E-book
7.35
drukowana A5
49.33
33

Bezpłatny fragment - 33

Czarna Flota


Objętość:
263 str.
ISBN:
978-83-8369-265-4
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 49.33

____________############ ______############

____________############ ______############

______________________#### ________________####

_____________________#### ________________####

__________________#### ________________####

__________________#### ________________####

____________________#### ________________####

_____________________#### ________________####

___________############ _____############

___________####CZARNA# ______######FLOTA#


__________________________________________________


__________________________________________________


__________________________________________________


__________________________________________________


__________________________________________________


__________________________________________________


__________________________________________________


__________________________________________________


________________________DZIECIOM NA PAMIĄTKĘ

Rozdział 1. Noc pożegnania

— Do zobaczenia — zażartował Bill, zawieszony pomiędzy dwiema dziewczynami, których imion nie pamiętał. Praktycznie płynął w powietrzu, ocierając czubkami palców o całkiem zaśmieconą już podłogę. Stany Billa i podłogi wskazywały, że impreza chyba się udała. W końcu to ostatnia taka balanga w życiu Jaspera, więc musiało być na bogato.

— Dzięki, że wpadliście — Jasper pomachał ostatnim gościom, którzy z wyraźnym żalem opuszczali tak udane przyjęcie. Został już tylko Tom. Cóż, będzie to chyba najgorszy moment pożegnania.

— Tom, dziękuję ci za pomoc. Bez ciebie chyba nie dałbym rady — zwierzył się szczerze Jasper.

— Tato, przecież wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Nawet teraz …

No właśnie. Co teraz? Co powiedzieć ukochanemu synowi w tę przeklętą noc pożegnania? Chociaż Tom nie był jego rodzonym synem, Jasper kochał go nad życie. Tak samo jak Amelię — jego najdroższą, jedyną córeczkę. Z nią jednak pożegnał się już wcześniej. Miała przecież dopiero dwanaście lat i zgodnie z prawem adoptowała ją inna rodzina. Obcy ludzie ją pokochają i pokierują ku dorosłości. I po co? Po to, żeby po ukończeniu trzydziestu trzech lat zakończyć życie jakby z rozkazu stopera zatrzymującego precyzyjnie odmierzony czas? Dlaczego trzydzieści trzy lata? Wszyscy na Epsysie zadawali sobie to pytanie od stuleci. Taki los… Szybko minęło. Ostatni rok nie należał do szczęśliwych. Wtedy pożegnał żonę. Była starsza od niego i przeklęty stoper życia odmierzył precyzyjnie godzinę jej odejścia. Jak wszystkim. Trzy miesiące temu musiał oddać córkę do adopcji. Takie prawo. Ostatni żyjący rodzic musiał na mocy przepisów oddać nieletnie dzieci do Służby. Służba zajęła się resztą. Posłużyli się programem dopasowania profili psychologicznych, by znaleźć Amelii odpowiednią rodzinę, o której jednak Jasper nic nie wiedział. Miał tylko nadzieję, że Amelia będzie szczęśliwa. Co innego mógł zrobić? Tak samo on i jego najdroższa żona przyjęli Toma, jeszcze zanim urodziła się Amelia. Na początku było ciężko — wiadomo. Ale z czasem Jaspera i Toma połączyła szczególna więź. I tak zostało do teraz.

— Tato, nie wiem, co powiedzieć. — Tom spojrzał na ojca ze łzami w oczach.

— Tom, tak już jest. Cóż możemy zrobić? Udało nam się przeżyć kilka szczęśliwych lat. To cudowne chwile, o których ty i Amelia będziecie już zawsze pamiętać. Macie przed sobą jeszcze wiele lat. Carpe diem!

— Jak mam się cieszyć takim dniem? — wyszeptał z trudem Tom.

— Wiem, że trudno to przyjąć. Ale przecież będę z tobą! Moje życie jest na zawsze związane z ukochanym synem. To trochę tak, jakbym pojechał gdzieś daleko. Nie widzisz mnie, nie słyszysz, ale ta głęboko ukryta więź sprawia, że czujemy swoją obecność, współodczuwamy. Zresztą zostawmy to teraz. Pozwól mi cieszyć się twoim życiem, twoimi planami.

Jasper był niezwykle dumny z wyboru Toma na dowódcę promu. Miał wyruszyć z misją rozwoju kolejnej kolonii w odległej galaktyce Gandor. To odpowiedzialne i niełatwe zadanie, ale niezwykle ważne dla całej społeczności.

— Tato, dziękuję ci za to, co dla mnie robiłeś. Wiem, że na początku było ciężko. — Tom nie krył wzruszenia.

— To ja ci dziękuję, synu. Ta stypa to była ekstraklasa. Bill i inni będą ją długo wspominać. No, może nie tak długo, bo większość z nich jest tylko trochę młodsza ode mnie. Kiedy jednak wytrzeźwieją i zobaczą nagrania, to z pewnością nie raz umrą ze śmiechu.

— Czeka cię tylko małe sprzątanie — podsumował Jasper. — Mnie posprząta Służba, tobie zostaną butelki i inne resztki…

— Tato, nie mów tak. Nie jesteś czymś do posprzątania — oburzył się Tom.

— Mniejsza z tym. To teraz już i tak nie ma znaczenia. Synu, jeszcze raz dziękuję, a teraz zróbmy to po męsku. — Jasper objął syna, poklepując go przyjaźnie po plecach. — Wspomnij mnie, jak będziesz sunął po niebie. Jeśli odkryjesz jakąś nieznaną planetę, to nazwij coś tam na niej po mnie. Teraz idź, proszę…

— Tato, ja…

— Idź, Tom — powiedział stanowczo Jasper.

Tom z niechęcią i łzami w oczach zamknął drzwi. W domu zapanowała cisza oznajmująca jedną wielką pustkę. Niczym kosmiczna próżnia. Nic już nie ma — pomyślał. Jasper wypił kolejnego drinka o smaku delikatnej mięty. Niestety, drinki tej nocy nie działały na niego rozweselająco. Włączył płytę ulubionego barda, którego melancholijne i smętne zawodzenie zawsze pozytywnie wpływało na mężczyznę. To taki paradoks, że smętna muzyka i teksty potrafią podnieść na duchu. Dziwne.

Wyszedł na taras. Muzyka rozpływająca się po mieszkaniu ruszyła za nim, nieznacznie tłumiąc przykre emocje. Patrzył na czerwień zachodzącego słońca, przecinaną puchowymi kolumnami białych chmur wyrzucanych przez silniki startujących promów. Jakby na Epsysa promy celowo generowały kolumny podtrzymujące niebo przed upadkiem. Epsys — mała, niepozorna planeta wśród nieskończonego wszechświata, pełnego gwiazd, których już nie ma i które rodzą się na nowo. To trochę jak jego niepozorne życie w korowodzie ludzi, którzy byli, są i będą. Niby takie niepozorne istnienie, ale dla niego jest wszystkim, co ma, a właściwie — co miał.

Jasper w ciszy wpatrywał się w coraz ciemniejszą linię horyzontu. Na żałobnym niebie pojawiały się jaśniejsze gwiazdy, mrugając do mężczyzny na wieczne dobranoc. Jasper wpatrywał się w nieskończoność kosmosu, poszukując nie tak bardzo odległych planet, na których powstały kolonie jego rodzimego świata. Trzy kolonie to niewątpliwie olbrzymi sukces programu kosmicznego. Jego rodzinna planeta Epsys była jedną z dwóch zamieszkanych w systemie trzynastu planet Entalionu. Pierwsze trzy planety stanowiły skalne obiekty, doszczętnie spalone i nieustannie bombardowane przez wszelkie produkty lokalnej gwiazdy. Czwartą planetą był Lelek, najmniejszy obiekt układu z dwoma księżycami i dwoma milionami mieszkańców. Gęste lasy i olbrzymia sieć wzajemnie przecinających się rzek stanowiły żywą arterię planety i karmiły całą lokalną faunę. Epsys stanowiła piątą satelitę ich powoli umierającej gwiazdy. Planeta ta była trochę większa niż Lelek i prawie w całości pokryta oceanem. Jedyny ląd stanowił dom dla prawie pięciu milionów osób. Już jutro będzie trochę mniej — pomyślał z żalem Jasper. Epsys była błękitnym rajem. Ocean karmił, dawał pracę, dostarczał zasoby naturalne, był ostoją odpoczynku dla turystów z obu planet. Cirr, czerwony księżyc Epsysa, poruszał powierzchnię oceanu, przez co napełniał go życiem. Jasper wielokrotnie odwiedzał Cirr, kiedy pracował nad rozwojem technologii implantów asystujących. Zasoby naturalne księżyca oraz bezpieczna odległość od obu planet sprawiały, że Cirr idealnie nadawał się na placówki naukowe poświęcone rozwojowi nowoczesnych technologii. Nie było tam nieproszonych gości, reporterów czy innych podejrzanych osób. Cisza i brak atrakcji idealnie nadawały się do tego, żeby skupić się na pracy.

Gdzieś tam w oddali było jeszcze 8 planet. Same gazowe olbrzymy stanowiące całkiem niezłe źródła energii lub ogromne skały bez jakiejkolwiek szansy na wdrożenie programu adaptacji biologicznej. I tak życie toczyło się głównie na dwóch planetach, a umierająca gwiazda dopingowała ludzkość do rozwoju programu kosmicznego. Za kilkaset lat nie będzie wyjścia — albo masowa migracja, albo śmierć. Jasper, jak wielu bystrych obywateli, był zaangażowany w projekt REBORN — zakładający odrodzenie ludzkości w innych układach gwiezdnych. Niewątpliwym sukcesem programu było zainicjowanie trzech z pięciu planowanych kolonii w różnych systemach. Plan zakładał, że w ciągu najbliższych trzydziestu trzech lat (jeden cykl) wszystkie kolonie będą w pełni operacyjne. Ich sukcesywny rozwój miał doprowadzić do docelowej migracji obywateli. Stopniowo, cykl po cyklu, Epsys i Lelek miały być opróżniane. Nawet jeśli jedna czy dwie kolonie okażą się porażką, to cywilizacja systemu Entalionu przetrwa. Przecież o to w tym wszystkich chodziło, prawda?

Jasper nie był już tego do końca pewien. Minione 15 lat życia poświęcił nauce. Rozwijał swój talent twórcy technologii asystujących. Inteligentna robotyzacja ciała, implanty poszerzające percepcję, asystująca sztuczna inteligencja to tylko niektóre obszary zainteresowań badacza. Większość z tych prac rozwijał na księżycu, gdzie opracowywano i testowano technologie wdrażane później w koloniach. Niesamowity rozwój nauki i programu kosmicznego prowadził do coraz śmielszych planów. Myślano już o misjach badawczych wysyłanych do odległych układów planetarnych w poszukiwaniu odpowiedzi na odwiecznie pytania o początek, o sens i o te nieszczęsne trzydzieści trzy lata życia.

Jasper nigdy nie był w kosmosie. No, pomijając Cirr. Może się nie odważył na długą podróż, na opuszczenie najbliższych. Nie wyobrażał sobie tak trudnych wypraw, a teraz miał zasnąć na zawsze. Odejść w nicość. Nie na dziesiątki lat, lecz na zawsze. Więc może szkoda, że nie spróbował wyrwać się z hukiem z tej nieszczęsnej planety w poszukiwaniu lepszego życia, a przynajmniej — dłuższego życia. Trzydzieści trzy lata to tak niemiłosiernie krótko.

Zrobiło się chłodno, więc wrócił do pokoju po koc. Okrył szczelnie ciało i ułożył się wygodnie na tarasie, dalej obserwując niebo najeżone srebrnymi szpilkami. Ściszył trochę muzykę, wydając prawie podświadomie polecenie poprzez implant asystujący. Sam go opracował. Ten wszczepiony cud techniki dawał tyle możliwości — a żadna nie rozwiązała jego głównego problemu, czyli kończącego się czasu. Złapał się jeszcze przez chwilę na tym, że chciał nastawić stymulator budzenia. W tych okolicznościach to jednak chyba zbyteczne. Ale czy wszystko musi mieć sens? Dla samej rutyny nastawił stymulator na tą samą godzinę co zawsze. A co tam.

Zamknął oczy i błyskawicznie ogarnął go sen. Impreza i silne emocji zrobiły swoje. Zaczął się trzydziesty czwarty rok jego życia, a właściwie — skończył się trzydziesty trzeci, ostatni.

Rozdział 2. Przebudzenie

Jak zwykle zignorował pierwszy sygnał przebudzenia wysłany przez wszczepiony, wewnętrzny stymulator. Zawsze uwielbiał ten krótki okres drzemki pomiędzy pierwszym a drugim pobudzeniem. Odpływał wtedy w błogi stan półświadomości — niby spał, a jednak wiedział, że jest, istnieje, że żyje. Spał na jawie. Długo eksperymentował z ustawieniami stymulatora tak, aby pierwsze pobudzenie odczuwać łagodne. Jakby ulubiony sen przerywał się na chwilę tylko po to, aby zaprosić cię do udziału w tym, co widzisz. Abyś nie był już tylko obserwatorem, ale bohaterem oddającym się beztrosce snu. Działań bez konsekwencji. Radości bez smutku, życia bez bólu i śmierci. Śmierci? Ta myśl zadziałała silniej, niczym najmocniejsze pobudzenie, jakie kiedykolwiek testował. Obudził się natychmiast, jakby uświadomił sobie nagle, że zaspał na najważniejsze spotkanie w życiu. Tym razem — na kolejne spotkanie z samym sobą.

— Jak to możliwe? — pomyślał głośno Jasper, nie wierząc zdaniom wypowiadanym jedynie w myślach.

Nigdy nie słyszał o czymś takim. Błąd? Może ktoś się pomylił i źle wpisano jego datę urodzenia? Nie, to nieprawdopodobne. Tego rodzaju błędy się nie zdarzają. Ponadto tyle razy miał robione genetyczne testy wieku, że pomyłka nie była możliwa. Więc co się dzieje?

Pobudzony jak nigdy dotąd, pominął poranny prysznic i ubierał się tak szybko, jakby zaspał do pracy. Przed wyjściem włożył pierwsze z brzegu buty i już miał wybiec z domu, gdy usłyszał zbliżające się do jego posiadłości odgłosy rozmowy kilku osób. Zupełnie nie wiedział, co zrobić. Gdy otworzyły się drzwi wejściowe i zobaczył załogę Służby, doświadczył efektu przypominającego zatrzymanie się sceny filmowej. On — nieruchomy, oni –również. On — bez jakiegokolwiek pomysłu, co dalej robić, oni — zdziwieni, a wręcz przerażeni.

— Co pan tu jeszcze robi? — zapytał jeden z gości. Zupełnie nie wiedział, jak się zachować.

— Odwiedzam dom, w którym mieszkałem za życia — Jasper odciął się beznamiętnie.

— Proszę nie żartować, tylko odpowiedzieć na pytanie. Wezwałam oddział interwencyjny, który zapewne wyjaśni pomyłkę. Jaka jest pana wersja? — zapytała nadzorczyni grupy porządkowej Służby.

— Moja wersja jest taka, że żyję, co chyba wszyscy widzimy. Więc, jeśli łaska, proszę opuścić mój dom — zabrzmiał stanowczo Jasper.

— Po pierwsze, to nie jest już pana dom, bo oficjalnie pan nie żyje. Po drugie, to nie do pana należy ocena sytuacji, a jedynie podanie okoliczności i przedstawienie informacji, o które poprosi Służba — ciągnęła nadzorczyni formalnym tonem.

— Oficjalnie czy nie, ale faktom nie da się zaprzeczyć. Informuję was, że żyję. — Jasperowi cała ta rozmowa wydawała się idiotyczna. Zatrzasnął drzwi i przeszedł w głąb domu. Zupełnie nie wiedział, co może zrobić.

Myślał intensywnie, gdy nagle otworzyły się drzwi wejściowe i grupę porządkową zastąpił oddział mundurowych. Kilku z nich wyglądało tak, jakby właśnie zostali nadmuchani, żeby zrobić specjalne wrażenie w czasie interwencji. Przerośnięci faceci, praktycznie bez karku, o nienaturalnie unoszących się ramionach. Naprężone muskuły przypominały zbyt mocno napompowane balony, które sprawiają, że ręce same odrywają się od tułowia. Jeden z nich, trochę mniej napompowany od reszty, przedstawił się jako dowódca oddziału.

— Nazywam się Steve Miller i jestem dowódcą oddziału interwencyjnego Służby. Moim zadaniem jest zabezpieczyć teren w oczekiwaniu na inspektora nadzorującego.

— Jakiego inspektora? — zdziwił się wyraźnie Jasper. — Przecież żyję, może mam jeszcze jeden dzień, a może więcej?! Pozwólcie mi się nim nacieszyć! Pozwólcie mi poszukać najbliższych!

— Przykro mi, ale to niemożliwe. Oficjalnie Jasper Brightway nie żyje i już nic tego nie zmieni — odrzekł z dziwnym spokojem Służbista.

Jak mogą to robić! Przecież to nieludzkie, niewłaściwe! Przecież nie mają racji! No chyba jednak żyję… Uzbrojony w swoje racje, Jasper ruszył z impetem na zszokowanych sytuacją agentów. Cóż, racje nie wystarczyły. Leżał na podłodze obezwładniony i niepewny najbliższej przyszłości.

Zawlekli go do jednego z pokoi, po czym zostawili na podłodze. Nie próbowali nawet położyć go na łóżku — bo niby po co? Zamknęli drzwi. Zostawili Jaspera zwiniętego na ziemi, nieświadomego, co się dzieje. Dwóch agentów zostało na straży, gdyby „nieżyjący” obywatel znów przypomniał sobie o swoich racjach.

— Inspektor jest w drodze — zameldował jeden z agentów dowódcy. Dla Steve’a Millera było to zupełnie wystarczające. Liczyły się tylko procedury. Brak procedur prowadzi do anarchii, a tego dowódca nienawidził najbardziej na świecie. I chociaż sytuacja wyglądała dziwnie, to był absolutnie przekonany, że inspektor — zgodnie z procedurą — wyjaśni, dlaczego ten cały Jasper wciąż żyje. Ich rolą było zabezpieczyć teren i czekać.

— Rozstawcie ludzi na zewnątrz — wydał krótki rozkaz. — Każdego, kto się pojawi, spiszcie i każcie się oddalić. Jeśli zaczną się pytania, to aresztujcie.

Nie musiał dwa razy powtarzać. Jego ludzie wiedzieli, co to dyscyplina, i wiedzieli, co należy robić. Inaczej nie byliby już jego ludźmi.

W pokoju obok Jasper powoli odzyskiwał świadomość, rozwijając się z pozycji niemowlaka, którą obronnie przyjął po nieudanym ataku. Gdy go dopadli, wydawało mu się, że znowu umrze, ale ponownie się przeliczył. Żył. Ciekawe, jak długo jeszcze pozostanie wśród żywych? Chyba jednak nie był bohaterem żadnej gry komputerowej. Ciało, obolałe po interwencji, stanowiło najlepszy dowód, że to ciągle jego jedyne, aczkolwiek wyraźnie dłuższe życie. Bohater gry komputerowej, który po błędzie dostawał nową szansę, prezentował się zwykle jak nowo narodzony. Wirtualny awatar postaci często podskakiwał, emanował siłą, światłem, czasami wymachiwał jakąś superbronią. W przypadku Jaspera o radosnym skakaniu czy emanacji siły raczej nie było mowy. Z trudem przyjął pozycję raczkującego dziecka i powoli przesuwał się w stronę okna.

— Myśl — wyszeptał motywacyjny rozkaz, dodając sobie siły do działania.

Ból głowy nie chciał jednak szybko minąć i mowa motywacyjna wyraźnie nie odnosiła skutku. Zdecydowana interwencja agentów nie wróżyła nic dobrego. Jasper nie chciał zostać królikiem doświadczalnym. Co więcej, jego niepewny status obywatelski mógł posłużyć władzy do ukrycia wszelkich eksperymentów na jego unikalnym organizmie. Szczególnie tych nieudanych. Tego Jasper zdecydowanie nie chciał.

Powoli przycumował przy fotelu. Odpoczął chwilę i z pewnym trudem podciągnął się, by oprzeć ręce na siedzisku. Z wyraźną ulgą usiadł wygodnie i od razy poczuł się odrobinę lepiej. Rozejrzał się przez okno po ogrodzie. Urządzał go z żoną. Jej ulubione orancje pokrywały prawie cały płot. Lekko falowały na wietrze, przypominały małe wodospady spływające z wysokości ogrodzenia. Delikatne, pomarańczowo-czerwone kwiaty układały się w różnych kierunkach, smagane łagodnymi powiewami wiatru. Nieśmiało padające światło wydobywało bogactwo odcieni z połyskliwych, małych kwiatów przypominających gwiazdy. Lekko wystające pręciki wyglądały jak miniaturowe anteny komunikujące się z całym bogactwem natury Epsysa. Nasunęło to Jasperowi pewien pomysł.

Komunikacja. Tak, najpierw musiał wiedzieć, co się dzieje. Potem odwrócić uwagę oddziału interwencyjnego i — wreszcie — uciec. Tylko co dalej? Ktoś będzie musiał mu pomóc. Ktoś, komu ufa i kto nie ma wiele do stracenia. Od razu pomyślał o Billu. W pierwszej kolejności musiał rozwiązać sprawę komunikacji. Dla Jaspera nie stanowiło to większego problemu, był przecież jednym z najlepszych specjalistów w tym zakresie, a na pewno najstarszym. Potrzebował informacji o sytuacji w jego domu, w szczególności o treści rozmów Millera z inspektorem. Steve Miller nie był chyba zbyt bystry i nie doceniał umiejętności Jaspera. Nie spróbował nawet wdrożyć blokady komunikacyjnej ani skuć więźnia. To wielki błąd. Jasper zaczął wprowadzać swój plan w życie, wykorzystując infrastrukturę inteligentnego domu. Najpierw połączył się za pomocą implantu z robotem sprzątającym w sąsiednim pokoju. To niewielkie urządzenie miało w tej chwili istotną zaletę — było wyposażone w ultradźwiękowe czujniki zbliżeniowe, a to przecież mikrofony i głośniki w jednym. Bez trudu przeprogramował je do właściwych częstotliwości. Nie minęła minuta i słyszał, co się dzieje w pokoju obok. Może nie była to najwyższa jakość dźwięku, ale do jego celów wystarczyła.

— Musimy go stąd zabrać. — Usłyszał kobiecy głos.

— Jak pani rozkaże — odpowiedział najpewniej Miller na sugestię kobiety. Zapewne rozmawiał z właśnie przybyłą inspektorką.

— Wiem, że to nie moja sprawa, ale czy wcześniej coś takiego się zdarzało? — odezwał się nieśmiało Miller. — Pytam służbowo, żeby być przygotowanym na ewentualne kolejne podobne zdarzenia. — Dowódca trochę usprawiedliwił swoją ciekawość.

— Ja nie znam takiego przypadku — odpowiedziała inspektorka. — Dlatego musimy dobrze zaplanować kolejne kroki. Zgodnie z procedurą wszelkie osoby stanowiące zagrożenie porządku musimy przetransportować do siedziby Służby Nadzoru. W tym przypadku jednak musimy zrobić to tak, żeby nikt nie zobaczył więźnia. Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby obywatele dowiedzieli się, że ktoś żyje dłużej niż trzydzieści trzy lata — podsumowała pani inspektor. Joan McAmomille była inspektorem już pięć lat. Wcześniej zasłynęła jako najlepsza agentka wywiadowcza Służby. Znała się na tej robocie.

— Gdyby obywatele dowiedzieli się o osobie, która przeżyła trzydziesty trzeci rok życia i jest ukrywana przez służbę to zapanowałby chaos, anarchia… — A tego, jak wiemy, Steve Miller nie tolerował. — Dobrze, zajmiemy się niezwłocznie właściwą organizacją transportu więźnia.

Jasper nie miał zatem dużo czasu. Szansa ucieczki była niewątpliwie dużo większa na jego własnym terenie niż w jakimś nieznanym obiekcie Służby Nadzoru. Wiedział, co się dzieje w jego domu. Słyszał dowódcę i inspektorkę. Widział przez zewnętrzne kamery bezpieczeństwa, gdzie znajdują się agenci rozstawieni w celu monitorowania terenu. Potrzebował dywersji. Ale najpierw musiał załatwić sobie transport. Uruchomił komunikator implantu i od razu zobaczył i usłyszał Billa.

— Może jestem na kacu, ale kimkolwiek jesteś, nie jest to najlepszy pomysł na dowcip — krzyczał wyraźnie wnerwiony Bill. — Mój przyjaciel nie żyje, a ty sobie jaja robisz!

— Bill, to naprawdę ja, Jasper.

— Człowieku, Jasper nie żyje, więc się wyłącz, zanim wezwę Służbę — krzyczał dalej Bill.

— Masz bliznę pod lewym ramieniem długości około czterech centymetrów, powstała po tym, jak się w wieku pięciu lat goniliśmy po budowie reaktora. Twoją pierwszą dziewczyną była Kate Willbrown. Rzuciła cię, ponieważ przez całą noc śpiewałeś pod jej oknem jakieś smęty i wychwalałeś, jaka jest wspaniała. Tylko pomyliłeś jej imię. Twoim marzeniem zawsze było skonstruować ulepszony napęd nadświetlny, co w sumie ci się udało… — Jasper nie skończył wyliczania.

— Jasper? — niepewnie zapytał Bill.

— A kto? Przypominam ci kogoś innego? — powiedział zirytowany Jasper.

— Ale ty przecież nie żyjesz. Jak to możliwe?

— Nie wiem tego ja, nie wie Służba, wydaje się, że nikt o czymś takim nie słyszał — powiedział już spokojnie Jasper. — Ale jak mi nie pomożesz, to pewnie nikt nie usłyszy, a ja będę dalej nieżywy. Posłuchaj uważnie… — Jasper wyraźnie przedstawił swój plan Billowi.

Brightway cieszył się, że zobaczył przyjaciela, ale teraz musiał skupić się na planie ucieczki. Za kilka minut Bill podstawi w umówione miejsce drona. Potrzebna jest zatem mała dywersja, aby wydostać się z domu i dotrzeć do statku, zanim zareaguje oddział interwencyjny. Przeprogramowanie wybranych urządzeń inteligentnego domu zajęło mu kilka minut. Czekał.

Kiedy usłyszał pierwszy wybuch, rozbił szybę okna w pomieszczeniu stanowiącym jego tymczasowe więzienie. Zamaskował w ten sposób hałas, a następnie rozejrzał się po ogrodzie. Nie było żadnego z agentów. Instynktownie zareagowali na wybuch i pobiegli zobaczyć, co się stało. Doskonale, pomyślał Jasper i sprintem pokonał teren ogrodu. Poprzez prowadzony nasłuch domu usłyszał gorącą dyskusję.

— Co się tam dzieje? — krzyczał Miller do wbiegającego Służbisty.

— Zostaliśmy zaatakowani, a właściwie nasze transportery zostały zaatakowane — odpowiedział z zadyszką podwładny.

— Jak, przez kogo? — zapytała z profesjonalnym opanowaniem inspektorka.

— Przez kosiarki… Skąd mogliśmy wiedzieć?! — usprawiedliwiał się Służbista. — Kosiły trawę, normalka. W pewnym momencie podjechały pod nasze transportery i wybuchły.

— Ktoś celowo wysadził akumulatory — stwierdziła fachowo inspektorka. — Miller, przyprowadź więźnia.

Na szczęście gdy Miller pojawił się w pokoju obok, Jasper pędem mijał kolejne domy. W sumie miał czas. Zanim Służba przyśle nowe transportery, on powinien być już daleko. No chyba że nie będzie drona, ale liczył na Billa. Gdy minął ostatni dom i zbliżył się do granicy lasu palmowego, z ulgą zauważył stojący obiekt. Czekał na niego powietrzny, jednoosobowy dron transportowy. Przyleciał w trybie autonomicznym, zgodnie z programem ustawionym przez Billa. Jasper za pomocą implantu wprowadził kod autoryzacji i szybko zajął miejsce przed konsolą. Od razu przełączył sterowanie w tryb nadzorowany. Odciął komunikację zewnętrzną, co zabezpieczyło go przed ewentualną interwencją Służby. Start nie zajął mu wiele czasu. Zaczął spokojny lot, obserwując znikający dom i biegających wokół Służbistów.

Rozdział 3. Zbieg

Joan McAmomille zjawiła się w siedzibie Służby Nadzoru najszybciej, jak tylko mogła. Priorytetowe wezwanie oznaczało uprzywilejowany transport korytarzem powietrznym kontrolowanym specjalnie dla niej. Nawet klasyczne służby ratunkowe nie miały takich uprawnień. Wszystkie drony znajdujące się w sąsiedztwie jej trasy przelotu zostały zdalnie zatrzymane w takiej lokalizacji, aby Joan mogła bez niepotrzebnego zwalniania jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Czuła, że od tego spotkania może zależeć, jak potoczą się ostatnie trzy lata jej standardowego życia. Nie miała nadziei na więcej nawet w obliczu nowej sytuacji zbiega, który stał się niezwykle ważnym obiektem dla Służby Nadzoru. Była w pełni świadoma wyjątkowości tego przypadku — tak przynajmniej sądziła. Jej intuicja oraz bogate doświadczenie sugerowały długi i utajniony przebieg nadchodzącego śledztwa.

Rozmyślania dotyczące najbliższej przyszłości zostały nagle przerwane pojawieniem się w wirtualnym polu widzenia sylwetki agenta łączności z siedziby Służby Nadzoru:

— Szacowany czas pani przylotu to dwadzieścia trzy nanocykle. Pani lot zostanie automatycznie przekierowany do doków poziomu Rady. Po przylocie otrzyma pani dalsze instrukcje.

Joan potwierdziła wiadomość. Jej treść spowodowała lekkie mrowienie w tylnym odcinku szyi, więc mimowolnie pomasowała kark. Nigdy nie była na poziomie Rady. Nie znała też nikogo, kto by kiedykolwiek korzystał ze zlokalizowanych tam doków. Wiedziała, że używali ich wyłącznie członkowie zgrupowania. Słyszała plotki o automatycznie otwieranych oknach wykonanych ze specjalnie zbrojonego i półprzezroczystego szkła. Doki bezpośrednio sąsiadowały z gabinetami członków Rady i salą spotkań, skąd czasami transmitowano oficjalne posiedzenia czy wystąpienia przedstawicieli władzy. Bała się. Specjalny status, jaki jej nadano poprzez bezpośrednie przekierowanie do doków, mógł oznaczać albo wtajemniczenie jej w niektóre sekrety Entalionu, albo coś wręcz odwrotnego — szybką degradację i odosobnienie. W obu przypadkach miała podstawy do obaw.

— W mordę jeża! — zaklęła, uderzając ręką o poręcz fotela. Właściwie nie wiedziała, co oznacza to przekleństwo, ale niewątpliwie pomagało rozładować złość. Uderzenie ręką też pomogło, ale chyba głównie przez wywołany ból odwracający uwagę od natręctwa myśli dotyczących tego, co może ją czekać po przylocie.

Zobaczyła zbliżający się budynek Rady Nadzoru. To wysoka, szklana wieża wystająca z centrum okalającego ją budynku, stanowiącego pierścień mieszczący biura, koszary oddziałów interwencyjnych oraz szereg pomieszczeń, o których przeznaczeniu nic nie wiedziała. Typowe zabezpieczenia pierścienia biur bazowały na uprawnieniach przyznawanych pracownikom według koniecznych obowiązków. Jako inspektor miała dostęp do swojego gabinetu, sekcji inspektoratu, sekcji dowództwa oddziałów interwencyjnych oraz sekcji socjalnych. Nic więcej. O dostępie do centralnej wieży Rady Nadzoru mogli pomarzyć tylko niektórzy. Tym razem zdecydowano odkryć przed nią część tajemnic, i to od razu na poziomie Rady Nadzoru.

Dron zbliżył się do przedostatniego poziomu wieży i natychmiast rozsunęły się dwa okna, odkrywając przestrzeń doków. Gdy tylko wysiadła, została przywitana przez czekającego agenta.

— Proszę za mną — powiedział Służbista niespodziewanie ciepłym głosem.

Joan posłusznie ruszyła za mężczyzną.

— Za chwilę dotrzemy do sali spotkań, w której oczekuje na panią cała Rada. Proszę pamiętać o kilku ważnych sprawach. Po pierwsze, pani pobyt tutaj jest wyjątkowym zaszczytem, a po drugie, została pani obdarzona ogromnym zaufaniem, skoro dostąpi Pani osobistego spotkania z Radą.

Napięcie, jakie wcześniej opanowało Joan, sięgnęło jeszcze wyższego poziomu. Jednocześnie czuła niepohamowaną wręcz ciekawość niczym małe dziecko pragnące jak najszybciej odpakować prezent.

— Po wejściu na salę pierwszy przywita panią Wielki Mówca. Jak pani zapewne wie, członkowie jedenastoosobowej Rady wybierają Mówcę raz na dwa lata. Nikt nie może pełnić tej funkcji więcej niż raz. Obecnie Wielkim Mówcą jest Mathew Montjuic.

Wiedziała. Nie dlatego, że ją to specjalnie interesowało, ale każdy inspektor otrzymywał regularnie pakiet informacji ważnych z punktu widzenia bezpieczeństwa. Członków Rady wybierano raz na trzy lata w bezpośrednich wyborach. Każdy obywatel Entalionu otrzymywał krótki pakiet informacyjny o kandydatach wraz z ich programem. Po dwóch tygodniach aktywowała się aplikacja głosowania. Głos oddawany był przez implantowany komunikator, który zapewniał zarówno identyfikację biometryczną obywatela, jak i pełne bezpieczeństwo procedury. Wynik wyborów był znany praktycznie wraz z czasem zakończenia głosowania. Następnego dnia wybrani członkowie Rady Nadzoru rozpoczynali intensywną pracę. W końcu nie mieli zbyt dużo czasu.

Joan weszła do kameralnej i niezwykle nowoczesnej sali, w której oczekiwali członkowie Rady. Siedzieli za stołami tworzącymi półkole. Poproszoną ją o zajęcie miejsca w centrum tak, że praktycznie każdy z członków Rady widział ją z tej samej odległości.

— Dziękujemy za zrozumienie i szybkie przybycie — rozpoczął Mathew Montjuic.

— Oczywiście, rozumiem sytuację — odpowiedziała ugodowo Joan, świadoma, że i tak nie miała żadnego wyboru, ale kurtuazji stało się zadość.

— Tak, tak. Myślę jednak, że nie do końca zdaje pani sobie sprawę z tego, co oznacza sytuacja związana z Jasperem Brightwayem. — Wielki Mówca rozejrzała się po członkach Rady, jakby chciał się po raz ostatni upewnić, czy właściwym jest wtajemniczać doświadczoną inspektor w istotne sekrety Entalionu.

Mathiew przyglądał się Joan. Jej nietuzinkowa uroda i sprężysta sylwetka sprawiały wrażenie, że kobieta interesowała się raczej sportem lub rozrywką niż zadaniami wymagającymi sprawnego intelektu. Ot, taki klasyczny stereotyp. Wiedział jednak, że Joan była wyjątkowo bystra i obdarzona darem intuicji, tak ważnym w pracy śledczego.

— Otóż jako Rada postanowiliśmy podzielić się z panią kluczowymi informacjami związanymi z problemem wieku. — Mówca zmarszczył czoło, bo z trudem pokonywał obawy przed przekazywaniem poufnych informacji komukolwiek poza Radą i jej bezpośrednimi współpracownikami.

— Bariera trzydziestu trzech lat życia w Entalionie jest wciąż zagadką pomimo znacznego postępu naukowego. Nie wiemy ani dlaczego tak się dzieje, ani jaki mechanizm biologiczny może odpowiadać za tak precyzyjny zegar. — Mathew zrobił pauzę, przygotowując Joan na fakty, o których nie każdy wiedział. — Mechanizm ten nie jest precyzyjny i co jakiś czas zdarza się, że ktoś przeżywa dłużej niż trzydzieści trzy lata. Zwykle jest to kilka godzin, czasami dzień. Znany jest nam tylko jeden przypadek przekraczający barierę aż o trzy lata. To był niewątpliwie wyjątek. Jak się pani domyśla, agenci Służby wychwycili wszystkie te przypadki. Sprawy zostały wyciszone, a pobrany materiał biologiczny skierowano do priorytetowych badań. Analizy wspierane dużym budżetem nadal trwają i są objęte najwyższym stopniem utajnienia.

Mówca przerwał, ponieważ mimika twarzy Joan wyraźnie wskazywała, że nie może powstrzymać się od zadania pytania. Mathew wykonał prawie niewidoczny gest głową, przekazując głos pani inspektor.

— Dlaczego te informacje są ukrywane? Czy był jakiś związek między osobami, które żyły dłużej? Kim był ten wyjątkowy obywatel przekraczający granicę śmierci aż o trzy lata? Czy przypadków jest więcej? Dlaczego akurat teraz zaproszono mnie do tego wyjątkowego miejsca? — Lawina pytań trwałaby zapewne dużo dłużej, lecz Mówca podniósł zdecydowanie prawą dłoń, prosząc (a może rozkazując) Joan o przerwę.

— Rozumiem, że ma pani wiele pytań. Postaram się na część z nich odpowiedzieć, a innymi zajmiemy się później. Musi pani najpierw znaleźć Jaspera. — Mówca zastanowił się, jak odpowiedzieć na pytania Joan, i zauważył, że inspektorka intuicyjnie dotknęła szeregu powiązanych spraw.

— Anomalie zdarzają się od wieków i tak samo długo są ukrywane w obawie przed wybuchem społecznych niepewności. Jak pani wie, nasza tradycja i prawo są odpowiednio przystosowane do precyzyjnej bariery życia każdego obywatela. Nawet kwestie emocjonalne, więzi i wiele tak ważnych relacji międzyludzkich zostało przez wieki ukształtowane przez barierę wieku. Poza wypadkami czy przypadkami losowymi praktycznie każdy dożywa w zdrowiu trzydziestu trzech lat. Stabilność jest wpisana w tożsamość naszego świata i dlatego musimy ją chronić. — Mówca zakończył swoją odpowiedź krótką puentą, uznając temat za wyczerpany. — Pani pozostałe pytania dotknęły aktualnej sytuacji — kontynuował Mathew. — Nasz problem polega na tym, że zjawisko narasta i podobnych przypadków obserwujemy coraz więcej. Sprawa Jaspera jest natomiast szczególna, ponieważ osobą, która wcześniej przekroczyła barierę śmierci aż o trzy lata, była jego matka. — Mówca wypowiedział ostatnie słowa ciszej, może by podkreślić rosnącą tajemnicę, a może była to nuta wstydu?

Zapadła cisza. Krótka pauza na przemyślenia. Odpowiedzi zamiast rozwiązywać problemy, otwierały przestrzeń dla zupełnie nowych, jeszcze trudniejszych pytań.

Wielki Mówca nie musiał odpowiadać na pytanie, dlaczego akurat Joan została tu zaproszona. Wyjątkowość przypadku Jaspera była oczywista. Zapewne całe grono naukowców tylko czeka, żeby pobrać mnóstwo próbek, szukać przyczyn i możliwości wykorzystania tej wiedzy do przedłużania życia sobie i innym. Niewątpliwe kuszące. Joan nie zazdrościła Jasperowi. Nie wiedziała, czy chciała szukać człowieka tylko po to, aby przyprowadzić go niczym królika doświadczalnego wprost do laboratorium. Sprawa wydawała się jednak wyjątkowa. Może Jasper sam będzie chciał się ujawnić, jeśli pozna kontekst i korzyści — podarowanie innym szansy na przeżycie kolejnych dni, a może nawet tygodni czy miesięcy. Odroczenie śmierci o kolejne lata wydawało Joan się zbyt optymistyczne. Ale niezwykle kuszące. Nadziei wystarczy zaledwie drobna przesłanka. Twarde fakty nie są konieczne. Usłyszane historie, wyobraźnia i macierzyństwo dawały matce jedenastoletniego Caya wystarczającą motywację. Która matka nie chciałaby cieszyć się jak najdłużej swoim dzieckiem?

— Jest jeszcze coś — Mathew przerwał proces karmienia się nadzieją, który wyraźnie promieniował na twarzy Joan.

— Nie wiemy, jak długo Jasper będzie żył. Może już odszedł. Może została mu godzina lub dzień… Ale musimy spróbować. I musimy być pierwsi — niespodziewanie zakończył Mathew.

— Pierwsi? — zapytała Joan, zdziwiona.

— Tak. Jak się pani zapewne domyśla, szansa dłuższego życia kusi wielu. Ale ci, którzy mają odpowiednie fundusze, mogą więcej i ryzykują. Od jakiegoś czasu działa grupa przechwytującą osoby żyjące dłużej. Niekoniecznie żywe. Wystarczą im próbki biologiczne. — Mathew widział zniesmaczenie w oczach Joan.

— Jasper, ze względu na historię swojej matki, staje się szczególnie ważny. Dlatego kluczowe jest to, aby pani dotarła do niego jak najszybciej. Pani zadanie jest trudne, ale brzmi prosto: znaleźć żywego Jaspera, chronić go i dostarczyć do nas. Musimy prosić panią jeszcze o jedno. Proszę nie mówić mu nic o jego matce. Otóż — Mówca nie wiedział, jak to powiedzieć — Jasper nie zna historii swojej matki po terminie jej standardowej śmierci. Nie wie, że przeżyła jeszcze trzy lata. Nigdy jej już nie spotkał — zakończył Mathew.

— Ale jak to możliwe? — zdziwiła się Joan.

— Bardzo prosto. Oddział interwencyjny przekazał ją tutaj i już nigdy nie opuściła tego miejsca.

Rozdział 4. Schronienie

Podróż dronem nie była ekspresowa, więc Jasper mógł w końcu pomyśleć. Po tak burzliwym poranku miał teraz niewątpliwie czas i trochę prywatności, które pozwalały spokojnie zastanowić się nad tym, co się stało i co się może zdarzyć.

Jeszcze wczoraj czekał na koniec. Dzisiaj natomiast każda chwila, każda minuta zdaje się jak bonus, który przecież nikomu się nie zdarza. Coś niesamowitego. Jak dziecinne marzenie o supermocach. Tylko że on, Jasper Brigthway, był zupełnie zwyczajny i nic specjalnego nie wydarzyło się w jego życiu. Nie trafił go piorun, nic go nie ugryzło, nie był wystawiony na działania nieznanego promieniowania. Po prostu miał umrzeć, a żyje. Tak mało, a jednak nieskończenie wiele.

Entuzjazm przeplatał się z paraliżującym odczuciem strachu. Stan niepewności i niewiedzy połączony z oczekiwaniem na to, co w końcu powinno się zdarzyć. Czuł się jak dziecko, które otrzymało prezent marzeń, lecz martwi się, czy ktoś mu go nie zabierze, czy wszystko nie okaże się pomyłką. Emocje ostatnich dni były niezwykle intensywne. Teraz to wszystko powraca, wzbogacone o napięcie związane z ucieczką i te natręctwa myśli, że może za chwilę, a może trochę później, ale nastąpi nieunikniony koniec.

— NIE! — wykrzyknął nagle, jakby chciał wydać polecenie własnym myślom. — Przecież żyję!

Jasper pomyślał o Tomie i Amelii. Tak bardzo chciał ich zobaczyć. Ale jaki rodzic naraziłby swoje dzieci na niebezpieczeństwo. Albo na kolejną rozpacz rozstania. Przecież nie wie, na jak długo los postanowił przedłużyć mu życie. Łzy Amelii opuszczającej go na zawsze do innej rodziny to jego najbardziej dramatyczne przeżycie. Nie. Dopóki nie wyjaśni, co się z nim dzieje, dopóty nie skontaktuje się z dziećmi. Nie narazi ich ani na niebezpieczeństwo, ani na kolejny emocjonalny koszmar. Teraz musi się skupić na dwóch celach: skutecznej ucieczce i odkryciu, o co w tym wszystkim chodzi.

Dron rozpoczął obniżanie lotu, wciskał się między ogromne, kędzierzawe krzaki, które skutecznie maskowały statek. Po delikatnym lądowaniu wyłączył się napęd i blokady bezpieczeństwa, co umożliwiło obrót części kopuły stanowiącej wejście do dronu i wyjście z niego.

Bill już czekał. Jasper wyskoczył ze statku i podbiegł do przyjaciela.

— Tak naprawdę to do końca nie wierzyłem. — Bill objął Jaspera z całych sił.

— Człowieku, daj mi jeszcze trochę pożyć — ledwie wyszeptał wzruszony Jasper. — Inaczej zgnieciesz mnie tutaj i nic z tego mojego cudu nie wyniknie.

Bill puścił Jaspera i poklepał go jeszcze po plecach, jakby chciał sprawdzić, czy to nie urojenie.

— Jak to możliwe? Co się stało? Dlaczego? — Ciekawość Billa generowała kolejne pytania, ale Jasper zdecydowanie mu przerwał.

— Słuchaj, nie wiem ani dlaczego, ani jak. Chciałbym cię prosić o pomoc, ale najpierw muszę się ukryć. Jak wiesz, jestem poszukiwany.

— No tak — przytaknął Bill — pewnie teraz jesteś najbardziej poszukiwaną osobą. Trochę jak dziwoląg, a trochę jak zwierzak doświadczalny, którego wszyscy chcieliby mieć w swoim laboratorium. — Bill spojrzał ze zrozumieniem na Jaspera. Z jednej strony zazdrościł przyjacielowi, z drugiej wiedział, w jak trudnym położeniu znalazł się Jasper. Ale Bill miał już plan.

— Posłuchaj, nie możemy się udać do mnie — ciągnął Bill — bo na pewno Straż już cię tam szuka. Jak wszyscy wiedzą, często biegam. Jak widzisz, teraz też jestem oficjalnie na treningu. Muszę zaraz wracać i mocno się spocić, żeby agenci nic nie podejrzewali. Dlatego zaraz sam udasz się w to miejsce. — Bill przesłał Jasperowi lokalizację domku letniego znajdującego się na granicy lasu i oceanu. — Dotarcie zajmie ci pół godziny szybkiego marszu. Tu masz plecak z prowiantem i kocem termicznym.

— Niewiele tego — zauważył Jasper.

— Cóż, nie mogłem zabrać na jogging wielkiego plecaka. Byłoby to podejrzane. Ale nie martw się. Często biegam także wieczorem. Również dzisiaj udam się na trening z małym plecaczkiem. Spotkamy się w domku.

— A jak się dostanę do środka? I czyj to w ogóle domek? — zapytał Jasper.

— To domek znajomych, którzy aktualnie przebywają na Cirr i pewnie spędzą tam trochę czasu na badaniach. Wiesz, jak to jest, sam tam byłeś. Do domku wejdziesz, wpisując kod dostępu 093312. Pamiętaj tylko, żeby nie otwierać drzwi klamką.

— To niby jak ma je otworzyć? — zaciekawił się Jasper.

— Klamka to taka pułapka bezpieczeństwa. Wydaje się oczywiste z niej skorzystać, ale to na stałe zablokuje dom, aż do pełnej identyfikacji biometrycznej właścicieli. Co więcej, natrętnego intruza może czekać kilka niemiłych niespodzianek. Nie dotykaj więc klamki. Żeby uzyskać dostęp do domku, musisz bezpośrednio po wpisaniu kodu dotknąć symbolu przedstawiającego planetę Epsys, znajdującego się na środku drzwi. Wówczas mechanizm automatycznie zwolni blokadę i wystarczy, że popchniesz drzwi — zakończył instrukcję Bill.

— Sprytne. — Jasper nie krył uznania.

— Jeszcze jedno. Nie korzystaj z zasilania. Dopiero wieczorem albo jak przyjdę możesz coś sobie podłączyć, ale z umiarkowanym poborem prądu. Chodzi o to, żeby Straż nie wykryła niestandardowych zdarzeń jak nagły wzrost poboru energii w potencjalnie niezamieszkałym domku.

Jasper pomyślał, że Bill zachowuje się bardziej jak agent wywiadu niż naukowiec. Chyba rzeczywiście o wszystkim pomyślał.

— OK. Czas ruszać. Nie chcę, żeby Strażnicy musieli mnie zbyt długo szukać. Tym bardziej, że muszę się jeszcze po drodze trochę spocić. — Bill jeszcze raz uściskał Jaspera. I znowu go poklepał.

— Do zobaczenia. I dzięki — zawołał Jasper do oddalającego się Billa.

Niezły z niego przyjaciel. Nawet nie wie, na co się naraża… A może wie i dlatego wszystko szczegółowo przemyślał?

Jasper założył plecak i zanim wyruszył w drogę do domku, zaprogramował drona na przelot do tak odległego miejsca, że Straż będzie miała co badać. Niech kombinują.

Droga wśród krzaków nie należała do ciekawych. Może i flora Epsysa była malownicza i mieniła się kolorami, ale tylko przy podziwianiu jej z daleka. Z bliska była gęsta, kłująca i nieprzystępna dla uciekiniera omijającego drogi czy przetarte ścieżki. Właściwie to w całym swoim — wydawałoby się długim — życiu nie doświadczył tak bliskiego kontaktu z dziką roślinnością planety. Ale nie żałował. Nie z obecnej perspektywy marszu przez poplątane pnącza, gałęzie, wystające korzenie i inne bogactwo przyrody, które zmówiło się, żeby utrudnić mu drogę. W dodatku obierając losowe położenie przeszkód niemożliwych do przewidzenia, co znacznie spowalniało ruch. Jasper zatrzymał się na chwilę i spojrzał w górę. Praktycznie nie było widać nieba. Konkurencję w obserwacji światła zdecydowanie wygrywały nakładające się na siebie gałęzie i oplatające je różnobarwne pnącza. Przypominały gęstwinę węży. Jego uwagę przykuły również olbrzymie kaktusowe liście wyglądające jak żółtoczerwone naleśniki wielkości parasolek. Skutecznie wychwytywały światło i wilgoć, a jednocześnie stanowiły naturalną zasłonę dla wszystkiego, co pod nimi. Także dla niego. Bill i to doskonale przemyślał. Nawet drony z kamerami multispektralnymi, rejestrującymi obraz jednocześnie w zakresie promieniowania widzialnego, termicznego, mikrofalowego i w wielu innych zakresach, nie będą w stanie go wykryć. Górne partie roślinności skutecznie chroniły przed podglądaczami.

Życie pod tak naturalną kopułą kwitło jednak zupełnie bez przeszkód. Biologiczna zasłona chroniła bardziej wrażliwe gatunki przed wypaleniem. Dojrzały wiek słońca Entalionu skutkował wysokimi temperaturami. Tylko dzięki ogromnemu, parującemu oceanowi życie na planecie jeszcze trwało, ale nieuchronnie zmierzało do końca. Wilgoć niewątpliwie sprzyjała rozwojowi zarówno olbrzymich liści, jak i chronionym przez nie młodym roślinom w dolnej części lasu. Wyglądało to tak, jakby dojrzali przedstawiciele flory troskliwie chronili młodsze pokolenia. Tak jak rodzice chronią dzieci. Czego on nie mógł teraz robić… Może jednak właśnie to robił? Przecież gdyby zaspokoił swoją wielką potrzebę spotkania i przytulenia dzieci, naraziłby je na niebezpieczeństwo. Czy ojciec nie powinien chronić dzieci nawet kosztem własnych uczuć?

Bogatszy w przemyślenia, brud oraz szereg powierzchownych ran na dłoniach zobaczył płot tylnej części posiadłości. Na środku, w cieniu wielkich liści znajdował się domek — schronienie uciekiniera. Rozejrzał się ostrożnie, nie bez trudu pokonał płot. Wolał okrążyć dom od tyłu, tak w razie czego. Nic jednak nie wskazywało na zagrożenie. Podszedł do wejścia i wprowadził kod dostępu podany przez Billa. Już chciał złapać za klamkę — przecież to takie naturalne — ale w ostatniej chwili zatrzymał automatyczny ruch ręki i popatrzył na plakietkę umieszczoną na drzwiach. Praktycznie wprost na linii jego oczu znajdował się kolorowy symbol Epsysa. Jasper dotknął metalicznej plakietki, wspominając ostrzeżenie i instrukcję przyjaciela. W odpowiedzi usłyszał wyraźne kliknięcie mechanizmu blokady drzwi. Pchnął je delikatnie i wszedł do pomieszczenia. W środku panował półmrok, zapewne z powodu parasola liści znajdującego się ponad dachem domku. Przedpokój wyglądał normalnie. Miejsce na buty, kurtki i mała ławka. Położył na niej plecak i skierował się dalej. Wszedł do pokoju i znieruchomiał. Na środku pomieszczenia pojawił się hologram osoby, która z uśmiechem wypowiedziała proste powitanie:

— Cześć, Jasper.

Rozdział 5. Przyjaciel

Joan poruszyła wizyta w siedzibie Rady Nadzoru. Właściwie nie wiedziała, co najbardziej doprowadziło ją do tego stanu. Może niespodziewana wizyta i rozmowa z Mówcą, a może ujawnione sekrety. Nie, chyba jednak najbardziej poruszyła ją ostatnia wypowiedź Mathew o matce Jaspera. Dlaczego Rada nie pozwoliła na spotkanie matki z synem? Czy matka chciała w ten sposób chronić dzieci? Nie. Może na początku tak, ale później? Sama była matką i nie wyobrażała sobie, aby żyjąc trzy lata dłużej niż standardowo, mogła nie pragnąć spotkania z dziećmi.

Pomyślała o własnym synu i dla własnego komfortu psychicznego zapragnęła z nim porozmawiać. Wywołała jego numer w komunikatorze.

— Cześć, mamo — przywitał się Cay — nie mogę teraz długo rozmawiać. Zaraz mam ostatnie spotkanie mentorskie.

— Dobrze, kochanie. Wszystko dobrze? Przez najbliższe dni będę wyjątkowo zajęta — powiedziała Joan.

— To nic nowego — wymruczał Cay. — Tak, wszystko dobrze i wiem, po zajęciach pójdę do Miry.

Cay często bywał u Miry i Miltona. Czas pracy Joan był nieprzewidywalny i zmienny. Pełniła funkcję ważną dla systemu i dlatego nie miała licznej rodziny. Czasami bardzo tego żałowała, a częściej ze zrozumieniem i żalem akceptowała ten stan, patrząc, jak zaniedbywała Caya. Mira i Milton byli młodzi i zostali wybrani jako nowa rodzina dla Caya. Jej syn miał już 11 lat i wkrótce miał na stałe przenieść swoje życie do nowej rodziny. Jakie to smutne.

— Przepraszam, kochanie — usprawiedliwiała się Joan — to wyjątkowo ważne. — Bądź uważny na zajęciach. Kocham cię.

— Pa, mamo, do zobaczenia. — pożegnał się chłopiec.

Cay, jak każdy uczeń, miał dwa razy w tygodniu spotkania mentorskie. Był to wyjątkowy czas, gdy mógł sam na sam spotkać się z nauczycielem kierującym jego rozwojem. Edukację na Entalionie prowadzono za pomocą osobistych asystentów i wirtualnych klas. Każdy uczeń był tak realistycznie zanurzany w rzeczywistości wirtualnej, że praktycznie realnie współtworzył klasę z innymi uczniami. Wirtualni nauczyciele bazujący na sztucznej inteligencji od kilkudziesięciu lat sprawiali się na tyle dobrze, że nikt nie wyobrażał sobie powrotu do tradycyjnych, starych form nauczania. Zresztą nacisk położono na interakcję między uczniami, by tworzyć bardziej naturalne środowisko do rozwoju dzieci. Wirtualny nauczyciel był zarówno współdzielony w klasie, jak i zindywidualizowany dla każdego ucznia poprzez technologię osobistego asystenta. Dzieci nie bały się pytać, a odpowiedzi i pomoc dostosowano do ich potrzeb poprzez interakcję w klasie lub przez wirtualnego nauczyciela. Joan sama tego doświadczyła i wiedziała, że takie rozwiązanie sprawdza się bardzo dobrze. Może nie jest idealne, ale znacznie poprawiło stopień rozwoju dzieci zarówno na poziomie intelektualnym, jak i społecznym. Ważne okazało się również to, że dorośli mogli skupić się na produkcji i rozwoju dóbr. Przecież tych dorosłych nie było wielu. Te nieszczęsne trzydzieści trzy lata…

— Zbliżamy się do celu. Lądowanie za pięć minut — powiadomił ją asystent lotu.

Joan przeanalizowała możliwe działania, które powinna od razu podjąć. Starała się postawić w pozycji Jaspera, uciekiniera walczącego o wolność i życie. Pewnie myśli o dzieciach. Zapewne tak, ale jest na tyle inteligentny, żeby na tym etapie nie mieszać w to Amelii i Toma. Ktoś musiał przecież pomóc Jasperowi i przysłać drona. Tylko kto? Pani inspektor wiedziała z akt, że Jasper miał wiele koleżanek i kolegów, ale niewielu przyjaciół. Zwrócenie się o pomoc do przyjaciela było zbyt oczywiste jak na tak inteligentną osobę, jaką był Jasper. Doświadczenie podpowiadało jej jednak, że zdesperowani ludzie podejmowali albo szalone decyzje, albo decyzje oparte na klasycznych wzorcach. Kontakt z przyjacielem w przypadku wyjątkowych problemów to niewątpliwie szablonowe postępowanie. Poza tym zawsze warto porozmawiać z przyjaciółmi ściganej osoby. Można poznać wiele informacji pomocnych w poszukiwaniach. Zdecydowała się odwiedzić Billa Domkina.

— Uwaga, niebezpieczeństwo! Strzały bronią palną w domu Billa Domkina — pojawił się alert w wirtualnym polu widzenia Joan.

— Wezwij oddział interwencyjny — rozkazała Joan. — Natychmiast ląduj — pospiesznie wydała polecenie, jednocześnie wkładała już kamizelkę bezpieczeństwa i przypinała broń. — Nadaj sygnał ostrzegawczy!

— Uwaga, tu Służba! Wszystkie osoby mają natychmiast opuścić dom z rękami podniesionymi wysoko. — Z drona rozległ się donośny głos. — Niepodporządkowanie się grozi użyciem broni bez ostrzeżenia. Powtarzam: użyciem broni bez ostrzeżenia!

Joan niezwłocznie ruszyła w kierunku domu. Kątem oka zobaczyła dwie postaci wybiegające przez ogrodzenie z tyłu. Po chwili usłyszała świst napędu nieoznakowanego drona, do którego wcześniej wskoczyli uciekinierzy.

— Śledź ich i przekazuj swoją pozycję oddziałowi interwencyjnemu. — Joan przesłała krótką dyspozycję do swojego służbowego pojazdu, a sama wbiegła do środka domu.

— Tutaj — zawołał ktoś z salonu.

Wszędzie widoczne były ślady walki. Kawałki szkła, które kiedyś były stołem, tworzyły obecnie ślad jak po uderzeniu meteoru. Drewniane krzesła nadawały się już chyba tylko na opał. W rogu salonu, z podłogi podnosiła się zakrwawiona sylwetka mężczyzny.

— Czy potrzebuje pan pomocy? — zapytała Joan.

— Na szczęście nie. To powierzchowne rany. Byłoby zapewne dużo gorzej, gdyby się pani nie zjawiła — odpowiedział Bill.

— Kto to był? Czego chcieli? — Te oczywiste pytania nie pasowały do doświadczonej inspektorki.

— A z kim mam niewątpliwą przyjemność rozmawiać? — Bill chciał poznać tożsamość osoby, dzięki której prawdopodobnie ocalił zdrowie, a może nawet i życie. W tej sytuacji także musiał być ostrożny.

— Nazywam się Joan McAmomille i jestem inspektorem Służby. Pojawiłam się tutaj, aby zadać panu kilka pytań. Rozumiem, że pan to Bill Domkin? — Joan spojrzała na mężczyznę pytająco.

— Tak, to ja. Czym mogę służyć?

— Może najpierw pana opatrzymy i zajmiemy się bieżącą sytuacją. — Nie było to chyba pytanie. Raczej decyzja. W końcu była panią inspektor.

Bill wyciągnął z szafki opatrunki, a z barku — butelkę. Wypił wyraźnie dużo większego łyka trunku, po części z ulgi po traumie, po części w celu dodania sobie odwagi. Zdjął przepoconą i zakrwawioną koszulkę i poddał się pomocy niesionej przez gościa. Nie minęło piętnaście minut, a rany były zdezynfekowane i opatrzone.

— Muszę przyznać, że ma pani rękę do udzielania pomocy. Można pomyśleć, że jest pani lekarką lub pielęgniarką — powiedział w uznaniu Bill.

— Taka praca. Zdarzyło mi się kilka razy… — Joan musiała przerwać opowieść, aby skupić się na raporcie służb interwencyjnych, który nagle pojawił się w jej wirtualnym polu widzenia.

— Coś się stało — zapytał Bill?

Joan gestem poprosiła mężczyznę o chwilę ciszy. Przerwa nie trwała długo.

— Służba interwencyjna niestety zgubiła drona napastników. Mamy kilka ich zdjęć, ale niestety są niewyraźne i identyfikacja będzie trudna. Czy może pan wie, kim byli?

— Nie mam pojęcia. Czekali na mnie, gdy wróciłem z joggingu. Wyglądali na takich, którzy znają się na swoje pracy i potrafią odpowiednio nakłonić rozmówcę do odpowiedzi. Na szczęście nie uwzględnili faktu, że naukowiec też może być sprawny fizycznie i znać się na samoobronie. Niemniej gdyby trwało to dłużej, zapewne skończyłoby się dla mnie zdecydowanie gorzej. Jednym słowem: dziękuję — podsumował Bill.

— Nie ma za co. O co pytali?

— I tego właśnie nie rozumiem. Pytali o mojego nieżyjącego przyjaciela, Jaspera Brightwaya. Koniecznie chcieli wiedzieć, gdzie jest. No to im odpowiedziałem, że na pewno w niebie. To był porządny facet. Jednak moja odpowiedź nie bardzo im się spodobała. — Bill sam się zdziwił, jak łatwo przyszło mu odgrywać głupka.

— Proszę sobie przypomnieć, co było treścią pytań, jakich używali słów, jak formułowali pytania. Każdy szczegół może być ważny — podkreśliła Joan.

— Wypowiadali się elokwentnie. Formułowane zdania i używane słowa wskazywały na jakieś wykształcenie. Nie byli to raczej uliczni dranie wynajęci do spuszczenia komuś łomotu. Ciągle powtarzali podobne pytania: gdzie jest Jasper? gdzie mógł się udać? czy go gdzieś ukrywam? z kim się jeszcze przyjaźnił? Wyglądało to tak, jakby Jasper im uciekł i to wcale nie w zaświaty, tylko gdzieś tutaj. Jak pani widzi, dokładnie przeszukali mój dom. O co w tym wszystkim chodzi? — Bill zakończył swoją wypowiedź pytaniem, próbując ponownie wywołać u Joan przekonanie, że nic o sprawie nie wie.

— No dobrze. Jak mówiłam wcześniej, pojawiłam się u pana w celu zadania kilku pytań. Dotyczą one właśnie Jaspera Brightwaya. Wie pan, kim jestem, i wiem, jak to zabrzmi, ale proszę to dobrze przemyśleć i odpowiedzieć na pytanie: czy wie pan, gdzie jest Jasper? — Joan spojrzała na Billa tak, jakby w oczach miała wykrywacz kłamstw.

— Oczywiście, że wiem — odpowiedział zdecydowanie Bill — jest w niebie.

Rozdział 6. Plany

Jasper nie był w niebie. Przynajmniej na razie. Patrzył za to na holograficzny obraz znajomej postaci w samym środku czyjegoś domu letniego. Wiedział czyjego — właśnie widział właściciela.

— Cześć, Arni — odpowiedział Jasper.

— Bill tak tajemniczo przekazał mi informację o pewnej możliwości wypożyczenia naszego domku, że musiałem zobaczyć komu. Ale ciebie się nie spodziewałem — stwierdził Arni.

Jasper znał Arniego. Może „znał” to zbyt wygórowane stwierdzenie. Spotkał go kilka razy u Billa. Wiedział, że Arni i jego żona Iz byli dobrymi znajomymi Billa. Natknął się na nich kilka razy również w laboratorium na Cirr. Zajmowali się archeologią albo paleontologią. Czymś takim. Nie pamiętał dokładnie. W każdym razie coś wykopywali, analizowali itp.

— Cały Bill. W każdym razie dziękuję, że mogę tu spędzić trochę czasu. Dziękuję również za dyskrecję — podkreślił Jasper.

— Nie ma sprawy. Bill wspominał, żebym nic nikomu nie mówił i nigdzie nie zgłaszał gościa. Rozumiem, to tajemnica. Jakieś badania czy sprawy rodzinne? Zresztą nieważne. Twoja sprawa. Tajemnica to tajemnica — podsumował Arni.

— Dzięki — Jasper nie chciał wprowadzać Arniego w szczegóły. To zapewne o wiele bardziej bezpieczne dla właścicieli jego aktualnego schronienia. Skoro nic nie wiedzą o jego statusie, to niech tak zostanie. Przynajmniej na razie.

— Słuchaj, Jasper, muszę już kończyć. Miłego pobytu — pozdrowił gościa Arni.

— Jestem naprawdę wdzięczny. Pozdrów Iz — pożegnał się Jasper.

— Dzięki i na razie.

Holograficzna postać zniknęła tak nagle, jak się wcześniej pojawiła. Jasper został sam z własnymi myślami. A miał o czym myśleć.

Jak na razie jest dobrze — pomyślał z zadowoleniem. Udało mu się schronić. Praktycznie nikt nie wie, gdzie jest. Również dzieci, co wydaje się dla nich najbezpieczniejszym rozwiązaniem. Teraz, myśląc w zaciszu domu znajdującego się praktycznie „nigdzie”, dziwił się, jak sprawnie przebiegła ucieczka. Nie spanikował. No, może trochę, ale wydawało mu się to w pełni usprawiedliwione, biorąc pod uwagę sytuację. Miał już nie żyć. Jednak żyje i kończący się powoli dzień był chyba najbardziej dynamicznym okresem w trzydziestotrzyletniej historii Jaspera. Tylko co dalej?

Jasper podszedł do okna. Szarość panująca na zewnątrz wydawała się sprzymierzeńcem uciekiniera. Odwrócił się i rozejrzał po wnętrzu pomieszczenia. Salon nie był ogromny, ale wystarczająco przestronny i połączony z kuchnią. Na samą myśl o kuchni poczuł głód. Wyjął batony z plecaka, który dostał od Billa. Podszedł do szafek i z drobnymi wyrzutami sumienia zrobił przegląd ich stanu. Znalazł puszkę z owocami kindo. Postanowił, że poczęstuje się, a w przyszłości, jeśli taka go czeka, wytłumaczy wszystko Arniemu. Owoce były słodkie, soczyste i gąbczaste. Świetnie pasowały do batonów. Porcja cukru dobrze mu zrobi, a bieżąca sytuacja chyba nie wymaga od niego nadmiernej troski o właściwą dietę. Nalał sobie pełną szklankę wody z kranu, przekonany, że w takim miejscu na pewno ujęcie wody jest wyjątkowo pewne i nic człowiekowi nie zaszkodzi. Woda okazała się nadzwyczajna. Wypił jeszcze jedną szklankę i głęboko odetchnął. Wyglądało to tak, jakby wydmuchiwane powietrze zawierało nadmiar adrenaliny, która stała się niepotrzebna.

Po zaspokojeniu głodu i zadowoleniu wywołanym licznymi słodkościami Jasper położył się na kanapie ze wzrokiem utkwionym w suficie. Brak bodźców wzrokowych, panująca cisza i odpowiednia porcja cukru sprawiły, że mógł skupić się na planowaniu. Już wcześniej postanowił nie analizować, ile czasu mu pozostało. Niech to tym razem będzie niespodzianka. Śmierć w nieznanym, może przypadkowym momencie wydawała się nad wyraz dziwna i niesprawiedliwa. Jak wówczas przygotować się do takiego momentu, jak przygotować innych? Przecież i w świecie Entalionu zdarzały się wypadki, rzadkie choroby czy przestępstwa, w wyniku których nagle odchodzili ci, którzy nie zdążyli dożyć swoich trzydziestych trzecich urodzin. Zawsze było to odbierane jako coś niesprawiedliwego i wyjątkowego. Co by jednak było, gdyby nikt nie wiedział, kiedy umrze? Gdyby nie było bariery trzydziestu trzech lat? Wydawało się to zupełnie obce. Niemniej Jasper trwał właśnie w takiej nietypowej sytuacji, która niewątpliwie utrudniała planowanie.

— Przyjmijmy, że czas nie stanowi ograniczenia w planie — pomyślał Jasper, opracowując scenariusz dalszego postępowania. — Mógłbym ukrywać się do końca życia, ale do tego potrzebne są zasoby, których nie zdobędę. Ze względu na dzieci koniecznie muszę się dowiedzieć, co mi się stało i jakie mam dalsze perspektywy. Bez tego nie będę w stanie podjąć decyzji o spotkaniu z Amelią i Tomem. — Myśl o dzieciach wzruszyła go, odrywając na chwilę od planów. Przypomniał sobie, że rozważnie zablokował system komunikacyjny wirtualnego asystenta. Nie był połączony z siecią i nikt nie mógł się z nim skontaktować czy namierzyć jego położenia. Również Jasper nie mógł w chwili emocjonalnej słabości wybrać połączenia do Amelii czy Toma.

— A może warto połączyć z kimś ze Służb i dowiedzieć się, jakie mam opcje? — rozważał dalej Jasper. — Wymagałoby to zestawienia bezpiecznej sieci lub trzeba byłoby podszyć się pod cudzą tożsamość. Tylko czyją? — To jakaś opcja, ale Jasper na razie nie chciał z niej skorzystać. Może skorzysta z tego rozwiązania, gdy nie będzie alternatywy. — Jeśli połączenie ze Służbami odpada, to muszę znaleźć osoby, które mogłyby zbadać mój stan. Takie godne zaufania. Zapewne jacyś naukowcy. Tylko gdzie ich szukać? Na uczelniach, w działach badawczych najlepszych firm lub… No właśnie! — Jasper odkrył nagle tak oczywistą odpowiedź, że aż zdziwił się, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał. Musi udać się na Cirr! Przecież tam przebywali najlepsi naukowcy w okresie najbardziej twórczych lat, zanim wracali na planetę, żeby trochę pożyć przed wiadomo jakim momentem.

To poniekąd oczywiste odkrycie wyraźnie podekscytowało Jaspera. Wstał z kanapy i ruszył w stronę kuchni. Chciał zaparzyć sobie pobudzający wywar z ziaren hintu, ale wymagałoby to gotowania wody i pobrania dość dużej porcji energii. Pamiętał jednak radę Billa i wolał nie ryzykować. Napił się wody i, spacerując po salonie, powrócił do planowania.

— Pozostaje tylko kilka całkiem trudnych problemów. Po pierwsze, jak dostać się na Cirr? Przecież nie każdy może się tam udać, a wszyscy pasażerowie są szczegółowo kontrolowani. No i z kim warto byłoby się skontaktować, kiedy już tam jakimś cudem trafię? Kto może mi pomóc? — Sam postawił sobie tak trudne pytania, że początkowa ekscytacja związana z podróżą na Cirr gwałtownie wyparowała.

Szarość wieczoru spowiła już praktycznie cały widok na świat zewnętrzny, który Jasper mógł obserwować przez okno. Podobna szarość spowiła jego umysł i nie przychodził mu do głowy żaden pomysł dotyczący podróży na Cirr. Zastanawiał się właśnie, czy nie wyjść na chwilę na świeże powietrze, gdy usłyszał wyraźnie pukanie do drzwi.

— To ja, Bill, otwórz, proszę. — Jasper rozpoznał wyraźny głos przyjaciela i natychmiast skierował się do wejścia, by wpuścić Billa.

— Przepraszam, że tak późno, ale wcześniej nie mogłem — usprawiedliwiał się przyjaciel.

Jasper nie bardzo skupiał się na wypowiedziach gościa. Jego uwagę przykuły liczne, prawdopodobnie świeże sińce i drobne rany na twarzy Billa.

— Co się stało?

— No cóż, miałem bardzo burzliwe popołudnie i dwa ciekawe spotkania Pierwsze było niezbyt przyjemne. Wtargnęło do mnie dwóch typów, dopytywali się o ciebie. Koniecznie chcieli wiedzieć, gdzie jesteś itp. Trochę się z nimi posprzeczałem, ale zapewne nie wyszedłbym z tego obronną ręką, gdyby nie druga wizyta. Odwiedziła mnie pani inspektor, niejaka Joan McAmomille, zresztą niczego sobie… — Bill zamyślił się trochę, jakby dopiero teraz zdawał sobie sprawę z odkrycia, które wcześniej chyba przegapił.

— I co chciała? — Jasper skierował przyjaciela na właściwy trop.

— Również była bardzo zainteresowana tobą, ale najpierw uratowała mi zapewne życie, pojawiając się prawdopodobnie w najlepszym momencie.

— Bill, czemu nie poleciałeś do szpitala? — martwił się Jasper.

— Rany okazały się na szczęście powierzchowne, a pierwsza pomoc całkiem miła…

Jasper poczuł ulgę, że przyjacielowi nie stało się nic poważnego, ale jednocześnie pojawiły się wyrzuty sumienia, że to wszystko przez niego.

— Przepraszam, to moja wina…

Jasper nie dokończył zdania, praktycznie przekrzyczany przez Billa.

— Nie, to nie twoja wina! Zawsze wkurzają mnie takie wypowiedzi. To przecież sprawka dwóch bandziorów i ich mocodawców. Ważne, że nic poważnego się nie stało, a przy okazji dzień stał się całkiem emocjonujący i będzie o czy opowiadać. Może nawet rozmyślać o… — Bill ponownie wrócił myślami do Joan.

— A co z tą inspektorką? O co pytała? — Jasper znowu skierował Billa na właściwy tor.

— Głównie o ciebie. Pytała, gdzie jesteś, na co odpowiedziałem z przekonaniem, że pewnie w niebie. Udawałem, że nic nie wiem o twojej sytuacji. Przesłuchała mnie trochę i wyszła, zapewne podjęła trop tych zbirów — podsumował Bill.

— A tych dwóch? Coś o nich wiesz? — Jasper zastanawiał się, dlaczego ktoś inny niż Służbiści mogli o nim wiedzieć i szukać go.

— Wyglądali i zachowywali się jak profesjonaliści. Nie mieli wątpliwości, że żyjesz, i szukali wszelkich śladów czy informacji, które mogłyby ich do ciebie doprowadzić. Zależało im na czasie. I mieli rację, bo ta Joan zjawiła się tylko nieznacznie później, na szczęście…

Co dziwne, Jasper też się cieszył, że przedstawicielka Służby odwiedziła Billa. Pomyślał nawet przez chwilę, że jest jej dłużnikiem, bo gdyby coś się stało najlepszemu przyjacielowi…

— Masz jakiś plan? — zapytał nagle Bill.

— Myślałem o potencjalnych dalszych ruchach. Kluczowe wydaje się wyjaśnienie, co się ze mną stało i co mnie czeka. Nie wiem, jak długo będę jeszcze żył, ale nie chcę się tym martwić. Jak padnę, to trudno, ale będę dążył do poznania wyjaśnień — stanowczo zadeklarował Jasper.

— Ale kto może to wyjaśnić? Służby? — Bill raczej głośno myślał niż pytał.

— Tak, w ostateczności Służby. Ale to, co się dzisiaj zdarzyło, zarówno mi, jak i tobie, sugeruje, że muszę działać w tajemnicy. Zwróć uwagę, że o moim stanie nie wiedział nikt oprócz Służb. Tych dwóch bandziorów jakoś dowiedziało się o mnie. — Jasper wyciągnął chyba jedynie słuszny wniosek.

— Jak nie Służby to kto? — Bill nie bardzo wiedział, kto mógłby pomóc.

— Muszę znaleźć naukowców zajmujących się procesami starzenia. Najlepiej biologów i medyków. Pomyślałem więc o podróży na Cirr i skontaktowaniu się z kimś odpowiednim. Problem w tym, z kim i jak się w ogóle dostać na księżyc.

— Oczywiście! — zawołał Bill przekonany do tego pomysłu. — Słuchaj, zespół Arniego… no wiesz, poznałeś go u mnie, a teraz jesteś w jego domku…

— Tak, wiem, skontaktował się ze mną, jak tylko tutaj wszedłem — dopowiedział Jasper.

— A to ci ciekawa bestia. Pogadam z nim o tym. Wracając jednak do sprawy: zespół Arniego prowadzi projekt w zakresie rozwoju i historii naszej cywilizacji na Entalionie. Odkryli jakieś najstarsze szczątki naszych praprzodków na Leleku i wraz z innym zebranym materiałem analizują w zespole interdyscyplinarnym właśnie na Cirr. Wiem, że są tam biolodzy, lekarze, inżynierowie, nawet jakiś artysta rzeźbiarz pomagający im w rekonstrukcjach. Z pewności okażą się pomocni. Musisz jednak powiedzieć Arniemu prawdę. To porządny facet i warty zaufania. Może trochę ciekawski, ale doskonały naukowiec. — Bill z przekonaniem rekomendował człowieka, którego przecież znał od lat.

— Dzięki, nie widzę problemu. Muszę podjąć takie ryzyko. Pozostaje tylko dość istotny problem — stwierdził pesymistycznie Jasper.

— Jaki?

— Jak dostać się na Cirr. Trzeba by chyba było podszyć się pod kogoś. Pytanie pod kogo i jak to zrobić? — Jasper wciąż nie był przekonany co do szans powodzenia tego mizernego planu.

Bill spojrzał na przyjaciela mocno zdziwiony.

— Ty nie wiesz, jak to zrobić? Stary, znasz jakiegoś większego specjalistę od implantów czy asystentów wirtualnych niż ty sam? Przecież dla ciebie przeprogramowanie protokołów tożsamości to pewnie banalne zadanie.

— Nawet gdybym potrafił to zrobić, to nie wiem, czyją tożsamość wykorzystać, nie mówiąc już o wyrzutach sumienia — podsumował Jasper.

— Sprawy międzyludzkie to, jak wiesz, moja dziedzina, w końcu nie z jednym piłem… No sam wiesz — stwierdził pewny siebie Bill. — Mam już pewien pomysł, ale najpierw muszę wrócić do siebie. W końcu po dzisiejszych zdarzeniach zbyt długi jogging może wydawać się podejrzany. Wciąż nie jestem pewny, czy dobrze zrobiłem, przychodząc tutaj, ale wydawało mi się to najlepszym rozwiązaniem. — Bill wstał i ruszył w kierunku drzwi.

Jasper również wstał z kanapy, by odprowadzić przyjaciela do drzwi. Stanęli razem na zewnątrz i uściskali mocno dłonie.

— Po powrocie do domu spróbuję rozwiązać twój problem kandydata do przejęcia tożsamości i dam ci znać. Jutro znów będę „biegał” i mam nadzieję spotkać cię ciągle żywego.

Jasper też miał taką nadzieję. Na pożegnanie, swoim zwyczajem, Bill koniecznie musiał ponownie klepnąć Jaspera w plecy, wykonując przy tym dość obszerny skręt tułowia. Niewątpliwie uratowało mu to życie. Dźwięk wystrzału nie był głośny. Najpierw usłyszeli świst, jakby echo oddalającego się już pocisku lecącego po trajektorii bliskiej położenia serca Billa. Jeszcze chwilę temu pocisk by trafił. Teraz z całym impetem zderzył się z drewnianą framugą, wyrywając liczne fragmenty, które wystrzeliły, rażąc prawie cały obszar tarasu. Strzał niewątpliwie był precyzyjnie celowany w Billa. Jakby ktoś chciał wyeliminować przeszkodę, żeby zająć się właściwym obiektem. Celem, który trzeba koniecznie przejąć w postaci nieuszkodzonej. Żywy stanowi największą wartość dla niezwykle wpływowych obywateli, którzy nie cofną się przed niczym.

Bill i Jasper instynktownie upadli i poczołgali się do wnętrza domu. Jasper nogą zatrzasnął drzwi wejściowe. Przyjaciele spojrzeli na siebie, rozumiejąc, że ich szanse na przeżycie czy inne wyjście z tej sytuacji nie są duże. Byli bez broni, na odludziu, bez szans na ponowną szczęśliwą wizytę Służb czy innych wybawców. Nie mieli złudzeń. Ścisnęli sobie ręce w geście ostatniego pożegnania. Znowu.

Rozdział 7. Korupcja

Mathew był absolutnie przekonany o związku jednego z członków Rady Nadzoru z mafią. Nie wiedział jednak najważniejszego — kto był zdrajcą. Od napadu w domu Billa Domkina stało się jasne, że ktoś ma wiedzę o statusie Jaspera, a także dostęp do wszelkich powiązanych informacji. Posiada też środki i zespoły zawodowców gotowych na każde zadanie. W sumie nie dziwił się bardzo. Zawsze znajdzie się ktoś, kogo skusi władza czy bogactwo. Teraz chodziło o coś znacznie cenniejszego: szansę dłuższego życia. I o coś równie ważnego: potencjalne sprawowanie kontroli nad dostępem do modyfikacji organizmu przełamującej barierę śmierci. To niewątpliwie wielka pokusa i wielu stać na to, żeby sięgnąć po swój cel i zaangażować prawie każde zasoby.

Główny Mówca nieustannie spacerował po swoim gabinecie. Uspokajało go to, a jednocześnie ułatwiało myślenie. Jak dorwać tego gnojka? Gorączkowo poszukiwał sposobu na przyłapanie zdrajcy. Tak, zdrajcy. Mathew wierzył w to, co robi. Wierzył w strukturę władzy działającą od dziesięcioleci i w rolę Rady. Wiedział, że stabilizacja jest kluczowa do przetrwania i rozwoju społeczności Entalionu. Starzenie się ich układu planetarnego i konieczność planowania stopniowej emigracji do innych światów stanowiły wystarczający problem społeczny czy wręcz egzystencjalny. Wszystko, co znali, było tutaj, na Entalionie. Myśl, że trzeba to wkrótce porzucić i udać się w nieznane, stanowiła dla wielu obywateli dramat.

W tych warunkach upublicznienie informacji o zdarzających się przypadkach przekraczania bariery trzydziestu trzech lat życia byłoby zapalnikiem do oskarżeń, podejrzeń i wszelkich możliwych teorii spiskowych. Wystarczyłoby niewiele, aby wybuchły zamieszki, a wtedy może nie wystarczyć czasu na realizację programu REBORN, pozwalającego przemieścić całą ludność Entalionu do nowych światów. Potrzebny jest im czas, zaangażowanie i intensywna praca. Inaczej część społeczności będzie musiała pozostać i nieuchronnie zginąć. Nie wyobrażał sobie, jak jego następcy mieliby dokonać selekcji tych, którzy nigdy nie opuszczą umierającego systemu. Oczywiście w pełni zdawał sobie sprawę, że znajdą się ochotnicy, którzy nie wierzą w zapewnienia o zbliżającym się końcu. Głupców można znaleźć wszędzie. Niestety.

Mathew z satysfakcją pomyślał o dotychczasowych osiągnięciach. Udało mu się z sukcesem kontynuować misję poprzedników w zakresie realizacji długofalowego programu REBORN. Wkrótce wyruszą kolejne promy pionierów kolonizacji nowych światów. Mało kto jednak wiedział, że wśród uczestników tych misji większość stanowili potomkowie osób, u których wykryto nawet najkrótszy epizod przekroczenia bariery limitu życia. Jego poprzednicy założyli, że wśród tak dobranych ekip będzie większa szansa na kolejne epizody dłuższego życia. W takich misjach może okazać się to niezwykle ważne. Mathew zgadzał się z tym założeniem. Przykład Jaspera i jego matki utwierdzał go w przekonaniu, że to może mieć sens. Dlatego również dzieci Jaspera wyruszą wkrótce w podróż. On sam, cóż, zostanie tu do końca. Zresztą i tak nie miał wiele czasu. Pragnął jednak wykorzystać ten okres najlepiej, jak to możliwe. Chciał dać rodzinom Entalionu szansę na przetrwanie. Nie tylko nadzieję, ale realne rozwiązanie. Dlatego koniecznie musiał wyeliminować zagrożenia. Obecność zdrajcy wśród członków Rady była dla niego jak głęboka rana w organizmie, który walczy o życie. Musi koniecznie wyleczyć tę ranę.

— Połączenie od inspektorki Joan McAmomille — odezwał się głos wirtualnego, prywatnego asystenta.

— Połącz. — Mathew wydał polecenie, jednocześnie włączając tryb szyfrowania połączenia. Natychmiast zobaczył wirtualną postać Joan.

— Pani inspektor, proszę o raport.

— Ciągle nie wiemy, gdzie jest Jasper. — Joan rozpoczęła od najważniejszych faktów. — Analizujemy wszelkie możliwości. Jak pan wie, odwiedziłam dom Billego Domkina, ale ktoś mnie wyprzedził. Na szczęście udało mi się dotrzeć na czas. Zastanawiające jest jednak, skąd napastnicy wiedzieli, że Jasper żyje i tak szybko dotarli do jego przyjaciela. — Ostatnia wypowiedź zabrzmiała trochę jak pytanie, a trochę jak delikatna sugestia o wydźwięku oskarżenia. Mathew nie był na razie przekonany, czy może na tyle zaufać Joan, żeby wtajemniczyć ją w swoje przypuszczenia. Myślał jednak, że doświadczenie pani inspektor nasuwało jej odpowiednie implikacje.

— Czy udało się pani czegoś dowiedzieć od tego Billa? W końcu moment pojawienia się pani w jego domu był dość korzystny do zbudowania odrobiny zaufania? — Mathew postanowił trochę zmienić tor rozmowy.

— Niestety Bill Domkin twierdzi, że nie ma pojęcia, o co chodzi z tymi pytaniami dotyczącymi Jaspera. Twardo utrzymuje, że skoro Jasper osiągnął swój wiek, to dlaczego miałby żyć? Niemniej coś innego mnie zastanawia… — Joan zawiesiła w powietrzu pytanie, delikatnie wymuszając zainteresowanie u rozmówcy.

— Co takiego? — Główny Mówca wyraźnie się ożywił.

— Zastanowiło mnie to, że Bill nie drążył tematu powodów mojej wizyty czy napadu tych bandziorów. Nie pytał, dlaczego, czy coś się stało, czy może pojawiły się jakieś specjalne okoliczności? Czy może coś dalej grozi jemu, a może rodzinie Jaspera? Tak jakby znał stan i zdawał już sobie w pełni sprawę z powagi sytuacji. — Joan spojrzała na wirtualną postać Mówcy, oczekując na jego reakcję.

— Mhmm. Myślę, że pani uwaga jest cenna. Rozumiem, że rozpoczęła pani obserwację Billa i analizuje wszelkie powiązane dane? Proszę pamiętać, że ma pani do dyspozycji wszystkie komórki Służby Nadzoru, czyli praktycznie całą Służbę. Jeśli ktokolwiek będzie starał się wprowadzać ograniczenia, proszę powołać się na mnie lub od razu mi to zgłosić. Ta sprawa jest priorytetowa — podsumował Mathew.

— Ale, właściwie, dlaczego? — Joan zapytała nieśmiało, a jednocześnie z odrobiną odwagi. — Czy ze względu na to, że matka Jaspera też miała nietypowe życie, a właściwie koniec życia?

— Tak. Jasper jest niezwykle ważny. Jak się okazuje, nie tylko dla nas, ale również dla kręgów, które chciałby posiąść bardzo niebezpieczną wiedzę, i to niekoniecznie w dobrych celach — ze smutkiem stwierdził Mówca.

— Główny Mówco, przepraszam za szczerość, ale muszę zadać to pytanie. — Joan potarła nerwowo czoło, zdając sobie sprawę, jak niewygodną kwestię chce poruszyć. — Przypuszczam, że zdaje pan sobie sprawę z faktu, że ktoś z Rady lub z pana otoczenia musiał przekazać informację o Jasprze… — Mathew nagle przerwał wypowiedź Joan.

— Tak, zdaję sobie sprawę z implikacji. I niewątpliwie się tym zajmę. Panią proszę o skupienie się na poszukiwaniach Jaspera. — Mówca wybrzmiał tak oficjalnie, że zastanowił się, czy nie zniechęcił Joan do dalszej otwartej współpracy. — Proszę zrozumieć, że tak będzie najlepiej zarówno dla nas, jak i dla Entalionu. Mam nadzieję, że pani to rozumie — dokończył Mathew, łagodząc nieznacznie swoje oficjalne stanowisko.

— Rozumiem. Wiem, że nie mam szans na efektywne śledztwo w kręgach Rady, ale wydawało mi się to istotne, aby podzielić się z panem moją opinią. — Wypowiedź Joan wybrzmiała całkiem naturalnie. Mathew przyjrzał się z rosnącym zaufaniem wirtualnej postaci Joan.

— Pani inspektor, czy pościg za sprawcami napadu doprowadził do rezultatów lub przynajmniej udało zdobyć się cenne informacje?

— Tylko częściowo. Wiemy, że byli to dobrze przygotowani i przeszkoleni napastnicy. Wiedzieli dokładnie, gdzie mają się pojawić, o co pytać, mieli świetnie zorganizowany plan ucieczki. Ich sprawność i organizacja przedsięwzięcia były niewątpliwie większe niż w przypadku zwykłych oddziałów Służby. Używali wypożyczonego drona, niemniej jakiś haker skutecznie zmienił wszelkie zabezpieczenia i możliwość zdalnego przejęcia kontroli. Usunął również wszelkie zapisy dotyczące lotów, pasażerów itp. Na koniec wysadzili w kabinie jakiś ładunek chemiczny, który skutecznie usunął wszelkie ślady biometryczne. — Joan z pewnym podziwem opowiadała o profesjonalizmie napastników.

— Czyli nie udało się ich złapać? — Mówca zadał właściwie retoryczne pytanie.

— Niestety nie. Praktycznie przed chwilą zakończyliśmy poszukiwania. — Joan musiała przyznać, że na razie nie odniosła większych sukcesów.

Odpowiedź pani inspektor wskazywała na porażkę, ale nasunęło to Mówcy pewien pomysł. Wywołał na drugiej linii sekretarza Rady.

— Proszę o pilne spotkanie całej Rady. Jest to sprawa kluczowa i proszę o obowiązkową obecność wszystkich w sali spotkań. Teraz — zakończył Mathew, nie dając sekretarzowi żadnych szans na pytania czy wątpliwości.

— Jak szybko może się pani u mnie pojawić? — zapytał Mathew.

— Dość szybko, ale będą musiała zmienić plany dotyczące inwigilacji Billa Domkina. — Joan nie bardzo rozumiała potrzebę osobistej wizyty w budynku Rady.

— Trudno. Proszę przekazać to zadanie komuś innemu i zjawić się u mnie jak najszybciej. Mam ważną prośbę. Proszę absolutnie nikomu nie przekazywać informacji o tym, że nie złapano napastników. Co więcej, w manifeście pani zgłoszenia wizyty w budynku Rady pojawi się informacja o towarzyszącym pani świadku. Proszę o nic nie pytać i mi zaufać. — Mówca wierzył w profesjonalizm pani inspektor.

— Dobrze — odpowiedziała krótko Joan, widząc zdecydowanie Mówcy.

— Proszę pamiętać, aby niczemu się nie dziwić i nie odpowiadać na pytania innych osób. To bardzo ważne — zakończył swoją prośbę Mathew.

Joan skinęła na zgodę, będąc już w drodze do drona. Ciekawiło ją, co planuje Mówca, ale nie odważyła się pytać.

Mathew zaczął dopracowywać swój ryzykowny plan. Liczył na to, że informacja o porażce w pościgu za sprawcami napadu nie dotrze szybko do członków Rady. Wykorzysta to na swoją korzyść. Jak tylko wszyscy zjawią się w sali, przekaże im dobrą wiadomość o pochwyceniu jednego z napastników. Tak, skłamie, ale dzięki temu będzie mógł przeanalizować reakcję każdego z członków Rady. Ten, kto zna prawdę, nie okaże zbytnich emocji. Prawdę może znać tylko z jednego źródła. W ten sposób Mathew wytypuje skorumpowanego członka Rady.

Postanowił również naruszyć reguły dotyczące monitoringu sali posiedzeń Rady. Trudno. Sytuacja jest wyjątkowa. Sygnały z kamer monitoringu przekieruje do algorytmów analizy emocji i analizy sygnałów biomedycznych. Na podstawie wideo uzyska informacje o zmianie pulsu, wzorców oddychania i wzorców behawioralnych. Będzie wiedział, jak zmieni się reakcja każdego członka Rady na informację o pojawieniu się Pani Inspektor wraz z pochwyconym sprawcą napadu. Dorwie drania kosztem kłamstwa. Warto.

Spotkanie Rady rozpoczął bezzwłocznie po zjawieniu się wszystkich członków.

— Dziękuję za zrozumienie sytuacji. Jak wiecie, intensywnie szukamy Jaspera Brightwaya. Poszukiwania skierowały nas do domu jego przyjaciela, Billa Domkina. Niestety, ktoś nas wyprzedził. Przekazano mi, że udało się pochwycić jednego ze sprawców. Przed chwilą dotarła do nas pani inspektor Joan McAmomille. Będziemy mieli szansę przesłuchać sprawcę i dowiedzieć się, kto zlecił napad. Zdajecie sobie wszyscy sprawę z konsekwencji. — Mathew przeskanował wzrokiem każdego z dziesięciu członków. Widział poruszenie w oczach niektórych osób.

— Proszę wprowadzić panią inspektor wraz ze świadkiem — nakazał trochę ceremonialnie Główny Mówca.

Oczy niektórych członków Rady skierowały się w stronę wejścia. Niektórych. Inni wiedzieli, że nie będzie żadnego świadka. Jednocześnie wirtualny asystent przekazał Mathew wyniki analiz z zapisu kamer monitoringu. To, co zobaczył, potwierdziło jego obserwacje, a jednocześnie sparaliżowało. Pięciu członków Rady! Był przygotowany na jednego zdrajcę, ale pięciu! Zamarł, niezdolny do podjęcia dalszych działań. Niestety, polityczna wyobraźnia kierowała go w stronę pesymistycznego końca świata, któremu poświęcił życie. Zrobi wszystko, żeby zminimalizować straty, ale zachwiało to jego wiarę w sukces.

Rozdział 8. Podróż

Jasper szarpnął gwałtownie Billem:

— Myśl! Znasz przecież ten dom lepiej ode mnie. Czy jest tu piwnica? Może jakaś broń? — Jasper desperacko poszukiwał czegoś, co zwiększy szansę na przetrwanie, gdy w złowrogiej ciszy rozległo się nawoływanie:

— Wyjdźcie z domu z wysoko uniesionymi rękami. Nikomu nic się nie stanie. Potrzebujemy tylko informacji — zapewniał anonimowy głos.

— Akurat — pomyślał Bill — i pewnie dlatego rozpoczęli rozmowę od strzału do mnie.

— Czy możemy wysłać jakiś sygnał alarmowy? — Jasper dynamicznie poszukiwał odpowiedzi.

Nasunęło to Billowi pewien pomysł. Podczołgał się w kierunku drzwi wejściowych i błyskawicznie skoczył, naciskając przycisk z emblematem planety.

— Co ty wyprawiasz? — krzyknął przerażony Jasper!

Zamiast odpowiedzi przyjaciela usłyszał głos z wnętrza domu:

— Aktywowano system zabezpieczeń. Wiesz, co robić w celu wyłączenia. — przekazał automat.

— Włączenie systemu zabezpieczeń z wnętrza domu uruchamia czujniki zewnętrzne i szereg zabezpieczeń. Przekroczenie bariery powinno spowodować wysłanie sygnału alarmowego do Służb. Niemniej ich reakcja trochę potrwa. — Bill poinformował Jaspera. Ostatnia informacja nie była zbyt pocieszająca. Nie mieli czasu.

Jakby w odpowiedzi na tę refleksję usłyszeli dźwięki zbliżających się kroków wzmocnionych skrzypiącymi deskami zewnętrznego tarasu. Bill na czworakach popędził do kuchni, poszukując przyborów kuchennych czy innych narzędzi pomocnych w obronie. Jasper obawiał się, że żaden nóż nie przyda się w konfrontacji z bronią palną. Ale kto wie.

Odgłos zbliżających się kroków nasilał się, aż w końcu nastała cisza. Straszna cisza przed bezpośrednią, zapewne nieuchronną burzą: atakiem na wejście. Jasper spoglądał na drzwi, skupiając wzrok na klamce. Wiedział, że za chwilę uchwyt zacznie się delikatnie poruszać w dół. Obserwacja klamki hipnotyzowała go i nie mógł się poruszyć.

Jednak uchwyt się nie poruszył. Stało się coś zupełnie innego. Nagle usłyszeli krzyki bólu dobiegające z zewnątrz. Jasper spojrzał pytająco na Billa. Ten błyskawicznie podbiegł do przyjaciela i zdecydowanie szarpnął go, pociągając w stronę drzwi wejściowych. Ku zdziwieniu Jaspera Bill otworzył drzwi i zdecydowanym ruchem wymusił ucieczkę z domu w stronę lasu.

Jasper po drodze zobaczył zwijających się z bólu napastników. Dwóch leżało na tarasie. Inny leżał sparaliżowany z boku domu, jakby coś trafiło go w czasie poszukiwania bocznego wejścia. Jasper pomyślał, że zapewne z tyłu domku znalazłby unieruchomionego kolejnego napastnika. Nie miał pojęcia, co się stało.

Uciekali, nie czekając na wyjaśnienia. Przedzierając się przez bujną roślinność, trafili na prawdopodobnie jedyne przestronne miejsce, gdzie mógł lądować dron. Bill nieprzypadkowo wybrał drogę ucieczki. Znał to miejsce. Przynajmniej dwa razy lądował tu, gdy chciał sprawić Arniemu niespodziankę. Na polanie znajdowały się dwa drony. Bill szybko wskoczył do jednego i tłuczkiem do mięsa porozwalał konsolę sterującą. Jasper pomyślał, że wycieczka Billa do kuchni okazała się bardzo owocna. Znalazł broń. Może niezbyt skuteczną w obronie przed bronią palną czy emisyjną, ale jak widać — przydatną. Weszli do drugiego z dronów i wystartowali.

— Co się tam wydarzyło? — Jasper uznał, że może już zadać to intrygujące go pytanie.

— Rozwaliłem konsolę sterującą — odpowiedział Bill.

— Nie o to pytałem. Chodzi mi o dom. Co się stało z napastnikami? — sprecyzował Jasper.

— Zupełnie o tym zapomniałem. Arni wspominał, że kilkakrotnie zdarzały się nocne agresywne napady zwierząt. Coś je przyciągało do domku w środku lasu. Jego żona bała się tu przyjeżdżać, więc Arni szukał możliwych zabezpieczeń. Nasz wspólny kolega zainstalował mu emiter energii paraliżujący układ nerwowy żywych organizmów. Aktywował się automatycznie, gdy włączony był system zabezpieczeń i zwierzę zbytnio zbliżyło się domku. Działał tak skutecznie, że wszelkie ataki ustały. Z tego co wiem, Arni myślał nawet o wyłączeniu systemu ze względu na potencjalne zagrożenia dla ludzi. Na szczęście tego nie zrobił — spuentował Bill.

Jasper też się cieszył. Niestety przeprowadzony atak wskazał na to, że wykryto jego lokalizację i nie bardzo wiedział, gdzie może się teraz udać. Ale Bill miał już plan.

— Posłuchaj — zaczął Bill — musimy gdzieś porzucić ten dron. Pewnie jest monitorowany. Przesiądziemy się, a następnie udamy do portu kosmicznego. Stamtąd polecisz na Cirr.

Jasper spojrzał pytająco na przyjaciela.

— Zaraz wszystko ci wytłumaczę — kontynuował Bill. — Postaram się załatwić nowy dron i tożsamość pasażera najbliższego promu. Na razie proszę, o nic nie pytaj i lepiej poćwicz przeprogramowywanie tożsamości.

Nie czekając na odpowiedź, zaczął intensywną współpracę ze swoim wirtualnym asystentem. Implant pomagał Billowi wyszukiwać informacje, łączył go z szeregiem osób i wspierał w koordynacji dalszych planów.

Tymczasem Jasper zajął się, jak się okazało, całkiem trudnym zadaniem zmiany protokołu identyfikacji tożsamości. Zabezpieczenia były bardzo dobre i gdy wydawało się, że poniósł porażkę, wpadł na całkiem nieoczekiwane rozwiązanie. Nie zmieni danych własnej tożsamości utrwalonych w implancie. Niestety, są one niemodyfikowalne. Może jednak przechwycić transmisję i nadpisać wybrane informacje. Wprowadzi to opóźnienie w protokole. Wiedział, że nie zdoła tego wyeliminować. Wystarczy jednak, że nie będą zbyt długie, akceptowalne przez system weryfikacji w porcie kosmicznym. Patrzył na wirtualny ekran, wpisując, a właściwie sterując wpisywaniem kodu programu realizującego nadpisanie danych. Zastosował zagłuszanie i emisję nowych danych. Wydawało się to proste, ale musiał zoptymalizować efektywność programu i minimalizować opóźnienia. To jednak wymagało eksperymentów.

— Ile mamy czasu? — zapytał Jasper.

— Niecałe trzy godziny — odpowiedział Bill, który niczym dyspozytor czy koordynator służb kończył planowanie akcji. — Za godzinę — wylądujemy na przedmieściu Vihano. Na parkingu będzie czekał na nas dron. W dronie znajdziesz szczegółowe informacje o tożsamości pasażera, który jest na liście startowej dzisiejszego transportu na Cirr. Niestety musiałem zaryzykować i wtajemniczyć dwie osoby… — Bill niepewnie spojrzał na przyjaciela.

— Kogo? — Jasperowi nie przypadło do gustu narażanie innych, ale wiedział, że bez pomocy z zewnątrz ich plan zakończy się katastrofą.

— Arniego i Soffi. Arni zorganizuje twój odbiór na Cirr.

— Jaką Soffi? — zapytał nagle Jasper.

— Soffi Oldin. Uczestniczka twojej słynnej stypy. Znasz ją chyba? — Bill doskonale wiedział, że Soffi Oldin imponowała Jasperowi. Była inteligentną i pociągającą kobietą. Miała jednak wadę, mianowicie męża. I dlatego nigdy do niczego nie doszło. Przypuszczalnie nawet nie wiedziała, że Jasper fascynował się nią od prawie roku. Znał też dobrze jej małżonka. Kilka razy pracowali wspólnie nad projektami z zakresu algorytmów interakcji człowieka (a właściwie implantu) z inteligentnymi sensorami. Można nawet powiedzieć, że całą trójkę łączyło coś na kształt przyjaźni.

— Po co wtajemniczałeś Soffi? — Jasperowi nie spodobał się ten pomysł.

— Miałem bardzo ważny powód. Otóż jedyną osobą, której tożsamość możesz przejąć bez wzbudzania podejrzeń, jest…

— Przecież nie Sofii? — wtrącił Jasper.

— Oczywiście, że nie. Co za kretyńskie pytanie. To jej mąż. — Jaspera na chwilę zamurowało.

— I zgodził się?

— Tak, przecież byli razem na twojej stypie, więc doskonale rozumieją sytuację. Widzą w tym również pewną wartość naukową. Dlatego się zgodzili. Co więcej, mąż Soffi zamówił drona na podróż do portu. Tylko po drodze zrobi sobie przerwę i wyląduje na parkingu. Stamtąd odbierze go Soffi. Ty natomiast będziesz miał do dyspozycji drona i dane do przeprogramowania tożsamości. — Bill był wyraźnie zadowolony, że w tak krótkim czasie udało mu się rozwiązać problem.

Jasper nie był jednak zadowolony. Zbyt dużo ludzi naraża się dla niego.

— Trzy osoby — powiedział nagle Jasper.

— Co „trzy osoby”? — Bill nie zrozumiał.

— Wtajemniczyłeś trzy dodatkowe osoby, nie dwie.

Bill uznał to za niezbyt istotną różnicę.

Godzina lotu minęła niespodziewanie szybko. Dron wylądował na parkingu i obydwaj wysiedli. Bez trudu znaleźli podstawioną maszynę. Jasper wsiadł do środka i znalazł chip pamięci z danymi tożsamości męża Soffi.

— Hasło dostępu do danych to drugie imię Soffi — powiedział Bill.

Jasper doskonale je znał. Było takie same jak imię jego zmarłej żony. Łatwo pobrał dane z chipu i już miał zabrać się do przeprogramowywania tożsamości, gdy zauważył, że Bill wycofuje się z drona.

— Tu musimy się pożegnać. — Bill ze smutkiem spojrzał na przyjaciela. — Na mnie czeka inny dron.

— Ale dlaczego? — wręcz automatycznie zapytał Jasper.

— Wiesz dlaczego. Nie możemy polecieć razem. Służba i ci drudzy pewnie już wiedzą, co się stało w domku. Nie są kretynami i bez trudu odkryją, że tam przebywałeś, a ja ci pomogłem. Dlatego wrócę do domu i poczekam na Służbę. Postaram się, aby to oni pojawili się pierwsi. Może nawet sama pani inspektor… — Bill się uśmiechnął.

Jasper wiedział, że nie ma innego wyjścia. Ale i tak zrobiło mu się niezwykle smutno.

— Dziękuję. — Udało mu się wypowiedzieć tylko jedno proste słowo, ale Bill wiedział, co czuł przyjaciel. Czuł to samo.

— Powodzenia i do zobaczenia. — Bill nie czekał na odpowiedź. Odwrócił się i pobiegł do swojego drona.


Jasper spojrzał na oddalającego się przyjaciela, myśląc o szansie na kolejne spotkanie. Musiał poznać tajemnicę swojego stanu i dlatego nie czekał długo, tylko wystartował, kierując się bezpośrednio w stronę portu. Przez cały lot miał nad czym pracować. Udało mu się w końcu uruchomić i wstępnie przetestować moduł nadpisywania tożsamości. Nie musiał długo czekać na właściwą weryfikację swojej pracy. Tuż po wylądowaniu trafił do hali odlotów, gdzie bezpośrednio przy wejściu weryfikowano tożsamość. Dane podróży były integralnie związane z tożsamością. Niepotrzebne były żadne bilety, przecież nie można w tym samym czasie lecieć w dwa różne miejsca. Wystarczyła zatem kontrola przed wejściem do hali oraz przed wejściem do statku.

Jasper oczywiście bardzo się denerwował. Chociaż starał się to ukryć, to nie miał wyszkolenia szpiega czy jakiegoś agenta i serce mimowolnie wybijało znacznie szybszy rytm niż zazwyczaj. Pierwsza próba weryfikacji tożsamości wykazała jakiś błąd komunikacji. Na szczęście druga próba zakończyła się sukcesem i z wyraźną ulgą wszedł do hali odlotów. Miał dwie godziny do startu. Poszedł coś zjeść. Kupił tanią kanapkę i butelkę wody. Tanią jak na warunki portowe. Nie chciał jednak nadwyrężać dobroci Soffi i jej męża. Wraz z tożsamością uzyskał dostęp do wirtualnego portfela. Po udanej transakcji znalazł ustronne miejsce, gdzie w spokoju usiadł i zaspokoił głód. Poczuł senność. Trudno się dziwić. Kiedy opadły emocje, dopadła go naturalna potrzeba odpoczynku. Obudził go wirtualny asystent praktycznie w ostatniej chwili. Bez przeszkód zaliczył kolejną weryfikację tożsamości. Nawet wyglądał naturalnie — zmęczony człowiek w trakcie podróży. Trafił do statku z nadzieją, że nikt go nie rozpozna. W końcu nie raz podróżował na Cirr… Na szczęście nie spotkał nikogo znajomego. Przyspieszenie w czasie startu wgniotło go w fotel i chociaż przeżył to już wiele razy, wciąż nie był wielkim fanem startów. Wolał lądowania. Zanim jednak to nastąpi, muszą pokonać ponad trzysta tysięcy kilometrów. Zajmie to kilka godzin. Przynajmniej się w końcu wyśpi.

Rozdział 9. Zaufanie

Bill wrócił do domu bez nowych przygód. Był zmęczony, a jednocześnie podekscytowany. Ostatnie dni to najbardziej dynamiczny okres jego życia. Pełne emocji, wyzwań i akcji, które do tej pory oglądał jedynie w widowiskach filmowych. Doświadczony ostatnimi przeżyciami, z dużą ostrożnością otwierał drzwi. Wszedł do środka i po upewnieniu się, że na szczęście nikt na niego nie czeka, poszedł do sypialni i bez żadnych wieczornych rytuałów padł na łóżko i zasnął.

Śnił o Joan. O tym, jak mu pomaga, troszczy się o niego. Jak jej drobne, lecz silne dłonie delikatnie głaszczą go po twarzy. Nagle głaskanie przerodziło się w o wiele bardziej intensywne doznanie. Uderzenie było tak silne, że gwałtownie usiadł na łóżku. Twarz, jaką ujrzał, upewniła go całkowicie w tym, że sen się skończył. Steve Miller. Służbista.

— Przepraszamy, ale musieliśmy pana obudzić — dowódca oddziału interwencyjnego usprawiedliwiał się bez większego przekonania. Trzeba jakoś zacząć… — W związku z prowadzonym dochodzeniem mamy kilka kluczowych pytań.

— I to usprawiedliwia wtargnięcie do mojego domu i budzenie mnie w tak brutalny sposób? — zaprotestował Bill.

— Tak, usprawiedliwia — zdecydowanie odpowiedział Miller. — Chyba nie muszę przypominać, że został pan napadnięty we własnym domu, a wieczorem ponownie brał pan udział w napadzie.

— Wczoraj wieczorem? Brałem udział w napadzie? Nikogo nie napadłem!!! — krzyczał z oburzeniem Bill.

— Właśnie wracamy z domku Arniego Berharda. System bezpieczeństwa jest połączony z jedną z naszych jednostek interwencyjnych. Doskonale widzieliśmy, co pan zrobił napastnikom. — Oficer wyraźnie podkreślił ostatnie zdanie.

— W takim razie wiecie, że to ja zostałem ponownie napadnięty. — Bill ostro ripostował Służbiście. Dopiero pod koniec swojej emocjonalnej odpowiedzi zauważył, że właśnie potwierdził udział w tych wydarzeniach. A to oznacza…

— Wiemy, że ktoś był tam z panem. Niestety zewnętrzne kamery systemu nie zarejestrowały twarzy. Zapytam wprost: czy to był Jasper? — Steve Miller wymownie spojrzał na siedzącego w łóżku mężczyznę.

Bill wstał. Zastanawiał się, co powiedzieć. Był przekonany, że oficer doskonale wie o Jasperze. Dlaczego zatem pyta? Postanowił dalej udawać. Przecież nie zmuszą go do mówienia. Ponadto uciekinierowi przyda się każda chwila.

— Co wy z tym Jasperem? Przecież umarł, a może nie? Co się stało? Dlaczego wszyscy o niego pytają? — Bill, tak jak potrafił, zagrał zdziwionego i zatroskanego przyjaciela.

— Panie Domkin, obydwaj wiemy, co się dzieje. — Oficer chciał dalej naciskać przesłuchiwanego, ale nagle przerwał. — Zaraz wracam. Radzę panu dobrze zastanowić się nad odpowiedzią. Myślę, że zna pan konsekwencje. — Miller wyszedł z pokoju. Prawdopodobnie wirtualny asystent przekazał mu informacje o połączeniu i poszedł poszukać bardziej prywatnego miejsca.

Bill również potrzebował udać się do prywatnego miejsca. Po przespaniu części nocy musiał iść na stronę.

— Panowie pozwolą, że wejdę do łazienki — z udawaną życzliwością zwrócił się do pilnujących go Służbistów. — Muszę… możecie stanąć przed drzwiami, jak chcecie.

— Byle szybko — odpowiedział mniejszy z wyraźną niechęcią. Nie wyglądało to na postawę godną przedstawiciela organu promującego swoją służebną rolę dla społeczeństwa.

Bill przeszedł do łazienki.

— Debile — pomyślał. — Nawet nie sprawdzili, czy łazienka ma drugie wejście.

Bill delikatnie wyszedł drugimi drzwiami i po cichu skierował się w stronę kuchni. Po drodze usłyszał ciche głosy, a właściwie odpowiedzi Steve’a Millera.

— Nie, jeszcze nie potwierdził. — Bill zrozumiał, kto jest podmiotem rozmowy. — Gdybyście nie schrzanili sprawy, nie musiałbym teraz bawić się z nim w kotka i myszkę. — Puls Billa znacząco przyspieszył. Czy to oznaczało, że ten Miller… — Tak, są ze mną tylko zaufani ludzie i na pewno go przyciśniemy. Rozumiem. — Steve był chyba trochę poirytowany i nie lubił nacisków, ale wyraźnie przedstawiał postawę podwładnego wobec przełożonego.

— Wyciśniemy z niego, gdzie ukrył tego Jaspera. Proszę tylko pozwolić mi do niego wrócić, inaczej zacznie coś kombinować.

Rozmowa się chyba zakończyła, bo Miller odwrócił się i skierował gwałtownie w stronę sypialni. Bill nie miał złudzeń. Musi uciekać. Przeszedł przez kuchnię do salonu i przez taras udał się do ogrodu.

— Jak dobrze czasami zasnąć tak jak się stało — pomyślał, patrząc na włożone buty. Zapewne jego zapach był daleki od przyjemnego, ale nie był to jego główny problem.

Bill obejrzał się w stronę domu, po czym gwałtownie przyspieszył, biegnąc w kierunku lasu. Znał te tereny doskonale. W myślach wytyczał drogę niczym najlepszy system nawigacji. Przebiegł las i skierował się w stronę oceanu.

Biegł jak najbliżej wody, zwiększając siłę odbicia nóg od gęstszego, mokrego piasku plaży. Wiedział, że pozostawione ślady błyskawicznie zostaną zmyte przez fale oceanu. Zgromadzona miejscami woda nie rozpryskiwała się pod siłą jego stóp, a jedynie wypełniała nieznaczne wgłębienia powstające w miejscach śladów. Wkrótce i one znikną.

Bill się bał. Strach niczym sierżant w wojsku poganiał go stale. Wiedział za dużo i teraz niewątpliwie walczył o życie. Może jednak go nie znajdą. Skąd mają wiedzieć, którędy pobiegł? Wybrał trasę tak nieoczywistej ucieczki, że na pewno zyska na czasie.

Nagle zobaczył wodę rozpryskującą się w kilku punktach. Jednocześnie usłyszał znane mu już złowrogie dźwięki wystrzałów. Na szczęście nie trafili. Nie tym razem. Biegli za nim. Byli jeszcze daleko. Musiał dać z siebie wszystko. Nadzieja stymulowała jego mięśnie i przekonanie, że się uda, że jest coraz dalej. Wydawało się, że znowu wyjdzie z opresji, gdy dostrzegł nadlatującego drona. Kierował się wprost na niego. Poczuł się jak mało inteligentne zwierzę schwytane w sprytnie zaplanowaną pułapkę. Z tyłu strzały, z przodu — no właśnie… zauważył, że nikt z drona nie strzela. Gwałtownie skręcił, ponownie kierując się w stronę lasu. Nogi dosłownie tonęły w suchym piachu. Spowodowało to znaczne skrócenie dystansu pomiędzy nim i goniącymi go skorumpowanymi Służbistami. Usłyszał kolejne intensywne serie strzałów. Agenci, a raczej przestępcy, chcieli wykorzystać otwarty teren. Las to jego jedyna szansa, a może jednak nie? Usłyszał kolejne strzały, tym razem z drona. Co dziwne, zbliżający się statek ostrzeliwał nie jego, ale goniących go prześladowców. Na szczęście. Postanowił biec w kierunku drona. Nagle poczuł rozdzierający ból klatki piersiowej. Prześladowcy dopięli swego. Trafili go. Nie mógł już dłużej biec. Padając, zauważył lądujący dron i wybiegającą z niego Joan. Biegła w jego stronę z autentyczną troską. Taka piękna. Poczuł zimno, krew rozlewała się na białym piasku i błyskawicznie wsiąkała. Oddawał część siebie planecie. Zobaczył, jak Joan przykłada coś do jego klatki piersiowej i zatyka strumień krwi. Spojrzał w jej oczy. Widział łzy i poczucie winy. Nie wiedział dlaczego, ale czuł jej emocje. Joan głaskała go po policzku. Czuł przepływające ciepło i troskę. Jemu nie mogła już pomóc, ale mogła pomóc Jasperowi. W ostatnim momencie, myśląc o przyjacielu, wyszeptał jedno słowo:

— Cirr…

Rozdział 10. Przylot

Obudził go komunikat o zbliżającej się procedurze lądowania. Jasper spojrzał na zewnątrz statku. Nie bezpośrednio. Wirtualny asystent każdego pasażera miał dostęp do kamer zamontowanych na kadłubie promu. Pasażer był zanurzany w wirtualną, a jednocześnie realną rzeczywistość świata zewnętrznego. Za ruchem głowy podążały trójwymiarowe zmiany obserwowanej sceny. Obserwator mógł być wszędzie, z każdej strony statku. Pamiętał swój pierwszy lot i doświadczenie wirtualnego zanurzania się w przestrzeni kosmicznej. Cudowny bezkres kosmosu. Wiedział, że chociaż zmysły podają mu tak realne poczucie zanurzenia w nieskończonej przestrzeni, to faktycznie jest bezpieczny. Umysł błyskawicznie przetwarzał wrażenia zmysłowe, wyprzedzając wewnętrzne przekonanie o wirtualnym, a nie faktycznym przeniesieniu na zewnątrz. I za każdym razem można się przestraszyć. W końcu to nieograniczona, nieskończona, ciemna przestrzeń.

— Pasażerowie proszeni są o zabranie bagażu podręcznego i udanie się do miejsca odpraw — rozległ się standardowy komunikat po przylocie.

Jasper nie miał większego bagażu. W razie pytań przygotował sobie wymówkę, że wszystko, co cenne lub przydatne, wysłał poprzednim promem towarowym. Powinno to zadowolić podejrzliwych. Nikogo to jednak nie interesowało i Jasper szybko znalazł się w holu przylotów. Wiedział, gdzie ma się udać. Musiał tylko znaleźć transport.

— Proszę pana — odezwał się dziwnie znajomy głos.

Jasper obejrzał się i rozpoznał Arniego. Przywitali się serdecznie, ale bez większych czułości.

— Nie wiedziałem, czy mogę użyć twojego imienia — wyszeptał Arni.

— Dziękuję za konspirację, a jeszcze bardziej za schronienie na Epsysie i pomoc tutaj. — Jasper był rzeczywiście wdzięczny. Nie zawsze można liczyć na pomoc innych, szczególnie gdy oznacza to wystawianie siebie i najbliższych na niebezpieczeństwo.

— Jeśli chodzi o pomoc tutaj, to pamiętaj, że ciągle nazywasz się Vilba Yemish. Masz to przecież w wirtualnym asystencie. Przyleciałeś zgodnie z planem w celu prowadzenia badać. Myślę, że ta przykrywka wystarczy na kilka dni.

Jasper pokiwał głową, z wdzięcznością myśląc o mężu Soffi i oczywiście o samej Soffi. Bill świetnie to zorganizował.

— Jak tylko zjawimy się na miejscu, zajmie się tobą zespół biologów i medyków. Pretekstem będzie badanie kontrolne stanu organizmu bezpośrednio po podróży kosmicznej. Przeprowadzają takie badania na losowej próbie podróżnych z naszego ośrodka — wyjaśnił Arni.

Rozmawiając, przeszli do podziemnych tuneli transportowych i skierowali się do właściwego peronu. Wsiedli do wagonika próżniowej tuby i po piętnastu minutach dotarli do stacji docelowej oddalonej o ponad dwieście kilometrów od portu. Na stacji czekało już na nich auto elektryczne, którym przemierzyli ostatni odcinek trasy, bezpośrednio do stacji badawczej Gamma. Na księżycu znajdowało się osiem różnych stacji. Dla bezpieczeństwa zlokalizowano je w pewnej odległości od siebie. Jasper kilkakrotnie pracował na stacji siódmej, Eta, gdzie zajmowano się systemami asystującymi i sztuczną inteligencją. Wszystkie stacje były połączone podziemną siecią tuneli transportowych. Do każdej dochodziły co najmniej trzy różne tunele. Dla bezpieczeństwa.

Cirr nie miała bogatej atmosfery, dlatego wyjście na powierzchnię wymagało specjalnego skafandra lub użycia pojazdu. Zapewniały one właściwą wymianę gazów koniecznych do oddychania, a jednocześnie kontrolowały odpowiednią temperaturę ciała. W wąskich tunelach podziemnych łatwiej było utrzymywać sztucznie generowaną atmosferę. Dlatego transport pomiędzy stacjami i portem lotniczym zrealizowano za pomocą próżniowych tub transportowych i wąskich tuneli komunikacyjnych.

Po przyjeździe do stacji Gamma Arni zaprowadził Jaspera (a właściwie Vilba) do niewielkiego pokoju.

— To będzie twoja sypialnia i tak zwany pokój. — Arni wskazał malutkie mieszkanie, zapewniające podstawowe wygody, a jednocześnie gwarantujące prywatność. Wszystko na pięciu metrach kwadratowych. Jasper znał jednak doskonale te warunki. Tak samo było na Eta.

— Dziękuję. Możemy od razu przejść do badań? — zapytał Jasper.

— Jasne. Chodźmy.

Kilka pomieszczeń dalej znajdowały się laboratoria. Weszli do pokoju badań.

— To Admira i Marjatta — Arni przedstawił naukowców. — Zostawiam cię pod ich opieką. Spotkamy się później. — Arni pożegnał się i wyszedł z pokoju.

— Cześć, miło cię poznać w tych szczególnych okolicznościach. Arni przedstawił nam sprawę — przywitała się Marjatta. — Wspólnie z Admirą zajmujemy się ewolucyjnym aspektem rozwoju organizmów, w szczególności ludzi. Współpracujemy z Arnim w badaniach dotyczących początków ludzkości na Entalionie.

— Jesteśmy niesamowicie podekscytowane możliwością badań twoich próbek — wtrąciła się z uśmiechem Admira. — Wiemy, że dla ciebie to szczególnie trudne i możemy się tylko domyślać, co czujesz. Oczywiście zdajemy sobie sprawę z tajemnicy.

— Właściwie nic nie wiem o moim stanie i boję się, że w każdej chwili mogę umrzeć. — Jasper spojrzał pytająco na Admirę.

— Dlatego od razy zaczynajmy. Jak się domyślasz, pobierzemy ci dużo próbek i to nie tylko krwi. — Marjatta przeszła od razu do istoty, wskazując na kilka próbówek i pojemników na materiał biologiczny.

— W laboratorium mamy również systemy obrazowania. Zwykle wykorzystujemy je do nieboszczyków, często do bardzo starych szkieletów, więc będziesz wśród swoich — zażartowała Admira.

— Bardzo śmieszne. — Jasper wyrazem twarzy docenił żart. — Mam nadzieję, że nie dołączę szybko do grona waszych obiektów badań.

— Właściwie to już dołączyłeś — Marjatta stwierdziła fakt — tylko na razie jesteś pierwszym, który wciąż żyje.

Pobranie próbek krwi, wycinków tkanek i szpiku nie trwało długo. Po krótkiej przerwie Admira wykonała kilka sekwencji badań obrazowych, głównie w zakresie dynamiki aktywności cząstek elementarnych w materii organizmu Jaspera.

— Teraz musimy to wszystko przeanalizować i porównać z materiałem od innych osób — podsumowała na koniec Marjatta.

— Dziękuję. Naprawdę jestem wdzięczny — stwierdził Jasper.

— Może się okazać, że my skorzystamy o wiele bardziej. Jak się domyślasz, wielu oddałoby wiele, żeby cię dokładnie przebadać. My natomiast mamy to gratis i jeszcze jesteś nam wdzięczny. — Admira z uśmiechem opuściła pokój badań z pojemnikiem pełnym próbek.

— Jak długo to potrwa? — Jasper zapytał Marjattę.

— Wyniki badań otrzymamy szybko. Musimy je przeanalizować, porównać z innymi zestawami danych itp. Myślę, że możemy wstępnie porozmawiać za kilka, może kilkanaście godzin. Chcę jednak podkreślić, że na twoim miejscu nie spodziewałabym się wiele. Może wykryjemy pewne różnice. Może nawet opowiemy ci, co z tego wynika. Ale jest wysoce prawdopodobne, że nie będziemy w stanie interweniować tak, żeby cię ocalić — podsumowała Marjatta.

— Mało to optymistyczne — smutno stwierdził Jasper.

— Pewnie tak, ale naprawdę postaramy się zrobić wszystko, co możliwe. Jak wiesz, od setek lat prowadzone są badania nad zagadką naszej bariery życia. W ostatnich dziesięcioleciach mogliśmy zdziałać dużo więcej dzięki znacznemu postępowi nauki. Ale ciągle wiemy bardzo mało. — Marjatta stwierdziła to, czego Jasper sam doświadczył. Postęp w wielu obszarach był znaczny i sam jako naukowiec w tym uczestniczył. Jednak wiedzę medyczną czy biologiczną miał ograniczoną tylko w obszarze ważnym dla jego prac.

— A czy wiecie coś nowego o tej nieszczęsnej barierze wieku? — Jasper jeszcze na chwilę zatrzymał Marjattę.

— Jak prawdopodobnie wiesz, geny sterują procesami biochemicznymi zachodzącymi w naszych komórkach. W pewnym momencie komórki przestają się odnawiać. Stare giną, a nowe nie powstają. Wydaje się, jakby po pewnym ściśle określonym cyklu odtwarzania komórek proces ten kończył się i komórki zatrzymywały procesy biochemiczne. Zwyczajnie jesteśmy wyłączani przez nasze komórki. Zwykle każdy umiera dokładnie trzydzieści trzy lata od dnia narodzin. Plus minus kilka, góra kilkanaście godzin. W dniu urodzin pewne komórki przestają się rozwijać, a jedynie ulegają odnawianiu. Rozpoczyna to proces odliczania: trzydzieści trzy lata.

— Ale czy są jakieś szanse na „zrestartowanie” komórek?

— Niestety w tej sprawie na razie nie ma istotnych postępów. Próbujemy, sprawdzamy i na razie nic. Przykro mi. Dlatego może twoje dane okażą się kluczowe. — Marjatta pożegnała się z Jasperem i skierowała się do swojego gabinetu.

Przez kolejne kilka minut Jasper siedział, zamyślony, i zastanawiał się nad informacjami przekazanymi przez naukowców. Jeśli by się udało… Cóż, byłoby wspaniale.

Wyszedł z pokoju badań i udał się wprost do stołówki. Po emocjonujących wydarzeniach poczuł głód. Było mu wszystko jedno, co znajdzie w menu. Chciał po prostu najeść się i odpocząć.

W stołówce zauważył Arniego siedzącego przy jednym ze stolików. Jasper z wypełnioną po brzegi tacą pełną dań i przekąsek ruszył w stronę archeologa, balansując ciałem tak, żeby nie utracić nawet odrobiny tak smakowicie wyglądających pokarmów.

— Można? — zapytał Jasper, spoglądając pytająco na Arniego.

— Jasne, siadaj. — Naukowiec przesunął na stole własne talerze, robiąc miejsce, a właściwie dużo miejsca na dania gościa. — Widzę, że ktoś tu jest naprawdę głodny…

— Cóż, chyba trochę przesadziłem, ale czuję silny głód i właściwie nie mam za bardzo innych planów niż czekać na wyniki badań lub na kolejne eksperymenty.

— Doskonale rozumiem. Poczułeś się bezpiecznie, emocje trochę opadły i organizm dopomina się o swoje. Normalne.

Rzeczywiście Jasper poczuł się bezpiecznie. Siedząc i jedząc w towarzystwie Arniego praktycznie zapomniał o swojej trudnej sytuacji, o niepokoju związanym z dziećmi i Billem oraz o przyszłości. Jeśli ma jakąkolwiek przyszłość.

— Posłuchaj, właściwie mam jeszcze trochę wolnego czasu, więc może chciałbyś posłuchać o moich badaniach?

— Bardzo chętnie. W mojej sytuacji siedzenie i czekanie, co się stanie, nie jest zbyt komfortowe. Wolałby się czymś zająć, może nawet pomóc.

— OK. Zatem przejdźmy do mnie.

Arni, nie marnując czasu, rozpoczął opowiadać już po drodze ze stołówki do gabinetu.

— Moja praca, zarówno tutaj, jak i na planetach Entalionu, ma jeden zasadniczy cel: odpowiedzieć na pytania dotyczące początków i rozwoju ludzkości.

— Myślałem, że wiemy o tym dużo — wtrącił Jasper z nieukrywanym zainteresowaniem. — Nasi przodkowie trafili tutaj, uciekając przed lokalną katastrofą. Podobnie jak teraz my próbujemy zaplanować ewakuację mieszkańców w związku z początkiem umierania naszej gwiazdy.

— Tak, to prawda. Powszechna wiedza jest całkiem spora w tym zakresie. Trafiliśmy tu około siedmiuset lat temu, od tego czasu powiększyliśmy populację. Jednak ze względu na długość życia wzrost ten był ograniczony. Uważamy, że zaczynaliśmy od mniej więcej dwudziestu tysięcy osób i zwiększaliśmy populację o połowę co pięćdziesiąt lat. I tu pojawia się ważne pytanie.

— Jakie? — Jasper okazywał coraz większe zainteresowanie.

— Skoro przyleciało tutaj co najmniej dwadzieścia tysięcy naszych przodków, zapewne wraz z pewnymi zapasami żywności, sprzętu, materiałów, to gdzieś muszą być resztki statku transportowego. Powinny przetrwać jakieś informacje. Jeśli nasi przodkowie byli zdolni konstruować promy kosmiczne, to dlaczego teraz nasza wiedza techniczna jest tak ograniczona, że dopiero po siedmiuset latach dysponujemy odpowiednią technologią i potrafimy skutecznie wytwarzać statki kosmiczne?

Arni nie spodziewał się uzyskać odpowiedzi od Jaspera. Zauważył jednak, że jego rozmówca przystanął, skupiając się na rozważeniu konsekwencji wynikających z przekazanych informacji. Jasper był specjalistą od technologii i niewątpliwe postawione pytania wskazywały problemy, których wcześniej w ogóle nie rozważał. Po chwili zadał proste pytanie:

— Jaka jest zatem twoja hipoteza?

— Uważam, że ktoś przetransportował tu naszych średnio zaawansowanych intelektualnie przodków. Przywiózł, zostawił i odleciał. Pojawia się więc kolejne ważne pytanie — Arni zawiesił głos i spojrzał wprost na Jaspera: — Kto nas tu przywiózł i gdzie jest teraz?

Rozdział 11. Zmiany

— Idioci od Millera wszystko zepsuli. — Joan nie mogła pogodzić się z myślą o śmierci Billa. Podziwiała, z jakim oddaniem chronił przyjaciela. Polubiła go, a ci dranie wszystko spaprali!

Doskonale przygotowała plan. Wiedziała, że Bill ochrania kogoś bliskiego i najlepszą metodą zdobycia cennych informacji będzie zaaranżowanie odpowiedniego scenariusza. Domkin miał się wymknąć, mieli go ścigać i strzelać tak, żeby nastraszyć. Wówczas ona przybyłaby z pomocą. Wstydziła się tak oszukańczego podstępu, ale nie miała czasu na inne metody. Jeśli sama nie znajdzie Jaspera, zrobią to ci, którzy marzą o wykorzystaniu jego tajemnicy. Strach pomyśleć, co może się zdarzyć, gdy źli ludzie odkryją, jak ominąć barierę życia i śmierci.

 Dlaczego ci idioci strzelali tak celnie? Przecież to profesjonaliści! — Joan intuicyjnie przeczuwała, że coś się nie zgadza. — Może oni wcale nie udawali?

Wiedziała jedno — musi udać się na Cirr. Jej dron zbliżał się właśnie do portu. Jeszcze kilka formalności i będzie na pokładzie promu. Wcześniej musiała jednak przekazać ważne informacje.

— Wykonuję połączenie z głównym mówcą. — Wirtualny asystent potwierdził polecenie wydane poprzez implant.

Po chwili Joan zobaczyła zmartwioną twarz Mathew.

— Słucham.

— Bill Domkin nie żyje. Odpowiedzialni są za to ludzie ze Służby Interwencyjnej. I po części ja. Ustawiłam intrygę, lecz sprawy nie skończyły się tak, jak chciałam. Ludzie Steve’a Millera, a może nawet on sam, są prawdopodobnie skorumpowani. — Joan raportowała prostymi zdaniami.

Mathew jeszcze bardziej się zmartwił. Jakby to, co do tej pory wiedział, było zbyt małym obciążeniem.

— A czy ma pani przynajmniej jakiś trop?

— Tak, i w tym celu muszę udać się w podróż poza Epsys. Potrzebuję miejsca na najbliższym promie. — Joan wiedziała, że Główny Mówca może jej pomóc w załatwieniu szybkiego transportu.

— Rozumiem. Załatwię sprawę. Jeśli w porcie lub na statku ktoś panią zapyta o dane autoryzacji, proszę podać swoją identyfikację i frazę „do gwiazd”.

— Dziękuję. — Joan rozłączyła się praktycznie bezpośrednio przed lądowaniem. Zostawiła prom i udała się do sali odlotów. Wiedziała, że miejsce na najbliższy lot już na nią czeka.

Mathew zmartwił się wiadomością od Joan. Zabójstwa na Entalionie były niezwykle rzadkie. Oznaczać to może tylko jedno: druga strona nie przebiera w środkach i jest zdecydowana na każdy krok. Musiał przyznać, że nie przewidział, jak silną i wpływową grupę stanowią zdrajcy. Nie miał już złudzeń w zakresie ich intencji i postanowił skupić się na najważniejszej misji — projekcie „REBORN”.

Kilka godzin przed rozmową z Joan otrzymał poufną informację od grupy specjalizującej się w badaniach stanu ich układu planetarnego. Niestety, kończył im się czas sprzyjających warunków życia na zamieszkanych planetach. Muszą przyspieszyć plany ewakuacji. Gwiazda wprawdzie jeszcze trochę pożyje, ale intensywność jej promieniowania i ciepło będą wykładniczo rosnąć do tego stopnia, że już za kilka lat życie na Entalionie będzie bardzo trudne, a może nawet niemożliwe. Muszą zwiększyć plany budowy floty. Jeśli nie zdarzy się cud, to nie uda im się przetransportować nawet połowy ludzi. I to przy założeniu minimalnego załadunku zapasów. Musiał podjąć szybkie decyzje.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 49.33