Dzień 1
Po cichu do moich myśli się wkradasz
I bez zapowiedzi w nich się rozsiadasz
Proszę bardzo rozgość się
I jeśli zechcesz
Zostań w nich na dłużej
Czuję się o wiele lepiej
Odkąd każdą myśl kieruję do ciebie
— Dzień dobry. Nazywam się Szymon Zdanowski. Wiem, że wyglądam młodo, jednak niech was nie zmylą pozory.
Jestem bardzo wymagający, zarówno wobec siebie jak i wobec studentów. Spędzimy razem trzy miesiące podczas zajęć i zapewniam was, że będą to miesiące ciężkiej i mam nadzieję równie owocnej pracy.
A żeby was lepiej poznać chciałbym wysłuchać próbkę waszej poetyckiej twórczości. Może to być fraszka, limeryk, lub choćby druga oda do radości. Nie ważne byle było wasze.
Zatem słucham, aby nikogo nie wyciągać na siłę, najlepiej od początku.
Zbliżała się chwila, gdy sama miałam wyrecytować swój wiersz. I z każdą minutą coraz bardziej się stresowałam, by dobrze wypaść.
— Teraz pani w ostatnim rzędzie. Nawiasem mówiąc, nieźle się Pani zakamuflowała. Prosimy Pani Kingo.
Zdziwiłam się, że wiedział jak mam na imię, chociaż byłam ostatnia,
nie musiał zwrócić na to uwagi. Odetchnęlam głęboko, by dodać sobie nieco odwagi i zaczęłam wypowiadać w miarę płynnie,
pomimo zdenerwowania, kolejne słowa swego wiersza.
Kocham skrycie
Kocham skrycie, twe w lustrze odbicie.
I twe zdjęcie, które spoczywa przy mnie co noc.
I choć przyznać do tego się wstydzę.
Myślę o Tobie częściej, niż raz na rok.
A zapomnieć miałam już dawno i rzucić twe zdjęcie gdzieś w kąt.
Lecz zapomnieć sercu nie jest tak łatwo, chociaż dobrze wie, że to błąd.
Zapadła długa cisza i nie wiedziałam czego się spodziewać, po chwili jednak wykładowca przemówił
— Bardzo dobrze. Dziękuję Pani, pani Kingo i wam wszystkim.
A na następne zajęcia proszę was o wybranie jednego z wierszy,
któregoś z starożytnych poetów. Do zobaczenia.
— Do zobaczenia powiedzieliśmy chórem, jednocześnie wychodząc,
a ja miałam niezbite wrażenie, że ktoś bardzo intensywnie mi się przygląda.
Dzień 2
Już nie jestem samotna we wszechświecie
Odkąd mam Ciebie
Dbasz o mnie jak mały książę o swoją różę
Choć wątpiłam
Okazało się, że wciąż potrafię zakochać się
— Dzień dobry Pani Kingo. Jak się Pani dzisiaj czuję? — zapytał mnie nagle Pan Szymon, mijając mnie na schodach uczelni, prowadzących na drugie piętro.
— Dobrze. Dziękuję. — odpowiedziałam grzecznie, zastanawiając się, czy nie zbladłam, lub się nie ubrudzilam, musiał być jakiś powód, że tak nagle pytał mnie o zdrowie, nie rozumiałam tylko jaki. Na wszelki wypadek gdybym jednak była brudna przetarłam kąciki ust. — A pan — zapytałam, ponownie przypominając sobie o dobrych manierach.
— Mamy dzisiaj razem zajęcia — stwierdził, jakoś dziwnie podkreślając słowo razem, a może jestem tylko przewrażliwiona?
— Owszem. Mamy dzisiaj wspólne zajęcia. Na pewno na nich będę.
— Ja również.
— Nie wątpię. W końcu je Pan prowadzi.
— No tak. Zatem do zobaczenia Pani Kingo.
— Do zobaczenia. Panie magistrze Zdanowski.
Dzień 3
Nadeszła pora fuksówki, która miała na celu zintegrować studentów twórczego pisania. Już znałam parę osób, dlatego odważyłam się wybrać, pomimo choroby, wciąż byłam bardzo towarzyska.
Na moją decyzję wpłynęło też miejsce, w którym miała się odbyć fuksówka, czyli Instytut Kulturoznawstwa.
Weszłam do środka, rozglądając się w koło. Sama nie rozumiejąc dlaczego, szukałam wzrokiem magistra Szymona, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć.
Żałowałam jednocześnie, że nikt nie zapyta mnie o zdrowie.
Z jakiegoś powodu polubiłam jego standardowe, codzienne pytanie.
— Dobry wieczór pani Kingo.
Usłyszałam zza pleców.
Wzdrygnęłam się zaskoczona niespodziewanym przywitaniem, wyrwana z swych myśli.
Chociaż szukałam go wzrokiem, a fuksówka była przeznaczona dla wszystkich,
w tym także dla wykładowców, zdziwiłam się, że Go spotykam akurat w tym momencie, gdy o Nim pomyślałam.
— Dobry wieczór Panie magistrze. Nie spodziewałam się, że Pana tu zastanę.
— Niby dlaczego? Bardzo lubię imprezy. I przyznam się w tajemnicy, że nie najgorzej tańczę. — powiedział żartobliwie, stając naprzeciwko.
— Z chęcią zobaczę. — powiedziałam, dziwiąc się swojemu nagłemu przypływowi odwagi, na co pan Szymon odpowiedział ukradkowym uśmiechem.
Wtem ktoś pociągnął mnie za rękę, przerywając miłe i w moim mniemaniu romantyczne chwile.
— Dobry wieczór panu. — przywitała się Bogna.
— Chodź Kinga tańczyć. Noc taka młoda jeszcze zdążysz się nagadać.
— Ale…
Broniłam się jak mogłam, by zostać. Jednak Bogna była bardzo silna, jak na kobietę jej postury, nie należała do największych. Widać pozory mylą.
— No chodź, nie każ się ciągnąć.
— Dobra już idę.
— To też właściwie pójdę, z chęcią się przekonam, jak Panie tańczą.
— O i to mi się podoba. Zapraszamy Pana do kółeczka. — stwierdziła rozentuzjazmowana Bogna, tym pewniejsza, że miała już lekko w czubie. No cóż nie samą poezją człowiek żyje.
Tańczyłam z dziewczynami, próbując nie mylić kroków. Co jakiś czas cichaczem, spoglądając na pana magistra, który akurat rozmawiał z innym nieco starszym od siebie wykładowcą.
Chciałam kontynuować naszą wcześniejszą rozmowę, jednakże obecnie nie było to możliwe, pozostało mi jedynie cieszyć się tym, że mogę spoglądać na niego,
nieco dłużej, niż podczas zajęć.
— Czyżbym zakochiwała się w wykładowcy. Nie to niemożliwe. Nie dla mnie?.
A może jednak. Pytałam samą siebie, w odpowiedzi, czując jedynie nagłe poczucie ciepła w sercu, gdy tylko mój wykładowca się do Mnie uśmiechał.
Dzień 4
Siedziałem akurat przy biurku, mozolnie sprawdzając prace pisemne studentów drugiego roku, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.
— Proszę. — odpowiedziałem automatycznie i z wdzięcznością, że będę miał możliwość odpocząć, choć przez chwilę.
Nie wiedziałem jeszcze wówczas, kto też postanowił mnie odwiedzić.
— Dzień dobry. Panie magistrze. — usłyszałem w korytarzu znajomą formułkę, na co od razu uśmiechnąłem się do siebie pod nosem.
— Dzień dobry Pani Kingo. Proszę wchodzić śmiało i nie czaić się tak w tym przejściu. Już jadłem, więc nie ugryzę. Chyba. — zażartowałem, sam nie rozumiejąc, dlaczego czuję się przy niej tak swobodnie. W końcu znaliśmy się od niedawna i była moją studentką. A traktowałem ją jak dobrą przyjaciółkę, a może nawet kogoś więcej. — Nie chcę przeszkadzać. Ja właściwie tylko na chwilę. — wyrzuciła z siebie z prędkością karabinu maszynowego, uroczo się przy tym rumieniąc i krocząc w miejscu, tak jakby miała zamiar wywiercić dziurę w podłodze, lub uciec w popłochu. Czy naprawdę byłem, aż tak straszny. Nikt nigdy wcześniej się tak przy mnie nie tremował.
— Przyniosłam Panu swój tomik poezji. Pierwszy i mam nadzieję nie jedyny. — powiedziała nieco wolniej, wręczając mi swą książkę, ukrywaną dotychczas za plecami.
— Udało się Pani? — zapytałem z zaskoczeniem, patrząc z nieukrywanym zachwytem na wręczony mi podarunek.
— Nam się udało. — stwierdziła już całkiem swobodnie, zatem i dla mnie znalazła zasługi w całym przedsięwzięciu, chociaż i tak nie zrobiłem nic nadzwyczajnego.
Co najwyżej ją lekko popchnąłem.
— To dzięki panu odważyłam się przesłać wiersze. Dziękuję. — wypowiedziała, patrząc na mnie z takim zachwytem, że aż sam się zarumieniłem.
— Zawsze do usług pani Kingo. Gdybym mógł jeszcze jakoś pomóc. Proszę tylko powiedzieć. — udało mi się wydukać, po chwili.
— Wiem, że zawsze mogę na Panu polegać i bardzo to doceniam. Jeszcze raz dziękuję, A teraz zmykam, żeby zdążyć na zajęcia. Do zobaczenia później. — powiedziała uprzejmie, szybko wybiegając.
— Do zobaczenia Pani Kingo. — odpowiedziałem równie serdecznie. — Dziękuję. — dodałem jeszcze na koniec, choć nawet nie byłem pewien, czy mnie słyszy, po czym przesunąłem dłonią po otrzymanym tomiku.
— Historia jednego uczucia. — odczytałem na głos tytuł.
— Jakaż to będzie historia naszego uczucia, Pani Kingo — zapytałem sam siebie i otworzyłem tomik na wybranej stronie, czytając pierwszy wiersz.
Dzień 5
Zbiegłem szybko po schodach. Okazało się, że mam szczęście i jeszcze udało mi się ją złapać na korytarzu. Patrzyła akurat na tablice przy sekretariacie, wpatrując się w plan i notując go w zeszycie.
— Gratuluję 5 z egzaminu z profesorem Majkowskim. — zacząłem, przerywając jej przepisywanie planu, nie wyglądała jednak na zdezorientowaną,
czy też zaskoczoną mym nagłym pojawieniem się u jej boku.
— Już Pan wie?
— Wieści szybko się roznoszą.
— W takim razie dziękuję. W zasadzie, to byłam ciekawa, jak się Pan miewa Panie magistrze?
— Dobrze dziękuję. — odpowiedziałem, sam nieco zdezorientowany niespodziewanym pytaniem. A pani.? — dodałem ze swej strony.
— Też dobrze. Słyszałam, że wyjeżdża Pan na grant badawczy do Barcelony.
— Faktycznie wieści szybko się rozchodzą. — stwierdziłem ze śmiechem. — Ale to tylko trzy miesiące. — dodałem, dostrzegając nagle na jej twarzy, jakiś niespotykany wcześniej wyraz smutku. Nawet zniknęły uniesione do góry dołeczki, w kącikach jej ust.
— Wystarczy, by studenci zdążyli za Panem zatęsknić.
— Pani również? — zapytałem z nadzieją, której nie mogłem ukryć.
— Właśnie siebie przede wszystkim miałam na mysli.
Dzień 6
Zmierzałem akurat do uczelni, gdy dostrzegłem z oddali, idącą w moją stronę Kingę, widząc ją natychmiast przyspieszyłem kroku.
— Dzień dobry, Pani Kingo.
— Dzień dobry, Panie magistrze.
— Cieszę się, że Panią widzę.
— A ja cieszę się, że widzę Pana. Już pan wrócił?
— Przyjechałem tylko na dwa dni, by zobaczyć tych za którymi tęskniłem.
— W takim razie miło mi, że postanowił Pan, też zawitać na uczelnie.
— Nie wyobrażałem sobie, by mogłoby być inaczej.
Dzień 7
Jak co dzień. Siedziałam na facebooku, przeglądając tablicę i pisząc z Bogną.
Gdy nagle otrzymałam od Mateusza, jednego z kolegów z roku zaproszenie na wernisaż fotografii. Miałam już zbyć zaproszenie i zamknąć powiadomienie,
gdy nagle coś mnie natchnęło, by sprawdzić kto się na nie wybiera, okazało się,
że Szymon we własnej osobie, też na nim będzie. Natychmiast zaparło mi dech.
Gdy tylko przestało mi się kręcić w głowie i mogłam na nowo złapać oddech wcisnęłam odpowiedź wezmę udział. Nie mogłam stracić tak dogodnej okazji,
by Go zobaczyć, nie planowałam nic poważnego, czy zdrożnego.
Tylko po prostu chciałam Go zobaczyć i spędzić z Nim trochę czasu, tak zwyczajnie poza uczelnią.
Gdy nadszedł upragniony wieczór i nareszcie miałam Go spotkać.
Nie mogłam się zdecydować, w co się ubrać. Znalezienie właściwego stroju nie było łatwe, bo przez leki trochę przytyłam. W końcu natrafiłam na czerwoną sukienkę,
w którą na własne szczęście się zmieściłam.
— Jest — powiedziałam sama do siebie uradowana swoją zdobyczą. Pobiegłam szybko, by się przebrać i umalować. Już byłam spóźniona i miałam tylko nadzieję, że mój książę jeszcze trochę poczeka. W końcu ja czekałam na Niego przez całe życie.
Zdyszana i jednocześnie podekscytowana zatrzymałam się przed drzwiami do lokalu, w którym miał się odbyć wernisaż. Przylizałam włosy, wytarłam usta dla pewności, czy nie są brudne, nie były. Przygładziłam sukienkę i weszłam do środka,
już oddychając nieco spokojniej.
W środku było dużo osób, jednak choć bardzo mi na tym zależało, nigdzie nie mogłam dostrzec Szymona.
Zawiedziona już miałam wyjść, gdy drzwi się otworzyły, a za nimi pojawił się mój książę, uśmiechając się jeszcze szerzej, niż dotychczas.
Znów przygładziłam sukienkę i odgarnęłam włosy. Nie mogłam się powstrzymać. Chciałam wyglądać jak najlepiej, specjalnie dla Niego.
Podszedł do mnie natychmiast, cały czas się uśmiechając.
— Dobry wieczór pani Kingo.
— Dobry wieczór Panie magistrze.
— Widzę, że znów się spotykamy. Chyba los nam sprzyja.
— Wierzy Pan w przeznaczenie?
— Czasami. Gdy daję nam wyraźne znaki.
— A jakie znaki daję nam dzisiaj?
— Tego niestety nie mogę powiedzieć, by nie zapeszyć. Mogę tylko się przyznać, że dzisiaj, tym bardziej chciałbym mówić Pani po imieniu.
— Ja także, bym tego chciała.
— Wiem. I mam nadzieję, że doczekamy się kiedyś tej chwili.
A teraz już chodźmy, by na nas nie czekali.
Weszliśmy do środka, jak zawsze Szymon przepuścił mnie w drzwiach, bym weszła jako pierwsza. Po czym podał mi kieliszek wina, stojący na stoliku obok.
Chociaż nie byliśmy parą traktował mnie cały czas jak damę.
I mogłam poczuć, jakby to było, gdybyśmy byli razem, pragnąc tego jeszcze bardziej.