Tomik wierszy i przemyśleń dedykuję tym, którzy czują, że muszą coś zmienić w swoim życiu. Ktoś ich popycha, szepce do ucha, zerka zza rogu. Bez ustanku. Lecz co i gdzie tego nie wiedzą, szukają. Nie martwcie się. On wie.
Dedykuję mojej ukochanej żonie Danusi, która nauczyła mnie, że mądrość a inteligencja to dwa różne pojęcia.
Dedykuję moim dzieciom: Bartkowi i Karolinie, dzięki którym nareszcie zrozumiałem sens wyrażenia „zaraz mnie trafi jasny szlag”.
Od autora
Poezja to nie zapasy z Bogiem w kategorii opisanie świata. W tych zawodach nie ma dla nas miejsca na podium. Pokona nas makami nad potokiem i motylem co usiadł na ławeczce. Wiersze z słów niedoskonałych są jak plastry, którymi staramy się posklejać okruchy chwil. Pochwycić motyla nie zdołamy lecz może moment kiedy przelatuje. Bóg dał nam duszę niczym przepełniająca się czara, z której wylewa się nadmiar wrażliwości.
Skąd taki tytuł? Kocham chodzić, spacerować, odkrywać nowe miejsca. 53 kilometry to obwód jeziora Genezaret. Tam wszystko się zaczęło. Jezus prawdopodobnie musiał przejść tyle kilometrów aby je okrążyć i dotrzeć do każdego z nas (jeśli nie szedł na skróty).
Tomik powstawał spontanicznie przez wiele lat. Głównie w biegu do autobusu, na przystankach, w drodze do pracy i w chwilach zachwytu gdy zadziwić się potrafimy. Pozbierałem wszystkie zapiski w jedną całość i wysłałem do wielu wydawnictw. Wiecie co otrzymałem w informacji zwrotnej? Proszę Pana, niestety te wiersze to sztampa, banały, schematy, tak się nie pisze dziś poezji. Dziwne. Myślałem zawsze, że wiersz to wyraz najgłębszych pokładów wrażliwości naszej duszy i nie ma: Kiedyś, Jutro, Dziś. To jak się pisze poezję? Szymborska, Mrożek, Norwid, Twardowski czy Stachura od początku wiedzieli jak się pisze?
Wiecie co? Kocham te wiersze bo są moje. Dzięki nim jestem sobą. Poprzez wiersze wyrażam siebie. Jeżeli poprzez lekturę moich zapisków choć jedna osoba spróbuje tej sztuki i odnajdzie w tym pasję to będzie „moje własne Idaho”.
Podsumowując. Możesz tą książkę skrytykować i wyrzucić do kosza. Zapakować w nią kanapki (choć będzie to pewnie najdroższy w twym życiu papier śniadaniowy) lub przeczytać, odstawić na półkę i sięgnąć po nią ponownie za kilka lat.
Preludium deszczowe
Zaczęło się w nucie codzienności
szarością kształtowanie
Zimną kryształu metalicznością
w chłodzie spływa
Drwiną tak naturalną, prostotą
w całości cząsteczek
Gonitwą w nieuchwytnej, przejmującej
surowości elementów bezliku
Pragnieniem stawania się doskonałością,
by zawrzeć się w obrysie
Spaść w schemacie odstępu, zmierzonym
prawdziwym zachwytem
Bębnić o stałość trwania, domagając się
pierwszeństwa w zmianach
Padając, pędzić niepowstrzymanym
bezmiarem, mnogością chwili powtarzalnych
Stawać się potrzebą istoty ponurego zimna,
nieboskłonu rozdarcia
Tkwić nieruchomo sekundą zaokrągloną
w blasku światła opisanego
Zniknąć tak po prostu, dzwoniąc w niemocy
swej ulotności,
kroplo
Starość
Starość schodzi powolutku ze schodów kościoła
Starość na fotografii wciąż w modnej fryzurze
Starość łysinę zagłaska gdy tylko okulary znajdzie
Starość stuka laseczką w słoiki konfitur
co palce ich nie zakręcą
Starość zbiera wspomnienia starym grzebieniem
co zęby pogubił
Starość nie zrywa kartek z kalendarza
wciąż piekąc te same ciasta
Starość upycha w skarpetkowe konta jesieni liście
Starość puka do sąsiadów co dawno już wyszli
Starość na czworakach goni wnuczka z łyżeczką
Starość zawsze dla czasu ma czas
Niepokój
Niespokojnie czekałem bez zmienności nasycenia
Ciało me gotowe Panie, oczekujące, niespełnione
Brać garściami zachłannie co moje, moje
Pragnąć Ciebie nawet za cenę odrzucenia
Sycić się myślami dręczącymi o niemożliwym
Spełnić się nie móc i lękliwie prosić, dość
Miejsca swojego szukać w strzelistości i zakamarkach
Kochać rozdając siebie
Miotać się między pragnieniem a koniecznością
Wypuścić serce oszalałe, wybacz
Wciąż mało
Przebrzmiałymi krzykami świat mnie zachwycił
Tym co odbiło się, stoczyło, upadło
Z cienia omszałego wypełznąć nie chciało
Cieniem przydługim wróbelka co dziś tak rzadki
Zziajanym latem co ze starej listy wykreśla marzenia
Rzeką z nurtem nie w tym kolorze
Krzyżem samotnym z moim zegarkiem
Duszą pod głazem, który zepchnąć by wypadało
Moralnością co strzepnięta okruchem z koszuli
Kocham a to wciąż mało
I stanie się
Pisząc wiersze jesteśmy jak złodziej kradnący piękno swego Stwórcy. Pragniemy uwięzić poranek w fotografii słowa. Opisać. Ograniczyć, by umysł pojął doskonałość. Wyrywamy sobie serce z piersi karząc się za wulgarność słów opisujących Ciebie. Niedopasowanymi okularami wysilamy wzrok by w rymach i strofach kreślić to co już stworzone. Gdy znajdę TO słowo być Cię opisać wreszcie odpocznę. Usiądę i będzie NIC.
Chłód
Skradasz się mgłą, z szczytów wilka srogiego toczysz
Cud pod progiem chaty na kamieniu sadzasz
Kroplami tkasz pajęczyny w nagości traw
Szalem na szydełku w dźwięku kobz coś tkasz
Granice między Tobą a niebem gubisz
Chłodu igły z zapachem zieleni łączysz