WSTĘP
Umiem tłumaczyć z medycznego na ludzki.
Książka prezentuje oficjalną wiedzę medyczną, zasady funkcjonowania ludzkiego ciała. Jest to wiedza z klasycznej medycyny lekarskiej, zwanej też zachodnią. Tylko została podana przystępnie. O trudnych rzeczach umiem pisać w łatwy sposób. Niesamowite, jak wiele mechanizmów działania w ludzkim ciele daje się opisać prostym językiem.
Na książkę składają się krótkie artykuły publikowane na blogu Ciekawa Medycyna w latach 2012—2014. Teksty zostały poprawione i ponownie zredagowane. W tej postaci, uporządkowanej i bardziej czytelnej zaprezentowane Czytelnikowi.
Już w pierwszym roku blog Ciekawa Medycyna zdobył popularność w internecie i spozycjonował się w wyszukiwarkach. Obecnie, w czasie wydawania książki ma około 15.000 wejść miesięcznie, co jak na blog popularno-naukowy jest bardzo dobrym wynikiem.
Wszystkim moim Czytelnikom i Komentatorom bloga dziękuję za towarzyszenie mi w przygodzie jaką jest pisanie książki. Tworzenie bloga okazało się bardzo dobrym treningiem. Reakcje Czytelników i komentarze były mi wskazówką, co trzeba wyjaśnić i co poprawiać.
Proszę pisać do mnie. Lubię pytania. To mnie inspiruje do dalszej działalności.
Adres bloga Ciekawa Medycyna:
http://ciekawamedycyna.blogspot.com
e-mail: ciekawamedycyna@gmail.com
KOŚCI
Kości są żywe
Rozmawiałam z pewną artystką na temat owalu twarzy, konkretnie owalu męskiego i kobiecego. Te owale się różnią. Zarówno w przypadku czaszki, jak i w przypadku miednicy (czyli bioder) można po samych kościach odróżnić płeć. Po samych kościach. Serio. Bez ciała. Same suche kości. Malarze takie rzeczy wiedzą, bo właśnie inaczej maluje się owal twarzy męski, a inaczej kobiecy.
Płeć poznaje się po tych miejscach na kościach, gdzie są przyczepy mięśni i po tym jak one wyglądają. Jak są masywne. Każdy guz na kości, każdy wyrostek, górka, kreska, czy dołek — to jest przyczep ścięgna mięśnia. Na kości nie ma żadnych górek, czy wyrostków „tak sobie” i bez celu. One są po coś. Zwykle są przyczepem mięśnia i ścięgien. Powiększają się, jeśli mięsień pracuje i ciągnie kość. Tam coś wtedy dzieje się z ładunkiem elektrostatycznym i naprężeniami. Jak kość się napręża kiedy mięsień ciągnie, to powstaje ładunek. To jest sygnał dla komórek w kości. Wewnątrz kości są żywe komórki kościotwórcze (osteoblasty) i kościogubne (osteoklasty) i one na bieżąco tę kość i tworzą, i zjadają — modelują.
Wtedy moja przyjaciółka malarka bardzo się zdziwiła:
— Ej, to my zmiennokształtni jesteśmy? Jak tam te kości się cały czas modelują?
Ano dokładnie. Jesteśmy zmiennokształtni.
KOMÓRKI MODELUJĄCE KOŚĆ
Komórki budujące kość siedzą sobie w kości. Nie dość tego, jeszcze po niej i wewnątrz niej łażą. Kość nie jest lita. Nie jest też całkowicie uwapniona. Nawet nie jest uwapniona równomiernie, wszędzie tak samo. A sporo ludzi tak myśli. Kość jest porowata, wystarczy popatrzeć na jakiekolwiek zdjęcie rentgenowskie kości. W kości jest siateczka BELECZEK KOSTNYCH. Tam mieszkają żywe komórki kości. Kość jest ukrwiona i unerwiona jak i inne tkanki.
Weźmy na przykład kobietę w ciąży. To jej z organizmu wapń idzie na budowę kości dziecka. No, a skąd ten wapń „idzie” i którędy? Ano, z krwi idzie. Ale we krwi jest mniej więcej stałe stężenie wapnia. Gdyby nie było, to mielibyśmy skurcze i inne ciężkie zaburzenia. To skąd jest wapń uzupełniany w krwi? Ano z kości właśnie. I z zębów. Zęby to też kość. I dlatego często ciąża oznacza wizyty u dentysty.
Tu malarka wypowiedziała się o własnych zębach we własnej ciąży, potwierdzając moje opisy. Szczegółów jej zębów nie podam, bo to już dane osobowe, i mogłaby dać w mi zęby za ich ujawnianie.
KANCIASTE PRZYCZEPY MIĘŚNI
Inny przykład naszej zmiennokształtności: osoba, która ćwiczy. Sportowiec. Kulturysta. Ten, kto ćwiczy, buduje sobie mięśnie. Ale nie tylko mięśnie. Robią mu się większe przyczepy mięśni na kościach. I taki mięśniak, jak się go rysuje, nawet w najprostszym komiksie, to jest bardziej kanciasty. Kanciastość jest nie na mięśniach — one są przecież miękkie. Kanciastość jest na przyczepach. Tam jest wrażenie kanciastości, bo te miejsca przyczepu (guzy i wypustki na kości) robią się większe i wytrzymalsze. A przez to bardziej widoczne. Wiedzieliście o tym?
Jeszcze słówko o osteoklastach i osteoblastach, czyli tych komórkach co zjadają oraz co budują kość. One lubią te ładunki, co się tworzą, jak się kość napręża i wygina pod obciążeniem, albo jak mięsień ciągnie kość. I w taki sposób odgryzają i nadbudowują, żeby kość się prostowała. A przyczep mięśnia rozbudowują tak, żeby rósł i stawał się bardziej wytrzymały.
Komórki modelujące kość „wiedzą” właśnie z tych naprężeń, gdzie i jak budować. Jak się kość wygina, to się z jednej strony rozciąga a z drugiej sprasowuje. I jedne z tych komórek „wolą” jak się sprasowuje, a drugie — „wolą” jak się rozciąga i odpowiednio sobie tam wędrują i robią swoje (zjadają albo budują). To ten mechanizm. Nie geny i jakieś wymuskane mediatory białkowe. Tylko czysta piękna mechanika. Nic tylko mosty budować.
Zawartość kości w kości
Chodzi o zawartość cukru w cukrze, czyli o to ile jest kości w kości. Kość nie jest lita, chociaż tak pokazują ją na kreskówkach. Nie jest też pełna w środku. Omijając szczegóły, gdzie poszczególne kości mają swoje trzony, nasady i jamy szpikowe — powiem wam, że mają w środku porowatą strukturę. Tak zwane „beleczki kostne”. Trochę to przypomina gąbkę. Zrąb kości (czyli wnętrze, struktura) jest łącznotkankowy i do tego uwapniony. Kości nie są z wapnia. Kości mają w sobie dużo wapnia, ale są z tkanki łącznej. A uwapnione mogą być w różnym stopniu.
Stopień uwapnienia kości zmienia się w czasie życia. Generalnie mało uwapnione są kości dzieci, szczyt uwapnienia przypada u człowieka około 35 roku życia (tak zwana „szczytowa masa kostna”) a potem generalnie z wiekiem jesteśmy coraz słabiej uwapnieni.
Najważniejsze: wapń w krwi jest z grubsza w stałym stężeniu. To ilość wapnia w kościach się zmienia. I może być mniej cukru w cukrze, znaczy wapnia w kości.
To co zrobić, żeby mieć dobre i zdrowe kości? Przyjrzyjmy się.
KIEDY KOŚĆ SIĘ ŁADNIE UWAPNIA:
— Jak człowiek ma wapń w diecie (przykładowe produkty, co mają dużo wapnia: sery i orzechy);
— Jak się człowiek rusza (ruch sprzyja uwapnieniu, i opóźnia osteoporozę);
— Jak się poda leki, które sprzyjają uwapnieniu (uwaga: nie chodzi o to by przyjąć leki zawierające wapń, tylko takie leki, które „mówią” kości, żeby odkładała wapń).
KIEDY WAPŃ UCIEKA Z KOŚCI:
— Jak się leży (np. w chorobie), lub jak się spędza całe dnie przy komputerze albo przy biurku;
— W ciąży (dziecku te kości skądś się biorą, niekoniecznie tylko z wapnia z diety mamusi. Jak w diecie jest za mało, to wapń ucieka z kości mamusi. Ile mamuś po porodzie częściej odwiedzało dentystę?);
— Z wiekiem (na starość, niestety. Wtedy wszystko się odbudowuje wolniej, mniej i słabiej);
— Jak się ma go za mało w diecie. Wapń wtedy „ucieka” z kości, żeby w krwi było stale mniej więcej tyle samo.
CO MOŻE ZROBIĆ STANDARDOWY MIESZCZUCH, ŻEBY MIEĆ DOBRZE UWAPNIONE KOŚCI?
Może:
— Jeść normalnie. Przy dobrym i urozmaiconym jedzeniu, jakie mamy teraz dostępne w Europie i Ameryce zawartość wapnia będzie wystarczająca. Pomyśl, co jedli w Polsce 1000 czy 500 lat temu: wtedy był głód na przednówku i nie tylko wtedy. Obecnie wapnia jest w diecie generalnie dość mało, tak na granicy niedoboru. Więc warto się przyjrzeć swojemu talerzowi. Ale ani ja nie jestem dietetykiem, żeby doradzać, ani nikt przecież nie będzie sobie robił dużej rewolucji w diecie z powodu jednej książki, a najprostszy algorytm jest najlepszy. Jak nie masz zwiększonego zapotrzebowania, czyli nie jesteś w ciąży, ani nie leczysz sobie złamania, to — póki nie jadasz często fast foodów zapijając colą (cola odwapnia) — to powinno być wystarczająco. Diety bym się nie czepiała.
— Ruszać się. Tak trochę. Chociaż trochę. Uwaga, drodzy Czytelnicy z zasiedziałym trybem życia: to, co teraz napiszę, jest bardzo ważne. Wybierz coś, co lubisz, i dobrze się zastanów. Skoro masz się ruszać, to nie wytrwasz, jeśli wybrana aktywność nie będzie Ci się podobać. To MUSI być fajne. Inaczej nie będziesz tego robić. To może być naprawdę coś prostego. Jeśli uprawiasz coś, lubisz coś, to o to mi chodzi. Może być nawet spokojny spacer i to nie długi. Ale jeśli tylko kursujesz praca-dom-praca-dom, to koniecznie coś sobie znajdź. Wystarczy coś zwykłego, na przykład: przejdź ostatni przystanek, zamiast jechać. JEDEN PRZYSTANEK. Albo obiegnij trzy razy blok dookoła. To wystarczy. Może taniec? Zapisz się na jakiś, ale taki KTÓRY LUBISZ. Może basen. Może spacery, co tydzień, najlepiej w jakimś towarzystwie. W grupie raźniej, bo wtedy jest się bardziej zmotywowanym, by wyleźć spod kołdry w weekend, a nie jedynie przewrócić się na drugi bok. Może ogródek, czy działka. Pies. Pies w bloku bardzo sprzyja spacerom. Poproszę o następne propozycje. Ale koniecznie niech sprawia Ci przyjemność to, co robisz. Koniecznie. Ogródek jest niezłym pomysłem. Ja mam i jeśli ktoś z Czytelników chce się poruszać u mnie, to można się zapisywać na koszenie trawy. Kosiarkę mam. Drzewa wolę ciąć sama, ale koszenie trawnika mogę przekazać, bo akurat kosić nie bardzo lubię. Można naprawdę cokolwiek robić, byle się ruszać i jeszcze najlepiej na słońcu. Jak ruch jest, to kości się uwapnią. Zapraszam.
Z kolan!
Koleżanka zwierzyła mi się:
— Dziś podźwigałam pudła i pakunki, ale nie zachowałam zasad podnoszenia i odczuwam to. I dobrze, że boli, bo to sygnał, żeby te partie rozciągnąć.
Trochę mnie zaskoczyła, to zapytałam:
— Zaraz, zaraz. Co masz na myśli mówiąc o zasadach podnoszenia? Zgięłaś się w krzyżu przez nachylenie? Zamiast zgiąć się w kolanach? I chrupnęło?
— Tak. Nachyliłam się. Nie chrupnęło, ale boli. Dopiero w domu jak posiedziałam, to poczułam.
— No, to nie jest kwestia ćwiczeń rozciągających. To jest kwestia nawyku, żeby podnosić z kolan. Przy prostym grzbiecie, przy wyprostowanych plecach. Jak się (źle) podnosi z grzbietu, to może wypaść dysk. Dlatego należy podnosić ciężary z kolan.
To jest proste jak konstrukcja cepa: NIE Z GRZBIETU!!! Z KOLAN! Z KOLAN! Z KOLAN! Jak ciągniesz grzbietem (przez nieuwagę, starym nawykiem), jeśli tylko poczujesz w kręgosłupie napięcie, ból, cokolwiek, to natychmiast należy przestać. Za to ugiąć kolana i dać z kolan. I wcale nie trzeba podnosić z głębokiego przysiadu. Wystarczy tak trochę podnieść, ale koniecznie nogami. Z nóg, nie z krzyża. Można podnosić etapami, ale nogami, a nie plecami.
Koleżanka doszła do wniosku, że to ważne. Kurczę… Bardzo ważne. Z kolan. I proste. Jak konstrukcja cepa. A kto uważa, że przesadzam, niech przeczyta następną stronę.
Dysk mi wypadł
Wypadnięty dysk to przypadłość tych, co dźwigali „z grzbietu”. Jak kto ma pecha, to wystarczy, że się tylko schyli. Ot, żeby zawiązać sznurowadło. I też mu wypadnie. Nawet bez dźwigania ciężarów. I czasem nagle, bez uprzedzenia, bez poprzedzających bólów.
CO TO JEST TEN „DYSK”?
Najpierw opowiem, co to jest kręgosłup. Kręgosłup składa się z kręgów. To wszyscy wiedzą. Ogólnowojskowa budowa pojedynczego kręgu z kręgosłupa wygląda tak: krąg ma trzon, oraz pierścień z wyrostków kostnych. Kolumna złożona z kolejnych trzonów przenosi ciężar (ciała). W pierścieniu z wyrostków kostnych, w dziurze w środku, w rurze złożonej z kolejnych pierścieni, siedzi sobie rdzeń kręgowy. Kręgosłup, to taka kolumna pełnych kręgów plus rura pierścieni nadziana rdzeniem kręgowym i płynem mózgowo-rdzeniowym.
A GDZIE JEST TEN DYSK?
Dysk jest pomiędzy każdymi dwoma trzonami. Jest zbudowany z tkanki łącznej i ma kształt dysku, czyli spłaszczonej poduszeczki i trochę to amortyzuje kręgosłup przy dźwiganiu. Chodzi zarówno o dźwiganie ciężaru własnego ciała, jak i dodatkowych obciążeń, na przykład ciężarów w rękach.
JAK WYPADA DYSK?
Jak kręgosłup jest prosty i obciążony, to trzony naciskają poduszeczkę dysku równo, na całej powierzchni tej poduszeczki. A jak kręgosłup jest nachylony (zwykle do przodu, kiedy schylamy się, by coś podnieść) to brzegi trzonów naciskają z jednej strony bardziej i wyciskają pastylkę dysku (zwykle do tyłu). Jak się dysk przemieści, to uciska nerwy wychodzące z rdzenia kręgowego i to boli (bardzo). I już, cała tajemnica. Dlatego trzeba dźwigać z kolan. Nawet małe ciężary. Nawet nachylanie się powinno być z kolan, a nie przez skłon kręgosłupa. Nie z grzbietu. Z KOLAN!
CO NAJGORSZE
Jak dysk raz wypadnie, to już lubi wypadać. Ze względu na to, że ma rozluźnione więzadła w tym miejscu, w którym wypadł. I marnie się to leczy. Tu jest największy problem. Tego po prostu nie ma jak leczyć. Co poradzić? Dźwigać z kolan. Już! Dziś! Od teraz! Jak czujesz w trakcie dźwignięcia, że starym zwyczajem dajesz z krzyża, to natychmiast przerwij, ugnij kolana i daj z kolan.
A JEŚLI JUŻ MI KIEDYŚ WYPADŁ?
To dźwigaj z kolan. I grzecznie poddaj się temu, co doktorzy zalecą dla danego przypadku. A oprócz tego wyrób sobie nawyk dźwigania z kolan. Zawsze i wszędzie. Nawet jak schylasz się, żeby zawiązać buty i nic nie podnosisz — to zegnij się w kolanach, a nie w pasie. Bo nawet przy wiązaniu butów może wypaść. Nawet jak pochylisz się, żeby podnieść kasztan w parku, czy pogłaskać kota.
Bardzo bym chciała, żeby był jakiś prosty i skuteczny sposób leczenia. Na przykład, że weźmie się tabletkę i ona wszystko wyleczy. I to bez skutków ubocznych. Ale takiej metody nie ma. To się źle leczy. Nawet zoperowany dysk „lubi” boleć, bo boli blizna po operacji. Przecież tam są wyjścia nerwów w okolicy. Najprościej jest zadbać przed. Wiem, że to nudna rada, ale medycyna może to, co może. A tu niestety mało może.
Podsumowując: DŹWIGAJ Z KOLAN!
PŁUCA
Odma
Mój znajomy ma odmę i kiedy pisałam odcinek, leżał w szpitalu. Trafił tam pierwszego stycznia. A to ciekawie powitał Nowy Rok…
A CO TO ODMA?
Odma to jest stan (pacjenta), kiedy powietrze dostaje się między płuco, a ścianę klatki piersiowej.
A dokładniej?
W stanie normy to jest tak: płuco jedno i drugie — to są dwa worki. One wypełniają klatkę piersiową. Klatka piersiowa ma około dwa centymetry grubości, znaczy dokładniej to jej ściana ma ze dwa centymetry grubości u szczupłych osób (u grubszych więcej), a w środku jest pusta i w tej pustce są płuca. Istotne jest to, że między płucami a ścianą klatki piersiowej nie ma nic. Znaczy to wszystko ciasno do siebie przylega, może jest trochę zwilżone płynem, ale tego płynu jest bardzo mało. Płuco przylega do ściany klatki dlatego, że jest zwilżone. Tak jak przekrojone dwie połówki kartofla — jak się nieraz na mokro skleją ze sobą, to trudno je rozdzielić. Wracając do płuc: jak oddychamy, to czy bierzemy wdech, czy robimy wydech, czyli niezależnie od tego, czy w płucach się robi podciśnienie, czy nadciśnienie — to i tak płuco „samo” trzyma się ściany klatki piersiowej, jak przyklejone, właśnie na tej odrobinie mokrego. Żadnego specjalnego kleju, ani mocowania tam nie ma. Pięknie to działa, nie?
Odma może powstać właśnie dlatego, że nie ma specjalnego kleju. Jeśli powietrze dostanie się między ścianę klatki piersiowej a płuco, to płuco się odkleja. I jeśli powietrza wchodzi coraz więcej (a może tak być), to się płuco stopniowo zapada (jak przekłuty worek, czy pęknięty balon) i coraz gorzej się pacjentowi oddycha.
A skąd się bierze powietrze przy odmie? Powietrze może wejść na dwa sposoby:
— Albo od środka, na przykład jak pęknie pęcherzyk płucny. (Rzadko pękają, palaczom trochę częściej).
— Albo od zewnątrz, jak na przykład ktoś się zrani w klatkę piersiową, rana będzie dość głęboka i sięgnie płuc.
Powietrze w klatce piersiowej w miejscu, gdzie go być nie powinno, sprawia że płuca się gorzej napełniają i pacjentowi jest duszno. W skrajnym przypadku zapada się całe płuco. A potem, jeśli ma dużego pecha, może zapaść się i drugie. Wtedy pacjent nie ma już czym oddychać.
JAK SIĘ LECZY?
A to zależy od wielkości odmy. Jak duża odma, to zakłada się drenik i odsysa. A jak mała odma, to wystarczy wąs tlenowy pod nos, pooszczędzać się i bywa, że „samo” wróci do normy w parę dni.
Dużo zdrowia szanownemu pacjentowi.
Aktualizacja 2017: pacjent wrócił do zdrowia szybko, odma nie nawracała. Na szczęście.
Przeziębienie — co to właściwie jest?
Wirusy przeziębienia to konkretna grupa wirusów, która na stałe tkwi w śluzówce nosa i którą zakażamy się we wczesnym dzieciństwie, zwykle od rodziców. Ujawniają się przy przemarznięciu albo obniżeniu odporności, kiedy to zaczynają się namnażać. Dlatego, mimo kichania, wtedy nie jest się jakoś szczególnie zakaźnym. Większość ludzi i tak te wirusy w sobie ma. Gorzej z wirusem grypy i innymi wirusami dającymi podobne objawy. One też powodującymi katar i kaszel, ale już nie są takie powszechne, że są u niemal każdego i czekają w gardle. Takim wirusem to już możemy kogoś zarazić.
Jak odróżnić przeziębienie od grypy? Ano… po objawach to się nie da. Należy się zastanowić, czy się nie przemarzło niedawno i czy nie miało się kontaktu z grupą ludzi, gdzie ktoś mógł zarażać — aczkolwiek wtedy to raczej będzie wirus grypy lub jakiegoś nieżytu, a nie przeziębienia. Wirusy przeziębieniowe to mamy w wystarczającej ilości swoje własne. Oznaczanie markerów wirusowych przy nieżytach nosa nie jest stosowane, dlatego jest to trochę zgadywanka. Zasadniczo zdrowa dorosła osoba z nieuszkodzonym układem immunologicznym zwykle choruje na wirusa, a nie na bakterie. Albo zaczyna od wirusa.
JAK LECZYĆ?
Leżeć. Pić dużo. Jeść to, co wzmacnia odporność. Więcej opisałam na następnej stronie. Niestety, nie da się pozbyć trwale. Te wirusy zawsze będą obecne na śluzówkach, trzeba o siebie dbać.
Jak krótko chorować na przeziębienie
Znajomy w ramach noworocznych postanowień miał ćwiczyć bieganie, ale się rozchorował i skarży się, że nie ma siły ćwiczyć. A tak się składa, że właśnie jak się choruje, to wręcz należy przestać ćwiczyć.
PRZY WIRUSIE NIE MOŻNA SIĘ RUSZAĆ.
Wiesz czemu? Nie? To opowiem. Otóż taki wirus — on nie jest komórką. On nie ma własnego metabolizmu. To jest kawałek materiału genetycznego z programem „powielaj się” i otoczka. Plus ewentualnie jakiś receptor czy enzym do łączenia się z komórką, żeby móc łatwiej do niej wejść. Do naszej własnej, osobistej komórki ciała. I tyle. Więcej w wirusie nic nie ma.
Ale czemu nie wolno się ruszać? Dlatego, że żeby sobie wirusa nie rozmnożyć, bo taki wirus wchodzi do naszej komórki i sobie z niej korzysta. Z jej metabolizmu. Właśnie dlatego nie należy się ruszać, ani uprawiać sportu. Należy właśnie unikać wysiłku. Żeby nasze komórki pracowały w tym czasie jak najmniej. Bo jeśli będziemy pracować, to w pracujących komórkach wirus namnaża się szybciej. Proste. Jak konstrukcja cepa. Leżeć plackiem i to jeszcze w cieple.
DLACZEGO LEŻEĆ W CIEPLE?
Wtedy wirus ma trudniej z rozmnożeniem się, bo mamy wolniejszy metabolizm. W zimnie to nam komórki bardziej pracują, żeby utrzymać temperaturę ciała i wirus się mnoży.
A JAK MUSZĘ IŚĆ DO PRACY?
Jeśli będziesz łazić, to będziesz dłużej chorować. Smutne, ale po prostu tak jest. Nie ma innej metody (jak dotąd). Przynajmniej łaź jak najmniej. Ubierz się ciepło i siadaj w cieple. I pij dużo. I… trudno: pośmierdź czosnkiem, albo weź inny immunostymulant. Dwa akapity dalej omawiam dokładniej.
NIE SPIESZYĆ SIĘ ZE ZBIJANIEM GORĄCZKI
Mam swoją małą strategię na wirusa połączonego z brakiem czasu. Kładę się od razu do łóżka. Na krótko, zwykle na dwa dni. Przez pierwsze 12 godzin nie zbijam gorączki, żadnych tabletek. No, chyba że mnie powali 39 stopni, to wtedy zbijam. Ale jak nie rośnie do 40 stopni i nie grozi ugotowaniem mózgu, to przez pierwsze 12 godzin nic nie biorę. I wtedy choruję krócej. Tak jest najszybciej. To dlatego działa, że gorączka sprzyja uwalnianiu mediatorów i aktywizuje nasz układ odpornościowy. Przy czym najważniejszy jest początek, dlatego przetrzymuję pierwszą dobę i męczę się bez zbijania gorączki.
Oczywiście wszystkie czosnki, miody i inne leki wzmacniające odporność jak najbardziej jem.
Zwykle mam kupę ciekawszych rzeczy do roboty niż chorowanie. Dlatego, jak tylko się dowiedziałam na zajęciach z immunologii, że gorączka jest tak naprawdę układowi immunologicznemu potrzebna (żeby się zaktywizował), to przy pierwszej okazji przetestowałam to. Na sobie. Podziałało. Ze zwykłego (dla mnie) tygodnia albo dwóch chorowania czas choroby skrócił mi się do około 3 dni. Serio. Zaczęłam na stałe stosować ten sposób, by chorować krótko. Jak z jakiś ważnych powodów pochodzę na początku choroby, zamiast się od razu położyć, to choruję dłużej.
IMMUNOSTYMULANTY
Jest jeszcze jedna rzecz, która pomoże na wirusa. Może się ona na przeziębienie przydać, zwłaszcza przełażone. A to jest: wszystko, co wzmaga odporność.
Czosnek. Jest silnie bakterio i wirusobójczy.
Jeżówka, czyli echinacea. To jest roślina, ziółko. Można zażyć to zioło w dowolnej formie. Może być jako herbata, nalewka, tabletki, cokolwiek. Kupowalne w aptece. Też wzmaga odporność. Niektórzy hodują w ogródku, bo ładny kwiatek ogrodowy.
Jeśli znajdziecie jeszcze coś, bo tych specyfików jest sporo, to też warto wziąć. Wymieniłam akurat moje ulubione.
A ZIMNY PRYSZNIC?
— Albo kąpiel w morzu? — Takie pytanie zadał mi kolega.
— A skoro masz siedzieć w cieple — to jak myślisz?
Na co kolega zauważył bardzo rozsądnie:
— Ale przecież zimna kąpiel wzmacnia odporność.
Ano… faktycznie wzmacnia. Tak. Hartowanie. Tyle, że wzmacnia odporność u zdrowego. A nie u chorego, jak mu się wirus w komórkach namnaża. Wtedy zimna kąpiel zwiększa ilość wirusa.
Antybiogram
CO TO JEST?
Antybiogram to taki posiew bakterii z wymazu gardła lub innego materiału (np. krwi), w którym potraktowano rosnące bakterie różnymi antybiotykami, aby było wiadomo, który konkretnie im szkodzi. A który nie. Dlatego trzeba czekać kilka dni na wynik, żeby bakterie zdążyły urosnąć. Albo żeby mieć pewność, że nie urosły, bo antybiotyk skutecznie zadziałał.
Wymaz może być skąd się chce, zwykle jest pobierany z gardła. Można i z innych miejsc: nosa, ucha, rany, wszystkiego. Można robić posiew każdego materiału pozyskanego z ciała ludzkiego. Piszę z myślą o leczeniu gardła, które się przewleka, wikła i „nie idzie” na antybiotykach.
ROBIĆ ANTYBIOGRAM? CZY NIE ROBIĆ?
Oto jest pytanie. Dylemat wynika ze sposobu leczenia. Już wyjaśniam.
Jeśli pacjent trafia do lekarza to zazwyczaj lekarz daje antybiotyk „w ciemno”, bez posiewu. Dlaczego? Z powodu braku refundacji antybiogramu, i niechęci do zlecania badania odpłatnego. A także z powodu złego stanu pacjenta, który jest chory, źle się czuje i chce się położyć, a nie latać po laboratoriach. Dlatego lekarz daje antybiotyk w ciemno. Żeby było szybciej.
O ile lekarz da antybiotyk. Bo tak, jak wcześniej była moda „antybiotyk na wszystko”, to teraz zaczyna być moda w drugą stronę: „antybiotyk to zło wszelakie, nie dawać”.
Na ogół jeśli pacjent dostanie antybiotyk, to dostanie go w ciemno, bez pobrania wymazu.
Teraz mamy dwa możliwe skutki tego postępowania:
1. Antybiotyk podany w ciemno zwykle jest szerokozakresowy, czyli działający na wiele rodzajów bakterii. Antybiotyk trafia we wrażliwość bakterii. Tak jest zazwyczaj. Pacjent jest wyleczony, koniec przygody.
2. Antybiotyk nie trafia. Po tygodniu nadal brak poprawy, a nawet jakby gorzej. I co teraz? Ano… następny antybiotyk. Czasem takie nietrafienie w skuteczny lek potrafi ciągnąć się przez kilka antybiotyków. I to jest moim zdaniem dobry moment na ewentualne wizyty w laboratorium w celu zrobienia wymazu i antybiotykogramu.
KIEDY POBIERAĆ WYMAZ
Zgodnie z kanonami sztuki powinno być tak, że najpierw powinno się pobrać wymaz, potem dopiero pacjent ma zażyć pierwszy antybiotyk w ciemno i zacząć leczenie. W tym czasie należy czekać na wynik z labu i jak będzie wynik wymazu, to wtedy ewentualnie ma być korekta antybiotyku, jeśli pierwszy antybiotyk jest nietrafiony. W praktyce jest to, jak pisałam — niewygodne, bo pacjent chce dostać leczenie już od razu na pierwszej wizycie i standardowo antybiotykogramu się nie zleca.
A W CZYM JEST PROBLEM Z POBIERANIEM WYMAZU PÓŹNIEJ?
Problem jest taki, że antybiotyk może przyhamować wzrost bakterii i na posiewie może się nic nie hodować. Chodzi o to, że bakterie nadal są w ciele pacjenta, klinicznie pacjent choruje i źle się czuje. Ten stan ciągnie się długo i mimo brania leków pacjent nie może się wyleczyć. To jest najtrudniejsza do leczenia wersja, bo to niby wyleczone, niby ociupinkę się poprawiło (pewnie bardziej od leżenia), ale jednak nie wyleczone i wraca. A niestety właśnie nie wiadomo, co wraca i czym leczyć, bo się nie chce hodować na posiewie.
Niemniej wcale tak nie musi być, że bakterie są przyhamowane. Czasem posiew daje hodowlę. Zwłaszcza jak pacjent dalej źle się czuje, i to coraz gorzej. Jeśli bardzo źle się czuje, to znaczy, że antybiotyk nie zadziałał, bakterie hulają sobie w najlepsze i… ROSNĄ na pożywce, mimo antybiotyku! Czyli bakteria będzie się hodowała i można jej zrobić antybiogram, czyli oznaczenie wrażliwości na antybiotyki. Tak po prostu: pobrać wymaz, zrobić antybiogram, i już. I leczyć dobranym, celowanym antybiotykiem. I wtedy będzie dobrze poleczone.
Tylko niestety dość często po przyjęciu antybiotyku posiew jednak nie chce rosnąć. A jak pacjent nadal źle się czuje, to bez posiewu ani rusz.
JAK MOŻNA POMÓC POSIEWOWI?
Jeśli choroba się przewleka, leki nie bardzo działają i nie chcemy kolejnego antybiotyku w ciemno, to należy odczekać ze dwa-trzy dni bez antybiotyku, aż się antybiotyk zmetabolizuje i wypłucze. Wtedy wymaz powtórzyć w nadziei, że wtedy się bakteria uhoduje. W tym czasie, kiedy pacjent jest bez antybiotyku, pacjentowi niestety robi się gorzej.
Teraz już widzicie, czemu zgodnie z kanonami sztuki od wymazu się zaczyna? Przed antybiotykiem? Żeby tego właśnie momentu uniknąć, tego wypłukiwania antybiotyku i czekania przez pacjenta. Po wypłukaniu może uda się założyć hodowlę i zrobić oznaczenia. Wtedy można leczyć w sposób celowany. Polecam. Za to zdecydowanie nie polecam brania trzeciego antybiotyku w ciemno.
Po antybiotyku
Antybiotyki, nawet te stosunkowo mało wredne, dają zaburzenia żołądkowo-jelitowe, ponieważ zabijają bakterie. wW tym również grzeczne i chciane bakterie jelitowe. Te bakterie, które wszyscy mamy w jelitach, one pomagają trawić. I tak jest prawidłowo. Kiedy wchodzi antybiotyk, to przestaje być prawidłowo.
Objawy mogą być różnie nasilone. Od kompletnie żadnych, czy niewielkiego dyskomfortu, aż do pełnych, silnych objawów jelitowych, oględnie mówiąc: górą i dołem.
JAK SIĘ USTRZEC
Niestety. Nie da się tego uniknąć, antybiotyki zaburzają florę jelitową i już. Nawet te „delikatne”, o stosunkowo słabo nasilonych działaniach niepożądanych, a szeroko-zakresowe, często stosowane właśnie ze względu na stosunkowo słabo nasilone działania niepożądane, czyli penicyliny i cefalosporyny. One stosunkowo często dają uczulenia i o tym piszę w odcinku „UCZULENIE NA ANTYBIOTYKI”, natomiast nie mają takich działań jak: głuchota czy uszkodzenie kości (dzieci w fazie wzrostu!!! au!). Właściwie oprócz tych nieszczęsnych uczuleń, to są niezłe. Ale też dają zaburzenia flory jelitowej. I inne antybiotyki też zaburzają florę jelitową. Każdy antybiotyk może dać zaburzenia flory jelitowej — bo zabija bakterie.
MOŻNA SOBIE TROCHĘ POMÓC
Mam nieprzyjemność należeć do tej grupy pacjentów, która po przyjęciu popularnych, szerokozakresowych antybiotyków ma mocno nasilone objawy zaburzeń przewodu pokarmowego. Wtedy odcienie zieleni na mojej twarzy wyglądają bardzo malowniczo. Dlatego poświęciłam temu zagadnieniu szczególną uwagę w czasie studiów, oraz w czasie brania leków i pracując z pacjentami. Może i pacjentom się przyda.
Moja metoda jest prosta. Zaopatruję się w coś z lactobacillusem:
— Jogurt, kefir, zsiadłe mleko. Tylko koniecznie te krótkotrwałe, którym puchnie wieczko. Jak coś ma trwałość 2 miesiące, to nikt mi nie wmówi, że tam są żywe kultury bakterii.
— Kwaszony ogórek, kapusta, lub sok z nich. Znów: lepiej żywe, nie pasteryzowane. Pasteryzacja to obróbka termiczna, zabija bakterie, w tym lactobacillusa. Zazwyczaj słoikowe ogórki są pasteryzowane, wiec nie przydatne w tym przypadku. Takie z beczki, lub z własnego kwaszenia będą dobre.
DLACZEGO LACTOBACILLUS MA POMÓC — skoro w brzuchu mamy przede wszystkim Escherichię coli?
Dlatego, że pomaga. Sprawdziłam empirycznie na sobie, i w książkach mądrych też tak piszą, żeby zlecać pacjentom tabletki albo jedzenie z lactobacillussem. A jaki jest mechanizm tego pomagania, to nie wiem. Ważne, że działa. Aha, jeszcze można sobie kupić w aptece liofilizowanego lactobacillusa, ale tak na logikę, to żywy powinien być lepszy niż suszony. Na sobie nie sprawdzałam, zwykle jadłam żywe.
TABLETKĘ POPIĆ JOGURTEM?
NIE!!!! Dopiero po godzinie, albo dwóch. Właśnie nie od razu, bo antybiotyk zabije bakterie z jogurtu. Zjeść tabletkę z antybiotykiem (kapsułkę, zawiesinkę, czy co tam mamy jako postać leku). Odczekać godzinę albo dwie, żeby się wchłonęło i żeby w przewodzie pokarmowym było już małe stężenie antybiotyku. Dopiero wtedy zjeść pokarm z żywymi bakteriami. Niestety, przez tę godzinę czy dwie pacjentowi może być niedobrze. Wiem z własnego doświadczenia. Moja twarz wtedy miała najbardziej interesujący odcień zielonego i zwykle nie wytrzymywałam dwu godzin, tylko jadłam lacto po jednej godzinie, a najwyżej po drugiej poprawiałam kolejnym jogurtem. Pomagało. I to bardzo.
JEŚLI NIE POMOŻE?
Dobrze jest zadbać o lactobacillusa, niemniej zwłaszcza przy silniejszych antybiotykach może to nie wystarczyć. W skrajnym przypadku, jeśli wytłucze się większość bakterii jelitowych, to mogą zostać takie szczepy, które nie dość że są odporne, to jeszcze same wywołują zapalenie jelit. Zwykle mamy w jelitach trochę takich bardzo niebezpiecznych bakterii, ale normalnie to one się nie rozmnażają za bardzo. Szybciej rozmnażają się te zwykłe (dobre) jelitowe bakterie i zabierają jedzenie i miejsce pozostałym. Takie poantybiotykowe zapalenie jelit rzadko się zdarza, ale może mieć ciężki przebieg. Jak ciężki? Bardzo. Do śmierci włącznie. O tym piszę w kolejnym podrozdziale. Na szczęście to się rzadko zdarza.
Drogi Czytelniku: jeśli picie jogurtów i innych form „dobrych bakterii” nie pomaga, objawy są nasilone, a zwłaszcza jak pojawi się krew — trzeba biegiem do lekarza. Serio. Rzadko jest aż tak źle. Zwykle zjedzenie lactobacillusa wystarcza.
DRUGA WAŻNA SPRAWA:
Dziewczynki i kobiety powinny dostarczać lactobacillusa w jeszcze jedno miejsce, gdzie laktuś fizjologicznie jest. Jak dostarczać? Najprościej przemyć jogurtem, czy innym laktusiem, a szczegóły są w książce „Trudne tematy”, kolejnej pozycji z serii „Ciekawa Medycyna”. Tam opiszę między innymi podstawowe, a ciekawe rzeczy o układzie rozrodczym.
Dla mnie pomysł, że jogurt czy zsiadłe mleko może tak bardzo wesprzeć leczenie był trochę zaskakujący. Ale działa. I jeśli można sobie prosto pomóc, to warto to zrobić.
Rzekomobłoniaste
„Najlepiej być nie szczepionym w szczepionej populacji.” To cytat za zajęć z immunologii dla lekarzy. Czemu? Bo skoro populacja szczepiona, to nie będzie choroby. A samemu uniknie się ewentualnych powikłań poszczepiennych. W tym rozumowaniu jest pewna słabość — otóż populacja szczepiona wcale nie oznacza: populacja nie chorująca. Można chorować lżej po szczepieniu i wtedy osoba niezaszczepiona ma kontakt z patogenem i ma… przechlapane, jeśli nie była szczepiona. Dlatego jednak szczepić.
Teraz opiszę ciężkie powikłanie, które zdarza się rzadko, ale zagraża życiu — rzekomobłoniaste zapalenie jelit. Opiszę skąd się bierze i jak się to leczy.
JAK POWSTAJE?
Jeśli antybiotyk wytłucze większość bakterii jelitowych, to mogą zostać takie szczepy, które nie dość, że wywołują zapalenie jelit o ciężkim przebiegu, to jeszcze są odporne na większość leków. Tak jest w przypadku bakterii Clostridium difficile, która wywołuje rzekomobłoniaste zapalenie jelit. Normalnie te bakterie mogą być w jelicie, ale nie ma ich tam jakoś szczególnie dużo, bo szybciej rozmnażają się te zwykłe jelitowe bakterie. Zapalenie wywoływane przez tę bakterię nazywa się „rzekomobłoniaste”, bo przebiega z tworzeniem błon i złuszczaniem nabłonka w jelitach. Stąd krew w… za przeproszeniem… kupie i ciężki przebieg choroby.
JAK CIĘŻKI MOŻE BYĆ PRZEBIEG?
Ciężki. Tak nawet „ostatecznie” ciężki. To się bardzo rzadko zdarza, bo jednak na ogół można to leczyć. Chociaż ta bakteria jest odporna na większość antybiotyków. Czasem zdarza się, że nie działa żaden.
CZY TO ZNACZY, ŻE MOŻNA WZIĄĆ ANTYBIOTYK NA GARDŁO I UMRZEĆ W WYNIKU TEGO LECZENIA NA SRACZKĘ?!
I co ja mam napisać? Może tak: antybiotyki to nie cukierki. Owszem, część działań niepożądanych może zabić, między innymi właśnie to zapalenie jelit. Na szczęście, takie powikłanie rzadko się zdarza.
To co robić? Jeść jogurt. A jakby nie pomagało, a zwłaszcza jak jest krew w kupie — to szybko do lekarza. Jest jeszcze jedna metoda leczenia, wyjątkowo obrzydliwa. A lekarz to pisze! Metoda jest tak obrzydliwa, że omówię ją w oddzielnej książeczce z serii „Ciekawa Medycyna” — mianowicie: „Trudne Tematy”. Tam opiszę metodę w rozdziale: „szczepionka kałowa”. Bywa całkiem skuteczna. Jest stosowana w ciężkich przypadkach. Może uratować życie.
NA POCIESZNIE
Można zamiast zapalenia jelita wywoływanego przez Clostridium difficile dostać zwykłej drożdżycy na dowolnych śluzówkach przewodu pokarmowego i okolic. Natura nie znosi próżni. Drożdże mamy normalnie w małej ilości na skórze i śluzówkach. Jak zaburzymy antybiotykiem ilość dobrych bakterii, to drożdże skorzystają z okazji, żeby rozmnożyć się tam, gdzie zwykle były te dobre bakterie. Co robić? Dbać o zdrowie, żeby nie chorować. A w razie brania antybiotyku stosować jogurt. Pomaga.
Szczepić?
„Najlepiej być nie szczepionym w szczepionej populacji.” To cytat za zajęć z immunologii dla lekarzy. Czemu? Bo skoro populacja szczepiona, to nie będzie choroby. A samemu uniknie się ewentualnych powikłań poszczepiennych. W tym rozumowaniu jest pewna słabość — otóż populacja szczepiona wcale nie oznacza: populacja nie chorująca. Natomiast można chorować lżej po szczepieniu i wtedy osoba niezaszczepiona ma kontakt z patogenem i ma… przechlapane, jeśli nie była szczepiona. Dlatego jednak szczepić.
Niestety, wydarzyła się kiedyś historia krew w żyłach mrożąca. Chodziło o szczepionkę właśnie. Było to jeszcze przed moimi studiami, więc nie znam szczegółów, tak ogólnie to grupa dzieci została zaszczepiona i ze zdrowych dzieciaków zrobiły się dzieci ciężko chore w wyniku szczepienia, z trwałymi ubytkami zdrowia. Horror. I z tego była wielka afera. I bardzo słusznie. Bardzo, bardzo słusznie.
Jaki z tego morał?
1. Szczepić się na to, co potrzeba. Jak nie potrzeba, to się nie szczepić. Mówię o dorosłych. Zaraz napiszę, na co warto, a na co nie.
2. Szczepić dziecko zgodnie z kalendarzem szczepień i nie kombinować — dlatego, że szczepionki popularnie użyte będą po tych wszystkich aferach bardziej sprawdzone, niż jakieś szczepionki-wynalazki dla wyjątków. Tamta afera była duża, teraz też było sporo doniesień o szkodliwości konserwantów typu rtęć, i teraz ze szczepionkami, w sensie ich jakości czy trwałości, nie ma większych problemów.
NA CO POWINIEN SIĘ ZASZCZEPIĆ STANDARDOWY DOROSŁY MIESZCZUCH?
— na grypę, jeśli ma większy kontakt z ludźmi. Wtedy zwiększa się ryzyko, że mu wirusa przyniosą w prezencie. Np. jak się studentów uczy, czy przyjmuje interesantów. A jeśli się siedzi w domu przy zleceniach, albo w biurze z codziennie tymi samymi ludźmi, to raczej nie warto.
— na WZW B — ze względu na dużą zakaźność tej konkretnej żółtaczki. Dzieciaki mają to teraz w obowiązkowym kalendarzu szczepień (od 1994 roku). Można zrobić sobie oznaczenie przeciwciał anty-HBs, jeśli się nie jest pewnym, czy się miało szczepienie, lub miało niepełne (np. dwie z trzech dawek). Podobno wychodzi taniej, niż sama szczepionka, która może okazać się zbędna.
— Jeśli kiedyś zrobią szczepionkę na WZW C, to też warto. Na razie szczepionki na to nie ma i się nie zanosi, by szybko była.
Jeśli chodzi o kleszcze — ileż emocji budzi ta szczepionka: te dramatyczne hasła reklamowe, żeby ratować się przed zgonem z powodu zapalenia mózgu… Cóż, ja mieszkam w rejonie niekleszczowym, a spaceruję w rejonach kleszczy z małym ryzykiem kleszczowego zapalenia mózgu. Tak, są takie mapy, na przykład ma je Sanepid, gdzie jest zaznaczone w których rejonach są kleszcze, które mają ten wirus, a gdzie są takie, co są zdrowe. I mi wyszło, że ja spaceruję w rejonie ze zdrowymi kleszczami. No, to nie widzę powodu, żebym miała się na to szczepić. Generalnie jeśli się jest narażonym — to szczepić, a jak nie, to nie.
KIEDY NIE SZCZEPIĆ?
— Przy planowaniu ciąży i w ciąży.
— W takcie choroby wirusowej i generalnie w trakcie chorób, zwłaszcza immunologicznych — należy się poradzić lekarza.
— Jak się już chorowało na daną chorobę, to zapytać lekarza. Często po przechorowaniu zostaje odporność, czyli zostają przeciwciała i nie trzeba szczepić. Jeśli odporność nie zostaje, to może trzeba będzie zaszczepić. Lekarz podpowie.
Uczulenie na antybiotyki
Uczulenie na antybiotyki — takie dostałam zamówienie, od Czytelnika, żeby napisać. Dobrze, zgodnie z życzeniem, napiszę. Najczęstsze uczulenia są na antybiotyki z grupy penicylin, a szkoda, bo te antybiotyki są mało szkodliwe.
Z powodu tych właśnie uczuleń, oraz dlatego, że penicyliny są w zastrzyku (gdyby przyjąć doustnie, to zostaną strawione) — rzadko są dziś stosowane. Nowsze pochodne są do paszczy. I jak podają mądre książki: 10 procent pacjentów uczulonych na penicylinę, jest też uczulonych na cefalosporyny — to nowsza grupa antybiotyków, bardzo dobra, bo działająca na wiele szczepów bakterii i stosunkowo mało szkodliwa dla człowieka. Alergia na te antybiotyki, to właśnie jest alergia krzyżowa, czyli wynikająca z częściowego podobieństwa cząsteczki cefalosporyn i penicylin. Przeciwciała rozpoznają je jako ten sam alergen. (Szczegóły o alergiach krzyżowych następnym artykule w „ALERGIE KRZYŻOWE”. )
I taką wiedzę wyniosłam ze studiów, dopóki nie poszłam do kliniki pracować z pacjentami. A tam powiedzieli: „Wiecie państwo, ta ilość uczuleń na penicyliny jest bardzo przeceniana, większość tych uczuleń to tak naprawę jest na prokainę, z którą penicylina jest wstrzykiwana”.
Prokaina to substancja, która spowalnia uwalnianie penicyliny i sprawia, że można podawać zastrzyk raz czy dwa razy na dobę, a nie co kilka godzin (typu 4 godziny). Faktycznie bardzo często podawano penicylinę z prokainą. Sama, jako niemowlę, podobno dostawałam taką i podobno miałam uczulenie (słabo to pamiętam). W uszanowaniu własnej dziecięcej alergii, już jako dorosła, świadomie nie przyjmowałam ani penicyliny, ani wspomnianych cefalosporyn. Tylko w razie potrzeby antybiotykoterapii przyjmowałam inne antybiotyki. Też mocne i szeroko zakresowe, ale niestety bardziej szkodliwe. Podzieliłam się tą informacją z lekarzem z kliniki.
— To my Pani zrobimy próbę uczuleniową.
— Tak teraz, już? Na zajęciach?
— Tak. Pewnie. Pójdzie Pani do zabiegowego. Nałożymy czystą penicylinę i kontrolę. Prokainy nie podamy.
Przemyślałam sprawę. Jak ten doktor nie ma racji, i mam uczulenie na penicylinę, to mogę dostać wstrząsu. Wyobrażacie sobie te nagłówki gazet? „Studentka medycyny zabita przez lekarzy w czasie zajęć!!!”. Ojoj. Ale z drugiej strony patrząc — to jest ośrodek akademicki, dobry, w razie czego przecież mnie zaintubują i poleczą wstrząs. Jeśli gdziekolwiek robić próbę, to właśnie tu, gdzie mają i sprzęt i doświadczenie. A dobrze by było móc brać te mniej szkodliwe antybiotyki. Penicyliny oprócz uczuleń, to mało szkodzą. Zdecydowanie dobrze by było móc je brać…
Poszłam do zabiegowego. Podstawiłam rączkę. Nałożyli. Kolejne 20 minut siedziałam jak na szpilkach. I co? I co? I NIC! Hura! Od tej pory wiem, że mogę brać i penicyliny i cefalosporyny. (Co nie znaczy, że każdy Czytelnik tej książki będzie tak miał. Niestety.)
Oddzielną sprawą są zaburzenia żołądkowe, które te szerokozakresowe antybiotyki lubią wywoływać, oj, lubią. Często pacjentom jest po nich niedobrze. Bo antybiotyki szerokozakresowe wybijają przy okazji i prawidłowe bakterie w jelitach. Tego nie należy mylić z uczuleniem! Na to jest metoda, opisałam ją w odcinku „PO ANTYBIOTYKU”, dwa artykuły wcześniej.
Wróćmy do uczuleń. Dokładne statystyki typu: „ile osób w populacji jest uczulonych na jaki antybiotyk” — to trudno zrobić, bo to by trzeba było robić planowane badania na losowanych osobach i jeszcze losowo te antybiotyki im przydzielać. Żadna komisja bioetyczna nie pozwoli na to.
Dostępne mogą być statystyki u osób którym już podano antybiotyk: ile osób trafia do szpitala we wstrząsie po podaniu danego antybiotyku. Ale to z kolei jest o tyle niemiarodajne, że zależy od tego, ile osób dany antybiotyk bierze. Jak dużo osób bierze, to i więcej trafi z powikłaniem po przyjmowaniu. Na antybiotyki są „mody” i miejmy nadzieję, że powiązane bardziej z aktualizacją wytycznych zakaźnych na dany teren, a nie z reklamą od firm. A tak naprawdę pewnie i z tym i z tym.
Penicyliny i cefalosporyny należą do uczulających najczęściej, ale również są stosunkowo najmniej obarczone działaniami niepożądanymi, więc też bardzo często stosowane. Dlatego należy tu zachować rozsądek przy decyzji, czy brać, czy nie.
ALERGIE
Alergia — co to jest, definicja
Termin „alergia” pochodzi z języka greckiego i został utworzony z dwóch słów: allos — inny, i ergon — praca, reakcja. Wprowadził go na początku XX wieku Pirquet w celu opisania zmienionej reaktywności immunologicznej organizmu.
DEFINICJA ALERGII
„Alergia jest definiowana jako reakcja nadwrażliwości, zapoczątkowana przez swoiste mechanizmy immunologiczne.”
To w cudzysłowach, to fragmenty z mojego doktoratu. Skoro już wiemy, że alergia to taka specyficzna nadwrażliwość, to teraz zobaczmy, co to ta nadwrażliwość:
NADWRAŻLIWOŚĆ
„Mianem nadwrażliwości jest określany zespół powtarzalnych objawów wywołanych przez ekspozycję na określony bodziec, w dawce tolerowanej przez osoby zdrowe.”
Ten kawałek jest chyba jasny.
„Jeśli można wykazać inny niż immunologiczny mechanizm nadwrażliwości, wtedy należy stosować określenie: „nadwrażliwość niealergiczna.”
No, to skoro wiemy, że nadwrażliwość może być alergiczna albo niealergiczna, to powiedzmy sobie jeszcze czym są te charakterystyczne dla nadwrażliwości alergicznej swoiste mechanizmy immunologiczne”.
SWOISTE MECHANIZMY IMMUNOLOGICZNE
Swoisty
To, że mechanizm jest swoisty, oznacza w tym przypadku, że układ immunologiczny ma zdolność rozróżniania, który alergen zapoczątkowuje reakcję, i mechanizm jest oddzielny dla alergenu kota, psa, trawy, itp. Dla każdego są specyficzne przeciwciała, czyli takie tylko do tego konkretnego alergenu.
Immunologiczny
A to, że mechanizm jest immunologiczny oznacza, że jest powodowany przez układ immunologiczny, czyli (trochę upraszczając): że są wytwarzane przeciwciała.
To przeciwciała rozpoznają konkretne alergeny i dają objawy, lub zapoczątkowują kaskadę reakcji immunologicznej. Na przykład wywołują reakcję w punktowych testach skórnych (tych popularnie robionych na przedramionach).
Stężenie poszczególnych przeciwciał mierzy się w krwi. Jeszcze dochodzi kwestia jak powstają, i jak się można uczulić. Generalnie organizm „uczy się” wytwarzać przeciwciała po zetknięciu z alergenem. Nie każdy będzie się uczulał, zależy od konkretnego pacjenta i jego predyspozycji. Na nasze potrzeby zrozumienia mechanizmów alergii wystarczy wiedzieć, że przeciwciała mogą być w organizmie niektórych osób i że są odpowiedzialne za wywołanie objawów alergii.
Alergen
Alergenem to dowolna substancja, która:
— jest rozpuszczalna i stabilna w roztworach wodnych
— i wywołuje reakcję nadwrażliwości w mechanizmie immunologicznym, (czyli alergię).
TAK, ALERGENEM JEST SUBSTANCJA WYWOŁUJĄCA ALERGIĘ — BO TYLE ZNACZY TA DEFINICJA.
A to, że substancja jest rozpuszczalna i stabilna w środowisku wodnym, to bierze się stąd, że alergen pada na śluzówkę, która jest mokra, więc dlatego substancja musi być stabilna w wodzie, bo inaczej by się rozpadła i by nie alergizowała. No i jakby się nie rozpuszczała w wodzie, to by została na powierzchni śluzu w nosie, a nie dochodziła do komórek — dlatego alergen musi być rozpuszczalny. I już.
A poza tym nie ma ograniczeń czym jest alergen: białkiem, cukrem, tłuszczem — czym tylko chce. Praktyczna strona tego faktu, że alergen jest rozpuszczalny, jest taka, że wystarczy przedmioty zanieczyszczone alergenami przemyć wodą, by alergen spłukać. Sama woda wystarczy. Można dodać odrobinkę detergentu, ale nie trzeba. A na pewno nie potrzeba dawać go obficie. Alergeny z ubrania, włosów, skóry czy przedmiotów można wypłukać. Wodą.
Ciekawe alergeny
Zgodnie z zamówieniem Czytelników piszę o „ciekawych” uczuleniach. Trzy grupy alergenów mi się nasunęły:
1. UCZULENIE NA COŚ LUDZKIEGO
Na przykład, tak jak można na sierść psa i kota, tak podobno można na włosy ludzkie. Przyznaję, że nie jestem specem od tych ludzko-ludzkich uczuleń, wiem tylko, że trzeba się wtedy strzyc na krótko. Co do poruszonego przez Czytelnika w komentarzach uczulenia na własny pot, to tak na logikę powinno to być raczej uczulenie na bakterie rozwijające się na skórze, którym lepiej się żyje i rozmnaża, jak się człowiek spoci, bo mają wtedy wilgotno i ciepło. Gdyby uczulenie było na składnik potu, to oznaczało by to reakcję uczuleniową już w skórze, w gruczołach potowych i złuszczanie skóry. Dlatego bardziej prawdopodobne jest uczulenie na coś, co jest na powierzchni skóry i pod wpływem wilgoci z potu się nasila i dlatego wygląda jak uczulenie na pot.
A najciekawsze wśród tych ludzko-ludzkich jest uczulenie na taki jeden ludzki składnik, ale teraz o tym nie opowiem, tylko opiszę to w najbliższym czasie w kolejnej książeczce „Ciekawa Medycyna — Trudne Tematy”, której poruszam tematy związane z układem rozrodczym.
2. UCZULENIE NA KONKRETNEGO KOTA
Nie na koty w ogóle, tylko na tego konkretnego. Autentyk. Tu już miałam okazję posłuchać dokładnie jak to działa, żeby był konkretny kot. Możliwości są dwie — albo pacjent ma uczulenie na konkretne białko czy alergen tego indywidualnego kota (bardzo rzadko). Albo — tak, jak było w tym przypadku, z którym się zetknęłam — ten kot miał na skórze roztocze, czy grzyba, już nie pamiętam w detalu, ale wszyscy mamy na skórze całkiem dużo takich żyjątek i nic nam się nie dzieje. I ów kot też miał, i był zdrowy i nic mu nie szkodziło. Szkodziło za to… właścicielowi kota, jak się nawdychał. Właściciel akurat był uczulony na to, co miał na sobie kot.
Trochę na podobnej zasadzie jest popularny rodzaj łupieżu u ludzi. To jest uczulenie na grzyba, który normalnie żyje na skórze i jeśli ktoś nie jest uczulony, to nie szkodzi mu ten grzyb. Mikroskopijny grzyb siedzi sobie na skórze i tyle. Więcej w odcinku o łupieżu, na stronie 154. Wracając do kota — miałam okazję zetknąć się z pacjentem, u którego dodatnie odczyny skórne dawał wyciąg (czy płukanka) z sierści jednego konkretnego kota, własnego zresztą. Natomiast alergen koci do testów — taki ogólnodostępny, z kota ogólnego, a do tego oczyszczany w trakcie produkcji — ten wyciąg dodatniego odczynu nie dawał (dodatni odczyn = swędzące zaczerwienie na skórze). W testach ogólnodostępnych na kota — pacjent był „zdrowy”, a przy kontakcie z tym jednym, tylko własnym kotem — objawy miał.
I jak wiemy o mikroorganizmie na skórze, to takie uczulenie przestaje dziwić. Nie wiem jak mój szef wpadł na to, że to mikroorganizm jest u tego kota, co uczulał. Może po prostu wsadził kocią sierść pod mikroskop, wszak doktoryzował się na roztoczach, jest super specem w tej dziedzinie. Testy testami, a najważniejsze jest, czy pacjent ma objawy chorobowe, czy nie. Przeleczono kotu sierść, choć nie był chory, a tylko nosił na sobie, a człowiekowi to pomogło. Piękne, nie?
3. ALERGIE KRZYŻOWE
Bardzo ciekawe zjawisko. Powstają wtedy, kiedy przeciwciała znajdą cząsteczkę o podobnej budowie, co substancja uczulająca i również reagują, tak jak na alergen właściwy. W szczególności można wtedy dostać uczulenia na substancję, z którą jest kontakt pierwszy raz w życiu, której się nie widziało — więc niby nie miało okazji wytworzyć przeciwciał. Rzadko występujące zjawisko, ale jeśli pacjent je ma, to ma bardzo silne objawy alergii. Szczególnie groźne, jeśli takie substancje są w pokarmach — bo puchnie gardło. Najczęstsze takie uczulenia i dokładniejszy opis — na następnej stronie.
Alergia krzyżowa
Tu mogę się posiłkować fragmentami własnego doktoratu (kawałki w cudzysłowach), bo miałam tam z pół strony o takich alergiach. Opowiem też co to są „epitopy”.
„Alergia krzyżowa występuje w przypadku podobieństwa strukturalnego alergenu oraz kolejnego związku chemicznego, na który organizm jest eksponowany. Istota zjawiska polega na tym, iż przeciwciała rozpoznają obydwie substancje jako alergen. W ten sposób może dochodzić do reakcji alergicznej na substancje, na które organizm nie był nigdy eksponowany.”
Powyższy akapit jest w sumie dość prosty. Jeśli cząsteczki dwóch różnych substancji są podobne, to przeciwciało może się pomylić, i rozpoznawać obydwie. Nawet jeśli jesteśmy „tak naprawdę” uczuleni tylko na jedną substancję, to reagować będziemy na obie. Nawet jeśli z drugą substancją nigdy żeśmy się nie zetknęli.
Od reakcji krzyżowej należy odróżnić jednoczesne niezależne uczulenia na dwa alergeny, które również skutkuje współistnieniem danych alergii. A skąd wiemy z czym mamy do czynienia? Cóż… Bez szczegółowych badań przeciwciał (czy to te same przeciwciała, czy jednak dwa różne rodzaje przeciwciał) — nie wiemy. W praktyce nie ma to większego znaczenia, czy alergia jest alergią krzyżową, czy współistnieniem dwóch niezależnych uczuleń. Ważne jest, że pacjent się dusi, niezależnie od tego w jakim mechanizmie. Ale warto zwrócić uwagę, które pokarmy mają cząsteczki podobne, i które pary jedzenia i alergenów wziewnych „lubią” dawać reakcje krzyżowe.
„Przykładowe grupy substancji wywołujących krzyżowe reakcje alergiczne to:
— alergeny roztoczy z alergenami skorupiaków;
— wśród leków: penicyliny z cefalosporynami;
— a wśród alergenów wziewnych: pyłki traw różnych gatunków są na tyle podobne, że powodują wystąpienie reakcji alergicznych przy ekspozycji na gatunki, z którymi pacjent się nie stykał.”
„Również alergeny kota domowego są strukturalnie podobne do tych występujących u kotów dzikich. Alergeny jelenia reagują krzyżowo z alergenami krowy i alergenami konia. W ekstrakcie z sierści psa stwierdzono obecność alergenów strukturalnie podobnych do głównego alergenu kociego, co może tłumaczyć częste współistnienie reakcji alergicznych na te zwierzęta opisywane przez innych badaczy.” (Ale nie musi.)
To, że masz alergię na coś oraz równocześnie na jabłka (często krzyżowe są z owocami) — to jeszcze nie znaczy, że to alergia krzyżowa. Mogą być dwa niezależne uczulenia. I proszę — wyjaśniłam zjawisko alergii krzyżowej bez wprowadzania pojęcia „epitopy”. Jestem z siebie dumna.
Ale o epitopach i tak napiszę. Epitopy, to te fragmenty na cząsteczce alergenu, które może rozpoznać przeciwciało. I tyle. Na dużej (zazwyczaj właśnie dużej) cząsteczce alergenu może być tych epitopów kilka, a może być i sporo więcej, zwłaszcza jeśli cząsteczka jest bardzo duża. I poszczególne epitopy mogą mieć różną budowę (i zwykle mają), bo są różnymi fragmentami wielkiej cząsteczki alergenu. Dlatego różne przeciwciała mogą reagować z tym samym alergenem. Bo różne przeciwciała będą rozpoznawać różne epitopy (różne fragmenty) tego samego alergenu.
W popularnym rozumieniu uczuleń ludzie często wyobrażają sobie alergen (psa czy kota, czy trawy) jako jakąś kulkę, do której przychodzi jakieś przeciwciało — taki igrek i się łączy. I to jest niezłe przybliżenie, bo faktycznie igrek się łączy, tylko zabawa polega na tym, że na kulce jest wiele miejsc, gdzie może się łączyć, a igreki mogą być różne. I dlatego jeśli masz uczulenie na coś, co często daje alergię krzyżową z jakimś pokarmem, na przykład z jabłkiem — to wcale nie oznacza, że koniecznie musisz mieć alergię krzyżową na jabłko. Niekoniecznie masz te przeciwciała, co akurat reagują krzyżowo z jabłkiem. Zwykle nie masz, alergie krzyżowe nie są częste, chyba żeby się akurat trafiło pechowo, że masz.
Alergie krzyżowe występują rzadko, natomiast jeśli ktoś ma nieszczęście posiadać właśnie taką, to efekty są bardzo spektakularne: bo jeśli krzyżową reakcje daje pokarm, to objawy dotyczą gardła i można się udusić. Uwaga, żeby przesadne się nie martwić: alergie krzyżowe (powtarzam) występują rzadko, a udusić się można i od zwykłej alergii, niekoniecznie krzyżowej. Przeciwciałom wszystko jedno czy rozpoznały epitop, bo się należało — jak kiedyś już była ekspozycja, czy dlatego że się pomyliły. Objawy będą takie same. Więc nie należy bać się alergii krzyżowych jakoś szczególnie, a jedynie tak, jak każdej innej alergii.