dla mojej córki, Kasi, która
przebyła ze mną tę podróż
i pomogła mi ją zapisać
Życie pierwsze:
PRZEBUDZENIE
Tło sceny wypełnia duże zdjęcie Rynku Krakowskiego. Na scenie biurko, na nim książka i listy, i krzesło, a na nim przewieszony szal. Na ścianie fotografie rodzinne. Atmosfera przytulności, bezpieczeństwa, ciepło dzieciństwa.
Muzyka: Ludmiła Jakubczak, „Gdy mi ciebie zabraknie”; cicho, w tle.
Na scenę wchodzi kobieta, ok. 50 lat, ubrana atrakcyjnie, rozbawiona, na rauszu, chwieje się na wysokich obcasach. Nagle zauważa publiczność i zwraca się do niej:
Właśnie skończyłam 52 lata. Zaprosiłam parę osób do restauracji, przyjaciele z dzieciństwa, wspólni znajomi moi i siostry, Basi. Miło było.
To chyba przez tę uroczystość naszła mnie chandra. {zrzuca szpilki} Jakieś rozrachunki z przeszłością, podsumowania, po co mi to? Nie mogę uciec od wspomnień. Jak się to wszystko zaczęło? O tu, w Krakowie, w tym mieszkaniu, bo mama moja nie ufała szpitalom.
Luty, mróz. Godzina 23.10. Obok w pokoju śpi 5-letnia siostra Basia i 7-letni brat Wojtek. Jest z nimi babcia. Płacz noworodka budzi Basię:
— Babciu, a kto tak płacze?
— To twoja siostrzyczka!
— Aha.
i Basia ponownie zasypia.
{z uśmiechem} Jak widać, od samego początku nie zrobiłam na świecie szczególnego wrażenia.
Rodzice mieli już tzw. parkę, ale przeżywali podobno jakiś kryzys małżeński i jako skutek uboczny ich pogodzenia się, pojawiłam się ja. Mama marzyła o chłopcu, bo mężczyznom łatwiej się żyje. Brat też chciał, żeby urodził się chłopak, z którym mógłby się bawić.
Jedynie moja siostra — kiedy już na dobre się obudzi — naprawdę cieszy się z moich narodzin. Godzinami siedzi przy łóżeczku, opowiada mi bajki i śpiewa piosenki.
***
Mam cztery latka i choruję na zapalenie płuc. Mama sprzeciwia się poleceniu lekarza, aby mnie zabrać do szpitala: „Panie doktorze, nikt nie zapewni mojemu dziecku lepszej opieki niż ja. Zostanie ze mną w domu, postawimy jej bańki i wróci do zdrowia”. Podoba mi się moja mama!
Pewnego razu, kiedy śpię u babci, wchodzi do sypialni strzelec. Ma zielone getry, brązową zamszową kurtkę, czerwony kapelusz z piórkiem, a na ramieniu strzelbę. Przypomina myśliwego, który zabił wilka w bajce o Czerwonym Kapturku. Babcia twierdzi, że mi się przyśniło. Kiedy mówię o nim rodzicom, śmieją się: “A, to babcię odwiedzają w nocy strzelcy, a ona trzyma to w tajemnicy!”. Chyba mi nie wierzą.
Wraz z radiem śpiewam sobie „gdy mi ciebie zabraknie, gdy zabraknie mi ciebie, jak w godzinie ostatniej bladu słońca na niebie”. Ktoś z dorosłych zwraca mi uwagę, że to nie całkiem tak. “A może komuś jest nieprzyjemnie?” — pytam urażona.
Zdarza się, że po jakimś przewinieniu moja mama straszy: „oj, córeczko, bo cię mamusia nie będzie kochała”, a ja odpowiadam: „nie szkodzi, sama się będę kochała”.
Nie wiem jeszcze, że matka zawsze kocha, i że ciężko przejść przez życie bez miłości.
***
„Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren to jedna z moich ulubionych książek. Lisa, tak jak ja, ma osiem lat, uwielbia bawić się lalkami i chodzić do szkoły. Czytam o jej przygodach i marzę o życiu w Szwecji, gdzie dzieciom jest tak dobrze. Może kiedyś tam pojadę?
***
Mam 13 lat. Mama przygotowuje obiad, a ja czytam Pawlikowską Jasnorzewską:
Gdzieś to czytałam albo mi się śniło:
Chmiel na bezsenność, a sen na bezmiłość.
Poduszkę z chmielu gdy sobie umościsz,
Zaśnij, bo na cóż życie bez miłości?
Odkładam książkę, podchodzę do mamy i całuję ją w policzek.
— Takie mam niecodzienne pytanie: jakiego męża dla mnie mamusia sobie wyśniła?
— W ogóle sobie nie wyśniłam. A co ty o mężu w twoim wieku myślisz, dziewczyno! Pamiętaj, że kobieta musi przede wszystkim zdobyć wykształcenie, dobry zawód i pracę, która przyniesie jej wolność. A wtedy nigdy nie będzie uzależniona od swojego wyśnionego, gdyby nagle zmienił zdanie i już nie chciał być tym wyśnionym. Gdyby cię na przykład zostawił samą z dziećmi — nie zginiesz.
***
Lekcja historii w szkole podstawowej.
Zbyszek podnosi rękę i pyta: — Proszę pani, czy mogłaby nam pani opowiedzieć o Katyniu?
Pani się denerwuje i niepewnie mówi:
— Nie wiem, o co ci chodzi, ale to na pewno nie jest tematem dzisiejszej lekcji. Bardzo mało wiemy o Katyniu.
{Zbyszek nie odpuszcza}: — Ale o co tam chodziło, pani profesor?
{Pani jest wyraźnie zakłopotana.} — Cóż, będę cię musiała prosić, żebyś się przespacerował do pana dyrektora. Proszę wyjść z klasy.
Nikt nie śmie kontynuować tematu, ale ja poruszam go po przyjściu do domu.
— Oj, dzieci, dzieci, po co wy się tak wcześnie w politykę mieszacie… — wzdycha ojciec, ale trochę mi jednak opowiada. Całą prawdę poznam dopiero po roku 1990.
***
Mam dwadzieścia lat. Robert przesłonił mi świat, a ja jemu. Kochamy się i postanawiamy, że nasze życie nie będzie przypominać tych wszystkich szarych historii, które nas otaczają. My stworzymy nową jakość miłości i partnerstwa.
Oboje studiujemy na UJ-ocie: on fizykę, a ja anglistykę. W przerwie między zajęciami spotykamy się w kawiarni. Rozmawiamy o ślubie przyjaciół, na który zostaliśmy zaproszeni.
Nagle pytam:
— A może byśmy się też pobrali?
Robert uśmiecha się i odpowiada: — No, może, czemu nie? Już mam garnitur.
Idziemy więc zapisać się do urzędu.
Mówimy o tym z radością rodzicom. Mama patrzy na mnie z niepokojem i troską. Może domyśla się, że jestem w ciąży.
***
Robert dostaje się na upragnioną medycynę, ale w Gdańsku, gdzie nikt nie chce nam — młodej parze studenckiej spodziewającej się dziecka — wynająć mieszkania. Znajduje dla nas pokój w nadmorskiej wsi, gdzie czekamy na rozwiązanie.
Jest teraz na nocnym dyżurze w szpitalu, zbliża się pierwsza w nocy. Nagle odchodzą mi wody i pojawiają się bóle. “O Boże, rodzę i jestem sama!”. Biegnę do sypialni gospodarzy, budzę ich i proszę, aby zadzwonili po pogotowie. Kobieta niechętnie wstaje i idzie do wójta, żeby stamtąd zadzwonić.
Po półgodzinie lekarz pogotowia wchodzi do pokoju: {rozgląda się i uśmiecha nieszczerze}
— A co to, samotna panienka z miasta ukrywa się tu przed ludźmi?
— Mój mąż jest na dyżurze w szpitalu w Gdańsku — {wyrzuca z siebie}.
— Aha, to męża mamy lekarza, tak? A tu w tym pokoju na wsi, dlaczego siedzimy?
Pielęgniarz towarzyszący lekarzowi uznaje to za świetny dowcip i rubasznie się śmieje.
— Mnie już odeszły wody, panie doktorze. {mówi ze łzami w oczach}
— No to niech się pani zabezpieczy, proszę zabrać jakiś ręcznik i włożyć między nogi, a nie przeć, bo się jeszcze dziecko w karetce urodzi.
[Idzie z ręcznikiem między nogami, pod cienką koszulą, z narzuconym na ramionach zimowym płaszczem, zażenowana i upokorzona swoją karykaturalną pozycją]
— Boże, znowu mam bóle! — [krzyczy przerażona.]
— Już pani mówiłem, ściskać nogi, nie przeć, do szpitala mamy daleko, trzeba będzie wytrzymać.
Wytrzymuję, mimo iż jeszcze w życiu nie zaznałam takich boleści. Dojeżdżamy do szpitala.
Krzyczę, choć jest mi wstyd, a położna jeszcze głośniej:
— Przestań się wydzierać, jak się pieprzyłaś, to się nie darłaś, to teraz też siedź cicho, bo i sobie, i dziecku zaszkodzisz.
Mdleję z wyczerpania. Budzą mnie uderzenia w twarz i zniecierpliwione pytania:
— A co ta piana robi na ustach, zetrzeć mi to, przyj, mała, przyj, bo ci się dzieciak udusi, już nie słyszę akcji serca, przyj.
Prę z całych sił.
— Zawołajcie no dyżurnego lekarza, trzeba będzie cesarkę, już dzieciaka chyba nie wyratujemy… Szybko!
I oto, ukazuje się główka. Położna mi pomaga — i mała przychodzi na świat.
Podnosi do góry moją sino-czerwoną córeczkę, z ogromnym guzem na głowie. Przewieszona bezwładnie przez ręce położnej, mała wydaje się nieprzytomna.
{Patrzy na nią z przerażeniem i lękiem}. — Czy ona jest zdrowa?
— Musimy ją zabrać na badania — i wychodzą.
Robert nawet nie wie, że został ojcem. Dopiero gdy rano po dyżurze wraca do domu, dowiaduje się, że mnie nie ma, wtedy jedzie z powrotem do miasta, do jednego szpitala, do drugiego, pyta o mnie, w końcu mnie znajduje. I wtedy mu mówią.
***
Wieziemy do domu ze szpitala 10-dniową Karolinkę taksówką. To moment powitania ojca z córeczką, bo przecież ojcom nie wolno odwiedzać swoich nowo narodzonych dzieci w szpitalu. Robert szepcze: “Córeczko moja, to nic, że dziś zawieja śnieżna, w lecie będziesz biegać po gorącym piasku i przeskakiwać przez fale morza. A ja będę trzymał cię za rękę” {pani M. przygląda się im z uczuciem dumy i szczęścia}.
***
Wracamy do Krakowa.
Na uczelni podchodzi do mnie koleżanka i proponuje:
— Może byś przyszła wieczorem na spotkanie latającego uniwersytetu?
Słyszałam o tym uniwersytecie. Można tam poznać prawdę o Polsce bez cenzury. Słyszałam także o tym, jak milicja i bojówki dokonują nalotów na mieszkania, gdzie odbywają się zajęcia. Gdyby mnie pobito albo aresztowano, co stanie się wtedy z moją córeczką? Co ze studiami?
— Przecież mam dziecko i muszę przede wszystkim myśleć o niej.
— Co ty myślisz, że ty jedna masz dziecko?
***
Do mieszkania przyjaciół włamują się „nieznani sprawcy”. Znajdują publikacje „Kultury” paryskiej i listy od znajomych działających w opozycji. Jest to pretekst do zatrzymania ich na 48 godzin.
Ktoś na nich doniósł, nie wiadomo kto. Nie wiadomo, komu można ufać.
***
Po studiach dostaję pracę w wydawnictwie, po znajomości oczywiście.
Co tydzień cenzura zatwierdza książki do druku.
Nie wolno wydawać ani cytować pewnych pisarzy, którzy nie podobają się władzy. Nie wolno też pisać o tzw. białych plamach polskiej historii, takich jak inwazja Sowietów na Polskę w 39 roku czy Katyń. Nie wolno używać pewnych terminów, na przykład “stalinizm”.
Zdarzają się często sytuacje absurdalne. Jeden z cenzorów kwestionuje napisany językiem staropolskim wiersz Mikołaja Reja. Uzasadnia to „złym językiem polskim”. Inny przed wydaniem zgody na publikację tekstu św. Tomasza z Akwinu prosi o sprawdzenie, czy wydawca jest w posiadaniu praw autorskich. {śmieje się}
Cenzorzy potrafią najmniejszymi środkami, dopisując lub skreślając pojedyncze słowa, zmienić wymowę dzieła. Poprzez redaktora wywierają presję na autora, żeby zmienić tekst. Redaktor właściwie nie ma nic do gadania, może najwyżej nie zgodzić się na umieszczenie swojego nazwiska w stopce redakcyjnej. To jest nieme przyzwolenie na działanie cenzury, mamy poczucie bezradności.
“Solidarność” chce to zmienić w 80 roku. Tworzę ją razem z innymi.
Na zebraniu zespołu dyrektor grzmi:
— Tyle wam Polska Ludowa dała, a wy tacy niewdzięczni. Jak się komuś socjalizm nie podoba, to niech się zabiera i wyjeżdża!
***
Na 15-stopniowym mrozie stoję przez półtorej godziny „w ogonku” po kostkę masła, które właśnie „rzucili” do sklepu. Dochodzę do lady — masło już się skończyło.
Płaczę z zimna i złości. Pociesza mnie stojący obok starszy mężczyzna:
— Niech pani nie płacze, jutro na pewno znowu rzucą, to sobie pani wystoi.
Nie wiem, czy chcę doczekać takiego jutra.
***
Wyjechać? Ta decyzja dojrzewa w nas stopniowo. Nie wierzymy, że ten “socjalizm z ludzką twarzą” się kiedykolwiek odmieni. Mam zaproszenie od przyjaciela z Londynu, z którym planujemy tłumaczenie na angielski książki Jerzego Ficowskiego o Brunonie Schulzu. Mówimy wszystkim, że jedziemy do Anglii na miesiąc, ale postanawiamy tam zostać. Blisko do Polski i rodziny, jakoś to się ułoży. Myślimy przede wszystkim o przyszłości naszej córeczki, żeby zaznała normalnego życia w wolnym kraju.
W tajemnicy przygotowujemy się do emigracji. Zapominamy jednak, że naszym rozmowom w domu przysłuchuje się czteroletnie dziecko. Kiedy w ostatnim dniu przychodzimy odebrać ją z przedszkola, wychowawczyni przygląda nam się uważnie i oświadcza:
— Karolinka pożegnała się z dziećmi i z paniami, mówiła, że wyjeżdżacie państwo na stałe i do Polski nie wrócicie.
— Och, dzieci mają taką bogatą wyobraźnię, śmiejemy się sztucznie.
Pocieszamy się, że na nas może nie doniosą.
***
Pożegnań prawie nie ma. Skrywane łzy mamy, która szepcze: „wróć do nas”, i kurczowo zamyka mnie w ramionach.
Muzyka: „Groszki i róże” Zygmunta Koniecznego.
Życie drugie:
ODEJŚCIE
W tle sceny duże zdjęcie Trafalgar Square z projektora. Na scenie biurko i krzesła. Pani M. wchodzi z dwiema zniszczonymi walizkami, w ręce trzyma pluszowego misia. Rozgląda się wokół bezradnie.
W Londynie jesteśmy na wizach turystycznych, bez prawa do pracy i właściwie bez pieniędzy. Jedynie Robert ma zajęcie jako sprzątacz na czarno, ale jest tego niewiele. Na niewiele też zdaje się moja znajomość angielskiego — nawet na sprzątaczkę mnie nie przyjmują.
Najdroższe okazuje się ogrzewanie. Gospodyni wyciąga ze specjalnej metalowej skrzynki worek monet, które wrzucamy, aby włączyć elektryczne ogrzewanie: „Nie możecie tak wyrzucać pieniędzy w błoto!”. A my przeraźliwie marzniemy.
***
W Home Office składamy wniosek o pozwolenie na pobyt stały. Posyłamy Karolinę do szkoły, bo nawet dzieciom na wizach turystycznych przysługuje prawo do wykształcenia. W dodatku w szkole dostają darmową szklankę mleka, a trzydaniowy obiad można kupić bardzo tanio. Na kolację odkrywamy w supermarkecie niedrogie puszki z fasolą gotowaną w sosie pomidorowym. Małej Karolinie bardzo to nie odpowiada. “Yuck!” — mówi, fuj! już po angielsku.
***
{trzyma w ręce list} Dostajemy pismo z odmową pobytu stałego i przypomnieniem, że przed wygaśnięciem wizy turystycznej musimy opuścić Zjednoczone Królestwo. Ogarnia nas panika. Co teraz będzie?
{muzyka dysonansowa, chaotyczna)
***
Idziemy w wielokolorowym tłumie do Ambasady Australijskiej. Mam rodzinę w Australii, ale boję się emigrować tak daleko. Wiem, że Robert nie wróci do Polski, co robić?
Boże, niech się coś stanie, żebyśmy tam nie dotarli, tylko wrócili do Krakowa.
W końcu jednak dochodzimy i składamy wniosek w ambasadzie.
Mój przyjaciel Anglik, z którym mieliśmy tłumaczyć Ficowskiego, jest tą decyzją zbulwersowany. „Jak możesz wyjechać z Europy, jak możesz wybrać konserwatywną, zacofaną Australię, w której liczy się tylko pieniądz? Na taką odległość z naszej współpracy już nic nie będzie!”
***