E-book
34.65
drukowana A5
39.68
Aby niebo znów stało się błękitne

Bezpłatny fragment - Aby niebo znów stało się błękitne


Objętość:
88 str.
ISBN:
978-83-8384-477-0
E-book
za 34.65
drukowana A5
za 39.68

Prolog

maj 2022

Ingrid

Wzięłam głęboki oddech. To naprawdę już się skończyło. Spojrzałam na granatowe niebo, czując na twarzy pierwsze i ciężkie krople deszczu. Powiew wiatru rozwiał moje blond włosy do ramion, ale nie przejmowałam się tym. Ten deszcz miał oczyścić nie tylko to parne i duszne miasto, ale również moją duszę. Chociaż myślę, że była to raczej taka kropka nad moim własnym, życiowym „i”.

— Bardzo cieszę się, że wyrok jest dla pani korzystny, pani Costa. — usłyszałam za sobą głos mojego adwokata.

Odwróciłam się do niego z lekkim uśmiechem na twarzy.

— Dziękuję. — powiedziałam.

— Ach, i wszystkiego dobrego, pani Costa. — uśmiechnął się, poklepał mnie po ramieniu i odszedł, zanim zdążyłam życzyć mu tego samego.

Ulewa była chyba bliżej, niż sądziłam. Zeszłam po schodach i spacerkiem udałam się w kierunku centrum. Miałam zamiar wypić kawę w spokoju i uraczyć samą siebie ulubionym sernikiem z malinami. Należało mi się to, jak psu buda. Zwłaszcza że właśnie zakończyłam batalię sądową, która ciągnęła się za mną od kilku tygodni i nie była ani trochę łatwa i przyjemna. Od niecałej godziny mogłam określać siebie jako dwudziestosześcioletnią rozwódkę. Z jednej strony czułam ogromną ulgę, ale w głowie i sercu miałam okropny bałagan, który musiałam jeszcze uporządkować. Tak, aby niebo znów stało się błękitne.

Zaczęło padać mocniej. Ale naprawdę potrzebowałam chłodnych kropli na twarzy i mojej marynarce w drobną, szaro-czarną kratkę. Chciałam być przemoczona do ostatniej nitki. Chciałam, by materiał kleił się do mojej opalonej skóry i by moje włosy przylegały do rozpalonych policzków. Chciałam, by był to jasny znak, że zaczynam od nowa. Ale może pokładałam w tym zbyt duże nadzieje.

Bo czym mogłam zlikwidować tę głuchą pustkę, która wypełniała moje wnętrze?

Nim się obejrzałam, przede mną wyrósł budynek, w którym znajdowała się moja ulubiona kawiarenka. Złożyłam zamówienie i mimo pogody, usiadłam na zewnątrz. Ulica szybko stała się niemalże pusta. Każdy ukrywał się pod jakimkolwiek zadaszeniem. Inni goście kawiarni patrzyli na mnie ze zdziwieniem, ale nie obchodziło mnie to. Halo, ja tutaj właśnie doznawałam największej ulgi świata! Nie powinno was to interesować.

Spokojnie zjadłam swój ulubiony deser i w takim samym tempie wypiłam kawę. Była zaledwie piętnasta. Deszcze ustąpił, chmury zostały nieco rozwiane, ale wciąż straszyły granatową barwą.

Zamknęłam oczy.

Co właściwie doprowadziło mnie do takiego punktu w życiu?

Liceum skończyłam z wyróżnieniem. Studia także. Pracowałam w międzynarodowej korporacji w dziale marketingu, jako starszy content creator. Naprawdę lubiłam tę pracę, chociaż zamykała mnie ona w pewnego rodzaju więzieniu. Każdy dzień był taki sam. Kwitnięcie w biurze od ósmej do szesnastej, czasami całe tygodnie nadgodzin, a potem szybka kolacja, prysznic i spanie, by następnego dnia znowu przekroczyć próg szklanego biurowca. Od jakiegoś czasu irytowało mnie to. W wolne weekendy odsypiałam albo gapiłam się w ekran laptopa, który zapodawał mi kolejny, głupi serial na Netflix.

Mój, już były, mąż również pracował w korporacji, ale jako ekonomista. Przez ostatnie miesiące ledwo go widywałam. Byliśmy zbyt zmęczeni, by wolny czas spędzać ze sobą, więc spędzaliśmy go obok siebie, oddzielnie. Każde z nas było pogrążone w swoich sprawkach. Może to nas zgubiło. Może nie umieliśmy już ze sobą rozmawiać. Może wspólne kolacje były już tylko udręką, a nie radością tak, jak dawniej. Chciałam to zmienić, zanim wpadliśmy na pomysł, by udać się na salę sądową, ale każda moja próba kończyła się fiaskiem, irytacją i coraz częściej — awanturą. Słyszałam, że ciężko pracuje, by w końcu ruszyć z budową naszego domu, więc dlaczego miałby poświęcać czas na cokolwiek innego. Ostatnim razem, gdy już było dla mnie jasne, że zaszliśmy za daleko w mijaniu siebie z frustracją powiedziałam mu o wiele za dużo.

— Nawet nie dotrwamy do kopania fundamentów. — wycedziłam, a potem zamknęłam się w łazience, by uronić kilka łez.

Trzy dni później powiedział, że miałam rację i zażądał rozwodu. Przyjęłam to ze spokojem, ale w środku czułam, jak pali mnie każda komórka mojego ciała.

Nie byłam gotowa na taką emocjonalną bombę. Niby czułam ulgę, bo pozorne, wspólne życie miało się skończyć i nie musiałam już dłużej starać się i udawać, że wszystko między nami jest dobrze, chociaż takie nie było. Ale bałam się i byłam zagubiona i zupełnie nie wiedziałam, co powinnam z uczuciami tego rodzaju zrobić.

Przecież wciąż pamiętałam moment, w którym go poznałam. Był moim ukochanym Adasiem, czarującym i inteligentnym. Mogliśmy przegadać cały wieczór, noc i poranek, bez nuty zmęczenia i znudzenia. Mogliśmy z dnia na dzień jechać na wycieczkę pociągiem na drugi koniec Polski. Mogliśmy kochać się na plaży w Łebie, mając gdzieś nocne zakazy. Mogliśmy piec pierniczki na Boże Narodzenie, już pod koniec listopada.

Mogliśmy… też się rozwieść, bo wszystko to było tylko mglistym wspomnieniem.

Westchnęłam kolejny raz. Chyba czas wracać do domu.

Pustego i zimnego domu, chociaż panowała już późna wiosna.

Zgarnęłam torebkę z krzesełka i ruszyłam na postój taksówek. Już nie chciałam czuć chłodnego wiatru na policzkach. Chciałam zakopać się pod pościelą i nie wychodzić z łóżka przez całe popołudnie.

Rozdział 1

maj 2022

Ingrid

Obudziłam się, gdy już się ściemniało. Zdezorientowana sprawdziłam telefon, ale miałam tylko jedno nieodebrane połączenie od mamy. Napisałam jej krótką wiadomość z informacją, że właśnie zostałam rozwódką i że odezwę się do niej za kilka dni. Słyszałam tykanie zegara kuchennego i zapaliłam lampkę, stojącą na niskim stoliku obok łóżka. Potem wstałam i otworzyłam szeroko drzwi balkonowe. Nawet wyszłam na zewnątrz i rozejrzałam się po okolicy. Mogłabym tutaj dzisiaj posiedzieć, ale potrzebuję czegoś więcej niż kusa sukienka. Udałam się do kuchni i wstawiłam wodę na herbatę.

I że niby co ja mam teraz ze sobą zrobić?

Na całe szczęście był piątek, więc nie musiałam myśleć o powrocie do pracy przez dwa kolejne dni. Ale nagle poczułam się tak cholernie pusta w środku. Chyba w ogóle nie chciałam tam wracać.

Zalałam gorącą wodą liście mięty, w swoim ulubionym, ogromnym kubku, który dostałam od Adasia na pierwszą rocznicę ślubu. Chyba powinnam pozbyć się rzeczy, które będą mi go przypominały i będą potęgowały moją niechęć. Bo to wcale nie było tak, że go nienawidziłam. Po prostu już go nie kochałam, a on nie kochał mnie. I tyle.

Albo tak sobie wmawiałam. Nie byłam tego pewna. Podgrzałam makaron, który stał w lodówce od poprzedniego dnia, a gdy zjadłam, zabrałam chłodną już herbatę i usiadłam na drewnianej kanapie, wyłożonej miękkimi poduszkami, która stała na balkonie. Lata temu zbiłam ją z palet i wciąż uważałam, iż był to jeden z moich najlepszych pomysłów.

Popatrzyłam przez chwilę w ciemne niebo. Wokół panowała cisza, drzewa zamarły, umęczone całodniowym wiatrem. Ta cisza była wręcz przerażająca. Nie była czymś, na co byłam gotowa, po latach hałasu i zdezorientowania z ostatnich tygodni.

Moje myśli zaczęły podążać w kierunku tematów, które nie były mi znane. Co robiłabym, gdybym nie miała takich doświadczeń? Jakie było moje największe marzenie, które mogłabym spełnić, teraz gdy znowu jestem wolna? Czy mam odwagę w końcu być prawdziwą sobą, a nie tylko sztywną, młodą kobietą, jakiej wymaga świat?

Pomyślałam o najbezpieczniejszym miejscu, jakie znałam. O miejscu, które zawsze dawało mi dobre i miłe wspomnienia. O plaży, upale i szumiącym morzu. Nie bez powodu czułam się tam dobrze, przecież byłam Wodnikiem i to na dodatek styczniowym. I nagle poczułam rozpalający moje serce żar.

A gdyby tak… Złożyć wypowiedzenie w poniedziałek i zacząć nowe życie, nie tylko pod względem bycia singielką, ale w każdym sensie? Przecież nie chciałam zostawać w Warszawie. Przecież próbowałam przekonać Adasia, że na pewno nie będziemy budować tutaj domu. Uśmiechnęłam się pod nosem. Ja już od dawna chciałam stąd uciec i poczułam, że to jest idealny moment na to, by to zrobić. Otuliłam się szczelniej kocem, a potem przyniosłam laptopa, którego ułożyłam sobie na kolanach. Przez chwilę wpatrywałam się w wyszukiwarkę Google, która błagała mnie o hasło wyszukiwania. Gdzie powinnam się udać? Gdzie c h c i a ł a m się udać? Znowu pomyślałam o gorącym piasku, spacerach po plaży nad ranem. Poczułam się oświecona i z uśmiechem na twarzy (choć nie wiem, co natchnęło mnie właśnie do tego) wpisałam w Google frazę „stare domy na sprzedaż w Jastarni”. Kliknęłam pierwszy, lepszy wynik. Przejrzałam z wypiekami na twarzy kilka ogłoszeń. Potem sprawdziłam jeszcze trzy strony internetowe, ale zwyzywałam się w duchu za ten absurdalny pomysł. Wyjadę tam do kupionego, starego domu i co dalej? No właśnie.

Ale ta chętka we mnie pozostała i bardzo mnie kusiła.

Zajrzałam na kolejną stronę z ogłoszeniami. Już zrezygnowana miałam porzucić swój pomysł, gdy dojrzałam ogłoszenie, dzięki któremu moje serce zabiło mocniej.

Dom z funkcjonalnym poddaszem do remontu i generalnego odświeżenia. Cztery sypialnie na dole, trzy na górze, ogromna kuchnia z otwartą jadalnią, naprawdę wielkimi oknami, tarasem i niewielkim ogrodem. W ogłoszeniu napisane było, iż właściciel rezygnuje z inwestycji z powodów osobistych. Automatycznie wybrałam numer telefonu, nie myśląc o konsekwencjach.

— Dobry wieczór — rzuciłam w słuchawkę. — Przepraszam, dzwonię zbyt późno, ale ogłoszenie, które zobaczyłam w internecie, raczej nie będzie czekało.

Usłyszałam śmiech po drugiej stronie.

— Zapewne dzwoni pani w sprawie domu, który wystawiłem na sprzedaż — powiedział. — Owszem, oferta jest gorąca i przywykłem do telefonów o dziwnych porach. Starałem się wszystkie informacje zamieścić w ogłoszeniu, ale jeśli ma pani jakieś pytania, chętnie odpowiem. — oznajmił.

Pytania? Boże, ale nic nie przychodzi mi do głowy.

— Proszę pana… Wiem, że to zapewne wyda się niedorzeczne, ale… Chodzi o to, że moje życie nagle stało się zbyt — sama nie wiem, co ja plotłam i w jakim celu to robiłam. — Ciężkie. I próbuję zacząć jeszcze raz. Szukam miejsca, w którym mogłabym prowadzić zupełnie inne życie, niż do tej pory. Więc błagam pana, niech pan powie mi, że mogę kupić ten dom. Bez zbędnych gierek, pytań i cokolwiek pan sobie pomyśli. — wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu, wręcz płaczliwym głosem.

— Nie spodziewałem się tego — przyznał szczerze. — Myślałem, że jest pani kolejną agentką nieruchomości, która chce zbić na mnie fortunę. Niestety, coś wiem o ciężkim życiu… Czy możemy umówić się na obejrzenie domu?

— Tak, oczywiście — palnęłam. — Czy odpowiada panu wtorek? — zapytałam.

— Jak najbardziej. Doceniam pani szczerość. Zawieszę ogłoszenie, by pani się nie stresowała i bym ja odpoczął od telefonów. — znowu się zaśmiał.

— Pani… Jaka pani. Jestem Ingrid. — przedstawiłam się.

— Artur. Do zobaczenia we wtorek i miłego wieczoru. — rozłączył się.

Odłożyłam telefon z bijącym mocno sercem. Cholera jasna. Dotknęłam twarzy. Dwieście pięćdziesiąt tysięcy za ten kawałek rudery. Spojrzałam na stan swojego konta. Chyba będę musiała wziąć kredyt, bo miałam tyle, ale na remont nie miałam już nawet stówy. Wstałam z miejsca i zrobiłam kilka okrążeń po balkonie.

Zwariowałam. Bez dwóch zdań. Kto chciałby rzucić pracę, taką jak moja, na rzecz domu na wybrzeżu. Na rzecz rudery, która wymagała katorżniczej pracy i sporych nakładów różnego rodzaju?

Do diabła! Wzięłam głęboki oddech. Coś w moim wnętrzu podpowiadało mi, że tego pragnę i że chcę tam być. Chcę robić w życiu coś więcej niż pieprzone grafiki i głupie filmiki na Instagrama i Facebooka. Zalało mnie tornado myśli, więc przerwałam to i wpisałam w kalendarzu „poniedziałek 9 maja 2022 — złożyć wypowiedzenie” i „wtorek 10 maja 2022 — wyjazd do Jastarni, oglądanie domu i nowe życie”.

Kurwa! To już za trzy dni!

Spanikowałam. To było zabawne, jak wiele emocji towarzyszyło mi tamtego dnia. Dawno czegoś takiego nie przeżyłam.

Wybrałam numer do mamy, chociaż było już późno i przecież napisałam jej, że odezwę się za kilka dni.

— Cześć, mamuś — odezwałam się pierwsza. — Jak leci?

Wyjęłam z paczki cienkiego papierosa i odpaliłam go.

— Cześć, słonko — przywitała się. — Jak rozprawa? Czy to już koniec?

— Tak — potwierdziłam. — Od dzisiaj jestem rozwódką — nie czytała wiadomości, typowe dla niej. — I właściwie… Zaczynam od nowa. Nie wiem, dlaczego dzwonię, po prostu chciałam powiedzieć ci, że naprawdę zaczynam nowe życie. Wyprowadzam się z Warszawy. Właśnie umówiłam się na oglądanie domu, który planuję kupić. Nad morzem, w Jastarni. Wiem, że to szalony pomysł, ale zwariuję, jeśli zostanę tutaj dłużej. — wydukałam smutno.

— Och, co ty mówisz, dziecko — pisnęła. — To brzmi niesamowicie. Wiesz, co sądziłam o twoim małżeństwie. Byłaś taka młoda, a Adam… Cóż, Adam wydawał się zimny i zbyt sztywny dla ciebie. Czy pamiętasz, jak byłaś nastolatką? Mistrzyni organizacji, dobrych stopni w szkole, ale wiem, że jest w tobie nuta szaleństwa. Wiem, że nie chcesz dłużej kisić się w tej cholernej korporacji i to dla ciebie udręka. A teraz, gdy zostałaś w tym wielkim mieście sama… Nie wyobrażam sobie, jak musi być ci ciężko. Zaraz, czy to znaczy, że potrzebujesz pieniędzy? — zapytała nagle wzruszona. — Tadeusz! Tadeusz! — zawołała tatę. — Czekaj, dam cię na głośnik — czułam, jaka jest podekscytowana i wzruszona jednocześnie; sama byłam bliska płaczu. — Nasza córka jest w końcu wolna. I kupuje dom nad morzem! — powiedziała do mojego ojca. — Boże, musimy jej wysłać kasę.

— Córciu — mój tato się odezwał. — To prawda? Czy potrzebujesz pieniędzy?

— Och, tato — jęknęłam speszona. — Właściwie to tak, bo mam tylko kwotę na samo kupno, a nie na remont. Ale nie musicie tego robić. Mogę wziąć kredyt.

— Broń cię Boże, dziecko! — wtrąciła moja mama. — Żadnych kredytów! W poniedziałek wszystko załatwimy. Mamy oszczędności i na pewno tobie przydadzą się bardziej, niż nam.

— Ale mamo, chciałaś zrobić remont kuchni, nie mogę tak po prostu wziąć tych pieniędzy od was. — próbowałam walczyć, bo nie czułam się z tym komfortowo.

— Starczy i na kuchnię, nie martw się o to — stwierdził tata. — Myślę, że możemy podesłać ci siedemdziesiąt tysięcy. Czy to będzie w porządku?

— To bardzo dużo, tato — szepnęłam. — To więcej, niż w porządku. Dziękuję. — wzruszyłam się.

— Nie martw się o nic. Gdybyś potrzebowała rady i pomocy, daj znać. — dodał.

Poplotkowałam z nimi jeszcze przez chwilę, a potem mama się rozłączyła.

Czułam w duszy niesamowite ciepło i ekscytację. Uśmiechnęłam się pod nosem.

Ja naprawdę zaczynam od nowa jeszcze raz i w końcu robię to tak, jak chcę to zrobić. Na własnych zasadach.

Rozdział 2

maj 2022

Ingrid

W sobotni poranek obudziłam się w idealnym nastroju. Słońce wpadało do środka sypialni przez otwarte okno balkonowe, zegarek pokazywał zaledwie ósmą, a ja byłam wulkanem energii. Zrobiłam kawę i jeszcze w piżamie, napisałam wypowiedzenie. Nie obchodziło mnie nic poza tym. Niewiele spałam tej nocy, myśląc o kupnie domu i pensjonacie, który tam otworzę. Taki miałam plan. Nagle poczułam, że to jest coś, co chciałam robić od zawsze. Tylko nie wiedziałam, jak się za to zabrać. I wcześniej nie wiedziałam, że właśnie takie mam marzenie i pragnienie.

Zjadłam szybkie śniadanie, wzięłam prysznic, a potem ubrałam się w dżinsową sukienkę na ramiączkach, vansy, krótkie włosy związałam wstążką. Usiadłam w chłodniejszym miejscu, niż balkon. Zaszyłam się przy kuchennym blacie ze swoim kalendarzem i laptopem i zaczęłam robić research na temat remontów, otwarcia biznesu, pensjonatu, sporządziłam listę rzeczy, które muszę kupić na już. Ogarnęłam też ogłoszenie, by móc wynająć mieszkanie komuś innemu. Musiałam uporać się z tym wszystkim do wtorku, bo już nie chciałam tutaj wracać.

I musiałam jeszcze się spakować, więc na liście zakupów dopisałam „kartony”, a potem zgasiłam laptopa, dopiłam kawę i zorientowałam się, że dochodzi już południe. Zgarnęłam nerkę z blatu szafki w przedpokoju, kluczyki od samochodu i wyruszyłam na zakupy. W międzyczasie wysłałam mojej przyjaciółce — Emilii — informację o finale rozwodu, zaprosiłam ją na wieczór pożegnalny i nim się obejrzałam, byłam już na parkingu centrum handlowego. Zjadłam lunch, a potem ruszyłam na wycieczkę po sklepach. Obwieszona siatkami wróciłam do samochodu i potem — do mieszkania.

Emilia była niezastąpiona. Poznałam ją w naszej korporacji. Pracowała w innym dziale, ale na spotkaniu integracyjnym od razu złapałyśmy wspólny język. Od trzech lat byłyśmy niemal nierozłączne. Wiedziałam, iż będę za nią tęskniła, ale chciałam nadal mieć z nią kontakt. Obiecałam to sobie i jej, gdy wieczorem siedziałyśmy nad pizzą i winem. Pomogła mi się spakować. Razem ogarnęłyśmy to w ekspresowym tempie.

Rzeczy, których chciałam się pozbyć, obiecała zabrać do siebie, sprzedać i wysłać mi za nie hajs. Złota kobieta.

W niedzielny poranek wyściskałam ją i opuściła moje mieszkanie. A ja do południa przyjmowałam zainteresowanych wynajmem. W końcu zdecydowałam się na młodą parę, która miała zacząć samodzielne życie. Byli sympatyczni i wyglądali na rozsądnych. Mieli wprowadzić się zaraz po mnie.

Byłam taka podekscytowana. Chociaż czekanie na wtorek cholernie mi się dłużyło. Wiele razy pytałam samą siebie, czy to dobry pomysł, ale chyba było już za późno, by się wycofać. Zamiast tego, ugotowałam obiad i po posiłku zajęłam się organizacją. Pod wieczór ucięłam sobie drzemkę, a potem spędziłam kilka godzin na balkonie, szczerząc się pod nosem. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ale chciałam odbyć tę podróż w nieznane. Potem wykąpałam się i poszłam spać.

Nastał poniedziałek. Wydrukowałam papier z wypowiedzeniem, podpisałam, zanim zdążyłam się rozmyślić i wyszykowałam się do pracy. Jak zwykle, ubrałam jeden ze swoich eleganckich kompletów, założyłam sandały na koturnie i udałam się do biura. Punkt ósma czekałam pod gabinetem prezesa z wypowiedzeniem w ręku. Stresowałam się, ale cholernie chciałam to zrobić. Koniec z życiem rutynowym i zabieganym. To ostatni dzień w tym małym piekiełku.

— Inge — zaczął Szymon, mój przełożony. — Ale dlaczego? Nie rozumiem.

— Wyprowadzam się z Warszawy. Myślę, że to wystarczający powód. — resztę wolałam przemilczeć.

Westchnął.

— Myślałem, że nadal chcesz rozwijać się pod naszymi skrzydłami. Niech ci będzie. — podpisał wypowiedzenie.

Nie miał innego wyjścia.

— Dziękuję. — chwyciłam papier i poleciałam prosto do działu kadr.

Zrzuciłam z siebie ogromny ciężar. Ktoś pomyślałby, że robię to na chłodno i z premedytacją, ale naprawdę cieszyłam się z tej decyzji. Gdy opróżniałam biurko, znajomi z działu żegnali się ze mną, a ja nie mogłam się doczekać, aż stamtąd wyjdę. Szymon podszedł do mnie i poprosił, bym chociaż zdalnie skończyła swoje rozgrzebane projekty, a potem da mi spokój. Mogłam przystać na takie rozwiązanie.

W porze lunchu opuściłam biuro. Czułam tak wielką ulgę i obiecałam sobie, że nigdy więcej moja praca nie będzie taka mdła i sztywna. Wróciłam do mieszkania i zabrałam się za ostatnie etapy przygotowań do wtorkowego wyjazdu. Nawet od razu nastawiłam budzik na czwartą nad ranem, by wyruszyć w drogę jak najwcześniej. Dopiero wieczorem mogłam się wyciszyć i odetchnąć. Byłam z siebie dumna. Zorganizowałam całą przygodę w trzy dni. Powinnam dostać medal. Ale moim medalem miał być jutrzejszy dzień. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Miałam podkrążone oczy, moje piegi stały się nawet wydajniejsze, ale byłam o wiele spokojniejsza. Natura obdarzyła mnie jasnymi oczami, niewielkim nosem i pełnymi ustami. Miałam jasne włosy, które z uporem maniaka podcinałam do długości, sięgającej ramion. Nie byłam zbyt niska, ale do wysokich także nie należałam. Raczej byłam szczupła, moje piersi i tyłek były przeciętne. Ale lubiłam swoje ciało i uwielbiałam ubierać swoje wymyślne sukienki. Już niedługo będę mogła w nich chodzić do woli.

Ostatni wieczór w starym mieszkaniu i ostatni dzień mojego starego życia. Wykąpałam się, wypiłam lampkę wina i poszłam spać. O resztę będę się martwić jutro.

Rozdział 3

maj 2022

Ignacy

— Wstawaj żesz, do kurwy nędzy! — warknął Bartek, mój starszy brat. — Mamie trzeba pomóc z kopaniem ogródka, nie będę sam tego robił.

Otworzyłem oczy z niechęcią. Dopiero dziewiąta? Niech to szlag! Wylazłem z łóżka, zapaliłem papierosa, wydudniłem całego energola na raz i wyszedłem z domu. Kaśka, nasza młodsza siostra, czekała już w ogródku, segregując nasiona. Było wcześnie, jak dla mnie, ale nie marudziłem. Słońce już paliło mój kark. Pierdolić lato i sezon turystyczny w tej dziurze.

Nasza mama była w moich oczach bohaterką. Ojciec zostawił nas, gdy byłem nastolatkiem. Czasami wpadał na durny pomysł, by nas odwiedzić, ale zamykałem przed nim drzwi na klucz. Dla mnie mógłby nie istnieć. A mama udźwignęła to perfekcyjnie.

Miałem zaledwie dwadzieścia cztery lata. Bartek był starszy o dwa lata, a Kasia była młodsza o cztery. Razem prowadziliśmy pensjonat w Jastarni — od czerwca do końca września, a potem ja wynosiłem się do Gdańska na studia. Aż do teraz, bo za miesiąc miałem się bronić i dostać tytuł inżyniera. Potem chciałem poszukać innej pracy, bo ludzie mnie irytowali i mieli wymagania z dupy, a ja nie miałem już do tego cierpliwości. Ale dla mamy postanowiłem zostać na jeszcze jeden sezon, a potem się zobaczy.

W milczeniu chwyciłem za łopatę i wziąłem się do roboty. Nie wiem, ile dokładnie czasu minęło, ale słońce było już wysoko, więc zgaduję, że było południe, gdy pod opuszczonym domem naprzeciwko zaparkowało jakieś auto, po sam dach zapełnione kartonami. Chyba dojrzałem tam walizkę. A może nawet dwie. Za kierownicą siedziała jakaś dziewczyna. Zgasiła silnik, a ja aż się wyprostowałem. Miała na głowie chustkę, ale widziałem jej jasne włosy i okulary przeciwsłoneczne na drobnym nosku.

— Sprzedali to? — zapytał Bartek zdziwiony.

— Ona chyba nie wie, w co się wpakowała. — burknąłem.

Wysiadła z samochodu i rozciągnęła, zapewne, spięte ciało.

A ciało miała całkiem niezłe. Niech to diabli. Rozejrzała się po ulicy, ale nadal na nas nie spojrzała. Dzięki Bogu, że wpadłem na genialny pomysł, by kopać ten cholerny ogródek bez koszulki. Dlaczego o tym pomyślałem?

Po chwili zaraz za nią zaparkował znany nam właściciel tej rudery.

Przywitali się i weszli do środka. Siedzieli tam niemal godzinę. Łapałem się na tym, że sprawdzam, czy już skończyli. Dziwnie się poczułem. Jeszcze nigdy żadna z dziewczyn nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Ona była prześliczna. I wiedziałem, że to oznacza kłopoty. Potem mama zawołała nas na obiad. Jedliśmy, siedząc na schodach werandy.

— Może się rozmyśli. — jęczała Kaśka.

Wzruszyłem ramionami.

— Fajnie byłoby mieć nową sąsiadkę. — dodała.

— Ma warszawskie blachy. Pewnie kupi tę ruderę za hajs starych, a zimą nawet tu nie zajrzy. — warknąłem zirytowany.

— Ktoś tu chyba dzisiaj wstał lewą nogą. — usłyszałem nad głową głos mamy.

Prychnąłem pod nosem.

Dziewczyna wyszła z domu, a zaraz za nią ten facet.

— Fantastycznie — ucieszyła się. — Od razu usiądę i przeleję panu pieniądze. Bardzo dobry interes. — stwierdziła.

Czułem, że mam rację. To na pewno jedna z tych rozpuszczonych, nowobogackich panienek, chociaż w ogóle na taką nie wyglądała. Może to mnie tak rozzłościło.

Pożegnali się i facet odjechał, a ona od razu zaczęła wyciągać rzeczy z bagażnika.

— Jak na moje — odezwał się Bartek. — To wcale nie wygląda, jakby kupiła to za hajs starych.

— To wygląda, jakby zaczynała życie od nowa pod naszym nosem. — dokończyła Kaśka, a ja poczułem się jak idiota.

Ale poczułem ulgę. I nagle się ucieszyłem. Bo wiedziałem, że nasze drogi skrzyżują się prędzej, czy później i skłamałbym, gdybym powiedział, że tego nie chcę.


Ingrid

Zostałam sama, poprzedni właściciel odjechał. Byłam padnięta. Wstawanie o czwartej nie było najlepszym pomysłem. Ale radość wypełniała moje ciało od stóp do głów i zmęczenie nie doskwierało mi aż tak mocno. Wniosłam walizki do środka. Całe szczęście, że Artur zlecił gruntowne sprzątanie przed moim przyjazdem, mogłam więc zadomowić się w lepszych warunkach, niż sądziłam. Włączyłam laptopa i od razu zleciłam przelew. Nie chciałam łamać obietnicy.

Podniosłam głowę znad ekranu i dopiero wtedy dostrzegłam młodych ludzi, pracujących w ogródku przy posesji naprzeciwko. Dziewczyna — ładna brunetka, dwóch chłopaków, w czym jeden bez koszulki i z naprawdę gorącym ciałem. Do diabła, Inge. Przestań. Dopiero się rozwiodłaś, a już ci odbija. Ale popatrzeć sobie mogłam, prawda?

A niewątpliwie było na co patrzeć. Był brunetem, miał ciemne oczy, był wysoki i miał nieziemskie ciało. Obserwowałam go przez chwilę. Miał raczej łagodne ruchy, co od razu mi się spodobało. I biło od niego… jakieś takie niezidentyfikowane ciepło, które od razu wyczułam i które mi się spodobało.

Nagle spojrzał w moim kierunku, więc speszona odwróciłam wzrok. Ale widziałam, że się uśmiecha. Ma dołeczki w policzkach. Niech to szlag!

Szybko postanowiłam, że nieco ogarnę się po podróży, a potem zjem lunch w którejś knajpce. Do centrum Jastarni miałam kawałek spacerkiem, bo dom znajdował się w tej spokojniejszej części miejscowości. Chciałam się przejść, pogoda była do tego idealna. Potem miałam zamiar wybrać się na plażę i przywitać się z morzem. Naprawdę chciałam przejść przez ten mały rytuał, który miał być wisienką na torcie w całej tej przeprowadzce.

Resztą zajmę się później. Chciałam wieczorem, od razu zamówić rzeczy potrzebne do remontu i ogarnąć listę potrzebnych mi sprzętów. Cholera, chyba jednak bez małego kredytu się nie obędzie. Postanowiłam, że wybiorę się do banku, gdy tylko założę działalność. Nawet trzydzieści tysięcy wiele by mi pomogło.

Zamknęłam drzwi na klucz i opuściłam podwórko. Chłopak patrzył się na mnie, gdy odchodziłam. Czułam to. Generalnie wyglądał na młodszego, ale nie czułam, by mi to jakoś przeszkadzało. W czym miałoby mi przeszkadzać i dlaczego zwracam na to uwagę?

W drodze do centrum zadzwoniłam do mamy i streściłam jej szybko wydarzenia z poranka. Była w pracy, ale wyrwała się na pięć minut. Pokrzepiło mnie to.

Moi rodzice byli naprawdę wspierający, odkąd pamiętam. Mieszkali na obrzeżach Łodzi. Właśnie stamtąd pochodziłam. Nie mogłam doczekać się, aż zaproszę ich do mojego nowego gniazdka.

Klasycznie zamówiłam rybę, ale w sosie z zielonego pesto. Boże. Niebo w gębie. W końcu mogłam nieco się odprężyć. Chyba najgorsze już za mną. Teraz mogę słuchać mew, latających nad głową i popijać lemoniadę z lodem. Od jutra wezmę się do ostrej pracy. Porozmawiałam przez chwilę z Emilką na Messengerze, a potem zapłaciłam za zamówienie i ruszyłam na spacer po plaży. Chryste, jak ja tęskniłam za morzem! Przeszłam dobre trzy kilometry i zawróciłam. Musiałam znaleźć wyjście z plaży, które jest najbliżej mojego domu. Okazało się, że ścieżka prowadzi tuż obok pola namiotowego, które sąsiadowało z moją ruderą. Muszę jakoś nazwać to miejsce. Chyba określenie rudera niezbyt się do tego nadawało.

Ku mojemu rozczarowaniu, nie widziałam już trójki sąsiadów z naprzeciwka, chyba skończyli pracę na dziś. Zdziwiło mnie to uczucie, ale wzruszyłam ramionami, a potem weszłam do domu i zapaliłam światło w kuchni. Czas wziąć się do pracy.

Ale najpierw chciałam opróżnić samochód. Otworzyłam bagażnik i wniosłam pierwszy karton, stawiając go na podłodze w jadalni. Rozpakuję się jutro. Albo zostawię to tak, dopóki nie pomaluję ścian i nie odświeżę podłóg. Tak, to brzmi rozsądniej.

Wyciągałam kolejny karton z bagażnika, gdy usłyszałam obok siebie lekko zachrypnięty głos. Wynurzyłam głowę z auta.

Przede mną stał chłopak od braku koszulki, ale za to z pięknymi dołeczkami w policzkach.

— Pomyślałem sobie, że dama potrzebuje kogoś, kto uratuje ją z opałów. — oznajmił, uśmiechając się do mnie.

Na moment zapomniałam, że mam język w gębie. Z bliska była jeszcze śliczniejszy. I właśnie próbował złapać ze mną kontakt. Uśmiechnęłam się.

— Owszem — potwierdziłam. — Ale nie wiem, czy jaśnie książę będzie miał wystarczającą cierpliwość. — dodałam żartobliwie.

— Nie martw się o to, książę jest taflą jebanego jeziora. — szepnął uwodzicielsko.

Nie mogłam się powstrzymać, zaśmiałam się głośno. Już od dawna tego nie robiłam. Chwycił za karton, który trzymałam mocno. Poczułam jego dłonie na swoich i od razu zrobiłam się czerwona jak cegła. Miał takie przyjemne, lekko szorstkie, ale ciepłe dłonie. I takie duże, jak cały on. Przysięgam, na pewno miał więcej niż metr dziewięćdziesiąt wzrostu i od razu pomyślałam sobie, że będę go przytulała z przyjemnością.

Patrzyliśmy na siebie przez dłuższy moment, a potem zabrałam ręce. Niech nosi, skoro chce. Powiedziałam mu tylko, gdzie ma to ustawić, a kwadrans później było już po wszystkim.

— Najwidoczniej uratowałeś damę. — skomentowałam.

— Cieszę się, że mogłem pomóc — odparł. — Swoją drogą, jestem Ignacy. — przedstawił się.

— Ingrid. — szepnęłam.

— Jak widać, oboje mamy pokręcone imiona. — zaśmiał się.

— Fantazja mamy. — wzruszyłam ramionami.

— A to ciekawe… — szepnął. — Bo moja mama ma taką samą wyobraźnię. Szkoda, że nie użyła jej, gdy wymyślała imiona dla mojego rodzeństwa. Na pewno ich już widziałaś. Bartek i Kaśka, jestem pewien, że chowają się za roletą w kuchni i próbują się tutaj gapić. — pokazał środkowy palec w tamtym kierunku.

Znowu się zaśmiałam.

— A czy jest coś, czego nie powinni zobaczyć? — zapytałam nieco zbyt uwodzicielsko.

Zganiłam się za to w myślach.

— Być może teraz nie — odpowiedział z uśmiechem. — Ale kto wie, co przyniesie przyszłość. — mrugnął do mnie.

Serce znowu zabiło mi mocniej. Jezu Chryste. Aż dostałam gęsiej skórki.

— A teraz całkiem poważnie — rozejrzał się po wnętrzu. — Rozumiem, że masz zamiar tutaj mieszkać i przyjmować gości. Rano myślałem, że to szalony pomysł, bo to kompletna rudera, ale w sumie nie wygląda to tragicznie. Na pewno potrzebujesz remontu. Masz już ekipę? — zapytał.

— Nie — przyznałam. — Na razie muszę… ogarnąć inne rzeczy. — prawda była taka, że zupełnie o tym nie pomyślałam.

— Jak to dobrze się składa, że ja i Bartek możemy pomóc — wypalił. — I że mój wujek może ci to ogarnąć.

— Uhm — jęknęłam cicho. — Dzięki, ale… Okay.

— Zapewne nikogo tutaj nie znasz, więc będzie ci łatwiej. — oznajmił poważnie.

— Dziękuję. — wydukałam speszona.

— Daj telefon — poprosił. — Nie patrz tak na mnie, chcę ci tylko wpisać swój numer. — zaśmiał się.

— Okay, to było szybkie. — podchwyciłam żartobliwy ton głosu.

— Ale tylko to… — szepnął. — Inne rzeczy robię w należytym tempie.

Patrzył na moje usta, które nagle zaczęły mnie palić. Do diabła. Co za flirciarz. Na pewno chce tylko się powygłupiać.

— Wcale w to nie wątpię. — stwierdziłam.

— Chcesz otworzyć pensjonat w czerwcu? — zapytał nagle.

— Jeśli uda mi się ogarnąć to do tego czasu, to tak. — przyznałam.

Podałam mu telefon. Wpisał numer i oddał mi urządzenie.

— Więc od jutra musimy wziąć się do pracy — skwitował. — Będę o ósmej. Nie tęsknij, chociaż ja będę. — popatrzył na mnie.

Odprowadziłam go do drzwi. Zanim wyszedł, obserwowaliśmy się jeszcze przez chwilę.

— Dobranoc, Ingrid. — wyszeptał.

— Dobranoc, Ignacy. — odpowiedziałam cicho.

I tyle go widziałam. Stałam pod drzwiami jeszcze przez kilka minut, próbując uspokoić swoje szalone serce. Cholera jasna. Ja pierdolę. On nie tylko wpadł mi w oko, ja również mu się spodobałam, a to zmieniało postać rzeczy.

Rozdział 4

maj 2022

Ingrid

Wiedziałam, że czeka mnie w najbliższym czasie dłuższy wypad do jakiegoś marketu budowlanego. Wiele rzeczy i tak zamówiłam online z dowozem, a trochę z nich zorganizował mi wujek Ignacego — Tomasz. Złoty człowiek. Powiedział, że za miesiąc nie poznam tej rudery. Kazał mi się odprężyć i pozwolić działać sobie i chłopakom.

Przychodzili każdego dnia, punkt ósma i brali się do pracy. Bartek patrzył na nas z kpiarskim uśmieszkiem, a Ignacy stawał na wysokości zadania. Doradzał mi, prowadząc ze mną długie rozmowy, a po pierwszym tygodniu — w kolejny poniedziałek — zajrzał do mnie wieczorem. Przyniósł pizzę i pepsi zero w puszkach. Stawiając to na stoliku, który stał między kuchnią a jadalnią, mruknął coś o tym, iż nie pije alkoholu. Nie pytałam, chociaż czułam, że powinnam. Może później. Rzuciłam poduszki na podłogę — jedną dla siebie, drugą dla niego i zabraliśmy się za jedzenie.

— Idziemy jak burza — skomentował. — Naprawdę skończymy już niedługo i będziesz mogła zamawiać meble.

— Nie spodziewałam się, że to pójdzie tak gładko. — przyznałam.

Popatrzył na mnie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 34.65
drukowana A5
za 39.68