ojczyma. Większości się to nie podobało, ale kiedy jako piętnastolatka, — zastrzeliłam jednego z nich, zmienili zdanie. Pedro wprowadzał mnie w swój świat, odkąd skończyłam dwanaście lat. Nigdy nie wspominał, że mam zająć jego miejsce, ale kiedy przeszłam najgorszą z możliwych próbę, która zostawiła blizny nie tylko na moim ciele, ale także na umyśle, stało się to oczywiste.. Od tamtej pory w moim kodeksie nie istnieje słowo „litość”. Każdy dostaje to na co sobie zasłużył..
Właśnie przyglądam się bliźniaczkom, Mayi i Nicol — moim nastoletnim, przyrodnim siostrom, wzdychającym na co dzień do zdjęcia Leonarda DiCaprio — i zastanawiam się czy byłyby w stanie udźwignąć ciężar grupy stworzonej przez ojca a zarządzanej teraz przeze mnie. Raczej nie. Są na to za słabe. Ja też kiedyś taka byłam, ale Pedro nauczył mnie jak walczyć z własnymi słabościami. Tak oto patrzę na ciotkę Rud, która zalewa się łzami nad trumną
swojej matki i ledwo powstrzymuję się od parsknięcia śmiechem. Łzy są oznaką słabości. Odkąd skończyłam dwanaście lat nie uroniłam ani jednej.
Nerwowo spoglądam na zegarek, bo ta farsa trwa już długo, a mam jeszcze kilka spraw na mieście, no i muszę pojechać do fabryki samochodów, która stanowi przykrywkę dla rodzinnego biznesu. Fabryka jest w pełni legalna i matka myśli, że pracuję tam na co dzień, ale to jest tylko bezpieczna przystań dla moich interesów. Ojciec trzymał matkę i bliźniaczki z dala od grupy, i ja robię to samo. Im mniej wiedzą tym lepiej dla nich, a i mnie łatwiej jest je chronić.
— Amadea, a ty nie pożegnasz się z babcią? Ona cię bardzo kochała, mimo wszystko. — Ciotka Rud, jak zawsze nie mogła powstrzymać się od złośliwych komentarzy i na każdym kroku wytykała mi, że nie byłam córką jej brata. Zresztą babcia, była taka sama. Zawsze dawała mi odczuć, że jestem w tyle za bliźniaczkami.
— Z trupem mam się żegnać? — uśmiecham się sztucznie, czym zamykam jej parszywą gębę. Mam nadzieję że końca uroczystości pogrzebowych, nie odezwie się już do mnie ani słowem. Mam na głowie ważniejsze rzeczy niż pogaduszki z Rud. Tym bardziej, że ciotka to typ człowieka któremu można napluć w twarz a powiedziałby, że deszcz pada.
W końcu ta cała szopka się kończy i kondukt żałobny odprowadza ciało babki na miejsce wiecznego spoczynku. Kiedy trumna znika w ciemnej mogile, wszyscy zaczynają się rozchodzić.
Przekraczam próg bramy cmentarnej i zauważam Luisa po drugiej stronie ulicy. Luis to moja prawa ręka i zawsze wie co ma robić, a kiedy zjawia się niezapowiedziany, to znak, że ma złe wieści.
Kiwam głową w jego kierunku, dając mu do zrozumienia, że go zauważyłam, po czym wyciągam telefon i wybieram jego numer.
– Ama, za pół godziny w magazynie „A”.
Rozłączam się i znowu kiwam głową w jego stronę. Ton głosu jakim mówił, zdradza, że to coś poważnego, dlatego chcę jak najszybciej odwieźć mamę i siostry do domu, a następnie wymigać się od rodzinnego obiadu i pojechać do magazynu. Oznaczenia literowe magazynów nie są przypadkowe — „A” to magazyn bezpieczny, przeznaczony do rozmów z kontrahentami na broń, narkotyki i kradzione samochody, magazyn „B”, to składzik broni, magazyn „C”, narkotyków i tak dalej aż do litery „J” oznaczającej magazyn tortur i egzekucji. Wszyscy moi ludzie znają ten szyfr i wiedzą, jakimi literami posługiwać się w rozmowach z klientami.
Wsiadam do swojego czarnego lexusa, a matka i bliźniaczki sadowią się zaraz za mną. Na co dzień jeżdżę innymi autami, ale lexus jest właśnie na takie okazje jak ta — nie przyciąga niepotrzebnie uwagi i idealnie się prowadzi, nie tak jak te sztywne bryki niskopodłogowe.
Droga upływa bez zakłóceń, ale jakieś pięć kilometrów przed celem, policja zatrzymuje samochód Bobby’ego. Zatrzymuję się za nim, wysiadam i podążam w stronę policjanta. Chłystek powinien mnie znać z nazwiska. Połowa policjantów w tym kraju, jak nie wszyscy, siedzi w mojej kieszeni i na dźwięk mojego nazwiska, sra po gaciach, ale ten wydaje się niewzruszony. I ma prawo. Z wyglądu może mnie nie znać — Coś się stało? — pytam grzecznie
— A pani to kto? Adwokat? — Próbuje być zabawny, ale kiedy moja kamienna twarz zostaje bez zmian, dodaje — Niech się pani odsunie i nie przeszkadza.
— Amadea Biloxi — przedstawiam się, ale nic, zero reakcji, gówniarz mnie olewa. Ostatkiem sił powstrzymuję się od wyjęcia broni, którą zawsze mam za paskiem, a za to wyciągam telefon i wybieram numer szefa policji stanowej. Krew pulsuje mi w skroniach, roznosi mnie i chętnie bym coś rozjebała, bo czas mnie goni, a muszę się użerać z jakimś tępym chujem..
— Tak Ama? — Pułkownik odbiera, niemalże od razu, głosem drżącym jak struna.
— Możesz mi kurwa powiedzieć, co twój pachołek robi na moim terenie? — cedzę przez zaciśnięte zęby
— Nowy jest, przepraszam, zaraz to załatwię.
— Mam kurwa, taką nadzieję.
Rozłączam się i dopiero zauważam, że policjant i Bobby przysłuchiwali się tej rozmowie. Po chwili dzwoni telefon policjanta, który odbiera i skupia wzrok na mnie. Po kilku sekundach, jego twarz blednie. Kończy rozmowę i oddaje dokumenty Bobby’emu, trzęsącymi się dłońmi.
W końcu ruszamy z miejsca i dalsza droga mija w spokoju. Parkuję na podjeździe pod domem mamy, ale nie gaszę silnika.
— Nie zostaniesz na obiedzie?
— Nie mogę mamo, muszę jeszcze coś załatwić — uśmiecham się sztucznie.
— Córeczko, wykończysz się przez tą fabrykę, powinnaś kogoś zatrudnić do pomocy. — Matka patrzy na mnie ze zmartwieniem, ale łapię ją za rękę i mocno głaszczę.
— Pomyślę o tym, a teraz muszę jechać.
Całuję ją w dłoń, po czym ona wysiada i kieruje się w stronę domu, gdzie na werandzie czeka cała wesoła rodzinka ojca. Macham im w przelocie i gnam do magazynu. Gdyby tylko matka wiedziała kim tak naprawdę jestem, i że w fabryce pojawiam się tylko na trzy godziny dziennie, to nie wiem, czy chciałaby mnie znać. Czasami się nad tym zastanawiam, ale mam nadzieję, że nigdy się nie dowie. Chociaż może wie, tylko woli udawać, że jest inaczej? Wątpię, żeby przez dwadzieścia lat nie zorientowała się, czym zajmuje się jej mąż. Ojczym zawsze trzymał ją z daleka od swoich spraw i fabryki, a że matka prawie nie wychodziła z domu z powodu lęków depresyjnych, to miał ułatwione zadanie. Nie wiem. Nigdy z nim o tym nie rozmawiałam a matki wprost nie mogę zapytać.
Zostawiam lexusa obok samochodu Luisa i wchodzę do magazynu. Jak zwykle mój człowiek czeka na mnie oparty o biurko w nienagannym stroju, czyli czarnych spodniach i granatowej koszuli, której rękawy ma podwinięte do łokci. Nie wiem, dlaczego, ale podoba mi się, kiedy faceci tak robią. Koszule wyglądają elegancko, ale z podwiniętymi rękawami mają luźny styl. Gdyby Luis nie był moją prawą ręką to chętnie wylądowałabym z nim w łóżku. Mój ojczym wpajał mi jednak ważną zasadę — personel to personel, i choćby faceci stawali na chuju to nie ma szans, żadne romanse nie wchodzą w grę. A poza tym z Luisem, znamy się od dziecka, przeszliśmy razem bardzo wiele i tylko jemu ufam bezgranicznie.
— Co jest Luis? — Siadam wygodnie w fotelu i rozpinam guziki marynarki.
— Dwie sprawy. Pierwsza to taka, że mamy w magazynie „J”, frajera, który sprzedawał dragi w naszym klubie i podszywał się pod jednego z naszych dilerów.
— Zajmę się nim, osobiście. Podejrzewam, że to sprawka Morgana, od dawna próbuję się wbić na nasz teren.
— Być może, ale mamy większy problem. Od informatora wiem, że w zespole Bareta, pojawił się nowy komisarz i poluję na ciebie. No jednym słowem chcę cię zapuszkować.
Niech próbuję. Baret jest naczelnikiem tutejszej policji i jak wszyscy, siedzi też w mojej kieszeni. Ale od czasu do czasu, góra wysyłała pod jego skrzydła podobno najlepszych policjantów, którzy mają złapać sprawcę masowych morderstw i kradzieży samochodów, czyli mnie. Jak widać, żadnemu się to do tej pory nie udało, bo albo Baret przekonuje ich, żeby zrezygnowali z tych spraw albo po prostu ja na jakiś czas usuwam się w cień, dopóki wszystko nie cichnie.
Tak tylko dodam od siebie, że dwa podobnie uparte psy, pływają już na dnie tutejszej rzeki.
— Nie on pierwszy i nie ostatni. Jak się nazywa? — Marszczę brwi i z uwagą wpatruję się w twarz Luisa.
ROZDZIAŁ DRUGI
Mickey
— Mickey Walker od dziś dołącza do naszego zespołu. Zajmie się sprawą kradzieży samochodów i handlem częściami w naszym mieście oraz masowymi morderstwami, za którymi stoi prawdopodobnie ta sama osoba. — Mój nowy przełożony Baret, przedstawia mnie właśnie swojej załodze, a ja z dumą przyglądam się twarzom, które skupiają na mnie całą swoją uwagę. Przyjechałem tu z Chicago z zamiarem zamknięcia Ama Biloxi za kratami. Nie jest to żadną tajemnicą, że za serią zabójstw i masowych kradzieży samochodów stoi właśnie ta kobieta, ale jak dotąd z braku dowodów nie można było postawić jej jakichkolwiek zarzutów. Od dawna przyglądałem się tej sprawie, ale na odległość, ciężko mi było skierować temat na odpowiednie tory. Kiedy uzyskałem pozwolenie na przeniesienie, przysiągłem sobie, że zamknę tę sukę na długie lata. Wiedziałem, że przejęła interesy po swoim ojczymie i chociaż oficjalnie była właścicielką fabryki samochodów tak samo jak on, to wszyscy wiedzieli, że trzęsie tym miastem, a na sam dźwięk jej nazwiska, ludzie uciekali na drugą stronę ulicy. Sprytna była, to fakt, nigdy nie pozostawiała za sobą śladów, ale jak każdy będzie musiała popełnić kiedyś błąd i ja to wykorzystam.
Nie udało mi się jeszcze dotrzeć do jej rodziny, ale to tylko kwestia czasu, kiedy odkryję czy ma jakieś bliskie osoby. Jeśli ma to będzie to moja karta przetargowa.
Siedzę przy biurku i przeglądam zdjęcia z miejsc zabójstw oraz miejsc kradzieży samochodów. Próbuję dostrzec jakikolwiek szczegół, który mógłby wiązać te sprawy razem, ale nic takiego nie odkrywam. Za to słyszę za plecami kroki, a do nozdrzy dociera mi zapach damskich perfum.
— Hej Mickey, przyniosłam ci aktualne zdjęcia Amy Biloxi. — O ile dobrze pamiętam, dziewczyna ma na imię Valeria i odkąd przekroczyłem próg komendy, ciągle posyła mi kokieteryjne uśmiechy.
— Dzięki. — Wyrywam jej kopertę z dłoni i szybkim ruchem ją rozrywam. Wyjmuję ze środka zdjęcia i na chwilę nieruchomieję a mój fiut, lekko drga w spodniach. Na pozór Ama wygląda na zwyczajną kobietę, z jędrnym tyłkiem, dużymi cyckami i włosami czerwonymi jak krew a do tego brązowymi oczami, ale to tylko pozory, bo pod tą seksowną maską, kryję się bestia bez sumienia i skrupułów.
Przymykam na chwilę oczy i wyobrażam sobie jak by to było przelecieć jej tyłek na masce samochodu, ale szybko odpycham od siebie te myśli. Nie po to poświęciłem rok życia na analizowanie jej szemranych interesów, żeby teraz o niej fantazjować. Ale musiałem przyznać sam przed sobą, że sam widok jej zdjęć, przyprawiał mnie o wzwód.
— Ładna nie? — Z zamyślenia wyrwa mnie głos Valerii. — Aż ciężko uwierzyć, że robi takie rzeczy.
— No fakt — wzdycham ciężko i zamykam teczki wraz ze zdjęciami, kończąc tym pracę na dziś.
— Może pójdziemy na drinka? — proponuje z zawstydzeniem na twarzy Valeria, a ja zgadzam się, zaskakując ją swoją odpowiedzią.
Wychodzę z roboty i kieruję się wprost do samochodu, a następnie jadę do swojego mieszkania.
Wyciągam piwo z lodówki, siadam na kanapie, i zamykając oczy, przywołuję obraz Amy Biloxi. Kurwa. Muszę dzisiaj kogoś przelecieć, bo jutro nie będę mógł się skupić na pracy, a mam przecież zamiar odwiedzić fabrykę samochodów. Liczę, że uda mi się ją jakoś podejść albo zmylić na tyle, że popełni w końcu jakiś błąd. Ze sterczącym fiutem będzie mi jednak ciężko to zrobić.
Dopijam piwo, wyrzucam puszkę do kosza pod zlewem i idę pod prysznic. Z Valerią, umówiłem się na dwudziestą w barze w centrum, więc mam jakieś półtorej godziny na doprowadzenie się do stanu używalności. Długo zastanawiałem się co na siebie włożyć, żeby mieć chociażby minimalne szanse na wyrwanie jakieś sarenki na noc; i w końcu postawiłem na ciemne dżinsy i białą koszulę. Podwijam rękawy do łokci, bo wiem, że to się kobietom podoba, włosy układam na żel i wychodzę z mieszkania.
Ama
— Przypomnisz mi, jak masz na imię? — Pytam spokojnie, pseudo dilera, który ośmielił się wtargnąć ze swoim tanim gównem do mojego klubu. Wygląda, jakby wpadł pod ciężarówkę a to dopiero początek jego męki. Skończę z nim, jak tylko wyśpiewa mi kto go na mnie nasłał. Biedaczysko pewnie liczył na duży zysk a teraz siedzi przywiązany to maszyny, która z każdą minutą rozrywa jego ciało o centymetr. Tylko Morgan jest na tyle głupi, żeby nasyłać na mnie zdesperowanych nastolatków, obiecując im przy tym góry złota. Tak naprawdę wysyła ich na pewną śmierć. Kiedy żył mój ojczym, Morgan zajmował swoje terytorium i nawet nie pomyślał, żeby próbować mu odebrać choćby skrawek. Jednak kiedy ojciec umarł, chciał objąć również i jego interesy, ale wtedy trafił na mnie. Chociaż, posyłając głowy jego dwóch goryli w paczce, w dobitny sposób wytłumaczyłam mu, że nie ma tu czego szukać, jak widać, nadal próbuje swoich sił. Tylko tym razem zasłania się dzieciakami z ulicy.
— R-r-r-o-o-o — Próbuje mówić, ale twarz zalewa mu krew — w efekcie czego tylko charczy.
— Hmm, przyjmijmy, że masz na imię Roger. — Podchodzę do niego z nożem w dłoni i na brzuchu rysuję ostrzem literkę „R”. Po chwili z linii cięcia zaczynają płynąć kropelki krwi.
— No więc Roger, kto cię tu przysłał?
— M-m-o-o
— Morgan? — pytam unosząc brwi do góry. W takim tempie chłopak wymówiłby to imię dopiero jutro.
Roger delikatnie kiwa głową, potwierdzając moje przypuszczenia, czym bardzo mnie zadowala, bo to oznacza wojnę. Już i tak zbyt długo byłam cierpliwa, ale właśnie w tym momencie cierpliwość się skończyła i już niedługo Morgan odczuje tego skutki.
— Skończcie z nim — rozkazuję swoim ludziom. — I podrzućcie ciało pod magazyn Morgana. Rano będzie miał miłą niespodziankę.
Nie muszę dwa razy powtarzać. Stefano i Pablo, dwóch największych psycholi i egzekutorów w mojej grupie wiedzą co mają robić i posłusznie wykonują moje polecenia.
Zamykam za sobą drzwi magazynu i słyszę tylko stłumiony dźwięk wiertarki. Swoją drogą, cieszę się, że mam ich po swojej stronie, bo nie chciałabym znaleźć się na miejscu ich ofiary. Są bezwzględni i czasami wolę nie zostawać do końca. I nie zrozumcie mnie źle, to nie chodzi o to, że brzydzę się czy boję widoku krwi, ale kiedy widzę ich satysfakcję i kamienne wyrazy twarzy bez krzty emocji, to włosy mi się jeżą na całym ciele.
Wsiadam do samochodu i chusteczkami wycieram dłonie, które są umazane krwią tego nieszczęśnika. Kiedy uznaję, że są czyste i mam właśnie zamiar spojrzeć w lusterko, zaczyna dzwonić mój telefon.
— Tak mamo? — wzdycham ciężko, bo ostatni raz, kiedy do mnie dzwoniła o tak później porze był w dniu śmierci ojca.
— Amadea, zajrzysz do nas? Ciocia Rud jutro wyjeżdża i chciała się z tobą pożegnać, a rano pewnie będziesz w fabryce więc może mogłabyś teraz? — Słyszę entuzjazm w głosie matki i choć nie mam najmniejszej ochoty na spotkanie z ciotką Rud i jej cudowną rodzinką, decyduję się pojechać do rodzinnego domu. Mój apartament jest po drugiej stronie miasta i zapewne mama będzie się upierać żebym została na noc. Ale nie mam absolutnie takiego zamiaru, zwłaszcza teraz kiedy węszy koło mnie niejaki Walker. Luis obiecał, dowiedzieć się o nim czegoś więcej, ale jak na razie, facet jest niczym duch. Zero rodziny, krewnych, znajomych a tylko nienaganna służba w policji. Mam nadzieję, że szybko odpuści, bo teraz na głowie siedzi mi Morgan. Nie na rękę mi ciągać za sobą jeszcze ogon.
Odpalam silnik i kieruję się najpierw do jednej z moich trzech galerii handlowych. Wjeżdżam na parking podziemny, a tam przesiadam się do innego auta. To w ramach bezpieczeństwa. Często tak robię a takich podziemnych garaży mam w sumie sześć — każdy w innej dzielnicy.
Po czterdziestu minutach, w końcu udaję mi się dotrzeć na podjazd domu, który jest rozświetlony z każdej strony. To oznacza, że jeszcze wszyscy siedzą w salonie, a w duchu miałam nadzieję, że pójdą spać i będę miała wymówkę, żeby ominąć ten cały cyrk.
Przyklejam sobie najbardziej uroczy uśmiech, jaki posiadam w zanadrzu i wchodzę do domu, a następnie do salonu. Tak jak przypuszczałam, cała wesoła rodzinka siedzi przy stole i popija nalewkę z malin, którą co roku przyrządza mama.
— O Ama, chodź, siadaj. — Ciotka klepie krzesło obok siebie, zapraszając mnie tym samym do zajęcia miejsca.
— Oczywiście, ciociu — uśmiecham się sztucznie i siadam, a ona nachyla się bliżej i dociera do mnie woń alkoholu.
— Co ty masz na twarzy?
Kurwa! Miałam przejrzeć się w lusterku.
— To lakier, byłam akurat w fabryce przy natryskach i musiało na mnie skapnąć. Pójdę do łazienki.
Na poczekaniu, wymyślam bajeczkę i mam nadzieję, że nastukana nalewką ciotka Rud to łyknie.
Przeglądam się w lustrze i faktycznie na twarzy mam krople zaschniętej krwi, ale równie dobrze wyglądają jak lakier samochodowy, więc się nie martwię. Obmywam się wodą, a później kieruję się na taras, żeby trochę ochłonąć i pomyśleć. Znowu na jakiś czas, będę musiała przestać odwiedzać mamę i siostry a to wszystko po to, żeby je chronić. Sprawa Morgana i węszącego gliny nie daje mi wyboru a to oznacza, że muszę działać z rozwagą i w pełnym skupieniu.
Wpatruję się w białą fontannę stojącą na środku ogrodu. Pamiętam, że jako dziecko uwielbiałam się przy niej bawić a ojczym zawsze powtarzał, że ukryta jest w niej cała tajemnica naszego majestatu. Wtedy nie do końca to rozumiałam, dzisiaj wiem co miał na myśli. W podeście fontanny wbudowany jest schowek, który na pierwszy rzut oka jest nie widoczny, ale po naciśnięciu guzika w uchu figurki, otwierają się drzwiczki, gdzie ukryte są wszystkie dokumenty dotyczące interesów. Tych nieoficjalnych oczywiście.
— Przyjmiesz mnie do swojej grupy? — Nagle koło mnie staje Bobby
— Grupy? — pytam całkiem zaskoczona.
— Ama, wiem czym się zajmujesz a ja potrzebuję roboty.
Spoglądam na niego ukradkiem i widzę, jak wpatruje się we mnie z desperacją w oczach.
— Zapytam w kadrach czy jest jakiś wolny wakat w fabryce…
— Ama, kurwa! — Zaciska zęby. — Wiesz, że nie o fabryce mówię. Jestem byłym komandosem, nie zapominaj o tym i wiem, ile to jest dodać dwa do dwóch.
— Nadal nie rozumiem — odpowiadam chłodno, bo Bobby faktycznie był komandosem i to dosyć kumatym. Przeszedł na rentę, kiedy podczas akcji, wskutek wybuchu granatu, stracił dwa palce u lewej ręki. Od tamtej pory nie może znaleźć żadnej stałej pracy. Ale to nie oznaczało, że mógł się mieszać w moje interesy.
— A ja wszystko rozumiem. Twoja rozmowa z przełożonym policjanta, który nas zatrzymał. Zasłużyłem na srogi mandat, ale po twoim telefonie do jego szefa, młody obsrał zbroje i puścił mnie wolno jakby się nic nie stało. Poza tym to co miałaś na twarzy to nie lakier a krew. Byłem tyle razy na krwawych akcjach więc potrafię odróżnić farbę od krwi. Mojej teściowej możesz bajki wciskać, ale nie mnie! — zamilkł na chwilę. — Ama, pomóż mi.
Nabieram głęboko powietrza i głośno je wypuszczam, analizując słowa Bobby’ego. Nie powiem, bo jego doświadczenie i umiejętności komandosa, bardzo by się przydały, ale musiałabym złamać jedną z zasad ojczyma. Pamiętaj Ama, twoim zadaniem będzie chronić rodzinę i trzymać ją jak najdalej od interesów. Rodzina to słabość, którą wróg wykorzysta przeciwko tobie w najmniej spodziewanym momencie.
Nadal milczę a Bobby oczekuję na odpowiedź.
— Słuchaj Ama, mamy kłopoty. To wszystko co opowiada Rud, to stek bzdur.
Jakbym nie wiedziała.
Nie mówię tego głośno, tylko słucham dalszej wypowiedzi.
— Toniemy w długach. Emily jest w ciąży, nie pracuje, a z mojej renty ledwie starcza nam na życie i jeszcze ten cholerny kredyt na dom. Mówiłem Emily, że nie potrzebny nam taki duży dom, ale ona się uparła.
— Zapewne po namowach mamusi — wzdycham z irytacją.
— Dokładnie. Rud to chora kobieta, zawsze musiała być lepsza od swojego brata a teraz to samo wpaja Emily.
— Wiesz o co mnie prosisz? — Spoglądam na niego po chwili ciszy. — Wiesz z czym to się wiąże?
— Wiem Ama i nie liczę na jakieś specjalne traktowanie. Wiem też, że ryzykuję życie, ale muszę jakoś utrzymać rodzinę.
Przecieram dłonią, zmęczoną twarz i wzdycham głośno a w tym samym momencie dostaję wiadomość od Luisa.
Jutro wizytacja komisarza w fabryce.
Odpisuję mu krótkie „ok” i zwracam się do Bobby.
— Dobra! Dam ci szansę, tylko po pierwsze — Dźgam go palcem w pierś. — Nikomu nie mówisz, że jesteśmy rodziną, to dla twojego bezpieczeństwa. Po drugie Emily mówisz, że zaczynasz pracę u mnie w fabryce, a po trzecie dowiedz się jak najwięcej o niejakim komisarzu Mickeyu Walkerze — to będzie twoje pierwsze zadanie. I pamiętaj! — Grożę palcem. — Jedna wpadka i wyjazd.
— Dzięki Ama — wzdycha z ulgą, ale zbywam go machnięciem ręki. Nie lubię wzbudzać w kimś wdzięczności, więc jego słowa puszczam kantem. Abym tylko nie żałowała swojej decyzji, przyjmując go w swoje szeregi, bo jeśli coś odpierdoli to będę zmuszona wysłać męża kuzynki na spotkanie ze Stwórcą.
Kurwa! Coś zaczynało się sypać, czułam to w powietrzu a przeczucia nigdy mnie nie myliły.
Musiałam obmyślić plan, żeby nie popełnić błędu, zarówno w sprawie Morgana jak i komisarza. Ojciec zawsze, na wszystko miał plan a szczegóły dopięte na ostatni guzik, więc i ja trzymałam się tej ideologii.
Wchodzę do domu, ale w salonie krząta się już tylko mama, więc żegnam się z nią i wracam do swojego mieszkania.
Jeden popełniony błąd Ama, jest jak rzucony w wodę kamień…
ROZDZIAŁ TRZECI
Mickey
Budzę się rano i leniwie otwieram jedno oko a następnie drugie. Rozglądam się w koło i dostrzegam, że nie jestem w swoim łóżku, ani nawet w swoim mieszkaniu, i jak by tego było mało, nie spałem sam.
Obok mnie leży śpiąca Valeria i dopiero ten widok pobudza we mnie wspomnienia z poprzedniego wieczoru. Byliśmy w barze i piliśmy drinki. Na początku było fajnie, rozmawialiśmy trochę o pracy a później o podróżach. Cały czas kątem oka, skanowałem salę w poszukiwaniu jakieś fajnej laski, którą mógłbym zabrać do siebie, ale kilka drinków później to właśnie Valeria kleiła się do mnie i tak wylądowaliśmy u niej. Mam tylko nadzieję, że nie zacznie snuć wielkich nadziei i planów związanych ze mną, bo jak na razie nie interesują mnie stałe związki. Sex, owszem bez zobowiązań, ale żadnej miłości. Valeria to świetna i ładna dziewczyna, ale nie pociąga mnie w żaden sposób i nawet sam nie wiem, dlaczego wylądowaliśmy razem w łóżku. Jedyne co pamiętam to, że podczas seksu z Valerią cały czas myślałem o Biloxi i nawet teraz na samo wspomnienie o niej, mój sprzęt jest w pełnej gotowości.
To chore. Mam ją zapuszkować na długie lata w więzieniu a tymczasem mój fiut żyje swoim życiem i za cholerę nie chce słuchać rozumu. Będę musiał się bardzo starać, aby podczas dzisiejszego spotkania z Biloxi, nie dać jej po sobie poznać, jak bardzo na mnie działa.
Zerkam na zegarek, stojący na stoliku nocnym i czuję ulgę, bo do rozpoczęcia pracy mam jeszcze dwie godziny, więc zdążę wrócić do siebie, wziąć prysznic i przebrać się w świeże ubrania.
Wysuwam się po cichu z łóżka, zbieram swoje ciuchy porozrzucane po podłodze, następnie ubieram się i bezszelestnie wychodzę z mieszkania Valerii.
Do siebie docieram pół godziny później i od razu czuję się lepiej. Nie mam kaca alkoholowego, bo od zawsze miałem mocną głowę do picia, ale bardziej męczy mnie kac moralny względem Valerii. Nigdy nie wdawałem się w romanse z koleżankami z pracy a tu pierwszy dzień w nowym miejscu i od razu złamałem tę zasadę. Będę musiał porozmawiać z Valerią.
Wziąłem szybki i kurewsko zimny prysznic, wypiłem mocną kawę a teraz stoję przed lustrem i zapinam guziki koszuli. Założyłem dzisiaj czarną, żeby wyglądać poważnie i dać do zrozumienia Biloxi, że żarty się skończyły. Na tyłek wsunąłem jasne dżinsy a rękawy od koszuli, podwinąłem do łokci. Nie to żebym był jakimś narcyzem, ale podobałem się sobie w takim wydaniu. Elegancki a zarazem luźny styl podkreślał mój charakter, który był nie do złamania. Jak już sobie coś postanowię i obiorę cel to muszę go osiągnąć, choćby nie wiem co.
***
— Cześć, masz coś? — Wchodzę godzinę później do biura, które przydzielił mi Baret i zastaję tam Iwa siedzącego przed komputerem. Iwo pomaga mi przy tej sprawie i poprzedniego dnia prosiłem go o wyciągnięcie wszystkich informacji na temat Biloxi.
— Cześć stary, no niewiele. Znalazłem zdjęcia z jakieś imprezy charytatywnej której sponsorem była Biloxi i zobacz co odkryłem. — Przysiadam na krawędzi biurka, a Iwo kieruje monitor w moją stronę — Widzisz tego faceta? — Wskazuje na mężczyznę stojącego obok Ama. Facet jest dobrze zbudowany, umięśniony nie więcej ode mnie. Pewnie chodzi na siłownię. Ale mniejsza z tym. Na zdjęciu ma chłodny wyraz twarzy bez jakichkolwiek emocji. Iwo przerzuca zdjęcia dalej i na każdym z nich u boku Amy jest ten sam mężczyzna, tylko inaczej ubrany, bo zdjęcia zrobiono w różnych sytuacjach.
Nie wiem czemu, ale czuje ukłucie… zazdrości? Nie powinienem się tak czuć, a jednak ogarnia mnie jakaś wewnętrzna furia, chociaż na żadnym ze zdjęć ta dwójka nie okazuje sobie uczuć.
— To jej chłopak? — pytam w końcu.
— Nie, to Luis Santiago, oficjalnie zatrudniony w fabryce samochodów na stanowisku konserwatora. Ale czy on ci wygląda na konserwatora?
— Raczej nie.
— No właśnie. Wcześniej pracował dla ojca Amy i też wszędzie za nim chodził jak piesek, więc uważam, że jest to prawa ręka Biloxi, tylko że jest czysty jak łza, nic, zero, nawet mandatu za złe parkowanie nie dostał.
— Kurwa. — Przecieram dłonią twarz z poczucia bezradności jakie mnie ogarnia. Byli bardzo sprytni i nie miałem pojęcia jak to ugryźć.
— Mam coś jeszcze. — Iwo klika coś w klawiaturę komputera a po chwili pojawia się zdjęcie, przedstawiające mężczyznę około trzydziestu paru lat. Ubrany w czarną skórzaną kurtkę, czarne okulary; jest w towarzystwie trzech innych mężczyzn. — To Alex Morgan, kolejny szef bandy na wschodnim wybrzeżu. Odsiedział wyrok za handel narkotykami, ale była to mała ilość, więc gość dostał kilka miesięcy. Wyszedł i wrócił do biznesu tylko jest ostrożniejszy. No i teraz ciekawostka, uwaga! Morgan i Biloxi to najwięksi wrogowie.
— Mają gangsterskie porachunki?
— Coś w tym rodzaju. Morgan próbuję się wbić na ten teren. — Iwo zatacza palcem krąg w powietrzu. — Ale średnio mu to idzie.
— Hmm, robi się ciekawie. — Wkładam ręce w kieszenie spodni i podchodzę do okna. — Gdyby udało nam się przyskrzynić ich oboje to byłby to sukces policji w całym stanie. — Uśmiecham się szczerze w stronę Iwa, ale on nie odwzajemnia tego gestu, wręcz przeciwnie, ma nietęgą minę.
— Mickey — wzdycha ciężko. — Wiesz, że już niejeden próbował zamknąć Biloxi? A nawet dwóch policjantów zaginęło w dziwnych okolicznościach.
— Wiem, dlatego muszę to zrobić, rozumiesz? Muszę w końcu zakończyć całą tę farsę. Zresztą… — Siadam energicznie naprzeciwko Iwa. — Stary, to jest baba, a boi się jej całe miasto a nawet cały stan, to jest niemożliwe, żeby była aż tak sprytna i nieuchwytna.
— Jak chcesz, tylko nie mów, że cię nie ostrzegałem.
Poniekąd Iwo miał rację, i byłbym głupcem gdybym powiedział, że się nie boję tego zadania. Prawda jest taka, że kurewsko się boję, tylko że ja nie mam nic do stracenia. Nic oprócz życia.
Wychodzę z biura i kieruję się w stronę pomieszczenia socjalnego, gdzie można zjeść posiłek lub zrobić sobie kawę. Potrzebuję kolejnej dawki kofeiny przed wyjazdem do fabryki, więc nastawiam ekspres na małą czarną i czekam a w tym samym momencie do środka wchodzi Valeria.
— Hej — mówi słodkim głosem, a ja czuję skrępowanie.
— Hej — odpowiadam niepewnie.
— Czemu mnie rano nie obudziłeś? Zrobiłabym jakieś śniadanie.
To nie był najlepszy moment na tę rozmowę, ale przypomniało mi się pewne przysłowie: Kuj żelazo, póki gorące. Postanowiłem więc być szczery i zagrałem w otwarte karty.
— Valeria, to co się stało między nami, nie powinno mieć miejsca.
— Zrobiłam coś nie tak? — Jej głos się łamie, a w oczach wzbierają łzy, lecz ja jestem nieugięty.
— To nie o to chodzi, po prostu mam swoje zasady i jedną z nich właśnie złamałem, idąc do łóżka z koleżanką z pracy. Druga rzecz — ja się nie nadaję do żadnych trwałych związków i nie szukam na razie dziewczyny.
— Na razie? To znaczy, że kiedyś będziesz szukał?
— Nie wiem, naprawdę nie wiem — odpowiadam szczerze.
— Mickey, podobasz mi się, nie będę tego ukrywać i jestem gotowa poczekać na ciebie. Zaczekam, aż będziesz gotowy.
Uśmiecham się pod nosem, bo to miłe z jej strony i żadna inna kobieta mi nigdy czegoś takiego nie powiedziała, ale mimo wszystko nie mogę się na to zgodzić.
— Valeria, to miłe co mówisz, ale znajdź sobie chłopaka, który cię pokocha i będzie z tobą zawsze, ja się do tego nie nadaję i mówię to szczerze, to był tylko sex, nic więcej.
— Może dla ciebie, dla mnie to znaczy bardzo dużo. — Po twarzy spływa jej samotna łza, więc wycieram ją kciukiem.
— Przepraszam, jeśli tak to odebrałaś, naprawdę nie chciałem cię zranić.
— Nie zraniłeś — uśmiecha się przez łzy. — To ja sobie za dużo wyobrażałam, chcę tylko żebyś wiedział, że zawsze możesz do mnie przyjść, czy się napić, czy pogadać, a nawet na sex. Ja zawsze będę na ciebie czekać.
Nie wiem co na to odpowiedzieć, więc przytulam ją mocno do siebie i stoimy tak przez chwilę do momentu, kiedy na korytarzu zaczyna robić się gwarno. Nie chcę niepotrzebnych plotek na komendzie, więc biorę swoją kawę i wychodzę na zewnątrz. Siadam na ławce, delektując się smakiem czarnego płynu, a następnie wsiadam do swojego samochodu i kieruję się w stronę fabryki samochodów, Amadei Biloxi.
Zła kobieta może człowieka wyssać jak pająk i zabić, a może go przy tym zbłaźnić.
Henryk Sienkiewicz
ROZDZIAŁ CZWARTY
Ama
— Ama, proszę cię nie rób mu krzywdy. — Siedzę w swoim biurze i słucham przez telefon błagań Bareta.
— Zastanowię się — odpowiadam przez śmiech.
— To naprawdę dobry glina i jest mi potrzebny. Obiecuję, że jakoś go od ciebie odciągnę.
— Dobra Baret, na razie mogę ci to obiecać, bo mam inny problem na głowie, ale jeśli będzie wtrącał swój psi nos w nieswoje sprawy to wiesz co się stanie? — Słyszę ciche mruknięcie po drugiej stronie słuchawki. — A i dzięki za cynk, że mnie dzisiaj odwiedzi, już nie mogę się doczekać.
Rozłączam się i rzucam komórkę na biurko. Nie wiem, o której godzinie zawita do mnie pan komisarz, więc rozkładam na blacie segregatory z firmowymi umowami, żeby wyglądało wiarygodnie, a następnie przeglądam strony z ogłoszeniami samochodów do kupna. Mamy zamówienie na części do najnowszej wersji marki BMW i Mercedesa klasy E, więc szukam potencjalnych sprzedających, aby wyciągnąć od nich adres zamieszkania, a następnie według planu, buchnąć te samochody i rozebrać je w dziupli na części pierwsze. Do każdej z tych osób, dzwonię z innego numeru telefonu i po pół godzinie, mam kilka adresów i znam większość szczegółów, więc wysyłam wszystkie te dane swoim ludziom od tej roboty. Usuwam, historię przeglądarki, aby zatrzeć ślady. Na szczęście mam dobrego informatyka, którego też słono opłacam, ale dzięki temu żaden nawet najlepszy technik policyjny nie jest w stanie odtworzyć jakie strony internetowe w danym dniu przeglądałam. Automatycznie zapisuje się tylko poczta i media społecznościowe, z których i tak nie korzystam, a założyłam je tylko dla pozorów. Nagle dzwoni biurowy telefon stacjonarny, więc przyciskam guzik.
— Szefowo, ma pani gościa. — rozlega się po drugiej stronie głos mojej asystentki. — Pan komisarz Mick — Poproś do mojego gabinetu. — Przerywam jej w pół zdania.
— Dobrze.
Rozsiadam się wygodnie w fotelu i czekam. Po kilkudziesięciu sekundach słyszę, ciche pukanie do drzwi, a kiedy odpowiadam „proszę” to otwierają się i staje w nich on. Niecały na biało ani nawet na czarno, ale muszę przyznać, że styl ma nieziemski. Wpatruję się dłuższą chwilę w mężczyznę a on we mnie i sama nie wiem, dlaczego, ale ogarnia mnie jakaś dziwna ekscytacja. Spotkałam w swoim życiu wielu mężczyzn, ale nigdy żaden nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak Walker. Był niezwykle przystojny, wysoki, umięśniony i podwijał rękawy koszuli, co bardzo mi się podobało.
Oddychaj Ama, nie zapominaj kim jesteś. — W głowie słyszę głos, jakby przemawiał zza światów mój ojczym. Pomimo że sam miał żonę i dzieci, które bardzo kochał to powtarzał mi, że miłość lub jakiekolwiek uczucia do mężczyzn mogą mnie zgubić. I tego przez wszystkie lata swojego życia kurczowo się trzymałam. Jednorazowy sex? Tak! Ale żadnych uczuć.
Kiedy w końcu udaję mi się odzyskać racjonalne myślenie, wstaję z miejsca i podchodzę z wyciągniętą na powitanie dłonią do komisarza.
— Komisarz Walker, czekałam na pana — uśmiecham się szczerze. — Amadea Biloxi.
— Wiem kim pani jest — odpowiada chłodno, ale ściska moją dłoń a ja mam wrażenie, że przez całe moje ciało przechodzi prąd. Tkwimy w tym uścisku a Walker cały czas patrzy mi w oczy.
— No więc, co pana sprowadza w moje skromne progi? — Zabieram rękę i wracam na swoje miejsce za biurkiem, jednocześnie wskazując mu krzesło naprzeciwko.
— Dobrze wiesz Biloxi. — Zajmuje swoje miejsce, nie spuszczając ze mnie wzroku — Wiem czym się zajmujesz i chciałem ci osobiście powiedzieć, że już niedługo twoja władza w tym mieście dobiegnie końca i to za moją zasługą.
Wstaję i podchodzę do okna, wpatrując się w zieleń za nim. Robię to specjalnie, żeby dać szansę komisarzowi na wykonanie starego numeru, którego już chyba wszyscy próbowali. Kiedy wyjdzie, sprawdzę, czy miałam rację.
— No widzi pan komisarzu, nie mam pojęcia o czym pan mówi. Prowadzę firmę, płacę podatki a to chyba dobrze. — Odwracam się przodem do niego.
— Jesteś sprytna, ale znajdę coś na ciebie.
— Próbuj. — Posyłam mu całusa a jego policzki automatycznie się zarumieniają. — Nic na mnie nie masz i nie znajdziesz.
Widzę, że komisarz odrobił lekcję i jest pewny siebie a to oznacza, że sporo o mnie wie, lecz nadal nie na tyle dużo, żeby cokolwiek mi przyklepać. Jest uroczy i pewnie, gdyby nie był gliną to bardzo chętnie zaprosiłabym go do swojego łóżka, ale musiałam myśleć głową a nie cipką, więc odsunęłam te zamiary i postanowiłam, że trochę się z nim pobawię. Musiałam sprawdzić, którą głową on myśli co nie było trudnym zadaniem, bo dobrze wiem, jak działam na mężczyzn.
Specjalnie dzisiaj założyłam czerwoną obcisłą sukienkę przed kolana, z dużym dekoltem i do tego czarne szpilki, które podkreślają moje długie nogi. Siadam na skraju biurka, przed moim gościem i zakładam nogę na nogę, a jego wzrok wędruję od moich kolan do ud i zatrzymuje się na biuście. W spodniach zauważam wybrzuszenie, więc w myślach przybijam sobie piątkę. Typowy facet.
Przełyka ciężko ślinę i w końcu wzrokiem wraca do mojej twarzy.
— Na pocieszenie ci powiem, że pierwszego zapuszkuję Morgana, a później ciebie.
Kurwa. Nie powinno mnie to interesować, ale mina mi rzednie, bo jeśli Morgan dowie się, że ma ogon to go szybko odetnie. Od ostatniego razu, kiedy dał się złapać na handlu dragami i odsiedział wyrok, zrobił się bardzo ostrożny i teraz prawie bezszelestnie pozbywa się ludzi węszących wokół niego.
— Morgan to szuja i sama…
— Sama co? — Unosi brwi.
— Sama nie wiem co robi, bo go nie znam. — Wymyślam szybko, bo zorientowałam się, że nie mam do czynienia z idiotą.
— Czyżby? A ja wiem, że się znacie i to dosyć dobrze.
Zaczyna mnie irytować, więc podchodzę do niego od tyłu i nachylam się do ucha, prawie trącając ustami płatek. Czuję jak cały się spina a w spodniach robi mu się coraz ciaśniej.
— Komisarzu — szepczę. — Na mnie pan nic nie znajdzie a Morgan mnie nie interesuje. Ale niech pan na niego uważa, bo szkoda by było takiej ładnej buźki… i takiego sprzętu w spodniach.
Uśmiecham się lubieżnie i wracam za biurko. Zerkam na komisarza, który próbuje ukryć zawstydzenie, po czym wstaje i kieruje się do drzwi.
— Jeszcze się spotkamy Biloxi. — Grozi mi palcem.
— Na to liczę, panie Walker.
Gliniarz opuszcza mój gabinet a ja przez chwilę zastanawiam się nad swoim zachowaniem. Normalnie to udawałabym panią prezes fabryki samochodów a tymczasem wciągnęłam go w grę i poniekąd przyznałam się do tego, o co mnie podejrzewa. W zasadzie to nie podejrzewa, a dobrze wie co robię, tylko nie ma na to dowodów. Muszę się teraz bardziej pilnować. Zrobiło mi się strasznie gorąco, więc uchylam okno i wpuszczam chłodne powietrze do środka, napawając się jego relaksującym powiewem. Nagle przypomina mi się, że miałam coś sprawdzić. Podchodzę do biurka po stronie, po której siedział komisarz i macam palcami pod blatem. Przez moment mam nadzieję, że się pomyliłam, ale przesuwam dłoń kilka centymetrów dalej i bingo!
Mickey
— Pluskwa, którą jej podłożyłem, powinna już działać — mówię do Iwa, do którego zadzwoniłem zaraz po wyjściu od Biloxi. Siedzę w samochodzie, ale nie odjeżdżam. Muszę ochłonąć i zebrać myśli. Ta kobieta potrafi manipulować człowiekiem a najgorsze jest to, że dałem się wciągnąć w jej jakieś gierki. Stanął mi zaraz jak tylko ją zobaczyłem, a kiedy usiadła przede mną, odkrywając uda i jędrne cycki to myślałem, że się spuszczę w spodnie. Musiała to zauważyć i specjalnie szepcząc mi do ucha, dotykała wargami mojego płatka. Przebiegła suka. Gdyby nie była taka ładna i seksowna to zupełnie inaczej bym poprowadził to spotkanie, a tak to wyszedłem na kompletnego idiotę.
— Działa, odpal tablet to będziesz miał dźwięk z biura.
Robię tak jak powiedział Iwo i po chwili słyszę głos Biloxi. Rozmawia z kimś przez telefon, bo w tle nie słychać żadnego innego głosu, więc wsłuchuję się uważnie.
— Luis, czarny lexus, galeria lawa, główny parking koło czerwonego kosza, dzisiaj o dwudziestej. — Głos milknie co oznacza, że zakończyła połączenie. Jest ostrożna, bo posługuje się ze swoim asystentem jakimś dziwnym kodem, ale nie jestem głupi i wiem, że podawała mu namiary na samochód, który planuje ukraść.
Serce bije mi mocno, bo nie spodziewałem się, że tak szybko nadarzy się okazja do aresztowania Amy. Będzie to moim wielkim sukcesem. Tak swoją drogą, ciekawe, dlaczego do tej pory żadnemu z moich kolegów prowadzących tę sprawę, nie przyszło na myśl, żeby podłożyć jej pluskwę? No nieważne. Istotne, że mnie się udało i jak dobrze pójdzie to jeszcze tego wieczoru będę miał Amadeę Biloxi w areszcie.
Chwilę przed dwudziestą, jesteśmy już na miejscu. Cały dzień dopracowywałem szczegóły tej operacji, więc nie mogło się nie udać. Baret dał mi wolną rękę, dlatego nawet nie wtajemniczałem go w tę sprawę. W koło parkingu, postawiłem ludzi i nieoznakowane radiowozy. Kilku policjantów po cywilu kręci się po galerii i parkingu, niedaleko lexusa. Faktycznie auto stoi koło czerwonego kosza i wygląda na nowe a co za tym idzie, części z niego jak i sam samochód są sporo warte. Ja, Iwo i Valeria siedzimy w starym audi, aby nie wzbudzać niepotrzebnej uwagi. Zaparkowałem na tyle blisko, że mamy dobry widok na lexusa i w każdej chwili możemy wysiąść i do niego podbiec.
Sprawdzam na radiu łączność z pozostałymi, a kiedy się upewniam, że wszystko działa tak jak powinno, zegarek wskazuję godzinę dwudziestą. Wytężam wzrok, ale nikt się nie kręci koło samochodu. Dopiero po kwadransie, zauważam mężczyznę ubranego w czarne dresy, który szybkim krokiem zmierza do auta.
— Uwaga, przygotować się — mówię do radia a serce zaczyna bić mi coraz szybciej. Jedną rękę trzymam już na klamce, aby jak najszybciej wysiąść, lecz chłopak mija samochód, nawet na niego nie zerkając.
— Kurwa! Fałszywy alarm — informuję ludzi i odchylam głowę do tyłu.
Przez kolejne półtorej godziny nic się nie dzieje. Nie wiem już sam czy jestem bardziej wkurwiony czy zmęczony, ale nadal gdzieś w głębi serca mam nadzieję, że złodzieje się pojawią. Valeria, Iwo jak i reszta zespołu są już strasznie znużeni całą tą sytuacją, więc nie mam sumienia ich dłużej trzymać. Zerkam ostatni raz na lexusa a bardziej na tablicę rejestracyjną i nagle do głowy przychodzi mi pewna myśl.
Że też wcześniej na to nie wpadłem.
Biorę do ręki radio i przywołuję przez nie dyżurnego po czym podaję mu numer rejestracyjny wozu i proszę o sprawdzenie właściciela.
— Amadea Biloxi — informuje mnie kilka minut później.
Mam ochotę zapaść się pod ziemię. Dałem się wrobić jak dziecko, tylko skąd mogłem wiedzieć, że ona wie. Uderzam kilka razy dłonią w kierownicę, a w aucie zapada cisza.
— Koniec akcji! — wrzeszczę do radia i odjeżdżam.
— Zrobiła nas w wała — odzywa się Iwo po kilku minutach jazdy. Jest równie mocno zły jak ja, ale stara się myśleć logicznie — Musiała odkryć podsłuch zaraz po twoim wyjściu więc dlatego wpuściła nas w maliny. To by dużo wyjaśniało. — Dodał po chwili.
— Czyli co? — dopytuję.
— Kilka razy już udawało nam się podłożyć jej podsłuch, tylko że za każdym razem, nie mieliśmy w ogóle dźwięku, jakby coś zakłócało sygnał lub po prostu pluskwa zostawała wrzucona do wody.
— Niech to szlag! — Uderzam pięścią w kierownicę, bo to jest niewiarygodne. Ta kobieta była przebiegła jak lis i już zupełnie straciłem wiarę w to, że uda mi się ją dopaść. Pierwszy raz w mojej karierze zawodowej pojawia się taki mocny przeciwnik i pierwszy raz nie wiem co dalej robić.
— Zatrzymaj się Mickey! — Nagle Valeria przerywa ciszę, panującą w aucie a ja z automatu wciskam hamulec i dopiero po chwili dostrzegam, dlaczego musieliśmy się zatrzymać. Kilkadziesiąt metrów dalej, w parku odbywa się bójka pomiędzy kilkoma nastolatkami. Dziewczyny tak zacięcie ze sobą walczą, wyrywając sobie przy tym włosy, że nawet nie zauważają, kiedy do nich podbiegamy. Łapię jedną z nich za ramiona i odciągam od rywalki, ale dziewczyna jest tak rozjuszona, że aż gryzie mnie w rękę. Moja cierpliwość w tym momencie wyczerpuje się i zakuwam dziewczynę w kajdanki. Iwo wezwał wcześniej wparcie, więc wszystkie uczestniczki zabieramy na komendę.
W pewnym momencie podbiega do mnie dziewczyna, identyczna jak ta którą skułem w kajdanki i ze łzami w oczach chwyta mnie za rękę.
— Proszę pana, niech pan puści moją siostrę, błagam. — Zaczyna płakać i nawet jest mi jej żal, ale nie mogę spełnić jej prośby.
— Twoja siostra uczestniczyła w nielegalnej bójce i ugryzła mnie w rękę, a to jest czynna napaść na funkcjonariusza policji. Lepiej zadzwoń do rodziców.
— A mogę do siostry? To znaczy starszej siostry?
— Jeśli jest pełnoletnia to możesz.
Zamykam drzwi radiowozu i zostawiając roztrzęsioną nastolatkę na chodniku, odjeżdżam.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Ama
Podjeżdżam pod magazyn A, gdzie czeka na mnie Luis. Ale w duszy śmieję się z tego jak udało mi się wpuścić w maliny komisarza. Tak jak przeczuwałam, podłożył mi podsłuch pod biurkiem. Kilku jego poprzedników też próbowało tego numeru, ale przeważnie wrzucałam pluskwę do kibla albo informatyk przechwytywał sygnał i skutecznie go zakłócał. Tym razem postanowiłam, że trochę podrażnię się z Walkerem, zwłaszcza że w jakiś dziwny sposób zawrócił mi trochę w głowie i cały dzień nie mogłam przestać o nim myśleć. Czułam się w jakimś stopniu za niego odpowiedzialna po tym jak wspomniał o Morganie, dlatego też musiałam zapewnić mu bezpieczeństwo nie ujawniając przy tym swojej prawdziwej twarzy. Wróg mojego wroga, jest moim przyjacielem. Najpierw musiałam pozbyć się Morgana, bo co do komisarza to nie miałam jeszcze planu.
Wchodzę do środka, a mój człowiek już na mnie czeka.
— Plan się powiódł? — pyta uśmiechnięty, a to u niego rzadki gest.
— Bardzo, postawił na nogi cały oddział policji a tu niespodzianka. — Wyrzucam ręce w górę.
— Jesteś suką, wiesz o tym?
— Wiem! Ale uważaj na słowa. — Grożę mu palcem. — A teraz mów, co nowego na mieście? Tylko szybko, bo muszę jechać jeszcze do klubu.
— Do „Aportu”? — pyta zdziwiony.
— Tak, dawno tam nie zaglądałam a dzisiaj noc darmowych drinków, więc może być wesoło.
— Ty Ama jesteś właścicielką, darmowe drinki masz zawsze.
— Eh! Mężczyźni — wzdycham ciężko.
— Wiem Luis, mówię, że może być wesoło jak się towarzystwo upije i będą draki. Pamiętasz, że w tamtym roku zgarnęliśmy ładną sumkę z odszkodowania za straty.
— Faktycznie, pamiętam. — Luis na chwilę milknie a jego wyraz twarzy zmienia się w chłodny — Ama, musimy wzmocnić ochronę w klubach. Morgan szykuje nalot po tym jak znalazł ciało tego chłopaka pod swoim magazynem. Może nas zaatakować w każdej chwili.
— W porządku. — Kiwam głową. — Zatrudnij więcej ludzi. A i mamy w swoich szeregach byłego komandosa, nazywa się Bobby i chciałabym żebyś dał go do zespołu Stefano.
— Jasne. A mówiłaś, że ten komisarz interesuję się też Morganem? To może by tak dać mu cynk i jeden problem będzie…
— Nie! — Przerywam mu stanowczo. — Komisarz na razie jest nietykalny. Sama się nim zajmę.
— Tylko się nie zak…
Luis nie kończy zdania, bo rozlega się dźwięk mojej komórki. Spoglądam na wyświetlacz i w pierwszej chwili nie dowierzam własnym oczom.
— Tak Nicol? — pytam łagodnym tonem, bo nie mam pojęcia co siostra może ode mnie chcieć o tej porze. Poza tym bliźniaczki nieczęsto do mnie dzwoniły.
— Ama, Maya została aresztowana przez policję! — mówi drżącym głosem i co chwilę pociąga nosem a mnie przeszywa zimny dreszcz. Tyle razy prosiłam je, żeby nie pakowały się w kłopoty a tym bardziej z policją. Bo chociaż miałam swoje znajomości to wolałam, żeby jak najmniej osób wiedziało, że mam przyrodnie siostry.
— Gdzie jesteś?
— W parku — łka.
— Zaraz będę! — Kończę połączenie i wkładam komórkę w kieszeń spodni. Na szczęście wcześniej zdążyłam się przebrać z niewygodnej kiecki w bardziej luźny strój, więc mogłam spokojnie, bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi, pojechać i wyciągnąć małolatę z pierdla.
— Pozamykaj tu wszystko i widzimy się w klubie. — Nakazuję Luisowi, na co on kiwa głową, a ja wychodzę z magazynu. Jestem taka wściekła na Maye, choć jeszcze nawet nie wiem co zrobiła i jakie mogą być tego skutki. Cieszę się tylko, że Nicol zadzwoniła do mnie a nie do matki, bo zapewne ta nie wiedziałaby co robić i tylko by się zdenerwowała. Przy jej nadciśnieniu, nie jest to wskazane. Ja będąc w ich wieku, nie sprawiałam kłopotów, bo już uczyłam się u ojczyma swojego „fachu”, i zamiast włóczyć się po mieście to biegałam z bronią po magazynie, strzelając w ruchome tarcze.
Odganiam z głowy wspomnienia i wsiadam do samochodu a następnie jadę do parku, gdzie czeka roztrzęsiona Nicol. Chodzi w kółko i nawet nie zauważa, kiedy podjeżdżam, więc trąbię delikatnie i opuszczam szybę.
— Wsiadaj! — warczę, a kiedy ona zajmuje fotel pasażera, ruszam z piskiem opon w stronę komisariatu.
— Ama, nie bądź zła. — Nicol zaczyna mówić chociaż jeszcze o nic nie zapytałam.
— Możesz mi powiedzieć jak to się kurwa stało? — cedzę przez zaciśnięte zęby.
— Od jakiegoś czasu, Marisol Torres rozsiewa po szkole plotki, że ty pracujesz dla mafii. — Na te słowa, nabieram głęboko powietrza, ale nic nie mówię. — A dzisiaj w parku, podeszła do nas z tymi swoimi dwiema koleżankami i nazwała nas siostrami morderczyni, więc Maya nie wytrzymała i zaczęła ją okładać.
— Kurwa! — Uderzam dłonią o kierownicę. Skąd ta mała gówniara mogła to wiedzieć? Tyle mnie kosztowało, żeby trzymać bliźniaczki z dala od siebie, żeby nikt nie mógł nas ze sobą powiązać. Unikałam wspólnych zdjęć a na jakichkolwiek imprezach firmowych, starałam się zachowywać dystans. Jak widać jednak mleko się wylało. Pocieram dłonią skroń i nagle przypomina mi się pewna rzecz. Niejaki tata Marisol, próbował się u mnie zatrudnić, jakiś miesiąc temu, ale posłałam go do diabła. Widocznie będę musiała posłać go do piachu.
— Dlaczego mi nie powiedziałyście od razu, że ta cała Marisol wam dokucza?
— Nie chciałyśmy wyjść na kapusiów.
Uff! Chociaż to miały po mnie.
— Ty zawsze radziłaś sobie ze wszystkim sama więc my też chciałyśmy załatwić to same, a poza tym nikt nie ma prawa obrażać naszej rodziny.
Musiałam przyznać, że Nicol bardzo mi zaimponowała swoimi słowami i byłam dumna z ich obydwu. Co nie zmieniało faktu, że powinny mi były powiedzieć o nieprzyjemnościach w szkole, ale rozumiem, że chciały same bronić honoru rodziny. Miałam tylko nadzieję, że Maya nie rozpruje się na policji i nie wyjawi prawdziwego powodu bójki, bo wtedy mogłoby być niefajnie. Chociaż pieniądze mogły załatwić wszystko — również taki problem.
— Nie martw się mała. — Spoglądam z uśmiechem na siostrę. — Jakoś ją z tego wyciągnę.
— Jest jeszcze coś. — Nicol robi kwaśną minę. — Ona ugryzła policjanta w rękę, kiedy próbował ją oderwać od Marisol.
— No to zajebiście — wzdycham ciężko.
***
Podjeżdżam pod komisariat i wypuszczam Nicol pierwszą, żeby mieć czas na wyjęcie broni spod kurtki i ukrycie jej w schowku. Na posterunku pistolet raczej nie będzie mi potrzebny, a gdyby nagle wysunął mi się z kabury, miałabym niepotrzebny kłopot. Wysiadam z auta i kieruję się do budynku. Nicol drepcze mi po piętach, ale nakazuję jej pozostać na korytarzu i daję kilka drobnych na picie z automatu. Wchodzę do jednego z biur, a tam napotykam młodego policjanta, który na mój widok blednie, ale po chwili prostuje się i odchrząkuje.
— Dobry wieczór pani Biloxi.
— Podobno jest tu moja… Maya Rey. — Poprawiam się.
— A tak, jest w pokoju przesłuchań. — Policjant wpatruje się we mnie ze współczuciem a ja nie bardzo rozumiem czym to jest spowodowane. Jednak uśmiecham się szeroko. — Proszę za mną. — Nakazuje i idzie przodem, a ja niechętnie ruszam jego śladem. Nienawidzę jak mi ktoś rozkazuje, ale w tej sytuacji nie mam innego wyjścia. Mijamy kolejno kilka par drzwi, aż w końcu zatrzymujemy się przed ostatnimi, które chłopak otwiera szeroko.
— Komisarzu, pani Biloxi.
Wpuszcza mnie do środka, po czym odchodzi a ja staję jak wryta. Przy stoliku siedzi Maya, z zapiętymi kajdankami na nadgarstkach, naprzeciwko niej siedzi Baret a teraz wisienka na torcie — koło okna stoi Walker z założonymi rękami na piersiach. Zauważam, że na jednej z nich ma założony opatrunek.
Zajebiście! Z tylu policjantów w całym Orleanie, musiała ugryźć akurat jego.
Przybieram stoicki spokój a na twarzy komisarza pojawia się uśmiech triumfu. O ile z Baretem nie miałabym żadnego problemu, tak z Walkerem będę miała przejebane.
— Ama! Dobrze, że jesteś. — Maya mało nie piszczy ze szczęścia na mój widok.
Piorunuję ją spojrzeniem a następnie spoglądam na panów.
— Co się stało? — Pytam.
— Może pani usiądzie? — Walker wskazuje krzesło obok Bareta, więc zajmuję miejsce, ale wiem, że ta jego uprzejmość nie potrwa długo. — No więc panna Rey jest pani siostrą? — Opiera się rękami o biurko i patrzy mi prosto w oczy. Przez chwilę zapominam, jak się oddycha, bo jego błękitne oczy hipnotyzują mój cały umysł, a czuły punkt między nogami lekko drga.
Ama! Ogarnij się!
Mój wewnętrzny głos, przywołuje mnie do porządku więc mrużę oczy.
— Po co pan pyta, jak to wie?
— Bo chcę to usłyszeć od pani. — Lubieżnie oblizuje dolną wargę, a moje serce niebezpiecznie przyspiesza swoje bicie. Zapewne się mści za to, że go podnieciłam rano w biurze i zostawiłam w takim stanie. Ale nie ze mną te numery.
— Tak, Maya to moja przyrodnia siostra — odpowiadam beznamiętnie. — Co z nią będzie?
— Maya mówi, że poszło o chłopaka, Marisol po konsultacji z ojcem potwierdziła tę wersję chociaż na początku twierdziła, że poszło o coś innego. — Baret przedstawia mi wstępny zarys sytuacji, a ja już w myślach przeliczam sumkę pieniędzy jaką mu wręczę za ten myk. Dobrze wiedziałam, że to on musiał podpowiedzieć dziewczynom tę samą wersję wydarzeń, żeby mnie nie wsypać. Dobry z niego gość.
— I obie dziewczyny nie wnoszą zażalenia więc ta sprawa jest zakończona. — Ciągnie dalej Baret. — Ale jest jeszcze sprawa ugryzienia, sama pani rozumie, że o dalszym przebiegu sprawy musi zadecydować komisarz Walker, on tu jest poszkodowanym.
No to po mnie.
W pomieszczeniu nastaje niezręczna cisza, więc wyczekująco patrzę na komisarza. Uśmiecha się cwaniacko i przenosi wzrok raz na mnie raz na Maye, a ja zamiast myśleć o konsekwencjach występku mojej siostry, zastanawiam się jakby to było wtopić się w te pełne i seksowne wargi Walkera. Nie wiem co się dzieje, ale odkąd pojawił się w moim biurze to nie potrafię myśleć o niczym innym, a przecież on jest policjantem a ja przestępczynią i to na wielką skalę. Chyba jestem przemęczona i to dlatego mój mózg płata mi figle.
— Nie wnoszę zażalenia. — Z zamyślenia wyrywa mnie głos Walkera i nie dowierzam własnym uszom. — Szkoda psuć dziewczynie w papierach, a ręka już mnie nie boli. Ale. — Spogląda na mnie. — Niech pani wytłumaczy siostrze jakie konsekwencje niesie ze sobą wszczynanie bójek i lekceważenie funkcjonariuszy.
— Dziękuję — odpowiadam chociaż jestem zdziwiona, że to słowo przeszło mi przez gardło. Sama do końca nie rozumiem jego decyzji, chociaż faktycznie on ściga mnie a nie moją rodzinę, co nie zmienia faktu, że Maya naruszyła jego cielesność. — Maya, masz coś do powiedzenia? — Patrzę gniewnie w jej stronę.
— Przepraszam pana i dziękuję — odpowiada ze skruchą, a mnie ciężar spada z serca.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Mickey
Nie wiem czemu to zrobiłem, ale nie mogłem udupić tej małolaty. Fakt, jej zachowanie było niestosowne i pewnie w innych okolicznościach bym nie odpuścił, ale teraz chciałem dorwać Biloxi, a ta sprawa z jej przyrodnią siostrą wcale by mi w tym nie pomogła. Zresztą, kurwa to takie głupie, ale nie mogę przestać myśleć o Amie i to nie z powodu, że chce ją aresztować, ale dlatego że ciągle wyobrażam sobie jak biorę ją w ramiona, całuję, a później pieprzę przez całą noc. Widziałem jak na mnie patrzy i dużo bym dał, żeby wiedzieć o czym myślała w tamtej chwili, choć wiem, że to nie możliwe.
Potrzebowałem zresetować głowę, żeby móc logicznie podejść do tej sprawy, a nie myśleć o przeleceniu jej. Postanowiłem, że tego wieczoru wybiorę się do jakiegoś klubu, zwłaszcza że na drugi dzień miałem wolne.
— Co robisz wieczorem? — Iwo pyta mnie, kiedy wychodzimy z budynku komendy.
— W zasadzie to już jest wieczór — śmieję się pod nosem. — Ale myślałem, żeby wyskoczyć do jakiegoś klubu, tylko nie znam tu żadnego.
— To świetnie się składa, niedaleko jest fajny klub „Aport” a dzisiaj jest noc darmowych drinków. Płacisz wejściówkę i chlejesz, ile chcesz. — Iwo zabawnie porusza brwiami.
— No i świetnie. — Zgadzam się od razu. — To za godzinę na miejscu?
— Do zobaczenia. — Iwo żegna się ze mną, machnięciem ręki i wsiada do swojego samochodu.
***
Godzinę później, jesteśmy z Iwo w klubie. Siadamy przy barze i zamawiamy sobie piwo, chociaż szczerze mówiąc po całym dniu mam ochotę na coś mocniejszego. Na razie nie mówię tego głośno, żeby nie wyjść na pijaka przed nowym kumplem. Iwo rozgląda się dokoła i wzrokiem skanuje salę w poszukiwaniu jakiegoś damskiego towarzystwa, a ja w tym czasie sączę po woli browar. Nie miałem ochoty dzisiaj na żaden przygodny sex, no chyba że jakimś cudem w klubie pojawiłaby się Biloxi. Zaraz! Wróć! Przyszedłem tu po to, żeby się napić, a nie znowu o niej myśleć, więc szybko przywołuję się do porządku, choć mój fiut na samą myśl o tej kobiecie, żyje własnym życiem.
— Hej przystojniaku! — Nagle obok mnie pojawia się ponętna blondynka, z małymi cyckami, ale za to jędrnym tyłkiem. Tak. Zdążyłem ją otaksować wzrokiem i chociaż była bardzo ładna to mój kutas od razu sflaczał.
— Postawisz mi drinka? — Blondynka zagaduje po raz kolejny.
— Dzisiaj jest noc darmowych drinków, więc nie muszę ci stawiać — odpowiadam chłodno, a dziewczyna prycha.
— Wal się! — Rzuca i odchodzi obrażona.
— Co z tobą? Fajna była. — Iwo szturcha mnie w ramię, ale ignoruję go. Sam nie wiem co się ze mną działo, a takie uwagi mi nie pomagały. Normalnie wziąłbym tą laskę do kibla i zerżnął jej gardło, ale teraz miałem w głowie kogoś innego. Dopijam do końca piwo i zamawiam sobie whisky z lodem.
— Nie wiem stary — odpowiadam dopiero po chwili kumplowi. — Za dużo chyba dzisiaj straciłem energii przez tę czerwonowłosom kobietę.
— Stary. — Iwo klepie mnie po plecach. — To tylko praca, a po robocie nie gadamy o obowiązkach.
Uśmiecham się szeroko i wypijam całą whisky duszkiem. Iwo ma rację, za dużo i za mocno rozmyślam o tej sprawie a to jest przecież tylko kwestia czasu, kiedy Biloxi wpadnie w moje ręce, a razem z nią ten cały Morgan.
Zamawiamy jeszcze po kilka kolejek i dopiero po ich wypiciu, ruszamy na parkiet. Alkohol przyjemnie szumi mi w głowie i dodaje odwagi, choć nie na tyle żeby podrywać zajęte laski. Najwyraźniej Iwo nie myśli tak samo jak ja, bo już po kilku minutach zaczyna zarywać do dziewczyny, która jeszcze chwilę temu była w towarzystwie swojego chłopaka. Kiedy ten odszedł w stronę baru zapewne po alkohol, Iwo nie tracąc czasu, łapie dziewczynę za tyłek i ociera się o nią niczym kot. Najwyraźniej dziewczynie to nie przeszkadza, bo kładzie ręce na kroczu mojego przyjaciela i lubieżnie oblizuje wargi. Próbuje odciągnąć kolegę od laski, bo czuję, że będą z tego kłopoty, ale on nie chce mnie słuchać i dalej kontynuuje tę ryzykowną gierkę.
Ama
Przyjeżdżam do klubu trochę wcześniej niż planowałam — ale to dobrze. Dawno tu nie zaglądałam, a nazbierało się parę dokumentów do podpisania. Na szczęście cała złość już ze mnie zeszła, po tym jak odwiozłam bliźniaczki do domu. Obiecały nic nie mówić mamie o całym zdarzeniu, więc mogłam w spokoju skupić się na pracy. Klub jak zawsze pęka w szwach, a jak organizuję raz do roku noc darmowych drinków, to już w ogóle nie ma gdzie palca wsadzić.
Mam spędzić tu całą noc, więc robię sobie mocnego drinka z wódki i coli i siadam za biurko. Na monitorze mam podgląd tego co się dzieje na sali i w barach, ale rzadko na nie spoglądam, bo wiem, że mam właściwych ludzi na posterunku. Poza tym w razie większych kłopotów o wszystkim informuje mnie Luis albo menadżer klubu.
Wypijam pół drinka naraz i otwieram teczkę z dokumentami. Przeglądam po kolei kartki i składam podpisy w odpowiednich miejscach, aż drzwi do biura uchylają się powoli i staje w nich Luis.
— Spójrz w monitor, na salę główną.
Niechętnie, ale robię to o co prosi. Na monitorze dostrzegam znajomą twarz. Mickey Walker we własnej osobie, tańczy w towarzystwie kilku lasek, ale chyba nie bardzo go one interesują, bo totalnie je olewa i próbuje odciągać jakiegoś kolesia od pijanej dziewczyny.
— Wyrzucić go? — pyta Luis, mrużąc oczy.
— Nie! Mniej go na oku i nie pozwól, żeby stała mu się jakaś krzywda. — Widząc zdezorientowany wyraz twarzy mojego człowieka, dodaję. — Dzisiaj bardzo mi pomógł, więc włos nie może spaść mu z… — Nie kończę zdania, bo właśnie na monitorze widzę jak kilku mięśniaków zaczyna bić Walkera i jego kumpla. Mają przewagę liczebną, więc bez trudu powalają komisarza i jego kolegę na ziemię, a następnie zaczynają ich kopać.
— Mięśniaków wypierdolić z klubu a Walkera przyprowadź tu do mnie! — nakazuję Luisowi i po chwili już go nie ma. W sumie to sama nie wiem, dlaczego wydałam taki rozkaz, bo nie powinno mnie to interesować, ale w gruncie rzeczy nie mogłam tak zostawić Walkera.
Nadal gapię się w monitor i widzę, że ochrona już wyprowadza mięśniaków, a Luis mówi coś na ucho Walkerowi, po czym kierują się w kierunku schodów prowadzących do mojego biura. Oddycham z ulgą.
Po kilku minutach drzwi ponownie się otwierają i do środka wchodzi Luis a za nim zakrwawiony Mickey. Nie wygląda najgorzej, bo krew mu leci tylko z nosa, ale po oczach widzę, że nie próżnował z alkoholem. Nawet to i lepiej, przynajmniej nie będzie czuł bólu.
— Biloxi? Co ty tu robisz? — mamrocze wciąż trzymając się za nos.
— Siadaj. — Wskazuję mu miejsce na kanapie w rogu pomieszczenia i zwracam się do Luisa — Odwieź jego kolegę do domu czy na pogotowie, jak tam chce. A i niech mi nikt tu nie przeszkadza.
Luis robi dziwną minę, jakby zaskoczoną, ale nie odzywa się ani słowem tylko posłusznie kiwa głową i wychodzi, zamykając za sobą drzwi.
Wyjmuję z szafki, apteczkę i podchodzę do siedzącego na kanapie Walkera. Łokcie oparł o uda a głowę pochylił do przodu, więc kucam przed nim, żeby opatrzeć krwawiący nos.
— Warto było? — pytam z przekąsem, bo dobrze wiem, że to nie on był prowokatorem tej bójki.
— To nie tak. — Kręci głową. — Zresztą nieważne.
— Wiem, jak było. — Odpowiadam przykładając gazik do jego nosa. — To mój klub.
Robi zaskoczoną minę, ale nic nie mówi. W tej pozycji jest mi niewygodnie, więc wstaję na nogi i nachylam się nad nim, a mój biust pręży się wprost przed jego oczami. Uciskam nos aż krew całkowicie przestaje lecieć i wycieram mu twarz do czysta.
— Dziękuję. — szepcze. — Tylko nie wiem, dlaczego to zrobiłaś?
— Ty dzisiaj też mi pomogłeś.
— Ale…
Nie pozwalam mu dokończyć, bo desperacko wpijam się wargami w jego usta. W dupie mam co się stanie jutro czy pojutrze, liczy się to co tu i teraz. Mickey nie odpycha mnie a wręcz przeciwnie, rozwiera szerzej wargi i wpuszcza mój język do środka. Po kilku sekundach liżemy się jak wygłodniałe zwierzęta, a jego dłonie lądują na moim tyłku i sadza mnie sobie na kolanach. Moja cipka pulsuje, spragniona pieszczot, więc rozpinam guziki koszuli komisarza a on w tym czasie ściąga ze mnie bluzkę i stanik. Dobrze, że jest pijany, to przynajmniej nie muszę się wstydzić swoich blizn. Palcami jednej ręki pieści moje sterczące sutki a drugą przyciska mój tyłek do swojego twardego krocza. Ocieram się o niego, czując coraz większą wilgoć w majtkach i wiem, że już nie ma odwrotu, że już dłużej nie wytrzymam. Komisarz kładzie mnie na plecach i pozbywa się moich spodni i majtek, a później to samo robi ze swoimi ubraniami. Nachyla się nade mną całkiem nagi i ponownie złącza nasze usta a dłonią nakierowuje swojego grubego i twardego fiuta w moje wejście. Wkrada się powoli abym mogła przyzwyczaić się do jego wielkości aż w końcu jednym ruchem, wbija się we mnie do końca. Już nie pamiętam, kiedy ostatni raz było mi tak dobrze w ramionach jakiegoś mężczyzny. Szczerze mówiąc to jeszcze nigdy tak dobrze się nie czułam. To nawet nie chodzi o to, że jest mi kurewsko przyjemnie, ale odczuwałam też w jakimś stopniu błogość i szczęście.
— Ale jesteś ciasna Biloxi — szepcze Mickey i przyśpiesza ruchy bioder. Wychodzę mu na spotkanie, wypychając swoje do przodu, a po kilku minutach w moim ciele wybuchają fajerwerki. Odchylam głowę do tyłu, próbując uspokoić oddech, i czuję jak rzucają mną spazmy orgazmu, a sekundę później Walker spuszcza mi się na brzuch i opada obok, ciężko dysząc.
— Co my najlepszego robimy? — pyta i przeciera dłonią twarz.
Nie odpowiadam, bo sama chciałabym usłyszeć odpowiedź. Zamykam na chwilę oczy, a kiedy oddech Mickeya staje się miarowy, wstaję z kanapy, zbieram swoje rzeczy i idę do łazienki się odświeżyć.
Z dzisiejszej pracy nici. Nie dam rady skupić się na niczym. Szargają mną sprzeczne uczucia i jedyne na co mam ochotę to zaczerpnąć świeżego powietrza.
Przykrywam kocem śpiącego Walkera i wychodzę z biura.
— Pilnuj go, a kiedy się obudzi, odwieź do domu — wydaję polecenie jednemu z ochroniarzy, i wychodzę na parking. Kiedy jestem w aucie biorę kilka głębszych oddechów i ruszam przed siebie.
Jeżdżę po mieście, bez żadnego celu i zastanawiam się co teraz powinnam zrobić. Zabić go? Tak by było prościej, ale nie mogę. Pierwszy raz w życiu nie umiałabym pociągnąć za spust. Walker to glina i to bardzo dobry glina. Jego jedynym celem jest, zamknąć mnie za kratkami, a to co się wydarzyło między nami to tylko chwila słabości, chwila zapomnienia. Tak. Tak właśnie tłumaczę sobie tę sytuację i muszę jak najszybciej o niej zapomnieć. Nie mogę teraz stracić czujności, bo za ten jeden mały wybryk, mogłabym słono zapłacić.
Robię ostatnią rundkę po mieście i już mam kierować się w stronę mieszkania, kiedy okazja do załatwienia sprawy, którą odłożyłam na następny dzień, nadarza mi się teraz sama. Zatrzymuję się na chodniku, wysiadam z auta i opierając się o maskę, obserwuję zakapturzoną postać, która zbliża się w moim kierunku. Facet myśli, że go nie poznałam, ale grubo się myli.
— Torres — mówię łagodnym głosem, kiedy mnie mija, ale nie odpowiada tylko idzie dalej.
— Torres! Wiem, że to ty. — Nadal nic. Wyjmuję pistolet z kabury i ruszam za tym tchórzliwym dupkiem. Dopiero kiedy słyszy dźwięk odbezpieczanej pukawki, staje na baczność i powoli odwraca się w moją stronę.
— A-a-a-m-ma — jąka się, ale nie robi to na mnie wrażenia.
— I co stary pajacu? Mam za tobą biegać? — pytam z irytacją
— N-n-i-e, ja tylko…
— Tylko co? Mam cię tu zajebać na środku ulicy? Wiesz, że mogę.
— Proszę nie rób mi krzywdy — mówi drżącym głosem jak ostatnia cipa. I on chciał dla mnie pracować. Z niedowierzaniem kręcę głową i podchodzę bliżej.
— Słuchaj mnie uważnie, bo dwa razy powtarzać nie będę. Powiedz swojej córeczce, że ma przeprosić Maye i Nicol, a jeśli jeszcze raz usłyszę, że rozpowiada coś na mój temat to ciebie odjebię a ją sprzedam do burdelu. — Oczywiście nigdy nie sprzedałabym dziecka do burdelu, nie zajmowałam się takimi rzeczami a wręcz przeciwnie, nienawidziłam handlu żywym towarem.
Torres ciężko przełyka ślinę i przytakuje po czym odchodzi na drżących nogach.
— Przynajmniej jeden problem z głowy — wzdycham pod nosem i wracam do samochodu.
***
— Ama, Morgan prosi o spotkanie.
— Co kurwa? — Przeciągam się leniwie w łóżku, słuchając Luisa w słuchawce telefonu.
— Podobno to ważne.
— Luis, jest szósta rano, miałam ciężką noc a ty…
— Wiem! — Przerywa mi. — Nad ranem Nick odwiózł Walkera.
Przewracam oczami i wyobrażam sobie minę Luisa. Wiem, że on wie co zaszło między mną a komisarzem, ale miałam nadzieję, że ten drugi nie będzie pamiętał wydarzeń z poprzedniej nocy i wszystko rozejdzie się po kościach.
— Gówno wiesz Luis — warczę do słuchawki. — Co do Morgana, to możemy się spotkać, ale na naszym terenie.
— Załatwię to. — Rozłącza się, a ja odpływam w głęboki sen.
Dwie godziny później jestem w drodze do magazynu A. Luis wysłał mi wiadomość, że Morgan zgodził się na spotkanie na neutralnym gruncie, czyli na granicy i że nie chce rozlewu krwi. A to ciekawe. Nie boję się go, bo wiem, że to słaba płotka w naszym świecie. Sprawia wrażenie groźnego, ale tak naprawdę, sra po gaciach, dlatego też na przeszpiegi wysyła Bogu ducha winne dzieciaki. Ciekawa tylko jestem co takiego ważnego ma mi do przekazania, że aż pofatygował się osobiście. Parkuję auto pod magazynem i wchodzę do środka. Luis stoi oparty o biurko z nosem w telefonie.
— Czego chce Morgan? — pytam, kiedy nie reaguje na moje wejście.
— Nie wiem. — Wzrusza ramionami. — Jego posłaniec mówił, że to coś ważnego.
Przeczesuje palcami, wilgotne jeszcze włosy i wzdycham głośno. A kiedy Luis nadal nie reaguje, wytrącam mu z ręki telefon, który ląduje z hukiem na ziemi.
— Co do chuja!? — Podskakuje jak oparzony i mierzy mnie gniewnym wzrokiem.
— No w końcu mnie zauważyłeś — mówię miękko.
— Ama, kurwa co się z tobą dzieje?
— A co się ma dziać? Dobrze wiesz, że nie lubię, kiedy mnie ktoś ignoruje.
— Ja nie o tym. — jego ton słabnie, bo dobrze wie, że bez mrugnięcia okiem mogłabym go tu i teraz zastrzelić. Milczę czekając aż rozwinie swoją myśl. — Ama, odkąd poznałaś tego komisarza to stałaś się miękka, tracisz czujność.
— Czyżby?
— Choćby wczoraj, darowałaś życie Torresowi, chociaż skurwiel zasłużył na śmierć.
— Skąd wiesz, że go spotkałam?
— Bo odwaliłem robotę za ciebie.
— Zabiłeś go?
Nie musi odpowiadać, bo wiem, że to zrobił. Kurwa, ma rację. Ostatnio zrobiłam się zbyt łaskawa, a to mnie może zgubić. Całe miasto trzęsie się na dźwięk mojego imienia. Ciężko i długo pracowałam na szacunek i lojalność ludzi. Nie mogłam tego zaprzepaścić przez jednego faceta.
Pozbędę się Walkera, gdy tylko nadarzy mi się okazja.
— Ama mogę cię na chwilę poprosić? — Podchodzi do mnie Bobby z teczką w ręce.
— Jasne. — Odchodzimy na bok, tak żeby nikt nas nie słyszał. I nie to, że nie ufam Luisowi, bo wiem, że gdyby musiał to skoczyłby za mną w ogień tak jak kiedyś za moim ojcem, ale Bobby to moja rodzina i wolałam, żeby żaden z moich ludzi o tym nie wiedział.