Pierwszy raz to Michał wpędził Dominika w tarapaty, chociaż przyjaźnili się od dziecka i dotąd zawsze, ale to zawsze wektor wskazywał w przeciwnym kierunku. Dominik był głośny, miał szalone pomysły i niespożytą energię, Michał zwykle siadał w kącie i rysował albo czytał, albo nawet po prostu obserwował, co wyczynia przyjaciel, a i tak koniec końców dostawało mu się po głowie.
Tym razem Dominik poszedł potrenować rzuty do kosza, a Michał został z kolegami z klasy na trybunach. Wybrał z plecaka swój szkicownik i zaczął sobie bazgrać.
— Narysuj Kreskę — rzucił Oskar, któremu nuda naprawdę dawała się już we znaki. — Tylko wiesz, jak…
— Jagnę na taczce — wtrącił się Wojtek.
Zwykle Michał dodałby coś od siebie, a już na pewno nie zrobiłby z profesor Kraskowskiej chłopki na kupie gnoju, tylko superbohaterkę, ale wtedy było mu już wszystko jedno.
Ile on chodził za Karoliną? Dwa lata. Spotykali się niemal codziennie, tyle rozmawiali. I jak się nareszcie zebrał na odwagę, żeby ją gdzieś zaprosić, ona popatrzyła na niego tak, jakby nie był wcale chłopcem, i odparła zdziwiona:
— Gierszta, no co ty. Nigdzie z tobą nie pójdę. Jeszcze Dominik uzna, że to randka czy coś — a jak dostrzegła, że dokładnie to miał na myśli, zaraz dodała — To znaczy wiesz, fajnie, że ci się podobam, dzięki. Ale ja wolę jego.
A kto nie wolał? Czy Dominik nie był najprzystojniejszym chłopcem w klasie, szkole, na podwórku, na osiedlu i pewnie w całym mieście? Tylko jakoś do tej pory żadnej dziewczynie nie przyszło do głowy, żeby zaprzyjaźnić się z jego przyjacielem, a tej właśnie przyszło, idiotce jednej. No bo czy nie trzeba być naprawdę głupim, żeby coś takiego zrobić? Czy Dominik kiedykolwiek by podrywał kogoś, kto podobałby się Michałowi? No nigdy.
Dwa lata. 627 dni pełnych tęsknoty. Setki jej portretów, lepszych i gorszych snów, nawet kilka wierszy.
— Mówiłem ci, żebyś od razu z nią pogadał — westchnął ciężko Dominik. — Ale ty wolisz marnować czas.
Tak, najwyraźniej to właśnie preferował. Złamane serce. I teraz ogarniała go złość, z którą nie miał co zrobić. Dlatego kiedy jego Jagna zdobyła aplauz, a ktoś rzucił, żeby narysował tak dziewczyny, a ktoś inny dodał, żeby z tego zrobić „zdjęcie klasowe” i umieścić jeszcze punktację dla każdej, Michał wziął marker i poszedł na całość. Przez dwie godziny WF-u wyzłośliwił się tak, jak nigdy. Chociaż raz to nie on dostawał po dupie.
Zawahał się tylko przez chwilę, przy Martynce. Kiedyś ją… polubił, jeszcze w pierwszej klasie. Tak, ubierała się dziwnie, czasem potrafiła coś palnąć i może była nieco okrąglejsza niż koleżanki, ale mu to zupełnie nie przeszkadzało czuć do niej miętę. Teraz miał z Martynki zrobić Miss Piggy, dorysować turban na głowie i jeszcze dodać rozbiegane, szalone oczy, wstawić 1 pkt. w kartkę, którą trzymała w ręku… Poczuł się naprawdę nieswojo. Ale co miałby powiedzieć kolegom? Że akurat jej tak nie chce przedstawić? Że nie zgadza się z oceną?
Dokończył rysunek w domu, wysłał zdjęcie Oskarowi i zapomniał, że cokolwiek się wydarzyło. W końcu za dwa dni miały rozpocząć się wakacje. Dopiero Dominik, który zaszedł po niego rano, uświadomił Michałowi, że popełnił on największy błąd w swoim siedemnastoletnim życiu.
— Dostałem od Kaśki — pokazał zdjęcie. — Teraz pomyśl. Każda już to ma.
Oskar twierdził, że wysłał tylko Wojtkowi, Wojtek — że tylko Grześkowi, i tak z szóstki chłopaków, którzy na WF-ie pastwili się nad dziewczynami, nagle absolutnie żaden nie chciał się przyznać, że posłał rysunek poza krąg wtajemniczonych.
— Super, Gierszta, skończony idioto — syknęła Anka, siadając obok niego w ławce. — Tylko pogratulować.
Sama dostała „siódemkę”. Najwidoczniej jednak zamiast skupić się na pochlebstwie, pochyliła się nad losem pokrzywdzonych koleżanek.
— To miał być taki… żart — odparł, umierając ze wstydu i kładąc głowę na ławce. — I to tylko między… chłopakami.
— Gierszta, zmiłuj się — Anka przewróciła oczami i pokręciła głową. — Naprawdę uważasz, że to śmieszne?
Nie, nie uważał. Musiał mieć zaćmienie umysłu. Dokładnie pięciu dziewczynom to już zrobił totalne świństwo. Jak on mógł do czegoś takiego przyłożyć rękę? Co go poprzedniego dnia tak bardzo zaślepiło, że spełniał zachcianki tych debili, za którymi nawet nie przepadał?
— Przeproszę — rzucił jeszcze szeptem, bo do klasy weszła Kraskowska.
Pani profesor usiadła przy biurku, ale nie otwierała dziennika, tylko rozglądała się po twarzach uczniów i po długich minutach absolutnej ciszy huknęła, uderzając jeszcze ręką w blat:
— Gierszta! Do tablicy!
O, tego się nie spodziewał. Jeśli przed chwilą chciał się zapaść pod ziemię, to teraz czuł, że mógłby wyskoczyć tym otwartym oknem, które znajdowało się za plecami nauczycielki. Wiedziała. To było oczywiste, bo nawet na niego nie patrzyła, a tak się składało, że się dotąd lubili i nawet jak go za coś musiała ukarać, to robiła to z jakąś wyczuwalną życzliwością, która się właśnie wyczerpała.
Stanął, wbijając wzrok w podłogę i czekając pokornie na wyrok.
— To co masz do powiedzenia? — zapytała chłodno.
A on sięgnął po wszystko, co miał, żeby wykrztusić z siebie:
— Jest mi niesamowicie przykro. Nie pomyślałem. Przepraszam.
— Przepraszasz… — zawiesiła głos. — Jak miło! Ktoś jeszcze chciałby przeprosić?
Jakoś nikt się nie zgłosił. Nie, żeby Michał oczekiwał, że jego koledzy sami przyjdą do Kreski po karę. Już rano zdał sobie sprawę z tego, że został kozłem ofiarnym, i trudno, trzeba było to znieść.
Pani profesor miała jednak inne zdanie na ten temat:
— Gierszta jest na tyle głupi, że to narysował, ale wszyscy wiemy, że sam nie wymyślił. A skoro żaden nie chce się przyznać, to robimy odpowiedzialność zbiorową. Wszyscy chłopcy poniosą konsekwencje. Mamy koniec roku, nie mogę wam obniżyć oceny z zachowania. Wymyśliłam więc co innego.
Dominik wstał i grzecznie oznajmił:
— Pani profesor, ja nie brałem w tym udziału, Michał potwierdzi.
— Świetnie! — odparła spokojnie. — A Gierszta zawsze robił te wszystkie durne rzeczy, za które z tobą dostawał?
Dominik usiadł, zrezygnowany. Kraskowska nie była w nastroju do dyskusji, a on był na tyle inteligentny, żeby nie brnąć w to dalej.
— Myślałam o tym, jak wam dowalić, moi drodzy, i jeszcze was przećwiczyć przy okazji z empatii — podjęła znowu pani profesor, wzdychając. — A jednocześnie chciałabym was oddać w ręce dziewczyn, które mogły się poczuć oplute. I wymyśliłam. Będziecie pisać listy.
— Listy? — wyrwało się Kaśce.
— Chłopcy założą sobie nową skrzynkę pocztową z wybranymi przeze mnie nazwami. Przez całe wakacje będą odpisywać z nich na maile. Minimum dwanaście zdań przesłanych nie później niż 48 godzin po otrzymaniu korespondencji. Dziewczyny mogą pisać na te adresy, ile zechcą, chociaż konta pozostaną anonimowe, nie dowiecie się, póki co, z którym z… kolegów wymieniacie się mailami. Po wakacjach dziewczyny ocenią swoich korespondentów, a ja ujawnię ich nazwiska. Jeśli któryś nie zastosuje się do zasad, ma automatycznie obniżone zachowanie na koniec następnego roku, a ja już się postaram popsuć mu humor jeszcze w trakcie pierwszego semestru. Rozumiemy się?
— Doskonale — odparł w imieniu chłopców Dominik.
— No to, dziewczyny, bawcie się dobrze i liczcie zdania. Ja bym proponowała na początek napisać w dwadzieścia–dziewięć do każdego — uśmiechnęła się jeszcze — Jutro dam wam ich adresy — i dodała zaraz łaskawie — Siadaj, Gierszta.
Usiadł, licząc, ile mu zajmie odpisywanie, jeśli w ramach zemsty zaczną przysyłać mu każda po pięć maili dziennie. Dwanaście zdań… To było niemożliwe tyle pisać przez całe wakacje…
Zgadza się, byli na profilu humanistycznym. I tak, coś tam sobie pisali. Ale przecież nie aż tak dużo! No i Dominik raczej za takimi rzeczami nie przepadał. Przyszedł do tej klasy tylko dlatego, że Michał nie dostał się na biologiczno-chemiczny w innym liceum, a nie chcieli się rozdzielać. I teraz przyjaciel go za coś takiego zabije…
Kiedy zadzwonił dzwonek, Kreska kazała mu jeszcze zostać, musiał więc usłyszeć:
— Zawiodłam się na tobie, Gierszta. Strasznie to było podłe.
— Miało nigdzie nie trafić…
— Myślisz, że gdyby tylko ta wasza wspaniała siódemka to widziała, byłoby ok? — przerwała mu, zniecierpliwiona. — Pomyśl, Michał. Gdyby nie ty, to w ogóle by nie powstało. Użyczyłeś im swojego talentu do wywołania tych złośliwych rzeczy na świat. Pozwoliłeś im wyrządzić potworną krzywdę.
Westchnął ciężko:
— Sam czuję, że zrobiłem największą głupotę, jaką było można. Ale nie cofnę czasu, pani profesor. Będę się kajać, co innego mi zostało?
— Zrewidować swoje przyjaźnie? — zapytała z nieco drwiącym uśmieszkiem.
Od razu wiedział, kogo miała na myśli, więc pospieszył z wyjaśnieniem:
— Dominik naprawdę nie brał w tym udziału.
— Jedna jaskółka… — rzuciła jeszcze na odchodnym, najwyraźniej powątpiewając przy tym w jego szczerość.
Doradzała mu to średnio co miesiąc od dwóch lat. Jak ich przyłapali na paleniu — chociaż on akurat nie palił. Jak wypili na szkolnej wycieczce — chociaż to nie on przeszmuglował butelkę do autokaru i nie on jeden przesadził wtedy z alkoholem. Jak uciekli z lekcji, zamienili chemiczce nalepki na fiolkach, wbili piłki za siatkę wiszącą przy suficie hali, zdjęli drzwi z pracowni plastycznej, schowali instrument skrzypaczce, której nie udało się wtedy wystąpić.
Nikomu nie stała się dotąd krzywda, co należało odnotować. Może bibliotekarka musiała zostać po godzinach, żeby poukładać na nowo książki. Może chemiczce nie wyszły ze dwa eksperymenty. Może woźny zamieniał krzesła między salami. Ale to były błahostki, przynajmniej w porównaniu z tym, co on sam właśnie zrobił.
— Aniu, przepraszam — powiedział od razu na następnej przerwie.
— Może ci kiedyś wybaczę — odparła z uśmiechem.
Michał przechodził od jednej ławki do następnej, i powtarzał to w kółko z takim samym autentycznym żalem, a dziewczyny wzdychały:
— No, ok, Gierszta. Trudno.
— Nie rób więcej takich rzeczy.
— To było bardzo przykre.
— Mnie to nie masz za co przepraszać. Lepiej idź do Kaśki.
— Szkoda, że tak wyszło, ale dzięki za przeprosiny.
Na końcu stanął przed Martynką, dla której przygotował o zdanie więcej i na którą miał zamiar spojrzeć, choćby przelotnie. To akurat było w jego przypadku nie lada wyzwaniem, ale czuł, że bez zajrzenia jej w oczy nie będzie miał pewności, że zrozumiała, jak bardzo żałował tego, co jej zrobił. Zaczął więc:
— Przepraszam cię. Jest mi naprawdę strasznie głupio i przykro, że… — i urwał, bo zobaczył, że słuchając go, zdjęła szal ze swoich ramion i zrobiła sobie turban. — Nie wybaczysz mi? — zapytał wreszcie.
— Już ci wybaczyłam — odparła obojętnym tonem, jakby nic się nie wydarzyło.
Dominik pociągnął go z powrotem do ławki, bo zadzwonił już dzwonek, zaczynała się kolejna lekcja. Michał usiadł jednak przekonany o tym, że to nie była skończona rozmowa. Owszem, nic więcej nie umiał z siebie wykrztusić, ale jak ona do niego napisze, a z pewnością napisze, on jej wytłumaczy najwięcej, jak się tylko da — tak sobie obiecał.
Następnego dnia złożył na ręce Kreski karteczkę ze swoim nowym adresem, stając się, dzięki wyobraźni pani profesor, Królem z Roszady, a jeszcze tego samego wieczoru odebrał swoje niemal trzydzieści maili. Część nadawczyń pisała anonimowo, ale każda bez wyjątku wbiła szpilę, i każdej musiał odpowiedzieć te nieszczęsne dwanaście zdań, z których tylko trzy były niezmienne. „Przepraszam.”, „Jest mi bardzo przykro”, „Nigdy więcej tego nie zrobię.”
Tak, było to ćwiczenie z empatii. Dziewczyny pisały o tym, co je zabolało, jak się dokładnie poczuły, co dla nich oznacza to ciągłe ocenianie i wyszydzanie. Martynka wyznała, że potwornie było zostać Miss Piggy i że takie porównanie to w ogóle jest poniżej krytyki, a on jej od razu odpowiedział, że wiele z tych karykatur stworzono „na siłę” i nie ma co się nimi przejmować, tak jak punktacją wyznaczaną przez raptem jedną osobę, a nie odzwierciedlającą gusta wszystkich obecnych przy tworzeniu rysunku.
Nie zabrakło komentarzy wymierzonych prosto w chłopców. „Nam takie rzeczy to by nawet do głowy nie przyszły.” „Nie widzicie wad u siebie, nie staracie się.” „Banda zakompleksionych idiotów. Z jednym wyjątkiem — Dominika, który nie musi sobie niczego udowadniać.”
Ania2302 napisała: „Żal mi tylko Gierszty, bo go jak zwykle wyratowała z opresji pani profesor. Do niego jednego nic nie dotarło.”
A on jej odpisał, próbując jak inni zachować anonimowość: „Gierszta jako jedyny przeprosił. Może coś mu jednak przyszło do tego zakutego łba?”
Dominik, czy raczej Czarna Wieża Z Białego Pola, też się wstawił za przyjacielem: „Gierszcie było wyraźnie głupio. Trzeba mu wybaczyć.”
No i czy było coś prostszego niż wyłowić ich obu z tej nieszczęsnej siódemki?
Dla „Ani” z pewnością nie. Kreska ich wystawiła, robiąc z nich parę z roszady — króla i wieżę. Zadbała, żeby nie było to takie oczywiste, dodając Pionek z Białego Pola czy Skoczka z Roszady, ale wystarczyło znać szachy, żeby zorientować się, którzy chłopcy zostali połączeni. No i Gierszta czuł się winny, a Dominik mówił o przyjacielu z wyrozumiałością, na jaką stać tylko kogoś stojącego z boku.
„Ania” nie zamierzała marnować czasu na innych, za to planowała przez całe lato rozgrywać Michała; Dominik miał być tylko narzędziem. Napisała więc od razu Królowi: „Ile można ukryć w dwunastu zdaniach, Gierszta? Zakuty łeb? Co to w ogóle znaczy „nie pomyślałem”? Ile razy musiałeś nie pomyśleć, oddając takie szczegóły na rysunku? Policz i wpisz w odpowiednie pole [do popisu].”
Michał wracał akurat z imprezy, w całkiem niezłym humorze. Co prawda Dominik go zostawił dla jakiejś dziewczyny, ale nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak się chciało mieć chwilę czasu na pomyślenie nad wszystkim.
Kilka osób z dzisiejszej korespondencji odgadł, kilkanaście użyło swoich adresów, jak np. Martynka. Zostało może siedem anonimów, których nie potrafił rozszyfrować. Np. „Ania” nie była Anką, bo z tą ostatnią rozmawiał przed chwilą na imprezie — objęła go, powiedziała, że wszystko wybacza, i nawet pocałowała w policzek. A wtedy zaraz poczuł wibrację i przeczytał kolejnego maila…
I teraz, idąc pieszo przez puste ulice, odpisał: „Zgoda, „Aniu”. Nie pomyślałem wielokrotnie. Jestem totalnym debilem. Odjęło mi mózg na kilka dobrych godzin. Cyzelowałem rysunek. Sprawiało mi to przyjemność. Nie dlatego, że chciałem kogoś skrzywdzić. Pracowałem tylko nad projektem. Miała go zobaczyć banda zakompleksionych idiotów. Nikt więcej. Ale masz rację. Należy mi się.”
Było już bardziej nad ranem niż w nocy, więc naprawdę się zdziwił, że natychmiast otrzymał odpowiedź: „Jesteś taki utalentowany, Gierszta, że wszystko ci się należy.”
Przyszło mu do głowy, że może to być sama pani profesor. Wiedziała, że to on — a niby jak by inaczej „Ania” zgadła, kto był „Królem”? Teraz dowalała mu z całej siły, dokładnie tak, jak sobie na to zasłużył. Odpisał więc nieco bardziej szczerze, niż pewnie powinien: „Ktoś pokruszył moje serce i nakarmił nim ptaki. Oddałem w cudze ręce wszystko, co czułem. I przestałem czuć. A potem przyszedł gniew. „Niech giną. Niech płaczą” — mówili ci, co też pewnie kiedyś płakali. Usiedliśmy razem, tak blisko. Ich słowa padały na kartkę. Wziąłem marker. Wylała się czerń. My wrony, i kruki, i wróble. Głodne.”
„Ania” umilkła. Może zasnęła, nim odpisał?
Nie, nie spała jeszcze. Czytała tego maila z przyjemnością, kilkukrotnie, aż ułożyła się wygodnie na poduszce i nareszcie odpłynęła w sen.
Następnego dnia jechali na domek do kolegi. Autobus był o siódmej rano, więc obaj zasnęli w pojeździe i dopiero kierowca ich obudził, na ostatnim przystanku. Kupili sobie sorbety i szli, obciążeni ciężkimi plecakami, gasząc pragnienie rozpuszczającym się powoli sokiem.
To właśnie Michał lubił najbardziej — kiedy wędrowali gdzieś, może przez las, przez pola, nawet w skwar, byle powietrze naciągało wilgocią pobliskich jezior. Niebo było usiane pierzastymi chmurami. Zboże rosło. Nie trzeba było myśleć, tylko patrzeć.
— Podszywałem się pod Fafarafę — powiedział Dominik. — Żeby już do mnie nie pisały. I mam spokój. A ty?
— Pięć mi jeszcze odpowiedziało.
— Pięć? — zaśmiał się Dominik. — Musisz przestać się wdawać w dyskusję. Zakończyć wszystkie wątki. Na bieżąco ucinać nowe. Aż się wykruszą.
— Yhm — wymruczał w odpowiedzi, bo nie chciało mu się o tym gadać.
Prawdę mówiąc, już to wszystko robił. Ale do dwóch osób podchodził inaczej — do Martynki, w której oczach próbował się jakoś zrehabilitować, i „Ani”, co do której miał konkretne podejrzenia. Na ich maile akurat czekał.
— Dziwne są te dziewczyny — zauważył Dominik, jakby coś mu nie dawało spokoju. — Jedna napisała, że Kreska ciebie wyratowała z opresji. Niby jak?
„Ania”. To były jej słowa. Zrobiła kopiuj — wklej dla ich siódemki, tak jak oni przeklejali im swoje dwanaście zdań.
— Rozmyła moją winę — podpowiedział z lekkim uśmiechem. — Zasugerowała, że ja byłem wystarczająco głupi, żeby to narysować, ale nie na tyle, żeby wymyślić.
— Fakt. Zawsze miała do ciebie słabość.
Nie zawsze. W pierwszej klasie go nawet nie lubiła. Bardzo mu dokuczała.
— Gierszta, kiedy ty się wreszcie nauczysz mówić? — powtarzała, kiedy dukał przy tablicy.
Przesadziła go na pierwszą ławkę z Anką, pod swoje biurko, bo rozmawiał na lekcjach z Dominikiem, co ją doprowadzało do szewskiej pasji. Zapytała przy tym przy całej klasie:
— Chyba nie boisz się siedzieć z dziewczyną?
Jak wyszło, że tylko on z Dominikiem mogli schować instrument skrzypaczce, wezwała ich rodziców, ale to jego mamie powiedziała:
— Michał nie radzi sobie nie tylko z muzyką czy WF-em, ale i z przedmiotami ścisłymi. Nie wiem, czy nie lepiej już teraz nie poszukać dla niego innej szkoły, bo może mieć problem z zaliczeniem roku, a na pewno tego semestru.
I miał, owszem, pałę z fizyki, ale jakoś z niej wylazł na tróję, materiał z reszty przedmiotów też nadrobił, więc niby problem zniknął. Jednak czuł, że Kreska jest na niego cięta. Traktowała go jak idiotę, którego ciągnął za sobą wszechstronnie uzdolniony Dominik i któremu pozwalała od siebie ściągać Anka. Aż któregoś razu mieli na zajęciach napisać wypracowanie. Nabazgrał na marginesie jakiś wyraz w dwóch wersjach, próbując sobie przypomnieć jego poprawny zapis ortograficzny, a ona sięgnęła przez biurko do jego ławki i zaznaczyła długopisem prawidłową wersję. Podniósł na nią wzrok — tak bardzo był zaskoczony — i zobaczył zaraz coś dziwnego w jej oczach. Zebrała potem kartki od wszystkich, a przy nim zatrzymała się, przeczytała ostatnią stronę, i postawiła celujący.
Oddał jej przedtem jedno napisane w domu wypracowanie, którego wcale nie oceniła. Jak ją zapytał dlaczego, rzuciła mu tylko ze złością, że zmarnował jej czas, a on się jej tak bał, że nie powiedział nic więcej i natychmiast odszedł. Z testów miał czwórki i piątki, z odpowiedzi dwóje. I tak wychodziło mu zaliczenie, nawet jakby mu wstawiła jedynkę.
Od tamtej szóstki coś się nagle zmieniło. Zaczęła go uważnie obserwować, przestała za to brać do tablicy. A jak się zrobiło cieplej i wszyscy wylegli na długiej przerwie na dziedziniec, usiadła obok niego na ławce.
— To powiedz, Michał, piszesz coś? Swojego — zapytała, jak gdyby nigdy nic.
— Czasem kiepskie wiersze — odparł jakoś swobodniej niż zwykle.
— Opowiadania?
— Coś tam próbuję.
— Przyniesiesz mi?
— Jeśli mam pani profesor nigdy więcej nie spojrzeć w oczy, to mogę.
— I tak nie patrzysz — zaśmiała się.
Wybrał z plecaka swój szkicownik, w którym miał kilka drobiazgów, i podał jej bez słowa, a ona zaraz wszystko przekartkowała, zatrzymując się przy niektórych rysunkach i przy każdym zdaniu, a potem wyciągnęła komórkę i zrobiła zdjęcia wybranym kartkom. Nawet nic mu wtedy nie powiedziała. Zadzwonił dzwonek i odeszła, a jego zalała fala wstydu. No, był głupi. Lubił się pobawić słowami, nic więcej. Może ona się spodziewała czegoś innego i on ją rozczarował?
Omawiali coś potem na lekcji, a Kreska rzuciła nagle:
— Jak napisał pewien młody poeta…
I wyrecytowała z pamięci jego wiersz, a on zapadł się pod ziemię. Słyszał jeszcze, jak Martynka ją pyta już na przerwie:
— Pani profesor, a czyje to było? Chciałabym więcej.
— Gierszty — rzuciła swobodnie. — Michała Gierszty.
Byli tylko we trójkę. Martynka wycofała się bez słowa, tak jak on. Wtedy już ze sobą nie rozmawiali.
Tymczasem pani profesor właśnie wówczas zaczęła go wyraźnie faworyzować. W jakiekolwiek kłopoty wpadli z Dominikiem, wzdychała ciężko i kręciła głową, a potem mówiła:
— Gierszta, napiszesz esej na osiem stron…
Pisał na cztery i dokładał dwa wiersze, a ona nigdy nie zgłosiła zażalenia. Czasem jak nie było Anki, kazała uczniom przeczytać coś z podręcznika, a sama przysiadała na jego ławce i dyskutowała z nim o prądach literackich, lekturach, tropach poetyckich, i nigdy nie ściszała głosu — te ich rozmowy miały być słyszane, jakby potrzebowała mieć argument na wystawienie mu tak wysokiej oceny na koniec roku albo jakby w ten właśnie sposób czasem prowadziła zajęcia.
On z kolei nauczył się zostawać po lekcji, żeby jej o czymś opowiedzieć, albo przynosił jej swoje bardziej udane próby, i tak jakoś niepostrzeżenie się ze sobą zaprzyjaźnili. Ale nie, nie od zawsze go lubiła…
— No i patrz, nawet Fafarafa ma jedną wielbicielkę — powiedział nagle Dominik, sprawdziwszy maile, a potem znowu zamilkł.
„Ania” napisała: „Dominiku, czy mi się tylko zdaje, czy użyłeś „wiesz” tyle razy, co Michał Frankowski? Nie wiem, czy to się godzi tak się pod kogoś bezczelnie podszywać. Czyżbyś się bał, że wielbicielki nie dadzą Ci spokoju przez całe wakacje? Ja bym miała stracha na Twoim miejscu. Czułabym też respekt przed szantażystką. A propos szantażu, powiedz Gierszcie, co robiłeś z Karoliną, i daj znać, jak to przyjął, a będziesz mógł liczyć na moją dyskrecję, najprzystojniejsza w szkole Czarna Wieżo Z Białego Pola.”
Michał dostał swojego maila dopiero po południu: „Gierszta, trop wilka. I daj znać za 36h, jak się czujesz. To taki piękny dzień, a Tobie tak ładnie w białej koszulce, że pewnie Ci się zdaje, że na niebie nie ma ani jednej chmurki.”
Sprawdził, jakie zdjęcia Dominik umieścił w sieci, i uśmiechnął się do siebie. „Ania” najwidoczniej świetnie się bawiła jego kosztem i nie zamierzała przestać. Zaczynał mieć jednak wątpliwości, czy była to pani profesor. Nie pisałaby mu przecież takich rzeczy, a już na pewno nie śledziłaby Dominika w esemach.
Nakaz tropienia wilka nie zdziwił go tak bardzo, jak dokładna liczba godzin, po których miał zaraportować swoje samopoczucie. No, ale przynajmniej „Ania” przestała być złośliwa, kimkolwiek była. Nawet zdobyła się na komplement, a te Michał dostawał niezwykle rzadko, zrobiło mu się więc przyjemnie, chociaż był pewien, że nie taka była intencja nadawcy maila.
Wieczór minął mu na rozpalaniu ogniska i przyglądaniu się, jak Dominik flirtuje z Agatą. Mieli spędzić dwa tygodnie w piątkę z Jankiem i Grześkiem i rozpoczynanie tego czasu od podrywania dziewczyny gospodarza nie wydawało mu się za specjalnie szczęśliwym pomysłem, ale tę drobną wpadkę Dominik był w stanie obrócić na swoje, jeśli tylko podpowiedziałoby mu się, że powinien. A to już należało do jego zadań.
— Grzesiek jest na ciebie wkurwiony za Agatę. Przypominam, że to jego domek.
Dominik zaciągnął się papierosem, wydmuchał powoli dym, a potem wzruszył ramionami i odparł:
— Nudzi mi się bez dziewczyn.
— Możemy wracać, póki nie masz podbitego oka i nikt nam nie pali rzeczy w ognisku — zauważył Michał z przekąsem.
— Ok, ok. Jutro coś wymyślę.
Nie wiadomo, co by wymyślił — choć Michał nie wątpił w talent przyjaciela do zagadywania koleżanek — bo następnego ranka w drodze do sklepu spotkali dwie dziewczyny z klasy: Ankę i Edytę. Okazało się, że biwakują niedaleko i mogą wpaść z wizytą. Umówili się więc na późne popołudnie. Dominik nie wyglądał na za specjalnie zachwyconego obrotem spraw, mimo że za Anką akurat trochę ostatnio chodził i powinien był się ucieszyć. Michała to nieco zaskoczyło, ale uznał, że przyjaciel najzwyczajniej w świecie zmienił zdanie co do koleżanki, a że zrobił to już chyba z kilkanaście razy od początku liceum, nie było się nad czym zastanawiać.
Punkt szósta kompania zrobiła się naprawdę wesoła. Z Anką trudno było się nudzić. Opowiadała świetne historie, naśladowała głosy, żartowała sobie ze wszystkich i wszystkiego, a że odkąd z Michałem usiadła na polskim, traktowała go jak brata — może i mu trochę dokuczała, ale życzliwie — on przy niej czuł się wyjątkowo komfortowo.
— Gierszta… Czyżby to był ten moment, że nareszcie mogę mówić do ciebie Michał? — przyszło jej nagle do głowy.
— Potwierdzam: jeden Michał w promieniu kilometra — odparł swobodnie.
— To jak twoja korespondencja, Michale? Sztuka epistolarna umiera? Jak oceniasz?
— Kwitnie.
— Dobrze. Moim zdaniem masz koleżankom sporo do powiedzenia.
— Konkretnie to dwanaście zdań na jeden temat.
Uśmiechnęła się w odpowiedzi, jakby ją naprawdę rozbawił, a potem zwróciła się do Dominika:
— A jak u ciebie? To samo?
— Tak, to samo — odpowiedział Dominik, przeglądając coś w telefonie.
— Jakiś jesteś dzisiaj nierozmowny — zauważyła Edyta.
— Chcę coś sprawdzić — odrzekł, bo miał pewność, że jeśli ktoś wiedział, że kłamie, to tylko Michał.
I owszem, on wiedział od razu. Zresztą od zeszłego poranka w Dominiku rosło napięcie, jakby coś się miało wydarzyć. Nawet Michałowi przyszło w tym momencie do głowy, że cokolwiek „Ania” miała na myśli, to dziwne zachowanie jego przybocznego „wilka” idealnie się nadawało na trop.
Może i by Michał się na tym zbiegu okoliczności bardziej skupił, ale razem z Anką i Edytą przyszła też Martynka. To oznaczało, że będą się widywali na plaży, w sklepie, w barze, przy ognisku. Będzie trochę czasu, żeby jeszcze raz przeprosić. Na pewno znajdzie się go wystarczająco sporo, żeby spróbować odbudować relację…
Michał usiadł obok niej przy stole i pomagał kroić warzywa. Martynka doskonale się bawiła z Grześkiem i Agatą, najwidoczniej się znali, słuchał więc ich rozmowy, zastanawiając się, jak się w nią włączyć, ale wtedy podszedł do niego Dominik i bardziej rozkazał, niż poprosił:
— Chodź na chwilę.
Już raz mu zrobił pogadankę o tym, jak to Martynka się dla niego nie nadawała, więc Michał się nieco nasrożył. Nie miał ochoty znowu o tym rozmawiać — zresztą wtedy zignorował rady przyjaciela, to i teraz by to zrobił, nie było sensu się znowu kłócić. Gorzej — był zły, że Dominik pozbawił go właśnie świetnej miejscówki, z której mógł, nawet jeśli nie zamienić z Martynką kilku słów, to chociaż wysłuchać tego, o czym mówiła.
Zeszli z Dominikiem na pomost, a wtedy przyjaciel odwrócił się nagle do niego. Miał rozbiegane oczy, był wyraźnie zdenerwowany, co nigdy mu się nie zdarzało.
— Strasznie mnie to dręczy, muszę ci powiedzieć — zaczął szybko. — Wiem, że mnie zabijesz. Ale jakoś tak wyszło… No, jakoś tak po prostu wyszło. Lubiłem Karolinę i tak jakoś wyszło.
Michał nic nie rozumiał, ale imię Karoliny już podniosło mu ciśnienie, więc zapytał chłodno:
— Co wyszło?
— Trochę… spotykaliśmy się ostatnio. Może z miesiąc… Dwa… Wiesz… Lubiła ciebie, tylko ja się jej podobałem, to tak wyszło. Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej.
— A po co mi mówisz teraz? Bo ci nie urwę łba przy tylu znajomych? — zapytał go grzecznie Michał, a potem nagle popchnął z całej siły do wody.
Dominik nie utrzymał się na nogach, raczej z powodu zaskoczenia niż energii włożonej przez Michała w pchnięcie; wylądował w jeziorze, z którego dopiero po dłuższej chwili wyszedł po drabince na pomost. Położył się na deskach, cały mokry; sprawdził jeszcze, czy jego telefon działa, i odetchnął z ulgą.
Tymczasem Michał zapatrzył się na horyzont, za którym zaszło już słońce. Jego najlepszy przyjaciel zrobił mu totalne świństwo… Karolina, z którą bądź co bądź przez dwa lata spotykał się niemal codziennie, utrzymywała te małe téte–á–téte z Dominikiem w tajemnicy, co też było chore… Ale nie to zajmowało go teraz najbardziej. Nie minęło trzydzieści sześć godzin i miał o czym opowiadać w mailu. Ten krajobraz emocjonalny był wybitnie ciekawy. A „Ania” wszystko przewidziała…
Oczywiście, że nie przewidziała. „Ania” to zorganizowała. Zmusiła Dominika do szczerości, a ten debil z jakiegoś powodu się podłożył i jeszcze nie chciał się do tego przyznać.
Widocznie wszyscy go rozgrywali. Był w końcu nikim. Wystarczająco głupim, żeby być narzędziem w cudzych rękach, kolegą, przyjacielem.
— Wybaczysz mi? — zapytał Dominik.
Michał zeskoczył z pomostu na brzeg i poszedł na spacer, szerokim łukiem omijając domek. Było już nieźle po północy, kiedy napisał „Ani”: „Masz, czego chciałaś. Rozpisane na dwanaście zdań. Wszedł w mokrą ciemność lasu. Taki niemal dorosły człowiek, a jak nagi, to z oczu płyną mu łzy. Czuje. Na skórze szepty, które trafiły w niego rykoszetem. Drżenie ziemi pod stopami. Nadchodzą zwierzęta. Taki niemal dorosły człowiek, a wyje, jak go zranić. Polowanie się udało. Wypluwamy kosteczki. Pijemy za zdrowie wszystkich pań.”
A ona mu zaraz odpowiedziała: „To nie moje, to twoje, Gierszta. Pij piwo, spijaj je z jego ust. Na wagę złota takie serce, taka przyjaźń. A to lato… Takie długie nieznośnie. Wezmę lupę i pójdę tam z Tobą, w mokrą ciemność lasu. Odkryjemy tyle. Tylko nie okłamuj mnie, Gierszta. Dopiero zaczęłam Ciebie rozbierać. Jeszcze się przekonasz, jak to jest stanąć nago.”
Odpisał: „Tu nie chodzi o rysunek. Nie tym Ci się naraziłem. Chcesz mnie ukarać za coś większego. A ja nawet nie wiem za co. Mała asymetria. Spłyną nią nasze maile. Po co? Przyjdź. Powiedz. Padnę na kolana. Przeproszę Cię tyle razy, ile zdołasz zechcieć. „Aniu”…”
Przeczytała jego wiadomość i uśmiechnęła się lekko, zwilżyła wargi, a potem sięgnęła po maila od Czarnej Wieży. „Przyjął źle. Wepchnął mnie do wody. Ja się czuję lepiej. Dręczyło mnie sumienie. Dziękuję za pomoc. Michałowi minie. Łazi teraz po lesie. Wychodzi tę złość. Przeprosiłem go. Nigdy więcej nie wytnę mu takiego numeru. My tu gadu–gadu, a pora kończyć z szantażem. Żegnaj.”
Mogła teraz nacisnąć „Prześlij dalej”, ale Gierszta już się domyślił, co się wydarzyło. A Dominik miał się jej jeszcze przydać. Odłożyła więc telefon i zastanowiła się nad następnym krokiem. Może teraz trzeba było dla odmiany zrobić coś miłego?
Michał poszedł spać o piątej nad ranem i nie wstał przed południem. Było mu dobrze leżeć i nikogo nie widzieć. Jak usłyszał, że reszta wyszła na kajaki, zrobił sobie coś do jedzenia i rozsiadł się wygodnie na hamaku, który zwykle zajmował Dominik. Miał w komórce tyle książek, że mógłby czytać je przez następne lata, a nie dwa tygodnie, więc zdawało mu się, że niczego mu nie brakuje.
Mimo to czuł się strasznie samotny. Nawet się zastanawiał, czy nie wrócić do domu. Był tu w sumie ze względu na Dominika. No, może lubił też Janka, i to z wzajemnością. Ale aż tak dobrze się nie znali…
— Gierszta, a gdzie reszta? — zapytała Anka.
Dziwne, że nie usłyszał jej kroków.
— Poszli na kajaki.
— A czemu ty nie poszedłeś? — zainteresowała się, siadając obok niego.
Zaczęli się lekko kołysać, bo ona odpychała się nogami od podłogi.
— Nie miałem ochoty.
— Słuchaj… — zaczęła lekko nerwowo. — Taka sprawa… Koleżanka by chciała wiedzieć, którego maila ma Dominik. Może ty byś… podpowiedział?
Był na niego tak zły, że by go na pewno zdradził, chociaż oznaczałoby to dla jego przyjaciela codziennie setki maili od dziewczyn, które nie przepuściłyby okazji podrywania chodzącego ideału. Ale nie wiedział. Anka westchnęła więc, rozczarowana:
— Szkoda.
A do niego nagle dotarło, że może mówiła o sobie. To by dopiero było zabawne — tamten chodził za nią, ona mogła równie dobrze chodzić za nim. Oboje śliczni jak z obrazka, oboje pewni siebie i może równie ślepi na to, co mogło pojawić się w sercu tego drugiego.
— Anka, jak chcesz go poderwać, to nie ma nic prostszego — podpowiedział jej usłużnie. — Idź do niego.
— Ja go? — zdziwiła się Anka. — No co ty, Gierszta. On w ogóle nie jest w moim typie.
— Jeszcze nie słyszałem, żeby Dominik nie był w czyimś typie — zauważył łagodnie, uśmiechając się pod nosem.
Roześmiała się szczerze, a potem zaczęła bawić się włosami — zagarniać je palcami do góry i okręcać, jakby robiła kok.
— Mam kogoś — wyjaśniła w końcu. — Wyjechał teraz na obóz, to się nie zobaczymy przez dwa tygodnie. Strasznie za nim tęsknię.
Poszukał w myślach, z kim ją ostatnio widywał częściej na imprezach, i szybko znalazł:
— Tomek!
Pokiwała głową, nie patrząc na niego. Kiedy wstała, uświadomił sobie, że pierwszy raz nie objęła go, nie poczochrała mu włosów i jakoś dziwnie unikała jego wzroku, ale zaraz Anka z tą samą swobodą co zwykle wypaliła:
— Słyszałam, że Karolina złamała ci serce.
Znowu poczuł gniew, ale dopytał jeszcze chłodno:
— Od kogo słyszałaś?
— Od Dominika.
— Aha.
— Chciałam ci tylko powiedzieć… — zaczęła nagle z uczuciem, ale dokończyła już bez emocji — Wiesz, że już za późno.
— Za późno na co?
Popatrzyła na niego tak jakoś dziwnie i powiedziała tylko, zbierając się już do odejścia:
— Nie będę już z tobą siedziała na polskim.
Nic z tego nie zrozumiał. Dopiero wieczorem, jak leżał na pomoście z Dominikiem, rozcinając palcami chłodną toń, zapytał przyjaciela, dlaczego ten powiedział Ance o tym, jak go potraktowała Karolina. Dominik nie krył rozbawienia:
— Wow, Michał… Nic ci nie przychodzi do głowy?
— Jakby mi przyszło, to bym nie pytał — odparł szorstko, bo nadal się jeszcze na niego gniewał.
— Przecież Anka się w tobie kocha. To pomyślałem, że jej powiem, niech się nareszcie za ciebie zabiera — wyjaśnił wesoło i zaraz dodał z ciekawością — No i co? Zabrała się?
— Ma kogoś — odpowiedział, a potem pogrążył się w myślach, patrząc na dym, który Dominik wydmuchiwał na wodę.
No to był ślepy. Nigdy mu nie przyszło do głowy, że Anka… No, przecież to było niemożliwe! Obejmowała go, to na pewno. Zatańczyła z nim ze dwa razy. Ale on nie mógł się jej podobać! Byli tak bardzo inni… No i ona była prześliczna! Idealna. Ta „siódemka”, którą jej dokleił Michał Frankowski, wzięła się znikąd. Nie dali jej „dziesiątki” tylko dlatego, że czuli, że powinna ją otrzymać. A on był przecież nikim. On by się pewnie nie załapał na „tróję”. No, jak ona by mu mogła kiedykolwiek przyjść do głowy?
Swoją drogą… czy to mogła być „Ania”? Czy jak on ją poprosił — „Przyjdź. Powiedz.” — to przyszła i teraz śmiała się z niego, że powiedziała wszystko tak wprost, a on nadal się nie domyślał? Ale za co byłaby wtedy na niego zła? Za co by się mściła? Bo nie zorientował się, że ona coś do niego czuje? Bo ją traktował jak dobrą koleżankę?
„Ania” za dużo mieszała. Nic teraz nie wiedział, zaczął się gubić. Miał wrażenie, że się nim bawiła, jak kukiełką. Co chciała, to czuł. To lato było naprawdę tak nieznośnie długie… Minęły dopiero trzy dni, a on już nie mógł wytrzymać.
Jak położył się spać, znowu bardzo późno, bo poprzestawiał mu się rytm dobowy, usłyszał wibrację i z ciekawości sięgnął po telefon. „Ania” napisała: „My też kiedyś zrobiłyśmy Wam ranking. Pierwsze miejsce zajął Dominik. Ostatnie Michał Frankowski. Oceniałyśmy Was jednak za całokształt, nie za samą urodę. I wtedy Anka powiedziała „Dziewczyny, jaja sobie robicie. Kogo byście naprawdę chciały wziąć za rękę? Od kogo byście chciały usłyszeć coś miłego? Kogo byście chciały pocałować?” A my krzyczałyśmy „Giersztę! Giersztę!” Opowiadałyśmy anegdotki o Twojej nieśmiałości. Piałyśmy nad Twoim talentem. Podśmiewywałyśmy się z Twoich rozciągniętych swetrów i poplamionych atramentem palców, i wiecznie brudnych od ołówka dłoni. Z Twoich włosów, których nigdy nie potrafiłeś okiełznać. Z tego, że jak nucisz amerykańskie piosenki, to masz idealny akcent, a jak się odezwiesz po angielsku, to aż boli. Z tego, co o Tobie mówił wuefista. Z tego, jak na Ciebie patrzyła Kreska. Kochałyśmy się w Tobie bezwstydnie, bo byłeś idealny. Bo nigdy byś nas nie skrzywdził. Bo miałeś w oczach mądrość i czułość. Ale Ty wziąłeś nas wszystkie i podzieliłeś. Doprawiłeś nam gęby. Jednym dałeś, innym zabrałeś. Patrzymy na siebie teraz inaczej. Bo Gierszta nas wycenił. Gierszta coś w nas dostrzegł — pięknego, śmiesznego. Gierszta nas poniżył, zrównał z ziemią. Gierszta nas podniósł do jakiejś rangi. Same Ciebie wybrałyśmy. Same teraz cierpimy. Ty nie chciałeś nikomu dowalić, tylko miałeś przyjemność z dopieszczania projektu. No, masz rację. Nie chodzi o rysunek. Chodzi o Ciebie. To Ty zawaliłeś, Gierszta. I pierdolę to, czy mściłeś się na nas za Karolinę. Jesteś chujem, jak Dominik. Nota bene, stąd ta wasza wspaniała przyjaźń, to Was tak łączy.”
Odłożył telefon. Wciągnął raz jeden powietrze, a potem zatrzymał je w sobie na długo. Czuł, że zeszkliły mu się oczy, ale zamknął je natychmiast. I zaraz odpisał: „Na deskach. Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć. Siedem. Osiem. Dziewięć. Dziesięć. Knock-out.”
Poszedł tylko oddać wiosła i kapoki, a Dominik już zdążył kogoś poznać. Były we dwie, starsze od nich o rok. Usiedli na wieży widokowej i gadali o głupotach. Wyciągnął swój szkicownik i coś tam sobie rysował, jak zwykle. Widoczek. Pola usadowiła się obok niego i obserwowała, jak przesuwa się po planach — bliższym i dalszym.
— Piękne — powiedziała z uznaniem. — Ludzi też umiesz?
Uśmiechnął się do siebie. „Ania” mu w kilka dni uświadomiła, że w ogóle „nie umiał ludzi”.
— Yhm.
— Narysowałbyś mnie?
Przełożył kartkę i popatrzył na Polę. Była ładna, jak każda. W swoim życiu widział może ze dwie dziewczyny, które by nazwał brzydkimi, ale tamte też miały coś — a to smukłe dłonie, a to śliczną sylwetkę. Zawsze w ich twarzy był jakiś drobiazg, że jak się człowiek dobrze przyjrzał, to nie mógł oderwać oczu.
Pola miała według niego idealne usta, przy czym jego zdaniem ideałów mogło być wiele, jak kształtów. Zerkała na rysunek i czerwieniła się lekko, więc żeby trochę rozładować sytuację, zdradził jej w końcu:
— Masz bardzo ładne usta.
— Naprawdę? — zapytała zaskoczona.
— Idealne.
— Pewnie każdej to mówisz — zaśmiała się, ale jakoś nerwowo.
Powiedział to tylko Martynce. Rozmawiali o jakimś wierszu, gdzie kochanek szeptał na ucho kochance te wszystkie miłe rzeczy, które można zauważyć na pierwszy rzut oka. Martynka uznała, że to jak rzeźnia, rozczłonkowywanie kobiecego ciała, i jeszcze wyrzucanie tych części w świat. Oczy kochanek zwracał niebu, włosy — polom zbóż…
— Pokroił ją i pochował za życia! — stwierdziła nieomal poważnie.
A on się śmiał, rysował tę masakrę, i rzucił przy okazji:
— No twoich ust, Martyna, to nikt przy zdrowych zmysłach by nie oddał.
— A już resztę twarzy to tak? Gierszta, głupku! — przyłożyła mu zeszytem, który akurat trzymała w ręku, ale jej oczy były nadal rozbawione.
Teraz jednak, gdy podniósł wzrok i zauważył ją, a ona jego, wiedział, że nie może na nią spojrzeć ani razu więcej. Nie, nie byli już przyjaciółmi.
— Kogo my tu mamy! — zawołała Anka, pokonując ostatnie schodki. — Nasze małe robaczki! Z nowymi koleżankami. Hej, Anka — przedstawiła się Weronice, która popatrzyła na nią spłoszona, jakby przed chwilą robiła z Dominikiem coś niewłaściwego.
— Gdzie Edyta? — spytał Dominik, kiedy się już wszyscy poznali.
— W namiocie. Jest jej zdecydowanie za zimno w nocy i źle się czuje. Takie tam dziewczyńskie sprawy — pospieszyła z tłumaczeniem Anka.
— Gierszta śpi sam na piętrze. Może z nim chcecie spędzać noce? — zaproponował Dominik uprzejmie. — Grzesiek nie będzie miał nic przeciwko. Im nas więcej, tym weselej.
— Michał? Możemy? — Anka usiadła obok niego, obejmując go ramieniem. — Nie będziesz miał nic przeciwko trzem dziewczynom śpiącym w samej bieliźnie centymetry od ciebie?
Martynka usadowiła się obok Poli i popatrzyła na rysunek, a potem rzuciła z lekką drwiną:
— Możemy ci pozować w ramach wdzięczności. Akty cię interesują?
— Michał, jak to przepuścisz, to będę ci szukał chłopaka — zaśmiał się Dominik, ignorując jej ton. — To jesteśmy umówieni. Przyjdziemy pomóc wam wszystko przenieść.
Grzesiek nie miał z niczym problemu, Agata ucieszyła się z dodatkowego towarzystwa, więc za aprobatą gospodarzy chłopcy przeprowadzili dziewczyny do domku, targając cięższe bagaże. Na pierwszym wspólnym ognisku zjawiły się jeszcze Pola i Weronika, i zrobiło się już naprawdę hucznie. Janek puszczał muzykę, Anka pokazywała dziewczynom kroki salsy, Dominik poszedł „zaznajomić Weronikę z ich dostępem do brzegu”, Grzesiek z Agatą siedzieli jak zwykle objęci i mruczeli sobie coś na uszko, a Michał gapił się w ogień, raz po raz przenosząc wzrok na tancerki.
— Chodź, Gierszta! — wyciągnęła go w końcu Anka. — Pokażesz, co potrafisz.
To już było dla niego dużo — być w centrum uwagi. Owszem, mama kazała mu chodzić w podstawówce na taniec towarzyski (bo jak on sobie znajdzie dziewczynę?), ale mimo że czegoś się tam nauczył, to starannie unikał widowni, nie pojechał nawet na żadne zawody, ku rozczarowaniu jego byłej partnerki, Judyty, z którą Anka całkiem niedawno się poznała i która zdradziła koleżance ten jego mały sekret.
— Michał! — zawołała Edyta z niedowierzaniem. — Ty naprawdę umiesz tańczyć!
No, on by tak nie przesadzał z tym, że umie. Nie był może najgorszy, instruktor go chwalił, ale też nie czuł, że to to. Kroki znał i tyle, może jeszcze wiedział, co to rytm.
— Ma kogoś? — zapytała tymczasem Pola Martynkę, niby dyskretnie, ale oboje z Anką ją usłyszeli, i zaraz Anka szepnęła mu na ucho:
— Pomóc ci z koleżanką? Ona jeszcze nie wie, że się do nikogo nie odzywasz przez pierwsze trzy miesiące znajomości.
— Nie — odparł zmieszany.
W ogóle nie myślał o Poli. Nie dlatego, że nie była ładna, bo była. Ale jeśli już chciał z kimś pomocy, to z Martynką. Zastanawiał się, czy to Ance powiedzieć, i pewnie na zastanawianiu by się skończyło, gdyby Anka nie zapytała nieco drwiąco:
— To żadna ci się nie podoba?
A on jakoś tak palnął:
— Podoba mi się Martyna.
Anka o mało nie upadła, tak się potknęła o własne nogi, a potem wzięła go zaraz na bok, krzycząc do pozostałych:
— My z Giersztą musimy coś tu jeszcze ważnego uzgodnić i zaraz wracamy!
Weszli do lasu, a do niego dopiero dotarło, że będzie się musiał tłumaczyć.
— Michał! Ty idioto! Przecież ją tak strasznie narysowałeś! Wpisałeś jej „jedynkę”! — wybuchła, jak tylko wystarczająco daleko odeszli. — To było ile? Tydzień temu? A teraz mi mówisz, że ona ci się podoba?!
Westchnął i zebrawszy się na odwagę, zapytał:
— Bardzo jest na mnie zła?
— A jak myślisz? — podjęła już spokojniej. — Bo ja nie wiem. Z nią nigdy nie wiadomo. Ja bym na jej miejscu chciała ci urwać łeb i przejechać ciebie walcem.
— No tak.
— To możesz mi teraz wyjaśnić, co ci strzeliło do głowy, żeby zrobić coś takiego dziewczynie, która ci się podoba?
— Nie mogę. Nie wiem — wyznał szczerze. — Jestem idiotą, sama to powiedziałaś.
— A ty się nie możesz z tym bardziej zgodzić? No, Gierszta, zmiłuj się… Ja ciebie zawsze uważałam za inteligentnego…
— Nie chciałem się tłumaczyć chłopakom — przerwał jej, bo jednak wolał nie wiedzieć, co ona konkretnie zawsze o nim myślała.
— To teraz jej będziesz — zauważyła Anka bezlitośnie. — Ale ja nie wiem, czy się da, Michał, naprawdę nie wiem.
— No, Ania, przecież to wszystko na tym rysunku to nieprawda — wyjaśnił już pewniej. — Ty jesteś „dziesiątką”. Edyta nie wygląda jak chłopak. Zuzanna nie ubiera się aż tak wyzywająco. A Martynka to dla mnie jest… wiesz, od początku była…
— Jaka? — dopytała Anka z ciekawością, bo umilkł.
— Nie wiem. Taka… idealna.
— Idealna — powtórzyła, przekrzywiając głowę i podnosząc palcami jego brodę tak, żeby na nią spojrzał. — Michał, z nią ci nie pomogę. Nie umiem.
Jej oczy mówiły „Bo tak naprawdę nie chcę”. Przechyliła się do niego i nim się zorientował, co się dzieje, poczuł jej język w swoich ustach i odwzajemnił pocałunek.
— Tak to jest całować się z „dziesiątką” — powiedziała jeszcze, puściła do niego oko i pociągnęła za sobą w kierunku domku.
To nie był jego pierwszy pocałunek. Kiedyś umówili się z Judytą, że spróbują razem, żeby zobaczyć, jak to jest i w ogóle co trzeba robić. No i raz się upił i całował się z jakąś dziewczyną na imprezie. Nawet zrobili kilka innych przyjemnych rzeczy. Ale od tamtej pory to już nic więcej się nie wydarzyło. Łaził jak głupek za Karoliną. A teraz nagle dowiedział się, że przez cały ten czas podobał się Ance, albo nawet, jeśli wierzyć tej drugiej „Ani”, że podobał się wszystkim innym dziewczynom z klasy. Jakim cudem? To nie mogła być prawda i dotąd w to wszystko wątpił, ale teraz czuł jeszcze smak Anki w ustach, a ciepło jej dłoni, które przecież doskonale znał, zdawało mu się już inne niż zwykle.
Zastanawiał się, jak będzie spał dzisiejszej nocy, z tymi dwiema dziewczynami o, jak to ujęła wcześniej Anka, centymetry od siebie. Jego obawy okazały się słuszne, bo kiedy odstąpił materac Edycie i wylądował na karimacie na podłodze, Anka położyła się po jego jednej stronie, a Martynka zaraz po drugiej, tak mało było miejsca.
— Dobranoc — powiedziała Martynka.
— Dobranoc — uśmiechnęła się do niego zalotnie Anka.
— Dobranoc! — zawołała Edyta z wysokości materaca.
— Dobranoc — odrzekł półgłosem, zamykając oczy i udając, że nikogo z nim nie ma.
Kiedy się obudził, od razu zobaczył Martynkę, która siedziała na parapecie i pisała coś na telefonie. Miała na sobie krótkie szorty, które odsłaniały długie nogi; cienie rzucane przez drzewa zza okna drżały na jej twarzy. Patrzył na nią jak zawsze, z tęsknotą, a ona musiała dostrzec kątem oka, że on ma otwarte oczy, i rzuciła półgłosem:
— Żartowałam z tym pozowaniem.
Wbił wzrok w podłogę, ale zaraz wstał i zszedł po drabinie na dół, gdzie natknął się na Dominika. Wyszli razem przed domek.
— Jak tam? Było coś z Anką? — zapytał go Dominik z ciekawością, zapalając papierosa.
— Nie.
— No z tobą to oczywiście że nie — pokręcił głową z uśmiechem.
Pocałowali się wczoraj z Anką. Mógł o tym wspomnieć, ale właściwie nie było po co.
— Przypominam, że ma chłopaka — zauważył Michał rzeczowo.
— Tomka. Wiem.
— Skąd wiesz? — zdziwił się.
— A, dowiedziałem się od kogoś — skłamał Dominik.
Jeszcze nigdy tyle razy się przy nim nie minął z prawdą, jak w te wakacje. Zawsze mówili sobie, jak jest, choćby to było bolesne. Kiedyś mu na przykład powiedział:
— Michał, jak nie zaczniesz mówić przy innych, to zawsze będziesz jeździł na ręcznym. Rozumiesz? Jedno zdanie. Jedno. Wyćwiczymy to.
Z Martynką nie musiał ćwiczyć. Usiadła obok niego na jakiejś lekcji, coś mieli robić, a ona mówiła za niego, domyślając się, co by powiedział, aż w końcu zaczął mówić, może właśnie dlatego, że nie musiał? Było mu z nią tak łatwo, od początku. I na tej fali jakiejś dziwnej dobrej energii porozmawiał z Karoliną, nawet narysował ją kilka razy, pożartował sobie, odpowiedział coś, co naprawdę myślał, i nagle przyjaźnił się z nią, ku swojemu zaskoczeniu, ale i chyba wszystkich, którzy go znali, bo słyszał, jak jego mama mówi do Dominika:
— Wczoraj była u niego jakaś dziewczyna.
Jakby powiedziała, że chłopak, miałaby w głosie tyle samo entuzjazmu, tak jak wtedy, kiedy wrócił nad ranem zupełnie pijany, a ona uśmiechnęła się na jego widok, chociaż przecież ją obudził:
— Masz malinkę.
I niedopięty rozporek, ale to łaskawie pominęła. Gdyby wiedziała, że zrobił to wszystko, bo był tak nieszczęśliwy, że kusił go skok z okna, pewnie nie byłaby taka rozbawiona.
Ale nie wiedziała. Nikt nie wiedział. Tylko Dominikowi wtedy wyznał:
— Z Martynką to było coś więcej… Ja chciałem z nią… wszystko.
— Po czterech tygodniach? — zapytał Dominik z niedowierzaniem.
— Po czterech minutach.
— Znasz moje zdanie…
— A ty znasz moje — odparł twardo.
— Wypłacz się tej ślicznej dziewczynie, z którą się codziennie spotykasz — doradził przyjaciel bez emocji, jakby zupełnie nic się nie stało.
Tych dziewczyn było najwyraźniej więcej. Anka go obejmowała, czochrała mu włosy, tak że musiał je potem przez kilka minut znowu ugłaskiwać; brała go za rękę, a teraz nawet pocałowała. Ale żadna nie była taka, jak Martynka. Karolina, z którą tak się zbliżył, że dawał się przytulać i głaskać, i pokazywał swoje rysunki, i opowiadał czasem o czymś, co znalazł — była tylko namiastką tego, czego naprawdę chciał, ale nie mógł mieć. Przez dwa lata niby wzdychał za Linką i do niej tęsknił, ale przede wszystkim próbował żałośnie zapomnieć o tamtym…
— Chodź, idziemy na śniadanie — powiedział Dominik, gasząc papierosa.
— Co robiłeś wczoraj z Weroniką? — dopytał go jeszcze Michał, nim weszli do środka.
— Ee, niewiele. Pola nas szybko znalazła, bo chciała iść.
— Będzie kolejne podejście?
— Umówiliśmy się dziś na łódkę.
— Ktoś ci kiedyś odmówił?
— Czego? — Dominik nagle nie zrozumiał.
Michał przewrócił oczami:
— Pójścia na łódkę.
Przyjaciel uśmiechnął się pod nosem:
— Nigdy nie zapytałem kogoś, kto nie chciał.
Znowu skłamał, ale tym razem Michał nie patrzył na niego i niczego nie zauważył.
Po wspólnym śniadaniu wszyscy się rozeszli — dziewczyny miały w planach spacer do innej miejscowości, Dominik z Jankiem szli na łódkę, Grzesiek z Agatą pojechali stopem do miasta, bo mieli coś załatwić, i Michał został sam. Nadrobił zaległe maile, raptem dwa, bo korespondentki powoli mu się wykruszały. I pierwszy raz przyszło mu do głowy, że to jednak dziwne, jak „Ania” zamilkła. Przysięgała się na nim zemścić, a tu nagle przestała się odzywać, jak tylko dziewczyny się do nich wprowadziły. Czy to mógł być zbieg okoliczności? A może była zajęta czym innym? A może dała mu trochę odetchnąć, żeby napisać do niego znowu po dłuższej przerwie, bo jednak, musiał to przyznać, ich korespondencja szybko stała się dosyć… intensywna.
Jakkolwiek mu dokładała, mailowanie z nią było intrygujące. Zdradziła mu kilka ciekawych informacji. Pokazała inną perspektywę. No i zmusiła Dominika do szczerości, której najwidoczniej brakowało. Żałowałby, gdyby zapadła się pod ziemię.
I jakby ją ściągnął myślami — poczuł wibrację telefonu i zobaczył w skrzynce mail od niej. „Wstałeś? Runda druga. Jak miała na imię dziewczyna, której dobrałeś się do majtek na imprezie u Wojtka? A) Lidka. B) Łucja. C) Nie mam pojęcia, bo nigdy nie zapytałem. Czy znałeś ją, nim się razem upiliście? A) Nie, nigdy wcześniej ani później nie widziałem jej na oczy. B) Jak byłem ministrantem, przychodziła śpiewać w kościele. Na każdej mszy, do której służyłem, siadała na pierwszej ławce i patrzyła na mnie przez godzinę, licząc, że na nią spojrzę. C) Chodzi do naszej szkoły i codziennie mijam ją na korytarzu, ale byłem tak pijany, że nawet nie zapamiętałem jej twarzy. Nie umiem jej rozpoznać, także ciężko powiedzieć.”
Martynka! To na nią wtedy wpadł! Ona wiedziała! No, ale też Anka… Obie mogły powiedzieć komukolwiek, to niczego nie dowodziło…
Cokolwiek by teraz odpisał, już i tak dawno temu się pogrążył. „Ania” mogła opublikować całą ich korespondencję i wyszedłby na ostatnią świnię. To była jednak runda druga, ostatnia. Nic więcej nie miał na sumieniu. Ale tyle wystarczyło.
Mógł jej napisać dwanaście zdań o czymś innym. Ale co by to zmieniło? Nic, zupełnie nic.
„Trzeba było nie czekać, aż się podniosę, tylko od razu kopać leżącego. Następnym razem wykaż się tą odrobiną empatii. C jak cokolwiek czas scałował z jej ust. A potem pewnie B? Wydawała mi się znajoma. Ale o wierzących nie będę dyskutował. Też zostałem skrzywdzony, a wszedłem na zdrową drogę ateisty. C nie, bo jej twarz doskonale pamiętam. A że jestem wybiórczo niewidomy, co zrobić? Podłogi są piękniejsze od oczu, niczego nie oczekują. Chodź ze mną przez korytarze, schody, klasy. Przeprowadzę Cię pod gradem spojrzeń.”
Położył się na hamaku i zacisnął powieki. Nie, nie zapytał o nic tamtej dziewczyny. Ona zwracała się do niego po imieniu, na pewno. Czy ją potem widział? Nie. Pamiętałby przecież…
Narysował ją w swoim sekretnym szkicowniku, który ukrywał przed mamą. Miał tam wszystkie nogi i piersi, i łona, i to, co z tamtego wieczoru zapamiętał, łącznie z oczami Martynki.
Tak, „Ania” miała rację. Jeśli to była dziewczyna, która za nim chodziła i zrobiła to z nim, bo się w nim durzyła i chciała czegoś więcej, to zrobił jej świństwo. No, ale skąd on mógł wiedzieć, że ją wykorzystuje? Czy nie jest tak, że dwoje ludzi może się po prostu napić i dobrze bawić, robiąc przyjemne rzeczy bez żadnych konsekwencji? Czy każdy chłopak musi uważać na każdą dziewczynę, a dziewczyny mogą robić, co chcą, jak Karolina?
„Ania” mu zaraz wyjaśniła, jakby czytała w jego myślach: „Nawet nie zapytałeś. A ona mogła wziąć to, co było, albo nic. Wszystko tak uczciwie postawione. Czy Karolina nie była uczciwa wobec Ciebie? Dała Ci tyle, ile mogła. Może jak Ty nie podnosiła nigdy oczu, żeby Ci się bliżej przyjrzeć? W sumie nie zapytała, prawda? A czemu sam jej nie powiedziałeś, Gierszta? A czemu się na nią tak wściekłeś?”
Odpisał natychmiast: „Nawet nie zapytałem. Ona wzięła to, co było. Ja wziąłem sobie to, po co nie wolno sięgać. Nieuczciwy ministrant, zakochana dziewczyna ze scholi. Ławki w kościele twarde, dywany perskie u Wojtka tak puszyste. Jak ja mogłem pozwolić jej klęczeć? Obróćmy wszystko przeciwko Gierszcie, jak i on obraca. Jedna noc za dwa lata. Decyzja pijanego w trupa za setki słów i gestów wyrachowanej &^%$. Masz rację. Boli tak samo. Pierdolone liczenie do dwunastu.”
A ona odpowiedziała mu: „Policz raz jeszcze, Gierszta.”
— Michał? — zapytała Martynka. — Wszystko ok?
Dopiero się zorientował, że stoi przed nim i przygląda mu się badawczo. Wytarł szybko łzy, bo i tak widziała, że płakał, a Anka i Edyta mogły nie zauważyć.
— Tak, wszystko ok — odparł głucho.
Była wyraźnie zmieszana, słyszał to jeszcze w jej głosie, kiedy zaczęła mówić:
— Słuchaj, Edyta skręciła sobie kostkę i nie może tu dojść, a nikt się nie chce zatrzymać. Anka jej pomaga iść, ale posuwają się w żółwim tempie. Czy ty mógłbyś… wziąć ją na barana czy coś?
Skinął głową, wstał i ruszył za nią bez słowa. To była świetna okazja, żeby z nią porozmawiać, ale nie miał już na to siły po korespondencji z „Anią”, szli więc całą drogę w milczeniu. On patrzył na jej nogi i tyłek, na włosy, które teraz ledwie sięgały ramion, a kiedyś były dłuższe niż Anki. Ona nie odwróciła się do niego ani na sekundę; dopiero w drodze powrotnej przyglądała się, jak on ugina się pod ciężarem Edyty.
— Jak dobrze, Michał, że jesteś wysoki — mówiła Anka. — Te mięśnie niby masz, tylko wiadomo, że nie używasz, ale że jesteś wysoki, to się wydaje, że dasz radę. Możemy mieć nadzieję.
— Wszystko ci wybaczam — powiedziała Edyta. — Nawet tę „jedynkę”. Nawet tę koszulkę z Sue Bird.
— Nie wiem, kto to Sue Bird, ale przepraszam — wysapał.
— Nie wiesz — powtórzyła za nim Anka. — To może sobie sprawdź?
Sprawdził, jak się zatrzymali, żeby zrobić przerwę, a potem powiedział:
— Przepraszam.
Edyta uśmiechnęła się przez łzy, bo już ją naprawdę bolało, i odparła:
— Ok. Miło, że nie wiedziałeś.
Już się więcej nie zatrzymał, aż ją doniósł do domku. Naprawdę nie wiedział o Sue Bird i teraz strasznie się wstydził. Wojtek mu wspomniał, że koszykarka, pasowało i tyle, nie zastanawiał się nad tym. Jakby mu kazali dorysować tęczę, to by przecież nigdy tego nie zrobił… Cokolwiek Edyta miała w sercu, on się do takich rzeczy naprawdę by nie wtrącał… Wiedział przecież, że ona sobie nie życzyła…
— Dzięki, Michał — rzuciła mu jeszcze, jak przyjechali po nią rodzice.
— Michał Gierszta? — zapytał jej ojciec.
A jak Michał skinął głową, to tamten zamachnął się i uderzył go z całej siły w twarz. Następny cios już nie wylądował nigdzie, bo Dominik przytrzymał rękę napastnika, a potem odepchnął go w kierunku auta. Zapadła absolutna cisza. Mężczyzna rozejrzał się po wszystkich, zobaczył wzrok córki i w końcu wsiadł do samochodu i odjechał. Wszystko trwało może minutę czy dwie.
Dominik objął Michała ramieniem i pociągnął do kuchni, mówiąc:
— Pewnie nie wiesz, kto to jest Sue Bird.
— Już wiem — odpowiedział, dotykając policzka. — Coś jeszcze mnie ominęło?
— Nie.
Niby nic się nie wydarzyło, ale twarz Gierszty mimo przyłożenia butelki coli z lodówki nadal przypominała, że jednak coś tam zaszło. Jak usiedli wieczorem przy ognisku, Anka rzuciła, tak dla wywołania tematu:
— To chyba twoje pierwsze podbite oko, co, Michał? Jak chrzest bojowy.
— Ee, niemożliwe — skrzywił się Janek. — Ale na pewno nie dostał nigdy w mordę od czterdziestolatka.
— To jakaś różnica? — zainteresowała się Agata.
Michał dostrzegł kątem oka, że Dominik zapala papierosa i zaciąga się głęboko, żeby się uspokoić, ale wtedy Anka dodała:
— Ja sobie nigdy nie zasłużyłam, żeby dostać, to nie wiem.
I Dominik nagle stracił panowanie nad sobą:
— No co ty pierdolisz, Anka?! A zasłużyłaś sobie na gwałt?! Znasz kogoś, kto zasłużył?! Wszyscy, kurwa, tacy mądrzy!
Michał uciszył go jednym spojrzeniem, to Dominik wstał i poszedł na pomost.
— Pójdę zobaczyć, czy wszystko ok — rzuciła Anka i ruszyła za nim.
Długo ich nie było. Michał domyślił się, że Dominik opowiedział jej o tym, jak się nad nim znęcali, bo jak położyli się tej nocy — Martynka na materacu, oni na podłodze — Anka wyciągnęła rękę i pogłaskała go po głowie, odgarniając włosy, a potem wyszeptała:
— Przepraszam.
— Nie masz za co. Zasłużyłem sobie.
— Edycie też jest strasznie głupio.
— Niepotrzebnie. Z nas wszystkich tylko ja powinienem się wstydzić.
Uśmiechnęła się do niego, bo na nią spojrzał.
— Ania… Przestań — rozkazał stanowczo, przytrzymując jej rękę, która zdążyła znaleźć się pod jego koszulką.
— To mnie przytul — odparła, wsuwając się mu pod ramię i wtulając w niego.
— Ania… — poprosił.
— Michał — przerwała mu natychmiast szeptem. — Dwa lata się w tobie kochałam, a ty nawet nie zauważyłeś. To chyba mogę teraz sobie nieco odbić to rozczarowanie?
Zasnęli tak — ona rozluźniona i szczęśliwa, on spięty, strasznie się męcząc, po kilku godzinach, kiedy nareszcie udało mu się od niej odsunąć. Sięgnął jeszcze po telefon i odpisał „Ani”: „Wyimki z Gierszty. Czuje się skrzywdzony, atakuje. Pasywno–agresywny. Zero empatii. Puszcza wiosła, a one toną, a jego kołysze na wodzie. Dryfuje, byle dalej od brzegu. W końcu schodzi. W krajobraz po burzy. Połamane, zniszczone, zatopione, brudne, śmierdzące. Obolałe, zranione, płaczące. Ty tak nie masz, że rzucasz teraz kamieniem za kamieniem? Ja jeden potrzebuję nowego sumienia?”
Jak obudził się rano, dziewczyny jeszcze spały, a w jego telefonie czekała odpowiedź: „Gierszta… Cała Wasza siódemka potrzebuje lekcji empatii, tak powiedziała Kreska, nie pamiętasz? Czy inni coś z takiej lekcji by wynieśli? Nie sądzę. Ale Ty jesteś takim pojętnym uczniem, że już trochę do Ciebie dociera, co masz prawo o sobie myśleć. To powiedz mi, jak ktoś Ciebie uderzy, co trzeba zrobić?”
Jak ktoś go uderzy… Nie, to nie był przypadek. Popatrzył na obydwie. Anka… Przytulała się, pocałowała go, rozmawiała z Dominikiem, robiła wszystko, na co miała ochotę. Jak ktoś miałby się tak bawić, to ona. Może była jednak zła, że niczego nie zauważył, a teraz jeszcze powiedział, że podoba mu się ktoś inny? A Martynka? Pokazał jej język — tyle. Ten rysunek… No może za ten rysunek to była nadal zła. Jak Edyta, po cichu, a bić chciała. A może obie? Takie nagle przyjaciółki, jak nigdy.
Zszedł na dół, usiadł na werandzie w hamaku, i odpisał: „Nie sypiać w jednym pokoju z napastnikiem. Otwieram oczy. Wstało słońce. Między nami jest zbyt wiele. Przyjdź. Porozmawiajmy. Z Giersztą możesz zrobić, co chcesz. Mnie to udowodniłaś, to sobie chyba też. Przecież nie oddam. Taki jestem żałosny, nie pojętny, prawda? Tak, wiem, Gierszta szuja. Tylko źle, na zawsze.”
Ale „Ania” nie była w humorze: „Ach, jaki Ty jesteś sprytny! Pokorny, a zarazem taki silny, Gierszta. Słońce Ci świeci, runda trzecia się zaczyna. Dlaczego to Fafarafa miał poprawkę z chemii, a nie Ty? W końcu nie chodziło o wiedzę. Mnie się nie chce z Tobą dziś gadać, dowiedz się od swojego najlepszego przyjaciela. Jak, skoro Ci dotąd nie powiedział? Słońce świeci, a Ty jesteś taki sprytny. Masz 48h.”
Teraz już go wzięła złość. To było niemożliwe. Cokolwiek sugerowała. To oni z Dominikiem we dwóch ponieśli karę za podmianę etykiet. Sam przecież przepraszał Janeczkę. Matka mu kazała za to przez dwa miesiące chodzić do kościoła. Janeczka była wściekła, maglowała go co lekcję. Wszystko wykuł na pamięć, tak się bał. Dominik to wiadomo, był najlepszy ze wszystkiego, nie dało się go zagiąć, nikt nawet nie próbował. Mógłby iść z marszu na olimpiadę z chemii. Jego matka to jeszcze na chemiczkę napadła, że bez napisów nie potrafi nic rozróżnić. I że jej wina, że trzymała takie niebezpieczne substancje w zasięgu młodzieży.
— Przecież to jeszcze dzieciaki. Głupoty im przychodzą do głowy. Alkoholu im nie sprzedadzą, a miały pod ręką takie chemikalia? No kto to widział! Całe szczęście, że nie doszło do tragedii, bo by pani odpowiadała przed sądem za takie zaniedbania.
No to jakim cudem coś by mogło tu pójść nie tak? Janeczka usadziła Michała Frankowskiego, no tak wyszło. Obaj pisali test ostatniej szansy. Widocznie powinęła mu się noga. Michał był pewien, że dostał bardzo dużo punktów. Sprawdzał jeszcze z Dominikiem, czy dobrze zrobił wszystkie zadania…
Ale „Ania” napisała, że nie chodziło o wiedzę. Tylko o te idiotyczne etykiety. A to było przecież oczywiste, nie dało się bardziej jasno postawić tej sprawy.
Nie, w takie rzeczy nie będzie się już bawił. Ma obowiązek jej odpisać te pierdolone dwanaście zdań, to odpisze. Ma 48h. Zawsze miał. Ona mu ich nagle łaskawie nie podarowała.
Zjadł śniadanie i tym razem poszedł z Dominikiem i Jankiem na łódkę. Oni mieli łowić ryby, on chciał zejść na drugi brzeg. Umówili się, że przypłyną po niego o trzeciej.
Poczytał sobie, sporo porysował, zajął myśli czymś zupełnie innym, a jak okoliczni mieszkańcy, którzy bawili na plaży, zebrali się w końcu na obiad, zostawił rzeczy na brzegu i poszedł się wykąpać. Kiedy się zmęczył, położył się na wodzie i zamknął oczy. Słyszał jeszcze, jak ktoś płynie od brzegu w jego kierunku, ale nie zwrócił na to uwagi. Nagle poczuł na brzuchu czyjeś ręce i o mało nie zanurkował z zaskoczenia. Na szczęście zniosło go w miejsce, gdzie mógł już stanąć.
— Michał, to tylko ja — roześmiała się Anka.
— Ty — fuknął.
— No co ty taki zły? — zapytała, podpływając znowu bliżej i obejmując go nagle nogami, przywierając do jego ciała. — Michał… — popatrzyła na jego usta i zwilżyła swoje.
— Przestań. O co ci znowu chodzi? — odsunął ją od siebie. — Mam ci przypomnieć, że masz chłopaka? Czy chcesz sobie ze mną porozmawiać?
— Rozmawiałam z tobą dwa lata, już nie chcę — zauważyła nieco urażona. — I uważam, że możesz teraz wyświadczyć Tomkowi przysługę i pomóc mi zamknąć temat.
Puścił ją już, a ona go natychmiast znowu objęła, tym razem za szyję. Nie walczył, tylko popatrzył na nią przeciągle.
— No, Anka, tak to ty mnie mogłaś mieć zawsze — westchnął.
— Michał, tak to ty nawet na mnie ani razu dotąd nie spojrzałeś — odparła z uśmiechem. — Do tej pory miałeś w głowie tylko Karolinę.
Może to był test „Ani”? Na myślenie. Ale nawet jeśli, on miał zamiar go oblać. Zbliżyła się do jego twarzy, taka śliczna, mokra, chłodna i ciepła zarazem, z lekko przyspieszonym oddechem. Czuł jej piersi na swojej skórze, kiedy nareszcie do niego przylgnęła i wpiła się w jego usta. Całowali się tak, jakby nic więcej nie było. Trzymał ją za ten najzgrabniejszy tyłek świata, a ona gładziła go po karku, wsuwała palce w jego włosy. A potem wyszeptała do ucha:
— Michał, jak ty dobrze całujesz… Tak to sobie zawsze wyobrażałam… Chcesz więcej?
— Więcej? — nie zrozumiał.
— Chcesz ze mną stracić dziewictwo? — spytała po prostu.
— I to jest według ciebie zamknięcie tematu? — uniósł brwi.
Patrzyli sobie w oczy z uśmiechem. On jeszcze o niczym nie myślał. Dopiero gdy jego bransoletka zawibrowała na znak, że dochodzi trzecia, przypomniał sobie o tym, że istnieje coś poza nimi.
— Zaraz przypłynie Dominik. Chodź.
Doszli razem do brzegu, trzymając się za ręce, ale tym razem to on ciągnął ją za sobą. Myślał. Nie, nie powinien z nią spać. Cokolwiek miało się zdarzyć, nie miał prawa pomóc jej w popełnieniu takiego błędu. Teraz słyszał już w głowie głos „Ani”, która tłumaczyła mu, co już zrobił nie tak. I ten głos zaraz wybrzmiał:
— Anka, nie możesz robić takich rzeczy. Ty niczego nie zamykasz, tylko otwierasz. Masz kogoś. Chcesz z nim być. Nie rób głupot, nie warto.
Przebierała się, odsłaniając tyle ciała, ile się tylko dało, ale on już nie patrzył. Zresztą zaraz przypłynęli chłopcy i nie było czasu przekonywać Michała do czegokolwiek, a w nocy przypadł jej materac, to Martyna wylądowała na podłodze z Giersztą.
— Dobranoc — powiedziała Martynka, a Michał popatrzył jej nagle prosto w oczy, jakoś tak wyzywająco, inaczej niż kiedykolwiek, i odparł:
— Dobranoc.
Zmarszczyła brwi i wytrzymała jego penetrujący wzrok. Patrzyli na siebie, aż Anka nie zgasiła światła i pokój nie pogrążył się w ciemności.
Która z nich? A może obydwie? Michał nie mógł zasnąć, chociaż zacisnął powieki i uspokoił oddech. „Ania” rozgrywała go, jak chciała, i chociaż obiecał sobie, że nie będzie jej słuchał, sprawa Fafarafy nie dawała mu spokoju. Wyobrażał sobie, że tym razem odkryje, jak to ona się pomyliła, i będzie mógł zetrzeć jej ten wredny uśmieszek z twarzy.
Tylko której twarzy?
Następnego ranka obudził się, obejmując Martynkę. Na szczęście ona jeszcze spała, więc ostrożnie zabrał swoje ramię z jej bioder, a potem jak najszybciej zszedł na dół, ale tak, aby przypadkiem nie zbudzić Anki.
— Coś poszło… bardzo nie tak? — zapytał go Dominik, obserwując, jak pospiesznie zjeżdża z ostatnich dwóch szczebli drabiny.
— Objąłem Martynę. Przez sen — wyjaśnił, zawstydzony.
Dominik skrzywił się lekko z niezadowolenia, a potem wyciągnął go na pomost. Sam usiadł i palił, przyglądając się przyjacielowi, który właśnie wchodził do wody.
— Mam wrażenie, że jeśli mnie kiedykolwiek dotknie, to natychmiast dojdę — powiedział Michał, zanurzając się w chłodnej wodzie.
— Dlaczego ona?
Zagryzł wargę.
— Nie mam pojęcia. Natura — wyznał w końcu. — I tak, wiem, co niej myślisz.
— A pamiętasz jeszcze, że nie masz u niej szans?
— Dzięki za przypomnienie. I za wsparcie — fuknął, tylko udając irytację. — Może jakbyś się wtedy nie wtrącił, to bym ją jakoś do siebie przekonał.
— Ankę wczoraj przekonałeś? — spytał Dominik, siląc się na obojętny ton.
— Anki najwyraźniej w ogóle nie trzeba — zauważył kwaśno, a potem dodał, patrząc mu w oczy — Odkąd wiem, że spotykałeś się z Karoliną, mam wątpliwości, czy na pewno jesteś taki lojalny. Czy przypadkiem nie robisz wszystkiego we własnym interesie.
— Czego na przykład?
Mógł teraz wspomnieć o tym „cudownym” pojawieniu się Anki na jego plaży. Dominik niewątpliwie czekał teraz w napięciu, aż on się do tego odniesie. Ale on wolał podsunąć mu inną kwestię, którą przyjaciel potraktuje jako wybawienie od trudnej rozmowy. Wzruszył więc ramionami i rzekł spokojnie:
— Mówiłeś, że to taki żart z etykietami Janeczki, ale nie zamieniłeś tych, które byłyby zabawne, tylko te, które mogły się źle skończyć. Przecież w końcu się nauczyłem, to wiem. Zresztą ona robi trzy eksperymenty na krzyż, nietrudno się domyślić. Byłeś na nią wściekły, że nie dopuściła ciebie do olimpiady. I nie obchodziło cię, że będzie się nade mną znęcać przez następne miesiące, jak to wypłynie, a mogłeś pójść z kimś innym, kto nie był taki beznadziejny z chemii jak ja.
Dominik westchnął ciężko, próbując ukryć ulgę, zaciągnął się znowu, a potem odpowiedział:
— No, z Karoliną to ci wbiłem nóż w plecy i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ale jak zawaliłem z Janeczką, to zrobiłem dla ciebie wszystko. Łącznie z tym, na co byś się nigdy nie zgodził.
No i proszę… „Ania” miała rację. Cudownie! Tego jeszcze brakowało…
— Na co bym się nie zgodził? — rzucił już ostro.
— Ty jesteś taki… kościelny, Michał. Nie zrozumiesz.
— Kościelny? — zmrużył oczy ze złości.
— No, nie kościelny, tylko moralny, etyczny, że u ciebie to wszystko jest czarne albo białe, że byś nikogo nie chciał skrzywdzić. A czasem trzeba. Czasem jesteś ty albo oni.
— Czasem pieprzysz, żeby mi zamydlić oczy — przerwał mu już zniecierpliwiony.
Dominik zaśmiał się:
— Tak, czasem tak. Jak już musisz wiedzieć, to przeze mnie Fafarafa ma poprawkę. Janeczka chciała ciebie uwalić, sam to widziałeś, jak była na ciebie cięta. Powiedziałem jej, że Fafarafa miał wcześniej ten test. Bo miał. Sam mu go dałem.
— Mi nie dałeś…
— Ty miałeś być czysty jak łza, Michał. Znać coś więcej niż wynik końcowy. Poza tym jakbyś wiedział, co mam zamiar zrobić, to byś mnie przekonał, że spędzenie całych wakacji na wkuwaniu chemii pod okiem matki to spełnienie twoich marzeń.
Michał pokiwał głową w milczeniu, a potem zapytał jeszcze:
— To on wysłał dziewczynom rysunek?
Dominik zgasił papierosa, zgniatając go o deskę pomostu, i przyznał niechętnie:
— On.
Michał zamknął oczy i zanurkował. Popłynął na drugi brzeg, myśląc o wszystkim. Z perspektywy Dominika dalej wychodziło na plus, ewentualnie na zero. Na tyle go znał. Taka prosta kalkulacja: pięć dziewczyn poczuło się pokrzywdzonych, reszta dostała całkiem porządne noty i musiała tylko udawać oburzenie. Ale przecież Gierszcie można było spokojnie taki „wybryk” wybaczyć. Fafarafa też mógł się nauczyć rozwiązywać zadania, przynajmniej te z testu. Jakby nie poszedł po linii najmniejszego oporu, plan Dominika ległby w gruzach. Nic się zatem nie stało. Wybronił przyjaciela, którego sam wpakował w kłopoty, kosztem debila, który był na tyle leniwy, że nie zadał sobie trudu czegokolwiek się nauczyć.
„Ania” mu znowu zmyje głowę. Za przyjaźń z kimś tak wyrachowanym, że nie zawahał się kogoś tak załatwić. Potem jeszcze mu się dostanie za to, że się całował z Anką. I znowu jest komplecik. Dwóch chłopców bez sumienia.
A on był taki naiwny! Przecież Janeczka mu kazała robić te zadania jeszcze raz, w pokoju nauczycielskim, na osobnej kartce. On się tak bał, że wszystko zrobił źle, że ona go teraz będzie wyśmiewać przy Kresce, przy fizyku, że drżały mu ręce. Janeczka popatrzyła na trzy zadania, które zdążył rozwiązać, i kazała iść, a on był przekonany, że tak źle mu poszło i dlatego mu przerwała; że zrobił z siebie idiotę. No, czy sama Kreska nie mówiła, że on sobie nie poradzi? Że trzeba mu znaleźć inną szkołę, gdzie jest niższy poziom?
I on sobie wtedy nic nie skojarzył. Czuł tylko ulgę, że zaliczył, i tyle. Nawet był przez chwilę zły na Dominika, że nie załatwił mu od starszych roczników testów Janeczki, w końcu ona zawsze robiła te same, a Dominik znał ludzi chyba z całej szkoły, przecież jak by chciał…
Ile jeszcze tego mogło być? „Ania” mówiła o trzeciej rundzie, ale to on wprowadził motyw bokserskiego ringu, nie ona, więc szansa na to, że po trzech starciach sprawa się zakończy, była nikła. Zresztą w sporcie zawodowym rund mogło być i dwanaście, jak tych nieszczęsnych zdań, które musiał teraz napisać. Choć tym razem miał ich dużo więcej.
„Nie patrzy w oczy. Nie bawi się z innymi dziećmi. Sam nauczył się czytać i pisać. Ma autyzm — powiedziała pani psycholog. A druga dodała — Jak nie przestanie się koncentrować na rysowaniu, będzie tylko bardziej oddalać się od ludzi.
Matka zabrała mi papier, ołówki, kredki, długopisy. Zapisała na piłkę i taniec.
Spotkaliśmy po drodze sąsiadów, zaszliśmy do nich. Dominik wziął mnie do swojego pokoju, dał mi kartkę. Rozmawialiśmy o komiksach, ułożyliśmy jeden. Weszła moja matka, zobaczyła mnie z ołówkiem w ręku i wyciągnęła stamtąd za ucho.
Zaszedł po mnie rano. Powiedział jej, że ona mnie unieszczęśliwia. Ona mu tłumaczyła, że jestem upośledzony i że to dla mojego dobra, że powinienem przyjaźnić się z kolegami z klasy, a on jej na to, że on z tymi debilami też nie chce rozmawiać i nikt go za to nie karze. Zaczął przychodzić do mnie na przerwach, dawał mi swój zeszyt. Potem ja przychodziłem do niego. I matka w końcu się ugięła. Mogłem przestać chodzić na piłkę. Mogłem znowu rysować. Wpadaliśmy w tarapaty, a ona mówiła, że tacy są chłopcy, i uśmiechała się do siebie.
Czy mi żal Michała? Żal. Czy się wkurwiłem za Karolinę? Złamał mi, chuj, serce.
Słońce już nie świeci. Niech Ci będzie. Zasłużyłem sobie, żeby nie zakrywać oczu na to, co się dzieje. Przepraszam Cię, że nie stać mnie na więcej. Możesz mnie zapisać na piłkę, do dziś jej nienawidzę.”
To nie było rozsądne wysyłać komuś czegoś takiego. Martynce by wysłał, Ance też, ale przecież nie miał pewności, że po drugiej stronie jest któraś z nich. Napisał więc zamiast tego: „Przecież nie mogę Tobie tutaj niczego dać. Zgubisz się teraz. Jakbyś przyszła… Nie przyjdziesz. Jest mi źle. Chciałbym umieć go naprawić, ale się nie da. Czasem jeszcze próbuję. Jest piękny, i umie ludzi, i ma taki umysł, i pamięć, i jak władca może wszystko uczynić wszystkim. Ale coś się zgubiło albo czegoś może zabrakło po drodze, a ja nie wiem czego. Rozmawiamy. Słucha. Ale nie pyta.”
Wrócił do domku, nadal mokry, a jak usiadł w hamaku, wszyscy się zeszli wokół niego.
— Co robimy? — zapytała Anka, siadając obok i bujając się lekko.
— Janek załatwił kajaki za pół ceny — rzucił Dominik. — Możemy popłynąć na Złote Piaski, a tam zostawić je u znajomego i pójść na wieżę widokową i do baru. Ma być jakiś koncert.
Michał już miał się grzecznie wycofać z towarzystwa, bo nadal był nie w humorze i nie chciał spędzać czasu z przyjacielem, ale wtedy odezwała się Martynka:
— Koncert? Może będzie można potańczyć.
A Dominik zaraz dodał:
— Na pewno. Będą grali same covery i starocie.
Było naprawdę upalnie. Wzięli więc bidony z wodą i ruszyli w drogę — dziewczyny rozebrane do góry od stroju kąpielowego, chłopcy bez koszulek, oprócz Michała, który zawsze miał na sobie biały t-shirt. Kiedy smarowali się kremem z filtrem przeciwsłonecznym, Dominik powiedział Ance:
— Jakbyś potrzebowała pomocy…
Od razu mu przerwała:
— To poproszę Giersztę.
Zrobili sobie kilka zdjęć na wieży widokowej — najwięcej Anka z Dominikiem i Michałem, obejmując ich i całując w policzki, i pozując do reklamy książki, którą trzymał nieco ponury Gierszta. Zawsze tak robili — wybierali dowolny przedmiot i dla wygłupu odgrywali absurdalne pożądanie. Jedna fotka wyszła idealnie — zrobił ją Ance i Michałowi Dominik. Oboje akurat popatrzyli w obiektyw, ale to Michał był na pierwszym planie, to zbliżenie na jego twarz robiło wrażenie. Dominik zamieścił zdjęcie na wspólnym chacie.
— Gierszta, wyszedłeś idealnie — pochwaliła Martynka. — Masz powalające spojrzenie.
Jeśli coś mogło mu poprawić humor, to właśnie komplement od niej. Chciał jej coś odpowiedzieć, może nawet się do niej uśmiechnąć, ale nim zebrał myśli, Agata zdążyła przekłuć tę przyjemną bańkę:
— Tylko na co mu takie, jak nigdy nie patrzy na żadną dziewczynę.
— Eee, bez tej pizdy by tak nie wyszło — dorzucił Grzesiek lekceważąco. — Taki niby kozak z niego. No, zdjęcia kłamią.
Za chwilę Martynka dodała, zmieniając temat:
— Dominik, mógłbyś zostać fotografem, masz naprawdę niezłe oko.
— Kolega to do takich miałkich zajęć by się nie zniżył — zauważył Janek, co od razu rozbawiło Ankę, która zapytała z emfazą:
— Modelki by mu się nie podobały? Proszę cię, Janie.
— Lubię inteligentne dziewczyny — podkreślił Dominik, puszczając do niej oczko, a Grzesiek zaraz skomentował złośliwie:
— Takie jak Weronika?
— Jak się nie ma, co się lubi… — Dominik odbił piłeczkę, kończąc dyskusję.
Zaraz doszli do wypożyczalni sprzętu. Martynka wsiadła do kajaka z Anką, Dominik z Michałem, Agata z Grześkiem, a Janek płynął sam, przodem, ze słuchawkami w uszach.
— Jakbym wiedziała, że to tak daleko, to bym się najpierw wykąpała — zaczęła narzekać Anka. — Jest tak gorąco, że chyba nie wytrzymam.
Dominik jak na zamówienie opryskał ją wodą, uderzając wiosłami w toń. Zrobiło się zamieszanie, zaczęli ochlapywać siebie nawzajem, już we czwórkę, śmiejąc się, krzycząc i ścigając się, i jak dopłynęli do brzegu przy działce kolegi Dominika, byli już cali mokrzy i wskoczyli od razu do wody, zostawiwszy swoje ubrania do wyschnięcia na słońcu. Potem Anka z Dominikiem przeszkadzali Michałowi wyjść z wody po drabince; w końcu Agata zlitowała się nad nim i pomogła wejść na pomost z innej strony. Kiedy reszta już rozłożyła się na deskach, żeby odpocząć, Anka z Dominikiem zaczęli wciągać się nawzajem do wody.
Tymczasem Martynka nałożyła na siebie krem z filtrem — czego Michał nie miał odwagi obserwować — i poprosiła:
— Gierszta, pomożesz z plecami?
Wziął od niej tubkę i rozsmarował delikatnie białą maź tam, gdzie powinien, a potem dodał jeszcze trochę na ramionach i karku. Położył się obok niej na brzuchu, czytając książkę na ekranie telefonu i próbując nie myśleć o jej ciele, ale jej głowa z zamkniętymi oczami była tak blisko jego twarzy, że mógł na nią patrzeć do woli, tak samo jak na jej piersi, więc jak Dominik wylał na niego butelkę zimnej wody, to mimo że znowu zamoczył mu kąpielówki, Michał był mu bardzo wdzięczny, chwycił ręcznik i poszedł się przebrać.
Martynka miała coś w sobie, po prostu, a on nie podejmował się, żeby to określić. Mógłby na nią patrzeć godzinami, gdyby to było możliwe, tak samo jak słuchać jej głosu. Nie umiał przy niej nic z siebie wykrztusić, ale gdyby… gdyby była „Anią”… Jak nagle wszystko stałoby się prostsze!
A może on mógłby… Może dałoby się napisać do Martynki tak… anonimowo? Skryć się za jakimś pseudonimem… I zacząć jej wysyłać listy… miłosne. Powiedziałby jej… że kiedy na nią patrzy, ma wrażenie, że wszystko już zawsze będzie takie intensywne jak ona, a potem, jak odwraca wzrok i nic nie jest, to boli to tak mocno, że mógłby wyć…
Cokolwiek by jej powiedział, na pewno by go rozpoznała i od razu zgasiła. „Jesteś żałosny, Michał.” „Nie pogrążaj się.” „Od ciebie to takich rzeczy nie chcę słyszeć.”
Nie… Jeśli miał jakiekolwiek szanse coś między nimi zmienić, to tylko zaglądając jej przy tym w oczy, na bieżąco odczytując sygnały, których dotąd nie miał odwagi chwytać. Ale musiał zacząć. Musiał. Takiej okazji nie miał od dwóch lat i na pewno podobna się zaraz nie powtórzy.
Kiedy doszli do baru, usiedli przy małym stoliku — bo tylko taki został — zamówili sobie frytki i napoje, Dominik pouśmiechał się do młodej kelnerki, a Janek zaczepił jakieś towarzystwo z drugiego końca sali i tam zniknął. Słuchali koncertu coverów, Martynka z Anką śpiewały na całe gardło, Grzesiek wziął Agatę do tańca, potem Dominik wyciągnął Ankę, i Michał zdał sobie sprawę, że teraz albo nigdy — wszystko jedno, czy była „Anią”, czy nie była, albo czy miała go znowu wyszydzić — musiał ją poprosić.
— Zatańczymy? — zapytał, patrząc na nią przez chwilę, a ona uśmiechnęła się do niego i sama go wzięła za rękę.
Wygłupiała się, jak zawsze, a on razem z nią, ale trzymał ją pewnie, obracał, raz nawet lekko przytulił, a na wielki finał piosenki przechylił niemal do ziemi. Popatrzyli sobie znowu przez chwilę w oczy — oboje rozbawieni — a potem on ją z powrotem postawił, i… nagle poczuł, że ktoś go od tyłu obejmuje i odciąga od Martynki.
Anka.
— Dzięki — fuknął jej do ucha.
Akurat zespół zaczął grać coś wolnego, kołysali się więc powoli i mogli spokojnie rozmawiać.
— Nigdy nie mówiłam, że będę fair — odparła Anka chłodno. — Byłam w tobie taka zakochana, że teraz jestem zła. Rozumiesz? Chcę ciebie, a ty znowu chcesz kogoś innego. A to ja jestem „dziesiątką”.
— Anka — westchnął. — Przed chwilą tańczyłaś z inną „dziesiątką”, z nim możesz sobie udowodnić, co chcesz, to raz. A dwa, że jesteś z Tomkiem. Nie chcesz mnie.
— Nie chcę ciebie — powtórzyła. — Może i nie chcę, ale działa mi na nerwy, że ty nie chcesz mnie.
Przewrócił oczami, a ona uśmiechnęła się znowu szelmowsko:
— Tak! Jak mnie zechcesz, to przestanę ciebie chcieć, Gierszta. Pomyśl o tym.
— Anka… Zmiłuj się. Jak ja mam spełnić taki kaprys? Wyznać ci miłość?
Wzruszyła ramionami:
— Na początek.
Poszukał inspiracji na suficie i w końcu zajrzał jej głęboko w oczy i powiedział:
— Kiedy na ciebie patrzę, chcę iść na malarstwo uczyć się, jak oddać odcień twojej skóry, kolor twoich warg, kiedy je pocierasz palcami, twoje rozjaśnione słońcem włosy, twoje skrzące się jak śnieg nocą tęczówki. Kiedy na ciebie patrzę, rozumiem nagle, jak bardzo bezsilne są maszyny. Robią zdjęcia, nagrywają filmy, ale nie są w stanie skopiować piękna, które można poczuć, stając obok ciebie. Kiedy na ciebie patrzę, mam wrażenie, że wszystko już zawsze będzie takie intensywne jak ty, a potem odwracam wzrok i nie jest, i boli to tak mocno, że mógłbym wyć.
Przez dłuższą chwilę uśmiech zamarł na ustach Anki, jej oczy zaszły mgłą, jej oddech zdawał się płytki, jakby naprawdę mu uwierzyła w każde słowo i teraz kołysała się, obejmując go i dając sobie przyzwolenie na przeżywanie emocji, od których zawsze uciekała. Michał poczuł się nieco nieswojo, więc dodał szybko:
— Więcej twoich kaprysów nie spełniam, żebyśmy się dobrze zrozumieli. Koniec wygłupów, ok?
Skinęła głową, ale spuściła wzrok.
Jak usiedli z powrotem do stolika, Dominik popatrzył na nich przeciągle, jakby chciał podkreślić, że oni widzieli, że to coś mogło oznaczać, ale Michał nie podniósł na niego oczu, a Anka uśmiechnęła się szeroko, swobodna jak zawsze.
— Powinniśmy już wracać — powiedział Grzesiek, zerkając nerwowo na wyświetlacz komórki.
— Mamy pół godziny, żeby dojść do jeziora, i pół, żeby dopłynąć — dodała Agata.
Zgarnęli Janka i ruszyli w drogę powrotną. Tym razem maszerowali, a potem płynęli w zupełnej ciszy. Jak dotarli do domku, było już ciemno. Michał dziękował opatrzności, że była jego kolej na spanie na materacu, bo naprawdę miał dosyć przeżyć na dziś. Padł na posłanie i zamknął oczy, i już miał odpłynąć w sen, kiedy usłyszał wibrację w telefonie. Pomyślał o „Ani” i ciekawość zwyciężyła, sięgnął więc po komórkę, ale to nie był mail, tylko wiadomość na chacie, od Dominika. „Zerknij na sm, #Gierszta.” Wszedł do pierwszej lepszej apki, wpisał hashtag i zobaczył swoje zdjęcie z Anką, w barze, jak tańczyli. Ktoś uchwycił moment zaraz po tym, jak on mówił, a ona słuchała… Post jakiegoś anonima, podanego dalej przez całą klasę, głosił: „Gierszta umie patrzeć w oczy. A tak wygląda, jak już patrzy.” Dopiero wtedy się zorientował, że zdjęcia są dwa. Drugie doskonale znał.
Przebiegł wzrokiem po komentarzach. Wszędzie były gratulacje dla Anki.
„Nic się nie wydarzyło. Ktoś się bawi kosztem Anki. Nie pierwszy i pewnie nie ostatni raz” — napisał Dominikowi. A ten odparł: „Czemu Anki? Przecież to o Tobie.” „To Anka ma chłopaka.” „A tego nie byłbym taki pewien. Pół godziny temu wyszła mu się tłumaczyć i jeszcze nie wróciła.”
Usłyszał, jak ktoś wchodzi po drabinie, a potem poczuł, jak ten ktoś siada na materacu. Odwrócił się i ku swemu zaskoczeniu zobaczył Martynkę. Zerwał się jak oparzony i od razu usiadł.
— Anka ma dziś niezbyt udaną końcówkę wieczoru — powiedziała tak jakoś głucho. — Poprosiła nas o pewną rzecz… Nie wiem, jak ci to powiedzieć… Trochę mi głupio.
Nie patrzył na nią, ale jej głos drżał lekko z nerwów.
— Chodzi o to… że Tomek ma pretensje o zdjęcia, które ktoś wam zrobił i wrzucił do sieci. Już ci nie będę tłumaczyć dlaczego, ale ubzdurał sobie, że ją podrywasz i że ona się daje poderwać. A ona mu oczywiście powiedziała, że każdy ma z tobą takie zdjęcia i że nie ma o co być zazdrosnym. A on, że niech pokaże innych… wiesz…
Dopiero zaczęło do niego dochodzić, co mają zrobić, i poczuł, że wpada w panikę. Jak on jej mógł powiedzieć, że z nią nie da rady? Z Agatą może, żaden problem. Ale z nią?
— Jutro? — zapytał z nadzieją.
— Dziś — odparła stanowczo. — A konkretnie to teraz.
W ogóle nie mógł sobie wyobrazić, co takie zdjęcia mogły zmienić, ale może Anka Tomkowi powiedziała o jego zadurzeniu i będzie teraz udowadniać, że się zeszli? Jakie to wszystko było absurdalne! No i kto był w tym barze? Bo zdjęcie Dominika to każdy mógł komuś wysłać…
Anka weszła ze swoją komórką wycelowaną w niego jak pistolet i rzuciła błagalnie:
— Michał, no, ratuj! Co dla ciebie za problem? Żaden. Kilka zdjęć. Dwa wystarczą. Może ją narysuj? — i zaraz zwróciła się z uśmiechem do koleżanki — Martyna, a ty mu będziesz pozować o tak, w piżamach, to będzie idealnie!
Martynka nie wyglądała na zachwyconą. Prawdę mówiąc, pozowanie Gierszcie było ostatnią rzeczą, na jaką miała ochotę, i Michał to doskonałe rozumiał. Szybko jednak wybrał szkicownik — bo tak było naprawdę najbardziej komfortowo — i zaczął rysować.
Siedzieli blisko siebie, więc przechylił się i delikatnie przekrzywił jej głowę. Wyglądała zjawiskowo — delikatnie opalona, z puszystymi od jeziornej wody włosami, z makijażem, którego jeszcze nie zmyła z oczu, a który się jej lekko rozmazał, pogłębiając jeszcze jej spojrzenie jak cień albo kreska. Dla niego była idealna. Uwielbiał jej długą szyję, prześlicznie wykrojone duże i miękkie usta, zgrabny nos, który można było tak szybko narysować, no i oczy… Oczy były niesamowite. Co prawda najpierw wyrażały irytację, ale w miarę, jak on się do niej uśmiechał, to oczy te coraz bardziej łagodniały, jak wtedy w tańcu, aż dostrzegł wesołość, którą jeszcze pamiętał sprzed dwóch lat…
— Ok, mam — powiedziała Anka, bo już nie mogła na nich patrzeć.
Oboje odwrócili się, żeby spojrzeć na jej telefon, ale zobaczyli na ekranie coś innego — on dostrzegł, jak bardzo widać po nim, jaki jest w niej zakochany, ona zauważyła, jak łatwo dojrzeć w jej spojrzeniu, że zupełnie straciła dla niego głowę. Zawstydzili się i natychmiast położyli spać.
Tymczasem Anka wysłała Tomkowi ich dwa zdjęcia i przeczytała w odpowiedzi: „No dobra, widać, że się w niej kocha.” A ona, zamiast poczuć ulgę, wpadła w gniew. Ten beznadziejny Gierszta! Jak on mógł być zakochany w Martynie?! Karolinę jeszcze rozumiała. Ale tego — a może po prostu teraz? — nie miała zamiaru zrozumieć.
Michał obudził się pierwszy, po snach, których się po wczorajszym właściwie spodziewał, i od razu poszedł popływać. Póki nie zaczął nocować z dziewczynami, częściej chodził biegać, dlatego jak wrócił do brzegu i zastał na pomoście Dominika, przyjaciel zapytał go z pełnym zrozumienia uśmiechem:
— Nowe hobby?
— Może ja w ogóle nie powinienem stąd wychodzić?
Po chwili zeszła do nich po schodkach Anka. Usiadła obok Dominika i wyjęła mu papieros z ust, a potem sama się zaciągnęła, obserwując Michała, który wyszedł z wody, wytarł się ręcznikiem i usadowił naprzeciwko nich, opierając o barierkę.
— Jak tam Tomek? Słyszałem, że wczoraj musiałaś się tłumaczyć — zapytał Dominik.
— No i wytłumaczyłam się — odpowiedziała z uśmiechem. — To tylko Gierszta, przecież nikt by go nie wziął na poważnie. Śpimy ze sobą od tygodnia, a on nic. Prawda, Michał?
— Nic — potwierdził.
— Ty byś był o niego zazdrosny? — spytała jeszcze Dominika, ale tak, jakby to było pytanie retoryczne.
— Ma fiuta, byłbym — odparł tamten.
Roześmiała się, a potem wyciągnęła telefon i zrobiła sobie z nim zdjęcie, na którym udawała, że ma go zamiar zaraz polizać. Była swobodna, jak zwykle, ale Dominik wydawał się lekko spięty.
— I myślisz, że jak to opublikuję, to ktoś mi pogratuluje? — podjęła nagle. — Nikt. Myślisz, że Tomek będzie mi się kazał tłumaczyć? Nie będzie. A Gierszta na mnie tylko spojrzał i wybuchło szaleństwo. Tu nie chodzi o fiuta, Dominik.
— Niedostępność?
Popatrzyła nagle na Michała, a on nie odwrócił wzroku. Wpatrywali się w siebie trochę wyzywająco, jakby oboje byli źli na siebie nawzajem, chociaż już chyba nie byli. Oddała Dominikowi papierosa, wyciągnęła nogę do Michała i kopnęła go lekko.
— Gierszta… jest totalnym sierotą. To ma pewien urok. Każda by mu chciała pomóc. Bo my, dziewczyny, lubimy pomagać.
— Fafarafie jakoś nie chcecie — zauważył Dominik z udawanym rozbawieniem.
— Gierszta nie chce pomocy — odpowiedziała mrużąc oczy. — Gierszta ma nas w dupie. To jakieś wyzwanie. Wzbudzić w nim emocje, wiesz. Skusić.
Michał miał wrażenie, że kiedyś Dominik by to uciął, choćby z nudów, a teraz podbijał. Sam nie wiedział, jak z tego wybrnąć, skoro czegokolwiek by nie zrobił, dla Anki byłby dalej zwierzyną łowną. Kazała mu siebie podrywać, to ją niby miało zniechęcić, ale przecież się z nią całował, powiedział, że zawsze mogła go tak sobie wziąć… Niepotrzebnie zdradził się jej z uczuciami do Martynki. Tylko tego chciała — a akurat tego nie mógł jej dać.
Gdyby pierwsza była Anka, a nie Karolina, to by z nią był. Wmówiłby sobie, że to to. Przecież ją lubił. Gdyby przychodziła do niego, jak tamta, gdyby umawiała się z nim, jak tamta… Teraz dochodził do wniosku, że Martynka miała wtedy rację. Był żałosny. Był totalnym sierotą, jak to ujęła Anka. I każdy mógł z nim zrobić, co chciał, jak jego matka.
Wstał, zebrał swoje rzeczy i ruszył do domku.
— Czekaj, Michał! — zawołała za nim Anka. — Chyba się nie obraziłeś?
Dogoniła go, wsunęła swoje ramię pod jego.
— No, Michał… Zawsze ci dokuczamy, taka tradycja.
— Nie dokuczaj Gierszcie — powiedział Janek, który właśnie znalazł się w zasięgu jej słuchu. — Bo jeszcze ktoś na ciebie doniesie.
— A to ty doniosłeś wczoraj? — zapytała nagle oskarżycielskim tonem.
Janek parsknął śmiechem:
— O, tak, Anka, nie miałem nic innego do roboty, tylko ciebie pilnować.
Michał zostawił ich pogrążonych w rozmowie, a sam przeskoczył kilka szczebli drabiny i podciągnął się przy wejściu do góry. Tam zastał Martynkę, która czytała książkę. Przywitał się, a potem zerknął do telefonu, ale nie było tam nic nowego. Może więc rundy były trzy? A on już tęsknił… Za kim? Za kim on w ogóle tęsknił? Co on w ogóle czuł?
Rozzłościł się. Tego wszystkiego było za dużo. „Ania”, Anka, Martynka. Wszystkie trzy bywały miłe, ale najczęściej mu równo dokładały. Wszystkie trzy miały coś w sobie i chociaż wybrał jedną, do której wzdychał, to przecież każda na swój sposób… Kwak! — jak to mówił Dominik, wołając psa tak soczyście, że człowiek od razu sobie kojarzył, co to słowo miało naśladować.
Szybko wsunął na siebie koszulkę i krótkie spodenki. Włosy, które były wilgotne i poskręcały się w loki jeszcze bardziej niż zwykle, ugłaskał i wcisnął pospiesznie za uszy, a potem sięgnął po książkę i szkicownik, próbując wepchnąć je do plecaka, kiedy niespodziewanie odezwała się Martynka:
— Michał, pokażesz mi ten wczorajszy rysunek?
Wpadł w panikę, ale zebrał się zaraz w sobie i odparł, jak gdyby nigdy nic:
— Jeszcze nie skończyłem.
— Nic nie szkodzi. Pokaż, jak jest.
Teraz już miał pustkę w głowie. Patrzył jak na film, jak ona wybiera mu szkicownik z rąk i szybko go przekartkowuje, a potem dochodzi do pustych kartek.
— Nie wyszedł — skłamał. — Mogę narysować inny.
— Nie trzeba — odpowiedziała obojętnie, powoli przeglądając inne rysunki, na których byli wszyscy, tylko nie ona. Dominik i Janek, na łódce. Agata z Grześkiem przy ognisku. Była Pola. Była nawet Weronika. No i całe mnóstwo Anki, w absolutnie każdej pozie. Uśmiechnęła się do jednego portretu i dodała — Są takie piękne. Powinieneś jej je pokazać.
Odwróciła kolejną kartkę i zobaczyła, co napisał. „Urwała, ucięła, zawiesiła. Szyłem. Taka rozmowa. Rzuciła. Trafiła. Odparłem — atak powietrza, które drgało i grało między nami.” Dostrzegł, gdzie pobiegł jej wzrok, a potem delikatnie wysunął szkicownik z jej rąk i wyszedł.
Zdawał sobie sprawę z tego, jak to wyglądało, ale nie mógł sięgnąć po teczkę, w której trzymał te rysunki, których nie chciał zamoczyć, bo na wszystkich była ona. Co by miał jej powiedzieć? Że całkiem przypadkiem narysował ją kilkanaście razy od początku tych wakacji? Że wyobrażał ją sobie nago, bez tej góry od kostiumu? I te listy miłosne, które czasem zamieszczał obok szkiców — jak miałby się z nich wytłumaczyć? W tym, co pisał, łatwo było można znaleźć ślady tego, jak przez ostatnie dwa lata nie wybił jej sobie z głowy, jak ją podsłuchiwał, śledził na esemach, jaką miał na jej punkcie obsesję, z którą walczył, jak mógł, zachwycając się Karoliną.
Podśmiewali się z niego teraz — Anka i Dominik, i „Ania”, która jechała po nim równo, a jednocześnie wkładała tu i tam łyżkę miodu po to, żeby podkreślić, jakich to on niby dokonał obrzydliwych wyborów. A on niczego nie wybrał. Działo się to, czego chcieli inni. Martynka wzięła jego szkicownik tak, jakby to było naturalne, że może sobie do niego zajrzeć, kiedy ma ochotę.
— A ty gdzie? — zapytał Dominik. — Mieliśmy iść do sklepu. Nasza kolej.
— Za godzinę? — poprosił.
— Nie, potem idziemy na plażę dla turystów na mecz siatkówki, nie pamiętasz?
Dominik nigdy o czymś podobnym nie wspomniał, bo przecież gdyby tak było, Michał od razu znalazłby sobie na ten czas inne zajęcie.
— Jeszcze mi powiedz, że gram — fuknął.
— Grasz, Michał, bo trzeba nam czwartego. Będziesz stał i nie przeszkadzał.
— Nie możecie wziąć Anki albo Martyny?
— Czy myślisz, że jakbyśmy mogli, to byśmy ciebie brali?
Na pewno nie. Nie nadawał się do sportów drużynowych, a już siatkówki to szczerze nienawidził, nawet bardziej niż piłki nożnej. Co to w ogóle była za gra, że wymagała znoszenia bólu przy niemal każdym uderzeniu?