E-book
17.64
AB OVO

Bezpłatny fragment - AB OVO

Legenda o powstaniu człowieka pokornego


Objętość:
543 str.
ISBN:
978-83-8104-045-7

1. Przebudzenie

Jest cicho. Jest bardzo cicho. Jest tak cicho, że słyszę bicie własnego serca. Tuk — tuk, tuk — tuk, tuk — tuk. Równe i miarowe odgłosy płynące z mojego wewnątrz, zdają się wypełniać całą tę głuchą i nieprzeniknioną ciszę. Przeraźliwie głucha i najcichsza z cisz — jaką kiedykolwiek słyszałem — zdaje się wypełniać całą otaczającą mnie przestrzeń, a nawet — nachalnie napierać na bębenki moich uszu i wywoływać uczucie bolesnego wklęśnięcia ich do środka głowy. Dziwne uczucie,… Przypominam sobie, że podobnego uczucia doznałem w dzieciństwie, podczas nocy spędzonej u mojego wujka w Pszczółkach — gdzie się urodziłem, a skąd wraz z rodzicami i moim rodzeństwem — jako sześcioipółletni chłopiec — przeprowadziłem się do Gdańska. Choć były to lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku i Gdańsk lecząc swoje powojenne rany, dopiero podnosił się do życia — to w zestawieniu z odległą od niego o jakieś 22 km wioską, wydawał się być wtedy dla mnie nigdy nie cichnącą i nigdy nie gasząca swoich świateł — jakbym to powiedział, a znał ówcześnie to określenie — wielką metropolią. Pamiętam, że przy tak głuchej i tak czarnej jak tamta nocy — od której po kilkuletnim zamieszkiwaniu w Gdańsku już odwykłem — długo nie mogłem zasnąć. Teraz jestem gdzieś tutaj i słyszę tę samą ciszę. Więcej,… choć wciąż mam zamknięte oczy, to wyczuwam też tę samą co wtedy ciemność,… Głuchość,… Ciemność i bezwzględna cisza,…Wnętrzem całego ciała, zaczynam penetrować otaczającą mnie kubaturę. Najpierw w koło i najbliższe kilkadziesiąt centymetrów od powierzchni mojego ciała, a potem dalej i dalej ode mnie, aż w końcu przebiegam całą i nieznaną mi przestrzeń. Może to nie te fale i nie te częstotliwości, bo oprócz ciepła i otaczającej mnie zewsząd czarnej i głuchej ciszy, niczego specjalnego nie odbieram

— A może do tego potrzebnych jest więcej bodźców i z większą odwagą muszę wskoczyć w tę nieznaną mi przestrzeń? — Wreszcie się decyduję. Pomału rozwieram powieki… Najpierw bardzo ciemno, ale po dłuższym i uporczywym wpatrywaniu się w otchłań czerni, zauważam, że oczy zaczęły się już dostrajać do tej ciemności. Najpierw nisko na wprost, a potem w lewo i w prawo. Ruchami wciąż leniwych gałek ocznych przebiegam otaczającą mnie niewiadomą. Choć w koło jest bardzo ciemno, to już zauważyłem, że im wyżej podnoszę oczy, to tym bardziej otaczająca mnie przestrzeń przybiera coraz jaśniejszy odcień i przechodzi z kreciej czerni, wyżej — do ciemnego granatu, a jeszcze wyżej ultramaryny, czy nawet ciemnego błękitu. Aż nagle — wysoko ponad czołem, ale bardziej z tyłu głowy — ujrzałem małe niebieskie światełko. To nagłe pojawienie się światełka tak mnie zaintrygowało, że odchylając coraz bardziej do tyłu głowę, zacząłem przyglądać się jemu z takim zainteresowaniem, jakbym coś podobnego zobaczył po raz pierwszy w życiu

— Co to za światełko i po co ono tutaj, nade mną teraz się świeci? Niby zwykłe światełko, a tak intrygujące. Niby zwykła żarówka, a jakaś inna i niespotykanie dotąd zajmująca całą moją uwagę. Ale dlaczego? Przecież to tylko żarząca się białym światłem wolframowa sprężynka w osłonie błękitnego szkła, która na swoje dalsze zewnątrz przybiera coraz bardziej ciemny niebieski kolor. Patrząc tak w to światełko, nagle przypomniałem sobie, że podobne światła zapalano na salach wojskowych w czasie alarmów.

— Czy to jest sala wojskowa? — pomyślałem i zaraz zadałem sobie kolejne pytanie:

— Czy ja teraz jestem w wojsku? A jeśli tak, to co ja robię sam na tej sali i dlaczego mnie tu położono? Kiedy w ogóle mnie do wojska powołano? — Intensywnie zacząłem przeszukiwać w mojej pamięci, ale im bardziej chciałem sobie cośkolwiek przypomnieć i cokolwiek skojarzyć, tym bardziej niczego nie mogłem sobie przypomnieć. Dziwne, bo to co było bardzo dawno i o czym akurat nie chciałem myśleć, samo — jak na puszczonym filmie — nachalnie się odtwarzało, a to, co najbliższe i akurat w tej chwili było dla mnie najważniejsze, za nic nie chciało się odtworzyć. Kompletna dziura w pamięci. Kompletne nic z najbliższej przeszłości i kompletnie nic z teraźniejszego. Znowu zatoczyłem oczami i na powrót spojrzałem w światełko. Dziwnie łagodne światełko, bo nawet mnie nie razi. Patrząc z kolei w koło światełka i jeszcze dalej na zewnątrz od światełka, zauważyłem, że im bardziej się jemu przyglądam — tak przypadkiem i kątem oka — to staje się ono coraz intensywniejsze, coraz jaśniejsze i coraz bardziej logiczne, bo w otaczającej mnie przestrzeni zaczynają pojawiać się jakieś ciemne kształty geometrycznych brył.

— To chyba są jakieś meble? — pomyślałem i przenosząc wzrok, znowu spojrzałem na światełko.

— Ale, dlaczego to światełko świeci się tutaj — akurat nad moją głową, a nie gdzieś tam dalej ode mnie? Nie wiem. Zresztą,… Wszystko mi jedno co z tym światełkiem. Świeci się i już. I dobrze. I niech się świeci.- pomyślałem i odwróciłem od światełka oczy. Wyprostowałem głowę i znowu zatoczyłem wzrokiem w koło siebie. Wszędzie ciemno i ciemno.

— Dlaczego tu jest tak ciemno? A może to jest głęboka noc? — Zadałem sobie kolejne pytanie i natychmiast zacząłem szukać na nie sensownej odpowiedzi:

— Chwileczkę,… skoro jest teraz głęboka noc, a tam jest tak ciemno i nie ma tam żadnego dodatkowego światełka, to chyba niczego ważnego tam nie ma. A skoro tam niczego ważnego nie ma, bo nie ma tam nawet światełka,… to po co mam tam patrzeć? — Westchnąłem i znowu delikatnie odchyliłem do tyłu głowę i na powrót zacząłem się wpatrywać w moje niebieskie światełko. Gdy tak wpatruję się w ten punkt świetlny nad moją głową, w ten jedyny i obecnie najważniejszy dla moich oczu punkt zaczepienia, nagle zacząłem zdawać sobie sprawę z mojego obecnego położenia, bo właśnie mój byt i moja świadomość przejęły całkowitą władzę nad moim ciałem i nad moim umysłem. Akurat teraz zaczęły dawać o sobie znać, a do tego domagać się o natychmiastowe ich określenie:

— Musisz myśleć. Musisz szukać i musisz odczuwać — mówią do mnie od wewnątrz. I tak oto uświadomiłem sobie, że leżę właśnie na jakimś miękkim i rozłożystym posłaniu i że jest mi przyjemnie ciepło. Ale to zbyt mało, bo właśnie teraz moja świadomość przebiegła przez całe moje ciało i dała mi znać, że jestem prawie cały bezwładny i jakby odrętwiały. Dziwne, bo chociaż mój byt teraz się tego domaga, to nagle przestało mnie interesować — gdzie ja teraz jestem i dlaczego teraz tu jestem? Dlaczego teraz tu gdzieś leżę i dlaczego w ogóle mnie tu położono? Wydaje mi się nawet, że nurtujące mnie jeszcze przed chwilą pytania, nagle zniknęły i to bezpowrotnie. Prysnęły jak pękająca bańka mydlana. Bo co to za pytania na które nikt mi nie odpowie, a sam na nie nie znam odpowiedzi. A jeśli nawet,… to kogo mam zapytać? Przecież tu nikogo nie ma. Westchnąłem bezradnie,…

— Ech,… Leżę tutaj sam i nic na to nie poradzę.- Ale mój byt i moja świadomość nie odpuszczają. Mój byt znowu przymusza mnie do zadawania pytań i do szukania, a moja świadomość przymusza mnie do myślenia i do odczuwania:

— Musisz myśleć. Musisz odczuwać. Musisz szukać. — I tak mój byt i moja świadomość zmuszają mnie do tego, bym zobaczył coś więcej, niźli tylko to niebieskie światełko i te ciemne kształty poza nim. Ale po co? Przecież w koło nic ważnego nie ma i nic ważnego w koło mnie się nie dzieje, bo jeżeli by było inaczej, to były by też tam i inne światełka. A przecież ich tam nie ma. Dla odmiany moja świadomość zmusza mnie do intensywnego myślenia i przypomnienia sobie czegośkolwiek z mojej najbliższej i nieco dalszej przeszłości. Na siłę chce, bym o czymś sensownym — właśnie teraz, właśnie w tej chwili — sobie pomyślał i cokolwiek z tej przeszłości sobie przypomniał. Ale o czym mam pomyśleć i co ważnego mam sobie przypomnieć? Czemu o tym moja świadomość nie chce mi nic powiedzieć? A właściwie, to dlaczego nie mogę się zdobyć na żadne sensowne myślenie? Czyżbym utraci zdolność do samodzielnego i w dodatku do sensownego myślenia? Dlaczego nie mogę sobie niczego ważnego przypomnieć? A co na to inni? Dlaczego tu nikt nie przychodzi? Czy ja tu jestem na prawdę sam? O Boże,… to nie może być prawda. A jeżeli tak jest?… bo gdyby nic złego się nie wydarzyło, to poza mną ktoś tu jeszcze by był. A przecież nikogo tu nie ma. Ej tam,…tylko zmyślam. Zaczekam, zobaczę.- Znowu się uspokajam. Znowu wodzę oczami w koło siebie i delikatnie przechylam na boki głowę. Rozglądając się po ciemnym pomieszczeniu ponownie spojrzałem na światełko. Odchylając mocniej do tyłu głowę, spojrzałem teraz poniżej niego. Właśnie dostrzegłem, że światełko jest jakby do czegoś podwieszone. Pręt, lub wysięgnik. Nie wiem co to jest, ale w całości, to chyba jest jakaś mała lampka na długim ramieniu lub innym wysięgniku, który ginie gdzieś tam daleko poza moją głową. Gdzieś tam w dolnych partiach ciemności gdzie z tej pozycji zajrzeć już nie zdołam. Znowu zatoczyłem oczami w koło siebie — A jeżeli na prawdę jestem tu sam, to kto mi na to wszystko odpowie? Kto mi odpowie gdzie ja teraz jestem i co ja tutaj robię? Kto mi odpowie, dlaczego ja tu teraz leżę? Ech,… Po co ja teraz się dręczę tymi pytaniami? Poleżę, zobaczę,… — Nagle poczułem chęć do szybkiego wstania. Koncentruję siły i próbuję wspiąć się na łokciach, ale okazuje się to o wiele trudniejsze, niż sama myśl o szybkim wstaniu, bo nagle poczułem silny ból napinanych mięśni w klatce piersiowej i w brzuchu i jednoczesną niemoc do wykonania jakiegokolwiek dalszego wysiłku.

— Aj! — Zasyczałem z bólu.

— Ostrożnie. Nie tak gwałtownie. — Pomyślałem.

— Chyba nie bez przyczyny ciebie tu położyli,… Może zrób to jeszcze raz, ale o wiele wolniej i bardziej rozsądnie. Zastanów się. Leżysz tu, boli cię brzuch i brak ci siły. Dlaczego? Chyba na prawdę musiało się tobie coś przytrafić. Ale co? — W tej chwili, na wprost moich nóg otworzyły się drzwi i w tle jasnej poświaty otworu drzwiowego ujrzałem kontur jakiejś postaci. Postać szybkim krokiem zbliżyła się do mnie. Przywarłem do posłania i postanowiłem się nie ruszać, ani nie reagować na żadne jego prowokacje. Będę udawał, że wciąż śpię. Zamknąłem oczy i w bezruchu oczekuję na dalszy i niezależny ode mnie bieg zdarzeń. Po odgłosach kroków wywnioskowałem, że postać podeszła do mnie bardzo blisko. Wyczułem, jak postać stanęła tuż przy mojej głowie i jak się teraz nade mną nachyla. Tuż nad moim czołem, wyczułem i usłyszałem jej wyraźny oddech.

— Chyba teraz uważnie mnie obserwuje. — pomyślałem.

— Zdaje się, jakby czekała na oznakę mojego życia, a upewniwszy się, że żyję wyznaczała sobie odpowiedni moment do skoku na moje bezwładne i obolałe ciało. Postać wciąż nasłuchuje. Jeszcze jest w bezruchu i jeszcze czeka. Przebiegle wstrzymała oddech i nasłuchuje. Wreszcie postać się wyprostowała i powiedziała półgłosem:

— Tom. Oli się przebudził.- Po czym postać znowu odwróciła się w moją stronę i pochyliwszy się nade mną — zapytała:

— Oli. Słyszysz mnie? — i powtórzyła;

— Oli, słyszysz mnie? To ja Siergiej.- a nie otrzymawszy ode mnie natychmiastowej odpowiedzi, postać — a raczej mężczyzna o imieniu Siergiej — ponownie się wyprostował się i powiedział:

— Tom,… Zapal górne światło. Oli chyba się już obudził. — Usłyszałem kroki drugiego mężczyzny i wnet całe pomieszczenie zajaśniało blaskiem wszystkich sufitowych lamp. Chociaż oczy miałem zamknięte, to blask ich był tak duży, że jeszcze bardziej je zamknąłem i mocniej zacisnąłem powieki.

— Nie tyle,… Tom. Nie tyle. Ono go za mocno razi. 50%, a nawet mniej z tego zupełnie wystarczy. — Światło natychmiast przygasło i stonowało swój blask.

— Oli, to ja Siergiej, a to jest Tom. Otwórz oczy i popatrz. Poznajesz nas? — Pomału rozwieram powieki i przez wciąż jeszcze małe szparki między nimi spoglądam na mężczyznę stojącego przy mojej głowie.

— Poznajesz nas? — Znowu zapytał mężczyzna, który przedstawił się, że ma na imię Siergiej. Na wpół otwartymi oczami i wciąż dostrajając ostrość widzenia, spoglądam na stojącego obok mojej głowy mężczyznę, przy którym wnet stanął drugi — o wiele wyższy mężczyzna — prawdopodobnie ten o imieniu Tom. Spoglądam teraz — raz na jednego, a raz na drugiego mężczyznę.

— Kto do mnie mówi? Siergiej? Tom? Skąd oni mnie znają i skąd ja mam ich znać? — W myślach powtarzam ich imiona i zadaję sobie nieustannie te same pytania:

— Siergiej? Tom? Tom? Siergiej? Skąd oni mnie znają i skąd ja mam ich znać? — Przymykam i otwieram oczy i dostrajam wzrok do panującej w pomieszczeniu jasności.

— Tom, jeszcze trochę mniej światła. Stonuj światło, bo to jeszcze za mocno go razi.- Powiedział stojący blisko mnie mężczyzna o imieniu Siergiej. Za chwilę światło znowu stonowało swój blask. Przez wciąż przymrużone powieki, zobaczyłem, że leżę na jakimś wysoko ułożonym posłaniu, a stojący obok mnie mężczyzna, to doktor Siergiej Gromow, a podchodzący właśnie z głębi pomieszczenia drugi czarny mężczyzna, to doktor Tom Harrison. Że też od razu po głosach ich nie poznałem?

— O jak dobrze, że nie jestem tu sam. — Pomyślałem i od razu poczułem się raźniej.

— Jak to dobrze, że oni są tutaj. I zaraz w duchu podziękowałem za to Bogu. A radość wstąpiła we mnie taka, że zapominając o niedawnym bólu, znowu podjąłem myśl o natychmiastowym wstaniu. Natychmiast wsparłem się na łokciach i znowu próbuję usiąść, ale tak jak poprzednio, tak i teraz sprawia mi to olbrzymią trudność,… a na dodatek ten ostry ból brzucha i klatki piersiowej. Z bólu aż wykrzywiłem twarz i znowu cicho jęknąłem. W tej chwili uczułem, jak stojący przy mnie Siergiej — ograniczając mi ruchy — jedną ręką chwycił mnie za prawy bark, a drugą przyłożył mi do czoła i lekko przycisnął do posłania.

— Nie, nie. Jeszcze nie teraz. Leż spokojnie. Na zmianę pozycji masz jeszcze czas. Jesteś jeszcze za słaby.- powiedział Siergiej, a Tom dodał:

— Nie spiesz się przyjacielu. Nie pali się. Na to byś wstał, masz jeszcze dużo czasu. Najpierw dojdź do siebie. Napełnij się energią i zdrowiej w spokoju. Posłuchaj Siergieja i nie spiesz się.- Nie bardzo rozumiem dlaczego oni tak do mnie mówią i co takiego ze mną się stało, że mam jeszcze dużo czasu, by do siebie dojść, ale jestem wciąż mocno oszołomiony i nie chce mi się o nic pytać. Jednak w tym — co do mnie mówią — coś musi być, bo mój ból i ich słowa nie wzięły się znikąd, a w dodatku logicznie się pokrywają z moimi odczuciami. Pełny wiary w ich słowa poczułem teraz większą słabość. Bezwładnie przywarłem do posłania i poddałem się ich nakazowi. Rezygnując już na dobre z dalszych prób do wykonania jakichkolwiek ruchów, przylgnąłem potulnie do materaca i z powrotem zamknąłem oczy. Po chwili poczułem, jak stojący przy mnie Tom pogłaskał mnie po czole i powiedział;

— Z małymi przerwami spałeś prawie pięć tygodni. Myślę, że jeszcze jeden, lub dwa dni kontrolowanego snu dobrze ci zrobi.- Podniosłem rękę i dłoń skierowałem w kierunku czoła. W tym momencie poczułem, że do przedramienia mam podłączone jakieś przewody.

— Oj, Oj. Uważaj. Nie ruszaj się tak gwałtownie, bo jesteś pod kroplówką.- powiedział Tom i natychmiast chwycił mnie za nadgarstki.

— Siergieju. Dajmy mu jeszcze jeden zastrzyk. Niech sobie jeszcze pośpi i poodpoczywa. Oli’emu nigdzie się nie spieszy. Do jutra niech jeszcze sobie pośni — a my — spokojni o niego i już bez złych myśli o nim, że podczas próby wstawania — spadnie — w spokoju będziemy mogli popracować przy wachlarzu.-

— Masz rację.- odpowiedział mu Siergiej i dodał w moją stronę:

— Oli, nie gniewaj się, ale dla twojego dobra i dla dobra całej załogi, musisz jeszcze trochę pozostać w łóżku.- Prawdę mówiąc, było mi to teraz obojętne. Wiem, że nie jestem tu sam, a oni na pewno wiedzą — co jest dla mnie najlepsze. Przecież są lekarzami. Z wielką przyjemnością słuchałem wszystkiego, co do mnie mówią. I tak z własnej i nie przymuszonej woli stałem się bezwolny i gotowy na wszystko. Byłem im ufny nawet do tego stopnia, że choć niedawno się obudziłem, to z ich polecenia, byłem gotowy na ponowny sen. Wiem już, że nie jestem tutaj sam, a oni wiedzą najlepiej, co dla mnie jest teraz najlepsze. Przez na wpół przymknięte powieki widzę, jak chodzą w koło mnie i jak szykują jakieś lekarstwa. Widzę, jak podchodzą do mnie i jak szykują strzykawkę. Wkrótce uczułem, jak mokrym tamponem przemywają mi przedramię i jak zaciskają opaskę. Potem ukłucie i znowu mokry tampon.

— Oli — usłyszałem cichy bas Toma. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą jego czarną twarz.

— To dobrze, że wróciłeś. Wszyscy o ciebie bardzo się martwiliśmy. My z Siergiejem nadal będziemy nad tobą czuwać i będziemy się tobą opiekować. Teraz jednak musimy wyjść. Wyjdziemy tylko na chwilę. Nawet tego nie zauważysz. Nie denerwuj się. Na długo sam nie zostaniesz.- Choć uważnie go słuchałem i sprawiało mi to dużą przyjemność, to jego słowa z każdą chwilą stawały się coraz mniej zrozumiałe i coraz bardziej odległe. Wkrótce wszystkie światła pogasły, a ja odruchowo podniosłem do góry oczy i spojrzałem na moją na niebiesko świecącą lampkę. Pozostawiona zapalona i świecąca nad moją głową mała niebieska lampka, coraz bardziej skupiała w jeden punkt swoje światełko, aż w końcu całkowicie się wchłonęła,…
Obudziła mnie coraz głośniejsza i coraz wyraźniejsza rozmowa Toma z Siergiejem. Jednak, pomimo dużego skupienia i wzmożonej mojej uwagi nie mogłem zrozumieć o czym mówią. W pomieszczeniu panował półmrok. Celowo głośno ziewnąłem i jeszcze głośniej jęknąłem rozluźniając napięte przy ziewnięciu zbolałe mięśnie i napięcie reszty ciała.

— Przebudził się.- usłyszałem z drugiego pokoju.

— Chodźmy szybko, żeby nie wyrwał sobie igły i żeby się nie pokaleczył.- Zaraz też zrobiło się znacznie jaśniej i wkrótce ujrzałem nad sobą rudowłosą i wąsatą twarz Siergieja:

— Dzieńdoberek. I jak się dzisiaj czujemy? — Żartobliwie zagaił i przywitał mnie Siergiej.

— Dzieńdoberek — podjąłem z cicha i chrapliwie.

— Czuję się tak, jak widać i słychać na załączonym dźwiękowym obrazku.-

— Widać nie źle.- powiedział i uśmiechnął się pod wielkim i zakręconym do góry rudawym wąsem Siergiej. Właśnie podszedł do nas Tom i stanął nade mną z drugiej strony łóżka.

— Widzę, że żarty się was trzymają.- Tom spojrzał na mnie z góry i gwałtownie się wyprostował:

— Ooo,… A co to takiego? Spójrz na niego Siergieju,… Jakiś niewyraźny i zamazany ten obrazek.- Siergiej nachylił się jeszcze bardziej nade mną i przez chwilę baczniej mi się przyglądał.

— Obrazek, jak obrazek. Ja tu nic specjalnego nie widzę.-

— No, właśnie.- powiedział Tom i uważnie spojrzał na Toma.

— Ale,… co wewnątrz tego obrazka? Na ucho, to jak stara płyta. Ta płyta też nie najlepiej brzmi. Jakaś porysowana i charkliwa. Dobrze, że nie przeskakuje, bo byśmy całkiem jej nie zrozumieli.-

— Masz rację, Tom. W środku nie jest ze mną najlepiej.- powiedziałem.

— Ale ja wciąż nie wiem, dlaczego tu leżę i dlaczego podłączyliście mnie od kroplówki? Co mi się stało. Dlaczego tak ostrożnie koło mnie chodzicie? — Z trudem wsparłem się na łokciach i z bliższej odległości spojrzałem w oczy Toma.

— Dlaczego jestem taki obolały i bez sił? Dlaczego sam nie mogę się podnieść i nie mogę usiąść? Choćby na chwilę?… Nawet nie zapytam, czy w ogóle pozwolicie mi wstać.- Tom popatrzył na mnie z troską i delikatnie dotknął mojej dłoni.

— Jak na jedną chwilę, to za dużo pytań. Ale,… jeżeli na prawdę masz ochotę usiąść, albo chcesz już wstać, to ja nie widzę żadnych przeciwwskazań.- Tom spojrzał na Siergieja i zapytał:

— A ty Siergieju? Widzisz jakieś przeciwwskazania? — — Jeśli mnie o to pytasz, to na miejscu Oli’ego, dawno bym to zrobił, ale do tego potrzeba mieć choćby szczyptę mocniejszego, twardszego — niż on teraz ma — charakteru. Trzeba mieć choćby troszkę siły, a przy tym choćby naparstek dobrej woli. A tu?.. Oprócz tych żałosnych pytań — żadnej z tych dawnych i twardych cech Oli’ego ja nie dostrzegam.- Siergiej wykrzywił z powątpiewaniem twarz, a potem ze współczuciem, a nawet z politowaniem spojrzał na mnie, a potem na Toma

— No, nie wiem? Tu na prawdę trzeba mieć silną wolę. A on? Cóż,… — Siergiej zawiesił głos i jakby się zastanawiając, z drwiącym uśmieszkiem pod nosem, znowu spojrzał na Toma:

— No, chyba że,… Ale jakoś w to nie wierzę.- Siergiej pomału przeniósł wzrok na mnie.

— Oli. Jeżeli czujesz się na tyle silny, żeby utrzymać przez chwilę swoje ciało w pionie i choćby tylko w pozycji siedzącej, to możesz spróbować. Podnieś się i spróbuj usiąść na skraju łóżka. My ci w tym pomożemy. Prawda Tom? — Siergiej popatrzył na Toma.

— Jak myślisz? Chyba już odłączymy od niego tę igłę i rurkę i pozwolimy mu na podjęcie w pełni samodzielnej decyzji? — Tom wyraźnie spoważniał, a potem zaczął dziwnie mi się przyglądać.

— No,… nie wiem. Sam już nie wiem, czy już może wstać,… To odpowiedzialna decyzja. Popatrz tylko na niego. Czy aby nie jest za wcześnie? Przyjrzyj się jemu uważnie. Blady, opuchnięty i wycieńczony. A ten głos? Czy taki głos nadaje się już do wstania? — Obaj nachylili się nade mną i z nieskrywanym politowaniem zaczęli mi się przyglądać. Potem spojrzeli na siebie z niedowierzaniem i pokręcili przecząco głowami:

— Chyba nie. Chyba masz rację.- powiedział Siergiej.

— Tak z bliska, to chyba jest jeszcze za wcześnie. Myślę, że jeszcze co najmniej dwa miesiące,… — Tego już nie wytrzymałem i wybuchnąłem nerwowo.

— Przestańcie ze mnie drwić i mnie denerwować i zwróćcie mi wolność. Uwierzcie. Ja na prawdę potrafię i chcę już wstać. Wyciągnijcie ze mnie igłę, odłączcie ten wężyk i odstawcie stojak, bo jak nie, to sam to zrobię, a wy niczego z tego sprzętu już nigdy nie znajdziecie.- powiedziałem stanowczo, a nawet wykrzyknąłem tak głośno, jak tylko zdołałem.

— Ho, ho. Co za energia? Lepiej zróbmy o co nas prosi, bo gotów nam tu jeszcze zrobić jakaś awanturkę, albo jeszcze coś gorszego, np. jakąś Sodomkę, albo jakąś Gomorkę.- powiedział Tom.

— Tak, tak. Zróbmy to i możliwie jak najszybciej, bo ten cały medyczny sprzęt mamy na naszym stanie, a jakby spełnił groźbę, to musieli byśmy odkupować cały nowy sprzęt. A do najbliższego sklepu daleko,… — powiedział Siergiej i dodał:

— Ale, wiesz co? Najpierw, niech napisze nam oświadczenie, że robi to na własną prośbę i za wszelkie wynikłe — z podjętej przez niego decyzji — następstwa, my nie będziemy ponosić żadnej odpowiedzialności. Jak myślisz Tom?.

— To bardzo trudna decyzja. Sam już nie wiem… Ostatecznie ja tu tylko po nim sprzątam. Ale myślę — niech napisze.- Patrzę z niedowierzaniem raz na jednego i raz na drugiego,…

— Siergieju! Tomie! — zapiszczałem żałośnie.

— Czy to was bawi? Przestańcie się już nade mną znęcać i pozwólcie mi się podnieść.- Siergiej nachylił się nade mną i się uśmiechnął.

— No,… już dobrze przyjacielu. Nie denerwuj się. My tylko żartujemy. Nie obawiaj się. Nie będziemy ciebie na siłę trzymać w łóżku. Jesteśmy przecież tu po to, żebyś jak najszybciej wyzdrowiał i jak najszybciej wstał. Przyciśnij tu. — I chwyciwszy mnie za lewą dłoń, położył ją na zgięciu mojego prawego przedramienia. Pod palcami poczułem mokry tampon.

— Już dobrze. Jesteś już wolny. Od teraz sam o sobie decydujesz. Ale pamiętaj, że masz nas, a my we wszystkim, co tylko postanowisz i o co tylko nas poprosisz, natychmiast ci pomożemy.- W czasie, gdy Siergiej troskliwie się mną zajmował, Tom zwinął sprzęt i stanął przy szafie. Zaplótłszy ręce na piersiach, z nieskrywanym i żartobliwym uśmiechem na twarzy, zaczął wpatrywać się we mnie.

— Siergieju. Ja nic o sobie nie wiem i niczego z przeszłości nie pamiętam. Powiedz mi proszę,… Co się takiego stało, że ja tutaj leżę i dlaczego jestem aż taki obolały? Dlaczego niczego nie mogę sobie przypomnieć? — Przez dłuższą chwilę Siergiej nic nie odpowiadał, a stojący przy szafie Tom, spoważniał:

— No, cóż. Zwykłe zrządzenie losu. Przypadek.- Zauważyłem, że Siergiej cedzi słowa i wyraźnie unika bezpośredniej odpowiedzi. Niby się jąka, niby chrząka i niby się zastanawia.

— Tom. Skoro Siergiej nie chce mi powiedzieć, to może ty mi odpowiesz.- Zapanowała chwila milczenia, a ja nie znając wciąż odpowiedzi, usilnie przeszukiwałem myślami swoją czarną dziurę. Ale na daremnie. Czarna dziura — to czarna dziura. Czarno i pusto. Nic więcej. Nic nie pamiętam. Żadnej przeszłości. Tylko ta krótka rzeczywistość, a w niej: pokój, Tom, Siergiej, moja mała niebieska lampka i ja. Tom podszedł do mnie i spojrzał mi w oczy.

— Oli, mieliście wypadek,… W kabinę waszego skutera uderzył ułamek bryły lodowej.- Tom na chwilę zawiesił głos:

— Choć był on niewielki, to narobił bardzo dużo szkody. Mieliście pecha. Ta bryła lodowa trafiła w waszą kabinę niemal centralnie.-

— Jak to w naszą? — zapytałem.

— Ty na prawdę niczego nie pamiętasz? Niczego nie kojarzysz? — zapytał Siergiej, a Tom jakby nie zauważył pytania Siergieja, mówił dalej:

2. Jurij

— Razem z Jurijem byłeś w skuterze na rutynowym oblocie. Byliście akurat przy triangulatce.- Tom ponownie przestał mówić i jakby się zastanawiał — jak i co ma dalej powiedzieć:

— W momencie manewru nawrotu przelecieliście przez tor ułamka lodowego. Ty miałeś więcej szczęścia, bo ułamek uderzył w lewą przednią część kabiny. Bryła uderzyła niemal prostopadle. Jurij,… — tu Tom, jakby chciał ukryć przede mną swoje wzruszenie — wstrzymał się od dalszego komentowania. Spuścił głowę i odwrócił ją w bok.

— Jurij? Co Jurij? — zapytałem.

— Jurij o takim szczęściu — co ty miałeś, już nic nie może powiedzieć.- dokończył za Toma Siergiej. Zaskoczony jakimś Jurijem, patrzyłem na nich zdziwiony, a oni na mnie zasmuceni. O czym oni mówią — myślałem w duchu:

— Kto to jest Jurij? Co to jest skuter? Czy razem z jakimś Jurijem ja brałem udział w jakichś zawodach motorowych i to w dodatku na skuterze? Co to znaczy być na oblocie i co to jest triangulatka? — Czułem jak rośnie mi głowa i jak pytaniami bez odpowiedzi wypełnia się dno mojej czarnej dziury. Dlaczego ja nic o tym nie wiem. Dlaczego o tym, co się wydarzyło, ja nic nie pamiętam? Gdzie się podziała cała moja przeszłość? Dlaczego Jurij już nic nie może powiedzieć? Bijąc się z myślami zamknąłem oczy i szukałem w swoim wnętrzu choćby najmniejszej kropki, najmniejszego przecinka z mojej niedawnej przeszłości. Ale nic z tego. Oprócz zawrotów głowy, żadnych innych doznań. Żadnych obrazów. Żadnych opisów zdarzeń. Żadnych dźwięków. Żadnych przebłysków. Nic. Zupełnie nic.

— Oli. Jurij nie żyje.- przerwał ciszę Siergiej. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego i chyba nawet, bez oczekiwanych emocji. Z kolei głos zabrał Tom i dodał i równocześnie jakby cedził i dobierał odpowiednie słowa.

— Przypadek. Ot, co. W około przestrzeń całego Wszechświata, a tu,… akurat ten ułamek lodowy. Ta cholerna zmarzlina. Że też akurat musiała się znaleźć na torze lotu waszego skutera. Dwa pyłki we Wszechświecie musiały się spotkać w jednym punkcie i o jednym czasie. Co za przypadek? Gdy dotarliśmy do was, ty byłeś nieprzytomny. Ty jakoś szczęśliwie przeżyłeś, bo miałeś uszkodzony tylko reduktor przy hełmie.-

— Tom. Będzie jeszcze czas, by z nim o wszystkim porozmawiać.- przerwał mu przyciszonym głosem Siergiej, a odwróciwszy się do mnie, zapytał już bardziej radośnie:

— No, jak? Chcesz już wstać? —

— Tak. Chcę już wstać, ale musicie mi w tym pomóc.-

— Przecież po to tu jesteśmy.- Powiedział Tom i zbliżył się do mnie z wyciągniętymi do przodu rękami. Chwyciłem go obiema rękami za prawą dłoń, a on swoją lewą rękę delikatnie wsunął mi pod moje prawe ramię.

— Spróbuj usiąść- powiedział i równocześnie obie ręce podciągną do siebie i do góry. Momentalnie napięte mięśnie brzucha, ponownie zaczęły mnie piec i parzyć, jakby ktoś wylał mi na brzuch rozpalony metal. Zasyczałem z bólu, a Tom momentalnie zamarł w bezruchu.

— Boli? Może jeszcze poczekać? Może niepotrzebnie tak szybko chcesz wstać? — Zapytał zatroskany.

— Nie, nie. Nie przerywaj.- Powiedziałem.

— Przecież musi być ten pierwszy raz.-

— Popatrz, Tom. On ledwo oddycha, a już seks mu w głowie.-

— Żeby tylko? — Powiedział Tom.

— Jak go znam, to on chyba zaraz pobiegnie na Obwodnik.- Tom przyciągną mnie jeszcze bardziej do siebie, a ja — ile we mnie sił — obie nogi zacząłem przesuwać w kierunku skraju tego wielkiego niby łóżka. Stojący obok Siergiej, natychmiast złapał mnie za oba podudzia i unosząc je nad posłaniem, pomógł mi i po chwili obie nogi swobodnie zwisały mi już w dół, poza krawędź łóżka.

— Nareszcie siedzę.- powiedziałem zadowolony i spojrzałem na Siergieja. Chociaż w głowie mi zaszumiało i wszystko mi w koło wirowało, to ciało moje wyraźnie zasygnalizowało mi swoje zadowolenie ze zmiany pozycji jego położenia w przestrzeni. Ciało moje, nareszcie poczuło wielką ulgę — a zwłaszcza plecy. Podtrzymywany przez Toma i wciąż trzymając się jego ręki, na chwilę zamknąłem oczy. Jednak szybko je otworzyłem, bo zacząłem tracić równowagę.

— No,… i jak? Jak się czujesz w tej nowej pozycji? Jak odczuwasz ten pierwszy raz? — zapytał Tom.

— Chyba będziesz mi zazdrościł, ale ten pierwszy raz — to duże przeżycie i na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci.-

— Na prawdę? — zapytał Tom.

— Tak. Na prawdę. Uwierz mi. To duże przeżycie, ale nie puszczaj mnie jeszcze. Niech tak sobie jeszcze posiedzę i w tej nowej pozycji trochę sobie poprzeżywam. Pozwól, że do tej nowej pozycji zacznę się pomału przyzwyczajać.-

— Zaraz, zaraz. Nie siedź tak ze zwieszonymi nogami, bo one ciągną ciebie do dołu.- Powiedział Siergiej i podszedł do biurka. Chwycił stojący przy nim fotel na kółkach i przeciągnął go przez cały pokój i podsunął go pod moje stopy.

— Dzięki Siergieju. Od razu mi lepiej. Ty umiesz dogodzić cierpiącemu.-

— Dogadzajcie sobie, ale ja o niczym takim nie chcą wiedzieć.- Tom dwuznacznie uśmiechnął się w stronę Siergieja.

— Chryste. O czym oni myślą? — powiedział i zapytał Siergiej i kręcąc z niedowierzaniem głową, wyszedł do drugiego pokoju. Znowu zamknąłem oczy i na przekór wzrastającym zawrotom głowy, głęboko — aż do samego brzucha, wciągnąłem przez nos maksymalną ilość powietrza i na chwilę je tam zatrzymałem. Teraz doliczywszy do sześciu, przez usta wolniutko wydmuchałem całe powietrze jakie we mnie zalegało. Tak wykonałem kolejno aż sześć wdechów i wydechów. Wkrótce znowu poczułem, jak tracę równowagę i jak coraz mocniej Tom mnie obejmuje.

— Oli, a może posadzimy ciebie w fotelu? — zapytał Tom.

— To dobry pomysł.- poparł Toma Siergiej, który akurat do nas powrócił.

— Posadźmy go.- I nie czekając na moją zgodę, obaj chwycili mnie pod uda i pod pachy i posadzili w fotelu, który jeszcze przed chwilą miałem pod nogami. Uczułem wygodę. Obie ręce położyłem na oparciach fotela, a nogi oparłem o podłogę. Zadowolony spojrzałem na stojących obok lekarzy.

— I jak teraz? Lepiej? — zapytał Tom.

— O, tak. Lepiej. Tylko,.. żeby nie zapeszyć.-

— Zobacz Siergieju. Jak on teraz w tym fotelu ładnie i zdrowo wygląda. Jakby nigdy nie chorował.- Tom odszedł ode mnie na trzy kroki i zaczął mi się przyglądać:

— Ja wiem, że cały czas dodajecie mi otuchy. Ale ja wiem, że wyglądam tak, jak się czuję — czyli byle jak.-

— Nie przesadzaj. Pamiętam, że kiedyś widziałem człowieka, który dużo gorzej od ciebie wyglądał.- Znowu dodawał mi mocy Siergiej.

— Tak? A jak długo on jeszcze — potem, jak go widziałeś — żył? — zapytałem.

— Nie pamiętam, ale gdy od niego wychodziłem — to ciebie zapewniam — on na prawdę jeszcze żył.- odpowiedział Siergiej.

— No dobrze. Żarty żartami, ale ja teraz spróbuję stanąć na nogach. Pomożecie mi? — Obaj lekarze natychmiast pospieszyli mi z pomocą i pomogli mi podnieść się z fotela.

3. Nareszcie na nogach

Nareszcie na nogach.- pomyślałem i spojrzałem na stopy i na podłogę. Chociaż w głowie mi się kręciło i fotel zaczął dziwnie gdzieś się odsuwać, to byłem wniebowzięty. Nareszcie na nogach. Osłabione długim leżeniem nogi, zaczęły mi drżeć, jakby były z galarety, a stopy nie przyzwyczajone do obciążenia, albo od niego odzwyczajone, zaczynały boleć i parzyć. Błagalnie spojrzałem na Toma, a potem na Siergieja. Na koniec popatrzyłem na moje stopy.

— Pomału, pomału. Tylko się nie spiesz. Bądź cierpliwy.- Pouczył mnie Tom i stanąwszy przede mną, złapał mnie za obie dłonie. Bez uprzedzenia zrobił teraz krok do tyłu i delikatnie pociągną mnie za sobą. Zaskoczony tym ruchem, tylko pochyliłem się w jego kierunku.

— Tom. Poczekaj chwilę.- Powiedziałem wystraszony i żeby się nie przewrócić, odciągnąłem ręce z rąk Toma.

— Postoję trochę i spróbuje się do nowej pozycji przyzwyczaić. Za chwilę spróbuję sam,… może nawet sam podejdę do łóżka? Dajcie mi tylko trochę czasu.- Czarny i wielki jak niedźwiedź grizli Tom, spojrzał na mnie zaskoczony, a asekurujący i podtrzymujący mnie od tyłu Siergiej, natychmiast wzmocnił pod pachami swój bezpieczny chwyt.

— Siergieju, chcesz mi żebra połamać? — Siergiej natychmiast poluźnił uścisk i ograniczając się do asekuracji mojej pionowej pozycji, tylko rozwarł ręce na wysokości moich barków. Ostrożnie odwróciłem się do tyłu w kierunku wysokiego niby łóżka. Siergiej nie zmieniając swojej asekurującej mnie postawy — ustąpił mi drogi. Zrobiłem trzy małe kroczki i uchwyciłem się rurki przy brzegu łóżka.

— I jak? Nie przewrócisz się? — Zapytał Tom.

— Nie, nie przewrócę się. Ale nogi mam bardzo słabe. Dlaczego tak mnie bolą stopy.- Powiedziałem i zaraz dodałem:

— No tak,… Organy długo nie używane zanikają.-

— Obaj spojrzeli po sobie, jednak nic nie powiedzieli. Poczułem wnet, jak zaczęły drżeć mi uda i jak robi mi się coraz goręcej, a czoło zaczynają pokrywać krople potu.

— Nie, nie przewrócę się.- powtórzyłem i zaraz dodałem:

— Ale pozwólcie, że najpierw trochę sobie postoję. Muszę zebrać siły i nabrać pewności siebie.- Znowu wykonałem kilka głębokich wdechów i wydechów. Na koniec popatrzyłem na Toma i wolno ruszyłem wzdłuż obwodu tego dziwacznego i wysokiego łoża. Trzymając się jego krawędzi, wolniutko — kroczek za kroczkiem — obszedłem mebel w koło i znowu zatrzymałem się na wysokości fotela. Wtedy też zauważyłem, że Siergiej — niby mój cień — z rozwartymi w koło mnie rękami, podążał wciąż za mną, jak matka za swoim maleństwem, gdy stawia ono swoje pierwsze w życiu i samodzielne kroczki.

— Siergieju,… Może Oli chce już usiąść, a ty idąc tak za nim, przymuszasz go do tego marszu? — zapytał i powiedział Tom.

— Oli, chcesz już usiąść? — zapytał Tom.

— Nie, nie. Nawet nie zauważyłem, że Siergiej idzie za mną. Chwilę odpocznę i znowu się przejdę. Wiesz, jak to jest z tym pierwszym razem. Aż do pełnego zmęczenia.-

— Tak. Wiem. Aż do pełnej satysfakcji.- podchwycił Tom, a Siergiej tylko pokręcił głową.

— Oj, oj. Panowie.- Ostrożnie pokręciłem biodrami. Kilka razy delikatnie napiąłem i rozluźniłem mięśnie całego ciała i znowu ruszyłem po obranej drodze. Tak, jak poprzednio przedeptałem dodatkowo dwa okrążenia wokół mebla i usiadłem w fotelu.

— No, no. Brawo.- zachwycił się Siergiej.

— Widać, żeś już na prawdę nasz.-

— Tak, tak. Musisz chodzić. Jak będziesz się ruszać, to szybciej wyzdrowiejesz.- Usłyszałem od drzwi i spojrzałem w ich kierunku. Ujrzałem tam idącego w moją stronę Grigorija Szwardze.

— Cześć Grigi.- powiedziałem ucieszony.

— Oli, poznałeś mnie? To fajnie. Wszyscy o ciebie bez przerwy pytają i na ciebie czekają. Jak im powiem, że już chodzisz, że mnie poznałeś i że z tobą rozmawiałem, to się bardzo ucieszą. Niektórzy, to nawet nie mogą się doczekać na spotkanie z tobą i mnie używają jako swojego posłańca.-

— Na prawdę? — zapytałem zdziwiony.

— O, tak. Od Małgosi, to masz nawet specjalne życzenia i mnóstwo pocałunków.-

— No, to śmiało Grigi. Przekaż mu te pocałunki. Tylko prawdziwie. Tak, jak to robi Małgosia. Z języczkiem i bez udawania. My się odwrócimy. Prawda? — powiedział Tom i zapytał Siergieja. Grigorij podszedł do mnie i gorąco się ze mną przywitał. Obściskał i poprzytulał mnie jak panienkę. Nie lubię takich sytuacji. On chyba za mocno wczuł się w rolę.

— O, nie. Tak, jak Małgosia to robi, to ja nie umiem. Nikt jej tobie nie zastąpi. Prawda Oli? — Patrzyłem na niego błagalnie i czekałem kiedy wreszcie skończy z tym wylewnym okazywaniem mi swoich i małgosinych życzliwości i kiedy znowu stanie się tym twardym i poważnym Gruzinem. Wciąż ściskając i potrząsając moją prawą dłoń, Grigorij lewą ręką potarmosił mnie jeszcze po głowie i wreszcie zakończył ceremoniał przywitania.

— Oli, ty jesteś niezniszczalny.- Powiedział i podniósłszy wzrok do góry — dodał:

— I chwała za to Najwyższemu.- Uśmiechnął się jeszcze do mnie i podszedł do Siergieja. Szepcząc mu niemal do ucha, musiał go o coś zapytać co mnie dotyczyło, bo nagle obaj spojrzeli w moją stronę, a Siergiej odpowiedział mu w taki sposób, że i ja to usłyszałem.

— Tak. Powiedzieliśmy mu już o tym. On o wszystkim już wie.- Grigorij jeszcze chwilę patrzył na mnie.

— No, dobrze. Na mnie już czas. A cha. Przez Oli’ego zapomniałbym po co tu przyszedłem. Tom, jesteś natychmiast potrzebny. Będziemy rozwijać wachlarz centralny. To polecenie Goldbergera. Musisz nam pomóc, bo jest nas za mało.- Przy drzwiach Grigorij jeszcze raz się odwrócił w naszą stronę:

— Oli, trzymaj się i zdrowiej. Powiem o tobie wszystkim.- Pomachał mi jeszcze dłonią i wyszedł.

— Grigorij, poczekaj. Już idę.- powiedział za nim Tom i wkrótce z Siergiejem zostaliśmy sami.

— Masz gołe stopy. Tu są twoje kaputki. — powiedział Siergiej i założył mi swoje kapcie na nogi.

— Zapewne jesteś głodny? — zapytał po chwili.

— A kiedy ostatnio jadłem? Ja nie pamiętam. Może ty pamiętasz? Przecież masz lepszą pamięć.-

— Jak nie pamiętasz kiedy ostatnio jadłeś, to posiedź tutaj i poćwicz sobie pamięć i przypomnij kiedy to było, a ja dla przypomnienia — jak się człowiek czuje kiedy je — przyniosę ci coś do zjedzenia.- Idąc w kierunku wyjścia Siergiej zatrzymał się i stanął po środku pokoju. Wyprostowany z podniesioną do czoła ręką, wyglądał, jakby się nad czymś bardzo ważnym zastanawiał.

— Wiesz co? W czasie kiedy mnie tu nie będzie, ty lepiej popatrz sobie przez okno. Wiem, że to zawsze lubiłeś.- Siergiej podszedł do mnie. Chwycił z tyłu za oparcie fotela i zaczął go pchać w kierunku pomarańczowych kotar. Zatrzymał się tuż przed nimi i zostawiając mnie twarzą do nich podszedł do ich skraju. Odchylił kotarę i odsłonił na ścianie rząd przycisków, Nacisnął jeden. W tym momencie kotary zaczęły się rozsuwać i odsłoniły przede mną rząd dużych i masywnych okien. Okratowane od zewnątrz okna, ukazały za sobą bezmiar czerni kosmosu z milionami świetlnych punktów i punkcików gwiazd. Na koniec przygasił część górnych plafonów.

— Popatrz sobie i poodpoczywaj. Pamiętam, że ten obraz zawsze ciebie uspokajał i odprężał. Porozmyślaj sobie. Może sobie coś przypomnisz?… — Siergiej wyszedł, a ja zostałem sam z tym wielkim i bezkresnym za oknami — obrazem kosmosu. Siedząc wygodnie w fotelu, zacząłem się wpatrywać w tajemniczy i żyjący swoim niezwykłym, — choć podobno chaotycznym rytmem — kosmos.

— A więc,… jestem w kosmosie,… Ale, skąd ja się tu wziąłem i o jakim wypadku oni wciąż mówią? Kim był Jurij? Kto to jest Goldberger i kim jest Małgosia? Czyżbym ja — tam na zewnątrz — już był?.. O jakim skuterze oni mówią? Pamiętam, że kolega z Opery Bałtycjkiej — Romek Krzywkowski, miał kiedyś włoską Lambretkę, a w Polsce produkowano skuter o nazwie “Osa”. Ale to były pojazdy motocyklowe do jazdy po ziemskich drogach. Jak można nimi podróżować w kosmosie? Jak wygląda ten kosmiczny skuter i jak się go prowadzi? Siedząc tak na przeciwko okien i wpatrując się w bezkres kosmicznej czerni, zadawałem sobie bez przerwy te same pytania i wciąż szukałem na nie sensownych odpowiedzi. Ale odpowiedzi — jak na złość nie chciały się znaleźć. Jurij? Skuter? Małgosia? Wypadek? Pytania nagle zaczęły tracić swoją ważność i chyba bym już zasnął, gdyby nie drzwi, które ktoś gwałtownie otworzył i przywrócił mnie do rzeczywistości — O,.. A ty już sobie siedzisz przed oknem? —

4. Małgosia


Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem wchodzącą do pokoju Małgosię. Szczupła szatynka o krótkich włosach, ubrana w dwuczęściowy, jasno-seledynowy kostium, żwawym krokiem podążała w kierunku biurka. Przed sobą niosła stołówkową tacę z zastawą. Od razu ją poznałem,… Moja Małgosia. Przecież to moja Małgosia, a oni cały czas właśnie o niej mi mówili.- pomyślałem w duchu. Widok Małgosi tak mnie ucieszył że od razu otrzeźwiałem.

— Witaj Oli. Jak się masz kochany? — zapytała radośnie

— Nareszcie się obudziłeś… Nareszcie wstałeś… a oni nie pozwalali mi na żadne odwiedziny.- Małgosia postawiła tacę na biurku i podeszła do mnie. Nachyliła się nade mną i delikatnie przykładając swój policzek do mojego policzka, objęła mnie w ramionach. Zaczęła też czule pieścić mój policzek swoim policzkiem. Na koniec pocałowała w policzek i w czoło i kucając przede mną, z matczyną troską popatrzyła mi w oczy. Trwało to kilka chwil. Wreszcie się wyprostowała i cofnęła się krok do tyłu.

— Co tu tak ciemno? Chcesz tu jeść? — zapytała i po chwili dodała:

— Po co ja się głupia pytam? Przecież tu nie będziesz jadł, bo tu nie ma na czym. Przepcham ciebie z fotelem do biurka.- I nie czekając na moją odpowiedź, Małgosia złapała fotel za oparcie z tyły i zapierając się z całych sił, przepchnęła go przez cały pokój i podsunęła do biurka.

— O. Tu będzie dobrze.- Obeszła biurko i odsunęła na skraj lampkę. Złożyła leżący na nim duży czarny zeszyt i jakieś notatki. Popatrzyłem na talerze na tacy, a potem na Małgosię.

— Co to takiego i dlaczego tak mało? — Zapytałem.

— To chyba dla jakiegoś kotka. Kici, kici. Gdzie jesteś kotku? — Przechyliłem głowę i zerknąłem pod biurko.

— Gdzie jesteś kotku? — rozejrzałem się do koła.

— Kici, kici, kici. Chodź kotku do stołu, bo Małgosia przyniosła ci coś do jedzenia. —

— Przestań się wygłupiać tylko jedz,..- Małgosia podeszła do kontaktu i zapaliła więcej świateł.

— Na początek i na skurczony żołądek więcej nie można… Jakbyś zjadł za dużo, to wydzieliłby ci się azot, mogłaby ci się krew wzburzyć i mógłbyś umrzeć. A ta wyliczona ilość jedzenia przeznaczona jest specjalnie dla ciebie. To są smaczne kotleciki sojowe, zmiksowana jarzynowa zupa i kompot.- Małgosia powróciła do biurka i podsunęła taboret. Usiadła na przeciwko mnie i zaczęła się we mnie wpatrywać. Położyła dłoń na mojej dłoni i po chwili zaczęła mnie po niej głaskać.

— Musisz kochanie jeść, by rosnąć w siłę. Musisz szybko przybrać na wadze, bo takiego chudzielca jak teraz jesteś, ja nie chcę zbyt długo oglądać. Ale musisz też robić to rozsądnie, bo inaczej brzuszek ci pęknie, a takiego z pękniętym brzuszkiem, ja też nie chcę.- Przestała mnie głaskać. Nachyliła się teraz nad moją dłonią i mnie w nią pocałowała. Zawstydzony, delikatnie odciągnąłem rękę.

— Coś się tak wystraszył? — zapytała.

— Bolało? —

— Nie. Tylko dziwnie się poczułem, że ty mnie tak,.. w rękę,..-

— A czemu nie. Ty mnie też całowałeś i nie tylko w rękę. Nie pamiętasz? A w ogóle, to jak się kogoś kocha, to się go całuje — i nie tylko w rękę.- Uśmiechnęła się do mnie i zapytała:

— No, to powiedz mi teraz jak się teraz czujesz? Czy ciebie jeszcze coś boli? —

— Nie wiem, co miałoby jeszcze mnie boleć? W zasadzie, to cały jestem obolały, ale widząc ciebie, to ci powiem, że teraz czuję się znacznie lepiej. Z początku kręciło mi się w głowie, ale teraz,.. no, wiesz. Ogólnie,.. to jest tak, jak widać. Choć wciąż jestem jeszcze bardzo słaby, to cieszę się, że przyszłaś,… że ciebie widzę,… że ty tak do mnie,… i w ogóle. No, wiesz,… — — No, już dobrze. Nie użalaj się nad sobą. Już nic nie mów, tylko jedz. Ty mój mężczyzno,… — Małgosia ponownie położyła dłoń na mojej lewej dłoni i położyła na niej głowę. Drugą, wolną od małgosinych czułości ręką obróciłem tacę i przysunąłem ją do siebie. Zacząłem jeść zupę. Małgosia podniosła głowę. Wolno się wyprostowała i zapytała;

— No i jak? Smakuje? — Nie zdążyłem jej odpowiedzieć, bo w tym momencie do pokoju wszedł Siergiej.

— O,.. już jesz? I co? Smakuje? Małgosia tak bardzo chciała ciebie zobaczyć, że zabrała mi tacę i sama postanowiła ciebie nakarmić. Ale widzę, że jesteś samodzielny i karmienia nie potrzebujesz.-

— Tak. To silny mężczyzna… Mój mężczyzna,.. Przy mnie, to on szybko dojdzie do dawnej sprawności. Prawda Oli? — Małgosia powstała z taboretu. Podeszła do mnie od tyłu fotela i nachylając się nade mną, pocałowała w policzek.

— Teraz odchodzę, ale od tej chwili będziesz już pod moją opieką. Oczywiście, jeśli oni znowu czegoś nie wymyślą.- powiedziała i z wyrzutem spojrzała na Sergieja.

— Nie, nie Małgosiu. Jak nie było można — to nie było można. Teraz już można. Jak widzisz, Oli próbuje już chodzić. Sam je i dużo rozmawia. My często wychodzimy, a on teraz potrzebuje stałej opieki i to dużo lepszej niż nasza. Teraz Oli potrzebuje też dużo lepszego — niż nasze — towarzystwa. Dobrze by było, gdybyś teraz się nim zaopiekowała i jak najwięcej czasu jemu poświęcała. Myślę nawet, że bardzo byś się przydała w jego dalszej rehabilitacji.- Tę ostatnią wiadomość Małgosia przyjęła z nieskrywanym zadowolenie

— Na prawdę? Nie żartujesz? — Wyraźnie ucieszona Małgosia złapała mnie za ramię i nachyliła się nade mną.

— Kochanie… Słyszałeś? Mam zgodę. Teraz będę tu często wracała, a ty — jak oni będą wychodzić — nie będziesz już zostawał sam.- Na odchodne pogłaskała mnie po włosach i pocałowała w czoło. Wzrokiem odprowadziłem ją do drzwi. Uśmiechnęliśmy się jeszcze do siebie i każdy zajął się sobą. Małgosia wyszła na korytarz i zamknęła za sobą drzwiami, a ja zająłem się swoją tacą i tym co na niej Małgosia przyniosła mi do jedzenia. Siergiej podszedł do biurka i podjął z niego czarny — wcześniej zamknięty przez Małgosię — zeszyt. Usiadł przy biurku naprzeciwko mnie na taborecie i pogrążył się w zeszytowych zapiskach. Dojadając, zacząłem przyglądać się Siergiejowi. Najpierw patrzyłem na niego bezmyślnie, ale potem zacząłem go analizować. Jego wygląd, sposób w jaki się wypowiadał i co teraz robi. Jak siedzi, jak czyta i jak przewraca kolejne kartki. Dziwne. Skąd u mnie takie nagłe o nim myślenie? Skąd ta nagła analiza jego osoby? Bez nawiązania do jakiegokolwiek wcześniejszego tematu, nagle zacząłem go analizować i w dodatku wyobrażać sobie, ile wysiłku musiał on włożyć w doprowadzeniu mnie do takiego stanu w jakim teraz jestem. I nagle przeskok. W mojej głowie i w moich myślach pojawił się Jurij. Dziwny,… jakby rozmazany i bez wyraźnego rysunku twarzy. Nie wiem nawet, czy tak właśnie wyglądał Jurij, ale na pewno jest to postać męska do której przywarło to imię — Jurij. Czy nie można było go uratować? Chyba nie? Bo gdybym to ja wtedy siedział na jego miejscu, to chyba teraz on by siedział tu na moim miejscu i też — tak, jak ja teraz patrzył by na Siergieja i chyba też zadawałby sobie podobne do moich pytania,… No, cóż. Taka kolej rzeczy. Juriju, przepraszam, że nic nie zrobiłem, ale ja nie wiem nawet jak to się stało. Juriju ja nawet nie pamiętam rysów twojej twarzy. Przepraszam.- Otrząsnąłem się z myśli o Juriju i jego domniemany obraz się rozpłynął. — To było i już tego nie ma, a ja teraz jestem tu i jem. Spojrzałem na talerz. Talerz był już pusty — O, nawet już nie jem.- Przełknąłem pozostałości z zębów i z języka i popiłem kompotem. Znowu spojrzałem na Siergieja — Siergieju, czy Jurij mocno cierpiał? — zapytałem znienacka pogrążonego w czytaniu zeszytowych zapisków Siergieja. Wyrwany do odpowiedzi Siergiej, gwałtownie zamknął swój czarny zeszyt.

— Przepraszam, nie dosłyszałem. O co pytałeś? — — Nie, nie. O nic. Czytaj dalej. Nie będę ci przeszkadzał.- Widząc, że zjadłem, Siergiej odłożył zeszyt.

— Widzę, że już zjadłeś. I jak? Smakowało? —

— Przy kroplówce nie musiałem się tak męczyć.-

— Tak, tak. Teraz, musisz pamiętać, że wszystko to, co będziesz przyjmował, też musisz dawkować sobie stopniowo. Tak, jakbyś brał kroplówkę.- Spojrzałem na niego zdziwiony.

— Boisz się, że się, że się zakrztuszę? —

— Nie tylko o takim pokarmie mówię. Ja mówię też o pokarmie dla duszy i o wielu innych: np. o ćwiczeniach fizycznych i umysłowych. Mówię też o przyjemniejszych dawkach dla ciała, czyli — o różnych przyszłych — nie tylko sportowych ćwiczeniach fizycznych. Chyba rozumiesz, o czym myślę i kogo jeszcze mam na myśli? Pamiętaj, że w twoim przypadku, po tak długim czasie przebywania w niebycie, każdorazowy nadmierny wysiłek fizyczny, a nawet gwałtowne przeżycia emocjonalne, mogą doprowadzić do różnych i nieprzewidzianych, a nawet bardzo niekorzystnych następstw.-

— Przecież nie będę ćwiczył sam. Sam też nie będę odbudowywał w pamięci swojej przeszłości.-

— Właśnie o tym chcę teraz z tobą pomówić.- Spojrzałem na niego z większą uwagą.

— Oli. Teraz wszyscy aktywni na statku, będą ci lekarzami. Będą ci życzliwi i usłużni nie tylko w swoich czynach, ale i w swoich radach. Inaczej mówiąc, prawdopodobnie teraz będziesz miał wielu lekarzy i doradców, a każdy następny, będzie mądrzejszy i bardziej ambitny od poprzedniego. Słuchaj tylko dobrych rad i nie przeholuj. Pamiętaj, że po takiej przerwie, z twoją aktywnością fizyczną jest tak jak z jedzeniem. Choć oczy by jeszcze jadły, to twój żołądek i twój organizm i tak to zweryfikują. Jeśli będzie tego za dużo, to żołądek zwróci. A całe ciało?… Ciało może się zbuntować — zwłaszcza serce,… —

— Domyślam się o czym mówisz, ale jakoś utkwiło mi jeszcze z Ziemi, że najlepszym lekarzem jest czas i zdrowy rozsądek i chyba tylko tego będę się trzymał.-

— Dobrze pamiętasz.-

— Siergieju. A skąd ja będę wiedział, co będzie dla mnie najlepsze? —

— Sam to wyczujesz. To wstępna część rehabilitacji zalecana przez Stefana Loitzla, a według niego, jest to najkrótsza droga do pełnego twojego wyzdrowienia.- Siergiej na chwilę zamilkł i podszedł do mnie.

— Ty musisz bardzo pragnąć być zdrowym i do tego dążyć całym swoim jestestwem. Rozumiesz? — Siergiej nachylił się nade mną i dodał:

— Ty musisz tego pragnąć i przestać czuć się chorym.- Podniosłem na niego oczy.

— Tak, rozumiem. Ale ja pragnę być zdrowym i chciałem już wstać od momentu, gdy się tylko obudziłem. A zresztą,… To kto chce być chorym? Znasz takiego człowieka? — Siergiej zaczął przechadzać się po pokoju. Wyglądał, jakby szukał myśli, żeby obficiej, ale i prościej do mnie trafić. Co chwilę przystawał i otwierał swój zeszyt. Zaglądał do niego, czegoś w nim szukał i coś czytał, ale po chwili znowu go zamykał. Siedziałem wsparty o biurko i tylko wodziłem za nim oczami…

— Siergieju. Wiem, że chcesz jak najlepiej, ale ja w tej chwili nic nie kojarzę. Nawet nie wiem kim był Jurij i jak on wyglądał. Mówisz o Stefanie tak, jakbym dobrze wiedział — kto to jest Stefan? A ja naprawdę nie wiem,… Dopóki go nie zobaczę, to i tak nie wiem o kim mówisz. Tak też było z wami. Dopóki było ciemno i was tylko słyszałem, też was nie kojarzyłem. Mówiliście sobie po imieniu, a ja nie mogłem rozpoznać kim jesteście. Byliście dla mnie nie wiadomi…. Z Małgosią i z Grigorijem też tak było. Ale wystarczyło, że weszli i już wiedziałem, że to Grigorij, a to jest Małgosia. Same imiona, to teraz dla mnie za mało. Na razie same imiona nic mi nie mówią i nikogo nie przedstawiają. — Z moich ostatnich słów Siergiej jakby się ucieszył, bo po chwili namysłu skomentował i zapytał:

— Czyli,… że musisz wszystkich i wszystko zobaczyć, żeby wszystkich rozpoznać i wszystko sobie przypomnieć? — Teraz popatrzył na mnie z wyraźną oznaką zrozumienia.

— Już ci mówiłem. Z ostatniego mojego okresu życia, ja nic nie pamiętam. I wiesz co w tym jest najdziwniejsze? Ja nagle — tak, ni stąd, ni zowąd — przypominam sobie zdarzenia związane z moim byciem i życiem na Ziemi, a nic nie mogę sobie przypomnieć z mojego bycia i życia tutaj w kosmosie. Niczego z tego, o czym mówicie, nie mogę do siebie dopasować..-

— Dobrze, dobrze. Jak to u was mówicie? Nie od razu Kraków zbudowano? —

— Tak mówiliśmy na Ziemi,… ale tutaj? Czy to powiedzenie ma jeszcze jakiś sens? Ja nawet nie wiem, czy Kraków jeszcze istnieje.-

— Istnieje, istnieje. Dlaczego miał by nie istnieć? Dostosuj się tylko do tego przysłowia.- Siergiej zatrzymał się na środku pokoju i znowu otworzył swój wielki czarny zeszyt.

— Nie lubię komputera.- Powiedział nagle tak, jakbym wcześniej o to go zapytał i jakby komputer stanowił wcześniejszy wątek naszej rozmowy. Złożyłem puste talerze jeden na drugim. Ustawiłem je na środku tacy, a na nich postawiłem pusty kubek, do którego włożyłem sztućce.

— Co ci przyszło do głowy? Skąd u ciebie ten komputer? — — A znikąd. To tak po twojemu. Szybka zmiana tematu i żeby odskoczyć od smutnych myśli. Ale pomyśl teraz na wesoło. Komputera nie mógłbym teraz trzymać w ręku i dowolnie odwracając w nim strony, otworzyć go na dowolnie wybranej stronie, albo wydrzeć z niego zbyteczną kartkę i zrobić z niej samolot, albo wydrzeć nawet kilka zbytecznych kartek i zrobić z nich całą eskadrę samolotów. Nie mógłbym go np. teraz z tych kilku metrów rzucić na biurko, albo upuścić na podłogę. O, popatrz. Czy z komputerem mógłbym tak zrobić? — Siergiej popatrzył na mnie i upewniając się, że patrzę na niego, nagle rozwarł ręce i upuścił zeszyt. Zeszyt upadł płasko na podłogę — Widzisz? Wstrząs jemu nie zaszkodził, a wszystko — co było w nim zapisane — nadal w nim pozostało. Litery się nie rozsypały. Są na swoim miejscu. Ciekawe, ile z nich zostałoby na swoim miejscu w komputerze? —

— Myślę, że nie wiele, ale mogę się mylić. Ale najlepiej dowiedzmy się o tym empirycznie.- odpowiedziałem i zaczęliśmy się śmiać, jakby na prawdę było z czego. A może ten śmiech był nam teraz potrzebny? Możliwe, że tak. Znowu zapanowała cisza.

— Siergieju. Czy mógłbyś przesunąć mnie z powrotem do okna? Posiedzę sobie i porozmyślam. Ten widok naprawdę mnie uspokaja. Może sobie o czymś ważnym przypomnę? A może też przeżyję po raz drugi, lub któryś kolejny raz, jakieś ważne zdarzenie, albo ponownie przeżyję jakieś doświadczenie, w którym uczestniczyłem, a którego nie pamiętam? — Siergiej podniósł zeszyt z podłogi i położył go na biurku. Podszedł od tyłu do fotela i zaczął go popychać w kierunku okien. Ustawił fotel w tym samym — co poprzednio miejscu.

— To dobry pomysł. Posiedź sobie tutaj i porozmyślaj, a ja zajmę się swoimi notatkami.- Siergiej podszedł do głównego kontaktu przy drzwiach wejściowych. Za chwilę stonował górne światła i powrócił do biurka. Popatrzyłem za nim. Siergiej usiadł na taborecie i zaświecił stojącą na nim lampkę. Otworzył swój zeszyt i rozłożył na biurku złożone przez Małgosię notatki. Odwróciłem się w kierunku okien i spojrzałem w czarną otchłań poza nimi. Tajemniczy, a jednocześnie dobrze znany mi obraz Wszechświata. Niczym nieskazitelnie czysta i jednocześnie najczarniejsza z czarnych — aksamitna tkanina, z usianymi na niej milionami różnej wielkości błyszczących cekinów przedstawia bezmiar kosmosu, który natychmiast przyciągnął całą moją uwagę. Wyraźny, trójwymiarowy obraz, zdawał się być jednocześnie bardzo odległy i jednocześnie bardzo bliski — prawie na wyciągnięcie ręki. Siedziałem jak w kinie. I gdyby nie zewnętrzne okratowanie okien, to mogłem teraz oczekiwać na filmowy rozwój akcji z typu akcji science fiction. Ale nic z tego. Kosmos — choć żywy i w ciągłym ruchu, to w przeciągu tych kilku chwil wydał mi się być całkowicie nieruchomy i martwy. Żadnych tajemniczych obcych, ani bliskich znajomych. Żadnego ruchu. Zamyśliłem się. Nie wiem jak długo to trwało, bo nawet nie zauważyłem, kiedy podszedł do mnie Siergiej i położył dłoń na moim lewym ramieniu. Poczułem ją dopiero wtedy, gdy Siergiej delikatnie ją zacisną. Ocknąłem się. Nie odwracając się do niego, prawą dłonią dotknąłem jego dłoni i zapytałem:

— Siergieju, kim był Jurij? Opowiedz mi o nim chociaż trochę. Czy bardzo cierpiał? —

— A co ci to teraz da? Jemu życia nie przywrócisz, a sam niepotrzebnie nabijesz sobie głowę wiadomościami, które w tej chwili nie są ci potrzebne. Myślę, że przed tobą cała wieczność do przypomnienia sobie o Juriju. Wszystko jest w komputerze. Przejrzysz zdjęcia, to sobie przypomnisz. A jeśli chodzi ci o to, czy Jurij cierpiał? No cóż.- Siergiej chwilę się zastanowił:

— Rozerwany skafander, roztrzaskany hełm i urazy głowy i reszty ciała wskazywały na to, że Jurij zmarł niemal natychmiast i nie miał czasu na cierpienie.-

5. Rok 2062

— Rozumiem,… A który mamy teraz rok? —

— 2062.-

— 2062? To ile już lat jesteśmy w kosmosie? —

— Dwa tygodnie temu minęło nam 46 lat cyklu ziemskiego.-

— Nie możliwe. A gdzie teraz jesteśmy i dokąd podążamy? —

— Przebyliśmy już odległość około 7,5 lat świetlnych i jesteśmy już prawie u celu.-

— To znaczy? — zapytałem.

— A co jest naszym celem? —

— Jeżeli nic nieprzewidzianego nam się nie przytrafi, to za jakieś dwa i pół roku cyklu ziemskiego, powinniśmy osiągnąć orbitę Syriusza, bo on właśnie jest celem naszej podróży. — Patrząc na przemian: raz w okno, a raz na Siergieja, jedną swoją częścią słuchałem o czym on mówi, a drugą swoją częścią, staram się równocześnie znaleźć w pamięci jakiegoś zaczepienia do jego słów. Szukam czegokolwiek, co pozwoliłoby mi zrozumieć, — o czym on teraz mówi? Jednak z pustego, to i Salomon nie naleje, a na dodatek — Siergiej, jakby nie wiedział o moim problemie, wciąż mówi więcej i więcej podaje mi wiadomości, których i tak z niczym nie mogę powiązać. Gada jak najęty i wciąż dolewa obcych mi treści do pełnego już kielicha mojej niewiedzy.

— Zanim jednak zbliżymy się do Syriusza, najpierw musimy naprawić wszystkie uszkodzenia. Musimy przejrzeć i naprawić anteny, doładować baterie, naprawić poszycie, wyłączyć i przejrzeć reaktor itp. Aby zbliżyć się na dostateczną odległość do jednej z jego planet, musimy się do tego dobrze przygotować.- Spoglądam na Siergieja pustym wzrokiem i coraz bardziej beznamiętnie. Słucham go, ale słów jego nie rozumiem i już tylko łapię ich melodię. Tak jak Mocart na przyszłą teściową w filmie „Amadeusz”, tak teraz ja zerkam na mówiącego do mnie Siergieja, a on bez przerwy mówi, mówi i mówi. I wnet głos jego nabrał rytmu i jakiejś wzniosłej melodyjności. Wydaje się, że Siergiej już śpiewa tenorem, a ja ciągle nie mogę połapać się w scenie tej arii i do żadnej mi opery nie mogę jej dopasować.

— Pracy mamy wiele, a czasu zostało mało. Na razie musimy radzić sobie sami, bo większość załogi jeszcze śpi. Zresztą, czekać na nich nie możemy, bo Argona musi być ciągle sprawna. To jest teraz nasza Matka Ziemia i nasz jedyny dom.- Ze zdumienia aż otworzyłem usta, ale Siergiej nie dostrzega mojego zakłopotania i ciągnie tą arię w nieskończoność,…

— Z Ziemi, wiadomości o Syriuszu mieliśmy nazbyt skąpe. Zdjęcia, widma świetlne, jego usytuowanie w przestrzeni i przypuszczenia — to nazbyt mało, byśmy w początkowym okresie naszej podróży mogli coś więcej o nim powiedzieć. Ale tu w kosmosie, w miarę gdy zbliżamy się do celu, już od dawna wiemy, że Syriusz ma aż cztery planety. Sam Syriusz prawdopodobnie bardzo szybko wiruje wokół własnej osi i wytwarza przez to o wiele większy strumień magnetyczny, niż się tego spodziewaliśmy. Musimy być na to gotowi i w razie potrzeby musimy wytworzyć tyle przeciw pola, by całkowicie uniezależnić się od wpływu jego oddziaływania. —

— Czy ta jego aria ma jakieś zakończenie? — pomyślałem. Ale nie. Ta aria jest jak „Nie kończącą się opowieść” i w dodatku zaprasza mnie do udziału w dyskusji,…

— A wracając do wypadku, to powiem ci, że nie tylko ty w nim ucierpiałeś, bo drugi — znacznie większy kawał bryły lodowej, uderzył w naszą „Argonę”. Ten drugi kawał uszkodził poszycie statku i część anteny obwodowej. Teraz właśnie część załogi — w której jest też Tom — naprawia uszkodzoną jej konstrukcję i wymienia rozerwaną powłokę.- Siergiej wreszcie zwolnił i melodia upadła. Chwilę odczekałem,…

— To on jest aż taki wszechstronny? — zapytałem.

— On wszechstronny?… Owszem, ale wszyscy to umiemy, bo umieć musimy. Wiele razy to ćwiczyliśmy Ty też to umiesz.-

— Ja też? — zapytałem zdziwiony.

— Tak. Ty też. Przecież nie jesteś inny od wszystkich. Oni muszą się bardzo spieszyć, bo długo tylko na antenie centralnej nie ujedziemy. Nasze grawitory uzupełniają swoje energie z baterii zasilanych właśnie z tej anteny. A jak siądą grawitory?… No,.. Lepiej o tym nie myśleć.- Siergiej pokręcił z zatroskaniem głową.

— Nawet nie chcę o tym myśleć. Powtórzył cicho. — Chwilę się zastanowiłem, a Siergiej widząc moje zastanawianie się przestał mówić.

— Siergieju. Słowa, a raczej nazwy, które wypowiadasz — choć niewiele mi mówią, dziwnie wydają się mi być znajome.-

— Nic dziwnego. Przecież większość z nich, to twoje terminy. To ty pierwszy w takim znaczeni ich użyłeś.-

— Na prawdę? Nie pamiętam. To są tylko słowa i poza brzmieniem fonetycznym, w sensie znaczeniowym, są one dla mnie całkowicie obce. One mi nic nie mówią i nic konkretnego mi nie przedstawiają. Ja nic z tego nie pamiętam.-

— Zostawmy ten problem czasowi. Niech czas — najlepszy z lekarzy — sam dawkuje ci wiedzę. Teraz myśl tylko o sobie i o twoim powrocie do zdrowia.- Siergiej pozostawił mnie z problemem nowych wiadomości i odszedł w kierunku biurka. Przed oknem — jak przed wielkim telewizorem — zostałem znowu sam. Zgodnie z zaleceniem Siergieja, starałem się już nie myśleć o przeszłości, ale zacząłem przyswajać teraźniejszość i próbowałem myśleć o przyszłości. Równocześnie patrzyłem w gwiazdy, a zauroczony ich różnorodnością, zacząłem przemierzać wzrokiem, coraz to nowe obszary wokół kolejnych gwiazd i równocześnie badałem odległości między nimi. Zauważyłem, że im bardziej wytężam wzrok i im szybciej przeskakuję wzrokiem z jednej gwiazdy na drugą, tym bardziej wyostrzam sobie ostrość widzenia i coraz wyraźniej dostrzegam różnicę w odległościach między poszczególnymi gwiazdami. Postanowiłem, że nie będę brał pod uwagę faktu, że moje oceny w mierze odległości pomiędzy poszczególnymi gwiazdami mogą być mylne i że różnica w ich jasności, w ich wielkości i w ich gęstości mogą się do tego błędu przyczynić. Ważne, że one tam są i że świecą. Jedna gwiazda, druga gwiazda, trzecia i kolejna. A każda z tych gwiazd to kolejne Słońce i możliwe kolejne życie.

— Piękny widok. Prawda? — zapytał Siergiej.

— Siergieju. Chodzisz jak kot. Znowu nie zauważyłem kiedy podszedłeś.- Siergiej stanął koło mnie i zamknął trzymany w rękach zeszyt.

— Wiesz? Im bardziej przyglądam się temu Wszechświatowi, tym bardziej nie mogę od niego oderwać oczu.- powiedziałem i spojrzałem na Siergieja.

— Nie dziwię się, bo i ja też tak to czuję. Czasami gdy przystanę i na niego popatrzę, to też się w nim bez zapamiętania pogrążam. Wtedy do mnie dochodzi — jaki on jest na prawdę. A jest groźny i łagodny. Pusty i jednocześnie pełny. Gorący i zimny. Cichy i jednocześnie gadatliwy. Tylko go słuchać. Jest jak piękna ladacznica. Kochająca i jednocześnie podstępna i zdradliwa. Jest tak samo zachłanny, jak jest wielki. Wobec swojego bezmiaru, pokazuje nam naszą maleńkość i wzajemną — między ludzką zależność, byśmy w nim przetrwali.-

— Dziwne porównanie,… ale masz rację. Mówisz o ludziach, ale pomyśl — ile tam może być takich planet jak nasza Ziemia i ile może być tam różnych form życia. Ile ciekawych rzeczy teraz — właśnie w tym momencie — tam się wydarza? A czy wszystko stąd to widać? Czy widać stąd granice państw na tych planetach. Czy widać stąd problemy poszczególnych państw na tych planetach? Czy widać stąd jakieś ichnie konflikty? Nie. Stąd widać tylko ich wspólną zależność, bo z łatwością mogą zniszczyć ten kosmiczny pyłek na którym żyją. — Siergiej oparł się plecami o barierkę odgradzającą szybę od reszty pokoju — Widzę, że logika u ciebie nie najgorsza.-

— A co? Myślałeś, że wraz z pamięcią utraciłem też zdolność do logicznego myślenia? —

— Tego nie powiedziałem. Mnie chodzi tylko o to, że z tobą nie jest tak źle, jak o sobie myślisz i mówisz. Pamiętaj. Jeżeli sam o sobie nie będziesz dobrze myślał i sam o sobie nie będziesz dobrze mówił — to, jaką dajesz podstawę inni, żeby o tobie dobrze myśleli, albo żeby o tobie dobrze mówili? Dobre myśli o tobie i kierowane w twoją stronę, to jak dobra energia, która ciebie doładowuje, wzmacnia, a nawet leczy.-

— Może za bardzo nad sobą się rozczulam? A może to dlatego, że uciekłem śmierci spod kosy? To chyba przypadłość każdego chorego,… —

— Dajmy już temu spokój.- powiedział Siergiej i zmienił temat.

— Gdy obserwowałem ciebie od strony biurka, to nie mogłem się nadziwić, z jakim zainteresowaniem spoglądałeś w kosmos. Że wciąż i jakby na nowo jesteś nim aż tak bardzo zafascynowany.-

— Sam powiedziałeś, że kosmos jest jak piękna kochanka. On dla mnie jest wciąż tak samo piękny i wciąż tak samo tajemniczy i zaborczy. Nie wiem kim bardziej jest — czy kochanką, czy ladacznicą, ale on mną całkowicie zawładnął.- — Hmm,… Spójrz tam. A może przypominasz sobie, co to takiego? — Siergiej pokazał mi na słabo widoczną i bez jasnego punktu w środku — maleńką poświatę.

— Na tą słabo widoczną i jakby we mgle gwiazdkę? — — Tak. Właśnie na tą.-

— Odpowiedzi mogą być dwie. Może to być bardzo odległa supernowa po wybuchy, albo bardzo odległa Galaktyka.-

— Masz rację. To Galaktyka.- Powiedział Siergiej i wskazał mi na cztery podobne punkty.

— O. Już szósta. Czas na kolację. Idziesz ze mną? —

— Nie żartuj. Chyba, że chcesz pchać przed sobą fotel? — — Pchać fotel i może jeszcze razem z tobą? O, nie. To ja już wolę przynieść ci kolację tutaj.-

— Jeśli nie sprawi ci to kłopotu? —

— Może sprawi, a może nie sprawi. Zobaczymy,… Byle byś tylko jadł, i zdrowiał.

— Tylko nie przesadzaj i nie zapominaj, że niedawno zjadłem spóźniony obiad. Pamiętaj, że obżarstwo też jest grzechem.-

— Obżarstwo,… Zaraz obżarstwo. Nie zapominaj, że jesteś pod specjalnym nadzorem, a to, co zjadłeś, to był tylko mały i spóźniony obiadek. Teraz też będzie tylko mała kolacyjka. Musisz przyzwyczajać żołądek do normalnych posiłków i do pór ich spożywania.- Siergiej podjął z biurka tacę i wyszedł. Odwróciłem głowę i znowu spojrzałem na jedną z pokazanych mi przez niego rozmytych i jakby we mgle gwiazd.

— A więc,.. tak wygląda odległa galaktyka? — Spojrzałem teraz na drugą z pokazaną mi galaktyk, a następnie na trzecią i na czwartą.

— Czy tam też jest tak pięknie jak tutaj? A właściwie — to, dlaczego miałoby być inaczej? Przecież cały Wszechświat zbudowany jest z tych samych pierwiastków i wszędzie — w całym Wszechświecie — te same pierwiastki podlegają tym samym prawom fizycznym. Tam też nie może być inaczej. Tam też muszą obowiązywać te same prawa fizyczne i tam też musi być tak pięknie jak tutaj. Tam też muszą być planety, mieszkańcy tych planet i podróżnicy kosmiczni podobni do nas… Jakie to wszystko ciekawe i niezbadane. A może tylko my — ziemianie — o tych istniejących tam światach nic nie wiemy, a tamci z tych odległych i niedostępnych dla nas światów, wszystko i o wszystkich — również i o nas tutaj — od dawna wiedzą?… A może nawet od dłuższego czasu nas obserwują i nas odwiedzają… A może nawet,.. żyją na ziemi ich praprapra… wnukowie? — Czyli my? Bardzo chciałbym zobaczyć Syriusza. Jak duży jest teraz Syriusz? Może już przyjął wymiary naszego Słońca? Ale chyba nie, bo by było za jasno i za gorąco. Dwa i pół roku do niego? To,… jak szybko my lecimy?.. Te i inne moje rozmyślania przerwał głos Siergieja — Już jestem.- Odwróciłem się w kierunku drzwi i zobaczyłem Siergieja z tacą.

— Twoja kolacja — powiedział i podszedł do biurka. Postawił tacę na stojącym obok niego taborecie. Ujął go obiema rękami i przeniósł ze wszystkim i postawił koło mnie.

— Jeżeli jesteś aż tak słaby i głodny, że nie możesz chodzić, to wiedz, że zawsze możesz liczyć na Siergieja.- Spojrzałem na tacę:

— Kawa z mlekiem, bułeczki, masło i dżem morelowy?.. Ho, ho,.. Dzięki Ci Panie za te hojne dary. A twoje dobre czyny Siergieju będą ci zapamiętane i w przyszłości też hojnie wynagrodzone.- W czasie gdy ja jadłem, Siergiej stał obok wsparty o barierkę przy oknie i bacznie mi się przyglądał.

— Siergieju, ja tu sobie pojadam, a ty nie masz gdzie usiąść.-

— Nie szkodzi. Przecież sam ci to zaproponowałem. Ja też lubię sobie postać. Na stojąco obraz za oknem wygląda tak samo, a się nasiedzieć, to zawsze zdążę.- W tym momencie drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł Tom.

— Jak się masz Oli? Jak podróżniku? — zapytał od drzwi — Smakuje ci kolacja? —

— Kolacja, jak kolacja. Ale dlaczego nazwałeś mnie podróżnikiem? —

— Jak to dlaczego? Przecież niedawno z dalekiej podróży do nas powróciłeś.-

— No, tak,… A ty już jadłeś? — zapytałem.

— Ja dopiero idę, bo przed chwilą zeszliśmy z anteny. Tylko się umyję i już mnie nie ma.- Tom wszedł do drugiego pokoju, a jego wesołe pogwizdywania, świadczyły o jego dużym
zadowoleniu.

— Tom. Coś taki zadowolony? — zapytał go Siergiej — Jestem zadowolony, bośmy kawał roboty odwalili.-

— No,… to rzeczywiście,… powód twojej wesołości jest usprawiedliwiony.-

— A, co na kolację? — zapytał Tom.

— Oli’emu przyniosłem bułeczki z masłem, dżem morelowy i kawę z mlekiem. Jest jeszcze przystawka, ale jej nie przyniosłem, bo Oli jest chory i tyle jeść nie może, ale ty — jako zdrowy i silny obywatel społeczności „Argony” masz o wiele większy wybór.-

— Taaak. A co jeszcze jest? — zapytał Tom — O, o, o. Jest całkiem spory wybór, bo ty na przykład,… możesz sobie wziąć dla odmiany: dżem morelowy, kawę z mlekiem, masło i bułeczki.-

— O,… to rzeczywiście co innego niż ma Oli. Chyba sobie coś wybiorę.- powiedział Tom i wyszedł na korytarz. Zjadłem kolację i poprosiłem Siergieja, by pomógł mi się położyć — Siergieju, jestem już zmęczony. Pomóż mi proszę wejść na to wysokie łoże.-

— Co ty? Chcesz już spać? Jeszcze jest za wcześnie. Oli?.- zapytał i jednocześnie stwierdził i jakby chciał mnie jeszcze odciągnąć od decyzji o spaniu i od wejścia do łóżka.

— Co będziesz robił w nocy? Według mnie jest jeszcze za wcześnie.- Przekonywał mnie tak, jakbym to ja sam nie wiedział — co teraz mi się teraz chce, albo w jakim stanie jest mój organizm.

— Siergieju. Nie przekonuj mnie, bo zasnę ci w fotelu.-

— O nie, nie. Jeżeli jesteś aż tak zmęczony, to nie ma co tego odwlekać.- powiedział i podsunął fotel wraz ze mną aż pod same łoże. Z pomocą Siergieja i fotela, wdrapałem się na posłanie i wygodnie ległem na wznak. Siergiej przygasił wszystkie światła i wyszedł. W pokoju zapanował półmrok, który przełamywała sobą, moja mała wciąż świecąca na niebiesko lampka. Odwróciłem na bok głowę i spojrzałem w okna. Czysta i głęboka czerń i te świetliste punkciki. Nagle przypomniałem sobie, co mówił Siergiej. Powiedział, że jesteśmy dwa i pół roku od Syriusza. To przecież bardzo blisko. Ale dlaczego go jeszcze nie widać? A może on jest widoczny z drugiej strony naszego kosmicznego pojazdu? Dlaczego nie zapytałem o to Siergieja? Jak się znowu zobaczymy, to go o to zapytam. Tak, tak,… Zapytam go. Zapytam ich obu kiedy tylko oni tu przyjdą. Na pewno ich zapytam,… Nie pamiętam kiedy zasnąłem, bo długo jeszcze zerkałem w okna i myślałem o tym wszystkim, o czym mówili Siergiej i Tom, ale oprócz kosmosu, który właśnie oglądałem przez niezasłonięte okna, nic szczególnego nie udało mi się przypomnieć,… Ile spałem? Tego nie wiem. Ale gdy się obudziłem, w pokoju nie było nikogo. Tylko ledwo żarzące się rzędy lamp na suficie i mała niebieska lampka — która wciąż się świeciła z tyłu nad moją głową, świadczyły o bytności tu Toma i Siergieja. Spojrzałem w okna. Przez wciąż rozsunięte zasłony, do środka pokoju — swoimi gwiezdnymi oczami, ciekawie zaglądał czarny Wszechświat. Czułem się już o wiele silniejszy i bardziej wypoczęty. Przeciągnąłem się delikatnie i zacząłem nasłuchiwać — Gdzie oni się podziali? Chyba są w pokoju obok i teraz zachowują się cicho, żeby mnie nie obudzić? To ładnie z ich strony, ale ja już nie śpię i oni niepotrzebnie tak się ograniczają.- Wsparłem się na łokciach i spojrzałem w kierunku drzwi do drugiego pokoju. Tam też świeciło się delikatne światło.

— Tom, Siergiej. Ja już nie śpię. Jesteście tam? — zawołałem półgłosem. Ale nikt mi nie odpowiedział. Wsparty na łokciach przez chwilę wpatrywałem się w drzwi do drugiego pokoju, ale drzwi się nie otwierały i nie chciały wypuścić z niego: ani Toma, ani Siergieja. Z powrotem położyłem się na wznak i założyłem pod głowę ręce.

— A może wyszli już na śniadanie i z troski o mnie i o moje zdrowie nie chcieli mnie budzić? — pomyślałem.

— To tak już późno? Czemu oni mnie nie obudzili? A może chcą mnie obudzić dopiero wtedy, kiedy wrócą ze śniadaniem dla mnie? — Trochę rozzłoszczony na nich, że mnie nie obudzili, postanowiłem już wstać, ale w porę przypomniałem sobie, że to dziwne łoże jest nienaturalnie wysokie i do wstania potrzebuję ich pomocy.

— Sam mam wstać? — pomyślałem w porę.

— Jeszcze spadnę i się doprawię, albo jeszcze coś gorszego. Lepiej zaczekam na nich.- Nagle moją uwagę zwróciłem na moje ręce, które miałem założone pod głową.

— O, to dobry objaw mojego zdrowia i mojego samopoczucia — bo nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniałem sobie obraz małych dzieci zasypiającego w pełnym zdrowiu. One tak właśnie trzymają rączki. Zaśmiałem się w duchu do siebie.

— Dzieciaku, jesteś już prawie zdrowy.- Zadowolony z tego spostrzeżenia, znowu spojrzałem na moją tajemniczą lampkę. — Dziwne niebieskie światełko.- Znowu uśmiechnąłem się pod nosem. W tym momencie drzwi z korytarza delikatnie się otworzyły i cichutko — jak dwa wielkie koty — do pokoju wślizgnęli się gęsiego — najpierw Siergiej, a tuż za nim Tom.

— Co się tak skradacie? — zapytałem.

— Ty nie śpisz? — zapytał Tom.

— Nie, nie śpię. Ile można spać. Czemu mnie nie obudziliście? Wy nie śpicie, a mnie każecie spać? Byliście już na śniadaniu? —

— Na śniadanie trzeba poczekać do rana. My jeszcze nie śpimy, żeby spać mogli inni. Dopiero skończyliśmy pracę na zewnątrz. Przed chwilą zeszliśmy z anteny i dopiero teraz położymy się spać.- powiedział Siergiej. Obaj podeszli do biurka. Zapalili na nim lampkę i rozłożyli jakieś papiery. O czymś ze sobą szeptem rozmawiali i coś jeszcze rysowali. Zaciekawiony zerkałem na nich. Trwało to trochę, zanim coś uzgodnili. Ponieważ oni do mnie nic nie mówili, ja też im nie przeszkadzałem i o nic nie pytałem. W końcu Siergiej odszedł od biurka i skierował się w kierunku drzwi wyjściowych. Przechodząc blisko mnie powiedział:

— Dobranoc Oli. Przyjdę rano, to sobie porozmawiamy. Śpij dobrze.- Wyszedł i zamknął za sobą drzwi, a ja patrzyłem za nim jak ogłupiały. Tom zgasił lampkę na biurku. Wygasił pozostałe plafony i wyszedł do drugiego pokoju. Słyszałem teraz: jak się krząta, jak się myje, jak płucze gardło i jak się kładzie.

— Dobranoc Oli.-

— Tom. Łatwo ci powiedzieć dobranoc, bo jesteś senny i zmęczony. A mi się spać już nie chce, bo się już wyspałem. A w ogóle, to która jest teraz godzina? —

— Już wpół do trzeciej w nocy.-

— A ja myślałem, że jest już pora śniadania i że wy jesteście już na stołówce.-

— Siergiej mi mówił, że się wcześnie położyłeś. No,… ale wybacz. Ja jestem bardzo zmęczony.-

— OK Tom. Dobranoc.-

— Dobranoc.- powtórzył za mną Tom. Długo się teraz męczyłem, bo nie mogłem zasnąć. Byłem wypoczęty i czułem się tak, jakbym był już gotowy do wykonania wszystkich moich obowiązków, których jeszcze nie znałem i do wszystkich najcięższych prac fizycznych — nawet tych przy naprawach anten. A tu, jak na złość, oni każą mi jeszcze spać. Skąd oni wiedzą, że jest akurat noc, albo dzień? Przecież na zewnątrz jest ciągle tak samo ciemno. Nagle przypomniałem sobie, że Siergiej mówił coś o cyklu ziemskim.

— Co to jest cykl ziemski i jak oni go liczą? — Leżałem teraz i myślałem, jak tu dotrwać do ichnich rana. A tu dopiero wpół do trzeciej. Jak ja teraz dotrwam do rana? Myśli się kłębią i jest mi gorąco,.. Uff,. Leżę teraz i przewracam się na boki. I jak tu zasnąć?…

Obudził mnie głos Siergieja i wnet poczułem jak delikatne potrząsa mną za ramię.

— Dzień dobry Olobry. Hallo, hallo Oli. Obudź się. Czas już wstawać.- Pomału podniosłem ciężkie i zaspane powieki i przejrzałem na oczy. W pokoju jaśniały wszystkie sufitowe lampy i było jasno, ale ich blask dziwnie mnie nie raził. Spojrzałem na Siergieja. Tym razem — patrząc z perspektywy mojego wysokiego łoża, Siergiej wydał mi się o wiele wyższy niż poprzednio, a nawet — o dziwo, był teraz bardzo wysoki — Urósł przez noc? Czy co? Co z nim się stało? Z trudem dostroiłem ostrość zaspanych oczu.

— Wstaniesz sam, czy mam ci pomóc? — zapytał Siergiej i wyciągnął do mnie rękę. Głos Siergieja brzmiał jak wyrocznia i zmuszał mnie do natychmiastowego wykonania i to bez sprzeciwu — zupełnie niechcianych teraz przeze mnie ruchów i innych dalszych czynności. Długo teraz patrzyłem na tę wyciągniętą do mnie rękę, zanim się zdecydowałem i w końcu chwyciłem ją obiema rękami, a on — choć delikatnie, lecz bezwzględnie jak bezduszny kat — podciągnął mnie do góry i już siedziałem — Możesz opuścić nogi na podłogę, bo Tom obniżył ci łóżko.- Spojrzałem na podłogę. Podłoga była już blisko mnie i gdy przy pomocy Siergieja opuściłem nogi, pod stopami wyczułem jej oparcie. Czułem się słaby i bardzo śpiący.

— I jak teraz? — zapytał Siergiej.

— Chyba lepiej? Prawda? — Spojrzałem na niego.

— Chyba lepiej, bo teraz już sam będę mógł wstawać i sam będę mógł się położyć.- Siedząc tak na skraju łóżka, czułem się jak rozdeptany kartofel. Przeciągnąłem się.

— No, no. Tylko nie rozciągaj się tak szeroko, boś nie całkiem dysponowany,… — Siergiej nie dokończył zdania, bo nagle ostry ból przeszył moje ciało na wysokości brzucha i klatki piersiowej, a ja w tym samym momencie głośno jęknąłem:

— Ajjj,… — i momentalnie się orzeźwiałem.

— Mocno boli? — Ze współczuciem w głosie zapytał Siergiej. Naprężone ramiona i szeroko rozwarte ręce podczas ziewania, tak bardzo naciągnęły mi mięśnie brzucha i klatki piersiowej, że nagle poczułem, jakby cały brzuch mi się rozrywał i pękała cała klatka piersiowa. Wszędzie poczułem ból i silne pieczenie. Szybko też się zwinąłem jak jadowity kielich kwiatowy który właśnie upolował owada i przyjąłem znacznie skromniejszą pozycję. Z zaplecionymi na brzuchu rękami i z wykrzywioną z bólu twarzą, popatrzyłem na Siergieja.

— No,… widzisz? Nie słuchasz mnie. A mówiłem ci o pokarmie dla ciała i żebyś nie brał od razu nazbyt dużych kęsów. A ty co? Łakomczuszek? —

— Łakomczuszek? Jaki tam łakomczuszek? Nigdy się nie przeciągałeś? — Rozejrzałem się po pokoju.

— A gdzie jest Tom? —

— A gdzie może teraz być? — odbił pytaniem Siergie. j

— Na zewnątrz, przy antenie? —

— Widzę, że zapamiętałeś. Tak, Tom teraz naprawia uszkodzony wachlarz anteny obwodowej.-

— Nie myśl sobie. Bo ja nie tylko to zapamiętałem. Ja zapamiętałem też to, co mi powiedziałeś na temat Syriusza.- Siergiej popatrzył na mnie zaciekawiony.

— Powiedziałeś, że dotrzemy do niego za jakieś dwa i pół roku. Skoro jesteśmy już tak blisko, to dlaczego go jeszcze nie widać? —

— Oj! Widać, widać i to mocno. Syriusz jest już bardzo duży i jest już bardzo blisko, tylko że jest widoczny z innej strony „Argony”. —

— „Argony”? Już drugi raz użyłeś tej nazwy, a ona jest mi jakoś znajoma. Ale dlaczego? Nie wiem? —

— Powiedziałem „Argony”, bo to „Argona”. Tak się nazywa nasz statek kosmiczny i to ty sam go tak nazwałeś.-

— Ja? Nic nie pamiętam. A gdzie jest teraz ta inna strona „Argony”? —

— Teraz Syriusz widoczny jest od przodu, to znaczy — od szczytu największej wypukłości naszego kosmicznego pojazdu, bo jeżeli nie pamiętasz, to ci przypomnę, że nasz kosmiczny pojazd ma właśnie kształt dysku, albo jak kto woli — soczewki. Oj, Oli. Musisz to wszystko sobie przypomnieć, a dopóki tego nie pamiętasz, to musisz sobie to wszystko na nowo przyswoić, poukładać i zapamiętać. My nie lecimy w kierunku Syriusza bokiem dysku, ale lecimy do niego całym jego światłem, czyli całą jego płaszczyzną.-

— Całym światłem? Dlaczego światłem? —

— Bo tak się nazywa obecne położenie naszego pojazdu. W takiej pozycji, nasze anteny zbierają najwięcej kwantów, fotonów i wolnych atomów z syriuszowego wiatru. Prościej mówiąc, Syriusza masz teraz nad głową.- Siedziałem, słuchałem i patrzyłem na niego z wielkim zainteresowaniem. W końcu Siergiej przestał mówić. Wstał i wszedł do łazienki i po chwili wrócił z zamoczonym ręcznikiem w ręku.

— Masz tu wilgotny ręcznik i się obmyj, bo już przyniosłem ci śniadanie. Wyciągnąłem rękę, a on powiesił na niej mokry i ciepły ręcznik. Dokładnie wytarłem nim twarz i cały tułów. Oddałem Siergiejowi ręcznik i z zadowoleniem oświadczyłem:

— O, tego trzeba mi było. Od razu poczułem się rzeźwiejszy.- Siergiej przytaknął mi głową i chwyciwszy mnie delikatnie pod łokieć prawej ręki, pomógł mi stanąć na nogach, a potem podprowadził aż do biurka, na którym wcześniej postawił tacę.

— Smacznego. Jeżeli jest za dużo, to nie musisz wszystkiego jeść. Możesz zostawić. Tu się nic nie marnuje. Nie wiem, czy tego też nie pamiętasz, ale mamy na stacji różne zwierzęta, a one też muszą jeść.- Widząc, że nie podejmuję tematu, Siergiej usiadł na przeciwko mnie i zajął się swoim zeszytem.

— Wyspałeś się? Nie obudziliśmy ciebie w nocy? Około wpół do pierwszej w nocy, byliśmy tu po schematy.-

— Nic nie słyszałem, w dodatku spałem twardo i to z zamkniętymi oczami, i w dodatku na dwa razy.-

— Wiem, że spałeś z zamkniętymi oczami bo widziałem. Że na dwa razy, też wiem — bo słyszałem. Dlatego właśnie pytam — czy ciebie nie zbudziliśmy i czy się wyspałeś? — — Chyba tak? Ale śpiąc drugi raz, spałem tak twardo, że nawet nie poczułem, jak obniżyliście mi łóżko. A jeszcze w nocy wydawało mi się, że jestem już wypoczęty i gotowy do natychmiastowego wstania i podjęcia nawet najtrudniejszej i najcięższej pracy.-

— No, właśnie. Gdybyś nie był tak zmęczony, to na pewno byś poczuł. Nie chcieliśmy ciebie obudzić i dlatego Tom obniżył ci łóżko dopiero przed naszym wyjściem na śniadanie. No, ale teraz jedz, bo ja ci tu przeszkadzam, a ty nie protestujesz i nie jesz,… —

— Siergieju, jak przeholujesz, to ja się nawet oflaguję i wypiszę hasła z protestem przeciwko przeszkadzaniu mi w jedzeniu. Na razie wszystko jest O.K i myślę, że pod wspólną kontrolą. Nie tylko dojem to śniadanie, ale troszkę też podzdrowieję.- Powiedziałem i spojrzałem na Siergieja, ale on tego chyba już nie słyszał, bo głowę miał opuszczoną w kierunku swoich notatek i nic mi już nie odpowiedział — Jak nie chce ze mną rozmawiać, to nie. Niech sobie czyta.- pomyślałem i kontynuowałem jedzenie. Rozgoryczony na jego humorystyczną oschłość, pusto patrzyłem przed siebie i bezwiednie obracając żuchwą na wszystkie strony dokładnie rozdrabniałem to, co do ust wkładałem: żółty ser, jakąś wędlinę, masło i na zewnątrz gruboziarniste pajdki chleba. A wszystko to popijałem czarną herbatą. Wreszcie zjadłem. Postawiłem kubek na pustym talerzyku. Papierową chusteczką ostentacyjnie wytarłem usta i głośno chrząknąłem. Spojrzałem na Siergieja, a on nic.

— Niech się zaczyta na śmierć.- pomyślałem i odepchnąłem fotel od biurka. Pomału podniosłem się z fotela. I wtedy Siergiej się ocknął. Widząc co zrobiłem, na dobre odłożył zeszyt i natychmiast podszedł do mnie.

— Dlaczego nie mówisz, że chcesz już wstać? Pomogę ci.-

— Nie, nie. Dziękuje. Nie musisz mi pomagać. Czytaj sobie. Sam zjadłem, to i sam wstanę od stołu.- Puściłem się biurka i dałem krok do tyłu. Spojrzałem na Siergieja.

— Ufff,… westchnąłem i asekuracyjnie rozłożyłem na boki ręce.

— No, no,… Dobrze. Tylko nie przesadzaj.- Siergiej aż pokręcił głową.

— A co? Nie mogę? —

— Możesz. Oczywiście, że możesz. Ale ja myślę, że lepiej będzie, jeżeli złapiesz od tyłu za oparcie fotela i spróbujesz przy nim pochodzić. Potraktuj fotel, jakby to był inwalidzki wózek, lub taki balkonik do chodzenia.

— O, to świetny pomysł.- powiedziałem i chwyciwszy fotel od tyłu, zacząłem go pchać przed sobą. Zrobiłem kilka samodzielnych kroczków.

— No, Oli. Jak to Tom zobaczy, to będzie bardzo zadowolony.-

— A ty? Co o tym myślisz? —

— Co ja? Oczywiście, że jestem zachwycony. Ale ja to już widzę i podziwiam, a Tom o niczym jeszcze nie wie.- Popychając przed sobą fotel, zacząłem chodzić po pokoju. Małymi kroczkami przemierzałem odległości od biurka do okien i z powrotem. Najpierw chodziłem pomału i bardzo ostrożnie, a potem coraz szybciej i coraz pewniej. W tym czasie Sergiej, jak dobra i czuła opiekunka nad małym dzieckiem, nie opuszczał mnie ani przez chwilę. Niczym mój nieodłączny cień, podążał za mną krok w krok i przemierzał w poprzek pokój. Zrobiłem tak pięć i pół pełnych odległości. Na koniec ustawiłem fotel na przeciwko okien i usiadłem zmęczony.

— Nareszcie usiadłeś. — powiedział Siergiej.

— Myślałem, że już nigdy nie usiądziesz. Bałem się nawet, że mnie zachodzisz.-

— Ty łgarzu. Oszukujesz i oszukujesz.-

— Co? Ja oszukuję? Popatrz na mnie, jaki jestem spocony.- Siergiej uśmiechnął się do mnie i zamaszystym ruchem prawego przedramienia, wytarł niby spocone czoło.

— Jeszcze zmoczysz sobie rękaw. Weź lepiej prysznic.-

— Po żartach widzę, że coraz bardziej dochodzisz do siebie.-

— Żarty, żartami,… ale ja ciągle myślę o tym — co się ze mną i z Jurijem stało? Powiedziałeś, że w kosmosie jesteśmy już czterdzieści sześć lat, a ja czuję się tak, jakbym wyszedł z czarnego tunelu, w którym niczego nie było i nic się nie wydarzyło. Gdzie się podziały te czterdzieści sześć lat? Jakbym wyszedł z zupełnego “Nic”, w którym nie było żadnego światła, żadnych myśli, żadnych wydarzeń,… Dlaczego? — Siergiej przez chwilę patrzył na mnie, po czym wskazał na biurko.

— Przyjacielu. Popatrz na to biurko.- powiedział i wskazał na mebel w głębi pokoju.

— Czy ono ma jakieś myśli? Chociaż ono nie ma ani duszy, ani własnej osobowości, to ono podobnie jak ty, jak ja i my wszyscy na Argonie, też ma swoją przeszłość.- Siergiej zaczął przechadzać się wzdłuż okien.

— Oli. Chociaż to biurko nie ma pamięci, a inaczej mówiąc jest martwym przedmiotem, to ono — jak każdy z nas — też ma swoją historię, a ta historia zapisana jest w jego dokumentach. I gdyby te wszystkie dokumenty były tutaj, to całe jestestwo tego biurka byśmy w szczegółach odtworzyli. Bo pomyśl,… Ktoś to biurko zaprojektował, ktoś je wykonał, ktoś je sprzedał, ktoś je kupił i ktoś w końcu je tu wstawił. Oczywiście, sprawa biurka nie jest tutaj ważna i nie będę się wgłębiał w jego historię, ale z każdym z nas jest podobnie. Każdy z nas gdzieś i kiedyś się urodził, gdzieś się wychował i wykształcił i w jakiś sposób trafił do naszej załogi. Podobnie jak to biurko, każdy z nas ma swoje dokumenty, w których zapisana jest jego historia,… Chociaż teraz twoja pamięć ciebie zawodzi, to korzystając z zapisanych dokumentów, z nagrań komputera i z ludzkiej pamięci, twoja przeszłość jest do odtworzenia. Wszystko zależy jednak od tego, jak ty sobie z tym przypomnieniem sam poradzisz? —

— Niby proste, a tak skomplikowane. Siergieju. Ja niczego nie pamiętam. A skoro mam sam sobie poradzić z własną pamięcią, to powiedz mi dokładnie — gdzie my teraz jesteśmy? —

— Chwileczkę.- Siergiej podszedł do kontaktu w ścianie. W tej chwili, światło zajaśniało całym swoim blaskiem sufitowych plafonów i ściennych kinkietów. Zrobiło się jasno i jednocześnie swojsko. Przyjemnie i jakby domowo i prywatnie.

— Rozejrzyj się. Jesteśmy teraz w pokoju u Toma.- Rozejrzałem się dookoła siebie. Był to obszerny — od strony okien — łukowaty pokój, w którym nad parapetem nisko okalającej pod oknami balustrady, na wysokości około metra, przebiegała również łukowata poręcz. Poręcz przymocowana była do pionowych konstrukcji okiennych ram. Spojrzałem na boczną ścianę. Na jasnozielonej tafli ściany, zobaczyłem duży namalowany dysk kosmicznej stacji z dwiema antenami po przeciwnych stronach jego wypukłości i czegoś w rodzaju kryzowego kołnierza wokół jego średnicy. Nad dyskiem widniał duży napis “ARGONA”. Wstałem z fotela. Złapałem go za oparcie od tyłu i pchając przed sobą, wyszedłem aż na środek pokoju. Wpatrzony wciąż w ścianę, zatrzymałem się prawie na środku pokoju, niemal w osi na przeciwko malowidła.

— To jest nasza stacja kosmiczna.- powiedziałem i spojrzałem na Siergieja.

— Poznałeś? Ładna,… prawda? — powiedział i zapytał Siergiej.

— Pamiętasz? To ty ją tutaj namalowałeś.- Podszedł do ściany i wskazał na dysk.

— Tak,.. to nasza stacja. To cały nasz dom i zarazem cała nasza Ziemia. Jeżeli by jej się coś stało, to i nam by to się stało.-

— To przecież jasne.- odpowiedziałem i znowu spojrzałem na ścianę.

— Teraz Tom z innymi członkami załogi naprawia tę antenę obwodową. — I Siergiej wskazał mi na kryzę anteny rozciągniętej wokół największej średnicy dysku.

— To są anteny centralne, a my jesteśmy teraz tutaj. — Powiedział i wskazał na rząd okien powyżej kryzy anteny obwodowej.

— No, tak.- powiedziałem zaspokojony przekazanymi informacjami i spojrzałem w prawo. Po przeciwnej stronie okien, nieopodal drzwi wejściowych, stała duża szafa, a koło niej moje wielkie i niezwykłe łóżko. Za łóżkiem stał stelaż z moją tajemniczą i wciąż na niebiesko świecącą lampką. Od przodu, tzn. między łóżkiem, a biurkiem, stał wysoki, blado-pomarańczowy parawan. Za parawanem, który ustawiony był prostopadle do ściany, stały trzy wysokie kwiaty o wielkich palmowych liściach. Dalej za nimi, stały: mała szafka, mały stolik ze szklanym blatem, taboret i oszklona szafka medyczna z widocznymi wewnątrz medykamentami. Cała ściana tonęła w zieleni liści zawieszonych na niej doniczkowych kwiatów i stojących pod nią skrzynek z pnączami o małych dłoniastych liściach i mnóstwem białych kwiatów.

— Poznajesz? — zapytał Siergiej.

— Byłeś tu z tysiąc razy.- Rzeczywiście. Widok tego wnętrza wydał mi się bardzo znajomy.

— Tak, poznaję. Teraz poznaję. To bardzo duży i bardzo ładny pokój.-

— Wszystkie pokoje są takie duże i takie ładne. I twój pokój i Małgosi pokój i mój pokój,… Architektonicznie wszystkie są do siebie podobne. Oczywiście, są różnice wynikające z odmiennych potrzeb i z indywidualnych upodobań ich mieszkańców, ale generalnie i geometrycznie… — Siergiej podszedł do drzwi do drugiego pokoju i je otworzył.

— Zobacz. Tu są drzwi do drugiego — mniejszego pokoju. Tu teraz śpi Tom, a tamte drzwi prowadzą do łazienki. Myślę, że jesteś obecnie na tyle samodzielny, że możesz już spróbować umyć się sam, a nawet możesz wziąć prysznic. Tam znajdziesz wszystko, co ci będzie potrzebne: szampon, ręcznik, drugą piżamę i szlafrok. Tom o wszystkim pomyślał. To są twoje rzeczy, które przekazała nam Małgosia. A wracając do tematu, to rozejrzyj się w koło. Wszędzie jest dużo zieleni. Celowo tak to urządzono, bo od momentu oderwania się od naszej macierzy, jest to teraz i na zawsze, nasza Ziemia. Przynajmniej tyle nam jej ofiarowano.- Trzymając się oparcia fotela, małymi kroczkami podążałem za Siergiejem, a on pokazywał mi całe gospodarstwo Toma. O wszystkim dokładnie mi opowiadał, a ja patrzyłem, słuchałem i starałem się — oczywiście na miarę swoich obecnych możliwości — to wszystko przyswoić i o wszystkim — o ile to jest w tej chwili możliwe — sobie przypomnieć,… A wiadomości ciągle przybywało, bo Siergiej wciąż rozwijał tematy i wiązał z nimi zdarzenia, które powinienem znać, bo niby były one ze mną związane. Byłem nawet zdziwiony — skąd u niego tyle chęci do nieustannego mówienia? Nawet nie zapytał, czy to wszystko jest mi znajome, a jeżeli nie — to, czy to wszystko sobie przyswajam. Wreszcie mu przerwałem i oświadczyłem:

— Siergieju. Ja wiem, że ty bardzo chcesz mi pomóc, ale na tą chwilę chyba wystarczy, bo od nadmiaru wiadomości, w moim mózgu mogą przepalić się styki i pomimo obopólnych chęci, nic z tego może nie wyjść. To wszystko za szybko. Ja rozpoznaję widok naszej “Argony” i już sobie częściowo ją przypomniałem. Widzę pokój Toma i on mi się też przypomniał. Ale to wszystko. Jeżeli chodzi o dalsze twoje słowa, to chociaż bardzo tego pragnę,… to w tej chwili one o niczym mi nie mówią. Przyjmuję je jak słowa — jak zdania jakiegoś opowiadania. Naprawdę. Na razie niczego o czym mi mówisz, nie kojarzę.- Popatrzyłem na Siergieja i bezradnie rozłożyłem ręce. Podprowadziłem fotel w miejsce pod oknem i w nim usiadłem. Za chwilę Siergiej stanął na przeciwko mnie. — Oli. Nie zniechęcaj się. Przepraszam. To moja wina. Rzeczywiście, za duże tempo ci narzuciłem. Ale ty tyle razy oblatywałeś naszą stację i od zewnątrz ją oglądałeś, że myślałem, że gdy ją zobaczysz w całej okazałości, to ona przypomni ci chociaż te ważniejsze wydarzenia z twojego życia. Widzisz, jak to jest?… Dopiero przed innymi ciebie przestrzegałem, a sam się zagalopowałem. Lekarzu, lecz się sam,…. Przepraszam cię Oli.- Siergiej — jakby zawstydzony odwrócił się do okna.

— Nic na siłę i nie dawaj nikomu dobrych rad, których sam nie przestrzegasz.- powiedział cicho i jakby sam do siebie.

— Siergieju. Nic się nie stało. Wręcz przeciwnie. Jestem ci niezmiernie wdzięczny, że poświęcasz mi tyle czasu i pomagasz mi w powrocie do zdrowia. Naprawdę, jestem ci za to bardzo, wdzięczny. Dziękuję, że pomagasz mi powrócić do rzeczywistości.- Siergiej odwrócił się do mnie i popatrzył mi w oczy.

— Wiesz co? — powiedziałem to teraz tak, jakbym złapał świeży i orzeźwiający haust powietrza:

— Ja i tak podziwiam ciebie za twoją cierpliwość do mnie i do do mojego otępienia. Ja wiem, że jestem uparty i trudno się ze mną pracuje. Twoja postawa na prawdę wymaga nadludzkiego wysiłku i samozaparcia.- Siergiej się uśmiechnął i zapytał:

— Ty mnie podziwiasz? Za co? Za cierpliwość? Ale powiedziałeś,… Ja cierpliwy,… — Siergiej zaśmiał się teraz sztucznie i odszedł w kierunku biurka.

— Ja cierpliwy.- powtórzył raz jeszcze, jakby wątpił w szczerość mojego wyznania.

— A co w tym śmiesznego? —

— Ano, nic. Czym sobie zasłużyłem na taką opinię? Podejrzewam, że w zanadrzu trzymasz jakąś prośbę, której spełnienie będzie wymagać naprawdę dużo mojego zaparcia, by je spełnić. Mam rację?… —

— To mnie dotknąłeś. No, wiesz? Czyli,.. że jak? Ja nie mogę być ci wdzięczny, a w tej wdzięczności obiektywny? Czemu zaraz szukasz podtekstów. Przecież tych kilka ciepłych słów — choćby na wyrost i jeśli nawet nie byłyby obiektywne i prawdziwe — nikomu jeszcze nie zaszkodziły.-

— Ja do niego słowo, a on do mnie dwa. Ja jemu jedną pochwałę, a on do mnie dwie. Wiesz Oli,… Nie sprzeczajmy się i pójdźmy na kompromis. Obaj coś znaczymy. Dobrze? A teraz posiedź sobie tutaj i popatrz w gwiazdy. Pooglądaj teraz gwiazdy, pomyśl i spróbuj przypomnieć sobie cośkolwiek z twojej kosmicznej przeszłości. Dobrze? Ja w tym czasie zajmę się sobą i swoimi sprawami… —

— Dobrze. Będę się starał, ale nie wiem, czy sobie bez ciebie poradzę….-

— Poradzisz, poradzisz. Wytęż tylko swój mózg. Wyrzuć z niego tą blokadę chlorową i i azotową i zmuś mózg do myślenia. Przywołaj z przeszłości znane i ważne dla ciebie obrazy i wydarzenia. Nagle coś do mnie dotarło. Coś znajomego zamajaczyło mi w głowie, że aż podniosłem rękę — Siergieju,… Zaczekaj chwilę.- powiedziałem i zacząłem szukać w słowach Siergieja, tego czegoś bardziej znajomego, tego czegoś, co mną aż tak bardzo poruszyło. Przez chwilę trwałem w zamyśleniu i szukałem w sobie jakiegoś zaczepienia do tego co przed chwilą od niego usłyszałem — ale daremnie. To coś — jak szybko do mnie dotarło, tak szybko ze mnie uleciało i dalsze wytężanie umysłu straciło już sens. Ale Siergiej o tym nie wiedział, bo wciąż stał nade mną i się we mnie wpatrywał.

— O co chodzi? Przypomniałeś sobie coś ważnego? — — Nie, nie. Tylko mi się wydawało. Przez chwilę myślałem,… ale nie. To nie ma żadnego sensu.-

— Wszystko w tej chwili ma sens. Ale jeśli tak uważasz, to chyba tak ma być. Myśl dalej, bo ja teraz na chwilę muszę wyjść.- Powiedział i skierował się w kierunku drzwi. Powiodłem za nim oczami. Zatrzymałem go jeszcze przy drzwiach wejściowych:

— Siergieju. Czy mógłbyś przygasić górne światła? Za mocno odbijają mi się w szybach i zamazują obraz za szybami.-

— Oczywiście.- odpowiedział Siergiej i stonował plafony. — A gdybyś chciał się położyć, to pamiętaj, że łóżko jest już w twoim zasięgu.- Po chwili usłyszałem delikatny trzask zamka zamykanych wyjściowych drzwi. Wpatrzony wciąż w obraz za oknem, dostroiłem ostrość widzenia do obrazu za nim i tak jak poprzednio, tak i teraz, zacząłem zmagać się z gwiazdami. Znowu badałem ich jasności i odległości między nimi,…

6. Pierwszy sen

— A więc ja na prawdę tam byłem i to wielokrotnie, a w dodatku dosiadałem jakiegoś skutera. O jakim skuterze oni mówili?.. Pamiętam, że Romek — kolega z Opery Bałtyckiej, miał kiedyś włoski skuter marki Lambretta, a w Polsce produkowano skuter o nazwie “Osa”, ale — czy o takie skutery im chodziło? Chyba nie,… bo — jakby one miały poruszać się w przestrzeni kosmicznej. Po czym miałyby jeździć? Przecież tam — na zewnątrz nie ma dróg. Chyba o innym pojeździe oni mówili, bo skutery, to typowe pojazdy drogowe. A może ten skuter najpierw jeździ po stacji i nabiera w niej wielkiej prędkości, a potem — z tą wielką prędkością — zostaje wyrzucony na zewnątrz i dalej w swojej bezwładności mknie w przestrzeni kosmicznej? A może korzysta on ze specjalnej wyrzutni, albo z holu?

Patrząc wciąż w gwiazdy i rozmyślając o skuterze i o mojej — zakrytej przede mną przeszłości, nagle, z drugiej strony okna — w przestrzeni kosmicznej — zobaczyłem siebie siedzącego na polskim skuterze marki “Osa”.

— Jaki dziwny ten skuter? — zdziwiłem się najpierw, a potem zacząłem zastanawiać się nad tym, co zobaczyłem i na co cały czas patrzę.

— Chwileczkę. Ale,… jak ja mogę widzieć siebie tam — na zewnątrz — skoro ja teraz siedzę tu — wewnątrz. Siedzę w fotelu przed oknem i patrzę na siebie drugiego siedzącego na skuterze tam na zewnątrz? Dziwne rozdwojenie. A to coś — ten skuter za oknem? Jak dziwnie i pomysłowo się zmienia i przystosowuje do podróżowania w kosmosie? Niby skuter z kabiną od góry, a od spodu staje się niby rakietą, bo w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były jego koła, nagle wyrasta mu wielki zbiornik w kształcie cygara z dyszą od tyłu. Podziwiając skuter i siebie w nim, widzę teraz, jak jedną ręką trzymam za kierownicę skutera, a drugą ręką macham do siebie wewnątrz pokoju na przywitanie. Czy się witam, czy się żegnam? A może tylko siebie pozdrawiam? Nie wiem. Ubrany w srebrzysty skafander kosmiczny, z butlą na plecach i z dużym reduktorem przy przezroczystym hełmie, zacząłem się teraz bawić sam ze sobą i zacząłem się na przemian oglądać z dwóch stron. Raz ze skutera patrzyłem na siebie wewnątrz pokoju, a raz z fotela przed oknem, patrzyłem na siebie siedzącego w kabinie skutera na zewnątrz dysku tuż za oknem. Fajna zabawa, bo raz tu, a raz tam. Raz tam — czyli tu, a raz tu — czyli tam. Ale,… gdzie jest to właściwe — tu, a gdzie jest to właściwe — tam. Bo jeżeli to właściwe tu jest tam, to czym jest to tu, a jeśli to właściwe tu jest właśnie tu, to czym jest to — tam. Ale ważniejsze jest to — który ja jestem ten prawdziwy? Też tego nie wiem. Bo właśnie siedząc na skuterze, zacząłem się teraz szybko oddalać od dysku „Argony” i szybko podążać w kierunku najbliższych gwiazd. Widzę, jak zbliżam się do nich i jak gwiazdy momentalnie rosną i jaśnieją, a gdy je mijam i się od nich oddalam, jak gwiazdy maleją i bledną. Widzę teraz, jak podążam w kierunku Syriusza i jak mijam jego planety. A każda z mijanych planet, zamieszkała jest przez inne rośliny i przez inne stworzenia. A kształty i kolory roślin podobne są do bajkowych roślin z ilustracji książek dla dzieci, lub do złudzenia przypominają mi baśniowy świat z filmu Beatlesów — “Żółta łódź podwodna”. Planety Syriusza wydają się być bardzo małe, bo okrążam je po kilka razy, a za każdym razem — przez płynną zmianę kształtów i barw, planety zmieniają swój wystrój i ogólny charakter. Jakie to wszystko piękne, płynne i kolorowe? Nie mogę oderwać od tego wszystkiego oczu. Nagle poczułem delikatne szarpnięcie i usłyszałem znajomy głos Siergieja. Najpierw z bardzo daleka i niewyraźnie, a potem coraz bliżej i wyraźniej.

— Oli, śpisz? Oli, obudź się. Nie śpij.- Otworzyłem oczy i przed sobą zobaczyłem uśmiechniętą twarz Siergieja.

— Jesteś już tu, czy ciągle jeszcze jesteś tam? — Zapytał Siergiej. Patrzyłem na niego oszołomiony i nie bardzo rozumiejący, o co jemu chodzi i skąd on się tu tak nagle przede mną znalazł. Skąd on wie, że byłem właśnie gdzieś tam na zewnątrz. Patrzyłem na niego z pewnym żalem, że mnie obudził i jednocześnie z tęsknotą do tego czegoś pięknego i tajemniczego, co za jego przyczyną zniknęło nagle i bezpowrotnie.

— Jakbyś wiedział. Gdybyś mnie nie przebudził, to byłbym jeszcze tam.- Powiedziałem cicho i wskazałem ręką w okno.

— A gdzie byłeś? — zapytał Siergiej.

— Byłem tam, przy Syriuszu. — I znowu wskazałem ręką na okno.

— A to, co widziałem i co przeżyłem, to tego słowa już nie oddadzą. Możesz mi tylko pozazdrościć. —

— Tak, tak. — Westchnął Siergiej i spojrzał w okno.

— Chyba ci zazdroszczę. To musiał być piękny sen. Wiesz Oli?… Chociaż teraz byłeś tam we śnie, to byłeś tam wielokrotnie na jawie. Przypomnij sobie. Oddalałeś się w przestrzeń na setki tysięcy kilometrów i stamtąd do nas powracałeś.

— Zawsze? Zapytałem. — Siergiej popatrzył na mnie,…

— Chcesz tu jeszcze posiedzieć, czy się już położysz? — — A,… dlaczego pytasz? —

— Ja teraz muszę wyjść na zewnątrz, bo muszę pomóc przy naprawie wachlarza. Będziemy rozwijać powłokę, a do tego musi być więcej ludzi.-

— Skoro musisz, to idź. Ja tu sobie jeszcze posiedzę. Nie martw się o mnie. Jestem już na tyle sprawny, że sobie we wszystkim poradzę.- Odpowiedziałem wyraźnie zatroskanemu Siergiejowi.

— A nie będzie ci to przeszkadzało, że znowu zostaniesz sam? —

— Nie kłopocz się. Przecież masz inne obowiązki i musisz je wykonać. Nie możesz być bez przerwy moją niańką i nie musisz się wciąż mną zajmować. Uwierz mi. Czuję się już na tyle dobrze, że na prawdę sam sobie poradzę. Posiedzę tu jeszcze i popatrzę w okno, a potem,.. może nawet poćwiczę chodzenie. Jeżeli poczuję się zmęczony, to się umyję. A może wezmę prysznic? Łóżko jest już obniżone i nie sprawi mi to żadnego kłopotu.- Siergiej spojrzał na łóżko.

— No, to wszystko w porządku. Myślę, że jeszcze przed obiadem wrócimy.- Idąc w kierunku drzwi, na chwilę przystanął na środku pokoju i puknął się w czoło.

— Ach, bym zapomniał.- podszedł do biurka i podjął z niego tacę z kubkiem i talerzykiem po moim śniadaniu — Odniosę to po drodze. No, to trzymaj się pędzla.- powiedział jeszcze w moją stronę i wyszedł
Znowu zostałem sam. Rozejrzałem się dookoła.

— No. Przecież nie będę tu bez przerwy tak siedział.- pomyślałem i pomału wstałem z fotela. Złapałem go od tyłu za oparcie i popychając go przed sobą, zacząłem ostrożnie przy nim chodzić. Tak wykonałem dwie pełne długości — okno, biurko, biurko okno i zatrzymałem się na środku pokoju. Wyregulowałem oddech i przeszedłem dalsze trzy podwójne długości.

— No, Oli. Skoro już sam się zdecydowałeś i bez niczyjej asekuracji chodzisz po pokoju, to posuń się dalej. — Pomyślałem konsekwentnie i podjąłem decyzję, o rozszerzeniu ćwiczeń. Trzymając się teraz jedną ręką za fotel, obszedłem go kilka razy w koło. Raz w lewą stronę, a raz w prawą stronę. To tak, dla równowagi i żeby w głowie mi się nie zakręciło. Na koniec zatrzymałem się z tyłu fotela i znowu złapałem go za oparcie. Zrobiłem teraz kilka ostrożnych półprzysiadów. Wykonałem też kilka głębokich wdechów i wydechów i koniec.

— O, tego trzeba mi było.- Pomyślałem zadowolony i uśmiechnąłem się w duchu do siebie.

— Od razu lepiej. Żeby oni to widzieli. Ale nie widzą, bo ich tu nie ma. Chwilę odpocząłem, ale od razu poczułem, że to wciąż za mało i że wciąż mogę więcej. Teraz dla odmiany — ćwiczenia w miejscu. Ułożyłem ręce na biodrach i wykonałem kilkanaście możliwie obszernych krążeń tułowiem. Oczywiście — obszernych, to znaczy takich, jakie tylko mogłem wykonać bez uczucia bólu i bez niebezpieczeństwa nadmiernego naciągnięcia mięśni i ścięgien, lub nadmiernego późniejszego ich zakwaszenia. Dziwne, bo moje nogi wydają się być, jakby miały za krótką skórę w kolanach od tyłu.

— Jak będę szedł spać, to muszę je dokładnie rozmasować. Ale, to potem.- Nie przerywając ćwiczeń, wykonałem kilkanaście swobodnych wymachów ramion, krążeń barkami i kilkanaście zwrotów głową we wszystkie możliwe strony. Jednak te ostatnie ćwiczenia doprowadziły mnie do niedużych — lecz wyraźnie odczuwalnych zawrotów głowy. Postanowiłem więc nie ryzykować i już skończyć z ćwiczeniami. Podepchnąłem fotel pod okno i — choć trochę zmęczony, ale zadowolony z siebie, usiadłem w nim wygodnie. Poczułem się teraz silniejszy i wyraźnie rozluźniony.

— No,… Niech ktoś mi powie, że jestem jeszcze nie w pełni sprawny.- Dumny z siebie i ze swoich dokonań, spojrzałem w okno i obraz za nim. Regulując oddech i rozluźniając mięśnie, znowu zatopiłem się w rozmyślaniach,…

— A więc, byłem tam wielokrotnie.- W myślach i oczami wyobraźni, zacząłem teraz powracać do mojej — wciąż zakrytej przede mną przeszłości i przywoływać obraz postaci Jurija. Jak wyglądał Jurij? Dlaczego ja go nie pamiętam? Dlaczego ja nie pamiętam, że ja tam już byłem? A grawitory? Co to takiego? Antena obwodowa, anteny centralne? Statek kosmiczny?… E,...Przestań się już dręczyć, bo teraz z tego nic nie będzie.- Po raz kolejny zrezygnowałem z dociekania tajemnic ukrytych we wciąż nieosiągalnych, bo niedostępnych mi teraz przez utratę pamięci — wspomnieniach i wstałem z fotela. Popychając przed sobą fotel, podszedłem do łóżka. Usiadłem na jego skraju, a potem położyłem się na nim na wznak. Założyłem ręce pod głowę i spojrzałem w sufit. Na ledwo dającym się odczytać kolorze szarozielonych płytek, naliczyłem aż dwanaście lamp. Jedna lampa, druga lampa, trzecia lampa,.. Nie poruszając głową, ćwiczyłem teraz oczy. Przebiegałem wzrokiem po kolejnych, symetrycznie rozłożonych na suficie kloszach. Przeciągałem między nimi linie i tworzyłem z nich różne geometryczne powiązania. W końcu spojrzałem na karnisz nad oknem i na dwie zamocowane w nim nawiewne kratki wentylacyjne. Od razu poczułem przyjemny powiew powietrza. Przymknąłem oczy i znowu wyregulowałem oddech. Leżąc teraz swobodnie, zacząłem wciągać powietrze nosem i wolno wydmuchiwać go ustami.

— Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć — wdech, zatrzymaj powietrze, raz dwa, trzy, cztery, pięć sześć — wydech. Chwila bezdechu. Wolniutko wdech, zatrzymaj powietrze, wolniutko wydech i bezdech. Wdech, zatrzymaj powietrze, wydech i bezdech. O, jaki przyjemny, świeży i ciepły wiaterek bije z tych kratek. Nie wiem czy ten wiaterek był tu wcześniej i ja go nie zauważyłem, czy dopiero teraz go włączyli? Chyba tu był zawsze, a ja go nie zauważałem, bo moja uwaga była zwrócona na inne moje problemy. Dobrze zrobiona wentylacja, bo w ogóle nie słychać wentylatorów. — Znowu otworzyłem oczy i spojrzałem w prawo na ścianę z namalowaną “Argoną”. Mocno zwężony i jednocześnie wydłużony, ledwo dający się odczytać obraz oglądanego z boku dysku z kryzą i dwiema antenami, całkowicie zatracił swoje proporcje”

— Kiedy ja to namalowałem? To chyba musiało być bardzo dawno, bo jeżeli jesteśmy w kosmosie 46 lat,… Ale, jeżeli Siergiej mówi, że to ja namalowałem, to chyba ja. Czemu miałbym go nie namalować?.. Przecież umiem malować… Hmmm,… To taka niestabilna w kształtach jest nasza obecna Ziemia? Czy jej kształt ma zależeć od tego jak ją widzę i ma się zmieniać w zależności od kąta pod jakim będę na nią patrzył? — Zaśmiałem się w duchu.

— A jeżeli podejdę blisko od frontu, albo położę się pod ścianą zaraz pod jej obrazem i spojrzę na nią od dołu?… — Obraz „Argony” coraz bardziej mi się zamydlał, a powieki stawały się coraz cięższe,…

7. Drugi sen

— O, nie. Jeszcze jest za wcześnie na spanie. Jeszcze nie mogę zasnąć, bo znowu w nocy nie będę spał i znowu będę się męczył. Nie, nie. Jeszcze nie pora na spanie. Muszę szybko wstać, by nie zasnąć. — Z nadludzką siłą podniosłem się na łóżku. Usiadłem na jego skraju i spuściłem na dół nogi. Nagle stwierdziłem, że moje łóżko stoi na chodniku pod ścianą poczty przy ulicy Długiej w Gdańsku.

— Co to znaczy? Jak ja się tu znalazłem? — Wstałem z łóżka i stanąłem obok niego. Zacząłem się rozglądać. Jest właśnie ciepły letni wieczór. Na ulicy jest bardzo dużo ludzi. W mijającym mnie tłumie, dostrzegam trzy idące obok siebie zakochane pary. Objęci — w miłosnym uścisku — młodzi ludzie spoglądają sobie w oczy i się do siebie czule uśmiechają. Piękne dziewczyny trzymają w rękach małe bukieciki kwiatów. Chłopcy — podobne bukieciki mają w kieszonkach swoich letnich, kolorowych koszul. Piękny i romantyczny widok. Ponieważ na ulicy jest bardzo tłumnie, a ludzie przechodzą niemal przy moim łóżku — żeby nie stać im w drodze, ani nie być przez nich potrącony — z powrotem wszedłem na łóżko i stanąłem na nim. Będąc teraz bezpieczny i wyżej ponad tłumem, zacząłem się rozglądać. Patrząc tak, widzę, jak jedni idą wolno i jakby od niechcenia, spoglądają na piękne gdańskie kamieniczki, a inni idą szybko, jakby się gdzieś spieszyli.

— Ci wolniejsi, to chyba przyjezdni i turyści, a ci szybsi, to chyba mieszkańcy Gdańska. Chyba załatwiają swoje jakieś ważne — codzienne spraw — pomyślałem logicznie i nie przestając się rozglądać, spojrzałem w lewo, w kierunku Złotej Bramy. Zobaczyłem tam dużą grupę ludzi, na czele której szedł mój kolega Andrzej Jasionek — przewodnik po Gdańsku. I nagle doszło do mnie, że wszyscy mijają mnie tak, jakby mnie tu nie było. Jakby mnie nie widzieli, ani nie widzieli tego dziwnego — jak na to miejsce i na ten czas — mebla. Ale dlaczego? Raz jeszcze spojrzałem w stronę grupy, którą prowadził Andrzej. Właśnie mijają mnie w odległości około 5 — 6 metrów.

— Andrzej! — krzyknąłem i zacząłem machać do niego, ale pomimo, że przechodził tak blisko mnie, a ja do niego głośno krzyknąłem, ani on, ani nikt inny z tej grupy nie zareagował. Wszyscy zachowywali się tak, jakby mnie nie usłyszeli, ani mnie nie widzieli. Ale dlaczego? Przecież stoję w takim widocznym miejscu i bardzo głośno krzyknąłem. Powinni mnie usłyszeć. Powinni zauważyć jak do nich macham. Zeskoczyłem z łóżka i zacząłem iść w prawo w kierunku ratusza i w kierunku Długiego Targu. Idąc za Andrzejem i za jego grupą, nagle poczułem, że mój chód jest jakiś dziwny i nienaturalny, bo nie dość, że nie dotykam stopami chodnika, to wydaje mi się, że mój chód, to jakby połączenie marszu z pionowym unoszeniem się w wodzie. Jakbym szedł i płynął jednocześnie. Teraz doszło do mnie, że panującą w koło atmosfera też staje się nie naturalna, bo pomimo, że jest bardzo tłumnie i — jak widać po twarzach ludzi, że powinno być też gwarnie — to staje się dziwnie cicho, głucho i dziwnie spokojnie. Wydaje się, jakby nad wszystkim zawisła niewidzialna mgła, która tłumi cały ten uliczny zgiełk i szum tłumu. Właśnie znalazłem się na wysokości dawnego kina “Leningrad”, gdy nagle, niebo z południowego wschodu gwałtownie zajaśniało i wnet ujrzałem na nim świetlistą kulę z długim — niby kometa — warkoczem. W jednej chwili, tłum na ulicy znieruchomiał i wszyscy spojrzeli w tym samym kierunku. Ognista kula ze świstem rozdarła niebo i z impetem uderzyła w wieżę ratusza, tuż pod jego zegarami. Straszliwy huk, wielka jasność i gęsty pył, momentalnie wypełniły przestrzeń wokół ratusza, a po chwili objął całą Długą i cały Długi Targ wraz z wpadającymi w nie uliczkami. Przez moment nic nie widzę, bo blask całkowicie mnie oślepił, ale już po chwili, przez mocno przymrużone oczy, dostrzegam znieruchomiałych i zszokowanych ludzi, którzy i tak po chwili nikną mi w kłębach dymu i gęstniejącego kurzu. Tak, jak wszystko jeszcze przed chwilą miało się w ładzie i w względnym porządku, tak teraz wszystko utraciło swój sens, bo nagle tłum z wielkim krzykiem, w oparach dymu i nieprzeniknionego kurzu — niemal po omacku, rzucił się do ucieczki. Byle jak najszybciej i jak najdalej z miejsca zagrożenia. Chociaż nic już nie widzę — bo ten wielki i wciąż rosnący pęcherz kurzu pochłania wszystko, co ma jakiekolwiek znaczenie — to wnet usłyszałem głuchy trzask spadającej na bruk z dachu budynku ratusza górnej części ratuszowej wieży, która wcześniej spadając w dół na nim zawisła. Po chwili runął cały budynek i dwie sąsiednie kamienice. Chrzęst łamanych stalowych konstrukcji ożebrowania wieży i jazgot rozrywanych i giętych blach, pękających dzwonów i łamanych łat, krokwi i desek, tylko na moment rozdzieliły wszystkie inne odgłosy, które zrodziła tragedia. Teraz nastała zupełna cisza. Krótka i głucha. Złowroga cisza i jakby konsternacja,… a potem,… Najpierw ciche, jakby nieśmiałe pojękiwania i zrazu coraz głośniejsze i coraz śmielsze, lecz coraz tragiczniejsze. Teraz dochodzą mnie jęki i krzyki umierających i poranionych przechodniów. Choć kurz i pył jeszcze nie opadły, to widzę, jak większość z tych, którzy jeszcze przed chwilą uciekała z miejsca upadku wieży i kamienic, nagle zatrzymuje się, zawraca i z powrotem wbiega w ten kokon śmierci. Słyszę, jak się teraz nawołują i jak dodają sobie otuchy. Słyszę, jak sobie pomagają i jak się na wzajem ratują. Bardzo chcę im pomóc. Chcę tam pobiec i pomagać, ale nie mogę się ruszyć z miejsca. Choć staram się ile we mnie sił, to czuję, jakby coś trzymało mnie za nogi, a drugie coś siedziało mi na ramionach i wciskając w dół, uniemożliwiało mi jakiekolwiek poruszanie się. Jakby celowo i całkowicie ograniczyło mi ruchy i moją niezależną swobodę. Nie mogę podnieść żadnej nogi i nie mogę ruszyć się z miejsca. Błagalnie wołam o pomoc i wyciągam ręce do biegnących obok mnie ludzi — ale na daremnie. Nikt na mnie nie reaguje. Nikt na mnie nie patrzy i nikt przy mnie nie przystaje. Dlaczego? Przecież chcę pomóc. Znowu przebiegają koło mnie. Dlaczego nikt mnie nie widzi? Zacząłem krzyczeć. I wtedy coś mną szarpnęło i coś mnie wyrwało z tego strasznego miejsca. Nagle wszystko zniknęło i zrobiło się cicho. Otworzyłem oczy. Nad sobą ujrzałem sufit z kwadratowych płytek i trzy rzędy kloszy delikatnie żarzących się lamp. I chociaż w głowie mi szumiało, to już do mnie dotarło, że to był tylko sen i że wszystko tylko przyśniłem — O Boże. Jak to dobrze, że to był tylko sen i że wszystko już się skończyło. Głęboko westchnąłem i odetchnąłem z ulgą. Ale nie. Nie do końca się uspokoiłem, bo, chociaż sen już się skończył, to cała groza i cały nastrój we mnie pozostały. Teraz ogarnęły mnie — dziwny smutek i tęsknota. Ale za czym? Czy za tym wszystkim, co dawno i z własnego wyboru pozostawiłem za sobą i do czego już nigdy nie wrócę, czy za tym koszmarnym snem, za rannym Gdańskiem i za tymi nieszczęsnymi ludźmi? Trudno mi na to odpowiedzieć. Leżałem teraz w bezruchu. Czoło miałem rozpalone i zwilżone potem. Patrzyłem w sufit i ciężko oddychałem.

— Uspokój się głupi. Przecież to był tylko sen. Pomału się uspokajałem. Wsparłem się na łokciach i rozejrzałem w około. Wszędzie półmrok. Porządek i głuchy spokój. Spojrzałem na kratkę wentylacyjną i znowu poczułem orzeźwiający powiew powietrza.

— Co za koszmarny sen? — pomyślałem i żeby zmienić swój smutny nastrój — postanowiłem natychmiast wstać i zająć się czymśkolwiek, co pozwoli mi o tym śnie jak najszybciej zapomnieć, a przynajmniej teraz o nim nie myśleć. Chwilę posiedziałem na skraju łóżka, a potem ostrożnie wstałem. Od razu też stanąłem obok pozostawionego tu wcześniej fotela.

— O,.. To jak wskazówka do dalszych moich poczynań. — Pomyślałem i wydałem z siebie stłumiony okrzyk z jednoczesnym delikatnym napięciem mięśni brzucha.

— Kiai! Oj, zabolało, ale to nic. Oli. Z każdą następną chwilą twojego świadomego życia, ty musisz czuć się — nie, ty czujesz się coraz lepiej. Jeżeli ty sam sobie nie pomożesz, to nikt inny nie będzie w stanie ci pomóc.- Powiedziałem do siebie w duchu, ale też szybko zastopowałem w rozmachu, bo mój nie rozćwiczony, a nawet bym powiedział — wciąż leniwy i złośliwy brzuszek, jeszcze nie życzył sobie takich napięć i bezczelnie zabolał i znowu przypomniał mi o swoim istnieniu. Na chwilę zamarłem. Ale, nie. Choć mnie zapiekło na poziomie pępka i gorąc rozlał się po całym moim tułowiu, to postanowiłem nie poprzestawać w zamiarach i stanowczo — ale na miarę rozsądku i w granicach bólu — wydałem sobie komendę:

— Hadzime! — Zacisnąłem zęby i chwyciłem za oparcie fotela. Popychając go teraz przed sobą, zacząłem chodzić po pokoju. Ostrożnie, najpierw do okien, a potem do biurka. Najpierw nieśmiało i powoli, jak żółw ociężale, a potem coraz szybciej i szybciej — jak lokomotywa w wierszu Tuwima. Stopniowo mój marsz przemienił się w trucht. Pokonałem tak aż jedenaście podwójnych szerokości pokoju.

— Jame.- Zatrzymałem się na środku pokoju. Odwróciłem się w kierunku okien i lekko odepchnąłem od siebie fotel. Stanąłem w lekkim rozkroku i chwyciłem się pod boki. Do przodu biodra i do tyłu. Biodra w lewo i biodra w prawo, aż wreszcie zacząłem wykonywać delikatne krążenia biodrami. Najpierw malutkie kółeczka, a potem coraz obszerniejsze. W swojej zapalczywości wykonałem kilka maksymalnie obszernych ruchów biodrami.

— Aj! Wystarczy. Chęci to nie wszystko. Do tego trzeba mieć jeszcze zdrowie.- Pomyślałem.

— Ale to nic. Rozwagi Oli. W mądrości i w ćwiczeniach jest twoje zdrowie i twoja siła. Albo ty, albo choroba. Jeżeli chcesz szybciej dojść do pełnej sprawności, to musisz trochę pocierpieć.- Spojrzałem na stojący fotel i zacząłem się zastanawiać:

— A może by tak poćwiczyć bez fotela? No!… A jak się przewrócisz? No, to co?,.. to padniesz tylko na podłogę. Ale, co tam?… Podłoga wyścielana, a ty przecież padać umiesz. Ostatecznie, jak nie teraz to kiedy? — Rozłożyłem na boki ręce i dałem kilka małych kroczków w kierunku okien z jednoczesnym wykonaniem skromnych kopnięć do przodu. Po przejściu kilku kroków, poszerzyłem zakres ćwiczeń. Lewe kopnięcie do przodu, lewe kopnięcie boczne, prawe kopnięcie do przodu, prawe kopnięcie boczne. Chociaż były wykonywane nisko, to w pełni mnie usatysfakcjonowały.

— Brawo! Brawo Oli.- Zaskoczony, przystanąłem i odwróciłem głowę w kierunku drzwi, skąd dobiegł mnie dziwnie znajomy głos. W otwartych drzwiach ujrzałem postać kapitana Jani Goldbergera — O!… Witam Kapitanie.- — Poznałeś mnie? — Zapytał zdziwiony kapitan i z uśmiechem na twarzy i z wyciągniętą do przodu ręką ruszył w moją stronę — A dlaczego miałbym pana nie poznać? Przecież nic się pan nie zmienił.-

— No, tak… Ale byłeś nieprzytomny przez tyle dni i w ogóle,… a teraz,.. nareszcie wstałeś. I już ćwiczysz,… Widzę, że znowu stałeś się aktywnym członkiem załogi.- Uścisnęliśmy sobie dłonie, a kapitan dodatkowo objął mnie lewą ręką i mocno przytulił mnie od piersi. Poluźniając swój uścisk, wyższy o głowę kapitan Goldberger, popatrzył mi teraz z góry w oczy.

— Tak się cieszę. Źle by było, gdyby i ciebie zabrakło,… Oli. Tak się cieszę.- Kapitan nie mógł powstrzymać wzruszenia. Na przemian, to przyciskając mnie do siebie, to poluźniając uścisk, co chwilę — nie wiem dlaczego — ale, spoglądał mi prosto w oczy.

— No, mów coś. Bądź gadułą. Czy ciebie jeszcze coś boli i czy w ogóle,… Jak tam u ciebie z tą aktywnością? Widzę, że o zdrowie nie potrzebnie ciebie pytam, bo wszystko widać jak na załączonym obrazku. A ten obrazek chyba nie kłamie? — — O, tak. Ale,… to nie jest cała moja prawda, bo załączony obrazek pokazuje wszystko to, co jest na zewnątrz, a mnie bolą wszystkie wnętrzności. Bolą mnie wszystkie stawy, wszystkie kości, wszystkie mięśnie i wszystkie inne trzewia. W zasadzie to boli mnie wszystko. Boli mnie każda wewnętrzna komórka i każdy łańcuszek DNA, których na załączonym obrazku nie widać. A psychika,.. albo pamięć?… O to lepiej nie niech pan nie pyta, bo choć tych na załączonym obrazku nawet pod lupą pan nie zobaczy, to problemy z nimi są również duże, o ile nie większe. A pamięć? Z pamięcią mam taki kłopot, że ta pamięć w ogóle nie pamięta jakę funkcję pełni i że w ogóle ma o czym pamiętać. O, widzi pan?… Ona nawet nie pamięta, co to jest załączony obrazek. Powiem więcej. Moja pamięć nie pamięta nawet, co to znaczy pamiętać.- Kapitan najpierw poważnie, ale już po chwili z wyraźnym rozluźnieniem i z pełnym uśmiechem na twarzy patrzył na mnie i tylko kiwał głową — Oj, Oli, Oli. Ciebie, jak zwykle żarty się trzymają, a ja tu na poważnie,… A może to dobrze, bo widzę, że od dzisiaj jest nas już o jednego więcej… — Kapitan, jakby przez chwilę się zastanawiał.

— W zasadzie,.. nie jestem lekarzem i nie bardzo wiem jak, ale bardzo chcę ci pomóc. A jedyne, co teraz przychodzi mi do głowy, to współudział w twoim cierpieniu. Oli, podziel się ze mną twoim bólem i odstąp mi choć trochę ze swoich cierpień. Jeden duży ból podzielony na dwa, to dwa mniejsze bóle. Tobie dużo go ubędzie, ja jakoś ten mniejszy ból zniosę. Razem w cierpieniu będzie nam raźniej. Co ty na to? Jestem gotowy przyjąć tego bólu nawet połowę z całości, która ci doskwiera.-

— Ho, ho,… Żeby tylko tak się dało i żeby to mi pomogło? Ale tak się nie da. Oj nie. Niemniej dziękuję kapitanie. Już po tych słowach jest mi o połowę lżej i jakby mniej cierpię.- Pomału podszedłem do fotela. Odwróciłem go w stronę kapitana i usiadłem wygodnie.

— Proszę wybaczyć kapitanie, że w obecności pana siadam sam i bez pytania, ale to chwilowa niemoc. Niemniej dziękuję za współczucie, ale — jak się pan już zapewne zorientował, nie o taką pomoc mi teraz chodzi i nie takie wsparcie jest mi teraz potrzebne, bo jak pan widzi kapitanie,… ja teraz muszę zaczynać wszystko niemal od początku. Jakbym był dopiero co przyjęty do załogi i wszystko muszę poznawać i zaczynać od nowa. —

— Oj, chyba nie wszystko. Chyba przesadzasz.- Kapitan splótł na piersiach ręce.

— Po twoich trzeźwych wnioskach i po tych ćwiczeniach, które widziałem, wnioskuję, że nie musisz wszystkiego zaczynać od początku, bo początek już przerobiłeś. Ale masz rację. Nie współczucia ci potrzeba, ale czasu i wsparcia psychicznego. Tak, to prawda. Teraz potrzeba ci przede wszystkim czasu. Wierzę, że jak tak dalej będziesz ćwiczył, to szybko staniesz się w pełni aktywnym członkiem załogi. A,… jeżeli źle się wyraziłem, lub źle mnie zrozumiałeś, to cię przepraszam, bo nie o współczucie mi chodziło.-

— Oj, tak. Oli, to twarda sztuka. Jemu nie potrzeba współczucia.- Usłyszeliśmy od strony drzwi i jednocześnie odwróciliśmy się w kierunku, skąd doszedł nas znajomy głos Ujrzeliśmy tam wchodzących do pokoju: Toma i zamykającego właśnie za sobą wejściowe drzwi Siergieja.

— On na pewno ze wszystkim sobie poradzi — dokończył podchodzący do nas Tom, a idący o kilka kroków za nim Siergiej dodał:

— Jemu teraz potrzebna jest inna pomoc. Teraz nadszedł czas na Stefana Loitzla i na Leszka Sztamma,.. że nie wspomnę,...hm, hm,… o Małgosi.-

— Myślę, że macie rację.- powiedział kapitan.

— Wy już swoje zrobiliście. Teraz niech zajmą się nim inni specjaliści.- Kapitan spojrzał na mnie.

— A,… i dla Małgosi, też jest tu miejsca dużo. No,.. ale muszę już wracać do swoich obowiązków, bośmy się zagadali, że nie wspomnę o czasie, który mnie pogania, a którego mi ciągle brakuje.-

— Chwileczkę. Siergiej mówił mi o jakiejś niespodziance. Mówił, że niby Oli już chodzi, a ja widzę go tu w fotelu. Czyżbyś Siergieju mnie okłamał? — Tom pytająco spojrzał na Siergieja. — Nie pytaj Siergieja, ale mnie się spytaj. — Powiedział do Toma kapitan.

— Gdy tu zaglądnąłem, to widziałem Oli’ego, jak twardo stąpał po podłodze.-

— Twardo stąpał? Czyli jak? — zapytał Tom. Kapitan tylko się uśmiechnął i na odchodne potarmosił mnie po włosach. Przy drzwiach się jeszcze odwrócił i powiedział:

— Źle by było Oli, gdyby i ciebie zabrakło. Trzymaj się mocno i ćwicz dalej. Myślę, że jeszcze dzisiaj spotkamy się na stołówce. Załoga na pewno ucieszy się z twojego widoku.-

— Kapitanie,… dziękuję za troskę i za odwiedziny.- Wzrokiem odprowadziłem kapitana aż na korytarz. Kapitan zamknął za sobą drzwi. Tom podszedł do mnie i zapytał:

— Oli, skoro to prawda i już sam chodzisz, to może naprawdę dasz radę i pójdziesz z nami na stołówkę? —

— Spróbuję, ale ja nawet nie pamiętam — gdzie jest stołówka,… Nie wiem też, czy zdołam tak daleko dojść.-

8. Sam idę na stołówkę

— Przecież nie będziesz szedł sam. My ci we wszystkim pomożemy. A w razie czego, to nawet ciebie poniesiemy. Prawda Siergieju? — powiedział i zapytał Tom. Siergiej rozłożył ręce i przytakując skinął w moją stronę głową.

— Oczywiście, że poniesiemy, ale jeżeli za chwilę mamy iść na obiad, to musicie na mnie poczekać. Przecież nie pójdę taki umorusany. Muszą się umyć i przebrać. Tom, ty też się oporządź, bo nie wyglądasz najlepiej.- Powiedział Siergiej i wyszedł z pokoju.

— No, to ja też się przygotuję.- powiedziałem i ku wielkiemu zdziwieniu Toma wstałem z fotela i wolnym krokiem swobodnie i już bez fotela, udałem się prosto do łazienki. Świadomość, że za chwilę wyjdę poza granice tego pokoju i że zobaczę innych ludzi, wprawiła mnie w stan silnego podniecenia i dodała mi tyle energii, że nawet nie zauważyłem, że wszystkie czynności pielęgnacyjne w łazience, jak i przy wyjściowym przyodziewku, poszły mi niebywale sprawnie. Nagle stałem się luźny w stawach, a i ból jakoś dziwnie w dużym stopniu ustąpił. W świeżutkiej piżamie i w szlafroku — wspomagany przez Toma i Siergieja — wyszedłem na korytarz. Nareszcie,… Gdy szliśmy na stołówkę, droga wcale nie wydała mi się długa i męcząca, bo z zadowoleniem odkryłem, że z każdym następnym krokiem, zbliżałem się do poznania — a raczej, do przypomnienia sobie tego wszystkiego, co przedtem dobrze znałem. Znajomy korytarz, znajome dywany, znajome drzwi i wizytówki na nich, a potem znajoma winda na dół i znowu znajomy korytarz na stołówkę. Nareszcie stołówka. Gdy przekroczyliśmy próg stołówki, zobaczyłem tam aż pięć osób, które natychmiast rozpoznałem. Przy jednym stoliku siedzieli: Han Na Czang i Leszek Olobry — mój brat, a przy drugim: Zachar Ustinow i Grigorij Szwardze i za bufetem dyżurującego Piotra Kotlarskiego.

— Oooo! — wykrzyknął zza bufetu Piotrek, który wychylił się niespodziewanie zza kontuaru.

— Jaki niezwykły gość nasze progi przestąpił? — W tym momencie wszyscy spojrzeli na mnie.

— Oli! Oli! — wykrzyknęli i powstali z miejsc. Zaraz też zaczęli bić mi brawa, a mój brat Leszek, bijąc mi brawa, szybkim krokiem podszedł do mnie.

— Zbyszek. Witam cię braciszku.- Leszek objął mnie i ucałował w policzek. I ja z jego widoku bardzo się ucieszyłem. Też go serdecznie objąłem i ucałowałem w policzek.

— Nareszcie jesteś.- Leszek chwycił mnie teraz za ramiona i odchylając się do tyłu, zaczął mi się przyglądać.

— No, i jak braciszku? Widzą, żeś cały i w dodatku w niezłej kondycji. Że tak powiem — całkiem, całkiem i w jednym kawałku. Myślę, że jak będziesz jeszcze bardziej i jeszcze lepiej i jeszcze pewniej się poczujesz, to tak jak dawniej sobie pośpiewamy. Prawda?

— Leszek rozgadał się i nie dopuszczał mnie do głosu. A gadał, jakby tydzień nic nie mówił.

— Starałem się ciebie odwiedzić, jakoś do ciebie się dostać, ale oni, ta twoja straszna straż — tu Leszek wskazał na Toma i na Siergieja — nie pozwalali mi do ciebie się zbliżać. Gorzej, oni w ogóle do pokoju nie chcieli mnie wpuścić. A raz, to jak na eksponat — tylko z daleka dali mi na ciebie popatrzeć. No, ale kto czeka, to się doczeka.- Leszek popatrzył na obu lekarzy.

— Nie patrzcie tak na mnie, przecież wiecie, że to prawda, a ja wiem, że opiekę stworzyliście mu wspaniałą i dobrze wiedzieliście co robicie. Wiem, że tak trzeba było, a jako brat mojego brata, bardzo wam dziękuję za brata.- Powiedział w ich stronę i dziękczynnie skinął im głową. Ustępując drogi, Leszek wskazał mi ręką na stolik przy którym jadł obiad razem z Han i zapytał:

— Usiądziesz z nami? — Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo właśnie w otwartych drzwiach stołówki zobaczyłem i usłyszałem Leszka Sztamma.

— O,… nie, nie. Nic z tego nie będzie. On jest teraz mój. Zaraz po obiedzie, on przechodzi pod moje skrzydła. A póki co, to obiad on zje ze mną, bo musi już zacząć się do mnie przyzwyczajać. Oli, musimy dużo ze sobą rozmawiać. Muszę ponownie ciebie zbadać i zacząć drugą serię zabiegów, bo tu nie ma co zwlekać. A jak jest okazja, to najlepiej zróbmy to od razu po obiedzie. Im szybciej, tym lepiej dla ciebie. Prawda? Przecież na tym się znasz,… —

— Spokojnie Leszku, spokojnie. To wszystko racja, ale potem. Najpierw wszyscy się z nim przywitamy.- Powiedział i podszedł do nas Zahar Ustinov. Do Ustinova dołączyli: Grigorij Szwardze z Nadią Bolszewą, a do nich Han Na Czang i Piotr Kotlarski. Teraz dopiero nastąpił początek nadmiernych przywitań i wymian uścisków. Nagle, w koło mnie zaczęło robić się tłocznie, bo załogantów — nie wiadomo skąd — zaczęło przybywać. Zaczęli mnie obstępować, dotykać i wypytywać. Sytuacja w jakiej się znalazłem, sprawiła, że nagle poczułem się onieśmielony, a wręcz zażenowany. Uśmiechałem się wprawdzie i odpowiadałem na pozdrowienia i na różne krótkie i dłuższe pytania, ale tak na prawdę, to miałem tego już serdecznie dosyć. Zacząłem nawet odczuwać zmęczenie, a wręcz uczucie żalu, że tu przyszedłem. Całe szczęście, że do stołówki weszła Małgosia i odciągnęła mnie do wolnego stolika.

— Zostawcie go w spokoju, bo on przez was nie zje obiadu. Od dzisiaj będziecie mieli go na co dzień i do woli. Będziecie mogli z nim rozmawiać ile będziecie chcieli, ale teraz jest obiad i wy też go spożywajcie, bo sami będziecie jeść zimne dania.- Małgosia wyraźnie nasrożyła piórka.

— Nareszcie męska decyzja — pomyślałem z zadowoleniem i pozwoliłem Małgosi pokierować sobą według jej zamiarów. Podeszliśmy do wolnego stolika.

— Usiądź tu i poczekaj.- Małgosia nachyliła się nade mną i zapytała:

— Na co masz ochotę? — Popatrzyłem na nią wyraźnie podniecony i odpowiedziałem cicho:

— Na ciebie kochanie.- Małgosia wyprostowała się i popatrzyła zdziwiona i jakby ją zatkało.

— Po co ja ciebie pytam? Przecież ty nigdy nie wiesz czego chcesz. Oczami i myślami to skonsumowałbyś wszystko. Ale teraz zjesz to, co ci przyniosę.- Kolejka była okazała, bo obiadożerców przybyło, ale i tak wszyscy ustąpili pierwszeństwa Małgosi, a Piotr jakby to przewidywał, bo podał jej tacę z obiadem dla mnie i z kawą dla niej.

— Smacznego Oli. — Powiedział wychylając się w zza kontuaru. W tym momencie wszyscy odwrócili się w moją stronę i usłyszałem chóralnie:

— Smacznego Oli.- Uniosłem się ponad stolik i skinąłem głową.

— Dziękuję.- Małgosia postawiła na stole tacę. Zdjęła z niej moją porcję i ustawiła przede mną.

— Co tak mało? — zapytałem spoglądając na talerze.

— Mało? Zjedz najpierw to. Stek sojowy z przystawkami, ziemniaczki i kompot dla ciebie, a dla mnie kawa. Jak to zjesz i będzie ci mało, to jeszcze ci coś przyniosę. Przecież jesteśmy na stołówce.-

— A ty tylko kawę? — Zapytałem zdziwiony.

— Obiad zjadłam wcześniej sama, bo nie wiedziałam, że przyjdziesz aż tutaj, ale gdy ciebie i lekarzy nie zastałam w ich pokoju, to od razu się domyśliłam, gdzie mogli ciebie przyprowadzić.-

— I całe szczęście.- powiedziałem jej cicho i prawie szeptem do ucha tak, żeby nikt z postronnych tego nie usłyszał. Jedząc obiad, czułem na sobie wzrok innych obiadożerców.

— Dlaczego oni tak na mnie patrzą, a nie patrzą w swoje talerze? Dlaczego muszę czuć się taki obserwowany, a przez to skrępowany? — Ale, pomimo, że z początku mi to przeszkadzało i że zadałem sobie takie brzydkie i krzywdzące obserwujących mnie pytania, to czułem się jednocześnie bardzo szczęśliwy. Poczułem, że nie jestem im obojętny. Poczułem się potrzebny, a nawet ważnym jak inni. Oczami wyobraźni wzlatywałem teraz ponad talerze na mojej tacy i z każdej strony spoglądałem na pozostałych współstołówkowiczów. Dyskretnie zaglądałem im w oczy i patrzyłem na ich profile. Po przeleceniu przez całą stołówkę i po wszystkich obecnych, wreszcie spojrzałem na siebie i się nad sobą zastanowiłem.

— Skoro wszyscy mają jakieś tam swoje stanowiska, jakieś obowiązki i jakąś wiedzę, a ja jestem pełnoprawnym członkiem tej załogi, to też mam jakieś swoje stanowisko. Ale jakie?…Podobnie jak oni, też mam swoje obowiązki i jakąś wiedzę. Ale jaką? Dlaczego tego nie pamiętam?… Nagle poczułem lekkie szturchnięcie.

— Co się stało? Dlaczego nie jesz? Nie smakuje ci? — Wyrwała mnie z zamyślenia Małgosia.

— Co się stało? — Pociągnięty nagle do odpowiedzi, zacząłem odnajdywać się przed stolikiem i przed talerzami, a potem zacząłem odgadywać pytanie, które zadała mi Małgosia.

— Nie, nie. Nic mnie nie boli. Tylko niechcący się zamyśliłem.-

— Nie o to pytałam,… ale to już jest bez znaczenia… Nie myśl, tylko jedz, bo wszystko masz już zimne. Ja zdążyłam wypić kawę, a ty nawet nie zjadłeś pół z tego, co ci przyniosłam.-

— Wiesz? Miałaś rację. Ta porcja jest dla mnie za duża.- Pogłaskałem się po brzuchu i dodałem:

— Nie wiem co się stało, ale już nie mogę. Chociaż zjadłem połowę, to już jestem syty.-

— Może żołądek ci się zmniejszył? —

— Chyba tak. Może to dlatego, że długo nie jadłem normalnych posiłków, albo dlatego, że obiad zjadłem razem z innymi i tu na stołówce? A może to emocje i wszystko inne razem? Naprawdę, już się najadłem. Małgosia położyła dłoń na moim kolanie.

— Widzisz gaduło? Oczami, to chciałbyś wszystko i zjadłbyś wszystko i to w wielkich ilościach, a jak przyjdzie co do czego, to tylko jesteś gadułą.- Patrząc mi w oczy, Małgosia zmrużyła powieki i zmarszczyła swój lekko orli nosek. Zbliżając teraz wolno twarz do mojej twarzy ironicznie wykrzywiła usta i szeptem dopowiedziała:

— Myślę, że mnie też.- Wstała od stolika i zaczęła ustawiać na tacy talerze i kubki.

— No,.. gaduło. Przynieść ci kawę? —

— Nie wiem. Będziesz patrzyła, jak gaduła sam pije? — — Sam nie będziesz pił. Dla towarzystwa wypiję jeszcze małą kawkę, bo teraz jesteś taki rozrywkowy, że przy tobie poczułam się senna.-

— Czyżbym ciebie aż tak zanudzał? A może to jest jakaś inna propozycja? Mam cię ululać? —

— Znowu gadasz. Ja po prostu poświęcę się dla ciebie i tylko dla twojego towarzystwa wypiję pół małej kawy. Może mi nie zaszkodzi?… A jak mi zaszkodzi, to przez ciebie i będziesz naprawdę musiał mnie ululać i potem się mną opiekować. — Za chwilę Małgosia przyniosła kawę…. Gdy tak sobie siedzieliśmy, popijaliśmy kawę i się przekomarzaliśmy, do stolika podszedł i usiadł naprzeciwko nas Tom.

— Nie przeszkadzam? — popatrzyliśmy na niego nieco zaskoczeni.

— Tom,… Nie żartuj. Koło nas jest zawsze dla ciebie miejsce,…a nawet między nami,… — dopowiedziała szeptem Małgosia. Tom się uśmiechnął.

— Między wami, to się chyba nie zmieszczę. Myślę, że Oli by na to nie pozwolił. Ale nie o tym chciałem,… Oli, obserwowaliśmy ciebie z boku i uzgodniliśmy z Siergiejem, że po obiedzie będziesz już mógł przenieść się do siebie. Myślimy, że jesteś już na tyle samodzielny, że we wszystkim — przy niewielkiej pomocy przyjaciół — a w szczególności przy pomocy Małgosi — sam już sobie we wszystkim poradzisz? Masz wspaniałą opiekunkę i myślimy, że ona nas we wszystkim doskonale zastąpi.- Tom spojrzał na Małgosię i zapytał:

— Prawda Małgosiu? A,… jakby co?.. To znacie nasz adres i zawsze nas znajdziecie.-

— Nareszcie wolny,… — ucieszyłem się, a Tom widząc moją reakcję — roześmiał się.

— Myślę, że to dobra decyzja. Nie zrozum nas źle, ale czas najwyższy, żebyś o sobie mógł już sam decydować.- Uniosłem się zza stolika i obiema rękami ująłem prawą dłoń Toma.

— Dziękuję wam za wszystko coście dla mnie zrobili. Jak będę miał problem, to na pewno was znajdę. Raz jeszcze bardzo wam dziękuję.- Spojrzałem w stronę stolika przy oknie, przy którym siedział wpatrzony w nas Siergiej i się jemu skłoniłem.

— Dziękuję Siergieju.-

— To dobrze. Jak już mówiłem, my będziemy blisko i w każdej twojej potrzebie będziemy służyć ci pomocą. Liczymy też na ciebie Małgosiu.- Tom spojrzał na Małgosię. Małgosia chwyciła mnie pod ramię.

— Chętnie się włączę w jego rehabilitację, a nawet — jak widzisz, już się włączyłam i już Oli’emu pomagam.-

— Wspaniałe Małgosiu.- powiedział Tom i powstał od stolika.

— Oli, po obiedzie możesz już iść do siebie, a ty Małgosiu, pomóż mu we wszystkim. My z Siergiejem i ze Stefanem Loitzlem, jeszcze przed kolacją do was wpadniemy i razem uzgodnimy dalszą twoją terapię. Porządkami po tobie, sam się zajmę.- Tom powrócił do stolika przy którym siedział Siergiej. — Raz jeszcze bardzo wam dziękuję.- Powiedziałem za odchodzącym Tomem i spojrzałem na Siergieja i raz jeszcze jemu się skłoniłem. Siergiej uśmiechną się i odkiwnął mi dłonią.

— Jak tylko coś poważnego, to pamiętaj — prosto do nas, a my ci zawsze pomożemy. A póki co, to teraz zostawiamy ciebie pod opieką o wiele lepszą niż nasza.- Powiedział od stolika Siergiej.

— Nie przesadzaj.- powiedziała Małgosia.

— Jak może biolog zastąpić lekarza? —

— A jak mężczyzna może zastąpić kobietę i to w dodatku, taką jak ty? — Powiedział Tom i znacząco spojrzał na Małgosię. Małgosia jakby się zawstydziła i nieco zaczerwieniła. Tom usiadł przy Siergieju. Spojrzeliśmy w ich stronę, a potem na siebie.

— Teraz nie oddam ciebie nikomu.- Powiedziała Małgosia i wciąż trzymając mnie pod rękę, mocno się do mnie przytuliła. Popijając kawę, znowu zacząłem zastanawiać się nad moją kosmiczną przeszłością i nad rolą, jaką tu wcześniej pełniłem.

— Kochanie. Nad czym tak wciąż rozmyślasz, że znowu straciłeś kontakt z otoczeniem? — Małgosia trąciła mnie w bok i znowu przywróciła mnie do rzeczywistości.

— O niczym konkretnym. Ja tylko próbuję myśleć,… ale, w tej chwili mój mózg przypomina bezkresne karczowisko, na którym w krótkim czasie mam posadzić jakieś sadzonki drzew, a ja nawet nie wiem jakie to mają być sadzonki i skąd mam je wziąć. Albo inaczej. W moim mózgu jest teraz czysto i pusto. Chyba wywieszę kartkę — pustostan do natychmiastowego wynajęcia.-

— A to ciekawe, bo w moim mózgu jest odwrotnie. Jest przeładowany i to tylko myślami wokół ciebie,… Oli. Ty nic nie wiesz,… Co ja przeżyłam i co teraz przeżywam? To dwie skrajności przeżyć. — Powiedziała cichutko i jeszcze mocniej ścisnęła moje ramię i mocno się do niego przytuliła.

— Tak się cieszę, że znowu jesteś przy mnie. Już nikomu i nigdy ciebie nie oddam i nie pozwolę, żeby kiedykolwiek coś podobnego się tobie przydarzyło.-

— Ty,… przynajmniej coś przeżyłaś, a ja nic. Ja nawet nie wiem, co się ze mną stało. Na dodatek — nic nie pamiętam ze swojej kosmicznej przeszłości. Wiem tylko, że kiedyś był ze mną „jakiś” Jurij i że ten „jakiś” Jurij zginął. Ale jak i dlaczego? Tego nie wiem i w żaden sposób nie mogę sobie jego, ani tego zdarzenia przypomnieć.-

— No widzisz? Już coś — chociaż ogólnie — ale, wiesz.-

— Tak. Tylko, że ja to wiem od innych, a nie z samego siebie. Ja nawet nie wiem, kim był Jurij i jak on wyglądał? — Małgosia ze współczuciem patrzyła na mnie i pogłaskała mnie po dłoni. Spojrzałem na nią, a potem na jej głaskającą mnie dłoń. Przestała mnie głaskać. Znowu podniosłem wzrok i nasze smutne oczy się spotkały.

— Ty masz swój dalszy ciąg życia, a ja mam tylko to życie, które mi ofiarowano. Obecne moje życie to to, którym żyję od momentu, gdy się obudziłem. A na dodatek, jakby na przekór mojemu zapomnianemu i wcześniej przeżytemu życiu na Argonie, przypomina mi się moje — bardzo odległe życie na Ziemi. To życie jeszcze sprzed podróży, gdy byłem i żyłem na naszej kochanej Ziemi. Ja nawet o nim śnię.- Zrezygnowany popatrzyłem na Małgosię, a potem zupełnie bezwiednie w filiżankę i teraz ująwszy w rękę łyżeczkę, zacząłem się nią bawić i z fusów po wypitej kawie — na dnie filiżanki — zacząłem modelować górki i doliny. Małgosia nic nie odpowiedziała. Wciąż patrzyła na mnie ze współczuciem i znowu zaczęła głaskała mnie po dłoni. Zerknąłem na nią i tylko głęboko westchnąłem.

— Małgosiu. Na cóż mi twoje głaskanie i twoje współczucie? Teraz potrzebna jest mi siła fizyczna i wsparcie psychiczne. Ja wiem, że zanim wszystko wróci do normy,… musi upłynąć trochę czasu, ale teraz,… — Odsunąłem od siebie jej dłoń i położyłem ją na jej udzie.

— Nie przejmuj się. Nigdzie się nie spieszymy. Damy sobie radę.- Małgosia znowu położyła dłoń na mojej dłoni.

— Oli, weź połowę siły ode mnie i buduj na niej swoją siłę. Bądź silny i uzbrój się w cierpliwość. Razem sobie o wszystkim przypomnimy. Razem odbudujemy Ciebie takiego, jakim byłeś przed wypadkiem.-

— Tak. Ale to wciąż jest przed nami, a ja jestem teraz coraz bardziej zniecierpliwiony. Teraz jest teraźniejszość i wszystko to, co jest w niej. Wszystko co tu i teraz, a ja w tym teraz jestem zaledwie cieniem. Gdy mnie pytałaś, dlaczego nie jem i nad czym tak myślę, to ja właśnie o tym myślałem. Ale gdy nie ma w dzbanie wody, to i jego ucho z jej przyczyny się nie urwie.- — O czym ty mówisz? Woda? Dzban?… Kochanie, skąd nagle u ciebie takie skojarzenia? Przecież Syriusz jest jeszcze za daleko, żebyś już ulegał od niego udarowi.-

— No wiesz,… to tak, żeby się rozładować. Bo gdy cały problem potraktuję bardziej żartobliwie, to i na duszy lżej się robi.- Małgosia jakby rozpogodniała.

— Dobrze sobie z tym radzisz, ale gdybyś do tego był jeszcze bardziej cierpliwy i dał czas czasowi,… Czas jest najlepszym lekarzem. — Przekonywała mnie Małgosia.

— Ja w miarę swoich możliwości, też postaram się przypomnieć tobie — kim jesteś i jaką funkcję pełnisz w załodze. Zresztą, z tym nie będzie aż takich trudności, bo wszystko jest zapisane w komputerze i dzień po dniu jest do odtworzenia.

— Na prawdę?… —

— Tak. Tam jest wszystko o naszej Argonie i o całej naszej załodze. Stamtąd dowiesz się, skąd jesteś i dokąd podążasz? Przypomnisz sobie postać Jurija i dowiesz się kim on był i co on tutaj robił? Nie potrzebnie się dręczysz. Myślę, że jak go zobaczysz na zdjęciach, albo na filmach, to szybko sobie go przypomnisz.-

— Hmm,.. W tym co mówisz, musi być prawda, bo gdy szliśmy na stołówkę, to ja zauważyłem, że gdy tylko na czymś zawiesiłem swój wzrok, to wszystko rozpoznawałem i kolejno sobie przypominałem. Korytarze i ich wystrój, drzwi i szyldy na nich. Wszystko. Windę i wejście na stołówkę,… Wszystko. Rozpoznałem też stołówkę i wszystkich na stołówce,… Ale,… wiesz co w tym najciekawsze?… Gdy Tom, albo Siergiej o czymś mi mówili, to ja nic z tego nie kojarzyłem. To samo dotyczy i ciebie, bo gdybyś mi wcześniej o tym wszystkim co zobaczyłem tylko mówiła i gdybyś mi nawet ze szczegółami opisywała, to ja i tak bym nie wiedział o czym, albo o kim mówisz.-

— No widzisz? — ucieszyła się Małgosia. —

— Już sam wyciągasz trafne wnioski. Myślę, że ty musisz wszędzie być i sam wszystko zobaczyć. Ale do tego potrzebny jest czas i wszelkie warunki do spełnienia. Najważniejsza w tym wszystkim jest twoja cierpliwość, a resztę to już zostaw mnie,… —

— A co z treściami? —

— I na treści przyjdzie czas. Nawet nie zauważysz, jak i treści sobie przyswoisz.- Małgosia podniosła się z ławki i podjęła filiżanki po wypitej kawie.

— Poczekaj przy drzwiach.- powiedziała i podeszła do bufetu i postawiła na nim filiżanki. Windą wjechaliśmy aż cztery poziomy powyżej poziomu stołówki, a potem łukowatym korytarzem przeszliśmy około pięćdziesiąt metrów od windy w prawo

9. Drzwi z numerem 217

Zatrzymaliśmy się przed drzwiami z numerem 217. Poniżej zamocowanych mosiężnych cyferek widniał szyld:

— “Zbyszek Jerzy Olobry — Oli”

— To tu. Poznajesz? — Zapytała i otworzyła drzwi.

— Tak. Poznaję.- Odpowiedziałem i przechylając się przez próg, machinalnie ręką odnalazłem kontakt i zapaliłem światło. Pierwsza Małgosia, a ja za nią. Weszliśmy do środka i stając obok siebie, zatrzymaliśmy się tuż za progiem.

— Ooo, tak. Teraz poznaję.- Powiedziałem i spojrzałem na Małgosię. Objąłem ją ramieniem i zacząłem rozglądać się po znajomych kątach.

— Uuuu. Co za koszmarny widok? — Powiedziałem ze wstrętem i wykrzywiłem z niesmakiem twarz. Wszędzie — szczególnie na biurku i w najbliższych jego okolicach, panował ogólny rozgardiasz i nieporządek. Na blacie biurka stały kartony z olejnymi i akrylowymi farbami, słoiki z pędzlami i ołówkami. Stos kartonów i kartonowe ścinki, a na podłodze pomięte zwitki kartek i kosz pełen papierowych zgniotów i innych odpadków. Tak, jakby ktoś tu jeszcze niedawno intensywnie pracował i nagle został wyrwany z pokoju i z tego nieogarniętego powstałego w chwili pracy nieporządku.

— Widać, że dawno nikogo tu nie było. Ciekawe, kto tu mieszka? To chyba jakiś brudas, bo ja — to bym tak nie mógł.- Powiedziałem i ostentacyjnie pokręciłem głową.

— Na prawdę, to musi być wielki niechluj i brudas. — Uśmiechnąłem się pod nosem i podszedłem do biurka. Usiadłem w stojącym za nim fotelu i zacząłem się razem z nim obracać w lewo i w prawo wokół jego osi. Małgosia zamknęła drzwi.

— No, właśnie. Ciekawe, co za brudas tutaj mieszka? Chyba to jakiś twój dobry znajomy, bo czujesz się tu tak swobodnie, jakbyś był u siebie. Chyba często tu przedtem bywałeś? — Powiedziała ironicznie i kołysząc seksownie biodrami, małymi kroczkami, zaczęła zbliżać się do mnie. Przez chwilkę patrzyłem na nią i ją podziwiałem, aż wreszcie nie wytrzymałem. Powstałem z fotela i odchodząc od biurka na cztery kroki, zbliżyłem się do niej na maksymalną bliskość. Objąłem ją i czując w tym momencie wielkie podniecenie, zbliżyłem całe swoje ciało do jej ciała. Małgosia objęła mnie za szyję i przytuliła swój policzek do mojego policzka. Nagle się odchyliła i zapytała:

— Nie boli ciebie brzuch? — Spojrzałem w jej oczy.

— Nie boli. A czemu tak nagle o to pytasz? —

— Wydaje mi się jakiś miał przepuklinę pachwinową, albo w kieszeni spodni trzymasz jakiś dziwny przedmiot. Jakbyś kawałek kija połknął, albo rzeczywiście w kieszeni spodni niewygodnie ułożył ci się podłużny przedmiot, który teraz nas od siebie odgradza. Nic nie czujesz? —

— Nie. Nie mam przepukliny. A o takim przedmiocie, ani o takim kijku nic nie wiem. Zresztą spodnie tej piżamy nie mają kieszeni.- Uśmiechnęliśmy się do siebie. Małgosia, jeszcze bardziej przywarła biodrami do moich bioder, a ów przedmiot stał się jeszcze bardziej wyczuwalny i coraz bardziej niewygodny. Wnet poczułem, jak krew uderzyła mi do głowy, a przez ciało przeleciały dreszcze. Ale dla takiej chwili jestem w stanie się poświęcić i znieść nawet największe niewygody. Trwaliśmy tak w milczeniu i w bezruchu dobre trzy lub cztery minuty. Wreszcie się odchyliłem do tyłu i spoglądając Małgosi w oczy, powiedziałem:

— Teraz musimy zaczynać wszystko od początku. Na nowo muszę ciebie odkrywać i na nowo poznawać. Na nowo muszę poznawać twoje ciało i na nowo budować relacje między nami. Przecież ciebie też zapomniałem. A skoro zapomniałem, to muszę sobie ciebie przypomnieć. A przy takiej słabej mojej pamięci, to muszę przypominać sobie ciebie jak najczęściej. Muszę utrwalać, a żeby utrwalać, to muszę dużo z tobą przebywać i dużo z tobą ćwiczyć. Utrwalać ćwiczenia i ćwiczyć pamięć.-

— Ciekawie mówisz. Mów dalej.- wyszeptała Małgosia i musnęła mnie pocałunkiem. Jej oczy płonęły, a ciało delikatnie drżało. Widząc to i czując jej ciało, lekko odsunąłem się od niej i nagle spoważniałem.

— Ale, ale,… Chwileczkę. Jaką ja trzymam pesteczkę.- Powiedziałem i złapawszy Małgosię za ramiona, delikatnie odchyliłem ją od siebie. Mrużąc teraz oczy, zacząłem się jej przyglądać.

— Kim pani jest? Jak w zasadzie pani ma na imię pani Krysiu? A może jest pani Zosią, albo Basią? Kim jest ta pesteczka, którą tak namiętnie przytulam do siebie? — Małgosia, najpierw okazała zdziwienie, ale potem dostrajając się do mnie, zapytała i jednocześnie odpowiedziała.

— Jak to nie wiesz kim jestem? Ja jestem twoim dobrym sumieniem i twoim dobrym wspomnieniem. Jestem twoim snem i żabką na jawie i twoją łabędzicą w stawie. Jestem twoim słońcem i księżycem,…

— Dobrze. Już dobrze.- Przerwałem jej w pół zdania i pogłaskałem po policzku.

— Już sobie przypomniałem. Już wiem. Jesteś dla mnie tak wiele, że aż tego nie zliczę.- Dokończyłem za nią poetyckie wyznanie i wnet zaczęliśmy się śmiać. Po chwili znowu spoważnieliśmy i patrząc sobie teraz w oczy, ostrożnie — jakbyśmy czynili to pierwszy raz — zaczęliśmy zbliżać do siebie nasze usta. A gdy już usta się spotkały, zacząć się muskać wargami. Najpierw nieśmiało, delikatnie i w odstępach, a potem coraz śmielej i już bez przerwy, aż nasze muskania przeszły w ciągły i namiętny pocałunek. Trwało to trochę, bo żadne z nas nie chciało przerywać tego przyjemnego i namiętnego spektaklu. Ale i na pocałunki przyszedł kres, bo Małgosia wydała się już być pocałunkami nasycona i jako pierwsza orzeźwiona. Tak nasze pierwsze — po długiej i nie zaplanowanej przerwie — sam na sam, dobiegło do końca. I chociaż ja jeszcze miałem na dalsze pieszczoty ochotę, to Małgosia — włożywszy między nas ręce i zaczęła delikatnie mnie od siebie odpychać. A odpychając, odchyliła się do tyłu i niespodziewanie oświadczyła:

— No,… koniec tych pieszczot i czułości. Trzeba zejść już na ziemio-pokład. Oli, dosyć już tych namiętności, bo niedługo będziesz miał gości. Teraz czas na edukację, a po edukacji na kolację-

— Na co czas już? Na kolację? —

— Nie. Najpierw na sprzątanie i na pierwsze poważne rozmowy edukacyjne, a dopiero potem na kolację.- Powiedziała poważnie i odstąpiwszy ode mnie, podeszła do kosza i zaczęła upychać w nim zgnioty papieru, które zaczęła zbierać z podłogi.

— Mogłam to zrobić wcześniej i bez ciebie, ale mogłabym wyrzucić ci jakieś potrzebne szkice, albo notatki.- Podszedłem do biurka i zacząłem przeglądać leżące na nim kartki i kartony. — Nic tu nie ma. To wszystko jest do wyrzucenia — Powiedziałem i poukładałem wszystko w jeden sztapelek, a potem wcisnąłem go do kosza. Chociaż pierwsze wrażenie nie było zachęcające, to same porządki nie sprawiły nam żadnego kłopotu i szybko doprowadziliśmy stan pokoju do takiego, że było w nim względnie czysto i we względnym ładzie.

— No, Oli. Nadszedł czas na poważne rozmowy.- Powiedziała Małgosia i siadając przy biurku na taborecie, ręką wskazała mi na fotel, po drugiej stronie biurka. Usiadłem grzecznie.

— Jestem gotowy. Słucham panią profesor.-

— Gdzie jesteśmy i dokąd podążamy? Od czego by tu zacząć? Może od tego, że:

Po pierwsze — w tej chwili jesteśmy w kosmosie i podążamy w kierunku planet Syriusza.

Po drugie — statek kosmiczny, którym się poruszamy, ma kształt dysku, nazywa się “Argona” i że ty jesteś jego współprojektantem.

Po trzecie — dzięki wykorzystaniu twoich teorii fizycznych, bez przeszkód oderwaliśmy się tym niesamowicie wielkim i ciężkim dyskiem od Ziemi i bez potrzeby pokonywań kolejnych prędkości kosmicznych, mogliśmy swobodnie wyjść poza fizyczne oddziaływania Ziemi, a potem — oczywiście, nie od razu — osiągnęliśmy prawie jedną trzecią prędkości światła.

Po czwarte — ty jesteś lekarzem naturalnym i zajmujesz się radiestezją ciała ludzkiego. Ty i jeszcze sześciu podobnych do ciebie radiestetów — oprócz lekarzy naukowych, z którymi ściśle współpracujecie — leczycie załogę, a przede wszystkim — wstrzymujecie w nas wszystkich proces starzenia się.

Po piąte — jesteś malarzem i pełnisz funkcję naszego pokładowego kronikarza i dziennikarza.

Po szóste — razem stanowimy parę, a po siódme, ósme i dziewiąte — to kocham ciebie i bardzo się cieszę, że nareszcie jesteś,… — Po tych słowach, Małgosia przechyliła się przez biurko i wyciągnęła w moim kierunku rękę. Podałem jej rękę. Po tym, co od Małgosi usłyszałem, całkowicie zgłupiałem. Zatkało mnie i chociaż otworzyłem usta, by się do tego wszystkiego ustosunkować, naprędce nie mogłem znaleźć odpowiednich słów. W tym momencie Małgosia jakoś dziwnie na mnie popatrzyła i równocześnie mocniej ścisnęła moją dłoń.

— Aj! Chcesz mi palce zmiażdżyć? — Odezwałem się nieco podniesionym głosem i odciągnąłem od niej rękę. Małgosia poderwała się z miejsca.

— Przepraszam kochanie. To niechcący. Chciałam ciebie tylko ściągnąć z powrotem na pokład.-

— To ja przepraszam,…żartowałem.- Powiedziałem i się uśmiechnąłem.

— Ty draniu. A ja tak się przestraszyłam.- Małgosia wstała ze stołka i podeszła do mnie z pięściami. Po chwili grad lekkich uderzeń padł na moje ramiona. Oberwałem też po rękach, bo się nimi zasłaniałem. Wreszcie złapałem ją wpół i przyciągnąłem do siebie, aż usiadła mi na kolanach. I to był koniec małgosinych złości, bo będąc już w moim uścisku, Małgosia mogła się tylko obrócić w moją stronę i objąć mnie za szyję. Popatrzyliśmy sobie w oczy i znowu przywarliśmy ustami. I znowu tylko chwila namiętności, bo Małgosia, to Małgosia. Znowu zachowała zimną krew. Gwałtownie — jakby coś się stało — odchyliła do tyłu głowę i odwróciła się w kierunku drzwi wejściowych.

— On gdzieś tutaj powinien być.- I uwolniwszy się z moich objęć, podeszła do ściany i do kolorowego zdjęcia zawieszonego nad przełącznikiem światła tuż obok drzwi wejściowych.

— Kto taki? — Zapytałem zaskoczony tak nagłą zmianą tematu.

— No,… On. Jurij.- Odpowiedziała i przez chwilę uważnie wpatrywała się w zdjęcie.

— O, jest.- Małgosia zdjęła fotografię ze ściany i wróciła do mnie.

— O, tu. Zobacz. Poznajesz? To jest Jurij.- Wciąż pokazując palcem, wskazała mi na uśmiechniętego blondyna, który na zdjęciu stał między Krzyśkami: Skulskim i Gajewskim. Wziąłem od niej fotografię i zacząłem wpatrywać się w twarz wysokiego i szczupłego blondyna.

— Tak, poznaję. To jest Jurij.- Powiedziałem i wciąż wpatrując się w niego, w milczeniu i w skupieniu, usiłowałem przypomnieć sobie cośkolwiek z ostatnich chwil spędzonych razem z nim na tym tajemniczym skuterze w przestrzeni kosmicznej. A,.. może przypomni mi się moment katastrofy, o której wszyscy tyle wiedzą, a ja nic o niej nie wiem,… Ale na próżno. Oprócz tego, że rozpoznałem Jurija, nic więcej nie mogłem sobie przypomnieć.

— I co? Coś sobie przypomniałeś? — zapytała Małgosia. Ale ja tylko przecząco pokręciłem głową.

— Nie. Jeśli chodzi o Jurija, to sobie go przypomniałem, ale jeżeli chodzi o inne wydarzenia — nawet te — ostatnie z nim związane — to nic sobie nie przypominam.-

— No, a Jurij? Czy coś więcej możesz mi o nim powiedzieć? Czy przypominasz sobie, kim on był z wykształcenia i jaką funkcję pełnił na stacji? —

— On był mikrobiologiem? —

— Dobrze. A może przypominasz sobie, jak on się nazywał? —

— Jurij Wasiljew.- Małgosia wzięła ode mnie fotografię i z powrotem powiesiła ją na ścianie.

— No, widzisz? Jak zobaczysz, to sobie przypominasz. To już jakaś wskazówka na dalszą terapię.- Naszą rozmowę przerwało pukanie do drzwi.

— Tak. Proszę wejść.- Powiedziałem głośno i oboje spojrzeliśmy w kierunku otwierających się drzwi. W drzwiach pojawili się kolejno: wysoki jak koszykarz i ciemny jak heban Tom i ciemno — rudawy blondyn średniego wzrostu — jak go wszyscy nazywaliśmy — Stefan Loitzl — psycholog. Stefan podszedł prosto do mnie i się przywitał.

— Witam cię druhu.- Wyszeptał poważnie i obejmując mnie gwałtownie na wysokości klatki piersiowej, unieruchomił mi również raniona. Prawdopodobnie uczynił to spontanicznie, bo szybko, radośnie i chyba też bez zastanowienia. Stefan objął mnie w swoim żelaznym, zapaśniczym uchwycie tak, jakbyśmy byli właśnie na macie podczas walki, albo na ostrym treningu.

— Witam cię Stefanie — odpowiedziałem chrapliwie i łapiąc z trudem powietrze, również go objąłem — jeżeli objęciem można nazwać uchwycenie go za boki w pasie wolnymi od jego uścisku przedramionami i dłoniami.

— Cieszę się druhu, że widzę cię w takiej kondycji i na dodatek w takim towarzystwie. To dobrze druhu. To dobrze. Oby tak dalej.-

— Stefanie, — Wykrztusiłem z siebie resztką powietrza, które wcześniej zdołałem zassać.

— Skoro wszyscy w koło mi mówią, że miałem szczęście i że cudem przeżyłem katastrofę, to proszę, poluźnij swój uścisk i nie pozwól, bym marnie teraz zakończył swój żywot w twoim uścisku.-

— Oj, przepraszam cię Oli. Bardzo przepraszam, ale tak się cieszę, że się zapomniałem. Nawet o tym nie pomyślałem. Przecież twoje żebra,… Wybacz mi Oli.-

— W porządku. Nie martw się. Na szczęście nie użyłeś całej twojej siły i nic jeszcze się nie stało. Trochę mi pogiąłeś żebra, ale przy twojej sile i przy twoim chwilowym zapomnieniu — przyznaję, że i tak miałem dużo szczęścia, bo dużo więcej mogło się ze mną wydarzyć.- Uspokajając go, uśmiechnąłem się do niego i dodałem:

— Stefanie, niech to i nasze przyszłe spotkania mają jeszcze swój dalszy ciąg. Daj mi jeszcze możliwość do dalszego porozmawiania z tobą i z pozostałymi tu obecnymi.- Stefan tylko się zarumienił i robiąc dziwnie wystraszona minę spojrzał w stronę Toma i Małgosi.

— Po to tu przyszedłem. Raz jeszcze cię przepraszam. Usiądźmy i porozmawiajmy. — Powiedział cicho i rozglądając się po pokoju, jednocześnie zaczął szukać miejsca, gdzie wszyscy mogli by usiąść.

— Jest nas tu wielu, a do siedzenia nie wiele specjalistycznych mebli. Myślę, że ważni goście usiądą w fotelu i na taborecie przy biurku, a my z Małgosią — jako mniej ważni — usiądziemy sobie na tapczanie. Prawda Małgosiu? — i złapawszy Małgosię za rękę, pociągnąłem ją w kierunku tapczanu. Z rozmachu, niemal się na nim położyliśmy. Rozbawiło to wszystkich.

— My nie musimy się tak eksponować. Nam wystarczy tapczan.- Poparła mnie Małgosia.

— Oj, oj, Małgosiu.- wtrącił się Tom.

— Tu nie chodzi o ekspozycję kogokolwiek z nas. Najważniejszą osobą w tym gronie jest Oli, a my — pozostali — jesteśmy tu tylko jego przystawką i jesteśmy tu tylko dla niego. Oli, powstrzymajcie się na tym tapczanie, bo na wszystko właściwe przyjdzie właściwy czas. Teraz jest czas na twoją terapię i każdy z tu obecnych ma w nim swoją rolę do spełnienia.- Tom popatrzył na nas poważnie i po chwili dodał: — Jeżeli chodzi o mnie, to ja już swoje zrobiłem i tylko awaryjnie przez chwilę pozostanę, a jeżeli chodzi o was — tu Tom popatrzył na Stefana i na Małgosię — To, w wasze ręce i pod twoje dowództwo Stefanie przekazuję ci teraz Oli’ego.-

— No, to w porządku. Ja też pozostanę niejako awaryjnie i też niejako na zewnątrz i nie będę wam już przeszkadzała.- Powiedziała Małgosia. Podniosła się z tapczanu i zadartą głową, ale powabnie kołysząc biodrami, dumnym, kobiecym krokiem, skierowała się w kierunku wyjściowych drzwi.

— Zaraz, zaraz. Poczekaj Małgosiu.- Powiedział zaniepokojony reakcją Małgosi Stefan.

— Nie tak szybko. Ty wcale nam nie przeszkadzasz. Wręcz przeciwnie. Jak powiedział Tom, twoja obecność może okazać się bardziej niezbędna, niż to sobie wyobraziłaś, bo właśnie ty możesz przyczynić się do szybszego powrotu Oli’ego do zdrowia a nawet, do jego szybszego wyzdrowienia.- Małgosia zatrzymała się przy drzwiach i odwróciła się w stronę Stefana.

— W ogóle, to możesz okazać się być niezastąpiona. Naprawdę. Nie odchodź.- Małgosia podeszła do tapczanu i zaciekawiona słowami Loitzl’a, usiadła obok mnie. Zapanowała chwila ciszy, którą przerwał Tom.

— Oli, nie kręci ci się w głowie? — Zapytał.

— Tyle dzisiaj przeżyłem, że o zawrót głowy nie trudno, ale jeżeli masz na myśli inne przyczyny zawrotów głowy — to nie.- Objąłem Małgosię i delikatnie przytuliłem głowę do jej ramienia.

— Chociaż ciągle jestem osłabiony, to czuję się już znacznie lepiej i na dodatek wiąż nabieram siły, a jak mam taką podporę i taką motywację… — Z ukosa spojrzałem na Małgosię i jeszcze bardziej ją objąłem i jeszcze bardziej się do niej przysunąłem, by ostatecznie pocałować ją w policzek. Tom i Stefan spojrzeli na siebie, a potem na Małgosię.

— Małgosiu, słuchaj Stefana. Widzisz, jaką jesteś dla mnie motywacją do wyzdrowienia i dawcą nowej siły? — Powiedziałem i znowu ją pocałowałem.

— Widzisz? Chciałaś już iść, a jak się przydałaś? — Powiedział Stefan i dodał:

— Jeżeli w tych pocałunkach jest aż taka siła, to nie zabraniaj jemu się całować, a jeśli to będzie mało, to,… — Stefanie, nie przesadzaj w radach. Oni wiedzą najlepiej. Teraz czas na terapię, a nie na tego rodzaju podpowiedzi.- Przerwał mu Tom.

— Przepraszam, trochę się zagalopowałem.-

— Skoro to tylko galop, to ja już pójdę i pozostanę w obwodzie. Trzymaj się Oli.- Powiedział Tom i wyszedł.

— No, to zapraszam. Jak powiedział Tom. Teraz czas na terapię.- Zachęcił mnie wskazaniem dłoni do podejścia do biurka i usiądnięcia przy nim — Stefan.

— Czas, to czas.- Powiedziałem, i udając że wstaję, nie poluźniłem ręki obejmującej Małgosię.

— Małgosiu, możesz mnie już puścić? —

— Ja ciebie trzymam, czy ty mnie trzymasz? — Zapytała Małgosia.

— Tego nie wiem, ale ty jesteś tu obok i chyba za twoją przyczyną i bez mojej wiedzy, dostałem skurczu mięśni, albo ręka mi się do ciebie tak przykleiła i nie mogę jej od ciebie oderwać.-

— Oli, przestań już. Jak nie możesz się od niej odkleić, to podejdźcie do biurka razem.- Stefan wskazując mi na fotel, sam usiadł z drugiej strony biurka na taborecie. Usiadłem w fotelu, a Małgosia stanęła obok biurka.

— Nie usiądziesz? — zapytał Stefan.

— Chwilę posłucham, a potem też się oddalę. Prawdę mówiąc, w tej chwili nie widzę dla siebie między wami miejsca.-

— Między nami? Czyli — gdzie? Chciałaś wejść na biurko? — Zapytałem.

— Kochani, teraz nie czas na wasze sprzeczki. Teraz jest czas na poważne rozmowy.- Wtrącił się Stefan. Klasnął dla porządku w dłonie i pomachał nam przed oczami.

— Halo,… Widzicie mnie. Ja tu jestem i po coś tu przyszedłem.-

— OK. Stefanie. Jak na poważnie, to na poważnie.- Powiedziałem i spojrzałem na Małgosię.

— Przepraszam cię kochanie, ja nic złego nie miałem na myśli. — I lekko podnosząc się w fotelu jednocześnie skinąłem jej głową.

— Nie przejmuj się, ja też nie.- Stefan tylko pokręcił głową.

— No, jak? Czy możemy już zacząć? — Zapanowała chwila ciszy.

— No, dobrze. Skoro jesteśmy zgodni, to powiedz mi Oli, jak teraz odbierasz rzeczywistość i jak się w niej odnajdujesz? —

— To bardzo trudne. Wydaje mi się, że w moim życiu nastąpiła jakaś przerwa. Jakbym przespał kawał swojego kosmicznego życia. Jakbym niedawno był na ziemi, i nagle znalazłem się tutaj — w tym kosmicznym statku i w dodatku, w pobliżu tej obcej gwiazdy, o której tyle słyszałem, a której jeszcze nie widziałem. A przecież Tom i Siergiej, a potem inni, dużo mi o wszystkim mówili. Dlaczego nie mogę tego objąć rozumem. Dlaczego nie mogę niczego sobie przypomnieć.-

— Niczego? — zapytała Małgosia.

— No, nie… Rozpoznać, a przypomnieć sobie, to chyba jest różnica, bo ja najpierw zobaczyłem, a dopiero potem sobie przypomniałem i rozpoznałem. Najpierw zobaczyłem pokoje, korytarze, stołówkę i poszczególnych załogantów, a dopiero potem wszystko i wszystkich rozpoznałem. Wiedziałem gdzie jestem i z kim rozmawiam,.. ale to wszystko. Poza rozpoznaniem otoczenia i osób z którymi rozmawiałem, nic więcej nie mogę sobie przypomnieć z mojej kosmicznej przeszłości. Za słowami, za pełnymi zdaniami, a nawet za całymi opowiadaniami, które słyszę o sobie, o osobach i o zdarzeniach, w których podobno brałem udział, u mnie nic się nie odtwarza. Wszystko jest jakieś odległe, obce i jakby nieprawdziwe. Jakby zmyślone specjalnie dla mnie i przez wszystkich jednakowo powtarzane.-

— Przecież przypomniałeś sobie Jurija, a nawet to — kim był Jurij.- wtrąciła Małgosia.

— No, tak, ale ja go tylko rozpoznałem na zdjęciu. Nic więcej.-

— A wykształcenie Jurija? Ze zdjęcia nie widać kim on był, a ty wiedziałeś.- dalej napierała Małgosia. Spojrzałem pusto na biurko.

— To było razem z nim.- Powiedziałem cicho i po chwili dodałem:

— Stefanie. Przed waszym przyjściem, Małgosia pokazała mi zdjęcie załogi, a na nim Jurija. Na zdjęciu rozpoznałem wszystkich. Jurija też. Ja go nawet sobie już przypomniałem. Ale o samej katastrofie — chociaż bardzo tego chciałem — to niestety, nic więcej nie mogłem sobie przypomnieć. Próbuję też poskładać w jedną całość wszystkie wiadomości jakie od was o katastrofie posiadłem, ale i to, też na nic,… Nawet nie wiem, jak wygląda ten sławetny skuter. Wyobraźcie sobie, że nawet miałem sen o skuterze, ale on wyglądał jak zwykły ziemski skuter. — No, może trochę zmodyfikowany przez moją wyobraźnię i dla potrzeb podróży w warunkach kosmicznych,… ale bazą dla niego, był model skutera, który znam i zapamiętałem jeszcze z Ziemi. Stefanie,… Nie wiem co mam robić i jak długo to jeszcze potrwa, zanim przywrócicie mi pamięć. Nie wiem do czego się najpierw przyczepić,...Czuję się jak balast dla załogi,… Jak nadmuchana lala, którą każdy dobrze zna i dla swojej zabawy i dla swojego lepszego samopoczucia pociesza. Jestem jak kukła, którą wszyscy chcą pogłaskać i dodać jej otuchy. A ja przecież jestem pełnoprawnym załogantem. Jestem pełnoprawnym członkiem załogi, który ma jakieś obowiązki, który do tych obowiązków musi powrócić i który z tych obowiązków musi się wywiązać,… A ja nawet nie wiem jakie to obowiązki. — Popatrzyłem po nich rozżalony.

— Myślę, że powinieneś teraz spakować swoje rzeczy, ze wszystkimi się pożegnać i wyskoczyć w przestrzeń kosmiczną.- Powiedział Stefan i groźnym wzrokiem popatrzył mi w oczy, że aż mnie zamurowało.

— Nie patrz tak, bo takie właśnie rozwiązanie sam proponujesz,… Ale są jeszcze inne rozwiązania, które ja teraz tobie zaproponuję. Jeżeli w dalszym ciągu nie widzisz wyjścia z tej sytuacji, a nie chcesz wyskoczyć w kosmos, to możesz jeszcze zamknąć się w swoim pokoju. Możesz podjąć głodówkę i nie wychodzić stamtąd, aż się sam nie strawisz, a to, co z ciebie zostanie, inni nie wyrzucą na zewnątrz,… Możesz skończyć z sobą i z tą — jak mówisz — przykrą dla siebie sytuacją na różne inne sposoby, ale są to sposoby nazbyt długie w czasie, a ty teraz nie masz czasu, bo stałeś się bardzo niecierpliwy i tego długo nie wytrzymasz.- Stefan podniósł się z taboretu i oparłszy się o biurko, przechylił się przez nie w moją stronę — Opowiadasz o sobie tak, jakbyś był przez wszystkich źle postrzegany, albo źle traktowany. Jakbyś był pępkiem świata, a inni tego nie dostrzegają, albo nie chcą tego zaakceptować. Ty rzeczywiście musisz być jeszcze bardzo chory, a do tego jeszcze ślepy i głuchy. Gdzie się podziała ta twoja dawna wewnętrzna siła? Gdzie twój humor? Gdzie twoje żarty? — Gdy przestał mówić, wyprostował się i założywszy ręce do tyłu odszedł od biurka i zaczął przechadzać się po pokoju. Zapanowała cisza. Wciąż patrzyłem w biurko i zrobiło mi się wstyd. Gorąc oblał moje ciało, że aż trudno było mi oddychać. Nagle na ramieniu poczułem dłoń Małgosi. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się.

— Widzisz? Nie każdy jest taki cierpliwy i wyrozumiały jak ja.- Powiedziała i zaraz dodała:

— Ale się nie przejmuj, bo Stefan już taki jest. Prawda Stefanie, że ty tylko żartowałeś? — Co? Ja żartowałem?… — Stefan podszedł do mnie i spojrzał pochmurnie na mnie z góry.

— No pewnie, że żartowałem.- Powiedział Stefan i uśmiechnął się. Obszedł biurko i usiadł naprzeciwko mnie — Oli. Ty nie widzisz tego, że sam znalazłeś sposób na rozwiązanie swojego problemu? — Spojrzałem na niego i zrobiło mi się nieco lżej.

— Jakie rozwiązanie? — zapytałem nieco zagubiony.

— Ty najpierw musisz zobaczyć, by rozpoznać i sobie przypomnieć. Czyż nie tak powiedziałeś? —

— No, tak. Tak jest na prawdę. — Wyszeptałem.

— Mówiłem już o tym Małgosi, a ona chce mnie oprowadzić po całej stacji. Ale do tego potrzebna jest wasza zgoda,… — — Nasza zgoda? Ja nie jestem komunistą, a więcej nas tu nie ma. — Odpowiedział Stefan.

— Wasza, tzn. Twoja, Toma i Siergieja.

— Ich już tu nie ma. A ja?,.. — Stefan zawiesił głos.

— Małgosiu. A możesz to zrobić? —

— Oczywiście, że mogę. Pójdę nawet do techników i wezmę od nich całą inwentaryzację dysku Argony.-

— Po co masz do nich chodzić, przecież wszystko jest w komputerze.- Stwierdził Stefan.

— Oczywiście, że jest, ale z inwentaryzacją na papierze, lżej jest chodzić po stacji, niż z włączonym i otwartym komputerem. Prawda? — Stwierdziła i zapytała z przekąsem Małgosia.

— Racja. Ale,… po co wam dokumentacja? Nie masz tego w głowie? — zapytał Stefan.

— Stefanie. Czy mogę coś zasugerować? — Zapytałem nieśmiało.

— No, pewnie. A w ogóle, to coś taki przygaszony? Pytasz, jakbyś był wśród obcych, albo,… jakby zakazano ci mówić. Śmiało, sugeruj.-

— Myślę, że najlepiej będzie, jeżeli przez następnych kilka dni, Małgosia oprowadzi mnie po całej stacji i razem ze mną wejdzie w każdy jej zakątek i wszystko mi pokaże. Ja te miejsca zobaczę, rozpoznam i może nawet przypomnę sobie nie tylko miejsca, ale i zdarzenia, które mnie z nimi wiązały.-

— To dobry pomysł. Chyba od tego należy zacząć? — Stefan chwilę się zastanawiał i zwracając się w kierunku Małgosi, powiedział:

— Jeżeli chcesz i czujesz się na tyle silna i obowiązkowa, by się Oli’m zaopiekować, to się min zaopiekuj. Oprowadź go po całej Argonie i zrób to tak, jak to będzie najlepiej jemu pasowało. Nie przemęczaj go, a jednocześnie zaprowadź go w każdy zakątek. Pokaż mu nawet ten tajemniczy skuter. A może nawet od tego zacznijcie? —

— No,… kochanie. Słyszałeś? Odtąd jesteś tylko pod moją opieką.-

— Małgosiu, — przerwał jej Stefan.

— Ale pamiętaj. Bez agresji, bez nerwów i bez kłótni. Pomału i z uczuciem. Zrób to tak, jak to robią matki z małymi dziećmi.-

— Z małymi dziećmi? Czyli jak? Przecież nigdy nie byłam matką.-

— Na pewno będziesz wiedziała jak, bo kobiety mają to w genach. Na pewno twój instynkt ci podpowie.- Odpowiedział jej Stefan. Podsunął taboret do biurka z komputerem i włączył komputer.

— Oli, podsuń się tutaj z fotelem. Zaczniemy od ogólnego oglądu dysku “Argony”. Najpierw obejrzymy ją w całej jej okazałości, a potem zobaczymy, w którym miejscu teraz jesteśmy.-

— Jak to w którym? — Zapytałem i od razu dałem sensowną odpowiedź:

— Jesteśmy w moim pokoju, cztery poziomy powyżej stołówki.-

— No, tak. To logiczne. A reszta? — Zapytał Stefan. Popatrzyłem na niego i wzruszyłem ramionami.

— Nie pamiętam.- powiedziałem i popatrzyłem na Małgosię. Małgosia tylko rozłożyła ręce.

— No, dobrze. Wy tu sobie rozmawiajcie, a ja pójdę do techników po projekty inwentaryzacyjne.- Powiedziała i wyszła. Zamykając delikatnie za sobą drzwi, raz jeszcze zerknęła na mnie i się uśmiechnęła.

— Czy rozejrzałeś się już po gospodarstwie? — Zapytał Stefan i rozejrzał się w koło.

— Nie miałem na to czasu, bo kilka minut przed wami tu weszliśmy. Zdążyliśmy tylko trochę ogarnąć nieład jaki przed wypadkiem pozostawiłem. Jak widać, jest tu jeszcze dużo do sprzątania.-

— No, tak.- Powiedział cicho Stefan. Wstał z taboretu i podszedł do okna. Odchylił lekko nie dociągnięte zasłony i jakby szukając na zewnątrz statku treści swojej wypowiedzi, przez chwilę spoglądał w gwiazdy. Odwrócił się i spokojnie powiedział:

— W twojej terapii niczego nie można z góry zaplanować. Musimy być uważni i na wzajem wsłuchiwać się w siebie. Musimy wyłapywać i wykorzystywać nawet te najmniejsze niuanse i wszystko składać w większą całość, nawet wtedy, gdy nie są to zdarzenia, a tylko osoby. Teraz taką osobą i okolicznością jest dla ciebie Małgosia i jej pomoc. Ale zanim zostawię ciebie Małgosi, musi pozostać u ciebie jakiś ślad po spotkaniu ze mną, a do tego potrzebna będzie ci kartka papieru i coś do pisania,..-

— Nic prostszego.- Odsunąłem szufladę i wyciągnąłem z niej mój notes. Otworzyłem go i ze środka wyciągnąłem pisak. Stefan popatrzył na to co robię i zapytał.

— Wiesz gdzie położyłeś notes? —

— Dlaczego nie miałbym wiedzieć? A gdzie mógłby być nieużywany od dawna notes, jak nie w szufladzie biurka? Zawsze go tu trzymam.- Zdziwiony pytaniem popatrzyłem na Stefana.

— No, tak,… Niby racja,…. Bo gdzie miałbyś jeszcze trzymać swój notes, jak nie w biurku? Ale przejdźmy do ważniejszych rzeczy.-

10. Załoga „Argony”

— Na początek zaczniemy od załogi. Musisz przypomnieć sobie jej strukturę i organizację. Zakładam, że tego nie pamiętasz, więc zapisuj, a ja będę ci dyktował.-

— Stefanie. Powiedziałeś, że to jest w komputerze. Czy nie będzie lepiej jeśli od czasu do czasu będę tam zaglądał? Pokażesz mi tylko gdzie mam szukać, a ja to znajdę i się sam nauczę.-

— Nie słuchałeś Małgosi? Notes lub kartki lżej jest nosić przy sobie, niźli cały komputer. Wygodniej jest też do niej zajrzeć. Prawda? Malutka w kieszeni i malutka na dłoni. A tam, tylko nazwiska i stopnie. Mała, ważna wiedza, którą musisz jak najszybciej sobie przypomnieć i przyswoić.-

— Masz rację,… No,… to dyktuj. Jestem zwarty i gotowy na zapisanie tej całej małej wiedzy.- Stefan upewnił się o mojej gotowości i zaczął mówić:

— Załoga naszej stacji jest załogą międzynarodową i obecnie składa się z dziewięćdziesięciu siedmiu załogantów — łącznie. Jest nas czterdziestu ośmiu mężczyzn i czterdzieści dziewięć kobiet. Jest to typowy skład higieniczny i społeczny — międzyludzki. Chyba to sam rozumiesz? — Stefan odwrócił się w moją stronę i pytająco spojrzał na mnie.

— Tak, tak. Społeczny, higieniczny i międzyludzki. Rozumiem.-

— Wszyscy mężczyźni są w wieku siedemdziesięciu dwóch lat, natomiast kobiety — które też są z jednego rocznika — są od nas o dwa lata młodsze.- Przestałem notować i z niedowierzaniem w jego słowa, spojrzałem na Stefana. — Nie inaczej.- odparł Stefan. — I ty i ja i wszyscy mężczyźni których spotkałeś i później spotkasz, są równolatkami, natomiast Małgosia — tak, jak i inne kobiety — jest od ciebie młodsza tylko o dwa lata i ma już równą siedemdziesiątkę.- — Nie rozumiem. To ja i ci wszyscy ludzie, których spotkałem i ty też — to niemal staruszkowie? Jak to możliwe? Przecież wszyscy — nie wykluczając ciebie — wyglądają na trzydzieści pięć, no góra na czterdzieści lat. Jesteśmy atrapami młodości? — Stefan odwrócił się w moją stronę z całym taboretem i całym swoim ciałem na nim.

— Widzę, że muszę dokładnie to ci wyjaśnić. Posłuchaj, a może sobie coś przypomnisz,… Otóż,.. od samego początku naszej kosmicznej wyprawy, po każdych sześciu miesiącach aktywnego życia na stacji, każdego członka naszej kosmicznej społeczności — zaznaczam — każdego i bez wyjątku — obowiązuje trzyletni stan snu hibernacyjnego.-

— Jesteśmy zamrażani? To nie jest dla nas szkodliwe? — — A ty,… jak się czujesz? —

— Ja też byłem hibernowany? —

— Przecież mówiłem, że każdy i bez wyjątku.-

— A jak to nasze spanie się odbywa? —

— Nie przerywaj. Powoli do tego dojdziemy. Otóż,… do tego celu mamy wydzieloną salę, w której jest 98 specjalnych stanowisk z niezbędną aparaturą.-

— Domyślam się, że każdy z nas ma tam swoje łóżko i swoją aparaturę.-

— Dobrze się domyślasz, ale to nie są zwykłe łóżka, bo ich specjalne materace bez przerwy delikatnie falują i co półtorej godziny, o kilka stopni, odwracają nasze śpiące ciała.-

— To, o czym teraz mi mówisz jest wręcz niesamowite i dla mnie nie do zrozumienia, a ty mówisz to tak, jakby to było bardzo proste i powszednie. Proste w użyciu i pospolite.-

— Bo, tak jest. Oli, pomału,… To wszystko rzeczywiście jest bardzo proste i dla nas — byłych ziemian, a obecnie mieszkańców “Argony” — jest też bardzo proste, powszednie w użyciu i pospolite. Wyobraź sobie, że przed snem ubieramy się w specjalne kombinezony, kładziemy się na łóżkach i podłączamy się do aparatury. Zasypiamy i o nic się nie martwimy. Wszystko jest zaprogramowane i wszystko za nas załatwiają maszyny. One nas usypiają, wymieniają w nas krew na specjalny roztwór soli fizjologicznej, cyklicznie przepuszczają przez nas mały prąd i obniża temperaturę naszych ciał do minus pół stopnia Celsjusza. —

— Do minus pół stopnia? A po co ta sól fizjologiczna? — — Przez zastosowanie roztworu soli, przy minusowej temperaturze, w komórkach i w tkankach naszych ciał, nie tworzą się kryształki i nie pękają błony komórkowe. W mózgu też nie zachodzą zmiany strukturalne, a przepuszczony przez nasze ciało cykliczny mały prąd czyni nasze komórki i tkanki w miarę i wciąż aktywnymi. Chodzi o to, by ciało nasze — chociaż śpiące — wciąż żyło i co jakiś określony czas wykazywało nieco większą aktywność życiową.-

— A jak się budzimy, to przedtem wszystkie procesy się odwracają, czyli,…? —

— Kiedy nadchodzi czas wybudzenia, maszyny z powrotem wymieniają płyn na krew, podnoszą temperaturę ciała i powodując wstrząs elektryczny, przywracają samodzielną pracę serca.-

— Rzeczywiście, to bardzo proste.-

— I właśnie za przyczyną tej prostoty, chociaż każdy z nas przeżył już po siedemdziesiąt dwa lata, to w czasie dotychczasowego lotu w kierunku Syriusza — który trwa już czterdzieści osiem lat cyklu ziemskiego — w stanie jawy i aktywności fizycznej, każdy z nas przeżył zaledwie po siedem i pół roku. Takie postępowanie pozwala nam na znaczne opóźnienie starzenia się organizmów. Pozwala też na znaczne zaoszczędzenie energii i żywności.-

— Myślę, że wody i powietrza też,… —

— Widzisz, jakie to proste i jednocześnie praktyczne? Przypatrz mi się uważnie. Ja już mam siedemdziesiąt dwa lata. Wyglądam na góra czterdzieści, a czuję się najwyżej na trzydzieści kilka. A ty, jak się czujesz? Patrzyłeś na swoje odbicie w lustrze? Czy tak miałby wyglądać siedemdziesięciodwuletni Oli? —

— Nie pytaj mnie o moje samopoczucie, bo chyba się domyślasz, jak mogę się teraz czuć, ale gdy patrzyłem na siebie w lustrze, to jeszcze nie wiedziałem, że mam aż tyle lat i że mam się nad tym zastanowić. Dziwne rzeczy mi tu opowiadasz. Nawet nie wiem, czy mam ci w to wierzyć? — Stefan spojrzał na mnie zawiedziony.

— No, dobrze. Wierzę ci. Ale nie odpowiedziałeś mi, czy taka hibernacja nie jest dla nas szkodliwa? — Stefan przeczesał palcami dłoni włosy na czubku głowy i poprawił sobie fryzurę, a ze zdziwienia na moją nieufność do tego co mi właśnie mówił, tylko pokręcił głową.

— Z początku, gdy doświadczenia przeprowadzane były jeszcze na ziemi i z ludźmi chorymi — np. na nowotwory, to było wiele przypadków ich śmiertelnych zejść. Jednak twoje rewelacyjne prace z energiami, z azotem, chlorem, z tlenem i z pozostałymi pierwiastkami w organizmach ludzkich, oraz podniesienie temperatury hibernowanych ciał z głębokich minusów do minus pół stopnia Celsjusza i z jednoczesnym przepuszczaniem przez ciała niewielkiego prądu — doprowadziło do tego co widzisz i czemu teraz tak się dziwisz… Ale te tematy zostawmy na później, bo na ich omówienie mamy jeszcze dużo czasu. Od tej chwili musimy utrwalić to, co wiesz teraz i od tego co wiesz teraz, będziemy się cofać — dzień po dniu, tydzień po tygodniu i miesiąc po miesiącu aż do osiągnięcia celu. Dobrze?… —

— Ty tu rządzisz i będzie tak, jak postanowisz.-

— Dobrze, że chociaż w tym jesteśmy zgodni.-

— Chwileczkę,.. Stefanie. Czy wy nie jesteście w zmowie?… Wmawiacie mi różne rzeczy i nagle wszyscy chcecie dodać mi otuchy i wiary i przypisujecie mi jakieś ważne osiągnięcia. Najpierw Małgosia przypisała mi jakieś fizyczne odkrycia i współudział w zaprojektowaniu dysku “Argony”, a teraz ty mi mówisz o następnych moich — ważnych dla ludzkości pracach. Uwierz mi. Ja nie potrzebuję takich zaszczytów, ani innych zachęt, by pragnąć jak najszybciej powrócić do zdrowia. Ja na prawdę chcę być zdrowym. Naprawdę pragnę być już z wami wszystkimi i tak jak wy wszyscy chcę pracować i uczestniczyć w życiu załogi. Chcę znowu znaleźć swoje miejsce w załodze i robić coś ważnego i konkretnie przydatnego. A to, co chcecie mi przypisać, nie jest mi potrzebne do uwierzenia w siebie. Nie smarujcie mi,… — Stefan słuchał i patrzył. A gdy skończyłem, już tylko patrzył. W końcu zapytał:

— Oli, chcesz żeby pamięć ci wróciła, czy nie? —

— Tak, bardzo chcę i dlatego mnie do ciebie przysłali, czyli, ty tu mnie odwiedziłeś. Przyszedłeś w celu konkretnych zabiegów, a nie po to, bym wysłuchiwał od ciebie niestworzonych banialuków.-

— No, właśnie,… To się nie unoś i spokojnie pozwól byśmy kontynuowali to, co zaczęliśmy.-

— Poczekaj, poczekaj. Jeżeli mamy kontynuować i zacząć od tego teraz, to wyjaśnij mi jeszcze to, co przed chwilą mówiłeś, a nie dokończyłeś.-

— Co takiego? —

— Powiedziałeś, że co pół roku aktywnego życia, wszyscy i bez wyjątku poddawani są hibernacji. To,… jak to jest możliwe, że spotkałem tu teraz tylu załogantów? —

— To proste. Od początku lotu, czyli od prawie czterdziestu ośmiu lat, średnio na stacji aktywnych pozostaje czternastu załogantów, których co pół roku wymienia następna czternastka.-

— Z tego wynika, że przez cały czas lotu w stanie hibernacji pozostawało i dalej pozostaje osiemdziesięciu czterech członków załogi? —

— Doskonale,…Widzę, że chociaż z pamięcią masz jeszcze problemy, to z logicznym myśleniem nie masz kłopotów,… A jeśli pytasz o liczby,… to nie są one teraz tak ważne, jak ważne są tematy, których te liczby dotyczą. Dlatego nie o liczbach teraz mówmy. Tobie potrzebna jest ogólna wiedza o nas wszystkich. O życiu na Argonie i o organizacji naszego społeczeństwa. Zresztą — to wszystko jest w komputerze i w każdej chwili możesz tam zajrzeć i sobie przestudiować. A skoro masz problemy i sam nie będziesz wiedział jak tą wiedzę wydobywać z dostępnych ci źródeł tej wiedzy, to przychodź do nas i pytaj. My jesteśmy do tego, żeby tobą pokierować. Rozumiesz już? — Stefan zawiesił głos i pytająco spojrzał na mnie. Przytaknąłem mu skinięciem głowy, a on po chwili powrócił do tematu:

— A wracając do hibernacji załogi, to praktycznie wygląda to tak, że ci obudzeni jeszcze przez dwa tygodnie zazębiają się z tymi aktywnymi, bo ci obudzeni muszą mieć czas i możliwości na dojście do pełnej sprawności fizycznej i umysłowej. Ale to jest szczegół, który z czasem poznasz i sobie przyswoisz.-

— Już mówiłem, że ty tu rządzisz.- Stefan popatrzył na mnie z większą uwagą:

— Widzę, że wymiękasz. Ale dobrze, że się ze mną zgadzasz. Teraz podam ci skład załogi. Zapisz to sobie wyraźnie, bo to ważne do zapamiętania.-

11. Struktura załogi i organizacja

— Jestem gotowy.- odpowiedziałem.

— Otóż,… — Tu Stefan zrobił małą przerwę i raz jeszcze sprawdził moją uwagę:

— Dowództwo całej wyprawy,… tworzy Rada Kapitanów. W skład tej Rady wchodzi siedmiu kapitanów. Najważniejszym z nich jest Niemiec Michael Wolfberger. Jego pierwszym zastępcą jest austriak Jani Goldgerger, a trzecim z tych najważniejszych jest Norweg Juki Uri. Pozostali czterej kapitanowie, którzy tworzą Radę Kapitanów: to Czech Jaroslaw Sakala, Amerykanin John Ford, Francuz Nikolas Dessum i Polak Mariusz Korgul,… Zapisałeś? —

— Tak. Mariusz Korgul.- Stefan wychylił się ponad biurko i zajrzał mi w notatki. Odwróciłem notes w jego stronę — Dobrze. To są te najważniejsze postacie i ich nazwiska, które powinieneś zapamiętać. Pozostałą załogę tworzy dwanaście zespołów. Nazwisk całej załogi nie będę ci podawał, bo wszystkich dobrze znasz i zapewne — gdy ich zobaczysz, to ich wszystkich sobie natychmiast przypomnisz i ich rozpoznasz.-

— Przecież, tak było na stołówce. Nikt mi się nie przedstawiał, a ja każdego rozpoznam.-

— No, właśnie. Ważną wiedzą dla ciebie, jest teraz struktura i organizacja życia na “Argonie”. Powiedziałem również, że jest dwanaście zespołów, a te zespoły tworzą: siedmiu kucharzy, dwunastu różnej specjalności lekarzy, siedmiu ogrodników, czterech fizyków, czterech matematyków, sześciu elektryków, sześciu elektroników, siedmiu chemików, siedmiu biologów, siedmiu mikrobiologów, czterech psychologów i pięciu geologów. Dwóch lekarzy, kapitana, biologa i psychologa już poznałeś. Pozostałeś tylko ty — taki nadprogramowy wolny ptaszek. Jako „dziewięćdziesiąty ósmy” Teraz jesteś dziewięćdziesiąty siódmy. Malarz, dziennikarz i kawalarz. Bardzo mi przykro z powodu wypadku, ale tego nikt nie przewidział i nikt temu nie jest winny.- Stefan przestał mówić i spojrzał na mnie.

— Pamiętam, że Jurij był mikrobiologiem.-

— Zapamiętałeś, że on był mikrobiologiem? Tu muszę ci uświadomić, że oprócz tego, że choć każdy z nas wyspecjalizowany jest w swojej wyuczonej dziedzinie, to każdy też przez samo dokształcanie i koleżeńskie douczanie, może stanowić fachową pomoc i astystę innym kolegom we wszystkich innych dziedzinach, w których dyplomowanym specjalistą nie jest. Mamy tu laboratoria i wszystkie niezbędne materiały, a także bibliotekę. W większości są to dyskietki, ale mamy też pokaźny zbiór książek i to nie tylko naukowych.- — Stefanie. Wymieniłeś mi ilościowy skład załogi. Nie liczyłem jej dokładnie, ale wydaje mi się, że wymieniając skład załogi podałeś mi mniejszą ich liczbę, niż dziewięćdziesięciu siedmiu.-

— Ach, prawda. Jest jeszcze dziewięciu inżynierów i techników o wiedzy technicznej i jeden magister sportu. Wszyscy wymienieni są wysportowanymi i silnymi mężczyznami, którzy stanowią o ogólnej naszej — czyli całej załogi — sprawności, a zarazem stanowią o naszym bezpieczeństwie. Dowodzi nimi Krzysztof Skulski, a zastępuje go Krzysztof Gajewski. Wymienieni Krzyśkowie, oraz Japończycy: Masohiko Najama i Noriaki Kasai, prowadzą z załogą zajęcia sportowe, a głownie karate i podstawową gimnastykę akrobatyczną.

— Karate w kosmosie? —

— Nie dziw się, bo i ty też ćwiczysz karate.-

— Czyżby karate na spotkanie z Obcymi? I to ma nam wystarczyć? —

— Nie, nie. Tu nie chodzi i jakąś walkę z obcymi. Po prostu federacja uznała, że właśnie te sporty są najwszechstronniejsze i że ćwiczą nie tylko ciało, ale i umysł. Nie pamiętasz? Zajrzyj do szafy.- Zaciekawiony słowami Stefana wstałem od biurka i podszedłem do szafy. Zajrzałem do środka. Na wieszaku wisiało białe kimono, przez które przewieszony był czarny pas z czteroma złotymi poprzecznie naszytymi paskami.

— To straszne, gdy człowiekowi nagle urywa się film.- Powiedziałem smutno i powróciłem do biurka. Nawet nie wiedziałem, że mam aż taką sprawność. Czwarty dan? —

— Tak. Czwarty dan. Wszyscy tu mamy dany. Ty masz czwarty dan, ja mam szósty, a Małgosia piąty dan. Ale dany się zdobywa. Gorzej, gdy człowiekowi nagle urywa się życie i nie ma gdzie go nawet pochować.- Powiedział Stefan i wzrokiem posadził mnie w fotelu.

— Jak to? To Jurij nie miał jeszcze pogrzebu? — Zapytałem.

— A gdzie mieliśmy go pochować? Myślisz, że jego zwłoki mogliśmy wypuścić — ot,… tak, w kosmos? — Stefan gwałtownie spojrzał na mnie.

— A gdzie on teraz jest? — Zapytałem ściszonym głosem — W lodówce, koło hibernatorni. Zrobiliśmy mu pogrzeb wewnętrzny. Była nawet msza, którą poprowadził Ukrainiec Zachar Ustinow. Może pamiętasz jego profesję? —

— Chyba sobie nie przypomnę. Nawet nie pamiętam, jak on wygląda. Może,… gdy go zobaczę? —

— On jest matematykiem z Doniecka. Była msza, słowo pośmiertne i po wszystkim. Był człowiek i go nie ma,… — — To bardzo przykre, że nawet po śmierci, człowiek nie może mieć swojego dołka w ziemi. Widzisz, już nawet sobie przypomniałem, że po śmierci ludzi grzebie się w ziemi.-

— Być może, że zwłoki Jurija będą skremowane, ale dopóki większa część załogi jeszcze śpi, to żadnej decyzji w tej sprawie nie podjęto. Hibernowanych jest przecież aż pięciu kapitanów, a jak mówiłem, Radę Kapitanów stanowią wszyscy kapitanowie.-

— A jak załoga przyjęła wiadomość o tym co się stało? — - Nie można mówić o załodze, gdy większa części załogi wciąż śpi, ale my wszyscy pozostali aktywni — bardzo to przeżyliśmy. To był prawdziwy cios i szok dla każdego z nas. A przecież, prawie pięć siódmych części załogi o niczym jeszcze nie wie.- Stefan podniósł się z taboretu i zaczął przechadzać się po pokoju.

— Jaszcze nie wiemy, jak pozostali na tę wiadomość zareagują. Jesteśmy ze sobą od całych eonów i każdy dla każdego, to jak członek jego własnej rodziny,… Czas jest najlepszym lekarzem. Od wypadku upłynęło wiele dni cyklu ziemskiego i wszystko pomału się ułożyło. W tej chwili życie na statku się ustabilizowało. Tak jak przed wypadkiem, załoga pogrążyła się w swoich zajęciach zawodowych i hobbystycznych. Jednak z początku było mi bardzo ciężko, bo miałem bardzo dużo pracy — zwłaszcza z żeńską częścią załogi. Natasza Tichonova — partnerka Jurija, do dzisiaj potrzebuje mojego wsparcia.- Stefan zatrzymał się przede mną.

— Na tej zmianie wszystko jakoś się dziwnie gmatwa, tak jakby ktoś tym wszystkim celowo źle posterował, albo chciał nam mocno życie utrudnić, bo teraz ta zmiana jest podwójna.- — Nie rozumiem. Jak podwójna? —

— Gdy budziliśmy Leszka Sztamma, przez przypadek zostały wybudzone aż dwie zmiany — ta, w której jesteś ty — czyli ta — która częściowo się położyła i ta, w której jest Leszek Sztamm. Trochę było zamieszania, ale uznano, że lepiej nie kombinować w tak krótkim czasie z powtórną wymianą płynów i na powrót całą twoją zmianę przywrócono do dyżuru. Oczywiście, wszyscy ze zmiany przedwcześnie wybudzonych wyrazili na to zgodę. Część z tych — co już zasypiała — wybudzono, a reszcie nie pozwolono na spanie. —

— Nie przeszkadzam panom? — Zapytała Małgosia, zaglądając do pokoju przez uchylone drzwi.

— Pukałam, ale byliście tak zajęci rozmową, że chyba nie słyszeliście.-

— To, po co pukasz? — Zapytałem.

— Wejdź i posłuchaj. Stefan tak interesująco mówi, że rzeczywiście trudno o podzielenie uwagi.-

— Przyniosłam wydruki planów dysku “Argony”. — Małgosia podeszła do nas i położyła na biurku plik poskładanego papieru. Na pierwszej stronie zobaczyłem dwa dyski “Argony”, z których drugi był w przekroju.

— Sporo tego, ale i tak postarałam się o najważniejsze piętra. Na razie nie będę wam przeszkadzała, bo jesteście w innym temacie. Powiedzcie tylko, za ile mam przyjść, a ja do tego się dostosuję.-

— Nie musisz wychodzić,.. bo ja w zasadzie na dzisiaj skończyłem.- Powiedział Stefan.

— Wszystko, co było na tą chwilę najważniejsze i co powinieneś znać i nauczyć się na pamięć, masz już zapisane, a całą resztę będziesz poznawał sukcesywnie i wcale nie jest powiedziane, że ode mnie.- Sięgnąłem po projekty. Rozłożyłem pierwszy od góry i zacząłem się jemu przyglądać.

— Wiecie co? Przecież ja to wszystko dobrze znam.- powiedziałem i zadowolony spojrzałem na Małgosię.

— To, o co ci chodzi? — zapytała nieco poirytowana Małgosia.

— Małgosiu. Nie denerwuj się na mnie, ale ja ten projekt rozpoznałem dopiero wtedy, gdy go zobaczyłem. Ja sam jeszcze nie wiem, co wiem, a czego nie wiem.-

— Wydaje mi się, że najlepiej będzie, jeżeli weźmiesz Oli’ego pod rękę i wspólnie — tak, na pełnym luzie i bez pośpiechu — jak byście byli na spacerze — obejdziecie całą stację i zajrzycie w każdy jej zakątek. Wtedy zobaczymy na jakim etapie jest nasz kolega. Co wie i czego nie wie i co w ogóle uda się jemu przypomnieć. A te projekty? Na razie je zostawcie, niech nabierają mocy urzędowej.- Stefan położył dłoń na projektach i zwracając się raz jeszcze do Małgosi dodał:

— Na początek też zaproponuję, łatwiejszy i nie męczący sposób na poznanie terenu. Wy wcale nie musicie wychodzić z pokoju, bo wszystkie ogólnie dostępne pomieszczenia na stacji są monitorowane. Wykorzystując komputer i nie ruszając się z miejsca — możecie odbyć podróż po całej “Argonie” tak, jakbyście po niej chodzili. Możecie też sięgnąć do komputera centralnego, w którym prowadzi się ogólny zapis codziennego życia całej załogi. Są tam wszyscy — i ci — obecnie śpiący i ci — obecnie aktywni. Dla ciebie Oli jest to ważne, bo komputer centralny notuje wszystko i o wszystkich i nie dokonuje żadnych obróbek.-

— Wszystko i bez obróbek? Czyli,..-

— No, wiesz,… Wszystko poza miejscami, w których człowiek powinien pozostawać choć przez chwilę sam,..- Słuchając Stefana, zacząłem wpatrywać się w twarz Małgosi.

— Czemu mi się tak przyglądasz? — zapytała nieco speszona.

— My siedemdziesięcioletni?… Jakoś nie mogę tego zrozumieć, że patrząc w twarz pięknej trzydziestolatki, a może i młodszej babeczki, ja patrzę w twarz świetnie trzymającej się siedemdziesięcioletniej kobiety.-

— Eeeee,… — wykrzywiając twarz i z ironią w głosie, Małgosia odpowiedziała:

— A ja za to, patrzę w twarz siedemdziesięciodwuletniego czterdziestolatka.-

— Oli, w tym właśnie jest twoja i pozostałych radiestetów zasługa.- powiedział Stefan.

— Moja? No, nie,… Oni na prawdę się zmówili. Najpierw na stołówce Małgosi, a teraz ty.- Powiedziałem i spojrzałem na Stefana. W tym miejscu wtrąciła się Małgosia:

— Oli. Co ty mówisz? Dlaczego mieli byśmy wmawiać ci jakąś nieprawdę. No,… pomyśl. W jakim celu mieli byśmy przypisywać ci coś, czego nie zrobiłeś.- Chciałem jej odpowiedzieć, ale Stefan dał mi znać ręką i mnie powstrzymał. — Zanim wdasz się w niepotrzebną dyskusję z Małgosią albo ze mną, to lepiej posłuchaj tego co ci powiem. Najlepiej będzie dla ciebie, jeżeli wszystko to, co ci do tej pory powiedzieliśmy i wszystko to, co w dalszej mowie od nas usłyszysz przyjmiesz za prawdę i nie będziesz się więcej nad tym zastanawiał i z nami o tym dyskutował. Dobrze?… Oli, my tu nie jesteśmy po to, by się tobie naprzykrzać, albo — żeby utrudniać tobie życie. My tu jesteśmy tylko dla ciebie i dla twojego dobra. No, może przesadziłem. Nie tylko dla twojego dobra, ale dla dobra wszystkich. Jasne?… — Stefan poważnie popatrzył na mnie i chwilę odczekał, jakby dając mi czas na refleksję i na ewentualną odpowiedź. Chociaż podniosłem na niego oczy, to jakoś nie mogłem znaleźć odpowiednich słów i nie umiałem wykorzystywać danej mi przez niego szansy, by wyrazić swój pogląd na tyczącą mnie sprawę.

— Czy mam rozumieć, że twoje milczenie oznacza zgodę? — Przytaknąłem mu głową.

— No, dobrze. Teraz przyjmij do wiadomości, że wszyscy hibernowani w celu przywrócenia ich do świata żywych, najpierw poddawani są przysłowiowym obróbkom specjalistycznych maszyn i urządzeń, a potem kolejno przechodzą przez ręce lekarzy, a na koniec przez ręce masażystów i radiestetów. Radiestetów jest siedmiu, min. Leszek Sztamm, Andrzej Wiszniewski, Witold Nowikow, Marek Glebko, Maciej Graboski, Dawid Sowa i ty. W tej chwili wszyscy oprócz ciebie i Leszka Sztamma — który miał ciebie wymienić- jeszcze śpią,… tzn. są hibernowani.-

— Właśnie. — przerwałem Stefanowi.

— Jak tak cały czas słyszę o tych niezwykłych obyczajach i wymianach śpiących, a potem o jakichś obrzędach panujących na stacji i w dodatku z prawdopodobnym moim udziałem, to pomału zaczynam nabierać przekonania, że wszystko to, o czym słyszę jest prawdą, a nawet zdaje mi się bliskie i prawdziwe. Niby niechcący, a niby chcący. Niby z daleka, a niby z bliska w słowach waszych i w zdaniach innych moich rozmówców, łapię znane mi skądś terminy i sformułowania. No,.. ale skoro mam przyjąć, że mówicie mi prawdę i że inni też mówią mi prawdę i ja naprawdę należę do grona radiestetów i tych dobrodziejów, którzy aż tak bardzo przyczyniają się do naprawy naszych organizmów, to dalej też muszę zapytać — jak ja to robię? A właściwie — jak my — radiesteci to robimy? — Stefan popatrzył na Małgosię, a potem z uśmieszkiem na mnie.

— Aleś się nagadał. Przypomnisz sobie wszystko, tylko, że do tego potrzebny jest czas. Zresztą, Leszek Sztamm od długiego czasu oczekuje na spotkanie z tobą. Jak się z nim spotkasz, to on na pewno ci to wszystko wytłumaczy i przypomni. A jeśli chodzi o konkretną moją wiedzę w tym temacie, to wiem tylko tyle, że usuwacie z naszych ciał nadmiar jonów chloru i azotu i regulujecie energie i ilości pozostałych pierwiastków budujących nasze ciała. A jak to robicie? To, wy to już sami najlepiej wiecie. Wiem, że usuwacie siarkę z mitochondriów, wzmacniacie energie gruczołów dokrewnych i innych układów wewnętrznych, oraz odbudowujecie strukturę chorych i starych komórek i tkanek.-
Do samej kolacji rozmawialiśmy o życiu i organizacji życia załogi na „Argonie”. Ogólnie dowiedziałem się też o celu i przyczynach naszej wyprawy. W komputerze i w projektach przyniesionych przez Małgosię, kilkakrotnie przeszliśmy trasy komunikacyjne dysku i omówiliśmy wiele ogólnie dostępnych większych i mniejszych pomieszczeń. W trakcie tej przyjemnej dla mnie rozmowy, wyraźnie czułem, jak z każdą chwilą rosnę w siłę, a wiedza przekazywana mi przez Małgosię i Stefana z każdą chwilą stawała się coraz bardziej przejrzysta, coraz bardziej czytelna i jednocześnie prawdziwa. Malowane przez nich obrazy, odczuwalnie zaczęły wypełniać każdą moją komórkę, każdą tkankę i każdy zakątek mojego umysłu. Czułem jednocześnie, jak napełniam się radością i pewnością bycia nie tylko między Małgosią i Stefanem, ale też między pozostałymi członkami aktywnej załogi:

— Jak to dobrze nie być samemu — pomyślałem i zaraz rozszerzyłem swoje myślenie o myśl następną:

— Jak to dobrze, że jest ktoś, komu na mnie zależy.- I zacząłem powtarzać teraz tą frazę w myślach i z coraz większym zadowoleniem spoglądać na moich rozmówców,… Na kolację — wzmocniony duchowo i fizycznie, wspierany przez Małgosię i Stefana — szedłem już znacznie pewniejszy siebie i znacznie silniejszy psychicznie. Nareszcie zacząłem odczuwać wewnętrzną siłę, o której tyle od nich słyszałem. Czułem, że jestem innym potrzebny, a myśl że innym kiedyś pomagałem, i że znowu będę innym pomagał, dodawała mi wewnętrznej siły i pewności siebie. To przyjemne uczucie. Idąc tak między Stefanem i Małgosią i rozmyślając nad sobą, z czasem też odkryłem, że duch mój i ciało moje — choć w jednym są i nawzajem się przenikają, to do powrotu do pełnej sprawności potrzebują nieco innych przedziałów czasu niż mi się to wcześniej wydawało. Dziwne to uczucie, bo choć myśli moje i wyobraźnia moja były już na stołówce, to ciało moje — choć podtrzymywane z obu stron — ledwo nadążało za podtrzymującymi. W windzie zapytałem Stefana:

— Stefanie. A ci pozostali radiesteci — to skąd oni się wzięli? —

— Z nazwisk wnioskuję, że są to sami Polacy. —

— Masz rację. Sam ich dobierałeś i sam ich szkoliłeś. Chyba wszyscy też są z najbliższego twojego otoczenia, bo wszyscy są z Gdańska. A ha. Bym zapomniał. Wasz sen, czyli hibernacja, jest tak ułożona, że co pół roku jeden z was przechodzi w aktywny stan i sam odpowiada za wszystkich aktywnych ze swojej zmiany.-

— Rozumiem. A dlaczego jest nas teraz aż dwóch? —

— Już ci mówiłem, ale powtórzą, bo mogłeś nie zapamiętać. Przed wypadkiem, za dwa tygodnie ty miałeś być hibernowany. Ciebie miał wymienić Leszek Sztamm, ale przez ten wypadek — chyba sam rozumiesz — ty nie mogłeś iść spać, bo miałeś wypadek i jesteś w trakcie leczenia — a Leszek?… — on już został wybudzony i rozpoczął swoją zmianę.-
Właśnie weszliśmy na stołówkę i od razu poczułem przyjemny zapach kawy.

— Hmmm,… co za zapach? Pyszna i świeża,… prawdziwa kawa.- Podniosłem głowę i nosem zacząłem wciągać stołówkowe powietrze bogate w zapachy i kalorie przygotowanych potraw i zapach świeżo sparzonej kawy.

— Najpierw kolacja, a potem kawa. Zresztą, ty nigdy tak późno nie piłeś kawy,..- Małgosia doprowadziła mnie do wolnego stolika.

— Nie wiem, czy dla ciebie tej wystarczy kawy? — wtrącił się i zapytał z przekorą siedzący przy sąsiednim stoliku Leszek Sztamm.

— Wystarczy, wystarcz. Nie denerwuj go, a ty Oli nie martw się o kawę, bo dzisiejszy przydział jest duży i kawy wystarczy dla wszystkich. Dla ciebie, dla Małgosi, a nawet dla ciebie Leszku. Nawet, gdybyś chciał jej jeszcze dwie, albo trzy filiżanki.- zapewniał go Piotrek Kotlarski, który właśnie wychylił się zza kontuaru bufetu. A zwracając się do mnie Piotrek zapytał:

— Oli, podać ci kawę do stolika, czy sam ją sobie weźmiesz? —

— Najpierw niech on zje kolację.- wtrąciła się Małgosia i nakazała mi usiąść przy stoliku.

— Już, już Małgosiu. Jeżeli mogę ciebie prosić, to przynieś coś i dla mnie, albo zajmij mi kolejkę, bo ja mam jeszcze pytanie do Stefana.- Małgosia tylko pokręciła głową i podeszła do bufetu.

— Stefanie. A jak to będzie ze wszystkimi śpiącymi, gdy już wejdziemy na orbitę Syriusza? — Stefan wskazał mi ręką na miejsce przy stoliku i sam usiadł na przeciwko.

— Pół roku przed naszym wejściem na orbitę Syriusza, wszyscy śpiący zostaną wybudzeni. Wtedy też po raz pierwszy od początku naszej „wspólnej” podróży wszyscy na żywo będą mogli się sobie przyjrzeć i będą mogli ze sobą po raz pierwszy na żywo porozmawiać. Wtedy też po raz pierwszy, będzie się mogła zebrać w całości Rada Kapitanów. Inaczej mówiąc — z częściowego „bezkrólewia” — po wielu latach wejdziemy w stan pełnego „królewia”. Każdy powróci do pełnego pełnienia swoich obowiązków i po latach znowu zapanuje pełne życie, ład i porządek w królestwie „Argony”. —
— To my jesteśmy królestwem? — Zapytałem.

— No, nie. Nie dosłownie, ale czymś w rodzaju takiej organizacji państwowej.- Odpowiadając mi, z kolei on mnie zapytał:

— A ty, czy wszystkich tu rozpoznałeś? —

— Tak.- odpowiedziałem i jeszcze raz rozejrzałem się po stołówce. Przybliżając się w kierunku Stefana, szeptem i kolejno wskazując głową, wypowiadałem imiona i nazwiska kolejnych kolacjożerców — Natasza Tichonowa, Tom Harrison, Siergiej Gromow, Jani Goldberger, Leszek Olobry, Han Na Czang, Leszek Sztamm, Piotrek Kotlarski, no i ty Stefanie, Małgosia i ja.-

— Dobrze.- Powiedział z zadowoleniem Stefan.

— Rzeczywiście. Ty musisz wszędzie być i wszystko i wszystkich musisz zobaczyć.- Trzymając zastawioną tacę, do stolika podeszła Małgosia.

— Czy można już podawać, czy macie jeszcze jakieś ważne sprawy do rozstrzygnięcia? Bo jeżeli nie można, to ja usiądę przy innym stoliku i w spokoju sama zjem tę podwójną kolację.-

— Nie, nie. Wy już spożywajcie, a ja już zajmuję się sobą. W razie czego, to dajcie mi tylko znać, a ja natychmiast się zjawię. Dobrze? — Stefan położył dłoń na mojej dłoni:

— No, to smacznego.- Wolno i jakby od niechcenia Stefan powstał od stolika i podszedł do bufetu. Małgosia usiadła ma miejscu Stefana i zaczęliśmy spożywać. Podczas kolacji i całego mojego bytowania na stołówce, pojedynczo i jakby obowiązkowo podchodzili do mnie: koleżanki i koledzy i w różny sposób wyrażali mi swoje wsparcie w moim zdrowieniu i w szybkim powrocie do aktywności zawodowej — zarówno fizycznej jak i psychicznej. Jedni tylko pytali o moje samopoczucie i podtrzymywali mnie na duchu, a inni wręcz przystawali na dłużej i nachalnie — nie patrząc na stan mojego talerza i kubka — próbowali wdać się ze mną w niepotrzebną dyskusję i równocześnie proponowali mi swoją pomoc i najlepsze — ich zdaniem — i niezawodne metody w mojej rehabilitacji. No, cóż. Różni są ludzie, a przy tym każdy z moich rozmówców — to lekarz i terapeuta. Ale bez względu na to, co bym teraz o niektórych pomyślał, to znowu usłyszałem wiele ciepłych słów, które świadczyły o ich trosce o mnie i o ich życzliwości do mojej osoby.

— Nie dziw się im. Przecież jesteśmy jedną wielką rodziną, a oni tobie dużo zawdzięczają.- Następny i chyba już ostatni z nieformalnej kolejki podszedł do nas Leszek Sztamm. Usiadł na przeciwko mnie i powiedział z należytą mu powagą:

— Cześć byku. Nie przeszkadzaj sobie i spokojnie się posilaj. Powiem ci krótko i zwięźle, co mam ci teraz do powiedzenia. Resztę omówimy u mnie przed zabiegami i po zabiegach.- Popatrzyłem na niego i unosząc się nad krzesło, chciałem podać mu rękę i go przywitać na stojąco, ale Leszek podniósł dłoń i powstrzymał mnie w pół przysiadu i wpół wdechu jaki wykonałem, po przełknięciu tego, co jeszcze przed chwilą miałem w ustach, a teraz znalazło się w moim żołądku.

— Nie wstawaj i nic nie mów, tylko jedz, bo widzę, że siedzisz tu już dłuższy czas i tylko przyjmujesz gości, a twoja kolacja prawie nie tknięta. A teraz, jeśli nic nie będziesz mówił, tylko będziesz jadł, to zajmę ci tylko chwilę.- Leszek zaczął obserwować aurę wokół mojej głowy.

— Nie za ciekawie. Twoja aura jest poszarpana i rozmazana. Dużo pracy nas czeka. Oli, jak się już ze wszystkim ogarniesz, to zadzwoń. Umówimy się i wykonamy serię zabiegów. Jestem teraz tylko dla ciebie.-

— Wiem, że jest nie za ciekawie, bo czuję się tak, jak moja aura pokazuje. Ale oprócz tego, co będziesz ze mną robił w czasie zabiegów, to musimy sobie dużo o naszej pracy porozmawiać. Przecież wiesz w jakim stanie są: moje ciało i moja dusza — że nie wspomnę o mojej pamięci.-

— Wiem i dlatego tu teraz jestem.- Leszek spojrzał na Małgosię.

— Małgosiu. Nie denerwuj go, ale też nie zostawiaj go samego, bo teraz — jak nigdy dotąd — jesteś jemu wręcz niezbędna.- Małgosia podejrzliwie spojrzała na Leszka, ale nic mu nie odpowiedziała.

— Słyszałaś? Jesteś mi teraz stale potrzebna, a ty ciągle mnie odpychasz.- Powiedziałem i spojrzałem na Leszka. Uśmiechnęliśmy się do siebie znacząco. Powstając od stolika, Leszek powiedział jeszcze w moją stronę:

— Oli. Czekam na ciebie, ale najpierw daj mi znać i zadzwoń do mnie. Pamiętaj, że teraz jestem specjalnie dla ciebie.- Po tych słowach, Leszek oddalił się od nas i wyszedł ze stołówki.

— Czy wy się gniewacie? — Zapytałem zaskoczoną pytaniem Małgosię.

— A co?… Widać, że się gniewamy? —

— Oj, widać, widać,… O co wam tam poszło? —

— O czym ty mówisz? My na siebie wcale się nie gniewamy. Nawet nie wiem, na jakiej podstawie wysnułeś taki wniosek.-

— Małgosiu. Jeżeli nie chcesz mi powiedzieć, to więcej o to ciebie nie zapytam, ale widzę, że między wami iskrzy.- Nie wiem co mogło zaiskrzyć między nimi, ale — pomimo, że Małgosia nic mi nie odpowiedziała, to zauważyłem, że już sam temat rozmowy wyraźnie ją zdenerwował. Od tej chwili kolację jedliśmy w milczeniu, bo Małgosia nie podejmowała rozmowy, a ja nie chciałem jej o nic już pytać.

— Jeżeli będzie chciała, to sama mi o wszystkim powie. — Pomyślałem i trochę zawiedziony, a nawet i trochę zły na siebie, że w ogóle podejmowałem ten temat, jadłem teraz łapczywie, jakby ktoś nade mną stał i tylko czekał na moją nieuwagę, by wykraść mi resztę z nie zjedzonych kanapek. Gdy zjadłem, nie miałem już ochoty na kawę. Dobry humor gdzieś prysnął, a ja wsparty o blat stołu, zacząłem się wpatrywać w Małgosię. Może się wreszcie uśmiechnie? Ale nic z tego. Małgosia trwała jak marmurowy posąg. Gdy wyszliśmy z windy, Małgosia nieoczekiwanie oznajmiła, że idzie do siebie i nie czekając na moją odpowiedź, od razu skręciła w przeciwną stronę i wkrótce zniknęła za wielkim zakrętem łukowatego korytarza. Zaskoczony,… jeszcze przez chwilę stałem i patrzyłem za nią. Wreszcie poszedłem w przeciwną stronę do swojego pokoju. Położyłem się na tapczanie na wznak. Spać mi się nie chciało, ale i wstać też mi się już nie chciało. Patrzyłem tylko w sufit i przemyśliwałem o wszystkim, co się dzisiaj wokół mnie wydarzyło. Myślałem o tej wielkiej życzliwości załogi i o tym, kiedy na powrót będę w pełni sprawny i znowu wszystkim przydatny. Myślałem o Leszku Sztammie i o czekających mnie z nim zabiegach. Pomyślałem też o chłodzie między Małgosią i Leszkiem.

— Co im się stało i dlaczego Małgosia na niego tak zareagowała? Dlaczego nie chciała nic mi o tym powiedzieć? A może to tylko tak wygląda i ja niepotrzebnie wyciągam jakieś krzywdzące ich wnioski? — Myśli zaczęły mi się kłębić, a obraz sufitowych płytek i plafonów na nich tracić ostrość i zamazywać, aż wreszcie zasnąłem. Obudziło mnie łaskotanie po policzku. Otworzyłem oczy i zobaczyłem nad sobą uśmiechniętą twarz Małgosi.

— Zaraz śniadanie. Trzeba wstawać.- Z trudem łapałem ostrość i patrzyłem na nią jak ogłupiały.

— Co ty mówisz? Śniadanie? —

— A jak myślisz? Na żarty mi się zebrało? Śniadanie, śpiochu. Gdy przyszłam do ciebie wieczorem, ty spałeś jak zabity. Mogłam robić z tobą wszystko, co tylko chciałam.- Patrzyłem na nią z niedowierzaniem i tylko przecząco kręciłem głową, jakbym chciał wszystkiemu zaprzeczyć. Wreszcie przeciągnąłem się i usiadłem. Wtedy zdumiony zobaczyłem, że jestem ubrany w piżamę, a moje ubranie leży złożone na taborecie obok. Na wierzchu ubrania — o zgrozo — leżą moje majtki.

— Co jest? Kto mnie rozebrał i ubrał w piżamę? Ty? — — A jak myślisz? Kto mógł jeszcze ciebie przebrać? Leszek Sztamm? — Małgosia przecząco pokręciła głową i lekko się uśmiechnęła. Usiadłem na skraju tapczanu.

— Chyba nie dopuściłaś się do jakiegoś nieobyczajnego przestępstwa? Chyba mnie nie wykorzystałaś? — Znowu popatrzyłem na nią i bezradnie rozłożyłem ręce.

— Coś tam z tobą robiłam, ale nie jestem pewna, czy to tak prawnie prawidłowo się nazywa.-

— Cholera. To był chyba najgłębszy sen w moim życiu. Żebym ja nie czuł jak mnie do naga rozbiera kobieta? A może jeszcze mówisz prawdę i mnie wykorzystałaś? —

— No i co z tego? Co wzięłam to moje. A ty, jeśli nic o tym nie wiesz, to już się o tym nigdy nie dowiesz. Nie powiem, żeby było mi lekko, ale jakoś sobie ze wszystkim poradziłam. Znasz mnie. Jak sobie coś postanowię, to nikt mnie w tym nie powstrzyma. Wstań już, bo mamy dzisiaj dużo pracy.- Skołowany przez długi i twardy sen, podniosłem się z tapczanu i na chwiejnych nogach, przespanym krokiem udałem się do łazienki. W tym czasie Małgosia zajęła się składaniem pościeli.

— A ha. Bym zapomniała. Przed chwilą spotkałam Jurka Tatarkę. Pytał o twoje zdrowie. Kazał też od siebie i od Joli ciebie pozdrowić i powiedzieć, że się bardzo cieszy, że już chodzisz. Powiedział, że jak będzie miał więcej czasu, to ciebie odwiedzi.-

— Dziękuję. Jak go spotkam, to osobiście mu podziękuję.-

— W porządku.- Małgosia zamknęła kosz na pościel.

— Ty dalej się oporządzaj sam, bo ja teraz muszę wyjść. Spotkamy się na stołówce.- Powiedziała nagle i wyszła.

— Co jej się stało? Dlaczego tak gwałtownie wyszła? Musiała, to musiała. Przecież ma też swoje obowiązki.- Odświeżony poranną toaletą, zacząłem przebierać się w dzienne ubranie, gdy nagle, zupełnie bezwiednie spojrzałem na uchylone drzwi do drugiego pokoju

12. Moja pracownia

Przypomniałem sobie wtedy, że w pokoju u Toma były jeszcze drzwi do kolejnych dwóch pomieszczeń, a Siergiej mówił, że mój pokój i rozkład przyległych pomieszczeń jest taki sam. Tam spał Tom. A co jest za tymi drzwiami u mnie? Podszedłem do nowo dostrzeżonych drzwi. Stanąłem na przeciwko i przeczytałem napis na przytwierdzonym do nich kartoniku. Pracownia.- Teren prywatny. Nie wchodzić bez zezwolenia.- Wszedłem do środka. Na środku niedużego pokoju stała sztaluga z niedokończonym dużym obrazem. Pod ścianami bocznymi od drzwi ustawionych było dużo obrazów, ram, krosien i zrolowanych kartonów. Pod ścianą na przeciwko drzwi stał stelaż z półkami z najróżniejszymi opakowaniami farb, słoików i innych mniejszych i większych plastykowych pojemników. W dużych kubkach i z włosiem do góry, stały pędzle, oraz ołówki i inne przybory do rysowania. Podszedłem do sztalugi na której stał obraz z nie do końca namalowanymi grajkami. Dwoma siedzącymi przy stole pajacami — takimi ulicznymi klownami. Skrzypek i flecista w czasie posiłku — Mnie to się podoba.- usłyszałem znienacka, że aż się wzdrygnąłem i gwałtownie odwróciłem. W drzwiach pracowni stał mój brat — Leszek. Podszedł do mnie i się przywitał:

— Witam cię braciszku. To miłe znów oglądać ciebie pośród twoich obrazów. Przechodziłem i zobaczyłem, że drzwi są niedomknięte — więc zajrzałem,… —

— Dobrze zrobiłeś. Małgosia też już tu dzisiaj zaglądała. Widocznie, jak wychodziła nie zamknęła drzwi. Ale to dobrze. Przynajmniej razem pójdziemy na śniadanie.-

— Ja już jadłem. Szedłem właśnie do siebie, ale myślę, że po śniadaniu, ty, czyli wy, czyli ty i Małgosia możecie nas odwiedzić. Będę z Han w Zieleniaku.-

— W Zieleniaku? — zapytałem.

— No,.. u siebie w szklarni na drugim poziomie. Nie pamiętasz, że te szklarnie potocznie nazywamy zieleniakami? —

— Dziękuję za zaproszenie. Myślę, że będąc na służbowym obchodzie po stacji, znajdziemy czas i razem z Małgosią tam wpadniemy. Ona teraz mnie ubezwłasnowolniła i całkowicie przejęła nade mną władzę. Ale myślę, że tej propozycji wysłucha i razem tam się zjawimy.-

— Teraz przejęła nad tobą władzę? Przecież od zawsze tak było.- zaśmiał się Leszek.

— No,.. nie. Nie w tym sensie. To zalecenie odgórne. Tak zadecydowali lekarze i psycholog.-

— A,… to co innego. —

— Właśnie po śniadaniu będziemy obchodzić stację. Wiesz. To po to, żebym przypomniał sobie jej rozkład. Na nowo muszę poznać jej poszczególne pomieszczenia i ogólnie całą jej budowę.-

— To świetnie. W ramach tego przypominania, pamiętajcie o nas i wpadnijcie. Pamiętaj. Będziemy czekali w Zieleniaku na drugim poziomie.-

— Na pewno wpadniemy. Zaproponuję to Małgosi, bo to ona od teraz ustala cały harmonogram dnia i trasy do przebycia. Dzisiaj też muszę się spotkać z Leszkiem Sztammem.-

— Będzie ciebie oczyszczał? —

— Oczyszczał? Jak oczyszczał? — Zapytałem i zacząłem się nad tym zastanawiać.

— Tak, oczyszczał. Nie pamiętasz?… No, cóż,.. Leszek spojrzał na zegarek.

— Na mnie już czas. Pamiętaj, że będziemy na was czekali. Zapamiętaj i powtórz Małgosi. Zieleniak na drugim poziomie.- Rzucił już z korytarza. Gdy wszedłem na stołówkę, Małgosia z tacą w rękach właśnie odchodziła od bufetu.

— Miałam zajętą dla ciebie kolejkę, ale,… ile można na ciebie czekać?… —

— Dobrze, dobrze. Nie krępuj się Oli. Śmiało. Bierz teraz ty.- Powiedziała Ewa Zielecka i ustąpiła mi miejsca.

— Dziękuję ci Ewuniu. Jak ty kiedyś się spóźnisz, to ja ci też ustąpię miejsca.-

— Smacznego. Jak będziesz miał mało, to przyjdź po dokładkę. I pamiętaj o kontroli zębów,..

— Równocześnie ze mną przy stoliku, przy którym siedziała już Małgosia stanęła Han Na Czang.

— Cześć wam,,, —

— Cześć Han. A właśnie,… Małgosiu.- przerwałem Han.

— Trochę się spóźniłem, ale chcę być pierwszy. Pozwolisz Han? Właśnie miałem zamiar zaproponować ci trasę dzisiejszego spaceru, bo zaraz po twoim wyjściu odwiedził mnie Leszek — mój brat i zaprosił nas do siebie. Miałem to tylko z tobą uzgodnić. Myślę, że w twoim grafiku znajdzie się taki rozkład, który uwzględni drogę przez Zieleniak na drugim poziomie.- Spojrzałem pytająco najpierw na Małgosię, a potem na Han.

— A dlaczego nie? Trasa — to trasa. Pewnie, że was odwiedzimy.- odpowiedziała Małgosia i spojrzała na Han.

— Oli wyprzedził mnie i powiedział to, co chciałam wam teraz zaproponować. To świetnie, że do nas przyjdziecie. Będziemy na was czekali. No, to do Zieleniaka.- Pożegnała nas Han.

— Do Zieleniaka.- odpowiedziałem i usiadłem przy Małgosi.

— Co to za dziwne pożegnanie. Od kiedy się tak z nią żegnasz? —

— Nie wiem od kiedy. Ona się tak pożegnała, to i ja tak jej odpowiedziałem. Samo mi się tak powiedziało. — Sięgnąłem po bułkę i podsunąłem talerz z mleczną i z ryżem, gdy ujrzałem nad sobą postać Stefana.

— Poranna kawa stawia na nogi nawet największego śpiocha. Prawda? — Oznajmił i jednocześnie zapytał Stefan.

— O, tak.- Odpowiedziałem.

— A, ty skąd wiesz, że tak mocno spałem? Już jemu mówiłaś? — zapytałem i spojrzałem na Małgosię.

— Oli. Ty byś teraz tylko o sobie mówił, a ja mam na myśli siebie.- Powiedział Stefan. Zaśmiałem się zdziwiony i jednocześnie zrobiło mi się głupio. Chcąc teraz szybko zmienić temat i jakby było to aż takie ważne powiedziałem:

— Po śniadaniu jesteśmy zaproszeni do Zieleniaka do mego brata Leszka i do Han.-

— Tak się domyślałem, bo właśnie widziałem przy was Han. Kilka chwil, a nawet kilka dni na łonie natury, dobrze ci zrobi. Możecie nawet razem sobie popracować. To świetny relaks. Pomału wciągniesz się w życie załogi i nawet nie zauważysz jak się w nią wtopisz. Myślę, że w najbliższych dniach, ja nie będę ci potrzebny. Ale pamiętaj. W razie czego,… to droga do mnie jest prosta, a ja nie odmówię ci swojej pomocy. No, dobrze. Ty tu nie jesz, a ja ci przeszkadzam. Pożywaj zatem i do zobaczenia.- Powiedział na odchodne Stefan i się oddalił.

— Dziękuję Stefanie.- Powiedziałem za nim. Stefan odwrócił się jeszcze w drzwiach i delikatnie pomachał mi dłonią. Śniadanie zjedliśmy w spokoju i już bez żadnych ingerencji innych osób w naszą śniadaniową prywatność. W spokoju też wypiliśmy poranną kawę. Gdy wysiedliśmy z windy, Małgosia oznajmiła:

— Idziemy teraz do ciebie i raz jeszcze w komputerze, przelecimy przez całą stację. Przewertujemy wszystkie schematy i wyznaczymy kolejne trasy naszych eskapad. A może coś jeszcze ci się przypomni? — W pokoju, od razu podeszliśmy do stolika z komputerem. Małgosia usiadła w fotelu i sięgnęła po dyskietkę, a ja stanąwszy tuż przy niej, tylko smutno skonstatowałem:

— Trochę mnie to martwi, że po tak długim czasie, będąc sam na sam, zamiast być taką zagorzałą służbistką, ty nie wykazujesz żadnej inicjatywy byśmy mogli dużo przyjemniej spędzić ten czas. Pomyśl. Po takim długim czasie — sam na sam,… Zwłaszcza, po tym nieszczęsnym wczorajszym wieczorze.- Zakończyłem czule łagodząc głos i dotknąłem jej ramienia. A nachyliwszy się nad nią musnąłem wargami jej szyi. Małgosia wzdrygnęła się i znieruchomiała. Pomału odwróciła głowę i spojrzała na mnie.

— Ja mam wykazywać inicjatywę? A nie pamiętasz co mówił Leszek Sztamm? —

— On coś mówił? Nic nie pamiętam.-

— On nakazał ci, żebyś mnie nie osłabiał.-

— Chyba coś poplątałaś, bo wydaje mi się, że on mówił trochę inaczej, a poza tym, to jesteś nazbyt łatwowierna i zbyt szybko ulegasz namowom i sugestiom osób postronnych. Gniewasz się z Leszkiem i go słuchasz? — Na te słowa, Małgosia zareagowała teraz bardziej stanowczo niż poprzednio i niemal wykrzyknęła:

— Już ci mówiłam, że my się nie gniewamy. Zakończ wreszcie to śledztwo, weź taboret i usiądź przy mnie jak należy, tak jak podwładny przy przełożonej. Kręgosłup pionowo, rączki na kolanach i oczy na wprost — w monitor. Zrozumiałeś? — Małgosia zmarszczyła brwi i groźnie na mnie spojrzała.

— Przy przełożonej? Ha, ha, ha,… Chyba przez krzesło?…A jak mam siedzieć obok ciebie z kręgosłupem w pionie i równocześnie trzymać ręce na twoich kolanach? — Zapytałem z przekorą i przysunąłem do niej taboret. Gdy usiadłem, Małgosia rozpogodniała i przechyliła się w moją stronę. Przechylając się, równocześnie objęła moją głowę i mocno pocałowała mnie w usta. Ale to był początek i jednoczesny koniec naszych pieszczot, bo gdy tylko ja wykonałem ruch by ją objąć i przytulić, ona się wyprostowała i powiedziała:

— No, no, podwładny. Niech podwładny na wiele nie liczy. Teraz podwładny niech się skupi na obrazie.- Posłusznie się odsunąłem i usiadłem wyprostowany, jakbym kij połknął.

— A gdzie jest ten obraz? — zapytałem patrząc wciąż w biały ekran monitora.

— Zaraz, zaraz. Niech podwładny nie będzie w gorącej wodzie kąpany. Zaraz wszystko znajdę, tylko niech podwładny mnie nie denerwuje i nie ponagla. Niech podwładny będzie cierpliwy.- Przez kilka następnych minut, co chwilę spoglądając na mnie, Małgosia wybierała odpowiedni program i w końcu na ekranie komputera ukazał się obraz pionowego przekroju dysku „Argony”

13. Budowa i obraz „Argony”

— Zobacz. Tak wygląda przekrój naszego statku. Ma on kształt dysku o średnicy około trzystu metrów i wysokości około stu siedmiu metrów.-

— Pamiętam ten kształt. Już go widziałem na twoich wydrukach i na ścianie u Toma.-

— Sam go tam namalowałeś.- Małgosia wybrała następny obraz.

— To jest ciągle ten sam przekrój, lecz już bardziej szczegółowy i jak widzisz z opisem na boku. Zobacz.- Małgosia wzięła do ręki długopis i zaczęła nim wodzić po ekranie.

— Cięciwy łuków soczewek odsunięte są od siebie o ponad czterdzieści pięć metrów, z czego około trzydzieści metrów tego rozsunięcia zajmują piętra z pomieszczeniami: mieszkalnymi, laboratoriami, pracowniami, biblioteką, klubo-kawiarnią, stołówką, kuchnią, z różnymi pomieszczeniami ogólnie dostępnymi i z pomieszczeniem stanowiska dowodzenia. Jest też tam sala wykładowa i obserwatorium astronomiczne z jednej strony, oraz — jak widzisz — z innym rozmieszczeniem pomieszczeń po drugiej stronie. Do tych pomieszczeń zaliczają ją się szklarnie potocznie zwane zieleniakami, pomieszczenia hibernacyjne, hydrofornia, lodownia, pracownie i pomieszczenia warsztatowe, dwie kaplice, oraz wiele innych i równie ważnych pomieszczeń i zakamarków. W osi pionowej dysku znajduje się siłownia jądrowa, a w spodzie: agregatorownia i garaże na skutery. Całą górę zajmuje największy Zieleniak wraz z przyległym do niego obwodnikiem i pomieszczenia do przechowywania górnych anten. Są tu też pomieszczenia do mechanicznego oczyszczania płynów i gazów, a także obserwatorium główne.-

— Ten Obwodnik, to — co to takiego? Nazwa jakby mi znajoma, ale jakoś tego nie kojarzę.-

— Popatrz. Obwodnik, jest to część przestrzeni Zieleniaka na najwyższym poziomie. Zajmuje ona całą powierzchnię nad pomieszczeniami mieszkalnymi. Nazwę swoją zawdzięcza bieżni, która przebiega przez prawie cały obwód górnej soczewki. Stąd jego nazwa — Obwodnik. Zajmuje on całkiem pokaźną część kubatury statku, bo liczony od skraju soczewki, czyli od okien w kierunku jej osi, jest szeroki na trzydzieści pięć metrów i długi w największym — skrajnym jego łuku, na prawie osiemset metrów. Środkowa część tego pomieszczenia wznosi się ku górze na wysokość 35 metrów i jest porośnięta drzewami, krzakami i trawą. Jest tam nie duży staw z rybami, z żabami i innymi płazami. Mamy też tam drzewa i krzaki owocowe, oraz pasieki z ulami. Jest tam też dużo ptaków, ale od części z ulami odgrodzone są siatką, by nie zjadały pszczół — Na pewno to sobie przypomnę. Tylko mnie tam zaprowadź, a jak zobaczę, to ci też uwierzę.-

— Niewierny Tomasz?… — Zaśmiała sie Małgosia, ale nie przestała mówić:

— Obwodnik, podobnie jak szklarnie podlega pod ogrodników, którym przewodzi twój brat Leszek.

— To oni obrabiają aż taki szmat zieleni? —

— A skąd wiesz że zieleni? —

— Małgosiu, zaraz pomyślę, że sobie ze mnie sobie robisz jaja. Ja nie pamiętam tylko tego, co dotyczy statku i naszej kosmicznej podroży. Tu rzeczywiście się gubię. Ale jeżeli chodzi o inne rzeczy, to ty najpierw się upewnij, że ze mnie nie zadrwisz, bo możesz mnie tylko zdenerwować,.. a wtedy kara będzie okrutna. Oj, okrutna. Tak,… że uważaj,… A jeśli chodzi o ogrodników — to czym oni mogą się zajmować, jak nie zieloną stroną naszego świata? —

— No, tak. Przepraszam, ale takie pytania też muszę ci zadawać. Muszę też ci przypomnieć, że nie tylko ogrodnicy zajmują się naszą zieloną oazą, bo w szklarniach i na Obwodniku, dyżury obowiązują nas wszystkich. A nawet, gdyby tych dyżurów nie było z obowiązku, to i tak wszyscy chętnie tam zaglądamy. Pracujemy tam, bo pomoc wszelka ogrodnikom, to nasz nadrzędny obowiązek. A nawet, gdyby ta praca nie była obowiązkiem, to i tak chętnie tam pracujemy, bo praca w Zielkeniakach jest dla wszystkich znakomitym odpoczynkiem. Obwodnik i wszystkie szklarnie, zajmują łącznie około dwadzieścia pięć hektarów naturalnego kawałek Ziemi, który zabraliśmy ze sobą. Oprócz płodów rolnych, które dostarczają zieleniaki, są one też naturalnymi płucami i naturalnymi oczyszczalniami naszych ciekłych, stałych i gazowych odpadów. Czy wszystko się zgadza? — Małgosia nachyliła się nade mną. Zapytała ironicznie i zajrzała mi pytająco w oczy.

— A skąd mam to wiedzieć? — Odpowiedziałem.

— Jak to skąd. Przecież ty wszystko wiesz.-

— Już ci mówiłem, że nic nie wiem, a to co wiedziałem, to gdzieś w pamięci zatraciłem.-

— To, to powinieneś pamiętać jeszcze z Ziemi, bo to są podstawowe wiadomości dotyczące organizacji życia na „Argonie”. —

— O jakiej organizacji życia mówisz? To ja należałem do jakiejś organizacji? Zobacz,.. ja na prawdę nic z tego nie pamiętam.- Zacząłem poważnie ją zapewniać.

— No nie. Oli, teraz to ty mnie nie denerwuj, bo zaraz wyjdę z siebie i stanę obok, a dwom zdenerwowanym kobietom na pewno nie dasz rady. Małgosia stanęła nade mną. Przyjęła postawę rozczapierzonej modliszki i marszcząc przy tym brwi, zaczęła nade mną groźnie charczeć.

— Skoro nie pamiętasz, to słuchaj teraz grzecznie i notuj w swoim mózgu wszystko dokładnie, co będę ci do tej pustej głowy wkładała. A jak mówiłeś — jest tam dużo miejsca i dużo wiadomości tam ci się zmieści.- Widząc, jak się przed nią i jej groźną postawą kulę, Małgosia wreszcie opuściła ręce. Rozpogodniała i usiadła z powrotem obok mnie.

— Jak już mówiłam, wszystkie zieleniaki i Obwodnik, to nasze naturalne płuca, które potocznie nazywamy naszą gwiezdną oazą. Na Obwodniku, czyli w największym Zieleniaku na naszym statku rosną drzewa owocowe, między którymi rosną też różne krzaki i krzewy. Mamy tam trawę, kwiaty i niektóre gatunki większych warzyw. Hodujemy tam też pszczoły. Jest tam bieżnia, która obiega dysk po prawie całym jego obwodzie, oraz kilka różnej wielkości boisk. Są tam też skocznie i rzutnie.-

— Chyba nie masz na myśli boisk piłkarskich? —

— Aż takich,… to nie. Ale są tam boiska: do siatkówki, do kometki, a nawet do tenisa ziemnego. Ale w piłkę nożną, panowie też tam czasem grywają. Wszystko zależy, czy znajdzie się odpowiednia ilość graczy. Myślę, że jak znajdziesz się na Obwodniku, to sobie wszystko odnośnie Obwodnika przypomnisz. Od razu z drugiego poziomy pójdziemy na najwyższy poziom i stamtąd rozpoczniemy nasz spacer.- — Ciekawe. I to wszystko trzyma się kupy, pomimo, że jesteśmy w kosmosie w stanie nieważkości? Zastanawiam się, jak to jest zrobione, że będąc w kosmosie, my teraz nie unosimy się bezwładnie ponad podłogą, ale po niej chodzimy tak, jak po Ziemi. A ty mi jeszcze mówisz o bieżniach, skoczniach i rzutniach.-

14. Vs Vs/m = kg

— Wszystkie stropy grube są na około jeden metr, a w nich są wirujące tarcze z przewodami przez które płynie prąd elektryczny. To ty je wymyśliłeś i nazwałeś grawitorami. To wszystko działa według twojej definicji i twojego wzoru na masę — Vs Vs/m = kg. Najpierw twierdziłeś, że ponieważ wszystko w przyrodzie — zarówno na Ziemi, jak i w całym Wszechświecie — a dotyczy to zarówno materii ożywionej jak i nieożywionej — wytwarza własny strumień magnetyczny  Vs, to łatwo zauważyć, że do uzyskania przez nas efektu masy potrzebny jest drugi strumień magnetyczny. Tak było, dopóki nie stworzyłeś modelu do wytwarzania sztucznego magnetyzmu Ziemi, a odwracając go, równocześnie nie stworzyłeś metody do jego się pozbywania. Te bardzo szybko wirujące tarcze zamontowane w stropach i w podłogach, wytwarzają magnetyzm charakterystyczny dla Ziemi i dlatego czujemy się tu jak na Ziemi. One potrafią też niwelować magnetyzm zewnętrzny ciał i dlatego ta olbrzymia stacja kosmiczna bezproblemowo uniosła się nad Ziemię i uleciała w kosmos.,… Takie tarcze podobno wypełniają całą zewnętrzną obudowę naszej „Argony”. Ale jak to działa, to niech ci wytłumaczy ktoś inny, bo ja mogę ci powtórzyć tylko to, co kiedyś wykułam na pamięć i do tej pory zapamiętałam.-

— Rozumiem. Jak widzisz, jestem bardziej wyrozumiały niż ty i nie czynię ci z tego powodu żadnych uwag.-

— I twoje szczęście. Ale wróćmy do Obwodnika i do pozostałych zieleniaków. W sufitach tych pomieszczeń zamontowano odpowiednie lampy i spryskiwacze, które imitują pory roku, pory dni i różne stany pogody. Wentylatory inicjują wiatry, a spryskiwacze deszcze i regulują ogólną wilgotność — Podejrzewam, że wszystko jest oczyszczane w sposób naturalny i mechaniczny i podlega recyrkulacji. Czy dobrze mówię? — — Oooo,.. Kochanie, zaskakujesz mnie. Rzeczywiście Cały dysk „Argony”, to układ zamknięty. Tutaj nic się nie marnuje. Od początku naszej podroży, nic nie zostało wyrzucone na zewnątrz. Inaczej mówiąc, „Argona” to jak jedna zamknięta komórka, a my zamknięci wewnątrz jej obudowy, jesteśmy jak jeden żywy i samo wystarczający organizm.-

— Czy dlatego nasza „Argona” ma aż takie duże rozmiary? Czy dlatego jest taka duża? —

— Właśnie dlatego. Mamy też produkcję płodów rolnych na siatkach, ale taka produkcja nie bardzo nadaje się do recyrkulacji i w naturalnym obiegu nie bardzo się sprawdza. Chyba tylko w niewielkim procencie do oczyszczenia powietrza. Małgosia przechyliła się w moją stronę i pocałowała mnie w policzek.

— Kochanie. Jak tak dalej pójdzie, to szybko się usamodzielnisz. — I raz jeszcze mnie pocałowała. Teraz ja przechyliłem głowę w jej stronę, ale ona odchylając się przekornie do tyłu i odgradzając się ode mnie rękami powstrzymała mnie w zamiarach.

— No, no,… podwładny. Niech podwładny zna swoje miejsce i bez wezwania się nie wychyla. Co mogę ja, to nie może podwładny. Zrozumieliśmy się? — Spojrzałem na nią i tylko przytaknąłem twierdzącym kiwaniem głowy.

— No, to w porządku. A teraz wyprostuj się, bo jeszcze nabawisz się skrzywienia kręgosłupa. A wiesz o tym dobrze, że krzywy kręgosłup, to niezliczone choroby i najróżniejsze niedomagania organizmu. Prawda? —

— Ssssadyssstka.- zasyczałem i się wyprostowałem. Ale Małgosia, jakby tego nie słyszała, albo nie chciała wdawać się w niepotrzebną dyskusję, bo dalej kontynuowała swój wykład. — Na „Argonie” obowiązuje nas czas cyklu ziemskiego. Związane jest to z nieznanym i nigdy dotąd nie praktykowanym — na taką skalę — dłuższego oddziaływania innych niż znamy pór dobowych na nasze organizmy, jak i na organizmy wszystkich roślin i zwierząt. Jest to też zachowawcze działanie na nasiona i na embriony — zarówno nasze ludzkie, jak i zwierzęce, których pełno jest w naszych magazynach i laboratoriach. Nie wiemy, czy zmieniając rytm dnia i nocy na taki długi okres czasu, nie doprowadzilibyśmy do ich samodzielnych modyfikacji, a nawet do mutacji. Nie mówię tu tylko o organizmach obecnie żyjących, ale mam też na myśli następne pokolenia — te najbliższe, i te dalsze i te jeszcze, jeszcze następne po nich. Nie można też wykluczyć i tego wszechobecnego oddziaływania kosmicznego na nasze organizmy, bo na taką skalę, nikt jeszcze w historii ludzkości tego nie doświadczył. Wprawdzie mamy własną ochronę, ale na ile jest ona skuteczna, to okaże się to dopiero w następnych pokoleniach. Czy to wszystko, o czym mówiłam jest dla ciebie jasne i wystarczająco zrozumiałe? —

— Tak, ale mówiłaś coś o grawitorach. Co to takiego? — — To już ty powinieneś to wiedzieć. Prawdopodobnie odniosłeś się do terminu grawitacji. Obecnie słowo — grawitacja — wypadło już z języka fizycznego i z pojęć astrofizycznych, bo powszechnie wiadomo, że wszędzie chodzi tylko o oddziaływania magnetyczne — czyli o magnetyzm — i tylko takie pojęcia fizyczne teraz funkcjonują. Prawdę mówiąc, to miałeś rację twierdząc, że niepotrzebnie te same zjawiska, lecz różnie odczytywane, nazywa się podwójnie, a nieraz i potrójnie. Po co zaśmiecać język fizyczny? Wystarczy przecież tylko znajomość tematu. Wystarczy wiedzieć jakiej dziedziny dotyczy rozmowa i rozumieć o czym się mówi. Prawda? Pamiętam, że na początku nie chciano z tobą na te tematy rozmawiać.-

— No, tak. — Wpatrzony w monitor komputera, zacząłem analizować słowa i ogólne wiadomości przekazane mi przed chwilą przez Małgosię. Starałem się równocześnie sięgnąć do wszystkich zakamarków w moim mózgu i znaleźć w nich choćby najmniejsze coś, lub jakiekolwiek coś, albo nawet te szczątkowe wiadomości na tematy, o których przed chwilą mówiła Małgosia, a które — pomimo wszystko — powinny były gdzieś tam jeszcze w moim mózgu się znajdować,.. gdzieś zalegać,.. Ale gdzie?… Tyle tam komórek i zakamarków,… A może tam już nic nie ma i może już niczego i nigdy sobie nie przypomnę, bo w moim mózgu na stałe zaległa Czarna Dziura?

— O czym tak myślisz? — zapytała nagle Małgosia przywracając mnie jednocześnie do rzeczywistości. Spojrzałem na nią. Uśmiechała się,…

— Jaka ona jest ładna i jaka teraz pogodna? — pomyślałem. — A jeszcze przed chwilą udawała taką srogą służbistkę. Nie dziw się jej Oli, przecież ona jest kobietą, a kobieta zmienną jest. Hmmm,…uśmiechnąłem się pod nosem.

— O co pytałaś? —

— Pytałam, o czym tak myślisz i co ci teraz tak wesoło? — — A,… o czym mogę teraz myśleć? Myślę o tym wszystkim, co mi przed chwilą powiedziałaś, a uśmiechnąłem się, bo właśnie pomyślałem o dziurach w serze-

— O serze? Ty łgarzu.- Przez dłuższą chwilę Małgosia nic nie mówiła, tylko tajemniczo mi się przyglądała. Wreszcie się do mnie przysunęła. Spojrzała mi w oczy i cicho wyszeptała:

— No,… Już dobrze. Niech podwładny przestanie już myśleć o tym serze i niech podwładny się do mnie przytuli, bo ja też chcę się przytulić, a sama się wstydzę inicjować takie zachowania.-

— Jeżeli przełożona uważa to za konieczne?… Ale jak mam to zrobić? Służbowo, czy prywatnie? —

— Myślę, że prywatnie, bo prywatnie będzie przyjemniej.- Uśmiechnęliśmy się do siebie. Wciąż patrząc jej w oczy, pomału przysunąłem się do niej. Objąłem ją. Delikatnie i czule — jak tylko w tym momencie potrafiłem — przybliżyłem usta do jej ust i musnąłem je pocałunkiem. Raz, drugi i trzeci. Wtedy zauważyłem, że jej usta gorączkowo zaczęły szukać moich ust i pocałunku na nich. Ale im bardziej ona szukała moich ust, tym bardziej mijając jej usta, całowałem ją po jej policzkach, po nosku, po powiekach i po brodzie. Jeszcze i jeszcze, a ona stawała się coraz bardziej niecierpliwa i coraz bardziej agresywna. Z czasem poczułem, jak ciało Małgosi napina się i jak narasta drżenie jej ciała. Ale nie tylko jej, bo chociaż sam inicjowałem te miłosne igraszki, to wkrótce i ja poczułem — chociaż tego nie planowałem — jak narastają we mnie wszelkie objawy męskości. Wreszcie usta nasze się spotkały i zaczęliśmy się całować. Najpierw delikatnie i niezwykle czule, a potem coraz mocniej i mocniej, aż wreszcie bez opamiętania. Jakbyśmy toczyli ze sobą bój — kto kogo przecałuje i kto pierwszy od tych pocałunków padnie. Nagle, Małgosia jakby się otrząsnęła i jakby równocześnie opamiętała, bo gwałtownie odpychając się rękami odsunęła się ode mnie. Spojrzała na mnie zamglonymi oczami, lecz jednocześnie, jakby na trzeźwo i jakby z trzeźwego dystansu. Poprawiając sobie włosy i oddychając głęboko, cicho powiedziała drżącym głosem: — Nie, nie. Nie teraz, bo ktoś zapuka, ktoś wejdzie, a ja tak nie chcę. A zresztą, jesteśmy umówieni. Musimy już iść do Leszka i do Han, bo oni tam na nas czekają.-
Wziąłem głęboki wdech i spuszczając z siebie powietrze, tylko jęknąłem:

— Uf,… Jak mus, to mus.- powiedziałem i wskazując jeszcze na monitor, zapytałem:

— A to? Co to takiego? —

— To jest winda, którą się zjeżdża, lub wjeżdża na odpowiednie poziomy.- wyszeptała cicho Małgosia.

— Ciekawą funkcję spełnia ta winda.-

— Jest jeszcze klatka schodowa ze schodami w środku, ale to już oddzielna historia.- dopowiedziała Małgosia i zamknąwszy oczy, bezwładnie opadła na fotelu. Podniecony gorącymi pocałunkami i rozpalony jak ruszt w koksowym palenisku, złapałem Małgosię za rękę i też zamknąłem oczy. Tylko przez chwilę — taki bezwładny i taki spragniony miłości — zdołałem obok Małgosi usiedzieć, bo zamiast wczuwać się w gorący nastrój i miłosną atmosferę, Małgosia wydała z siebie nagłe i głośne westchnienie:

— Ufff,… Wnet poczułem, jak wyszarpuje swoją dłoń z mojej dłoni i jak wstaje z fotela. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem przed sobą piękną brunetkę — kobietę, która przed chwilą przeżyła miłosne uniesienie i która jeszcze promieniała i drżała.

— No. Na dzisiaj koniec szkolenia.- powiedziała i wyłączyła komputer.

— Oli. Dość tych ćwiczeń i miłosnych uniesień. Wstań już, bo w drogę nam czas.- Patrzyłem na nią, ale jakoś wstać mi się nie chciało. Jeszcze rozmarzony wyciągnąłem do niej rękę, by ją do siebie przyciągnąć, ale Małgosia pierwsza złapała mnie oburącz za rękę i ile w niej sił podciągnęła mnie do góry, że momentalnie stając na nogach, o mało na nią nie wpadłem.

— No, już dobrze. Po co działać aż taką presją. Jak ci tak bardzo zależy, żeby już iść, to wystarczy tylko powiedzieć.- powiedziałem i ruszyłem w kierunku drzwi. Wyszliśmy na korytarz. Wolnym krokiem poszliśmy w kierunku windy, którą wjechaliśmy na ostatni poziom. Tam wyszliśmy na korytarz. Mijając troje drzwi od jakichś pomieszczeń po prawej stronie, po lewej mijaliśmy rząd dużych, okratowanych od zewnątrz okien, za którymi widać było olbrzymią połać części kołnierza wachlarza anteny obwodowej, a za nią przepastną otchłań kosmosu. Na chwilę przystanąłem przy oknie.

— Poczekaj, Małgosiu. To jest antena obwodowa? — zapytałem udając, że nie wiem.

— Tak. To właśnie jest antena obwodowa.- Odpowiedziała radośnie Małgosia i przystanęła przy mnie. Jedną ręką uchwyciła się barierki pod oknem, a drugą objęła mnie w pasie i również spojrzała w okno.

— Jak widzisz, składa się ona ze stelaża stalowego — czyli konstrukcji stalowej i wachlarza na niej rozpiętego. Dokładnie nie pamiętam, ale ma on w całości około pięćdziesiąt, albo nawet sześćdziesiąt tysięcy metrów kwadratowych powierzchni i rozpięty jest wokół średnicy całego dysku „Argony”. Gdy wy mieliście ten wypadek, to niemal w tym samym czasie, część tej anteny też uległa zniszczeniu.-

— Mówisz — tej.-

— Mówię tej, bo są jeszcze dwie mniejsze anteny po przeciwnych stronach dysku Argony. Jedna antena centralna do zbierania fotonów i kwantów z jednej strony i druga antena komunikacyjna, z drugiej strony dysku. Obie znajdują się w najwyższych punktach wypukłości konstrukcji naszej stacji. Antena komunikacyjna, jest bez przerwy skierowana w stronę naszego Słońca, bo Ziemi od dawna już nie widać. Mówię komunikacyjna, bo z początku rzeczywiście służyła nam do komunikacji z Ziemią, ale teraz, to służy nam tylko jako antena nadawcza do wysyłania zdjęć i wyników badań na Ziemię — ale, to już bez potwierdzenia odbioru.-

— Na temat anten rozmawiałem już z Siergiejem, ale ty o wiele więcej mi o nich powiedziałaś.-

— O ty, prześmiewco. Wiesz i pytasz, żebym się na darmo produkowała? — Z wyrzutem w głosie zaprotestowała Małgosia i odstąpiła ode mnie.

— To nie tak. Ja ten wachlarz widziałem przez okna u Toma i teraz po raz drugi widzę go z drugiego ujęcia. Tylko się upewniam. Ale to nie znaczy, że jestem twoim prześmiewcą. Źle to odebrałaś. Na prawdę,… A tak przy okazji,… bo coś mi się tu nie zgadza. Powiedz mi proszę,… skoro wszyscy mężczyźni są w jednym wieku, to skąd na stacji wziął się mój brat Leszek? Przecież on jest ode mnie młodszy aż o sześć lat.-

— Tego to ja już nie wiem. Zapewne ty w tym ręce maczałeś? — Podeszliśmy do końca korytarza. Na jego końcu były drzwi, przez które weszliśmy do olbrzymiej i na pierwszy rzut oka niekończącej się hali. Z jednej strony dostrzegłem osiatkowane zewnętrzne okna, które były odgrodzone od trzy torowej tartanowej bieżni około półmetrowym pasem trawnika, a z drugiej strony zobaczyłem zieloną łąkę, którą stopniowo i coraz gęściej w kierunku osi dysku statku, porastały krzaki i drzewa — najpierw pospolite i owocowe, a potem inne i coraz fikuśniejsze gatunki i odmiany. Teren też był zróżnicowany, bo początkowo płaski, który zalegał na około trzydzieści metrów od okien w kierunku środka, a dalej podnosił się wyraźne w pagórek, a nawet jak na te możliwości — w górę, która sięgała prawie sufitu w centrum hali. Na trawniku uwidaczniały się prostokąty kilku — rożnej wielkości boisk, na których wyrastały bramki i słupki z zawieszonymi siatkami.

— Poznajesz? — zapytała Małgosia.

— Poznaję. Oczywiście, że poznaję. Ale to nie jest główny Zieleniak? —

— Nie. Jesteśmy teraz na Obwodniku, chociaż też w Zieleniaku. Inny Zieleniak jest na drugim poziomie i tam teraz pracuje twój brat Leszek. Tam zjedziemy za chwilę. Do tamtego zieleniaka musimy zjechać windą w dół i przejść na drugą stronę statku, albo przejść przez pół Obwodnika i windą zjechać prosto w dół. Jak chcesz dam się dostać? — zapytała. — Nie wiem. Ty mnie prowadzisz i ty decyduj, ale pozostańmy tutaj jeszcze przez chwilę. Dobrze? —

— Dobrze. No, to przez Obwodnik. Będzie i dłużej i jednocześnie przejdziemy na drugą stronę. Swoją drogą, to wiedziałam, że się tobie tu spodoba.- Po przejściu około dwudziestu metrów wzdłuż ściany, za którą prawdopodobnie były pomieszczenia od których na korytarzu mijaliśmy drzwi, weszliśmy na tartanową bieżnię. Przystanąłem na chwilę i zacząłem rozglądać się w około. W tym momencie nisko nad naszymi głowami przeleciała para jakaś ptaków. Popatrzeliśmy za nimi.

— Posłuchaj tylko.- powiedziała tajemniczo Małgosia i podnosząc ręce do uszu, odwróciła się w kierunku drzew i krzaków. Widząc to, uczyniłem podobnie. Po chwili do moich uszu dobiegły dźwięki różnych treli, ćwierkań i pogwizdów. Po kręgosłupie przeleciał mi przyjemny dreszcz i spłynęła błogość i ukojenie. Uspokojony tym nieoczekiwanym głosem natury, poczułem nagły przypływ radości. Poczułem się tak, że zacząłem obracać się wokół swojej osi. I nagle tak z niczego zacząłem się śmiać do samego siebie, że aż mi się głupio zrobiło. Spojrzałem na Małgosię. Patrzyła na mnie i też się śmiała.

— Nie krępuj się — powiedziała.

— Śmiejmy się i radujmy, bo jest to nam teraz potrzebne. Nasze organizmy — a szczególnie twój — tego właśnie potrzebuje.-

— Dziękuję, że mnie tutaj przyprowadziłaś i że jesteś taka wyrozumiała.- Uspokoiłem się i chwyciłem Małgosię za rękę. Teraz wolno ruszyliśmy przed siebie wzdłuż bieżni. Jakże mi tego potrzeba było. Po przejściu około stu metrów, zobaczyłem wśród drzew kilkanaście uli i jakiegoś człowieka ubranego w biały kombinezon. W kapeluszu z dużym rondem i z okalającą go po obwodzie długą i szczelnie zasłaniającą mu głowę i ramiona siatką, człowiek ten krzątał się przy ulach i je właśnie odymiał

15. Jurek Tatarka

— To Jurek Tatarka — powiedziała Małgosia. Zatrzymała się i głośno do niego krzyknęła:

— Jurek! — Mężczyzna odwrócił się w naszą stronę i odchodząc kilka metrów od uli, zdjął kapelusz. Poznałem go.

— To on teraz zajmuje się pszczołami? — zapytałem.

— Między innymi on. Dzisiaj on ma tutaj dyżur. Ty też miałeś takie dyżury.- Słuchając Małgosi, wciąż patrzyłem na podbiegającego w naszym kierunku Jurka. Gdy podbiegł, stanął przede mną wyprostowany jakby na baczność. Przykładając prawą pięść do wyprostowanej lewej swojej dłoni, Jurek skłonił się po japońsku i jednocześnie wydał z siebie syczące:

— Usss… — Odczekałem chwilę i odkłoniłem się podobnie.

— Cześć Oli. Witam Małgosiu.- przywitał nas Jurek i uśmiechając się szeroko, odsłonił równocześnie swoje równe i białe zaciśnięte zęby. „A gładź i biel jego zębów odbijając światła sufitowych lamp raziły mnie po oczach”.

— Ach nie uśmiechaj się tak szczerze, bo mnie jeszcze oślepisz.- powiedziałem i ręką zasłoniłem oczy. Momentalnie poczułem delikatne uderzenie w prawy bark i niemal równocześnie okrężne kopnięcie w lewy bark.

— No,… co jest? Broń się. Już zapomniałeś? — powiedział i zapytał Jurek i jednocześnie popatrzył na mnie z troską, czy przypadkiem wymierzone przez niego ciosy nie były dla mnie za mocne i czy przypadkiem w tym żarcie nie przesadził? Nie zdążyłem odpowiedzieć, bo Jurek złapał mnie za oba ramiona i patrząc mi prosto w oczy znowu zapytał:

— Nie za mocno?… Chociaż teraz nie wyglądasz jeszcze najlepiej,… — Jurek cofnął się o krok i zaczął mi się przyglądać, — to ja, witam ciebie najlepiej i najserdeczniej, jak tylko umiem. Cieszę się, że już chodzisz, i że wreszcie mogę na ciebie popatrzeć. No,… wcześniej nie dano mi tej okazji, bo nazbyt opiekuńczy Tom na to mi nie pozwalał, a i teraz widzę, że też jesteś pod zaborczymi skrzydłami Małgosi.- Jurek spojrzał na Małgosię, a potem znowu z troską na mnie.

— Pod zaborczymi skrzydłami? Nie przesadzasz? A kto go tu przyprowadził? — zapytała Małgosia.

— No, ty. Ale, przecież nie wiedziałaś, że ja tutaj będę? — — Nie wiedziałam. Ale nasza stacja, to nie Nowy Jork. Chociaż i tam człowiek nie jest w stanie przewidzieć, kogo akurat spotka na spacerze.-

— A właśnie. — wtrąciłem:

— Widzisz Jureczku, jak to trzeba uważać, a nawet być przewidującym? Jako, że nikogo żeś się nie spodziewał, to i w obyczajności swojej dałeś sobie upust. A my?… oczy mamy i wszystko widzimy.- Małgosia spojrzała na mnie.

— Ale nie myśl czasem, że my tu ciebie specjalnie podglądamy, albo, że jeszcze coś bardziej,… My tu po prostu jesteśmy na spacerze. A że oczy mamy — a sprawił to przypadek, że w tym samym czasie co ty, myśmy się tu stawili — to chcąc nie chcąc, na tych twoich bezeceństwach żeśmy ciebie przyłapali.-

— Na bezeceństwach? — zapytał zaskoczony i jednocześnie zdziwiony Jurek.

— Tak, na bezeceństwach… Niby taki porządny i skromny, a taki zbereźnik. Inny to by się z tym krył, a ty co?,… Tak oficjalnie i na naszych oczach?

— Jurek momentalnie spoważniał i z całą powagą zapytał:

— O co ci chodzi? Na jakich bezeceństwach mnie przyłapaliście? Jaki zbereźnik? — zapytał znowu i niemal poczerwieniał.

— Jak to na jakich? Wystarczy, że Jola nie ma nad tobą oka, a ty już sobie z pszczółkami bzykasz? Czy nie jest to dla ciebie nazbyt ciężka praca?… Tyle robotnic i jeszcze ta wielka królowa… Widzisz Małgosiu, co może zdrowy i silny Jurek? Nie to, co ja po chorobie.- Popatrzyłem na Małgosię, a potem z podziwem dla Jurka, że aż pokiwałem głową. Z trudem też powstrzymywałem się od śmiechu. Trwało jeszcze chwilę, zanim Jurek rozpogodniał i się roześmiał.

— Oj, Olobry, Olobry. Może i nie najlepiej jeszcze wyglądasz, ale za to w środku, w twojej głowie,… to ty już jesteś zupełnie zdrowy. Ty wariacie. Ty jesteś zdrowszy ode mnie. Wydaje mi się, że jesteś już tak zdrowy, że aż znowu chory, tylko, że na inną chorobę niż poprzednio. Ja tutaj solidnie pracuję i myśli w mojej głowie, skoncentrowane są na mojej pracy, a ty mnie kojarzysz z pszczółkami.- Teraz Jurek zwrócił się w do Małgosi:

— Małgosiu, bądź dla niego miła i zajmij się nim tak, jak na kobietę przystało, bo jemu tylko jedno w głowie. Spowoduj, żeby te bezecne myśli z niego uleciały. Dobrze, że on nie ma dzisiaj tutaj dyżuru, bo te pszczółki, chyba by miodu już nie dały.

— A ty, co mi tak doradzasz? — Zapytała nieco wzburzona Małgosia i zaraz dodała:

— Sam bądź miły. Skoro wiesz lepiej co robić, to sam zajmij się tą ważną stroną jego sfery życiowej. W tej chwili ja tylko pełnię rolę jego przewodniczki i tylko realizuję wcześniej przyjęty program. Jasne?

— Stojąc lekko z boku, spojrzałem w stronę uli.

— Fajnie. To wy sobie tu porozmawiajcie i uzgodnijcie między sobą, kto i czym ma się zająć, a ja w tym czasie z bliska przyjrzę się twoim podopiecznym.- Powiedziałem i przez bieżnię ruszyłem w kierunku drzew. Byłem już przy pierwszych drzewach, gdy usłyszałem za sobą głos Jurka:

— Oj, oj,… Oli. Lepiej uważaj. Na twoim miejscu, ja bym tego nie robił, bo choć pszczoły są odymione, to mogą dać ci się we znaki i mogą dosadnie pokąsać.-

— Pobzykam im, że jestem twoim kolegą i mnie nie pokąsają.-

— Właśnie dlatego, że jesteś moim kolegą mogą mocniej ciebie pokąsać. Wiedz, że chociaż bardzo się starałem i pracę wykonywałem ze szczególną starannością, to nie wszystkie moje podopieczne są ze mnie zadowolone. Nie znasz pszczółek? —

— Tak słabo bzykasz? —

— Ach, wy faceci,… Im tylko pszczółki i bzykanie w głowach. Wracaj już. Nie ma czasu. Zostaw to bzykanie Jurkowi, bo tam na nas czekają.- Powiedziała Małgosia i tym argumentem odwiodła mnie od pszczółek. Rozłożyłem ręce i wróciłem na tartan. Kiwnąłem bezradnie głową i uśmiechnąłem się do Jurka.

— Z taką osą, to ty do pszczółek nie przychodź,… — powiedział na pożegnanie Jurek.

— Jurku. Jak dojdę do siebie i trochę potrenuję, to — to, czym mnie dzisiaj poczęstowałeś, oddam ci z nawiązką. A będę bezlitosny… —

— Małgosiu, słyszałaś? — zapytał Jurek.

— W razie czego, to będziesz świadkiem. Wiesz, że wszelkie groźby są karalne,… a on wyraźnie mi groził.-

— Dajcie mi już spokój. Kiedy wy spoważniejecie i zaczniecie rozmawiać ze sobą, jak przystało na dwóch dorosłych i poważnych facetów? — Spojrzałem na Małgosię.

— Jurku, świat i Małgosia nas nie rozumieją. Ona ciągle szuka poważnych facetów,… Jakby jej ich brakowało.-

— Ech,… Idę tam, gdzie mnie akceptują takim, jakim jestem, a nie takim, jakim chcieliby, żebym był.- powiedział Jurek i dodał:

— No, to cześć i przyjemnej wycieczki.- Odchodząc, pomachał nam jeszcze ręką, a my stojąc obok siebie, w milczeniu wiedliśmy za nim oczami do momentu, aż biel i kształt jego kombinezonu zaczęły zatracać się pośród nisko rozpostartych gęstych gałęzi drzew i krzaków. Stojąc wciąż w miejscu, rozejrzałem się teraz dookoła.

— Miło tu.- powiedziałem cicho i objąłem Małgosię.

— O, tak. Miło. Zieleń, przestrzeń i świeże powietrze. Małgosia uniosła głowę i nosem zaczerpnęła powietrza. Wykonując obrót w prawą stronę, równocześnie uwolniła się z mojego objęcia. Wykonała jeszcze trzy taneczne obroty i zatrzymując się przede mną, chwyciła mnie za prawą dłoń i szybkim ruchem głowy musnęła mnie pocałunkiem w policzek i niczym baletnica przefrunęła znowu przede mną z powrotem na moją prawą stronę. Teraz, jak mała i psotna dziewczynka z małym i psotnym chłopcem, zaczęła wymachiwać naszymi rękami — po łuku do przodu i po łuku do tyłu i wnet pociągnęła mnie za sobą wzdłuż bieżni, w kierunku, w którym szliśmy wcześniej, zanim nie zatrzymaliśmy się, gdy przy ulach dostrzegliśmy Jurka. Idąc obok jak partnerka w szkolnym korowodzie i wymachując radośnie naszymi rękami, Małgosia przyjęła w końcu taneczny rytm i krok poloneza. Patrzyłem na nią zachwycony. Jaka ona jest teraz beztroska. Jaka śliczna i jaka szczęśliwa. Jaka dziewczęca,… i to — pomimo tych przeżytych — siedemdziesięciu lat. Czy to jest możliwe, żeby ona tyle lat już przeżyła? Czy ona na prawdę ma już siedemdziesiąt lat? Przecież wygląda i zachowuje się jak niewyżyta nastolatka. A jeżeli jest to prawda i ona ma tyle lat, to gdzie ona skrywa te dodatkowe przeżyte co najmniej czterdzieści lat? Przecież z zachowania — to jest zaledwie dwudziestokilkulatka. Myśląc wciąż o tym, zachwycony jej wdziękiem i lekkością w zachowaniu, nie odrywałem z niej wzroku. Małgosia chyba wyczuła mój wzrok i to moje o niej myślenie, bo spojrzała na mnie. Jeszcze mocniej uścisnęła moją dłoń i jeszcze bardziej się uśmiechnęła.

— Ładnie ci w tym uśmiechu.- powiedziałem, jakbym chciał sam dla siebie podkreślić jej urodę.

— Ty też nie jesteś taki brzydki.-

— Eee,… tam. Facet nie musi być ładny.-

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.