E-book
17.64
drukowana A5
49.05
Alkoholicy i ludzie

Bezpłatny fragment - Alkoholicy i ludzie

Podróż bez końca


4.5
Objętość:
293 str.
ISBN:
978-83-8369-406-1
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 49.05

SŁOWO WSTĘPNE, WPROWADZENIE

— Czym alkoholicy różnią się od innych ludzi?

— Alkoholicy są tacy sami jak inni ludzie, tylko bardziej.


Moja parafraza powiedzonka, które w oryginale podobno dotyczyło Anglików i miało być zabawne właśnie w stylu humoru angielskiego. W mojej wersji nie jest śmieszne — jest prawdziwe. Organizm alkoholika metabolizuje etanol w sposób mocno zaburzony, odmienny niż u ludzi zdrowych. Doktor Silkworth ze szpitala Townsa w Nowym Jorku nazwał to w latach trzydziestych dwudziestego wieku swoistą alergią i ma to sens do dzisiaj. To ta alergia odpowiada za pojawienie się przymusu picia, tzw. głodu alkoholowego, którego kontrolowanie lub powstrzymanie leży poza zasięgiem osobistych możliwości alkoholika — nazywamy to bezsilnością wobec alkoholu. Poza tą biologiczną czy może organiczną przypadłością, alkoholicy są tacy sami, jak wszyscy inni. Nie mają ani jednej cechy, wady, zalety, której nie mają ludzie zdrowi. Tyle tylko, że te wady, zalety, uczucia, emocje, instynkty, u alkoholików bywają często bardziej… wynaturzone, wzmocnione, patologiczne lub spotęgowane, bardziej determinują zachowania i postawy życiowe takiego człowieka. Powodują też często, choć nie zawsze, poważniejsze konsekwencje.


— Ja to bym nigdy… słyszałem mnóstwo razy z ust ludzi zdrowych (chodzi mi tutaj o niealkoholików) komunikaty pełne pychy i samozadowolenia. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił, nigdy bym się tak nie zachował, nigdy bym czegoś takiego i w taki sposób nie powiedziała. Czyżby? Ale w porządku, może ty rzeczywiście nie, nie będę się upierał, bo nie znamy się, ale przede wszystkim, nie znam warunków, w jakich żyjesz i w jakich przyjdzie ci egzystować kiedyś, w przyszłości. Zbyt wiele razy widziałem rozmijanie się ze standardami moralnymi lub rezygnację albo przynajmniej znaczącą modyfikację, ważnych wartości duchowych, po istotnej zmianie warunków życiowych i sytuacji, żebym był absolutnie przekonany do prawdziwości takich i podobnych deklaracji, nawet swoich własnych. To właściwie nawet nie są kłamstwa, ale przekonania, że wiemy, co byśmy zrobili w każdej możliwej sytuacji. Do weryfikacji własnych przekonań na temat ludzi i życia bardzo mi się kiedyś przydała książka „Ikowie, ludzie gór” Colina M. Turnbulla, choć oczywiście nie tylko ona, bo znacznie bardziej obserwacja życia i ludzi, ale lekturę gorąco polecam; była znaczącym punktem zwrotnym w moim życiu. Dzięki niej zrozumiałem, że nie tylko byt kształtuje świadomość (lub na odwrót), ale nadto — co jest przerażające — byt kształtuje moralność.


— Wszyscy państwo jesteście złodziejami — usłyszałem na jakimś wykładzie, obserwując jednocześnie rosnące oburzenie, nerwowe rozglądanie się po sobie słuchaczy, jakby w poszukiwaniu wsparcia i poparcia, i ledwie tłumione (zapewne przez autorytet wykładowcy i strach przed nim) pragnienie sprzeciwu. Mnie to oburzenie nie dotyczyło, wiedziałem, że jestem lub byłem złodziejem, bo ukradłem w życiu dużo przedmiotów i pieniędzy. Jednak wielu słuchaczom potrzebne było wyjaśnienie, które zresztą padło chwilę później.

— Kto z was nie zabrał z biura spinacza albo kartki papieru? Kto nigdy nie jechał na gapę autobusem lub tramwajem? Kto nie „pożyczył sobie” cukier lub kawę współpracownika, nie pytając go wcześniej o zgodę? Kto nigdy nie wyniósł z miejsca pracy narzędzi lub produktów?

Oczywiście miał rację. I wielu ludziom wydaje się, że są w porządku, bo zasady moralne zmodyfikowali samowolnie według własnych potrzeb. Siódme przykazanie zabrania kradzieży. Zabrania w ogóle, a nie tylko powyżej 5 złotych, prawda? Fakt że realną wartość jakiejś rzeczy oceniamy niezbyt wysoko, i może nawet słusznie, nie znaczy, że jej zabranie, przywłaszczenie sobie, nie jest kradzieżą, nie stanowi grzechu.


Na własne potrzeby wymyśliłem pewien skrót myślowy: masz prawo do towarów, dóbr i usług, za które zapłaciłeś. Nie dotyczy to, rzecz jasna, czegoś przeznaczonego do bezpłatnego rozdawnictwa. Innym, o podobnym znaczeniu, jest: jeśli coś nie jest twoje, to jest cudze, a cudzych rzeczy się nie zabiera.


Rozpisałem się o uczciwości, jakby to o nią głównie chodziło. Tak nie jest, ale uczciwość albo raczej nieuczciwość jest źródłem czytelnych przykładów, łatwych porównań. Jest też, niezwykle często występującą, wadą charakteru. Więc dalej jeszcze o niej będzie i to sporo.


A kiedy w dalszym ciągu Go pytali, podniósł się i rzekł do nich: «Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień» [J 7. Cytaty biblijne pochodzą z Biblii Tysiąclecia.].


Nie, nie chodzi o przymykanie oczu i zgodę na zło. Chodzi o to, by zastanowić się, choćby tylko przez moment, nad sobą, zanim osądzi się bliźniego swego. Zrozumienie własnej słabości pomaga być bardziej wyrozumiałym dla innych. Wyjaśnienie (warunków, okoliczności, motywów itp.) nie jest równoznaczne z wybaczeniem, natomiast pomaga zrozumieć, co i dlaczego się wydarzyło. Pomaga w kontakcie z rzeczywistością. A do wybaczania komukolwiek czegokolwiek, także alkoholikom, nie namawiam — to wybór osoby skrzywdzonej.


Zrozumienie jest kluczem do właściwych zasad i postaw, a właściwe postępowanie jest kluczem do dobrego życia…


O cóż więc chodzi mi w „Alkoholikach i ludziach”? O istotę człowieczeństwa. O zrozumienie, w jak niewielkim stopniu się różnimy i jak te drobne różnice potrafią przestać istnieć w jednej chwili, w określonych sytuacjach. Jeżeli przyjmiemy do wiadomości i zrozumiemy, że jesteśmy tacy sami albo bardzo podobni, to może uda nam się zrobić coś wartościowego razem, dla wspólnego dobra. Alternatywą proponowanej postawy jest angażowanie ogromu sił i środków, dla wykazania (sobie i innym), że jestem lepszy niż sąsiad, szwagier, szef.


Chcesz poznać Boga? Jeśli tak, to naucz się rozumieć słabości i niedoskonałości innych ludzi. Ale jak możesz je zrozumieć, nie uświadamiając sobie własnych słabości? A jak możesz zrozumieć znaczenie własnych ograniczeń, jeśli nie otrzymałeś od Boga miłosierdzia, mocą którego poznajesz Jego i siebie? Nie wystarcza nam przebaczać bliźnim; musimy im przebaczać z pokorą i współczuciem. Jeśli przebaczymy im bez pokory, nasze przebaczenie będzie szyderstwem, zawiera bowiem w sobie przekonanie, że jesteśmy lepsi od nich.


Moja książka jest zbiorem tekstów, z których wiele pojawiło się na blogu. Najczęściej o alkoholikach, ale nie tylko. Nie jest wykluczone, że niektóre z nich, te z drugiej części, czytelnik moich publikacji już zna, jednak w tym przypadku zmodyfikowałem je w taki sposób lub skomentowałem, żeby uwypuklić podobieństwa, bez kładzenia nacisku na moralną ocenę różnic. Jeżeli jesteśmy podobni — możemy coś stworzyć razem, ale jeśli jesteśmy inni, to często, zbyt często, oznacza niezdolność do porozumienia, zgody, współdziałania oraz wrogość. Bo innych, obcych, boimy się, nie lubimy, bywa że nienawidzimy. Oczywiście, tak też wolno, może nawet bywa to zrozumiałe, choć nie usprawiedliwione. Najważniejsze jednak, że to jest marnotrawstwo. Dowodząc, a w tym akurat możesz mieć rację, że jesteś moralnie lepszy od szwagra albo sąsiada spod piątki, zapewnisz sobie dobre samopoczucie… na chwilę. W taki sposób krótkotrwałe zyski zniweczą szanse na długofalowe efekty.


Nie jest najważniejsze, byś był lepszy od innych. Najważniejsze jest, byś był lepszy od samego siebie z dnia wczorajszego [Mahatma Gandhi].


Drugim ważnym motywem tej książki jest duchowość, duchowy rozwój. Pojęcie „duchowość” wiąże się z życiem wewnętrznym człowieka i jego systemem wartości, może też dotyczyć kwestii niematerialnych, metafizycznych. „Duchowość” to nie religijność, choć świat wewnętrzny określonego człowieka, może zawierać takie wartości duchowe, jak Bóg, Kościół, czy religia. Inne, często wymieniane wartości duchowe, to miłość, rodzina, dom, odpowiedzialność, uczciwość, poświęcenie itd.

Wszyscy jesteśmy istotami duchowymi. Tak, alkoholicy też. Bo są ludźmi, po prostu.

W wyniku rozwoju duchowego każdego dnia stajemy się, lub możemy stawać, ludźmi lepszymi. Najważniejsze jednak jest to, by być lepszym dla innych ludzi, a nie od innych ludzi.


Do pewnego momentu moje życie toczyło się właściwie bez większych „zgrzytów”, jakby samo, może siłą rozpędu, albo bezwładu? Szkoła, wojsko, żona, syn, praca w biurze, do którego żadni petenci nie mieli dostępu i w którym spokojnie zajmowałem się analizą dokumentów. Czy, gdyby warunki się nie zmieniły, mogło tak zostać na zawsze? No, przecież wiem, że nie. Wewnętrzna pustka natarczywie i coraz częściej domagała się wypełnienia.


Nowa praca i… pułapka. Z jednej strony, jak najbardziej realna możliwość kontynuowania studiów, awansów i zarabiania naprawdę dużych pieniędzy, jednak z drugiej, coraz większe koszty emocjonalne i duchowe tych sukcesów, które — jak sądzę — potrzebne mi były wówczas do udowodnienia własnej niezależności. Od innych ludzi, ale i od Boga. Może nawet Jego w szczególności?

Głód duszy, który doskwierał mi coraz bardziej, próbowałem karmić kolejnymi, drogimi przedmiotami. Pamiętam, jak potrzebując przegrać film, kupiłem po prostu drugi magnetowid, ot tak, po prostu, jak ludzie kupują skarpetki. Nieco później przyszła kolej na samochód kupiony za pół pensji albo i mniej.


Czy potrzebowałem innych ludzi? Jasne! Dlatego miałem podwładnych. Także „wygodną”, bo byłą żonę. I syna, z którym nijak nie umiałem się porozumieć, nie znając języka uczuć, języka serca. A Bóg? A cóż ja miałem Mu do zaoferowania? Drogie przedmioty?


Miałem stanowisko, sukcesy zawodowe, nagrody, awanse i dużo pieniędzy. To były namacalne dowody na to, że nikogo i niczego więcej do szczęścia nie jest mi potrzeba. Poza alkoholem oczywiście. Tak… alkoholu potrzebowałem coraz więcej i coraz częściej. Taka była cena tych… „sukcesów”.


W pewnym momencie nie miałem już pierwszej pracy i związanego z nią świętego spokoju, nie miałem wysokich poborów, bo mi je zżarła inflacja, zresztą… firma wyraźnie zmierzała ku plajcie. Nie umiałem żyć bez alkoholu, nie umiałem żyć z nim… Pozostała mi olbrzymia wewnętrzna pustka. Niezaspokojony głód duszy. I alkoholizm - grzech pierwszego przykazania lub choroba psychiczna.


We Wspólnocie AA po raz pierwszy usłyszałem o duchowości, jako systemie wartości, a nie — jak mi się to wcześniej wydawało — jakichś obrzędach religijnych, modłach, liturgii. To było jak objawienie, może nawet przebudzenie. Miałem władzę, miałem ludzi, miałem pieniądze, miałem rzeczy (przedmioty), ale jakieś wartości niematerialne? Nawet nie wiedziałem, czy jakieś mam, albo może miałem kiedyś.


Minęły lata. Zmieniło się tak dużo… Nadal lubię ładne, eleganckie rzeczy, ale… Jedną z moich wartości nazywam powiernictwem, bo uważam, że nikt nie posiada niczego na własność na mocy jakiegoś absolutnego prawa moralnego, nawet jeżeli zdobył to uczciwie, legalnie, własnym wysiłkiem. Rzeczy są nam jedynie powierzane, przekazywane po to, żebyśmy ich mogli używać, w takim czy innym sensie, dla dobra wszystkich. Takie podejście ułatwia mi określanie priorytetów. Bo rzeczy to tylko rzeczy.


I wreszcie powoli wszystko zaczęło mi się integrować, stapiać, łączyć w jedną harmonijną całość — no, może nie samo, trochę pracy w to jednak włożyłem; pomogli też przyjaciele i… obcy ludzie.

Harmonia i jedność ducha. Zgoda z samym sobą, ludźmi i światem. Tylko tyle? A może aż tyle? Czemu tak późno? A może najważniejsze, że w ogóle?


W mojej książce alkoholik/alkoholiczka, jak zapewne już się domyślasz, to nie tylko pijak i menel, ale synonim kogoś… innego, trochę innego niż Ty człowieka, innego z dowolnego powodu (zwykle mniej ważnego niżby się to wydawało). Podobno Bóg mówi do nas ustami innych ludzi. To może spróbuj, postaraj się, usłyszeć tych innych ludzi… nawet alkoholiczki i alkoholików — jak ja. Bo w „Alkoholikach i ludziach” staram się pomóc ci stać się bardziej człowiekiem.

CZĘŚĆ PIERWSZA: teksty z lat 2021 — 2024

Głosowanie nad wolą Boga

Dawno, dawno temu dość często podczas mityngów niektórych grup AA w Opolu, zwracano uwagę, że jest znacząca różnica między „wierzę w Boga”, a „wierzę (ufam) Bogu”. Bo przed laty nie było to takie oczywiste, że wiara w Boga nie wystarczy, musi jej towarzyszyć konkretne działanie (w Biblii napisano, że wiara bez uczynków jest bezowocna), ale żeby je podjąć, muszę wierzyć Bogu, ufać, że Jego pomysł, nawet jeśli mi się nie podoba, będzie dobry… dla mnie lub dla innych, a może dla Boga właśnie.


Może niezbyt często, ale zdarzało mi się uczestniczyć w spotkaniach, w których prawdziwość słów z Ewangelii św. Mateusza, dawała się wyraźnie odczuć, doświadczyć.


Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich [Mt 18,20].


Oczywiście nie chodziło o religijność takiego spotkania, ale o nastawienie uczestników, o dobrą wolę, tolerancję, dbałość o wspólne dobro nas samych oraz tych, którzy dopiero kiedyś dołączą, o życzliwość, szacunek, może nawet miłość. W każdym razie to COŚ, czego nijak nie da się opowiedzieć, nie da wyrazić słowami, bo można tylko przeżyć, duchowo doświadczyć.

W spotkaniach o takiej duchowej jakości niepotrzebne były regulaminy, zakazy, nakazy, wiec je wywaliliśmy ze scenariuszy naszych spotkań. On był z nami, a my wierzyliśmy Mu. Wierzyliśmy, że zadba o to, by to, co warte usłyszenia, zostało powiedziane. I żeby usłyszał to każdy, kto określonej treści właśnie potrzebuje.


Brak zaufania Bogu to nie jest wada charakteru, ale niewątpliwie potężny mankament i słabość alkoholików — nawet tych, którzy twierdzą, że wierzą w Boga. Ten spadek ufności we wszechmoc Boga, jakkolwiek Go pojmujemy, jest stosunkowo łatwy do zauważenia. Alkoholicy próbują Go kontrolować, a nawet głosować nad Jego wolą (sic!). Tak, tak… możesz sobie Panie być wśród nas, ale my wiemy lepiej, co jest innym potrzebne, kto ma im to powiedzieć, jak długo mu wolno mówić, ile razy zabierać głos itp. Panie Boże, fajnie, że jesteś, ale to my w drodze głosowania ustalimy, co i jak powinno być.


I tylko w jednym różnicie się od Boga — Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej.


Zapewne mam zbyt słabą wiarę, by z pełnym przekonaniem decydować, po czyjej stronie jest tutaj racja. Może rzeczywiście, choć wątpię, po stronie terapeutów, którzy twierdzą, że na spotkaniu każdy powinien móc się wypowiedzieć, wyrzucić coś z siebie? A może słuszność mają Anonimowi Alkoholicy, według których dzielimy się doświadczeniem w temacie rozwiązania problemu alkoholizmu, a czy wszyscy tym doświadczeniem dysponują i są je w stanie przekazać? W każdym razie postanowiłem, że ja jednak nie będę brał udziału w głosowaniach nad wolą Pana Boga. I tylko zastanawiam się, która z tych postaw lepiej służy duchowemu rozwojowi… mojemu i innych ludzi, w tym uzależnionych.

Problematyczna wdzięczność

Wdzięczność nie była tematem, który rozważałbym jakoś głębiej, zanim znalazłem się w środowisku niepijących alkoholików. Ale z paroma innymi pojęciami było podobnie, nie odróżniałem strachu od lęku, realnego poczucia krzywdy od urazy, nie rozmyślałem nad pokorą, bezsilnością i paroma innymi. Nic w tym złego, czy dziwnego, bo pewne pojęcia lub określenia wzbudzają większe zainteresowanie dopiero wtedy, kiedy z jakiegoś powodu stają się ważne i potrzebne w naszym życiu.


Z literatury Wspólnoty AA oraz wielu rozmów z alkoholikami o dłuższym nieco stażu abstynenckim wynikało, że cała ta wdzięczność jest cudownym uczuciem, błogim, pożądanym, upragnionym, niezwykle przyjemnym, pożytecznym i wskazanym. No i dobrze, ale… mijały miesiące, wreszcie lata, a ja zaczynałem zdawać sobie sprawę, że nie zawsze moja wdzięczność daje takie właśnie odczucia, o jakich mówią i piszą alkoholicy. Pomyślałem sobie wtedy, że pewnie jestem stuknięty bardziej, niż mi się to wcześniej wydawało i tak to zostało. Aż do czasów popularyzacji komputerów i Internetu.


Wyguglałem sobie pewnego razu „wdzięczność” i znalazłem wiele potwierdzeń, już spoza świata AA. Tak, tak, wdzięczność to cudowna sprawa, chcesz być szczęśliwy — bądź wdzięczny, wdzięczność to twój sposób na szczęście itp. Natomiast znalazłem też inne, zupełnie odmienne — okazało się bowiem, że mnóstwo ludzi, w różnych krajach, w rozmaitych okresach dziejowych, miało i ma o wdzięczności zdanie mocno różniące się od tego, które jest tak popularne w AA i wśród entuzjastów albo modnych właśnie mówców motywacyjnych. Drobne przykłady:


Dla niejednego człowieka łatwiej jest spełnić przysługę, niż ją przyjąć. Najczęściej wchodzi tu w grę podrażniona ambicja. Człowiek lubi być niezależny i jak najwięcej zawdzięczać sobie. Nie lubi prosić ani okazywać wdzięczności. Jest w tym po prostu brak poczucia rzeczywistości: nawet najbardziej niezależny człowiek na każdym kroku w swym bytowaniu i w swoim działaniu uzależniony jest od drugich. (Tadeusz Olszański)


Człowiek wyrządzając drugiemu człowiekowi przysługę stwarza sobie wroga, bo przysługi powodują jad — wdzięczność. Wdzięczność to podświadoma nienawiść, a to potężna broń psychologiczna. (Łysiak, „Najgorszy”)


Publiusz Syrus (literat rzymski): Mały dług stwarza dłużnika, duży — wroga.


Stara mądrość żydowska: Jakie dobrodziejstwo ci uczyniłem, że mnie tak nienawidzisz?


Nasze jest nieco skromniejsze: Chcesz stracić przyjaciela — pożycz mu pieniądze.


Pies, kiedy się go żywi, wykazuje więcej wdzięczności, niż człowiek, któremu się pomaga — przysłowie chińskie.


Sztuka pochlebstwa dała początek sztuce dziękowania — Voltaire.


Ludzie nie lubią tych, którym muszą być wdzięczni — Anonim.


Ślepiec nigdy nie podziękuje ci za okulary — przysłowie angielskie.


Wdzięczność poszła do nieba i drabinę z sobą zabrała — Anonim.


Nie licz na wdzięczność za to, co już uczyniłeś dla ludzi. Musisz sprawić, by byli wdzięczni za to, co uczynisz dla nich w przyszłości — Mario Puzo [to już odrobię żartem].


Pewnego razu opowiadałem o tym na jakimś spotkaniu AA i spotkałem się ze stwierdzeniem, że wszyscy ci ludzie, mający jakieś wątpliwości w kwestii cudownej wdzięczności, w całej historii rodzaju ludzkiego i w przeróżnych krajach, mylą się zupełnie, bo wdzięczność należy postrzegać całkowicie jednostronnie i jedynie słuszną rację mają Anonimowi Alkoholicy, wychwalając ją pod niebiosa. Hm… na stwierdzenia amatorów, że ktoś ma jedynie słuszną rację, reaguję niezbyt przychylnie, ale mniejsza z tym.


A na koniec jeszcze trzy pytania:

1. A co z odwdzięczaniem się? OD-wdzięczyć się, czyli zrobić coś takiego, żeby już dłużej nie musieć być wdzięcznym. Po co i dlaczego ktokolwiek się odwdzięcza, skoro wdzięczność jest (niby) taka fantastyczna, upragniona i pożądana?


2. Jak to jest, że w tej pełnej wdzięczności Wspólnocie AA, widoczne są wiecznie problemy ze służbami, które przecież z wdzięczności, bo za darmo, można byłoby pełnić?


3. Jeśli wdzięczność jest zawsze tak absolutnie cudowna, to czemu nie prosisz codziennie kilkunastu osób o różne przysługi, pomoc, wsparcie? Nie dość, że zrobiliby coś dla ciebie albo za ciebie, to miałbyś przecież okazję nieustająco czuć tą, rzekomo, tak wspaniałą wdzięczność.


Jaki wymiar przyjmie ta cała wdzięczność, to — moim zdaniem — kwestia okoliczności, warunków, konkretnej sytuacji, stanu ducha, nastawienia, a więc… bywa z tym różnie. Dobrym pomysłem wydaje mi się rozpoznanie własnego stanowiska w tej kwestii i wielu innych, zamiast bezrefleksyjnego powtarzania frazesów.


Należenie do mniejszości, nawet jednoosobowej, nie czyni nikogo szaleńcem. Istnieje prawda i istnieje fałsz, lecz dopóki ktoś upiera się przy prawdzie, nawet wbrew całemu światu, pozostaje normalny. Normalność nie jest kwestią statystyki. [George Orwell „Rok 1984”]

Kto stanowi prawo?

Czy Wspólnota Anonimowych Alkoholików w Polsce gwarantuje komukolwiek cokolwiek? Przypomnę może, że gwarancja to poręczenie, że coś nastąpi albo że jest prawdziwe. Czy nieformalna grupa alkoholików (nieformalna, bo niebędąca organizacją), to jest ludzi z założenia psychicznie chorych albo przynajmniej zaburzonych, jest w stanie udzielić komuś jakiejś gwarancji? Wydaje się oczywiste, że AA nie gwarantuje wytrzeźwienia, nie gwarantuje szczęścia, nie gwarantuje uczciwości swoich poszczególnych członków, nie gwarantuje… Wygląda jednak na to, że AA w Polsce gwarantuje innym (zwłaszcza nowicjuszom) anonimowość.

…na szczeblu osobistym anonimowość gwarantuje wszystkim uczestnikom AA ochronę przed zidentyfikowaniem ich jako alkoholików, co jest szczególnie ważne dla nowicjuszy.

[Źródło: https://aa24.pl/pl/informacje-o-aa/jak-rozumiec-anonimowosc ].

Ale w niuanse funkcjonowania fundacji zagłębiał się nie będę, za mało o tym wiem.


Już kilka razy zwracałem uwagę na to, że sponsorzy w AA roją sobie, że mają jakieś szczególne uprawnienia, jak księża tajemnicę spowiedzi albo lekarze tajemnicę lekarską, i uważają, że nie muszą zawiadamiać stosownej instytucji/urzędu o popełnionej zbrodni. Poplecznictwem przez zaniechanie jest niezawiadomienie organów ścigania, pozostawienie spraw swojemu biegowi, mimo informacji o popełnieniu czynu przestępnego i wiedzy kto się go dopuścił. Art. 239KK. Jednak w praktyce ściganie w przypadku poplecznictwa ma miejsce właściwie tylko w przypadku, jak już wcześniej wspomniałem, niewykrytej zbrodni (zbrodni! a nie jakiegokolwiek przestępstwa czy drobnego wykroczenia!). A to nie jest chyba takie częste. Przynajmniej mam nadzieję, ale… co z tego, że nie takie częste?


Sabotowanie prawa, niezdolność do podporządkowania się normom prawnym przez rzekomo trzeźwych sponsorów, to sprawa indywidualna — sponsor w takiej sytuacji sam musi podejmować decyzje o swoim postępowaniu. Sponsor z AA, ale i każdy człowiek.

Jak twierdził mój sponsor, a ja zapamiętałem, bo to dla mnie ważne, we Wspólnocie AA jest tylko jeden człowiek zobowiązany do przestrzegania zasad — ten, który sam tak postanowi. To powiedzenie pomaga mi nie budować nierealistycznych oczekiwań, co do poziomu moralnego innych ludzi. W AA i poza tą Wspólnotą, w życiu, po prostu.


Uprzejmie zawiadamiam, że nie jest prawdą, że Wspólnota AA w Polsce czy jakimkolwiek innym kraju gwarantuje komukolwiek anonimowość. Nie jest to prawdą ani teraz, ani nie było nigdy wcześniej. Chciałem napisać, że anonimowość może gwarantować tylko określona osoba, jeśli ona sama tak postanowi i dotrzyma słowa, ale w przypadku alkoholików nawet to może być czasem problematyczne. Bo, jak pokazuje doświadczenie, po pijaku puszczają wszelkie hamulce, niestety. A czy ktoś z nas może gwarantować, że już na pewno nigdy się nie napije?

Czy trzeba koniecznie być alkoholikiem, żeby „pod wpływem” gadać za dużo i zdradzać cudze tajemnice? Czy niezbędne jest uzależnienie, żeby przydzielać samemu sobie jakieś szczególne prawa? Przecież robimy to prawie codzienne i bywa, że nawet jesteśmy sami z siebie dumni z tego powodu.

My w AA i poza Wspólnotą

Dawno, dawno temu sponsor podrzucił mi temat, pytanie: kiedy na poważnie zaczyna się dla alkoholika Wspólnota AA? Wyszło mi wtedy, że na poważnie, czyli wtedy, kiedy staję się aktywnym współuczestnikiem we Wspólnocie, a nie tylko konsumentem cudzej pracy i zaangażowania, a jest to moment właściwie rozumianego sponsorowania na Programie i czas, w którym zaczynają się dla mnie liczyć Tradycje AA, ale także w życiu pozamityngowym, poza salkami Wspólnoty AA. Efektów tej pracy było wiele i pojawiały się one latami. Jednym z takich skutków ubocznych była (po kilku latach) wspólna z kolegą, podwójna spikerka na temat mitów, niebezpiecznych przekonań i zaklęć w polskiej odmianie AA. Wiele ich jest/było, ale tym razem chciałbym zwrócić uwagę na jedną.


Od dłuższego czasu mało się udzielałem w środowisku AA. Bywałem na mityngach 2—3 grup w Opolu, i to niezbyt często, i pewnie dlatego zaczęło mi się wydawać naiwnie, że tak jest wszędzie. Ale zaczęła się epidemia, zaproszono mnie albo sam się podłączyłem do jakiegoś mityngu on-line i nagle poczułem się tak, jakbym cofnął się w czasie o jakieś dwadzieścia lat, to jest do okresu, gdy w Polsce spotkania alkoholików były tylko z nazwy mityngami AA, bo w rzeczywistości przypominały połączenie klubów abstynenta, z grupami psychologicznego wsparcia, zbudowane na zasadach obowiązujących podczas zajęć grupowych terapii odwykowej, z niewielkimi tylko elementami AA — chodzi o rytualne odczytywanie Preambuły, Kroków i Tradycji, z czego i tak nic kompletnie nie wynikało.


Tym razem chodzi mi o bezwzględny zakaz używania zaimka osobowego „my”, zawarty w scenariuszach niektórych grup. Na szczęście nie wszystkich. Choć nasza Wielka Księga i Dwanaście Kroków proponują współdziałanie, współpracę i wspólnotę, właśnie przez owo „my” (Przyznaliśmy, Uwierzyliśmy, Podjęliśmy, Zrobiliśmy, Wyznaliśmy, Staliśmy, Zwróciliśmy, Zrobiliśmy itd. itd.), na spotkaniach AA w Polsce wzmacnia się systemowo egocentryzm i egoizm alkoholików, zmuszając ich do koncentrowania się na sobie i dbania tylko o siebie.


Mityngi dały mi to, co mój sponsor lubi nazywać jednym z najważniejszych słów w Wielkiej Księdze — AA sprawiło, że w moim życiu pojawiło się słowo »my«. Przyznaliśmy się, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu…«. Już dłużej nie musiałem być sam [WK, wyd. z 2014 roku].


A może, mimo hucznie obchodzonych rocznic, znaczna część Wspólnoty AA w Polsce nadal nie dorosła do idei wspólnoty? A czy, jako Polak, do tej idei dorosłem? W domu, w rodzinie, zwykle pewnie jesteśmy „my”, ale czy w firmie jesteśmy „my”, czy może ja i jacyś „oni”? Czy potrafię tworzyć realne więzi z ludźmi spoza mojej rodziny? Więzi — zaznaczam — bo relacje lub kontakty, to ma szef z załogą lub biznesowymi partnerami.

Ciekawe też, skąd te różne depresje, a nawet samobójstwa związane z samotnością?

Wśród właściwych ludzi?

Uczestniczyłem niedawno w ciekawym — w pewnym sensie — spotkaniu AA. Przynajmniej tak się wydawało, że AA. Zaczęło się bardzo dobrze — tematem były określone Kroki i Tradycja, ale też ważny dla mnie cytat z WK, zaczynający się od stwierdzenia: Egoizm, egocentryzm, koncentracja na samym sobie!… To właśnie jest, jak sądzimy, zasadnicze źródło naszych kłopotów. Był też temat dotyczący miłości. Super! Tylko, że…


Przez godzinę prawie zebrani z przejęciem i przekonaniem mówili o tym, jak ważne jest rozpoznawanie i nazywanie uczuć i emocji, jak podkreślali to na zajęciach grupowych terapii odwykowej, jak zwracała uwagę na te uczucia i emocje terapeutka, jak ważne to jest według psychologa itd. itp. Gdyby nie temat mityngu, może nie byłoby to tak rażące, ale zebrani najwyraźniej zupełnie nie zdawali sobie sprawy, że takimi przekonaniami afirmują właśnie owo niebezpieczne koncentrowanie się na sobie.


Jakoś udało mi się przemycić pytanie, czemu niby te uczucia i emocje, a jeszcze bardziej właściwe rozpoznawanie ich i nazywanie (zgodnie z jakąś tablicą, którą niektórzy z nich widzieli u psychoterapeuty), jest tak ważne, do czego to ma służyć, po co? Wyszło na to, że to nieustanne koncentrowanie się na swoich uczuciach oraz właściwe ich nazywanie jest wyjątkowo ważne, ale nikt właściwie nie wie, po co ani do czego.


Dawno, dawno temu, usłyszałem, że jeśli już koniecznie chcesz porozmawiać o swoich uczuciach, detalicznie omówić swoje emocje, to idź na jakąś terapię (niekoniecznie odwykową), bo my w AA się tym nie zajmujemy. Rozumiem to, mam podobne zdanie. Program AA, który jest siłą Wspólnoty i nadzieją dla alkoholików, jest programem działania, a nie nieustannego koncentrowania się na sobie, swoich uczuciach i emocjach. W czym niby miałaby pomóc alkoholikowi żmudna nauka właściwego nazywania tych uczuć i emocji?


Przypomniałem sobie, dotyczące jakby tego tematu, wydarzenie z własnej przeszłości. Krążyłem po sklepie ze schowaną przemyślnie płytą DVD. Wydawało mi się, że nikt mnie nie widział, gdy zabierałem ją z półki i chowałem, ale bałem się, że może być ona elektronicznie zabezpieczona i bramka ochroniarzy zacznie wyć, gdy spróbuję się z płytą wymknąć ze sklepu. Ano właśnie — bałem się! W tym momencie miałem do wyboru dwie opcje:


a) Zacznę rozważać, czy to, co czuję, to strach, czy lęk? A może obawa? A może niepokój? A może… I czy powinienem się przejmować, bo może niewłaściwie nazwałem swoje uczucie?


b) Działanie — odniosę płytę na miejsce, zrezygnuję z kradzieży i tym samym automatycznie i natychmiast przestanę się bać.


Nie opowiedziałem o tym wydarzeniu na mityngu. Nie starczyło czasu? A może po prostu nie było komu i po co? Sam już nie wiem. Tylko zastanawiam się, czy jako sponsor, powinienem mityngi tej grupy polecać nowicjuszom, podopiecznym…


A co do uczuć — Program nauczył mnie dwóch rzeczy, po pierwsze, jeśli jestem trzeźwy, to uczucia i emocje mam odpowiednie do sytuacji (np. nie śmieję się na pogrzebie), a po drugie, że wyrażając te swoje uczucia i emocje nie mogę nikogo skrzywdzić. I to jest wszystko, tyle wystarczy, bo przemyśliwanie, rozważanie, kontemplowanie, właściwe nazywanie uczuć i emocji, zapewne może mi pomóc zabłysnąć podczas zajęć grupowych podczas terapii, ale w życiu większego znaczenia nie ma. Wbrew temu, co próbuje nam wciskać rosnąca rzesza psychologów. W moim życiu, które zbliża się ku końcowi, sto razy bardziej ważne było, co i jak zrobiłem, niż umiejętność nazywania emocji w sposób właściwy i jedynie słuszny.

Ignorancja zabija

W artykule pochodzącym z Raportu Światowego Mityngu Służb AA w NJ w 2004 roku znaleźć można zdanie: Nasze przykre doświadczenie pokazuje, że ignorancja zabija AA. Mocno się tym kiedyś przejąłem i — żeby nie być ignorantem, który szkodzi Wspólnocie — zacząłem czytać i poznawać historię Anonimowych Alkoholików oraz Tradycje AA.


Uważam, że Wspólnota AA jest zjawiskiem fascynującym, najważniejszą ideą społeczną (i nie tylko) dwudziestego wieku. Lata mijają, ignorancja niby zabija AA, ale jakoś zabić nie może (i bardzo dobrze!). Podobnie jak postawy opisane w „Języku serca”: Osobista gloryfikacja, arogancka duma, zajadła ambicja,, ekshibicjonizm, nietolerancyjna satysfakcja, pieniądze czy szaleństwo władzy, nieprzyznawanie się do błędów oraz nieuczenie się na nich, samozadowolenie, lenistwo — te i wiele innych cech należą do typowych „schorzeń”… Albo inne — może nie tak typowe, ale częste „schorzenia”: ciasnota umysłowa, arogancja, brak wyobraźni, absurdalne przekonania, nierealistyczna ocena sytuacji, fanatyzm oraz strach, jako formy zniewolenia… umysłowego… duchowego… Chyba nie są zarezerwowane dla pijaków, niestety.


Zaczęło się od sponsorowania (jeden alkoholik mówił do drugiego, co i jak warto jest zrobić, żeby przestać pić), na nim wyrosła Wspólnota, która nadal trwa i działa mimo niesamowitych zawirowań dziejowych. Upadają świetnie zorganizowane imperia, a my dalej robimy swoje, mimo braku władzy, obowiązujących zasad, organów, które karałyby za nieprzestrzeganie ich, mimo tego, że we Wspólnocie tak naprawdę nikt nikomu nie może nic nakazać, czy narzucić… choć nieustannie próbuje (np. nazywanie ewidentnych decyzji rekomendacjami jest tylko słowną manipulacją, sekciarskim językiem).


Z niesłabnącym podziwem obserwuję Anonimowych Alkoholików w Polsce od ćwierćwiecza i dzięki temu zauważam rozliczne zmiany. Pamiętam jak na mityngach powtarzano, że do AA (a może do Programu) nie da się być za głupim, ale można być za mądrym. Pamiętam jak polscy AA-owcy z dumą deklarowali na mityngach, że nigdy żadnej wspólnotowej książki nie przeczytali (ani jakiejkolwiek innej), żeby przypadkiem nie być zbyt mądrymi, z żadnym sponsorem nie pracowali, bo alkoholik musi odrzucić wszelkie autorytety (poza Bogiem) i mimo to, a może właśnie dzięki temu, trzeźwieją już po kilkanaście lat. Tyle, że jakoś przez te wszystkie lata wytrzeźwieć nie mogli, ale to inna sprawa. W każdym razie tu zaszła wielka zmiana, bo teraz nie ma weekendu, żeby gdzieś nie odbywały się jakiejś warsztaty Tradycji lub Koncepcji. Ewenement na skalę światową zapewne, a w USA i Kanadzie to na pewno, bo stamtąd informacje do mnie docierają. Warsztatów we Wspólnocie AA w Polsce jest zapewne więcej rocznie niż w Ameryce od powstania Anonimowych Alkoholików (czyli od 10.06.1935).


Co jeszcze się zmieniło? Niektóre mityngowe zaklęcia odchodzą w niepamięć, i bardzo dobrze, ale pojawiają się inne. Dawno nie słyszałem już powiedzenia „jeden rok — jeden Krok”, ale za to w niektórych środowiskach popularne stało się: „Program AA nie jest do interpretowania”. Przyznam jednak, że wcale nie jestem pewien, czy autorzy tego poglądu rzeczywiście wiedzą, co znaczy „interpretacja”. Bo może jest z nią tak, jak z niewłaściwie użytymi alternatywami, dylematami, osobowościami, akredytacjami, samonapędami i innymi bredniami zawartymi w WK z 2018 roku i powtarzanymi w tym środowisku.


Dwanaście Kroków zawiera niewiele wskazań absolutnych. Większość Kroków poddaje się elastycznej interpretacji, zależnie od doświadczenia i światopoglądu jednostki.


Inne, nowe powiedzenia, a może zawołania bojowe, które wpadły mi niedawno w uszy: alleluja siostro i do przodu, mogę rozmawiać z tobą, ale nie będę rozmawiał z twoją chorobą, macie krew na rękach, i parę innych, bardzo typowych dla podejścia fanatycznego. A fanatyzm, jeśli ktoś nie wie, zawsze charakteryzuje się skrajną nietolerancją. Czyli nie tyle ja robię dokładnie to, do czego jestem przekonany, ale wszyscy inni muszą robić to, do czego ja jestem przekonany i będę ich do tego zmuszał, różnymi metodami, dla ich własnego dobra, oczywiście. Czy ma to coś wspólnego z AA-owską tolerancją i miłością? Nic, zupełnie nic. Ale fanatyk ma to oczywiście w d…


Kolejna, stosunkowo nowa fantazja: po zrobieniu ze sponsorem Programu, pierwszych dziewięć Kroków można zapomnieć, bo od tej chwili dla alkoholika liczą się już tylko trzy ostatnie. Czyżby? A co na to doświadczenia AA i Billa W.? Cały Program Dwunastu Kroków wymaga stałego i osobistego wysiłku w stosowaniu się do jego zasad i — jak ufamy do woli Bożej


Oczywiście można takie… przekonania, fiksacje, egzotyczne poglądy, mody itd. mnożyć w nieskończoność, ale najważniejsze jednak jest to, że nie są one w stanie realnie zagrozić Wspólnocie AA. W jakimś kraju, w jakimś czasie, mogą one zaburzyć na pewien okres działania grup, struktur, służb (np. w Rosji są obecnie dwie Wspólnoty AA), ale na całość nie ma to właściwie większego wpływu. Iluś tam alkoholików się zrazi, iluś odejdzie, niektórzy może nawet zapiją się na śmierć, ale to dalej są tylko zawirowania lokalne. Brutalne to, zapewne, ale i tak wiadomo, że nie da się uratować wszystkich. Bill W. i weterani stworzyli system, który sam się naprawia i oczyszcza. Choć niekoniecznie wydarzy się to oczyszczanie już do następnego czwartku. Wspólnocie AA realnie może zagrozić chyba tylko skuteczne, powszechnie dostępne i tanie lekarstwo na alkoholizm. Czego zresztą życzę każdemu alkoholikowi.


Nie każda grupa ludzi jest tak wyjątkowa i szczególna, jak Wspólnota Anonimowych Alkoholików. W innych środowiskach błędne przekonania, przejęte od kogoś „prawdy” i fantazje i rojenia o rzeczywistości, mogą ludziom, a nawet kolejnym pokoleniom, narobić naprawdę wielu problemów. Jesteś pewien, że żyjesz wśród właściwych ludzi? Podzielasz ich poglądy, czy może do ich przyjęcia zostałeś jakoś zmuszony?

Lata mijają, a strach pozostaje

Jednym historia Anonimowych Alkoholików jest zupełnie obca i zbędna, innym pomaga zrozumieć fenomen Wspólnoty, idee związane z posłaniem AA, a wreszcie sam Program Dwunastu Kroków oraz Tradycje.


Mało brakowało, a współzałożycieli AA byłoby trzech, a nie dwóch. Doktor Bob, Bill W. i Clarence S. Niestety, drugi i trzeci dość mocno się poróżnili, więc Clarence S. z Cleveland wypadł z tej wielkiej trójki. Byłby może znaczącą i poważaną postacią we Wspólnocie, jako prekursor pewnych ciekawych rozwiązań (np. Program robi się podczas czterech jednogodzinnych sesji), ale… Kiedy ostatecznie pożarł się z Billem W., zaczął jeździć po Stanach, wygłaszać odczyty i przedstawiać się jako założyciel AA, którą to Wspólnotę, według niego, sam założył w Cleveland.

Dla wyznawców i fanatyków jest to zapewne zła wiadomość. Dla trzeźwych alkoholików kolejny dowód na to, że doskonały Bóg posługuje się wysoce niedoskonałymi ludźmi.


Po raz pierwszy przyznałem, że sam z siebie jestem niczym, że bez Niego jestem stracony.


Pewnego razu szykowała się w Internecie spikerka na niesamowicie intrygujący temat: „Pułapki Programu AA”. Nastawiłem się na nią, zarezerwowałem sobie czas, dałem znać znajomym… Rozczarowanie było wielkie — spiker poinformował, że w Programie nie ma żadnych pułapek, więc on opowie o sobie — ale to inna sprawa, w każdym razie ciekaw byłem, czy spiker powie coś o największym kłamstwie Billa W. zawartym w WK — bo w życiu to może kłamał i bardziej. A jest nim stwierdzenie: A oto kroki, które postawiliśmy i które są sugerowanym programem powrotu do zdrowia… [„Anonimowi Alkoholicy”, wydanie z 2018 roku, s. 59]. Kiedy Bill pisał piąty rozdział (grudzień 1938) i na jego potrzeby wymyślił Dwanaście Kroków, nie było jeszcze ani jednej osoby na świecie, która by Kroki w tej wersji postawiła. Do tego momentu alkoholicy posługiwali się ustnie przekazywanym programem, który dałoby się ewentualnie spisać i zawrzeć w sześciu punktach. W każdym razie spiker nie mówił o tym, ani w ogóle na temat.


Ostatecznie zauważyłem ciekawą reakcję — rzekomo w interesie nowicjuszy jest nieujawnianie słabych stron, błędów, potknięć, wpadek, wad i innych takich, u pierwszych weteranów, a szczególnie u założycieli. Bo niby mogliby się zrazić. Cóż… jeśli nie mówi się nowicjuszom, że siłą Wspólnoty i nadzieją dla uzależnionych jest Program, ale opowiada im się bajki o mitycznych bohaterach, cudownych, idealnych postaciach, AA-owskich świętych nieomalże, to rzeczywiście mogą się czuć zawiedzeni, gdy się dowiedzą prawdy, a prędzej czy później to nastąpi.


[Bill W.] Przede wszystkim jednak uważał, że czynnikiem utrwalającym jego depresję było to, że nie udało mu się przepracować Kroków AA. W ten sposób jego i tak bolesna depresja pogłębiana była dodatkowo przez poczucie winy. Pisał: „W związku z tym czułem się winny. Pytałem sam siebie, dlaczego, przy tych wszystkich moich osiągnięciach, musiałem być wystawiony na takie rzeczy. Kiedy indziej obwiniałem się za to, że nie potrafię stosować programu w niektórych dziedzinach życia.


Podobnie rzecz będzie się miała, gdy nowemu, być może chętnemu do Programu alkoholikowi, opowiadać się będzie mity, o rzekomo cudownej skuteczności AA kiedyś, dawno temu, i że najlepiej nic, zupełnie nic nie zmieniać. Fanatyczni wyznawcy nie tyle — jak sądzę — martwią się o nowicjuszy, co panicznie boją się jakichkolwiek zmian. Przeraża ich też ewentualna odpowiedzialność za wprowadzanie tych zmian. I ewentualnie potrzeba dalszej pracy nad sobą.


Nigdy nie obawiajmy się pożądanych zmian. Oczywiście musimy odróżniać zmiany na gorsze od zmian na lepsze. Gdy jednak potrzeba zmiany — w pojedynczym człowieku, w grupie AA czy w całej wspólnocie — staje się wyraźnie widoczna nie możemy pozostać bezczynni. Istotą wszelkiego wzrostu i rozwoju jest gotowość do zmian na lepsze i gotowość do wzięcia na siebie odpowiedzialności za konsekwentne ich wprowadzenie.


Powyższy cytat nigdy nie jest przez nich prezentowany. Wiele innych, dotyczących realnych (czytaj: niedoskonałych) ludzi budujących Wspólnotę w pierwszych latach jej istnienia, też nie. Dekady mijają, a strach i własne fantastyczne przekonania nadal są motorem działania wielu ludzi w AA. Niby to trzeźwych, a przynajmniej trzeźwych w ich własnym mniemaniu i przekonaniu, i w swoim gronie.


Alkoholicy nieustannie szukają łatwiejszej, łagodniejszej drogi, ale nie tylko, bo niektórzy szukają i bywa, że znajdują, pewne praktyczne rozwiązania, dzięki którym z Programu można skorzystać skuteczniej, głębiej. Choćby dwaj amerykańscy alkoholicy, Joe i Charlie i ich poradnik na temat praktycznej realizacji Programu „Joe&Charlie Big Book Study”. Także ich szkolenia na ten temat w dziesiątkach miast USA, gdy zauważyli, że Wspólnotę i grupy zalewają miłośnicy „problemów i radości” czyli użalania się nad sobą, za to zanika sponsorowanie. Innym wartym zapamiętania weteranem, który szukał rozwiązań, a nie łatwiejszej drogi, był Chuck C., autor „Nowej pary okularów”. I wielu, wielu innych, dzięki którym Wspólnota rozwija się, wzbogaca i dostosowuje (bo musi!) do zmieniających się warunków i innej już świadomości alkoholików (społeczeństwa). A konieczny przecież rozwój i żądanie, aby nic nigdy się tu nie zmieniało, chyba nie idą z sobą w parze.


A jeśli już tak bardzo martwimy się nowicjuszami, to może warto zastanowić się, czy zachęcając ich i namawiając do metody niezmienionej, nieuaktualnionej nijak, przez prawie dziewięćdziesiąt lat, naprawdę ich przyciągamy? Była ona niby niesamowicie skuteczna. Czyżby? Do lutego 1937 roku dziesiątki nowych alkoholików zapoznawały się z Programem. Niektórym udawało się nie pić przez jakiś czas, ale potem znikali. Niektórzy pojawiali się ponownie. Inni po prostu umierali. Jeszcze inni — jak, na przykład, Lil — znajdowali zapewne inny sposób na wyjście z nałogu [„Doktor Bob i dobrzy weterani”, s.120]. Mamy nadzieję przekonać nowych alkoholików do Wspólnoty, której członkowie kompletnie niczego nowego nie nauczyli się przez cały ten czas?! Nie wydaje mi się to trzeźwym myśleniem, ale… co ja tam wiem…


Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli.


Rozmawiasz z kimś. Potrafisz zorientować się, czy chce cię o czymś poinformować, czy do czegoś przekonać, namówić? Czy odważysz się grzecznie spytać, skąd pochodzą jego przekonania, jakie jest ich źródło?

Tu zaszła zmiana. I tutaj także…

Brałem niedawno udział w dwóch kursach/szkoleniach. Banalne wydarzenie, ale jednak zrodziło kilka spostrzeżeń na temat zmian i nie tylko zmian oraz parę wniosków i pytań, niekoniecznie retorycznych.


Nie dowiedziałem się niczego nowego, a tego, co chciałem wiedzieć, prowadzący nie wiedział. Dwadzieścia lat temu automatyczne pomyślałbym z dumą (duma z siebie, pogarda dla niego), że widocznie wiem więcej od szkoleniowca. Okazało się, że tu zaszła istotna zmiana, bo teraz bez namyślania się wiedziałem coś zupełnie innego: ja nie wiem, co i ile wie prowadzący, ale ewidentnie wiem więcej niż zaprezentował na tym spotkaniu. Pytaniem zasadniczym nie jest: czy on jest jakiś głupi, ale: czy ja wybrałem właściwy poziom kursu?


Zorientowałem się na koniec, że nie tylko ja nie dowiedziałem się niczego nowego. Jednak mimo to, że przekazane informacje okazały się bardzo podstawowe, to wszyscy wylewnie dziękowaliśmy. Jak gdyby obdarowano nas Bóg wie jakimi dobrami. Ja też, do pewnego stopnia, brałem w tym udział. Po co? Dlaczego? Nie dostałem niczego wartościowego, straciłem czas, a więc po co wylewnie dziękowałem?


Wydawało mi się, że zakaz zaglądania w zęby darowanemu koniowi już mnie chyba nie dotyczy, (zakaz krytycznego oceniania rzeczy darowanych, gratisowych, otrzymanych za darmo), ale może odezwałem się ze zwykłej grzeczności? Chociaż jak na zwykłą grzeczność, to powiedziałem za dużo, bo wystarczyło przecież podziękować, bez pozytywnej oceny, czy jakiejkolwiek. Wniosek dla mnie na przyszłość: potrzebna jest większa uważność, nie gadać odruchowo, z automatu, myśleć, co chcę powiedzieć.


Zastanawiam się też, czy takie reakcje służą organizatorom, prowadzącym kursy i szkolenia i w konsekwencji nam wszystkim. Przez „takie” rozumiem nadmiarową wdzięczność i wyrazy zachwytu dla czegoś dość przeciętnego, powierzchownego. Jeśli tryskamy aprobatą, to zapewne następnym razem otrzymamy coś podobnego. Jeśli taki poziom nam wystarcza i zachwyca… Przecież to także wartościowa informacja dla organizatorów na przyszłość. I to absolutnie nie jest wina prowadzących — oni mogą nie wiedzieć za pierwszym razem, bo i skąd, jaki poziom reprezentują słuchacze. Wniosek: może jednak na przyszłość sygnalizować grzecznie niedosyt. Bez względu na to, jak bardzo nie będzie się to podobało tym zachwyconym realnie lub sztucznie słuchaczom, jak bardzo będą oburzeni moją niewdzięcznością.


A na koniec… weryfikować własne oczekiwania. Najlepiej zanim szkolenie (kurs, mityng, spikerka, warsztat) się zacznie. Na jednym ze szkoleń, o których piszę, dowiedziałem się tylko, w jak bardzo czarnej dziurze jesteśmy. Skąd wytrzasnąłem nadzieję, że będzie też mowa o rozwiązaniach?

Samowola — problem trzeci

Można zastanawiać się, czy głównym problemem alkoholika jest nadużywanie alkoholu (wersja terapeutyczna), czy brak Siły duchowej, która byłaby w stanie uporać się z jego alkoholizmem (według AA), ale bolączką, słabością, przeszkodą, ułomnością itd. numer trzy jest — moim zdaniem — samowola. Rozumiem ją jako kompletną niezdolność alkoholika do podporządkowania się. To nie jest zwyczajna przekora czy upór, o nie! Samowola jest czymś znacznie bardziej wynaturzonym.

Z powagi sytuacji, to jest rozmiarów szkód jakie wyrządza samowola alkoholika, zdawali sobie sprawę już pierwsi weterani AA. Oto kilka cytatów z Wielkiej Księgi, to jest książki „Anonimowi Alkoholicy”, wydanej w Polsce w 2018 roku.


Po pierwsze musimy dojść do przekonania, że są małe szanse na to, by życie oparte na samowoli było udane. Jeśli będziemy się nią kierować, to prawie zawsze będziemy skonfliktowani z czymś lub kimś, nawet jeśli nasze motywy będą szlachetne. [s. 60]


Zatem uważamy, że to my stwarzamy nasze problemy. W zasadzie biorą się one z nas samych. Alkoholik jest ekstremalnym przykładem szalejącej samowoli, choć zwykle on tak nie myśli. [s. 62]


Mamy nadzieję, że teraz jesteś przekonany, iż Bóg może usunąć wszelką samowolę, która oddzielała cię od Niego. [s. 72]


Staramy się uprzątnąć zgliszcza, które powstały po naszych próbach życia opartego na samowoli i samodzielnym reżyserowaniu przedstawienia. [s. 77]


Prosimy zwłaszcza o uwolnienie od samowoli i unikamy próśb, których spełnienie przyniosłoby korzyść tylko nam. [s. 88]


Wierzę, że moja niegdyś arogancka samowola znalazła w końcu odpowiednie miejsce, ponieważ wielokrotnie w ciągu dnia mogę powtarzać: „Bądź wola Twoja, a nie moja”… I mówię to jak najbardziej poważnie. [s. 206]


Jedyne problemy, z którymi muszę się teraz mierzyć, to te, które stwarzam, postępując samowolnie. [s. 558]


Zdolność do rezygnacji z samowoli jest też miernikiem trzeźwości alkoholika. Może on sobie nie pić latami, może nawet jakieś Kroki „zrobił” ze sponsorem, ale jeśli nadal jest przykładem szalejącej samowoli, to… klapa. Łatwo zresztą to poznać po wypowiedziach lub zachowaniu. Typowe komunikaty takich ludzi to na przykład: „nikt mi nie będzie mówił, co mam robić”, „sam siebie znam najlepiej, więc najlepiej wiem, co dla mnie dobre”, „przepisy są do łamania, a nie przestrzegania” i inne w tym stylu. A działanie? Notoryczne łamanie zasad, przepisów, norm prawnych, uzgodnień; działanie wedle własnego widzimisię, wbrew woli większości i ze szkodą dla innych. Mówimy wtedy o graniu roli Boga, o stawianiu siebie samego ponad prawem. To nie jest trzeźwość, to co najwyżej abstynencja.


Czy samowola dotyczy tylko alkoholików, czy jest poważnym problemem tylko dla uzależnionych? Zapewne potrzebne jest tu pewne doprecyzowanie pojęć. Samowola to nie przekora (zrobię inaczej z przekory, bo tak!), nie jest to też upartość. Samowola to niezdolność do podporządkowania się. Przykład. Coś mi dolega, więc wybieram się do lekarza. Otrzymuję od niego receptę na tabletki i informację, że mam je łykać trzy razy dziennie po jednej, a do tego zwolnienie chorobowe na tydzień, zwane kiedyś potocznie L4. Samowola krańcowa to wyrzucenie recepty zaraz po wyjściu z przychodni, bo sam siebie znam najlepiej i najlepiej wiem, co jest dla mnie dobre; żadnej chemii łykał nie będę, wystarczy kilka dni wolnego od pracy i samo przejdzie. Samowola najczęściej spotykana: nie będę łykał tabletek trzy razy dziennie po jednej, ale dwa razy na dobę po dwie, bo tak będzie dla mnie lepiej.

Samowolę można rozpoznać u siebie czasem tylko dzięki bardzo wnikliwej ocenie przekonań i ich źródeł. Skąd wziąłem informację, przekonanie, że dwa razy na dobę to będzie dla mnie lepiej? Z sufitu, prawda? A może na tę chorobę zapadałem już wiele razy i mój rodzinny lekarz (ten ostatni był tylko przypadkowo, na zastępstwie), zawsze wypisywał mi to samo lekarstwo, ale instruował, że przy mojej wadze i moim typie przemiany materii, lepiej będzie dwa razy na dobę po dwie, to sprawa wygląda zupełnie inaczej, nieprawdaż?


To jak, realne podstawy czy samowola? Ludzie trzeźwo myślący (nie chodzi mi o uzależnienie) są w stanie w moment zorientować się, czy ich działanie/wybór jest wynikiem jakichś realnych przesłanek, czy samowoli. A czemu jest to takie ważne? Bo samowola najczęściej przynosi bolesne konsekwencje. Nam samym, ale bywa też, że i innym ludziom, na przykład rodzinie.

Zaufanie i sumienie w AA

Kiedy trafiłem do AA, zaufanie było tu raczej oczywistością, a alkoholicy, którzy zawiedli zaufanie (grupy, kolegów), należeli do rzadkości. Oczywiście zapicie nie było rozważane w kategorii zaufania — tylko szaleniec mógłby ufać alkoholikowi, twierdzącemu, że już na pewno nigdy się nie napije. Jeśli już, chodziło raczej o jakąś nawalankę w służbach. Ale… czasy się zmieniają. Przez ostatnich kilka lat obserwuję dewaluację (stratę wartości i znaczenia) zaufania we Wspólnocie. A jednocześnie jakby modyfikację znaczenia tego pojęcia w środowisku AA, ale czy tylko w tym środowisku? Coraz częściej „zaufanie” zaczyna być nieomalże wymagane, a są i tacy, którzy się go agresywnie i natarczywie domagają; żądają wpisania do jakiegoś kodeksu AA-owskiego. Poza tym coraz bardziej przypomina mi to udziwnione „zaufanie” po prostu „bezkarność” albo zakaz rozliczania z powierzonych zadań, ale „zaufanie” i „bezkarność” to, w normalnym (czyli nie sekciarskim) języku polskim, są pojęcia zupełnie różne. Ale tym razem o oszustwach, samowoli, pysze, kłamstwach i wyłudzeniach ludzi, cynicznie i nachalnie domagających się zaufania, tzw. morskich świnek, zajmować się nie chcę.


Według SJP PWN sumienie to: «zdolność oceny własnego postępowania i świadomość odpowiedzialności moralnej za swoje czyny». Zaufanie nie wyklucza, oczywiście, sprawdzania i rozliczania z powierzonych zadań. Bez zaufania Wspólnota AA nie będzie w stanie skutecznie działać i nadal z powodzeniem balansować między dwoma skrajnościami: organizacją i sektą. Jednak poza wielkimi, fundamentalnymi, celami i zadaniami, są w AA sprawy takie zwyczajne, codzienne, powszechne, ale też wymagające pewnej dozy zaufania. Na przykład głosowania na poziomie grupy AA. W codziennym życiu też nie każde głosowanie dotyczy obsadzenia stanowiska prezydenta; są i takie niewielkie, mniej ważne, na spotkaniach radnych, na przykład.


Kilkanaście lat temu w „Z piekła do trzeźwości” pisałem:

Czasem żartuję, że gdzie czterech alkoholików dyskutuje o sumieniu grupy, to mają co najmniej siedem różnych zdań na ten temat, ale faktycznie sprawa nie była taka prosta.

Ja znam trzy definicje „sumienia grupy”:

1. „Sumienie grupy”, to liderzy grupy, założyciele, związani z tą właśnie grupą od lat + „służby”.

2. „Sumienie grupy”, to osoby pełniące aktualnie jakąś służbę w tej grupie i tylko one.

3. „Sumienie grupy”, to wszyscy aktualnie, choćby przypadkowo obecni na mityngu alkoholicy.


Oczywiście żadna z tych definicji nie jest w pełni wystarczająca, jednak 15 lat temu, i wcześniej, w wielu grupach rozumiana była ona tak, jak w punkcie 3. W związku z tym czasem dochodziło do absurdalnych konfliktów. Przykład: kiedy grupa „Wsparcie” chciała zmienić swój scenariusz i zrezygnować z niecnego procederu przyjmowania do AA, z innych grup na nasz mityng organizacyjny przybywały bojówki z innych grup, żeby u nas głosować przeciwko temu pomysłowi.


Od kiedy nieco oswoiliśmy się już jakoś z Koncepcjami AA (są to podpowiedzi, jak pełnić służby we Wspólnocie), łatwiej nam było — przynajmniej niektórym — zorientować się, co z tym sumieniem, zaufaniem i głosowaniami. Przynajmniej do pewnego stopnia.


Koncepcja Czwarta: Wszystkie poziomy służby AA powinny mieć przyznane tradycyjne „Prawo do Uczestnictwa”, pozwalające na głosowanie proporcjonalne do ponoszonej odpowiedzialności.


Chcesz mieć udział w podejmowaniu decyzji (udział we władzy), powinieneś też przyjąć na siebie część odpowiedzialności za podejmowane decyzje. I odwrotnie: grupa chce cię obdarować jakimś zadaniem (służbą) i odpowiedzialnością za nie, powinna też dać ci możliwość udziału w decydowaniu o tym zadaniu i sposobach jego wykonania. Proste.

Owszem, słyszałem rozmaite kocopoły, że Koncepcja ta reguluje, ile minut alkoholik może się wypowiadać na mityngu, ale to czyjaś fantazja, urojenie; nic takiego nie ma w, napisanym przez Billa W., podręczniku dotyczącym Koncepcji. Fakt, że występuje w niej słowo „uczestnictwo” nie znaczy, że Koncepcja ta dotyczy jakiegokolwiek uczestnictwa w czymkolwiek (uczestnictwa w kursie kroju i szycia też nie dotyczy). Zresztą Bill W. dokładnie i precyzyjnie to określił: chodzi o zrównoważenie władzy i odpowiedzialności.


W każdym razie obecnie sytuacja, jaka zdarzyła się przed laty na grupie AA „Wsparcie”, nie mogłaby mieć miejsca. W procesie podejmowania decyzji przez sumienie grupy, nie biorą udziału alkoholicy przypadkowi, pierwszy i ostatni raz uczestniczący w mityngu tej grupy itp. Jeśli alkoholik jest trzeźwy i odpowiedzialny (na „Wsparciu” większość), to biorąc udział w głosowaniu, deklaruje jednocześnie, że zostaje z tą grupą na dłużej i będzie pomagał realizować podjętą wspólnie decyzję.

No, tak… jeśli jest trzeźwy i odpowiedzialny… Jeśli jednak do głosowania w jakiejś ważnej sprawie rwie się ktoś nowy, nieznany stałym uczestnikom mityngów tej grupy? Prowadzący głosowanie powinien mu wyjaśnić to, co napisałem wcześniej. A co w przypadku gdy nowy upiera się i deklaruje, że od dziś to właśnie jest/będzie jego grupa, że tu właśnie chce się zaangażować, z tą grupą chce się zmazać? Tu właśnie jest miejsce na zaufanie. Bo może mówi prawdę, może to szczera deklaracja.


Inny kłopot stwarza pojęcie quorum (liczba członków jakiegoś zgromadzenia niezbędna do prawomocności wyborów lub podejmowania decyzji). Głównie dlatego, że liczba uczestników mityngów bywa różna. W tym przypadku dobrze byłoby, gdyby grupa, kierując się zdrowym rozsądkiem i wspólnym dobrem, opracowała na swój użytek jakąś własną regułę. Bo porady (porady, a nie nakazy!) zawarte w Poradnikach dla Służb, tak często okazywały się wysoce problematyczne albo po prostu bzdurne, że…


Na koniec prowokacyjne pytanie: czy decyzja grupy AA i decyzja sumienia grupy AA, to jedno i to samo, czy może jednak coś innego? Bo jeśli to coś innego, to widocznie grupa nie odpowiada za decyzje podejmowane przez swoje sumienie, czy tak? I wreszcie… Jeśli sumienie grupy X zdecydowało inaczej niż sumienie grupy Y, to które sumienie jest ważniejsze?

Łatwo być trzeźwym, kiedy…

— Jeśli wystarczająco często będziesz się modlić i nieustannie powierzać, to gwarantuję ci trzeźwość i szczęśliwe życie — usłyszałem i mocno mną to wstrząsnęło. Wychodzi na to, że mimo licznych deklaracji o oczyszczaniu Wspólnoty AA w Polsce z przekonań i naleciałości terapeutycznych, mają się one w naszym środowisku całkiem nieźle i to nawet wśród ludzi, którzy pracowali na Programie ze sponsorem. Przekonania terapeutów są OK, ale na zajęciach w ośrodku odwykowym, bo Wspólnota działa inaczej.

Pomijam już fakt, że ktoś w AA gwarantuje cokolwiek alkoholikowi, bo to tylko nieadekwatne poczucie mocy. Chodzi mi tym razem o przekonanie — pozornie maskowane gadaniem o Bogu, Sile Wyższej, powierzaniu itd. — że trzeźwość w sumie zawdzięczamy sobie. Swoim działaniom, swojej determinacji, swojemu poddaniu się, swojemu dnu, które powinno być dostatecznie twarde, także sile doświadczeń Wspólnoty i pomocy sponsora… Mnóstwo razy słyszałem, wypowiadane nawet z troską słowa: co jeszcze musi się stać, żeby ona/on się ogarnął i zaczął coś ze sobą robić? Czy trzeźwość alkoholika zależy od poziomu strat, od konsekwencji picia, od jego/jej gorliwości? Czy na pewno tak to jest? Jak poziom strat przekracza granicę, to alkoholik przestaje być bezsilny?


Do dziś mam na końcu języka odkrycie i stwierdzenie, które wymyśliłem jeszcze podczas swojej terapii odwykowej: łatwo jest nie pić, kiedy się nie chce pić. Początkowo dotyczyło ono tylko picia, ale dość szybko stało się bardziej uniwersalne. Łatwo jest trzeźwieć, gdy rodzina zdrowa i zadowolona, w firmie cenią i nagradzają, pieniądze się robią, przyjaciół wokół sporo… Łatwo jest wtedy mówić o Bogu i Jego wsparciu, o urokach życia bez alkoholu, o tym, że cudownie jest być trzeźwym. Ale poziomu mojej trzeźwości nie ma sensu mierzyć w czasach dobrobytu i powodzenia. To fałszywy wynik. O jakości tej mojej trzeźwości i wiary świadczyć może właściwie tylko moja postawa, gdy wali się, sypie, nie udaje.


Jest w Ewangelii Mateusza fragment, w którym Jezus mówi o budowaniu domu:  Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a wielki był jego upadek. [Mt 7,21 24—29]

Wbrew pozorom nie chodzi tylko o to, żeby budować na trwałym podłożu, a raczej o to, że te potoki i wichry zdarzą się prędzej lub później. Zdarzą się zawsze i każdemu. Na pewno. Do tego momentu nie mogę mieć pewności, na czym postawiłem swój dom, bo dopiero w chwili kryzysu okaże się. Wcześniej to były tylko przekonania. Zapewne oparte na pewnych przesłankach, ale… tylko przekonania.


Kolejny cytat z książki dla mnie ważnej: Nie chodzi o to, że cierpienie lub niepowodzenie mogą się zdarzyć, że przydarzą ci się, jeśli będziesz zły (a tak często myślą ludzie pobożni), albo dopadną pechowców, kogoś zupełnie innego i gdzieś indziej; nie w tym rzecz, czy można tych wydarzeń uniknąć dzięki inteligencji lub prawości. Otóż nie, one przydarzą się również tobie! Płynące z tych doświadczeń utrata, porażka, upadek, grzech i cierpienie są niezbędne, stanowią ważną część życiowej drogi człowieka.


Żyjemy i przekazujemy idee AA jakbyśmy nie znali albo nie rozumieli słów — Powtórzmy: alkoholik niekiedy nie ma skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Poza bardzo rzadkimi wyjątkami ani on sam, ani żaden inny człowiek nie potrafi jej zapewnić. Jego obrona musi nadejść od Siły Wyższej.


Kiedy ludzie odwalili kamień grobowy, Jezus wskrzesił Łazarza [J 11—44] — to prawda, ale chyba mylimy się zakładając i oczekując, że odwalenie kamienia, czyli wykonanie swojej części zadania, gwarantuje wskrzeszenie (trzeźwość, przebudzenie duchowe).


Jeżeli ten sposób myślenia głęboko zakorzenił się w umyśle człowieka z tendencją do alkoholizmu, człowiek ów pozostaje już właściwie poza zasięgiem ludzkiej pomocy i, o ile nie zostanie zamknięty, może umrzeć lub na zawsze oszaleć. Te brutalne fakty zostały potwierdzone przez rzesze alkoholików w historii świata. Gdyby nie łaska Boża, byłyby kolejne tysiące przekonujących przykładów. Tak wielu chce przestać, a nie może.


Bóg jest całkowicie suwerenny, nie mogę Go zmusić do określonego działania, nawet gorącymi modlitwami, nieustannym powierzaniem się, dobrymi uczynkami, ale… to nie znaczy, że nie są one potrzebne. Ależ są — obok działania, a nie zamiast działania.


Nie możemy w żaden sposób kontrolować Boga, nawet poprzez nasze dobre zachowanie, co wydaje się naszym pierwszym, naturalnym odruchem.

Tradycyjny fanatyzm…

…albo Wspólnota zbudowana na strachu.


W czasach gdy trafiłem na swój pierwszy mityng Tradycje AA wprawdzie były rytualnie odczytywane (podobnie jak Kroki) na początku spotkania, ale miały one dotyczyć jakiejś centrali w Ameryce, ewentualnie w Warszawie. Z założenia nie dotyczyły pojedynczych alkoholików.

Wiele się od tego czasu zmieniło. Znajomi, którzy kilkanaście lat wcześniej znacząco pukali się w głowę i twierdzili, że mojemu sponsorowi i mnie najwyraźniej odbiło, skoro zajmujemy się Tradycjami, dziś mienią się obrońcami i znawcami AA-owskich Tradycji oraz uznali, że powinni nauczać ich innych. To akurat zupełnie mi nie przeszkadza. Jeśli daję prawo do zmiany sobie, czemu miałbym je odbierać komuś innemu?


Przy okazji tych zmian w alkoholikach i w całej Wspólnocie w Polsce pojawiła się też grupa, reagująca wręcz alergicznie, że nie powiem agresywnie, na wszelkie przejawy… jak to nazywają — łamania Tradycji. Kolejny dziwoląg językowy, bo tradycji nie można łamać/złamać. Tradycji przestrzega się lub nie, można także zerwać z tradycją i odrzucić tradycję, ale nie łamać. Mniejsza jednak o nazwy. Chodzi o to, że do przestrzegania Tradycji próbują zmusić (jak to fanatycy) wszystkich innych alkoholików i grupy AA. Posuwają się do twierdzenia, że grupa, która nie respektuje wszystkich Tradycji, nie jest grupą AA i chętnie by jej prawo do tego miana odebrali. Ale czy chętni do wykluczania jesteśmy tylko w AA?

Już sama taka postawa świadczy o nieznajomości idei Tradycji i spektakularnym jej naruszaniu. Bill W., autor Tradycji, wyraźnie i jednoznacznie (co nieczęsto ma miejsce) określił, jakie warunki powinna spełniać grupa, żeby być pełnoprawną grupą AA. Napisał o tym w pełnej/długiej Tradycji Trzeciej: Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych innych celów ani powiązań. Warunkiem jest więc brak innych celów i powiązań, a nie przestrzeganie Dwunastu Tradycji. Może się to nie podobać, ale i co z tego?


Boję się ludzi o niezachwianych przekonaniach, ponieważ czuję od nich chłód śmierci i wrogość wobec życia, wobec jego dynamiki, ciepła i różnorodności. […]

Dopiero gdy pozbędziemy się pewności właścicieli prawdy, gdy uświadomimy sobie, że jesteśmy w drodze, a nie u celu, nasza droga przestanie być błądzeniem w zaczarowanym kręgu beznadziejnego powtarzania.


Skąd biorą się takie postawy, tak częste w AA i w ogóle w życiu? Jak zawsze — ze strachu. O którym w WK tak wiele pisał Bill.


Czasem powtarzam, że Wspólnota nieustannie balansuje między organizacją, a sektą. Organizacja wydaje się niezwykle kusząca przez swoje jasno i konkretnie sformułowane zasady. Wystarczy przestrzegać określonych zasad, a wszystko będzie dobrze, będziemy bezpieczni. Naruszenie zasad wydaje się ryzykowne i niebezpieczne. Ale żeby przestrzegać jakichś zasad trzeba je najpierw sformułować. Albo zbiór sugestii Billa zacząć traktować jako obowiązujące prawo, normę, nakaz i… narzucić innym w AA. Oczywiście zawsze dzieje się to rzekomo i pozornie w imię dobra jakiegoś teoretycznego nowicjusza. Fanatycy chyba nigdy nie przyznają się, a może rzeczywiście nie rozpoznają, prawdziwych motywów swojego działania.


Desiderata to liczba mnoga od łacińskiego desideratum, czyli te desiderata, tak jak te akta. Po polsku to dezyderaty — czyli coś upragnionego, pożądanego.

W gronie takich specjalistów od Tradycji toczyła się dyskusja, czy czytanie podczas mityngu utworu pod tytułem „Dezyderaty” jest łamaniem Tradycji. Podobnie z jakimiś „Orędziami serca”, „Listami Kiplinga do syna”, „Listami Marqueza” i innymi takimi. Czy naprawdę nie naruszają one idei Tradycji AA zawartej w słowach Billa: Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem…? A co z Preambułą AA, czyli oficjalnym tekstem, określającym, kim są Anonimowi Alkoholicy? Czytana prawdopodobnie na każdym mityngu w Polsce, zwykle bez zrozumienia zdania: Anonimowi Alkoholicy są wspólnotą mężczyzn i kobiet, którzy dzielą się nawzajem doświadczeniem, siłą i nadzieją, aby rozwiązać swój wspólny problem… Jedynym wspólnym dla nas wszystkich problemem jest alkoholizm. Czy deklamując „Dezyderaty” i inne takie bombastyczne poematy dzielimy się rozwiązaniem problemu alkoholizmu? Czy taka poezja zawiera rozwiązanie problemu alkoholizmu? Czy czytanie wzruszającej poezji służy utrzymaniu trzeźwości?


Oczywiście grupa może robić takie rzeczy. Jednak nie dlatego, że zabraniają lub nie zabraniają tego Tradycje, ale po prostu tylko dlatego, że nie ma żadnej władzy, która mogłaby grupę AA zmusić do zaprzestania takich praktyk lub wprowadzenia innych.


Kiedy lata temu poznawałem ze sponsorem Tradycje, nie ulegało wątpliwości, że robię to, by być lepszym sługą w AA (sługą! W literaturze AA nie występuje słowo „służebny”) oraz w ogóle — lepszym dla innych człowiekiem. Obecnie odnoszę wrażenie, że niektórzy alkoholicy proszą o sponsorowanie na Tradycjach, by stać się lepszymi… jednak nie dla innych, ale od innych. Albo zdobycia jakiejś nadrzędnej pozycji we Wspólnocie, może nawet władzy nad innymi alkoholikami.

Anonimowi Alkoholicy i ateiści

Niedawno podczas warsztatów zadano mi pytanie o moje zdanie w związku z rozłamem we Wspólnocie AA, do którego starają się doprowadzić alkoholicy agresywnie ateistyczni. Bo to naruszenie jedności, lekceważenie Pierwszej Tradycji (najważniejsza jest jedność), odcinanie się od Drugiej (najwyższą władzą w AA jest Bóg), ignorowanie zasad zawartych w Preambule itd. itp. Choć wydawało mi się to wszystko nieco przesadzone…


Mogłem nie odpowiadać na to pytanie, przecież nie muszę mieć zdania na każdy temat, a poza tym warsztat dotyczył zupełnie innych zagadnień, ale zorientowałem się, że widocznie problem jest znaczący i wyraźnie narasta. A ja mam wiele zrozumienia dla ateistów w AA, także sympatii i współczucia, wynikającego z własnych przeżyć i doświadczeń.


Trafiłem do Wspólnoty AA jako ateista, człowiek nastawiony negatywnie do… ano właśnie! Musiało minąć kilka lat, zanim zdałem sobie sprawę, że moja niechęć dotyczy Kościoła, a nie Boga. Ale na początku nie byłem w stanie dokonywać takich rozróżnień. Zostać w AA pomogło mi jedno określenie Bóg, jakkolwiek Go rozumiesz. To dawało jakąś szansę.


Podczas kilku dni pobytu na detoksie (miałem już wtedy za sobą sześć miesięcy terapii odwykowej i wiele mityngów AA), mając mnóstwo czasu na rozmyślania, przypominałem sobie stwierdzenie, które zapamiętałem ze scenariusza mityngu (wtedy w moim mieście wszystkie były identyczne): Niektórzy z nas usiłowali trzymać się starych przekonań, ale dopóki nie pozbyli się ich całkowicie, nie osiągnęli żadnego rezultatu.


Powoli zaczynałem zdawać sobie sprawę, że nie chodzi tu tylko o moje przekonania na temat picia, ale właściwie też wszystkie inne. Pakiet moich przekonań, w tym także na temat Boga, doprowadził mnie na detoks do poradni odwykowej i do piwnic z pijakami. Jeżeli nie będę w stanie zmienić przekonań — rozmyślałem — skończę za jakiś czas w tym samym miejscu albo na cmentarzu. Początkowo dość opornie, ale jednak docierało do mnie, że moje przekonania po prostu mi nie służą. Nie sprawdziły się. Ale program działania, aczkolwiek całkowicie rozsądny, był dosyć drastyczny. Oznaczał wyrzucenie do kosza wielu przekonań, którymi kierowałem się przez całe życie. Nie było to łatwe.


Powoli następowała u mnie zmiana z „nie wierzę i nigdy nie uwierzę!” na „może dziś nie wierzę, ale jestem skłonny uwierzyć”.


W WK napisano:

To była jedynie kwestia bycia skłonnym, by uwierzyć w Siłę większą ode mnie samego. Nic więcej nie było wymagane, tylko to. Zrozumiałem, że od tego momentu może się zacząć mój rozwój.


Albo podobny cytat:

Musieliśmy zadać sobie tylko jedno krótkie pytanie: „Czy wierzę teraz? Albo czy przynajmniej jestem skłonny uwierzyć, że istnieje Siła większa ode mnie samego?”. W momencie, gdy ktoś jest w stanie powiedzieć, że wierzy lub że jest skłonny kiedyś uwierzyć, to możemy go stanowczo zapewnić, że znalazł swoją drogę.


Obecnie jestem raczej człowiekiem wierzącym. Czemu raczej? Bo zwykle w Boga wierzę, ale czasem tylko bardzo chcę wierzyć. Zdecydowanie nie jestem religijny, ale najwyraźniej niczemu to nie przeszkadza. Jako alkoholik — jak się okazało — potrzebuję więzi z Bogiem, a nie z takim czy innym zborem, meczetem, synagogą. To jednak też może się zmienić. Trzeźwość i otwarty umysł, to zdolność do zmian przekonań i postaw.


Nawet w tym początkowym okresie nastawienia niechętnego albo nawet wrogiego, nie wpadłoby mi do głowy żądać od Anonimowych Alkoholików, żeby dopasowali się jakoś do mojego światopoglądu, żeby uwzględniali moje przekonania. Po pierwsze dlatego, że to ja przyszedłem do AA z prośbą o pomoc, a nie odwrotnie. Po drugie — jak już pisałem — moje przekonania nie sprawdziły się w życiu. Czy miało w takim razie sens narzucanie tym życzliwym ludziom w AA, moich wyraźnie nieskutecznych przekonań? Coś takiego uważałbym za działanie nie tylko pozbawione elementarnej życzliwości, ale wręcz szkodliwe i wrogie. I wreszcie… od postaw roszczeniowych uwolniony zostałem już w pierwszych tygodniach abstynencji.


Jest w WK inny jeszcze cytat, który w tym temacie wydaje mi się ważny:

Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru.


Nie uważam za właściwe narzucanie i lansowanie w środowisku AA swojego wyznania, ale tak samo swojego ateizmu. To są sprawy prywatne, a Wspólnota AA nie może stawać się narzędziem albo estradą do manifestowania przekonań religijnych lub… antyreligijnych. Podobnie jest z orientacją seksualną, poglądami politycznymi itd. Należy je trzymać z dala od AA.


Bez względu na to, czy się to komuś podoba czy nie (a mnie początkowo bardzo się nie podobało) Siłą, która jest zdolna uzdrowić alkoholika we Wspólnocie AA jest Bóg. Jakkolwiek Go rozumiem lub nie rozumiem. Przyjęcie i akceptacja tej prawdy boleśnie godziła w moje przekonanie o własnej samowystarczalności i mocy, ale… nie żałuję.


Powtórzmy: alkoholik niekiedy nie ma skutecznej obrony psychicznej przed pierwszym kieliszkiem. Poza bardzo rzadkimi wyjątkami ani on sam, ani żaden inny człowiek nie potrafi jej zapewnić. Jego obrona musi nadejść od Siły Wyższej.


Czy swoje przekonania manifestujesz w odpowiednim miejscu?

Nadzieje i oczekiwania

Oczywiście Program 12 Kroków AA jest na całe życie, ale jakoś trzeba odróżnić pracę ze sponsorem na Dwunastu Krokach od… całej reszty życia. To tak jak ze szkołą podstawową — człowiek (podobno) uczy się przez całe życie, ale podstawówka kiedyś jednak się kończy.


Kiedy lata temu w Opolu było pierwszych kilku sponsorów, trzech, może pięciu, nie przyciągaliśmy do siebie tłumów, a rozwój sponsorowania, choć widoczny, wydawał mi się dość powolny. Wtedy uważałem, że szkoda, że nie idzie to znacznie szybciej. Obecnie widzę to inaczej. Owszem, szło powoli, ale w sposób naturalny. Naturalny, to znaczy, że o sponsorowanie prosili alkoholicy, którzy chcieli mieć to, co myśmy już mieli. Jednak, żeby zauważyć, że drugi alkoholik ma coś, czego mi brakuje, co chciałbym zdobyć, a wreszcie żeby dorosnąć do decyzji, że poproszę go o pomoc, trzeba jednak trochę czasu. Dopiero kiedy to się zmieniło zorientowałem się, że z czasem alkoholicy zaczęli trafiać na Program z powodów… różnych. Jeden chciał być lepszy od innych, drugi, bo uważał, że to modne, trzeci chciał należeć do — jak mu się zdawało — elity, czwarty, „bo wszyscy to robią”, piąty, bo chciał sobie zapewnić szczęście, szósty chciał się ubiegać o służbę (zrobienie Programu ze sponsorem niby nie było wymagane, ale…), siódmy, bo uważał, że sponsor w AA robi lepsze wrażenie na alkoholiczkach, ósmy nie chciał czuć się gorszy itd. itp.


Kiedy na Polskę zwalili się Londyńczycy, sponsorowanie ruszyło z kopyta, a ja cieszyłem się, że nabrało tempa. Choć nie był to jeszcze czas pendolino lub… ulepszonego programu londyńsko-radomskiego (takiej nazwy użyła alkoholiczka, dumna absolwentka tego czegoś, w osobistej rozmowie ze mną), zaczynałem powoli zastanawiać się, czy naprawdę jest się z czego cieszyć. Wkrótce zaczęto też organizować setki warsztatów, których gwoździem programu i największą atrakcją był udział „naszych przyjaciół z Londynu”. Kiedy jeszcze w przerwie jakiegoś mityngu usłyszałem żartobliwie-złośliwe zdanie: boję się lodówkę otworzyć, bo może wylezą z niej nasi przyjaciele z Londynu — byłem już prawie pewien, że coś idzie nie tak. Jednak ostatecznym sprawdzianem były… jak by to określić naprawdę delikatnie… umiarkowane efekty tego nieomalże masowego już sponsorowania, w którym dwudziestu podopiecznych na raz nie było jakoś niczym nadzwyczajnym.


Wiele lat temu mieliśmy z kolegą podwójną spikerkę na temat dziwacznych, często szkodliwych przekonań lub wręcz mitów, powszechnych wtedy w środowisku AA. Było ich naprawdę wiele, więc tu tylko kilka, dla przykładu: Program robię tylko dla siebie, Ja jestem najważniejszy, Wpadka jest wkalkulowana w trzeźwienie, Jeden rok jeden Krok, W AA nic nie muszę, W AA nie wolno mieć autorytetów, Mityngi są najważniejsze w trzeźwieniu, Ile picia, tyle trzeźwienia, W AA nie wolno udzielać rad i inne w tym tonie. A przypomniały mi się one dlatego, że zaczynałem dostrzegać zmianę — stare doktryny (czyli bezzasadne, dogmatyczne poglądy i teorie) wprawdzie umierały, choć zapewne nie wszędzie, ale zamiast rzeczywistości i faktów powstawały nowe. Niektóre z nich przypominały raczej napastliwe zawołania bojowe, na przykład: alleluja siostro i do przodu!, Program nie jest do interpretowania (ciekawe, czy powtarzający to hasło wiedzą, co to jest interpretacja), macie krew na rękach, nie będę rozmawiał z twoją chorobą… Poprzednie przynajmniej nie były tak agresywne, a to oznaczało, że doktrynerstwo, fanatyzm i strach, rosną w siłę. Czy tylko w środowisku alkoholików?


Dopiero po pewnym czasie zauważyłem, że pierwsi sponsorzy w Opolu, to jest pierwsi alkoholicy, którzy realizowali Program Dwunastu Kroków i zaczynali przekazywać go dalej, nie byli nowicjuszami. Mieliśmy wtedy po kilka lat abstynencji, a samo niepicie nie stanowiło już dla nas wyzwania. Nie chodziło o to, żeby jakoś przestać pić, ale o to, żeby przestać cierpieć. Bez alkoholu byłem skory do gniewu, wiecznie rozdrażniony, nieustannie prowokowałem awantury, byłem w stanie wojny z urzędami, instytucjami, nawet z panią na poczcie, pełen byłem obaw… Pakiet moich uczuć zawierał tylko trzy elementy: złość, strach i wstyd. To było nie do wytrzymania, zwłaszcza że z czasem robiło się coraz gorzej, a chadzanie po mityngach i uprawianie mityngowego jęczydupstwa, nie pomagało. Albo tylko doraźnie, na krótką chwilę.

Był jeszcze jeden element wspólny — jako, że sponsorowanie dopiero raczkowało, nikt nam nie opowiadał, co i jak będzie „po Programie”. Nie było obietnic, zapewnień, gwarancji, a na pewno ja takich nie słyszałem. Więc nie wiedziałem, ani nawet nie domyślałem się, jak będzie, natomiast miałem nadzieję, że będzie… inaczej.


W tamtych czasach Program AA był dla mnie ostatnią deską ratunku. Nie miałem już żadnych innych pomysłów; terapie pokończyłem, w poradni odwykowej usłyszałem, że nie mają mi już nic do zaproponowania, więc była to jedyna droga, żeby nie zwariować, nie wrócić do picia, nie popełnić samobójstwa. Ale też przestać krzywdzić innych ludzi, zwłaszcza bliskich.


Minęło kilkanaście lat. Zauważam potężne zmiany. Jedne na dobre. Inne… niekoniecznie.


Do Programu trafiają dziś alkoholicy z kilkudniową albo kilkutygodniową abstynencją. I bardzo dobrze. Zostanie im oszczędzonych mnóstwo cierpień, których ja i wielu kolegów doświadczyło. Cierpień związanych z abstynencją, ale i nieleczonym alkoholizmem. W WK jest historia osobista o znaczącym tytule „AA nauczyło go, jak radzić sobie z trzeźwością” — warto poznać, a przynajmniej zastanowić się nad samym tytułem.


Pojawiły się cudaczne przekonania, jakoby był jeden tylko prawdziwy i jedynie słuszny sposób realizacji Programu i pracy ze sponsorem, a tzw. codzienne sugestie są jego niezbędnym elementem. Mocno pachnie to fanatyzmem i z otwartą głową nie ma nic wspólnego.


Niektórzy sponsorzy zaczęli karać podopiecznych. To jednak wymaga wyjaśnienia, bo ludzie chorzy psychicznie, alkoholicy, bardzo często mylą kary z konsekwencjami, a te z kolei z krzywdami. To zresztą powszechne w tym środowisku, a może w ogóle w Polsce. Przykłady:


a) Nie robisz nic z tego, co ci proponowałem i nieustannie starasz się mnie oszukiwać; w tych warunkach nie potrafię ci pomóc i chyba lepiej będzie, jeśli się rozstaniemy. Jeśli chcesz, mogę spróbować pomóc ci znaleźć innego sponsora — możliwe, że wymagasz innych doświadczeń niż te, którymi ja dysponuję. To jest konsekwencja.


b) Do końca kwartału masz się wybrać na jezuicki Fundament (kilkudniowe rekolekcje, płatne), bo jak tego nie zrobisz, to koniec naszej współpracy, wywalę cię z Programu. To jest groźba ukarania za nieposłuszeństwo i do tego w powiązaniu z religią.


Coraz częściej pojawiają się alkoholicy (nie tylko sponsorzy), którzy obiecują innym po Programie albo i wcześniej, jakieś fantastycznie cudowne, wspaniałe życie. Zapewne nie wszyscy robią to w złej wierze, ale… Najbardziej kuriozalny przypadek jaki znam, to gwarancja szczęścia po postawieniu Trzeciego Kroku.


Wszystko to są banalne, proste sprawy, ale… tylko dla trzeźwych ludzi. Dla nowicjuszy obecna wersja AA w Polsce może być wyzwaniem znacznie większym niż dwadzieścia lat temu. Co robimy, żeby tym nowym pomóc się w tym połapać?

Pomogłeś komuś stać się częścią zespołu, dołączyć do grupy?

Po co mi kolejne warsztaty?

W ramach Wspólnoty AA, Programu, Kroków itd. od lat moją pasją są te elementy Kroków Dziesięć-Jedenaście, które dotyczą intencji. A że niedawno miałem okazję brać udział w kilku tego typu spotkaniach i to na grupach dość odległych od mojej macierzystej, udało mi się coś zauważyć, ale przede wszystkim przypomnieć sobie. I nie były to wspomnienia przyjemne, wręcz przeciwnie.


Kiedy byłem małym chłopcem, w moim domu rodzinnym się nie przelewało. Nazywając rzeczy po imieniu i bez owijania w bawełnę, byliśmy po prostu biedni. W konsekwencji nie miałem wielu rzeczy, które mieli niektórzy moi koledzy z podwórka lub ze szkoły. Markowych ciuchów lub butów, mazaków, wiecznego pióra, ale przede wszystkim lepszych zabawek. Pewnego razu kolega przyniósł na podwórko kapitalne autko. Żelazne, z resorami, z otwieranymi drzwiami, czyli takie, na które mojej matki nie byłoby stać żadną miarą. Co zrobiłem? Powiedziałem, że mógłbym mieć takie trzy, ale wcale nie chcę, bo mi się nie podoba. Kłamałem. Okłamywałem innych, ale i siebie, chroniąc swoją psychikę przed żalem, rozczarowaniem, zawodem, smutkiem, wstydem, że jesteśmy biedni i podobnymi uczuciami. Skoro niby mogę, ale nie chcę, to nie ma czego żałować, prawda?

Oczywiście tego okłamywania siebie i innych nie robiłem z premedytacją, ani nawet świadomie.


Minęło mnóstwo lat. Na Programie, i to wcale nie na jego początku, zorientowałem się, że jako dorosły człowiek stosowałem ten sam numer latami, identycznie zakłamywałem rzeczywistość, żeby się nie wydało… to, czy tamto. Robiłem to już w czasie swoich pierwszych lat w AA. Tyle, że teraz nie chodziło już o rzeczy/przedmioty, ale o inne wartości: wiedzę, umiejętności, informacje, oczytanie, zrozumienie i podobne. Metoda była ta sama, choć technika odrobinę już inna. Podam przykład z tabliczką mnożenia, żeby szybko pokazać, na czym to polegało.


Ziutek zna tabliczkę mnożenia, ale rachunku różniczkowego i całkowego zupełnie nie. Co w tej sytuacji może zrobić, jaką przyjąć postawę?

a) przyznać uczciwie, że tych elementów matematyki kompletnie nie pojmuje, są dla niego zbyt trudne,

b) może intensywnie uzupełniać wiedzę i umiejętności,

c) będzie ogłaszał wszem i wobec, że różniczki i całki to zupełnie zbędne filozofowanie, niepotrzebne komplikowanie i w ogóle — głupota nie warta czasu.


Jeśli Ziutek jest trzeźwy, wybierze a lub b. Jeśli… niezupełnie jest trzeźwy, to będzie przekonywał siebie i innych, że to, czego nie umie, nie rozumie, nie pojmuje, nie doczytał, nie zauważył, nie spamiętał… że wszystko to są tylko bezsensowne komplikacje i zbędne filozofowanie. Że jeśli on czegoś nie zna, to widocznie jest to bez znaczenia, gówno warte, a może nawet szkodliwe.


To ja byłem Ziutkiem z punktu c aż do… chyba czwartego roku abstynencji. I tak, też w środowisku AA. Później Program się o mnie upomniał i powoli, bo nie stało się to jednego dnia, zacząłem rezygnować z takiej nieuczciwości wobec siebie i innych. Tym bardziej, że wiązała się ona, z kto wie czy nie bardziej jeszcze niebezpiecznym, manipulowaniem własnymi uczuciami.


Raczej nie robię błędów ortograficznych, ale interpunkcyjne, to dość często. Zwłaszcza reguły stawiania przecinków, to dla mnie czarna magia. Jednak kiedy podopieczna zwróciła mi uwagę na błąd, który powtarzałem… nie, nie byłem zbytnio szczęśliwy, ale nie próbowałem już odszczekiwać się, że interpunkcja to zbędne filozofowanie, niepotrzebna komplikacja i w ogóle te zasady kupy się nie trzymają, że ja tak specjalnie w pewnym ważnym celu. Jeśli jestem trzeźwy, to z przykrością przyznaję, że z tym sobie nie radzę albo słabo i… to wszystko.


A co z tymi warsztatami w AA? Ano podczas ich trwania zorientowałem się, że niektórzy alkoholicy, pełniący służbę sponsora, popełniają te same, to jest moje błędy. Jeśli czegoś nie rozumieją lub nie znają z literatury AA, starają się sobie i innym wmówić, że to nieważne, że nie potrzeba takimi drobiazgami zawracać sobie głowę, że zbędne, że… itd.


I tylko w jednym różnicie się od Boga — Bóg wie wszystko, a wy wszystko wiecie lepiej.


To prowadzi do pytania, po co naprawdę wybieram się na jakiś warsztat? Oczywiście nie mówię tu o prowadzącym, czy spikerze — on jest dlatego, że go zaproszono. A pozostali? I tu już każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Czy uczestniczę w spotkaniu, bo chcę się czegoś nauczyć, czegoś dowiedzieć? A może chcę się tylko upewnić, że nikt nie wie więcej/lepiej ode mnie, a gdyby jednak, to żeby natychmiast deprecjonować (obniżać wartość) jego wiedzę/umiejętności/doświadczenie, przekonać innych, ale przede wszystkim siebie, że to co on wie, jest tylko zbędnym komplikowaniem i filozofowaniem. Zwłaszcza to filozofowanie często pojawia się wśród argumentów AA-owców — gdyby jeszcze używający go wiedzieli, czym jest filozofia…


Inny przykład powtarzania tych samych błędów. Do błędnego tłumaczenia Drugiej Tradycji alkoholicy w Polsce stworzyli całą koncepcję, dlaczego alkoholik nie powinien mieć autorytetów. Posypało się to już prawie wszędzie, kiedy okazało się, że w tej Tradycji chodzi o władzę, a nie o autorytet. Kolejny przykład: problematyczne (jedno i drugie) tłumaczenie Kroku Pierwszego. Bo w sumie ani nie ma w oryginale, że przestaliśmy kierować życiem, ani że w jakimś momencie stało się ono niekierowalne. No, tak… ale już rozwijają się teorie typu: czy zaakceptowałem swoją bezsilność wobec niekierowalności? Ups! Ewidentnie błędna (błędna po polsku!) Tradycja Dwunasta, a konkretnie cudactwo: zasady są ważniejsze od osobowości. I co robią AA w Polsce? Zamiast po prostu poprawić błąd, tworzą (jedną już słyszałem) skomplikowane teorie, zgodnie z którymi to ma jakiś sens, nie jest po prostu zwykłym błędem.


Choć uzależnionym może wydawać się to niepojęte, to w normalnym świecie „procedura” wygląda zwykle tak: po odkryciu błędu naprawia się go, koryguje, poprawia, po prostu — eliminuje. Wśród ludzi zaburzonych wygląda to inaczej: po odkryciu błędu rozpoczyna się proces tworzenia jakichś teorii, które mają udowodnić, że błąd wcale nie jest błędem. Gdyby robił to tylko autor błędu, to może jeszcze udałoby się to zrozumieć, bo może boi się odpowiedzialności, ale w środowisku AA takie udziwnione, często absurdalne teorie, tworzą też inni, próbują błąd jakoś oswoić, zrozumieć, zaaprobować. Oczywiście nie dotyczy to tylko błędów językowych, ale także mnóstwa innych działań i zdarzeń. Czy jednak na pewno dotyczy to tylko pijaków?


Ludzie są bardzo przywiązani do swoich przekonań. Nie dążą do poznania prawdy, chcą tylko pewnej formy równowagi i potrafią zbudować sobie w miarę spójny świat na swoich przekonaniach. To daje im poczucie bezpieczeństwa, więc podświadomie trzymają się tego, w co uwierzyli.


Kiedy Bill W. zaczął poznawać grupy AA w Europie, nie mógł nadziwić się jednemu — choć Wspólnota miała już ogromny pakiet doświadczeń i masę popełnionych błędów na koncie, każda lokalna Wspólnota AA, w każdym kraju, uznała za niezbędne powtarzanie w kółko tych samych błędów. Wystarczyło trochę poobserwować Amerykanów, dopytać, nauczyć się i dowiedzieć, żeby większości starych błędów uniknąć. Ale nie! Anonimowi Alkoholicy w każdym kraju musieli po swojemu, od nowa, produkować i rozwiązywać z wielkim mozołem błędy znane od lat w USA.


Bill W. tego nie rozumiał i ja też nie rozumiem. Przychodzi mi tylko na myśl kwestia proporcji. Gdyby w AA większość była trzeźwa, to powtarzanie takich samych błędów nie miałoby miejsca. Jeśli jednak większość jest psychicznie chora…

Polaryzacja nie tylko w AA

Polaryzacja jest to wyraźne, spektakularne, zaznaczanie się różnic między jakimiś pojęciami, poglądami, przekonaniami.


Mniej więcej w latach 2007—2008 zapoznawałem się, z pomocą sponsora, z Tradycjami AA. Koledzy pukali się w czoło i mówili, że mnie i sponsorowi odbiło, bo wiadomo przecież, że Tradycje są ważne, ale dla jakiejś centrali AA-owskiej, dla całej struktury AA, bo zwykły alkoholik na mityngu ma do dyspozycji i realizacji Kroki. Może takie opinie nie były najprzyjemniejsze na świecie, ale nie powodowały negatywnej oceny mojej trzeźwości, czy też trzeźwienia, jak to wtedy nazywano. Pracując ze sponsorem na Tradycjach nie stawałem się gorszym ani mniej trzeźwym alkoholikiem — to było raczej nieszkodliwe dziwactwo. Mogło mi się przydać w służbach, mogłem dzięki temu stawać się coraz bardziej przydatnym sługą, ot i wszystko.


Od lat obserwuję narastającą polaryzację przekonań alkoholików w tym temacie i nie tylko w tym. Pojawili się w polskiej wersji AA alkoholicy, którzy twierdzą, że jeśli nie poznałeś Kroków, Tradycji i Koncepcji ze sponsorem, to nie jesteś trzeźwy. Jakoś nie zauważają faktu, że Koncepcje opublikowane zostały dopiero w latach sześćdziesiątych, więc wychodzi na to, że wszyscy alkoholicy wcześniej (około 30 lat) nie byli trzeźwi. Sama ocena trzeźwości amerykańskich weteranów przez polskich alkoholików wydaje mi się groteskowa, ale… Zauważyłem też, że znajomość Tradycji i Koncepcji wykorzystywana jest do terroryzowania, zastraszania alkoholików i grup oraz do roszczenia sobie prawa do jakichś uprzywilejowanych pozycji w AA, do wywyższania się nad innych, aroganckiego lekceważenia pozostałych alkoholików. I znów dodam, że ci „specjaliści od Tradycji i Koncepcji” albo nie wiedzą, albo nie rozumieją, że grupa AA może opierać się i kierować Tradycjami i Koncepcjami, ale absolutnie nie musi. Jasno i wyraźnie określa to Tradycja Trzecia: Nawet dwóch czy trzech alkoholików spotykających się w celu utrzymania trzeźwości może określić się jako grupa AA, pod warunkiem, że jako grupa nie mają żadnych innych celów ani powiązań. A więc warunki są dwa: utrzymywanie trzeźwości i brak zewnętrznych powiązań. Działanie pod dyktando Tradycji i Koncepcji (ale też Poradnika Służb) warunkiem nie jest.


Inny obszar polaryzacji przekonań i poglądów w polskiej wersji AA stanowi religia. Temat, który nie istniał, kiedy trafiłem do AA, i który nadal istnieć we Wspólnocie nie powinien.


Nie interesuje nas to, jakie są wierzenia naszych członków. Są to sprawy całkowicie prywatne (WK, wydanie sprzed roku 2018, s. 23).


Uważamy, że to nie nasza sprawa, z jakimi religiami identyfikują się nasi poszczególni członkowie. Powinna to być wyłącznie kwestia osobista, o której każdy decyduje w swoim imieniu i w świetle swoich powiązań z przeszłości lub aktualnie dokonanego wyboru (WK wydanie z 2018 roku, s. 28).


Mnożą się poglądy ultra religijne, niebezpiecznie zbliżające się do religijnego fanatyzmu, choć niewiele, a z czasem coraz mniej mające z chrześcijaństwem, ale też postawy agresywnie ateistyczne, antyreligijne, czasem wręcz domagające się jakichś modyfikacji w Programie AA w imię ich partykularnych potrzeb i zachcianek.


Epidemia, a co za tym idzie, przeniesienie aktywności wielu grup AA do internetu, choć stanowi ograniczenie i nie podoba mi się za bardzo, to otwiera też nowe możliwości. W jednym dniu mogę podłączyć się do kilku (albo i kilkunastu) mityngów AA w Polsce i nie tylko w Polsce. To więcej obserwacji, więcej doświadczeń, przemyśleń i wniosków — znacząco inna skala, niż te 1—3 grupy w moim mieście, na które chodziłem w realu.


Od swoich pierwszych mityngów słyszałem, że Program AA jest programem działania i/lub, że ten Program działa, kiedy ja działam. Jednak dzięki wędrówkom internetowym po grupach i mityngach zauważyłem, że już nie wszędzie jest to takie oczywiste. Czasem odnoszę wrażenie, że alkoholik nie musi nic robić, ani nawet nie powinien podejmować żadnego konkretnego działania, a jedynym jego obowiązkiem (sic!) jest modlitwa, medytacja oraz nieustanne powierzanie się Bogu.


Gdybym takie treści usłyszał na pierwszych mityngach, a byłem wtedy mocno na bakier z religią, klerem, kościołem i Bogiem, to najpewniej dałbym sobie spokój z całą tą zakłamaną Wspólnotą. Na szczęście po latach udało się mojemu sponsorowi wbić mi do głowy, że w AA, oczywiście, ważna jest trzeźwość, ale bez zwykłej ludzkiej życzliwości prawdziwej wspólnoty (więzi) nie będzie.


Nie zawsze wychodzi mi tak dobrze, jakbym sobie życzył, ale nieustannie pamiętam, żeby wybierać życzliwość zamiast podkreślania różnic. Pytanie „czy moglibyśmy zrobić coś razem?” nadal uważam za ważniejsze, niż: czy nienawidzimy tę samą firmę lub instytucję?

Koncepcja Piąta w AA i w życiu

Koncepcja Piąta AA: Na wszystkich poziomach naszej struktury powinno obowiązywać tradycyjne „Prawo do Apelacji”, gwarantujące wysłuchanie głosu mniejszości i wnikliwe rozpatrzenie skarg.


Demokracja wydaje się być całkiem niezłym rozwiązaniem dla Wspólnoty AA, ale także dla nowoczesnej polityki, chociaż, zarówno w polityce jak i w AA, obarczona jest ona fundamentalnie błędnym założeniem: otóż demokracja w polityce zakłada, że większość jest rozsądna, a we Wspólnocie AA, że większość jest trzeźwa. Jedno i drugie nie jest prawdą. A szkoda, można by powiedzieć, ale… mniejsza z tym.


W AA-owskiej demokracji zawsze istnieje zagrożenie „dyktaturą większości”. Owszem, zazwyczaj większość ma rację, jednak trzeba pamiętać, że nie zawsze się tak dzieje, że czasem może być dokładnie na odwrót i okazuje się po czasie lub od razu, że słuszność była jednak po stronie mniejszości. Jak to jest możliwe, dlaczego tak się czasem dzieje? Prawdopodobnie odpowiedzią na to pytanie jest sama istota alkoholizmu, jako choroby psychicznej (umysłowej) i jej symptomów u naszych zaufanych sług. O niektórych z nich Bill W. pisał:


Osobista gloryfikacja, arogancka duma, zajadła ambicja,, ekshibicjonizm, nietolerancyjna satysfakcja, pieniądze czy szaleństwo władzy, nieprzyznawanie się do błędów oraz nieuczenie się na nich, samozadowolenie, lenistwo — te i wiele innych cech należą do typowych „schorzeń”.


Ale przecież wystarczy banalna sytuacja: spotkanie się przeciąga, uczestnicy są zmęczeni i chcą już wrócić do domów, więc gotowi są podjąć dowolną decyzję, byle wreszcie móc zająć się swoimi sprawami, na przykład zdążyć na mecz w telewizji. W takim momencie nie są skłonni rozważać jakiegoś tam wspólnego dobra.


W AA poznałem powiedzenie: „Nieważne skąd przyszedłeś, ważne dokąd zmierzasz”. Przyszedłem z chaosu czynnego alkoholizmu, ze świata w którym byłem w konflikcie ze wszystkimi, z samotności, bo nie byłem w stanie być blisko z nikim, nawet z samym sobą. Teraz ważna jest nie tylko abstynencja, ale też odnowienie (lub budowa od nowa, od zera) relacji z innymi ludźmi, więzi z bliskimi. Powinienem uczyć się współpracy, współdziałania, oraz i tego, że we Wspólnocie to, co wspólne, ważniejsze jest od tego, co moje. Ważne jest szukanie tego, co łączy i nieskupianie się na tym, co dzieli, czy różni. Liczy się też otwarta głowa, to jest zdolność przyjęcia, że może być inaczej, niż mi się wydaje, że to nie ja mam rację.


Jak w praktyce w AA „uruchomić” Piątą Koncepcję, czyli właśnie prawo do apelacji? Ano na przykład: jeśli w jakimkolwiek głosowaniu (mityng organizacyjny, inwentura grupy, intergrupa, region itd.), nie udało się osiągnąć jednomyślności, zawsze należałoby zapytać, czy ktoś chciałby swoją decyzję, czy stanowisko dodatkowo uzasadnić. Jeśli nie, sprawa jest właściwie zamknięta, ale jeśli tak, należy „opozycji” zapewnić pełne prawo do wypowiedzenia się, przedstawienia swoich racji. Po wysłuchaniu argumentów warto byłoby teraz upewnić się, czy któryś z biorących udział w głosowaniu alkoholików, dowiedziawszy się czegoś nowego lub lepiej rozumiejąc teraz, o co chodzi, w czym problem, nie zmienił zdania, bo i tak się może zdarzyć. Jeśli w tym momencie zgłosi się choćby jedna osoba, całe głosowanie należałoby powtórzyć.


Ale uwaga — przydatności tego praktycznego rozwiązania nie należy przeceniać. Najlepszy nawet system, metoda, procedura organizowania głosowań nie zastąpi rozmów, uzgodnień, pragnienia porozumienia, współdziałania i zgody. Wydaje się raczej, że jeśli z tego typu rozwiązań trzeba korzystać zbyt często, to najpewniej nie zostały jeszcze wyczerpane i wykorzystane (przed głosowaniem!) wszelkie sposoby osiągnięcia porozumienia. Im więcej porozumienia, dogadania, omówienia, wyjaśnienia, tym łatwiej jest przyjąć określone rozwiązania albo podjąć konkretne decyzje oraz tym więcej szacunku dla siebie wzajemnie mają wszyscy uczestniczący w spotkaniu alkoholicy, podejmujący decyzje i ostatecznie realizujący konkretne działania.

Najlepsza nawet znajomość Tradycji i Koncepcji AA nie zastąpi zwykłej ludzkiej życzliwości, jak to zresztą jest widoczne u wielu tradycyjno-koncepcyjnych teoretyków. A bez niej, cała idea Wspólnoty rozpływa się… jak łzy w deszczu.


Na co postawię następnym razem, w AA i w codziennym życiu, na współdziałanie, czy na narzucanie swoich przekonań i udowadnianie własnych racji?

O co tu chodzi, tak naprawdę?

Podobno człowiek jest zwierzęciem stadnym, więc nieustannie organizujemy sobie przeróżne formy działalności grupowej: kluby, stowarzyszenia, drużyny, zespoły, wspólnoty, grona, paczki, oddziały, towarzystwa itd. itd. itd. Dla przykładu weźmy drużynę pasjonatów uprawiania jakiegoś sportu. Co najzupełniej normalne, w drużynie tej będą gracze lepsi, gorsi i kilku najlepszych, którzy, jako liderzy, zajmują w drużynie uprzywilejowaną pozycję, a ich zdanie — mimo demokracji — jest odrobinę ważniejsze niż pozostałych.

Mijają lata, nowi gracze stają się coraz lepsi, może równi liderom, a może nawet… To też proces najzupełniej naturalny. Jednak teraz chodzi o to, jaką postawę przyjmą starzy liderzy. Jeżeli dobro całej drużyny, jej miejsce w rankingu, jest dla nich najważniejsze, to będą wspierać nowych, pomagać im, ale sami powolutku i bez żalu zaczną usuwać się w cień. Jeżeli jednak w dupie mają pozycję drużyny, bo ważna jest dla nich tylko ich wyjątkowa rola, pozycja, po prostu władza, wtedy będą musieli podjąć działania zupełnie inne. Po pierwsze trzeba się pozbyć graczy zbyt dobrych. Jednych się zniechęci, innych zastraszy, jeszcze innych ośmieszy lub zgnoi — jest tu sporo możliwości. Po drugie, wyraźnie zbyt skuteczny system treningów trzeba koniecznie obniżyć, żeby za chwilę nie wyrośli znowu za dobrzy zawodnicy.

Takie działania oczywiście powodują, że w tabelach pozycja drużyny spada na łeb, ale za to pozycja liderów staje się coraz mocniejsza i z czasem przydzielają sobie coraz większe prawa. Skoro z rozmysłem otoczyli się miernotami…


Kiedy w 2018 roku ukazało się nowe tłumaczenie Wielkiej Księgi, zwróciłem uwagę na kilka elementów, na przykład:


a) Spora liczba żenujących polskich błędów. Na początku wydawało mi się, że zostaną one szybko poprawione, ale tak się nie stało. Czyżby ośmieszająca Wspólnotę i jej członków książka miała odstraszyć alkoholików, którym gorzała nie cały mózg jeszcze wyżarła, takich zbyt kumatych, którzy z czasem mogliby zagrozić pozycji liderów?


b) Wkrótce po wydaniu książki pojawiły się spekulacje, że zawarty w niej Program dostosowany jest do „pendolino” — o takich podejrzeniach pisałem już dawno temu, ale wtedy nie chciałem w coś takiego wierzyć. Tu jednak potrzebne jest wyjaśnienie — nazwa „pendolino” powstała z powodu szybkiego tempa pracy sponsora z podopiecznym. To akurat nigdy mi specjalnie nie przeszkadzało. To, co z czasem coraz bardziej mi się nie podobało, to bylejakość i powierzchowność rozumienia i wdrażania w życie Programu AA wśród wyznawców tej metody.

W każdym razie w trakcie pracy z podopiecznymi coraz częściej natykam się w nowej WK na sugestie co najmniej dziwne. Prosty przykład z VI rozdziału: „Przyznaliśmy się do pewnych wad. Ustaliliśmy z grubsza, w czym tkwi problem”. Gdy ja „robiłem” Program, nie ulegało wątpliwości, że przyznać mam się do wszystkich wad, a nie tylko do pewnych i ustalić, w czym tkwi problem, powinienem bardzo rzetelnie, a nie tylko z grubsza.

Czyżby alkoholicy, którzy zrealizują Program zbyt rzetelnie mogli w polskiej wersji AA komuś zagrozić? Byliby zbyt trzeźwi i zaczęliby widzieć i rozumieć zbyt dużo?


c) Dotarły do mnie plotki, że ma być wznawiana poroniona pozycja „Jest rozwiązanie”. Dlaczego poroniona? Z powodu bardzo prostego — wiele z zawartych w tej książce historii nie zawiera ROZWIĄZANIA problemu alkoholizmu, jakim od lat trzydziestych dysponuje Wspólnota AA.

Proponowałem wtedy pewien klucz: jeśli trzeba kwalifikować do zbioru „Jest rozwiązanie” różne historie osobiste alkoholików, to najpierw konieczne jest uzgodnienie, czym jest to AA-owskie rozwiązanie. Dopiero kiedy to jest wiadome, można łatwo i prosto ocenić, czy konkretna historia do tego zbioru pasuje. Jak widać taki pomysł był zbyt prosty i nie został zastosowany. Tak, bo to jest proste. Jeżeli uznajemy, że rozwiązaniem AA jest mityngowe jęczydupstwo, przeróżne radości i smutki, świeczki i koniecznie psychoterapia odwykowa, to wszystko w porządku, ale jeśli tym rozwiązaniem jest 12 Kroków i praca ze sponsorem na Programie, to część z tych relacji jest nie na temat, nie nadaje się do książki „Jest rozwiązanie”. Ale uwaga, to nie oznacza, że są one bezwartościowe. Znakomicie pasowałyby do zbioru pod tytułem, na przykład, „Historie osobiste polskich alkoholików”.

Słyszałem też, że do drugiego wydania „Jest rozwiązanie” mają być dołączone polskie piciorysy usunięte z poprzedniego wydania WK, bo… w ogóle nie zawierały posłania AA! Ale to chyba szyte zbyt grubymi nićmi.

Przejrzałem raz jeszcze pierwsze wydanie „Jest rozwiązanie” i doszedłem do wniosku, że gdybym dobrze nie wiedział, na czym polega rozwiązanie AA, to z tej pozycji bym się tego nie dowiedział; nie odkryłbym w niej tego, co naprawdę ważne.


I tak się zastanawiam, komu i dlaczego tak bardzo zależy na rozmyciu, zamazaniu, zagubieniu prostego i bardzo konkretnego przekazu Anonimowych Alkoholików?

Mądrość wątpliwa wielce

Trzymaj z wygranymi — usłyszałem na jednym z pierwszych mityngów i zapamiętałem, bo w czasach moich początków w AA, powiedzenie to powtarzano częściej niż obecnie. Oznaczało to, że powinienem bacznie się rozglądać na mityngach, by znaleźć tych wygrywających, obserwować i wreszcie naśladować, bo tak zapewne należało rozumieć „trzymaj z…”. Przecież nie chodziło w tym trzymaniu tylko o kolegowanie się; z samego koleżeństwa z wygranymi moja trzeźwość się nie urodzi. Tak samo jak z koleżeństwa z zamożnym alkoholikiem mnie pieniędzy nie przybędzie. To zrozumiałem bardzo szybko. Ze znajomością i kolegowaniem się ze znanym sportowcem mnie sprawności fizycznej nie przybędzie.


Jako pierwszych odkryłem tych, którzy na każdym spotkaniu mówili: a ja się cieszę, że dziś nie piję i tutaj dotarłem. Nie piją, cieszą się… to pewnie byli ci wygrani, ale jedna rzecz kompletnie mi nie pasowała. Swoją kwestię wypowiadali ze spuszczoną głową, patrząc smętnie w szklankę przed sobą lub blat stołu, i takim tonem, jakby właśnie stracili cała rodzinę w jakiejś potwornej katastrofie.


Poszukiwania tych wygranych w AA zajęło mi wiele lat, choć oczywiście nie tylko tym zajmowałem się przez cały ten czas. Ostatecznie zaczęli się pojawiać wraz ze wzrostem liczby alkoholików po Programie lub na Programie.


Znowu musiało minąć sporo czasu zanim dostrzegłem, że ci, których zakwalifikowałem do wygranych, bardzo się różnią między sobą. Najwięcej energii i radości życia wydawali się mieć alkoholicy, odwiedzający bardzo często, nawet kilka razy w tygodniu, rozmaite więzienia i areszty. Zanim zacząłem ich naśladować nadeszła epidemia i miejsca te zostały zamknięte dla odwiedzających. Obserwowałem wtedy, jak wśród wygranych tego typu, zdarzają się zapicia, depresje, rozdrażnienia, ogólny spadek duchowej jakości życia. Doszedłem do wniosku, że jeśli moje wygrywanie ma zależeć tylko od dostępności zakładów karnych i pryska jak mydlana bańka, gdy tych przybytków zabraknie z jakiegoś powodu, to ja takiego wygrywania nie pragnę. Cieszę się, że koledzy i znajomi dobrze się czują biegając do więzień, to też ważna służba (ktoś musi nieść posłanie AA do więźniów), ale to jednak nie jest moja droga.

Zdaję sobie sprawę, że dobry poziom mojej Siły duchowej jest warunkowy i nie mam nic przeciwko uzależnieniu go od stale doskonalonej więzi z Bogiem, ale zdecydowanie nie chciałbym uzależniać go od więzień i więźniów.


Później poszło już szybko. Ktoś z wygranych twierdził, że te sprawy rozdziela, to znaczy jest uczciwy w domu i w AA, ale nie firmie, bo państwo…, i świetnie mu się żyje. Inny, poza rodziną, utrzymuje kochankę i uważa, że wszystko jest w porządku, przecież dba o wszystkich, nie wywołuje skandali i — przede wszystkim — jest szczęśliwy. Kolejny za łapówki kończy właśnie studia i uważa, że jest zupełnie w porządku, bo przecież nikogo do niczego nie zmuszał, a dyplom, który zdobędzie, jest OK, bo on i tak w wyuczonym (sic!) zawodzie pracował nie będzie… Takich historii w ostatnich latach poznałem wiele.


Dawno temu słyszałem AA-owską mądrość, że wszyscy alkoholicy są tacy sami, różnią się tylko pierwszym kieliszkiem. Wielka Księga i życie pokazuje, że nie jest to prawda. Alkoholicy często mocno różnią się między sobą. A ci wygrani też mogą wygrywać na wiele różnych sposobów. Nie chodzi mi o krytykę postaw życiowych któregoś z nich, ale o odkrycie, że nie każda metoda wygrywania, jest automatycznie dobra także dla mnie. W takim razie na własny użytek zmodyfikowałem hasło trzymaj z wygranymi i w mojej wersji brzmi ono: trzymaj z tymi, z którymi ty wygrywasz. Do tej grupy należy wiele osób z AA, ale zawsze podopieczni, gotowi do rzetelnej realizacji Programu i… uczciwości.

Egzamin fatalnie niezaliczony

Wymyśliłem kiedyś powiedzenie: łatwo jest nie pić, kiedy nie chce się pić, które bardzo szybko zaczęło dotyczyć trzeźwości w ogóle, bo nie tylko abstynencji. Cudownie się trzeźwieje (i jeszcze lepiej o tym opowiada na mityngach), kiedy w firmie wszystko dobrze się układa, pieniądze się robią, rodzina szczęśliwa i zdrowa, dzieci dobrze się uczą, wszystko świetnie idzie. Jednak w takich warunkach, których zresztą każdemu życzę, poziomu trzeźwości i Siły duchowej zweryfikować się nie da. A czyż nie jest prawdą, że łatwo być uczciwym, kiedy biznes świetnie prosperuje i wydaje się, że nie trzeba oszukiwać — klientów czy urzędów skarbowych?


Życiowego sprawdzianu nie przeszedł pomyślnie mój kolega. Gdy stracił stanowisko, wysokie zarobki, służbową furę i komórę, a wreszcie dobrą wolę rodziny — wrócił do picia. Przykre to, ale taki sprawdzian miał wymiar jednostkowy, osobisty. Epidemia Covid-19 okazała się egzaminem dla wszystkich alkoholików, wszystkich grup AA, a może w ogóle Polaków. I wielu z nich oblało go z kretesem.


Nie miałem żadnych oczekiwań wobec uczestników mityngów staropolskich, to jest takich spotkań, którzy grupują alkoholików nauczonych przez terapeutów, że oni są najważniejsi, że mają prawo, a nawet obowiązek być egoistami i dbać tylko o siebie. Okazało się jednak, że oczekiwanie czegokolwiek po alkoholikach na Programie oraz po Programie (niektórzy nawet Tradycje i Koncepcje „zrobili” ze sponsorami), też było nieco naiwne, czyli po prostu znowu się pomyliłem, nie miałem racji. Być może dlatego, że obserwowałem sytuację, w której wszystko gładko się układa, wszystko dobrze działa, nie dzieje się nic złego. Ale pojawił się wirus i zweryfikował moje naiwne rojenia o wielu alkoholikach, grupach AA i nie tylko.


Obserwowałem i słuchałem alkoholików, którzy w Kroku Trzecim z pełną powagą i przekonaniem deklarowali, że rezygnują z samowoli i sobiepaństwa, że gotowi są wreszcie zacząć się podporządkowywać, że powierzają swoją wolę, że przestają grać rolę Wszystkowiedzącego i Wszystkomogącego Boga i w wielu przypadkach wierzyłem w te deklaracje.


Mimo jednoznacznie określonych ograniczeń spotykali się w zbyt dużych grupach, w zbyt małych salach, bez masek na twarzach, bo przecież przy szalejącej samowoli nikt nie będzie im mówił, jak mają żyć i co robić. Okazało się, że niektórzy alkoholicy, których uważałem za trzeźwych, żyją w jakiejś urojonej przez siebie alternatywnej rzeczywistości, w której Tradycje AA są ważniejsze od norm prawnych, zarządzeń, kodeksów, przepisów, zasad państwa, w którym żyją, z którym się identyfikują. Z dumą i pychą opowiadają o Tradycjach poznanych ze sponsorem i jednocześnie lekceważą Pierwszą, bo przecież przed oczami mają tylko swoje dobro, swoje potrzeby i zachcianki, a że mogą kogoś narazić na chorobę lub śmierć, to i co z tego. Przecież oni sami są najważniejsi, a jak ktoś się boi, to niech nie przychodzi. To ostatnie zwłaszcza wydało mi się szokujące, bo jednocześnie okłamują innych i siebie, i twierdzą, że oni to wszystko robią dla dobra jakiegoś hipotetycznego nowicjusza. Pamiętam wielu z nich, jak przed epidemią, z przekonaniem mówili na mityngach o uczciwości oraz o obietnicach, że zniknie egoizm, że bardziej niż sobą zainteresujemy się bliźnimi itp.


Pewnego razu powiedzenie „Trzymaj z wygranymi” zamieniłem na „Trzymaj z tymi, z którymi ty wygrywasz”. W czasie pandemii miało to wyjątkowe znaczenie — trzymanie z tymi, którzy coś tam dla samych siebie wygrywają, może spowodować moje realne szkody na zdrowiu. A jeśli nawet nie, w końcu jestem zaszczepiony, to nie chcę, żeby ściągnęli mnie do swojego poziomu i nauczyli, że zasady są po to, żeby je łamać albo że te zasady mniej ważne są od osobistych zachcianek, ambicji, wygody i samowoli.


A nowicjusz? Raz czy drugi zjawił się, owszem, ale widocznie nie czuł się bezpiecznie wśród ludzi lekceważących zasady (i nawet dumnych z tego), więc jego przygoda z AA skończyła się po kilku mityngach. Wtedy starsi stażem bywalcy mityngów orzekli, że ci nowicjusze widocznie nie byli jeszcze gotowi, że na pewno chcieli jeszcze pić, że widocznie nie uznali swojej bezsilności… Czyżby?

Po co tam chodzę?

— Dawno cię nie widziałem na mityngu — stwierdził kolega z AA — wszystko u ciebie w porządku?

— Dawno mnie nie widziałeś, bo mnie dawno nie było — odparłem automatycznie i zgodnie z prawdą.


Dopiero później, gdy skończyliśmy rozmowę, dokonałem kilku obliczeń i wyszło mi, że na stacjonarnym mityngu byłem w tym roku, jak dotąd, dopiero… raz.

Kilkanaście lat temu byłoby to nie do pomyślenia i do takiej sytuacji bym nie dopuścił. To był jeszcze okres, kiedy wierzyłem, że jeśli ktoś przestaje chadzać po mityngach, to ginie marnie, lada moment zapije się na śmierć. I inne podobne AA-owskie „prawdy”, którymi zastraszaliśmy się nawzajem.

Z czasem zbierałem doświadczenia, swoje i cudze, i przekonałem się ostatecznie, że nie jest to takie proste. Spotkania AA zapewne pomagają utrzymać abstynencje, niektóre nawet ułatwiają wytrzeźwienie, ale to nadal nie znaczy, żeby wszyscy alkoholicy potrzebowali ich do końca życia. No, chyba że na swoje życie nie mają żadnego innego pomysłu.


Czy jednak zmniejszyłem dość mocno liczbę mityngów z powodu epidemii? Nie, to nie tak. Epidemia była tylko katalizatorem. Jednak już wcześniej powolutku zwiększałem dystans. Na przykład z premedytacją nie przychodziłem na mityngi organizacyjne, zwane czasem inwenturą grupy. Owszem, bywałem na 2—5 mityngach w miesiącu, ale wynikało to z potrzeb towarzyskich (po mityngu zbieraliśmy się w kawiarni), z nadziei, że może komuś się przydam, i wreszcie z przyzwyczajenia. I właśnie te przyzwyczajenia rozwaliły covidowe ograniczenia.


Zmian w moim życiu nie należy mylić z odchodzeniem od AA. Nieustannie pracuję z podopiecznymi, czytam literaturę, jak proszą o spikerkę, to zwykle się zgadzam, uczestniczę w co ciekawszych spotkaniach on-line, rozmawiam i spotykam się z trzeźwymi alkoholikami — ograniczyłem tylko mityngi AA. Moje grupy poradzą sobie beze mnie (a jak nie poradzą, to ja bym ich też nie uratował), a na każdym spotkaniu jest kilku trzeźwych alkoholików z abstynencją przynajmniej pięcioletnią, gotowych pomóc nowicjuszowi — to nie muszę być ja; za tak wyjątkowego i niezastąpionego się nie uważam.


Pamiętam słowa sponsora: najmniej AA jest na mityngu AA. Wiele czasu minęło zanim zacząłem to rozumieć. Nie za bardzo potrafimy korzystać z klubów abstynenta, jakichś imprez trzeźwościowych, czy innych form wspólnego spędzania czasu bez picia, więc mityng AA wypełnia realne przecież potrzeby towarzyskie. Idziemy tam, żeby dowiedzieć się, co słychać u znajomych i kolegów. Przed mityngiem lub w przerwie szukamy pracy albo określonego fachowca (znacie jakiegoś dobrego mechanika w AA?). Nawiązujemy tam relacje męsko-damskie. Próbujemy rozwiązywać swoje problemy DDA i/lub współuzależnienia albo jeszcze inne zaburzenia lub …izmy. To oczywiście nie jest lista kompletna. Anonimowi Alkoholicy dysponują rozwiązaniem problemu alkoholizmu — i niczym więcej. Jednak na to rozwiązanie często i na wielu mityngach po prostu nie mamy czasu albo inne kwestie wydają się ważniejsze.


Czy wiem dokładnie, po co chodzę tam, gdzie chodzę regularnie (poza pracą zawodową, oczywiście)?

Najważniejsze jest…

Jako że nie chadzam po mityngach tak często jak przed epidemią, miałem ostatnio więcej czasu na przemyślenie kilku tematów i wyciągnięcie wniosków. Zastanawiałem się na przykład, jaka jest najważniejsza służba w AA w Polsce. Może i na świecie, ale mityngi poza Polską zmam co najwyżej z opowiadań, a najczęściej wcale, więc skupię się na Polsce.


Przez czas, w którym nie piję, obserwowałem zmiany u siebie, zmiany w życiu, przekonaniach i postawach wielu znajomych i kolegów, zmiany w grupach (jedne upadały, inne powstawały, jeszcze inne zmieniały formułę spotkań itd.), zmiany w postawach „zaufanych” sług, zmiany w biuletynach… Ostatecznie doszedłem do wniosku, że najważniejsza jest służba prowadzącego mityng. Oczywiście w tych grupach, w których znana jest Tradycja Piąta (Każda grupa ma jeden główny cel — nieść posłanie alkoholikowi, który wciąż jeszcze cierpi).


Na mityngu pojawia się nowicjusz. Bardzo cierpi, bo wiele razy już próbował przestać pić, ale nie potrafi, nie chce już pić, ale nie może przestać. Czy zostanie w AA i skorzysta z naszego rozwiązania, to już zależy od jego gotowości, ale i pierwszego mityngu albo od kilku pierwszych. A jakość/wartość mityngu w dużej mierze zależy od prowadzącego to spotkanie alkoholika.

Jest to służba wymagająca znacznie więcej, niż się często wydaje. Prowadzący czasem zaprasza spikerów, przygotowuje wartościowe, ciekawe tematy mityngów, podpowiada tematy dodatkowe, gdy wydaje się, że dyskusja utknęła w martwym punkcie, czyli jest kimś w rodzaju moderatora spotkania. Jego zadaniem jest też zapewnienie grupie poczucia bezpieczeństwa. Przydaje się do tego znajomość Tradycji AA, ale i ona nie wystarczy, jeśli prowadzący boi się stanowczo, choć łagodnie, reagować. Na przykład boi się przerwać ględzenie nie na temat lokalnego weterana.


Rażących błędów, które może popełnić prowadzący, jest pewnie wiele, ale te wyjątkowo koszmarne zdarzają się w sumie rzadko. Za to sporo jest takich pozornie niby to mało ważnych, które jednak powtarzane przez czas dłuższy, powodują zniechęcenie do uczestnictwa w spotkaniach, a nawet do AA w ogóle.


Powiedzmy, że prowadzący ma zaufanie do Powierników i na każdym mityngu odczytuje ich komunikat, a zwłaszcza stwierdzenie, że najwyższą formą realizacji posłania w ramach 12 Kroku jest dawanie pieniędzy. Gdybym coś takiego usłyszał na pierwszym lub pierwszych swoich mityngach, uciekłbym natychmiast, bo z podejrzaną grupą wyłudzaczy pieniędzy nie chciałbym mieć nic wspólnego. Poza tym nie miałem wtedy pieniędzy (za picie wywalili mnie z pracy), więc i tak tu nie pasowałem.


Powiedzmy, że w listopadzie prowadzący upiera się przy problematycznym wielce temacie z „Codziennych refleksji”, bo nowicjusz jest już drugi raz na mityngu, a to oznacza, że nic mu się już od grupy nie należy i właściwie to już nawet nie jest nowicjuszem.

Powiedzmy, że prowadzący 27 raz w tym roku proponuje temat „jak rozumiesz pokorę?” albo jakiś w tym stylu, który prawie wszystkich zniechęca już i usypia. Nie ma co liczyć na to, że zainteresuje to nowicjusza — on się chce dowiedzieć, jak przestać pić, a co znaczy „pokora”, to sobie przeczyta w słowniku, jeśli go to słowo zainteresuje, jeśli go nie zna, nie rozumie.


Oddzielną kategorię stanowią tematy dotyczące drugiego członu Pierwszego Kroku, na przykład: „kiedy przyznałeś, że przestałeś kierować swoim życiem?”, „komu wyznałaś, że twoje życie stało się niekierowalne?” i wiele podobnych. Dla prawie wszystkich nowicjuszy są one mocno problematyczne i głośno (tak odważnych jest niewielu) lub w myślach nie zgadzają się z takimi stwierdzeniami. I nic w tym dziwnego. W pewnym sensie mają rację. Po co i dlaczego zgadzać się z czymś, czego się nie rozumie i nikt nie potrafi wyjaśnić, jakoś sensownie pomóc zrozumieć?

Od pierwszego mityngu do dziś nie usłyszałem w AA, co to znaczy kierować życiem albo kiedyż to moje życie stało się niekierowalne, ale słyszałem, że jeśli nowicjusz tego nie przyzna, to pewnie ma nawrót, widocznie chce jeszcze pić i w ogóle, niech wróci, jak się dopije i będzie gotowy. Niestety, takie roztrząsanie gówna na atomy ma miejsce nie tylko w styczniu. Jeżeli prowadzący szybko nie przekieruje dyskusji w inna stronę, to te bezsensowne dywagacje o kierowaniu życiem, będą się wlekły kolejny raz. Po co i dlaczego zgadzać się z czymś, czego się nie rozumie i nikt nie potrafi wyjaśnić, pomóc zrozumieć?


Prowadzący, który — nawet bez złej woli — z różnych powodów zupełnie nie nadaje się na prowadzącego (nikt inny nie chciał, jemu się to przyda itp.) może od grupy skutecznie odstraszyć zarówno nowych, jak i stałych uczestników mityngów.


Uwaga. Prowadzący mityng to służba najważniejsza z punktu widzenia Tradycji Piątej, ale najbardziej odpowiedzialna jest jednak w AA służba sponsora. To jednak jest już inna historia.

Kierowanie życiem po raz 57

Pewnego razu przeczytałem gdzieś wyjaśnienie pojęcia „kierowanie życiem”: Wstaję rano i mam plan na dzień, a czy go wykonam? Więc na tym to niekierowanie polega, że nie mam pewności, że zrealizuję plany. Autor tych słów zdefiniował „kierowanie życiem” jako zdolność/możliwość zrealizowania absolutnie wszystkich swoich planów, codziennych i życiowych, jakiekolwiek by one były. Wychodzi na to, że jeśli czasem twoje plany, czy pomysły biorą w łeb, to widocznie nie kierujesz swoim życiem, proste? No, niestety nie.


Błąd merytoryczny.

Absolutnie wszystkim ludziom pewne plany wychodzą, a inne nie — nie potrzeba do tego być alkoholikiem. A jeśli tak, to po co pakować taką oczywistość do specjalnego Programu dla alkoholików? Absolutnie wszyscy potrzebujemy do życia powietrza, ale czy to stanowi fundament Programu AA? Fakt, że nie kierujemy swoim życiem (tzn. nie wszystkie plany się udają), jest tak oczywisty, jak potrzeba odżywiania, oddychania, wypróżniania i mnóstwo innych, które jakoś nie trafiły do Programu Dwunastu Kroków.

Od wczesnego dzieciństwa moje doświadczenie pokazywało mi, że plany czasem się udają, a innym razem nie — to zawsze było i jest oczywiste. W okresie picia miałem różne przekonania na swój temat, wynikające często z nierealistycznej oceny sytuacji i swoich możliwości. Czasem wydawało się, że mój plan na pewno się uda, co rodziło rozczarowanie, jeśli nie wyszło, innym razem zakładałem błędnie, że na pewno się nie uda, więc nie podejmowałem żadnego działania i bywało, że tego żałowałem. Jednak nigdy, NIGDY, nawet po pijanemu, nie wpadło mi do głowy, że na pewno WSZYSTKIE moje plany, marzenia, zachcianki itd. zostaną zrealizowane, że zawsze wszystko mi się uda. Coś takiego oznaczałoby chorobę psychiczną daleko poważniejszą niż alkoholizm.


Czytanie bez pełnego zrozumienia.

W jednej wersji Kroku Pierwszego jest, że przestaliśmy kierować własnym życiem, a w drugiej, że nasze życie stało się niekierowalne. Skoro przestaliśmy albo stało się, to kiedy przestaliśmy, kiedy się takie stało? Wygląda też na to, że najwyraźniej Anonimowi Alkoholicy uważają, że do pewnego czasu kierowaliśmy tym swoim życiem (skoro w którymś momencie przestaliśmy), a to zupełnie nie zgadza się z definicją „kierowania życiem” przedstawioną jako: „nie wszystkie plany się udadzą”.


Nie, sławetne „kierowanie życiem” nie oznacza powodzenia wszystkich pomysłów alkoholika ani żadnego innego człowieka. A co oznacza? A… tego to ja już nie wiem. Alkoholicy w Polsce wymyślili sobie pojęcie „kierowanie życiem”, którego nie ma w angielskim oryginale Kroku Pierwszego (jest tam „unmanageable”), i od pięćdziesięciu lat zastanawiają się, co też to znaczy. Cudownie! Znakomita ilustracja alkoholizmu jako choroby umysłowej.


Znacznie więcej sensu ma pojęcie „niekierowalne”. Ono jest OK. Ale nadal pozostaje pułapka „stało się”. Skoro w jakiejś chwili życie stało się niekierowalne, to widocznie wcześniej kierowalne było — i znowu kicha.


Tak więc możliwości są trzy:


1. AA twierdząc, że kiedyś kierowaliśmy życiem (kiedyś było kierowalne), a później przestaliśmy kierować (stało się niekierowalne) — bezczelnie kłamią.


2. AA twierdząc, że kiedyś kierowaliśmy życiem (kiedyś było kierowalne), a później przestaliśmy kierować (stało się niekierowalne) — zupełnie się na tym nie znają i pierniczą od rzeczy, plotą bzdury.


3. Ktoś, kto uważa, że „kierowanie życiem” to pełne powodzenie wszystkich planów i że alkoholicy kiedyś życiem kierowali, tylko później przestali, kompletnie nie kuma, o co w tym Kroku chodzi lub nie przemyślał wszystkiego. Jeszcze bezsilność wobec alkoholu jako tako jest zrozumiała, ale reszta, to pełna klapa. Na szczęście pierwsza część Kroku Pierwszego często wystarczy do utrzymywania abstynencji albo wielu weteranom w Polsce tak się wydaje.


Każde środowisko może mieć swoje skróty myślowe, swoje slogany, złote myśli i inne takie. W ich używaniu nie ma niczego złego — pod warunkiem, że wiem i rozumiem, co znaczą i zgadzam się z tym, zwłaszcza jeśli tymi mądrościami częstuję innych.

AA — fenomen XX wieku

Wspólnotę Anonimowych Alkoholików i jej Program Dwunastu Kroków uważam za najważniejsze wydarzenie społeczne, priorytetową ideę XX wieku. Fenomenem AA jestem po prostu zachwycony. Oczywiście nie było tak od pierwszego mityngu. Na początku starałem się w AA i z pomocą Wspólnoty utrzymać abstynencję. Nieco później upomniał się o mnie Program Dwunastu Kroków, więc skupiony byłem na kolejnych, konkretnych wskazówkach sponsora. Dopiero około dziesiątej rocznicy, a może nawet później, byłem w stanie spojrzeć z dystansu na całość, bo nie tylko na pojedyncze osoby i wydarzenia.


Dlaczego uważam Anonimowych Alkoholików za fenomen? Wiele tzw. „zaufanych sług” pasuje obecnie do opisu z „Języka serca”: Osobista gloryfikacja, arogancka duma, zajadła ambicja,, ekshibicjonizm, nietolerancyjna satysfakcja, pieniądze czy szaleństwo władzy, nieprzyznawanie się do błędów oraz nieuczenie się na nich, samozadowolenie, lenistwo — te i wiele innych cech należą do typowych „schorzeń” — to fakt. Faktem jest i to, że Wspólnota przetrwała drugą wojnę światową, upadek socjalizmu, rozpad ZSRR, nieustannie toczone lokalne konflikty zbrojne, różne kryzysy społeczne i ekonomiczne, czy wreszcie pandemię. I mimo, że jest to z założenia wspólnota ludzi psychicznie chorych, zaburzonych, to nadal w tysiącach grup odbywają się spotkania — na żywo lub on-line — podczas których cierpiący alkoholik może usłyszeć to, co najważniejsze: my też jesteśmy alkoholikami, znamy rozwiązanie problemu alkoholizmu, jeśli chcesz, to ci pomożemy. I to właśnie jest cud AA.


A błędy i wypaczenia? Są i zapewne będą. Nie takie, to inne. Z każdym błędem lub trudnością społeczność AA może sobie poradzić — o ile nie będą to błędy ukrywane, zakłamywane, wypierane. Jestem pewien, że damy radę. Choć niekoniecznie już jutro. Bo Dwanaście Kroków i idee Wspólnoty są raczej drogą niż metą.

A jakież to błędy nigdy nie zostaną naprawione? Błędy, których nie chcemy przyjąć do wiadomości i udajemy sami przed sobą i przed innymi, że ich nie ma.

Nieprzemyślane mądrości

Zbliża się listopad, w sklepach piętrzą się znicze i inne ozdoby nagrobne, więc pewnie dlatego przypomniało mi się, jak mój pierwszy sponsor często powtarzał na mityngach, że przepił większą część swojego życia, ale umrzeć to on chce trzeźwy. Przez pewien czas popisywałem się i ja tą „mądrością”, ale w sumie nie trwało to długo, bo jednak zorientowałem się, że w moim przypadku to nie jest prawda. Tym niemniej ładnie brzmiało, a wypowiadane poważnym, nawet uroczystym tonem, robiło wrażenie na nowicjuszach.


Od pewnego czasu nie boję się śmierci. Boję się, i to bardzo, umierania, agonii, cierpienia. W takim momencie wolałbym być nieprzytomny, a czy wywoła to wódka czy leki, to co za różnica… Bill W. zmarł na rozedmę płuc (palił prawie całe życie), a nie jest to śmierć łatwa. Dlatego nie zdziwiło mnie, że podczas swojego ostatniego pobytu w szpitalu, domagał się od żony, żeby przyniosła mu alkohol, i życzył jej wszystkiego najgorszego, gdy odmawiała. Nie poczułem się też zdradzony przez Billa, a o zdradzie mówiło kilku znajomych, gdy poznali bliżej historię AA i Billa Wilsona, z historycznych i rzetelnych książek lub filmów.


Czy na mityngach AA albo w jakiejkolwiek grupie ludzie w swojej społeczności czy na szerszym forum naprawdę wierzę w to, co mówię? I po co mówię to, co mówię? Żeby ewentualnie komuś pomóc, czy może żeby się popisać, zrobić wrażenie? A może żeby wykazać, że ktoś inny nie ma racji?


Przez pierwsze 2—3 lata w AA wiele razy powtarzałem wyuczoną na terapii „prawdę”: jestem trzeźwiejącym alkoholikiem. Przecież to profesjonaliści wymyślili całe to dziwne, nieskończone z założenia, trzeźwienie, które — według nich — nigdy nie miało zakończyć się wytrzeźwieniem. Coś takiego nigdy nie było żadną mądrością ani prawdą w AA, ale… od ponad dwudziestu lat obserwuję sprzeczki na temat wyzdrowienia/wyleczenia z alkoholizmu. Kiedyś brałem w nich udział. Z różnych powodów. Dziś zastanawiam się, po co to robić, po co sprzeczać się o wyrazy? Czemu miałoby to służyć akurat w tym przypadku? Bo w instrukcjach obsługi słowa, określenia, pojęcia są bardzo ważne.


Dawno temu poukładałem swoją relację z alkoholizmem i na podstawie Wielkiej Księgi przyjąłem, że jest on połączeniem alergii na alkohol z obsesją umysłową. Kiedyś w końcu wytrzeźwiałem, czyli obsesja umysłowa przestała być moim problemem. Czy zniknęła też alergiczna reakcja na etanol? Wydaje mi się, że nie. Potwierdzają to zresztą tysiące tragicznych przypadków powrotów do picia alkoholików. Ci ludzie nie wracają do picia towarzyskiego. Jeśli nie od razu, to po krótkim czasie, wracają najczęściej do destrukcyjnego, kasacyjnego modelu upijania się, a to znaczy, że alergia nadal działa. Najwyraźniej na zmienioną biochemię komórki na razie nie ma mocnych. A Program AA, który jest programem duchowym, pomaga alkoholikowi wytrzeźwieć, pozbyć się obsesji umysłowej, ale nie wpływa na metabolizację etanolu.


Czasem też pojawia się podobna wątpliwość i pytanie: czy alergik, który nie ma kontaktu z alergenem i to od dawna, jest chory, czy zdrowy? Proponuję spytać o to alergologa, jeśli ktoś koniecznie potrzebuje to wiedzieć, bo mnie — według stanu na dzień dzisiejszy — guzik to obchodzi. Podobnie jak mnóstwo innych tematów. I tylko zastanawiam się, czy zabieram głos w sprawach, o których nie mam pojęcia, w tematach, na których się nie znam?

Prawne zobowiązania

Czasem wydaje mi się, że pojęcie „prawo” w środowisku AA słyszy się częściej niż we wszystkich sądach i prokuraturach razem wziętych. Jednak tym razem zastanawiałem się nad pytaniem, które gdzieś wśród AA-owców usłyszałem: czy, jako sponsor, mam prawo sugerować podopiecznemu coś, czego sam nie robię?


Ja bym to pytanie sformułował inaczej, a moja wersja prawdopodobnie od razu pokazuje, jaki mam do tego stosunek. Więc zapytałbym tak: czy, jako sponsor, mam obowiązek robić wszystko to, co proponuję nowicjuszowi? A gdyby komuś przyszło do głowy odpowiedzieć twierdząco, to następne pytanie jest takie: z czego niby ten obowiązek wynika, kto mnie z niego będzie rozliczał?


Czy nie po to były terapie odwykowe i inne, tysiące mityngów, sponsorzy i Program, żebym nie musiał żyć tak, jak alkoholik z miesięczną abstynencją? Czy nauczycielka z zerówki po pracy rysuje szlaczki?


Około 2011 roku przywiozłem z Londynu tzw. „codzienne sugestie”. Przetestowałem je na sobie, a te, które uznałem za wartościowe i sensowne (bo nie wszystkie), zacząłem proponować podopiecznym w formie dostosowywanej każdorazowo do możliwości i potrzeb konkretnej osoby. Alkoholikom z abstynencją krótszą niż dziesięć lat może się to wydawać dziwne, ale wcześniej żadnych takich codziennych sugestii od sponsorów nie dostawaliśmy. Nie jest to też praktyka powszechna i „obowiązująca” w AA na świecie. Przydatny, wartościowy pomysł (podobnie jak tabele Czwartego Kroku autorstwa pary alkoholików, Joe&Charlie), owszem, ale to tylko materiał pomocniczy, a nie Program.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 49.05