Akt I
Scena 1
(Sejm na Wiejskiej. Sala pusta. Po korytarzach krąży cieć).
Cieć (nabłyszczając podłogę):
Cicho tam, cicho sza, licho nie śpi, licho gra. Teraz tłumy jutro deszcz, to przewidział jeden wieszcz.
(Z oddali słychać porykiwania syren samochodowych i skandowanie tłumu)
Tłum:
Chcemy mieć prawo to, które jest nasze bo, zabić chcem kogo chcem.
Cieć (do siebie):
O co znowu chodzi? Czy ktoś naskarżył, że wczoraj zamiast szorować kible paliłem skręta? Pewnie ten gruby poseł, co mnie nie lubi i zawsze mi wylewa wiadro.
Tłum: Mamy prawo, mamy prawo, mamy prawo.
(Cieć odchodzi do bocznego korytarza)
Cieć (do siebie):
Nic to po mnie. A o premii już nie wspomnę. Wczoraj osioł miał pieniądze. Dzisiaj tylko same żądze. Żądza władzy. To rzecz znana. Paradują tu od rana. Obradują. Wiwatują. Potem na podłogę plują. A ja myję, poleruję, znoszę dzielnie. Ale to się wkrótce skończy. Tłum domaga się naprawy, będzie zmiana, to rzecz dobra.
Tłum:
Chcemy władzy. I pieniędzy. Nie będziemy żyli w nędzy.
Cieć (do siebie):
Dziś aborcja, jutro władza, powód dobry jest każdemu. Na plecach tłumu wyniesiony będzie nowy rząd jak nic. A ja jestem tylko widz. Jutro biorę się za siebie, kupie frak i czarną muchę, a na prześcieradle starym namaluje se kostuchę.
Scena 2
(Nagle otwierają się drzwi boczne i do Sejmu wbiega tłum posłów, biegając bez ładu i składu krzyczą i zawodzą).
Poseł 1:
Jestem młody, żyć chce długo. Protestacjo! Straszna zgubo!
Poseł 2:
Teraz będziem jak wisielce, tłum wyciąga po nas ręce. Chować nam się teraz trzeba, chyba że ktoś chce do Nieba.
(posłowie biegną i chowają się w szafie ze szczotkami)
Cieć (do siebie):
Szczotki mam tutaj schowane. Muszę teraz wyjąć jedną, tą najbardziej chyba wredną. Bo mnie szczotka z rąk umyka, gdy szoruję drzwi i okna. To robota jest sromotna. Nic dobrego się nie zdarzy. Może osioł jakiś zważy, że robota moja znaczna i nagrody da sowite.
(cieć otwiera drzwi szafki i patrzy zdziwiony)
Cieć:
Co panowie Osłowie robią w mojej szafie? Czy tu miejsca braknie w Sejmie? Prawda miejsca tu nie znała, ale Kłamstwo, szafa cała.
Poseł 1:
Wybacz Panie, my tu porę pochowali się przed chmarą. Tumult w mieście i w areszcie już niedługo wszystkich w dyby. Zrozumieją że na niby jest ta cała demokracja. Wolność słowa to igraszka, liczy się rządowa frakcja.
Poseł 2:
Ale jakże? To Policja? Będzie może prohibicja? Nie aborcja, ale zgaga, rumu złej jakości sława.
Cieć:
Ja się nie znam na tych sprawach. I nie bywam na zabawach. Ale jakżeście popili i was żony szukać każą, niechaj zważą żem azylu nie udzielił.
Poseł 1:
Panie mój. Bądź litościwy. My do rana się chowamy. Potem pędem do Brukseli.
Poseł 2: