Mam na imię Ala
Zawsze uśmiechnięta, wesoła i pozytywnie zakręcona dwudziestosiedmiolatka.
Od 5 lat aktywnie pracująca położna na Sali Porodowej.
22 listopada czas się dla mnie zatrzymał.
Wybuchła moja prywatna bomba.
Słowa lekarza: Ala masz raka.
Czułam jak grunt pod nogami się osunął, czułam ból, złość i gniew. Widziałam siebie płaczącą na krześle, obok siedzącego lekarza, który nakreślał wstępnie plan działania. Czułam się zupełnie tak, jakby moja dusza opuściła moje ciało i patrzyła na mnie z góry.
To jest początek mojej nowej historii.
Jeśli tu jesteś i mnie czytasz to znaczy, że jesteś bliski mojemu sercu.
Tak to się zaczęło…
Zaczęłam pisać w momencie, kiedy mój świat zatrzymał się w miejscu.
W momencie największego szczęścia jakiego doznałam i równocześnie w momencie największego strachu jakiego doświadczyłam.
Przelewam tu moje uczucia i myśli, często pełne pytań, wątpliwości, buntu, gniewu, ale również pełne nadziei, wdzięczności, miłości i radości.
Każdy kto to czyta niech wie, że jest to najtrudniejsza droga jaką podążam. Najbardziej kręta i zawiła.
Niech ma świadomość tego, że walczę o zdrowie, a co więcej o życie.
Życie, które jest warte przeżycia.
Dziękuje, że jesteś tu ze mną.
27. 11. 2019 r
Diagnoza: rak naciekający złośliwy sutka.
I co teraz?
Bunt!. Wiele pytań!. Migawka z moich 27 lat życia!
Ocenianie, że przecież wiodłam fajne życie, niczego sobie nie żałowałam.
Czy dam radę walczyć i dla kogo mam tę walkę podjąć.
Dziwny jest ten świat.
Dlaczego właśnie ja!?
A może właśnie jestem silna, żeby to przetrwać!?
Co w momencie kiedy będę musiała odejść, pożegnać się?!
Czy pogodzę się z tym?!
Mętlik…
Jeden wielki rozgardiasz.
Dziękuję, że jesteś w tym dniu Sylwester.
Ze wspierasz, przytulasz. Że chcesz podjąć walkę ze mną.
Dziękuję mamo i tato za bycie przy mnie, dziękuję że pozwalacie płakać.
Dziękuję Ola za wsparcie i wiarę, że będzie dobrze.
28.11.2019r.
Czas robić dalsze badania.
Ból nie przechodzi.
Za to przychodzi moment ogólnego spokoju. Obojętność. Może wyparcie z głowy tego co mnie czeka.
Uzmysłowienie sobie, że nic nie da narzekanie i płakanie.
Dziękuje wszystkim moim znajomym, koleżankom i przyjaciołom za wsparcie i dobre słowo.
Nie rozczulajcie się nade mną, bo jest wtedy ciężej.
Macie mnie wpierać, a nie mówić że będzie dobrze, bo ja wiem że może być najgorzej. Że Wy będziecie żyć a ja muszę o te życie walczyć.
Macie być silni i wytrwali, bo teraz tylko tego potrzebuję.
I tak mija dzień za dniem.
Pracuje, śmieję się, nawet udało mi się polecieć na wspaniałe wczasy ze wspaniałym mężczyzną. Po prostu żyję.
10.12.2019r.
Wyniki są. Czekam na konsylium i kolejny kubeł zimnej wody.
Ale dziś jestem niespokojna, wzburzona wewnątrz niczym wiatr na pustyni. Wymiata moje pozytywne myśli i rozrywa moje serce na drobne kawałki.
Kawałki niczym pieprz niewidoczny na piasku, który ciężko pozbierać
w całość.
Dziękuję, że nadal jesteś Sylwester. Wspierasz, czujesz, chcesz.
Dziękuję za każda sekundę mojego życia. Życia, które załamało się
w momencie największego szczęścia jakiego mogłam doświadczyć.
W momencie największej radości, która poczułam.
W momencie widzenia sensu i nadziei, że może jeszcze być wspaniale.
Ale te momenty nadal są, bo Ty jesteś. Niezniszczalny w swych uczuciach. Trwający w tym wszystkim, choć nie raz mówiłam, żebyś odpuścił.
Twardy i czuły w jednym, by nie pokazać, że się boisz. Boisz o to jak będzie i czy ja będę.
Czy może właśnie TEN NA GÓRZE ma dla mnie inny scenariusz?!
Czy może chce mnie tam, aby wszyscy co są blisko doznali cierpienia i bólu, żeby mogli coś zrozumieć, żeby pamiętali, że ludzkie życie jest kruche i pełne niespodzianek… nawet tych najgorszych.
To właśnie On wystawił mnie na próbę.
I już na następny dzień stałam się silna i nieugięta.
To ja dziś chowam w sobie ból nie do zniesienia, to ja nie pokazuje lęku
i strachu, to ja mam świadomość tego co mnie czeka…
To będzie walka…
O moje zdrowie…
A co więcej o moje życie.
Próba jakże ciężka i niesprawiedliwa.
Może nawet czytacie to ze łzami w oczach. Ale niech to będą łzy szczęścia.
Że spróbowałam. Że miałam odwagę i siłę by się nie poddać.
Teraz trzeba żyć dalej
18 grudnia 2019r. odbyło się konsylium, na którym zespół lekarzy przedstawił planowane leczenie.
Uff…
Nie ma czasu na zastanawianie. W końcu nie mogłam się już doczekać, aż rozpocznę leczenie.
20 grudnia 2019r. Pierwsza chemia.
Mrożenie głowy do -5 stopni nawet całkiem przyjemnie i niedokuczliwe. Następnie podłączono mi leki przeciwwymiotne. A na sam koniec czerwoną substancję, czyli czerwoną chemie.