E-book
2.94
Alabaster — Krew sióstr

Bezpłatny fragment - Alabaster — Krew sióstr


Objętość:
200 str.
ISBN:
978-83-8221-932-6

O tym, co zostało zrodzone z miłości, a co z nienawiści

Część Siódma
Alabaster
Prolog

Jestem twym mrokiem, nicością, chciwością

Jestem przekleństwem i bezeceństwem

Jestem sztyletem wbitym w siostrzane serce

Jestem zadrą i zdradą, wzgardą, pogardą

To jestem ja, to jesteś ty, to właśnie my

Jak o nienawiści sny

Snujące się cienie

Tego nie zmienisz

Ja tego nie zmienię

Taki mój los, a twe przeznaczenie

I. Srebrna i Alabaster

Mroczne tchnienie ciemnej nocy, brak przebłysku jasnego dnia. Kolory niewyraźne; wyblakłe, bez połysku. Martwe i matowe pejzaże odarte z głębi wszelkich barw. Gdzieś tam szara północ i srebrzysta postać, kobieca, przyobleczona jedynie w nagi strach. Wokół niej szpony lęku, pazury przerażenia oraz kły wszelakich trosk. Za nią czai się złocisty ktoś. Niby kochanek, niby przyjaciel. Lecz tak naprawdę, w esencji swej świetlistej duszy, kim jest on?

Srebrna raptownie się przebudziła, siadając na posłaniu. Szybko i głęboko oddychała. Jej dłoń przykryła jej własne serce. Czuła, jak niegdyś zamarłe, teraz na powrót wybijało w niej rytm życia. Znów zaciągała powietrze do płuc.

Spojrzała srebrzącym się wzrokiem przez wejście do szałasu na malachitową noc. Dostrzegła szmaragdowy księżyc w pełni, a wokół niego pistacjowe gwiazdy. Wsłuchała się w dzikie odgłosy Wielkiej Puszczy. Było to miejsce, które miała bronić na życzenie Zieleni po tym, jak ją uśmierciła. Dotąd nie spełniła tej prośby, siostrzanego marzenia. Co zaś z jej własnymi marzeniami, na przeszkodzie spełnienia których próbowała stanąć sama śmierć?

Śmierć i zabijanie.

Srebrzysta postać o łuskowatej skórze odjęła od klatki piersiowej dłoń. Spojrzała na siebie. Tam, gdzie przed chwilą przestrzeń między piersiami zasłaniały jej palce.

W świetle zielonej poświaty księżyca dostrzegła na sobie zarys czarnego krzyża — symbol czarnej siostry krwi, a także unicestwienia. Wraz z powrotem ze świata umarłych została w ten sposób naznaczona. Na jej ciele pozostało piętno. Jednak nie mniejsze trwało w jej srebrzystej duszy. Ta ciągle czuła, jakby gościła w sobie swoją siostrę. Tą siostrą była sama… śmierć.

— Nie śpisz? Znowu zły sen? — Słowa te pochodziły od leżącego na posłaniu Złotego. Srebrna na nie w ogóle nie zareagowała. Jedynie dalej patrzyła gdzieś w księżycową dal. Wobec jej bierności książę również przyjął pozycję siedzącą. Pogładził kobiecą postać po pasemku srebrzących się włosów z rozluźnionego warkocza. Następnie spróbował skupić jej uwagę na swojej osobie, mówiąc: — Możesz spać spokojnie. Jestem przy tobie. Nie musisz się już niczego lękać, niczego obawiać.

— Czyżby? — zapytała lodowato.

— Naturalnie… Przecież wyzwoliłem cię z okowów śmierci i znów dane jest nam być razem. Jesteśmy ze sobą ponad wszystko, aby kontynuować naszą… miłość.

— Miłość… — powtórzyła pustym głosem wojowniczka.

— Tak, właśnie ona jest nam przeznaczona — podchwycił Złoty. — Łączy nas ponadczasowe uczucie. Nic go nie zniweczy, nic i nigdy. — Po tej deklaracji złocistego mężczyzny Srebrna ciągle nie raczyła na niego spojrzeć. W efekcie przy jego kolejnych słowach zadrgała nuta urażonej dumy: — Chyba nie zaprzeczysz naszej wiecznej miłości? — syknął.

— Nic nie trwa wiecznie, nic — odparła wojowniczka, kładąc rękę na czarnym znamieniu między piersiami.

— Jak to nic? Coś się zmieniło?! — Złoty już nie krył irytacji. — Uratowałem cię, przywróciłem do życia. Dlatego winna mi jesteś nie tylko pocałunki, uczucie, ale i wielką wdzięczność. Pamiętaj o tym. — Szarpnął srebrzystą postać za ramię, siłą zwracając ją ku sobie. W tej samej chwili ona pochwyciła go łuskowatą ręką za gardło. Spojrzała mężczyźnie głęboko w oczy, jej własne oczy się zasrebrzyły intensywnie. Następnie złowrogo wysyczała:

— Jedyna nieskończona miłość łączy mnie z mymi siostrami. Lecz nawet ona na swej drodze napotyka przeszkody. Znaczona jest, jak cięgami bata, bólem, łzami, cierpieniem, strachem czy nienawiścią. Zaś pomiędzy tymi uczuciami przechadza się sama śmierć. Ona natomiast mi podpowiada w snach, że gdy tuliła mnie w ramionach unicestwienia, ty, w innej rzeczywistości, dla własnego kaprysu, dopuściłeś się zła, podłego występku. Nie wiem jeszcze kogo i jak skrzywdziłeś. Ale jeśli tyczyło się to którejś, którejkolwiek z moich sióstr, to na mróz i lód, ja cię…

— No co niby zrobisz?!

— Zabiję. — Srebrna odepchnęła Złotego. Wstała i wyszła z namiotu. Za sobą usłyszała męski głos stanowiący teraz mieszankę gniewu, zazdrości oraz poczucia krzywdy:

— Nie masz prawa mnie tak traktować! Nie mnie! Nie kogoś z kim, podoba ci się to czy nie, łączy cię wieczna miłość! Poza tym mamy przecież owoc naszej miłości, dziecko. Nie zapominaj, że jesteś w ciąży!

— Nie jestem. — Wojowniczka przystanęła za namiotem. — Już nie jestem w ciąży. Dziecko zatrzymała dla siebie… siostra śmierć. — Srebrna skrzyżowała dłonie na płaskim łonie. — Zaś co do naszej miłości, to…

— To co?!

— Już jej nie ma.

— Czemu?!

— Poświęciłam ją. Poświęcam wszystko dla moich… sióstr. — Srebrzysta postać spojrzała znowu na księżyc i gwiazdy, po czym oddaliła się samotnie w malachitowy mrok.

*

Trwała zielona noc w dzień po wskrzeszeniu srebrzystej siostry krwi, a poświęceniu się lazurowej. Alabaster, podobnie jak inni świadkowie tego zdarzenia, spędzała czas snu poza Drzewnym Pałacem. Ten bowiem obrócił się w stertę desek i drzazg. Doszło do tego, kiedy Srebrna się zmaterializowała na tronie. Wówczas, ponownie patrząc na świat i zaciągając powietrze do płuc, jak nowo narodzona wydarła ze swej piersi wyzwoleńczy krzyk, ostatecznie uwalniający ją z łańcuchów śmierci. Jednak intensywność tego syreniego wrzasku sprawiła, że jego wibracjom nie oparły się drewniane ściany pałacu. Rozsypał się, zupełnie jak nie tak dawno potęga zielonej armii czy wizja Alabaster o tym, że odnajdzie ona spełnienie w samotnym władaniu światem.

Tym samym obecnie spędzała noc w szałasie na leśnej polanie. Z powodu odzyskania jednej siostry, Srebrnej, czuła radość, analogicznie doskwierał jej ból po utracie Lazur. Jednakże w jej odwrocie od samotności i wiązaniu swego losu z innymi istotami owa zależność nie była tylko siostrzana.

Skrzydlata kobieta ostrożnie zdjęła z siebie oplatające ją potężne ramie Srebrona Etrawy. On spał, a ona, wyzwolona z uścisku, wyszła z gałęzistego schronienia na malachitową noc.

W trakcie kroczenia boso po miękkim mchu odbierała bolesność połamanych skrzydeł. Ale spokojna była o to, że zrosną się w kilka dni. Jako najsilniejsze i zarazem uzdrawiające spoiwo miała w sobie bowiem miłość. Natomiast z nienawiści nie dostrzegała w sobie już zupełnie nic. Ta się roztopiła w niej i wyparowała niczym w czasie roztopów brudny lód. Z tego powodu, mimo braku na ten czas zdolności lotu, jej stąpanie było nad wyraz lekkie. Do tego biała aura postaci przybrała niezwykle jasną poświatę, przez co świeciła jak biały księżyc oraz gwiazdy, jako otaczające ją delikatne płatki śniegu.

Dzięki dodatkowemu źródłu światła, jakie stanowiła sama Alabaster, dostrzegła w zielonym mroku Srebrną. Na polanie ćwiczyła ona samotnie walkę ponownie uzbrojona w swój legendarny miecz. Ten prezentował się iście niezwykle, ponieważ lśnił magicznie siedmioma kolorami legendarnych sióstr krwi. Poprzez swoje znaki, barwy i krew na orężu, owe siostry były tu jakby obecne. W każdym razie ich waleczny aspekt, którego ucieleśnienie stanowił dzierżony w łuskowatych rękach miecz.

— Niech błogosławi cię blask słońca i księżyca. Niech zawsze rozświetla ci jasną drogę życia. Prowadzi przez nią pośród siedmiu barw oraz wszelakich ich odcieni.

— Witaj, Alabaster, siostro. — Srebrna włożyła długie ostrze za pas.

— Jak się… czujesz? — zapytała z nutą troski władczyni.

— Dam radę walczyć. Jestem silna, silniejsza niż kiedykolwiek.

— Ja nie… o tym. — Wielka księżna podeszła do siostry. Z jej łuskowatego policzka otarła srebrzystą łzę. — Chcesz o tym pogadać? Otworzyć się przed białą siostrzyczką? — Alabaster swój łagodny uśmiech ozdobiła typowym dla siebie kąśliwym grymasem. Srebrna z kolei wytarła sobie rękawem załzawioną twarz, pociągnęła nosem i hardo odparła:

— Łzy płyną z oczu. Krew płynie z rozciętych ciał. My, nienawistne siostry, istniejemy po to, aby upuszczać krew z wrogów wielobarwnego świata i po nich nie płakać. Musimy to czynić, żeby na kontynencie Unton nie płynęły łzy o siedmiu barwach i siedmiobarwna krew. Więc zróbmy to, Alabaster. Nie zważając na naszą krew i nasze łzy, na to, która z nas ostatecznie przetrwa, uratujmy ten świat. Albowiem czuję, że z czternastu legendarnych sióstr pozostałyśmy już tylko… my.

— A, a, a… — Ze zwodniczym uśmieszkiem władczyni pogroziła siostrze palcem. — Gdzieś na kontynencie żyje jeszcze jedna… z nas.

— Która? — zaciekawiła się żywo wojowniczka.

— Ta, która jest lepsza od nas i to ona powinna, musi… zwyciężyć oraz przetrwać.

— Kogo masz na myśli? — Srebrna zastygła w napięciu.

— Wiesz… kogo.

— Lotos. — Srebrzysta siostra krwi naraz oklapła.

— Tak, właśnie o nią chodzi. Moja biała siostra, zrodzona z najczystszej miłości, gdzieś tu jest. Ona żyje, czuję to.

— Gdzie ją odnajdziemy?

— Jeszcze nie wiem. Ale to się wydarzy. Ona przebywa w alabastrowej krainie. Istnieje i jej miłość, która wzrasta, także. Za sprawą tego uczucia da się w końcu odnaleźć. Mrok nie zdoła jej dłużej skryć.

— Lotos… — Srebrna ze wstydem wbiła wzrok w zieloną ściółkę.

— Nie czyń sobie wyrzutów — rzuciła swobodnie Alabaster. — Wszystkie wiemy, co jej zrobiłaś. Wiemy też i ty wiesz, że ona ci… wybaczyła.

— Tak… ale.

— Żadnych ale — ucięła skrzydlata kobieta. — Kiedy przyjdzie ostateczny czas, a ten nadchodzi, Lotos stanie pomiędzy nami, jako jedna z nas. My sprawimy, że to ona pokona czerwonego demona. Lecz najpierw musimy zniszczyć czerwoną zarazę z południa, która kala zielony las, najechała niebieską pustynię. Jesteś na to, srebrzysta siostro, moja siostro, gotowa?

— Jak nigdy. — Łuskowata postać zdecydowanie chwyciła rękojeść miecza. — Jestem to winna Zieleni i zrobię to. Wielka Puszcza musi przetrwać. Nie może podzielić losu zimnej części kontynentu.

— Miło mi to słyszeć. Zatem, gdy wstanie pistacjowy świt, jasny jak oczy naszej zielonej siostry, ustalimy wspólny plan działań. Wojska nie mamy już wiele, ale nie takich wrogów pokonywałyśmy mniejszymi siłami, prawda?

— Zwyciężymy — warknęła Srebrna.

— Tak, wygramy przyszłą bitwę, jak i kolejne — przyznała z lekko drwiącym uśmieszkiem Alabaster. Poszerzyła go, a głos uczyniła bardziej cynicznym, wraz ze wskazaniem na postać wyłaniającą się z lasu: — Masz, zdaję się, jeszcze jedne odwiedziny. Te, które się szykują, możesz zwieńczyć wypatroszeniem zielonego osobnika. To twoje zimne prawo do srebrzystej pomsty za własną osobę. A my, jak wspominałam, jutro się jeszcze spotkamy i detale nadchodzącej kampanii razem omówimy. Miej się dobrze, szara siostro, moja siostro, i niech prowadzi cię jaśniejący… blask.

*

Alabaster się oddaliła. W jej miejscu na polanie przed Srebrną stanął Król Lew. W tym momencie wojowniczka poczuła przeszywający ból w plecach. Do złudzenia przypominał on zadaną przez Lwa ranę, która swego czasu dosięgła srebrzystego serca, raniąc je. Jednak teraz było to jedynie doświadczenie tamtej chwili, a nie kolejny atak. Zaś odczucie lwiego oręża w sercu równie boleśnie przypomniało Srebrnej, czemu niegdyś ostrze zostało tam skierowane.

— Zieleń… — wyszeptała srebrzysta postać i na wspomnienie wiły otarła sobie spod oka zieloną łzę. Dłoń z seledynową kroplą wyciągnęła w kierunku swego zabójcy. Wyciągnęła na zgodę, na pojednanie, jakby rękę… wiły, swej leśnej siostry.

— Nie chcesz mojego życia za… odebrane ci życie? — zapytał zdezorientowany Król.

— Gdy odebrałeś mi moje istnienie za istnienie Zieleni… Czy poczułeś ukojenie, spełnienie, przyniosło ci to szczęście i spokojny sen? — Mężczyzna pokręcił przecząco lwią głową. — Skoro tak, po co mam cię uśmiercać? Co miałabym zyskać, co tym osiągnę?

— Nie wiem. Ale ludzie, istoty… zabijają z zemsty. Wręcz lubują się w jej imię zabijać.

— Na zimny honor, prawda to. Nawet sam szary honor nakazuje tak mścić. Lecz my nie musimy być narzędziami i marionetkami w szponach złych uczuć, skłonności. Nie musimy zabijać dla honoru, pomsty, chwały, ze strachu, bólu, czy nienawiści. Są inne drogi, nieskończenie wiele dróg. Trzeba je tylko dostrzec.

— Więc… jaka jest twoja droga, moja?

— One przede wszystkim nie muszą się krwawo krzyżować. Nie musimy stawać ze sobą do konfrontacji. W wielobarwnym świecie znajdziemy nieskończoną ilość już uczęszczanych i jeszcze niewydeptanych ścieżek. Skorzystajmy z tej możliwości, skorzystajmy z nich. Nie zamykajmy się w ograniczającym nas kręgu zaszłości. Ten pojedynek w kręgu drzew, zamiast tarcz, nie przyniesie nam niczego dobrego. Ucieszy jedynie upiorne siostry i… śmierć.

— Mówiąc tak i to… proponując. Wydajesz się nie być kimś złym — zauważył Lew.

— Nie jestem już sobą. Widzisz inną osobę.

— Kim zatem się stałaś?

— Niczym więcej niż dzierżącą piorun sprawiedliwości szarą burzą. — Wojowniczka wyjęła miecz. — Powróciłam do świata za sprawą miłości mej błękitnej siostry tylko po to, aby ocalić nasz świat, w tym świat Zieleni. Całą resztę mnie unicestwiła we mnie sama śmierć. Za to akurat jestem jej wdzięczna.

— Szara Burza… — powtórzył w zadumie Król Lew, spoglądając na postać przed sobą. — Więc twierdzisz, że twoje serce się odmieniło, a masz w nim też zieloną krew wiły. W takim razie nie postrzegam już w tobie kogoś, kogo pragnąłbym dalej karać za krzywdy. Nie mogę tego czynić. I rzeczywiście widzę teraz w tobie… Szarą Burzę. Więc bądź nią, Szarą Burzą. Napisz swoją legendę od nowa. Ku chwale wielobarwnego świata uczyń to, co ci przeznaczone. I niech każde z nas podąży ścieżką swego… przeznaczenia. — Lew lekko się ukłonił, odwrócił i ruszył w leśne chaszcze.

— Jakie jest… twoje przeznaczenie? — rzuciła za nim Srebrna.

— Kochać… — mruknął. — Kochać i zapewne… nigdy nie być kochanym. Ale masz rację. Nienawiść nie jest tu alternatywą, po prostu nie.

Wojowniczka pozostała na polanie sama, ale nie do końca. Miała w sobie siedmiobarwną krew, bo wraz z odrodzeniem uzyskała też błękitną i eteryczną ciecz z żył od Lazur. Czuła, że jako legendarną siostrę to ją dopełniło. Cała sobą zrozumiała, kim naprawdę jest. Przez to swe istnienie postrzegała trochę jak etapy wtajemniczania, gdzie kolejne inicjacje stanowiło przyjmowanie w swe żyły krwi o odmiennej barwie.

Obecnie, po skompletowaniu wszystkich barw, odsunęła od siebie egoistyczne myśli, wywołane tym słabości czy lęki. W pełni pogodzona z tym, kim była i co jej przeznaczone, jako Szara Burza spokojnie oczekiwała huraganu, który ją pochłonie. Oto nadchodziło ostateczne starcie z kontynentalnym wrogiem, a ona jak nigdy była na to gotowa.

Jakby specjalnie po to, by przypomnieć jej z czym i kim się zmierzy, z malachitowego lasu wyłoniła się jeszcze jedna postać. Posiadała różową skórę, czerwone włosy i suknię w takowym kolorze. Lecz jawiła się nie jako istota z krwi, mięsa i kości, a eteryczna zjawa pięknej kobiety o nietypowej urodzie. Zatrzymała się ona na linii drzew i spoglądając czerwonymi oczyma w srebrzyste, powoli wyrecytowała:

Jestem twym mrokiem, nicością, chciwością

Jestem przekleństwem i bezeceństwem

Jestem sztyletem wbitym w siostrzane serce

Jestem zadrą i zdradą, wzgardą, pogardą

To jestem ja, to jesteś ty, to właśnie my

Jak o nienawiści sny

Snujące się cienie

Tego nie zmienisz

Ja tego nie zmienię

Taki mój los, a twe… przeznaczenie

Mara Czerwonej Cesarzowej w zielonej nocy rozwiała się. Pozostał po

niej tylko płonący czerwienią gorejący krzew.

*

Alabaster powróciła do swego szałasu. Położyła się koło Srebrona i

niczym kołdrą chciała nakryć jego ramieniem. Ale dostrzegła, że mężczyzna nie spał.

— Jak rozmowa z siostrą? — zapytał.

— Dobrze.

— Tylko tyle?

— A co byś jeszcze chciał? — Władczyni popatrzyła na kochanka.

— Myślałem, że jesteście sobie… wrogie — zauważył.

— Byłyśmy… Sytuacja uległa zmianie.

— Tak jak z nami? — Alabaster doczekała się głaskania po anielskich

włosach. Uśmiechnęła się przewrotnie i rzekła:

— Między nami chyba nie miało co się zmienić. Czyż od początku się nie dogadujemy, jak wypada… miłosnej parze?

— Na początku, dzięki naciskom i miłosnemu napojowi, brałem cię, tak jakby, siłą. Śmiem nawet twierdzić, że parę razy cię zwyczajnie… zerżnąłem.

— Podobało mi się. Za to ja… wyrżnęłam ci armię.

— Czyli… wyrżnięcie za zerżnięcie i jesteśmy… kwita? — upewniał się mężczyzna. Jedyną odpowiedzią władczyni był namiętny pocałunek. Gdy dobiegł kresu, Srebron znowu zagaił: — A ta twoja szara siostra. Abyśmy zwiększyli swe panowanie, na pewno nie chcesz, abym ją dla ciebie…

— Nawet tego ze mną nie próbuj — syknęła, choć niezbyt agresywnie, Alabaster.

— Czego dokładnie… mam nie próbować?

— Podważać mą miłość do mej siostry.

— A… gdybym jednak spróbował, co wtedy? — droczył się wojownik.

— Co wówczas…? — Wielka księżna niby się zadumała. — Wyobraź sobie, że i do mego mężczyzny może miłość bym zakwestionowała. Co ty na to? Chcesz… tego?

— Prawdę powiedziawszy… mniej niż wszystkiego.

— Zatem…?

— Zatem kochajmy się w imię miłości… wszelakiej. Również do sióstr, o które postaram się nie być zazdrosny. — Srebron chciał pocałować kobietę. Ale ona pchnęła go na ziemię, po czym wyniośle oświadczyła:

— Kochajmy się, ale ja będę na górze.

— Znowu…?

— Tak, kochany.

— Czemu?

— Abyś nie pogniótł mi… miłosnych skrzydeł, które mam od mych przeszłych czynów poranione. Za to teraz miłość różnoraka skrzydeł mi dodaje. Latam jak nigdy i nie chcę już więcej schodzić na ziemię. Pragnę jedynie… latać, ukochany. Och…

II. Szkarłat i Kakaon

Mężczyzna o różowym kolorze skóry z wolna podźwignął się z ziemi. Z obrzydzeniem się otrzepał z brązowego piasku i kasztanowego pyłu. Z równą niechęcią popatrzył na hebanowe niebo o zachodzie słońca, gdzie tarcza słoneczna miała pomarańczową barwę.

Przez moment skupił wzrok na czerwonych gruzach, pozostałościach po latającej wyspie. Ocenił, że katastrofa była totalna. Nie podejrzewał, aby komuś poza nim udało się przetrwać zagładę Czerwonego Miasta. Jednak on sam, brew wszystkim przeciwnościom, ciągle żył.

Przekrzywił kark w prawo, potem w lewo. Wykonał kilka wymachów ramionami do kompletu z kopniakami wymierzonymi w przestrzeń. Pomacał się po ciele i metalowych wypustkach na nim.

Odetchnął z ulgą. Dzięki nowoczesnym implantom pewien czas temu przetrwał podmorski wybuch w robocie. Obecnie, po wybudzeniu ze śpiączki i uwięzieniu przez generalicję jastrzębi z czerwonego rządu, znowu nie dał się pokonać.

Czyżby był niezniszczalny? To możliwe. Czy sam się mienił może czerwonym demonem? Kto wie? Tak w każdym razie się czuł, jak nad istota zdolna pokonać każdą przeszkodę. Niezmiennie też się uważał za kogoś, kto miał w życiu do odegrania wielką rolę. Mianowicie podporządkowanie siedmiu ułomnych barw dominującej czerwieni.

W tym celu, po upadku zachodniej metropolii na wyspie, będzie się musiał zapewne sprzymierzyć z półdzikimi krewniakami z południowych wysp. Nie zachwycał go ten pomysł, ale też się przed nim nie wzbraniał, byle dalej realizować to, co od zawsze zamierzał i do czego został przeznaczony. Poskromi wielobarwny kontynent, rzucając go na kolana, a potem… unicestwi wszystkie nienawistne mu kolory.

Uczynił krok na południe, gdy wtem się skrzywił na twarzy, po czym skulił od nagłego uczucia bólu jakby rozcinającego mu plecy. Zanim się odwrócił, otrzymał jeszcze jeden siarczysty cios niczym biczem.

Wykonał obrót. Zorientował się, iż rzeczywiście otrzymał razy batem. Dobre sobie. Zaś uderzenia wymierzył mu kasztanowy mężczyzna w brązowym i skórzanym stroju kowboja.

— Ty jesteś Szkarłat, zgadza się?

— Powiedzmy. — Dyktator odpowiedział z rezerwą, oceniając zdolność bojową przeciwnika. Kiedy nie zobaczył u niego innej broni niż bat w jednym ręku i lasso w drugim, uśmiechnął się uspokojony. Zaraz jednak zmarszczył purpurowe brwi. Przyjrzał się lepiej kowbojowi i rozpoznając jego podobiznę z dokumentów na temat Bursztyn, syknął:

— Byłeś kochankiem mojej żony. Jak ci się układało… pożycie z tą żółtą kłodą? — zapytał kpiąco.

— Kochałem tę kobietę i wciąż kocham.

— To… urocze, że kochasz moją żonę — zaznaczył ze wzgardą Szkarłat. — Gdzie ona jest, ta żółta krowa? — warknął.

— Bursztyn nie ma już wśród żywych.

Słysząc to, dyktator zaniemówił. Zastygł na dłuższy czas, zastanawiając się, co tak naprawdę znaczyła dla niego przekazana mu wiadomość.

Wspomniał bursztynową osobę, z którą z przyczyn politycznych połączył go węzeł małżeński. Szczerze musiał przyznać, że odkąd ją tylko zobaczył, do głębi go irytowała. Jako żółta kobieta powinna być bowiem uległa i posłuszna. Ona zaś, jako królowa, śmiała mieć własne zdanie, wypowiadała się prowokacyjnie, niemal próbowała go publicznie poniżyć! Będąc zaś jego żoną, stała się z dnia na dzień nudną krową. Z powodu jej bierności nie miał z niej zadowolenia nawet w łóżku. Stąd ciągle korzystał z usług różowoskórych kochanek mających trochę temperamentu.

Ostatecznie Bursztyn została jednak przeznaczona do rozpłodu, wyłącznie na tym polu musiała się wykazać. W tym jednym rzeczywiście nie zawiodła. No prawie, bo jak usłyszał, umarła za wcześnie, czyli nim zdążyłaby powić potomka. Zatem wniosek był prosty — zawiodła na całej linii i to z kretesem ta żółta krowa.

— Dziękuję za przekazanie wieści o śmierci żony. — Szkarłat przyjął obojętny wyraz twarzy.

— Ona nie umarła.

— Ale… wspomniałeś? — Dyktator ponownie zmarszczył brwi.

— Powiedziałem, że nie ma jej wśród żywych. Lecz w poczet martwych też się nie wlicza.

— A… dziecko? — zapytał łakomie różowoskóry mężczyzna. Kasztanowy mu chłodno odpowiedział:

— Bursztyn zdążyła dokonać aborcji.

— Krowa! Pożółkła krowa! Ajć! — Złorzeczącego Szkarłata dosięgło kolejne smagnięcie biczem.

— Wypowiadaj się o mej ukochanej z godnością lub milcz — oświadczył lodowato kowboj.

— Jesteście siebie warci, wy, elementarni, różnobarwni, wszyscy. Dlatego podzielicie jeden los. Los istot, których nie chcę oglądać żywych na kontynencie mych przodków. — Dyktator przyjął bojową postawę, po czym ruszył na Kakaona.

Ten znów smagnął biczem. Tym razem Szkarłat pochwycił końcówkę pejcza. Wtedy kowboj machnął lassem. Pętla oplotła gardło dyktatora, gdzie została błyskawicznie zaciśnięta.

Duszący się mężczyzna padł na ziemię i złapał za sznur odcinający mu dopływ powietrza. Jednak zanim zdołał zluzować uścisk, raz jeszcze został szarpnięty. Ale o wiele silniej, do tego żwawo powleczono go dalej. Do tego stopnia, że z dużą prędkością rył brzuchem w kasztanowym gruncie.

Zobaczył, że gnała przed nim kasztanowa klacz. Oglądał jej zad, a na jej grzbiecie kowboja trzymającego lasso. By nie zostać brutalnie uduszonym, Szkarłat cały czas musiał rozpaczliwie odciągać sznur od szyi. Przez to zrył swoim ciałem ładny kawałek prerii, zdzierając różową skórę do krwi.

Ta katorga się skończyła, gdy Kakaon wstrzymał klacz. Poklepał ją po boku, zeskoczył na ziemię i podszedł do pochwyconej ofiary.

— To za Bursztyn, za to, co jej zrobiłeś, jaki dla niej byłeś. — Smagnął różowoskórego mężczyznę biczem przez plecy. — To za najazd na republikę. — Uderzył ponownie. — To za wielobarwną nienawiść, czerwoną butę. — Z nieczułym wyrazem twarzy kowboj biczował dyktatora bez litości. Aż zaprzestał wymierzania razów i lodowato zapytał: — Żałujesz? Czy przed zasłużoną śmiercią żałujesz swej podłości?

— Czy… żałuję? — Leżący Szkarłat przeorał rozczapierzonymi dłońmi brązowy piach. — Ja… Ja jestem z mej nienawiści dumny! Dumny, rozumiesz?!

— Więc razem ze swoją dumą… zginiesz.

— Nie tak… szybko. — Dzięki technologicznym wszczepom dyktator wykazał się ponadprzeciętną siłą i wytrzymałością. Nagle skoczył na równe nogi, w mgnieniu oka dopadając Kakaona. W jego tors i twarz wykonał błyskawiczną sekwencję ciosów kantami dłoni. Do kompletu poprawił mocnymi kopniakami w tułów.

W efekcie kowboj upuścił lasso oraz bicz, zataczając się do tyłu. Dyktator nie odpuszczał. Półprzytomnego przeciwnika pochwycił za gardło. Następnie dusząc go na śmierć, nienawistnie do niego posykiwał:

— Zaraz podążysz do swej żółtej wywłoki. Choć skoro twierdzisz, że ma ona jeszcze w sobie iskrę życia, tym lepiej. Odnajdę tę żółtą krowę i sam zgaszę płomień jej istnienia, co uczynię z przyjemnością. Spalę jej żółte cielsko, a wcześniej poćwiartuję. Zbezczeszczę zwłoki tej, której po siedmiokroć nienawidzę. Dopiero teraz, zabijając cię, czuję, jak bardzo nią gardzę, się brzydzę jej barwą i wszystkim, co sobą reprezentuje. Jest mi ona tak, tak…

Raptem dyktator urwał zdanie po gwałtownym wstrząsie, jaki dosięgnął jego głowy. Stało się to za sprawą potężnego wierzgnięcia kopytami Kasztanki wprost w potylicę Szkarłata.

Za chwilę dochodzący do siebie Kakaon patrzył na czerwonego trupa leżącego na brązowej ziemi. Z jego rozłupanej kopytami czaszki wypływał zaróżowiony mózg.

— Zatem wspólnie mścimy Bursztyn. Niech… i tak będzie — stwierdził rezolutnie kowboj. Na co Kasztanka się wyszczerzyła.

— Yhaaa! — parsknęła zadowolona. Potem nad ciałem dyktatora ustawiła się zadem.

— No nie… nie musiałaś się aż do tego posunąć. Choć z drugiej strony… — Klacz utopiła szkarłatne zwłoki w fontannie moczu. Na tym jednak nie poprzestała… — Ojej. Jeszcze nawóz na dyktatora. Chyba go przeceniasz, moja droga. Na tym nikczemniku raczej nic nie wyrośnie. Albowiem przesycona nienawiścią istota jest na wskroś i pod każdym względem… jałowa.

*

Po uśmierceniu dyktatora Czerwonego Miasta Kakaon Gniadosz obrał z Kasztanką kurs na wschód kontynentu Unton. Kierunek był nieprzypadkowy. Kowboj zdążył bowiem w okolicy Brunatown porozmawiać ze znaną mu już, za to obecnie niezwykle odmienioną, dziewczyną zwaną Brunatna.

Ona przekazała mu wieści, gdzie powinien szukać kolejnych osób, które dla swej Bursztyn obiecał mścić. Lecz dla jego ukochanej dziewczyna z republiki uczyniła coś jeszcze.

Otóż zastygłe jak figura woskowe ciało królowej umieściła w szopie nieopodal zgliszcz Brunatown. Przyobiecała Kakaonowi, że to miejsce otoczy magiczną energią, aby nikt nie zakłócał tu spoczynku Bursztyn.

Kowboj wyraził za to wielką wdzięczność. Aczkolwiek w miejscu pozostawienia ukochanej nie widział jedynie dla niej sanktuarium. Według niego będzie to raczej jej pokój, w którym ona poczeka na niego. Będzie oczekiwać, aż ją w pełni ożywi, roztapiając w płynną i życiodajną żywicę jej serce przemienione w bursztyn.

Czy było to w ogóle możliwe? Według Brunatnej, jako Wichrzyciela Czasów, zdecydowanie tak. Jednakże warunkiem początkowym było oparcie się wielobarwnego kontynentu pochłaniającej go czerwieni.

Uśmiercając Szkarłata, w swoim mniemaniu Gniadosz przy okazji się do wielobarwnego sukcesu poniekąd przyczynił. Zaś w swych wysiłkach na rzecz kolorowego zwycięstwa, w tym i własnego, nie zamierzał ustawać. Pragnął to czynić dla siebie, dla Bursztyn, Kasztanki, słowem dla wszystkich, którym obca była nienawiść, a obrali drogę zwaną… miłość.

III. Ekru i Soplica

Biała i szara kobieta zasiadały przy stoliku szachowym w domu pod dwoma smokami. Przedstawicielka alabastrowej rasy grała białymi figurami, a jej srebrzysta rywalka szarymi, które przyniosła ze sobą.

Z powodu pewnej zbieżności barw na szachownicy poszczególne figury niezbyt mocno się różnicowały. Jednak nie przeszkadzało im to szybko opuszczać planszę. Każda bowiem z graczek rozpoczęła partię od podstępu, bez skrupułów poświęcając co zacniejsze figury, aby tylko wciągnąć przeciwniczkę w pułapkę.

— Gambit królowej… — mruknęła Ekru. Uczyniła to w odpowiedzi na ruch Soplicy. Jednocześnie wspomniała o tragicznym losie królowej Bursztyn, o czym w korespondencji doniósł jej ostatnio Oranż. Lecz jej samej nie stać było na sentymenty, już nie. Dlatego z zimną krwią zbiła szarą królową, realizując własną strategię.

— Gambit imperator… — jęknęła Soplica w reakcji na ruch rywalki. Przez myśl przemknęło jej, że anielską imperator była niegdyś Alabaster, a obecnie jej chmurna córka. Mimo to bez skrupułów strąciła wystawioną jej bierkę za sprawą szarego smoka. Ekru odpowiedziała przygotowanym zawczasu atakiem białym gryfem. Druga pani Ekros ratowała sytuację olbrzymem, gdzie jej przeciwniczka ripostowała pionkiem.

Pionki… Choć zarówno srebrzysta jak i alabastrowa smoczyca nie raz się ustawiały w podrzędnej roli, nigdy na dłużej nie mogły zaakceptować swej poddańczej pozycji. Ostatecznie zawsze górę brała w nich smocza duma i na przekór wszystkiemu samodzielnie realizowały własne cele.

Dokonywało się to choćby w ramach gorzelniczej inicjatywy Soplicy. Analogicznie ile razy Ekru próbowała pokornie służyć wyższemu dobru, czy wyższej władzy, tyle razy zbaczała z tej ścieżki. W efekcie ostatecznie zawsze zwyciężał u niej indywidualizm. Ukoronowaniem takiego działania było na przekór wszystkim wskrzeszenie swego męża.

— Żadna z was nie pokona drugiej. Uznajcie remis. — Przechodzący przez salon Chamois przystanął przy stoliku szachowym, oceniając sytuację w bieżącej partii. Na co Soplica syknęła:

— Ostatnio też miałyśmy remis.

— I przedostatnio — zauważyła równie niepocieszona Ekru.

— Proponuję, weźcie sobie ten wynik między sobą do białoszarych serc. — Mężczyzna odwiesił na ścianę brązowy muszkiet, który wraz z bombą z republiki przywieźli Ekrosi i wyszedł z pomieszczenia. Po odprowadzeniu Chamoisa wzrokiem druga pani Ekros obojętnie zapytała:

— Co z nim? Odtajał już po… śmierci?

— Nie do końca. Mój mąż potrzebuje więcej czasu i spokoju, aby dojść do siebie.

— Aha… A może jednak potrzebuje gorzały? — zasugerowała całkiem szczerze i w dobrej wierze matka Ślepawki.

— Ani mi się waż wspominać w tym domu o mocnym alkoholu — warknęła Ekru i zawzięcie dodała: — Przyjdzie czas, już niebawem, że dopadnę osobę, która w Ekros nielegalnie rozpija mieszkańców. Wtedy zaś, wtedy…

— Wtedy co? — Soplica z rezerwą się wychyliła do tyłu.

— Wówczas tę osobę przykładnie ukażę. — Alabastrowa kobieta niemal zmiażdżyła w dłoni zbitą wcześniej szarą królową. — Z przywódczynią Zębatych Syren obejdę się podobnie — zaznaczyła z grozą w głosie.

— Aha… — Szara kobieta zrobiła minę, jakby właśnie przełknęła skwaśniały twaróg. Popatrzyła jeszcze na szachownicę, po czym rzuciła w powietrze: — Więc jak, remis?

— Remis — przyznała Ekru.

— To do zobaczenia przy grze za siedem dni. — Soplica wstała od stołu.

— Za siedem dni — potwierdziła pierwsza pani Ekros. — Niech do tego czasu oświetla ci jasną drogę blask słońca i księżyca — wycedziła przez zęby.

— Niech lód nie będzie pod twymi stopami zbyt śliski, a mróz za nadto nie szczypie cię w tyłek — zrewanżowała się niby pozdrowieniem Soplica. Tym samym, bez rozstrzygniętego między sobą szachowego pojedynku, obie panie się rozstały. Jak zapowiedziały, uczyniły to na siedem mroźnych dni.

Ekru była zdeterminowana, aby ten czas wykorzystać na zdemaskowanie producentki i dilerki nielegalnego alkoholu. W mieście rozeszła się już bowiem wieść, że za gorzelniczy proceder odpowiadała kobieta, do tego szara kobieta.

Dlaczego to matki Chamsi nie dziwiło, że za tą nielegalną inicjatywą stał ktoś szary, szary jak… Soplica? Tym bardziej pragnęła wreszcie ukrócić bimbrowniczą samowolę w białym mieście, aby szara osoba nie kalała go bezbarwnym alkoholem.

W tym celu, niedługo po partii szachów i pożywnym obiedzie z tłustego nabiału, poszła ze strażnikami do znanej sobie kelnerki w barze mlecznym. To od niej wcześniej nabywała alkohol, więc zwyczajnie przyciśnie kobiecinę, aby się wywiedzieć, skąd czerpała towar. W ten sposób od białego końca nitki dojdzie do szarego kłębka.

W pieszej drodze do baru poza siarczystym mrozem i kremowym niebem towarzyszyło jej w sumie siedmiu zbrojnych Ekrosów. Aż tylu, bo to niegdyś spokojne miasto stało się teraz niebezpieczne za sprawą rosnącego w siłę gangu Syren.

Ekru odbierała wrażenie, że u schyłku obecnej ery jej rodowe miasto upodabniało się pod względem przemocy i okrucieństwa do całego kontynentu. Na nim bowiem nie działo się lepiej. Dochodziły ją słuchy choćby o zagładzie Oazy Sfinksa, wycięciu w pień wojowników klanu Srebrzystych Traw, czy unicestwieniu latającej wyspy w republice. Wspomniała też przegraną bitwę z czerwienią na rubieżach Wielkiej Puszczy, gdzie sama niemal straciła życie.

Te zresztą z radością by poświęciła, gdyby tylko! Mogła dzięki temu odzyskać… Chamsi.

Ci przeklęci, kasztanowi mężczyźni, zafajdani kasztaniarze. Splunęła z odrazą mleczną śliną na porcelanowy śnieg. W najmroczniejszych snach nie pomyślałaby, że ten Tabak się okaże porywaczem dzieci. A jednak, nie inaczej! Na czyje zaś polecenie wpuściła tego wilka w brązowej i owczej skórze do domu? Otóż nakłoniła ją do tego niebieska siostrzyczka krwi. Kolejne splunięcie.

Raptem Ekru się zorientowała, że idąc białą ulicą, i charchając na prawo to lewo, zachowywała się ordynarnie niczym szara kobieta. Ale na myśl o tym, co spotkało Chamsi za pośrednictwem siostry krwi, autentycznie fantazjowała na temat spuszczenia posiadanej bomby na Skazę Niebios.

Może naprawdę tak zrobi, zniszczy wylęgarnię legendarnych siostrzyczek? Niewątpliwie, jeżeli ten Tabak dłużej będzie zwlekał z przedstawieniem oferty okupu za porwaną syrenkę.

Kiedy już to zrobi, Ekru mu zapłaci. Oczywiście kolejny raz zapożyczy się u Bieli z Bielensów. Ale nic to, grunt, aby odzyskała ukochaną córeczkę.

Potem z powodu matczynej miłości oraz matczynej zemsty ukarze swych wrogów, wszystkich, co do jednego. Tych natomiast miała wokół siebie coraz więcej. Tym bardziej powinna nie zwlekać, a czym prędzej przystąpić do ich systematycznej eliminacji, zupełnie jak odgarniania z ulic śniegu, aby raźno mogła kroczyć przez biały świat.

W wojowniczym nastroju pierwsza pani Ekros weszła do baru mlecznego. Przywitały ją promienne uśmiechy dwóch alabastrowych sprzedawczyń za ladą. Ona pozostała niewzruszona. Kobiecie, którą znała, skinęła ręką na znak, że ma do niej sprawę na zapleczu.

Gdy obie panie w towarzystwie strażników już się tam znalazły, pracownica lokalu udała się do szafki w rogu pomieszczenia. Z jej głębi wyciągnęła przezroczystą flaszkę z klarownym płynem, po czym cała w alabastrowych skowronkach podeszła do swej pracodawczyni.

Ta na odlew uderzyła ją otwartą grabą w twarz. Butelka wypadła zszokowanej kobiecie z dłoni i rozbiła się o posadzkę. W tym momencie poinstruowani już strażnicy wykręcili biedaczce do tyłu ręce. Z kolei Ekru ukucnęła. Powstała z kawałkiem ostrego szkła z rozbitego naczynia, ostry element przystawiła do policzka kobiety i bezemocjonalnie oświadczyła:

— Mów, skąd masz alkohol.

— Od mężczyzny! — krzyknęła w panice sprzedawczyni.

— Jakiego… mężczyzny?

— Tego kasztanowego. Wszyscy w mieście go już znają!

— Od… Tabaka? — nie dawała wiary Ekru.

— Tak, właśnie od niego!

— Skąd on ma trunek?

— Przynosi go jego pracownik!

— Skąd… przynosi?

— Z białego domu. Bogatego domu!

— Co to za dom?

— Bieli! Bieli z Bielensów!

Wobec zasłyszanego imienia zrezygnowana pani Ekros się skwasiła. Był to cios, że za alkoholowym procederem stała obecnie najpotężniejsza kobieta w mieście. Ponieważ biorąc pod uwagę posiadane przez nią wpływy, bogactwo i na ten czas ilość jej własnych strażników konfrontacja z tą osobą nie wchodziła w rachubę. Co więcej, ta biała żmija skutecznie zacierała za sobą alkoholowe ślady, bo o rozwój alkoholowego procederu powszechnie posądzano szarą personę.

W takich okolicznościach rozczarowana Ekru z rozrzewnieniem spojrzała na rozlany płyn pomiędzy potłuczonym szkłem. Nagle naszła ją ochota, aby się napić. Jednak pomna posiadania wyższych wartości zdusiła w sobie głód otępiającego zmysły trunku i kontynuowała przesłuchanie:

— Wiesz, z kim jeszcze Biela współpracuje przy dystrybucji alkoholu?

— Zaklinam na blask słońca i księżyca, że nie wiem! Aaa! — Pani Ekros wbiła szkło w alabastrowy policzek i tnąc skórę, pociągnęła szklane ostrze pod oko. — Wiem, przypomniałam sobie!

— Mów albo żegnaj się z okiem.

— Jest kobieta, szara kobieta! Ona ma wielki magazyn z wódką!

— Jak się nazywa ta szarzyca?

— Tego nie usłyszałam, klnę się na białą matkę! Ale tu, do baru, przychodzą po alkohol różni klienci. Rozmawiają ze sobą i czasem coś zasłyszę! To właśnie mówię prawdę. Ta szara kobieta ma magazyn przy cmentarzu. Ten magazyn jest zakamuflowany. To z pozoru żłobek!

— Żłobek… — Ekru poczuła grozę. Dotarło do niej, że odwiedzany przez nią uprzednio przybytek ze srebrzystymi dziećmi, którego niemal nie podpaliła, stanowił jednak ukrytą melinę. Ona zaś, skoro nie mogła na ten czas dopaść bossa, alabastrowego rekina, czyli Bieli, postanowiła oczyszczać miasto, łowiąc szare płotki.

Zabrała szkło od lica alabastrowej kobiety i władczo rzuciła do strażników:

— Zbierzcie więcej ludzi. Czeka nas duża akcja. Przygotujcie się na przelew… szarej krwi.

*

Soplica zawzięcie obgryzała paznokcie u jednej to drugiej ręki. Paznokcie w liczbie dziewięciu były pomalowane srebrzystym lakierem. Pozwoliła sobie na trochę dbania o szarą urodę. A co, szarej kobiecie w białym mieście nie wolno się ładnie nosić i pokazać coś srebrzystego, co upiększa?

Po dokładnym obgryzieniu kilku przydługich pazurów stwierdziła jednak, że lakier był niesmaczny. Charchnęła więc, jak miała w zwyczaju, wypluwając srebrzystą ślinę na alabastrowy śnieg.

Niestety dziwnego posmaku z ust się nie pozbyła. Doszła wręcz do przykrego wniosku, że srebrzysty lakier robiono chyba z połyskującego łajna szarych piżmaków. Nie jak zapewniano ją na targu ze świeżych łez księżycowych syren.

Chyba dała się nabrać. Ale to nie z naiwności, a przez dbanie o szarą urodę. Była przecież matką Ślepawki Nienazwanego, a ostatnio pomyślała o rodzeństwie dla niego. Więc rozglądała się za mężem, choć jeszcze nie zdecydowała, jakiego powinien być koloru.

Z kolei całe to nieszczęsne obgryzanie pazurów wzięło się stąd, że stojąc w okolicy cmentarza, sterczała tam cała w szarych nerwach. Gryzła paznokcie i zdenerwowana patrzyła na jednego ze swoich ludzi z gangu Syren. Ten szary mężczyzna bez serdecznego palca właśnie przyniósł jej wieści niczym śnieżna lawina, alabastrowe tornado.

Oto kroczył tu ponoć oddział kilkudziesięciu Ekrosów. Przybywał niewątpliwie po to, aby dobrać się do największego magazynu Soplicy. Nie było już czasu na ewakuację flaszek. Pozostawało więc zasadnicze pytanie; bronić gorzały, czy uciekać, ratując szare dupsko?

Rachując obie opcje, druga pani Ekros wyjęła z kieszeni białej tuniki szary notes. Otworzyła go i popatrzyła na nakreślone tam liczby.

— Na lód i… — Nawet nie dokończyła przekleństwa. Albowiem policzyła na swych niekompletnych paluchach, że jeżeli teraz dopuści do strat w alkoholowym biznesie, będą one niepowetowane. Tak drastyczne, że nie da rady spłacić kolejnych odsetek Bieli!

Co wtedy? No przecie czytano jej te białe słowa zapisane w umowie alabastrowym maczkiem. Jeżeli nie dokona wpłaty na czas, Biela z Bielensów przejmie jej alkoholowy biznes.

Czyż nie brzmiało to po siedmiokroć gorzej niż pożarcie siedmiobarwnego świata przez czerwonego demona?! Brzmiało. Zatem w cieniu demonicznej groźby niewypłacalności trzeba się było nie martwić o szary tyłek. Za to wypadało się czym prędzej uzbroić w srebrzysty topór i tarczę. No bo co będzie z niej za szara matka, jeżeli Ślepawce Nienazwanemu pozostawi po sobie tylko szare długi bez białego bogactwa?!

— Wezwać tu Zębate Syreny, wszystkie! — zakomenderowała wojowniczo Soplica. — Niech będą po syrenie zęby uzbrojone. Czeka nas walka o flachy — zaznaczyła.

IV. Srebrna i Alabaster

— No tylko popatrz. Rybia Twarz, jak śnięta ryba, sobie w najlepsze śpi. Wiesz co? Znowu ją kopnę, a co. — Ruda się zamierzyła lewą nogą na drzemiącą pod drzewem srebrzystą wojowniczkę.

— Nie kop jej. — Kasztan wykonała krok prawą nogą do tyłu, uniemożliwiając siostrze zadanie ciosu. Ta, będąc w szerokim rozkroku, niepocieszona burknęła:

— I co teraz, może szpagat?

— Może.

— Stawiam dorodne kasztany, że mi się uda, ten szpagat, jak się patrzy. Tobie to raczej nie, najwyżej się brzydko rozkraczysz. Ale co z szarą siostrą? — Ruda spojrzała zdegustowana na Srebrną. — Czy nie powinna walczyć, a nie sobie smacznie spać? — wyraziła wątpliwość.

— Czasem musi spać, ale będzie też walczyć. Będzie walczyć najlepiej, jak umie i za nas wszystkie. To przecież dlatego w tajnym głosowaniu zorganizowanym dla martwych sióstr przez Lazur opowiedziałyśmy się za wskrzeszeniem właśnie Srebrnej.

— Ja na nią nie głosowałam — zauważyła jakby obrażona Ruda.

— Więc ten jeden jedyny głos za niejaką… Rudą do ożywienia, to był twój, na samą siebie? — Kasztan spróbowała spojrzeć krytycznie na siostrę, robiąc zeza.

— No mój — przyznała. — Jakoś nie znalazłam lepszej kandydatki na uratowanie świata.

— Jakbyś została wskrzeszona beze mnie, to kto uratowałby świat przed tobą?

To pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo dwie ulotne istoty, powstałe na moment z kropel brązowej krwi zasychających na mieczu, rozwiały się.

*

Nie otwierając oczu, Srebrna błogo się przeciągnęła. Z uśmiechem na ustach naciągnęła na siebie kołdrę z seledynowych paprotek. Głowę ułożyła wygodniej na szmaragdowym mchu. Lecz zaraz skrzywiła się nieco na twarzy. Pociągnęła nosem i nie podnosząc powiek, karcącym głosem oświadczyła:

— Chyba czuję w pobliżu zapach… smoka. Czuję zapach wielkiego i srebrzystego smoka, który mnie nie tak dawno… zjadł. — Otworzyła jedno oko. Nadziała się na łypiące na nią księżycowe ślepie Aezona, który przyglądał się jej z miną smoczego niewiniątka. Widząc już przebudzoną wojowniczkę, ciężko podreptał ku niej i trącił ją łuskowatym łbem. — Dobrze już dobrze, wstaję — ziewnęła przeciągle. Przyjęła pionową postawę i sama się przyjrzała z uwagą smokowi, po czym rezolutnie stwierdziła: — Tak jak wspominała Alabaster, opatrzyła twoje rany światłem złotej siostry. Nawet jej te świetliste plastry i bandaże nieźle wyszły.

— Chrrr… — burknął Aezon, mający chyba na jaśniejące opatrunki własne zdanie.

— Za ciepła ta słoneczna pielęgnacja? — zgadywała wojowniczka. Skrzydlaty gad na potwierdzenie pokiwał łbem. — Zaraz temu zaradzimy. — Na zasklepione rany smoka Srebrna kolejno chuchała zimnym powietrzem ze swoich płuc. W tym czasie jej wierny kompan pomrukiwał rozkosznie. Aż srebrzysta siostra figlarnie dmuchnęła smokowi w nos, po czym na jego paszczy złożyła pocałunek. — Wobec takich czułości Aezon zrobił wielkie oczy, które raptem stały się wręcz gigantyczne. — Tylko nie myśl sobie za wiele. — Z kąśliwym uśmiechem na ustach skarciła go Srebrna i równie karcąco dodała: — Nie zapomnę ci tego, że mnie… pożarłeś.

— Mrrr… — Jakby skonfundowany gad uciekł gdzieś wzrokiem.

— No już dobrze, już dobrze… — Srebrna przytuliła do siebie smoczy łeb. Następnie wyszeptała do spiczastego ucha podejrzliwe zapytanie: — A… powiedz mi. Przynajmniej… smaczna byłam, co? — Odpowiedział jej szeroki i smoczy uśmiech. — Ty gadzino jedna, ty gadzie, ha! — roześmiała się, jednocześnie okładając przyjaciela, tak nie za mocno, nie za słabo, otwartą dłonią. Później znowu do niego przylgnęła i trwali tak przy sobie.

Po dłuższym czasie na drugiej stronie zielonej polany pojawił się książę Złoty w towarzystwie bielejącej Alabaster. Ta biało złocista para się zbliżała do Srebrnej. Ona, jakby w tajemnicy, szepnęła do smoka:

— Bladą siostrę raczej oszczędź, bo jeszcze udławiłbyś się anielskim skrzydłem od jej obecnej anielskiej dobroci. Za to jak ten złoty bufon — wskazała na księcia — będzie zadzierał złocistego nosa, to go pożryj. Byle byś nie dostał złotej czkawki. Umowa stoi? — Skrzydlaty gad równie ochoczo, co przedtem, pokiwał łbem, a dodatkowo rozwarł pełną ostrych zębisk paszczę. — Poczekaj — syknęła ku niemu wojowniczka. — Tak nie wypada. Niech najpierw bufon nas sprowokuje. Dopiero wtedy go połknij. — Smok zamknął gardziel.

— Jak tam sen, szara siostro… moja siostro? — zagadnęła swobodnie wielka księżna, gdy stanęła przed amazonką i jej smokiem.

— Nie narzekam. Poza tym, że śniły mi się kasztanowe siostry.

— I… co u nich?

— Ta lewa, Ruda, chciała mnie kopnąć.

— To nic. — Alabaster niedbale machnęła ręką. — W moich snach Ruda wyskubuje mi piórka, zupełnie jakbym była alabastrowym indykiem. Do tego próbuje mi nawet odcinać nożyczkami skrzydła, jedno po drugim. Dasz wiarę?

— I co? Udaje się jej?

— Na szczęście nie. — Władczyni powachlowała skrzydłami. — W ostatniej chwili zawsze równoważy ją Kasztan. — Okrasiła twarz drwiącym uśmieszkiem.

— Czy możemy już przejść do sedna? Dość siostrzanych pogaduszek — warknął naraz Złoty. W reakcji na jego wyrzut Aezon rozdziawił paszczę.

— Jeszcze nie. Ale już chyba niebawem. — Srebrna wymownie pogładziła ociekające szarą śliną zębiska smoka, zwracając się właśnie do niego. Z kolei wobec ignorowania jego osoby Złoty nadął się niczym złota purchawka.

Wtedy, mając w kadrze wzroku księcia i wielką księżną, wojowniczka stwierdziła, że ich przeszłe małżeństwo w jej oczach zyskało na wiarygodności, a nawet zasadności. Taktownie nie podzieliła się tym spostrzeżeniem. Za to głos ponownie zabrała, czyniąc to w typowo sobie zmanierowany sposób, wielka księżna Wielkiego Księstwa Wschodzącego Słońca i Księżyca.

— Czas wyruszyć na rekonesans po zachodnich rubieżach zielonego lasu. W tym celu proponuję użyć niezawodnego, łuskowatego i powietrznego środka transportu, jakim jest… smok. Mój smok — uściśliła skrzydlata kobieta i spojrzała na Aezona.

— To mój smok — ripostowała hardo Srebrna. Chociaż zaraz się zreflektowała i rzekła: — Tak naprawdę mój srebrzysty przyjaciel nie należy do nikogo. Nie jest czyjąś własnością. Od teraz sam odpowiada za swój los, a także za to kogo ugości na swoim grzbiecie.

— Niewątpliwie kogoś, kto z nadania bogów włada jego smoczym umysłem. — Alabaster spojrzała z politowaniem na siostrę, po czym pewnie wykonała krok w kierunku karku potężnego zwierzęcia.

— Czekaj. — Wojowniczka zazdrośnie chwyciła ją za ramię. — Aezon niewątpliwie powita na sobie również swoją… przyjaciółkę, czyli mnie. Więc bądź tak dobra, bo ostatnio jesteś, i usiądź za moimi plecami.

Słysząc to wskazanie, władczyni ozdobiła swą jaśniejącą twarz przepięknym uśmiechem, aby zaraz wręcz przesłodko wyszczebiotać:

— Nawet nie ma mowy, szara siostro, moja siostro. Nie będę leciała, patrząc na twoje szare plecy. Wybij to sobie, srebrne kochanie, ze swej srebrzystej głowy.

Nastał impas, gdzie siostrzane istoty, niczym rywalki, mierzyły się nawzajem zimnym wzrokiem. W tym czasie Aezon, którego sprawa poniekąd dotyczyła, pokręcił z dezaprobatą łbem i do kompletu przesłonił sobie skrzydłem ślepia. Wreszcie zareagował też książę Złoty, posykując:

— Pogodzi was, wy kłótliwe kobiety, rozsądny mężczyzna. Dlatego to on, czyli ja, dosiądzie gada u szczytu jego łuskowatej głowy.

Po tej deklaracji Alabaster i Srebrna popatrzyły sobie nawzajem w jaśniejące oczy nieco inaczej. Spojrzenie to było nader wymowne, prowadząc do siostrzanego konsensusu.

Dzięki białoszaremu porozumieniu niebawem smok wzbił się w seledynowe przestworza. Na grubym karku gościł obecnie siedzące tuż koło siebie legendarny siostry, które nieco przepychały się łokciami. Natomiast książę Złoty ostatecznie dostał miejscówkę nad gadzim tyłkiem, gdzie zaczynał się smoczy ogon. Mężczyzna nie był zachwycony. Szczególnie gdy po nadużyciu roślinnej strawy w zielonym kolorze Aezon wypuszczał spod ogona duszące… gazy.

Tymczasem trwała podniebna podróż na zachód, a bezchmurne niebo sprzyjało doskonałej widoczności. Dzięki temu dwie amazonki, biała i szara, mogły bez przeszkód podziwiać zieloną scenerię Wielkiej Puszczy. Na przemierzanym odcinku znaczył ją gęsty kobierzec zieleni we wszelakich jej możliwych odcieniach.

Nierówny dywan z koron drzew oraz krzewów i jakby placków łysiny w postaci polan trwał na horyzoncie, aż do ukazania się na nim niebieskiej pustyni. Pewną odległość przed nią koszmarnie prezentowało się pobojowisko po przegranej bitwie leśnych zastępów.

Pośród setek drzew stratowanych przez zmutowane zwierzęta o barwie czerwieni wciąż leżała tu padlina stanowiąca tysiące poległych dzieci lasu. Zaś powyżej linii ocalałych kniei unosił się odpychający odór zgnilizny z rozkładających się ciał. Tu i ówdzie dało się zauważyć truchło opadłego w gęstwinę smoka lub gryfa, a sporadycznie czerwonego trupa wielkiego zwierza.

Ponadto z tych okolic dalej przez puszczę w kierunku południowym prowadził szeroki pas wygniecionej roślinności. Oczywistym było, że obserwowana swoista droga stworzona została przez przemarsz czerwonego wojska.

Srebrzysty smok został odpowiednio nakierowany, aby podążył ponad tym traktem. Ów trop zawiódł podniebnych podróżników nad rozlewiska. Był to teren, gdzie docierała jedna z większych rzek Wielkiej Puszczy, która następnie wysychała na niebieskich piaskach. Lecz w jej końcowym i zielonym odcinku pełnym akwenów akurat stacjonował czerwony wróg. Czynił to nie bez powodu.

Srebrna i Alabaster dostrzegły, że czerwone mutanty o roślinożernych traktach pokarmowych posilały się tutaj obficie zieloną strawą, dosłownie pożerając puszczę. Natomiast gatunki skrzyżowane z wielbłądami oraz szczycące się okazałymi garbami, zwykle w liczbie siedmiu, napełniały swe pojemniki na wodę pistacjową cieczą.

Płynął stąd taki w niosek, że atak czerwieni na zielony świat stanowił raczej uderzenie w celu uzupełnienia zapasów, a nie definitywnego podboju. Zaś stacjonująca tu armia szykowała się wkrótce do dalszej drogi zapewne przez niebieską pustynię, gdzie woda i roślinność stanowiły towary deficytowe.

Konkluzja z takiej obserwacji była taka, że w razie odpuszczenia siłom czerwieni na zielonym odcinku, te będą tylko podgryzać leśny świat. Lecz dla sióstr krwi zdawało się to miałką pociechą. One bowiem, posiadając wielobarwną krew w żyłach i mając dobre intencje, patrzyły teraz na kolorowy świat, jako różnorodną całość. Dlatego na smoczym karku zgodnie postanowiły, że należy na tym terenie wziąć srogi rewanż na czerwonych najeźdźcach, uniemożliwiając im dalsze podboje jakiejkolwiek barwy. Zaś tak się szczęśliwie składało, że specyficzne ukształtowanie okolicznego terenu podpowiadało im, jak się do tego odpowiednio zabrać.

W tym celu musiały się porozumieć z prowizorycznymi władzami Wielkiej Puszczy czyli ocalałą z pogromu Hipciokryzją i Aliarogantorem. Książę Złoty został na tym etapie wspólnych uzgodnień zignorowany. Zresztą otumaniony od wydalanych spod gadziego ogona zielonych gazów nie miał dość trzeźwego umysłu, aby zgłaszać własne stanowisko, czy sprzeciw.

Tym samym Aezon powrócił na przedpola będącego obecnie w drzazgach Drzewnego Pałacu. Aliarogantor zasiadał tu na polanie. Konkretnie na wygrzebanym spod wiórów ocalałym tronie pełnym ostrych drzazg. Na kolanach miał postawną Hipciokryzję. Ta para człekokształtnych zwierząt, uwieszona na sobie, jakby pocieszała siebie nawzajem. Ale miny mieli wyjątkowo skapcaniałe.

— Czas na zielony kontratak! — wypaliła do nich pełna bojowego ducha Srebrna. W odpowiedzi kobieta z głową hipopotama uciekła wzrokiem w jedną stronę, a mężczyzna z łbem krokodyla w drugą. Widać było po nich, że nie przejawiali walecznego zapału. — Powiedziałam…!

— Czekaj. — Alabaster chwyciła srebrzystą wojowniczkę za ramię. — Podeszła do drzewnego tronu i z zielonej ściółki koło niego podniosła białą butelczynę. Odkręciła korek i powąchała zawartość. W efekcie skrzywiła się na twarzy. — Jesteście ciągle pijani. Mało wam pijackiej klęski?! — zagrzmiała. Odpowiedziała jej pijacka czkawka.

— Ekh! …ekha!

— Tracimy tu czas — syknęła władczyni. Jej skrzydła opadły tak ciężko, jakby pióra miała z grafitowego ołowiu.

— Czekaj. — Teraz to Srebrna chwyciła siostrę, choć nie za ramię, a skrzydło. Przyjrzała się uważniej półzwierzęcej parze, po czym zawyrokowała: — Oni nie są pijani tylko… skacowani. — Przejęła od wielkiej księżnej butelkę i odwróciła do góry dnem. Z szyjki naczynia wyciekło raptem kilka kropel. — Zjedźcie trochę owoców, kwaśnych owoców, byle nie sfermentowanych, to nieco wam ulży. — Popatrzyła z mieszanymi uczuciami na Aliarogantora to Hipciokryzję. Ta ostatnia, półżywym głosem, ale w końcu przemówiła:

— Alkoholowy fortel czerwonego wroga się… powiódł. Pijane zwierzęta straciły kontakt z… Duchem Lasu. Stąd nasza klęska. Klęskę zaś… zapijamy. Zapijamy… smuteczek.

— Z tego co widzimy, trunek wam się już skończył — zauważyła Alabaster. Następnie kusząco dodała: — Lecz tak się składa, że w Alabastrowym Pałacu ciągle mam hektolitry białego wina w piwnicach. Więc co wy na to, abyście kolejny chlanie sobie urządzili w ramach toastu za zwycięstwo nad czerwienią?

— Wino? — zainteresował się Aliarogantor.

— Wino? — podchwyciła Hipciokryzja. Spotkała się z kompanem niemal miłosnym, a w każdym razie pijanym, wzrokiem. Po hipopotamiemiu ordynarnie beknęła, zebrała zamglone myśli, po czym z przyćmionym umysłem z pewnym trudem je wyartykułowała: — Driady na… Ekh! Przepraszam za czkawkę… Więc driady na wilczarach, podobnie ich wilczary, oni nie piją trunków. Stanowią materializację samego Ducha Lasu. Natomiast podczas bitwy z czerwonymi byli w odwodzie. Ekh! Ojej… Zatem możemy im zasugerować, aby oddali się pod waszą… trzeźwą komendę.

— Zgodzą się? — wyraziła wątpliwość Srebrna.

— Pokaż im, że masz krew Zieleni w żyłach. To wystarczy… Ekh! …aby driady poszły z wami w najcięższy bój. W analogiczny sposób możecie zwerbować omatomby czy karambuchy. Ale czekać was będzie większa wyprawa daleko na południe wielkiego lasu, gdzie… Ekh! Zamieszkują…

— Nie mamy na więcej wycieczek czasu — stwierdziła Alabaster. — Za to z militarnej potęgi driad skorzystamy. Widziałam je już w akcji. Przyznaję, że stanowią satysfakcjonującą siłę bojową.

— Cieszymy się, że mogliśmy… Ekh! …pomóc. Czy w zamian nie moglibyście wspomóc nas, tym winkiem, już teraz? — To błagalne zapytanie spotkało się z wywróconymi do góry oczyma wielkiej księżnej. Jednak skacowana i spostrzegawcza zarazem Hipciokryzja nie ustępowała: — Ten żółty arystokrata. — Wskazała na otumanionego księcia, który w zielonych oparach spod łuskowatego ogona ciągle siedział na smoczym tyłku. — Ten Złoty wygląda, jakby nadużywał… Więc może macie coś jednak ze sobą? Chociaż… piersióweczkę?

— Dość tego — ucięła Alabaster. Mamy czerwoną armię do rozgromienia, a nie pomaganie wam w staczaniu się do zielonego rynsztoka. — Srebrna skinęła jej twierdząco głową, przez co siostry się zgodnie skierowały z powrotem do smoka.

— Ale… Ekh! To białe wino… Ekh! Dostarczycie tutaj? Choć może być też inne. Nawet… czerwone. Ekh! Ojej…

Na ten czas legendarne rodzeństwo — białoszare — nie zawracało sobie głowy dostawą alkoholu do serca Wielkiej Puszczy. Albowiem najważniejsze było, by to zielone serce ocalić i aby ciągle wybijało ono rytm jedynego w swoim rodzaju leśnego życia.

W toku realizacji tego planu z lotu smoka odnalezione zostały pośród gęstych listowi zastępy wojowniczych driad na potężnych wilczarach. Te dumne wojowniczki, choć nieme, własną postawą dały jednoznacznie do zrozumienia, że zgodnie dadzą odpór czerwonej sile na zachodzie lasu. Zgodziły się także podporządkować rozkazom legendarnych sióstr. One przekazały im stworzony przez siebie plan wciągnięcia wroga w wilgotno zieloną pułapkę.

W następstwie tych ustaleń akcja zdarzeń przeniosła się na zachodnie rubieże puszczy, gdzie wespół z zastępami miętowych bobrów należało poczynić przygotowania. Wiązały się one z transformacją terenu na rzece, a ściślej postawieniu na niej okazałej tamy.

Gdy zapora odcięła intensywny przepływ wody w kierunku pustyni, czerwony wróg wysłał w górę rzeki niewielki zwiad. Ten nie powrócił, aby zdać relację, bo został na miejscu wyrżnięty przez driady. One zaś wyruszyły do głównych sił przeciwnika, żeby dalej go niepokoić.

Od tego czasu mobilne oddziały po siedem wojowniczek na wilczarach grały wrogowi na nosie. Pokazywały mu się, manifestując swoją obecność, posyłały salwę strzał, to czmychały, by zaraz znowu powrócić i kąsać.

Ta wojna podjazdowa trwała tak długo, aż południowa czerwień nie ruszyła swego czerwonego tyłka zmutowanych zwierząt w celu poskromienia naprzykrzających się im wojowniczek lasu. Ponadto z powodu postawienia tamy nastąpił na najdalszym zachodzie puszczy niedobór wody, a trawa wysychała. Tym samym przeciwnik został dodatkowo zmobilizowany, aby podążać wprost w zastawioną na niego pułapkę.

Pierwszy jej element stanowiła ciasna przestrzeń między dotychczasowymi brzegami. Obecnie zastopowana rzeka na tym odcinku, uprzednio nie płynęła bowiem jednym korytem, a kilkoma wąskimi. Dlatego, kiedy monstrualne zwierzęta o barwie czerwieni ruszyły w kondukcie przez powstałe szczeliny, masa z nich się zwyczajnie zaklinowała i to na dobre.

Inne, które przeszły dalej, były mniejsze, ale i na nie czekała niemiła niespodzianka. Stanowiło ją powstałe właśnie bagnisko. Oto na przestrzeni wysychającego rozlewiska rzeki powstały zasysające wszystko błotniste mokradła. Tonął w nich ociężały zwierzyniec wroga. Natomiast rącze driady na wilczarach wciągały przeciwnika w pułapkę dalej i dalej, przygotowując finalne rozstrzygnięcie.

W zamyśle owe rozstrzygnięcie przygotowano jako zniszczenie tamy. W wyniku tego destrukcyjnego aktu spiętrzone masy wody miały runąć na te jednostki wroga, które jeszcze brnęły korytem. Z kolei osobniki już uwięzione w mokradle, czy zaklinowane między nadbrzeżnymi skałami, zostałyby utopione.

Takie zwieńczenie fortelu skutecznie zrealizowałoby zwycięską strategię, podczas której nie zginęłaby nawet jedna driada. Potrzebny był już tylko rozkaz Złotego, który nadzorował bobrową armię i w odpowiednim momencie miał nakazać zlikwidowanie zapory na rzece.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.