Ostrzeżenie
Książka nie jest odpowiednia dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Cały tekst jest tak zwaną fikcją literacką, nie należy więc brać tego do siebie, jeśli jest się wrażliwym. Jako autor nie zachęcam również, do powtarzania zachowań bohaterów. W książce mogą wystąpić sceny takie jak m.in.: Przemoc psychiczna oraz fizyczna, temat środków odurzających, wulgaryzmy i wiele innych sytuacji nieodpowiednich dla osób nieletnich.
Czytelniku, jeżeli zmagasz się z jakimkolwiek problemem i nie wiesz jak go rozwiązać, czujesz się zagrożony, bądź zmagasz się z depresją, poniżej znajdziesz kilka bardzo ważnych numerów, które Ci pomogą.
116 111 — Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży.
22 484 88 04 — Telefon Zaufania Młodych.
22 484 88 01 — Antydepresyjny Telefon Zaufania.
116 213 — Telefon dla Dorosłych w Kryzysie Emocjonalnym.
800 12 12 12 — Specjalny Dyżur Telefonu Zaufania dla osób Zmagających się z depresją.
Dla tych, którzy kiedykolwiek czuli się słabi lub bezsilni — pamiętajcie, jesteście wielcy, nigdy nie pozwólcie, aby wasz mur został zburzony.
Rozdział 1
Syntia
Siedziałam na łóżku, gdy nagle na moje kolana wskoczyła mała ruda wiewiórka o imieniu Pixa. Zastanawiacie się pewnie, dlaczego nazwałam takie słodkie zwierzątko akurat tym imieniem, już tłumacze.
Od kilku lat biorę leki na stany lękowe, na które cierpię praktycznie od dziecka, zażywam dwie różowe tabletki rano i wieczorem, aby nie dostać niepotrzebnego ataku paniki. Pewnego razu wieczorem, zanim udałam się pod prysznic, przygotowałam sobie dawkę leków na wieczór, położyłam je na szafce nocnej. Gdy wróciłam, okazało się, że ta ruda wiewiórka wpierdoliła moje leki, jej źrenice były wielkie, wyglądały tak, jakby była naćpana.
Spojrzała na mnie i zaczęła dosłownie latać po ścianach, podczas gdy ja, zamiast jej pomóc, co byłoby dobrym pomysłem, zaczęłam zwijać się ze śmiechu na łóżku. Moja matka od zawsze się jej bała, sama w zasadzie nie jestem pewna dlaczego, przecież ona nigdy nawet muchy nie skrzywdziła, jest bardziej posłuszna niż nie jeden pies.
Jednak lęk mojej mamy w związku z Pixą ma również swoje plusy, przynajmniej nie wchodzi nieproszona do mojego pokoju, ponieważ wiewiórka zawsze lata po calutkim pomieszczeniu. Nie chcę niepotrzebnie więzić jej w klatce, jest nauczona załatwiać swoje potrzeby tylko i wyłącznie tam a co za tym idzie, jest bardzo czystym stworzeniem.
~~~
Zaczęłam przeglądać internet, aby znaleźć kolejny ciekawy obiekt do zwiedzenia. Nie nastawiałam się na cud, wszystkie ciekawsze miejsca zostały już przeze mnie odwiedzone, a przynajmniej te, które znajdowały się blisko mnie.
Nagle zerknęłam na coś, co o dziwo mnie zainteresowało. I to nawet bardzo. Znalazłam wzmiankę o starym opuszczonych szpitalu psychiatrycznym. Został on zamknięty ponad pięćdziesiąt lat temu, pacjenci według artykułu na stronie byli zdrowi jak ryby. Jednak pracownicy owego szpitala i rzekomi lekarze wmawiali im, że są chorzy oraz że powinni zażywać przeróżne leki. Najczęściej byli ich króliczkami doświadczalnymi, były na nich testowane coraz to nowe leki powodujące przeróżne halucynacje, codziennie dostawali nowe i coraz mocniejsze dawki, przez co osoby z zewnątrz uważali ich za zwykłych szaleńców. Na pierwszy rzut oka nafaszerowani lekami ludzie faktycznie wyglądali jak osoby obłąkane i niespełna rozumu.
Miejsce to bardzo mnie zaciekawiło, od razu dopisałam je do listy obiektów, które w najbliższym czasie odwiedzę. Jak na razie byłam niezbyt gotowa na aż tak duży i długi urbex, zaczęłam więc szukać dalej.
Po półgodzinnym bezsensownym szukaniu wreszcie natrafiłam na coś ciekawego, był to mały opuszczony dom, wyglądem przypominający mały zamek czy pałacyk. Od razu przycisnęłam palec do ekranu, aby poczytać komentarze o tym miejscu. Jak się po chwili okazało obiekt ten, nie był jakoś bardzo popularny, podobno mieszkała tam kobieta, która chorowała na różnego rodzaju choroby psychiczne, których nazw nie potrafiłam przeczytać. Ubzdurała sobie, że jest królową i zmieniła swój dom w pałac. Powalona historia.
Zjechałam trochę niżej i zauważyłam, że zostały zamieszczone trzy komentarze.
Od: Wędrownik2144
,,To ma być ciekawe? Nudniejszej budowli w życiu nie widziałem, już nawet piwnica mojej prababci jest bardziej interesująca niż to”.
Zjechałam niżej, aby przeczytać kolejne dwa komentarze od innych użytkowników tego portalu, drugi z nich naprawdę bardzo mnie zaciekawił.
Od: ZabieganaPoszukiwaczka98
,,Szczerze? Nuda, nie warto się tam zapuszczać, stracicie tylko cenny czas”.
Od: CzarnySzczur11
,,Świetne miejsce… idealne dla nudziarzy. Być może z zewnątrz wygląda zjawiskowo, w środku jednak nie ma nic ciekawego czy godnego uwagi. Typowa miejscówka dla miejscowych meneli czy zbuntowanych nastolatków. Okolica również niezbyt ciekawa, dookoła same lasy i łąki”.
Najbardziej zaciekawił mnie komentarz od użytkownika CzarnySzczur11, pola i lasy? Ciekawa okolica jak na takie miejsce. Jeśli faktycznie nie ma tam nic ciekawego, to może chociaż zrobię kilka ładnych zdjęć.
Długo nie myśląc, zdjęłam Pixe z kolan, na co ta niezadowolona uciekła spać na swoje prowizoryczne legowisko, które zrobiłam jej z waty, siana oraz kawałka materiału imitującego koc.
~~~
Bardzo lubię oglądać Berlin Nocą. Podczas gdy inne miasta o tej porze budzą się do życia tak dzielnica, w której mieszkam, jest często bardzo spokojna pod osłoną nocy. Praktycznie każdego wieczoru robię sobie spacery, aby uspokoić myśli i po prostu odetchnąć świeżym nocnym powietrzem, które moim zdaniem jest zupełnie inne. Między innymi przez to, że w nocy jest mniejszy ruch, co oznacza mniej spalin i czystsze powietrze czy jakoś tak to gadała babka na biologii, albo edukacji dla bezpieczeństwa? Nie pamiętam i nie wiem, czy chce pamiętać jakąś niepotrzebną mi do życia książkową definicję.
Moim ulubionym miejscem do nocnych przechadzek jest metro. Tak, metro. O tej godzinie jest tam zadziwiająca cisza. Niektórzy mogliby nawet powiedzieć, że jest tam strasznie, ponieważ jedyne światła, które można tam zobaczyć, pochodzą ze znaków informujących o wyjściu ewakuacyjnym. Dzieje się tak z powodu remontu, który jest tam teraz robiony. Nie za bardzo rozumiem jego sens, ale skoro tak ma być, to nie będę narzekać. Teoretycznie wejście do metra jest zamknięte, jest tam postawionych pełno barierek oraz znaków ostrzegawczych, między innymi takich, że obiekt grozi zawaleniem oraz o zakazie wstępu osobom nieupoważnionym.
Zastanawia mnie jednak to, czy ktokolwiek zwraca na takowe znaki uwagę? No ja na pewno nie, widziałam podobne tabliczki niezliczoną ilość razy, chodząc po opuszczonych budynkach i jakoś żadna cegła mi na łeb nie spadła.
Rodział 2
Sprawnie przeskoczyłam przez jedną z barierek i zapuściłam się, wgłąb ciemnego korytarza. Gdy szłam, słyszałam tylko i wyłącznie odgłos swoich glanów. Skręcałam w przeróżne rozwidlenia, sama do końca nie będąc świadoma, dokąd zmierzam, cisza dawała mi ukojenie, którego nie potrafiły dać mi nawet żadne leki nasenne czy narkotyki, od których jestem czysta od ponad trzech miesięcy. Mój organizm bardzo źle przyjął odstawienie kolorowych cukiereczków w różnych słodkich kształtach.
Kochałam te różnokolorowe małe gwiazdki i stan, jaki mi dawały.
Jednak gdy je odstawiłam, szara rzeczywistość powróciła do mnie z podwójną mocą. Nie mogłam jeść ani spać. Nawet podniesienie się z łóżka było dla mnie nie lada wyzwaniem. Pomimo tego, że potrafiłam wyrywać sobie włosy z głowy lub siedzieć nieruchomo patrząc w ścianę, wciąż nie umiałam sobie z tym poradzić.
Byłam na głodzie.
Obdzwaniałam wszystkich dilerów i znajomych, od których brałam kolorowe pigułki, jednak nikt nie chciał mi ich sprzedać. Zapewne była to sprawka mojego taty — pieprzonego kryminologa, który pewnie powiedział im dokładnie, krok po kroku, co może zrobić z ich ciałami, jeśli dadzą mi jeszcze chociaż jedną pieprzoną pigułkę.
Nikt nie odbierał. Nikt nie chciał mi pomóc. A ja nie chciałam żadnej innej pomocy niż ponownego błogiego stanu, podczas którego wszystko staje się żywsze, ładniejsze i bardziej kolorowe.
~~~
Nie do końca wiedziałam, gdzie się znajduje, po prostu szłam przed siebie zgodnie z torami w metrze. Otaczał mnie jedynie mrok i ta przyjemna głucha cisza, która po chwili została zagłuszona.
Usłyszałam kroki.
Ciężkie, męskie kroki.
I o dziwo nie były one wytworem mojej wyobraźni, naprawdę ktoś tu jest i zmierza w moim kierunku. Kto normalny o takich godzinach chodzi po stacji metra? A tym bardziej, wtedy gdy praktycznie na każdym rogu jest umieszczona tabliczka o zakazie wstępu.
Nigdzie nie ujęłam, że należę do osób normalnych i zdrowo myślących, ale to akurat mnie zdziwiło. Obecność innego człowieka, o takiej godzinie, w takim miejscu była wręcz niespotykana.
W oddali zauważyłam człowieka. Na głowę miał nasunięty kaptur. Miał na sobie czarne spodnie cargo a na dłoniach rękawiczki. Pomimo tak słabego oświetlenia widziałam go bardzo wyraźnie, mój wzrok zazwyczaj bardzo szybko dostosowuje się do ciemności, co jest w wielu sytuacjach bardzo przydatne.
Gdy mężczyzna mnie minął, poczułam podmuch zimnego powietrza, co było dość dziwne, przecież całe pomieszczenie jest zamurowane, a jestem już dość daleko od wejścia.
Szłam dalej, nie zawracając sobie za bardzo głowy tym człowiekiem.
Nagle zobaczyłam go idącego obok mnie. Lekko podskoczyłam, gdy do moich uszu dotarł jego zachrypnięty głos.
— Co robisz w takim miejscu o tej godzinie? Nie boisz się? — Zapytał. Widziałam, jak się uśmiecha, jeśli myśli, że mnie tym wystraszy, to grubo się myli.
— Spaceruje, nie widać? — Odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
Nagle usłyszeliśmy pewien dźwięk. Dopiero po chwili zobaczyłam dwa cienkie, lecz mocne promienie latarek. Przez chwilę nie docierało do mnie to, co się dzieje, myślałam, że jakieś dzieciaki eksplorują metro w fazie remontu.
— Kurwa. Czas spierdalać. — Powiedział chłopak idący obok mnie.
— Co? — Spytałam, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi.
— Uciekaj. Psy. — Powiedział tylko, po czym przyspieszył kroku.
— Myślisz, że mnie wystraszysz takim czymś? Co niby miałaby tu robić poli.. — Nie dokończyłam, ponieważ mój wzrok zdążył się wyostrzyć. Spostrzegłam niebezpiecznie szybko zbliżających się dwóch policjantów, jeden chudy i wysoki, drugi gruby i niski. Czyli typowe zespoły policyjne, patyk od bilarda i kula do kręgli.
Nie zastanawiając się nad tym, co właśnie robię, zaczęłam biec za nieznajomym, podczas gdy policjanci krzyknęli, abyśmy się zatrzymali, wystrzelili nawet ostrzegawczy pocisk.
Rozumiecie to? Pocisk ostrzegawczy, który strzela się w niebo. Oni wystrzelili go w sufit metra i to jeszcze takiego w trakcie budowy, przez co tynk posypał się jednemu z nich na głowę. Parsknęłam śmiechem i przyśpieszyłam ile sił w nogach, aby dogonić tajemniczego nieznajomego. Gdybym go teraz zgubiła, byłabym w totalnej dupie. Pomimo tego, że mniej więcej znam ten teren, coś czuję, że mogłabym się tu teraz nie odnaleźć.
Nie wiedziałam, dokąd prowadzi mnie ten chłopak, ale już czułam, że wpakowałam się w niezłe bagno.
Rozdział 3
Biegłam za chłopakiem ile sił w nogach. Czułam przebiegający po plecach dreszcz, gdy słyszałam za nami biegnących dwóch funkcjonariuszy policji.
Moje leki przestały działać przez nadmiar emocji targających moim ciałem, mój oddech stał się bardzo płytki. Czułam, że w każdej chwili mogę się przewrócić, a mimo tego wciąż biegłam. Gdzieś z tyłu głowy czułam, że gdy pobiegnę za nieznajomym mi mężczyzną, policja nas nie znajdzie.
Biegliśmy przeróżnymi korytarzami, nie byłam pewna, w jakim dokładnie kierunku zmierzamy, obraz przed moimi oczami coraz bardziej tracił ostrość, co naprawdę nie było dobrym znakiem. Zaczęłam się pocić. Czułam, jak drżą mi ręce.
Pomimo tego, że nie jestem wierząca, zaczęłam modlić się do wszelakich bóstw, aby tylko się tutaj nie przewrócić, nie teraz, nie w takiej sytuacji.
Nie mogłam stracić sił, jeszcze chwilę, muszę dać radę.
Muszę wytrzymać.
Chłopak nagle skręcił w lewo i przeskoczył przez jedną z barierek, nie jestem pewna czy kiedykolwiek zwróciłam uwagę na ten zaułek. Powtórzyłam jego ruch, o mały włos nie upadając przy tym na twarz, poczułam jednak, jak silne ramiona ciągną mnie w górę.
— Uważaj kurwa. Jesteś jakaś upośledzona czy co? — Syknął, po czym zaczął iść w głąb korytarza, kierując się w stronę jednych z wielu drzwi.
Nie odezwałam się ani słowem. Mężczyzna otworzył drzwi, wpuszczając mnie pierwszą, co było naprawdę miłym gestem. Zanim wszedł za mną, na wszelki wypadek rozejrzał się na lewo i prawo w celu zorientowania się, czy nikt nas nie śledzi.
Na nasze szczęście drzwi otwierały się do środka, panowała tu kompletna ciemność, przez co byliśmy wręcz niezauważalni. Nagle chłopak schował się głębiej, dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego.
Zobaczyłam w oddali światła latarek, idą tu.
— I co? Zgubiliśmy ich? Szef nas zabije. — Powiedział jeden do drugiego, głosy były ciche jednak nie aż tak, aby nie dało się ich usłyszeć.
— Trzeba przeszukać teren, nie mogli daleko uciec, ci gówniarze pewnie nawet nie wiedzieli, gdzie biegną. Chodź, sprawdzimy tutaj. — Odpowiedział drugi.
Zobaczyliśmy, że mężczyźni niebezpiecznie szybko zbliżają się w naszą stronę, światła policyjnych latarek były wyraźne. Miałam wrażenie, że zaraz tutaj przyjdą, dzieliło ich od nas dosłownie kilka metrów.
Już po mnie.
Znajdą nas.
Znajdą mnie.
Nogi zaczęły mi drżeć i drętwieć raz za razem. I tak na przemian. Było to naprawdę dziwne uczucie, czułam się, jakbym nie była w swoim ciele. Jak gdyby nie było mnie już na tym świecie. Mój oddech stał się bardzo płytki, co jakiś czas go wstrzymywałam, aby policjanci go nie usłyszeli, wydawało mi się wtedy, że jest on bardzo głośny. Za głośny.
Nagle na nasze szczęście odezwał się głos z krótkofalówki jednego z policjantów.
— Wracajcie, mamy sprawę do załatwienia. — Powiedział jakiś głos, zapewne był to komendant.
— Szefie, nie możemy, jakieś gnojki chodzą po zamkniętym metrze. Musimy ich złapać. — Odrzekł jeden z nich.
— Zrobicie to później, są sprawy ważne i ważniejsze. Nie waż mi się sprzeciwiać, wiesz, jak to się kończy. Chcę was widzieć na komendzie, ale to już, czy wam się to podoba, czy nie. — Jego stanowczy ton nawet mnie wbił w ziemię, pomimo tego, że nie wiedziałam, jak wygląda, byłam pewna, że nie warto mu się sprzeciwiać.
— Zaraz będziemy, bez odbioru. — Powiedział nieco ciszej. Usłyszałam, że kroki i światła zaczynają się oddalać. Wycofali się. Wszystko jest dobrze.
Spojrzałam na chłopaka, który tak samo, jak ja odetchnął z ulgą. Widziałam go już o wiele słabiej, czułam się okropnie. Po plecach spływała mi strużka zimnego potu, obraz zaszedł mgłą i zaczęło mi się dość mocno kręcić w głowie.
Rozdział 4
Na chwilę straciłam kontakt z rzeczywistością, było ze mną naprawdę źle. Gdy zorientowałam się, gdzie jestem i co tu robię, obraz zaczął się wyostrzać. Niestety trwało to tylko chwilę.
Zostałam posadzona na czymś miękkim, ale i twardym razem. Kanapa.
— Słyszysz mnie? Wszystko dobrze? Jak się nazywasz? — Dochodził do mnie głos, a po chwili obraz zaczął się wyostrzać, stała przede mną dziewczyna a burza rudych loków spływała jej po ramionach, wyglądała jak anioł. A może tylko wtedy tak mi się wydawało. Czułam się tak, jakbym znowu była na fazie.
— Syntia.. — Wychrypiałam, mój głos brzmiał dziwnie słabo, odchrząknęłam i mówiłam dalej, mój stan wciąż się nie poprawił. — Słyszę.
— Posłuchaj mnie Syntio, spróbuj skupić się na moich słowach dobrze? Wiem, że nie czujesz się najlepiej. — Skinęłam głową, a rudowłosa nieznajoma, widząc moją zgodę, kontynuowała. — Nazywam się Samantha, możesz mówić mi Sam, tak będzie Ci łatwiej. Widzę, że nie czujesz się zbyt dobrze, czy chorujesz na coś? Bierzesz jakieś leki? — Zapytała z poważną miną, głęboko wpatrując się we mnie swoimi intensywnie zielonymi oczami, robiła to tak, jakby chciała mnie dosłownie prześwietlić. Przerażające.
— Tak, biorę leki. Nie mam ich przy sobie, ale spokojnie, zaraz mi przejdzie. — Odpowiedziałam nieco pewniej, próbując przekonać Sam, że dam radę. Ta jednak nie dała za wygraną.
Na chwilę ode mnie odeszła, jej obecność działała na mnie zaskakująco dobrze, gdy była blisko nie czułam się już tak okropnie. Skorzystałam z chwili i rozejrzałam się po pomieszczeniu, w którym się w tej chwili znajdowałam. Było ciemno, jednak nie na tyle, abym nie mogła zobaczyć jedynie czerni, która mnie otaczała. Zobaczyłam kilka stołów rozstawionych w różnych zakątkach pomieszczenia, jeden w rogu, jeden dosłownie na środku pokoju a kolejne dwa pod ścianą naprzeciwko mnie, tam właśnie podeszła Samantha.
Wróciła do mnie, trzymając na rozłożonej dłoni dwie żółto-pomarańczowe tabletki a w drugiej ręce kubek z białą gęstą cieczą.
— Proszę, tabletki uspokajające, przeciwlękowe lub antydepresanty. Nie jestem pewna, na co chorujesz, ale patrząc na Twoje objawy, mogę stwierdzić, że na któreś z wymienionych. Trzy w jednym. — Puściła do mnie oczko i wskazała na kubek, znajdujący się w jej lewej dłoni kontynuując. — A to tutaj to po prostu glukoza w najczystszej postaci, zdecydowanie spadł Ci cukier, więc grzecznie to wypij i połknij te piękne pigułki, nie chce mieć Cię na sumieniu. — Dokończyła z chytrym wręcz fałszywym uśmieszkiem i wręczyła mi wcześniej wymienione produkty.
Mama zawsze mówiła mi, abym nie brała niczego od obcych, ale oni akurat uratowali mi życie.
Brałam o wiele gorsze rzeczy, od o wiele gorszych ludzi. Nic już nie mogło mi zaszkodzić, żadne prochy nie mogły mnie już zniszczyć. Narkotyki, które brałam, słodkie małe gwiazdeczki przypominające cukierki dla dzieci zrobiły już swoje, wyniszczając każdą komórkę mojego ciała. Ledwo z tego wyszłam, lecz stan, jaki dawały, był niezapomniany.
Połknęłam tabletki, popijając gęstą mazią, którą faktycznie była czysta glukoza — woda z dodatkiem bardzo, ale to bardzo dużej ilości cukru. Gdy piłam ten roztwór, chciało mi się wymiotować, jakoś jednak dałam radę i opróżniłam kubek kilkoma dużymi, szybkimi łykami. Jedyne co zostało po tej miksturze, to bardzo słodki a wręcz nieprzyjemny posmak w gardle.
— Lepiej? — Zapytała Sam, siadając obok.
— Tak, dziękuję Ci. — Powiedziałam szczerze. Naprawdę nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie zaoferowała mi pomocy.
Na kanapie w drugim rogu pokoju zobaczyłam cienie dwóch męskich sylwetek, wolałam jednak na razie nie wiedzieć, kim są Ci ludzie.
Rozdział 5
— Palisz? — Zapytała rudowłosa i wyciągnęła do mnie paczkę czerwonych Marlboro, co prawda wolałam ich drugą wersję, jednak tymi również nie pogardzę.
Skinęłam głową i wzięłam od dziewczyny papierosa, cicho dziękując.
— Gdy Srebrny wróci, zadecydujemy co dalej. — Zwróciła się do dwóch chłopaków siedzących pięć metrów od nas.
Kim jest Srebrny?
Zastanawiałam się, aż nagle mnie olśniło, zaczęłam myśleć w miarę racjonalnie. Te śmieszne tabletki naprawdę zaczęły działać, tylko skąd ona je miała? Też na coś chorowała? Nie wygląda na taką, która obawiałaby się czegokolwiek. Wygląda na naprawdę twardą kobietę.
Srebrny. Tak zapewne nazywają tego chłopaka, który mnie tu przyprowadził. W zasadzie to ja się tutaj za nim wpierdoliłam, ale to on powiedział, że mam spierdalać, więc spierdoliłam, razem z nim. Teraz jednak go tutaj nie było, byłam ciekawa gdzie się podział, co prawda nie powinno mnie to obchodzić, ale w końcu ciekawość to pierwszy stopień do piekła a na trafienie do nieba nie mam żadnych szans. Raz kozie śmierć.
— Kto to Srebrny? — Po chwili zaczęłam żałować, że zadałam to pytanie.
Dziewczyna spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem, tak jakbym zadała jej jakieś skomplikowane pytanie, na które nie zna odpowiedzi.
— Ja. — Usłyszałam zachrypnięty głos tuż nad moim uchem. Prawie podskoczyłam z zaskoczenia.
Co się ze mną działo? Przecież nie boję się niczego, chodzę po opuszczonych budynkach, które w każdej chwili mogą się na mnie zawalić i odebrać mi życie. A nagle zaczynam skakać w powietrze od głosu jakiegoś dziwnego typa, trzymajcie mnie. Zdecydowanie nie jestem już sobą.
Zaciągnęłam się odpalonym papierosem i ignorując wszystkie głosy i szepty dookoła, wpuściłam dym do najgłębszych zakamarków moich płuc. Wypuściłam go dopiero po jakimś czasie, a ten praktycznie w ogóle ze mnie nie wyleciał.
~~~
— Dobra, miło było, ale muszę wracać. — Powiedziałam pewnym głosem, nie za bardzo odpowiadało mi towarzystwo dwóch mężczyzn siedzących w cieniu, którzy wręcz wypalali mi dziurę w głowie intensywnym spojrzeniem. Gapili się na mnie zdecydowanie za długo i zbyt podejrzliwie.
— Odprowadzę Cię. — Powiedział ów Srebrny. Wstał i podszedł do drzwi, czekając na mnie.
— Umiem o siebie zadbać. — Odpyskowałam. — Przecież nie mam pięciu lat do kurwy nędzy. — Dodałam, gdy wyminęłam go w drzwiach.
— W to nie wątpię, jednak lepiej będzie dla Ciebie, jeśli zaprowadzę Cię do tylnego wyjścia. — Ów Srebrny miał kamiennym wyraz twarzy, wyglądał tak, jakby nie miał żadnych nawet najprostszych uczuć.
Zrezygnowana stwierdziłam, że pójdę za nim, co to za różnica czy pójdę głównym, czy tylnym wyjściem. Bylebym wyszła stąd cała. Ten facet wygląda, jakby miał ochotę mnie zajebać, dosłownie.
Podążałam za nim jak ułożona suka, co nie za bardzo mi się podobało, jednak nie byłam do końca pewna, gdzie znajduje się tylne wyjście z metra. Nie miałam wyboru, czy chciałam, czy nie i tak musiałam iść za nim. Policjanci mogli się tu jeszcze kręcić, a naprawdę mam dość swoich problemów, nie są mi potrzebne żadne dodatkowe.
Szliśmy w ciszy, idąc za nim, wyglądałam jak małe dziecko, które po prostu się zgubiło.
Nagle zobaczyłam zgaszoną tabliczkę z dużym napisem „Exit”. Podeszliśmy tam. Srebrny stanął i zaczął mi się przyglądać. Poczułam się dziwnie, totalnie obcy chłopak próbuje prześwietlić mnie wzrokiem, on ma jakieś radary w oczach czy co do chuja?
Gdy przestał mi się przyglądać, rozejrzał się dookoła, aby upewnić się, czy nikt nas nie obserwuje, najprawdopodobniej tak się nie działo, ponieważ po chwili wyciągnął ze spodni niewielki nóż z różową rękojeścią.
— Masz, to do obrony, uważaj na siebie. — Powiedział, a jego spojrzenie wciąż było tak zimne, jak największe lodowce na świecie. Z jednej strony mnie to przerażało, ale z drugiej cholernie satysfakcjonowało.
Srebrny odwrócił się i poszedł w swoją stronę bez pożegnania, bo czego miałabym się spodziewać? Że rzuci mi się w ramiona, powie, że będzie tęsknił? Dobre sobie, znamy się jedną noc, nawet nie całą, taka reakcja byłaby co najmniej dziwna.
Postanowiłam wrócić do domu, muszę się przespać z moimi myślami, zanim prześpię się z tym całym Srebrnym.
Rozdział 6
Nigdy nie sądziłam, że kiedykolwiek będę wychodzić z metra z nożem w ręce. Pewnie wyglądam z nim bardziej śmiesznie niż groźnie, a to dlatego, że nie jestem zbyt wysoka.
Było około drugiej nad ranem, stwierdziłam, że zanim udam się do domu, przejdę się jeszcze po okolicy.
Mogło to się dla mnie skończyć bardzo źle, lecz zrozumiałam to zdecydowanie za późno.
Krążyłam bez większego celu po ulicach Berlina, niektóre z nich znam na pamięć, a o niektórych istnieniu nawet nie zdaje sobie sprawy. Wolę nie zapuszczać się w niektóre rejony tego pięknego miasta, nie bardzo widzi mi się widok mojej odciętej głowy.
~~~
Chodziłam już tak około godzinę, w mojej głowie zaczęły kreować się dziwne myśli. Czy krew jest tak samo słodka, jak miód? Czy jestem psychopatką? Kto normalny myśli o takich rzeczach?
Ja na pewno do tych normalnych nie należałam. Chodzę z pieprzonym nożem w kieszeni. Nożem, który dostałam od kompletnie obcego typa. Nie powinnam była go przyjmować. Cała ta sytuacja była ostro popieprzona i nawet ja nie umiem znaleźć w niej, chociaż ziarna logiki.
Miałam na sobie czarną bluzę z kapturem oraz jasnobrązowe dresy, wyglądałam jak każda normalna nastolatka w tych czasach. Nie wyróżniałam się niczym szczególnym, jednak zobaczenie na mieście nastolatki o tej porze było dość niespotykanym zjawiskiem. Wszystkie dziewczyny w moim wieku najprościej w świecie bały się opuszczać dom o tej porze, nigdy nie wiadomo, kogo można tutaj spotkać, z reguły ulice tego miasta były spokojne, jednak pod osłoną nocy działo się tu wszystko. Od handlowania narkotykami, przez najebanych nastolatków aż po ludzi chodzących ze spluwą w dłoni.
Tutaj domy mają oczy i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Pomimo tego, że możemy nikogo nie widzieć, nie oznacza to, że nikt nas w tym momencie nie obserwuje. Nigdy nie wiemy, ile osób w tym momencie planuje odciąć nam głowę, tak bez porządnego powodu, tak o, dla zabawy. Jakby spojrzeć na to z innej strony jest to śmieszne.
Po chwili przechadzania się po chodniku stwierdziłam, że przejdę przez jedną z uliczek i zapalę fajkę. Bo przecież co może się stać?
Stanęłam mniej więcej w połowie drogi, okazało się, że nie jest to uliczka, tylko ślepy zaułek, zaczęły przypominać mi się te wszystkie filmy, które oglądałam, postacie w kapturach czy maskach chcące zabić lub zgwałcić bezbronną dziewczynkę.
Ja na szczęście byłam uzbrojona, w kieszeni miałam ostry nóż a w ręku palącego się papierosa, w każdej chwili mogłabym wjebać go komuś w oko i patrzeć na swoje dzieło.
Rozdział 7
Nie sądziłam jednak, że moje dziwne teorie się spełnia.
Spaliłam i rzuciłam papierosa na beton, zadeptując żar butem. Spojrzałam w stronę wejścia w zaułek, w moją stronę zmierzali dwaj chłopacy, na oko w moim wieku, może trochę starsi.
Pomyślałam, że pewnie przyszli tu w takim samym celu jak ja, dyskretnym zapaleniu fajki lub trawki.
Jednak oni stanęli przede mną i przez chwilę mi się przyglądali.
— A co ty tu robisz sama o tak późnej porze? — Zapytał jeden z nich, drugi natomiast patrzył się na mnie jak zwierzyna na swoją ofiarę.
— Spierdalaj. — Odpowiedziałam, mając nadzieję, że zaraz się ode mnie odwalą. Tak się jednak nie stało.
— Szkoda by było, gdybym pociął Ci tą Twoją śliczną buźkę, prawda? — Zignorował moje słowa i wyciągnął z kieszeni nóż, zaczął obracać nim w dłoni. — Dalej będziesz taka wyszczekana czy się uspokoisz?
W odpowiedzi splunęłam mu w twarz. Starł moją ślinę z twarzy i przycisnął nóż do mojej szyi. Poczułam, jak ostrze nacina mi skórę, a od szyi do dekoltu spływa mi stróżka ciemnoczerwonej cieczy. Chyba powinnam zacząć panikować lub wzywać pomocy, zamiast tego zaczęłam się śmiać tak psychicznie, że aż ten drugi odsunął się ode mnie o krok do tyłu, co jeszcze bardziej mnie rozbawiło. Nagle chłopak, który trzymał nóż na moim gardle, uderzył moją głową w betonową ścianę za mną, przeszył mnie ostry ból.
— Nie słyszałeś, gdy kobieta powiedziała Ci, że masz spierdalać? Mam Ci to wytłumaczyć jeszcze raz? Czy może przeliterować? — Nagle usłyszałam ten znajomy głos, otworzyłam oczy pełna nadziei i zobaczyłam jego. Srebrny.
— A kim Ty kurwa jesteś, nie mieszaj się w nie swoje sprawy i nie zgrywaj bohatera. — Zaśmiał się drugi mężczyzna stojący przy mnie, uwydatniając przy tym swoje czarne spróchniałe zęby. Fuj.
— Będę się mieszać. Bo ruszając moją kobietę, popełniliście wielki błąd. — Powiedział ze wciąż kamiennym wyrazem w twarzy.
Moją kobietę.
Poczułam się dziwnie miło, gdy te słowa wypłynęły z jego ust. Nie powinno tak być.
— Bo co mi niby zrobisz? — Tym razem odpyskował mu mężczyzna trzymający nóż przy moim gardle.
Do tej pory kamienna twarz Srebrnego zmieniła swój wyraz, na jego ustach zagościł mały uśmieszek, a w oczach pojawił się dziwny, wręcz zwierzęcy błysk.
— Byłoby mi was naprawdę szkoda, gdyby nie to, że ruszyliście moją kobietę. Tym czynem popełniliście naprawdę wielki błąd, musicie teraz za niego zapłacić. — Powiedział powoli i wyraźnie, aby mieć pewność, że mężczyźni zrozumieli, co ma im do przekazania.
Spojrzeli najpierw na siebie nawzajem, później na mnie, a następnie na mojego wybawcę. Zauważyłam wtedy, że ich źrenice są nienaturalnie rozszerzone. Są naćpani.
Wszystko nagle zaczęło dziać się bardzo szybko. Srebrny rzucił nożem, trafiając idealnie w szyję jednego z moich oprawców, przez co ten od razu padł na ziemię. Ostrze przerwało mu tętnicę szyjną, przez co dookoła niego zaczęła się tworzyć spora kałuża szkarłatnej cieczy.
— I co teraz? Twój kolega już Ci nie pomoże. — Powiedział z wręcz psychopatycznym uśmiechem na ustach, patrząc z dziką satysfakcją, jak leżącego opuszczają ostatnie bardzo płytkie oddechy.
Srebrny był nieobliczany. Dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę. Nie wiem, czy nie było na to trochę za późno.
Mój wybawca wykorzystał chwilę, gdy mężczyzna zapatrzył się na swojego towarzysza. Podbiegł do niego i jednym płynnym ruchem odciął mu rękę, którą próbował mnie skrzywdzić, tą, w której trzymał ostrze przy mojej szyi. Tak. Upierdolił mu cholerną rękę.
— I co teraz? — Zapytał, ze słyszalną kpiną w głosie. — No co teraz zrobisz? Zabijesz mnie? Proszę bardzo, droga wolna, spróbuj.
Mężczyzna został sprowokowany, pomimo odciętej dłoni rzucił się na Srebrnego, czego od razu pożałował.
Zapewne był pewny, że nóż, który trafił w szyję jego przyjaciela, był jedynym, jaki mężczyzna miał przy sobie. Był jednak w wielkim błędzie. Zanim zdołał do niego dobiec, Srebrny jednym ruchem wbił mu nóż w brzuch i pociągnął w górę.
Chociaż chciałam, nie byłam w stanie odwrócić wzroku od tego zjawiska. Wnętrzności człowieka rozlały się na betonowym podłożu. Jego oczy otworzyły się szeroko, a nieruchome ciało upadło na beton. Przez to wszystko zapomniałam o tym, że w mojej kieszeni również znajduje się nóż.
Jednak jest już po wszystkim. Już nic mi nie grozi.
Rozdział 8
Spojrzałam na Srebrnego, jego spojrzenie ze zwierzęcego zmieniło się na zadziwiająco łagodne.
— Nic Ci nie jest? Dobrze się czujesz? — Zapytał, podchodząc do mnie ostrożnie i przyglądając się ranie, którą zadał mi jeden z tych ćpunów.
— Jest okej — Odpowiedziałam pewnie, jednak najwidoczniej nie zabrzmiałam wystarczająco wiarygodnie.
— Nie. Nie jest okej. Nic nie jest okej Syntio. — Wzdrygnęłam się, kiedy wypowiedział moje imię, w jego ustach zabrzmiało zarazem jak obietnica, ale i słodkie kłamstwo. — Chodź, opatrzymy to.
Bez zbędnego zastanawiania się ruszyłam w przeciwną stronę, gdy tylko wyszliśmy z uliczki. Nie byłam do końca pewna, gdzie chce mnie zaprowadzić, z powrotem do metra? A może gdzieś indziej?
Zanim zdążył zauważyć, że nie podążam za nim, zaczęłam biec w stronę domu. Oczywiście nie biegłam prosto w jego stronę, aby mężczyzna nie dowiedział się, gdzie dokładnie mieszkam.
~~~
Gdy przekroczyłam próg domu, od razu najciszej jak mogłam, aby nie obudzić mamy, udałam się do swojego pokoju. Zastałam w nim Pixę leżącą na mojej poduszce, gdy otworzyłam drzwi, oczy zwierzęcia od razu rozbłysnęły w ciemności.
— Wróciłam. — Szepnęłam do niej z uśmiechem na ustach.
Przebrałam się w piżamę i położyłam się obok wiewiórki, przykrywając się kołdrą po same uszy. Było mi strasznie zimno, co było dziwne, przecież okno oraz drzwi do mojego pokoju są pozamykane.
Nagle usłyszałam dźwięk telefonu oznaczający nadejście wiadomości. Kto pisze do ludzi o takiej godzinie do cholery?
Od: Nieznany
Nieładnie tak uciekać Syntio.
Otworzyłam szeroko oczy i odpisałam. Od razu zmieniłam również jego nazwę w moich kontaktach.
Do: Srebrny
Skąd do cholery masz mój numer?
Odpowiedź nadeszła zadziwiająco szybko.
Od: Srebrny
Mam swoje sposoby ;)
Słodkich koszmarów.
Zablokowałam telefon i odłożyłam go na szafkę nocną. Dlaczego zastanawia mnie to, skąd ten człowiek dostał w posiadanie mój numer, przecież uciekał przed policją i zabił dwóch ludzi na moich oczach. W porównaniu do sytuacji z dzisiaj zdobycie mojego numeru było zwykłą błahostką.
Rozdział 9
Srebrny
Będąc blisko tej dziewczyny, czuje się dziwnie, ponieważ widząc emocje na jej twarzy, potrafię odczuć je na sobie, co nie zdarza się często.
Gdy wychodziła z metra, poczułem się nieswojo, musiałem upewnić się, że dotrze bezpiecznie do domu. Trzymałem się na bezpieczną odległość, poruszałem się bezszelestnie aby nie zwrócić na siebie uwagi.
Dziewczyna co jakiś czas się odwracała, co oznaczało, że odczuwała moją obecność i mój wzrok na jej plecach. Co prawda miałem lepsze rzeczy do roboty niż pilnowanie jakiejś smarkuli takie jak między innymi pakowanie rzeczy z ostatniego napadu, ale czułem się za nią w pewnym dziwnym sensie odpowiedzialny.
To ja dałem jej nóż. Dałem jej białą broń i możliwość skutecznej samoobrony, wyglądała na twardą, wiedziałem, że potrafi sobie poradzić.
Coś jednak kazało mi bezpiecznie odprowadzić ją do domu. O tej porze naprawdę nie było tu zbyt bezpiecznie a tym bardziej dla młodej dziewczyny.
Podążałem za nią jak cień, gdy spoglądała za siebie, rozpływałem się w powietrzu — skręcałem za obojętnie jaki róg budynku lub stawałem za kolumnami informacyjnymi, byleby tylko mnie nie zauważyła, nie chciałem jej wystraszyć. Jednak gdy zauważyłem, że Syntia, bo tak przedstawiła się rudej, skręciła w jedną ze ślepych uliczek, postanowiłem poczekać, aż stamtąd wyjdzie.
Zamiast jej kierującej się ku wyjściu z uliczki zauważyłem dwóch gości, najprawdopodobniej naćpanych zmierzających w tamtą stronę. Nie mogłem nie zareagować, nie pozwolę aby więcej w mojej obecności kobiecie stała się krzywda.
Raz już na to pozwoliłem, drugi raz nie popełnię tego błędu.
Wszedłem do domu, miałem wtedy piętnaście lat, poruszałem się wystraszony po tym pozornie idealnym domu z pierdoloną idealną rodzinką. Nagle On wyszedł zza rogu. Mój ojciec trzymał w ręce pas, musiałem dostać karę. Wciąż pamiętam, jak próbowałem uodpornić się na ból za każdym razem, gdy to robił. Później wręcz, zamiast płakać, zaczynałem się śmiać, podczas gdy na moich plecach powstawały nieziemskich rozmiarów siniaki, ten skurwiel nie żałował siły. Raz moja mama chciała mnie bronić, zawsze mnie broniła, a nawet jeśli sama już nie miała siły, to przynajmniej jako była pielęgniarka, mogła opatrzeć moje rany.
Byłem jej za to bardzo wdzięczny. Jednak pewnego dnia postanowiła mnie obronić, powiedziała mu, żeby mnie zostawił, że jestem jeszcze mały. Spytała się go czy posiada coś takiego jak serce. I to był błąd. Leżałem na wpół przytomny na zimnych kafelkach, a ten bydlak podszedł do mamy i zaciągnął ją za włosy do piwnicy. Miejsca moich tortur. Przesiedziałem tam pół życia, ucząc się przeróżnych technik posługiwania się nożami. Słyszałem jej przeraźliwe krzyki, ten dziad nie znał litości. Gdybym tylko dał rade się podnieść, może mógłbym jej pomóc. Później krzyki ucichły, trzymał mamę w piwnicy „dopóki nie nabierze rozumu do głowy”.
Zawsze po tym, jak stłukł mnie na kwaśne jabłko, zaciągał mnie do piwnicy i zamykał tam, dopóki nie stwierdzi, że zmądrzałem.
Nie mogliśmy mu nic zrobić, był wysoko postawiony, handlował narkotykami pomiędzy Berlinem a Europą. Nikt by nawet nie uwierzył, że za drzwiami domu tak porządnego człowieka dzieją się takie rzeczy.
Stanąłem centralnie na rogu, ustawiłem się tak aby nikt z tej trójki nie mógł mnie dostrzec i słuchałem. Dopóki nie zaczną być zagrożeniem, postanowiłem nie interweniować. Jednak gdy usłyszałem, co ci skurwiele do niej mówią, nie wytrzymałem. Musiałem zareagować.
Rzucanie nożem i odcinanie kończyn nie było dla mnie zbyt wielkim problemem, uwielbiałem ciężar kosy w mojej dłoni, uwielbiałem to, jak ostre były moje noże, wiedziałem, że one nigdy mnie nie zawiodą. Nauka z lat dziecięcych wcześniej nie poszła na marne. Tak również nie stało się tym razem, jeden nóż poleciał, trafiając idealnie w tętnice jednego z tych pierdolonych ćpunów, którzy chcieli skrzywdzić Syntie. A drugim z nich odciąłem jego koledze dłoń, nie pozwolę aby mężczyzna skrzywdził kobietę w mojej obecności.
Już nigdy na to nie pozwolę.
Czerpałem wręcz chorą satysfakcję z zadawania bólu takim sukinsynom jak oni, takim, którzy krzywdzą bezbronne kobiety. Syntia nie była bezbronna, miała przy sobie nóż, jednak widząc zachowanie swoich oprawców najwidoczniej w świecie zapomniała o jego istnieniu. Nie dziwie jej się, wiem, jak strach potrafi sparaliżować człowieka.
Gdy wychodziliśmy z uliczki, w której pozostały dwa trupy dziewczyna myślała, że nie widzę, jak idzie w innym kierunku, niż jej pokazałem. Miała iść za mną, miałem w planach sprowadzić ją z powrotem do dziupli w metrze i opatrzenia jej rany na szyi, okazała się jednak uparta i po prostu ode mnie uciekła.
Podzwoniłem do kilku miejsc i od razu zdobyłem jej numer telefonu, napisałem jej wiadomość, mając nadzieję, że ta dotarła do domu i że nic jej już nie grozi. Po chwili odpisała, co oznaczało, że faktycznie jest w domu, nie widziałem aby na ulicy korzystała z telefonu, w metrze również go nie wyciągała.
Miałem nadzieję, że ta mała rana po ostrzu jednego z tych gnojów już się zaślepiła i że już nie leci z niej krew. Wróciłem do dziupli i od razu położyłem się na pierwszym lepszym łóżku, zamknąłem drzwi na klucz, a pod klamkę postawiłem krzesło, zgasiłem wszelkie źródła światła i poszedłem spać.
Spać, dziwne określenie jak na mnie, nie pamiętam, kiedy ostatni przespałem całą noc. Zazwyczaj śpię przez dwie, trzy góra cztery godziny resztę czasu leżę i czuwam, w razie niebezpieczeństwa trzymając dwa noże pomiędzy materacem a materiałem łóżka, tak na wszelki wypadek.
Rozdział 10
Syntia
Przetarłam zaspane oczy i podniosłam się do pozycji siedzącej. Nie chciałam wychodzić jeszcze spod ciepłej kołdry. Pixa spała spokojnie na drugiej poduszce tuż obok mnie, czasami wydawało mi się, że mnie pilnuje.
Moje myśli przeskakiwały pomiędzy wspomnieniami z wczorajszej nocy oraz planami wybrania się na urbex. Co prawda wybieranie się w opuszczone miejsca samemu nie jest do końca dobrym pomysłem.
Ludzie, którzy również się tym interesują, zazwyczaj chodzą w grupach lub przynajmniej dwuosobowych zespołach, aby w razie potrzeby osoba, której się coś stało, nie pozostała sama na pastwę losu.
Ja jednak nie miałam z kim wybrać się w takie miejsce, mam na myśli zarazem opuszczony szpital psychiatryczny, jak i ten mały pałacyk.
Nie widzi mi się pójście tam samej, nigdy nie wiadomo czy ktoś za rogiem nie czyha właśnie na nasze życie.
Miałam przyjaciół, oczywiście, że miałam, a przynajmniej tak mi się kiedyś wydawało. Najbliższą mi osobą był Michael, poznałam go w szkole średniej, byliśmy nierozłączni. To on wprowadził mnie w świat imprez i narkotyków, w świat gdzie nie trzeba się już niczym martwić. W świat gdzie nic już nie miało znaczenia.
Teraz Michael z tego, co opowiadał mi tata, przebywa na oddziale zamkniętym, aby uporać się z uzależnieniem. Wysłali go tam jego rodzice, ja jakoś ubłagałam swoich aby tego nie zrobili, obiecałam im że się zmienię, że już nigdy tego nie tknę.
Jednak oni nie wiedzą o wszystkim. Nie wiedzą, że w jednej z poduszek mam ukryty woreczek z około dziesięcioma różnokolorowymi gwiazdami, bez których wcześniej nie wyobrażałam sobie życia. Silne narkotyki połączone z lekami na stany lękowe nie grały dobrego duetu, przekonałam się o tym nie raz, gdy siedziałam na ławce pod wpływem i z minuty na minutę potrafił urwać mi się film. Potrafiłam tak jakby patrzeć na siebie z góry, nie mogłam sterować swoim ciałem, mogłam tylko oglądać swoje poczynania pod wpływem tych substancji.
Pewnego razu jednak przesadziłam, o mało nie straciłam przez to życia, co wtedy, prawdę mówiąc było mi zupełnie obojętne.
Te pierdolone gwiazdki były cholernie mocne i powodowały halucynacje. Wyszłam z Michaelem na piwo, było to około pół roku temu, przed tym, jak trafił na odwyk. Najczęściej to on dostarczał mi narkotyki, czasami nawet dawał mi je za darmo, co było z jego strony bardzo miłym gestem.
Raz z brunetem wzięliśmy dwie tabletki naraz, przez wcześniej wypite piwo zaczęły działać szybciej i mocniej niż powinny. Poszliśmy na podobno nieużywane od lat tory kolejowe, siedzieliśmy na nich i śmialiśmy się z przeróżnych rzeczy, a następnie przez około kwadrans siedzieliśmy niczego nie świadomi, patrząc się ślepo w jeden losowy punkt. Nagle nadjechał pociąg, nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ledwo kontaktowaliśmy. Ja na szczęście w porę w miarę możliwości odzyskałam rozum i zepchnęłam nas na górkę nasypaną z piachu tuż pod owymi torami, ostatnim co usłyszałam, był klakson pociągu oraz koła przejeżdżające po torach z przyjemnym dla uszu stukaniem.
Straciłam przytomność, mój organizm potrzebował odpoczynku. Gdy się ocknęłam byłam w stu procentach trzeźwa, Michaela nie było obok, zniknął jak kamień w wodę. Nie pamiętam, jak wróciłam do domu, ponownie urwał mi się film, byłam na głodzie, nie wiedziałam, co robię. Świat bez narkotyków wydawał się wtedy nie istnieć, a nawet jeżeli istniał, to jego barwy nie były kolorowe, lecz czarno białe.
O tym incydencie zaczęło aż huczeć w wiadomościach i różnego rodzaju mediach społecznościowych. Rodzice zamknęli mnie w domu, pozakładali nawet pieprzone zamki w oknach i drzwiach mojego pokoju. Potrafiłam nie spać przez kilka nocy z rzędu, nie wiem dokładnie ile dni oraz nocy nie przespałam, mój organizm był wycieńczony, sama do tego doprowadziłam. Sama siebie skazałam na taki los.
Nie pamiętam, co działo się dalej, pamiętam tylko tyle, że mój ojciec wpakował Michaela w niezłe gówno, przez co ten trafił na oddział zamknięty. Nawet nie wiem, gdzie go zamknęli i czy jeszcze tam siedzi, nie mogę go odwiedzić, nie po tym wszystkim. Przecież on mnie nienawidzi.
Rozdział 11
Srebrny
Słońce powoli zaczynało zachodzić. Zaczęliśmy szykować się na zrealizowanie kolejnego napadu na zakład jubilerski, potrzebowaliśmy kolejnych partii biżuterii, a czasu było coraz mniej.
Samantha wykonywała swoją robotę na laptopie, a Asher wyszedł obejrzeć obiekt.
Sam próbowała włamać się do systemu aby później, po całej akcji usunąć nagrania z kamer, a jednocześnie dowody, które mogłyby nas obciążyć. Asher zawsze wybierał się na „spacer” aby obejrzeć sklep dookoła, zobaczyć czy nikt niepożądany się tam nie kręci. Był on najszybszy z nas wszystkich, więc zazwyczaj nie zajmowało mu to dużo czasu, a ten teraz liczył się najbardziej.
— I jak z tymi kamerami? — Zwróciłem się do dziewczyny, która coraz szybciej klikała w klawisze laptopa.
— Już prawie gotowe, mają to wszystko nieźle zaszyfrowane. — Wyjaśniła, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Poradzisz sobie? — Zapytałem niepewnie i omiotłem dziewczynę wzrokiem od czubka głowy aż po końcówki palców u stóp.
— Czy Ty śmiesz we mnie wątpić? Oczywiście, że sobie poradzę. — Odpowiedziała i prychnęła niczym urażona pięciolatka.
Do celu zawsze wchodziły tylko dwie osoby, ja oraz Ryan. Ja zajmowałem się chowaniem wszystkiego do torby, natomiast Ryan obserwował czy nikt nie patrzy przez szyby. Reszta ekipy obserwowała obiekt z zewnątrz aby w razie niebezpieczeństwa dać nam znać żebyśmy zdążyli się szybko stamtąd ewakuować.
Nagle w pomieszczeniu rozległ się dźwięk mojego telefonu. Dzwonił Asher.
— Szefie, jest czysto, w środku są wiązki laserowe, będziesz więc musiał uważać. — Powiedział i jak zwykle nie czekając na odpowiedź, przerwał połączenie. Cały on.
Wiązki laserowe nie wydawały mi się zbyt dobrym dla mnie znakiem, przecież nie będę przez nie skakał jak jakaś koza przez płotek. Będę musiał w trakcie drogi poprosić Samanthe aby spróbowała coś z tym zrobić oraz streściła mi zwięźle, co z czym się je.
~~~
Zaczęliśmy omawiać cały plan. Ustaliliśmy, że w połowie drogi każdy z naszej trójki pójdzie w inną stronę, spotkamy się na miejscu aby nie wybudzić niczyich niepotrzebnych podejrzeń. Bo kogo nie zdziwiłaby trójka nastolatków ubranych na czarno z rękawiczkami na rękach? Mnie na pierwszy rzut oka wydałoby się to nieco podejrzane i niepokojące.
Samantha wyciągnęła z kieszeni cztery słuchawki, jedna dla każdej osoby z ekipy. Dzięki nim łatwiej będzie nam się porozumiewać, podczas gdy dwoje z nas będzie w środku a reszta stała na czatach. Szybciej uda nam się zlokalizować ewentualne zagrożenia czy drobne usterki lub niedomówienia.
Nadszedł już czas.
— Idziemy. — Powiedziałem i opuściłem naszą dotychczasową kryjówkę.
Wiedziałem, że wszyscy Pójdą za mną bez zbędnego narzekania czy głupiego gadania. Wszyscy z nas potrafili zachować powagę w odpowiedniej do tego sytuacji i to najbardziej ceniłem w moich ludziach — opanowanie i samokontrolę.
Ruda zazwyczaj siadała na jakiejkolwiek ławce w bezpiecznej odległości od obiektu napadu i obserwowała widok z kamer, siedząc z nosem w telefonie, w takiej sytuacji żaden niepożądany ruch nie mógł umknąć jej spojrzeniu, inaczej wszystko byłoby skazane na wielkie straty. Nie mogliśmy dać się złapać, udało nam się tyle razy, więc uda się również teraz, wierzyłem w nasze możliwości oraz umiejętności, które były na bardzo wysokim poziomie.
Wszyscy, zanim dołączyli do paczki, musieli przejść testy zgodne z tym, jak się opisywali. Robili je oczywiście na żywych przykładach. Samantha musiała udowodnić, że faktycznie zna się na informatyce oraz złamywaniu haseł czy kodów, co zrobiła bezbłędnie podczas jednej z pierwszych jej akcji, na której udało nam się zebrać naprawdę sporo cennych łupów. Każdy z nich na całe szczęście przeszedł test wręcz wzorowo, co przyczyniło się oczywiście do przyjęcia ich do ekipy.
Gdy wszyscy opuściliśmy już metro, wsadziliśmy sobie po jednej słuchawce do lewego ucha aby mieć jak najlepszą możliwość komunikacji. Zapytacie pewnie, dlaczego nie użyjemy na przykład krótkofalówek, tak jak robi to policja, nie robimy tego, ponieważ te wydają zbyt dużo niechcianych dźwięków oraz są bardzo widoczne. Taką malutką słuchawkę można zasłonić kapturem lub w przypadku dziewczyn — włosami i nie obawiać się o to, czy jest ona widoczna gołym okiem.
Rozdział 12
Srebrny
Całą połowę drogi przeszliśmy w aż zadziwiającej ciszy, każdy z nas był pochłonięty w swoich własnych myślach.
Tak jak wcześniej ustaliliśmy, rozdzieliliśmy się i postanowiliśmy sprawdzić łączność.
— Słyszycie mnie? — Zapytałem aby przekonać się, czy wszystko działa tak, jak należy.
— Głośno i wyraźnie Szefie. — Odpowiedziała Sam, a zaraz po niej potwierdził to również jej brat Ryan.
Byliśmy gotowi, bardziej już nie będziemy. Teraz albo nigdy. Myślami powróciłem do tajemniczej Syntii, nic nie mogło zakłócić akcji, a w mojej głowie kreowały się niestosowne do tej sytuacji myśli. Zastanawiałem się, co teraz robi, oraz czy jest bezpieczna, wyglądała na taką, która uwielbia wpierdalać się tam, gdzie nie trzeba.
Przez resztę drogi totalnie się wyłączyłem, nie myślałem o niczym innym niż o planie przebiegu misji. Musiałem zabrać wszystko, co najcenniejsze, dobrze, że miałem w tym fachu już spore doświadczenie.
Gdy dotarliśmy na miejsce, Staliśmy kilkadziesiąt metrów od naszego celu.
— Chodź, wytłumaczę Ci, na jakiej zasadzie działają wiązki laserowe. — Powiedziała tak, jakbym tego nie wiedział, ale stwierdziłem, że dam jej się wykazać.
— No dobrze, a więc tłumacz. — Powiedziałem i spojrzałem na jej uśmiechniętą twarz i spokojnie unoszącą się klatkę piersiową, praktycznie w ogóle nie była tym wszystkim zdenerwowana, co było dobrym znakiem. Opanowanie w takich sytuacjach to zdecydowana podstawa.
— Zaraz pomogę Ci z otwarciem drzwi, bo znając Ciebie, po prostu najchętniej wyłamałbyś je z zawiasów. — Powiedziała, śmiejąc się, a następnie dodała ze śmiercionośnym wyrazem twarzy. — Ale to tylko by nas jeszcze bardziej wkopało.
Rudowłosa wytłumaczyła mi z ogromną satysfakcją w głosie, jak dokładnie działają wiązki laserowe, zaczęła mówić do mnie, abym ich nie dotknął, bo w budynku rozlegnie się alarm, nie mogłem dotknąć ich, chociażby jednym włosem. Musiałem być bardzo ostrożny aby żadnej nie przerwać, te czerwone lasery pomimo tego, że wyglądają fajnie, są w pewnym sensie zabójcze.
— Sam? A dałabyś radę je po prostu wyłączyć? Przecież wiem, jakie są Twoje umiejętności i nie ściemniaj mi nawet, że nie potrafisz tego zrobić. Ja wiem, że Ci się uda. — Powiedziałem, patrząc na nią z dumą, na co na jej twarz wskoczył lekki rumieniec, uwielbiałem dostrzegać tak niewidoczne gołym okiem szczegóły w zmianie mimiki twarzy czy mowie ciała drugiej osoby.
— Spróbuję, jednak nic nie obiecuje, Srebrny. — Zaakcentowała moje przezwisko i mrugnęła do mnie okiem. Oczywiście nie odebrałem tego w żaden niewłaściwy sposób, wszyscy zachowywaliśmy się jak jedna rodzina, jak rodzeństwo. Jeśli jedno z nas skoczyłoby w ogień, inni skoczyliby za tą osobą bez zbędnego wahania.
Patrzyłem przez szybę na czerwone linie, podczas gdy Sam siedziała z nosem w telefonie, była niezwykle skupiona na swoim zadaniu, zawsze wkładała w to całą siebie i to najbardziej w niej lubiłem. Po niespełna dziesięciu minutach wiązki zniknęły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, nie wiem, jak ona to robi, nigdy nie byłem dobry w tej dziedzinie i zapewne nie będę, nie kręci mnie to.
Przed moimi oczami pojawił się telefon.
— Zobacz, Szefie. Co widzisz? — Zapytała tak, jakbym był upośledzony.
— Obraz z kamer się zatrzymał. Dobra robota Ruda. Pamiętaj jednak, że i tak musisz być w gotowości i obserwować czy obraz na pewno się nie wznowił. — Powiedziałem, po czym pokazałem ręką na drzwi.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni niewielkich rozmiarów łom oraz wyciągnęła z włosów tak zwaną wsuwkę.
Wsunęła łom pomiędzy minimalną szczelinę w drzwiach, której na pierwszy rzut oka nie można było dostrzec. Tą śmieszną małą spinkę wsadziła do zamka, przedtem wyginając ją w jakieś dziwne strony, trochę nią poobracała. Po niespełna minucie była już w stanie podważyć drzwi, wsunęła łom w szczelinę, a ja z całej siły za niego pociągnąłem, Samantha nie ma tyle siły aby to zrobić. Musiałem więc wykonać to za nią. Zamek puścił.
— Wchodzimy. — Powiedziałem do słuchawki tak, aby wszyscy z mojej ekipy zdołali mnie usłyszeć. Nim się obejrzałem, obok mnie stał mój pomocnik. Przed wejściem założyłem moje ukochane intensywnie niebieskie soczewki, a włosy związałem w prowizoryczną kitkę z tyłu głowy.
Weszliśmy ostrożnie, zachowywaliśmy się bardzo cicho i szybko aby jak najszybciej skończyć robotę. Zanim znalazłem się w środku ostrożnie i dokładnie obejrzałem drzwi, na których nie było ani jednej nawet najmniejszej ryski. Razem z Rudą bardzo dobrze wykonaliśmy swoją robotę, oby tylko nie zepsuła kamer.
Reszta ekipy stała w różnych odległościach od celu aby w razie czego zaalarmować nas o rzekomym zagrożeniu, które mogło czyhać na nas za każdym zakrętem.
Rozejrzałem się ostrożnie po całym pomieszczeniu, w gablotach stały przeróżnego rodzaju pierścionki, naszyjniki, kolczyki i broszki wypełnione drogocennymi kamieniami takimi jak diament, szafir, emerald czy nawet obsydian. Wyglądało to wszystko cudownie. Nie mogłem jednak tak bezczynnie stać i przeglądać tych wszystkich świecidełek po kolei.
Zacząłem pakować wszystko do torby oraz kieszeni będąc pewnym, że Samantha dokładnie wyłączyła wszystkie czujniki ruchu czy dotyku.
Rudowłosa dzięki słuchawce w uchu mówiła mi co najlepiej wziąć w pierwszej kolejności. Zawsze najlepiej jest zacząć od tych najbardziej drogocennych i najbardziej kosztownych rzeczy.
Po zgarnięciu naprawdę cennych przedmiotów, takich jak sygnet wysadzany rubinami, złoty naszyjnik z diamentami oraz kolczyki stworzone z prawdziwych odłamków szmaragdu i kilka innych rzeczy stworzonych głównie z obsydianu połączonego ze złotem zabrałem się za te mniej kosztowne rzeczy.
Oczywiście nie zabrałem ze sobą całego asortymentu sklepu, byłoby to wręcz nierealne ze względu na brak miejsca oraz czasu.
Zanim opuściłem obiekt, wziąłem ze sobą naszyjnik z bardzo ładną zawieszką. Przedstawiała ona motyla, jedno jego Skrzydło było czarne a drugie białe. Symboliczne połączenie dobra i zła.
— Droga wolna? — Wyszeptałem do słuchawki, a gdy Ryan odpowiedział na moje pytanie twierdząco, zaczęliśmy powoli się wycofywać, uważając aby nikt nas nie zauważył.
Po chwili jednak Ruda powiedziała, abyśmy położyli się na ziemi, adrenalina podskoczyła mojemu przyjacielowi do samego zenitu, szybko schowaliśmy się za ladą sklepową. Ja jak zawsze byłem opanowany, a z mojej twarzy nie można było wyczytać żadnej nawet najmniejszej emocji. Usłyszałem śmiechy i głupie gadanie pijanych nastolatków z zewnątrz, odetchnąłem z ulgą, przynajmniej nie była to żadna ochrona czy policja.
Gdy w końcu udało nam się ewakuować, doprowadziłem się do porządku i mocno docisnąłem drzwi aby nie było żadnych niepotrzebnie widocznych śladów.
Gdy uciekliśmy na w miarę bezpieczna odległość, zielonooka zapętliła nagranie z kamer w zakładzie jubilerskim tak, aby usunąć wszelkie obciążające nas dowody. Aby było widać, że jest on w tak samo nienaruszonym stanie, jak każdej nocy.
~~~
Zaczęliśmy schodzić do naszej kryjówki, ściągnąłem moje czarne rękawiczki, gumkę do włosów oraz wyciągnąłem z oczu niebieskie soczewki. Znów wyglądałem tak chujowo, jak zwykle.
Wysypałem na nasz prowizoryczny stół wszystkie łupy, które udało się zwinąć, okazało się, że jest tego więcej, niż się wydawało. Po przejrzeniu zaczęliśmy pakować wszystko do kartonów, a następnie do czarnych foliowych worków na śmieci, aby później przetransportować je do mojego znajomego zajmującego się bezpośrednim handlem morskim.
~~~
Przespałem całe dwie godziny, jak na mnie jest to naprawdę niezły wynik, zazwyczaj sypiam maksymalnie pół godziny, nie więcej, nie mniej.
Nie potrafię spać w nocy. Po prostu nie umiem. A może nie chce?
Było około czwartej nad ranem, musiałem się śpieszyć, ponieważ prom wypływa punktualnie o szóstej, a ja mam do przejechania pół miasta.
Na moje szczęście nigdy nie widziałem aby po tym ogromnym mieście o takiej godzinie krążyła policja, w zasadzie miałem wyjebane w to, czy mnie złapią, bo wiem jedno — nie złapią. Jednak nie zmienia to faktu, że muszę być ostrożny, przewożąc te fanty na tylnych siedzeniach. Nigdy nie wiadomo co naszym cudownym funkcjonariuszom uderzy do głowy.
Nie chciałem stracić możliwości na dobry zarobek, dlatego od razu jak najszybciej potrafiłem, udałem się nad rzekę, to tam zawsze parkowałem samochód, ponieważ wiedziałem, że nie ma tam kamer, a nawet jeżeli takowe się tam znajdują — nie sięgają tego jednego miejsca parkingowego, na którym zawsze stoję.
Gdy już tam trafiłem, przerzuciłem dwa czarne foliowe wory na tylne siedzenia, uważając aby nic nie zdołało się uszkodzić. Gdyby tak się jednak stało, zapłaciłbym za to grubą cenę.
Wiedziałem, że zdążę. Musiałem zdążyć. Inaczej kilkaset tysięcy lub nawet milionów przejdzie nam koło nosa.
Rozdział 13
Syntia
Jakie ja mam szczęście, że nie muszę chodzić do szkoły przez moją dolegliwość. Mam nauczanie domowe, dostanie ataku w trakcie lekcji, nie byłoby dla mnie zbyt dobre, to wszystko wtedy znowu by się zaczęło — wielce zatroskani nauczyciele, pielęgniarka szkolna, psycholog, szpital i psychiatra. A najgorsze z tego wszystkiego były plotki, ludzie zawsze mnie unikali i odsuwali się ode mnie, myśląc, że jestem psychicznie chora.
Przecież nie zadźgałabym ich nożem do chuja pana.
Raz, zanim zdiagnozowali moją przypadłość, trafiłam na tydzień na oddział zamknięty. Pobyt tam zmienił mnie nie do poznania.
Stałam się bardziej zamknięta w sobie, zaczęłam ćpać, ogólnie całe moje życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
Wtedy właśnie wzięłam do siebie Pixe, kochałam tą małą rudą wiewiórę, pomimo to, że może wydawać się to dziwne, zawsze potrafiła poprawić mi humor. Zawsze, gdy chodziła osowiała, przynosiłam jej różne orzechy: laskowe, włoskie, nerkowce oraz migdały.
Właśnie dlatego Pixa zakodowała sobie, że orzechy działają tak jak czekolada — uszczęśliwiają. Zawsze, gdy byłam smutna, przynosiła mi orzecha w pyszczku i zwijała się w kłębek na moich kolanach. Jest to naprawdę kochane zwierzątko jednak przez wiele ludzi uznawane za gryzonia.
~~~
Szykowałam się na pierwszą od dawna lekcje francuskiego, umiałam go bardzo dobrze, wchodził mi najłatwiej ze wszystkich języków obcych, nawet łatwiej niż angielski. Pani Krause ostatnio się rozchorowała, co poskutkowała ponad tygodniowym brakiem lekcji.
Czekając na swoją nauczycielkę, przygotowałam sobie zeszyt oraz długopis. Zeszłam do kuchni i powtórzyłam sobie szybko to, o czym uczyłyśmy się na ostatniej lekcji.
~~~
Po dwóch godzinach nauki oraz przepytywania byłam bardzo zmęczona, poszłam wziąć leki i udałam się do łóżka. Stwierdziłam, że jest to idealny czas aby poprzeglądać social media, wcześniej kompletnie nie miałam na to czasu.
Przeglądałam instastories osób zajmujących się urbexem i zastanawiałam się, jak miałabym dostać się do tego opuszczonego szpitala, o którym myślałam wcześniej.
Jak to mówią? Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana? W każdym razie jakoś tak.
Do: Srebrny
Co robisz?
Czekałam na odpowiedź z założonymi rękami, telefon położyłam na kołdrę ekranem w dół. Nie wiem, czy podróż w takie miejsce Nocą będzie dobrym pomysłem, podobno wtedy wyobraźnia potrafi robić niezłe psikusy. Wątpię, że będzie chciał pójść tam ze mną, ale wolę zapytać niż później żałować, że tego nie zrobiłam.
Od: Srebrny
Leżę. Co tam?
I co ja mam mu odpisać? Przecież nie napisze mu,,Chcesz iść ze mną zwiedzać opuszczony szpital psychiatryczny? Będzie super!”. To brzmi, jakbym była ostro pierdolnięta lub niespełna rozumu.
Do: Srebrny
Mam prośbę, a w zasadzie to propozycje.
Czekałam na odpowiedź, miałam nadzieję, że się zgodzi, a ja się nie upokorzę. Moim zdaniem lepiej jest pytać o takie rzeczy w realu, w internecie oraz telefonach jest pełno podsłuchów i innych takich rzeczy, wolałam więc nie ryzykować, między innymi dlatego, że po mojej przygodzie z narkotykami mój tata może sobie przeglądać moje wiadomości za pomocą laptopa.
Szczerze mówiąc, kompletnie się na tym nie znam, jestem w szoku, że udało mu się to ogarnąć. Właśnie z tego powodu nie mam i nawet nie mam jak mieć kontaktu z żadnym dilerem, przecież nie będę chodzić po mieście i szukać dilerów na własną rękę aż tak mnie chyba jeszcze nie popierdoliło. Jeszcze nie mam zamiaru leżeć w trumnie.
Rozdział 14
Syntia
W końcu nastał długo wyczekiwany przez mnie odgłos przychodzącej wiadomości.
Od: Srebrny
Spotkajmy się, omówimy wszystko w cztery oczy, nie jestem zwolennikiem załatwiania spraw poprzez SMS-y.
Zabrałam swoją latarkę i wyruszyłam w drogę.
Po około godzinnym spacerze zmierzałam w stronę metra. Tam spotkaliśmy się po raz pierwszy i to tam zaprosił mnie Srebrny.
Gdy przekroczyłam próg metra, będąc szczególnie ostrożna, rozglądałam się we wszystkie możliwe kierunki, w poszukiwaniu zakrętu, za którym znajduje się pomieszczenie, do którego trafiłam tamtej nocy.
Zanim otworzyłam drzwi, jeszcze raz spojrzałam w stronę korytarza. Nikogo nie widać ani nie słychać. Gdy byłam już pewna, wzięłam dwa głębokie wdechy i weszłam do środka.
Zamknęłam drzwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu, wydawało mi się, że nikogo tam nie ma. Zobaczyłam jednak, jak Srebrny wpatruje się we mnie jak wilk w owce. Patrzył tak, jakby chciał mnie posmakować. Nie. Kurwa, o czym ja myślę, przyszłam tu w innym celu.
— Będziesz tak stać i się gapić? Wiem, że jestem zniewalająco przystojny, ale o ile dobrze pamiętam, przyszłaś tu omówić, jakąś propozycje. Zamieniam się w słuch. — Powiedział głębokim głosem, przez który większość kobiet zapewne rzuciłaby mu się między nogi i zrobiła mu laskę.
— Chcesz iść ze mną na urbex?
— A co boisz się iść sama? — Zapytał z kpiną w głosie.
— Nie. To znaczy. Tak. Nie wiem. Pójdziesz czy nie? — Zaczęłam mieszać się w swoich własnych myślach oraz słowach co nie było dobrym znakiem.
— Pójdę. — Odpowiedział krótko.
— Jeśli nie wiesz, co to urbex to jest to … — Przestałam mówić, ponieważ mężczyzna uniósł dłoń do góry, najprawdopodobniej po to abym się zamknęła.
— Wiem co to urbex. Nie musisz mi tego tłumaczyć. — Odrzekł pewnie i wstał tak, jakby był gotowy i czekał na to wydarzenie całe swoje życie.
— Skąd wiesz co to urbex? — Zapytałam go o to, ponieważ zżerała mnie ciekawość. Jakoś nie potrafię wyobrazić sobie Srebrnego zwiedzającego opuszczone budynki.
— Kiedyś sporo o tym czytałem, byłem w paru miejscach. Stare czasy. — Powiedział tak, jakby jego przeszłość go nudziła. Lub budziła w nim odrazę. Albo ból.
Ciekawa jestem, co było tego przyczyną, dlaczego zakończył zwiedzanie opuszczonych budowli? Nie chciałam być wścibska, więc nie dopytywałam. Byłam tego zdania, że jeżeli człowiek chce, abyś się czegoś dowiedział, mówi to sam z siebie. Z nieprzymuszonej woli.
~~~
Czekałam przed wejściem do metra, aż podjedzie tutaj swoim samochodem, nie było go już jakąś godzinę. On ten samochód trzymał na lotnisku czy co do chuja?
W końcu zauważyłam w oddali światła reflektorów. Jedzie.
Obok mnie zaparkował czarny luksusowy samochód z zaciemnionymi szybami. Nie byłam pewna czy to on więc stałam i czekałam, aż właściciel auta wyjdzie zza kierownicy.
W końcu zobaczyłam Srebrnego. Uchylił szybę i jednym przyciskiem otworzył mi drzwi, które uniosły się do góry, nie powiem, że nie, to, jak otworzyły się te drzwi i jasne wnętrze samochodu zrobiły na mnie lekkie wrażeniem. Nie czekaj, wróć. Ogromne wrażenie. Skąd ktoś taki jak Srebrny, osoba, która nie wychodzi z metra, miała kasę na tak drogi samochód? Nie wiem i pewnie prędko się nie dowiem.
— Dokąd jedziemy? — Zapytał, idealnie włączając się do ruchu.
— Opuszczony szpital psychiatryczny w.. — Nie dokończyłam, ponieważ mi przerwał. Zaczął mnie już tym ostro wkurwiać.
— Wiem, gdzie on jest. Nigdy tam nie byłem. I nie denerwuj się tak, bo złość piękności szkodzi. — Albo mi się wydawało, albo kąciki jego ust podeszły lekko do góry, tak jakby odczuwał satysfakcję z tego, że mnie wkurwia. Bezsens.
~~~
Albo nasz obiekt docelowy znajduje się dalej, niż mi się wydawało, albo mężczyzna pomylił drogi. Jedziemy już długo. Zbyt długo. Zrobił to specjalnie?
Nagle zjechał na leśny parking, po czym zgasił silnik maszyny.
— Czemu tu stajemy? — Zapytałam lekko zaniepokojona
. — Przecież nie zaparkuje pod samym obiektem. Nie jestem głupi. — Powiedział, a ja nie wiedziałam, co mogłabym mu na to odpowiedzieć.
Zadałam jednak pytanie, które zastanawiało mnie, odkąd ujrzałam go po raz pierwszy.
— Jak masz na imię?
— Kai. — Odpowiedział krótko. Nigdy nie znałam osoby o takim imieniu, co znaczy tyle, że albo nie pochodzi stąd, albo ja po prostu nigdy nie poznałam nikogo, kto miał tak na imię.
— Skąd pochodzisz? — Zadałam następne pytanie, mając nadzieję na odpowiedź. Takowej jednak nie otrzymałam, a w zasadzie nie takiej, jakiej się spodziewałam.
— Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Uwierz, że nie chcesz poznać mnie bliżej. Nie chcesz, żebym był twoim koszmarem, który ściągnie ci sen z powiek. Nie chcesz, abym cię zniszczył. — Zamilkł. I wyszedł z samochodu.
Wiem jedno, facet jest dziwny i niezrównoważony psychicznie. Mimo tego cholernie mnie to ciekawi, skąd pochodzi. Jak wygląda jego życie. Gdzie mieszka.
Pieprzyć wszystko. Chcę aby zniszczył mi życie. I tak nie mam już nic do stracenia. Czuję, że życie z tym mężczyzną nie byłoby łatwe, ale z chęcią mogłabym zaryzykować.
Może faktycznie lepiej będzie, jak nie będę go o to wszystko wypytywać od razu jak jakaś psychopatka. Uznałby mnie za wariatkę, o ile już mnie za takową nie uważa.
Opuściliśmy samochód i ubrani na czarno ruszyliśmy do owego nawiedzonego obiektu. Samochód zostawiliśmy na parkingu, który otaczał gęsty las składający się z wysokich, starych i gęstych drzew iglastych. Ciekawa jestem, co może nas tam spotkać. Może jak mi się uda i nie wyleci mi to z głowy, porobię kilka zdjęć. Przecież nie bez powodu wzięłam aparat i lampę działająca na baterie słoneczne. Na szczęście przez kilka dni nie była używana, ładowała się więc na parapecie w moim pokoju, czekając na idealną okazję.
Rozdział 15
Syntia
Gdy weszliśmy do środka, na dworze zaczęło już robić się ciemno. Włączyłam więc latarkę i zaczęłam pożądać za mężczyzną, za Kai’em, który szedł z przodu.
Budynek był dwupiętrowy. Czyli mieliśmy do zwiedzenia parter oraz dwa piętra, cieszyło mnie to, wolałam większe budowle. Było wtedy więcej do zwiedzenia i oglądania.
Okazało się, że mamy do przejrzenia jeszcze piwnice, ale o tym dowiedzieliśmy się dużo później.
Oświetlałam teren dużą latarką, która najprawdopodobniej naładowała się w stu procentach. Chyba a na pewno robi dużą różnicę. A co jeśli nagle się wyłączy i zostaniemy bez światła? Obym nic nie wykrakała.
Na parterze umieszczone były głównie gabinety byłych lekarzy z wszelkimi dokumentami, oczywiście obejrzeliśmy je wszystkie bez wyjątku. Były w nich poprzewracane biurka, pełno papierów, niektóre z nich były spalone. Ciekawa jestem czy ktoś spalił je celowo aby nikt się o nich nie dowiedział, czy po prostu jacyś bezdomni zrobili tu sobie ognisko żeby się ogrzać.
Połowa okien w pomieszczeniach była zabarykadowana, wybita albo po prostu były w nich kraty, co było dziwne. Kraty w gabinetach lekarskich?
To wszystko wydaje mi się w cholerę podejrzane.
— Opowiedzieć Ci trochę o tym szpitalu? — Zapytał Kai, gdy wchodziliśmy po zniszczonych skrzypiących schodach.
W odpowiedzi wzruszyłam ramionami, nie jestem pewna czy to zauważył, ponieważ ciągle intensywnie nad czymś myślał.
Jak się jednak okazało, zauważył to i zaczął mówić.
— […] — Opowiadał z interesującą mądrością w głosie, mówił to tak, jakby był z siebie dumny. Dumny z tego ile wie o tym jakże uroczym miejscu.
Jestem w szoku, jak dużo ten człowiek wie na temat tego miejsca, jestem pewna, że powiedział mi o tym szpitalu więcej, niż było napisane o tej budowli w internecie. Wolę nie wiedzieć skąd wziął te wszystkie informacje.
Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.
Po zwiedzeniu wszystkich miejsc zauważyłam, że na parterze są schody prowadzące w dół. Udaliśmy się tam bez zbędnego wahania. Jednak światło latarki zaczęło niepokojąco mrugać.
— Szlag by to trafił. Masz telefon? — Zapytałam Srebrnego, na co ten nie odpowiedział. Wyciągnął telefon i zaczął oświetlać nam drogę.
Okazało się, że w piwnicy stały przeróżne stojaki na kroplówki, dosłownie wszędzie leżały igły oraz strzykawki nadal zawierające jakąś zawartość, wolałam nie sprawdzać co to i do czego służy. Ciekawe czy są to pozostałości po szpitalu, czy może po nastolatkach ćpających tutaj różne świństwa, zarazem jedna, jak i druga opcja były bardzo prawdopodobne.
Nagle usłyszałam płacz, rozpaczliwy cichy płacz i pociąganie nosem. Stanęłam jak wryta, gdy Kai skierował światło z telefonu w stronę źródła dźwięku.
W kącie siedział skulony chłopak, mógł być mniej więcej w moim wieku, może trochę starszy. Na pewno nie przekroczył jeszcze dwudziestego piątego roku życia.
— Nie podchodź do niego. — Powiedział stanowczo Kai. Ja jednak się go nie posłuchałam, a co jeśli mu się coś stało? Musiałam mu pomóc lub przynajmniej zapytać, czy nie potrzebuje pomocy.
— Przepraszam? Czy wszystko w porządku? — Zapytałam łagodnie, po czym zaczęłam ostrożnie podchodzić do nieznajomego. Był ubrany w brudne ciuchy, jego koszulka była podarta a włosy całe roztrzepane. Może coś mu się stało? Może ktoś go napadł? Coś mu zrobił?
Gdy byłam na tyle blisko, żeby ukucnąć i dotknąć ramienia chłopaka ten przestał płakać. Spojrzał na mnie, jego oczy były bardzo rozbiegane, patrzył we wszystkie możliwe strony, a jego źrenice były tak duże, że ledwo można było zobaczyć tęczówkę. Był naćpany.
Przestał płakać. Zamilkł. Na jego twarzy nie było widać ani jednego mokrego śladu. Zaczął histerycznie się śmiać, patrząc na mnie, a następnie gdzieś w dal, podejrzewałam, że spogląda na mojego towarzysza.
— Gdzie jest moja siostra? — Zapytał z zadziwiająco kamiennym wyrazem twarzy. Byłam w szoku, jak szybko potrafi zmienić twarz z roześmianej, na taką, która nie wyraża żadnej emocji. — Co jej zrobiliście? — Zapytał z szerokim uśmiechem. Poczułam się dziwnie nieswojo, czułam bijące od niego niebezpieczeństwo. Zacisnął pięści.
— Posłuchaj, nie wiemy, o kim mówisz. Była tutaj? Jak wygląda? Może pomożemy Ci ją znaleźć? — Zapytałam łagodnie, mimo tego głos mi drżał. Nie wiadomo do czego ten człowiek mógłby być zdolny.
Roześmiał się głośno, szaleńczo.
— Nie znajdziecie jej, nie ma jej tu. A powinna tu być. To jej dom. Nasz dom. Teraz jej nie ma. — Zaczął mówić powoli i krótko, pomiędzy każdym wypowiedzianym słowem robił przerwę. Wbił wzrok w ziemię. — Nie znajdziecie jej. Nie znajdziecie. Nie znajdziecie. Nie znajdziecie. — Znów zaczął się śmiać.
— Dlaczego jej nie znajdziemy? Co się stało? Dlaczego tutaj jesteś? Tu jest niebezpiecznie, może pójdziesz z nami? — Wciąż mówiłam, chociaż wiem, że nie powinnam. Powinnam uciec, schować się za Srebrnym, ale tego nie zrobiłam i to był mój błąd.
Chłopak kontynuował.
— Ona nie żyje. Zabiłem ją. Miałem jej krew na rękach. Śmiała się razem ze mną a później… Już jej nie ma. Nie żyje. Leży tam. — Powiedział, przez co automatycznie Kai przesunął światło latarki w stronę pokazaną przez nieznajomego. Niczego tam nie było. — A jedynym niebezpieczeństwem, jakie tu jest, jestem ja. — Wychrypiał i wbił mi w nogę strzykawkę, bardzo boleśnie i głęboko.
Krzyknęłam, usłyszałam śmiech tego szaleńca. Obraz przed oczami mi wirował, straciłam czucie w nodze oraz innych częściach ciała. Cała drżałam. Srebrny nie myśląc długo, rzucił się na mężczyznę, ten z kolei próbował się bronić, jednak najwidoczniej nie miał innych strzykawek. Próbował obezwładnić Kai’a, jednak na szczęście mu się to nie udało, Srebrny był szybszy, a w odpowiedzi poderżnął mu gardło.
Szybko podbiegł do mnie i odsunął mnie od mężczyzny. Od zwłok tego mężczyzny.
— Syntia. Syntia popatrz na mnie. Co Ci jest? — Zapytał, a w jego głosie usłyszałam nutkę strachu. Czy on się bał? Bał się o mnie? Obraz zaczął rozmazywać mi się jeszcze bardziej niż wcześniej. Ledwo utrzymywałam kontakt z rzeczywistością.
Rozdział 16
Srebrny
Co ten skurwiel jej wstrzyknął? Co było w tej strzykawce? Narkotyki?
Ta opcja wydaje mi się najbardziej prawdopodobna, jednak jeszcze nie spotkałem się z narkotykiem o takim działaniu.
Syntia nie wygląda najlepiej.
Wygląda, jakby umierała. Jakby ulatywało z niej życie. A ja nie wiedziałem jak jej pomóc.
Myśl, myśl, myśl. Kurwa.
Dziewczyna cała się trzęsła, ledwo widziała na oczy, o ile w ogóle na nie widziała, były one dziwnie zapadnięte w czaszkę jakby wycofane. Trzymałem dziewczynę na kolanach w swoich ramionach. Nie byłem w takiej sytuacji odkąd…
Odkąd ją straciłem.
Straciłem ją w podobnych okolicznościach. Miała na imię Meave.
Kochałem ją. Tak, ja. Człowiek bez uczuć. Kochałem.
Była całym moim światem… Wybraliśmy się na urbex, ponieważ i ja i ona uwielbialiśmy to robić, uwielbialiśmy zwiedzać razem opuszczone budowle. Zawsze robiliśmy to razem ani ja, ani ona nigdy nie wybraliśmy się na urbex z nikim innym. Aż do teraz. Złamałem obietnice. Wciąż pamiętam jej słowa, gdy odchodziła w moich ramionach.
— Kai, obiecaj mi coś. — Powiedziała bardzo cicho, jej głos brzmiał coraz słabiej.
— Tak kochanie? — Odpowiedziałem, bałem się. Cholernie się bałem. Bałem się, że ją stracę.
— Obiecaj mi, że nigdy mnie nie zdradzisz, że nie złamiesz naszej przysięgi. Pamiętaj, że obiecaliśmy sobie, że nawet jeśli ktoś z nas zginie, nie zapomnimy o sobie i nie zwiążemy się z nikim innym. Albo razem. Albo wcale. — Wyszeptała ostatkami sił. Czułem, że w kącikach oczu zbierają mi się łzy.
— Obiecuję. Nie zginiesz, nawet tak nie mów. — Zapewniłem ją, gładząc jej policzek z czułością.
— Czuje to Kai. Czuję, że zaraz odejdę z tego świata. — Była bardzo słaba, patrzyła na mnie z miłością, jakiej nie zaznałem już nigdy po stracie mamy.
Przy niej czułem, że jestem inny. Że potrafię czuć. Potrafię kochać.
Łzy płynęły po jej twarzy, poczułem, że moje policzki również są mokre. Mokre od łez.
— Nie odejdziesz, nie rób mi tego. — Spojrzałem w jej zamykające się oczy i przytuliłem ją do siebie z całych sił.
Zamknęła oczy. A mnie zalała fala rozpaczy. Wpadłem w histerie. Rozpierdoliłem wszystko, co było w tym jebanym pomieszczeniu, zniszczyłem wszystko. Byłem bezsilny. Bez niej byłem nikim.
Nikim.
Nie mogłem stracić dziewczyny, która leżała głową na moich kolanach. Poczułem się za nią odpowiedzialny, poczułem się odpowiedzialny za jej życie.
Wszystkie wspomnienia wróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Co mam teraz zrobić?
Położyłem dziewczynę na ziemi, podkładając jej pod głowę moją bluzę. Próbowałem ją ocucić, chciałem aby odzyskała przytomność, chciałem żeby żyła. Ostrożnie z każdym jej oddechem obserwowałem klatkę piersiową, która z minuty na minutę unosiła się i opadała coraz wolniej, coraz słabiej.
Musiałem do kogoś zadzwonić. Do kogokolwiek. Nie mogłem popełnić drugi raz tego samego błędu. Musiałem ją uratować, moje uczucia były zakopane głęboko, na dnie mojego serca, ale wciąż były, wciąż istniały. Czułem strach. Czułem strach o życie praktycznie obcej mi dziewczyny.
Wiedziałem jedno, nie mogłem panikować, co by się nie działo, musiałem być opanowany. Nie mogłem dać ponieść się emocją.
Muszę jej pomóc.
Rozdział 17
Syntia
Moje powieki były ciężkie, jakby ważyły, co najmniej tonę.
Znajdowałam się na jakiejś kanapie, pod głowę miałam wsuniętą poduszkę, byłam przykryta czymś ciepłym. Nagle usłyszałam głosy tak jakby z drugiego końca pomieszczenia.
— Ty skończony kretynie jak mogłeś tak wszystko spierdolić? — Niemal od razu rozpoznałam, do kogo należy głos. Samantha. Czyli jesteśmy w ich pokoju w remontowanym metrze.
— Spanikowałem. — Powiedział zadziwiająco cichym głosem Kai. Można by było słyszeć w nim skruchę. Jestem w szoku.
— Przecież ona może umrzeć, nie możemy zabrać jej na pogotowie, bo wszystko się wyda. Co zamierzasz teraz zrobić? Co jak ona umrze? Chcesz ją stracić? Chcesz żeby stało się z nią to samo co z Meave? — Dziewczyna zaczęła krzyczeć, najwidoczniej targały nią emocje.
— Podaliśmy jej leki, nic nie powinno się stać. Nic się nie wyda. — Wziął głęboki oddech aby uspokoić nerwy. — Nie waż się więcej wspominać o Meave. Nic o niej nie wiedziałaś, więc nie masz pierdolonego prawa wypowiadać jej imienia. Rozumiesz? — Po jego głosie mogłam stwierdzić, że ostro się wkurwił. Kim była Meave? I dlaczego była dla niego aż tak ważna?
Rudowłosa prychnęła i wyszła, głośno trzaskając drzwiami. A to nie było przypadkiem tak, że mieliśmy siedzieć tu cicho aby nikt nas nie złapał? Nic już nie rozumiem, to dla mnie za wiele. Powoli lekko uchyliłam prawe oko, czułam, że zaraz pęknie mi głowa. Czuję się, jakby ktoś na żywca wypalał mi wszystkie organy. Ból jest okropny, jednak nie mogę dać niczego po sobie poznać. Kai usiadł na podłodze obok kanapy, na której leżałam i zaczął mówić.
— Przepraszam Cię za to wszystko, to wszystko stało się przeze mnie. Gdybym w porę zareagował, może ten palant nawet by cię nie dotknął. Mówiłem, żebyś do niego nie szła. — Jego głos coraz bardziej zniżał się do szeptu, tak jakby sam nie wiedział, że to mówi. — Jestem cholernym idiotą. Mogłem Cię ochronić, a jednak tego nie zrobiłem, nie wybaczyłbym sobie, gdybym stracił kolejną osobę. Obiecuje Ci, że przy mnie już nigdy nie stanie Ci się krzywda. Nikt już Cię nie skrzywdzi Syntio, nie pozwolę na to. — Skończył i oparł się plecami o łóżko tuż przy moich stopach.
Nie do końca wszystkie jego słowa do mnie dotarły, niektóre były mówione tak cicho, że niestety nie dało się ich zrozumieć.
~~~
Postanowiłam w końcu otworzyć oczy, w pomieszczeniu było ciemno, a uczucie jakby ktoś rozrywał mnie od środka, nie minęło.
Spróbowałam się podnieść, myślałam, że mi to pomoże.
— Syntio. Nie wstawaj. — Powiedział Srebrny, który wciąż był w tej samej pozycji co wcześniej. Siedział tutaj cały czas, nawet jak zasnęłam.
Pilnował mnie.
— Jak się czujesz? Wszystko dobrze? — Zapytał czule, jednak jego twarz wciąż była niczym wykuta z kamienia.
— Nie. Nie wiem. Wszystko mnie boli, słabo mi. — Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Chcę mi się pić.
Kai posiedział, żebym leżała spokojnie a on za chwilę przyniesie mi coś do picia. Po chwili wrócił do mnie z dwulitrową butelką wody niegazowanej, której połowę opróżniłam kilkoma dużymi łykami.
— Bądź spokojna, zapewne twój organizm nie za dobrze przyjął tabletki, które Ci podałem. — Powiedział. — Zaraz wrócę, idę do sklepu, kupię Ci coś do jedzenia, wyglądasz bardzo słabo.
Nie minęła chwila, a usłyszałam zamykające się drzwi. Zostałam sama.
Rozdział 18
Srebrny
Nie byłem pewien, ile dziewczyna usłyszała z mojej rozmowy z Sam. I kiedy dokładnie odzyskała przytomność, a co jeśli usłyszała kilka słów za dużo? Co, jeśli usłyszała o Meave? Co, jeśli zacznie mnie o nią wypytywać? Nie byłem na to gotowy.
Wiedziałem jedno, Syntia musiała coś zjeść, wyglądała gorzej niż sama śmierć, gorzej niż kostucha. Była bardzo słaba, jej skóra była biała, wpadała wręcz w odcień lekkiej szarości. Oczy Syntii były puste, bez życia. Nie mogłem dopuścić aby stało jej się coś poważnego, zadzwoniłem do mojego znajomego, który jest studentem — jest na trzecim roku medycyny. Poprosiłem go o pomoc, wisiał mi przysługę, więc zgodził się bez problemu.
Obejrzał ją dokładnie, osłuchał i podał jej kroplówkę, która zadziwiająco szybko wnikała w jej żyły zatrute narkotykiem. Nie wiem, co było w tej kroplówce, nie wiem, jakie to lekarstwo, ale wiedziałem, że mój przyjaciel by mnie nie zawiódł. Zrobił, co tylko mógł aby Syntia nie straciła życia albo nie musielibyśmy zawozić ją do szpitala. Gdybyśmy to zrobili, zapewne lekarze zaczęliby dopytywać, zawiadomiliby policję, a ta zaczęłaby niepotrzebnie węszyć i doszukiwać się każdego szczegółu. Wprowadziliby ją w śpiączkę farmakologiczną i nie wiadomo kiedy zostałaby z niej wybudzona.
O ile w ogóle by ją wybudzili.
Zauważyłem, że przestała się mnie bać, nie boi się mnie już tak, jak bała się na początku. Nie wiem, czy to dobry, czy zły znak. Nie zna mnie, nie wie, do czego tak naprawdę jestem zdolny, to co widziała, gdy napadło ją tych dwóch chłopaków, to dopiero namiastka z tego, co potrafię zrobić drugiej osobie.
Czasami sam się siebie bałem. W takich chwilach nie byłem sobą. To nie byłem ja. Traciłem kontrolę nad własnym ciałem, mogłem tylko obserwować swoje poczynania tak, jakbym stał obok, a kontrolę nade mną przejmował ktoś inny — ta mroczna część mnie, która jest zdolna do wszystkiego, część mnie, której należy się bać.
Musiałem działać szybko, w kieszeni miałem jeszcze jakieś drobne z poprzedniego kursu, starczy na jedzenie i wodę, mężczyzna mówił, że musi pić dużo wody. Przez lek, który podał dziewczynie, jej organizm pochłaniał, a wręcz wchłaniał wodę o wiele szybciej, praktycznie tak szybko, jak gąbka. Dlatego kupiłem trzy pięciolitrowe baniaki wody i kilka opakowań gotowych kanapek na stacji benzynowej, do której było mi najbliżej. Gdy wychodziłem, w godzinach popołudniowych był dość spory ruch, na ulicy tworzyły się korki, a na chodnikach można było spotkać bardzo dużo ludzi. Jednak gdy wracałem, zaczęło się już ściemniać, a niebo zaczęło robić się szare dokładnie jak jej skóra.
Musiałam się śpieszyć. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że zostawiłem na wpół przytomną dziewczynę na kanapie pod kocem w pustym zimnym pomieszczeniu. Kurwa, jaki ja jestem głupi.
Nie. Czekaj. Wróć. Czy ja się o nią… Martwię? Nie. Kurwa. Nie taki był plan. Nie mogę się tak zachowywać, nie może się do mnie zbliżyć, nikt nie może. Jestem potworem, zniszczę ją.
Meave nie zniszczyłeś, kochałeś ją.
Pierdolony cichy głosik w mojej głowie odzywa się, wtedy kiedy nie powinien.
Zignorowałem go i jak najszybciej zmierzałem do Syntii. Mam nadzieję, że nic jej się nie stało. Nie wybaczyłbym sobie tego.
Kurwa co ja gadam. Co się ze mną stało? Co ta dziewucha ze mną zrobiła?
Rozdział 19
Syntia
Spróbowałam wstać, lecz ból mimo wszystko był nie do zniesienia. Czułam się tak, jakby coś zmiażdżyło mi kości. Mam nadzieję, że Srebrny przeniesie lub ma tutaj jakie leki przeciwbólowe, bo zaraz się wkurwię.
Nie mogłam nawet podnieść głowy, bolał mnie kark, bolało mnie całe ciało. Nie wiem co się ze mną działo. To przez to coś, co wstrzyknął mi ten… ten… chłopak?
Co w zasadzie było w tej cholernej strzykawce?
Nie wiem. Czułam, że mój stan był ciężki. Co jakiś czas powieki mi się przymykały oraz miewałam drgawki.
Wrócił Srebrny. Podszedł do mnie niepewnie, dał mi wodę oraz kanapki. Wzięłam dużego, bardzo dużego łyka wody, czułam się, jakbym była na jakimś kacu, a przecież nic nie piłam. Zanim otworzyłam kanapki, doszedł do mnie zachrypnięty glos Kai’a.
— Jak się czujesz? — Zapytał, patrząc na mnie dziwnie zbyt skupionym wzrokiem.
— Szczerze? Chujowo. Jeśli nie widzisz, to cała się trzęsę i nie mogę wstać. — Zaśmiałam się gorzko, śmiechem pozbawionym jakichkolwiek dobrych emocji.
— A to dziwne. Dostałaś leki, był tu mój dobry przyjaciel. Odpocznij, niedługo powinno być ci lepiej. — Powiedział i dam sobie rękę odciąć za to, że widziałam, jak się uśmiechnął. A może mam jakieś omamy?
Leki? Ja dostałam jakieś leki? Może stało się to wtedy gdy byłam nieprzytomna, nie pamiętam, jak się tu znalazłam ani co stało się po tym, jak ten gościu wbił mi strzykawkę w udo. Przed oczami po chwili zobaczyłam ciemność, zakręciło mi się w głowie, a następnie obudziłam się tutaj. Wiedziałam, że Srebrny nic mi nie zrobi, ale co do jego kolegów, siedzących w kącie podczas mojego ostatniego pobytu tutaj nie byłam taka pewna.
— Nawet jeśli dostałam jakieś leki, czego nie pamiętam, to przestały one działać, jak widzisz lub nie. — Odpyskowałam wkurwiona.
— Poczekaj dam ci coś przeciwbólowego. Nic Ci nie będzie, nie dam ci umrzeć. — Puścił mi oczko i podszedł do jednego ze stołów. Po chwili wrócił z całym opakowaniem jakichś tabletek.
— Mogę wziąć je wszystkie? — Zapytałam z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Szkoda, że nie widział swojej miny, zmarszczył brwi, jakby zastanawiał się nad moim pytaniem.
— Pojebało cię? — Jego kamienny wyraz twarzy naprawdę nie pasował do pytania. Zaczęłam się śmiać pomimo bólu w klatce piersiowej.
— Możliwe. — Kai spojrzał na mnie podejrzliwie. On serio myślał, że wezmę wszystkie te tabletki na raz? — Głupi jesteś czy co? Oczywiście, że nie wezmę wszystkich. Ile mam ich wziąć? — Zapytałam. Zazwyczaj brałam dwie lub trzy, lecz teraz nie byłam pewna ile mam wziąć, nie wiedziałam nawet co to za leki. Moja głupia podświadomość postanowiła zaufać człowiekowi stojącemu przede mną.
— Cztery. — Odparł beznamiętnie. Widząc moją lekko wystraszoną twarz, dodał — spokojnie nic cię nie będzie. Nie pozwolę na to żebyś mi tu zeszła.
Nie pozwolę.
W mojej głowie kłębiły się miliony myśli, od dobrych po te złe. Kiedy ostatnio brałam leki? Chyba wtedy, gdy wychodziłam, stąd wziął się ten natłok myśli, jednak nie czułam się źle, nie było mi słabo, nie kręciło mi się w głowie. Jedyne co czułam to cholerny ból w całym ciele.
Gdy wzięłam cztery nieznane tabletki, odczekałam mniej więcej kwadrans.
Poczułam się lepiej. To chyba dobry znak. Srebrny nie spuszczał ze mnie wzroku nawet na chwilę. Nawet gdy do pomieszczenia weszła Samantha.
— Syntia! Jak się czujesz? Wszystko dobrze? — Podbiegła do mnie i zamknęła mnie w mocnym uścisku, co było dla mnie dość szokujące.
— Tak, jest okej. — Odpowiedziałam, otwierając paczkę kanapek, które przyniósł mężczyzna.
Resztę wieczoru, a może dnia? Która była godzina? Nie wiem i nie za bardzo się tym przejmowałam. Czułam się w gronie tych dwóch osób dziwnie zbyt komfortowo. Graliśmy w karty, rozmawialiśmy, a ja z Samanthą śmiałam się do rozpuku z różnych rzeczy, podczas gdy wyraz twarzy Srebrnego się nie zmieniał. Czy on miał jakiekolwiek uczucia? Nie wiem, czy kiedykolwiek się o tym dowiem.
Czułam, że przy nich jestem bezpieczna. Że jestem bezpieczna przy NIM.
Rozdział 20
Srebrny
Cieszę się, że Syntii się poprawiło, że jest cała i zdrowa.
Dostałem cynk od jednego z moich informatorów o dobrym interesie.
Podobno jeden z najpotężniejszych mafiosów w Berlinie zaraz po mnie, a w zasadzie jego syn ma pewien sygnet. Chronią go jak oka w głowie.
Mam na myśli pierdolony sygnet warty prawie osiem miliardów. Rozumiecie to? Osiem jebanych miliardów za jakiś pierścionek. Gdy to usłyszałem, myślałem, że ten debil żartuję, jednak jego poważny ton na to nie wskazywał.
Musiałem wybrać się z moimi ludźmi do domu Hansa, nie. Do rezydencji Hansa. Musiałem mieć ten sygnet. Tylko co ja mu powiem? Przecież nie pójdę do niego i nie powiem „Siema kurwa fajny masz sygnet, dasz mi go czy mam odciąć ci łeb?” To byłoby z góry skazane na porażkę. Zabiłby mnie, zanim zdążyłbym dokończyć swoją wypowiedź. Powystrzelałby nas jak kaczki albo prędzej zrobiliby to za niego jego ludzie.
Podzwoniłem w parę miejsc, popytałem znajomych czy nie chcieliby się dołączyć. Oczywiście skłamałem o wartości sygnetu. Powiedziałem im że jest mało wart i że chce po prostu odczuć satysfakcję z zajebania tego skurwiela, przed którym cały Berlin trzęsie portkami. A przynajmniej odebrania mu jego syna — jedynej osoby, która cokolwiek dla niego znaczyła. Resztę społeczeństwa traktował jak najniższych w hierarchii.
Oczywiście się zgodzili, nie zawiedliby mnie. Moja ekipa również mnie nie zawiodła. Czekały nas tygodnie przygotowań, postanowiłem, że chce aby Charlie — mój stary dobry przyjaciel nauczył mnie techniki bronienia się bronią palną. W takim miejscu jak pierdolony pałac władcy stolicy nóż na nic się nie zda.
Właśnie podążałem na pierwszą lekcję. Znajdowaliśmy się w jakimś lesie stworzonym z drzew iglastych. Wyglądał podobnie do tego przy szpitalu psychiatrycznym, który zwiedziłem z Syntią.
~~~
— Trzymaj broń prosto. — Powiedział Charlie. — Nigdy nie bój się wystrzelić. Po prostu strzelaj, najwyżej nie trafisz. Jednak przez to, że zaznajomiłeś mnie ze swoim, planem powiem ci tyle — lepiej trafiaj. — Wypowiadając te słowa, spoglądał mi prosto w oczy.
Oczywiście, że trafie. Potrafię rozpruć człowieka nożem, dosłownie go wyfiletować, precyzyjnie oddzielać mięso od kości. Czemu miałbym nie poradzić sobie z jakimś śmiesznym pistoletem?
Charlie wytłumaczył mi jak dokładnie działa broń palna, dał mi swój najlepszy egzemplarz, z najlepszymi nabojami, życząc mi powodzenia. Uczyliśmy się całą noc, ja uczyłem się całą noc. Charlie uczył mnie technik posługiwania pistoletem, tego, jak właściwie go trzymać, jak strzelać aby nigdy nie spudłować — co nie powiem, że nie, bardzo mi się wtedy przyda. Postanowiłem, że muszę nauczyć się korzystać z broni palnej perfekcyjnie. Wiedziałem, że tego nie spierdolę, ale i tak musiałem mieć wszystko dopracowane do ostatniego szczegółu.
Nie mogłem zostawić żadnej luki ani żadnych niedomówień. Czeka mnie jeszcze sporo pracy pomimo tego, że Charlie powiedział, że idzie mi bardzo dobrze — jeszcze jedno szkolenie i będę gotowy. Ja jednak potrzebuje być więcej niż gotowy. Muszę być mistrzem.
W razie czego Oczywiście wezmę ze sobą również mój ulubiony nóż, moją piękną kosę. Zastanawiałem się, czy zabrać ze sobą Syntie. Z jednej strony będzie to wyglądało bardziej wiarygodnie, jeśli przyjdę z kobietą.
Z drugiej strony pomimo tego, że wiem, że jest twarda, nie chce aby coś się jej stało. Jeszcze nigdy nie widziałem jej w akcji, słyszałem jednak, że raz dosłownie odcięła komuś głowę. Co oznacza mniej więcej tyle, że mniej więcej zna się na rzeczy. O ile nie były to tylko plotki.
Bałem się, że w noc, która niedługo miała nadejść — stracę ją. Bałem się, że coś jej się stanie. Że umrze. Przeze mnie.
Obiecałem sobie chronić ją tak, jak wilczyca chroni swoje młode. Jeśli miałbym oddać za nią życie — zrobiłbym to bez mrugnięcia okiem. Już nigdy żadna kobieta przeze mnie nie zginie. A jeśli będzie trzeba, przestrzelę wszystkim tym sukinsynom czaszki i powieszę je sobie na ścianie.
To będzie bardzo ciekawa wizyta.
Rozdział 21
Syntia
Gdy wróciłam do domu, wybijała godzina dwunasta. Ciekawe jak wytłumaczę mamie to, że nie było mnie w domu całą noc i jeszcze wróciłam prawie w samo południe.
Co prawda jestem pełnoletnia i nie mam obowiązku aby jej się zbędnie tłumaczyć, ale moja mama nigdy nie odpuszcza, dalej traktuje mnie jak dziecko. Z jednej strony jest to bardzo kochane, a z drugiej strony ta jej nadopiekuńczość i przesłuchanie po każdym dłuższym czasie, podczas którego mnie nie ma, naprawdę potrafi mnie nieźle zdenerwować.
Weszłam do domu tak cicho, jak mysz kościelna z nadzieją, że moja rodzicielka nie zauważyła mojego powrotu do domu. Nie pamiętam czy zamknęłam Pixe w klatce, jeśli tego nie zrobiłam, czekał mnie wywiad. I jak pomyślałam, tak również się stało.
— Gdzie byłaś? — Moja mama pojawiła się przede mną jak duch, widać było, że nie spała całą noc.
— U koleżanki. — Odpowiedziałam pewnie, mając nadzieje, że mi w to uwierzy.
— Przecież Ty nie masz koleżanek. Gdzie byłaś? — Zapytała, splatając ręce na piersi, po czym głośno westchnęła. — Nie mam do ciebie siły. Tata porozmawia z tobą, jak wróci, a ty, Syntio Fuchs masz szlaban. — No chyba ją lekko pogięło.
— Szlaban? — Zapytałam z niedowierzaniem. — Przecież jestem dorosła.
— Dorosła czy nie. I tak masz szlaban. Jeśli ja nie potrafię przemówić Ci do rozsądku, zrobi to ojciec, a jeśli… — Nie słuchałam dalej jej monologu, udałam się prosto do swojego pokoju.
Pixa siedziała zamknięta w klatce i na mój widok zaczęła chodzić po całej jej objętości, abym ją stamtąd wyciągnęła. Właśnie w ten sposób moja mama weszła do mojego pokoju i zobaczyła, że mnie w nim nie ma. Mój błąd. Wydawało mi się, że wypuszczałam Pixe. Gdybym upewniła się o tym trzy razy przed wyjściem, może by do tego nie doszło. Poczekajcie… przecież mój tata nie boi się mojej wiewiórki. A ona go lubi, czasem odnoszę mylne wrażenie, że lubi go bardziej ode mnie co oczywiście nie jest prawdą.
Czyli najprawdopodobniej to on przyszedł tutaj pod moją nieobecność i zamknął ją w klatce aby niczego nie pogryzła mimo tego, że nigdy odkąd ją mam nie pogryzła nawet głupiego kabla od ładowarki czy drewnianego parapetu.
Zamknęłam drzwi na zasuwkę, którą zamontowałam w drzwiach po moich osiemnastych urodzinach, nie da się jej w żaden sposób otworzyć od zewnątrz — no, chyba że wyważy się drzwi.
Miałam nadzieję, że moi cudownie rodzice na tyle cenią moją prywatność aby nie będą wyciągać mi drzwi z zawiasów. To byłoby chore. Jestem już dorosła do cholery i mam prawo do swojej przestrzeni oraz własnej prywatności.
Bez wahania pierwszym co zrobiłam po wejściu do pokoju, było zablokowanie drzwi zasuwką i wypuszczenie Pixy z klatki, niech sobie bidulka trochę pobiega. W nocy zawsze śpi ze mną, jest do tego przyczajona, nawet nie chce wiedzieć co czuła, gdy mnie nie było, a ją zamknęli w klatce.
Aby uspokoić nerwy wysunęłam ukrytą w klatce wiewiórki szufladkę, w której trzymałam moje ukochane Marlboro Lite i zapalniczkę. Musiałam zapalić.
Odpaliłam papierosa i włączyłam pochłaniacz powietrza aby w pokoju nie był wyczuwalny zapach dymu, pomimo że paliłam, nie zbyt przepadałam za zapachem palonego tytoniu. Zaciągnęłam się trującym dymem i od razu poczułam się lepiej, gdy zagłębił się on w moich płucach, czułam się w pewnym sensie lżej.
Gdy wrzuciłam niedopałek, a w zasadzie zakopałam go w mojej paprotce stojącej na parapecie, postanowiłam zrobić sobie drzemkę. Musiałam to wszystko jakoś przetrawić. Zachowanie Srebrnego. Wydarzenia z dwóch poprzednich dni oraz moją cudowną przygodę ze strzykawką w nodze.
Zażyłam moje dwie różowe tabletki na stany lękowe i położyłam się spać.
Gdy moje plecy dotknęły materaca, który w porównaniu z kanapą w miejscówce Srebrnego był miękki niczym chmura, moje powieki od razu zaczęły być ciężkie. Ostatnim co usłyszałam, było walenie w drzwi i ciche zbliżanie się Pixy, która chciała przytulić się do mnie i również zasnąć. A co do mocnego pukania w drzwi, zapewne wrócił tata.
Gdy drzwi są zamknięte, nic nie może zrobić, pomimo tego, że jest kryminologiem — zna swoje prawa. Zdaję sobie sprawę z tego, że wejście tu bez mojej zgody byłoby przestępstwem, a on nie mógł sobie na to pozwolić, więc zapewne dał mi spokój. Nie usłyszałam, kiedy przestał pukać i krzyczeć abym wpuściła go do mojego pokoju.
Zasnęłam, odpłynęłam całkowicie, a przed oczami miałam zmartwioną twarz Srebrnego. Twarz Srebrnego, która zdecydowanie wyrażała strach o moją osobę, o mój stan zdrowotny. A może wszystko to sobie ubzdurałam?
Nie wiem. Nie chciałam o tym wszystkim myśleć, jednak nie mogłam przestać. Poddałam się moim dziwnym myślą i zasnęłam, czując na szyi ciepły ogon Pixy.
Rozdział 22
Srebrny
Moi ludzie wysłali list ekipie Hansa. Napisali w nim to, co im kazałem — że chce się z nim spotkać i mam dla niego pewną propozycję. Co oczywiście było kłamstwem. Chciałem go zajebać, jego i jego syna również. Musiałem mieć ten sygnet, nie widziałem innej opcji.
Zaplanował pierdolone spotkanie z wielką ucztą. Odbędzie się ono za kilka ewentualnie kilkanaście dni, mam więc jeszcze trochę czasu na dokładniejsze zaznajomienie się z technikami strzelania z pistoletu oraz utrwalenia sobie korzystania z noża.
Byłem dobry, ale musiałem być lepszy. Musiałem być najlepszy.
Z jednej strony chciałem zabrać ze sobą Syntię, jednak głos z tyłu głowy mówił mi, że nie jest to dobry pomysł.
A co jeśli coś jej się stanie?
Co, jeśli coś stanie jej się przeze mnie?
Będę ją chronić i pilnować jak oka w głowie. Nie pozwolę aby więcej stała jej się krzywda. Prędzej pozwolę aby zabili mnie, niż skrzywdzili Syntie.
Nie mają prawa dotknąć jej, chociażby palcem. Być może są oni silniejsi i mają większą władzę. Jednak w tym świecie, w świecie gangów i mafii najważniejszy jest spryt, rozum i przede wszystkim dobra strategia. Bez planu niczego się nie osiągnie. Bez planu nie ma możliwości na wygraną.
Powystrzelam i zadźgam ich wszystkich jak jakieś pierdolone świnie, jeżeli będzie to konieczne. Ci skurwiele nie zasługują na ten sygnet, nie wiem, skąd go mają, ale wiem jedno — muszę go im odebrać. Będzie to bardzo trudne zadanie, jednak poświęcę się, ten pieprzony sygnet jest tego wart. Potrzebuję pieniędzy. My potrzebujemy pieniędzy.
Syntia zaprosiła mnie dziś do siebie, byłem w szoku, na początku myślałem, że się przesłyszałem, lecz gdy spojrzała na mnie jak na głupka i powtórzyła pytanie, zrozumiałem, że faktycznie chciała z własnej nieprzymuszonej woli zaprosić mnie do siebie. Mnie. Człowieka, który w ciągu kilku ostatnich dni rozpruł i zabił trzech ludzi, a ona ot tak chce zaprosić mnie do domu.
Zmierzałem do jej posiadłości pełen obaw, a co jeśli jej rodzice będą w domu? Jak mam się zachować? Mam obejrzeć dom czy od razu pójść z nią do pokoju? A może najpierw sprawdzę, gdzie jest łazienka?
Przez tę kobietę zaczynam tracić rozum. I to dosłownie. To naprawdę nie brzmi dobrze.
~~~
Było wpół do dziesiątej rano. Sobota. Syntia podesłała mi swój adres w wiadomości, bo przecież nie zdawała sobie sprawy o tym, że dokładnie znałem położenie jej domu. Nie wiedziała, że wiedziałem, które dokładnie okno jest umieszczone w jej pokoju.
Rozdział 23
Srebrny
Kulturalnie jak na dobrze wychowanego mężczyznę przystało (nie jestem nim), zapukałem do drzwi, będąc pewnym, że otworzy mi któryś z jej rodziców.
Drzwi jednak otworzyła mi Syntia, miała na sobie białe dresy i czarną krótką bluzkę. Strój ten idealnie kontrastował z jej ciemniejszą karnacją i długimi ciemnymi włosami. Wyglądała bardzo ładnie nawet w takim wydaniu.
— Hej — Powiedziała dziewczyna, patrząc na mnie wyczekująco. — Wejdź, kawę? Herbatę? — Zapytała miło.
— Może być herbata. Czarna, bez cukru. — Odpowiedziałem beznamiętnie.
— Mam dla Ciebie pewną propozycję. Zrozumiem, jeśli się nie zgodzisz, lecz jest to dla mnie ważne. — Powiedziałem, nie spuszczając wzroku z twarzy dziewczyny. Zmarszczyła brwi i przyglądała mi się, jakbym kazał jej co najmniej rozwiązać jakieś ciężkie zadanie matematyczne.
Powiedziała, abyśmy poszli do jej pokoju, udałem się za nią bez zbędnego gadania.
Gdy weszliśmy do pokoju do moich stop podbiegła wiewiórka. Nie powiem, że nie, wystraszyłem się. Skąd wzięła się tam wiewiórka? Zeskoczyła z drzewa?
— Lepiej się odsuń. Ona może mieć wściekliznę. — Powiedziałem powoli i stanowczo, próbując ochronić dziewczynę przed tym niebezpiecznym stworzeniem.
Syntia wybuchnęła śmiechem i wzięła małe rude zwierzę na ręce.
— Z tego, co mi wiadomo, nie ma wścieklizny. To jest Pixa. Mój pupilek. Chcesz ją pogłaskać? — Zapytała, uśmiechając się przy tym złowrogo.
— Podziękuję.
Pixa? Kto kurwa nazywa wiewiórka Pixa? O co tu chodzi?
Nie za bardzo chciałem się nad tym teraz zastanawiać. Miałem ważniejsze sprawy na głowie. Usiedliśmy na łóżku i zacząłem zastanawiać się nad tym, jak mogę ubrać to wszystko w słowa.
Przecież nie powiem „Chcesz iść ze mną na spotkanie z najgroźniejszym Mafiosom w Berlinie? Możesz zginąć, a ja chce zabrać jego synowi sygnet, dzięki któremu będę bogaty”.
Nie miało to najmniejszego sensu.
— Chciałabyś pójść ze mną na spotkanie z moim starym przyjacielem? Do jego rezydencji? — Zapytałem aż nazbyt profesjonalnie.
Syntia spojrzała na mnie podejrzliwie, tak jakby właśnie prześwietliła mnie całego oraz odczytała moje myśli. Było to trochę niepokojące, ale skoro się nie odezwała, mówiłem dalej.
— Ubierz się jakoś ładnie, jeśli możesz, jak nie masz ciuchów, mogę Ci je kupić. — Jej spojrzenie zmieniło się na zdziwione. Nie dziwie jej się, zna mnie około miesiąca, góra dwóch a ja proponuję jej zakup ciuchów. — I weź ze sobą nóż, który Ci dałem. Może Ci się przydać. — Dokończyłem na jednym wdechu.
— Co zamierzasz przez to powiedzieć?
— Posłuchaj mnie. Możemy już nie wrócić stamtąd żywi. Nie pozwolę aby stała Ci się krzywda, lecz ludzie z mojego świata potrafią być nieprzewidywalni. — Wytłumaczyłem ze wciąż kamiennym wyrazem twarzy.
Ludzie z mojego świata.
Ze świata mafii.
~~~
Postanowiłem nie męczyć jej dłużej, nie wypiłem nawet herbaty, którą dla mnie zrobiła. Po prostu wyszedłem z jej domu, nie oglądając się za siebie.
Chciałem dać jej czas, na przemyślenie i ułożenie sobie w głowie wszystkiego, co opuściło dziś moje usta. Decyzja zapewne jest trudna, z jednej strony mam nadzieję, że się zgodzi — jeśli przyjdę z nią, Hans spojrzy na mnie nieco inaczej, niż patrzyłby na mnie, gdybym był sam. Z drugiej jednak strony modliłem się w duchu aby nie zgodziła się na tę pojebaną propozycję — nie chce aby przeze mnie coś jej się stało.
Mafiosi potrafią być nieprzewidywalni tak samo, jak ludzie Hansa. Są jak maszyny do zabijania, działają tak jak ja. Nie jest im szkoda nikogo, jeśli trzeba kogoś zabić — zrobią to bez wyrzutów sumienia. Zakładają na twarz niewidzialną dla oka maskę człowieka z kamienia, człowieka bez uczuć i naciskają na spust. Nawet jeśli człowiek jest bezbronny, nawet jeśli nic im nie zrobił, strzelają do niego, ponieważ zadarł z ich przywódcą, po czym powoli obserwują, jak kałuża krwi wokół niego zaczyna rosnąć, jak ulatuje z niego życie, jak jego klatka piersiowa unosi się poraz ostatni, a oczy pozostają nieruchome jak u wypchanego zwierzęcia.
Rozdział 24
Syntia
Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie usłyszałam. W co on do cholery chciał mnie wpakować? Myśli, że jest pępkiem świata i mam się go słuchać? Czy może uważa się za jakiegoś cholernego władcę tego miasta? Do kogo my w ogóle mamy iść i dlaczego mam wziąć ze sobą nóż, który mi podarował?
Nic z tego, co powiedział, nie układało mi się w całość, żaden element układanki, chociaż bym chciała, nie wskakiwał na swoje miejsce.
Siedziałam i wpatrywałam się w jeden punkt.
Mam ubrać się ładnie. Czy on chce, abym od razu ubrała suknie, w której pochowają mnie w trumnie? Ja nawet nie mam żadnych ładnych sukni czy eleganckich strojów. Nie chciałam jednak aby cokolwiek mi kupił, byłoby to naprawdę miłym gestem z jego strony, wiedziałam, że ma kasy jak lodu i akurat ona nie za bardzo się dla niego liczy, bo przecież nie zabierze jej ze sobą do grobu.
Chyba że zażąda aby pochowali go w trumnie z prawdziwego złota.
Nagle usłyszałam dźwięk telefonu, zdziwiło mnie to, ponieważ odkąd mój ojciec zablokował w moim telefonie wszystkie „niebezpieczne” kontakty, mógł do mnie dzwonić tylko on oraz mama, ewentualnie Kai, o którym wolałabym aby mój tata się nie dowiedział.
Niepewnie nacisnęłam zieloną słuchawkę i ustawiłam rozmowę na tryb głośnomówiący, byłam sama więc tak czy siak, nikt nie mógł usłyszeć tej rozmowy. Wątpię, abym miała jakikolwiek podsłuch w telefonie, do tego rodzice by się przecież nie posunęli.
— Cześć Syntia. Dawno się nie słyszeliśmy. — Zaczął dziwnie znajomy głos. Chociaż spróbowałam przypomnieć sobie, do kogo należał, nie mogłam przypisać go do żadnej z osób, które znam lub znałam w przeszłości.
— Kto mówi? — Zapytałam i starałam się brzmieć stanowczo, nie chciałam aby moim głosem zawładnęła panika.
— Nie jestem pewien, czy mnie pamiętasz. Minęło sporo czasu. To ja, Michael. — Powiedział spokojnie. Zbyt spokojnie jak na te okoliczności.
Michael. To przez niego to wszystko się zaczęło, to on wciągnął mnie w świat imprez i narkotyków. Przez niego prawie straciłam życie. Czego on do cholery ode mnie chciał?
Tęskniłam za nim, naprawdę za nim tęskniłam, jednak to było kiedyś. Teraz czułam do niego jedynie odrazę, jakaś część mnie wciąż go lubiła, próbowałam jednak zdusić tę bezsensowną myśl i nie dać się ponieść.
— Czego chcesz? — Zapytałam chłodnym tonem, najchłodniejszym, jaki potrafiłam z siebie wydusić.
— Możemy się spotkać? Musimy porozmawiać. — Jego głos graniczył z szeptem, zachowywał się tak, jakby nie chciał aby ktoś, kto znajdował się blisko niego, usłyszał naszą rozmowę. To wszystko było dziwne.
— Tak. Wyślij mi adres w wiadomości. — Powiedziałam na jednym wdechu i czym prędzej przerwałam połączenie.
Po co chciał się ze mną spotkać? O co mu chodziło? Chciał mnie w coś wrobić?
Wątpię aby było to zwykłe spotkanie przyjacielskie po latach braku kontaktu, zapewne niedawno wyszedł z odwyku, wiedziałam, jak brzmiał telefon w zakładzie, w którym przebywał, z drugiej strony słuchawki można było usłyszeć dziwne szumy, tak jakby rozmowa była przez cały czas na podsłuchu. Właściwie to się temu nie dziwie, lekarze nie chcieli aby ich pacjenci z oddziału zamkniętego załatwiali sobie narkotyki.
A nawet jeśli by to zrobili, jeśli udałoby im się to osiągnąć, towar za nic w świecie nie przeszedłby przez służby, z tego, co słyszałam wszystkie paczki oraz listy są otwierane, czytane oraz przeszukiwane. Umieszczają je pod specjalnym światłem wykrywającym narkotyki, w tych czasach wszystko jest możliwe, można ukryć je wszędzie, nawet pomiędzy dwiema warstwami taśmy izolacyjnej naklejonej warstwa na warstwie.
Mój stary przyjaciel przesłał mi adres, w którym miało odbyć się nasze spotkanie. Liczyłam na jakiś park lub inne tego typu miejsce pełne ludzi, abym poczuła się nieco bezpieczniej. On jednak zadecydował, że spotkamy się w opuszczonej pustej gorzelni, nie byłam pewna czy był to dobry pomysł. Nie bałam się go, był moim przyjacielem, lecz mimo tego i tak odczuwałam strach. A co jeśli chce zemścić się za to, że mój ojciec wsadził go na oddział?
Napisał, abyśmy spotkali się dzisiaj w godzinach wieczornych, nie do końca mi się to podobało, jednak byłam bardzo ciekawa tego, co Michael miał mi do przekazania.
Rozdział 25
Nastał wieczór. Zaczęłam zmierzać w stronę opuszczonej gorzelni, do której zaprosił mnie mój dawny przyjaciel. Nie wiedziałam, kiedy i o której dokładnie Srebrny zaplanował to spotkanie, musiałam się tego dowiedzieć, skoro mam według niego zrobić się na bóstwo musiałabym zarobić jakieś pieniądze, nie wiem, czy moje oszczędności wystarczą na jakąś ładną elegancką sukienkę. Do moich czarnych włosów pasowałaby biała sukienka a do tego jakieś złote dodatki, wyglądałabym obłędnie. Jednak nie czas teraz na myślenie o tym, co będzie za jakiś czas, musiałam skupić się na tym, co miało wydarzyć się za chwile.
Spotkanie z Michaelem.
Szczerze mówiąc, bałam się tego, co może z tego wszystkiego wyniknąć. Co mężczyzna, przez którego zaczęłam ćpać, chciał mi przekazać? Tego miałam się dowiedzieć już za kilka minut. Dochodziłam już do opuszczonego budynku na dosłownie samym końcu Berlina.
Coraz szybciej zaczynało robić się ciemno, nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym niebo z błękitnego zmieniło swój odcień na szary.
Słońce zaczęło zachodzić gdzieś za horyzontem, a wokół niego zaczynały się pojawiać śliczne pomarańczowo-różowe barwy. Nie chciałam spędzić tam kilku godzin, jednak co z tego wyniknie, nie wie nawet sam Bóg, bogini czy ktokolwiek inny jest tam na górze.
Weszłam powoli do opuszczonego budynku, oświetlając sobie drogę jedynie dość słabej jakości latarką w telefonie. Każdy kąt tego miejsca oglądałam dokładnie, dawno mnie tu nie było.
Te wszystkie graffiti i pręty wystające ze ścian dodawały temu miejscu uroku, zauważyłam nawet, że w jednym z pomieszczeń zaczęło dosłownie rosnąć drzewo. Mała młoda brzoza pięła się ku dziurze w dachu aby złapać więcej słońce niż dawały pojedyncze dziury czy miejsca po kiedyś będących tu oknach.