drukowana A5
34.72
Mizantrop

Bezpłatny fragment - Mizantrop


Objętość:
170 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0554-5

Wstęp

I

Pierwiastki osobiste w Mizantropie. — Młodość Moliera. — Powrót do Paryża. — Pierwsze utarczki.

Mizantrop jest obok Tartufe'a najwyższym szczytem twórczości Moliera; zarazem sztuką, którą — zwłaszcza w ostatnim stuleciu — ze wszystkich sztuk Molierowskich najwięcej się zajmowano, która zrodziła najwięcej sprzecznych sądów. Jest poniekąd w teatrze Moliera tym, czym Hamlet w teatrze Szekspira. Bo też ze wszystkich dzieł Moliera jest to najbardziej złożone, a „dwa wieki komentarzy i wykładów zaciemniły je jeszcze”, jak trafnie powiada Juliusz Lemaître. Mając w pamięci te słowa jako zbawienną przestrogę, pragnę wziąć za podstawę tego studium przede wszystkim to, co napisał Molier, a nie to, co osnuła dokoła niego obca fantazja; przede wszystkim uważnie przemyślany tekst sztuki.

Ale o ile z pewnością nadużyto interpretacji Mizantropa jako rzekomej autobiograficznej spowiedzi poety, o ile zbyt daleko posunięto się w objaśnianiu tego utworu jego życiem i na odwrót, o tyle znów byłoby błędem odrywanie go od podłoża, na którym wyrósł. Potęga obiektywizacji jest wybitną cechą geniuszu Moliera; z chwilą gdy ujmował pióro w rękę, on sam, przeżycia jego, choćby najboleśniejsze, stawały się dlań jedynie materiałem twórczym na równi z resztą otaczającego go świata: tylko materiałem, pamiętajmy o tym; ale zrozumiałą jest chęć poznania tego materiału.

Molier, zanim stał się świecznikiem literatury, był długie lata straceńcem teatru. Niepohamowana namiętność do sceny w połączeniu — jak zwykle bywa — z namiętnością do jednej z jej adeptek wykoleiła tego syna szanownej mieszczańskiej rodziny, starannie kształconego wychowanka jezuickiego kolegium w Clermont. W dwudziestym pierwszym roku życia, Jan Poquelin (Molière jest późniejszym pseudonimem) opuszcza, mimo perswazji ojca, dom rodzinny i zakłada do spółki ze swą ukochaną (dwudziestopięcioletnią „dyrektorową” Magdaleną Béjart) podrzędny teatrzyk w Paryżu. Teatrzyk bankrutuje; Molier zapoznaje się przelotnie z więzieniem; zaciąga długi; wyciska, na kilka zawodów, coś z ojca; wreszcie cała trupa puszcza się, aby szukać szczęścia na prowincji. Molier okazuje się dla tej cygańskiej bandy nieoszacowanym nabytkiem. Młody, czynny, obrotny, wymowny, staje się rychło duszą przedsięwzięcia. Sam grywa, najchętniej w tragedii, ale także i w szerokich farsach, które naprędce tłumaczy, przykrawa lub pisze na użytek swej trupy.

Zrazu to życie koczujące, swobodne musiało mieć swój urok; ale trwa ono kilkanaście lat! Wiemy, czym jest dziś jeszcze egzystencja wędrownego aktora: czym musiała być w XVII wieku! Głód, chłód i wzgarda, zwłaszcza jednak nadęta buta i tępość tych, którym dostarcza się zabawy, musiały się mocno dać Molierowi we znaki, skoro w późniejszych utworach ściga prowincję tak nieubłaganą nienawiścią. Wśród tego rodzi się w Molierze autor dramatyczny. Obok wielu sztuk niższego i tradycyjnego typu, z których dwie tylko się zachowały (Latający lekarz, Zazdrość Kocmołucha), powstają wśród tej tułaczki dwie duże komedie wierszem (Postrzeleniec, Zwady miłosne), a także drobne arcydzieło Moliera, Pocieszne wykwintnisie. Molier ma wówczas lat trzydzieści pięć; niestosunek pomiędzy dotychczasową sferą działania a dojrzewającym w nim z wolna przyszłym twórcą staje się zbyt dotkliwy; jakoż Molier z upragnieniem chwyta sposobność dostania się raz jeszcze do Paryża.

Wreszcie dzięki poparciu księcia Conti, a także księcia d'Anjou (brata królewskiego), chwila ta nadchodzi; Molier daje się poznać w Paryżu (1658) i to w najpomyślniejszych warunkach: gra przed młodym królem. Gra Nikodema, tragedię starego Corneille'a; po czym ma szczęście ubawić dostojne zgromadzenie jedną z tych zawiesistych fars, którymi raczył prowincję. Król, zadowolony, daje nowej trupie salę i coraz bardziej zaszczyca ją swą protekcją. W r. 1659 pojawiają się na scenie Pocieszne wykwintnisie. Sztuka odnosi tryumf, ale staje się zawiązkiem walki — jakże płodnej i błogosławionej dla literatury! — która zagoryczy Molierowi najlepsze lata życia. Farsa ta była jaskrawą satyrą na ówczesne salony i koterie literackie, a satyra, jak zawsze u Moliera, była tak trafna i ostra zarazem, iż rozpętała burzę wśród zaczepionych. Od pierwszej chwili Molier ma przeciw sobie kobiety, literaturę i salon, te trzy potęgi Paryża; za sobą króla i oświeceńszą część dworu oraz „parter”: tę szeroką, bezimienną publiczność, przyklaskującą głosowi zdrowego rozsądku, który się podniósł wśród chóru zmanierowanych szczebiotów.

Coraz bardziej czując się pewnym łaski królewskiej, Molier ośmiela się w swoich satyrycznych wycieczkach; niebawem w skreślonych naprędce interludiach do baletu Natręci zbiera wzorki z samego otoczenia króla, ze dworu! Tuż potem rok po roku wystawia jeszcze dwie komedie: Szkoła mężówRogacz z urojenia, wciąż z równym powodzeniem. Niepokój ogarnia koterie i koteryjki literackie; patentowane wielkości czują instynktem w tym przybyszu, w tym włóczędze z prowincji lwi pazur; czują, iż światek miernoty, zadowolenia z siebie i wzajemnej adoracji może być łatwo zmącony. I to nie tylko w zakresie literatury. Aktorzy tzw. Pałacu Burgundzkiego, dotąd nadworni, a zepchnięci przez Moliera ze swego stanowiska, też patrzą wrogo na tego prowincjała, który ośmiela się wyszydzać ich nadęty sposób deklamowania wierszy i głosi hasła prostoty i prawdy. Burza wybucha z okazji nowej komedii Moliera Szkoła żon, której powodzenie przewyższyło jeszcze dotychczasowe sukcesy. Mimo zachwytu publiczności, pedanci widzą w tej sztuce wzgardę dla słynnych prawideł Arystotelesa, świętoszki podnoszą krzyk o igranie z rzeczami religii, wykwintnisie gorszą się swobodą wyrażeń… Pada ciężkie słowo, ten kamień, który świat rzuca z reguły prawie pod stopy każdego genialnego pisarza: niemoralność! Sypią się broszury, pamflety, parodie atakujące Moliera na wszystkich polach, a zwłaszcza trącające w najdrażliwszą — jak to wskażemy później — strunę: jego życie rodzinne.

II

Okres walki: „Świętoszek”, „Don Juan”. — Kapitulacja. — Gorycze dworskiego chleba. — Zapowiedź „Mizantropa”

Aż dotąd satyra Moliera obracała się w kręgu dość niewinnych śmiesznostek literackich czy towarzyskich, o ile nie brała za temat wiekuistych niedoli miłosnych i małżeńskich. Gwałtowna kampania, jaką podjęto przeciw niemu, a zwłaszcza metody, jakich użyto, zwróciły jego uwagę na poważniejsze zło społeczne, które z czasem, w drugiej połowie panowania Ludwika XIV (w epoce pani de Maintenon), miało zaciążyć nad Francją, a którego zarodki rozpoznał genialnym spojrzeniem: świętoszkostwo, obłudę religijną i obyczajową. Z kampanii o Szkołę żon urodził się Tartufe. Niepodobna tutaj szczegółowo opisywać dziejów walki, której przedmiotem stała się ta sztuka; nie dość, iż wbrew życzeniom króla usunięto ją ze sceny i pięć lat upłynęło, zanim ostatecznie i tryumfalnie wróciła; nie było zniewagi, którą by nie obrzucono Moliera; fanatycy żądali dlań kary ognia, stosu. Puszczono w świat ohydną, zbrodniczą książkę i przypisano Molierowi jej autorstwo. Proboszcz św. Bartłomieja przedstawia go w petycji do króla jako „czarta obleczonego w ciało i przebranego za człowieka; największego libertyna i rozpustnika, jaki kiedykolwiek istniał, zasługującego za ten świętokradzki i bezbożny zamach na najcięższą i publiczną karę, na ogień nawet, nim dosięgnie go ogień wieczny”. A w owym czasie groźby takie nie były platoniczne; strach pomyśleć, co by się mogło stać, gdyby król zdecydował się opuścić Moliera w tej próbie… Szczęściem król, któremu dewoci starali się zamącić miłostki z panną de la Vallière, wytrwał podczas całej tej burzy wiernie po stronie Moliera.

W odpowiedzi Molier wystawia Don Juana, krwawą satyrę na ówczesny typ młodego panka, w której — jakkolwiek mimochodem — wymierza jeszcze dotkliwsze, o ile to możliwe, smagnięcia biczem świętoszkom i obłudzie; wreszcie daje upust goryczy i oburzeniu w paru ustępach Mizantropa. Don Juana po piętnastu przedstawieniach musiano cofnąć z afisza; księgarz, który nabył prawo druku, nie odważył się wydać tej sztuki; ukazała się aż po śmierci pisarza. — Trzeba sobie zdać sprawę, czym był w oczach tego społeczeństwa teatr, a zwłaszcza komedia, aby ogarnąć śmiałość tego, co podjął Molier, poruszając — i to w ten sposób! — na scenie podobne tematy. Widzimy tedy, iż ten arcymistrz śmiechu i błazeństwa był w pierwszej połowie swej drogi zarazem nieubłaganym i śmiałym szermierzem o swój ideał życia; szermierzem zręcznym i giętkim nieraz w taktyce, zaciętym i nieustępliwym w treści. Kto wie, dokąd Molier byłby zaszedł jeszcze na tej drodze; ale siły jego stargały się w walce. Daje za wygraną; odtąd będzie bawił współczesnych, biorąc za cel satyry mniej niebezpiecznych wrogów: próżność czy skąpstwo mieszczucha lub nieuctwo lekarzy. Mizantrop zamyka okres bojowy w twórczości Moliera.

A wśród tego życie osobiste Moliera? Zaszczycony łaską i protekcją króla, noszący (po ojcu) urzędowy tytuł „tapicera i pokojowca J. K. M.” (tym jedynie tytułem określa Moliera akt zgonu), stykał się poniekąd z najwyższym towarzystwem dworskim, traktowany na wpół po przyjacielsku, zapraszany, goszczony. Ale można przypuszczać, że ten wieloletni cygan, co jak ptak swobodny przebiegał gościńce Francji na czele oddanej sobie zgrai, nieraz musiał się dławić tym pańskim chlebem.

Zapewne, że ten tylko, co dziś dworu blisko,

Może zdobyć zaszczyty, rangę, stanowisko;

Lecz kto umie się wyrzec tej szczęśliwej doli,

Oszczędza sobie nieraz dość niemądrej roli.

Nie potrzebuje możnym wciąż palić kadzideł,

Ni wychwalać przed nikim nikczemnych wierszydeł,

Zwijać się w komplementach dla lada jejmości

I szczebiotem fircyków przyprawiać o mdłości.

(Mizantrop, III, 7)

Gdybyż choć przestawał z tym państwem jak równy z równymi! Ale cóż za pozycja tego genialnego pisarza i „pokojowca królewskiego”! co za mieszanina spoufalenia i zależności… Zwłaszcza iż Molier, zręczny i taktowny jako człowiek, wówczas gdy nim owładnął geniusz komedii, nie znał miary i względów. Jak samego siebie, jak swoje własne bóle, wstyd, chorobę i śmierć nawet, tak samo rzucał na pastwę temu demonowi wszystko. Na wpół świadomie, na wpół niechcący, zadawał straszliwie bolesne rany. „Szyderstwo Moliera było tak silne — pisał jeden ze współczesnych tuż po śmierci poety — iż działało niby uderzenie bicza; ten, którego ugodził, stawał się jak zapowietrzony, nie śmiano się doń zbliżyć”. Ksiądz Cottin, pierwowzór Trissotina w Uczonych białogłowach, dostał melancholii i umarł ze zgryzoty, stawszy się z dnia na dzień z szanowanego człowieka i poety pośmiewiskiem Paryża. A zważmy, iż Molier nie był zgoła paszkwilistą: kreślił swoje obrazy możliwie najogólniej; tylko — malował z modelu! A malował tak szeroko, iż w figurach jego rozpoznawano nie jedną, ale dziesięć żywych osób. Nie wszyscy zaczepieni przezeń znosili to cierpliwie. Książę de la Feuillade, domniemany „markiz” z Krytyki Szkoły żon, spotkawszy poetę w galeriach Wersalu, objął go jakoby z wylewem serdeczności i przyciskając głowę jego do piersi, rozorał mu do krwi twarz ostrymi guzami kaftana. I cóż z tego, że później król połajał sprawcę tej bolesnej i upokarzającej psoty!

O ile tedy wielka walka o ideały zostawiła w duszy Moliera osad goryczy, oburzenia i wzgardy, tak znów codzienne życie musiało się znaczyć częstymi atakami zniecierpliwienia, niesmaku. Możemy sobie wyobrazić, iż nieraz Molier burzy się wewnątrz przeciw tym salonowym igraszkom i ceremoniom; iż gorąca, porywcza jego natura dławi się w tym stroju drobnej towarzyskiej obłudy. Równocześnie zaś — obserwuje: ta niesłychanie czuła matryca odbijająca w nim „komedię ludzką” chłonie wszystko i bez przerwy. Już w Improwizacji w Wersalu mamy niejako zapowiedź komedii, której treścią będzie salon:

… czy sądzisz, że… wyczerpał cały stek ludzkich śmiesznostek?… Na przykład tych, co to sobie w oczy świadczą największe czułości, zaledwie zaś plecami odwrócą się do siebie, rozszarpują się żywcem najdowcipniej w świecie! etc., etc.

Komedią tą będzie Mizantrop.

III

Walka z koteriami i szukanie nowych dróg. — Don Garcia. — Nieszczęśliwe małżeństwo Moliera. — Przepracowanie. — Choroba. — Charakter Moliera. — Paszkwil Sławna aktorka. — Echa w Mizantropie.

I w ówczesnym świecie pojęć literackich ten wielki odkrywca nowych dróg musiał się czuć ciasno. Przeżywszy całą młodość, aż głęboko w męskie lata, poza Paryżem i jego salonami, wyrosły jako pisarz z jędrnej i szerokiej, starej farsy francuskiej, Molier dziwnie niecierpliwy był na wszelkie literackie „wydwarzania” cieszące się takim odbytem w ówczesnym wykwintnym światku. Rozprawił się z nimi, zdawałoby się definitywnie, w Wykwintnisiach: gdzie tam! wróci do tego samego w Mizantropie i wróci jeszcze gwałtowniej w Uczonych białogłowach. A z drugiej strony, gnębi go niesprawiedliwe lekceważenie ciążące na twórczości komicznej w porównaniu do innych, dostojniejszych „rodzajów”. Już w Krytyce Szkoły żon pozwala sobie na taką wycieczkę, „bluźnierczą” poniekąd, wobec starego Corneille'a:

...Co do mnie uważam, że łatwiej jest o wiele nadąć się podniosłymi uczuciami, rzucać w pięknych wierszach rękawicę przeznaczeniu, oskarżać losy i wykrzykiwać zniewagi bogom, niż wniknąć należycie w śmiesznostki ludzi i przedstawić na scenie w miły sposób ułomności świata…

Brzmi to bardzo sztywnie i nieśmiało; bo też Molier nie wypowiedział wówczas jeszcze całego swego słowa. Szuka dopiero sam siebie. Instynktem czuje, iż granica między komizmem a tragizmem jest sztuczna; ten pełny geniusz ogarnia wzrokiem życie w całej jego mieniącej się grze łez i śmiechu. Wśród tego szukania nowych dróg dla teatru Molier popełnia jedną omyłkę; ale omyłkę bardzo owocną na przyszłość.

Raz w życiu dał się skusić pokusom „koturnu”: napisał „komedię heroiczną” pt. Don Garcia z Nawary, czyli Zazdrosny książę i sam zagrał w niej tytułową rolę. Sztuka, nudna i oschła, sromotnie padła, kładąc kres fałszywym ambicjom autora, ale nie poszła na marne; z czasem pomysł, wzbogacony i przetworzony do niepoznaki, wcieli się w Mizantropa, do którego nawet przeniesie wręcz Molier kilkadziesiąt wierszy z Don Garcii.

W tej cierpliwej analizie momentów, które przygotowały powstanie Mizantropa, przychodzimy do jednego z najważniejszych: do małżeństwa Moliera. Ma ono tu podwójne znaczenie: raz, iż dzięki niemu Molier poznał osobiście wszystkie męki, upokorzenia i szaleństwa przemożnej i nierozsądnej miłości; po wtóre, iż małżeństwo to stanowiło w życiu poety ów słaby punkt, w który najboleśniej i najbardziej nieomylnie mogli trafiać jego wrogowie. Przystając za młodu do trupy aktorów, Molier przyjął i obyczaje właściwe temu cygańskiemu obozowisku. Stosunki z Magdaleną Béjart — mimo iż może niezupełnie wyłącznie — wiążą go przez lat kilkanaście; z czasem na tle zawodowego koleżeństwa przechodzą w wierną obustronną przyjaźń. W trupie tej chowała się dziewczynka — „dziecko pułku” — Armanda Béjart, rzekomo siostra Magdaleny; otóż Molier, mając lat czterdzieści, zakochał się bez pamięci w tej osiemnasto- czy dwudziestoletniej dziewczynie, na wpół swej wychowanicy, i zaślubił ją w roku 1662. Już sam ten fakt mógł dostarczyć nieżyczliwym sporo tematów do komentarzy; cóż dopiero, jeżeli powiemy, iż urodzenie Armandy było wielce zagadkowe i że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa była ona nie siostrą, ale córką Magdaleny! Najzawziętsi wrogowie Moliera posuwali się w swoich insynuacjach jeszcze dalej…

Pożycie Moliera z Armandą nie było szczęśliwe. Niedługo po ślubie Armanda pojawiła się na scenie w teatrze Moliera; talent jej, wdzięk, uroda zyskały jej od razu niezmierne powodzenie i otoczyły chmarą wielbicieli, właśnie spośród tych dworskich fircyków, których Molier ośmieszał tak zawzięcie. Molier cierpiał bardzo; raz po raz przychodziło do burzliwych scen, z których poeta wychodzi zwyciężony urokiem i zręcznością kobiety. Istnieje współczesny paszkwil pt. Sławna aktorka kreślący z drobiazgowością godną lepszej sprawy miłostki Armandy. W książeczce tej anonimowy autor przytacza zwierzenia czynione przez Moliera jednemu z przyjaciół. Poeta opowiada mianowicie, jak odkrył miłostki jej z hr. de Guiche i jak jej przebaczył:

„Mimo to wyrozumiałość moja nie wpłynęła na nią; i gdybyś wiedział, co cierpię, litowałbyś się nade mną. Miłość moja doszła do tego, iż wchodzi zgoła w jej czucia i w jej kąt widzenia… Wszystko, co istnieje, odnoszę w sercu do niej. Myśl moja tak jest nią zajęta, iż jedynie nieobecność może mnie od niej oderwać. Kiedy ją widzę, ogarnia mnie wzruszenie, które można czuć, ale którego niepodobna opisać; tracę zdolność zastanawiania się; nie widzę już jej wad, widzę jedynie wszystko, co w niej jest uroczego. Czyż to nie jest ostateczny stopień szaleństwa? I czyż to nie dziw, iż cały rozsądek służy jedynie na to, aby mi dać świadomość mej słabości bez możności jej przewalczenia?”

Jako dokument jest to bez wartości; ale mimo woli przywodzi na pamięć ową wspaniałą scenę z czwartego aktu Mizantropa:

Och, jak ty dobrze umiesz używać w potrzebie

Tej słabości bezmiernej, jaką mam dla ciebie!

Jak umiesz na swą korzyść zwracać czucie owo,

Co z twych zdradzieckich oczu wciąż czerpie moc nową!

Broń się więc od podejrzeń, co duszę mi łamią,

Dowiedź mi, jeśli możesz, że pozory kłamią,

Staraj się mnie przekonać, żeś wierną w istocie,

A ja będę się starał uwierzyć twej cnocie.

Pierwsze cztery wiersze przeniesione są do MizantropaDon Garcii, wiem; ale cóż to znaczy? chodzi o to, jaki ton tutaj oddają. A to już nie z Don Garcii:

 Ha! trzebaż, abym kochał ciebie!

Och, gdybym się mógł wyrwać z tej niewoli podłej,

Jakże dziękczynne niebu zasyłałbym modły!

Tak, wcale ci nie taję, że czynię, co mogę,

By zagasić w mym sercu tę straszną pożogę,

Lecz na próżno sam sobie zadaję katusze:

Widać za moje grzechy tak kochać cię muszę.

(Mizantrop, II, 1)

W epoce wystawienia Mizantropa stosunki między małżeństwem były tak naprężone, iż widywali się i mówili z sobą jedynie na scenie. Molier grał Alcesta, Armanda Celimenę!

Wśród takich to trosk, walk i namiętności płynęło codzienne życie Moliera, wypełnione tak gorączkową, wytężoną czynnością, jak mało które inne. W zamian za stałą życzliwość i protekcję króla musiał być gotów na każde skinienie jako oficjalny dostawca rozrywek; często w dziesięć dni, w dwa tygodnie trzeba było napisać sztukę i przykroić ją do dworskiego widowiska lub baletu. Molier przybywa do Paryża mając lat 36; umiera — na scenie — mając lat 50: przez te 14 lat napisał z górą 30 sztuk, z tych wiele w pięciu aktach i wierszem, i arcydzieł! A równocześnie z pracą autorską gorączkowa praca dyrektora teatru, reżysera, aktora! A i na tym polu nie brakło goryczy: dość wspomnieć odstępstwo Racine'a… Wśród tego zdrowie Moliera od dawna już było poważnie nadwerężone. Choroba piersiowa, która go miała zmieść tak przedwcześnie, drążyła już ten organizm; raz po raz ciężko zapadał; z początkiem r. 1666, tuż przed wystawieniem Mizantropa, Molier zmuszony był na dwa miesiące zamknąć swój teatr. Bywały okresy, w których żył jedynie mlekiem; coraz cięższy roztrój nerwowy kazał mu się usunąć w zacisze wiejskie pod Paryżem.

Tak przedstawiało się życie człowieka, który ze swoich gorzkich doświadczeń, przeplatanych chwilami gorączkowych tryumfów, wydobył tyle i tak różnorodnego śmiechu. A charakter? Zacny, szczery i ludzki człowiek, wierny przyjaciel, umiejący w trudnych stosunkach z ludźmi zachować swą godność, w potrzebie zręczny dyplomata, jak tego dowiódł ostatecznym zwycięstwem w niebezpiecznej sprawie Tartufe'a. Przy tym w męskich swych latach raczej poważny i skupiony, skłonny — jak przeważnie wielcy komicy — do zadumy i melancholii. O ile w towarzystwie pokrewnych sobie duchów, jak wierny Boileau, jak La Fontaine, dawał nieraz upust wesołości i werwie, o tyle w modnych salonach, gdzie go zapraszano jako osobliwość, spodziewając się, iż każde słowo, jakie z ust jego wyjdzie, będzie „dowcipem”, potrafił nie odezwać się przez cały wieczór.

Ale ostatecznie trzeba powiedzieć, iż my wiemy o Molierze jako o człowieku bardzo mało. Nie posiadamy ani jednego świstka jego ręki, ani jednego listu. Obracamy się tu w dziedzinie konstrukcji psychologicznych, zawsze tak bardzo zawodnych. Dlatego podczas gdy jedni chcą widzieć w Molierze wcielenie galijskiej równowagi i radości życia, drudzy — jak np. J. J. Weiss w swoim bardzo zajmującym studium — znaczą jego duchową fizjonomię tragicznym i bolesnym piętnem.

IV

Stosunek Moliera do Mizantropa. — Alcest nie jest Molierem. — Dwoistość satyry. — Alcest, jego przymioty i wady. — Lekcja życia.

Jak wspomniałem, Mizantrop jest najbardziej osobistym utworem Moliera; dlatego też znajomość okoliczności życia pisarza zdawałaby się bardzo cenną dla zrozumienia tego utworu. Ale stało się, iż znajomość ta, zamiast objaśnić problem Mizantropa, przyczyniła się niejednokrotnie do jego zamącenia. Wielki cień Moliera padł na ten utwór i powiększył nieskończenie figurę Alcesta. Świadomość, ile najkrwawszych bólów i goryczy, ile strzępów duszy samego pisarza znalazło się w tych wierszach, przesłoniła poniekąd wszystkie inne: satyrę Mizantropa, jaką napisał Molier, zmieniła w jego apoteozę. Z tej sugestii trzeba się wyzwolić, aby trafnie ocenić tę komedię: ani Alcest nie jest Molierem, mimo iż Molier dał mu wiele drgnień własnego serca, ani komedia ta nie przestaje być komedią, mimo iż chwilami ociera się o dramat.

Satyra w Mizantropie posiada dwa oblicza: po jednej stronie mamy ową komedię salonów, którą planował sobie Molier od tak dawna — po drugiej „mizantropa” Alcesta. I salon (lub, jeżeli kto woli, społeczeństwo), i Alcest są przedmiotem satyry; a zarazem każdy z tych czynników znakomicie jest wyzyskany do oświetlenia komicznych stron przeciwnego obozu. Ale i Alcest ma dwie fizjonomie: jest komiczny i dramatyczny, wzniosły i śmieszny, zależnie od właściwego lub niewłaściwego użytku, jaki czyni ze swoich przymiotów. Bo podczas gdy w innych satyrach Moliera źródłem śmieszności jest jakaś organiczna wada charakteru (skąpstwo, próżność, pedantyzm, etc.), tutaj podłożem komizmu są cenne skądinąd, ale nie dość opanowane i zrównoważone przymioty. Mizantrop tedy jest o wiele bardziej skomplikowany niż inne komedie Moliera. A dopiero na tle tej podwójnej satyry rozgrywa się w Mizantropie dramat miłości: miłości dobywającej z siebie akcenty takie, jakie jeszcze nigdy nie dźwięczały na scenie francuskiej: miłości palącej płomieniem, od którego rozżarzy się przyszły teatr Racine'a. Już tych parę uwag wystarczyłoby, aby wskazać, jakim fenomenem była ta komedia na tle swojej epoki.

Ponieważ Mizantrop jest przede wszystkim komedią charakterów, trzeba nam zatem poświęcić parę słów ich analizie. Zacznijmy od Alcesta.

Alcest jest to zamożny szlachcic, człowiek młody, rozpoczynający dopiero swoje doświadczenia życiowe. Tak możemy wnosić ze świeżości jego oburzeń, jak również z nadziei, jakie w nim świat pokłada. Alcest jest otoczony powszechnym szacunkiem mężczyzn, a z trzech kobiet występujących w sztuce każda miałaby sobie za chlubę przywiązać go do siebie. Jest to natura na wskroś szlachetna; prawość, szczerość, prostota, bezinteresowność to jej znamienne cechy. Niezłomny w kwestii zasad, wierzymy, iż w przyjaźni umiałby być stałym i wiernym. Obce mu jest wszelkie modne wydwarzanie ówczesnych salonów; tak jak w poezji szczerość uczucia rozstrzyga dlań o wartości utworu, tak i w miłości jest to człowiek z jednej sztuki: daje całe serce i żąda wzajem całego. Alcest to chodząca prawda.

Jakże się tedy dzieje, iż ten Alcest, przy wszystkich swoich przymiotach, odgrywa przez cały ciąg akcji dość komiczną rolę, z końcem zaś zostaje sam, skrzywdzony przez ludzi, zdradzony przez kobietę, spotwarzony, zgorzkniały, nie widząc dla siebie miejsca innego niż na „pustyni”? Odpowiedź Moliera brzmi: dla braku równowagi, dla braku tej domieszki sceptycyzmu, jaką daje doświadczenie, dlatego ponieważ żąda od ludzkości zbyt wiele i zbyt bezwzględnie. To jedno. A drugie: ponieważ jest w życiu jakieś tajemnicze prawo, które prze szlachetne natury tam, gdzie czeka je cierpienie. A trzecie: ponieważ charakter Alcesta, mimo że zacny i prawy, nie jest wyłącznie z najczystszego kruszcu; inaczej Alcest byłby abstrakcją, a nie żywym człowiekiem, Molier zaś tworzy zawsze żywych ludzi. Alcest posiada tedy wady i to wady ściśle związane z jego zaletami. Albowiem zalety od wad dzieli nieraz dość nieuchwytna granica; nie zawsze są to dwa przeciwległe bieguny; częściej, w życiu, jest to kwestia proporcji, miary i właściwego użycia. Stałość zasad łatwo wyradza się w upór, godność w dumę, prawdomówność w brak delikatności… To, co jest wzniosłe w wielkich okolicznościach, może się stać śmieszne w drobnych.

Zestawmyż tedy litanię wad Alcesta, nie umniejszając bynajmniej naszej dlań sympatii. Pierwsze (jak w spisie grzechów głównych): pycha; pycha ta sprawia, iż Alcest lubuje się w swoich krzywdach i czyni sobie z nich piedestał, z którego wyżyn może do syta pogardzać ludzkością. Pycha ta nie pozwala mu nigdy przyznać się do błędu i każe brnąć aż do ostatnich konsekwencji. Z pychą tą wiąże się tedy upór. Z uporem tym wiąże się pewne doktrynerstwo: zbyt sztywne rozciąganie danej zasady na wszystkie okoliczności życia, niezdolność rozróżnienia rzeczy ważnych od drobnych, traktowanie wszystkiego na jednej płaszczyźnie. Egotyzm: wrodzona niezdolność wyjścia poza siebie, wejścia w charakter drugich; naiwne przeświadczenie, iż jemu należy się od ludzi wszystko, ludziom od niego nic; stąd czasami niewdzięczność (np. w stosunku do Filinta za jego tak wierne oddanie). Hiperkrytycyzm wobec drugich, brak krytycyzmu wobec siebie: gdyby Alcest posiadał ten krytycyzm, wiedziałby, jak bardzo ta „prawda”, którą uważa za obowiązek rąbać ludziom w oczy, jest produktem naszego stanu ducha, naszego stanu zdrowia, interesów, jak łatwo ulega w naszych oczach zmianie… Gdyby Alcest sam nie miał procesu, świat nie wydawałby mu się może tak zepsuty; gdyby Celimena nie grała mu tak na nerwach i sonet Oronta byłby może nie taki najgorszy…

Ciągnijmy dalej listę. Gniew (już drugi grzech główny!). Scena ze służącym w IV akcie wskazuje, iż nie tylko występki świata zdolne są w nim ten gniew obudzić, ale że skłonność ta jest w nim wrodzona. Zgryźliwość, niewyrozumiałość, nieuprzejmość… Ale nie. Nie mam już serca pastwić się nad tym sympatycznym Alcestem. Idąc po tej drodze i rozważając bacznie jego postępowanie, każdy sobie dośpiewa tej litanii. To już wystarczy, aby wskazać, ilu przywar można się dopatrzyć w jednym z najzacniejszych ludzi, jacy istnieją w literaturze. Jest to ilustracja owego wykrzyknika Józefa de Maîstre: „Nie znam wnętrza łajdaka, ale znam wnętrze uczciwego człowieka: okropne jest!”.

Jedna okoliczność łagodząca: Alcesta oglądamy przez cały czas sztuki nie w stanie normalnym, ale w stanie najwyższego podrażnienia, wytrącenia z równowagi: z jednej strony przegrywa najsłuszniejszy w świecie proces, z drugiej ukochana kobieta igra bezlitośnie z jego uczuciem. Ale znowuż oba te wydarzenia nie są wypadkami czysto zewnętrznymi; wiążą się one ściśle z charakterem Alcesta. W ten sposób w tym arcydziele Molierowskim wszystko zazębia się o siebie.

Takim widzimy Alcesta w zaraniu jego życia wśród ludzi i to życie, za pośrednictwem Moliera, daje mu twardą lekcję. Alcest ma proces, jak wspomniałem najsłuszniejszy w świecie, ale przegra go, ponieważ nie chciał uczynić potrzebnych kroków, aby nastroić sędziów przychylnie dla swej sprawy. Trzeba tu zaznaczyć, iż popełnilibyśmy błąd, oceniając rzecz z dzisiejszego punktu widzenia. Dziś, kiedy można uzyskać wymiar sprawiedliwości bez osobistych starań, obchodzenie i nastrajanie sędziów, zabiegi o poparcie z zewnątrz, są przestępstwem; wówczas były one powszechnym obyczajem, niemal obowiązkiem (tak jak dziś jeszcze, mniej więcej, kiedy się ktoś ubiega o posadę). Alcest, wzbraniając się temu poddać, był w oczach współczesnych — może i w oczach samego Moliera — szlachetnym wariatem, ale wariatem; tego typu mniej więcej jak ów szlachcic polski w początkach XIX wieku, który dał się licytować, ale nie zapłacił podatku, ponieważ „nie uznawał rządów zaborczych”. Molier widzi w tym niewątpliwie i przede wszystkim rys prawości Alcesta, ale także rys jego dumy, doktrynerstwa i uporu. Obrót procesu oświetla Alcestowi życie społeczne: gdzie spojrzy, widzi fałsz, niesprawiedliwość, postanawia kruszyć kopie z całym światem. I zważmy tu jedno. Chcę wierzyć, iż Alcest byłby równie wrażliwy na cudze krzywdy jak na swoje, ale nie leżało widać w intencjach Moliera poruszać tę strunę: w sztuce punktem wyjścia oburzeń Alcesta jest zawsze własna jego krzywda i osoba. W tym trzeba odróżnić Alcesta od don Kichota, z którym go nieraz zestawiono. Zatem Alcest zaczyna swoje dzieło reformatorskie od Oronta: dla błahostki niewartej wzruszenia ramion wchodzi w przykry zatarg, robi sobie możnego wroga, co, jak się pokaże, później ciężko odpokutuje. Omal nie przychodzi do sprawy z gośćmi Celimeny, okazując jawnie, jak bardzo mu się nie podoba ton salonu, w którym mimo to cały dzień przebywa. Niezręczną odprawą, jaką daje Arsenie, znów pomnaża listę nieżyczliwych o jedną wpływową osobę więcej. I z końcem sztuki następstwa błahych przewinień walą się na jego głowę, stawiając go tym razem w poważnym niebezpieczeństwie. Zgorzkniały, rozżalony, postanawia schronić się na pustynię, „gdzie uczciwym człowiekiem być nikt mu nie wzbroni”.

I w istocie Alcest, z tymi zasadami i z tym usposobieniem, niezdolny jest żyć w społeczeństwie. Czy możemy go sobie wyobrazić na jakimkolwiek z wybitnych stanowisk, do których powołują go jego talenty i prawość charakteru? Nie. W każdej sprawie miałby do czynienia z ludźmi; każdą, bodaj najważniejszą, naraziłby tedy na szwank dla lada błahostki, dla sonetu Oronta. Czyli że człowiek, powołany może do wysokich przeznaczeń, strawi życie na jałowych dąsach — dla braku równowagi.

V

Alcest i Celimena. — Nowe ujęcie motywu miłości. — Alcest i Filint. — Myśl samego Moliera.

Ale życie daje Alcestowi drugą jeszcze dotkliwszą lekcję. Ten wróg świata zakochał się, wiecznym prawem kontrastu, w istocie będącej wad tego świata wcielonym obrazem: w powierzchownej, błyskotliwej, zalotnej Celimenie. Alcest należy do typu, który zawsze ma urok w oczach kobiet: obok tych dworskich wymoczków, nawet obok zbyt zrównoważonego Filinta, on jeden jest tu pełnym mężczyzną, zdolnym do prawdziwego uczucia. Jego porywczość, jego wybuchy zazdrości pochlebiają kobiecie, dając zarazem pewien drażniący posmak niebezpieczeństwa; przy tym ujarzmić tego „dzikiego” Alcesta, którego wszyscy boją się po trosze, cóż za tryumf dla snobki Celimeny! I widzimy oto, co robi namiętność; widzimy jak ten dumny, drażliwy Alcest wysiaduje dzień cały w salonie Celimeny zbywany przez nią dość lekko, wodzony na pasku; jak wśród zgrai jej adoratorów odgrywa dość pocieszną rolę niedźwiadka oprowadzanego na łańcuchu. Wreszcie wielka scena: „życzliwa” osoba daje Alcestowi w rękę niezbity dowód zdrady Celimeny; przybywa do niej jako surowy sędzia, jako obrażony kochanek: i oto za chwilę ten Alcest noszący prawdę niby pióropusz u szyszaka znajdzie się niemal u jej stóp, błagając, by go okłamała. Mimo woli przypomina się Oront, rozsądny skądinąd człowiek, jak miłosiernie żebrał u Alcesta słówka bodaj kłamliwej pochwały dla swego sonetu. Tak, Alceście — zdaje się mówić Molier — każdy ma swoją namiętność, która jest niby rysa w jego pancerzu. Twoją jest Celimena i oto widzisz nie tylko, że „miłością rozsądek nie włada”, ale że pod wpływem namiętności można dojść do grubych kompromisów ze swymi ideałami. Otóż inni mają po prostu inne namiętności: czemuż tedy jesteś dla nich tak niewyrozumiały? A jeżeli już chcesz koniecznie świat poprawiać, schowaj swoje oburzenie, swoje zasady, swoją prawość na wielkie okazje; ale gdy chodzi o drobiazgi, o rzeczy nieprzynoszące nikomu krzywdy, pozwól ludziom żyć i nie znęcaj się nad nimi; dość są biedni i bez tego…

Tak mówi Molier; czy Alcest skorzysta z nauki? Wątpię. U Moliera nikt nie leczy się nigdy z tego, co stanowi istotę jego charakteru; cechą zaś prawego Alcesta jest brak tej gibkości inteligencji pozwalającej wyjść z siebie i spojrzeć na świat pod innym kątem; dla niego ta sama rzecz zawsze będzie inaczej wyglądała, kiedy ją robi on, a kiedy nie on, lecz kto inny.

Motyw miłości użyty tak, jak go tu użył Molier, jest czymś zupełnie nowym w teatrze francuskim i być może stanowi największy jego „wynalazek” w tej komedii. Miłość pojawia się dotąd rozmaicie. Czasem czysto konwencjonalnie: tak używał jej Molier np. w Zwadach miłosnych, Szkole mężów; tak użyje jej jeszcze nieraz jako motywu potrzebnego do intrygi będącej znów odczynnikiem na ujawnienie tej lub owej ludzkiej namiętności (Skąpiec, Mieszczanin szlachcicem etc.). Albo znowuż do celów komicznych: miłość małżeńska zwodzonego męża (lub dla konwenansu opiekuna) będąca raczej obroną swej własności i ambicji. To w „małej sztuce”, w komedii. (Ten ostatni rodzaj miłości umiał Molier pogłębić i ożywić tragiczną chwilami prawdą w Arnolfie w Szkole żon.) Z drugiej strony wysoka sztuka, tragedia. Tu miłość użyta na wpół konwencjonalnie, lecz z górnego tonu: rycerz gotów jest w każdej chwili poświęcić życie dla swej miłości, lecz znowuż z drugiej strony gotów jest w każdej chwili poświęcić swą miłość dla honoru i obowiązku. Każde słowo, które mówi, oddycha szacunkiem, godnością i, można powiedzieć, poprawnością heroizmu. W teatrze Corneille'a, zawsze człowiek panuje nad namiętnością. W teatrze Racine'a namiętność zapanuje nad człowiekiem. Ale pomiędzy Corneillem a Racinem był Molier: on był tym, który wskazał drogę Racine'owi, który dopomógł tragedii przejść od szczytów heroizmu do ludzkiej prawdy. Jego Alcest to miłość pełna, ludzka; szlachetna i heroiczna w potrzebie (czujemy to, że Alcest byłby zdolny, jak Cyd, wygrywać bitwy z szarfą ukochanej na hełmie), ale zarazem słaba, ledwie zatrzymująca się o krok przed spodleniem. Już jesteśmy blisko Andromaki Racine'a. A Molier nie ograniczył się na tym: pokazał, iż szczera, głęboka miłość, nie przestając być szlachetną i prawdziwą, może być zarazem komiczna. W paru scenach ogarnął całą skalę możliwości zawartych w jednym uczuciu.

Alcestowi przydał Molier do boku Filinta; czy jako kontrast? Niezupełnie. Jeżeli chodzi o „mizantropię”, to Filint posuwa ją może dalej od Alcesta. Alcest chciałby świat poprawić, zatem wierzy w możliwość tej poprawy; Filint ma pod tym względem od dawna wyrobione zdanie. Jest to człowiek od Alcesta co najmniej o kilka lat starszy, człowiek, który swoje lata nauki i doświadczeń przebył już dawno i który wytworzył sobie w pożyciu ze światem swoją filozofię i swoją taktykę. Ale roli Filinta nie trzeba rozumieć fałszywie, jak to nieraz czyniono. Filint nie jest to bynajmniej oschły i nieużyty egoista. (Egoistą w sztuce bywa raczej Alcest, nigdy Filint.) Filint, wedle Moliera, jest to bardzo porządny i zacny człowiek. Jest idealnym przyjacielem: niezrażony opryskliwością i niewdzięcznością Alcesta, którego wyższość i zalety doskonale umie ocenić, staje przy nim wiernie w trudnych i niebezpiecznych przejściach. Kocha — nie namiętnością wprawdzie, ale uczuciem złożonym z szacunku i tkliwej sympatii — Eliantę; dopóki jednak wierzy, iż Alcest mógłby dać szczęście Eliancie i nawzajem Elianta jemu, nie uczyni nic, aby ten związek pokrzyżować, raczej przeciwnie. Z ludźmi wyrozumiały, gładki, nieszafujący sercem, ale nieodmawiający zdawkowej monety uprzejmości, posiada jedną tylko słabostkę (inaczej nie byłby żywym człowiekiem, tylko ideałem!), częstą słabostkę ludzi inteligentnych: lubi się nieco bawić kosztem drugich. Stąd drażniąc Alcesta swymi paradoksami, wciąga go na niebezpieczną drogę salonowej donkiszoterii. Ale to bodaj jedyna wada, jaką możemy znaleźć w Filincie. To znaczy osobiście; z punktu widzenia bowiem społecznego źle by wyglądał świat, gdyby nie było na nim zawsze szlachetnych szaleńców walczących z nim i chcących go naprawić.

Jaki jest stosunek Moliera do tych dwóch figur? Można by odpowiedzieć po prostu, iż są to dwaj stworzeni przezeń ludzie o różnych charakterach, obaj żywi i obaj prawdziwi. Ale przez analogię z innymi komediami Moliera znamy jego sposoby wyrażania swojej myśli. Bardzo często Molier, kreśląc satyrycznymi rysami w głównej swej postaci zwichnięcie równowagi w jakimś danym kierunku, równocześnie wprowadza osobę drugą, która w tym samym przedmiocie prostuje wywodami swymi to zwichnięcie, wyrażając — nieraz wręcz w „rezonerskiej” tyradzie — mniemania samego Moliera (np. Kleant w Świętoszku, Berald w Chorym z urojenia, Aryst w Szkole mężów). Tak i tutaj; sądzę, iż Filinta można niemal uważać za rzecznika Moliera z tą różnicą od innych sztuk, iż nie jest on tutaj prostym „rezonerem”, ale żywą postacią sztuki. Uderza mnie jeszcze jedna analogia, na którą już raz na innym miejscu zwracałem uwagę: mianowicie iż wszystkie te miejsca, gdzie Molier wypowiada swoje credo, przesiąknięte są duchem Montaigne'a. A czy może być coś bardziej Montaignowskiego niż ten Filint, ten sceptyk intelektualny i pełen wyrozumienia, zdolny pojąć każde szaleństwo i dziwactwo, niekruszący kopii ze światem, a równocześnie prawy człowiek znający wartość ludzi i fanatyk przyjaźni?

O ile jednak byłoby zapewne błędne — jak to niekiedy czyniono — utożsamiać Alcesta z Molierem, nie można również powiedzieć po prostu: Molier to Filint. Jeżeli chcemy rozumieć literaturę, strzeżmy się upraszczania. Sądzę, że można by powiedzieć tak: w Molierze zmagał się temperament Alcesta z filozofią i doświadczeniem życiowym Filinta. Jako pisarz (przynajmniej w pewnym okresie twórczości), walczy nieubłaganie i śmiało z tym, co go oburza, i tu nie zna kompromisu; ale jest o tyle w szczęśliwszym od Alcesta położeniu, iż może mówić prawdę światu piórem, nie czuje zatem tej potrzeby, aby ją każdemu rąbać z osobna. Dlatego w osobistym stosunku do świata udawało mu się najczęściej ukryć we wnętrzu oburzenia Alcesta i pokazać uśmiechniętą twarz Filinta; kiedy zaś nadto mu dokuczył ten przymus, chronił się na „pustynię”, niestraszną zresztą, i w towarzystwie wiernych przyjaciół. Jedynie w stosunku do swej Celimeny był znów tylko Alcestem i to niestety, co boleśniejsze, bez jego młodości!

VI

Początek nowoczesnego „salonu” we Francji. — Satyra jego u Moliera. — Wady i uroki. — Celimena.

Wielką sztuką Moliera jest, iż umie zawsze dobrać dla swych figur tło, na którym właściwości ich charakteru występują w najpełniejszym świetle. Tak np. Skąpca swego zrobi zakochanym i ojcem rozrzutnika. Alcesta wprowadzi do salonu modnisi; ale tu, jak wspomniałem, ubije dwa ptaki na jeden strzał: na tle tego salonu tym jaskrawiej wystąpi karykaturalność pewnych rysów Alcesta, jak znowuż z drugiej strony męska jego postać uwydatni czczość i lichotę „światowego poloru”. Zaznaczyć tu wypada, iż życie salonowe, nowoczesne życie towarzyskie, było wówczas właśnie w zawiązku. Jeszcze kilkanaście lat wprzódy cała niemal szlachta konno i zbrojno brała udział w walkach domowych Frondy, tak jak przedtem Ligi: Richelieu ją złamał, Mazarin ugniótł w ręku, Ludwik XIV zaś rozzuł z butów, przebrał w jedwabne pończochy i zamknął w złotej klatce dworu, aby tam dla bezpieczeństwa wszystkie ich ambicje wprząc w turniej uciech i próżności. Można sobie tedy wyobrazić, iż wśród tego brzęczącego roju znalazł się jeszcze nieraz rogaty szlachcic dawniejszego autoramentu, nieumiejący nagiąć hardego karku w lansadach i komplementach: jakoż współcześni wskazywali palcem niejednego oryginała i weredyka, który rzekomo służył za model do postaci Alcesta.

Zatem salon. W paru scenach defiluje przed naszymi oczyma wszystko, co można by do dziś o życiu towarzyskim powiedzieć. A jeszcze Molier umie rozszerzyć ściany tego salonu i zręczną sceną „portretów” w drugim akcie z jednej strony charakteryzuje „rozmowę salonową”, z drugiej pomnaża niejako liczbę gości, wciągając w nią i nieobecnych. Cóż tedy widzimy? Ano, cóż: targowisko próżności, obłudy, obmowy, snobizmu, oszczerstwa, fałszu, zaledwie maskowanej nienawiści, głupoty, samochwalstwa, rozpusty, pieczeniarstwa, czy ja wiem wreszcie czego? I tylko to? Och, nie! Molier nie jest nigdy owym zdawkowym moralistą ad usum dorastającej młodzieży, jaki tkwi w ogromnej większości „satyryków”: Molier posiada w stosunku do życia owo przenikliwe, głęboko bezstronne spojrzenie, które odbija w całym bogactwie grę zjawisk i jeżeli uczy, to tym, iż zmusza do zadumania się nad nimi. Zatem w salonie tym — czy w życiu społecznym, którego salon jest zagęszczeniem — dostrzega jeszcze dwie rzeczy, które zeń wykwitły: ludzkość i wdzięk.

Ludzkość to Filint. Filint to ów dobroduszny sceptycyzm, gibkość inteligencji, które pozwalają żyć w świecie i zachować własną indywidualność, nie urażając i nie gwałcąc cudzej; pozwalają korzystać z czyichś zalet towarzyskich, zachowując w duchu sąd o charakterze, słowem, wszystko to, co sprawia, iż mimo sprzeczności interesów i charakterów ludzie mogą współżyć, bawić się z sobą i znajdować w tym duchową korzyść i przyjemność. Bez tych przymiotów życie towarzyskie, a nawet społeczne, jest niemożliwe; w społeczeństwie Alcestów każdy byłby skazany na to, aby siedzieć w swojej norze, zadowalając się towarzystwem ludzi odeń zależnych: takim właśnie było życie szlachcica „starej daty”. Filint — wraz z Celimeną — to genialne odgadnięcie w samym zawiązku tego poloru kultury, który miał nadać piętno całej Francji później, w XVIII w.

Wdzięk to Celimena. Nakreślić wówczas, w owej surowej epoce Corneillowskich heroizmów, ten pierwowzór, którego trzywiekowy rozwój społecznego życia nie zdołał wzbogacić prawie żadnym nowym rysem, to też z pewnością nie najmniejszy dowód geniuszu Moliera. Celimena to ów pewien odrębny krój inteligencji kobiecej, lekkiej, zwinnej, przenikliwej, który — również w XVIII w. — uczyni z jej salonu już nie miejsce płochej rozrywki, ale ważne centrum umysłowe, i nada całej literaturze francuskiej jej swoisty, uroczy charakter. Celimena — oprócz wiecznych pierwiastków kobiecości, których jest wcieleniem — to już owo nowoczesne zintelektualizowanie miłości, stwarzające cały świat uroków i podrażnień, o ileż trwalszych niż same podniety zmysłowe! I Molier, zawsze głęboko bezstronny w spojrzeniu na życie, mimo wszystkich mąk Alcesta, nie umie stanąć przeciw Celimenie. Nawet w tej „karze”, jaką wymierza jej z końcem sztuki, sympatie nasze raczej zostają po jej stronie: łapiemy się na tym, iż mimo woli jesteśmy skłonni widzieć w niej „niezrozumianą” ofiarę głupoty i brutalności męskiej. Molier, ten „filozof natury”, zanadto dobrze wie, iż przyrodzonym zadaniem kobiety jest wabić, aby mógł potępić tę, która wabność podniosła do wyżyn artyzmu. I Alcest kocha Celimenę; silna męska indywidualność jedynie w tym typie arcy-kobiecości znajdzie swoje dopełnienie; ona jedynie da mu poznać całą skalę upojeń, wzruszeń i męczarni, do jakich ludzkie serce jest zdolne, i którą bezwiednie pragnie wyżyć, choćby się miało skrwawić przy tym.

I zważmy głęboki rys tej komedii: na przekór wszystkim swym teoriom, zasadom, oburzeniom ostatecznie jedynym człowiekiem, z którym Alcest może przestawać, jest Filint, jedyną kobietą, którą może kochać, Celimena. Czyż mógł ten „mizantrop” oddać większy hołd owemu „światu”, którego nienawidzi?

VII

Fałszowanie idei Mizantropa. — Cechy teatru klasycznego, a w szczególności Molierowskiego. — Ewolucja od farsy i komedii opartej na intrydze do komedii charakterów i obyczajowej. — Doskonałość konstrukcji Mizantropa. — Styl.

Wszystko, co tu zaznaczyłem, to jedynie drobna cząstka tego, co, czytając uważnie, można wyczytać w Mizantropie; tak wiele zamknął Molier w tej najgłębszej, najsubtelniejszej ze swoich komedii. Niektórym i to nie wystarczyło: chcieli widzieć w niej to, czego w niej nie ma. Mniej więcej w epoce Rewolucji, poniekąd pod wpływem Russa zaczęła się znamienna „stylizacja” Alcesta: uczyniono zeń demokratę, rewolucjonistę, republikanina… Pojęcie to pokutowało niekiedy prawie aż do naszych czasów: Alcesta-republikanina znajdujemy jeszcze u Sarcey'a (Quarante ans de théâtre). Równolegle z tym strojeniem Alcesta w nowe szaty zaczęło się poniżanie Filinta: czyniono zeń chodzący „kompromis”, zimnego egoistę, etc. Ale to była faza przemijających wybryków; wystarczy nam tu aż nadto zajmować się tym, co Molier napisał, a nie tym, czego nie napisał.

Na czym polega tajemnica sztuki Moliera, iż skrępowana tyloma pętami i konwenansami potrafiła w szczupłych swoich ramach zamknąć tak wiele?

Można by odpowiedzieć, że na jej do najdalszych granic posuniętej ekonomii. O ile ramy powieści są nieskończenie rozciągliwe, o tyle ramy utworu teatralnego są bardzo ograniczone: każdy rys zbędny kradnie miejsce rysowi potrzebnemu. Otóż sztuką teatru klasycznego jest wyzyskanie miejsca, wyzyskanie (mimo pozornej rozwlekłości tyrad) każdego niemal słowa dla uwydatnienia czegoś istotnego w rysunku i grze charakterów. Gdyby ta komedia pisana była dziś, wiedzielibyśmy niezawodnie, jak się Celimena nazywa, czym był nieboszczyk jej mąż, ile ma rocznej renty, jakich perfum używa i gdzie się ubiera; tu nie wiemy nic z tego wszystkiego, ale w zamian za to ta Celimena nie przemija jak moda jej sukni, ale jest równie żywą i prawdziwą dziś jak przed dwustu laty. W zamian za to ileż perspektyw, ileż problemów przesuwa się nam przed oczyma w tym jednym pokoju Celimeny w ciągu kilku godzin obejmujących (zgodnie ze słynnym prawidłem trzech jedności) akcję sztuki. Molier operuje niezmiernie śmiało skrótami: taka np. scena porozumienia Filinta z Eliantą, zawarta w kilkunastu wierszach, w życiu rozłożyłaby się może na przeciąg pół roku. Charaktery, można powiedzieć, zagęszczone są jak bulion: każdy mówi tylko to, co przyczynia się do jego charakterystyki; ani jedno słowo nie pada na wiatr. Taka kwintesencja, taka abstrakcyjność psychologiczna, stałaby się dla talentu średniej miary zgubą: trzeba potężnego tchu Moliera, aby wlać w nią pełnię życia. Osobliwą tajemnicą jego geniuszu jest, iż ta komedia, tak wiecznie i ogólnie ludzka i prawdziwa, jest równocześnie bardzo znamiennym produktem swego kraju i dokumentem epoki: Mizantrop Moliera to z jednej strony społeczeństwo takie, jakim było i będzie zawsze — z drugiej to bardzo wierny obraz pewnego odłamu Francji w pierwszej dobie panowania Ludwika XIV.

Wspomniałem na wstępie, iż MizantropTartufe to szczyty twórczości Moliera, a zarazem w ogóle rozwoju nowożytnej komedii. W ciągu kilku lat ten zdumiewający geniusz, wyszedłszy z pierwocin wpół-ludowego teatru, wzbił się na niedościgłe przed nim i po nim wyżyny. Komedia Moliera rodzi się początkowo z dwóch źródeł: ze starej, zawiesistej farsy francuskiej oraz z komedii włosko-hiszpańskiej wraz z jej zawikłaną intrygą, karkołomnymi imbroglio, przy pewnej tradycyjnej zdawkowości figur i sytuacji. I widzimy krok po kroku, jak Molier rozszerza te ramy i wypełnia je swoją treścią: z każdą nową sztuką coraz mniej mamy obcych domieszek, a coraz więcej samego Moliera. W Mizantropie mamy tego Moliera w najczystszej postaci, tak jak nigdy może przedtem i potem. Albowiem w gorączkowej swej pracy Molier, mimo iż pokazał, do czego sam jest zdolny, nieraz dla pośpiechu będzie świadomie czerpał z obcych źródeł. Powiadano, iż w takim arcydziele jak Skąpiec zaledwie parę scen jest oryginalnych, a nie zapożyczonych. Mizantrop jest absolutną własnością Moliera; nie szukał doń natchnienia nigdzie poza własną duszą oraz tym, co widział dokoła siebie.

W ewolucji swojej komedia Moliera dąży od komedii opartej na intrydze (Postrzeleniec, Zwady miłosne) do komedii charakterów. Szkoła żon jest pod tym względem epoką w teatrze francuskim. Ale w Mizantropie ta komedia charakterów dochodzi do maximum swej doskonałości: w całej sztuce nie widzimy ani jednego rysu, który by był z zewnątrz; wszystko, co się dzieje, płynie jedynie z mistrzowsko oddanej gry charakterów. Że ta komedia jest równocześnie arcydziełem komedii obyczajowej, wskazałem już poprzednio.

Jako umiar budowy Mizantrop przewyższa jeszcze Świętoszka. Świętoszek, napisany pierwotnie w trzech aktach, uzupełniony później do pięciu, ucierpiał nieco od tych przeobrażeń. Cały drugi akt stanowi poniekąd wkładkę luźno związaną z głównym motywem sztuki; zakończenie razi nieco swoim deus ex machina. W Mizantropie akcja — bardzo subtelna i nieomal zbyt wiotka — rozwija się z doskonałą harmonią, a rozwiązanie sztuki, zgodne z założeniem i rozwojem charakterów, nie ma w sobie nic z niedbałości owych częstych „molierowskich” zakończeń. Zawiera ono raczej cechy tego bardzo nowoczesnego rodzaju teatralnego, który nie jest ani dramatem ani komedią, a który na afiszach teatralnych nosi dziś po prostu miano „sztuki”. Jest to jeden dowód więcej śmiałości geniuszu Moliera. W epoce, kiedy on tworzył, rodzaj komiczny i tragiczny były najściślej od siebie oddzielone; nikomu w głowie nie postało, iż komedia może zarazem bawić, wzruszać, pobudzać do myślenia, poruszać doniosłe (ba, nawet najświętsze!) problemy; iż może odbijać zarazem komizm i tragizm życia. Molier jednym zamachem obala te sztuczne bariery: jego Mizantrop, Don Juan, Świętoszek, Skąpiec to już podwaliny nowoczesnego dramatu, a raczej to otwarcie dróg dla pełni twórczej swobody.

Toteż Mizantrop był dla współczesnej publiczności dziełem zbyt śmiałym, zbyt odbiegającym od panujących pojęć o teatrze. Niektórzy, jak Boileau — zrozumieli, czym jest to dzieło; ogółowi brakło w nim tego szerokiego śmiechu, do którego Molier przyzwyczaił słuchaczy. Powodzenie sztuki słabło: aby je podeprzeć, Molier napisał naprędce małe arcydzieło Lekarz mimo woli, w którym publiczność mogła znaleźć śmiechu do syta i w ten sposób ocalił na scenie utwór zamykający najwyższy jego ideał sztuki.

Mizantrop, jak wszystkie prawie wielkie komedie Moliera, pisany jest wierszem. Było to w owej epoce obowiązujące; proza była dozwolona jedynie dla farsy; donioślejszy utwór pisany prozą był jak gość, który wybrał się na bal bez godowego stroju. Molier parę razy próbował przełamać ten konwenans, ale zawsze napotkał na opór. Don Juan Moliera nie miał wielkiego powodzenia: zyskała go dopiero blada przeróbka tegoż Don Juana sporządzona przez Tomasza Corneille, dlatego że była wierszem. Ta sama przyczyna opóźniła podobno tryumf Skąpca. Jak wszystkie utwory teatralne klasycznej doby, komedie Moliera (z wyjątkiem PsycheAmfitriona) pisane są aleksandrynem, długim, poważnym wierszem, odpowiadającym naszemu trzynastozgłoskowcowi. Klasyczny ten aleksandryn, pełny, ale nieco sztywny, kończący nieodmiennie myśl i zdanie z końcem wiersza, przetrwa w tej postaci aż do romantyków: Wiktor Hugo uczyni go żywszym, giętszym, łamiąc go, przenosząc myśl z jednego wiersza do drugiego, przesuwając swobodnie średniówkę i rozbijając jego tok szybkim, ucinanym dialogiem. Swobody te były jedną z głównych przyczyn zaciętej walki toczącej się około przedstawienia Hernaniego (1830). „Klasycznej” epoce obca jest żywość i przepych obrazowania poezji nowoczesnej; obraca się ona w szczupłym kręgu konwencjonalnych formuł: np. gdy mowa o miłości, zawsze mamy ognie, kajdany, katusze, groty, powolne służby, tkliwe starania etc. Trzeba nauczyć się czytać i oswoić się z tym konwenansem, aby pod tą skrzepłą dziś dla nas skorupą odczuć płonący potężny ogień. Ale pamiętajmy, że konwenans swój wytwarza każda epoka literacka i że bodaj czy nie dokuczliwsze jest już dla nas nadużycie anielstwbłyskawic u romantyków, a chuci, praiłów etc. u „Młodej Polski”.

O ile nikt nie poważył się zaczepiać geniuszu komicznego Moliera, o tyle Molier jako stylista, jako pisarz, był — zwłaszcza w pewnych epokach — przedmiotem wielu zarzutów, a zarzuty te głównie tyczyły sztuk pisanych wierszem. Namiętnym sporom na tym tle, sporom, w które niepodobna mi tutaj bliżej wchodzić, położył koniec Brunetière, stwierdzając, iż wielki pisarz a poprawny pisarz są to pojęcia, które bynajmniej nie zawsze się pokrywają, i że być może nawet w tej właśnie „niepoprawności” tkwi tajemnica życia i siły danego stylu. Ani Corneille, ani Saint-Simon, ani Balzac nie byli „poprawnymi” pisarzami.

A wreszcie pamiętajmy o jednym. Tekst komedii Moliera, taki jak go posiadamy, to przeważnie, brulion kreślony przezeń dla sceny i niedbale wydany obcą ręką po śmierci pisarza. Molier sam nie troszczył się o wydawanie swoich komedii, może właśnie dlatego, iż czuł, że oddając je do druku, trzeba by podjąć mozolną pracę oszlifowania i wykończenia, na co w swoim gorączkowym i szczelnie wypełnionym życiu nie miał ani dość czasu, ani swobody myśli.

Bezpośredni wpływ Mizantropa na polską komedię jest mały, mniejszy niż innych utworów Moliera: mogę tu przytoczyć, za Kielskim, Dziwaka Rzewuskiego, Odludki i poetę Fredry oraz poniekąd scenę obmowy w Mężu i żonie.

Przekładali go na nasz język Zabłocki (1774), Franciszek Kowalski, Szymanowski.

Przekład niniejszy dokonany jest z oryginału na podstawie pomnikowego wydania Moliera w Les grands écrivains de la France.

Główne prace z zakresu olbrzymiej bibliografii Molierowskiej:

Rigal, Molière, 1908.

Lafenestre, Molière, 1909.

Maurice Donnay, Molière, 1911.

J. J. Weiss, Molière, 1900.

Faguet, Rousseau contre Molière, 1912.

Sarcey, Quarante ans de théâtre, I série. (Molière et la comédie), 1900.

J. Lemaître, Impressions de théâtre, I série.

Brunetière, Les époques du théâtre français.

Lanson, Histoire de la littérature française.

Faguet, Le XVII siècle, 1885.

Mizantrop

OSOBY:

ALCEST, zalotnik Celimeny

FILINT, przyjaciel Alcesta

ORONT, zalotnik Celimeny

CELIMENA

ELIANTA, kuzynka Celimeny

ARSENA, przyjaciółka Celimeny

AKAST, markiz

KLITANDER, markiz

SIERŻANT urzędu marszałkowskiego

ERGAST, służący Alcesta

LOKAJ Celimeny

Rzecz dzieje się w Paryżu, w domu Celimeny.

AKT I

SCENA PIERWSZA

FILINT, ALCEST

FILINT

Cóż znowu? Co się stało?

ALCEST

siedząc

      Daj mi pokój, proszę.

FILINT

Niechże się więc choć dowiem, za co gniew twój znoszę?

ALCEST

Proszę, chciej mnie od swojej zwolnić obecności.

FILINT

Ależ wysłuchać mógłbyś przynajmniej bez złości.

ALCEST

Chcę się złościć, a nie chcę słuchać. Do widzenia.

FILINT

Wyznam, że nie pojmuję twego uniesienia,

I choć węzłem przyjaźni złączeni najściślej…

ALCEST

wstając gwałtownie z krzesła

Ja, twoim przyjacielem? Pozbądź się tej myśli.

Byłem nim dotąd, prawda, byłem sercem całem,

Lecz odkąd twą prawdziwą istotę przejrzałem,

Odkąd znam fałsz, zgniliznę, co duszę twą toczy,

Kwita z przyjaźni; nie chcę widzieć cię na oczy.

FILINT

Więc doprawdy tak bardzo mnie występnym mienisz?

ALCEST

Jak to, i ty ze wstydu sam się nie rumienisz?

O wartość twego czynu nie myślę wieść sporu,

Bo musi się nań wzdrygnąć, kto ma krztę honoru.

Więc ty w mych własnych oczach, jak na zawołanie

Śmiesz komuś okazywać najtkliwsze wylanie,

Zapewnienia swych usług, zaklęcia, czułości,

Zda się że mu w uściskach pogruchotasz kości:

A gdy zapytam, co z nim łączy cię tak blisko,

Dobrze, jeżeli zdołasz przypomnieć nazwisko!

Ledwie odszedł, już stygnie zapał twej przyjaźni

I gdy ci o nim mówić, ty drwisz najwyraźniej!

Tam do licha! to rzecz jest nikczemna, niegodna,

Tak swoją duszę fałszem splugawić aż do dna;

Ja, gdyby mnie Bóg takim uczynił w swym gniewie,

Poszedłbym się powiesić na najbliższym drzewie.

FILINT

Nie uważam za godną postronka tej kwestii,

Gdybym więc twej nie zdołał uzyskać amnestii,

Pozwól, że od wyroku sam się ułaskawię

I znajomość ze stryczkiem na później zostawię.

ALCEST

I koncept twój niesmaczny, i sprawa nic warta.

FILINT

A więc mówiąc poważnie, czegóż chcesz, u czarta?

ALCEST

Chcę, by człowiek uczciwy postępował szczerzej

I na wiatr słów nie rzucał, w które sam nie wierzy.

FILINT

Jakże? Gdy ktoś z radością śpieszy w me ramiona,

Trzebaż z równym wylaniem tulić go do łona!

Wedle sił swoich spłacić, w tej samej walucie,

Przysięgi przysięgami, uczuciem uczucie.

ALCEST

Nie, wyznaję, że wcale nie podoba mi się

Obyczaj, jaki wasi przybrali modnisie;

Nienawidzę ich manier, znieść nie mogę tonów,

Jakie mają ci istni handlarze ukłonów,

Ci uścisków na zimno uprzejmi rozdawcy,

Ci niestrudzeni pustych przyrzeczeń łaskawcy,

Co w jednakie są słowa uznania rozrzutni

Dla ludzi godnych tego i dla zwykłych trutni.

Jakąż korzyść ma z takim człowiekiem zażyłość?

Cóż, że ślubuje przyjaźń, szacunek i miłość

I nad tobą w pochlebstwach rozpływa się cały,

Gdy lada błazen równej dozna odeń chwały?

Nie, każdy, co w swych piersiach nosi duszę zacną,

Wzgardzi uczuciem, co się udziela zbyt łacno;

Najbardziej chlubne słowa lichą wartość mają,

Skoro nam je wypada dzielić z całą zgrają;

Do szacunku wyłączność jest jedyną drogą,

A kto cały świat ceni, nie ceni nikogo.

Skoro więc ty podzielasz ten obyczaj modny,

Zaszczytu twej przyjaźni nie czuję się godny;

Zrzekam się skarbów serca, co w swej uprzejmości

Bez najmniejszej różnicy cały świat ugości;

Ja chcę swe własne prawa mieć zawsze i wszędzie:

Przyjaciel wszystkich ludzi moim więc nie będzie.

FILINT

Ależ, gdy żyjem w świecie, musimy nawzajem

Przestrzegać pewnych względów wskazanych zwyczajem.

ALCEST

Bynajmniej; ścigać trzeba bez litości żadnej

Ten fałszywych przyjaźni jarmark zbyt układny;

Żądam, aby mężczyzna był nim w każdym słowie,

By duszę swoją wkładał we wszystko, co powie;

Chcę z nim samym przestawać, nie zaś z jego usty

Jedynie, z których spływa dźwięk grzeczności pusty.

FILINT

Lecz zważ, że nas zbyt często wzniosła szczerość taka

Okryłaby śmiesznością i sławą prostaka;

Że nieraz, niech drażliwość twoja mi wybaczy,

Nieźle jest nasze myśli dobrze ukryć raczej.

Czy byłoby roztropnym, przyzwoitym zgoła,

Co o nich sądzim, wszystkim oznajmić dokoła?

Okazywać otwarcie wobec innych ludzi,

Co nam się nie podoba albo co nas nudzi?

ALCEST

Tak.

FILINT

      Jak to? podstarzałej więc mocno Chlorydzie

Powiesz, że z wiekiem w parze zalotność nie idzie,

I że próżno bielidłem wskrzeszać wdzięk przyćmiony?

ALCEST

Zapewne.

FILINT

      Dorylowi, że jego androny,

Wysławianie swych zwycięstw i rodowej chwały

Każdemu już na dworze we znaki się dały?

ALCEST

Owszem.

FILINT

      Żartujesz chyba!

ALCEST

      Mówię najpoważniej

I nie myślę oszczędzać tego, co mnie drażni.

To, co widzę dokoła, na dworze czy w mieście,

Żółć mi porusza, muszę wybuchnąć nareszcie.

Patrzeć co dzień na ludzi, jak żyją ze sobą,

To grozi melancholią lub ciężką chorobą.

Gdzie spojrzeć, wszędzie zgraja pochlebców przebrzydła;

Podstęp, niesprawiedliwość; zdrady, fałszu sidła;

Dłużej już nie wytrzymam; dławię się; a zatem

Wolę do upadłego walczyć z całym światem.

FILINT

Twój sąd o ludziach nazbyt zdaje mi się dziki;

Śmiać się też muszę tylko, słysząc te wybryki,

I mniemam, żeśmy razem podobni niezmiernie

Do tych dwóch w Szkole mężów skreślonych tak wiernie

Braci, z których…

ALCEST

      Mój Boże! Skończ te liche żarty.

FILINT

Ty raczej przestań w pysze grzęznąć zbyt upartej.

Złość się, jak chcesz, sam jeden świata nie odmienisz,

A skoro wszelką szczerość tak wysoko cenisz,

Powiem ci przeto szczerze, jeśli nie wiesz o tem,

Że twój obłęd szyderstwa stał się już przedmiotem

I że twój gniew tak srogi na świata zwyczaje

Na śmiech ludzki jedynie wszędy cię podaje.

ALCEST

Doprawdy? Tym ci lepiej! Doskonale, przednio!

Radość mi tym wyznaniem czynisz niepowszednią,

Bo każdy człowiek tyle wzgardy we mnie budzi,

Że wstydziłbym się znaleźć łaskę w oczach ludzi.

FILINT

Słabą naturę ludzką sądzisz zbyt surowo.

ALCEST

Nienawidzę jej, powiedz: to zbyt wątłe słowo.

FILINT

Więc bez żadnej różnicy, w całym świecie biednym

Nie złagodzisz swych sądów przykładem ni jednym?

A przecież między ludźmi, pośród których żyjem…

ALCEST

Nie odmienisz mych uczuć nazwaniem niczyjem:

Jednymi gardzę, bo są źli i niegodziwi,

Drugimi, że na podłość ludzką zbyt cierpliwi

I że nie płoną dla niej tym gniewem wieczystym,

Jaki winien występek budzić w sercu czystym.

Czego nie zniosą świata względy zbyt łaskawe,

Dowodem jawny oszust, z którym wiodę sprawę!

Z dala poznasz w nim franta przez maskę układną,

Czym być potrafi, nie jest tajemnicą żadną;

Jego wzrok świątobliwy i pokora mnisza

Chyba tylko obcego mogą zwieść przybysza.

Wszyscy patrzyli na tę nędzną kreaturę,

Jak przez brudne zabiegi wciąż pięła się w górę;

Dziś, u szczytu powodzeń siedząc bez sromoty,

Jest zniewagą zasługi, a hańbą dla cnoty.

Mów, gdzie chcesz, o nim, choćby z największą pogardą,

Nikt za jego honorem nie ujmie się twardo;

Nazwij go łotrem, zdrajcą, ani się kto zdziwi,

Cały świat ci to przyzna, nikt się nie przeciwi;

Z tym wszystkim w każdym domu miłym gościem będzie,

Przyjmują go z uśmiechem, spotykasz go wszędzie;

Niech tylko wakans jaki otworzy się kędy,

On przed najzasłużeńszym umie zyskać względy.

Do kroćset! to są dla mnie rany nazbyt krwawe

Patrzeć na tę uprzejmą z łajdactwem zabawę

I doprawdy czasami bierze mnie ochota

Uciec gdzie na pustynię od waszego błota.

FILINT

Mój Boże! mniej się troszczmy o moralność cudzą,

A błędy świata tyle gniewu w nas nie zbudzą;

Nie wnikajmy w naturę ludzką zbyt głęboko,

Na słabostki jej uczmy się przymykać oko.

Być szlachetnym, rozumnym, to jeszcze za mało:

Bądźmy ludzcy, gdy z ludźmi wciąż nam żyć przystało.

Najwyższy rozum drogę pośrednią obierze

I umie swe żądania zamknąć w pewnej mierze.

Ta staroświeckiej cnoty surowa powaga

Od nas, ułomnych ludzi, zbyt wiele wymaga;

Trudnoż doprawdy wiecznie trwać starym przesądem,

Dziś żyjem, więc z dzisiejszym trzeba iść nam prądem.

Czyż to nie jest szaleństwo iście bez przykładu

Chcieć cały świat przerabiać podług swego ładu?

I ja, jak ty, spostrzegam co dzień rzeczy tysiąc:

Że mogłyby iść lepiej, gotów jestem przysiąc,

A przecież, choć spotykam złe na każdym kroku,

Gniewu z tego powodu nie dojrzysz w mym oku.

Biorę człowieka za to, czym on jest w istocie;

Nie potępiam słabości, nie dziwię niecnocie

I mniemam, że filozof podzieliłby ze mną

Raczej mój chłodny spokój, niż twą żółć daremną.

ALCEST

Ale ten spokój, co jest w wywodach tak biegły,

Czy zawsze będzie równie dla świata uległy?

Gdy serdeczny przyjaciel zdradzi cię nikczemnie,

Gdy ktoś mienie twe zechce wydrzeć potajemnie,

Lub zgubić cię spróbuje haniebną potwarzą,

Czy i to wówczas ścierpisz z tak pogodną twarzą?

FILINT

Zapewne; patrząc na to, jedynie pomyślę,

Że błędy te z człowiekiem zrośnięte są ściśle;

I widząc ludzkie kłamstwa, występki, niecnotę,

Nie większą zgoła czuję do gniewu ochotę,

Niż gdybym miał przed sobą głodnych wilków stado,

Złe małpy albo sępy krążące gromadą.

ALCEST

Więc mam się dać oczerniać, ołgiwać, okradać

I nie mogę… Do licha, przestań o tym gadać!

Ty chcesz mnie chyba drażnić tym całym wywodem.

FILINT

Radziłbym ci poczynać sobie z większym chłodem;

I miast nad swoim wrogiem znęcać się bezkrwawo,

Wolałbyś się zakrzątnąć nieco za twą sprawą.

ALCEST

Nie uczynię ni kroku; rzecz postanowiona.

FILINT

Jakaż ci więc przed sądem zostaje obrona?

ALCEST

Jaka? W zdrowym rozumie, w mej słuszności, w prawie.

FILINT

Nie postarasz się sędziów nastroić łaskawie?

ALCEST

Nie; czyliż moja sprawa jest zła albo brudna?

FILINT

Bynajmniej; lecz z szelmostwem walka bywa trudna,

I jeżeli nie zechcesz…

ALCEST

      Nie poruszę nogą;

Słuszność ja mam.

FILINT

      Lecz możesz przypłacić ją drogo;

Przeciwna strona bowiem, w intrygach silniejsza,

Może sędziów przeciągnąć, zjednać sobie…

ALCEST

      Mniejsza.

FILINT

Zawiedziesz się.

ALCEST

      Więc dobrze. Chcę ujrzeć to dziwo.

FILINT

Ależ…

ALCEST

      Przegram mój proces z rozkoszą prawdziwą.

FILINT

Ależ przecie…

ALCEST

      Zobaczym. Niech się rzecz rozwidni;

Czy też ludzie potrafią być tyle bezwstydni,

Tak przewrotni, bezczelni, z sercem tak zbrodniczem,

Aby mnie jawnie skrzywdzić przed świata obliczem.

FILINT

Cóż za człowiek!

ALCEST

      Zapłacę chętnie tę zabawę

I wprost dla ciekawości chciałbym przegrać sprawę.

FILINT

Na honor, gdyby cię ktoś usłyszał, Alceście,

Wnet byś przedmiotem śmiechu stał się w całym mieście.

ALCEST

Tym ci gorzej dla śmieszków.

FILINT

      Ale tę surową

Powagę, w którą lubisz stroić każde słowo,

Tę prawość nieskażoną w uczciwej prostocie,

Czyliż ją odnajdujesz w swych uczuć przedmiocie?

Wyznaję, iż zdumiewa mnie czasem twe serce,

Iż będąc z rodem ludzkim w tak wielkiej rozterce,

Mimo wszystko, co wstrętem napełnia je w świecie,

Wśród niego cel uwielbień swych znalazło przecie.

Ale większe zdziwienie jeszcze budzi we mnie

Twój wybór, który pojąć silę się daremnie;

Dobra Elianta łask swych wszak ci nie ukrywa,

Mile na cię spogląda Arsena cnotliwa,

A przecież od ich uczuć stroni twoja dusza,

Natomiast Celimeny powab ją porusza,

Której płocha zalotność i dowcip złośliwy

Przykład modnych zwyczajów stanowią prawdziwy.

Czemuż, gdy dla nich czujesz nienawiść tak srogą,

Ta, która ich obrazem, tyle ci jest drogą?

Czy w jej lubej osobie błędy te nie rażą?

Nie widzisz ich, że znosisz z tak spokojną twarzą?

ALCEST

Nie. Miłość, jaką czuję dla tej młodej wdowy,

Nie znaczy, bym oślepnąć dla niej był gotowy;

I jakkolwiek me serce ku jej wdziękom skłaniam,

Pierwszy widzę jej błędy, pierwszy im przyganiam.

Jednak przyznaję, żem jest względem niej zbyt słaby,

Zbyt silny mają urok dla mnie jej powaby;

I choć jej wady wielce ranią moją duszę,

Mimo wszelkie wzdragania i tak kochać muszę.

Lecz mniemam, że gdy chęci serca mego ziści,

Miłość moja jej duszę z tych błędów oczyści.

FILINT

Jeżeli tego dopniesz, dokażesz niemało.

Zatem wierzysz, iż w czuciach swych umie być stałą?

ALCEST

Jakże mógłbym ją kochać, nie mając tej wiary?

FILINT

Gdy więc znasz jej przyjazne dla siebie zamiary,

Czemuż cię tłum rywalów od niej tak oddala?

ALCEST

Bo serce kochające chce być bez rywala;

I właśnie mego tutaj zjawienia przedmiotem

Powiedzieć jej otwarcie, co rozumiem o tem.

FILINT

Gdyby o mego serca chodziło życzenie,

Eliancie bym poświęcił wszystkie me płomienie;

Dusza jej, cnót tak pełna, sprzyja ci najszczerzej,

Toteż raczej w tym związku szczęście twoje leży.

ALCEST

Masz słuszność; sam mi rozum to samo powiada,

Lecz, niestety, miłością rozsądek nie włada.

FILINT

Lękam się, iż ten płomień, co trawi twe łono,

Podsycając nadzieję…

SCENA DRUGA

ORONT, ALCEST, FILINT

ORONT

do Alcesta

      Właśnie mi mówiono,

Że piękne panie wyszły za jakimś sprawunkiem;

Lecz zastawszy tu pana szczęśliwym trafunkiem,

Wstąpiłem, by wynurzyć mu z serca całego

Mój niezmierny szacunek, jaki mam dla niego.

Już od dawna me serce dziwną chęcią płonie,

Abym w przyjaciół twoich mógł znaleźć się gronie;

Związek dwu ludzi wyższych, to rozkosz prawdziwa:

Niechaj więc nas braterstwa połączą ogniwa.

Przyjaciel tak oddany i nie bez znaczenia,

Nie sądzę, by był rzeczą godną pogardzenia.

Podczas tej przemowy Alcest pogrążony jest w zamyśleniu, nie uważając, że słowa te odnoszą się do niego, i budzi się dopiero na to zdanie Oronta:

Do pana miałem zaszczyt skierować te słowa.

ALCEST

Do mnie?

ORONT

      Tak jest, do pana. Może ich osnowa

Nie dość grzeczną się zdała?

ALCEST

      Bynajmniej; zdziwienie

Budzą tylko, spadając tak niezasłużenie.

ORONT

Nie powinny cię dziwić mojej czci wyrazy,

Wszakże jesteś jej godzien i po tysiąc razy.

ALCEST

Panie…

ORONT

      Na podobnego wszak tobie człowieka

Ojczyzna, państwo całe, już od dawna czeka.

ALCEST

Panie…

ORONT

      Co do mnie, mogę stawić ciebie śmiało

Wyżej niż wszystko, co nasz kraj okrywa chwałą.

ALCEST

Panie…

ORONT

      Że mówię szczerze, samo niebo świadkiem!

By więc te słowa uczuć stały się zadatkiem,

Pozwól, bym cię serdecznym otoczył ramieniem

I przyjaciela twego nazwał się imieniem.

Masz moją rękę, weź ją. Przyrzekasz mi zatem

Swą przyjaźń?

ALCEST

      Panie…

ORONT

      Jak to! nie chcesz mi być bratem?

ALCEST

Panie, słowa twe dla mnie zaszczytem prawdziwym,

Lecz przyjaźń jest uczuciem nad wyraz wstydliwym,

I znieważa tę serca mieszkankę dostojną,

Kto skarby jej rozrzuca dłonią nazbyt hojną.

Poznania wzajemnego związek ten wymaga,

Ostrożność mu przyświecać winna i rozwaga,

By kiedyś obu stronom, gdy źle się dobiorą,

Nie zaciężyły więzy, przyjęte zbyt skoro.

ORONT

Twa roztropność powagi tak pełna, prawdziwie,

Zwiększa jeszcze szacunek, jaki dla cię żywię.

Nim więc czas wzmocnić zdoła ten związek tak luby,

Ja w oddaniu się tobie chcę szukać mej chluby.

Gdybyś na dworze żądał poparcia swej sprawy,

Wiadomo, że król na mnie dosyć jest łaskawy,

Ceni wielce me zdanie i w każdej potrzebie

Najmiłościwiej wzywać raczy mnie do siebie.

Słowem, chcę twoim sługą być na każdy sposób;

Że zaś stawiam cię w rzędzie najświatlejszych osób,

Pragnę dla nawiązania naszych dusz wymiany

Odczytać ci sonecik przed chwilą spisany.

Czy wart druku, usłyszeć chciałbym twoje zdanie.

ALCEST

Niech to raczej kto inny osądzi, mój panie;

Jam do tego niezdatny.

ORONT

      Czemu?

ALCEST

      Mam tę wadę,

Iż zbyt wielką otwartość w moje sądy kładę.

ORONT

Ależ ja pragnę tego! miałbym żal najszczerszy,

Gdybyś przez czczą uprzejmość, słuchając mych wierszy,

Ukrywał się z swym zdaniem lub chwalił wykrętnie.

ALCEST

Gdy tak chcesz, zatem zgoda; wysłucham ich chętnie.

ORONT

Sonet. Tytuł Nadzieja… (Dama sercu miła,

Która słodką nadzieją duszę mą pieściła…)

Nadzieja… żadnych wierszy grzmiących, hałaśliwych

Nie spodziewaj się: raczej strof czułych i tkliwych.

Podczas każdej przerwy spogląda na Alcesta

ALCEST

Zobaczymy.

ORONT

      Nadzieja… Nie wiem, czy styl cały

Nie wyda się smakowi twemu nadto śmiały;

Czy się wyrazów dobór nie spotka z przyganą

ALCEST

Zaraz się przekonamy.

ORONT

      Właśnie wczoraj rano,

W niespełna kwadrans, przyznać się otwarcie wolę…

ALCEST

Nie sądzę, aby czas w tym miał grać jaką rolę.

ORONT

czyta

   Choć nadzieja jest naszą pociechą,

   Od rozpaczy jedynym puklerzem,

   Czemuż, gdy ją za bóstwo obierzem,

   Westchnień naszych rozlega się echo?

FILINT

Ten mały ustęp już mnie przejmuje zachwytem.

ALCEST

cicho do Filinta

Ty masz czoło to mówić, nie krztusząc się przy tem!

ORONT

   Jesteś, piękna Filis, zbyt łaskawą,

   Gdy tym skarbem szafujesz tak hojnie,

   Lecz czyż można zasypiać spokojnie,

   Do nadziei tylko mając prawo!

FILINT

Cóż to za wyrażenia rzadkie, niepowszednie!

ALCEST

cicho do Filinta

Ty śmiesz, pochlebco nędzny, wychwalać te brednie!

ORONT

   Jeśli moim ognistym zapałom

   Każesz czekać na się wieczność całą,

   Wkrótce grób mój łzy twoje obleją;

   Bo nie rozpacz zabija jedynie,

   Lecz, o Filis, z żałości też ginie,

   Kto zbyt długo musi żyć nadzieją.

FILINT

Jakiż słów spadek! pieszczę się każdym wyrazem!

ALCEST

na stronie

Bierz licho ten twój spadek i ciebie z nim razem!

Skręćże kark na tym spadku, życzęć sercem całem!

FILINT

Wyznam, że wierszy równie wdzięcznych nie słyszałem.

ALCEST

na stronie

Tam do licha!

ORONT

do Filinta

      Pochlebstwo, chociażby najsłodsze…

FILINT

Nie, wcale nie pochlebiam.

ALCEST

na stronie

      A cóż robisz, łotrze?

ORONT

do Alcesta

Lecz ty, Alceście, pomnisz wszak naszej umowy;

Niech więc twój sąd usłyszę, choćby i surowy.

ALCEST

Łaskawy panie, sprawa to wielce drażliwa,

Bo na tym punkcie każdy bardzo czułym bywa.

Swojego czasu dałem szczerości dowody

Pewnemu panu, który mi czytał swe płody,

Mówiąc, że źle jest, gdy kto folguje zbyt prędko,

Kiedy go pióro świerzbi rymowania chętką;

Że należy hamować przedwczesne zapały

I natchnień swych ludzkości nie objawiać całej;

Że kto w tym względzie grzeszy zbyt wielkim pośpiechem,

Może się łatwo spotkać z litości uśmiechem.

ORONT

Czy ma zamiar przekonać mnie twoja przemowa,

Żem nie powinien…

ALCEST

      O tym nie mówię ni słowa.

Rzekłem mu, że niezdarne kto wierszydła płodzi,

Drugich zanudza, a swej dobrej sławie szkodzi;

Bo choćby miał sto innych największych przymiotów,

Każdy go za to jedno znienawidzić gotów.

ORONT

Czy do mego sonetu mam odnieść to zdanie?

ALCEST

Tego nie mówię. By mu obrzydzić pisanie,

Starałem mu się dowieść w niejednym przykładzie,

Ilu ludziom ten nałóg stanął już na zdradzie.

ORONT

Czyż ja piszę niezdarnie? czy w mym wierszu całym…

ALCEST

Tego wcale nie mówię. Dalej go spytałem:

Jakież do rymowania kusi ciebie licho

Lub przynajmniej dlaczego nie siedzisz z tym cicho?

Jeśli można wybaczyć nędzną książkę czyją,

To chyba tym biedakom, którzy z tego żyją!

Wierz mi, umiej się oprzeć tym zachciankom sławy;

Ukryj przed okiem ludzi te zdrożne zabawy:

Niechaj ci raczej będzie do czynów podnietą

Zostać dzielnym człowiekiem niż lichym poetą.

Oto, co próbowałem dowieść tej osobie.

ORONT

Myśl twą umiem dość jasno wytłumaczyć sobie;

Ale chciej mi powiedzieć, co w moim utworze…

ALCEST

Rzuć go na ustęp i to w jak najkrótszej porze.

Złe dla swojej poezji obrałeś przykłady,

Nieszczerość, brak prostoty, oto twoje wady.

Co znaczy: «Od rozpaczy jedynym puklerzem?»

Albo to: «Westchnień naszych rozlega się echo?»

 «Czyliż można zasypiać spokojnie,

 Do nadziei tylko mając prawo?»

Lub: «o Filis, z żałości też ginie,

 Kto zbyt długo musi żyć nadzieją?»

Ten styl tak wymuszony a pusty zarazem

Mija się i z poezji, i z prawdy wyrazem;

To tylko słów igraszki, nieszczere a ckliwe.

Nie tym językiem mówi uczucie prawdziwe!

Mierzi mnie gust dzisiejszy i nasi ojcowie,

Choć prości, więcej smaku mieli w swojej mowie.

Niejedno, co dziś z takim chwalicie zapałem,

Niewarte starej piosnki, którą gdzieś słyszałem.

Gdyby nasz król mi dawał sam

Paryż, cudne miasto,

Lecz rzekł, iż się rozłączyć mam

Z miłą mi niewiastą,

Rzekłbym mu: Królu, panie mój,

Nie zmusisz ni siłą —

Zabierzże sobie Paryż swój,

Ja wolę mą miłą!

Hej! wolę mą miłą!

Styl nieco staroświecki i rym nieuczony,

A jednak ja to wolę niż owe androny,

Których słodkie mizdrzenie o mdłości przyprawia,

Gdy tutaj do mnie czucie najszczersze przemawia.

Gdyby nasz król mi dawał sam

Paryż, cudne miasto,

Lecz rzekł, iż się rozłączyć mam

Z miłą mi niewiastą,

Rzekłbym mu: Królu, panie mój,

Nie zmusisz ni siłą —

Zabierzże sobie Paryż swój,

Ja wolę mą miłą!

Hej! wolę mą miłą!

Oto, co może mówić kochające serce.

Do Filinta, który się śmieje

Och, śmiejcie się do syta, panowie szyderce,

A ja cenię to wyżej niż te sztuczne kwiatki,

Te fałszywe brylanty waszej muzy gładkiej.

ORONT

Ja zaś twierdzę, że sonet mój jest doskonały.

ALCEST

Aby tak o nim mniemać, masz powód niemały:

Lecz, że ja mam znów inny, więc pozwól mi, panie,

By każdy z nas zachował o tym własne zdanie.

ORONT

Wystarcza mi, co o nim sądzą inni ludzie.

ALCEST

Widocznie są ode mnie bieglejsi w obłudzie.

ORONT

Sam jeden mniemasz rozum posiadać w udziale?

ALCEST

Dla ciebie mam go mało, bo ciebie nie chwalę.

ORONT

Obejdę się, mospanie, bez twojej pochwały.

ALCEST

Musisz się bez niej obejść, oto szkopuł cały.

ORONT

Zamiast w surowych sądach szukać łatwej chluby,

Sam wierszyk w tym rodzaju napisz więc dla próby.

ALCEST

Mógłbym, na me nieszczęście, sklecić równie lichy,

Alebym go nie czynił przedmiotem mej pychy.

ORONT

Skądże przychodzisz tutaj przemawiać tak dumnie?

ALCEST

Gdzie indziej możesz szukać kadzideł, nie u mnie.

ORONT

Ejże, mój młody panie, wysoko pan mierzy.

ALCEST

Mierzę, mój duży panie, tak jak się należy.

FILINT

stając między nimi

Dajcie pokój, panowie! dosyć tego, hola!

ORONT

Uniosłem się, wyznaję. Ustępuję pola.

Mam zaszczyt go pożegnać pokornym ukłonem.

ALCEST

A ja zostaję pańskim sługą uniżonym.

SCENA TRZECIA

FILINT, ALCEST

FILINT

Masz teraz! za twą zbytnią w otwartość zabawę

Ściągnąłeś sobie na kark niemiłą przeprawę;

A z pewnością nasz Oront za słówko pochwały

ALCEST

Proszę cię, przestań.

FILINT

      Ależ…

ALCEST

      Obrzydł mi świat cały.

FILINT

Zbytnio bierzesz…

ALCEST

      Daj pokój.

FILINT

      Jeżeli…

ALCEST

      Ni słowa.

FILINT

Słuchaj…

ALCEST

      Nie słucham.

FILINT

      Ależ…

ALCEST

Jeszcze?

FILINT

      Twoja mowa…

ALCEST

Do licha! tego nadto. Proszę, zostawże mnie.

FILINT

Nie odstąpię cię na krok; bronisz się daremnie.

AKT II

SCENA PIERWSZA

ALCEST, CELIMENA

ALCEST

Chcesz więc pani, bym swoją myśl wyraził szczerze?

Oto na twe postępki gniew mnie nieraz bierze

I tak wielka napełnia gorycz moją duszę,

Że wnet chyba sam więzy te nieszczęsne skruszę.

Tak jest; łudziłbym panią, gdybym rzekł inaczej;

Wcześniej czy później nasze zerwanie się znaczy

I chociażbym się silił trwać w służbie powolnej,

Dłużej znosić, co znoszę, nie jestem już zdolny.

CELIMENA

Więc mego towarzystwa szukasz przez dzień cały

Po to, aby się sprzeczać lub prawić morały?

ALCEST

Ja się nie sprzeczam; jednak mniemać się ośmielę,

Że z łask twoich korzysta natrętów zbyt wiele;

Że cię tłum zalotników oblega zbyt rojnie

I że trudno mi na to patrzeć jest spokojnie.

CELIMENA

Czyliż moja w tym wina, jeśli ma osoba

Więcej nawet, niż pragnę, komuś się podoba?

I gdy mnie zbyt natrętnie ściga tkliwość czyja,

By się obronić, mamże używać aż kija?

ALCEST

O nie, pani, nie kije by się tutaj zdały,

Lecz dusza mniej wrażliwa na męskie zapały.

Wiem, że nie w twojej mocy ukryć swe powaby,

Lecz twa zalotność opór ujawnia zbyt słaby;

Słodycz, z jaką przyjmujesz każdy hołd w ofierze,

Ich niewczesną gorliwość podsyca w tej mierze;

Pozór nadziei, jaki twe serce rozdaje,

Przykuwa do twych progów tę natrętną zgraję,

I gdyby twa uprzejmość była mniej łaskawa,

Lada kto do twych uczuć nie rościłby prawa.

Lecz powiedz mi przynajmniej, przez jakie sposoby

Klitander zdołał ująć cię dla swej osoby?

Przez jakie rzadkie cnoty i przymioty szczytne

Umiał zyskać u pani względy tak wybitne?

Czy ten na małym palcu paznokietek gładki,

Stał się może przyczyną tej sympatii rzadkiej?

Lub może cię uwiodły, jak inne kobiety,

Jego białej peruczki niezwykłe zalety?

Czy połysk jego wstążek lub haftów misterność

Zdołały mu pozyskać uczuć twoich wierność?

Czy może przez swych pludrów krój modnie szeroki

Umiał rzucić na ciebie tak silne uroki?

Lub jego słodki głosik i uśmiech pieściwy

W twym sercu obudziły ów płomień tak żywy?

CELIMENA

Jak niesłusznie, Alceście, zazdrość cię uwodzi!

Czyż nie wiesz, o Klitandra dlaczego mi chodzi?

I że w procesie moim on poprzysiągł prawie

Wszystkich swoich przyjaciół poruszyć w mej sprawie?

ALCEST

Niech więc raczej przepadnie twoja sprawa cała,

Niż żebyś miłość moją tak znieważać miała!

CELIMENA

Lecz, doprawdy, świat cały zazdrość twoją rani!

ALCEST

Bo też świat cały znajdzie łaskę w oczach pani.

CELIMENA

Ależ to właśnie gniewy twe rozproszyć winno,

Że równo mą życzliwość obdzielam niewinną;

I większe do wyrzutów miałbyś wówczas prawo,

Gdybym jednemu była wyłącznie łaskawą.

ALCEST

Lecz gdy na moją zazdrość pani się tak żali,

Cóż ja więcej posiadam od moich rywali?

CELIMENA

Świadomość, że w mym sercu miejsce masz jedyne.

ALCEST

Aby dać temu wiarę, jakąż mam przyczynę?

CELIMENA

Skoro z własnych ust moich słyszysz to wyznanie,

Mniemam, że to powinno wystarczyć, mój panie.

ALCEST

Ale czy mogę wiedzieć, kto i ile razy

Z tychże ust słyszał może te same wyrazy?

CELIMENA

W czułych ustach kochanka nader wdzięczny kwiatek

I twego o mnie sądu rozkoszny zadatek!

Dobrze więc; byś na przyszłość nie był już w obawie,

Cofam to, com przed chwilą wyrzekła w tej sprawie:

Nikt nie zwiedzie cię więcej, chyba ty sam siebie.

Bądź spokojny.

ALCEST

      Ha, trzebaż, abym kochał ciebie!

Och, gdybym mógł się wyrwać z tej niewoli podłej,

Jakże dziękczynne niebu zasyłałbym modły!

Tak, wcale ci nie taję, że czynię, co mogę,

By zagasić w mym sercu tę straszną pożogę;

Lecz na próżno sam sobie zadaję katusze,

Widać za moje grzechy tak kochać cię muszę.

CELIMENA

To prawda, miłość twoja jest wprost bezprzykładna!

ALCEST

Tak jest; i nie dorówna jej na świecie żadna.

Jej płomień niepojęty jest wprost w swojej sile

I z pewnością nikt kochać nie potrafił tyle.

CELIMENA

W istocie; i metoda jest zupełnie nowa,

Gdyż po to kochasz, aby mówić przykre słowa;

W łajaniu się objawia ten płomień tak żywy

I nikt nie znał miłości podobnie gderliwej.

ALCEST

W twojej jest mocy zmienić te przykre pozory;

Błagam panią, zakończmy wszystkie nasze spory,

Rozmówmy się otwarcie, dłużej niech nie znoszę…

SCENA DRUGA

CELIMENA, ALCEST, SŁUŻĄCY

CELIMENA

Cóż znowu?

SŁUŻĄCY

      Akast przybył i…

CELIMENA

      Powiedz, że proszę.

SCENA TRZECIA

CELIMENA, ALCEST

ALCEST

Więc nie można spokojnie pomówić ni słowa?

Zawsze przyjmować gości pani jest gotowa?

Nigdyż się nie zdobędziesz, by raz jeden komu

Kazać wreszcie oznajmić, że cię nie ma w domu?

CELIMENA

By został moim wrogiem, życzysz sobie zatem?

ALCEST

Oględnie się obchodzi pani z całym światem!

CELIMENA

Ten człowiek byłby zdolny szkodzić z całej siły,

Gdyby mniemał, iż komuś może być niemiły.

ALCEST

Po cóż dbać o to, po cóż ta ciągła usilność…

CELIMENA

Mój Boże, takich ludzi potrzebna przychylność;

Wszakże oni najwięcej znaczą dziś na dworze,

Każdy gada, rozprawia najgłośniej, jak może,

Wszędzie się wciska, miesza do każdej rozmowy,

Pomóc nie zdoła, szkodzić zawsze jest gotowy!

Toteż każdy, bez względu na to, ile znaczy,

Powinien dbać o przyjaźń tych wielkich krzykaczy.

ALCEST

Słowem, jakkolwiek by się kiedy sprawy miały,

Zawsze znajdziesz w nich powód, by znosić świat cały,

I twój umysł w subtelnych wymówkach wieczyście…

SCENA CZWARTA

ALCEST, CELIMENA, SŁUŻĄCY

SŁUŻĄCY

Jeszcze i pan Klitander przybył.

ALCEST

      Oczywiście!

CELIMENA

Gdzie pędzisz?

ALCEST

      Idę sobie.

CELIMENA

      Zostań tu.

ALCEST

      Dlaczego?

CELIMENA

Zostań.

ALCEST

      Nie mogę.

CELIMENA

      Ja chcę.

ALCEST

      Nie uczynię tego.

Tych ckliwych rozmów kazać mi słuchać daremnie,

To doprawdy wymagać zbyt wiele ode mnie.

CELIMENA

Kiedy ja chcę, ja każę.

ALCEST

      To nad siły moje.

CELIMENA

Dobrze więc, możesz odejść; już o to nie stoję.

SCENA PIĄTA

ELIANTA, FILINT, AKAST, KLITANDER, ALCEST, CELIMENA, SŁUŻACY

ELIANTA

Oto ci dwaj panowie ze mną tu przybyli.

Czy mówiono ci o tym?

CELIMENA

dając znak służącemu, aby podał krzesła

      Wielce mi są mili.

(Służący podaje krzesła i wychodzi)

Do Alcesta

Co? I pan jeszcze tutaj?

ALCEST

      Tak, pani łaskawa,

I chcę, niech się tu nasza wraz wyjaśni sprawa.

CELIMENA

Cicho z tym teraz.

ALCEST

      Niech się pani wytłumaczy.

CELIMENA

Czy pan oszalał?

ALCEST

      Niechaj wybrać pani raczy.

CELIMENA

Ech!

ALCEST

      Dziś się rzecz rozstrzygnie.

CELIMENA

      To chyba są żarty!

ALCEST

Nie, dziś uczynisz wybór jawny i otwarty.

KLITANDER

Na honor! wracam z Luwru, gdzie wśród tłumu gości,

Kleont zdołał się wybić zbytkiem swych śmieszności.

Czemuż jaki przyjaciel nie zechce go wreszcie

Przestrzec, że jest przedmiotem żartów w całym mieście!

CELIMENA

W istocie dobry Kleont, kędy się pojawi,

Wszędzie swoją postacią ludzkie oczy bawi

I gdy kto przez czas jakiś nie widział go z bliska,

Nie może się napatrzeć tego dziwowiska.

AKAST

Na honor! gdy o dziwne figury wam chodzi,

I mnie dziś spotkał pewien niezwykły dobrodziej:

Damon wymowny, co mnie — czyli dacie wiarę! —

Przy lektyce na słońcu trzymał godzin parę.

CELIMENA

Tak, ten człowiek szczególną zaletę posiada,

Aby nic nie powiedzieć, choć bez przerwy gada;

Płynna jego wymowa dziwną sztuką mieści

Pusty dźwięk bez znaczenia, a słowa bez treści.

ELIANTA

do Filinta

Początek wcale niezły i jak widać po nim

Dobrej sławy bliźniego dzisiaj nie obronim.

KLITANDER

A Tymantem czy także pani się zachwyca?

CELIMENA

Ten człowiek to chodząca jedna tajemnica:

Idzie z błędnym spojrzeniem, nie widząc cię prawie,

Choć nic nie robi, zawsze śpieszy w ważnej sprawie;

Z twarzą zagadek pełną kręci się wśród ludzi,

Póty się droży, wzdraga, aż na śmierć zanudzi;

Masz z kim mówić? on właśnie za połę cię trzyma,

Aby ci zwierzyć sekret, na którym nic nie ma;

Wielką sprawę uczyni wraz z drobnostki małej,

I coś komuś do ucha szepce przez dzień cały.

AKAST

A Gerald, proszę pani?

CELIMENA

      Straszliwa osoba!

Wszak jego wielkopaństwo to istna choroba:

Wciąż wymienia stosunki swoje niebosiężne,

Zawsze mu w ustach tylko książęta i księżne;

Jego rozmowa, jeśli ma być w dobrym tonie,

Muszą być jej przedmiotem psy albo też konie;

Że słowo pan istnieje, nie chcąc wiedzieć wcale,

Najwyższych po imieniu tyka poufale.

KLITANDER

Z Belizą ponoć łączy go stosunek tkliwy.

CELIMENA

Też obraz duchowego ubóstwa prawdziwy!

Gdy u mnie bawi, mękę przechodzę niemałą,

Szukając, czym wypełnić tę wizytę całą;

Lecz cokolwiek wydobyć pragnę z tego zera,

Rozmowa raz po razu na ustach zamiera.

Na próżno chcąc jej umysł zbudzić ociężały,

Przywołujesz na pomoc wszystkie komunały,

Próżno człowiek kolejno tematy potrąca,

I słoty, i pogody, zimna i gorąca;

A mają te wizyty jeszcze przymiot drugi,

To jest, że trwają zwykle czas piekielnie długi;

Możesz pytać godziny, ziewać raz za razem,

Tak siedzi, jakby była nieżywym obrazem.

AKAST

Co sądzisz o Adraście?

CELIMENA

      Pyszałek nadęty!

Swoją własną osobą przesadnie zajęty!

Zawsze mniema, iż nie dość cenią go na dworze,

Na brak sprawiedliwości narzeka, gdzie może;

Próżno mu sypią pensje, urzędy, nagrody:

On wszędzie niewdzięczności odnajdzie dowody.

KLITANDER

A o młodym Kleonie, co w swym domu umie

Zebrać kwiat towarzystwa, cóż pani rozumie?

CELIMENA

Że swojego kucharza przymiotami stoi

I jego głowie wszystko zawdzięcza, nie swojej.

ELIANTA

Wykwintnym stołem umiał w istocie się wsławić.

CELIMENA

Cóż, kiedy gospodarza trudniej bywa strawić!

Jego własna osoba to najgorsze danie

I psuje to, czym obiad zdobył mu uznanie.

FILINT

Damisa, jego wuja, bardzo cenią wszędzie;

A pani?

CELIMENA

      Wszak go mieszczę w mych przyjaciół rzędzie

FILINT

O wielu rzeczach miewa sąd bystry i śmiały.

CELIMENA

Tak; lecz wydaje mi się nadto przemądrzały.

Nazbyt jest wymuszony; czuć, że w każdej chwili

Bez przerwy jego głowa na dowcip się sili.

Odkąd własne wszechznawstwo wbił sobie do głowy,

Niczemu nie przepuści sąd jego surowy!

W wyszukiwaniu błędów widzi sztukę całą,

Mniema, iżby swą godność poniżył pochwałą;

Że do tytułu mędrca zrzędność daje prawa,

A głupców tylko rzeczą podziw lub zabawa;

I gdy dla dzieł współczesnych swą pogardę głosi,

Sądzi, iż tym nad innych chlubnie się wynosi.

Próżno by ktoś próbował zająć go rozmową;

Nazbyt poziomym wyda mu się każde słowo!

I siedząc nieruchomo pośród innych gości,

Raczy słuchać ich gawęd z uśmieszkiem litości.

AKAST

Ależ to jego obraz! poznałbym go w tłumie!

KLITANDER

do Celimeny

Nikt równie trafnie skreślić portretu nie umie.

ALCEST

Wybornie, przyjaciele! dalej, tylko śmiało!

Uważajcie, by wszystkim równo się dostało:

Jednak niechaj z nich który za chwilę tu stanie,

Już widzę, jak śpieszycie na jego spotkanie,

Jak mu ściskacie dłonie i w czułym zaklęciu

Przyrzekacie swą przyjaźń w każdym przedsięwzięciu.

KLITANDER

Za cóż nas tak niewinnie twój zły humor gani?

Gdy już chcesz tak koniecznie, zwróć się z nim do pani.

ALCEST

Właśnie do was, u licha! Wasze to pochwały

Dobywają z jej duszy zjadliwości całej;

Jej żyłka satyryczna spotyka co chwilę

Podnietę w słowach pochlebstw, co głaszczą tak mile;

I szyderstwo straciłoby dla niej powaby,

Gdyby u ludzi poklask znalazło zbyt słaby.

Pochlebstwo ponad wszystko ścigać trzeba wszędy,

Bo z niego swój początek mają ludzkie błędy.

FILINT

Lecz skądże tak troskliwą otaczasz dziś strażą

Tych, których wady ciebie nie mniej od nas rażą?

CELIMENA

Czyż zdarzyło się komu rozmawiać z tym panem,

By nie walczył ze sądem powszechnie uznanym

I nie roztaczał wokół, trzeba czy nie trzeba,

Daru sprzeczności, jaki zesłany mu z nieba?

Ku poglądom drugiego nigdy się nie skłania,

Z góry już zawsze będzie przeciwnego zdania

I uważałby pewnie za niegodne siebie

Iść za sądem bliźniego w jakiej bądź potrzebie.

Chęć sprzeczności jest taką u niego chorobą,

Że nieraz staje w szranki choćby sam ze sobą

I własne swe mniemania zwalczać jest gotowy,

Gdy je cudzymi słyszy wyrażone słowy.

ALCEST

Śmieszki z panią trzymają: cóż jest zatem prostsze,

Jak przeciw mnie skierować twej satyry ostrze!

FILINT

Ależ przyznaj, że twego umysłu krój dziwny

Wszystkiemu, co ktoś powie, z góry jest przeciwny

I drażnią go wyraźnie, bez żadnej odmiany,

Zarówno hymny pochwał, jak słowa nagany.

ALCEST

Bo też ludzie nie myślą nigdy, jak należy,

I niezmiennie do gniewu dają powód świeży;

Bo wszędzie wokół widzim, w jakimkolwiek względzie,

Lub chwalcę bez sumienia, lub też płoche sędzie.

CELIMENA

Lecz…

ALCEST

      Choć do ciebie zamknąć miałbym sobie drogę,

Takich rozrywek dzielić nie chcę i nie mogę;

I źle czyni pochlebstwo, hodując w twej duszy

Wady, z którymi dowcip twój tak kopie kruszy.

KLITANDER

Może to winą uczuć, jakie żywię dla niej,

Lecz przyznam, że wad dotąd nie spostrzegłem w pani.

AKAST

Widzę rozliczne wdzięki pani i powaby,

Lecz, aby wad twych dojrzeć, wzrok mój jest za słaby.

ALCEST

Ja zaś widzę je dobrze i z tym się nie taję,

Lecz jawnie głoszę, co mi zdrożnym się wydaje.

Prawdziwa miłość w sądzie nie jest tak powolna,

Im żywsza, tym mniej bywa do pobłażań zdolna;

Co do mnie, drzwi bym zamknął lichym chwalcom takim,

Którzy na wszystko patrzą z zachwytem jednakim,

I rychło by mi ckliwa ich przyjaźń obrzydła,

Co dla wszystkich wybryków równe ma kadzidła.

CELIMENA

Gdyby wszyscy kochali, jak pan tego życzy,

Trzeba by wszelkiej w życiu wyrzec się słodyczy,

Gdy w tym najszczersza miłość ma szukać swej chluby,

By wciąż łajać i karcić przedmiot sercu luby.

ELIANTA

Nie; zakochani inną rządzą się zasadą:

Zazwyczaj całą dumę w swym wyborze kładą;

Na przedmiocie swych uczuć nie szukają cienia,

Wszystko im się wydaje godnym uwielbienia.

Błędy nawet w ich oczach stają się cnotami,

Pochlebne nazwy dla nich wyszukują sami.

Zbyt blada — od jaśminu bardziej jest przeźroczą;

Czarna jak czarownica — brunetką uroczą;

U chudej zręczną kibić podnoszą ich gusty,

Majestatyczność ruchów wielbią zaś u tłustej;

Kobieta zaniedbana, bez wdzięku w ubiorze,

Nazwę «niewymuszonej» wszak otrzymać może;

Olbrzymka — to bogini istna, pełna czarów,

Karlica — to skrócenie wszystkich nieba darów,

Pyszna — królewskiej iście jest korony godną,

Złośliwa jest rozumną, głupia znów łagodną;

Zbyt wygadanej nigdy konceptu nie zbywa,

Ta, co trzech słów nie skleci — gołąbka wstydliwa.

Tak kochanek, co szczerą miłość ma w swym łonie,

Uwielbia nawet błędy tej, dla której płonie.

ALCEST

Ja zaś twierdzę…

CELIMENA

      Zakończmy tę sprzeczkę daremną

I raczej po ogrodzie przejdźcie się wraz ze mną.

Co? panowie odchodzą?

KLITANDER i AKAST

      Ach, nie, proszę pani.

ALCEST

Och, wszak ich towarzystwo zbyt miłym jest dla niej!

Zostańcie, póki chcecie, ale ostrzec muszę,

Że ja się z tego domu przed wami nie ruszę.

AKAST

Póki nas pani cierpieć jest łaskawą tyle,

Z rozkoszą jej poświęcę wszystkie moje chwile.

KLITANDER

Bylebym dziś na moment zdążył być u dworu,

Gotów tu jestem siedzieć choćby do wieczoru.

CELIMENA

do Alcesta

Pan chyba żarty stroi.

ALCEST

      Nie żartuję wcale;

Niech wiem, czy jam tu lepszy, czy moi rywale.

SCENA SZÓSTA

ALCEST, CELIMENA, ELIANTA, AKAST, KLITANDER, FILINT, SŁUŻĄCY

SŁUŻĄCY

do Alcesta

Panie, człowiek tam jakiś posłuchania prosi

W sprawie, która, jak mówi, odwłoki nie znosi.

ALCEST

Niech nie czeka, gdy czas mu jest tak bardzo drogi.

SŁUŻĄCY

Ale on na surducie ma wielkie wyłogi

I pełno złota wszędzie.

CELIMENA

do Alcesta

      Zobacz, co to znaczy,

Lub przyjm go.

Służący wychodzi

SCENA SIÓDMA

ALCEST, CELIMENA, ELIANTA, AKAST, FILINT, KLITANDER, SIERŻANT urzędu marszałkowskiego

ALCEST

idąc naprzeciw niego

      Zatem, cóż pan życzyć sobie raczy?

Proszę bliżej.

SIERŻANT

      Dwa słowa chciałbym uniżenie…

ALCEST

Możesz pan głośno swoje wyjawić zlecenie.

SIERŻANT

Mam rozkaz prosić pana, ażebyś bez zwłoki

Przed urząd marszałkowski skierował swe kroki.

ALCEST

Ja mam się stawić?…

SIERŻANT

      Tak jest.

ALCEST

      Lecz jakież powody?…

FILINT

do Alcesta

Pewnie dla twej z Orontem pociesznej przygody.

CELIMENA

do Filinta

Jak to?

FILINT

      Ambicję jego zranił nie na żarty,

Sąd o jego poezji głosząc zbyt otwarty;

Chcą więc pewnie w zarodku spór tak błahy zdusić.

ALCEST

Nigdy do niskich pochlebstw nie dam się przymusić.

FILINT

Słyszałeś rozkaz; śpiesz więc i niech koniec będzie.

ALCEST

Jakaż może być dla nas ugoda w tym względzie?

Jakiż na świecie wyrok nakazać jest w stanie,

Abym o jego wierszach odmienił me zdanie?

Nie; z tego com powiedział, nie cofnę ni słowa;

Twierdzę, że są haniebne.

FILINT

      Po cóż tak surowa…

ALCEST

Nie ustąpię ni kroku; wiersze są nikczemne.

FILINT

Ach, porzućże nareszcie te gniewy daremne!

No, chodź już.

ALCEST

      Pójdę; ale nie zdoła nic w świecie

Odmienić mego sądu.

FILINT

      Chodźże już raz przecie.

ALCEST

Póki sam król dekretem swym mi nie nakaże,

Abym uznał za dobre te wierszydła wraże,

Póty, że są nikczemne, będę wciąż dowodził,

I że wart szubienicy ten, który je spłodził.

Do Klitandra i Akasta, którzy się śmieją

Do kroćset bomb! panowie, nie wiedziałem o tem,

Że jestem tak pocieszny.

CELIMENA

      Zostaw to na potem;

Teraz śpiesz.

ALCEST

      Idę, pani, lecz bądź bez obawy,

Że wrócę, aby żądać stanowczej rozprawy.

AKT III

SCENA PIERWSZA

KLITANDER, AKAST

KLITANDER

Widzę, drogi markizie, że ci jest wesoło;

Luby uśmiech na ustach, rozjaśnione czoło;

Powiedz mi, w dobrej wierze, bez błahej próżności,

Czy w istocie masz powód do takiej radości?

AKAST

Na honor! nie dostrzegam nic w mojej osobie,

Z czego miałbym się smucić w jakim bądź sposobie.

Jestem młody, majętny, pochodzę z rodziny,

Co mienić się szlachetną ma pewne przyczyny;

Godności czy urzędów, mogę to rzec śmiele,

Do których bym praw nie miał, nie widzę zbyt wiele;

Odwagę mą znasz dosyć, abyś mógł osądzić,

Czy zwykłem lękliwością w czymkolwiek się rządzić,

I kto był świadkiem sprawy niedawnej na dworze,

Ten wie, że mi bezkarnie nikt chybiać nie może.

Rozumu i dowcipu na tyle mi stanie,

Bym mógł o wszystkim śmiało głosić swoje zdanie,

I w teatrze, w fotelu wygodnie rozparty,

Rzucać ku scenie głośne uwagi i żarty,

Rozprawiać, krytykować, to znów przez oklaski

Dawać dowody mego uznania i łaski.

Jestem przystojny, zręczny, niebiosa łaskawe

Dały mi ładne zęby i piękną postawę

(Nie wspomnę już o sztuce noszenia ubioru:

Mało kto mi w tym względzie dorówna u dworu),

Wszystkich serca jednają mi moje zalety,

Król darzy mnie swą łaską, lubią mnie kobiety,

Mniemam zatem, kochany markizie, tak, mniemam,

Że być z siebie niekontent przyczyn chyba nie mam.

KLITANDER

Hm, zapewne; lecz mając otworem świat cały,

Dziw mi, że tutaj trwonisz daremne zapały.

AKAST

Co, ja? Na honor, żadnej nie czuję ochoty

Tracić mój czas i zdrowie na próżne zaloty.

Niechaj inni, przyrody nieudane twory,

Znoszą swoich piękności kapryśne humory,

U nóg ich schną z miłości, cierpią udręczenia

Na swą pomoc wzywają płacze i westchnienia

I silą się wyżebrać tą mozolną drogą,

Czego własną zasługą uzyskać nie mogą;

Nie jest rzeczą człowieka o mojej wartości,

Ponosić koszta takich jałowych miłości;

Jakiekolwiek by były uwielbianej wdzięki

I my też naszą cenę znamy, Bogu dzięki;

Gdy kto chce tego serca chlubić się zaszczytem,

Musi sam też ofiarę jakąś ponieść przy tem,

I jeżeli już wszystko zważymy dokładnie,

Równych z obu stron ustępstw żądać nam wypadnie.

KLITANDER

Zatem sądzisz, markizie, że ci jest łaskawą?

AKAST

I sądzić tak, markizie, mam niejakie prawo.

KLITANDER

By cię raz wywieść z błędu, wielka chęć mnie bierze;

Zaślepiasz się doprawdy i łudzisz w tej mierze.

AKAST

Dobrze; ja się zaślepiam; łudzę się; to jasne.

KLITANDER

Skądże pewność tak wielka w powodzenie własne?

AKAST

Ja się zaślepiam.

KLITANDER

      Na czym wspierasz swe mniemanie?

AKAST

Ja się łudzę.

KLITANDER

      Czy swoje objawiła zdanie?

AKAST

Jestem w błędzie, powtarzam.

KLITANDER

      Ależ powiedzże mnie,

Czy ci coś Celimena wyznała tajemnie?

AKAST

Gdzież tam; znieść mnie nie może.

KLITANDER

      Odpowiedzże, proszę.

AKAST

Nie cierpi mnie.

KLITANDER

      Twych drwinek dłużej niech nie znoszę.

Powiedz więc, jakąś z ust jej otrzymał nadzieję?

AKAST

Jam najnędzniejszy z ludzi; tobie los się śmieje.

Wstręt żywi tak gwałtowny ku mojej osobie,

Że już przyjdzie z rozpaczy znaleźć mi się w grobie.

KLITANDER

Dobrze zatem, markizie, by uniknąć zwady,

Zechcesz może się zgodzić na takie układy:

Gdy dowód oczywisty jeden z nas przedstawi,

Że nań to Celimena spogląda łaskawiej,

Wówczas drugi przyrzeka, trzymając się z dala,

Zostawić wolne miejsce dla swego rywala.

AKAST

Na honor! wielce mi się podobasz z tą mową

I chętnie na ten układ daję moje słowo.

Lecz cicho!

SCENA DRUGA

CELIMENA, AKAST, KLITANDER

CELIMENA

      Jeszcze tutaj?

KLITANDER

      W okowach miłości

CELIMENA

Słyszę, że powóz właśnie zajechał z kimś z gości;

Nie wiecie, kto to taki?

KLITANDER

      Nie.

SCENA TRZECIA

CELIMENA, AKAST, KLITANDER, SŁUŻĄCY

SŁUŻĄCY

      Arsena pyta,

Czy może mówić z panią?

CELIMENA

      Cóż chce ta kobieta?

SŁUŻĄCY

Elianta z nią w tej chwili rozmawia na dole.

CELIMENA

Jakąż ona znów tutaj chce odgrywać rolę?

AKAST

O dewocji jej zgodne wszędzie słychać zdanie

I gorliwość jej zasad…

CELIMENA

      To czyste udanie!

W duszy razem z innymi chęć do uciech dzieli

I rada by, gdzie może, łowić wielbicieli.

Toteż straszliwa zawiść porusza jej łono,

Gdy patrzy na kochanków, co dla innej płoną,

I daremne jej chęci w srogi gniew przemienia

Na ludzkość, co jej zwiędłych wdzięków nie ocenia.

Opuszczenie, co braku powabów wynikiem,

Rada by okryć własnej świętości płaszczykiem,

I konieczność na cnotę chcąc przemienić godnie,

Wdzięki, których jej zbywa, innym ma za zbrodnię.

Z tym wszystkim za kochanka oddałaby życie

I wiem, że o Alceście w duchu marzy skrycie;

Że on dla mnie ma względy, nie może mi tego

Wybaczyć, jakbym ja jej wykradła miłego!

Ze złością, której nawet ukryć się nie trudzi,

Gdzie może, tam mi szkodzić pragnie w oczach ludzi,

Przy tym głupia, niegrzeczna, papląca bez przerwy,

Słowem, całe jej wzięcie działa mi na nerwy

I…

SCENA CZWARTA

ARSENA, CELIMENA, KLITANDER, AKAST

CELIMENA

      Cóż za traf szczęśliwy sprowadza tu panią?

Mówię szczerze, doprawdy, stęskniłam się za nią.

ARSENA

Przybywam, by ci małej udzielić przestrogi.

CELIMENA

Widok twój jest mi zawsze i miły, i drogi.

KlitanderAkast wychodzą, śmiejąc się

SCENA PIĄTA

ARSENA, CELIMENA

ARSENA

To zniknięcie tak w porę było bardzo grzeczne.

CELIMENA

Proszę, chciej pani usiąść.

ARSENA

      Dzięki; to zbyteczne.

Krótko swój cel wyłożę. Przyjaźni jest rzeczą,

Osoby sercu miłe otaczać swą pieczą;

Że zaś dobro kobiety najwyższe się mieści

We wszystkim, co honoru jej tyczy i cześci,

W tym więc względzie pośpieszam przyjazną przestrogą

Dać ci dowód ponowny, jak mi jesteś drogą.

W pewnym przezacnym domu szczęśliwym przypadkiem

Rozmowy na twój temat byłam wczoraj świadkiem

I tam twój tak rozgłośny sposób życia cały

U nikogo, niestety, nie znalazł pochwały.

Ten tłum bawiących wiecznie w twoim domu osób,

Zaloty, w tak jaskrawy prowadzone sposób,

— Boleję nad tym wielce, daję na to słowo —

Spotkały się z krytyką aż nazbyt surową.

Domyślasz się, na czyją chyliłam się stronę,

Czyniłam, co w mej mocy, by cię wziąć w obronę,

Tłumaczyłam intencje, byłabym w potrzebie

Za twą uczciwość w zakład dała samą siebie.

Ale pojmujesz dobrze, że bywają rzeczy,

Których broniąc, zasadom swym człowiek sam przeczy;

Musiałam się więc zgodzić, rada czy nierada,

Że nie dość zważasz na to, co czynić wypada,

Że sposób twego życia, wedle wszystkich zdania,

Ściąga na ciebie w świecie najgorsze mniemania;

Że nawet bez uszczerbku dla twojej zabawy

Mogłabyś plotkom ludzkim mniej dostarczać strawy.

Nie chcę krzywdzić twej cnoty ani wątpić o niej,

Niech od podobnych myśli mnie sam Pan Bóg broni!

Lecz w świecie pozorami też gardzić nie można

I łatwo ich ofiarą pada nieostrożna.

Zbyt wiele przypisuję ci rozsądku, pani,

Bym przypuszczała, że mi twa drażliwość zgani

Tę życzliwą przestrogę płynącą prawdziwie

Z najserdeczniejszych uczuć, jakie dla cię żywię.

CELIMENA

Za twą przestrogę, pani, wdzięczna jestem szczerze;

Że z życzliwości płynie, chętnie temu wierzę,

I aby ci dać dowód, jak mi ona drogą,

Pragnę ci równą, pani, odpłacić przestrogą.

Widząc zaś, jak twa przyjaźń skwapliwie się trudzi

Zbierać wieści krążące o mnie pośród ludzi,

I ja też się odwdzięczyć pragnę w tym sposobie,

Donosząc ci z kolei, co mówią o tobie.

Pewnego dnia spotkałam, oddając wizyty,

Kilka osób, zacności wprost niepospolitej,

Które prawdziwej cnoty podnosząc zalety,

O tobie parę uwag wtrąciły, niestety!

Lecz ni zasad twych świętość, ni zapał gorliwy,

Nie znalazły w ich oczach łaski osobliwej,

Twoja przesada w cnoty surowej pozorze,

Twe rozprawy ustawne o czci i honorze,

Twe okrzyki i minki przy słówku dwuznacznym,

Na które słuch niewinny nie byłby tak bacznym;

Twoja próżność w mniemaniu o sobie wysokiem,

Co na innych litosnym tylko patrzy okiem,

Twe nauki moralne i sąd tak zgryźliwy

O rzeczach, w których nie masz myśli niepoczciwej,

To wszystko, jeśli prawdę mam wyjawić całą,

Z jednomyślną się tylko naganą spotkało.

«Po cóż, mówiono, cnoty pozory najświętsze,

Gdy tym szczytnym zasadom obce duszy wnętrze?

Cóż, że w ustawnych modłach czas daremnie traci,

Gdy bije swoich ludzi i nędznie ich płaci?

Swą wielką nabożnością gdzie może się chlubi,

Lecz blanszuje policzki i wdzięczyć się lubi.

Malowane nagości wstydliwie przysłania,

Lecz ku żywym nie umie ukryć pożądania

Co do mnie, przeciw wszystkim wzięłam cię w obronę,

Twierdziłam, że to plotki wcale niesprawdzone,

Lecz, niestety, samotna zostałam z mym zdaniem

I wszyscy jednomyślnym orzekli mniemaniem,

Że w cudze sprawy wglądasz więcej, niż przystało,

Zaś o własną osobę troszczysz się zbyt mało;

Że nim kto o sądzenie drugich się pokusi,

Wprzód dobrze zastanowić się nad sobą musi;

Że kto chce w innych wszczepiać zbawienne zasady,

Z własnego życia wzorów winien dać przykłady.

I w ogóle najlepiej zostawić te troski

Tym, których do tych zadań powołał głos boski.

Zbyt wiele przypisuję ci rozsądku, pani,

Bym przypuszczała, że mi twa drażliwość zgani

Tę życzliwą przestrogę, płynącą prawdziwie

Z najserdeczniejszych uczuć, jakie dla cię żywię.

ARSENA

Choć wiem, że szczerość rzadko witaną jest mile,

Nie sądziłam, iż gniewu obudzi aż tyle;

I po twym rozdrażnieniu mniemać mi wypada,

Że bardzo cię dotknęła ma życzliwa rada.

CELIMENA

Ależ przeciwnie, pani, bez urazy cienia,

Pochwalam wielce takie wzajemne zwierzenia.

Wszak to najlepszy sposób, aby w nas nie wzrosła

Z własnych zalet i przewag pycha zbyt wyniosła.

Od pani tylko będzie zależeć łaskawie,

Byśmy się oddawały nadal tej zabawie,

W najżyczliwszym nawzajem donosząc sposobie,

Ty, co usłyszysz o mnie, ja znów, co o tobie.

ARSENA

O pani coś posłyszeć? to trud zbyt jałowy:

Wszak ci to mnie sąd świata potępia surowy!

CELIMENA

Wszystko można pochwalić lub zganić w człowieku,

Bo wszystko od skłonności zależy i wieku.

Jest w życiu czas miłości, zabawy, pustoty,

Jest również czas dewocji i surowej cnoty;

Zwykle wówczas w niej chluby szukamy bezwiednie,

Gdy wdzięk naszych lat młodych przekwitnie i zblednie;

To się nazywa umieć się cofnąć z honorem.

Być może i ja kiedyś pójdę twoim wzorem,

Z wiekiem wszystko przychodzi, jednakże nie wierzę,

By ktoś w dwudziestym roku chciał klepać pacierze.

ARSENA

Zbytnio się chełpi pani przewagą dość lichą,

Głosząc lat swoich cyfrę z tak niezmierną pychą;

To, że jesteś ode mnie… nieco mniej dojrzałą,

By się nosić tak górnie, to jeszcze za mało;

I nie wiem czemu, pani, twój zapał zbyteczny

Każe napadać na mnie w sposób tak niegrzeczny.

CELIMENA

Ja zaś nie wiem, dlaczego z zawiścią tajemną

Wszędzie, gdzie tylko możesz, znęcasz się nade mną?

Czemuż na mnie twych uraz skupia się tak wiele

Za to, że dziś od ciebie stronią wielbiciele?

Jeśli moja osoba budzi czucia tkliwsze,

Że ja mam szczęście wzniecać płomienie najżywsze,

Których twe biedne serce tyle mi zazdrości,

Czyż ja winnam, że nie ma na świecie równości?

Wszak ci wolne masz pole i nie jam przeszkodą,

Że nie zdołasz zwyciężać wdziękiem lub urodą.

ARSENA

Czyliż w istocie pani w swojej pysze mniema,

Że ponad tłum kochanków nic już w świecie nie ma

I że każdy z łatwością tajników nie zgadnie,

Jakie w tryumfach twoich ukryte są na dnie?

Czy sądzisz może pani, że ktoś w to uwierzy,

Że ich liczba powabem twym tylko się mierzy?

Że uczciwe uczucie porusza tą zgrają,

I że wielbiąc cię, cnotom twoim hołd oddają?

Nikt kosztów próżnych westchnień ponosić nie będzie,

Świat nie jest tak naiwny: toteż widzim wszędzie

Kobiety zdolne czucia wzbudzić swą osobą,

A które tłumu gachów nie wleką za sobą.

Stąd więc konkluzja jasna i nazbyt prawdziwa,

Że bez… niejakich ustępstw serc się nie zdobywa,

Że nikt dla pięknych oczu czasu nie zwykł tracić

I względy zalotników drogo trzeba płacić.

Niech więc twoja ambicja zbytnio się nie puszy

Z tryumfów, co zbyt trudne dla szlachetnej duszy;

Zdobycze, z których chełpisz się w takim zapale,

Wynosić się nad drugich praw nie dająć wcale.

Gdyby w istocie zawiść mą pobudką była,

Mogłabym iść w twe ślady, moja pani miła,

I nie drożąc się zbytnio, dowieść, że kobieta,

Jeśli chce mieć kochanków, znajdzie ich do syta.

CELIMENA

Miej ich zatem do woli; szukaj ich, i owszem;

Zdobywaj serca swoim systemem najnowszym,

I choć…

ARSENA

      Zakończmy, pani, tę rozprawę całą:

Zawiodłaby nas dalej, niż to nam przystało;

Dawno chciałam rozmowę już przerwać; niestety,

Muszę jeszcze przez chwilę czekać mej karety.

CELIMENA

Ależ proszę, obecność twa miłą mi będzie

I niechaj nic na panią nie wpływa w tym względzie.

Lecz miast cię dłużej nużyć nadmiarem grzeczności,

Milsze ci towarzystwo znajdę wśród mych gości;

I oto pan, co właśnie tak w porę się zjawia,

Niechaj cię w moim miejscu nieco tu zabawia.

SCENA SZÓSTA

ALCEST, CELIMENA, ARSENA

CELIMENA

Alceście, mam do kogoś napisać słów kilka,

Zanim tę rzecz załatwię, zejdzie mała chwilka;

Zostań tu z panią trochę; jestem tego pewna,

Że o taką zamianę nie będzie zbyt gniewna.

SCENA SIÓDMA

ALCEST, ARSENA

ARSENA

Słyszy pan: gospodyni jest uprzejmą tyle,

Że mi pana ustąpić chce bodaj na chwilę;

I doprawdy, ten wzgląd jej, tak dla mnie łaskawy,

Niczym milszej mi nie mógł zgotować zabawy.

W istocie, pan posiadasz przymiotów tak wiele,

Że podziw mój dla ciebie głosić mogę śmiele;

Jakiś urok tajemny jest w twojej osobie,

Który mą duszę dawno pociąga ku sobie.

Boleję, że na dworze dotychczas, niestety,

Nie dość umiano poznać twe wielkie zalety;

Słusznie możesz się żalić; każdy, kto ci sprzyja,

Dziwi się, że zasługę tak się dziś pomija.

ALCEST

Ja, pani? za cóż miałbym szukać tam nagrody?

Czyliż mej gorliwości dałem w czym dowody?

Jakimż czynem tak świetnym mógłbym się pochwalić,

Bym na czyją niewdzięczność miał prawo się żalić?

ARSENA

A gdzież te czyny widzisz pośród owej rzeszy,

Która łaską u dworu niezmienną się cieszy?

By zabłysnąć, wprzód możność i władzę mieć trzeba;

I skoro hart ten, jakim ciebie darzą nieba…

ALCEST

Miły Boże, zostawmy już te cnoty wszelkie;

Odgrzebywać je w ludziach to trudy zbyt wielkie

I trudno mieć w istocie do dworu pretensje,

By za ukryte cnoty miał rozdzielać pensje.

ARSENA

Nie; rzetelnej wartości nic ukryć nie zdoła;

Wieść o niej płynie z czasem w coraz szersze koła;

Sama słyszałam ludzi godności wybitnej,

Jak cię chwalili w sposób niezmiernie zaszczytny.

ALCEST

I kogóż, proszę pani, kto dzisiaj nie chwali?

Wszystko równo wszak waży na światowej szali!

Wszystko jest dziś wspaniałem, wszystko znakomitem,

Te słowa już przestały dawno być zaszczytem;

Pochwały dziś są tanie; toć niedawno przecie

O mym własnym lokaju czytałem w gazecie.

ARSENA

Co do mnie, ja bym chciała, ażeby u dworu

Godność jaka dodała twym cnotom splendoru.

I bylebyś choć trochę okazał zapału,

Można by cię w tej mierze wspomóc nie pomału.

Mam ludzi mi oddanych, których mogę użyć,

By w każdym przedsięwzięciu wiele ci przysłużyć.

ALCEST

Na cóż mi się, doprawdy, cisnąć w owe progi?

Charakter mój na zawsze wzbrania mi tej drogi;

Brak mi na to talentu, wyznaję to szczerze,

Bym się umiał poruszać w dworskiej atmosferze.

Do wszystkich owych sztuczek, zabiegów, obrotów,

Nie czuję w sobie jakoś potrzebnych przymiotów;

Otwartość, szczerość, pierwszą zaletą rozumiem,

Komedii w obcowaniu z ludźmi grać nie umiem,

A kto sztuką skrywania myśli swych nie słynie,

Ten nie zagrzeje miejsca w tej pięknej krainie.

Zapewne, że ten tylko, co dziś dworu blisko,

Może zdobyć zaszczyty, rangę, stanowisko,

Lecz kto umie się wyrzec tej szczęśliwej doli,

Oszczędza sobie nieraz dość niemądrej roli.

Nie potrzebuje możnym wciąż palić kadzideł,

Ni wychwalać przed nikim nikczemnych wierszydeł,

Zwijać się w komplementach dla lada jejmości

I szczebiotem fircyków przyprawiać o mdłości.

ARSENA

Więc dajmy temu pokój, jeżeli pan woli,

Mówmy raczej o serca twojego niedoli;

Wyznaję, jeśli tutaj mogę być otwarta,

Że miłość twoja losu lepszego jest warta,

I próżno serce łudzisz nadzieją zawodną,

Gdyż ta, którą uwielbiasz, nie jest ciebie godną.

ALCEST

Lecz czyli pomnisz pani, rzucając te słowa,

Że twoją przyjaciółką jest kobieta owa?

ARSENA

Tak. Lecz wyznam, że nie mam już dłużej sumienia

Spokojnym okiem patrzeć na twe udręczenia,

I mniemam, że złagodzę serca twego rany,

Jeśli ci wręcz oświadczę, że jesteś zdradzany.

ALCEST

Rozumiem twe pobudki i wdzięcznym ci za nie:

Miłe jest dla kochanka podobne wyznanie.

ARSENA

Choć jest mą przyjaciółką, niemniej prawdą przeto,

Że nie jest godną względów uczciwych kobietą

I serce jej niewdzięczność czarną kryje na dnie.

ALCEST

Być może; któż z nas serca tajniki odgadnie?

Lecz gdy do życzliwości dla mnie masz przyczyny,

Mogłaś mi była takiej oszczędzić nowiny.

ARSENA

Jeśli pan pragnie swoje zachować złudzenia,

Wolę mu nic nie mówić; to znów sprawę zmienia.

ALCEST

Nie; lecz co bądź jest prawdą, w tym przedmiocie zawsze

Podejrzenia nam rany zadają najkrwawsze;

I raczej nic nie słyszeć wolałbym, co do mnie,

Gdy rzecz nie jest dowodem poparta niezłomnie.

ARSENA

Dobrze; gdy o to chodzi, niech więc i tak będzie:

Otrzymasz niewzruszone świadectwo w tym względzie.

Ujrzysz to, w co twa dusza uwierzyć się wzbrania;

Proszę, chciej towarzyszyć mi do pomieszkania,

Tam stawię ci przed oczy i wskażę dowodnie,

Że słodka twa pięknisia zdradza cię niegodnie;

Tam też, jeśli twe serce nie jest zimnym głazem,

Możesz znaleźć pociechę i zemstę zarazem.

AKT IV

SCENA PIERWSZA

ELIANTA, FILINT

FILINT

Nie; takiej zawziętości jeszcze nie widziałem,

Ni ugody tak trudnej, jak w tym zajściu całem.

Próżno go na wsze strony obchodzą dokoła:

Nic go od jego zdania odciągnąć nie zdoła;

I nigdy rzecz śmieszniejsza w jakimkolwiek względzie

Rozpraw treścią nie była jeszcze w tym urzędzie.

«Panowie — rzecze — zgody pragnę z całej duszy,

Lecz na tym jednym punkcie nic mnie nie poruszy.

O cóż się gniewa? O cóż się zaciął w swej dumie?

Czyż to plami czyj honor, że pisać nie umie?

Czemuż przyjął me zdanie z tak niewczesną pychą?

Można być zacnym człekiem, a rymować licho!

Dla czci niczyjej wszak stąd uszczerbku nie będzie;

Mam dla niego szacunek we wszelakim względzie,

Wierzę, że jest cnót, męstwa i zacności wzorem,

Wszystkim, czym kto zapragnie, lecz nędznym autorem.

Będę wysławiał jego tryb życia wspaniały,

Przyznam, że zręczny jeździec, tancerz doskonały,

Ale co do poezji, świetny sąd wybaczy,

Lecz jeśli jej niezdolny uprawiać inaczej,

Niech o laury autorskie nigdy się nie kusi,

Póki go ktoś pod gardłem do tego nie zmusi».

Na koniec wszystkie prośby, nalegania wszelkie,

Zdołały na nim wymóc to ustępstwo wielkie,

Że wykrztusił, mniemając, iż tym goi rany:

«Przykro mi, żem w mych sądach tak nieprzejednany,

I z przyjaźni dla pana dałbym wszystko w świecie,

By się więcej doszukać zalet w twym sonecie».

Na to im się uściskać kazano co żywo,

Aby zakończyć wreszcie sprawę tak drażliwą.

ELIANTA

W swoich postępkach bywa dziwaczny, przyznaję,

Lecz i tak nad innymi mu pierwszeństwo daję,

Tę szczerość, co się prawdy w niczym nie ulęknie,

On umie nosić dziwnie szlachetnie i pięknie;

W dzisiejszych czasach cnót tych zbyt rzadkie przykłady

I chciałabym, by każdy mógł iść w jego ślady.

FILINT

Co do mnie, coraz większe mnie zdumienie zbiera,

Gdy patrzę na namiętność, co go tak pożera.

Wyznaję, że to dla mnie niepojętym zgoła,

Jak ktoś z tym charakterem zakochać się zdoła;

A tym dziwniejsze jeszcze, że jego zapały

W kuzynki twej osobie przedmiot swój uznały.

ELIANTA

To dowodzi, że miłość czym innym się raczej

Niż słodką charakterów zgodnością tłumaczy

I że wszystkie w tym względzie mniemania utarte

Więcej znajdują wiary, niż tego są warte.

FILINT

Lecz czy sądzisz, że ona szczerze mu przychylną?

ELIANTA

Zbyt trudno mi dać na to odpowiedź niemylną.

Jak odgadnąć w jej sercu miłości zarzewie,

Gdy ono, czego pragnie, samo nieraz nie wie?

Czasem żyje uczucia wpółświadomą chwilką,

To znów wierzy, że kocha, a łudzi się tylko.

FILINT

Ja zaś wielce się lękam, że w miłości owej

Więcej zgryzot, niż mniema, znaleźć on gotowy,

I gdyby moje czucia dały mu niebiosy,

W inne by ręce złożył serca swego losy

I w twojej życzliwości odnalazłby może

Szczęście, którego szuka w mniej godnym wyborze.

ELIANTA

Co do mnie, nie zarzekam się, lecz sądzę raczej,

Że trzeba brać po prostu, co nam los przeznaczy.

Przeciw jego zamiarom gniewu też nie żywię,

Przeciwnie, dusza moja sprzyja im prawdziwie

I gdyby mnie rozstrzygać dane było o tem,

Sama bym go złączyła z miłości przedmiotem.

Jednak gdyby w tej sprawie — bo wszystko być może —

Chęci jego zawodu doznały w wyborze,

Gdyby inny, szczęśliwszy, ujarzmił jej wdzięki,

Nie odmówiłabym mu wówczas mojej ręki;

I wzgarda, jakiej doznał w swych ogniów zapale,

Wartości mu w mych oczach nie umniejszy wcale.

FILINT

Ja z mojej strony również mam w wysokiej cenie

Twoich dla niego uczuć przyjaznych płomienie;

I on sam, jeśli zechce, niechaj świadkiem będzie

Rad, jakie mu niedawno dawałem w tym względzie.

Gdyby go jednak inne związały ogniwa

I miała iść na marne twa dlań chęć życzliwa,

Ze wszystkich sił bym pragnął, by ten płomień wzniosły

Na mnie łaskawe niebios wyroki przeniosły,

I szczęśliw będę, jeśli w tych uczuć rozterce

Pozyskać zdołam twoje, wolne wówczas, serce.

ELIANTA

Pan chyba żarty stroi.

FILINT

      Nie, jak Bóg na niebie,

Tak z duszy mojej głębi mówię dziś do ciebie

I tylko czekam chwili, w której bym otwarcie

Szczęście mojego życia mógł stawić na karcie.

SCENA DRUGA

ALCEST, ELIANTA, FILINT

ALCEST

Pani, ty mi wytłumacz tę krzywdę niezmierną,

Jaka spotyka dzisiaj mą miłość tak wierną!

ELIANTA

Cóż się stało, co cię tak gwałtownie porusza?

ALCEST

Coś, czego nie jest zdolną pojąć moja dusza;

Żadna przyrody wściekłość, żaden wybryk losu,

Nie mogłyby mi zadać tak strasznego ciosu.

Skończone… miłość moja… wiara moja… prysły

ELIANTA

Ależ staraj się zebrać choć na chwilę zmysły.

ALCEST

Wielkie nieba! w tych wdziękach, które mnie uwiodły,

Trzebaż, by się ukrywał trąd duszy tak podłej!

ELIANTA

Ale cóż uczyniła?

ALCEST

      To już cios ostatni!

Jestem złamany! Zginąć mi przyjdzie w tej matni!

Celimena… na myśl tę krew się burzy we mnie,

Celimena mnie zwodzi, zdradza mnie nikczemnie!

ELIANTA

Lecz, by w to wierzyć, żali masz dowód dość jasny?

FILINT

Może to tylko wytwór twej fantazji własnej;

Zbyt jesteś podejrzliwy i wszakże już nieraz…

ALCEST

Do kroćset! proszę, panie, zostaw mnie choć teraz.

Do Elianty

O dowód pytasz zdrady tej niecnej kobiety?

Mam go, mam go przy sobie, zbyt pewny, niestety!

Wszakże list do Oronta, list jej własnej ręki,

Jest świadectwem jej zbrodni, przyczyną mej męki!

Oront, co był z jej strony żartów celem wiecznym,

Od którego najbardziej czułem się bezpiecznym!

FILINT

List może złe pozory zawierać jedynie,

Z których nie można wnosić o niczyjej winie.

ALCEST

Po raz ostatni wreszcie, mój panie łaskawy,

Proszę, aby go własne zaprzątały sprawy.

ELIANTA

Hamuj proszę, Alceście, swoje uniesienia.

ALCEST

Pani, do ciebie zwracam me korne życzenia;

U ciebie dusza moja szuka dziś ratunku,

Ty ją możesz ukoić w tym ciężkim frasunku.

Pomścij mnie za kuzynę niewdzięczną i zdradną,

Która zwiodła mą miłość chytrością układną;

Pomścij to, co zdeptali nędzni przeniewierce.

ELIANTA

Ja, pomścić ciebie? Jak to?

ALCEST

      Przyjmując me serce.

Przyjmij to, czego tamta była tak niegodną,

W ten sposób pragnę dzisiaj ukarać wyrodną,

Chcę pomstę znaleźć nad nią w uczuciu najżywszym,

W miłości najgorętszej, w oddaniu najtkliwszym

I najwierniejszej służbie, które u stóp pani

Na zawsze już me serce składa tutaj w dani.

ELIANTA

Z cierpieniem twym, Alceście, współczuję niemało,

Cenię ofiarę serca, aż nazbyt wspaniałą,

Lecz może cała sprawa tak znów źle nie stoi;

Możesz jeszcze żałować porywczości swojej.

Gdy przedmiotem urazy ktoś sercu tak bliski,

Zbyt łatwo gniewów naszych tępią się pociski

I gdzie rozum zerwania dostrzega przyczyny,

Tam miłość i najcięższe wnet rozgrzesza winy;

Srogi dąs się zamienia w najczulsze wyrazy,

I wiadomo, co znaczą kochanków urazy.

ALCEST

Nie, pani; ta zniewaga nazbyt jest dotkliwa,

Aby ją mogły przetrwać miłości ogniwa;

Nic mojego zamiaru stałości nie skruszy,

Bo bym pogardzać sobą musiał z całej duszy.

Oto ona; jej widok gniew we mnie podsyca,

Niech słyszy całą prawdę ta nędzna zwodnica;

Wprzód ją zawstydzę, potem u stóp twych bez zwłoki

Złożę serce nieczułe już na jej uroki.

SCENA TRZECIA

CELIMENA, ALCEST

ALCEST

na stronie

O nieba! wzruszeń moich czyż zdołam być panem?

CELIMENA

na stronie

Oj, źle!

Do Alcesta

      Skądże powracasz z czołem tak stroskanem?

Co znaczą te wzdychania i ten wzrok surowy,

Którym mnie groźnie mierzysz od stóp aż do głowy?

ALCEST

Że wszystkie najczarniejszych występków przykłady

Bledną wobec obrazu twej nikczemnej zdrady;

Że jeszcze Bóg w swym gniewie ni z piekieł szatani

Gorszego nie wydali potworu od pani.

CELIMENA

Trudno zacząć rozmowę uprzejmiej i milej.

ALCEST

Nie śmiej się pani; nie czas żartować w tej chwili!

Raczej rumieniec wstydu niech ci spłoni lica,

Że już zdrad twoich wyszła na jaw tajemnica.

Oto, czemu niepewność żyła w sercu mojem,

Oto, co je poiło ciągłym niepokojem,

Czemu, jadem posądzeń zawczasu zatruty,

Niewiary na mą głowę ściągałem zarzuty;

I mimo twą w obłudy sztuce biegłość całą,

Me serce złym przeczuciem od dawna już drżało.

Lecz nie sądź, pani, że me uczucia zdeptane

Spokojnie zniosą z rąk twych tę haniebną ranę:

Wiem, że miłość swą wolą rządzi się jedynie,

Że równie bez rozkazu rodzi się, jak ginie,

Że do serca gwałt żaden drogi nie otwiera,

Bo samo swego pana, kędy chce, obiera;

Toteż nie miałbym prawa do najmniejszej skargi,

Gdyby niezmienną prawdę głosiły twe wargi;

Wówczas choćbym w życzeniach swych doznał odprawy,

Na los bym się mógł tylko skarżyć niełaskawy.

Lecz wzajemności łudzić mnie pozorem zwodnym,

Aby później oszukać podstępem niegodnym,

Dla takiej zdrady nie ma pomsty zbyt surowej

I gniew mój się na wszystko ważyć dziś gotowy.

Tak, wszystkiego się lękaj po takiej zniewadze,

Bo nad mym uniesieniem straciłem już władzę;

Ten cios, co mnie śmiertelnie zranił z ręki twojej,

Ostatniej mnie w rozsądku pozbawił ostoi;

I wściekłość, co mnie pali straszliwym zarzewiem,

Dokąd mnie zawieść zdolna, sam już dzisiaj nie wiem.

CELIMENA

Lecz skąd ten gniew straszliwy i srogie zamysły?

Powiedz, czy ty doprawdy postradałeś zmysły?

ALCEST

Postradałem je, pani, w ów dzień nieszczęśliwy,

Gdym z ócz twych wypił kielich trucizny zdradliwej

I zaślepiony twoją obłudną słodyczą

Za głos twych uczuć wziąłem chimerę zwodniczą.

CELIMENA

Lecz jakaż cię z mej strony dziś spotyka zdrada?

ALCEST

Wiem, że obłudy sztuką nieźle pani włada!

Lecz próżno niech nie sili się twoja wymowa:

Rzuć okiem na to pismo: kto kreślił te słowa?

Ten bilet dziś przejęty, sądzę, że wystarczy;

Przeciw tej broni chyba nie znajdziesz już tarczy.

CELIMENA

To jest zatem pobudka całej twej udręki?

ALCEST

Nie rumienisz się, widząc pismo własnej ręki?

CELIMENA

Czemuż bym się rumienić miała z tej przyczyny?

ALCEST

Jak to? więc jeszcze może nie uznasz swej winy!

Własnego swego listu zaprzesz się, zuchwała?

CELIMENA

Czemuż mam się zapierać, gdym ja go pisała?

ALCEST

Zatem przyznajesz pani, i z całym spokojem,

Tę zbrodnię popełnioną dziś na sercu mojem?

CELIMENA

Przyznaję, że w dziwactwach dochodzisz już granic!

ALCEST

Więc to jawne świadectwo chcesz jeszcze mieć za nic!

Więc to, co dla Oronta w tych słowach się mieści,

Nie jest zniewagą dla mnie, a hańbą twej cześci?

CELIMENA

Dla Oronta? i czyjaż to znowu opowieść?

ALCEST

Ten, co mi list ten oddał, może tego dowieść.

Lecz przypuśćmy, że celem listu był kto inny,

Czyż przez to twój postępek staje się mniej winny?

Czyż to złagodzi boleść mej wiary zdeptanej?

CELIMENA

A jeśli do kobiety ten list był pisany,

Gdzież znajdziesz moją winę w tej przygodzie całej?

ALCEST

Ha! to dobra wymówka i wykręt wspaniały!

Wyznaję, żem się tego nie spodziewał zgoła

I przed takim dowodem muszę schylić czoła!

Więc śmiesz już na tak grube puszczać się podstępy!

Więc tak dalece liczysz na mój wzrok zbyt tępy?

Owszem, owszem, słuchamy, to będzie zabawne,

Jak zdołasz przeprowadzić to kłamstwo tak jawne;

Jak zdołasz do kobiety odwrócić te słowa,

Z których każde zapału tyle w sobie chowa!

Dobrze więc, chciej wyłożyć mi tym nowym zwrotem

List, który ci przeczytam…

CELIMENA

      Ani myślę o tem.

Twa pretensja jest równie śmieszną jak zuchwałą,

Toteż proszę, zakończmy już tę sprawę całą.

ALCEST

Nie, nie, bez uniesienia wytłumacz mi jasno

Te słowa, ręką twoją tu skreślone własną.

CELIMENA

Nie; możesz pan brnąć dalej w swych podejrzeń szale:

W co wierzysz czy nie wierzysz, nie dbam o to wcale.

ALCEST

Owszem; to mi wystarczy; tylko mi tu dowiedź,

Jak odnieść do kobiety tę czułą odpowiedź?

CELIMENA

Nie; list jest do Oronta; możesz trwać w tej wierze.

Jego uczuciom serce me współczuje szczerze,

Bawi mnie jego dowcip, zachwyca osoba,

Słowem, myśl sobie wszystko, co ci się podoba.

Rób, co zechcesz, swobodę daję w każdym względzie,

Lecz proszę cię, niech mowy o tym już nie będzie.

ALCEST

na stronie

O nieba! Tak straszliwej czyż kto doznał rany?

Byłże w uczuciach swoich kiedy tak deptany?

Jak to! gdy ja rachunku chcę tu żądać od niej,

Stoję przed nią, jak gdybym sam był winien zbrodni!

Ona gra na mym bólu, uczucia me drażni,

Utwierdza w podejrzeniach, szydząc najwyraźniej,

A przecież, dusza moja nie ma dosyć siły,

By pokruszyć ten łańcuch, co sercu zbyt miły,

I z dumną wzgardą rzucić już na zawsze progi

Tej istoty niewdzięcznej tak, a tak mi drogiej!

Do Celimeny

Och, jak ty dobrze umiesz używać w potrzebie

Tej słabości bezmiernej, jaką mam dla ciebie!

Jak umiesz na swą korzyść zwracać czucie owo,

Co z twych zdradzieckich oczu wciąż czerpie moc nową!

Broń się więc od podejrzeń, co duszę mi łamią,

Dowiedź mi, jeśli możesz, że pozory kłamią,

Że nic zdrożnego list ten nieszczęsny nie kryje,

A miłość moja, wiara, znów może odżyje:

Staraj się mnie przekonać, żeś wierną w istocie,

A ja będę się starał uwierzyć twej cnocie.

CELIMENA

Nie; za swoje szaleństwa nie jesteś prawdziwie

Wart tych serdecznych uczuć, jakie dla cię żywię.

Chciałabym wiedzieć, co mnie do tego przymusza,

By kłamać miłość, gdyby nie czuła jej dusza?

Czemu, gdyby mnie inne nęciły zapały,

Nie miałabym otwarcie głosić prawdy całej?

Więc wyznanie mych ogniów, nawet najłaskawsze,

Nie zdoła mi twej wiary pozyskać na zawsze?

Przeciw mym słowom, czyjeż świadectwo ma wagę?

Wierzyć mu, czyż nie znaczy mnie czynić zniewagę?

Ileż musi przewalczyć serce nasze sromu,

Nim wyznać, że go kocha, odważy się komu!

Jakże potężnie honor nasz i wstyd niewieści,

Wbrew chęciom nawet, broni nam zwierzeń tej treści!

Gdy więc je zmogą wreszcie miłości pożary,

Godziż się ważyć lekce szczerość tej ofiary?

Czyż nie jest zbrodnią wątpić, że z serca poczęty

Głos, co się wydarł sercu po walce zaciętej?

Twe posądzenie duszę mą rani i boli,

I gdyby było prawdą, byłbyś wart swej doli.

Głupia jestem, doprawdy, i muszę się wstydzić,

Że kocham, gdym powinna raczej znienawidzić:

Powinna bym cię rzucić jeszcze tej godziny

I dać ci do wyrzekań słuszniejsze przyczyny.

ALCEST

O, kusicielko! nazbyt dla ciebiem jest słaby!

Łudzą mnie, jestem pewien, twoich słów powaby;

Lecz dobrze; niech się moje przeznaczenie spełni,

Chcę ci raz jeszcze wiarę wrócić w całej pełni,

Niech zbadam serca twego zamysły tajemne,

By mnie zdradzić, czy będzie na to dość nikczemne.

CELIMENA

Nie, ty mnie tak nie kochasz, jak kochać należy.

ALCEST

Pod słońcem nikt nie kochał ni mocniej ni szczerzej;

I miłość ma, znękana w tej okrutnej dobie,

Gotowa by się zwrócić nawet przeciw tobie.

Tak, chciałbym by cię wszystkich opuściło serce,

Byś się znalazła w biedzie, w nędzy, poniewierce,

By niebo cię stwarzając, odarło cię z mienia,

Nie dało stanowiska, rodu ni znaczenia,

Aby jedynie mego dla cię serca tkliwość

Mogła nagrodzić doli złej niesprawiedliwość

I bym wówczas mógł dożyć radości i chwały,

Że z moich rąk wyłącznie los swój bierzesz cały!

CELIMENA

To mi ładne życzenia, w istocie, ni słowa!

Aby się miały sprawdzić, niech mnie Bóg zachowa…

Lecz oto pański Ergast, dziwacznie przebrany.

SCENA CZWARTA

CELIMENA, ALCEST, ERGAST

ALCEST

Cóż znaczy ten strój dziwny, ten wzrok obłąkany?

Co ci jest?

ERGAST

      Panie…

ALCEST

      Cóż tam?

ERGAST

Dziwne jakieś sprawy.

ALCEST

Cóż więc?

ERGAST

      Nie ma co mówić, źle, panie łaskawy.

ALCEST

Jak to?

ERGAST

      Mam mówić głośno?

ALCEST

      Szybciej, jeśli łaska.

ERGAST

A nie ma tu nikogo?

ALCEST

      Nie nudźże, u diaska!

Będziesz raz gadał?

ERGAST

      Panie, trzeba nam uciekać.

ALCEST

Jak to?

ERGAST

      Niby dać nura, nie ma na co czekać.

ALCEST

A to czemu?

ERGAST

      Powiadam, trzeba się wynosić.

ALCEST

Po co?

ERGAST

      Panie, zmykajmy, nie dajmy się prosić.

ALCEST

Ale z jakiej przyczyny? cóż to za zagadki?

ERGAST

Z tej przyczyny, że trzeba pakować manatki.

ALCEST

Jeszcze chwila, a karku ci nadkręcę, błaźnie,

Jeśli nie zechcesz zaraz gadać mi wyraźnie!

ERGAST

Jakiś jegomość czarny z miny i ze stroju,

Przyłapał mnie aż w kuchni (bom nie był w pokoju)

I uraczył nas pismem, lecz tak nabazgranem,

Że aby je przeczytać, trzeba być szatanem;

Rzecz pewna, że to niby coś z pańskim procesem:

Ale kto by to pojął, byłby chyba biesem.

ALCEST

I cóż z tego, hultaju? Wszak to nie ma przecież

Nic wspólnego z ucieczką, o której mi pleciesz!

ERGAST

Bom panu chciał powiedzieć, że za pół godziny

Ten pan, co to do pana chodzi w odwiedziny,

Przybiegł, szukając pana, jak powiadał, pilnie,

A nie znalazłszy, prosił mnie bardzo usilnie,

Wiedząc, że niby mądrej głowie dość na słowie,

Abym powtórzył… zaraz… jakże się on zowie?…

ALCEST

Zostaw jego nazwisko. Cóż powiedział zatem?

ERGAST

Jeden z pańskich przyjaciół; dość niech będzie na tem,

Powiedział mi, że z panem nie bardzo bezpiecznie,

Bo aresztować pana za coś chcą koniecznie.

ALCEST

Jak to? i nic nie mówił, skąd ten cały zamęt?

ERGAST

Nie. Kazał sobie podać pióro i atrament

I nakreślił słów parę, w których pan wyczyta,

Co to za tajemnica w tym wszystkim ukryta.

ALCEST

Dawaj więc.

CELIMENA

      Co tkwić może w owej całej baśni?

ALCEST

Nie wiem; lecz mam nadzieję, że list mi wyjaśni.

Słuchaj, hultaju, długo się będziesz z tym bawił?

ERGAST

po długich poszukiwaniach listu

Oj, oj, zdaje się, żem go na stole zostawił.

ALCEST

Nie wiem, co mnie wstrzymuje…

CELIMENA

      Porzuć złość daremną,

Lecz śpiesz wyjaśnić rychło tę sprawę tak ciemną.

ALCEST

Zdaje się, że los dzisiaj zbyt dla mnie surowy

Poprzysiągł nie dozwolić mi z panią rozmowy,

Ale na przekór jemu, niezrażony niczem,

Jeszcze dziś wieczór stanę przed twoim obliczem.

AKT V

SCENA PIERWSZA

ALCEST, FILINT

ALCEST

Nie; postanowień moich nie cofnie nic w świecie.

FILINT

Jednak choć cios jest ciężki, nie zmusza cię przecie…

ALCEST

Cokolwiek byś mi mówił, czas trwonisz daremnie;

Nic powziętych zamiarów nie odmieni we mnie.

Zbyt jawne wiek nasz daje zepsucia przykłady,

Bym dłużej mógł przebywać wśród ludzkiej gromady.

Jak to! po mojej stronie wszystko razem stawa:

I cnota, i uczciwość, i honor, i prawa,

Że sprawa moja słuszna, jeden głos dokoła,

Ufny w to, żadną troską nie zachmurzam czoła

I oto rzecz się dzieje straszna, niegodziwa:

Ja mam za sobą słuszność, on proces wygrywa!

Łajdak, którego wszystkim dobrze znane sprawki,

Wychodzi jak najczystszy sprzed sądowej ławki!

Nad uczciwością jawny tryumf święci zdrada!

I niszcząc mnie, on jeszcze mnie winnym powiada!

Przez obłudnych grymasów świątobliwą maskę,

Przed prawem wobec sędziów umiał znaleźć łaskę

I sądowym wyrokiem uświęcić swą zbrodnię!

Lecz nie dość mu, że w sprawie skrzywdził mnie niegodnie,

Puszcza jeszcze w świat książkę, bezecną bez miary,

Której samo czytanie jest już godne kary,

Książkę, za którą warto łeb mu ściąć toporem,

I mnie chytry bezczelnik czyni jej autorem!

Zaś Oront rad, że zemsty sposobność się darzy,

Wtóruje mu skwapliwie w tej niecnej potwarzy!

On, co o swym honorze rozprawia tak śmiało,

Względem którego szczerość mą przewiną całą;

Który, choć widział, że to przyjmuję niechętnie,

Me zdanie o swych wierszach wymusił natrętnie;

Że zaś ja, otwartością kierując się zawdy,

Nie chciałem fałszem krzywdzić ni jego, ni prawdy,

Wraz z tym łotrem złośliwie czerni mnie językiem,

I staje się najsroższym moim przeciwnikiem!

Wiecznym gniew w jego sercu ku sobie rozpalił,

Żem naówczas sonetu jego nie pochwalił!

Więc w ten sposób się kończą tych panków zabawy!

Więc do takich uczynków przywodzi chęć sławy!

Więc tyle znaczy u nich cnota, sprawiedliwość,

Tak cenią dobrą wiarę, honor i poczciwość!

Zbyt długom tę ohydę cierpiał do tej pory:

Czas uchodzić choć z życiem z tej zbójeckiej nory.

Skoro ludzie ze sobą żyją wilków kształtem,

Nic mnie w sąsiedztwie waszym nie wstrzyma ni gwałtem.

FILINT

Zbyt nagle, moim zdaniem, powziąłeś myśl swoją,

I tak źle, jak je widzisz, rzeczy znów nie stoją.

Wszak cała sieć misterna tych zabiegów zdradnych,

By cię uwięzić, skutków nie odniosła żadnych;

Nikogo nie zdołały przekonać te baśnie,

I łotr, co ci chciał szkodzić, zgubił się tym właśnie.

ALCEST

On? Jemu taki drobiazg nie mąci spokoju:

Wszak ci on ma przywilej jawnego rozboju;

I sprawka ta, z właściwym wyzyskana sprytem,

Miast mu zaszkodzić, nowym okryje zaszczytem.

FILINT

Bądź co bądź, jednak faktu tego nic nie zmaże,

Że świat nie wierzył zbytnio w te niecne potwarze

I że nie masz stąd przyczyn do żadnej obawy.

Co się tyczy procesu zaś i twojej sprawy,

Łatwo możesz je wznowić i, choć dziś przegrane,

Nowym sądu wyrokiem…

ALCEST

      Nie; przy tym zostanę.

Owszem; chociaż ten wyrok krzywdzi mnie niezmiernie,

Pragnę, by wykonany był ściśle i wiernie.

Skoro tryumf tak jawny święci w nim bezprawie,

Niechże więc przyszłym wiekom przyświeca jaskrawie,

Niechaj będzie świadectwem, wieczystym przykładem,

Dokąd mogła zajść ludzkość, idąc hańby śladem.

Będzie mnie to kosztować dwadzieścia tysięcy;

Dobrze! zapłacę chętnie; zapłacę i więcej,

Bym mógł naturę ludzką ścigać mą pogardą

I do śmierci ślubować jej nienawiść twardą.

FILINT

Ależ wreszcie…

ALCEST

      Tak, wreszcie oszczędź sobie trudów:

Cóż jeszcze mógłbyś dodać w obronie tych brudów?

Czyliż będziesz miał czoło, by mi w żywe oczy

Zaprzeczać tej zgnilizny, co wasz świat dziś toczy?

FILINT

Owszem, zgodzić się z tobą nazbyt jestem bliski;

Wszystkim rządzi intryga i interes niski;

Podstęp wszędzie zwycięża, wszystkiego się czepi

I doprawdy na ziemi mogłoby być lepiej.

Jednak w tym, że w tym świecie, kto może, źle czyni,

Gdzież powód, by przed ludźmi kryć się na pustyni?

Wszak właśnie dzięki błędom człowieka ułomnym

Filozofia jaśnieje blaskiem wiekopomnym;

Na ich tle błyszczy naszej duszy hart prawdziwy

I gdyby świat ten cały z gruntu był poczciwy,

Gdyby się rządził prawem, słusznością i statkiem,

Większość cnót niepotrzebnym byłaby dodatkiem,

Gdyż one znieść nam dają u drugich spokojnie

Czyny, co z prawem wszelkim są w otwartej wojnie;

I kiedy serce nasze swą cnotą surową

ALCEST

Wiem, że nikt nie dorównał ci jeszcze wymową.

Że kunsztowne wywody sypiesz jak z rękawa,

Lecz tutaj trud twój próżny i przegrana sprawa.

Bym się usunął, dobro me wymaga własne;

Nie umiem słów mych zamknąć w szranki dosyć ciasne,

Nie odpowiadam za to, co bym rzec dziś gotów,

I mógłbym się nabawić tysiącznych kłopotów.

Chcę mówić z Celimeną, zobaczyć, co pocznie;

Musi z zamiarem moim zgodzić się bezzwłocznie

I jeżeli jej serce szczerze mi przychylne,

W tej próbie dziś dowody uzyskam niemylne.

FILINT

Wstąpmy więc do Elianty, nim ona powróci.

ALCEST

Nie; zbyt wiele trosk naraz mą duszę dziś smuci.

Idź, odszukaj Eliantę; mnie zaś zostaw oto

W tym samotnym zakątku z mą czarną zgryzotą.

FILINT

W tej kompanii czas nie zwykł upływać zbyt mile;

Poproszę więc Eliantę, by zeszła na chwilę.

SCENA DRUGA

CELIMENA, ORONT, ALCEST

ORONT

Tak; dzisiaj się przekonam, czy twe serce życzy

Zatrzymać mnie w tych więzach tak pełnych słodyczy.

Uczuć twych chcę dziś pełne uzyskać wyznanie:

Zbyt srogie dla kochanka podobne wahanie;

Jeśli cię zdołał wzruszyć płomień tak wytrwały,

Okaż, że ci są miłe me wierne zapały,

Żądam więc dzisiaj, pani, w dowód łaski twojej,

Żądam, niech dłużej Alcest w drodze mi nie stoi;

Niechaj, jeżeli dla mnie żywisz szczere chęci,

Przychylność twa rywala tego mi poświęci.

CELIMENA

Cóż za nagła przyczyna tej niechęci całej;

Wszak z ust twych dlań największe słyszałam pochwały?

ORONT

Mniejsza o me pobudki, przemilczeć je wolę.

Wszak twoje tu jedynie uczucie gra rolę.

Chciej wybrać, jeśli łaska, jednego z nas obu;

Innego tu do wyjścia nie widzę sposobu.

ALCEST

wychodząc ze swego ukrycia

Tak jest; trzeba wybierać; godzę się z tym zdaniem;

Pańskie życzenie również moim jest żądaniem;

Podobne mnie pragnienie w te progi zawiodło.

Miłości twej otrzymać chcę widome godło;

Rzeczy wciąż trwać nie mogą w tej odwłoce wiecznej

I wybór między nami dzisiaj jest konieczny.

ORONT

Co do mnie, ja bynajmniej tu sobie nie życzę,

W czymkolwiek mu zakłócać sercowe zdobycze.

ALCEST

Ja zaś nie chcę, cokolwiek by wyniknąć miało,

Dzielić z panem w jej sercu choćby cząstkę małą.

ORONT

Jeżeli jego miłość wartość mą umniejsza…

ALCEST

Jeśli panią ku niemu skłania chęć najlżejsza…

ORONT

Przysięgam zamknąć odtąd oczy na jej wdzięki.

ALCEST

Przysięgam, że na zawsze zrzekam się jej ręki.

ORONT

Czekam więc, pani, twego wolnego wyboru.

ALCEST

Wyrokom twoim, pani, poddam się bez sporu.

ORONT

Gdzie skłania się twe serce, zdanie wyraź jasne.

ALCEST

Niechaj rzecz tę rozstrzygną twoje słowa własne.

ORONT

Jak to! pani w tej chwili waha się i wzdraga!

ALCEST

Jak to! czyliż ten wybór namysłu wymaga!

CELIMENA

W istocie, obyczaje to zupełnie nowe!

Czyście doprawdy obaj postradali głowę?

Zbyt łatwo to rozstrzygnąć; i, mój miły Boże,

Nie serce me bynajmniej wzdraga się w wyborze.

Między panami dwoma wahać się nie godzi,

I wnet by zapadł wyrok, o który wam chodzi.

Lecz wyznaję, że jakiś wstyd mi serce tłoczy,

Bym miała tak po prostu prawdę rąbać w oczy;

Sądzę, że takie niezbyt zaszczytne orędzie

Mniej zrani, gdy bez świadka wysłuchanym będzie;

Że zbyt jasną serc naszych umie być wymowa,

Aby potrzebnym było ją ubierać w słowa;

I lepiej, gdy kochanek w sposób mniej bolesny

Dozna odprawy w swojej czułości niewczesnej.

ORONT

Nie; przed szczerym wyznaniem ja się tu nie bronię,

Zgadzam się na nie chętnie.

ALCEST

      Ja zaś proszę o nie.

Śmiem żądać, niech raz sprawa cała jasną będzie,

Nie pragnę wcale żadnych oszczędzań w tym względzie.

Wszystkich wodzić na pasku pani sztuką całą,

Lecz dość już tej zabawy wszystkim snadź się zdało;

Musisz wyrazić jasno sąd swój w tej potrzebie

Lub odmowę twą przyjmę za wyrok dla siebie;

Potrafię to milczenie wziąć z właściwej strony

I spór nasz odtąd dla mnie będzie osądzony.

ORONT

Za twą stanowczość wdzięczen jestem niewymownie

I toż samo na jotę powtarzam dosłownie.

CELIMENA

Jakże ten kaprys panów męczy mnie i nuży!

Czyż jest sens jaki przy tym upierać się dłużej?

Czyż nie zdradziłam względu, jaki mną tu rządzi?

Wreszcie, niechaj Elianta całą rzecz osądzi.

SCENA TRZECIA

ELIANTA, FILINT, CELIMENA, ORONT, ALCEST

CELIMENA

Widzisz mnie, droga moja, dręczoną nie żartem

Przez panów nazbyt zgodnych w życzeniu upartem;

Jeden i drugi żąda tu z furią zaciekłą,

By między nimi serce me wybór orzekło

I bym, jednemu głosząc wyroki łaskawsze,

Drugiemu tkliwych starań wzbroniła na zawsze.

Czyż to jest gdzie w zwyczaju, odpowiedz mi szczerze?

ELIANTA

Nie żądaj lepiej zdania mojego w tej mierze:

Zawiodłabyś się, licząc na wyroki moje,

Bo ja za otwartością w każdej sprawie stoję.

ORONT

Próżno pani wymówek tutaj dłużej szuka.

ALCEST

Na nic się już nie przyda cała twoja sztuka.

ORONT

Musisz, musisz przemówić i przeważyć szalę.

ALCEST

Dla mnie już to wzdraganie jest znaczące wcale.

ORONT

By zakończyć ten zatarg, czekam twego słowa.

ALCEST

Milczenia twego jasną będzie mi wymowa.

SCENA CZWARTA

ARSENA, CELIMENA, ELIANTA, ALCEST, FILINT, AKAST, KLITANDER, ORONT

AKAST

do Celimeny

Przybywamy tu obaj w te progi łaskawe,

By rozjaśnić wraz z panią pewną drobną sprawę.

KLITANDER

do OrontaAlcesta

Szczęśliwie spotykamy tu panów w tej porze,

Gdyż ich sprawa ta również nieco obejść może.

ARSENA

do Celimeny

Nie wiem, co pani, znów mnie tutaj widząc, powie,

Lecz przyczyną zjawienia mego ci panowie:

Obaj przybyli do mnie wynurzać swe żale

Na czyn, w który uwierzyć niezdolnam jest wcale.

Wiem, że twa dusza w gruncie czuje nazbyt godnie,

Bym cię mogła posądzić o tak niecną zbrodnię;

Wiara ma jest nad wszelkie świadectwa niezłomna;

I w mej przyjaźni drobnych poróżnień niepomna

Pośpieszam wraz z panami, by ujrzeć z rozkoszą,

Jak te oszczerstwa jawną tu klęskę ponoszą.

AKAST

Chciej nam pani wyjaśnić, prosim uniżenie,

Jak tłumaczyć należy dwu tych listów brzmienie:

To piszesz do Klitandra stylem tak wymownym.

KLITANDER

Oto list do Akasta w swym brzmieniu dosłownym.

AKAST

do OrontaAlcesta

Panom również to pismo musi być dość znane,

Gdyż nie wątpię, że serce pani, tak wylane,

Dało i wam miłosne uczuć swych zadatki,

Oto więc ten dokument, w istocie dość rzadki:

«Dziwny z ciebie człowiek, Klitandrze, aby mi brać za złe mą wesołość i czynić wymówki, że nigdy nie jestem tak rozbawiona jak wówczas, gdym z dala od ciebie. Jest to zarzut najniesprawiedliwszy pod słońcem; jeżeli się nie zjawisz dość szybko, aby mnie zań przeprosić, nie przebaczę ci póki życia. Nasz zacny wicehrabia, równie poczciwy, jak niezgrabny…»

Szkoda, że go tu nie ma.

«…zacny wicehrabia, od którego zaczynasz swe żale, nie jest człowiekiem który mógłby być dla mnie niebezpiecznym; zresztą od czasu, gdy go widziałam plującego trzy kwadranse w studnię i przypatrującego się kółeczkom na wodzie, nie mogłam nigdy przekonać się do niego. Co się tyczy tego głuptaska markiza…»

To ja, moi panowie, bez próżności zbytniej.

«...co się tyczy markiza, który wczoraj, twoim zdaniem, zbyt długo trzymał mnie za rękę, jest to postać zgoła bez znaczenia: ot, jeden z rycerzy, co to bardzo wspaniale noszą płaszcz wiatrem podszyty. Osobistość z zielonymi wstążkami…»

Do Alcesta:

To do pana.

«Osobistość z zielonymi wstążkami bawi mnie niekiedy porywczością i dziwactwem, ale sto razy częściej wydaje mi się najnieznośniejszą figurą pod słońcem. Co zaś do sonecisty…»

Do Oronta:

O panu tu jeszcze zaszczytniej.

«Co zaś do sonecisty, który obecnie znęca się nad literaturą i chce na przekór całemu światu, zostać autorem, nie mam po prostu tyle cierpliwości, aby słuchać, co on do mnie mówi; proza jego nudzi mnie nie mniej od wierszy. Zrozum więc, że nie zawsze bawię się równie dobrze, jak sobie wyobrażasz, że wśród rozrywek, w które się czasem daję wciągnąć, brakuje mi pana więcej, niżbym pragnęła i że najlepszą zaprawą każdej przyjemności jest obecność kochanych osób».

KLITANDER

Teraz na mnie kolej:

«Klitander, którego mi wyrzucasz i który w istocie robi do mnie słodkie oczy, jest ostatnim człowiekiem, do którego mogłabym mieć sympatię. Równie naiwnym jest on, wyobrażając sobie, że jest kochany, jak ty przypuszczając, że nim nie jesteś. Jeśli chcesz być rozsądny, zamień się z nim na rolę i odwiedzaj mnie jak najczęściej, aby mi pomóc znosić jego nudną obecność».

Piękny wzór charakteru widzim tu panowie;

Wiemy, jak się po prostu ta rzecz w świecie zowie.

Dość na tym. Teraz śpieszym, gdzie tylko kto zdoła,

Przymioty twego serca rozsławić dokoła.

AKAST

Mógłbym i ja dorzucić parę słówek przy tem,

Lecz gniew mój nazbyt wielkim byłby tu zaszczytem;

I wprędce ci dowiodę, że markiz wyśmiany

Znajdzie cenniejsze serca, by zgoić swe rany.

SCENA PIĄTA

CELIMENA, ELIANTA, ARSENA, ALCEST, ORONT, FILINT

ORONT

Jak to! więc w taki sposób obchodzisz się ze mną,

Wyznawszy mi tylekroć swą miłość wzajemną!

Więc serce twoje, strojne w tkliwych uczuć maskę,

Na cały świat kolejno przenosi swą łaskę!

Byłem naiwny, zgoda, ale, pani miła,

Koniec już tego; dzięki, żeś się tak zdradziła;

Zyskuję dziś mą wolność i zemstę zarazem

W świadomości, co tracisz z moim sercem razem.

Do Alcesta

Wolne panu zostawiam pole; od tej pory

Z mej strony w swych pragnieniach nie znajdziesz zapory.

SCENA SZÓSTA

CELIMENA, ELIANTA, ARSENA, ALCEST, FILINT

ARSENA

do Celimeny

Przebóg! słysząc to wszystko, wyznać muszę szczerze,

Po prostu tracę zmysły, uszom swym nie wierzę!

Czyż była kiedy zdrada równie niesłychana?

Nie tyle mi o innych chodzi, co o pana:

wskazując Alcesta

Ten człowiek, który w tobie kładł swą miłość całą,

Człowiek takiej wartości i z duszą tak stałą,

Który ciebie ubóstwiał, który w każdej dobie

Był gotów ci…

ALCEST

      Daj pokój, proszę, mej osobie.

Pozwól pani, bym własne sam załatwiał sprawy

I oszczędź mi opieki twej nazbyt łaskawej.

Próżno me serce taką zaszczycasz obroną,

Odpłacić ci twych trudów nie jest zdolne ono;

I gdybym w innych ślubach pragnął zemsty mojej,

Nie w twoim sercu wówczas szukałbym ostoi.

ARSENA

Ech! czyliż pan doprawdy tak mocno w to wierzy,

Że na jego osobie komuś tu zależy?

Niemałą być twa próżność musi, moim zdaniem,

Jeśli się mogła łudzić tak chlubnym mniemaniem;

Wzgardzonego przez panią towaru odpadki

Nie mają w moich oczach ceny nazbyt rzadkiej;

Nie łudź się, jeśli łaska, i noś się mniej dumnie,

Tego, czego ci trzeba, nie znalazłbyś u mnie;

Zwróć na nowo do pani twe dawne zapały,

Niech związek tak dobrany świat podziwia cały.

SCENA SIÓDMA

CELIMENA, ELIANTA, ALCEST, FILINT

ALCEST

do Celimeny

Ha! znosiłem w milczeniu wszystko do tej chwili,

Pozwalając, by inni przede mną mówili.

Cierpliwość ma w tej próbie byłaż dość powolną?

I czy wolno mi teraz…

CELIMENA

      Tak, wszystko ci wolno.

Możesz się skarżyć, gniewać; słuszność po twej stronie,

Przeciw twym słowom nic w mej nie powiem obronie.

Zawiniłam, wyznaję; w poczuciu mych błędów

Nie chcę próżną wymówką kupować twych względów.

Nie dbałam o gniew tamtych ani ich zamiary,

Lecz wobec ciebie winną czuję się bez miary.

Powodów masz zbyt wiele do swojej urazy,

Występną być w twych oczach muszę tysiąc razy.

Wszystkie pozory tutaj o mej zdradzie głoszą,

Nienawidzić mnie będzie dla ciebie rozkoszą.

Uczyń to więc, zezwalam.

ALCEST

      Zezwalasz, niewierna!

Lecz czyż ma miłość na to zezwoli bezmierna?

I choćbym nienawidzić pragnął z całej duszy,

Czyż ta chęć moja serca pragnienia zagłuszy?

Do Elianty i Filinta

Patrzcie: niegodna tkliwość miękczy serce moje;

Za świadków mej słabości biorę was oboje.

Lecz to nie wszystko jeszcze; ujrzycie za chwilę,

Jak do samego końca ten kielich wychylę,

By dowieść, że kto rozum w świecie widzi, błądzi,

I że sercem, jak ludźmi, czucie samo rządzi.

Do Celimeny

Dobrze zatem, nieszczęsna; zapomnę twej zdrady;

Zdołam w mej duszy zatrzeć te bolesne ślady;

Spróbuję twoje młode lata mieć na względzie,

Co zbyt łatwo smakują w płochym świata błędzie,

Jeśli dzisiaj twe serce zechce dzielić ze mną

Mój zamiar, by tę ludzkość porzucić nikczemną

I razem ze mną życie na nowo rozpocznie

W pustkowiu, kędy osiąść zamierzam bezzwłocznie.

W taki jedynie sposób, wszystkim oczywisty,

Możesz okupić twoje niegodziwe listy;

Tak tylko, mimo hańby dotkliwe rozgłosy,

Będzie mi wolno z tobą podzielić me losy.

CELIMENA

Jaż bym w mym wieku miała wyrzekać się świata

I w samotnej pustyni grzebać młode lata?

ALCEST

Jeśli chcesz dzielić mojej miłości zapały,

Cóż cię wówczas obchodzić może świat ten cały?

Czyż nie będzie ci wszystkim wspólna dola nasza?

CELIMENA

W dwudziestu leciech zbyt nas samotność przestrasza.

Nie czuję się dość silną ani dość wytrwałą,

By w podobnym zamiarze grzebać przyszłość całą.

Lecz jeśli dar tej ręki winę moją zmaże,

Na śluby z tobą wreszcie się dzisiaj odważę

I węzeł ten…

ALCEST

      Nie, pani; nie pragnę go wcale;

Odmowa twoja wreszcie przeważyła szalę;

Skoro w związku, co wiecznie spaja dusze obie,

Niezdolnaś wszystko we mnie znaleźć, jak ja w tobie,

Gardzę twym sercem; i ta zniewaga dotkliwa

Z hańbiących pętów już mnie na zawsze wyrywa.

SCENA ÓSMA

ELIANTA, ALCEST, FILINT

ALCEST

Pani, sto cnót jaśnieje w twej piękności młodej,

W tobie jednej szczerości widziałem dowody,

Twą zacność już od dawna cenię najgoręcej;

Lecz przyjm ten hołd ode mnie, nie żądając więcej:

I przebacz, że to serce wśród okrutnej męki

Nie waży się zapragnąć szczęścia z twojej ręki.

Zbyt niegodnym się czuję i pojąć mi trzeba,

Że mnie snadź do tych związków nie stworzyły nieba;

Że byłby to dla ciebie towar nazbyt tani

To, czym wzgardziła inna, tak niegodna pani;

Że wreszcie serce…

ELIANTA

      Porzuć o mnie niepokoje;

Ta ręka już znalazła także więzy swoje

I oto twój przyjaciel, gdy poproszę o to,

Gotów byłby ją przyjąć, jak sądzę, z ochotą.

FILINT

Och, gdybyś serca mego wysłuchała chęci,

Wraz ono krew i życie dla ciebie poświęci.

ALCEST

Obyście w czuciach waszych, jak tego wam życzę,

Mogli czerpać wiek cały prawdziwe słodycze;

Ja, z wszystkich stron zdradzony, zdeptany niegodnie,

Uciekam z tej otchłani, gdzie panują zbrodnie;

Będę szukał odległej na świecie ustroni,

Gdzie uczciwym człowiekiem być nikt mi nie wzbroni.

FILINT

Śpieszmy, pani, nie szczędźmy gorącej namowy,

By zmienić w jego sercu zamiar tak surowy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.