Część pierwsza
Poranne obowiązki i rozrwyki
1 stycznia
Olbrzymia Ziemia zasłoniła Słońce, a na stacji lampy automatycznie się włączyły.
Delikatna, kojąca ciemność spowiła stacje. Lubił te chwile. Orbitujące niedaleko miasteczko zespolonych ze sobą rakiet, statków i dziwacznych konstrukcji stworzonych z orbitalnych śmieci powoli się przemieszczało za jego plecami. Nie lubił tego projektu jakiegoś zwariowanego artysty bo wyglądał jak chaotyczne bąble i dziwaczna plątanina giętkich korytarzy podobnych do jelit. Jako dziecko i młody pomocnik dość się na tego typu rzeczy napatrzył w rodzinnej rzeźni. Wcale mu się to nie podobało. Zawsze odwracał od kosmicznego miasteczka wzrok. Za nim czasem dostrzegał starą, klasyczna stację kosmiczną. Ta już wyglądała o wiele lepiej.
Poon zabezpieczył ostatni dostarczonych na tej zmianie kontener i włączył na chwilę chłodzenie w kombinezonie. Wyprostował się i głęboko oddychał. To była wyjątkowo spokojna zmiana. Mały ruch, niewiele nowych zadań. Teraz będzie mógł odpocząć i zatopić się w swoim ukochanym uniwersum ze starej gry. Już się na to cieszył.
Spojrzał na wiszącą nad nim Ziemie. Tak, minął jeszcze jeden dzień jego pracy. Tak naprawdę pracował już trzy ziemskie doby, pomieszkując w małym kontenerze z dwoma śluzami. To nie było zgodne z przepisami, ale pracodawca wymagał od nich dłuższych zmian. Na szczęście dostawy wypadały co kilka godzin i mogli odpoczywać w tym czasie. Koniec jego dnia pracy oznaczał, że wracał do księżycowej stacji orbitującej od dwudziestu lat wokół Księżyca, na której, jak inni pracownicy stacji załadunkowej miał kwaterę. Dostrzegł błysk ze stacji. Światła zmieniły na chwile kolor. Dla niego to oznaczało koniec zmiany. Powoli skierowali się do służbowego pojazdu.
Ten stary, porysowany, mały statek wyglądał jak kupa pospawanych kosmicznych śmieci, ale jeszcze dobrze się sprawował. Idąc powoli spojrzał na odległy księżyc. Widział na niej wielką barwna plamę, które szpeciła ziemskiego satelitę. Tak lśniły reklamy zachęcające bogaczy do księżycowych rozrywek. Po tym jak opustoszały księżycowe kopalinie przejęli je inwestorzy szukający miejsc dla nieprzyzwoicie bogatych i zdeprawowanych kosmicznych turystów. Zbudowali tam wielkie miasto, gdzie za odpowiednią opłatą można było przeżyć każdą rozkosz i mroczną przygodę. Słyszał wiele opowieści o tym co się działo w tamtym miejscu. Na jej skraju niczym zepchnięta na bok mieściła się szara kopuła, gdzie kiedyś mieszkał. To była najstarsza księżycowa stacja, bardzo spokojna i przestarzała. Lubił to miejsce. Budował w jednej ze stoczni statki dla bogaczy i niczym się nie przejmował. Nikt się go nie czepiał i było mu tam wygodnie. Daleko do rodziny, mógł cały wolny czas poświęcać na to co kochał. Grał, oglądał seriale i uczestniczył w niekończących się rozmowach o swojej ukochanej bohaterce Inuko. Raz na miesiąc brał dwa dni wolne i odgrywał z innymi zaprzyjaźnionymi fanami najlepsze sceny z gry i serialu. To był powód dla którego żył. Do kolejnej sesji i spotkania z przyjaciółmi zostały mu jeszcze cztery dni. Już nie mógł się doczekać.
Przemieszczał się przytrzymywany smyczą i hałasując butami magnetycznymi, aż dotarł do skraju platformy. Między słupami kiedy odpinał się do zabezpieczenia mógł liczyć tylko na buty. Wtedy ze spuszczonym wzrokiem posuwał się powoli do przodu. Widok czerni bezkresnego kosmosu jeszcze teraz przyprawiał go o dreszcz. Starał się na nią nie patrzeć. Sprawdził stan pojazdu i wszedł przez śluzę do małego kontenera, gdzie większość miejsca zajmowały śluzy, i na czterech metrach sześciennych było wszystko czego potrzebował do przeżycia.
Zaczął chować swoje rzeczy do małego plecaka. Zawsze zabierał ze sobą to, z czym się nigdy nie rozstawał. Już niczego nie zostawiał w kontenerze, bo koledzy okradli go trzy razy. Nie miał dowodów, który z sześciu innych pracowników przywłaszczył sobie jego stare figurki z ulubieńcami z gier i inne drobiazgi, które wszędzie ze sobą zabierał, ale jeszcze tej straty nie przebolał.
Tym razem, koniec zmiany jak nigdy, przebiegał bez nerwów i stresu. Prawie nikt tego dnia nie zjawił się na stacji przeładunkowej. I nie musiał w ostatniej chwili pracować za dwóch. Przed czasem skończył swojej obowiązki. Wykonał wszystkie zadania, nie pomyliwszy się ani razu. Czasem, gdy puścił za głośno ulubioną muzykę czy pogrążył się w marzeniach, coś mu się myliło i musiał po sobie poprawiać. Może przyzwyczaił się już do tej pracy? Nie wiedział czy go to cieszy.
Wyszedł na zewnątrz. Spojrzał na stacje księżycową. Teraz zostało mu tylko czekanie na znak o wyruszeniu zmiennika. Cieszył się, że to jego ostatnia w tym tygodniu zmiana. Tym samym zaczynał siedemnastym miesiąc na stacji. Siedział w pracy, którą miał rzucić dwóch sezonach. Nie było mu to źle. Jak zatęsknił za grawitacja zawsze mógł zrobić sobie wypady na Księżyc. Potrząsnął plecakiem i poczuł jak jego zawartość się przemieszcza. Miał swoje pamiątki i gadżety z Inuko. Spędzał z nią każdą swoją wolną chwilę i był szczęśliwy. Coś jednak zaczynało mu przeszkadzać…
Znów spojrzał w kierunku swojej kwatery. Żadnego znaku. Przeniósł wzrok na ziemskiego satelitę. Wygląd starego lądowiska na Księżycu i stacji nad nim był tak retro i wciąż spektakularny, że co i rusz przybywali tam filmowcy, by coś nagrać. Wielkie reklamy wiszące na lądowisku, oblepiające stacje i umieszczone nad stanowiskami na jego platformie migały kolorami. Jego ulubiona postać z gry, na której się wychował, królowała nad skrajnym stanowiskiem dziesiątym. Uważał, że Pan Igłoskóry przynosi mu szczęście. Wierzył, że to dzięki jego opiece nie miał jeszcze żadnego poważniejszego wypadku, ani nic naprawdę ważnego nie stracił. Miał szczęście. Wszyscy tak uważali. A on wiedział komu je zawdzięcza. To dzięki Panu Igłoskóremu i Inuko. To dlatego zawsze przynosił podarunki dla fioletowowłosej ulubienicy i starego dzielnego jeża.
Nie mógł się doczekać kiedy zobaczy znów Inuko. Poczuł zniecierpliwienie, ale nie chciał wracać do kontenera. Rozejrzał się po platformie załadunkowej, na której pracował. Kable i węże doprowadzające paliwo napięte i osłonięte po obu stronach wiły się w każdym doku. Zawsze dbał o porządek i odplątywał je za każdym razem gdy się splatały. To pomagało unikać wypadków i późnień. I choć robił to dość często kable i tak się plątały. Inni pracownicy byli przesądni i wierzyli, że jakieś kosmiczne psotne stwory tak bałaganią i dodają im pracy. Starał się nie śmiać z nich otwarcie, bo wiedział że potem musiał by za to słono zapłacić.
Kpił z cudzych wierzeń i przesądów, ale tej nocy sam miał dziwne przeczucie. Czuł że to jego ostatnia taka noc. Wiedział że już dawno powinien był podjąć decyzje. Był coraz starszy i naciski ze strony rodziny, by zaczął zachowywać się jak dorosły, odpowiedzialny syn i spadkobierca tradycji, były coraz mocniejsze. Słuchał skarg i żądań ale nie reagował, dobrze mu było tam gdzie był. Przyzwyczaił się. Babka i prababka powtarzały, że obraza pamięć przodków i rzuca wyzwanie bogom. Podejrzewał że coś przeciwko niemu knują. Miały swoje dziwne sposoby by zmusić innych do posłuszeństwa. Nie lubił starych ludzi. Oni nie rozumieli jak bardzo świat się zmienił. Tkwili w przeszłości i chcieli innych do niej przykuć.
Potrząsnął głową, ale nadal to czuł. Tak, Poon czuł, że ta noc była wyjątkowa. Miał przeczucie, że na zawsze ją zapamięta. W końcu dostrzegł sygnały ze stacji. Oderwał się do niej mały pojazd. Już widział światła pojazdu, który miał przywieźć jego zmiennika ze stacji księżycowej, gdy pojawiły się przed nim nagle cztery postacie. Serce podeszło mu do gardła.
Nie miał pojęcia skąd tam się wzięły. Od razu wiedział, że zjawiły się w jego życiu tak niespodziewanie i bez zapowiedzi, w jakimś niepokojącym celu. I gdy potem to wspomniał, to już na początku, one coś mu odebrały. Poczucia że wie co się może, a co nie może wydarzyć. Tak to wtedy odczuł, a wydarzenia potwierdziły to przeczucie.
Cztery postacie kroczyły po platformie jakby nigdy nic. Czyżby przeskoczył tam ze stacji? To było możliwe ale ryzykowne. Ich kombinezony, lśniące i łapiąc światło lamp, musiały być bardzo drogie i pełne gadżetów. Nie mógł oderwać wzroku od nich, gdy się zbliżały odbijając, do swoich ciałach obleczonych w kombinezony, światło lamp platformy. Blask płynący z innych źródeł prześlizgiwały się po kolorowych powierzchniach i budziły w nim coraz większy strach.
Tajemniczo przybyłe postacie kierowali się ku niemu, dryfując przez mrok. Poruszały się z upiornym namaszczeniem i strasznie powoli, jakby z trudem. Pierwsza, w czerwonym kombinezonie we wzory kroczyła wysoka ciemnoskóra kobieta, której twarz wyraźnie widział przez szklany hełm. Idąc za nią niska kobieta miała kolisty prawie przezroczysty kombinezon i wyglądała jakby była zawiniętą w bandaże bardzo żwawą mumią. Dwie ostatnie postacie w biało-szarych kombinezonach były dość niskie i mocno pochylone do przodu. Wyglądały jakby potrzebowały pomocy czy podpory by się przemieszczać, nawet w prawie zerowej grawitacji platformy załadunkowej. Jedna z nich miała spokojną, jasną, pomarszczoną twarz, twarz tej drugiej była pokrytą szalonym kolorowym makijażem. Uciekał od niej wzrokiem, bo go przerażała. Nie miał pojęcia skąd się tam wzięły. Naprawdę przybyły z pobliskiej stacji? A jeśli nie, to skąd się tam wzięły?
Sunęły w jego kierunku, więc chcą nie chcąc im się przyglądał. Były razem? Miały różne kombinezony. Nigdy wcześniej nie widział takich modeli. Wyglądały na stare i drogie. Nie to co masowa tandeta, którą można było wszędzie kupić. Do tego trzy z nich były bardzo kolorowe i miały dziwny krój. Były wybrzuszone w dziwnych miejscach, jakby kobiety coś przenosiły pod nimi. Jeden ze skafandrów, ten który był jak nadmuchana do granic możliwości bańka powietrza miał przymocowane do pleców i kończyn kobiety małe silniki.
Chciał im zejść z drogi, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Gdy się zbliżyły jeszcze bardziej uznał je za postacie żywcem wyjęte z koszmaru, strasznego serialu lub staroświeckiego teatru do jakiego kiedyś zabrała go prababka. Wszystkie kobiety miały tam na twarzach maski, a może to był ich makijaż? Nigdy nie lubił, gdy dziadkowie lub pradziadkowi zabierali go na długie nudne przestawienia i rozrywki, które sami lubili. Nie mówił tego oczywiście na głos, bo rodzice karali go za to. Gdy bywał szczery i bezczelny, za karę nie mógł przez wiele dni oglądać ukochanych seriali. Raz za karę odcięli go od sieci na dwa miesiące i nie mógł oglądać ulubionych seriali. To wtedy postanowił, że ucieknie z domu, tak daleko jak się da.
Od początku wiedział, że te kobiety są bardzo stare. Gdy go minęły przekonał się jak bardzo są stare. Ich twarze były prawie nieludzkie i bardzo podobne do siebie. Naciągnięte zmarszczki i opięte cienką skórą kości czaszek. Te kobiety miały chyba po sto lat. Chyba.
Kim one naprawdę były? Na pewno były bogate. Przekonał się o tym, gdy go minęły kierując się do sporej, luksusowej jednostki bezzałogowej, która leciała w stronę platformy.
Czekał na swój prom a przez głowę przelatywały mu chaotyczne myśli. Jedna z pochylonych kobiet, ta z bladą twarzą, poruszając się wydawała dziwny hałas, podobny do chrzęstu, który wyraźnie odbierał w swoich słuchawkach. Czyżby wydawał je jej egzoszkielet? Wzmocnienie kombinezonu pomagało kobiecie się poruszać. Co tu robiły? Czy były po operacjach? W takim razie to był cud, że w ogóle się poruszały. Coraz wyraźniej widział, że miały niesamowity sprzęt. Ciekawe skąd go wzięły? Wysoka czarnoskóra kobieta miała kilkucentymetrowe paznokcie wystające aż z rękawic kombinezonu i bardzo wysoką sztywną fryzurę. Kobieta w kombinezonie podobnym do bańki miała bardzo dużo luźnej skóry, którą naciągały klipsy trzymające ją. Zastanawiał się dlaczego było jej tak dużo? To na przeszczep dla kogoś? Czy może została wyhodowana by pokryć na nowo ciało? Czasem słyszał o nowych terapiach, po które przybywali na stacje kosmicznie turyści.
Stare kobiety nie podobały mu się, ale i zarazem go fascynowały. Jego prom był nadal daleko, więc ruszył za nimi by przypilnować ich prawidłowego odlotu. Turyści czasem wyrządzali szkody lub niepotrzebnie komplikowali innym życie. Gdy się do nich zbliżył, jego stary przepracowany procesor wyłapał ich pasmo komunikacyjne. Zawsze tak robił, i czasem to pomagało mu w pracy, ale dla komfortu innych udawał, że nic nie słyszy. Potrafił pomagać będąc niezauważony, taktowany przez innych jak maszyna lub cień. Był w tym naprawdę dobry i nikt go nigdy nie przyłapał na podsłuchiwaniu. Poczekał aż statek dotrze do doku. Zamocował zaczepy statku udając, że nic nie słyszy i kręcił się tylko wokół statku. Tym razem był naprawdę zszokowany, gdy usłyszał rozmowę wiekowych turystek.
— Wszystko mnie boli — zamruczała stara kobieta w bandażach w uniwersalnym.
— Po tym zabiegu zawsze boli — oświadczyła staruszka w makijażu i zapytała z agresją: — Czego się spodziewałaś? Przecież wiesz o tym dobrze…?
— Wiem, wiem. Ale zawsze liczę, że w końcu przestanę czuć ból… dzięki sile woli… — przyznała kobieta w bandażach.
— Łyknij kolejny proszek przeciwbólowy i przestań marudzić — odezwała się wysoka czarnoskóra kobieta.
— Nie lubię jak mnie boli… — płaczliwym, cienkim głosikiem dodała kobieta w bandażach.
— Skoro nie lubisz bólu to po co robisz tyle operacji? — zainteresowała się jedna ze zgiętych kobiet.
— Zobaczysz jaka będę piękna jak zdejmą mi bandaże i szwy… — już innym głosem odezwała się zapytana. — Dla urody i młodości warto pocierpieć…
— Ja mam gorzej. Kombinezon mi się zaciął i nie mogę się wyprostować. — oświadczyła jedna z kulących się kobiet. — Co mnie podkusiło żeby zabrać właśnie ten?
— Tobie jest źle? To mi się popsuły silniki w kombinezonie i cudem tu dotarłam… musiałam się nieźle nagimnastykować. I teraz wszystko mnie boli jak się ruszam — obruszyła się wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Było sobie kupić nowy — burknęła kobieta w bandażach.
— Po co? — rozzłościła się zgięta kobieta walcząc z tylną klapą pojazdu. — Ten jest jeszcze w porządku. Tylko czasem mnie zawodzi…
— Odsuń się… Stary już jest. Ten twój kombinezon — stwierdziła ciemnoskóra kobieta, jednym szarpnięciem otwierając zacinającą się klapę. — A to co stare jest zawodne.
— Jak kupiłam nowy, po dwóch razach gdy go włożyłam był do niczego — oświadczyła kobieta w makijażu wciskając się do środka statku.
— Wszystko się zużywa — zauważyła kobieta w bańce. — A ludzkie ciało to już najszybciej…
— Przestań marudzić — fuknęła ciemnoskóra wysoka kobieta. — Ty jeszcze nie masz na co narzekać. Najmłodsza z nas jesteś.
Z trudem kobiety zaczęły pakować się po kolei do swojego statku. Trwało to wieki i było zarazem irytujące i przygnębiające. Starość była straszna.
— Młodość — szepnęła z westchnieniem kobieta w makijażu. — Jakie to były wspaniałe czasy…
— To raczej stan umysły i ciała — sprzeciwiła się zgięta kobieta.
— Już nie pamiętam jak to jest być z kimś młodszym, ale tak naprawę młodym — oświadczyła ze smutkiem kobiet w bańce.
— Ja też — oświadczyła kobieta z makijażem.
— Od wczoraj dostałaś sklerozy…? — zainteresowała się kobieta w bandażach — Przecież sama widziałam jak poderwałaś tego młodego pijaka…
— To wczoraj się nie liczy — prychnęła wymalowana kobieta.
— Dlaczego? — zainteresowała się ciemnoskóra wysoka kobieta pstrykając przełącznikami siedząc na miejscu pilota.
— Właśnie dlaczego ten wczorajszy się nie liczy? — dopytywała się kobieta w bandażach.
— Bo chodziło o coś innego. — burknęła w odpowiedzi zapytana.
— O co?
— Nie wasza sprawa — zamruczała kobieta z makijażem odwracając się od przyjaciółek.
— Powinnaś być zadowolona. Uczciłaś to co chciałaś…
— Powiedzmy… — powiedziała kobieta z makijażem z dziwnym, złośliwym uśmieszkiem.
— Tysięczna udana operacja to naprawę coś… — zauważyła zgięta kobieta.- Masz zdrowie nie do zdarcie.
— Nic cię nie pokona.
Kobieta z makijażem uśmiechnęła się.
Poon podejrzewał, że wszystkie stare kobiety zjawiły się tam, bo poddawały się operacjom i zabiegom, dostępnym też w jednym z luksusowych salonów, na stacji podobnej do wnętrzności. Wszędzie było coraz więcej starych ludzi i produktów oraz usług dla nich. Miał wrażenie, że reklamy skierowane do starców są wszędzie. Oni mieli pieniądze i zależało mi na dobrej jakości. Gadżety dla nich dosłownie zalewały sieciowe sklepy, a czasem nawet wysypywały się z kontenerów transportowych. Najgorsze że starzy ludzie nigdy nie byli zadowoleni i nigdy nie mieli dość. Przekonał się o tym sam i teraz upewnił, słuchając wymiany zdań między kobietami.
— Ja nie jestem zadowolona. Liczyłam, że efekt będzie lepszy i szybszy — powiedziała zgięta kobieta jakby na potwierdzenie jego opinii.
— Zafundujemy ci nowa operacje — zaoferowała wysoka ciemnoskóra kobieta. — Uczcimy tak twoje urodziny.
— Ja nie obchodzę już urodzin.- powiedziała kobieta w bańce wracając się jak marudne dziecko. — Za bardzo mnie przygnębiały…
— Uwielbiałaś je.- zdziwiła się wysoka ciemnoskóra kobieta — Pamiętacie te dzikie imprezy, trwające po kilka dni?
— Przestałam je lubić po osiemdziesiątce — burknęła kobieta w bańce.
Jedna ze starych kobiet zachichotała.
— No trudno, wymyślimy coś innego.
Już tylko jedna kobieta była poza statkiem, gdy Poon usłyszał w słuchawkach dziwny hałas za sobą. Obejrzał się na wszelki wypadek i zamarł. Szarżował na niego wielki robot do przenoszenia ładunków. Jego system wysyłał jakieś komunikaty, ale on słyszał tylko zniekształcony piski. Był pewien, że robot go rozdepcze lub staranuje, gdy ten wyskoczył w górę i minąwszy go wylądował na platformie obok statku. Jedna z kobiet czymś w niego uderzyła i robot odpadł od platformy. Przeleciał łukiem i zrobił dziwaczny skręt w powietrzu.
Wielki robot z olbrzymimi szczypcami włączył silniki i wylądował znów obok niego celując z małego pianowego działka w stare kobiety tkwiące w statku. Równocześnie sięgnął jednym z ramion w do wnętrza statku. Robot zwariował? Chciał je ostrzec, ale mógł tylko patrzeć. Nawet nie ostrzeżone kobiety, w które mierzył robot uchyliły się przed jego atakiem. Wysoka ciemnoskóra czymś rzuciła w robota, a ten wycofując się rozdarł bez trudu bok statku. Zgięta kobieta która była poza statkiem cofnęła się. Staruszki ze statku zadziwiająco szybko go opuściły. Nie były przestraszone, czy choćby zdziwione tym atakiem. Dlaczego? Kim one były?
Patrzył jak wydostawszy się ze statku staruszki rozproszyły się po platformie załadunkowej. Robot starał się je złapać, machał szczypcami i co chwile w coś uderzał. Demolował stacje próbując dopaść staruszki, które zadziwiająco sprawnie usuwały mu się z drogi. Nawet te zgięte w pół. Czy to wspomaganie w ich kombinezonach im pomagało? Wszędzie wokoło latały szczątki statku. Bał się, że coś w niego uderzy lub na niego spadnie. Musiał się gdzieś ukryć. Ruszył do kontenera, ale zamarł ujrzawszy, że leci na niego wielka tablica reklamowa. Wiedział że musi uciekać ale nie był w stanie się poruszyć. Nie potrafił nie tylko uciec, ale nawet się zasłonić. Sparaliżował go strach. Był pewny, że to już jego koniec, kiedy coś chwyciło go za kombinezon na karku i przesunęło.
Reklama spadła o kilka centymetrów przed jego hełmem. Reklama przecięła kilka lin podtrzymujących kontenery i kręcąc się poszybowała ku Ziemi. Spojrzał ponad nią i ujrzał jak jego prom zawraca. Może czegoś zapomnieli? To znaczyło że był zdany tylko na siebie.
— Uważaj mały — powiedziała wysoka czarnoskóra kobieta, puszczając go.- Albo zostanie z ciebie tylko duża, mokra, czerwona plama.
Z bliska widział jej wszystkie zmarszczki i plamki na skórze. Była bardzo stara ale nadal sprawna i szybka. On nie potrafił wydobyć z siebie nawet głosu. Staruszka włączyła mały silniczek w swoim kombinezonie i podleciała do pozostałych kobiet. To ona skupiała na sobie uwagę agresora. Zmuszała robota by się miotał raz w jedną, raz w druga stronę. Kobiety przesuwały się i prowadziły go na skraj platformy. Prowadziły go prosto w pułapkę. Gdy dotarł do krawędzi wysoka kobieta i ta z makijażem jednym kopnięciem zepchnęły go w sieć do wyłapywania odłamków i śmieci zamontowana pod platformą. To było sprytne. Unieszkodliwiły na dobre robota. Taką miał nadzieję. Zastanawiał się jak im się to udało? Co tak naprawdę kryły ich dziwaczne kombinezony? Był tego ciekaw, ale bał się zapytać.
Kobiety zbliżyły się do niego.
— Awaria — powiedział kiedy poleciały już całkiem blisko. Głos mu się trząsł. — To musiała być awaria.
Kobiety wymieniły się spojrzeniami.
— Oczywiście — zgodziła się spokojnie wysoka czarnoskóra kobieta.
— Dobrze, że nikomu nic się nie stało — dodał starając się opanować drżenie.
Czarnoskóra kobieta znów skinęła głową.
— Bardzo dobrze — powiedziała powoli, z naciskiem.
Spojrzała na inne kobiety i staruszki nagle przeszły na zakodowane prywatne pasmo. Rozmawiały ze sobą, a jego stary procesor od razu poradził sobie z odszyfrowaniem tego pasma.
— Ten szalony robot. Ktoś go musiał nasłać… — powiedziała kobieta w bandażach.
— To oczywiste… nie wierze w takie przypadki — mruknęła wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Kto wie że tu jesteśmy? — zastanawiała się kobieta zgięta w pół.
— Praktycznie nikt — oparła kobieta w makijażu.
Kobieta w bańce zaśmiała się.
— Czyli wszyscy… — podsumowała i dodała. — Lepiej znikać stąd jak najszybciej.
— Tak. Spadajmy stąd.
Staruszki spojrzała wprost na niego. Przeszła na powszechnie dostępne pasmo.
— Macie tu jakieś zapasowe małe pasażerskie jednostki? Coś do wynajęcia? — zapytała się go kobieta w bańce i bandażach.
— Jest rezerwowa jednostka. Bardzo stara i mała… — powiedział wskazując na odrapany trzyosobowy mały statek na krańcu platformy załadunkowej.
Takie jednostki już dawno wycofano, z obiegu ale na starych stacjach orbitalnych uchowało się ich jeszcze kilka.
— Może być stara i mała — oświadczyła czarnoskóra, wysoka kobieta. — Nie przeszkadza to nam.
— Mów za siebie — prychnęła kobieta w bańce. — Ja staroci nie tykam…
— To co, wracasz na piechotę? — zakpiła kobieta w przesadnym makijażu. — Jak się stąd rzucisz na Ziemię może cię trochę przypiec…
— Cicho jędzo — fuknęła kobieta w bańce. — Oczywiście jak nie ma nic innego bierzemy i to.
Sprzeczając się skierowały się ku sporej, ale przestarzałej jednostki. Kobieta w bandażach przytknęła kartę płatniczą od czytnika i drzwi do razu się otworzyły. Zaczęła się wciskać do środka. Szedł za nią by autoryzować jednostkę.
— Jaki to ma silnik? — zapytała go kobieta w bańce.
— Fuzyjny — wyjaśnił Poon. — Był przerabiany i dodano do niego też drugi silnik hybrydowy.
— Jaki? — dopytywała się wysoka czarnoskóra kobieta wciskając się do środka.
— Atomowy i wodorowy.
Staruszki zdziwiły się.
— Takie coś może w każdej chwili wybuchnąć… — oświadczył z dziwną uciechą w głosie ciemnoskóra wysoka kobieta.
— Przestali to produkować z 30 lat temu… Jak on się uchował? — oświadczyła kobieta w bańce, oglądając statek nieufnie.
— Znam ten model — powiedziała wysoka czarnoskóra kobieta, poklepując kadłub statku. — Są wytrzymałe i silne.
— Prowadziłaś coś takiego? — Zainteresowała się kobieta w makijażu.
— W ‘56 na planie — mruknęła wysoka czarnoskóra kobieta.
— Czego? — wypytywała kobieta z makijażem pstrykając włącznikami umieszczonymi na ścianach stateczku.
Ciemnoskóra kobieta nie kwapiła się z odpowiedzią. Otaczające ją kobiety zbliżały się do niej coraz bardziej. Zupełnie jakby ją osaczały.
— Podczas kręcenia „Wielkiego wybuchy w szóstym kwadrancie”… — wyjaśniała w końcu wysoka ciemnoskóra kobieta bawiąc się jednym ze sterów.
— Grałaś w tej szmirze? — zdziwiła się kobieta w bańce.
Nawet on słyszało o tym starym filmie. Uważany za najgorszy w historii kina, miał swoich oddanych fanów. Sam też kiedyś widział jego fragment ale nie widział w nim żadnej wysokiej czarnoskórej kobiety.
— Wycieli wszystkie moje sceny gdzie wyglądałam jak ja… Zostawili tylko te w których byłam w pełnej charakteryzacji. Wyglądałam okropnie, bo potwornie się czułam i kiesko zagrałam — odpowiedziała zapytana kobieta.- Ale i tak, to było najlepsze lato mojego życia…
— Pewnie jesteś w wersji reżyserskiej — podsunęła zgięta kobieta stojąc ciągle na platformie.
— Oczywiście, że jestem — powiedziała od razu wysoka ciemnoskóra kobieta. — Ta jest lepsza.
Wycofał się a staruszki szybciej niż poprzednio udało im się wpakować do środka statku. Był trzyosobowy ale wszystkie cztery się nim zmieściły. Rozglądały się po kabinie jednostki.
— To prawdziwy zabytek — prychnęła kobiet w bańce.- Cud że jeszcze lata.
— Szmelc — dodała kobieta z makijażem. — Prawdziwy szmelc.
— Jeśli się w nich za długo przyśpiesza i nagle skręci to te silniku wybuchają — powiedziała wysoka czarnoskóra kobieta szeroko się uśmiechając. — Jak niektóre moje suknie…
Nie miał pojęcia co kryje się za tą uwagą. Inne staruszki zachichotały.
— Na wszelki wypadek leć cały czas prosto — mruknęła kobieta w makijażu.
Poon sprawdził w statku poziom energii, a potem paliwa. Potem zatrzasnął klapę i odsunął się. Ciemnoskóra kobieta uruchomiła silniki.
Obserwował ich odlot, i kiedy z ulgą myślał że już ich nie zobaczy, nagle w ich statku wybuchł dodatkowy szwankujący czasem silnik. Odłamki z niego uderzyły w kontenery i skierowały się ku stacjom. Włączył sygnał alarmowy by automatycznie ostrzegał stacje i przelatujące niedaleko jednostki. Potem ukrył się za jednym z kontenerów. Stateczek ze staruszkami mógł wybuchnąć, ale nie potrafił im pomóc. Mógł tylko czekać. Skulił się gotując się na eksplozje. Czekał, ale nic się nie działo. Zapanowała tak niezwykła i niepokojąca cisza, że aż Poon zdecydował się sprawdzić co się dzieje. W tej samej chwili potężny wstrząs zakołysał platformą. Ujrzał jak statek wbija się w środkową część platformy i jak tonący chwycił się kontenera wstrzymując oddech.
Choć trudno było mu w to uwierzyć staruszkom ni się nie stało i ujrzał jak powoli wygramoliły się ze środka statku. Silniki cichły i wszystko się uspokajało. Sam chciał już wyjść ze swojej kryjówki, gdy ujrzał pomarańczową smugę światła.
Gdy ujrzał jak promień bez trudu kroi kontenery, statek i platformę, aż zabrakło mu tchu. Ktoś ostrzelał statek staruszek? Dlaczego? Dwie ostatnie kobiety sprawnie opuściły statek i ukryły za reklamą z panem Igłoskóry. Co planowały? Przeczołgał się do ich kryjówki. Siedziały skulone, starając się nie wychylać poza reklamą. O coś się znowu kłóciły.
— I co teraz? — zapytała kobieta w bańce.
— Lepiej wydostać się z platformy i ruszyć do najbliższej stacji — oświadczyła wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Nie ma na co czekać — zgodziła się kobieta w makijażu. — Tu robi się stanowczo zbyt gorąco…
— Żeby tylko było czym uciekać — zauważyła zgięta kobieta, obserwując błyski pomarańczowego światła, które wciąż się do nich zbliżało.
Kobiety wydały z siebie różnorodne odgłosy i spojrzały na niego wyczekująco. Na początku nie rozumiał o co im chodzi, ale potem dotarło do niego, że ustaliły iż by ratować życie muszą zabrać inny statek i od niego oczekują pomocy.
— Mamy mały skuter i automatyczną windę na starą międzynarodową stację okołoziemską — powiedział, a kobiety skinąwszy głowami znów spojrzały na niego wyczekująco.
— Prowadź nas tam młody człowieku — powiedziała z niecierpliwością kobieta w bańce.
Nie miał wyboru. Zaczęli się czołgać do klapy prowadzącej na niższy poziom platformy. Kobiety sunąc po platformie szeptały między sobą. Starały się ustalić kto jest odpowiedzialny za ich kłopoty. Nie traktowały tego zbyt poważnie.
— To zamieszanie coś mi przypomina — mruknęła kobieta w bańce.
— Mi też. Zimę ’49… — oświadczyła zgięta kobieta.
Kobiety spojrzały na zgiętą staruszkę.
— Ty znowu o tym samym… — mruknęła czarnoskóra wysoka kobieta, przewracając oczami.
— Już wam mówiłam, że to była pomyłka — tłumaczyła się zgięta kobieta. — Wielka życiowa pomyłka.
— Czemu ona wyciąga ciągle te stare sprawy? — zapytała cicho kobieta w mocnym makijażu. — Przecież nikt już nie chce o tym słuchać.
— Pewnie lubi odgrzewać stare kotlety — mruknęła wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Może to przeze mnie jest to zamieszanie? — powiedziała kobieta w bańce. I zaczęła tłumaczyć: — Przez pięć lat byłam szpiegiem dla Korporacji Słońce i Księżyc. Lubiłam się tym chwalić. Ktoś mógł mi nie wybaczyć co wtedy zrobiłam.
To zabrzmiało jak przechwałka.
— Wszyscy z tek korporacji już nie żyją — zauważyła zgięta kobieta.- Napromieniowało ich, już nie pamiętasz?
— Pamiętam. To przeze mnie… — powiedziała cicho kobieta w bańce.
— Lubisz się tym chwali — kąśliwie zauważyła zgięta kobieta.
— Wcale nie — zaprotestowała kobieta w bańce. — Tylko boję się, że ktoś z rodzin ofiar mnie dopadnie… nie wiecie jak to jest.
— Tak bo tylko ty masz coś paskudnego na sumieniu — sarkastycznie zauważyła kobieta w mocnym makijażu.- My jesteśmy jak te lilije…
Trafiła w czuły punkt. Staruszki dość upiornie zachichotały. Kobieta w bańce się skrzywiła.
— Nie macie pojęcia jak to jest…
— Cholerna Mata Hari… — mruknęła pod nosem ciemnoskóra wysoka kobieta.
— Kto? — zdziwiła się kobieta w obłędnym makijażu.
— Ignorantka… — oburzyła się ciemnoskóra, wysoka kobieta.- To była sławna kobiet szpieg która rozstrzelali… Miała jak kiedyś zagrać w niskobudżetowym filmie, ale coś poszło nie tak…
— Nie słyszałam… Kiedy to było?
— Jakieś sto pięćdziesiąt lat temu — mruknęła ciemnoskóra wysoka kobieta.
Kobieta w mocnym makijażu prychnęła rozdrażniona.
— A się pytam kiedy miałaś w tym filmie zagrać?
— Aha. W 49- tym — doprecyzowała wysoka ciemnoskóra kobieta.
— A tam tamta kobiet szpieg… — ciemnoskóra wysoka kobieta nie mogła przestać się wymądrzać.
— Przestań — uciszyła ją zgięta kobieta. — To już prehistoria. Kto jeszcze o tym pamięta?
— Księżyc i Słońce… Czy ta korporacja przypadkiem nie została przejęta przez fundacje Siódmego Syriusza która potem zbankrutowała? — zapytała nagle wysoka ciemnoskóra kobieta.
Kobieta w bańce uśmiechnęła się. Jej zmarszczki się rozprostowały.
— Mówili że to nie przeze mnie. W każdym razie nie tylko przeze mnie — powiedziała zadowolona z siebie kobieta.
— Dobrze im tak. Nie lubiłam ich. Mieli wiele brudów na sumieniu…
Stare kobiety śmiały się, i o czymś szeptały. Dotarli powoli pełznąc do windy. Cieszył się z tego.
— To jednak nie w stylu tych dzieciaków z korporacji i fundacji. Oni wolą pilnować swoich spraw i nie wychylać nosa. To musi być ktoś inny… — zastanawiała się na głos staruszka w bańce. — To jednak pewnie przez tą wczorajszą imprezę…
Nagle staruszki ucichły. Spoglądały po sobie i zrobiły dziwne miny. Obrzucały kobietę makijażu długimi, znaczącymi spojrzeniami.
— Jak zawsze wpakowałaś nas w jakieś zamieszanie — powiedziała z pretensją w głosie zgięta kobieta.
— Rozróba na dzień dobry. Zawsze tak robisz — powiedziała ciemnoskóra wysoka kobieta i potępiająco spojrzała na kobietę w makijażu. — I wcale nie myślisz o innych…
— To było raczej żeby uczcić Nowy Rok — oświadczyła nie zarażona krytyką przyjaciółek kobieta w mocnym makijażu. — To lubię robić tylko na ważne okazje…
— Nie powinni cię wpuszczać od porządnych lokali… — oświadczyła kobieta w bańce. — Ani zadawać się z młodymi ludźmi. To inne pokolenie…
— Przecież ich ostrzegałam jak to działa… — powiedziała nagle rozdrażniona kobieta w mocnym makijażu. — To ich problem, że mi nie uwierzyli… Nie będę przecież myśleć za innych… Ani się martwić błędami obcych idiotów!
Kobiet z makijażem machała rękami i miotała się na drabince. Inne kobiety zaczęły ją uciszać i uspokajać.
— Nie teraz… — wysyczała kobieta w bańce. — I nie mów o tym.
— Najlepiej zapomnij, że to się zdarzyło… — poradziła jej ciemnoskóra wysoka kobieta.
— Oni na pewno zapomnieli. Po tym co im dałaś… — zachichotała zgięta kobieta. — Tylko zapominasz o wszechobecnych kamerach
Kobieta w makijażu wzruszyła ramionami.
— Będą mieć pamiątkę.
— I myślisz że nie będą mieć pretensji? — zastanawiała się wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Ale o co? — z niewinną miną zapytała kobieta w makijażu.
Milczały wpatrując się w kobietę, która zadała to pytanie.
— Nie mam do niej sił — wymruczała zgięta kobieta i spojrzała na kobietę w bańce. — Ty jej to wytłumacz.
— Po co? — z obłudną miną powiedziała staruszka w bańce.- Na starość już na pewno nie zmądrzeje.
Dotarli do windy i kobiety przestały się w końcu kłócić. Jedna z nich wyjrzała i wychylona rozglądała się po platformie nad ich głowami.
— Cisza i spokój — powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta. — Jak na razie…
— Fakt, nie ma co tu siedzieć — powiedziała wychylona staruszka cofając się. — Ruszajmy. W domu czeka na mnie głodny samiec…
Zaczęły się ładować do windy, gdy coś niespodziewanie uderzyło w kontener nad nimi. Rozerwane wirujące części metalu przecięły bez trudu liny podtrzymujące sąsiedni kontener i dwie z trzech lin widny. Byli pod ostrzałem z daleka? Widział w filmach i serialach coś takiego. Tylko kto stał za tym atakiem na odległość? Staruszki ukryły się za kolumnami platformy. Tylko ta staruszka w bańce, kuląc się została obok Poona.
— Uparci są — mruknęła wysoka ciemnoskóra kobieta.
— I co teraz? — Sapnęła jedna ze staruszek zza kolumny.
— Nie dotrzemy już nigdzie windą — powiedziała zgięta kobieta. — Co teraz?
— Możemy tylko ruszyć na Księżyc — powiedziała kobieta w bańce. — Albo na pobliską stację.
— Trzeba wyciągnąć szczura z dziury — oświadczyła kobieta w makijażu.
— Co? — zapytała rozglądając się nerwowo stara kobieta w bańce. — Jakiego znów szczura?
— Tak się mówi — rozzłościła się kobieta w makijażu.- Zmusimy strzelca by się ujawnił i odsłonił.
— Niby gdzie chcesz go wyciągnąć? — przesadnie słodkim tonem zapytała wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Chodzi tylko oto żeby go wyciągnąć z tego miejsca gdzie siedzi.- tłumaczyła kobieta w makijażu, a następna kłótnia wisiała w powietrzu.
Kolejne uderzenie w kontener uciszyło kobiety. Wtulił się w kolumnę. Co będzie jak ten kontener wybuchnie? Nie wiedział co w nim było. Starał się sobie przypomnieć, ale miał w głowie pustkę.
Stare kobiety nie przestawały szeptać między sobą.
— Nie traćmy czasu — pouczała resztę kobieta w bańce. I rzeczowo zapytała: — Kto idzie na przynętę?
— Ramona — oświadczyła zdecydowanie ciemnoskóra wysoka kobiet. — Ona to lubi.
— I zawsze jest przygotowana… — ze słodkim uśmiechem powiedziała zgięta kobieta.
— Zamknij się wiedźmo — powiedziała kobieta z szalonym kolorowym makijażem. — Wszystkie się zamknijcie. Jak trzeba zrobię to, ale koniec z tym gadaniem.
Dotknęła czegoś w swoim kombinezonie i wyszła zza kolumny. Zaczęła się wspinać po drabince. Szybko dotarła do górnej platformy. Przy kolejnym ostrzale złapała się za udo i zaczęła krzyczeć. Ściszył dźwięki w swoim hełmie, a mimo to było ją słychać na wielu pasmach komunikacyjnych. Darła się i miotała jak opętana. Wyglądało to przekonująco. Sam dałby się nabrać.
Czekali w napięciu. W końcu ktoś zaczął się zbliżać do staruszki. Na początku ukrywał się w cieniu by na koniec wkroczyć zdecydowanie w oświetlona strefę. Nie tego się spodziewał. Przynęta nie przerywała swojego przedstawienia. Gdy podszedł do niej wysoki zamaskowany, ubrany w srebrzystą zbroje człowiek, pozostałe staruszki zaczęły się nagle krzątać i dziwnie zachowywać.
Poon nie mógł się poruszyć. Sparaliżował go strach, bo znał napastnika. To był jeden z ludzi pracujących dla największego przemytnika na trasie między Księżycem a Marsem. To byli ludzie, których wszyscy się bali. Czasem zostawiali na platformie jakieś paczki, którymi nie powinien się był interesować, a po które ktoś się zawsze zgłaszał. A on sam często musiał udawać, że niczego nie widzi. Tego co się pojawiało się lub znikało z platformy na pewno było nielegalne. On sam nic z tego nie miał, ale przynajmniej nikt mu nie zrobił krzywdy. Zostawiali go w spokoju. Dlatego udawał że nic nie widzi i o niczym nie wie. Lepiej było nie wtrącać się w ciemne interesy niebezpiecznych ludzi.
Staruszka, która wywabiła napastnika z jego kryjówki, nagle się wyprostowała i zaatakowała go błyszczącym przedmiotem. Poon był pod wrażeniem jej szybkości. Tego się nie spodziewał. Kobieta nie była bezbronna i ani tak nieporadna jak można by przypuszczać. W kombinezonie miała wspomaganie, a do tego zamontowano w nim nietypową broń. jej kombinezon nagle zaczął zmieniać kolory. Gdy kobieta wyrzuciła ramiona przed sobie rozwinęły się dwie długie przymocowana do łokci lśniące taśmy. Szybko Poon się przekonał, że te dwie długie ostre taśmy potrafiły przeciąć wszystko czego dotknęły. Kiedy staruszka uderzyła nimi w lin i kilka anten to odcięła je bez trudu. Mężczyzna odskoczył, ale wtedy coś podobnego do błyskawicy wypłynęło z kombinezony staruszki i powaliło go na ziemię.
— No tak, zapomniałam — mruknęła ciemnoskóra wysoka kobieta. — Ma ten stary nielegalny paralizatory w kombinezonie.
Staruszki przyjrzały się kobiecie stojącej nad powalony napastnikiem z niepokojącą uwagą. Kobieta w makijażu wyciągnęła coś z jednej z kieszeni na udzie i wbiła coś w kombinezon mężczyzny.
— Słodkie kolce — powiedziała zgięta kobieta.- Pokryte halucynogenami i truciznami.
Skąd ona to ma?
— One nie są przypadkiem zakazane? — zapytała wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Ależ skąd — opowiedziała jej kobieta w makijażu prostując się.- Każdy może mieć je do obrony. Do końca 2075 roku. Chcieli je odebrać właścicielom ale się to nie udało. Mogli je tylko wycofać z produkcji i obrotu…
Mówiła rzeczowym spokojnym tonem, a Poon przechodziły dreszcze. Kim była ta kobieta?
— To standardowe wyposażenie — powiedziała z przekonaniem.
— Gdzie to jest standardem? — zainteresowała się wysoka ciemnoskóra kobieta. — Takie miejsce gdzieś istnieje?
— Nie mogę powiedzie — z uśmiechem oświadczyła kobieta w makijażu.
— Na pewno to nie jest absolutnie zakazane? — zapytały kobietę w mocnym makijażu, gdy ta się do nich zbliżyła.
— Wystarczy się tym nie chwalić — krótko odpowiedziała zapytana.
— Zadymiara — mruknęła kobieta w bańce.
— Aferzystka — odcięła się staruszka, która była wcześniej przynętą. — Ja po prostu lubię żyć ostro i szybko… na krawędzi… I nikt mi nie będzie mówił, co mam gdzie i kiedy robić.
Powalony mężczyzna trząsł się i kilka razy bez powodzenia próbował wstać. Staruszki ruszyły w jego kierunku. Poon szedł za nimi, choć nie wiedział czemu to robi.
— Co, chcesz go dobić? — Zażartowała zgięta kobieta.
— Po co? — zdziwiła się kobieta w makijażu.- Trupy są kłopotliwe.
— To po co go atakowałaś klocem? — zapytała wysoka ciemnoskóra kobieta.
Kobieta w makijażu wzruszyła ramionami.
— Lubię tak — mruknęła. — I nigdy nie grałam czysto.
Ciało mężczyzny było dziwne powyginane i wciąż jeszcze drgało. Staruszki chciały go wyminąć, ale wtedy powalony przemytnik złapał stojącą najbliżej staruszkę z makijażem, za rękę i zawarczał. Nie powinien był tego robić, bo uruchomił kolejna broń ukrytą w jej kombinezonie i jasne światło przecięło kosmiczny mrok. Staruszki i Poon zamarli przyglądając się jak mocujący się ze staruszką mężczyzna zaczął niszczyć wszystko co było w pobliżu. Błyskawicznie wszędzie wokół nich zaczęły dryfować ziszczone i pocięte na kawałki kontenery oraz statki. Laser w skafandrze staruszki był niespodziewanie potężny. Co go zasilało? Poon zaczął się cofać. Zrobiło mu się słabo. To nie wyglądało dobrze. Tyle zniszczeń na jego zmianie? Kto za to zapłaci?
Staruszki uchylając się przed promieniem lasera rzuciły się w kierunku walczących. Dopadły przemytnika i jedna z nich wymierzyła mu potężne uderzenie w głowę, a chwile potem druga w nerki. Powalony aż jęknął. Tego na pewno się nie spodziewał.
Staruszki wyrwały przyjaciółkę z rąk przemytnika, wyłączyły jej laserowe ostrze i zaczęły się pośpiesznie oddalać od powalonego mężczyzny. W tej samej chwili spadła na nie reklama. Ujrzał jak wygina się postać, którą na wielki transparencie reklamowano. To był straszny widok. Zdziwił się gdy ujrzał, że kobieta są całe. Staruszki pomogły podnieść się kobiecie w bańce i gdy już miał nadzieje, że na tym się zakończy się ta awantura, obok nich eksplodował stary kontener. W błyskawicznym tempie wylały się z niego żelowe pojemniki, pękające pod wpływem promieni słonecznych. Wolał nie myśleć co to za substancja. Mogła go zabić od razu lub unieruchomić by umiera powoli i w męczarniach. W jego kierunku dryfowała wielka połyskująca kula, ale nie potrafił się nawet poruszyć. Był skazany na marny koniec. Gdy żel prawie dotknął jego kombinezonu poczuł jak czyjeś dłonie go łapią i nie opierał się kiedy odciągano go poza zasięg działania żelowej substancji. Bardzo powoli wypuścił powietrze z płuc. Był zaskoczony, że nadal jest w jednym kawałku. Staruszki były twarde, nie traciły zimnej krwi. Czemu wiedziały jak zniszczyć wszystko czego się tknęły? Czy to starość dawała taką moc? Czy może tak wygląda Armagedon?
Czuł się jakby go ogłuszono, mógł tylko patrzeć na to co się działo. Prawie pusty kontener uderzył w drugi, a ten w następny. W drugim ze zniszczonych kontenerów coś wybuchło. A po chwili ogień rozdarł wszystkie trzy kontenery na strzępy. Odłamki poleciały we wszystkich kierunkach, wbijając się i dziurawiąc wszystko. Zafascynowany przyglądał się temu chaosowi. Obserwował jak ze starego pomarańczowego kontenera, który zawsze stał po środku platformy, wyłania się pęczniejące masa, która rosła i oblepiając część platformy agresywnie drgała jak żywe stworzenie. SuperMasa. Tego by nigdy nie podejrzewał. Nie miał pojęcia co się w tym kontenerze znajduje. Czekał on na odbiór od dwóch dekad i miał miejsce opłacone jeszcze na wiele lat. Od lat snuto przypuszczenia i żartowano sobie o jego zawartości. Nie spodziewał się że w jego środku będzie ta substancja. Niezniszczalna, super lepka i wysoce toksyczna. Słyszał o wypadkach kiedy ta substancja niszczyła miasta i dzikie tereny. Przepisy zabraniały jej produkcji, wykorzystywania i wyrzucani jej w pustkę kosmiczną.
Poon z lękiem obserwował Super Masę. Jeśli jej dotknie będzie po nim. Kiedy myślał że nic gorszego nie może się już wydarzyć, okazało się że był w błędzie. Zrobił krok do tyłu i wpadł na coś. I nagle wszystko zaczęło dziać się równocześnie. Kilka eksplozji wstrząsnęło platformą i przesunęło nowe kontenery. Obok niego przeleciały mniejsze i większe odłamki kontenerów i jakiś maszyn. A przed nim z ognia wyłoniły się mniejsze różnorodne oznakowane pojemniki. Znał te symbole. Wiedział co te kontenery zawierają, ale nie mógł w to uwierzyć.
Gdy z wnętrza pojemników wyłoniły się lśniące kanciaste kształty wypuścił z hałasem powietrze z płuc. Roboty wyglądające jak tandetne zabawki były wbrew pozorom zabójcze. To były niesławne, małe maszyny wojenne. Zostały zakazane na Ziemi i na połowie kolonizowanych planet. Szmuglowano je i wykorzystywano do zagarniania nowych ziem. Skoro na Ziemi i Marsie były zakazane, pewnie miały trafić na Wenus lub Merkurego. Niebezpiecznie było je posiadać i przewozić. Czemu znalazł się tutaj a nie na jakiś transportowcu? Może ktoś je porzucił? Warte małą fortunę maszyny tkwiły tu od prawie trzech miesięcy. Zapomniano o nich, czy może na coś czekały… jego myśli goniły jak szalone, ale staruszki nie przejęły się tym co wypadało z kontenera. Może nawet nie wiedziały co to jest? Myślał tak do chwili, gdy usłyszał ich rozmowę.
— No popatrz co tu mamy! — powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta trochę zbliżając się do jednego z wojennych robotów.
Inne staruszki nie były tak przejęte.
— Zachowuje się jakbyś widziała je po raz pierwszy — mruknęła zgięta kobieta.
— Oczywiście że nie, ale dawno ich nie widziałam — obraziła się wysoka ciemnoskóra kobieta.
Staruszka w makijażu przyglądał się robotom i w końcu powiedziała:
— Myślałam, że już wszystkie zniszczono.
— Zawsze się coś uchowa — mruknęła kobieta w bańce.
— Możemy zabrać jedne na pamiątkę? — zapytała rozentuzjazmowana, wysoka ciemnoskóra kobieta.- Zawsze takiego chciałam… ale mi zabraniali.
— Nie bez powodu. — mruknęła zgięta kobieta.
— Mogę?
— A rób co chcesz — warknęła kobieta w bańce.- Jesteś dorosła. A my i tak musimy poczekać aż żel i Super Masa się zestali.
— Myślisz że to wszystko przestanie być zabójcze z czasem? — zapytała zgięta kobieta zataczając ręką krąg.
— Brak powietrza i słońce tak na nich podziałają — tłumaczyła kobieta w bańce. –Staną się mniej aktywne. I mniej niebezpieczne.
— To co czekamy na to? — zapytała cicho kobieta w makijażu.
— Lepiej nie wchodzić temu w drogę — równie cicho odpowiedziała kobieta.- Przemyśle co możemy zrobić i jak się stąd wydostać. Dajcie mi trochę czasu.
Wysoka staruszka chichocząc zaczęła obchodzić powoli małą maszynę. Dotykała ją i wciskała guziki, jak dziecko. Wielkie, stare i pomarszczone dziecko. Wszystkie staruszki ignorowały dryfujące wokoło niebezpieczne substancje i skulonego trzymającego się kurczowo platformy przemytnika.
— I nie przejmuj się demencja i innymi starczymi przypadłościami — powiedziała zgięta kobieta. — Na pewno nad nim zapanujesz… a na pogrzeb przyślemy ci piękne kwiaty… i tylko trochę sztuczne…
— Nie cierpię sztucznych wiązanek — z szerokim uśmiechem powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Tak, są okropne — zgodziła się niepodziewanie kobieta w bańce.
— Jak umrzesz już ci wszystko jedno — zauważyła kobieta w makijażu. — Zbliż się jeszcze bardziej do tych śmiercionośny zabawek i szybko będą ci potrzebne…
— Nie zamierzam tak łatwo umrzeć — oświadczyła z przekonaniem wysoka ciemnoskóra kobieta.- Mają mnie zapisać i zamrozić.
— Czyli będziesz prawie nieśmiertelna — powiedziała z niewinna miną zgięta kobieta. — A może maszyny się popsują i zaczniesz się psuć i szwankować.
— Zawsze się zabezpieczam… — powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta zdejmując coś z robota wojennego. — Planuje i kalkuluje…
Robot przed wysoką ciemnoskóra kobietą zaczął się trząść i dziwnie kołysać. Może staruszka uruchomiła jakiś program? Miał nadzieję, że to nie wstęp do autodestrukcji.
— Kiedyś się przeliczysz… — zauważyła kobieta w bańce w ostatniej chwili strącając z platformy robota, który zaczął się przekształcać.
Poon wychylił się lekko i ujrzał jak robot oddala się od platformy i nagle znika w ostrym jasnym błysku.
— Jaka szkoda — westchnęła wysoka ciemnoskóra kobieta.- Może inny będzie mniej bojowo nastawiony?
Skierowała się do kolejnego wojennego robota.
— Daj już spokój! — rozzłościła się kobieta w przerażającym makijażu.
— Ale tak szansa może się mi już nie trafić.
— I może dzięki niemu się stąd wydostaniemy — oświadczył kobieta w bańce zbliżając się do małego robota.- Musze tylko coś sprawdzić.
Wszystkie zbliżyły się do zabójczego robota. Szepcząc o coś się spierały. Przekładały coś i zmieniały na robocie. Dziwił się że jeszcze nie zginęły. Ktoś musiał jej bardzo lubić, bo miały niewiarygodne szczęście. Powinien coś zrobić ale czuł się zmęczony. Tęsknił za swoim małym pokojem pełnym figurek i plakatów słodkiej Inuko. Chciałby teraz patrzeć na jej puszysty ogon i uszka. Słuchać jej pięknych piosenek i wpatrywać się w jej głębokie, mądre i tak wiele rozumiejące oczy. Ludzie coraz bardziej go przerażali, i tylko Inuku dawała mu poczucie bezpieczeństwa. Bo tylko ona go rozumiała. Zawsze to wiedział.
W czasie gdy staruszki zajmowały się maszyną, na platformie pojawiło się trzech innych ludzi przemytnika. Pewnie przylecieli z paskudnej stacji. Od razu rozpoznał ich po kombinezonach i lekkich zbrojach. Dlaczego stare kobiety nie zwracały uwagi na to co się działo i co robili bandyci? Czy w ogóle ich zauważyli? Powinien jej ostrzec? A może to był już jego koniec? Przed oczami przeleciały mu chaotyczne obrazy z życia. Ujrzał twarze rodziców, rodzeństwa, ciotek i babki oraz prababki. Rodzinny dom, szkoły, fabrykę. To były brudne plamy na pięknym spokojnym obrazie życia jakie prowadził w wyobraźni i sieci dzięki Inuko. Czy kiedy umrze trafi tam gdzie była ona? Czy dotrze do świata, który poznawał głównie dzięki filmom, które widział i grom, w których żył całymi dniami. To były epickie niezapomniane akcje, tak różne od jego szarego nudnego życia. Grał kiedy tylko mógł. Żałował, że nie poświęcił im więcej czasu. I że nie chodził na więcej wirtualnych randek. Choć za każdym razem czuł się jakby zdradzała Inuko.
Spoglądał na zbliżających się uzbrojonych mężczyzn i czekał na nieuchronne. Przybyli przemytnicy zaczęli strzelać i wszystko wokół wybuchało. Chaos rósł i rozprzestrzeniał się, ale stare kobiety zachowywali się jakby niczego nie widziały. Tylko do czasu. W jednej chwili siedziały nieruchomo a w następnej rozpętało się piekło. Co gorsze wszystko znów działo się równocześnie.
Sam nie wiedział na co patrzeć i przed czym się zasłonić. Strzelający przemytnicy trafili w kilka kontenerów, w których były produkty żywnościowe. To nie było jeszcze takie złe. Potem trafili w kilka starszych kontenerów, które czekały na załadunek na statek dalekiego zasięgu i Poon już nie pamiętał co w nich było. Obserwował jak zaczęła się z nich wylewać jakaś ciecz. Gęsta, srebrzysta i wyjątkowo ruchliwa. Nie miał pojęcia co mogła zrobić, więc zaczął się przed nią cofać. Zatrzymał się gdy dotarł do reklamy. Już nie było gdzie uciekać. Zbliżała się do niego wijąc się jak wąż wstęga rozpuszczając po drodze żywność odłamki i nawet Super Masę. Nie wątpił że bez najmniejszego trudu rozpuści i jego kombinezon oraz ciało. Gorączkowo zastanawiał się czy to będzie bardzo boleć. Mógł się rzucić w kosmiczną pustkę ale co było lepsze: umierać kilka dni czy dać się pożreć tej strasznej substancji? Myślał że jest zdecydowany ale ciągle się wahał. Chciał wołać o pomoc ale gardło miał schrypnięte. Zbyt wiele razy w ciągu ostatnich dwóch godzin był na krawędzi śmierci. Musiał sobie radzić sam. Przesunął się i ujrzał jak substancja wypala wielką dziurę w reklamie w miejscu, gdzie on był przed chwilą. Cofał się przed nią kuląc ale w końcu zabraknie mu miejsca…
Kobiety kryły się przed ostrzałem i niebezpiecznymi substancjami. Nie zwracały na niego uwagi. Przemytnicy mieli przewagę. Był pewny że w końcu zabiją ich wszystkich. Gdy myślał, że nie może być gorzej, sytuacja się jeszcze bardziej skomplikowała. Od strony Księżyca nadleciał stary, pobijany statek z turystami. Na oko trzecia albo i czwarta klasa. Biedacy na jednej w ich życiu wycieczce kosmicznej. Co ich ciągnęło w to miejsce? Czyżby chcieli zobaczyć Ziemi z kosmosu? Tylko po co? To samo przecież mieli na hologramach. Obserwował ich bojąc się choćby odetchnąć głębiej. Może ocalą go?
Widok dryfujących wokół platformy szczątków sprawił, że pilot ze statku zaczął hamować i manewrować. Nie mogli ich już jednak wyminąć. Większe i mniejsze śmieci zabębniły o burty wysłużonego statku. Na szczęście nie miały dość dużej prędkości, ani siły by wbić się w metal.
Uderzenie w platformę przesunęło i jego i reklamę poza zasięg żrącej substancji. Odetchnął z ulgą, ale przecież wszędzie nadal unosił się zastygający płyn. Nie mógł jeszcze się rozluźnić. Unieruchamiająca wszystko Super Masa rosła i rozprzestrzeniała się. Wszystko czego dotknęła było uwięzione w jej wnętrzu. Substancja mogła też zniszczyć statek i przyczynić się do śmierci turystów. Dwaj z przemytników, którzy podeszli za blisko do płynu, nagle zastygali jak posągi. Krzyczeli i miotali się w swoich kombinezonach, ale to nic nie dawało. Jeśli wydobędą ich przed wyczerpaniem powietrza w skafandrach powinni z tego wyjść z życiem. On miał co innego na głowie. Trzymając się reklamy pełzł do bezpiecznej części platformy. Trwało to wieki ale w końcu dotarł do miejsca skąd mógłby gdyby chciał wskoczyć do statku pełnego turystów. Tylko czy to była by dobra decyzja?
Starał się trzymać z daleka od staruszek nawet gdy pojawiło się dwóch nowych uzbrojonych przemytników. Statek z turystami zaczął ich ostrzelać. Poon ukrył się. Tego się nie spodziewał. Ciekawe kto był na pokładzie, że się na to zdecydowali. Cieszył się że zyskał choćby na jakiś czas ochronę.
Przemytnicy ukryli się za unieruchomionymi kolegami, których używali jak żywych tarcz. Ale przecież jeśli nikt nie uszkodzi ich skafandrów, nic nie powinno się im stać. Medycyna obecnie dokonywała cudów. Ratowanie nawet poważnie rannych, prawie martwych nie robiło już na nikim wrażenia. Trzeba tylko było mieć dość pieniędzy na takie usługi. Wysokie koszty leczenia, czyniły bogatych ludzi praktycznie niezniszczalnymi i niezwykle długowiecznymi. Z tego co wiedział, biedacy też dostawali czasem swoją szanse. W zmiana za zgodę na testy, pomagano chorym i ciężko rannym. Co jednak później się z nimi działo?
Turyści ostrzeliwali przemytników gdy nowe eksplozja wprawiła platformą w drganie. Miał wrażenie, że cały wszechświat oszalał. Jakimś cudem staruszki znów znalazły się obok niego.
— Co wybuchło? — zapytała głośno kobieta w bańce.
— Nie mam pojęcia — powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Chyba jeden ze zbiorników z paliwem — powiedział rozglądając się.- Ta żrąca substancja musiała go naruszyć. Zaraz rozpęta się tu koszmar…
Zgięta kobieta obserwowała jeden z kontenerów. Patrzyła na ten zielony z dziwnymi oznaczeniami. Obok stał dwa żółte i one też został uszkodzony. Sączyła się z niego dziwna jakby brudna, oleista ciecz.
— Tam jest rozpuszczalnik — powiedziała w końcu zgięta kobieta.
— I co z tego? — zapytała ostro kobieta w bańce.
— Zaraz wybuchnie tu chemiczne piekło.
— No to znikajmy stad… przy turystach nie będą mogli od nas strzelać jak będziemy już daleko. Trzeba to wykorzystać.
Kobiety zaczęły się wycofywać, starając się by statek z turystami osłaniał je przed przemytnikami. Szedł za nimi. Z rosnącym napięciem przyglądał się jak dryfujące w próżni substancje się do sobie zbliżają. Nie wiedział co się może zdarzyć, ale nie spodziewał się niczego dobrego. Reakcja, którą zgięta kobieta zapewne umiała przewidzieć, była gwałtowna i niepokojąca. Piana, niezwykły błękitny płomień i liczne małe eksplozje zaskoczyły ją. Turyści i przemytnicy przestali do siebie strzelać. Obie strony starały się wycofać. Szybko przekonał się, że to wcale nie był koniec procesu. Żrąca substancja nie tylko rozpuszczała gęstniejące ciecz, ale sprawiała że SuperMasa zmieniła swoje właściwości. To co działo się z niektórymi przedmiotami unoszącymi się wokół nich było niezwykłe. Patrzył jak metal topi się i wygina. Co to było? I jak bardzo mogło być niebezpieczne?
Statek z turystami starał się uciec, podobnie jak przemytnicy. Eksplozje były coraz większe. Co tam się działo? Nie myślał o tym czy jemu samemu uda się uciec. Było mu wszystko jedno. Nie stał jednak w miejscu., jedna z kobiet ciągnęła go za sobą. Nie wiedział dlaczego to robi. Staruszki wróciły do statku który wypożyczyły. Wysoka ciemnoskóra kobieta sięgnęła po coś do kombinezonu i wyjęła puszkę ze sprayem. Użyła go by zakleić dziury w poszyciu.
— Silnik powinien wytrzymać jeden lot — powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta do przyjaciółek.
— Czyli mówisz ze statek dostał, ale nadal może latać? — zapytała kąśliwie kobieta w makijażu.
— No przecież… — mruknęła wysoka ciemnoskóra kobieta. — To twardziel.
— Nie mogłaś zrobić tego wcześniej? — zapytała z pretensją w głosie kobieta w bańce.
— Dopiero teraz przypomniała sobie, że to mam.
— To może nie wystarczyć — powiedział a kobiety spojrzały na niego. — Statek jest stary, zniszczony. Kadłub jest dość cienki i kruchy.
— Wygląda jeszcze dobrze — zauważyła kobieta w makijażu.
— Tego nie widać, ale wiem bo go naprawiałem… — wyjaśniał coraz wolniej i ciszej.- Wiem w jakim jest stanie.
Kobiety przyglądały mu się z niepokojącym namysłem. Czego od niego chciały? Może wykorzystać jak uszczelnienie do kadłuba? To było by szaleństwo. Bał się zapytać co chcą zrobić. Nie miał siły uciekać, ale bardzo tego pragnął. Przerażało go to że zdawały się porozumiewać wzrokiem. Coś knuły.
— No dobra mimo wszystko spróbujemy — powiedziała wysoka ciemnoskóra kobieta otwierając jedną z klapek i zaglądając do wnętrza statku.- Pora się stąd zabierać.
— Zabierzemy go ze sobą — powiedziała kobieta w ostrym makijażu patrząc na Poona.
— Po co? — zapytała się rozdrażniona kobieta w bańce.
Wysoka ciemnoskóra kobieta zachichotała.
— Ona ma słabość do takich dzieciaków — powiedziała szczerząc śnieżnobiałe zęby w uśmiechy.- I już pewnie się nigdy się z tego nie wyleczy.
— Wiemy… — mruknęła zgięta kobieta.
Nie dały mu możliwości wyboru. Kierowały się do włazy w starym statku, zmuszając go by szedł z nimi. Miał nadzieję, że statek jednak nie odpali. Z bliska wyglądał jeszcze gorzej. Nie możliwe żeby był jeszcze sprawny. Nie z dziurami, które w nim zrobiono.
— Wiecie on ma swój urok — droczyła się kobieta w makijażu.
— Że co niby? — nastroszyła się kobieta w bańce.
— Daj spokój — starała się wyciszyć spór zgięta kobieta. — Wiesz jak to z nią jest. Ślepa jest i gust jej się do końca zepsuł.
— Kupie go — powiedziała niespodziewanie kobieta z makijażem dotykając starej powłoki statku jakby była błyszcząca karoserią sportowego samochodu. — Dużo może kosztować?
Kobieta w makijażu spojrzała wyczekująco na Poona. Ulżyło mu, że nie mówiła o nim. Pytająca o cenę kobieta spojrzała na niego z niecierpliwością, więc wzruszył ramionami.
— Niezbyt dużo — wydusił z siebie w końcu z trudem.
Gardło miał całkiem suche, a do tego pustkę w głowie. Zbyt wiele się działo.
— Po co komu ten złom? — sapnęła kobieta w bańce.
— Pomoże nam się stąd wydostać. A na Ziemi dam go do przeróbki u znajomych mechaników i zrobią z niego cudeńko — snuła plany kobieta w makijażu.
— Dobra, dobra rób co chcesz, tyko przestań ględzić — zgodziła się zgięta kobieta.
Kobieta w makijaż dotknęła czytnika przy wejściu swoją bransoletka i zaczęła wciskać się przez właz do środka. Nie mógł im uciec, bo trzymała go za ramię wysoka ciemnoskóra kobieta. Wsadziła go jednak nie do środka statku, tylko na jedno ze skrzydeł. Usiadła obok. W kokpicie mieściły się tylko trzy zwykłe lub cztery bardzo chude osoby.
— Czemu to robicie? — zapytał, gdy kobieta w bańce zajęła drugie skrzydło.
Stare kobiety zgodnie się zdziwiły.
— Dziwne pytanie — mruknęła kobieta w bańce.
— Bo możemy… — z szerokim uśmiechem oświadczył wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Ta twoja platforma za jakaś godzinę przestanie istnieć — oświadczyła poważnym tonem kobieta w bańce. — Nie można zostawiać ofiar za sobą. Za to wlepiają kary… No i te wyrzuty sumienia… nie można przez to spać nocami…
Drwiła czy była poważna?
— Poza ty potraktuj to jako przygodę życia — kontynuowała wysoka ciemnoskóra kobieta.
— Która może go zakończyć — wtrąciła się kobieta w bańce.
— I to jest najlepsze — wysoka ciemnoskóra kobieta nie przejmowała się wtrętami przyjaciółki. — Ryzyko i zabawa.
Usłyszał w słuchawkach chichot i snute szeptem złośliwe uwagi. Starał się ich nie słuchać. Zauważył ze leci za nimi mały srebrzysty kształt. Czyżby to był robot wojenny?
— Żyje się raz i to krótko — nie milkła wysoka ciemnoskóra kobieta.- Trzeba korzystać z każdej okazji od zabawy.
Dołączyły do niej głosy kobiety ze środka kabiny.
— Każda noc może być ostatnia, trzeba pilnować by była upojna — zgodził się niespodziewane.
To go zaniepokoiło.
— Nie przesadzaj — dobiegł do niego jeszcze jeden głos. — Ja jeszcze nie wybieram się na tamten świat. Postaram się zawieść nas na Ziemie a potem róbcie co chcecie.
— Możemy obecnie żyć nawet dwieście lub i trzysta lat. — oświadczyła radośnie wysoka ciemnoskóra kobiet. — A mając tyle czasu trzeba mieć hobby.
— Tak, trzeba się czymś zająć — zgodziła się kobieta w bańce. — Czasem to trudne…
Przeszedł go dreszcz. Wizja życia w świecie gdzie starcy nie chcą umrzeć, tylko robią co chcą, wcale mu się nie podobało. Takie dziwactwa niszczyły porządek natury. Powinno się w końcu zniknąć z tego świata, a nie panoszyć się na nim, zabierając miejsce i pieniądze młodym.
— Jeszcze tyle jest rzeczy, które chce zobaczyć i przeżyć… — mówiła wysoka ciemnoskóra kobieta. — Mam po co żyć.
— Wielu ludzi się zamraża — z kwaśna miną wtrąciła kobieta w bańce.
— E tam — wysoka ciemnoskóra kobieta wzruszyła ramionami. — Ja wciąż czuje się młoda. Nie chce dać się odciąć od tego co mi sprawia radość…
Czuł wibracje i to że silniki się nagrzewają.
— Ale nie wyglądasz już młodo… — usłyszał w słuchawkach.
Wysoka ciemnoskóra kobieta prychnęła.
— Za kilka tygodni będę ja nowo narodzona — powiedziała z przekonaniem.
— Szczerze wątpię, ale co mi tam — zamruczała kobieta w bańce.
— Jeszcze zobaczysz…
Statek zaczął się oddalać od platformy. Poon widział jak przemytnicy zabierając swoich kolegów i omijając turystów oraz dryfujące części kontenerów starają się uciec. Tak mu się wydawał w pierwszej chwili. W następnej ujrzał jak porzucają unieruchomionych kolegów i ruszają za nimi.
Czemu przemytnicy ścigali z takim uporem staruszki? W czymś im przeszkodziły? Okradły ich? O co w tym wszystkim chodziło?
Beztroskie staruszki potrafiły nieźle zaleźć za skórę. Podejmowały dziwne i zaskakujące decyzje. Dlaczego go zabrały i po co był im potrzebny? Jakie mogły mieć z niego korzyści? Martwiło go to. Nie miał pojęcia co jeszcze może się stać w ich towarzystwie. Powoli lecąc oddalały się od platformy ale zbliżały się do statku turystów i dryfujących przemytników. To już wystarczająco wiele przeszkód, a do tego jeszcze dochodzili uzbrojeni przemytnicy.
— Uważaj jak lecisz — pouczała prowadzącą statek przyjaciółkę kobieta w bańce.
— Nie pouczaj mnie — warczała w odpowiedzi pilotka.
— A ten młody to po co nam? — nagle odezwała się jedna z kobiet ze środka statku. — Zostaw go już teraz. Jakoś wróci na platformę… A nam będzie tylko przeszkadzał…
— Nie będzie przeszkadzać… zobaczysz — upierała się wysoka ciemnoskóra kobieta. — Chwilowo się przydaje.
Poon chętnie by uciekł upiornym staruszkom, ale zbyt wiele się działo. Jeden z uzbrojonych przemytników był coraz bliżej i celował w statek z broni nie przejmując się już niczym. Poczuł uderzenie i statek zaczął się przechylać i co gorsza trzęść. Kurczowo złapał się skrzydła. Widział czerń kosmosu pod skrzydłem, na którym siedział. Kobieta w bańce chwyciła jednego z unieruchomionych przemytników i potraktowała go jako przeciwwagę i tarczę.
— Dodaj gazu! — krzyknęła trzymając szarpiącego się w swoim kokonie przemytnika.
— Już się robi — odpowiedziała z kabiny kobieta w ostrym makijażu.
Ciemnoskóra wysoka kobieta z niezadowoloną miną przyglądała się przestraszonemu Poonowi i przemytnikowi.
— Za wielu tu ich teraz… To co robisz bardziej nam szkodzi niż pomaga… — zaważyła kierując te słowa do kobiety w bańce. — Tego drugiego wyrzuć!
— Przyda się… — upierała się kobieta w bańce, mocno trzymając przemytnika.
— Wyrzuć go! — nakazała jej wysoka ciemnoskóra kobieta.
Zaczęły się kłócić.
— Zabieramy go ze sobą, wyrzucimy go i tamtego po drodze — zakończyła kłótnię staruszek kobieta ze środka statku.
Zamilkły. Poon kątem oka spoglądał na unieruchomionego przemytnika. Straszne kobiety porwały tego nieszczęśnika tak samo jak jego. A najgorsze że leciały coraz szybciej. Kurczowo trzymał się skrzydła. Wszystko zaczęło mu się przed oczami się zamazywać. Jego skafander źle znosi takie akrobacje. W oddali wirowała po nimi powoli planeta. Kobiety na szczęście kierowały się do starej niedalekiej stacji. Jeszcze nigdy nie leciał tak szybko. Nie w realu, nie poza grami. To było dziwne doznanie. Całkiem nowe w jego życiu i raczej nieprzyjemne. Czuł się zagubiony. Jakby już na kompletnie niczym i nikim nie mógł polegać. Zawsze bał się nieważkości. Strach w nim rósł. Zacisnął mocno oczy.
— Nie mogę stracić więcej punktów — Poon mruczał słowa, które często powtarzał podczas gry i poczuł się do razu lepiej.
To było jego zaklęcie. Mobilizowało go. Pomagało mu wygrywać, wytrzymać w trudnych sytuacjach, może i teraz pomoże mu przeżyć? Nie chciał jeszcze umierać. Nie był gotowy… jeszcze tyle chciał zrobić. No i były też obowiązki… od których uciekał. Rodzina ciągle liczyła, że w końcu zmądrzeje i zrobi to czego od niego oczekiwali. Ale z drugiej strony czy ktokolwiek z nich by się przejął jego śmiercią? Jako pracownik stacji nie miał przed sobą żadnego celu. Rodzina powinna już postawić na nim krzyżyk ale wiedział że na to są zbyt uparci. Pewnie udają że o nim zapomnieli, ale i tak zasypywali go wiadomościami w których starali się wzbudzić w nim wyrzuty sumienia. Przyzwyczaił się do tego. Wiedział, że poza nimi nikt już od niego niczego nie oczekiwał. I to go czasem przygnębiało. Bo co miał zrobić ze swoim życiem?
Rozluźnił na chwilę uścisk i poczuł jak się zsuwa ze skrzydła. W panice przywarł do gładkiej powierzchni statku. Jeszcze chwila i znalazł by się sam w pustce. Bardzo się tego bał. Ale przecież całe życie dryfował, uderzany i wysyłani w nowy kierunku przez przypadkowe osoby lub zdarzenia. Co w jego życiu miało sens i co tak naprawdę tylko zależało tylko od niego? Może powinien się poddać temu co się dzieje i przestać się miotać? Leciał z zamkniętymi oczami, trzymając się kurczowo skrzydła statku i powoli przestawał się bać. Przestawał cokolwiek czuć. Był jak obojętny obserwator stojący z boku. Wiedział, że jest w szoku i to mu minie. Ale po raz pierwszy w życiu spojrzał na samego siebie na chłodno, z uwaga. Cały czas tylko uciekał. Nie miał siły by walczyć o to co kocha i żyć naprawdę po swojemu. Krył się i wycofywał. I zawsze tak będzie się zachowywał póki nie przejmie kontroli nad swoim życiem. Mógł to zrobić.
Stara międzynarodowa stacja była coraz bliżej. O tej porze była prawie pusta i wyglądała na wymarłą. Zamieniono ją przed wielu laty w muzeum i mały orbitalny hotelik. Była ważnym punktem do zwiedzania dla wielu wycieczek. Statek ze staruszkami dobił do jednego z doków stacji, a kiedy usłyszał szczęk zaczepów w końcu mógł się puścić. Chwycił się stacji. Dwie stare kobiety wyskoczyły ze statku i dołączył do tych które były na zewnątrz. Już po chwili wszystkie cztery pognały do promu kursującego na Ziemie. On i przemytnik, obaj oszołomieni i rozbici, zostali obok słupów, na których umieszczono liczne reklamy. Poon nie miał siły by się ruszyć, ale cały czas słyszał rozmowy starych kobiet.
— Szybcy są — powiedziała jedna z kobiet spoglądając na zbliżające się do stacji lśniące na niebie punkciki. — Co z promem?
— Nie zabierze nas stąd…
Prom był automatyczny, ale kursował tylko, gdy zebrała się wystarczająca liczba pasażerów. Utknęły na stacji, a pościg za nimi ciągle trwał. Poon wiedział, że przemytnicy się nie poddają, a to wyglądało na sprawę osobista.
— I co teraz? — zastanawiała się na głos wysoka ciemnoskóra kobieta. — Nie możemy czekać na prom.
Zgięta kobieta podeszła do zabytkowych starych kosmicznych pojazdów. Obejrzała je w z uwaga i zaczęła przy nich majstrować.
— Bierzcie ten statek, a ja zabiorę skuter… — powiedziała do przyjaciółek.- Lecimy na kolejna stacje. Na Mirze XXII Bis powinni mieć prom, który będziemy mogły od razu wykorzystać.
— To zabytki — zaprotestowała kobieta w bance. — Nawet nie wiem czy wolno je ruszać.
— Jak mają paliwo w bakach bierzemy je — z naciskiem powiedziała kobieta w makijażu.
— Wlepią nam kare — zauważyła wysoka ciemnoskóra kobieta.
Kobieta w z makijażem wzruszyła ramionami.
— Życie ważniejsze niż jakieś bzdurne zasady.
— Mogą nam odebrać prawa do kierowania pojazdami — zauważyła kobieta w bańce.
— Najpierw muszą nas złapać — beztrosko odpowiedziała kobieta w makijażu. — A pieniądze czynią cuda…
— Bez gadania ruszajcie…
Staruszki chciały przeskoczyć na kolejną stację? Cieszył się, że oddalą się i dadzą mu w końcu spokój. Odetchnął z ulga, gdy niespodziewane jedna z kobiet podleciała do niego i chwyciła go. Pociągnęła go za sobą na skuter. Zgięta kobieta obchodziła się z nim niezbyt uprzejmie, przywiązując go za pomocą plastikowy opasek do skutera.
— A ten ci po co? — zapytała się z podejrzliwą miną kobieta w bańce lecąca obok.
— Przyda mi się balast — mruknęła zgięta kobieta. — I na tarcze.
— Skoro tego chcesz… — odparła kobieta w bańce oddalając się.
— Wyrzuć go przy bliskim zasięgu — poradziła przyjaciółce wysoka ciemnoskóra kobieta. — Z stamtąd jeszcze jakoś wróci.
— Wiem, nie pierwszy raz jestem poza planetą — sapnęła rozdrażniona zgięta kobieta.
— Dobra, dobra nie denerwuj się — uspokajała ją wysoka ciemnoskóra kobieta.- Zbierajmy się.
Wiedział, że powinien zaprotestować lub choćby spróbować ucieczki ale czy to by coś dało? W tych kobietach było coś nieludzkiego jakby były przyobleczonymi w starą luźna skórę niszczycielskimi żywiołami. Czy miał szanse z nimi wygrać? Nie miał sił nawet próbować.
Znów był pęd i nieważkość, bez żadnej asekuracji. Stara kobieta kuliła się, chowając za nim i leciała gnając jak szalona.
Czasem otwierał oczy. Za którymś razem, za skuterem ujrzał stary niepozorny statek i kilka ścigaczy. Uciekające kobiety zrobiły kilka ostrych zwrotów i ruszyły prosto do innej stacji. Gdy byli kilka metrów do stacji Mir XXII Bis Poon poczuł pchniecie w plecy. Zgięta kobieta zrzuciła go z gwiezdnego skutera i szybko się oddalała.
Dryfował i kręcił się wokół własnej osi, ale nie przejmował się tym teraz. Ucieszył się, gdy stare kobiety zniknęły z jego życia. Odeszły, a on ciągle żył. Wszechświat znów wydawał mu się spokojny i bezpieczny. Nie bał się nawet zimnej pustki, w której tkwił.
Włączył silniki pomocnicze i manewrując nimi, powstrzymał w końcu kombinezon od wirowania wokół własnej osi. Potem skierował się ku stacji promowej i dotarł do niej bez przeszkód. Usiadł obok wielkiego monitora reklamowego, podającego też godziny odlotów i przylotów. To jeszcze nie był koniec, ale było mu już wszystko jedno. Na ekranie pojawiła się Inuko reklamująca nowe przekąski. Jej fioletowe włosy falowały, a srebrne uszka i ogonek uroczo podrygiwały. Nie mógł oderwać od niej oczu. Cieszył się, że go odnalazła. Jej widok był kojący. Jak tylko dotrze do cywilizacji kupi jej przekąski, i jakiś fioletowy napój, był jej to winny. Tak wiele dla niego zrobiła. Podtrzymywała go na duchu. I teraz i wcześniej gdy rodzina sprowadzał do niego coraz to innych lekarzy by ustalili jakąś jednostkę chorobowa tak by zaczęli go leczyć. Mieli ma za złe że woli żyć w świecie fantazji niż zajmować się rodzinnym interesem, znaleźć sobie żonę i mieć dzieci, którym będzie mógł przekazać swoją spuściznę. Chcieli go wyleczyć. Nie rozumieli, że on lubił swoją choroba. Chciał marzyć i wierzyć, że kiedyś spotka swoją Inuko.
Stare kobiety odleciały na Ziemie i chyba przejęły kontrolę nad statkiem, bo zgubiły pościg. Widział jak statek przemytników zawraca i zbliża się do stacji. Powinien się ukryć ale nie ruszył się z miejsca.
Zbliżali się do niego przemytnicy, którzy chyba zrezygnowali z dalszej pogoni za staruszkami. Prom i tak był już poza ich zasięgiem. Groźni, wściekli i ukryci w srebrzystych kombinezonach bojowych otoczyli go, ale wcale się ich nie bał. To już miał za sobą. Wierzył, z jakiegoś powodu, że najgorsze co mogło go spotkać miał już za sobą.
— Kto to był? — zapytał jeden ze zbirów szczerząc zęby.
— Nie mam pojęcia — odpowiedział Poon spokojnie i głośno. — To były jakieś szalone, staruchy z dołu.
Wskazał głową na planetę. Jak chcieli mogli ich poszukać wśród trzydziestu miliardów Ziemian. Marne mieli szanse na sukces.
Podszedł do niego wysoki zimnooki Azjata, z krótko obciętymi włosami i niepokojącym tatuażem na prawej skroni.
— Znajdę je — powiedział cicho przemytnik, który go przepytywał a potem zwracając się do przybyłego Azjaty wyrzucił z siebie: — Daj mi szefie tylko szansę. Odbiorę jej dane…
— Co, dałeś też sobie skopiować osobisty procesor? — Szef spojrzał tak groźnie na podwładnego, że ten aż się skulił.- Przecież mówiłeś…
— To wiedźmy, prawdziwe wiedźmy… nie wiem co mi zrobiły… otumaniał mnie czymś… i ta pomalowana coś mi zrobiła… — przemytnik umilkł, bo najwidoczniej zabrakło mu nawet oddechu by skończyć myśl.
— Po prostu jak głupi dzieciak wziąłeś od nich coś a ją teraz tracę… — powiedział cicho szef. — Na twoim miejscu podziurawił bym sobie kombinezon…
— Ja odzyskam to co straciłem, przysięgam… — dygocząc mówił przemytnik. — Daj mi tylko jedną szansę szefie.
— Tylko jedna i następnym razem nie dawaj tak dupy — oświadczył szef rozglądają się po stacji.
Jego wzrok wędrował i czasem zahaczał o Poona. Do czegoś się szykował.
Inni przemytnicy zarechotali i zaczęli rzucać niezbyt wybredne żarty o skompromitowanym koledze. Szef uciszył ich jednym lodowato zimnym spojrzeniem. Spojrzał wprost na Poona.
— Opowiesz nam wszystko co o nich wiesz — powiedział chłodno.- Jeśli ich nie znajdziemy, ty za to nam zapłacisz.
Poon powoli kiwał głową. Powinien był się tego spodziewać. Nie wiedział o kobietach zbyt wiele, ale może wystarczy by zostawili go przy życiu. Miał taką nadzieję.
Szef przemytników jednym szarpnięciem postawił go na nogi.
— Idziesz z nimi.
Poon posłusznie wlókł się za szefem przemytników, otoczony jego ludźmi.
I tak nie miał po co wracać od pracy. To było bez sensu. A tym bardziej nie mógł wrócić do rodziny. Los za niego zdecydował.
Zapakowali go, jak bagaż, do luku z tyłu swojego statku. Było tam ciasno, gorąco, ale i zarazem kojąco. Ułożył się wygodnie i czekał na dalszy rozwój wypadków.
Pracując przez te wszystkie miesiące na platformie starał się zdecydować co zrobić. Miał w ciągu roku podjąć decyzje. Ten termin minął kilka miesięcy temu, a on nadal nie miał pojęcia jak postąpić. Rodzina oczekiwała, że w końcu coś zrobi ze swoim życiem. On sam miał wrażenie, że na coś czeka, choć nie wiedział na co. Może czekał właśnie na to? Na to by ktoś wyrwał go z jego rutyny, przyzwyczajeń i zmusił do czegoś, na co nie miał ochoty…
Aż nie mógł w to uwierzyć. Tyle miesięcy monotonii, a w jednej chwili wszystko się zmieniło. Czuł się jak bohater tandetnych, kosmicznych opowieści. Tych wszystkich, których nie cierpiał najbardziej. Grunt to nie myśleć i tylko działać lub po prostu być.
Przecież on zawsze chciał tylko żyć po swojemu. Zawsze przeszkadzały mu wielkie wymagania jakie przed nim stawiano. Najpierw rodzina, potem partnerka, a w końcu szefowie. Nie lubił planów i obowiązków. Wolał iść na żywioł. I dać się ponieść wydarzeniom. Nie zależało mu na opinii innych. Wcale nie chciał spełniać ich oczekiwań. I tak to czego pragnął było poza jego zasięgiem. Ograniczało go ludzkie jego ciało.
Teraz mógł odciąć się od wszystkiego co było w jego życiu znane, nudne i nieprzyjemne. Przyszłość czekała na niego, a on nie musiał już nic robić. Będzie tylko wypełniać polecenia. I w końcu zginie kiedy przestanie być potrzebny.
To nie było takie najgorsze. Przynajmniej uniknie pracy w rodzinnej rzeźni.
Czas na porządki
17 marca
I
To był zwykły dzień, taki jakich wiele. Zaczął się jak wiele poprzednich, powoli i ociężale. Powolne budzenie wielkiego procesora, włączanie klimatyzacji, czekanie na decyzje przełożonych. W ich pokoju jak zwykle unosił się ciężki pył wirujący w smugach ciężkiego światła, które oświetlały toporne starszych sylwetki agentów. Zdawali się tkwić tam do wieków. Czekali bez końca na prawdziwą akcje, ale już nie mieli na nią większych szans. Już nie pasowali do świata na zewnątrz, za bardzo rzucali się w oczy, jak żywe anachronizmy. Od dwóch dekad tylko młodzi byli wysyłani na zewnątrz. Ci też tkwili za biurkami, w podziemnej części budynku, zapakowani w garnitury póki nie dotarły do nich pierwsze sygnały. Na początku nie uwierzyli, że to poważna sprawa. Zrobili wszystko czego ich od dziecka uczyli, ale to było za mało. Musieli wyjść w teren. Zaczęli się szykować zmieniając garnitury na kombinezony, w których do razu poczuli się swobodnie. Nieśmiało odchodzili od biurek i oddalali się od macierzystej firmy. Ta akcja budziła w nich sprzeczne emocje. Wszyscy chcieli się wykazać. Ale choć postępowali według zasad, to niespodziewanie wydarzenia nabrały rozpędu i przerodziły się w istny koszmar. Wydarzenia i wypadki pędziły, jedne za drugimi, a problemy się mnożyły. Trudno było powiedzieć dlaczego i kiedy, ale sytuacja stała się alarmująca.
Z każdą godziną było coraz gorzej. Musieli wkroczyć starsi agenci i prawie zostali zdemaskowani. Agencja mogła wiele stracić. Nawet jeśli wiele ryzykowali, musieli do końca grać swoje role. Śledził raporty i nie był zadowolony. Wszyscy agenci mogli umrzeć kilka razy i to w najbardziej absurdalny sposób jaki tylko istniał. Bał się nawet myśleć ile czekało by go papierkowej roboty, gdyby coś poszło gorzej. Powinien był ich od razu wycofać, ale taka decyzja nie zależała od niego. Oni wszyscy przecież mieli instrukcje, które kazały im postąpić tak, a nie inaczej. Mimo to mnie miał pojęcia, jak to wytłumaczy przełożonym. Poniósł porażkę. Skompromitował się. Musiał jakoś z tego wybrać.
Długo, rozpaczliwie zastanawiał się co zrobić. Zwalić winę na podejrzane? Na postronnych świadków? Na swoich ludzi? Mieli tylko wkroczyć do mieszkanie, zabrać z niego coś i je opuścić bez zwracania na siebie uwagi. Zawiedli go. Nie mógł się nawet wytłumaczyć, bo musiałby ujawnić zbyt wiele. Zaczęto by analizować przebieg zdarzeń. Wytykać mu błędy. Lepiej to zatuszować. Tak będzie prościej. Incydent zostanie zbagatelizowany jako fałszywa informacja. Liczył że po tym, o żałosnych powodach zaistniałej sytuacji nie było by sensu nawet wspominać. Nie potrafił by wyjaśnić, dlaczego postąpił tak a nie inaczej.
Na wszelki wypadek stworzył kilka scenariuszy. Może powinien znaleźć kozła ofiarnego? Tylko kogo? Kto mu ostatnio podpadł? Kto z nich by przyjął całą winę na siebie i chętnie poniósł karę…
W pewnej chwili miał wrażenie, że się zgubił… Na prawdę powinien wymyślić nowy prosty plan. Szybko przeglądał dane agentów. Wchodził bez trudu do tajnych i osobistych plików współpracowników. Od kiedy zyska uprawnienia robił to systematycznie by być na bieżąco i niczym go nie zaskoczyli.
Szybko przerzucał pliki, gdy coś wpadło mu w oko. Zaczął czytać i zaniepokoił go czyjś raport. Zapisany za pomocą impulsów wprost z mózgu i przejętych z oka obrazów. O wiele zbyt szczery i szczegółowy. Musiał usunąć zapisy tego zdarzenia. Tylko czy nie zostanie po tym ślad?
A może da się to wykorzystać? Już wiedział na kogo zwali winę za cały incydent.
Zaczął prowadzać zmiany. Miał mało czasu.
II
Śniła na jawie.
Pola jeszcze nie do końca się obudziła, ale już wiedziała co się z nią dzieje. Przez leki zdarzało jej się to coraz częściej. I nawet to lubiła. Często czuła się tak jakby unosiła się w powietrzu. I lubiła to. Miała możliwość odkrywać coś całkiem nowego w swoim życiu, lub dawno zapomnianego. Nie dziwiła się nawet, gdy śniła długie urocze, dziecinne sny o podróżach i przygodach.
Jej ciało się regenerowało dzięki nowym preparatom, które przyjmowała, a umysł w tym czasie szalał. Tylko te chwile gdy jej umysł robił co chciał zdarzały się coraz częściej. To było odrobinę niepokojące. Bała się że będzie musiała zrezygnować z tego leku. Męczyło ją samo myślenie o konieczności szukania nowego.
Z drugiej strony co innego miała do roboty? Jej czas należał tylko do niej. Czasem nawet czuła że może ma za dużo wolnego czasu. Już nie pracowała tyle co wcześniej. A jej przyjaciółki od kilku tygodni rzadko się odzywały i były zajęte swoimi sprawami. Nie miała pojęcia gdzie są, ani co robią. Sporadycznie przysyłały jej jakieś tajemnicze wiadomości. Czymś się zajmowały i to pomagało im zachować równowagę i aktywność. Ona też tego potrzebowała.
Jej stare przyjaciółki… Dziwiło ją, że Dolly prawie się do niej nie odzywa. Przecież potrafiła zadzwonić w środku nocy z pytaniem o jakieś duperele i kłócić się o jakiś drobiazg godzinami. Od kilku tygodni Dolly była cicha i nienaturalnie spokojna. Czym się w tym czasie zajmowała?
Zdziwiła się, gdy rano 17 marca przyszły od niej trzy wiadomości. Pierwsza dwie minut przed szósta. Taka sama kwadrans potem i kolejna po pół godzinie. To było zaproszenie na zaplanowaną na kolejny dzień kameralną imprezę. O co mogło jej chodzić? Znowu coś szalonego wymyśliła? Ale jeśli będzie tam stary alkohol, to nie zawadzi się tam zjawić. Tylko dlaczego Dolly w kółko przesyła tą samą wiadomość? Podejrzewała ją o demencję? Przecież brała garść leków by utrzymać mózg i ciało w dobrej kondycji. Sporo na nie wydawała i jej zdaniem były całkiem skuteczne. Przesadzała z tymi przypomnieniami. Takie zachowanie przyjaciółki ją rozdrażniło.
Usiadła na łóżku. Spojrzała jeszcze raz na wiadomości, zapamiętując dość zawiłe instrukcje i nieznany jej adres. A potem wyłączyła telefon. Sięgnęła po leki i połknęła ich garść. Powinno wystarczyć na cały dzień. Zjadła trochę owoców i ziaren w proszku i spryskała się warstwą ochronną. Ta jak zawsze odrobinę ją szczypała, ale przecież zapewniała jej komfort i zdrowie, więc znosiła to z cierpliwością. Była zła, ale szybko ubrała się i przygotowała do wyjścia. Spakowała potrzebne jej zawsze leki i kilka innych drobiazgów, a potem na wszelki wypadek wrzuciła i parę innych przedmiotów. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy, a ona lubiła być przygotowana nawet na najgorsze.
Ostrożnie opuściła swoje prawie puste mieszkanie w 100 piętrowym wieżowcu i zjechała windą na poziom plus trzy. Opuściła równie ostrożnie budynek i skierowała się ku małej zatoczce. Wskoczyła w powietrzną automatyczną taksówkę i podała adres. Po chwili leciała już do wysokiego ponurego budynku, w środku starej dzielnicy. Nie lubiła tej części miasta i rzadko tam zaglądała. Pełno tam było snobów i ludzi bez poczucia humoru. Nawet nie podejrzewała, że przyjaciółka ma tam mieszkanie.
Pola spogląda z góry na mijane po drodze, skandujące jakieś hasła manifestacje, które zalewały ulice, utrudniające poruszanie się po ziemi. O co chodziło im tym razem? Transparenty były niewyraźne, a hasła mętne. Że też nie było im szkoda, marnować życia na takie dziecinady? Młodość bywa taka nierozsądna. Tylko działaniem można było zmienić świat, nigdy dziecinnym hałasowaniem i wyrażaniem sprzeciwu co i takim nic nie daje. A najlepiej korzystać z życia, póki ciało i umysł są sprawne. Życie było przecież tak krótkie i kruche. Cała jej rodzina już umarł i była już ostatnią, która ich pamiętała. Miała w życiu wiele szczęścia… choć przeżyła niejedno. A mimo to czasem się zastanawiała… Przerwała sobie snucie wspomnień. To był bardzo zły zwyczaj.
Taksówka w końcu wylądowała, a ona skierowała się do wysokiego, topornego szaro-czarnego wieżowca. Ruszyła w stronę prywatnej windy. Gdy tylko wkroczyła do holu budynku przyszła do niej nowa wiadomość. To była szczegółowa instrukcja od przyjaciółki jak dostać się na 67 piętro wieżowca.
Zbliżyła telefon do panelu kontroli. Przywołała specjalną windę i wstukała kod. Odetchnęła z ulgą, gdy został zaakceptowany. Ta Dolly i jej pomysły! Z nią nigdy nie było wiadomo, czy nie robi sobie z człowieka żartów. Potrafiła wysłać kogoś z fałszywymi informacjami na jakieś pustkowie i zapomnieć, że to zrobiła. Jej poczucie humoru było męczące i czasem upiorne.
Winda ruszyła w górę. Zacisnęła dłonie i starała się nie myśleć o wysokości. Od jakiegoś czasu czuł lęk gdy przebywała w poruszających się w górę lob w dół obiektach. Będzie musiała skonsultować to ze swoim osobistym psychologiem.
Starała się zająć czymś myśli. Myślała o mieszkaniu przyjaciółki. Czy ta cała procedura była czymś zwykłym? Wszyscy mieszkańcy i goście wieżowca musieli ją stosować? Czemu aż tak się chroniło? I co Dolly mogła mieć w tym mieszkaniu?
Winda się zatrzymała, a drzwi rozsunęły. Była w małym przedsionku z dwojgiem drzwi. Podeszła do czarnych drzwi jak chciała instrukcja i znów wstukała kod. Drzwi się przed nią bezszelestnie otworzyły.
W pierwszej chwili nic nie zobaczyła. A mimo to zrobiła kilka kroków do przodu. Drzwi się za nią zamknęły. Jej oczy powoli się przyzwyczajały do szarości i półmroku.
Zaniepokojona rozglądała się wokoło. To było bardzo luksusowe mieszkania, wysokie na ponad cztery metry, co nawet na niej robiło wrażenie. Już tak nie budowali. Wielkie, specjalnie i naturalnie chłodzone pomieszczenia sprawiało wrażenie luksusowego. To było lokum, za które trzeba by zapłacić krocie. Kogoś by było na nie dziś stać? Kiedyś mogła by sobie na takie mieszkanie pozwolić, teraz już nie.
Pomieszczenie było wspaniałe, szkoda tylko że było zawalone jakimiś plastikowymi i papierowymi pudłami i jakimiś dużymi stosami śmieci, na które narzucono białe prześcieradła. To psuło wrażenie. A dodatkowo ten panujący wszędzie zapach starości i półmrok.
Pola próbowała znaleźć kontakt lub w inny sposób by włączyć światło, ale bez skutku. Zewsząd otaczała ją nieruchoma ciemność i cisza.
Ruszyła przed siebie. Nie podobało jej się to, jak wyglądały przeszkody w pomieszczeniu przed nią. Miała przed sobą ścianę z pudeł, która zmuszała ją by skierowała się w prawo. Nie mając wyjścia szła przed siebie. Dotarła do progu i po chwili wahania ruszyła do kolejnego pomieszczenia. I zaraz za drzwiami wpadła na coś. To była kolejna ściana z pudeł. Szła wzdłuż niej licząc, że kiedyś ta się skończy, ale im była dalej tym było gorzej. Pudła były wszędzie, otaczały ją z każdej strony. I było ich coraz więcej i więcej. Przeciskała się przez wąski labirynt licząc ze ten koszmar w kiedyś się skończy. Stosy zgromadzony w mieszkaniu śmieci dotykały aż sufitu. Gdy ich dotykała chybotały się i obsypywały ją kurzem.
— Halo? Jest tu ktoś? — zawołała zirytowana, gdy dotarła do kolejnych drzwi.
Odpowiedziała jej cisza. Mogła jeszcze zawrócić i zrobić awanturę przyjaciółce, że ją naraża na takie przygody. To by jednak znaczyło, że się znów szybko poddaje, a to by Dolly jej wypominały latami.
Ruszyła przed siebie, chociaż bała się, że zabłądzi lub utknie w tym wysypisku. Te góry śmieci mogło ja przygnieść i nikt nie wiedział by gdzie się podziała. Od lat nie była w tak absurdalnej sytuacji.
Przez nieuwagę padła na wielki stos małych pudeł, który zaczął się osuwać. Na szczęście wycofała się na czas.
Ta góra śmieci mogła ją przecież zasypać i zadusić. Rozzłościła się na poważnie.
Dotrze do tej wariatki i zrobi jej awanturę. Już ona zobaczy!
III
Obudziły ją hałasy. Ktoś obijał się o ściany i strącał na podłogę coś metalowego. Dźwięki nie ustawały. Intruz był doprawdy bezczelny.
Dolly usiadła na łóżku. Przez kilka uderzeń serca, nie miała pojęcia gdzie jest. Wąskie łózko stało przed oknem z wprost nieziemskim widokiem na miasto. Tylko jakim cudem? W jej małym mieszkaniu okna sypialni wychodziły na mur i zapuszczony ogród. Bezmyślnie wodziła wzrokiem po panoramie miasta aż ją olśniło.
To tak, to jej stare mieszkanie. To, które chciała opróżnić przed sprzedażą. Specjalnie w nim nocowała, nie zrywać się o świcie. Z samego rana mieli przyjść pracownicy wynajęci do sprzątania i wyceniania przedmiotów. Z racji wieku miała prawo do bezpłatnych pracowników z wydziału oczyszczania, ale wolała wynająć własnych, by mieć na nich oko. Płaciła im i mogła wymagać by robili co chciała. Po cichu liczyła na duże zyski. Od wielu lat odkładała w mieszkaniu kupione rzeczy. Wiele z tych przedmiotów zyskało na wartości przez te kilkadziesiąt lat i mogła nieźle zarobić na ich sprzedaży.
Spojrzała na zegarek. Miała jeszcze kilka minut do przyjścia sprzątaczy. Co ją obudziło?
Siedziała na łóżku wsłuchując się w tajemnicze odgłosy. Czyżby już ktoś z zatrudnionych ludzi przyszedł? Nie pamiętała czy dała im elektroniczny klucz albo kod do drzwi. Jeśli coś niszczą, będą musieli jej zapłacić za starty. To było w ich kontrakcie…
Po namyśle doszła do wniosku, że mimo wszystko wynajęci ludzie nie zrobili by nic takiego.
Wysunęła się z pościeli i łóżka i wyprostowała się powoli. Protezy i wzmocnienie kości i stawów działy perfekcyjnie, ale nie lubiły nagłych zrywów. Zrobiła kilka ćwiczeń jak zalecali jej lekarze, a potem chwyciła pałkę i ruszyła by nakryć intruza.
Dotarła do salonu i zaczaiła się.
Widząc postać zamachnęła się i z mściwą satysfakcją wbiła wzrok we włamywacza, by zapamiętać jego wredną gębę.
Ku swojemu zaskoczeniu dostrzegła coś znajomego w intruzie i w ostatniej chwili udało jej się uderzyć w pudło obok głowy przyjaciółki. Usłyszała brzdęk tłuczonej porcelany i zaklęła pod nosem.
— Chcesz mnie zabić? Czemu akurat teraz? — zapytała Pola z ciekawością, wcale nie przestraszona. — Nie czekasz na jakąś wyjątkową okazję?
Złośliwość i jad aż skapywał z jej ust. Czemu była w tak paskudnym humorze? Nigdy nie bała się zamieszania i przemocy. Ciekawe dlaczego akurat tak zareagowała?
— Co ty tu robisz? — zapytała odkładając pałkę.
— Jeszcze pytasz? — zdenerwowała się przybyła. — Zaprosiłaś mnie, zapomniałaś już?
Dolly zaklęła w duchu. Że też wypadło je z głowy, że kilka dni temu wysłała do nich zaproszenia na ten poranek. Miała zmienić na popołudnie, ale zapomniała. Gdyby się do tego przyznała, drwiły by z jej leków i metod na zachowanie młodości.
— Nie — kłamliwe zaprzeczyła. — Tylko za wcześnie przyszłaś.
— Och doprawdy? — zapytała z podejrzaną słodyczą. — Przysłałaś mi wczoraj wiadomość z samego rana, bez konkretnej godziny… i kolejne dziś.
— Możliwie, że zapomniałam dopisać żebyście przyszły później — przyznała niechętnie. — Oczekiwałam was koło południa, jak już trochę tu posprzątają. No cóż, skoro już tu jesteś rozgość się.
Przyjaciółka wcale nie dała się ugłaskać.
— No nie żartuj! Witasz mnie z kijem, a teraz jeszcze masz do mnie pretensje o swoją sklerozę? To już szczyt wszystkiego! — piekliła się.
Dolly wiedziała, że nie uda je się łatwo z tego wymigać. Udawała, że wcale o tym nie zapomniała, choć pamięć miała już nie taką jak kiedyś. A do tego nie lubiła elektronicznych przypominaczy.
— No już dobrze, nie złość się. — mruczała prowadząc przyjaciółkę do małej kuchni. — Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Uspokój się.
Pola nadal była naburmuszona, ale przysiadła na jednym z plastikowych pudeł. Śledziła ją gdy szykowała butelki i suche przekąski.
— Jeszcze nie mam nic przygotowanego — tłumaczyła.
Pola zamruczała coś pod nosem.
— Rozgość się — powiedziała gospodyni wskazując na wygodny fotel obok wyjścia na taras i barku. — Czego się napijesz?
Poly nie ruszyła się z miejsca.
— Tego co zawsze — mruknęła.
No tak, nie będzie jej niczego ułatwiać.
— W takim razie proszę za mną — powiedziała gospodyni pogodnie i zaprowadziła ją na całkiem spory taras wiszący nad miastem.
Przejrzała zakupione poprzedniego dnia butelki. To był tylko nowy alkohol, nie powodujący kaca i stanu upojenia. Pracowano nad nim tak długo aż otrzymano nowy produkt rozluźniający i dając poczucie radości bez nieprzyjemnych skutków ubocznych. Smakował zupełnie inaczej niż alkohol, który znały z młodości, ale cóż było zrobić. Ludzie lubiący mocniejsze doznania eksperymentowali łącząc nowy alkohol z różnymi substancjami. To było bardzo często praktykowane.
Obie z Polą lubiły doprawiane lekami drinki. Dodawane do alkoholu różnych substancji stało się modne już w latach pięćdziesiątych. Te mieszkanki pobudzały, wprawiały w dobry nastrój, wyostrzały zmysły, pomagały coś znieść. Niektóre wpływające na psychikę lub nastrój zbyt mocno, zostały zakazane. Ona nie przejmowała się zakazami. Miała spore zapasy i alkoholu i leków, czasem takich wycofanych już z obiegu. Lubił zgromadzić zapasy, tak na wszelki wypadek.
— Jak weszłaś? — zapytała Dolly, gdy już miały drinki w rękach.
— Dałaś mi kod i nie było zamknięte.
— Naprawdę? — zdziwiła się.
Była pewna, że wszystko wieczorem zamknęła. Może jednak zapomniała? Wcisnęła przycisk w telefonie, blokujący zamki. Usiadły z drinkami na tarasie spoglądając na widok za barierką.
Widok był piękny, a pogoda dopisywała. Słońce świeciło coraz mocnej. Zaciemniła szyby i daszek nas nimi.
— Pogoda się zmienia… na gorsze.- zauważyła przyjaciółka która lubiła deszcz, mgły i chmury — To słońce nas w końcu spali przez tą cieniutką warstwę ozonową…
— Jak wszystko… — mruknęła gospodyni.
Nie lubiła rozmów o ekologii. Ludzie za bardzo się tym wszystkim przejmowali. A przecież jeśli ludziom i Ziemi jest pisana zagłada to jest ona nieuchronna. Po co o tym jeszcze dyskutować?
— To wina polityków! — zacietrzewiła się przyjaciółka. — Są tak irytująco krótkowzroczni…
Dolly stłumiła westchnienie. Teorie spiskowe były konikiem Poli. Wszędzie widziała wrogie, przebiegłe machinacje. Często się tego nabijały. I podpuszczały ją.
— No oczywiście — mechanicznie odpowiedziała Dolly.
Z głębi mieszkania dotarł do nich dźwięk dzwonka u drzwi. To na pewno byli wynajęci sprzątacze.
— No, w końcu się zjawili — powiedziała Dolly wstając i ruszając w głąb mrocznego labiryntu pełnego cennych śmieci.
Już się cieszyła na te wszystkie pieniądze, które zarobi.
Sprawdziła kto stoi przed drzwiami i wpuściła ludzi od sprzątania. Grupa pięciu młodych ludzi w kombinezonach nie robiła zbyt imponującego wrażenia. Dziewczyna z kolorowymi włosami i tatuażami oraz czterej niscy, ale umięśnieni śniadzi młodzi mężczyźni. Wyjaśniła im czego od nich oczekuje i wręczyła im sprzęt. Nie okazali zdziwienia jej życzeniami i od razu zabrali się do rzeczy. To dziewczyna nimi komenderowała.
Dolly była całkiem zadowolona. Wróciła do przyjaciółki sączącej drinka.
— Chodź, odpoczniemy — powiedziała Dolly do przyjaciółki rozkładając leżaki na prawej stronie tarasu. — Jest tu nie tylko boski taras… ale to pokaże wam potem.. Chce się tym po raz ostatni nacieszyć.
IV
Ramona drgnęła. Obudziły ją uporczywy dzwonek. Z zamkniętymi oczami macała wokoło sobie. W pościeli kryły się różne obiekty. Szybko znalazła telefon. Kto to może być? Czekała na telefon od Sunego, ale czy on odezwał by się teraz?
To była tylko wiadomość. Sprawdziła ją. Z niedowierzaniem odczytała zaproszenie od Dolly. Co ja naszło? W końcu całkiem zwariowała? Po co miała by dać się wciągnąć o świcie w jakieś sprzątanie? Myśli że nie ma innych lepszych zajęć? Wariatka!
Odrzuciła telefon i zakopała się w pościel. Miała za sobą nieprzespaną noc. Całonocna eskapada po barach zakończyła się nad ranem. Podjęła się testowania nowego leku. Specyfiku, który miał trafić na rynek za dwa tygodnie i wróżono mu wielkie powodzenie wśród imprezowiczów. Podobało jej się uczucie, które dawały małe różowe tabletki, ale jej skład nie był już taki dobry. Coś nie było takie jak powinno. Sprawdziła opnie innych o nich. Pod ich wpływem traciło się zdolność do rozsądnych działań. A zaniki pamięci nie były najgorszym co mogła spowodować ta urocza tabletka. Podobno wpływały na komórki i ich rozpad. Na wszelki wypadek nie brała całej tabletki tylko jej ćwierć. Dobrze się bawiła ale głos rozsądku nie cichł w jej głowie. Branża farmakologiczna będąca w rękach bogaczy, nie zwracała uwagi na takie drobnostki jak skracanie młodym ludziom życia. Lub psucie jego jakości.
Sięgnęła po telefon i szybko napisała raport ze swoją opinię. Zrobią z nią co zechcą. Ona miała już to z głowy.
Zamknęła oczy i leżała pozwalając na początku by jej myśli błądziły. Potem skupiły się na tym co musi zrobić w najbliższej przyszłości.
Miała plany na ten dzień. Odpocznie jeszcze chwilkę, a potem napisze do swoich młodych przyjaciół. Zanim skończyła snuć plany przyszła kolejna wiadomość od przyjaciółki. Zirytowana skasowała ją od razu. Nie da się wciągnąć w jej głupie zabawy. Miała coś lepszego do roboty…
Wiadomości rozdrażniły ją, nie mogła już spokojnie leżeć. Wstała, przeciągnęła się i przez chwile skupiła się na oddychaniu. Potem opuściła pomalowane na brokatowo białe ściany, po których wiły się szare wzory i ruszyła do łazienki wyłożonej sztucznym podobny do marmuru kamieniem. Skoro już wstała, to nadeszła pora na jej codzienne rytuały urody. Nie śpieszyła się. Potrzebowała go wiele by jej ciało odpowiednio zareagowało na kuracje, które najbardziej lubiła.
Zanurzyła się w miedzianej wannie pełnej pachnącego oceanem żelu, nasyconego składnikami odżywczymi. Był chłodny i kojący. To było bardzo przyjemne doznanie. Ubóstwiała godziny, które w nim spędzała. Unosiła się w żelu i pozwalała myślom na swobodną wędrówkę. Czuła jak z każdą minuta młodnieje i nabiera sił.
Gdy usłyszała dzwonek od drzwi zignorowała go. Nie miała ochoty nikogo dziś widzieć, czekała tylko na wiadomości do przyjaciół gdzie mają się spotkać. Siedziała w wannie z żelem i nasłuchiwała.
Przybysz się nie poddawał. Hałasował pod jej drzwiami i na najwidoczniej coś czekał. Uporczywość intruza przestraszyła ją. Miała nadzieję, że to nie był ktoś ją nachodzi od pewnego czasu. Uparty człowiek, który chciał od niej by pomogła mu z czymś, i nie poddawał się łatwo. Od wielu tygodni kręcił się w jej pobliżu i przypomniał jej o starej obietnicy. Spełnienie jej wymagało by od niej gigantycznego wysiłku, na który nie miała najmniejszej ochoty.
W końcu hałas umilkł. Odetchnęła z ulga. Mimo to wiedziała, że ze sprawy, w która się wplatała nie będzie łatwa się wyplątać. Natręt nie dawał za wygraną I nachodził ją od tygodni. Bardzo chciała się przed nim schować. Musiała wymknąć się z domu i zniknąć na jakiś czas.
Wyskoczyła z wanny, wtarła w skórę drogie eliksiry oraz balsamy i ubrała się. W swój ulubiony przylegający i podtrzymujący skórę kostium. Był jak druga skóra i nosiła go od ostatniej operacji. Dzięki niemu wyglądała na czterdzieści lat i nie przerażała spotykanych na imprezach młodych ludzi. Zamarła zastanawiając się co nałożyć na kostium. Sięgnęła do szafy po stare od lat nie używane ubrania. Wkładała na siebie to co tylko wpadło jej w rękę, czyli byle co. Założyła luźną długą i niekształtną spłowiałą koronkową beżową sukienkę, do tego grube, szare rajstopy, wytartą za krótką marynarkę ze sztucznej skóry i stare czarne buty na koturnie. Na głowę założyła chustkę i duży czarny kapelusz oraz okulary przeciwsłoneczne. Starała się na wszelki wypadek nie wyglądać tak jak zazwyczaj. Efekt ją zaskoczył. Wyglądała strasznie i staro. Nie przebrała się jednak, bo przecież chciała zmylić ludzi, którzy mogli pilnować jej mieszkania. Jego może też jej uda się oszukać, tego namolnego natręta…
Spakowała małą czarną torebkę i zastanawiała się gdzie może się schronić. Nowi przyjaciele odpadali. Nie rozumieli by jej problemów i nie mieli by dla niej czasu. Zostawali tylko starzy znajomi. Tylko kto… Wiedziała kogo musi wybrać, bo tylko ona była dostępna, ale wcale się jej to nie podobało.
Wyszła tylnym wyjściem, z podobnego do bunkru betonowego bloku, który mało kto znał, ale nie udało jej się go przechytrzyć. Czekał na nią i on też poznał ją do razu. Średniego wzrostu o mocno opalonej, pokrytej zmarszczkami twarzy i świdrujących oczach. Potrafił zniknąć w tłumie i nie rzucać się w oczy kiedy tego chciał. Ale były takie chwile gdy jego osobowość aż wgniatała w ziemie. Kiedyś ją pociągał, póki nie odkryła co w nim siedzi. Krążyły o nim różne niepokojące opowieści. Podobno kiedyś pracował w służbach specjalnych, ale go wyrzucili. Wiedziała, że miał przy sobie niewykrywalną broń, a kilka części jego ciała zostało zmodyfikowanych i stało się bronią.
— Obiecałaś im coś, pamiętasz? — powiedział pochodząc do niej.
— Zmieniłam zdanie — powiedziała, z góry wiedząc, że to niczego nie da.- Wolę się w to nie mieszać…
Spojrzał na nią z pogardliwym uśmiechem.
— Czułem, że czegoś spróbujesz… nie można, ot tak sobie, się wycofać. Wiesz, że to ci nie ujdzie na sucho. Oni na to nie pozwolą. Ja jestem tylko posłańcem — przypomniał jej. — Musisz pójść ze mną!
Była naiwna myśląc, że dadzą jej spokój, jak zniknie im z oczu. Musiała sobie z nimi inaczej poradzić. Tylko czy była na to gotowa? Gra była ryzykowna.
Ramona wiedziała musi na spokojnie popracować nad planem i gdzieś się ukryć na jakiś czas. Znów pomyślała o starej przyjaciółce. Jakoś ścierpi te jej głupie pomysły. Byle było tam coś do picia.
Wzięła głęboki oddech. Pora zacząć grać.
— Przypomniało mi się coś — powiedziała, starając się zrobić zmieszaną minę zagubionej staruszki.
— Co ci się przypomniało? — zapytał złośliwie i dodał, gdy przez chwilę dla efektu milczała:- Zapomniałaś o co ci chodziło?
— Nie tylko, przez to nasze spotkanie…. Musiałabym zmienić moje plany — powiedziała powoli, jakby zbierała myśli. — A ja naprawdę muszę załatwić pewną sprawę i dopiero potem…
Spojrzała na niego symulując zagubienie.
— Dobrze. Gdzie idziemy? — energicznie zapytał.
— Do banku — wyrzuciła z siebie.
— Po co? — zdziwił się.
Musiała coś wymyślić.
— Dziś jest ostatni dzień kiedy mogę coś załatwić — mruknęła ruszając przed siebie.- Urzędowe sprawy… zawsze mnie wytracają z równowagi, dlatego je dokładam bez końca. Nic dobrego z nich nie wynika.
Milczał. Zapewne uważał ją za skończoną idiotkę. W innych okolicznościach mogła by się o to obrazić, ale tym razem było to jej na rękę.
Dotarli szybko do dyskretnego starego banku który jako jeden z ostatnich zachował siedziby do których w razie potrzeby mogli zajść starzy klienci. Gwarantowano dyskrecje i absolutne bezpieczeństwo przedmiotów, które im powierzano.
W środku pracownicy przywitali ją już w kamiennym nastrojowo ciemnym przedsionku banku, jak starą dobrze im znaną klientkę i zaprowadzili od razu do skarbca. Czasem zachowywali się jakby czytali jej w myślach. Tym razem się z tego cieszyła. Szła długim korytarzem, tam gdzie jej natrętny towarzysz nie mógł za nią pójść. Zamknięte pomieszczenie gwarantowało dyskrecję. Wyjęła ze skrytki małą poręczną broń z plastiku i kilka urządzeń pomagającym zniknąć w razie potrzeby. Ukryła to wszystko przy sobie. To ubranie oferowało jej masę ukrytych kieszeni.
Bankowa skrytka zawierała też wiele innych rzeczy. Wiedziała, że musi coś jeszcze ze sobą zabrać. Żeby mieć wyjaśnienie swojego przybycia do tego miejsca. Potrzebowała wiarygodnej wymówki. Przeglądała zgromadzone w skrytce przedmioty. W końcu wybrała cztery małe, metalowe urny. To go powinno zdezorientować.
Wyszła ze skarbca. Czekał na nią cierpliwie. Zajrzał do jej torby. Zdziwił się.
— Po co ci to? — zapytał.
— Stara obietnica — zaczęła mówić i zamilkła, bo naprawdę coś sobie przypomniała.
Obiecała załatwić sprawy z urnami już dawno temu. A one sobie leżały i leżał w jej skrytce. Jak mogło to jej wypaść z głowy? No przecież… Zawsze odsuwała od siebie myśli o śmierci. Nie cierpiała pogrzebów i testamentów. Obiecała jednak zająć się pewnymi sprawami i nie dotrzymała słowa. Źle się poczuła.
— Pomyliło mi się — wymamrotała.
— Co ci się pomyliło? — zapytał ostro mężczyzna.
Nagle zaczął być dociekliwy. Nazwiska wyryte na urnach nic mu nie mówiły, a on lubił być dobrze poinformowany. Czy powinna się z nim drażnić?
— Nieważne — powiedziała zakłopotana. — Musze coś zrobić. To potrwa tylko chwilkę…
Nie czekając co odpowie ruszyła do małego punktu wysyłkowego. Nadała trzy przesyłki z instrukcjami co musi zostać zrobione i jednocześnie wysyłała wiadomości do ludzi, którzy byli jej winni drobne przysługi.
Odczekała kilka chwil i wyszła z małego mieszczącego tylko jedną osobę na raz pomieszczenia, przed którym czekał mężczyzna. Wokół nich nagle zaroiło się od ludzi. To była jakaś manifestacja? Otoczyły ich osoby przepychające się i hałasujące. To była jej szansa. Wymknęła mu się i szybko oddaliła.
Szła szybkim krokiem póki hałasy za nią nie ucichły. Zwolnił i szła garbiąc się i lekko opuszczając głowę. Udając staruszkę, która się zgubiła potrafiła oszukać każdego. Często gubiła się w ten sposób komuś w tłumie. Zdarzało się, że rozpaczała widowiskowo, że coś zgubiła, lub że się spóźni się do rodziny, i wszyscy chętnie jej pomagali. Oczywiści musiała wtedy odpowiednio staro i biednie wyglądać. Chude i pozornie młode ciasno, opięte skórą ciało, musiała wtedy ukrywać, kuliła się i garbiła. Ta metoda prawie zawsze się sprawdzała.
Dotarła do windy i wskoczyła do niej nagle. Jechał kilka pięter i szybkim krokiem ruszyła do podziemnej kolejki. Musiała szybko wydostać się z miasta. Jeśli wsiądzie do wagonu, którego kadłub zagłuszał wszelkie sygnały, będzie miała go z głowy. Ekspresowe przemieszczanie się z miasto do miasta uniemożliwiało śledzenie ludzi. Liczne tunele przerywały połączenia i pomagały się wymykać okom kamer. Czasem korzystała z tego sposobu.
Miała szczęście. Kolejka właśnie jechała tam gdzie chciała. Weszła do wagonu płacąc dziki chipowi umieszczonymi w ozdobie którą zawsze przy sobie miała. Usiadła w wygodnym fotelu i odprężyła się. Ekspresowa podróż z miasta do miasta upłynęła jej w mgnieniu oka. Wykorzystała ten czas by dopracować szczegóły swojego planu.
Wysiadła w NeoAmstermie. Nie lubiła tych nowo powstałych miast. To dlaczego powstały, jak i dlaczego czasem pustoszały, przygnębiało ją prawie tak samo jak pogrzeby. Nowe miasta zaludniali ludzie żyjący między kulturami, bez korzeni, którzy się szybko nudzili i bez przerwy przenosili w nowe, według nich ciekawsze miejsce. Moda była zmienna i absurdalna. To co przynosiło niektórym pieniądze lub nie, mogło by doprowadzić do rozstroju nerwowego rozsądne, myślące osoby. Pogoń za pieniędzmi napędzała ciągłe zmiany. Próby przewidzenia co będzie się opłacało za jakiś czas wielu doprowadziło do bankructwa i szaleństwa. Tylko nielicznym udawało się by o krok przed innymi. Ona sama przestała się w to bawić dekady temu. Zbyt wiele nerwów ją to kosztowało.
Sprawdziła adres z wiadomości, której nie skasowała. Podjechała do brzydkiego ponurego wieżowca, przez ulice zapełnione krzyczącymi, młodymi ludźmi. Protestowali przeciwko zamknięciu ostatniej nie prywatnej stacji telewizyjnej.
Odtworzyła w pamięci instrukcje ze skasowanych wiadomości. Dostała się na 67 piętro i zadzwoniła do drzwi. Długo nikt nie reagował. W końcu otworzyła jej młoda kobieta w roboczym kombinezonie.
— A… pani… w jakiej sprawie? — zapytała starając się dobrze wysłowić.
Rozzłościło ją to. Ta Dolly! Co ten ona kombinuje? Najpierw ją zaprasza, a teraz odstawia takie numery?
— Ja do tej starej wariatki — fuknęła wymijając młodą kobietę.
— Ależ nie możesz… — próbowała zaprotestować młoda kobieta z tatuażami, gdy ją mijała. Desperacko starła się ją zatrzymać na progu. — Proszę panią… ja nie powinna…
— Nie martw się mała, jest dobrze — pocieszająco rzuciła w jej kierunku Ramona. — Znam ją od stuleci. Zaprosiła mnie.
Kobieta wyglądała jakby prowadziła wewnętrzną walkę.
— Gdzie jest? — zapytała już z drugiego końca pokoju.
— Na trasie — wyjawiła idą za nią.
Ramona szybko przebyła ciemny labirynt pudeł i dotarła do przyjaciółek. Już kiedyś była w tym mieszkaniu. Siedziała na tarasie, z którego rozciągał się nieziemski widok. Popijały drinki i paplały o czymś.
— Udajesz, że nie ma cię w domu? — przeszła od razu do ataku zwracają się do gospodyni.- Po co w takim razie nas zapraszasz?
Dolly siedząca z zamkniętymi oczami, drgnęła zaskoczona słysząc jej głos. Ujrzał młodą kobietę za Ramoną i machnęła na nią ręką.
— Chce tylko skończyć sprzątanie i wyciągnąć tyle forsy ile się da z tej inwestycji — powiedziała, jak zwykle kiepsko kłamiąc. — Jak zawsze coś takiego zaczynam, zwalają mi się na głowę wszyscy krewni i znajomi. Prewencyjnie zaprosiłam was…
Nie uwierzyła w ani jedno jej słowo. Pewnie się w coś wplatała i teraz musiała szybko zdobyć sporo forsy. Nie raz już była w takiej sytuacji. Ramona podeszła do barku i nalała sobie drinka. Torebkę z urnami odłożyła na ziemie.
— Nie spodziewałam się, że jednak przyjdziesz. Unikasz mnie od miesiąca… — powiedziała gospodyni. — Czemu zmieniłaś zdanie?
Ramona usiadała na wolnym leżaku.
— Musiałam wyjść na kilka godzin z domu. — mruknęła i wyjęła mały osobisty komputer starej generacji, który zachowała właśnie na takie okazje.
Podłączyła się od systemu bezpieczeństwa budynku. Szybko złamała kody i szyfry ochrony. W ostatniej chwili zapytała przez grzeczność:
— Mogę skorzystać z twojej sieci?
— Tak. Oczywiście — jak zawsze opowiedziała beztroska gospodyni. — A co robisz?
— Ukrywam się — mruknęła.
Dolly i Pola zachichotały. Nie przerywała sprawdzania systemu.
— Przed kim tym razem się ukrywasz? — zapytała Dolly, która zawsze była ciekawska.
— Może przed najnowszym gachem? — zasugerowała jadowita Pola.
— To skomplikowane — mruknęła.
Mimo wszystko nie chciała ich mieszać w sprawy, które nawet ją przerastały. Gospodyni przyjrzała jej się krytycznie.
— To nowa moda? — zapytała Dolly.
Ramona rozdrażniona zdjęła kapelusz i chustkę. Schował je do torby.
— Nie chciałam nie rzucać się nikomu w oczy — wyjaśniła siląc się na spokój.
— Nie udało ci się.- zauważyła ze złośliwą uciechą Pola.
— Wiem — mruknęła starając się skupić na tym co widziały kamery umieszczone w budynku. Na razie wszędzie panował spokój.
— Zabierasz ze sobą coś takiego? — spytała Dolly wskazując na jej torebkę, z której wystawały metalowe urny.
No ładnie. Teraz się zacznie.
— O co ci chodzi? — Ramona zdziwiła się niewinnie.
Gospodyni wskazała na urny.
— Po co to tu przyniosłaś? — zapytała z naciskiem.
— Sama nie wiem… — wyjawiła szczerze Ramona. — Tak jakoś, przy okazji.
— Ja też pewne rzeczy robię odruchowo… ale takich rzeczy przy sobie nie nosze… — zauważyła gospodyni.
— Akurat — mruknęła Ramona. — Sprawdź co masz w torebce. — Spałam kiedy mnie zaczęłaś nękać. Nie byłam jeszcze przytomna. Potem musiałam improwizować… czasem muszę szybko działać… musiałam je zabrać, bo nie miałam gdzie ich zostawić. To była wyjątkowa sytuacja.
— Oczywiście. Wieczna improwizacja — zakpiła gospodyni. — Chyba przez całe życie tak robisz.
Zawsze się jej czepiały, że choć lubiła planować wszystko, to czasem improwizowała i to z genialnymi, wręcz wiekopomnymi skutkami. Zazdrościły jej tego.
— Ale co tam masz? — dopytywała się ciekawska przyjaciółka.
— To urny. Już oślepłaś? — syknęła Ramona, przełączając się na kamery zewnętrzne budynku.
— No wiedzę, że to cztery urny — zgodziła się gospodyni. — Ale czy są prawdzie. A jak tak, to czyje one są?
Cztery urny? Zdziwiło ją to. Spojrzała na nie z uwaga. Przeczytała co było wygrawerowane na urnach.
— Czyje? — powtórzyła i sięgnęła do pamięci. — Ciotki, mojej, byłego kochanka i jego wnuczki, oraz mojego ukochanego kota…
Przez chwilę panowała cisza.
— Trzymasz je przy sobie? — zapytała gospodyni z dziwnym błyskiem w oczach.
— Zapomniałam o nich… były w mojej skrytce bankowej — zaczęła wyjaśniać Ramona. — Chciałam się nimi już dawno temu zająć, ale zapomniałam. Nie lubię takich spraw.
— Masz urny z prochami w skrytce bankowej? — drążyła ciekawska przyjaciółka.
Skinęła głową.
— Ile?
— Co ile?
— Ile ich tam masz?
Zamyśliła się.
— Około dwudziestu.
Zapadła długa cisza. Pewnie je zatkało. Nie przejmowała się, Przynajmniej mogła spokojnie wtedy pracować.
— Dlaczego masz ich aż tyle? — zapytała Pola.
— To długa historia — powiedziała z westchnieniem. — Z czasem człowiek gromadzi różne rzeczy.
— Ale żeby takie…?
— Zdarza się. Kilku moim krewnym i przyjaciołom się zmarło. W testamentach mnie prosili bym ich prochy gdzieś umieściła, zawiozła, coś z nimi zrobiła… nie mam na to teraz czasu, więc muszą jeszcze poczekać… i tak już im się nie spieszy…
— Zmieńmy temat. — Gospodyni wstała i ruszyła do ciemnego wnętrza mieszkania. — Przyszykowałam dla was niespodzianki.
— Nie żartuj sobie — mruknęła Pola. — Już się boję.
— Będziecie zadowolone — zapewniała je gospodyni.
— Ona nie ma pojęcia co inni myślą — mruknęła złośliwa przyjaciółka.
To była prawda. Często dochodziło między nimi do spięć. Gdy się zjawiały zawsze wypomniała im spóźnienia. Choć sama skandalicznie się spóźniała czasem potrafił zjawić się gdzieś punktualnie, jeśli jej na tym naprawdę zależało. Raz Dolly przybyła na spotkanie dopiero po dwóch dobach i nawet nie przeprosiwszy, wciągnęła ich w dziwną, przygnębiającą aferę.
— Przygotowałam przekąski — powiedziała gospodyni, gdy wróciła na taras, z tacą pełną małych talerzyków. — Specjalnie takie jak lubicie.
Spojrzała na tacę i oniemiał.
— O! moje ulubione… — wykrzyknęła Ramona ucieszona.
— Wiem, specjalnie sprowadziłam to dla ciebie… — powiedziała zadowolona gospodyni.
Ramona złapała za małe zrolowane placuszki, a Pola za urocze małe czekoladki.
— Musiało kosztować fortunę — powiedziała Pola pakując sobie do ust dwie czekoladki na raz.
— Mam znajomości — pochwaliła się gospodyni sięgając po jeden z talerzyków. — Za pół ceny…
Chrupiąc paluszki Ramona podniosła aż spojrzenie.
— Jak ty to robisz? — zapytała z zazdrością.
— Ludzie mnie lubią — powiedziała Dolly droczą się z nimi.
Nie o to chodziło, gdy się chciało zdobyć coś czego już nikt nie produkował. Dolly zawsze miała przedziwne znajomości i korzystała z nich.
— I to wszystko dla nas? — zapytała Ramona biorą kolejne paluszki.- Rozpieszczasz nas.
— Chciałam być miła… skoro się pofatygowałyście… — powiedziała gospodyni, ale przyjaciółki wcale jej nie uwierzyły.
— Z wiekiem coraz bardziej dziwaczejesz — mruknęła Pola.- I coraz gorzej kłamiesz…
— Szare komórki jej obumierają… Masowo.- zauważyła Ramona.
— Wcale nie! — oburzyła się Dolly. — Badam się co miesiąc. Wszystko jest w porządku, jak na mój wiek…
— Wiesz, że mówią, że masz tyle lat na ile się czujesz… — zauważyła Pola.
— Ja się czuje na 50 — siąt — od razu powiedziała gospodyni.
— Od kiedy? — zainteresowała się Ramona.
— Od kilku dekad.
— To wcześniej nie czułaś się młodsza? — prowokowała ją Pola.
— Trochę młodsza niż byłam. Teraz jestem radykalnie młodsza.
Ramona rozsiadła się wygodnie. Zapomniała już jak bardzo lubiła te ich bzdury i absurdy. Przyjaciółki kłóciły się, i sprawnie wymieniły szczerymi złośliwościami. Ich towarzystwo zawsze ją uspokajało. Mogła być przy nich sobą. To było odprężające i rozleniwiające. Przy młodych musiała cały czas się kontrolować i naśladować ich zachowanie, sposób mówienia i myślenia. Przydają jej się małe wakacje. Ten dzień może nie być tak zły jak się obawiała. Upiła trochę drinka i zapatrzyła przed siebie.
Godziny mijały a one siedziały w cieniu, podziwiały widok i rozmawiały o niczym. Wymieniały plotki i złośliwości. A czas płynął sobie powoli i leniwie. Prawie zapomniała po co tam są. Tylko że co jakiś czas zjawiał się ktoś z grupy sprzątającej. Na początku ją to irytowało, ale po kilku koktajlach zaczęło ją już tylko bawić. Sprzątający ludzie znajdując różne przedmioty czasem nie mieli pojęcia na co natrafili. Przychodzili do gospodyni i pytali:
— Co to jest?
Gospodyni wdawała się w wyjaśnienia, a obserwowanie min sprzątaczy sprawiało im sporo uciechy. Gdy odchodzili, nie raz pytała ją:
— Nie uwierzyli ci, zauważyłaś?
Gospodyni wzruszyła ramionami.
— Pewnie sama bym nie uwierzyła.
Gdy po raz kolejny z rządu ktoś przychodził z podobnym przedmiotem radziła im tylko:
— Zróbcie zdjęcie, opis i wprowadźcie to do systemu.
— Możecie też poszukać tego w sieci.- poradziła im Ramona.
— To za długo będzie trwać — sprzeciwiła się gospodyni. — Nie musicie wiedzieć co to jest. Tylko to uporządkujcie. I wracajcie do pracy.
Dolly była w paskudnym humorze. Ciekawe dlaczego? Może znów się w coś wpakowała? Przez facetów nie raz gmatwała sobie życie.
Zachichotała pod nosem. Mogło być ciekawie.
V
Hałas cichł.
Holly zamarła wsłuchując się w ciszę. Po wielu próbach i porażkach w końcu złapała coś. Małego stwora o wrednych oczkach i ostrych ząbkach oraz czarnych pazurkach. Pośrodku było łaciate futro na podłużnym ciele. Nie miała pojęcia co to jest, ale widziała jedno. To te szkodniki doprowadzały ją do szału od wielu nocy.
Od kilka dni słyszała niepokojące dźwięki w swoim mieszkaniu. To nie były tylko hałasy, czuła coś jeszcze. To był uporczywy zapach, a może tylko wrażenie, że coś niezwykłego tam się dzieje. Rozkłada lub reprodukcja. Nie wiedziała co było by gorsze.
Wezwała administratorów i konserwatorów budynku, ale ci nic nie znaleźli. Przez jakiś czas był spokój, a potem zaczynało się od początku. Kiedy znów kazała przyjść konserwatorom ci znajdowali wymówki i zbywali ją.
— Wydaje się pani. — powtarzali kręcąc się po jej mieszkanku, gdy w końcu się łaskawie zjawiali.- Tu nic nie ma.
Znikali szybko, a ona wpadała w coraz większą złość. Przecież jeszcze nie miała omamów i zwidów, to na pewno były jakieś szkodniki.
Nikt nie chciał jej uwierzyć ani pomóc, więc wzięła spraw w swoje ręce. Zaczęła stawiać wszędzie pułapki. Bez skutku. Musiała więc wymyślić co innego. Sama zbudowała pułapkę i wkurzyła szkodniki z ich kryjówek.
Trudziła się od trzech dni, ale w końcu zwyciężyła. Potrząsnęła pudelkiem i zamamrotała. Udowodni im, że miała racje i w jej domu są te łaciate potwory. Nie odpuści im. Była wykończona ale zadowolona i pełna mściwej satysfakcji. Otworzy przy nich pudełko i zobaczy jak zareagują… może nawet wypuści im te szkodniki, tak niby przypadkiem, żeby sami je sobie łapali. Tak, to był dobry pan. Włożyła pojemnik ze szkodnikami do torby.
Rozejrzała się po swoim barwnym i zagraconym drobiazgami mieszkanku. Królowały w nim purpura, głębokie czernie, wyschnięte artystycznie wygięte gałęzie i kwiaty oraz miedź. Same je urządziła. Lubił je i okolice i była do niego przywiązane, bo inaczej już dawno by się wyprowadziła. Trochę nabrudziła tworząc pułapki, ale tego można się było spodziewać. Miała swoje ulubione sposoby sprzątania ale to nie wystarczyło by tym razem. Teraz musiała zrobić porządek z bałaganem, który narobiła w czasie tego polowania. Trochę przesadziła i teraz musiała się tym zająć.
Podciągnęła rękawy i zabrała się do roboty. Już myślała ze opanowała chaos, ale wtedy coś się zaczęło wydobywać z jednej ze ścian. Jakieś paprochy, długie włókna. Skąd to się wzięło? Ze środka ścian? Podeszła do najbliżej ściany i przykucnęła przy małej szparze, przez którą szkodniki dostawały się do jej mieszkania. Dłuższą chwilę zastanawiała się co zrobić. Zostawić to na potem, czy zabrać się do razu do tej nieprzyjemnej i brudnej pracy? Zdecydowała, że nie co dokładać na później tego co i tak musi zrobić.
Wyciągnęła narzędzia i podeszła z młotem w ręce do ściany. Zamachnęła się. Ściana łatwo dała się skruszyć, a Holly od razu tego pożałowała. Gdy otworzyła ścianę zaczęła się niej wydobywać jakaś ciecz. A z niej wydobywał się tak straszny zapach, że jak nic wcześniej potrafił by wygonić ją z jej domu. Zasłoniła nos i usta i przyglądała się zniszczeniom, których dokonała. Nie mogła tylko wymienić ściany, zasłaniając problem, bo tym samym by się poddała. Tym problemem trzeba było się zająć do końca. Tylko ten odór! Nie byłaby w stanie przy nim pracować. Musiała na całe godziny albo i dni opuścić swoje mieszkanie. Poczekać aż będzie dawało się tam normalnie oddychać.
Musiała też jeszcze pozbyć się szkodników. W końcu mogła się zająć tym problemem, a potem wrócić do sprzątania mieszkania. Potrzebowała tylko jakiegoś środka do dezynfekcji tego smrodu, narzędzi i materiałów. I powinna zabezpieczyć ta dziurę. Ruszyła schowka gdzie trzymała pewne przydatne czasem substancje. Wróciła do dziury z szybko rosnącą pianką, która powinna zatrzymać płyn i smród przed wydobywaniem się. Skierowała puszkę w stronę zniszczeń i nacisnęła przycisk. Piana zaczęła rosnąć i mieszać się cieczą i od razu doszło do jakiejś dziwnej reakcji. Zmienił się kolor piany, a ciecz momentalnie wyschła. Zapach stał się innym, o wiele bardziej drażniący. Tego się nie spodziewała. Co gorsze piana ciągle rosła i zajmowała już jedną trzeci pomieszczenia. Cofnęła się, obserwując ją z niepokojem. Co mogła z tym zrobić? Ruszyła do schowka i wróciła z czymś co potrafiło zneutralizować każdą substancje. Polała tym piane i ta na szczęście przestała rosnąć, ale za to zaczęła twardnieć. Przyglądała się bałaganowi z niechęcią. Czekało ją coraz więcej pracy. Pragnęła uciec od tego wszystkiego choćby na kilka godzin ale czy to by coś zmieniło? Smród coraz bardziej drażnił jej oczy i gardło. Czyżby był coraz mocniejszy? Nie podobało jej się to. Ale co mogła zrobić?
Ruszyła po doskonały środek czyszczący gotowa na bój z brudem i smrodem. Uderzyła w pianę a ta zaczęła się kruszyć. Kawałki rozpadały się na coraz mniejsze i po chwili w powietrzu unosiła się spora chmura. Co to było? I jak mogła się tego pozbyć? Może musiała kogoś sprowadzić? Pewnie wiele by wzięli za taką usługę. Nie podobało jej się to, bo nie lubiła bez powodu wydać pieniędzy, ale ta sytuacja chyba ją przerastała. Nie lubiła się poddawać. Postanowiła że mimo wszystko spróbuje sama się z tym zmierzyć.
Zabrała się do pracy. Starała się zniszczyć pianę ale jej fragmenty były zdumiewająco twarde, i nawet mocne uderzenia nic nie dawały. Prawie się poddała, gdy jednym uderzeniem odsłoniła większą część ściany pokrytej twardą pianą. Była zadowolona z siebie, gdy ujrzała że z odsłoniętej na nowo dziury wpływa znów śmierdząca ciecz.
Aż usiadła na piętach.
— To się chyba nigdy nie skończy — wymamrotała do siebie. I dodała przez zaciśnięta zęby:– Ale nie dam się temu pokonać. Niedoczekanie…!
Zabrała się z zawziętością do porządków. Kiedy była w samym środku sprzątania bałaganu który sama spowodowała zadźwięczał sygnał telefonu. Przyjaciółka zapraszała ją na spotkanie. Do swojego mieszkanie, które sprzątała przed sprzedażą. Co w tym było ciekawego? Że też Dolly nigdy nie potrafiła wybrać odpowiedniej pory, ani okazji na swoje dziwaczne przyjęcia. Naprawdę myśli, że wszystkie zerwą się o poranku i ruszą by siedzieć przy niej, gdy będzie wspominać i grzebać w stosach śmieci? Że też ta kobieta nie ma więcej rozumu…
Holly polała śmierdząca ciecz swoim niezawodnym płynem dezynfekującym, ale to nic nie pomogło. Zapach znów stał się tylko bardziej intensywny. Aż musiała się wycofać pod same drzwi. Przygnębiona patrzyła z dystansu na pobojowisko na środku swojego salonu. Była zmęczona i trochę podtruta tą całą użytą chemią. Czuła że musi wyjść na świeże powietrze i na jakiś czas oderwać się od tego koszmaru. Chyba powinna opuścić na jakiś czas swoje mieszkanie. Nie wytrzyma już długo tego fetoru. Wycofała się do drzwi przy których stała jej z torebka i opakowani ze szkodnikami w środku.
Zamknęła mieszkanie i skierowała się do umieszczonych pod ziemią pomieszczeń technicznych, gdzie rezydowali konserwatorzy budynku. Nikogo tam nie zastała. Poirytowana ruszyła do biura administratorów. Też było zamknięte. To już wyglądało na jakiś spisek. Napis na drzwiach głosił, że z powodu nieprzewidzianych wypadków administratorzy byli zmuszeni do pośpiesznych kontroli w kilku pobliskich budynkach i będą dostępni dopiero za 20 godzin.
Zaklęła pod nosem. Nie mogła dorwać tych durniów, którym chciała pokazać złapane własnoręcznie szkodniki. Musiała poczekać, aż otworzą biuro. Tylko gdzie się w tym czasie podzieje? Przecież nie mogła wrócić w domu, bo tam nieziemsko śmierdziało. Nie miała żadnych znajomych w okolicy… Została jej jeszcze jedna możliwość. Gdyby mogła wybrała by inne wyjście, ale w tej sytuacji mogła ukryć się tylko w Domu Seniora, do którego z racji skończenia dziewięćdziesięciu lat została przydzielona. Musiała tylko tam ścierpieć obecność mało przez nią lubianych ludzi. To że jest się starym przecież jeszcze nie znaczy że trzeb się zachowywać jak chodzący trup… Ona w każdym razie tak uważała. Ale czy miała inną opcję do wyboru?
Westchnęła i zrezygnowana ruszyła do Domu Seniora. Nie lubiła tego miejsca, ale co innego mogła zrobić? Znajdzie sobie wygodny fotel w jakimś kącie i może jakieś zajęcie i nie rzucając się w oczy przeczeka dobę.
Wróciła na parter swojego wieżowca i wkroczyła do przygnębiających dziwnie pachnących szarych korytarzy. Stali rezydenci, przychodzący na kilka godzin seniorzy i goście snuli się od sali do sali i zabijali czas. Czasem dziwacznie ubrani, zaniedbani lub otumanieniu robili przygnebiające wrażenie. Spotykani po drodze znajomi wyjątkowo ją tego dnia drażnili. Wszyscy czegoś od niej chcieli. Przysługi lub w ostateczności wysłuchania długich, nudnych wspomnień. Wymigiwała się jak tylko potrafiła. Przez zwykły upór nie chciała im tego, o co ja prosili załatwić. Przecież mieli opiekunów i rodziny, czemu zaczepiali równolatków i zwracali się do nich z absurdalnymi prośbami?
Większość namolnym znajomych dała się zbyć, tylko jeden stulatek nie dawał za wygraną. Uciekając przed nim wpadła na małe terrarium i niechcący je zniszczyła. Uwiezione w nim stworzenia rozbiegły się we wszystkich kierunkach. Jaszczurki, mały wąż i kilka pająków, wystraszone same nie przestraszyły nikogo. Wokoło zebrało się wielu ludzi obserwujących z uciechą awanturę. Musiała wysłuchać narzekań, zarzutów i gróźb. To był żenujące przedstawienie. W końcu zrezygnowana uregulowała koszt naprawy terrarium i wycofała się z Domu Seniora.
Że tez miała takiego pecha akurat tego dnia. Co teraz mogła ze sobą zrobić? Ruszyła do najbliższego salony młodości. Mogła wykorzystać swoja kartę i oddać się kilku dodatkowym zabiegom. To nie był najgorszy pomysł. Przyspieszyła. Na ulicy przed wejściem do Domu Seniora dopadła ją stara znajoma.
— Musisz mi pomóc! — krzyknęła już z daleka wymalowana i ubrana w gorset i barwną olbrzymia suknię, zawsze żwawa znajoma.
Powinna była się wycofać. Ale nie była już na takie manewry dość szybka. Czuła, że czeka ją bardzo nieprzyjemny dzień. I nie widziała żadnej drogi ucieczki. Zanim cokolwiek powiedziała dostała kolejną wiadomość. Zdusiła gniew na Dolly i postanowiła ją wykorzystać jako wymówkę.
— Niestety jestem już umówiona — powiedziała uśmiechając się z przepraszającą miną. — Muszę coś zrobić dla przyjaciółki. To bardzo pilnie. Przykro mi.
Kobieta w olbrzymiej sukni była rozczarowana.
— Nie możesz tego przełożyć? — zapytała starając się ja zatrzymać.
— Niestety nie — powiedziała Holly udając skruchę.
Była ostatnią z kobiet, czy w ogóle ludzi, dla której była by gotowa coś poświęcić. Pożegnała się i raźnie ruszyła do międzymiejskiej kolejki. Rozsiadła się na wygodnym siedzisku i oddała marzeniom i medytacji.
Podróż trwała prawie dwie godziny, ale ukoiła ją. W czasie jej trwania czasem dawała, że śpi i nikt jej nie przeszkadzał. Nie miała ochoty na rozmowy z innymi podróżnymi. A tym bardziej na żaden wywiady konsumenckie, które stały się zmorą podróżujących kolejami. Ucieszyła się, że jest już na miejscu, kiedy wysiadła zaraz obok wieżowca, do którego została zaproszona.
Wjechała windą na 67 piętro. Bez przeszkód dotarła do zagraconego mieszkania po którym snuły się jacyś niepozorni ubrani w kombinezony ludzie. Była zaskoczona, gdy ujrzała że już tam były wszystkie jej najstarsze przyjaciółki. Ciekawe dlaczego i one przybyły. Nie cierpiały przecież prac domowych i wspominek.
Od razu Holly skierowała się ku gospodyni. Wygarnęła co o niej sądzi. A potem z rozpędu powiedziała, też co o nich wszystkich myśli. A szczególnie co myśli o ich zachowaniu. Wiele z siebie wyrzuciła i od razu poczuła się lepiej. A zaraz potem winna. Nie potrafiła jednak przeprosić, nie Dolly.
Gospodyni zadziwiająco spokojnie przyjęła jej słowa. Musiała być już po kilku koktajlach. Uśmiechała się beztrosko i lekko chwiała. Od kiedy wymieniła wątrobę na sztuczny narząd nie przejmowała się alkoholem i innymi nałogami. Charakter od razu też się jej zmienił.
— Czemu się tak denerwujesz? — zapytała łagodnie Dolly. — Siadaj i się zrelaksuj.
— Stres skraca życie — dodała Pola.
— Nie mogę, mam szkodniki… — powiedziała z kwaśną miną, a przyjaciółki zamarły zaskoczone.
— Biedaczko, a gdzie je złapałaś? — zapytała Ramona przyglądając jej się z uwagą. — Zjadłaś coś?
— Idiotko, ja wcale nie o tym — zdenerwowała się. — Mam na myśli szkodniki żyjące w mieszkaniach…
Wciąż kipiała od nagromadzonego od kilku tygodni gniewu i była wściekła, że nie ma na kim się wyładować. To było takie niezdrowie.
— Walczyła z nimi od kilku dni, zniszczyłam pół mieszkania… i mam już wszystkiego dosyć… — mówiła coraz wolniej z większym trudem. — Zalazły mi za skórę. I ludzie i one…
— To boli? — zainteresowała się Dolly. — Te szkodniki w tobie?
Nie wiedziała, czy to jeden z żartów gospodyni, czy naprawdę znów jej nie słuchała.
— Tylko jak muszę was słuchać.- wypaliła i dodała by wyjaśnić sytuację: — Musiałam sama się nimi zająć, bo nikt mi nie wierzył, że one są w moim mieszkaniu. I już mam tego wszystkiego dość.
— Życie potrafi dokopać… — zamruczała Pola. — Ale nie denerwuj się tak.
Miała ochotę jej dogadać, ale tylko usiadła na posuniętym jej leżaku i przyjęła drinka, którego jej podała przyjaciółka. Z trudem nad sobą panowała, ale w sumie to nie była ich wina, że miała takie przejścia ze swoim mieszkaniem. Miały inne sprawy na sumieniu ale nie to. Odetchnęła głęboko i zaczęła się uspokajać. Zaczęła się tłumaczyć.
— To wszyto przez te nerwy. Traktowali mnie jak wariatkę, gdy im mówiłam że w mieszkaniu mam szkodniki. — Upiła zbyt słodką mieszankę alkoholu i leków, i skrzywiła się. Jak zawsze przesadzały z tymi mieszankami. — Nikt mi nie wierzył, więc Złapałam je do pojemnika i mam ze sobą. Żeby pokazać tym gamoniom z administracji, że miałam racje, a oni nie. Pożałują że mnie zbywali.
— Aha — mruknęła Dolly. I nagle spytała: — A jak wyglądają?
— Mogę wam pokazać — powiedziała Holly sięgając po torebkę
Wyjęła pojemnik i przekazała najbliżej siedzącej przyjaciółce. Przyjęła kolejną szklankę pełną kolorowego płynu i usiadła wygodnie na leżance. Przyjaciółki oglądając szkodniki popijały swoje drinki. Niezwykły wygląd stworzeń nie zrobił na nich takiego ważenia jak się spodziewała.
— Co to za stworzenia? — zastanawiała się Pola.- Wyglądają dość niezwykle. To krzyżówka?
— Może to mutanty? — zapaliła się nagle gospodyni. — No wiesz, jedno z takich stworzeń, które wystrzelono kosmos i tam coś się z nimi stało…
Wyśmiała ten pomysł. Był szalony. Chociaż w sumie, ten stwory wyglądały dość nienaturalnie, jakby ktoś je sztucznie stworzył. Ale jeśli te stworzenia zostały wychodowane, ktoś je musiał wypuści w jej wieżowcu i jej mieszkaniu. Przyjaciółki też na to wpadły. Zastanawiając się nad tym co się stało, snuły różne teorie.
— Ktoś chce żebyś się wyprowadziła — wypaliła nagle gospodyni.
— Co? — zapytała zaskoczona. — Dlaczego?
— Całą twoją dzielnice mają przebudować — tłumaczyła Dolly. — Nie wiedziałaś o tym?
— A tak wykurzają starych lokatorów — dodała Ramona wskazując na pudełko.
Przyjaciółki pokiwały głowami, a Holly spojrzała na szkodniki w pudełku.
— Ale kto mi to zrobił? — spytała cicho, czując coraz większy gniew.
— A kto z nas to może wiedzieć? — odpowiedziała jej Pola. — Sama to sprawdź.
Przez chwilę sączyły drinki w ciszy.
— Słyszałam, że są nowe usługi, polegające na dręczeniu ludzi — zaczęła mówić Dolly. — Zazwyczaj chcą, żeby ktoś się wyprowadził lub rzucił pracę.
— Wredne — skomentowała to Ramona.
— Takie czasy — mruknęła Pola.
Holly czuła, że w gardle rośnie jej wielka gula.
— Dlaczego? — zapytała w końcu. — Powiedzcie mi dlaczego coś takiego robią?
To było dziecinne, ale wciąż nie mogła się tym jak traktowano pewnych ludzi pogodzić. Najczęściej tym którzy nie mogli się bronić. To było takie niesprawiedliwe.
— Nie bierz tego do siebie — tłumaczyła jej Dolly — Oni tylko pozbywają się tylko starych lokatorów. Bo nowe nie może się doczekać aż stare runie.
— Ale kto robi coś takiego… — nie ustępowała Holly.
— Są tacy co to lubią — zauważyła Ramona.
— Nie dam się wypędzić z mieszkania — powiedziała z zawziętą miną Holly.
Zamilkły. Alkohol krążył im po żyłach, mieszał w umysłach. Sprawiał, że były bardziej pokojowo nastawione do świata i ludzi. Nie często im się to zdarzało. Nie jedno przeszły i nauczyły się być twarde. Czy zyskały na tym a może straciły. Nigdy nie potrafił tego ocenić.
— To jednak dziwne, że tak tu z nimi przyszłaś… — powiedziała w końcu gospodyni wskazując na pojemnik ze szkodnikami.
— Nie miałam gdzie się podziać — mruknęła Holly. — W moim mieszkaniu coś cuchnie… i nie miałam do kogoś się zwrócić z prośba o pomoc lub gościnę… Ci których znam są albo za starzy i marudni albo to harpie, które lubią wyrywać innym wątroby…
— I to wszystko wyjaśnia — mruknęła Pola.
— Znowu jesteśmy ostatnie na twojej liście… — dodała z westchnienie Ramona.
— Zasłużyłyście sobie na to — odcięła się im Holly.
— Staram się jak umiemy — powiedziała Dolly z szerokim uśmiechem.
Holly chciała im dogadać ale one śmiały się beztrosko. Holly po chwili przyłączyła się do nich. I od razu poczuła się lepiej. Dlaczego się na nie wcale nie złościła? Miała powody. Wszystko o sobie wiedziały. Znały się od lat i na wylot.
— Nalej mi jeszcze — powiedziała podsuwając szklankę gospodyni.
Dolly wstała i zajęła się jej koktajlem. Czekając na kolejnego drinka Holly snuła plany. Mściwe i dość wredne.
— Masz jakieś pojemniki? — zapytała gody Dolly wręczyła jej drinka. — Takie małe.
Gospodyni zmarszczyła brwi grzebiąc w pamięci.
— Gdzieś mam… pewnie w kuchni. Ale po co one? — zainteresowała się.
— Nie pozwolę im na to — powiedziała wstając i ruszają do kuchni.
— Na co?
— Na takie traktowanie ludzi — odpowiedziała gdy wróciła z dwoma pudelkami.
— I co zrobisz? — zapytała Ramona.
— Sama zaraz zobaczysz.
— Już nie mogę się doczekać.
Przyjrzała się dużemu pudełku.
— Komuś się należy trochę zabawy.
Przyniosła sobie z kuchni rękawice i małe szczypce i przy ich pomocy zapakował szkodniki do małych pudełek. Przyglądały się jej bez słowa, gdy otwierała pojemnik i łapała po jednym szkodniku.
— Co z nimi teraz robisz? — chciała wiedzieć Ramona.
Uśmiechnęła się i wykonała telefon.
— Chce wysłać przesyłkę — powiedziała do człowiek po drugiej stronie sieci.
— Z żywym stworzeniem?
— Tak — potwierdziła Holly i zapytała: — Zajmiecie się tym?
— Oczywiście. Nic mu nie będzie.
— To wyjątkowe stworzenie. Jedyne w swoim rodzaju — powiedziała z naciskiem.
— Oczywiście.
Przyjaciółki z zaciekawieniem wysłuchały tej rozmowy
— Komu to wysyłasz? — zapytała w końcu
— Jedne do mojego administratora a tego drugiego… — wyrzuciła z siebie z emocjami. — Do ludzi, którzy chcą postawić na miejscu mojego domu coś nowego… ciekawe czy im się spodoba?
— Możesz pójść za to siedzieć — zauważyła Pola.
Holly spojrzała na nią twardo.
— Ale ja tylko złapałam te stworzenia w moim domu i nie wiedzą co to jest starałam się od kogoś uzyskać informacje — mówiła spokojnie cichym głosem. — Miałam pecha i nie zastałam nikogo, więc przesłałam je kurierem… Co innego mogłam zrobić?
Kiwały głowami.
— To dobra historyjka — przyznała Ramona.
— I do tego prawdziwa — fuknęła Holly.
— Ja bym w nią uwierzyła… — powiedziała Pola.
— Musze tylko…
Nie skończyła mówić, bo przerwał jej telefon od konserwatorów jej budynku, że ma coś w mieszkaniu i nie może do niego wrócić.
— Lokal został objęty kwarantanną — usłyszała i zaraz potem połączenie się urwało.
Kipiała ze złości. Wszystko co zgromadziła w swoim mieszkanku. Jej pamiątki, wszystkie wspomnienia. Chcieli jej to odebrać, niszczyć. Ci oszuści i krętacze! Szybciej skończyli swoje zajęcia i zjawili się akurat u niej? Już ona im pokaże. Pożałują, że z nią zadarli.
— Muszę… muszę… — powtarzała bezradnie, aż w końcu wzięła się w garść.- Spróbować…
Od strony drzwi usłyszały dzwonek.
— To musi być kurier — powiedziała Dolly podnosząc się z leżaka.
Holly zdenerwowała się.
— Jeszcze nie jestem gotowa — powiedziała. — Nie powinni wiedzieć co jest w środku. Zaczęli by zadawać pytania.
Spojrzała na przyjaciółki.
— Pomożecie mi? — zapytała je.
Pomogły jej bez słowa sprzeciwu. Zaskoczyły ją tym. Dolly otworzyła drzwi, a reszta przyjaciółek otoczył kuriera. Gdy ona pakowała szkodniki do pojemników, które pozwalały im oddychać, one zajęły się kurierem, zagadują go i zasypując dziwnym pytaniami. Oszołomiony młody człowiek starał się zachowywać grzecznie ale widać było, że traci powoli cierpliwość.
Odetchnął z ulga gdy ujrzał przesyłki i mógł się nimi zająć. Ucieszyły się że dało im się bez problemów wysłać szkodnik w drogę.
W końcu wróciły na taras. Przez chwilę piły w milczeniu.
— Co zrobisz z tym ostatnim? — nagle zapytała Pola wskazując na pojemnik ze szkodnikiem.
Holly zastanowiła się chwilę nad tym pytaniem.
— Jeszcze go zatrzymać — powiedziała w końcu.- Może się jeszcze się mi do czegoś przyda… To w końcu niezwykłe stworzenie, szkoda by było gdy by się zmarnował… na pewno jest stworzony do czegoś większego nie zastraszanie staruszki… pomogę mu poznać jego prawdziwe przeznaczenie…
Zaśmiały się słysząc to oświadczenie, ale potem okazało się, że były to prorocze słowa.
VI
Pootiu przeczesywał sieć w poszukiwaniu łatwego zarobku.
Niestety od wielu godzin nie znalazł nic godnego uwagi. Był jak głody drapieżnik, który musiał czekać na odpowiednią ofiarę. Z nudów zaczął włamywać się do słabo zabezpieczonych sieci prywatnych.
Był starej daty hakerem. Już nikt nie robił tego tak jak on. Wiedział o tym i był z tego dumny. Czuł się wyjątkowo, bo znał się na starych systemach, znał wiele starych filmów na pamięć. To czyniło go jedynym w swoim rodzaju, był jak niezwyciężony bohater w jednej z jego ulubionych historii, a czasem czuł się nawet jak wszechmocny półbóg. Gdy udało mu się zrobić coś, na czym go nie przyłapano.
Szybko przeglądał kolejne bazy danych. Nagle coś mu wpadło w oko. Ujrzał spis cennych przedmiotów, jakich on sam od lat poszukiwał. Wgryzł się w te dane. Ktoś czyścił mieszkanie i tworzył listę przedmiotów, które chciał sprzedać. To była prawdziwa kopalnia skarbów.
Czytał rosnąca ciągle listę i nie wierzył swoim oczom. To były stare, kolekcjonerski i bardzo cenne gadżety. Wiedział od razu gdzie mógł je sprzedać, zarabiając przy tym na każdym małą fortunę. Aż trudno było w to uwierzyć. Jakimś cudem komuś udało się zebrać niezwykłą kolekcję. I to od kilka dzielnic od niego. Jeszcze nigdy nie miał takiego fartu.
Gdyby tylko mógł je dostać w swoje ręce… ale tego nie udało by się zrobić na odległość. Musiał by wyjść z domu. Tego unikał kiedy tylko mógł. Poza jego pokojem nie było niczego wartego doświadczenia i męczenia się z innymi. A mimo to widząc niektóre pozycje z listy, aż nabrał ochoty by opuścić swoje bezpieczne gniazdo. Może powinien zajrzeć do tego mieszkania? Nie lubił wychodzić ze swojego domu, ale czasem nie było innego wyjścia.
Gdy ujrzał nazwę kultowej małej gry Rashnamo przestał się wahać. Powoli i spokojnie wygrzebał się spod kłębowiska kabli i przewodów. Wszystko go bolało i miał jeszcze krótszy oddech niż pamiętał, ale nie podawał się. Każde drgnięcie mięśni przypomniał mu, że kilku tygodni się nie ruszał. Chyba będzie musiał kupić sobie ten przyrząd do pobudzania mięśni, bo następnym razem nie da rady nawet wstać z fotela.
Powoli odpinał wszystkie kable i rurki. Mięśnie mu drżały przy każdym poruszeniu, ale jak wziął kilka tabletek wszystko się uspokoiło. Na wszelki wypadek zrobił sobie kilka zastrzyków i ubrał się w coś co nie powinno się rzucać w oczy. Nie miał pojęcia co ostatnio jest modne na ulicy ale jakiś czas temu zainwestował w projekty kultowego aktywisty i projektanta Iksa, i liczył, że trafi na jedną z jego szalonych akcji. Gdy projektant coś robił, najczęściej niepotrzebnego, wstydliwego i absurdalnego, jego fani na znak solidarności ubierali się w jego stroje.
Zgrał potrzebne dane i pogramy na dysk przenośny i ukrył przy sobie prosta niewykrywalną broń. Sprawdził adres i ruszył do komunikacji miejskiej by dotrzeć nim do tego skarbca z elektronicznymi gadżetami. Nikt na niego nie patrzył zbyt długo, po czym poznał że projektant aktywista Iks, znów się w coś zaangażował. Dobrze zrobił kupują jego ciuchy, inwestycja zwrócił mu się kilkukrotnie. Była jak zbroja niewidzialności. Odprężył się.
Wysiadł z komunikacji miejskiej i ruszył do ponurego starego budynku. Bez trudu dostał się do niego a w środku do mieszkania gdzie zgromadzono te niewiarygodne zbiory. Zabezpieczenia były dziecinie proste do sforsowania.
Drzwi otworzyły się ukazując zawalone górami pudeł wielkie mieszkanie. Poczuł się w nim swojsko, ale wśród tych sosów przedmiotów kryli się tez obcy ludzie. Stojąc na progu zawahał się. Nie był dobry w kotkach z ludźmi na żywo. Wolał kiedy istniał dystans, choćby iluzoryczny. Jednak to co mógł zyskać przeważyło szalę. Zmusił się i zrobił pierwszy krok, a potem było mu już prościej. Powoli wędrował po mieszkaniu. W ciemnościach wszędzie piętrzyły się stosy pudeł. Co w nich było? Może inne cenne skarby? Nie mógł się doczekać, aż je sprawdzi, ale najpierw powinien pokazać się ludziom, którzy pracowali przy sprzątaniu tego mieszkania. Nie mógł się jednak oprzeć… Wyciągnął dłonie by rozerwać najbliższe kartonowe pudło, kiedy nagle ktoś wyłonił się z wąskiego przejścia między pudłami. Zamarł. Co powinien zrobić? Nie miał dużego doświadczenie w kontaktach międzyludzkich. Znał kilka chwytów obezwładniających i kilka, którymi mógł kogoś zabić, ale czy to była odpowiednia chwila na atak?
Niskie mężczyzna w kombinezonie powoli się do niego zbliżał.
— Jesteś z naszej ekipy? — zapytał się go chudy mężczyzna pachnący stęchlizną, zbliżając się jeszcze bardziej.
Skinął głową.
— Dobrze, przyda nam się pomoc — ucieszył się niski, umięśniony, śniady młody mężczyzna w łamanym uniwersalnym. — Tego jest za dużo. Będziemy tu siedzieć ze trzy dni… a nie płaca nam za nadgodziny.
Kiwał głową, udają że to go obchodzi i włamując się z za pomocą ukrytej w kieszeni klawiatury do firmy, która przysłała tu tego mężczyznę. Naszywki na jego kombinezonie sprzątacza informowały, że przybył z Kleanu Tru.
— Znasz się na komputerach? — zapytał niski sprzątacz i widząc potwierdzenie ucieszył się. — Tu mają jakieś starocie.
Zaprowadził go do czwórki innych pracowników w kombinezonach. Młoda piegowata kobieta z kolorowymi włosami i tatuażami na całym ciele wbiła w niego wzrok.
— Nie znam cię — powiedziała bez ogródek, mierząc go wzrokiem.
Spuścił oczy.
— Jestem nowy — mruknął niewyraźnie w uniwersalnym.
— Jak się tu dostałeś? — ostro zapytała.
— Dali mi instrukcje. Sprawdzili wasze postępy i uznali, że potrzebujecie pomocy.
Trafił w ich słaby punkt. Sprzątacze porozumieli się wzrokiem.
— Zawsze nas kontrolują — powiedziała dziewczyna zagryzając wargi i schylają się nad klawiaturą.
Sprawdziła szybko wprowadzone przez niego do ich systemu dane i obrzucił go ciężkim spojrzeniem.
— Wszystko się zgadza — mruknęła wstając. — Jesteś poza firmy, ale masz dostęp… Masz nam pomóc.
Jeden ze sprzątaczy podał mu zapasowy kombinezon. Pootiu z trudem się w niego wcisnął.
— Dobra, koniec tego siedzenia — powiedziała młoda kobieta wstając.- To ostatnia taka przerwa dziś. Pracujemy aż skończymy.
Mężczyźni protestowali, ale zignorowała ich uwagi.
— Zabierajcie się do pracy, albo nie skończymy przez trzy dni. Ale jak tak długo nam to zbierze, nic nam nie dadzą ekstra.
Rozdzieliła im zajęcia. Sprzątacz słuchali się jej, więc postąpił tak samo. Posłusznie skierował się do wielkiego stosu, który właśnie przeglądali. Zaglądał do pudeł i nie mógł się nadziwić. Były tam zebrane prawdziwe skarby. Często w fabrycznych opakowaniach, czasem jeszcze z oznaczeniem potwierdzającym autentyczność. I to wszystko nie zostało jeszcze wprowadzone do systemu. Czyli możliwe, że o których tych przedmiotach właściciel mógł już zapomnieć…
Był pod wrażeniem. Jakim cudem ktoś zdołał stworzyć taką kolekcję? Na to trzeba by dekad i góry forsy. I jakim cudem ktoś potrafił wybrać najlepsze i najbardziej cenne przedmioty? Coś takiego nie mogło mu przejść obok nosa.
Tylko co mógł zrobić? Rozważał różne scenariusze. Może jakaś mała awaria? Coś niegroźnego ale efektownego, coś co by odwróciło uwagę od niego.
Wsadził dłoń do kieszeni i zaczął wprowadzać komendy rękawiczkową klawiaturą.
VII
Hałas obudził je z drzemki. Zerwały się z leżaków. Słońce stało wysoko nad ich głowami.
— Co to? — zapytała przestraszona Holly.
Dolly mrugała oczami starając się zebrać myśli. Znała ten dźwięk. Coś znaczył, ale raczej nic poważnego. Na pewno nie pożar i nie koniec świata. To było coś o wiele mniej ważnego…
— To tylko awaria systemu — powiedziała, gdy sobie w końcu przypomniała.
Podeszła do domowego komputera. Zaczęła go uciszać, sprawdzając co się stało. Niestety coś dziwnego uruchomił system i zamknęło mieszkanie na kilka godzin. Awaria, wirus? Co za dziwaczny przypadek.
— Pokaż — rozkazała Ramona i odebrała jej klawiaturę.
— To błąd w systemie? — zapytała Holly starają się zajrzeć przez ramie przyjaciółce.
— Awarie tego systemu są prawie niemożliwe… — mruczała Ramona uderzając w klawisze.
— No to co się stało? — dopytywała się Pola.
— Stawiam na błąd człowieka lub jego rozmyślne działanie… — wyjawiła Ramona.
— Kogo masz na myśli? — chciała wiedzieć Holly.
Ramona wzruszyła ramionami.
— To co robimy? — zapytała Pola.
— Musimy poczekać aż system sam się zresetuje.
Dość szybko pojawili się młodzi sprzątający ludzie. Było ich już pięciu. Wszyscy równie przestraszeni i nerwowi. Zasypali ją pytaniami.
— Dlaczego nie można otworzyć drzwi wyjściowych?
— To takie mechanizm obronny — zaczęła tłumaczyć gospodyni. — Stare system tak działały…
— Jak wrócimy do domów? — zapytał nowy sprzątający.
Przyszedł na końcu i już chciał wychodzić? Niezbyt dobrze to wyglądało…
— Pracujcie dalej — powiedziała ze spokojem. — Zapłacę wam za wszystkie przepracowane godziny. O dodam coś za warunki pracy. Stres…
— Nie ma zasilania i dostępu do sieci.- powiedziała kobieta z tatuażami.
— To tylko zasilanie zewnętrze — wyjaśniła spokojnie Holly. — Zaraz włączy się mój generator. Róbcie spis w sieci wewnętrznej.
— Nie możemy tu zostać na cała dobę. Przepisy, rozumie pani…
Kiwała głową.
— Zamknięcie nie powinno potrwać aż tak długo — tłumaczyła gospodyni. — I tak nie możecie stąd odjeść… a zawsze lepiej się czymś zająć.
— To nie są dobre warunki pracy — zauważył jeden z niskich sprzątaczy.
— Nie mamy na to wpływu — spokojnie odparła.
Powtórzyła jeszcze raz od początku to co już mówiła. Nie dali się jej zagadać. Szukali wymówek, ale zbijała ich argumenty. I w końcu ich przekonała.
— Mamy co jeść i pić — powiedziała spokojnie. — Tam są łazienki. Jakoś to wszyscy przetrzymamy.
Niechętnie wrócili do pracy. Gdyby się wycofali i odmówili pracy stracili by nie tylko zapłatę, ale i zyskali paskudną opinię w sieci. Zawsze oceniała innych po wykonaniu usługi lub zakupu. Miała pewną renomę.
Wróciła z przyjaciółkami na taras. Na szczęście alkohol złagodził ich charaktery.
— Nic się przecież nie stało — mamrotała Pola sącząc powoli swojego drinka. — Boją się jakby to był koniec świata.
— A tylko nie ma prądu i sieci. — zgodziła się z nią Ramona, która podobno przeżyła pół roku w dżungli. Nigdy nie wierzył w jej opowieści ale może były w tym jakieś okruchy prawdy?
— Są gorsze nieszczęścia… — zamruczała Dolly.
— Na przykład brak alkoholu lub leków — zauważyła Holly.
Zachichotały i zgodziły się z nią. Śmiały się i żartowały.
Dolly usiadła obok osobistego komputera. Ukradkiem sprawdziła nowo przybyłego sprzątacza. Był inny, grubszy, trupio blady, miękki i dziwnie nerwowy. Szybko go znalazła w specjalnej bazie danych.
To był młodociany haker, wzorujący się na kimś, kogo dwie dekady temu skazano na dożywocie za włamanie do państwowej sieci. Czemu chłopak wkradł się do jej mieszkania? Czyżby coś knuł? Po prostu chciał ją okraść? Musiała go mieć na oku.
Łyknęła pigułkę, która ją od razu otrzeźwiła. Musiała być gotowa w wszystko. Spojrzała na przyjaciółki. Mimo że żartowały i piły były niespokojne.
— Coś się stało? — zapytała Ramonę, która dziwnie się kręciła po tarasie.
— Zawieruszyły mi się urny — powiedziała z kwaśną mina zapytana. — I co gorsze moja ulubiona torebka.
Nie zdziwiło jej to, Ramona była bałaganiarą. Często robił coś o czym szybko zapominała. Czyżby wyniosła dokądś torebkę i urny? Zrobiła to i zaraz o tym zapomniała? Wcale by jej to nie zaskoczyło.
— Bardzo nam przykro — powiedziała i na wszelki wypadek zajrzała do kuchni i najbliżej łazienki. Ani śladu po torebce.
Ramona nie przejęła się kiedy jej o tym powiedziała.
— Nie szkodzi — machnęła ręką. — Kiedyś przecież się znajdą. Robisz przecież porządki…
Dolly skinęła głową.
— Jak je odgrzebią, prześlę ci je dronem.
Ramona skinęła znów głową.
— Możesz je po drodze rozsypać… — zasugerowała Ramona.
— Wiesz że to zakazane…
— Ja mówię tylko, że jak przypadkiem się co wysypie ja nie będę się rozpaczać…
— Te urny to twój problem, nie mój — zauważyła Dolly.- Ty go załatwiaj.
Ramona skrzywiła się, ale nie skomentowała tej uwagi.
— Mam nadzieję, że odnaleźli spokój — powiedziała nagle Pola.
— A kto ich tam wie, to byli ateiści w większości — mruknęła Ramona.
— Ateiści… — zaczęła mówić Holly, ale jej przeszkodziły.
— Tak, tak, trudno zrobić coś z nimi jak już umrą — zauważyła stanowczo Dolly. — Ale i tak mają prawo żyć po swojemu.
— Ja się przygotowałam na ostatnia podróżą — powiedziała dziwnym tonem Holly.
Przyjaciółki wymieniły spojrzenia.
Odkąd ją znały zmieniła wyznania jak rękawiczki. Miała ich na swoim kącie już ponad trzydzieści. Co jakiś czas zasypywała ich opowieściami o nowym proroku, guru lub wyjątkowej religii dające wewnętrzne oświecenie. Szybko zapomniała o tym, co zostawiała za sobą. One trzymały się religii, które przekazali im rodzice. To były stare, dobre religie. Ona odcięła się od korzeni, ale na szczęście nie ufała inżynierom społecznym, którzy starali się zaszczepiać nowe wierzenia. Jej wrodzona nieufność, nie raz ustrzegła ją przed hochsztaplerami i wichrzycielami wiodącymi miliony ludzi do samozagłady.
— A w co ostatnio wierzysz? — zainteresowała się Pola i momentalnie na tyle wytrzeźwiała by tego pożałować.
— Jeszcze nie jestem gotowa by wam to powiedzieć — powiedziała Holly i spuściła skromnie oczy. — Może kiedyś i was przekonam i ujrzycie prawdę…
— Tylko spróbuj… a zobaczysz jak taktujemy takich proroków i wichrzycieli — żartem zagroziła jej Ramona.
Holly westchnęła głośno.
— Wasze duszyczki zawsze były małe i nieufne. I takie zacofane…
Zapatrzyła się w przestrzeń przed sobą. Gospodyni uznała, że powinna jak najszybciej zmienić temat. Nie lubiła dyskusji o religiach. Im gwałtowniejszy spór, tym większe prawdopodobieństwo, że ktoś to wykorzysta. Za każdym razem jak widziała obcego obserwującego kłótnie, miała ochotę jak najszybciej uciec. Raz pewni ludzie ją wciągnęli w swoje gierki i nie miała ochoty na powtórki.
— Te urny… Robi mi się tu prawdziwe mauzoleum… — gospodyni westchnęła.
— Są martwi i spopieleni, i już nic nie zrobią nikomu… — przypomniała jej Ramona.
— Mi się zawieruszył gdzieś mój szkodnik — powiedziała chichocząc Holly.
Dolly zamarła. Tym już bardziej się zaniepokoiła. Rozejrzała się odrobinę przestraszona. Być uwieziony z dziwnym stworzeniem? To już nie było zabawne.
— Jesteś pewna, że to coś ci uciekło z zamknięcia? — zapytała gospodyni podchodząc do przyjaciółki.
— Nie mogę znaleźć nigdzie tego pojemnika — wyjaśniała Holly. — Może on siedzi jeszcze w środku pojemnika… ale gdzie jest pojemnik? Nie mam pojęcia.
— Gdzie to zawieruszyłaś? — zaczęła się dopytywać gospodyni. — Przecież cały czas tu siedziałaś.
— Byłam trzy raz w łazience.
Dolly od razu ruszyła do łazienki, ale nic tam nie znalazła. Wróciła na taras.
— Nic tam nie ma — powiedziała cicho.
— No co ty powiesz… — zdziwiła się Holly.
— I gdzie jeszcze cię nosiło? — zdenerwowała się gospodyni.
Holly marszcząc brwi przez dłuższą chwile siedziała skupiając się.
— Raz podeszłam do okien z drugiej strony — przypomniała sobie w końcu Holly.
Chciała ruszyć do razu na poszukiwania, ale przyjaciółki ją zatrzymały.
— Daj spokój, same się znajdą — powiedziała Ramona. — A jak uciekną z mieszkania po prosty zapłacisz karę…
— Nie wiemy co to jest i ile może kosztować wypuszczenie takiego stwora — przypomniała im Dolly.
— Ale to wszystko było przecież przez przypadek — tłumaczyła się Holly.
— Takie stworzenia rozchodzą się i czasem coś uszkadzają — powiedziała Pola, jakby jej nie usłyszała. — Sieją zniszczenia.
— Zamieszanie… — zauważyła Ramona. — To by było coś nowego.
— Musimy to zgłosić? — zastanawiała się Holly.
— Oczywiście — potwierdziła Pola.
Przed oczami gospodyni przeleciał wizja długiego, wielkiego rachunku za wyłapanie dziwacznych szkodników.
— To nie moje szkodniki — oburzyła się Dolly.
— No dobra, to ja zapłacę za to co zniszczą… — zaofiarowała się Holly.
— Tak i to nieźle zapłacisz za to, że od ciebie się rozeszły — powiedziała ze złośliwym uśmiechem Ramona.
Z trudem Dolly się powstrzymała, by nie wytargać jej za sztuczne kudły.
— Było nie spraszać gości w takiej chwili — wytknęła jej Ramona. — Nie wiesz, że jak coś ma się zawalić, to zawsze się zawali. Jak ma się coś zepsuć to zawsze się zepsuje… Sama na siebie to sprowadziłaś…
— To jeszcze nie koniec świata — zauważyła Pola.
— Za to kara może być gigantyczna i do tego kwarantanna… — judziła Ramona.
Tak, to mogło jej pokrzyżować plany. Musiała by zapłacić za dezynfekcje i wyłapanie tych paskudztw. Potem zapłacić karę i odczekać jakiś czas. Dolly zaczęła sprawdzać w swoim osobistym elektronicznym notesie czy zna jakiś tanich łapaczy. Przeglądając zapiski zastanawiała się czy zapisane firmy jeszcze istnieją. Wielu ludzie na pewno już umarło.
Ramona miała racje, niepotrzebnie zaprosiła przyjaciółki… Wcale nie była zadowolona z tych komplikacji.
Sprzątający znów zaczęli znosić jej różne przedmioty, pytając co to takiego. Najczęściej była to stara elektronika.
— Czemu tego nie wyrzuciłaś? — zastanawiały się jej przyjaciółki gdy sprzątacze znikali.
— Zapomniałam — odpowiadała im najczęściej.
Czasem to była prawda. Czasem jednak kierowała się sentymentem lub nadzieją, że coś zyska z czasem na wartości.
— Oberwiesz… — zaczęła mówić Ramona i zamilkła.
Dolly spojrzała na nią z wyzwaniem.
— Karę — dokończyła przyjaciółka robiąc dziwną minę.
Ta uwaga od razu ją rozdrażniła.
— Co? Za co? — zapytała ostro gospodyni.
— Pamiętasz te wszystkie akcje, gdy kazali ludziom oddawać pewnie urządzenia? Te w których były złoto albo te szkodliwe substancje… — z kpina snuła wspomnienia przyjaciółka. Wskazała na stosy pudeł zajmujących większość pomieszczeń. — Ten cały sprzęt ma w sobie masę takich metali i minerałów… Zobaczysz dowalą ci taką karę, że już nie wstaniesz.
Dolly zamyśliła się. Dość mgliście pamiętała o jakiś dawnych protestach i akcjach, które miały rozwiązać pewne problemy. Czy sprzęt, który jeszcze miała był zakazany? Sięgnęła po osobisty komputer. Szybko zaczęła to sprawdzać. Wynik poszukiwań wcale się jej nie spodobał.
— Jestem starą kobietą, nie muszę pamiętać o takich duperelach — mruknęła pod nosem. — Będę udawać sklerotyczną staruszkę.
Z niechęcią spojrzała na urządzenia, które trzeba było już dawno komuś przekazać. Były od dawna zabronione.
— Są bardzo groźne — zauważyła z niewinną miną Holly.
— Akurat, to propaganda — odpowiedziała od razu Dolly. — Mam to tyle lat i nic mi nie jest.
— Tak myślisz? — zapytała Ramona i dodała: — Przecież wcale tu nie mieszkałaś…
— Lepiej przestrzegać przepisów — zamruczała Pola zaglądając do swojej szklanki. — Musisz się ich pozbyć. I to jak najszybciej.
— Sprzedaj to na czarnym rynku — poradziła Holly.- Zarobisz.
— Złapią cię — od razu zakrakała Pola.
— Akurat — prychnęła z pogardą Ramona. — Mnie jakoś nigdy nie złapali.
Nie skomentowały tej uwagi Ramony. Nauczyły się, że to może spowodować tylko kłopoty i niepotrzebne nerwy.
— Zawsze jest ten pierwszy raz — mruknęła Pola. — I będziesz zramolałą debiutantką.
Zachichotały.
Dolly wcale nie było do śmiechu. Była w coraz gorszym nastroju. Jak się mogła wykaraskać z tych problemów? Ruszyła do sypialni, a z niej do ukrytego pokoju. Zajrzała do jednej ze skrytek. Były tam jakieś papiery i kilka starych gadżetów. Podłączyła je do sieci i włączyła. Te urządzenia działały inaczej niż te nowe produkty. Czasem jeszcze z nich korzystała, ale po cichu i nie chwaląc się nimi nikomu. To były starocie, ale ciągle jeszcze działające i często były bardziej przydatne niż te nowe wynalazki. Przejrzała swój najstarszy elektroniczny notes, licząc że znajdzie tam coś przydatnego. Stare przydatne znajomości i ludzie, na których mogła by liczyć. Tacy, którzy potrafili zając się różnymi sprawami, nie zadając kłopotliwych pytań. Przeglądała listę nazwisk, i wiele niestety musiała skreślić. Tylu jej znajomych już odeszło. Kto był jej jeszcze winny przysługę? Znalazła dwa nazwiska. Ucieszyła się, bo na nich zawsze mogła liczyć. Od razu przesłał im wiadomość i pytanie co powinna zrobić.
Już chciała zamknąć notes, gdy zaczęły wyskakiwać jej stare wiadomości. Na widok nadawcy przeszedł ja dreszcz. Tylko tego jej brakowało. Nie otwierała ich i nie dziwiła się już czemu zapomniała o tym notesie. Z niechęcią patrzyła na wiadomości. Podejrzewała co może w nich być. Za nic by ich nie otworzyła. Musiała szybko coś zrobić i wiadomości jej przeszkadzały. Starała się jej wyrzucić, ale to nie było takie proste. On zawsze potrafił zrobić niesamowite rzeczy z komputerami. Nie potrafiła tego zrobić.
Sprawdziła inne wiadomości. Zazdrosne przyjaciółki i ludzie którzy chcieli jej coś sprzedać. Tylko tego jej brakowało. W końcu rozzłoszczona otworzyła wyskakująca uporczywą wiadomość. Stara znajoma ostrzegała ją przed ich wspólnym znajomym. Prychnęła. Sama wiedziała kim on jest. Mimo to wiadomość ją jeszcze bardziej rozzłościła. Pojedzie i nagada tej starej idiotce, za wtrącanie się do jej życia. Powinna jeszcze żyć… nie czytała jej nekrologu.
Pozostałe wiadomości od razu skasowała. Nie potrzebowała już dalszych komplikacji. Zła na siebie zamknęła notes i schowała go głęboko, obiecując sobie, że już nigdy do niego nie zajrzy.
Klęła pod nosem gdy wróciła na taras.
— Co robiłaś? — zaciekawiła się Pola.
— Przeglądałam rupiecie i duchy przeszłości — mruknęła Dolly siadając na leżaku.
— Liczyłaś szkielety w szafach — zainteresowała się Ramona. — A po co?
Dolly wzruszyła ramionami.
— Musiałam znaleźć kogoś kto pomoże mi się pozbyć kłopotów.
— A my? — oburzyła się Holly.
— Wy jesteście do niczego… — powiedziała otwarcie Dolly.
— Jeszcze będziesz nas prosić o pomoc — mruknęła Ramona.
— Już was proszę — powiedziała gospodyni wbijając spojrzenie w przyjaciółki. — Byście mi nie dodawały dalszych problemów.
— Na to nie możesz liczyć… — z szeroki uśmiechem powiedziała całkiem pijana Holly.
— Wiem i tego się boje.
— Nie martw się, będzie co ma być — zauważyła Ramona. -Ktoś ci zawsze pomoże.
— Nie mam aż tylu znajomych którzy by mi pomogli.
— Nie ma tylu zdolnych i oddanych ludzi na świcie by przed nami cię ochronili — zażartowała Pola.
Przyjaciółki się z niej wyśmiewały, ale ona ignorowała je.
Zastanawiała się czy może liczyć na pomoc przyjaciół, do których napisała. Jak prześlą jej jakieś rady to już będzie coś. Na to by się zjawili osobiście nie było żadnych szans.
Dzwonek do drzwi oderwał ją od snucia planów.
— A tam kogo niesie? — mruknęła Dolly zła, wstała i ruszyła w głąb mieszkania.
— Gdzie idziesz? — zawołała za nią Holly.
— Do drzwi. Otworzyć.
— Przecież jesteśmy tu zamknięte? — zdziwiła się przyjaciółka, która ruszyła za gospodynią.
Wszystkie za nią szły, co wcale się jej nie podobało.
— Alarm mógł już się wyłączyć — wyjaśniła im gospodyni.
— Nic nie słyszałam — mówiła Pola — A wy?
— Czasem nie słychać tego ze system się odblokowują — tłumaczyła im Dolly.
— Jesteśmy wolne? — Ucieszyła się Ramona.- Nie musimy tu siedzieć?
— To ja idę do toalety — oświadczyła Pola, a przyjaciółki zamarły zdziwione.
— W takiej chwili?
— Oczywiście! — odparła im Pola.- Lepiej przed niż po.
Pola ruszyła w ciemny kąt pomieszanie, gdzie był drzwi do toalety, a reszta przyjaciółek ruszyły za nią.
Dolly ucieszyła się z tego. Przez chwilę będzie miała je z głowy.
VIII
Jego ciemne mieszkanie był spokojne i jakby martwe. Nie był w nim wielu sprzętów. Już niczego nie potrzebował. Nawet nie oświetlał go, bo to go przygnębiało. A poza tym świetnie widział w mroku. Był silny i sprawny. Nie miał tylko już po co żyć.
Zupełnie inaczej to sobie wyobrażał. Jego rozczarowanie obecnym życiem nie miało granic.
Leżał w ciszy i mroku czekając. Na cokolwiek.
I coś wydarzyło się.
Usłyszał dźwięk od którego już dawno odwykł, ale od razu skojarzył. Wstał powoli, kierując się do wnęki w ścianie. Tam trzymał kilka pamiątek z przeszłości. Same niezałatwione sprawy. Czasem tracił nadzieje że dożyje chwili gdy dostanie szanse by je zamknąć. Ale cuda jednak się zdarzały.
Po dwóch dekadach ciszy pewno staroświeckie urządzenie nagle ożyło. Ktoś odebrał wiadomość, którą kiedyś śledził. Prawie zapomniał o akurat tej niezałatwionej sprawie. Ciążyła mu ta porażka i starał się ją wyrzucić z myśli. Dał zrobić z siebie głupka kobiecie, którą uważał za niegroźną. To mógł być już ktoś inny, po jej śmierci przeglądający jej rzeczy, ale liczył, że to jednak ona.
Czuł jak krew szybciej krąży mu po sztucznych żyłach. To może być to, na co czekał od tak dawna.
Ruszył do swojej ukrytej kartoteki. Zgromadził ją przez czterdzieści lat pracy i po kawałku wyniósł ja z pracy, nim mu odebrali przywileje. Ostrożnie, z nabożnym wręcz skupieniem, ją otworzył.
Odszukał bez problemu sprawę, której to dotyczyło. Przejrzał uważnie dane starej operacji. Zastanawiał się dlaczego pozwolił sobie zapomnieć o tej sprawie. To było coś naprawdę poważnego. I nawet porażka nie tłumaczy takiego zaniedbania. Ucieszył się, że w końcu mógł się tym zająć. Przez tak wiele lat w jego życiu nic się nie działo. Od czasu do czasu starał się wrócić do tej sprawy ale trop się urwał i nie mógł odnaleźć ważnego świadka. Zawsze czuł, że to ta kobieta ma to czego potrzebował by rozwiązać tamten problem.
Jakiś czas temu wycofał się z czynnej służby, ale przecież czuł że miał obowiązek zakończyć wszystkie swoje sprawy. Kiedyś myślał, że będzie lubił odpoczynek i spokój, ale strasznie nudził się na emeryturze. Dobrze, że choć na chwilę wróci do aktywności.
Szeroko się uśmiechnął ubierając się. Chował przy sobie potrzebne gadżety. Większość była zakazana ale jak ich nie znajdą nie będzie problemu. Już planował co zrobi. To może być niezła zabawa. Po tylu latach w końcu coś się działo. Opuścił swoją kryjówkę i ruszył za sygnałem naprowadzającym.
IX
Dotykając drzwi miała nadzieje, że blokada jeszcze działa. Jednak nie miała tyle szczęścia.
Dolly walcząc z paskudnymi przeczuciami otworzyła drzwi. Na progu mieszkania stali dwaj smutni bladzi mężczyźni w szarych garniturach. Od razu się zjeżyła. Tylko tego było jej trzeba. Ci przeklęci urzędnicy, znowu jej zatrują życie. Zdusiła uczucia i szeroko, nieszczerze się uśmiechnęła.
— Co panów sprowadza? — zapytała zasłaniając sobą wnętrze mieszkania.
— Kontrola — powiedział urzędnik z prawej.
— Rutynowa — dodał ten z lewej.- Zgłosiła pani mieszkanie do sprzedaży. Musimy sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
— Nowe przepisy — dodał prawy urzędnik wbijając w nią nieubłagany wzrok.
Wiedziała co znaczy to spojrzenie. Mieli ją w garści. Faktycznie, mogli zablokować jej sprzedaż. Gdyby nie urny, szkodniki i nielegalne, stare urządzenia nie przejmowała by się biurokracją. Ale w tej sytuacji nie miała pojęcia czym to może się skończyć.
Urzędnicy wbijali w nią nieruchomy wzrok. W końcu z niechęcią usunęła się im z drogi. Nie lubiła biurokratów, ale lepiej było z nimi nie zadzierać. Niektórzy potrafili zniszczyć, przez zwykłą złośliwość, komuś życie. Pojawiający się urzędnicy nigdy nie zapowiadali nic dobrego.
— Dużo tu pudeł — zauważył jeden z urzędników rozglądając się po pomieszczeniu.
— Musze wyczyść mieszkanie przed sprzedażą — wyjaśniła im Dolly siląc się na spokój.
Urzędnicy rozglądali się wokoło z niezadowolonymi miniami.
— A co to za ludzie? — spytał jeden z urzędników, na widok młodej kobiety w kombinezonie.
— Pracują dla mnie — odpowiedziała Dolly.
Z tego też byli niezadowoleni. Nie mogła ich rozdrażnić, bo narobili by jej kłopotów.
— Pokazać coś panom? — zapytała siląc się na uśmiech. — Pomóc w czymś?
— Sami sobie poradzimy — powiedział jeden z urzędników wyjmując elektroniczny notes i latarkę oraz jakiś licznik.
Nie wyglądało to zbyt dobrze. Zostawiła ich i wróciła do przyjaciółek. Opowiedziała im o swoich gościach. Wszystkie się przejęły.
— Po co się zjawili? — zastanawiała się Pola.
— Mówią, że to zwykła kontrola — mówiła zmuszając się do spokoju Dolly. — Wiesz jakie są teraz przepisy. Nic tylko utrudniają ludziom życie.
— A tak naprawdę dlaczego tu są? — zapytała z przebiegłą miną przyjaciółka.
Rozzłościło ją to.
— A skąd mam wiedzieć?
— Warto to sprawdzić — mruknęła Ramona.
Zakradła się do środka mieszkania i po chwili wróciła.
— Wyglądają jakby szukali czegoś — powiedziała z dziwnie zadowoloną miną.
— Może coś znajdą — wyszeptała Holly.
— W tym burdelu? — zadrwiła Pola. — Szczerze wątpię.
— Pij i nie gadaj głupot.- mruknęła gospodyni.
Nagle przestało im się speszyć do wyjścia. Nie wiedziała czemu zmieniły zdanie. Chętnie by się ich pozbyła, ale zarazem ich obecność podnosiła ją na duchu. Nie miała pojęcia, że z tym mieszkaniem będą aż takie kłopoty.
Rozciągnęły się na leżakach. Snuły mało optymistyczne opowieści o problemach z urzędnikami i karach jakie dostawali ich znajomi za złamanie prawa.
— Przepisy prawa są bezlitosne — mruczała Pola.
— To ludzie są bezlitośni — zauważyła Ramona.
Co jakiś czas zaglądała w głąb mieszkania, ale praca ekipy sprzątającej postępowała dość powoli. Wszędzie kręcili się wynajęci ludzie. Urzędnicy zaszyli się gdzieś i nie rzucali się nikomu w oczy.
Powoli się uspokajała.
Uspokajało ją nawet to, że co chwilę sprzątający przychodzili by się co coś zapytać. Za którymś razem pokazali jej małą skrzynkę o gładkich bokach. Nie miało na sobie żadnego logo.
— Co to jest? — Zapytał szczupły brązowoskóry młodzieniec.
Uważnie mu się przyjrzała. Starała się wygrzebać z pamięci co to jest i skąd to ma.
— To przenośne urządzenie do generowanie energii — powiedziała za nią przyjaciółka. — Korzysta najbliższego źródła energii i się ładuje.
— Jak się tego używa? — chciał wiedzieć sprzątacz.
— Widzę że długo się uruchamia — tłumaczyła mu Ramona, pokazując mu kilka guzików. — Czasem kilka godzin trzeba poczekać…
— Zostawcie mi je tutaj — powiedziała zaniepokojona Dolly, przypominając sobie jak i po co trafiło w jej ręce to urządzenie.
Sprzątacz nie chciał go wypuścić z rąk.
— Może sami spróbujemy je włączyć… — powiedział oglądając sześcian.
— To dla was zbyt trudne — oświadczyła Dolly.
Wyglądali na obrażonych ale posłuchali. Odeszli.
— Czemu ich okłamałaś? — zapytała cicho Ramona gdy sprzątający zniknęli. — Jego obsługa jest dziennie prosta…
— Bo to prototyp wart fortunę — wyjaśniła gospodyni.
— A do tego to zakazana w kilku krajach technologia i urządzenie — dodała Holly.
— Przesądy — mruknęła Ramona.
— Wsadzają do więzienia za te przesąd — zauważyła Dolly.
Już dawno zakazano konstruowania urządzeń, które kradły energie z innych źródeł. Wysokie kary zniechęcały wynalazców. Jednak nie wszystkich. Ciągle powstawały urządzenia generujące energie, podobno z powietrza, praktycznie znikąd. Trudno było im udowodnić że nie łamią prawa. Musiała schować pudełko tak głęboko, żeby nikt go nie wykopał. Tylko gdzie?
— Lepiej, żeby młodzi tego nie dotykali — mruknęła Dolly. — Schowam to i nikt tego już nie znajdzie.
Nie skomentowały tego, za co była im wdzięczna.
— Dziwne wygląda — powiedziała Pola spoglądając na sześcian.
— To jedyny istniejące prototyp — mruknęła Dolly.
— Skąd to masz? — zapytała Ramona. –Widziałam podobne urządzenie.
— Dostałam na przechowanie — wyjawiła gospodyni.
— Ktoś to ukradł, a ty przechowujesz? — zapytała Holly.
— Nie powiedziałam, że ukradł… sam to skonstruował — tłumaczyła im Dolly. — Chciał przeczekać bo się komuś naraził. Chciał być sławny i bogaty ale niestety umarł.
— Wypadek? — zapytała Ramona.
— Jakaś choroba zakaźna.
Ramona kiwała głową z zadowoloną miną.
— Załatwili go — powiedziała z przekonaniem. — Domyśliłam się, że był twoim bardzo dobrym przyjacielem.
Dolly zacisnęła mocno wargi. Był dla niej kimś więcej niż przyjacielem. Przez głupi zbieg okoliczności straciła kogoś bliskiego. To ciągle ją bolało. Kiedyś szukała winnych, potem dała sobie spokój. Przecież i tak to by niczego nie zmieniło. Trzymała tylko jego wynalazek, nawet wtedy gdy upłynął czas, który wyznaczył jej w testamencie. Miała przekazać to urządzenie komuś, kto będzie potrafił je wykorzystać dla dobra innych. Nie zrobiła tego. Może powinna teraz?
— To stara historia — mruknęła Dolly. — Młodzi nie powinni tego dotykać. Narobili by sobie kłopotów.
Ramona zachichotała.
— Zrobiłaś się troskliwa na starość.
— Nie chce płacić odszkodowań — powiedziała z kwaśna miną Dolly.
Zachichotały wszystkie.
— I wszystko jasne — mruczała Pola. — Coś planuje i trzyma się prawa…
— Ja tam jej nie wierze… dla zasady — oświadczyła Holly.
Wzięła sześcian i wyniosła go do sypialni. Wyszukała wśród ludzi których wskazał w testamencie wynalazca ktoś, kto by jeszcze żył. Wytypowała najlepszą osobę i przesłała jej informację. Nie zwlekając zamówiła kuriera. Wsadziła sześcian w pudełko, oznaczyła je i zaniosła pod drzwi wejściowe. Wystawiła pudełko za drzwi. Teraz to już nie jej problem.
Wróciła do przyjaciółek, które nawet nie zauważyły, że jej nie było.
Usiadły na leżakach w cieniu sącząc swoje drinki. Co jakiś czas, ktoś z młodych ludzi do nich podchodził z jakiś pytaniem. Byli niczym błądzące po ciemny labiryncie duchy i widma. Miała wrażenie, że śni sen o czymś, co się dawno temu zdarzyło i wciąż trwa. Pytanie sprzątających zaczęły ją nużyć. Bo każde kolejne kazało jej wracać do przeszłości, a to jej uświadamiało jak bardzo jest stara, a takich przypomnień wprost nie cierpiała. Naszło ją mroczne i ponure przeczucie. Wiedziała, że coś jeszcze musi się wydarzyć.
Piła, ale to wcale nie pomagało jej się rozluźnić. Co jakiś czas Dolly nerwowo spoglądała na drzwi prowadzących na taras. I za każdym razem, gdy wdziała tam kogoś spinała się. I tak jak się bała, w końcu zjawili się na tarasie też urzędnicy. Posępni, poruszający się powolni jakby z ostrożnością zbliżyli się do nich. Nieśli ze sobą małe urny.
— Świetnie, znaleźli je — wymruczała Ramona.
— Można znajdą i moje szkodniki — ucieszyła się Holly.
— Nie sądzę… na coś takiego pewnie nie zwrócą uwagi — zauważyła szeptem Pola.
Dolly nie mogła wydobyć z siebie nawet słowa. Urzędnicy postawili urny na tarasie i strzepali z garniturów kurz i pajęczyny.
— Co to? — zapytał jeden z urzędników, wskazując na przyniesione metalowe pojemniki.
Dolly odchrząknęła.
— Urny — powiedziała gospodyni, starając się by nie zabrzmiało to prowokująco.
Urzędnicy porozumieli się wzrokiem. Znów na nią spojrzeli.
— Z ludzkim prochami? — Zapytał jedne z urzędników, podczas gdy drugi wyciągał z kieszeni połyskliwą taśmę.
— W większości — mruknęła Dolly.- Ale nie wszystkie.
— A które z nich zawierają ludzkie prochy?
Gospodyni wstała i z niepokojem spoglądała na przyniesione przedmioty. Wskazała cztery z nich.
— W reszcie są pupile mojego byłego… — wyjaśniła gospodyni.
Urzędnik odłożył skazane urny na bok. Dolly wpatrywała się w te, które zwierały ludzkie prochy. Wydały jej się one niepokojąco znajome. Budziły w niej nieprzyjemne wspomnienia.
Zanim cokolwiek powiedziała drugi urzędnik przyniósł jeszcze cztery runy. To ją zaskoczyło.
— Skąd ich tyle tutaj? — zapytała cicho sama siebie. — Aż siedem? Tyle nie było.
— Ty też trzymasz tu urny? — zaciekawiła się Pola zbliżając się do gospodyni. — I po co?
— Nie miałam czasu żeby coś załatwić. Na pozwolenia na utworzenie prywatnego cmentarz strasznie długo się czeka…
— Sama zapomniałaś o czymś takim, a mi to się dziwiłaś — zakpiła Ramona.
— Ja musiałam poczekać, ty wyrzuciłaś z pamięci…
— Nie wierzę ci. Jakbyś to załatwiła nie było by ich tu — upierała się Ramona.- Znów kręcisz…
Gospodyni wzruszyła ramionami. Pewnych spraw lepiej nie odgrzebywać. Obserwowała co robią urzędnicy. Cofnęli się do mieszkania gdzie ustawili urny z prochami ludzi pod jedną ze ścian.
— Musimy napisać o tym raport — powiedział urzędnik z taśmą, który zaczął przyklejać ją do powierzchni wokoło urn. — Uznamy ten teren za cmentarz.
— To konieczne? — zapytała nerwowo Dolly, spoglądając ze ściśniętym żołądkiem na ich działania.
— To nasz obowiązek — z naciskiem wyjaśnił jeden z urzędników.
— Proszę nie ruszać taśmy — dodał drugi.
— A my wracamy do pracy — powiedział pierwszy i obaj odeszli zadowoleni z siebie.
Dolly była wściekła. Tak wściekła że nie mogła z siebie wydobyć nawet słowa. Nie mogła uwierzyć w to co się stało. Ciągle miała nadzieję, że to coś całkiem innego niż jej się wydaje.
— No i masz problem z głowy — zauważyła Pola.
— I cmentarz w mieszkaniu — dodała Holly.
Czyli jednak stało się to czego się obawiała.
— To przez ciebie! — Dolly wysyczała do przyjaciółki.
Ramona nie przejęła się tym.
— Ja przyniosłam tylko cztery, reszta jest twoja, więc nie zrzucaj na mnie winy za całe zdarzenie… — tłumaczyła się Ramona.
— Kto jest w pozostałych? — zainteresowała się Pola.
— Znajomi — mruknęła Dolly.
— No, obcych byś raczej nie trzymała u ciebie… Chociaż po tobie wszystkiego można się spodziewać — zauważyła Holly.
— Znałyśmy kogoś z nich? — mruknęła Ramona.
Teraz Dolly wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty je wtajemniczać w swoje zawiłe sprawy rodzinne związkowe.
— Może… — mruknęła.
— Powiedź kto to — naciskała Holly.
— To nie wasza sprawa — warknęła rozdrażnione gospodyni.
Obraziły się. Zapadło ciężkie, przygniatające milczenie. Siorbały i wbijały wzrok w przestrzeń przed sobą.
— I co teraz zrobisz? — zapytała w końcu Pola.
— A co mogę zrobić? — mruknęła gospodyni.
Kiedyś walczyła z wiatrakami i urzędami, ale to było dawno i nauczyła się wtedy nie wychylać i nie angażować w cudze sprawy. Co mogła zrobić teraz? Chyba tylko ocalić tyle ile się da.
Wstała i weszła do mieszkania. Lawirowała między pudlami i w końcu weszła do sypialni. Otworzyła ukryte drzwi i wślizgnęła się do małego pokoiku, wstukała kod i po chwili miała przed sobą ścianę pełnego monitorów i czujników. Z uwaga patrzyła na pracujący i kręcących się wszędzie urzędników. Była wściekła, ale co mogła zrobić? Właściwie to jak się dowiedzieli o tym mieszkaniu? Jeszcze nie zamieściła oficjalnego ogłoszenia o sprzedaży. Czyżby ktoś złożył na nią donos i ich na nią nasłał? Tylko kto to był? Jej przyjaciółki? Tylko czy w takim razie by się tu zjawiły?
Przeniosła spojrzenie na sprzątaczy. Oni też wydali jej się teraz podejrzani. Może nie powinna nikomu pokazywać rzeczy, które zgromadziła? Zapomniała, że niektóre z tych rzeczy były już zakazane. Na czarnym rynku osiągnęły by wysoka cenę, ale ich sprzedaż wiązała się ze sporym ryzykiem. Co mogła teraz zrobić? Na każdej decyzji straci. Musiała podjąć jakąś decyzję, choć nie miała na to najmniejszej ochoty.
Wyszła z pokoiku i sypialni. Wycofała się powoli na taras.
Przyjaciółki śmiały się i wspomniały wakacje, podczas których trafiły trzy razy do więzienia, zostały uznane za cud i spowodowały małą katastrofę ekologiczną. Potem przez pół roku naprawiały to co zepsuły. Uśmiechnęła się na wspomnienie nie tylko o szalonych wybrykach ale i o spokojnych miesiącach i pracy, która dała jej tyle satysfakcji.
Gdy sprzątacze wrócili po raz kolejny na taras, stanęli i spojrzeli na nią poczuła mdłości. Znowu się zaczyna.
Sprzątający położyli przed sobą kilka przedmiotów, o których Dolly zdążyła już zapomnieć. Ich przejęte miny irytowały ją. Te rzeczy były cenne i mogła dostać za nie niezłą kasę. O ile uda jej się zdobyć pozwolenie na ich sprzedaż. Wiele z nich było uznanych za rzadkie zabytki, sprzed ery wszczepów. Szkoda że je znaleźli, bo na pewnie zaczną o nich rozpowiadać. A to nie było jej na rękę.
— To bezcenne zabytki z firmy MacCrix — powiedział jeden z młodych mężczyzn.
Był przejęty i wyraźnie oczekiwał pochwały za swoje odkrycie.
— To tylko rzadkie przedmioty — powiedziała gospodyni w końcu bez przekonania.
— Nie, to zabytki starej ery.
Zabrzmiało to dla niej jak wyrok.
— Powinny trafić do muzeum — powiedział młody człowiek z przekonaniem.
Że też musiała trafić na fanów elektronicznych staroci.
— Ja o tym zadecyduje — powiedziała nerwowo Dolly spoglądając w stronę drzwi.
Miała ich już dość. Kiedy się ich pozbędzie?
— Jestem wdzięczna za znalezienie… tych zabytków — powiedziała przysuwając do siebie bliżej cztery cenne przedmioty. — Ale mam na głowie teraz tyle spraw. Porządki, sprzedaż…
— One nie powinny trafić do bogatych kolekcjonerów tylko być dostępne dla każdego… — upierał się młody człowiek.
— Nie mam do tego głowy — powtórzyła Dolly.
Liczyła że zrezygnują, ale nie doceniła ich uporu. Mówili jedne przez drugiego.
— Nikt nam nie uwierzy, że je widzieliśmy…
— Coś takiego zdarza się zobaczyć raz w życiu.
Miła racje że nigdy nie lubiła fanów, szczególnie takich starci. Sprawili kłopoty. Czemu ci akurat nie mogli się ekscytować czymś innym? Ich podniesione głosy zwabiły urzędników. Stali na skraju cienia w pomieszczeniu i obserwowali ją z uwagą. Wiedziała że w pewnym momencie wkroczą do akcji. Nie miała już siły z tym walczyć.
Gdy jeden z urzędników podszedł do niej i zaczął mówić wypuściła z płuc powietrze, bo do tej pory wstrzymywała oddech.
— Nie można sprzedać tego apartamentu — powiedział spokojnie urzędnik.
Mimo że się tego spodziewała, zamarła. Zrobiło jej się bardzo zimno. Potrzebowała chwili by wydobyć z siebie głos.
— Dlaczego? O co chodzi? — zapytała Dolly, z niewinna jak miała nadzieje miną.
— O ilość szczątków ludzkich. I chronionych obiektów popkultury — powiedział spokojnie drugi urzędnik, zerkając na sprzęty, które ułożono na tarasie. — To teraz cmentarzysko i muzeum.
— Jesteśmy na sześćdziesiątym piętrze daleko ponad ziemią… — zaprotestowała Dolly, ale obaj urzędnicy zgodnie jej przerwali.
— To nie mam znaczenia — powiedział jeden z nich.
— Nowe przepisy mówią o miejscach pochówków lub zgromadzenia szczątków — dodał drugi.- Bez znaczenia jest że to wieżowiec.
Pierwszy z nich wskazał na sprzęt elektroniczny.
— To coś wyjątkowego a my mamy obowiązek chronienia ich. To nie podlega dyskusji ani żadnym odwołaniom.
Byli z siebie tacy zadowoleni. Miała ochotę przetrzepać im skórę jak nieznośnym smarkaczom. Jakby wyczuwali o czym myśli wycofali się do środka mieszkania, by kontynuować poszukiwania. Sprzątający młodzi ludzie spoglądali na nie z zaskoczonymi minami, aż poprosiła ich by wrócili do pracy.
— Oni chyba żartują? — zapytała Pola, gdy zostały same.
— Raczej nie… — mruknęła Ramona.
— Może dało by się ich przekupić? — zapyta cicho Holly i wskazała na produkty MacCrix. — Na przykład tym?
Ramona skrzywiła się.
— Uwierz mi, wolisz nie ryzykować, że trafisz na praworządnych urzędników — powiedziała cicho do gospodyni. — Tacy nigdy nie odpuszczają. Ukarzą cię dla przykładu.
— A masz inne opcje? — zapytała ją cicho Holly.
Dolly westchnęła.
— To na czym zawsze dobrze wychodzę… — powiedziała. — Mogę wszystko puścić z dymem, i sporo zarobić, bo mam tu świetne ubezpieczenie…
Wiedziała że to kiepski pomysł ale miał ochotę na totalne zniszczenie. Przyjaciółki tylko westchnęły i spojrzały na nią z potępieniem.
— Nie szkoda ci mieszkania? — zapytała Pola.
Dolly zaśmiała się i dotknęła jednej ze ścian.
— Wiesz z czego to zbudowali? — zapytała. — Tego nic nie ruszy. Mieszkanie zostanie, a ja tylko je wyczyszczę… ekspresowo.
Nie protestowały.
— Żeby tylko nie było ofiar — powiedziała tylko Pola.
— Nigdy nie ma przypadkowych, ofiar gdy ja to robię… — zamruczała Dolly.
Uciekły spojrzeniami. Zniszczenia jakie siała przechodziły do historii. Unicestwiała bez zastanowienia wszystko, co stało jej na drodze. Lubiła tak działać. Czuła się tego w swoim żywiole. Żal jej było tylko skarbów, które musiała zniszczyć. Tyle nadziei, wysiłku i czasu im poświęciła, a tak smutno się wszystko miało skończyć… Może udało by się jej coś schować na potem?
— A co z nami? — zapytała Holly. -Mamy tu tkwić kiedy ona będzie iść na całość?
— Jak chcecie możecie zostać — zapewniła je gospodyni. — Nic wam nie będzie… a nawet…
Pewna myśl krążyła jej po głowie. Jej stare ubezpieczenie od wypadków.
— Może na tym też zarobisz? — zapytała z sarkazmem Ramona.
To było oczywiste, ale jak powinna to zrobić by nie ściągać na siebie podejrzeń? A tamto ubezpieczenie czy dotyczyło tez osób, które były z nią podczas wypadku? Nie mogła sobie przypomnieć. Przyjaciółki szeptem się porozumiewały i coś knuły.
— Siedźcie cicho — mruknęła gospodyni. — Musze pomyśleć.
Wyglądały na urażone ale milczały. Sączyły powoli swoje drinki.
— Spalmy to wszystko — powiedziała Dolly nagle wstając. — Albo nigdy stąd się nie wydostaniemy…
— Tak by było najprościej — przyznała Ramona.
— Też tak uważam — dodała Holly, która zawsze lubiła szalone pomysły gospodyni.
— Ale tu jest świetny system gaśniczy — zauważyła Pola.
Dolly uśmiechnęła się szeroko.
— Podejmę wyzwanie — powiedziała. — Wykorzystam system wentylacyjny całego budynku.
Wiedziała że je to przerazi. To był ryzykowny pomysł ale taka kuszący.
— Zwariowałaś? — powiedziała po dłuższej chwili ciszy Holly. — Co innego kameralny pożar, co innego zagrożenie dla całego budynku pełnego ludzi…
Pola kiwała głową zgadzając się z tą uwagą.
— I co teraz, chcesz trafić do aresztu na resztę życia? — zapytała Pola.
— No to niby, jak chcesz to zrobić? — bardzo cicho odezwała się Ramona.
Na to właśnie czekała.
— Trzeba tak kombinować, żeby nas nie przyłapali — powiedziała Dolly. — Jak mi pomożecie nie może się nie udać.
— Możemy też nic nie robić — zauważyła Pola.
— Ja już wole zaryzykować i spróbować pozbyć się tego szajsu — upierała się gospodyni. — Ci chrzanieni urzędnicy nic nie dostaną…
Pola udała urażoną.
— Nie wyrażaj się tak — powiedziała wstając ze swojego leżaka.- A poza tym na pewno was złapią.
— Wiedziałam, że ty się wycofasz — powiedziała z tryumfem Dolly.
— Dziwisz się? — spytała spokojnie Pola. — Postępujesz po prostu jak wariatka.
— Wydasz mnie?
Wzruszyła ramionami. Zapytała jeszcze raz. Milczała sącząc drinka, ale w końcu ze znaczącym spojrzeniem powiedziała:
— Uważaj ma młodych.
— Wie się — ucieszyła się Dolly. Jeden problem z głowy. Przynajmniej Pola nie będzie jej przeszkadzać, a że nie potrafią pomagać, tak nawet było lepiej.
Dolly wstała powoli.
— Zacznę się szykować — powiedziała i ruszyła w głąb mieszkania.
Patrzyły za nią przyjaciółki. Słyszała ich głosy.
— Ufasz jej? — zapytała Holly.- To idiotka. Myli kable i przełączniki.
Ramona pewnie wzruszyła ramionami. A ile ona sama razy zachowała się jak idiotka?
— Na wybuchach i pożarach zna się świetnie — powiedziała cicho. — W destrukcji jest genialna. Choć nie potrafi tego do końca kontrolować…
— W sumie racja — mruknęła Holly.
— Tylko gdzie my się schowamy — zastanawiała się Pola.
To było dobre pytanie. Nie wolno jej tego zaniedbać. Miała na głowie masę ludzi.
— Znam jedno miejsce — powiedziała Dolly, oglądając się za siebie.- Musimy też zwabić młodych w jedno miejsce… a urzędnicy jak ucierpią… to już ich problem…
Nie przejęły się tym, że pokazała im, iż słyszała ich rozmowę.
— Lepiej żeby to był dobry pomysł — powiedziała z poważną miną Pola. — Bo inaczej będziesz mieć nas na sumieniu.
Zrobiła zaciętą minę, na szczęście Dolly nie miała ochoty skomentować tego. Odwróciła się i zachęcająco kiwnęła na nie dłonią. W ociąganiem ruszyły za nią. Zaprowadziła je wzdłuż ściany do kilku dużych pudeł. Szybko je otworzyła. Ucieszyła się zamotane folia maszyny nadal wyglądały jak nowe.
— Co to? — zapytała Pola.
— Kokony młodości — powiedziała z dumą Dolly.
— Żartujesz?
— Nie pamiętasz? — cierpliwie tłumaczyła gospodyni. — Były popularne ze 20 lat temu.
— I ty nadal je masz! — zakpiła Ramona.
Dolly nie przejęła się.
— Lubię w nich spać, regenerują i poprawiają mi nastrój, a do tego są pancerne. Kupiłam ich kilka jakiś czas temu — wyjaśniała przyjaciółkom. — Producent twierdził, że można się w nich bezpiecznie schować, nawet podczas wybuchu jądrowego…
— Nie chce tam siedzieć — marudziła Pola.
— Wytrzymasz te kilka godzin — powiedziała Dolly.
— Godzin? — przestraszyła się Holly.
— To tak na wszelki wypadek — mruknęła gospodyni.
Wcale im się to nie podobało.
— Co konkretni planujesz? — Zapytała Pola przyglądając się jej podejrzliwie.
Nie zdążyły jej zrobić awantury, bo pomiędzy pudeł wyłonił się młody gruby człowiek, z kilkoma pudełkami w ramionach. Na ich widok zamarł. Nerwowo przeprosił i zniknął w mroku.
— A no tak, jest tu jeszcze on… — mruknęła gospodyni. Prawie o nim zapomniała. Nieproszony gość, o którego musi się mimo wszystko zatroszczyć. Z tymi młodymi są same kłopoty.
— Trzeba go też uwzględnić… — z rezygnacją westchnęła Dolly.
Te słowa wywołały wybuch.
— Zapomniałaś o nim? — zasyczała Ramona. — Na serio? I co mieli go znaleźć po latach w zsypie?
— Może wszystkie skoczymy z tarasu żeby uprościć ci zadanie zabicia nas? — zapytała z niewinną miną Pola.
— Po co komplikować.
Drwiły z niej, ale musiała to wytrzymać.
— Nie wiem co planujesz ale najwidoczniej sama sobie nie poradzisz — mruknęła Holly, ledwo trzymająca się na nogach.
— I co tymi pokażesz? — wbrew sobie zapytała.
— Ażebyś się nie zdziwiła — powiedziała Holly, dopiła drinka a potem łyknęła kilka pigułek i od razu wytrzeźwiała. — No teraz jestem gotowa do pracy.
Zniknęła w głębi mieszkania, zanim Dolly zdążyła coś powiedzieć. Wiedziała że jej nie powstrzyma, więc machnęła na to ręką. Zaczęła sprawdzać kokony i zastanawiać się co zrobić z młodym hakerem. Mogła by go zamknąć w małej łazience. Zastawi czymś drzwi i będzie liczyć, że system przeciwpożarowy go ochroni. Chciała już zacząć przekonywać przyjaciółki do swojego pomysłu, gdy z ciemności wyłoniła się wysoka kobieta.
Holly przyniosła ze sobą kilka przedmiotów. Materiały, które oderwała od czegoś, jakieś butelki i kilka pudełek. Zaczęła układać je i łączyć ze sobą. Pracowała szybko i z zapałem. Stały obok obserwując ją. Jak ona to robiła, że właściwie z niczego wyczarowywała śmiertelne pułapki i bomby? Wiedza o tym, jak zmajstrować bombę z tego co się ma w domu, została dawno temu wymazana z publicznych baz danych. A ona i tak zawsze improwizowała. To było niewiarygodne ale udawało się jej stworzyć coś co się sprawdzało.
Dolly zaczęła się niepokoić tym co miało się wydarzyć. Zawsze zżerała ja trema przed takimi akcjami. Jako gospodyni to ona musiała o wszystko zadbać, jak coś pójdzie nie tak, to wina spadnie na jej głowę.
Najbardziej obawiała się o bezpieczeństwo sprzątaczy. Może powinna ich wyprosić? Ale wtedy w czasie śledztwa wyszło by, że wiedziała co się ma wydarzyć. Trzeba było zaaranżować wypadek i szczęśliwe okoliczności uratowania postronnych świadków. Będzie z tym trochę kłopotów, ale da sobie rade, jak zawsze.
Opuściła przyjaciółki i poszła sprawdzić co robili sprzątacze. Cała piątka pracowała. Nawet płody pulchny haker się nie o obijał.
Niespodziewanie jeden ze śniadych sprzątających coś potrącił i zrzucił na ziemie cały stos pudeł. Hałas tłuczonego szkła i miażdżonego plastiku był niepokojący. Skrzywiła się, ale to jeszcze nie był koniec. Winowajca rzucił się do tyłu i wpadł na duże pudło. Zamarł i spojrzał na nią z przerażeniem.
— Chyba coś uruchomiłem przypadkiem — wydusił z siebie przestraszony młody sprzątający.- Nie chciałem… przysięgam! Naprawdę! Teraz już jestem dobry i czysty… Przysięgam…
Starała się go uspokoić, oglądając pudło, na którym leżał młody mężczyzna. Nie było jednak w żaden sposób oznaczone i w końcu zaczęła sprawdzać ostrożnie jego zawartość. Było tam coś dziwnego i złożonego z różnych elementów. Nie wyglądało na zniszczone, choć wydawało dźwięki.
— Możesz wstać — powiedziała do przestraszonego sprzątacz i pomogła mu się podnieść.
— Dużo zniszczyłem? — zapytał z niepokojem.
— Potrąci się twojej zapłaty — powiedziała spokojnie i zajrzała do pudeł ze zniszczoną zawartością. W jednym były stare, plastikowe, niezbyt cenne figurki z serialu który szybko przestali kręcić. Nic czego warto by żałować. Gorzej że w innym pudle były stare porcelanowe filiżanki i spodki. To były rodzinne pamiątki. Ale one były cenne tylko dla niej.
— Nic się nie stało — powiedziała do sprzątacze pokazując mu figurki.- I tak pewnie trafiły by na śmietnik.
Wyprostowała się i wpadła na pudło za sobą. Usłyszała klik i coś kanciastego zakłuło ją w lewy pośladek. Po chwili usłyszała monotonny szum. Czy tym razem ona coś uruchomiła?
— Wracaj do pracy — powiedziała do młodzieńca i z niechęcią zajrzała do hałasującego pudła.
Były w nim tylko jakieś papiery i płaskie porysowane plastikowe pudełko. Niskie buczenie stawało się coraz donośniejsze.
— Co to? — zainteresowała się Ramona, która nagle się wyłoniła z ciemności.
Przyjaciółka zaglądała jej przez ramię. Na szczęście nie kojarzyła hałasującego pudelka, co znaczyło że nie powinno być w nim żadnej broni ani maszyny siejącej zniszczenie.
— Nie mam pojęcia — mruknęła gospodyni zamykając pudełko i odkładając je na bok.
— Przestań się tu bawić i wróć do nas — powiedziała przyjaciółka. I dodała z naciskiem: — Pamiętaj że mamy pewnie sprawy na głowie.
Ramona ruszyła w mrok, a Dolly z westchnieniem rozejrzała się. Obok kręcił się śniady sprzątacz i niespokojnie na nią spoglądał.
— Jakoś to wyłączymy. Nie martw się, tylko wracaj do pracy — pocieszyła go Holly.
Spojrzała na pudełko, na które wpadł sprzątacz. Coś się w nim, w środku poruszyło. Z tajemniczego urządzenia wysunęła się mała konsola. Wciskała przyciski, ale to nic nie dawało. W końcu walnęła w urządzenie obcasem pantofla. Zamilkło na wieki. Taką przynajmniej miała nadzieję. Urządzenie co prawda mogło nadal pracować. Wolała jednak udawać, że jest inaczej. Mimo to wyczuwała, że urządzenie się nagrzewa, a to nigdy nie oznaczało niczego dobrego.
Mimo wątpliwości odłożyła pudełko i ruszyła by dołączyć do przyjaciółek.
X
Dzień zdawał się ciągnąć bez końca. Tak samo nudny jak wszystkie inne. Otaczały go szare ściany biura i szare sprzęty. Czasem sam czuł, że też staje się szary. Coraz starszy i mający coraz mniejszy wpływ na swoje życie. Wszystkie awanse i wyzwania omijały go. Czuł że powoli umiera…
Prawie skończył dzienną zmianę, gdy jedno z urządzeń wysłało mu raport. To była krótka notka o urządzeniu, które od dziesięcioleci pozostawało poza baza i nagle zostało obudzone. Niezwykły wypadek, wszyscy myśleli że już dawno je zniszczono. A teraz okazał się że nadal gdzieś istnieje, to nie zdarzało się często.
Coś się wydarzyło a urządzenie się włączyło i wysłało sygnał. Czyżby samoistnie? Słyszał już o takich przypadkach. Ten model bywał zawodny. Prawie cała seria został przypadkiem zniszczona, więc nie było o niej zbyt wielu danych.
Działające po swojemu urządzenia przysparzały wiele kłopotów. Ciągle je badano, gdy przez odgórny rozkaz wycofano je z testów. Nie poznano pełnych możliwości urządzenia. Z czasem zaczęto się nimi coraz bardziej interesować. Kryła się w tym jakaś tajemnica.
Wiedział że zaraz informacja trafi do jego szefów. Obserwował koordynaty urządzenia, które wysyłając sygnał przeszło w tryb oczekiwania. Jego starsi koledzy na szkoleniach o tych urządzeniach mówili, że wtedy przechodziło ono transformacje. Nigdy jeszcze tego nie widział. Odsunięto go od pracy w terenie. Może to był jego szansa?
Sprawdził miejsce gdzie było urządzenie. Teren cywilny. I cywilne dane. Coś mu w tym nie pasowało. Jak tam trafiło to urządzenie? Nie miał pojęcia też co je przebudziło, ale najbardziej martwił się sygnałem, który ktoś mógł wyłapać poza nimi. Gdyby do tego doszło obarczono by go winą. Za przeciek tajnych danych albo nawet utratę cennego sprzętu. Słyszał o takim wypadku. Nie mógł do tego dopuścić.
Wstał i sięgnął po broń. Zaczął się szykować do wyjścia. Przecież oczekiwano od niego inicjatywy. Wyjdzie zanim ktoś go zatrzyma.
Po cichu cieszył się. To była jego pierwsza, poważna, samodzielna misja.
Opuścił budynek i wskoczył do służbowego auta. Wstukał namiary pod którymi było urządzenie i pozwolił automatycznemu pilotowi zająć się resztą. Przybył na miejsce w pół godziny. Bez trudu wszedł do budynku, a potem do mieszkania na 67 piętrze.
Włączył maskowanie, które sprawiło że jego ubranie wtapiało się w tło. Założył specjalne okulary, dzięki którym potrafił umiejscowić ludzie znajdujących się w mieszkaniu. Wszędzie pozornie było ciemno i cicho. A on jeszcze nigdy nie wydział tak zagraconego mieszkania. A co gorsze ktoś się po nim kręcił. Świadkowie zawsze stwarzali komplikacje. Co jeśli urządzanie zacznie niszczyć i zabijać? Musiał być i na to gotowy.
Sprawdził gdzie znajdują się ludzie. Omijał ich i szedł przed siebie, prosto do celu. Ucieszył się z tego, że urządzenie było blisko. Jego sygnał był coraz mocniejszy. Śledząc liczby na małym ekranie jednocześnie rozglądał się. Planował co zrobi i chciał jak najszybciej wykonać to zadanie. Liczył że szybko odzyska urządzenie i dostanie pochwała, a może nawet awans. Musiał tylko wcześniej coś zrobić z ludźmi.
Nie podobało mu się, że jest aż tylu świadków. Wymazanie im pamięci czy nawet jej korekta mogło być kłopotliwe. Nie wiedział czy sobie z nimi wszystkimi na raz poradzi. Chciał się już nawet wycofać i poczekać na lepszy moment, ale zmienił zdanie, gdy zobaczył coś znajomego.
Jedno z pudeł zawierało urządzenie, która znał wprost perfekcyjnie i mógł je wykorzystać. Z szerokim uśmiechem na twarzy włączył je. Pokaże im wszystkim na co go stać.
XI
Dolly skulona nad instalacją Holly nagle podniosła głowę i spojrzała na przyjaciółki. Coś ją zaniepokoiło.
— Mam złe przeczucia — mruknęła i w tej samej chwili rozległ się nieprzyjemny, wwiercający się w uszy i niosący się po mieszkaniu sygnał.
Wszyscy poderwali się na równe nogi.
— A to co znowu? — zapytała Pola.
— Jeszcze jeden alarm? — dopytywała się Ramona.
Gospodyni skinęła głową. Przypomniało jej się jak przed wielu laty ustalała zamontowanie systemów alarmowych. Kiedyś uważała to za dobry pomysł, teraz miała wątpliwości.
— Kiedyś założyłam tu dodatkowy system alarmowy — zaczęła im wyjaśniać. — Tak na wszelki wypadek.
— Jaki wypadek? — Zainteresowała się Holly z podejrzliwą miną.
Nie miała pojęcia jak się z tej decyzji im wytłumaczy, ale na szczęście przybiegli do niej sprzątający. Byli przestraszeni i przejęci.
— Drzwi się nie otwierają. Znowu! — powiedziała dziewczyna z tatuażami. — Musi pani coś zrobić. Tym razem już nie chcemy tu zostać… nawet jeśli stracimy zapłatę za przepracowane godziny…
Wszyscy spojrzeli na gospodynię. Faktycznie ta cała sytuacja to była jej wina i jej odpowiedzialność.
— Spokojnie zapłacę wam za to co zrobiliście — powiedziała w stronę sprzątających. — A jak tylko drzwi mieszkania będą otwarte możecie odejść jeśli chcecie.
— To mieszkanie jest przeklęte — powiedział z przekonaniem jeden ze śniadych sprzątających.
— Same z nim kłopoty — mruknęła Ramona.
Musiała się z tym zgodzić. Sama nie wiedziała co tu się działo. To było bardzo irytujące. Za sprzątaczami Dolly ujrzała przyczajonych urzędników.
— Tak działa ten system. Ochrona w razie zagrożenia — powiedziała gospodyni starając się zachować spokój. — Jesteśmy tu uwięzieni… ale to nic strasznego… może to tylko odrobinę niewygodne..
— Odrobinę? Niewygodne? — zakpiła Pola. — Mamy różne podejście do tej sprawy.
— To na jak długo tym razem jesteśmy tu uwiezieni? — chciała wiedzieć jej wysoka przyjaciółka.
Gospodyni zamyśliła się. Nie pamiętała już dokładnie jak miał działać ten alarm. W instrukcji było coś o tym ale nie pamiętała już nic konkretnego. W zależności od zagrożenia mogło to potrwać kilka minut, godzin lub dni. W końcu wzruszyła ramionami.
— Pewnie tylko kilka dni… — rzuciła na wszelki wypadek i przygotowała się na wybuch.
— Mamy pracę — powiedzieli urzędnicy piorunując ją spojrzeniem.
— Przykro mi nie mam na to wpływu — wyrzuciła z siebie gospodyni z wymuszonym uśmiechem. Ona przecież ich nie zapraszała. — W najlepszym razie musimy poczekać, aż ktoś nas uwolni.
— Kto ma nas uwolnić? — Podejrzliwie na nią patrząc zapytał jeden z urzędników.
Gospodyni znów wzruszyła ramionami.
— Przecież tak to działa — powiedziała Dolly i widząc miny zgromadzonych dodała: — Pamiętam, że płaciłam przecież komuś za ochronę… Oni powinni się zjawić by sprawdzić co się dzieje… Prawda?
Wszyscy przyglądali jej się z uwaga. Gorączkowo starała się przypomnieć sobie, co to była za firma i kiedy zapłaciła im ostatni raz. Może już nikt nie sprawdzi tego alarmu? Co mogli by zrobić wtedy? Może miała jakiś przydatny sprzęt w pudłach?
— Ale nas tym razem wpakowałaś… — mruknęła Pola.
— Ten alarm to nie moja wina — broniła się Dolly.
— Ja nie martwię się… jakoś się w końcu wydostaniemy. Takie blokady systemów i odcięcie są zazwyczaj tylko dobowe — powiedziała Ramona.
Dwie przyjaciółki skrzywiły się.
— Nie mam ochoty siedzieć tu tak długo — powiedziała Holly spoglądając na swoje zabawki.
Dolly zastanawiała się czy skończyła już je przygotowywać. I co właściwie przygotowała. Holly lubiła jej zaskakiwać.
— Możemy wyłączyć system i zobaczyć co to da — zasugerowała Ramona. — A jak to nie zadziała możemy odciąć prąd w całym budynku i spróbować na własną rękę się uwolnić.
— To szkodliwe i zakazane — powiedział z naciskiem jeden z urzędników.- Nie możemy się na takie działania zgodzić.
— Możemy też siedzieć i czekać co się wydarzy — z jadowitym uśmiechem zaważyła Ramona.
Nikomu się to nie spodobało, ale wszyscy milczeli.
— Co mamy robić? — zapytała po chwili milczenia młoda kobieta z tatuażami.
— Możecie pracować — powiedziała Dolly. — Nic wam nie będzie teraz przeszkadzać…
Sprzątacze spojrzeli na nią z niechęcią. Może powinna zachęcić ich jakimś dodatkiem do pensji?
— Wracajmy do pracy — powiedziała dziewczyna, która zarządzała grupą sprzątającą. — I tak musimy się tym zająć. A póki nie możemy stąd wyjść, to lepsze niż siedzieć i się martwić…
— Fakt, innego zajęcie tu nie ma — powiedział pulchny haker.
Dolly zastanawiała się co on knuje, ale przecież w sumie powinna się cieszyć, że nie wyniósł jej połowy zawartości mieszkania i nie zainstalował jakieś paskudnego wirusa.
— My też mamy sobie znaleźć jakieś zajęcie? — zapytał jeden z urzędników.
Jej przyjaciółki zachichotały. Wiedziała co im chodzi po głowach. Milczała i z wielkim trudem uśmiechając się odwrócił w stronę urzędników.
— Czujcie się jak u sobie w domu — powiedziała Dolly z oporami.
Odetchnęła kiedy uprzątający i urzędnicy zniknęli w labiryncie pudeł. Zostały same.
— Dajesz im myszkować po mieszkaniu? — zdziwiła się Pola.
— A co, mam ich wyrzucić? — zdenerwowała się Dolly. — I to przez okno, bo drzwi są na głucho zamknięte?
— Tu są szyby pancerne, których nie da się otworzyć — zauważyła Ramona.- Chyba tylko zostaje wyrzucenie gości przez taras…
— Na to będzie jeszcze czas — mruknęła Dolly.
Holly pozbierała swoje zabawki do jednego z pustych pudeł. Wróciły powoli na taras.
— Ale co będzie teraz z twoim planem? — zapytała cicho Ramona, gdy usiadły na leżakach.
— Musimy być cierpliwe — z westchnieniem powiedziała gospodyni.
— Utknęłyśmy tu — powiedziała Pola, irytując tym Ramonę.
— Śpieszy ci się gdzieś? — zapytała ją Ramona z kwaśną miną. — Umrzeć zawsze dążysz…
— Szczególne jak nas ta stara wariatka wysadzi w powietrze… — zauważyła Pola wskazując na Holly.
Spojrzały na siebie.
— Może na razie odłożymy te plany i jej zabawki? — zapytała Pola cicho.- To było by kłopotliwe w tej sytuacji…
— Tak myślisz? — zakpiła Holly, z cierpkim uśmiechem.
Wszystkie miały niezbyt pewne miny. Brak drogi ucieczki odebrał im ochotę by realizować plan Dolly. Nie były dość pijane by zachować się desperacko i głupio. Pijackie wyczyny były jednym z powodów dla których wprowadzono zmodyfikowany alkohol. Czasem tęskniła za czasami, gdy urywał się jej film. Była wtedy młoda, energiczna i szalona. To były cudowne czasy…
— Wiesz co ja myślę? — powiedziała nagle Holly.
— Z trudem potrafię uwierzyć, że ty jednak myślisz… — od razu przerwała jej Ramona.
— Cicho stara wariatko — rozzłościła się Holly.
Ramona zaśmiała się.
— Nie nakręcaj jej… — poprosiła Pola.
Holly wyglądała na obrażoną.
— Dobra, powiedź co myślisz… — starała się ją udobruchać Dolly.
Holly wyglądała na obrażoną, ale powiedziała:
— Coś uruchomiło alarm i zamknęło nas w mieszkaniu i odcięło od budynku.
Coś było w tym co mówiła Holly co bardzo zaniepokoiło gospodynie. Dolly miała wrażenie, że to były zbyt wielki zbieg okoliczności, gdyby to był tylko przypadek.
— Pewnie tak i co z tego? — zapytała ostro Ramona.
— Może to było specjalnie? — upierała się Holly.
— Niby po co? — zainteresowała się Pola. — Komu by się chciało zrobić coś takiego?
— I ty się o ty pytasz? — zapytała gospodynie Holly, — Masz tu górę tajnego albo nielegalnego sprzętu.
— Ktoś musiał by o tym wiedzieć — tłumaczyła im spokojnie Dolly.
— Jak ktoś szuka, to zawsze znajdzie… — zauważyła Pola.
— Racja, ci młodzi przecież wprowadzili informacje i opis do sieci wewnętrznej… — rozkręciła się Pola.
— Macie paranoje — mruknęła gospodyni bez przekonania.
— A jak nie? — zapytała Holly.
Ramona zachichotała. Gospodyni już nie mogła patrzeć na jątrząca przyjaciółkę.
— Przesadzacie. Wszystkie — mruknęła Dolly.
— Jak ma racje? — zapytała z niewinną mina Ramona.- Czasem jej się udaje…
Mogła się nimi kłócić, ale nie miała na to sił. Poddała się.
— No dobra, powiedzmy że Holly ma rację i co wtedy? — zapytała Dolly.
Zamyśliły się.
— I co z tym zrobimy? — powtórzyła gospodyni.
Przyjaciółki porozumiały się wzrokiem.
— Będziemy się bronić… — mruknęła Pola.
— Niby czym? — Zapytała Dolly bo nie mogła się powstrzymać.
— Coś się zawsze znajdzie — mruknęła Ramona.
Na jej niszczycielską inwencje zawsze można było liczyć.
— Sprawdźcie do macie w torebkach — powiedziała z niewinną mina Holly.
Spojrzały na nią podejrzliwie.
— A co niby twoim zdaniem mamy w nich nosić? — Zainteresowało się Pola.
— Nauczcie się być przygotowanymi na wszystko — poradziła im Holly, wymigując się od odpowiedzi.
— Pokaż co ty nosisz w swojej… — podpuściła ją Ramona.
Holly z oporami wysypała na mały stolik zawartość podręcznej torby. Były tam dwa duże pęki kluczy, dwa paralizatory, sporo fiolek z lekami, dwa pojemniki z pieprzem, dwa ostre nożyki do rozcinania kartek książek i jeden bardzo stary pojemnik z lakierem do włosów.
— Po co ci to wszystko? — zainteresowała się Dolly, ale przyjaciółki nie dały Holly dojść do słowa. Kpiły i żartowały.
— Tylko cegły jej brakuje — mruknęła Pola.
— Po co cegły? — zapytała zdziwiona Ramona.
— Żeby ktoś ogłuszyć — wyjaśniła Pola.
— Młotek lepszy — zauważyła Ramona.
— Wszystko może być bronią — powiedziała Holly, zgarniając swoje rzeczy z powrotem do torebki.- A noszę to wszystko ze sobą, bo zapominam się tego pozbyć… ale czasem to się przydaje. Kiedyś byłam na kursie jak wykorzystać to co jest pod ręka by zadać najdotkliwszy ból nie naruszając skóry.
Wolały dalej nie drążyć. Coś podejrzanego kryło się w tym temacie.
— No dobra w razie czego Holly nas obroni, ale co z innymi? — zainteresowała się Pola.- Na przykład z dzieciakami albo z tymi urzędnikami? Co będzie jak ktoś zaatakuje ich?
Tak, to był problem. Nie mogła zignorować tej kwestii.
— Lepiej ich w to nie wciągać — zauważyła Dolly. — I trzymać ich na dystans od wszystkiego co groźne…