Cz. IV
usiadłem przy stoliku
z miejscowym klimatem
zanurzony w smaku kawy
rogalik w piekarni się smaży
nieznośny ton dobiega do moich skroni
wszędzie upstrzone kramy
jacyś dziwni ludzie
szerzący lepkie idee
miliony oklasków
w dziurawym teatrze
słodycz plotek
dnia wczorajszego
na papierze
niezrozumiałe słowa biegnące
coraz krętszymi uliczkami logiki
siedzący starcy mieszający
patyczkiem w miejscowych brejach
i to dziwne przeświadczenie
że jestem obcy
we własnym
zmienionym
świecie
**
za dnia mordercza
tarcza RA niszczy wszystko
z bytności ludzkiej
także i ich ślady
pozostawione jakimś cudem
nocą
gdy sługi setha
zakrywały oblicze tarczy
gdy znikąd niczym
nagły powiew wiatru
skręcający ziarenka piasku
pojawiała się ona
sybilla
kwiat mrocznego pana
córa samego setha
której przenikliwy wzrok wzbudzał
w każdym sercu bojaźń
i paniczny obłęd
i tylko nieznajomy
mógł podążać jej
tańcu zapachem
śledząc z zaciekawieniem
każdy pląs ciemnych oczu
póki horus znów nie przemoże
słońcem
piekielnej ciszy
nocy
**
nie usłyszałam
jak zjawiłeś się
tu
wybacz
któryś raz
i co teraz
odegramy ten scenariusz
tak dobrze zapisany
w mojej pamięci
czy rozbierzesz się
z uprzedzeń
i zaśniesz
w moich ramionach
**
to słowa
tylko słowa
i gdy znów spróbujesz
rozebrać je na
sens i logikę
proszę, nie rób tego
nie burz świata
który jest
bezsensownym
ideałem
jak ja i ty
**
czemu serce twe krwawi
czemu smutek gości
rozejrzyj się
cały czas jest
wokół ciebie
niczym powietrze
woda słońce deszcz
niczym wszystko to czego boisz się
a zarazem pragniesz…
cały czas będzie
**
zagrajmy w grę
zagrajmy w aktorstwo
ja będę nędznym widzem
ty aktorką wszech czasów
ślącą każde słowa
z zaklętego ekranu
tylko dla moich oczu
drażniąca moje
zmysły
odsłoniętymi piersiami
nagością skąpaną pośród
ciemności sali kinowej
z każdym uniesieniem krzykiem
wywołująca mój skowyt słów
**
a gdy
czas zatrze nasze
wspomnienia
serca sczernieją
wtedy z szuflady życia mojego
wyjmę ten pierwszy uśmiech
złapany tamtego
deszczowego popołudnia
ukradkiem w pośpiechu
żegnania się
zaświeci jakby
to było wczoraj
jakby nic nie zmieniło się
jakby…
**
w wystawie zapachu
kawy porannej
w ubraniu promieni
porannego słońca
w przebiegu
porannej gazety
w stłoczonym
porannym autobusie
w porannym słowie
wszędzie widzę cię
zakochałem się
gdy pierwszy raz
w lustrze ujrzałem cię
na ulicznej wystawie
gdzieś w milionowej twarzy
przechodnia
w błękicie nieba
schowanego za łzami chmur
gdy ujrzałem pierwsze słowo
pierwszy gest dotyk
i wieczorny cud
długich rozmów
z milionem zdjęć
mojej pamięci…
**
moja róża
jak pobożna modlitwa
przeraża mnie pięknem
jej mocy uzależniania
z niewidzialnego świata
wdarła się
w serca mojego progi
z lękiem przyglądam się
jak w codzienność jej
się zanurzam bez powrotu
moja ukochana róża
cierń w moich jasnych dniach
słodycz w każdej kropli
spadającej łzy
bez której
życie znaczy tyle
co system zerowy
cały świat
zamknięty w jednym kolorze
delikatności zamarzniętej
sylwetki nawet zimą
tnie jak nożyce
moje serce i składa
ponad czasu strumienie…
**
czas rozpocząć igrzyska
zmagań między sobą
w jednym rogu złotego ringu
ja
dumny egoista
w drugim rogu srebrnego ringu
ja
dumny altruista
w gong sędzia uderzył
z zamachem godnym boga
psy spuszczone ze smyczy
czas zakładów minął
podziwiajmy walkę
samobójczą
**
jak jeszcze długo
musimy wędrować
do miasta aniołów
obiecanego raju
przepowiedzianego przez
szaloną sybillę
gorejącego mojego serca
mieszkankę
jak długo księżyc drogę
będzie wskazywać
poprzez tumany piasków
czasu
jak długo szaleć będę
bez jej widoku
na oczu horyzoncie
jak długo bogowie
karać mnie będą
za jej wizerunku odwagę
przechowywania w pamięci
nocy zimnych
pustyni marzeń
**
po moim królestwie
zimny hula wiatr
deszcz łzami sypie grzbiet
każdego zranionego serca
mróz targa każdym drogowskazem
do szczęścia
i nawet jak miało by
mieć
elektryczny smak
w mojej komnacie
będziesz tylko ty
z kluczami
do nocy i dnia
do sensu każdego
słowa
**
zerwę kawałek
nieba i piekła
zanim zatracę się
w sensie życia
**
w moim zamku
gdzie wilgoć zalega
na wspaniałych malowidłach
twojego wizerunku
gdzie stare zakurzone
pachnidła pamiętają
delikatność twojej skóry
kotary z łazienki wypłowiałe
tak speszone twoją nagością
jeszcze pamiętają
w świetle lamp
wannę
i każdy zgarbiony sługa
na dźwięk twojego głosu
wolałby umrzeć żywcem
spalony
w tym zamku
krwią przesyconą
kłutego serca
na moim tronie
ciemność szepcze
coś o kolejnej
zbłąkanej w ogrodzie
ponagla mnie
zanim znajdzie wyjście
z różanego piekła
w którym z taką ochotą
oddawałem się poszukiwaniom
twojego grobu
z moim imieniem
**
zabrakło tam
tylko
białych róż
gdzieś wokół tego muru
więdnących na twój widok
z każdym krokiem
uśmiechu
który znam zbyt dobrze
przypięty do mnie
jak
ja do ciebie
jak
myśli widzące ciebie w nocnej
projekcji zdarzeń nie mających
prawa odtworzyć się
słów podróżujących
w złotej karocy o tobie
rozpisanych czym tylko chcesz
gdzie tylko pragniesz
mur wypłowiały
ponoć powoli chyli się
pod swym ciężarem życia
lecz widać nadal grafitti
wydrapane sercem…
nie wypłowiałe
**
zbrukana marzeniami głowa
roztrzaskana o jej wzrok
brnie w kałuży
własnych myśli
zastępujące ją serce
już słania się pod kolejnym
ciosem seksualnego wyuzdania
jej rąk ściskających śmiertelnie
ostatni bastion martwego ciała
kolejny spowity
dymem z papierosa
martwy nieśmiertelnik
wisi na jej szyi
tak aksamitnie pachnącej…
**
za skrajem wyuzdanego
różanego zagajnika
gdzieś pośród polnych
łąk
piękności nimfy
pląsają z faunem
oddając się
tanecznym krokiem
z takim podnieceniem
że nie dziwie się faunowi
że i jemu udziela się
rytm…
panien w delikatnych bezbarwnych
odzieniach
spod których najmniejszy szelest
piersi kusi gapiów
spod których rozgrzane ciała
zapraszają do tańca
łona tak spowite wilgocią
rozsyłają zapach dla niejednego
o czym dobrze faun wie
skacząc opętańczo
wokół każdej
już rozgrzanej od gorączki
tego szaleństwa
będącego tylko nikłym wstępem
to orgii słów i czynów
z faunem i każdym kogo
zdołają zwabić zamęczając
na śmierć
na tej polanie
za zagajnikiem
**
powoli rozłóż
każdy kosmyk twojego ciała
tak jak lubię
na tym łóżku
cierpliwie
tak znajomym nam
tylko nam
gdzieś nocami
spoczywających naszych ciał
z rytmami naszych słów
wydobywającymi się
z zapisanych wersów
kolejnego niedopowiedzianego
mitu
kochanków połączonych
wbrew wszelkim sztormom
życia
delektujących się
dotykami z namiętności
do swych ciał
i słów
**
przeglądnę
karty księgi tej
oprawionej w marzenia
dumne
złotymi zgłoskami opisanej
z szumnie opowiadającej
historię pewnej znajomości
między snem a realizmem
między sercem a rozsądkiem
między…
nami
**
nikt już nie chce
głodnych słodkości
między dwoma sercami
czytać
powoli zapomina o nich
świat
obumiera ta wrzawa
krępująca ich myśli
sploty rąk
zamkną się we własnym pudełku
tekturowego królestwa
szczęśliwi na swój sposób
błahy
póki
tektury
podpalać
**
świat
rozgniewany na nas
za łamanie zasad
będzie kopał dołki
oczerniał nasze serca
kpił z zakochanych oczu
zamykał nadziei bramy
mówił że pogubiliśmy się
w całym tym przedstawieniu
że źle skończy się
że dołoży swoje trzy gorsze
a my
tak przemoczeni sobą
zamkniemy go w skrzyni
z wielkim napisem
spierdalaj
**
szczęśliwi
tym wiekiem
w końcu przypomniał sobie
o nas los
rzucający kłody
teraz razem
będziemy pokonywać
błędne przeszkody
ściśnięci sercem
**
ojcze
błogosławię cię
z twojej głupocie
żeś mnie stworzył
uszczęśliwiłeś świat
milionem istnień
które znajdę
gdzieś pośród ich lęków
pożerając każdego
bez względu na ilość
jego miłości do ciebie
ojcze
pamiętam jak
ich
ludzi
bardziej umiłowałeś
niżeli mnie
pierworodnego
teraz to zmienię
zrodzę ich bestiami
gorszymi
od moich najgłębszych mroków
sprawię że będą
zabijali nawet dzieci swoje
za ziarnko obietnicy
wszystkiego
na nieboskłonie
będziesz panem
pustego niczego
i to wszystko
dla ciebie
mój ojcze
wszech…
mogący
**
przyzwyczaić się
nie mogę
że z tobą rozmawiam
zawsze twój obraz
znałem
każdy jego rys
każdego cienia kształt
na pamięć wykułem
układankę
nie myląc się ani razu
jednak twój głos
jak wszech ocean
nieodkrytym pięknem
nęci mnie
zanurzam się
w smaku warg
wypowiedzianych tak
tylko do mnie
słodkich barw
danym tak
że rozpływam się
w twoich słowach
pięknie tak
jakbym tylko ja
żył
zawstydzony
każdą sylabą
biegnącą tylko do mych ust
tylko ja
tylko tu żył..
**
zauważyłem
siebie
w blasku
potłuczonych luster
próbującego zabić się
każdym krokiem
poza moim
królestwem
czym stałem się
w wrzawie oklasków
bladych cieni
martwych serc
setki lat przebyte
więcej przede mną
i na papierze
czas rozpocząć kolejny
akt
lipnego tragizmu
z komediowym nieszczęściem
**
pokazała mi świat
tak niedostępny
dla szarego…
mężczyzna
który posiadłby jej
sny marzenia słowa
byłby nieszczęśliwy
wiedząc o takim brzemieniu
skarbu
przekazywała mi
wiedzę tajemną
wszystkie dnie i noce
tłumaczyła cierpliwie
na czym jej świat polega
zagłębiając się
w szczegółów las
cały byłem podniecony
nauką płynącą wprost
z jej wnętrza
za symbolicznego obola
i gdy już
spała
otulona znamionami
zimnego ostrza
nadal pięknością kusząca
obsypałem ją
jaśminem
wyjątkowa
kolejna
królowa
**
nad brzegiem rwącej rzeki
recytując wiersze
spokojnie zatrzymałem
puls na jej delikatnej szyi
widząc grymas zepsuty życiem
ułożyłem do snu
niczym niemowlę
pocałunkiem żegnając
obsypaną kwieciem
moją piękność
zatrzymując jej cudowne
oczy
na pamiątkę
pozwoliłem odejść
z nurtem rzeki
by nimfy przyjęły
kolejną
**
znalazła mnie
zanurzona w marazmu
kole
pielęgnująca
dziwny scenariusz
skrępowana
zdegradowaniem
do kobiety od obrączki
połączone dwa światy
zespolone wulkanem
przetrwają w ciągłej
utarczce ze światem
kolejne wschody słońc
póki w nich drzemie
potęga kierowana
przez starożytne
przepowiednie
**
każdy cień
skrada się
niczym myśli
o niej
niepokojąco
moje
zabawnie znane
poważnie
nie życiowe
zabiorę moje zabawki
potem pudło spalę
bez nich
dopiszę kolejny
wers scenariusza
z jej imieniem
bez pomocy żadnego
znanego mi boga
wykuję kolejny trwalszy
ślad
w moich sercu
już na wieki
a potem zacznę czytać
co napisać powinienem
tylko jej
o moim wspólnym
świecie
**
wyczułem twój zapach
niczym z lekka
zakropiony romantyzmem
miłosny powiew erotyzmu
niczym szlak wspaniałości
szukając każdego pozostałego śladu
mojej bytności
na twoim ciele
cóż anieli rzekną
widząc kochanków
grzesznie spoglądających
w czułym splocie rąk
tak spiesznie…
kradnących pocałunki
póki możliwości
póki czas
ich nie rozdzieli
milionami kilometrów
od siebie
i choć to słodko
przeszło zbyt szybko
smak dotyku
pozostaje nie tylko
wyryty w sercu
i tylko nocą
gdy do księżyca
będziemy żalić się
nad niesprawiedliwym losem
dwóch dziwnych kochanków
niedosyt przeniknie
nasze ciała
**
zakrwawione słowa
ryczące swym tonem
tną niemiłosiernie
przestrzeń pomiędzy
dwoma źródłami znacząco
różniącymi się kolorytem
osób
wystrzał śmiercionośnych
kroi każdy strzępek
ich długiego związku
zakończonego brakiem sukcesu
w niczym
dziwne cienie skradające się
poprzez całe życie
zakrawają na kpinę
gdy karty ostrzegały
teraz okopane armie
na niczyim polu
ustalają kolejne salwy
zanim padną pod naciskiem
samych siebie
zamienione w żywe
groby
**
nadal wyczuwam
twój zapach
powoli uzależniam się
nawet skuteczny prysznic
nie daje rady
aromat twojej skóry
otacza mnie
osacza
powodując że na każdym
centymetrze
mojego ciała
widzę
tylko ciebie
słyszę tylko twój dotyk
czuję grzeszny szept
czy to początek choroby
czy przedmurze do zakochania
**
strach zauroczony
potęgą nieznanego
zaryzykował
znajomość z tobą
w ciągu sekundy
spłonął twoim widokiem
podobnie jak ja
teraz on skowyczy
wespół ze mną
do księżyca
niczym wygłodniałe wilki
pragnące swoją ofiarę
dzikość uczucia
wzmacnia w nas tęsknotę
twojego ciała pożeranego
za każdym zamknięciem
oczu nie tylko w nocy
nie tylko za dnia
i nie tylko w sypialni
**
strzaskana
istota czasu
leży gdzieś na dnie
śmietnika swojego życia
z lękiem oddychając
ostrzegałem
kiedy jestem z tobą
czas powinien spowolnić
się
bym mógł
każdym koniuszkiem palców
ponownie badać
dobrze mi znane
zakamarki twojego ciała
widzieć powolne jego ruchy
uniesienia
ustami wyczuwać
najmniejsze drgania
podnieceń
ostrzegałem
może kolejnym razem
jak nasze ciała
splecione w zawiłym
tańcu wzajemnych zależności
spotkają się
posłucha
mnie
**
i ten pierwszy
wspólny taniec
splątanymi ciałami
z oczyma utkwionymi
gdzieś w nas
i powolny ton nut muzyki
tylko nam znanej
niesie nas po sali
opustoszałej
ze wstydu
że jeszcze mamy odwagę
spoglądać na siebie
że jeszcze mamy odwagę
się zakochać
pomimo set lat
przetrzymanych na tym
świecie
**
przenoszę się
z nim
po drucianej linie
ze znikomymi widokami
pomiędzy kolejnymi
ciosam
dręczy mnie
miłosiernie dokładnie
zdziera skórę
którą dzieląc na kawałki
okłada mnie zewsząd
coraz silniej
paraliżując ruchy
uśmiechając się
pieszczotami drucianej szczotki
zapewnia o dozgonnej
miłości
wykręcając ręce
drgające przed dokrwionymi
oczyma
w kompulsywnej obronie
przepiękne jego dni
zakrapiane wyciem i ściemnionymi
kotarami na oczach
sprowadzają czas
do rangi
wyimaginowanych drgań wskazówek
jakiegoś zegara
pulsujący stan umysłu
nie łączy się nawet
ze świadomością
że nadal żyje się
żyje tylko z nim
bólem
**
zalegająca cisza
w czerwonym przedsionku
serca
odbija się od ścian
nie wyczuwalnych drgań
aż ból bijący we mnie
każe zastanawiać się
czy ono jeszcze żyje
spoglądając wokół siebie
wyczuwam błogi spokój
jakby wreszcie po latach
szaleńczej pogoni
dotarło do celu
iw całej tej radości
wiecznym spokojem zagościło
dziwne to uczucie
bo syndrom martwego
mam takie wrażenie
że ów czerwony łotr
sercem zwany
chyba wreszcie
zakochał się prawdziwie
ale któżby go tam wiedział
może spytam się
tej szelmy jednej
**
boli cały czas
smak wspomnienia
pseudo lata
boli bólem
dopadającym znienacka
symfonią każdej wyjącej
komórki
boli każda myśl
wspomnieniem naznaczona
każde słowo ową
doprawione
szczerzy zęby w upiornym takcie
pomóż mi
wyzbyć się
upiornego łańcucha
kładącego się cieniem
na komfort snu
system wartości złożony
w maksymy życiowe
pomóż mi przejść
przez dolin cienie
spijających ze mnie
resztki rozsądku
pomóż mi
wyciągając rękę
gest dobrej woli
bym mógł jutro
wstać niczym świt
gotowy do dalszej drogi
**
mrocznie deszczowy dzień
wczesnym rankiem
wita
postać kobiety
przemykającą
skąpanymi kroplami
alejami
wśród bukszpanów i akacji
i niemych widzów
tych odwiedzin
na przybranym łzami
z nieba
cmentarzu
skręcając gdzieś
w niewidzialną uliczkę
zatrzymuje się przy tym
jednym szarym grobie
pustym bez liter
bez znamiona zamieszkania
bez właściciela
klęcząc w ten
mgliście zimny
listopadowy dzień
recytuje słowa
które kiedyś
zaistniały w jej duszy
i tak całe wieki
skazani
na ten spektakl
razem
zawsze w
listopadzie
zawsze w ten dzień
**
spotkałem pewnego gościa
wprost z lustra
sympatycznie wygląda
wyczuwam jednak
pewne niebezpieczeństwo
tych samych myśli zachowań
i tylko pytanie nurtujące mnie
czy świat takich dwóch
przeżyłby
**
czuję się jakbym
z wielkim łomotem serca
pukał do twoich drzwi
ale nadal ich brak
nawet klamek
i nadal
pukam
pukam
pukam
**
gdzie jesteś
moja droga
Hölle
schowałaś się
przed twymi siostrami
tańczą ciesząc się
z twego zniknięcia
o moja kochana
Hölle
jakżeż mi brak twoich
przenikliwie zimnych rąk
dotyku białej
nieskazitelnej piękności
pokrywającej wszystek
na tym świecie
przeźroczystej fali lodu
zdobiącej każdą kroplę wody
malującej mnie
w twoim sarkofagu
moja droga
Hölle
teraz powoli umieram
siostry skruszyły
mój lodowaty dom
skazały na przemijanie
skazały na życie i umieranie
moja
Hölle
powróć niczym
nagła śnieżna burza
otul sobą cały świat
niech zapadnie biała cisza
skąpana w lodowym dotyku
moja
Hölle
uratuj mnie
ponownie zamykając
w wiecznej zmarzlinie
bym mógł zawsze
żyć z tobą
**
w bladych
wschodach księżyca
kochankowie
pakują swoje walizki
bo nie mogą
bo nie wytrzymają
jadą spotkać się
z serca przeznaczeniem
i tylko fakt że
to marzenia
burzy ten idealny plan
czy ty wiesz
jak cierpią
zamknięci pośród
bram tego świata
z odskoku i doskoku
tonąc w
wymówek kłamstw
by poruszać się jak paw
wieczorami tacy nadzy
pozbawiony piór strach
że nie zobaczy
że się rozmyśli
że nie przetrzyma czasu gry
tacy skuleni w sobie
nasłuchując w nocy swych
głosów
okazji
czy ty wiesz
jak…
**
gwiazdy spalę
nie będą drażniły
córek elektry
zakrywające swymi ciałami
bladość księżyca
przeklętej seleny
całą ziemię spowije
kojąca ciemność
moje strzygonie i nie umarli
powstaną ze swych pieczar
dręcząc ludzkość
za wszystkie lata poniżeń
i zabijania
pokryje ludzkie skóry
ropiejącymi wrzodami
by zaznali bólu
jaki nas karmiono
w legendach i mitach
wykręcę im ręce oczy
wszystkie członki
by rozmnażać sie nie mogli
spłynie ich krwią
cały twój tron
jęki zawodzić będą
każdej nocy
wnętrzności skotłowane
w wielkim dzbanie
będą twoja ucztą
byś wiedziała
jak mocno pragnę
twojego szczęścia
moja kochana
Lilith
**
nadal wyczuwam
twój zapach
powoli uzależniam się
nawet skuteczny prysznic
nie daje rady
aromat twojej skóry
otacza mnie
osacza
powodując że na każdym
centymetrze
mojego ciała
widzę
tylko ciebie
słyszę tylko twój dotyk
czuję grzeszny szept
czy to początek choroby
czy przedmurze do zakochania
**
kiedy upadniesz
złapię ciebie
tylko powiedz
kiedy mam
łapać
**
święty mędrzec
ze złotej góry
zapytany o eliksir
odrzekł że nie zdążył
tłumy rozczarowane
zlinczowały
w szale braku towaru
sprzedawcę marzeń
burząc po drodze
pomniki owego
lecz ocalając cokoły
przydadzą się
dla następnego
…spóźnialskiego
**
plan jest taki
zapominać częściej
o pamiętaniu
przypominania
nas
**
nic już nie znaczy
praca dom
obowiązki pieniądze
czas
nawet ten idzie w zapomnienie
nawet siedmiomilowe buty
krasnoludki bajki
miłe uniesienia
młode piersi
ostre orgie do rana
zakrapiane czym popadnie
nic już nie znaczy
póki nie ma ciebie
choćby w równoległym świecie
**
szczerość każdej łzy
wypala inny świat
na bruku cywilizacji
skisłej samą sobą
dziura o którą potyka się
każdy mędrzec i głupi
głęboko tkwi
niczym zadra na
na moim
policzku ludzkości
**
namaluję ciebie
gestem słowa każdego
opiszę ciebie
zgłoską aktu miłosnego
dotknę ciebie
czułością myśli każdej
albo nie
namaluj mnie
**
zamyśliłem się
tobą
podczas
życia
mojego
**
myśli proste
to i
myślę
prosto
do ciebie
**
roztańcz mnie myślami
roztańcz mnie słowami
roztańcz mnie ciałem
roztańcz mnie uśmiechem
roztańcz tylko tobą
pośród życia zawirowań
**
gdy luna w swojej mocy
na nocnym niebie króluje
karmiona snami
potępionych
o odkupieniu win
powstaje z mojego
grobu
szukając ciebie
w ciemnościach morzu
za przewodnika
moje serce kołkiem przebite
krwawiące wieczną
miłością
zgorzkniałe
brakiem sukcesu
lecz tyleż lat nadal
wytrwałe
aż do bólu
aż do śmierci
twojej
**
pozwól
ranić się każdym słowem
bym mógł
opiekować się
obolałym sercem
wiecznie
**
zwijam się w kłębek
otoczony twoimi snami
naciągam kołdrę
utkaną słowami
od ciebie posłanymi
boję się końca nocy
kiedy dzień wszystko okryje
i nie mogę tobą śnić
mierząc się z realnym światem
będę biegł
do naszego świata
bez woli powrotu
zatracić się
to tylko
tam
tylko
z tobą
**
posłałem ci
tysiące róż
każda przesiąknięta
krwią
płaczącego serca
kiedy tak
leżysz spokojnie
w aksamitnej pościeli
pożądam cię bardziej
nawet nekrofilią
zakropiony
**
codziennie lubię
doświadczać
czegoś niezwykłego
dlatego mówię
z tobą
**
lubię na niego patrzeć
jego urokliwy kształt
odpycha a zarazem
podniecająco przyciąga
swoją nagością
wzrok
lubię go dotykać
niby niechcąco
delikatnie kuszące kolory
zwabiają moje palce
niewinnością a zarazem
trującym pięknem
lubię podążać za jego
zapachem
uzależniającym każdą sekundę
obcowania z nim
nie równym żadnemu innemu
storczykowi
wiesz że piszę o nim
poezji w tym niemym świecie
arcydziele
pozwoliłem sobie go nazwać
twoim imieniem
chyba nie przesadziłem
**
jestem delikatny
jak przeszłość
stworzona z wielką precyzją
jednak z każdą kolejną nicią
przemiana
tworzona się we mnie
przytłacza się moim ciężarem
osoby
rodząca się kreatura
z każdym dniem coraz
silniej
zdaje sie patrzeć tylko
w jeden sposób
na ciebie
pożądaniem
każdej części
jaka należy do twojego
imienia
**
tak wiele potworów
podąża po śladach moich
skamle skrzeczy
dopaść chce póki jestem
żywy
sycząc w wiecznym głodzie
duszy mojej pragną
samotnością szczują mnie
moja Hölle
ochroń mnie
swoim pocałunkiem
skryj w twoich dłoniach
otul marzeniami
które schowają mnie
w świecie niedostrzegalnym
dla istot…
**
zamknij oczy
moja ukochana
zaczyna padać deszcz
zimny przepiękny
w swojej prostocie
taki
niewinny
zamknij i powiedz
co twoje marzenia
mówią
co myśli podpowiadają
czym żyje serce
twoje
**
w tym świecie
niech myślą
niech skomlą
niech szukają
ja
mogę krzyczeć
wołać
targać powietrze słowami
łamać ciszę
zalegającą w ich… otoczeniu
zapowiadać bieg wydarzeń
znany tylko naszym sercom
i tak nie zrozumieją
i tak nie zobaczą
w świecie głupców i ślepców
**
przepraszam za szał
podniecenia ckliwego
nie obliczonego czystym
wyrachowaniem dorosłego
przepraszam za nieustanne
serca dzwonienia
kiedy słyszy imię twoje
przepraszam za zaangażowanie
wynikające z błahej prostoty
zakochania się w tobie
przepraszam za natręctw domagań
się każdego słowa
tym żyje moja dusza
od początku do dwukropka
przepraszam za jęków omdlenia
utraty poczucia taktu rzeczywistości
przepraszam za smarkate kocham cię
wszak żeśmy dorośli już
będzie pożądam ciebie
przepraszam za miliony
niedopowiedzianych słów
czynów sytuacji
nieadekwatnych do roli
jaką mi wyznaczyli w młodości
przepraszam za…
po prostu kochaj mnie
**
MIŁOŚĆ
w każdym geście
wspomnienia przyszłych dni
w każdym lirycznym powiewie
słów zakochania
w każdej nucie i zabawie
wieczornych spotkań
w każdym dotyku i cieniu
schadzek i tajemnic
w każdym znaczeniu
zapisanego kodu
w każdym szepcie
dnia i do jego zachodu
wszędzie wyczuwam
obecność słów
nikomu już nic
niemówiących
kocham cię
**
a kiedy
stanę przed twoimi
drzwiami
tak umorusany
z potu i pośpiechu
ujrzę
szczęście moje
przyprawione z lekka
w za dużą piżamę
w wielkich bamboszach
wyplutą niedospaną nocą
z przepięknymi oczyma
zaznaczającymi się delikatnością
niewyspania
smakującymi ustami
kawę
i ten cudnie tępy wzrok
pytający czy wchodzę czy nie
bo ciepło ucieka
z jej serca
**
Ciebie
otulę twoje
czarne oczy
moim spojrzeniem
zakrawającym
na czyste szaleństwo
zakochania
głęboko wpatrzone
gdzieś w moje źrenice
dotknę ust
kompulsywnie przygryzanych
doprawionych czerwienią
tak jak policzki
bezwstydnie zarumienione
od nadmiaru
tego szaleństwa
wyciągnę rękę
w geście złapania
każdego otaczającego ciebie
powietrza
ściągając je zachłannie
w moją stronę
tak przyciągać będę
nie wyrządzając krzywdy
i gdy już razem
stworzymy najprzytulniejsze miejsce
naszym sercom
wyszeptam po raz tysięczny
CIEBIE chcę w moim życiu
nawet po śmierci
**
stojąc w korku
do bram piekła
słucham nagranych
twoich słów
sens jeszcze nie ucieka
spoglądając na słoneczny brzeg
z każdej strony
nie rozpoznaję cieni
strugami pojazdów
wszyscy pchają się tam
stercząc w gigantycznym postoju
a kiedy już stróż
wyda zgodę
jest za późno na cofnięcie
pojazdu
jadą gdzieś widząc
ten prawdziwy raj
bo tak to jest
drogi przyjacielu
w małżeństwie
**
Zaskoczenie
zrolowany dywan
skrywa
nie jedną naszą historię
czas pożegnać się
jutro będzie gdzieś daleko
tak jak życie moje
gdy po raz kolejny
umarłem
z miłości do
zakupów
w biedronce
**
nadal czuję ciebie
w każdym dotyku
mojego ciała
nadal czuję ciebie
w pocałunku spiesznym
nadal czuję ciebie
w uśmiechu uniesienia
nadal czuję ciebie
ciało w miłosnym splocie odurzone
nadal czuję ciebie
przesiąknięty zapachem
ciała lizanego
nawet nie ulegam fantazjom
zbytecznie
nadal czuję ciebie
to całe szczęście
spotkania się
w małym pokoju
dopasowanym do współgrania
naszych ciał
dwóch kochanków
spieszących sie by
ich czas nie nakrył
brutalnie urywając
każde westchnienie
**
kiedy akurat
padną słowa
a słowa padają
ponieważ lubię
nimi mówić
może w końcu
zrozumie mnie
jakaś głowa
**
za każdym razem
mróz ścina
wszystkie wspomnienia
ucina spekulacje
na ten temat
co wydarzyło się
dawno temu
w tym czerwonym sercu
chowa na półkę
z napisem
nieważne
drażni każdego poszukiwacza
zwodzi naukowców
mróz strażnik
ubiegłych wypadków
z życia czerwonego…
**
zakreśl
cyrklem słów
powód
zmiana dopełni
resztę
**
nigdy nie wydarzyło się
pojęcie naszego świata
nigdy nie mogliśmy
sie błogosławić
w wspólnym tańcu ciał
nigdy nie dzieliłem
z tobą przestrzeni
słowami
nigdy nie wznieciło się
przekleństwo zakochania
nigdy
tylko w tych wersach
żyje nigdy
**
kocham cię
na tyle by wskrzesić demona
żądnego twojej duszy
zakradającego się
każdej chwili
syczącego wokół ciebie
zdzierającego
każdy przejaw oporu
pożądający ciała
bezbronnie nagiego
otoczę cierniem słowa
trując każdy przejaw
bezpieczeństwa
zawładnę każdym koszmarem
będę z dziką rozkoszą
spoglądał jak inni
cierpią
kiedy z podniecającą
namiętnością
będziesz o mnie opowiadać
założę kajdany
wspomnień
mojej twarzy
dotyku kochania
podpalę świat
ciemnością pachnący
byś tylko kochała mnie
a to dopiero początek
kocham cię
na tyle…
**
szósta rano
budzik sen
o tobie przerywa
trzeba jakoś do
kawy zebrać się
mając dzień
pełen twoich wspomnień
i tak przez kolejne
naście godzin
póki znów
łóżko nie przywoła
mnie
snami o nas
**
piękna pani
swoją zwyczajną bytnością
pięknego pana
wzbogaca życie
chyba to miłość
lecz cóż ja mogę
o tym wiedzieć
tylko słowa
piszę
jak zwykle
**
jeżeli to przeszkadza
jedno małe słowo
kocham
obiecuję nie pozwolę
by wydostało się
w strumieniu moich słów
skryję głęboko
w czerwonym domku
pod kluczem rozumu
by nie przysporzyć
żadnego kłopotu
żadnego wstydu
że ktoś ciebie
kocha
a któregoś dnia
będąc w pełni świadomym
zdarzenia
otworzę drzwi
czerwonego domku
klucz gdzieś wyrzucę
uwolnię skrywane
niech mknie
z całą mocą uderzając
w ciebie
bez białej flagi
mojej
**
mój umysł
to klatka
namiętności
przyzwyczajeń do skrajnych
działań
błazenady serca
czułości do zbicia lukru
w kształt słodkich słówek
mój umysł
niczym statek
pogrążony w wirze smoły
próbuje wyjaśnić
ci
że właśnie serce
zakochane będzie
kaleczyć każde
słowo ruch dźwięki
póki on znów powoli nad nim
nie zapanuje
nie przejmie kontroli
by w sposób racjonalny
ochłonęła osoba
ja
od miękkiego
kocham
**
tęsknie
bardzo wymowne
słowo
kocham
bardzo popularne
słowo
tęsknie bo kocham
wszystko wyjaśnia
zawsze
**
budzi mnie
w środku nocy
mój mały sen
pytając czy
nadal kocham ciebie
nic nie odpowiadam
przecież to oczywiste
głuptasie
chodźmy już spać
**
a moje pająki
tak ospale
zdziwione
że dały się podejść
z ukradka
na pstryk magicznego oka
zbulwersowane
chowają sie wolno
pod liście
coś mamrotając pod
pajęczym nosem
ot takie pająki
chrzanowskie
wielkie kozaki
ale ja znam
owe
pstrokate dąsacze
jak poprosisz częstując
jednym kielonem
będą twoje
nawet w aparacie
**
i raz po raz
słowa spotykają się
nasze
gdzieś w przestrzeni
telefonicznej
zalewając się ciekawostkami
poprzednich dni
i kiedy wszystko zmierza
ku końcowi
wtedy ja pękam
zasypując lukrowymi
obrazami twoje ucho
nie zdając sobie sprawy
że to… odpycha
ale głupiego romantyka
to nie rusza
i gdy mu zdaje się
że w siódmym niebie
coś pęka po drugiej stronie
równie głupio
jak słodycz słów
po prostu kochaj
**
a gdy łzy
zapadną się po ciężarem
twoich myśli
gdy wyjdzie
ból i strach
przed życiem
podam moją rękę
mocno uchwycona będzie
czynić cuda
wyjdziemy wprost
na drogę deszczu
wspólnie moknąć
pośród kropel życia
żyć z dnia na dzień
ku rozpaczy mądrych głów
a gdy już nasze dni...przyjdą
ochotą kłaść się do snu
spojrzę na ciebie
i pomimo tych lat
straconych czekaniem
uśmiechnę się
wiedząc że już nic
nas
nie
**
spoczywam w ciemnym kącie
nikomu obecny
z zapasem strachu na kolejne
wieki
z zapasem niepewności na ciąg
dalszych życzeń podróżowania
i wiecznej wędrówce dusz
dni za szybko ubiegają
moją uwagę
sekundy dręczą wskazywanym
palcem zegarów
a ja chce tylko
żyć z tobą
tobą
mną
choćby nawet
na dzień przed
moją śmiercią
**
zdecydujesz się
odejść
cóż…
nie będę rozpaczał
zamknę drzwi okna
czerwonego domu na skobel
kilka tabletek na sen
zagłuszy wszystko zdarzone
tuż po tobie
i budząc się po latach
tabletkowania
stwierdzę że to
koszmar
że to nic
i nadal
koło mnie
śpisz
**
dzień wybudza mnie
pod pretekstem
życia
nie chcę z tobą
rozstawać się
nawet we śnie
**
moje miejsce pachnie tobą
wśród zielonych wzgórz
przesiąkniętych twoją bytnością
umajonymi odgłosami
znanego mi uśmiechu
moje miejsce pachnie tobą
kryte strzechą
wśród malw i maków
w izbie
ogrodzone twoimi ramionami
przybrane według
smaków zawsze
intrygujących moje zmysły
moje miejsce pachnie tobą
kawą i tytoniem
z łóżkiem i pierzącą się
pierzyną skrywającą
tylko
twoje
ciało
**
rozklejam się
na wiele osobistych
charakterów
połączonych w jedno
skomplikowane słowo
ja
które dobrze
wyczuwasz
poznając codziennie
kolejną cegiełkę
ja
**
Kiedyś
kiedyś
ucieknę
z tej klatki
snów
by żyć wśród
słów
**
zaszlachtowany
samotnością
śpiąc na dnie
własnych wspomnień
zbudowanych z cudzych
nici tkających mnie
na co dzień
wylewające się strumieniami
łzy serca
odbijają się czkawką
w życiu dorosłego
podatnika
chcę uciec stąd
zakopać się najgłębiej
by świat zapomniał
mnie
by świat zapomniał
nas
na zawsze
**
OSACZENIE
obnażę twoje bezpieczeństwo
zrywając każdą zbędną
pewność siebie
tańcząc
wilczym skowyciem
sącząc każdy cień
powoli
powoli
rozdrapując rany
przeszłych zdarzeń
by przybyć w świetlanej
chwale
uzależniającym ratunkiem
nas
od wzajemnych
słów
ciał
**
WIECZNE ODDANIE
siedząc
wokół jej ciała
głaszczę już
stygnące w ruchu
życia
oczy
zapewniając
o dozgonnej
miłości
zatrzymując każdy
pochopnie
chwytany łyk
uciekającego powietrza
i jej blade ręce
zdające się
z coraz mniejszą
chęcią
wyrywać się
ode mnie
tak pięknie
układają się
gdy zamykam
trumnę
**
OBOK CIEBIE
chciałbym dotknąć ciebie
ale boję się że
zburzę idealność wizerunku
jaki moje oczy chłoną
każdego wieczoru
gdy śpię
obok ciebie
**
doktorze
dokąd zmierza moja dusza
dokąd może iść
nie pamiętam nic
nawet tego kim jestem
i jak nazywa się
mój największy skarb
tak boję się
stracić
i przyznać że
zakochałem się
w tobie
**
weź moją rękę
i chodź
zanurzymy się w ten bal
wszystkie oczy już gotowe
są oceniać
los serc
dwóch kochanków
ślepo zapatrzonych uściskami
wokół siebie
rozsyłających subtelne dźwięki
tajemniczych spojrzeń
śmiałych planów
i tak gorąco
od uniesień
dwóch kochanków
pięknych serc
i kochają się
nawet po śmierci
mocno tak…
**
Halo halo
halo halo
tu stacja chrzanów
tu stacja chrzanów
pełna buchającego szczęścia
wielu serc i umysłów
pełna ciężkiego żelastwa
niosącego dobrobyt
malućkim tej ziemi
halo halo
tu stacja chrzanów
jako liderka powojennej
zawieruchy
ciężarem swym ramion
uniosła los opłakanego
kraju
halo halo
tu stacja chrzanów
dziś zapomniana…
**
tak wdzięcznie stoi
tam głębiej
na uboczu
moja miłość kochana
z młodzieńczych lat
kiedy jej
sława imię
unosiło mnie
dumą
że mieszkając tu mogę
wraz z nią dla niej
żyć
tak wdzięcznie stoi
tam w głębi
opuszczonej hali
z lekka rdzewiejąc
znaczeniem
lokomotywa
z FABLOKu
czy jesteś w stanie
zrozumieć mnie?
**
ojcze ojcze
mój bękarcie
znów stawiasz się
nie pamiętasz ojcze
jak zostałeś skopany
gdyśmy z braćmi
i siostrami
odeszli od ciebie
byłeś nikim
bo cóż to za bóg
bez wiernej
swojej rodziny
wyznawców
**
i była moją pierwszą
i była moją nadal
jedyną
ofiarą jaką zobaczyły moje
spękane brakiem obłędu
mordowania
oczy
przeszyła mnie swoją śmiałością
atakowała mnie za każdą
cenę
bycia moją
jedyną
kochanką w laboratorium
mojego świata
i ten przepiękny skalpel
i kiedy tak
leżę nieruchomo
w powłoce opętany
jej ciałem
zdaję się wszystko
zatrzymało się w jednej
chwili
i kolejny raz klęczę u jej
delikatnie ciepłych stóp
po wieki…
**
czy nie możesz
choćby słowami
zostać tej sekundy
dłużej
bym znów nie tęsknił
choćby za słowami
oszukamy sekundę
mówiąc że trwać
ma całe wieki
bym znów nie tęsknił
choćby za słowami
a gdy obrazi się
że oszukana
przeprosimy
prosząc usilnie
o sekundę dłużej
bym znów nie tęsknił
choćby za słowami
**
utkałem wiersz
z kilku słów
nie wiem dlaczego
entuzjazm
wzbija twój
czuję mój niedosyt
każdej sylaby
niedoskonałej
w opisaniu ciebie
hmm
nawet dopisanie
kilku fraz
przez taki talent
jakim sam bóg
słabo wyjdzie
a co dopiero
mnie
**
śpij
śpię
śpią
śpijmy…
nie ma potrzeby
ukrywać się
nie ma potrzeby
walczyć
nie ma potrzeby
zrozumienia
nie ma potrzeby
przebaczenia
i tylko my
zawieszeni
pomiędzy światami
z milionami pytań
bez sensu
zadawanymi
pomiędzy światami
**
siódma rano
ktoś znów do mnie
dobija się
kolejnym łomotem
twojego zakochanego
serca
czyniąc ze mnie
niewyspanego szczęściarza
i po cóż stąd
wychodzić
zarabiać na
przymus życia
kiedy tętent
twoich oczu
woła by wszystko…
**
...NAŚCIE DNI
dziesiątego dnia
powróciła pełna boskiej
zmysłowości
trzymając w ręku
skrwawiony
serca majestat młody
owleczony aksamitem
ściskała
z całej siły
aż jęki całego świata
zagłuszyło skrwawione
coś
jedenastego dnia
cała skąpana w czerwieni
pożerała nadal bijące
w powolnym pośpiechu
rozkoszując się
każdym kęsem
dwunastego dnia
zakrwawiona dusza
jej
pełna gniewnego erotyzmu
przeszyła ciało
młode
unikając zbędnych słów
dziewiątego dnia
nadal pustka
dzikiej paranoi
poszukiwania
**