W.A.P.Oego

Bezpłatny fragment - W.A.P.Oego

Cz. IV


Poezja
Polski
Objętość:
292 str.
ISBN:
978-83-8104-368-7

Cz. IV

usiadłem przy stoliku

z miejscowym klimatem

zanurzony w smaku kawy

rogalik w piekarni się smaży


nieznośny ton dobiega do moich skroni

wszędzie upstrzone kramy

jacyś dziwni ludzie

szerzący lepkie idee

miliony oklasków

w dziurawym teatrze

słodycz plotek

dnia wczorajszego

na papierze

niezrozumiałe słowa biegnące

coraz krętszymi uliczkami logiki

siedzący starcy mieszający

patyczkiem w miejscowych brejach


i to dziwne przeświadczenie

że jestem obcy

we własnym

zmienionym

świecie

**

za dnia mordercza

tarcza RA niszczy wszystko

z bytności ludzkiej

także i ich ślady

pozostawione jakimś cudem

nocą

gdy sługi setha

zakrywały oblicze tarczy

gdy znikąd niczym

nagły powiew wiatru

skręcający ziarenka piasku

pojawiała się ona

sybilla

kwiat mrocznego pana

córa samego setha

której przenikliwy wzrok wzbudzał

w każdym sercu bojaźń

i paniczny obłęd

i tylko nieznajomy

mógł podążać jej

tańcu zapachem

śledząc z zaciekawieniem

każdy pląs ciemnych oczu


póki horus znów nie przemoże

słońcem

piekielnej ciszy

nocy

**


nie usłyszałam

jak zjawiłeś się

tu

wybacz

któryś raz

i co teraz

odegramy ten scenariusz

tak dobrze zapisany

w mojej pamięci

czy rozbierzesz się

z uprzedzeń

i zaśniesz

w moich ramionach

**


to słowa

tylko słowa

i gdy znów spróbujesz

rozebrać je na

sens i logikę

proszę, nie rób tego

nie burz świata

który jest

bezsensownym

ideałem

jak ja i ty

**


czemu serce twe krwawi

czemu smutek gości

rozejrzyj się

cały czas jest

wokół ciebie

niczym powietrze

woda słońce deszcz

niczym wszystko to czego boisz się

a zarazem pragniesz…


cały czas będzie

**


zagrajmy w grę

zagrajmy w aktorstwo


ja będę nędznym widzem

ty aktorką wszech czasów

ślącą każde słowa

z zaklętego ekranu

tylko dla moich oczu

drażniąca moje

zmysły

odsłoniętymi piersiami

nagością skąpaną pośród

ciemności sali kinowej

z każdym uniesieniem krzykiem

wywołująca mój skowyt słów

**


a gdy

czas zatrze nasze

wspomnienia

serca sczernieją

wtedy z szuflady życia mojego

wyjmę ten pierwszy uśmiech

złapany tamtego

deszczowego popołudnia

ukradkiem w pośpiechu

żegnania się


zaświeci jakby

to było wczoraj

jakby nic nie zmieniło się

jakby…

**


w wystawie zapachu

kawy porannej

w ubraniu promieni

porannego słońca

w przebiegu

porannej gazety

w stłoczonym

porannym autobusie


w porannym słowie

wszędzie widzę cię


zakochałem się

gdy pierwszy raz

w lustrze ujrzałem cię

na ulicznej wystawie

gdzieś w milionowej twarzy

przechodnia

w błękicie nieba

schowanego za łzami chmur

gdy ujrzałem pierwsze słowo

pierwszy gest dotyk

i wieczorny cud

długich rozmów

z milionem zdjęć

mojej pamięci…

**


moja róża

jak pobożna modlitwa

przeraża mnie pięknem

jej mocy uzależniania


z niewidzialnego świata

wdarła się

w serca mojego progi

z lękiem przyglądam się

jak w codzienność jej

się zanurzam bez powrotu


moja ukochana róża

cierń w moich jasnych dniach

słodycz w każdej kropli

spadającej łzy

bez której

życie znaczy tyle

co system zerowy


cały świat

zamknięty w jednym kolorze

delikatności zamarzniętej

sylwetki nawet zimą

tnie jak nożyce

moje serce i składa

ponad czasu strumienie…

**


czas rozpocząć igrzyska

zmagań między sobą

w jednym rogu złotego ringu

ja

dumny egoista

w drugim rogu srebrnego ringu

ja

dumny altruista


w gong sędzia uderzył

z zamachem godnym boga

psy spuszczone ze smyczy

czas zakładów minął

podziwiajmy walkę

samobójczą

**


jak jeszcze długo

musimy wędrować

do miasta aniołów

obiecanego raju

przepowiedzianego przez

szaloną sybillę

gorejącego mojego serca

mieszkankę


jak długo księżyc drogę

będzie wskazywać

poprzez tumany piasków

czasu


jak długo szaleć będę

bez jej widoku

na oczu horyzoncie


jak długo bogowie

karać mnie będą

za jej wizerunku odwagę

przechowywania w pamięci

nocy zimnych

pustyni marzeń

**


po moim królestwie

zimny hula wiatr

deszcz łzami sypie grzbiet

każdego zranionego serca

mróz targa każdym drogowskazem

do szczęścia


i nawet jak miało by

mieć

elektryczny smak

w mojej komnacie

będziesz tylko ty

z kluczami

do nocy i dnia

do sensu każdego

słowa

**


zerwę kawałek

nieba i piekła

zanim zatracę się

w sensie życia

**


w moim zamku

gdzie wilgoć zalega

na wspaniałych malowidłach

twojego wizerunku

gdzie stare zakurzone

pachnidła pamiętają

delikatność twojej skóry

kotary z łazienki wypłowiałe

tak speszone twoją nagością

jeszcze pamiętają

w świetle lamp

wannę


i każdy zgarbiony sługa

na dźwięk twojego głosu

wolałby umrzeć żywcem

spalony


w tym zamku

krwią przesyconą

kłutego serca

na moim tronie

ciemność szepcze

coś o kolejnej

zbłąkanej w ogrodzie

ponagla mnie

zanim znajdzie wyjście

z różanego piekła


w którym z taką ochotą

oddawałem się poszukiwaniom

twojego grobu

z moim imieniem

**


zabrakło tam

tylko

białych róż

gdzieś wokół tego muru

więdnących na twój widok

z każdym krokiem

uśmiechu

który znam zbyt dobrze

przypięty do mnie

jak

ja do ciebie

jak

myśli widzące ciebie w nocnej

projekcji zdarzeń nie mających

prawa odtworzyć się

słów podróżujących

w złotej karocy o tobie

rozpisanych czym tylko chcesz

gdzie tylko pragniesz


mur wypłowiały

ponoć powoli chyli się

pod swym ciężarem życia

lecz widać nadal grafitti

wydrapane sercem…

nie wypłowiałe

**


zbrukana marzeniami głowa

roztrzaskana o jej wzrok

brnie w kałuży

własnych myśli


zastępujące ją serce

już słania się pod kolejnym

ciosem seksualnego wyuzdania

jej rąk ściskających śmiertelnie

ostatni bastion martwego ciała


kolejny spowity

dymem z papierosa

martwy nieśmiertelnik

wisi na jej szyi

tak aksamitnie pachnącej…

**


za skrajem wyuzdanego

różanego zagajnika

gdzieś pośród polnych

łąk

piękności nimfy

pląsają z faunem

oddając się

tanecznym krokiem

z takim podnieceniem

że nie dziwie się faunowi

że i jemu udziela się


rytm…

panien w delikatnych bezbarwnych

odzieniach

spod których najmniejszy szelest

piersi kusi gapiów

spod których rozgrzane ciała

zapraszają do tańca

łona tak spowite wilgocią

rozsyłają zapach dla niejednego

o czym dobrze faun wie

skacząc opętańczo

wokół każdej


już rozgrzanej od gorączki

tego szaleństwa

będącego tylko nikłym wstępem

to orgii słów i czynów

z faunem i każdym kogo

zdołają zwabić zamęczając

na śmierć

na tej polanie

za zagajnikiem

**


powoli rozłóż

każdy kosmyk twojego ciała

tak jak lubię

na tym łóżku

cierpliwie

tak znajomym nam

tylko nam

gdzieś nocami

spoczywających naszych ciał

z rytmami naszych słów

wydobywającymi się

z zapisanych wersów

kolejnego niedopowiedzianego

mitu

kochanków połączonych

wbrew wszelkim sztormom

życia

delektujących się

dotykami z namiętności

do swych ciał

i słów

**


przeglądnę

karty księgi tej

oprawionej w marzenia

dumne

złotymi zgłoskami opisanej

z szumnie opowiadającej

historię pewnej znajomości

między snem a realizmem

między sercem a rozsądkiem

między…

nami

**


nikt już nie chce

głodnych słodkości

między dwoma sercami

czytać

powoli zapomina o nich

świat

obumiera ta wrzawa

krępująca ich myśli

sploty rąk


zamkną się we własnym pudełku

tekturowego królestwa

szczęśliwi na swój sposób

błahy

póki

tektury

podpalać

**


świat

rozgniewany na nas

za łamanie zasad

będzie kopał dołki

oczerniał nasze serca

kpił z zakochanych oczu

zamykał nadziei bramy

mówił że pogubiliśmy się

w całym tym przedstawieniu

że źle skończy się

że dołoży swoje trzy gorsze


a my

tak przemoczeni sobą

zamkniemy go w skrzyni

z wielkim napisem

spierdalaj

**


szczęśliwi

tym wiekiem

w końcu przypomniał sobie

o nas los

rzucający kłody

teraz razem

będziemy pokonywać

błędne przeszkody

ściśnięci sercem

**


ojcze

błogosławię cię

z twojej głupocie

żeś mnie stworzył


uszczęśliwiłeś świat

milionem istnień

które znajdę

gdzieś pośród ich lęków

pożerając każdego

bez względu na ilość

jego miłości do ciebie

ojcze


pamiętam jak

ich

ludzi

bardziej umiłowałeś

niżeli mnie

pierworodnego


teraz to zmienię

zrodzę ich bestiami

gorszymi

od moich najgłębszych mroków

sprawię że będą

zabijali nawet dzieci swoje

za ziarnko obietnicy

wszystkiego


na nieboskłonie

będziesz panem

pustego niczego

i to wszystko

dla ciebie

mój ojcze

wszech…

mogący

**


przyzwyczaić się

nie mogę

że z tobą rozmawiam

zawsze twój obraz

znałem

każdy jego rys

każdego cienia kształt

na pamięć wykułem

układankę

nie myląc się ani razu


jednak twój głos

jak wszech ocean

nieodkrytym pięknem

nęci mnie

zanurzam się

w smaku warg

wypowiedzianych tak

tylko do mnie

słodkich barw

danym tak

że rozpływam się

w twoich słowach

pięknie tak

jakbym tylko ja

żył

zawstydzony

każdą sylabą

biegnącą tylko do mych ust

tylko ja

tylko tu żył..

**


zauważyłem

siebie

w blasku

potłuczonych luster

próbującego zabić się

każdym krokiem

poza moim

królestwem


czym stałem się

w wrzawie oklasków

bladych cieni

martwych serc

setki lat przebyte

więcej przede mną

i na papierze

czas rozpocząć kolejny

akt

lipnego tragizmu

z komediowym nieszczęściem

**

pokazała mi świat

tak niedostępny

dla szarego…


mężczyzna

który posiadłby jej

sny marzenia słowa

byłby nieszczęśliwy

wiedząc o takim brzemieniu

skarbu


przekazywała mi

wiedzę tajemną

wszystkie dnie i noce

tłumaczyła cierpliwie

na czym jej świat polega

zagłębiając się

w szczegółów las

cały byłem podniecony

nauką płynącą wprost

z jej wnętrza

za symbolicznego obola


i gdy już

spała

otulona znamionami

zimnego ostrza

nadal pięknością kusząca

obsypałem ją

jaśminem

wyjątkowa

kolejna

królowa

**


nad brzegiem rwącej rzeki

recytując wiersze

spokojnie zatrzymałem

puls na jej delikatnej szyi

widząc grymas zepsuty życiem

ułożyłem do snu

niczym niemowlę

pocałunkiem żegnając

obsypaną kwieciem

moją piękność


zatrzymując jej cudowne

oczy

na pamiątkę

pozwoliłem odejść

z nurtem rzeki

by nimfy przyjęły

kolejną

**


znalazła mnie

zanurzona w marazmu

kole

pielęgnująca

dziwny scenariusz

skrępowana

zdegradowaniem

do kobiety od obrączki


połączone dwa światy

zespolone wulkanem

przetrwają w ciągłej

utarczce ze światem

kolejne wschody słońc

póki w nich drzemie

potęga kierowana

przez starożytne

przepowiednie

**


każdy cień

skrada się

niczym myśli

o niej

niepokojąco

moje

zabawnie znane

poważnie

nie życiowe


zabiorę moje zabawki

potem pudło spalę

bez nich

dopiszę kolejny

wers scenariusza

z jej imieniem

bez pomocy żadnego

znanego mi boga


wykuję kolejny trwalszy

ślad

w moich sercu

już na wieki

a potem zacznę czytać

co napisać powinienem

tylko jej

o moim wspólnym

świecie

**


wyczułem twój zapach

niczym z lekka

zakropiony romantyzmem

miłosny powiew erotyzmu

niczym szlak wspaniałości


szukając każdego pozostałego śladu

mojej bytności

na twoim ciele


cóż anieli rzekną

widząc kochanków

grzesznie spoglądających

w czułym splocie rąk

tak spiesznie…

kradnących pocałunki

póki możliwości

póki czas

ich nie rozdzieli

milionami kilometrów

od siebie


i choć to słodko

przeszło zbyt szybko

smak dotyku

pozostaje nie tylko

wyryty w sercu


i tylko nocą

gdy do księżyca

będziemy żalić się

nad niesprawiedliwym losem

dwóch dziwnych kochanków


niedosyt przeniknie

nasze ciała

**


zakrwawione słowa

ryczące swym tonem

tną niemiłosiernie

przestrzeń pomiędzy

dwoma źródłami znacząco

różniącymi się kolorytem

osób


wystrzał śmiercionośnych

kroi każdy strzępek

ich długiego związku

zakończonego brakiem sukcesu

w niczym


dziwne cienie skradające się

poprzez całe życie

zakrawają na kpinę

gdy karty ostrzegały


teraz okopane armie

na niczyim polu

ustalają kolejne salwy

zanim padną pod naciskiem

samych siebie

zamienione w żywe

groby

**


nadal wyczuwam

twój zapach

powoli uzależniam się

nawet skuteczny prysznic

nie daje rady


aromat twojej skóry

otacza mnie

osacza

powodując że na każdym

centymetrze

mojego ciała

widzę

tylko ciebie

słyszę tylko twój dotyk

czuję grzeszny szept


czy to początek choroby

czy przedmurze do zakochania

**


strach zauroczony

potęgą nieznanego

zaryzykował

znajomość z tobą


w ciągu sekundy

spłonął twoim widokiem

podobnie jak ja


teraz on skowyczy

wespół ze mną

do księżyca

niczym wygłodniałe wilki

pragnące swoją ofiarę

dzikość uczucia

wzmacnia w nas tęsknotę

twojego ciała pożeranego

za każdym zamknięciem

oczu nie tylko w nocy

nie tylko za dnia

i nie tylko w sypialni

**

strzaskana

istota czasu

leży gdzieś na dnie

śmietnika swojego życia

z lękiem oddychając


ostrzegałem

kiedy jestem z tobą

czas powinien spowolnić

się


bym mógł

każdym koniuszkiem palców

ponownie badać

dobrze mi znane

zakamarki twojego ciała

widzieć powolne jego ruchy

uniesienia

ustami wyczuwać

najmniejsze drgania

podnieceń


ostrzegałem

może kolejnym razem

jak nasze ciała

splecione w zawiłym

tańcu wzajemnych zależności

spotkają się

posłucha

mnie

**


i ten pierwszy

wspólny taniec

splątanymi ciałami

z oczyma utkwionymi

gdzieś w nas

i powolny ton nut muzyki

tylko nam znanej

niesie nas po sali

opustoszałej

ze wstydu

że jeszcze mamy odwagę

spoglądać na siebie

że jeszcze mamy odwagę

się zakochać

pomimo set lat

przetrzymanych na tym


świecie

**


przenoszę się

z nim

po drucianej linie

ze znikomymi widokami

pomiędzy kolejnymi

ciosam

dręczy mnie

miłosiernie dokładnie

zdziera skórę

którą dzieląc na kawałki

okłada mnie zewsząd

coraz silniej

paraliżując ruchy


uśmiechając się


pieszczotami drucianej szczotki

zapewnia o dozgonnej

miłości

wykręcając ręce

drgające przed dokrwionymi

oczyma

w kompulsywnej obronie


przepiękne jego dni

zakrapiane wyciem i ściemnionymi

kotarami na oczach

sprowadzają czas

do rangi

wyimaginowanych drgań wskazówek

jakiegoś zegara


pulsujący stan umysłu

nie łączy się nawet

ze świadomością

że nadal żyje się


żyje tylko z nim


bólem

**


zalegająca cisza

w czerwonym przedsionku

serca

odbija się od ścian

nie wyczuwalnych drgań

aż ból bijący we mnie

każe zastanawiać się

czy ono jeszcze żyje


spoglądając wokół siebie

wyczuwam błogi spokój

jakby wreszcie po latach

szaleńczej pogoni

dotarło do celu

iw całej tej radości

wiecznym spokojem zagościło


dziwne to uczucie

bo syndrom martwego

mam takie wrażenie

że ów czerwony łotr

sercem zwany

chyba wreszcie

zakochał się prawdziwie


ale któżby go tam wiedział

może spytam się

tej szelmy jednej

**


boli cały czas

smak wspomnienia

pseudo lata

boli bólem

dopadającym znienacka

symfonią każdej wyjącej

komórki

boli każda myśl

wspomnieniem naznaczona

każde słowo ową

doprawione

szczerzy zęby w upiornym takcie


pomóż mi

wyzbyć się

upiornego łańcucha

kładącego się cieniem

na komfort snu

system wartości złożony

w maksymy życiowe

pomóż mi przejść

przez dolin cienie

spijających ze mnie

resztki rozsądku

pomóż mi

wyciągając rękę

gest dobrej woli

bym mógł jutro

wstać niczym świt


gotowy do dalszej drogi

**


mrocznie deszczowy dzień

wczesnym rankiem

wita

postać kobiety

przemykającą

skąpanymi kroplami

alejami

wśród bukszpanów i akacji

i niemych widzów

tych odwiedzin

na przybranym łzami

z nieba

cmentarzu


skręcając gdzieś

w niewidzialną uliczkę

zatrzymuje się przy tym

jednym szarym grobie

pustym bez liter

bez znamiona zamieszkania

bez właściciela


klęcząc w ten

mgliście zimny

listopadowy dzień

recytuje słowa

które kiedyś

zaistniały w jej duszy


i tak całe wieki

skazani

na ten spektakl

razem

zawsze w

listopadzie

zawsze w ten dzień

**


spotkałem pewnego gościa

wprost z lustra

sympatycznie wygląda


wyczuwam jednak

pewne niebezpieczeństwo

tych samych myśli zachowań


i tylko pytanie nurtujące mnie

czy świat takich dwóch

przeżyłby

**


czuję się jakbym

z wielkim łomotem serca

pukał do twoich drzwi


ale nadal ich brak

nawet klamek


i nadal

pukam

pukam

pukam

**


gdzie jesteś

moja droga

Hölle

schowałaś się

przed twymi siostrami

tańczą ciesząc się

z twego zniknięcia

o moja kochana

Hölle

jakżeż mi brak twoich

przenikliwie zimnych rąk

dotyku białej

nieskazitelnej piękności

pokrywającej wszystek

na tym świecie

przeźroczystej fali lodu

zdobiącej każdą kroplę wody

malującej mnie

w twoim sarkofagu

moja droga

Hölle

teraz powoli umieram

siostry skruszyły

mój lodowaty dom

skazały na przemijanie

skazały na życie i umieranie

moja

Hölle

powróć niczym

nagła śnieżna burza

otul sobą cały świat

niech zapadnie biała cisza

skąpana w lodowym dotyku

moja

Hölle

uratuj mnie

ponownie zamykając

w wiecznej zmarzlinie

bym mógł zawsze

żyć z tobą

**


w bladych

wschodach księżyca

kochankowie

pakują swoje walizki

bo nie mogą

bo nie wytrzymają

jadą spotkać się

z serca przeznaczeniem

i tylko fakt że

to marzenia

burzy ten idealny plan


czy ty wiesz

jak cierpią

zamknięci pośród

bram tego świata

z odskoku i doskoku

tonąc w

wymówek kłamstw

by poruszać się jak paw

wieczorami tacy nadzy

pozbawiony piór strach

że nie zobaczy

że się rozmyśli

że nie przetrzyma czasu gry

tacy skuleni w sobie

nasłuchując w nocy swych

głosów

okazji

czy ty wiesz

jak…

**


gwiazdy spalę

nie będą drażniły

córek elektry

zakrywające swymi ciałami

bladość księżyca

przeklętej seleny


całą ziemię spowije

kojąca ciemność

moje strzygonie i nie umarli

powstaną ze swych pieczar

dręcząc ludzkość

za wszystkie lata poniżeń

i zabijania


pokryje ludzkie skóry

ropiejącymi wrzodami

by zaznali bólu

jaki nas karmiono

w legendach i mitach


wykręcę im ręce oczy

wszystkie członki

by rozmnażać sie nie mogli

spłynie ich krwią

cały twój tron

jęki zawodzić będą

każdej nocy

wnętrzności skotłowane

w wielkim dzbanie

będą twoja ucztą


byś wiedziała

jak mocno pragnę

twojego szczęścia

moja kochana

Lilith

**


nadal wyczuwam

twój zapach

powoli uzależniam się

nawet skuteczny prysznic

nie daje rady


aromat twojej skóry

otacza mnie

osacza

powodując że na każdym

centymetrze

mojego ciała

widzę

tylko ciebie

słyszę tylko twój dotyk

czuję grzeszny szept


czy to początek choroby

czy przedmurze do zakochania

**


kiedy upadniesz

złapię ciebie

tylko powiedz

kiedy mam

łapać

**


święty mędrzec

ze złotej góry

zapytany o eliksir

odrzekł że nie zdążył


tłumy rozczarowane

zlinczowały

w szale braku towaru

sprzedawcę marzeń

burząc po drodze

pomniki owego

lecz ocalając cokoły

przydadzą się

dla następnego

…spóźnialskiego

**


plan jest taki

zapominać częściej

o pamiętaniu

przypominania

nas

**


nic już nie znaczy


praca dom

obowiązki pieniądze

czas

nawet ten idzie w zapomnienie

nawet siedmiomilowe buty

krasnoludki bajki

miłe uniesienia

młode piersi

ostre orgie do rana

zakrapiane czym popadnie


nic już nie znaczy


póki nie ma ciebie

choćby w równoległym świecie

**


szczerość każdej łzy

wypala inny świat

na bruku cywilizacji

skisłej samą sobą

dziura o którą potyka się

każdy mędrzec i głupi

głęboko tkwi

niczym zadra na

na moim

policzku ludzkości

**


namaluję ciebie

gestem słowa każdego

opiszę ciebie

zgłoską aktu miłosnego

dotknę ciebie

czułością myśli każdej

albo nie

namaluj mnie

**


zamyśliłem się

tobą

podczas

życia

mojego

**


myśli proste

to i

myślę

prosto

do ciebie

**


roztańcz mnie myślami

roztańcz mnie słowami

roztańcz mnie ciałem

roztańcz mnie uśmiechem

roztańcz tylko tobą

pośród życia zawirowań

**


gdy luna w swojej mocy

na nocnym niebie króluje

karmiona snami

potępionych

o odkupieniu win

powstaje z mojego

grobu

szukając ciebie

w ciemnościach morzu

za przewodnika

moje serce kołkiem przebite

krwawiące wieczną

miłością


zgorzkniałe

brakiem sukcesu

lecz tyleż lat nadal

wytrwałe

aż do bólu

aż do śmierci

twojej

**


pozwól

ranić się każdym słowem

bym mógł

opiekować się

obolałym sercem

wiecznie

**


zwijam się w kłębek

otoczony twoimi snami

naciągam kołdrę

utkaną słowami

od ciebie posłanymi


boję się końca nocy

kiedy dzień wszystko okryje

i nie mogę tobą śnić

mierząc się z realnym światem


będę biegł

do naszego świata

bez woli powrotu


zatracić się

to tylko

tam

tylko

z tobą

**


posłałem ci

tysiące róż

każda przesiąknięta

krwią

płaczącego serca


kiedy tak

leżysz spokojnie

w aksamitnej pościeli

pożądam cię bardziej

nawet nekrofilią

zakropiony

**


codziennie lubię

doświadczać

czegoś niezwykłego

dlatego mówię

z tobą

**


lubię na niego patrzeć

jego urokliwy kształt

odpycha a zarazem

podniecająco przyciąga

swoją nagością

wzrok


lubię go dotykać

niby niechcąco

delikatnie kuszące kolory

zwabiają moje palce

niewinnością a zarazem

trującym pięknem


lubię podążać za jego

zapachem

uzależniającym każdą sekundę

obcowania z nim

nie równym żadnemu innemu

storczykowi

wiesz że piszę o nim

poezji w tym niemym świecie

arcydziele


pozwoliłem sobie go nazwać

twoim imieniem


chyba nie przesadziłem

**


jestem delikatny

jak przeszłość

stworzona z wielką precyzją


jednak z każdą kolejną nicią

przemiana

tworzona się we mnie

przytłacza się moim ciężarem

osoby

rodząca się kreatura

z każdym dniem coraz

silniej

zdaje sie patrzeć tylko

w jeden sposób

na ciebie

pożądaniem

każdej części

jaka należy do twojego

imienia

**


tak wiele potworów

podąża po śladach moich

skamle skrzeczy

dopaść chce póki jestem

żywy

sycząc w wiecznym głodzie

duszy mojej pragną

samotnością szczują mnie


moja Hölle

ochroń mnie

swoim pocałunkiem

skryj w twoich dłoniach

otul marzeniami

które schowają mnie

w świecie niedostrzegalnym

dla istot…

**


zamknij oczy

moja ukochana

zaczyna padać deszcz

zimny przepiękny

w swojej prostocie

taki

niewinny


zamknij i powiedz

co twoje marzenia

mówią

co myśli podpowiadają

czym żyje serce

twoje

**


w tym świecie

niech myślą

niech skomlą

niech szukają


ja

mogę krzyczeć

wołać

targać powietrze słowami

łamać ciszę

zalegającą w ich… otoczeniu

zapowiadać bieg wydarzeń

znany tylko naszym sercom

i tak nie zrozumieją

i tak nie zobaczą

w świecie głupców i ślepców

**


przepraszam za szał

podniecenia ckliwego

nie obliczonego czystym

wyrachowaniem dorosłego

przepraszam za nieustanne

serca dzwonienia

kiedy słyszy imię twoje

przepraszam za zaangażowanie

wynikające z błahej prostoty

zakochania się w tobie

przepraszam za natręctw domagań

się każdego słowa

tym żyje moja dusza

od początku do dwukropka

przepraszam za jęków omdlenia

utraty poczucia taktu rzeczywistości

przepraszam za smarkate kocham cię

wszak żeśmy dorośli już

będzie pożądam ciebie

przepraszam za miliony

niedopowiedzianych słów

czynów sytuacji

nieadekwatnych do roli

jaką mi wyznaczyli w młodości

przepraszam za…

po prostu kochaj mnie

**


MIŁOŚĆ


w każdym geście

wspomnienia przyszłych dni

w każdym lirycznym powiewie

słów zakochania

w każdej nucie i zabawie

wieczornych spotkań

w każdym dotyku i cieniu

schadzek i tajemnic

w każdym znaczeniu

zapisanego kodu

w każdym szepcie

dnia i do jego zachodu

wszędzie wyczuwam

obecność słów

nikomu już nic

niemówiących


kocham cię

**


a kiedy

stanę przed twoimi

drzwiami

tak umorusany

z potu i pośpiechu

ujrzę

szczęście moje

przyprawione z lekka

w za dużą piżamę

w wielkich bamboszach

wyplutą niedospaną nocą

z przepięknymi oczyma

zaznaczającymi się delikatnością

niewyspania

smakującymi ustami

kawę

i ten cudnie tępy wzrok

pytający czy wchodzę czy nie

bo ciepło ucieka

z jej serca

**

Ciebie

otulę twoje

czarne oczy

moim spojrzeniem

zakrawającym

na czyste szaleństwo

zakochania

głęboko wpatrzone

gdzieś w moje źrenice


dotknę ust

kompulsywnie przygryzanych

doprawionych czerwienią

tak jak policzki

bezwstydnie zarumienione

od nadmiaru

tego szaleństwa


wyciągnę rękę

w geście złapania

każdego otaczającego ciebie

powietrza

ściągając je zachłannie

w moją stronę

tak przyciągać będę

nie wyrządzając krzywdy


i gdy już razem

stworzymy najprzytulniejsze miejsce

naszym sercom

wyszeptam po raz tysięczny


CIEBIE chcę w moim życiu

nawet po śmierci

**


stojąc w korku

do bram piekła

słucham nagranych

twoich słów

sens jeszcze nie ucieka


spoglądając na słoneczny brzeg

z każdej strony

nie rozpoznaję cieni


strugami pojazdów

wszyscy pchają się tam

stercząc w gigantycznym postoju


a kiedy już stróż

wyda zgodę

jest za późno na cofnięcie

pojazdu


jadą gdzieś widząc

ten prawdziwy raj

bo tak to jest

drogi przyjacielu

w małżeństwie

**

Zaskoczenie

zrolowany dywan

skrywa

nie jedną naszą historię

czas pożegnać się

jutro będzie gdzieś daleko

tak jak życie moje

gdy po raz kolejny

umarłem

z miłości do

zakupów

w biedronce

**


nadal czuję ciebie

w każdym dotyku

mojego ciała

nadal czuję ciebie

w pocałunku spiesznym

nadal czuję ciebie

w uśmiechu uniesienia

nadal czuję ciebie

ciało w miłosnym splocie odurzone

nadal czuję ciebie

przesiąknięty zapachem

ciała lizanego

nawet nie ulegam fantazjom

zbytecznie

nadal czuję ciebie

to całe szczęście

spotkania się

w małym pokoju

dopasowanym do współgrania

naszych ciał

dwóch kochanków

spieszących sie by

ich czas nie nakrył

brutalnie urywając

każde westchnienie

**


kiedy akurat

padną słowa

a słowa padają

ponieważ lubię

nimi mówić

może w końcu

zrozumie mnie

jakaś głowa

**


za każdym razem

mróz ścina

wszystkie wspomnienia

ucina spekulacje

na ten temat

co wydarzyło się

dawno temu

w tym czerwonym sercu

chowa na półkę

z napisem

nieważne


drażni każdego poszukiwacza

zwodzi naukowców

mróz strażnik

ubiegłych wypadków

z życia czerwonego…

**


zakreśl

cyrklem słów

powód

zmiana dopełni

resztę

**


nigdy nie wydarzyło się

pojęcie naszego świata

nigdy nie mogliśmy

sie błogosławić

w wspólnym tańcu ciał

nigdy nie dzieliłem

z tobą przestrzeni

słowami

nigdy nie wznieciło się

przekleństwo zakochania

nigdy

tylko w tych wersach

żyje nigdy

**


kocham cię

na tyle by wskrzesić demona

żądnego twojej duszy

zakradającego się

każdej chwili

syczącego wokół ciebie

zdzierającego

każdy przejaw oporu

pożądający ciała

bezbronnie nagiego


otoczę cierniem słowa

trując każdy przejaw

bezpieczeństwa

zawładnę każdym koszmarem


będę z dziką rozkoszą

spoglądał jak inni

cierpią

kiedy z podniecającą

namiętnością

będziesz o mnie opowiadać


założę kajdany

wspomnień

mojej twarzy

dotyku kochania

podpalę świat

ciemnością pachnący

byś tylko kochała mnie

a to dopiero początek

kocham cię

na tyle…

**


szósta rano

budzik sen

o tobie przerywa

trzeba jakoś do

kawy zebrać się

mając dzień

pełen twoich wspomnień


i tak przez kolejne

naście godzin

póki znów

łóżko nie przywoła

mnie

snami o nas

**


piękna pani

swoją zwyczajną bytnością

pięknego pana

wzbogaca życie

chyba to miłość

lecz cóż ja mogę

o tym wiedzieć

tylko słowa

piszę

jak zwykle

**


jeżeli to przeszkadza

jedno małe słowo

kocham

obiecuję nie pozwolę

by wydostało się

w strumieniu moich słów


skryję głęboko

w czerwonym domku

pod kluczem rozumu

by nie przysporzyć

żadnego kłopotu

żadnego wstydu

że ktoś ciebie

kocha


a któregoś dnia

będąc w pełni świadomym

zdarzenia

otworzę drzwi

czerwonego domku

klucz gdzieś wyrzucę

uwolnię skrywane

niech mknie

z całą mocą uderzając

w ciebie

bez białej flagi

mojej

**


mój umysł

to klatka

namiętności

przyzwyczajeń do skrajnych

działań

błazenady serca

czułości do zbicia lukru

w kształt słodkich słówek


mój umysł

niczym statek

pogrążony w wirze smoły

próbuje wyjaśnić

ci

że właśnie serce

zakochane będzie

kaleczyć każde

słowo ruch dźwięki

póki on znów powoli nad nim

nie zapanuje

nie przejmie kontroli

by w sposób racjonalny

ochłonęła osoba

ja

od miękkiego

kocham

**


tęsknie

bardzo wymowne

słowo

kocham

bardzo popularne

słowo

tęsknie bo kocham

wszystko wyjaśnia

zawsze

**


budzi mnie

w środku nocy

mój mały sen

pytając czy

nadal kocham ciebie

nic nie odpowiadam

przecież to oczywiste

głuptasie


chodźmy już spać

**


a moje pająki

tak ospale

zdziwione

że dały się podejść

z ukradka

na pstryk magicznego oka


zbulwersowane

chowają sie wolno

pod liście

coś mamrotając pod

pajęczym nosem


ot takie pająki

chrzanowskie

wielkie kozaki

ale ja znam

owe

pstrokate dąsacze

jak poprosisz częstując

jednym kielonem

będą twoje

nawet w aparacie

**


i raz po raz

słowa spotykają się

nasze

gdzieś w przestrzeni

telefonicznej

zalewając się ciekawostkami

poprzednich dni

i kiedy wszystko zmierza

ku końcowi

wtedy ja pękam

zasypując lukrowymi

obrazami twoje ucho

nie zdając sobie sprawy

że to… odpycha

ale głupiego romantyka

to nie rusza

i gdy mu zdaje się

że w siódmym niebie

coś pęka po drugiej stronie

równie głupio

jak słodycz słów

po prostu kochaj

**

a gdy łzy

zapadną się po ciężarem

twoich myśli

gdy wyjdzie

ból i strach

przed życiem


podam moją rękę

mocno uchwycona będzie

czynić cuda

wyjdziemy wprost

na drogę deszczu

wspólnie moknąć

pośród kropel życia

żyć z dnia na dzień

ku rozpaczy mądrych głów


a gdy już nasze dni...przyjdą

ochotą kłaść się do snu

spojrzę na ciebie

i pomimo tych lat

straconych czekaniem

uśmiechnę się

wiedząc że już nic

nas

nie

**


spoczywam w ciemnym kącie

nikomu obecny

z zapasem strachu na kolejne

wieki

z zapasem niepewności na ciąg

dalszych życzeń podróżowania

i wiecznej wędrówce dusz


dni za szybko ubiegają

moją uwagę

sekundy dręczą wskazywanym

palcem zegarów


a ja chce tylko

żyć z tobą

tobą

mną

choćby nawet

na dzień przed

moją śmiercią

**


zdecydujesz się

odejść

cóż…

nie będę rozpaczał

zamknę drzwi okna

czerwonego domu na skobel

kilka tabletek na sen

zagłuszy wszystko zdarzone

tuż po tobie

i budząc się po latach

tabletkowania

stwierdzę że to

koszmar

że to nic

i nadal

koło mnie


śpisz

**


dzień wybudza mnie

pod pretekstem

życia


nie chcę z tobą

rozstawać się


nawet we śnie

**


moje miejsce pachnie tobą

wśród zielonych wzgórz

przesiąkniętych twoją bytnością

umajonymi odgłosami

znanego mi uśmiechu


moje miejsce pachnie tobą

kryte strzechą

wśród malw i maków

w izbie

ogrodzone twoimi ramionami

przybrane według

smaków zawsze

intrygujących moje zmysły


moje miejsce pachnie tobą

kawą i tytoniem

z łóżkiem i pierzącą się

pierzyną skrywającą

tylko

twoje

ciało

**


rozklejam się

na wiele osobistych

charakterów

połączonych w jedno

skomplikowane słowo

ja


które dobrze

wyczuwasz

poznając codziennie

kolejną cegiełkę

ja

**

Kiedyś

kiedyś

ucieknę

z tej klatki

snów

by żyć wśród

słów

**


zaszlachtowany

samotnością

śpiąc na dnie

własnych wspomnień

zbudowanych z cudzych

nici tkających mnie

na co dzień

wylewające się strumieniami

łzy serca

odbijają się czkawką

w życiu dorosłego

podatnika


chcę uciec stąd

zakopać się najgłębiej

by świat zapomniał

mnie

by świat zapomniał

nas

na zawsze

**


OSACZENIE


obnażę twoje bezpieczeństwo

zrywając każdą zbędną

pewność siebie

tańcząc

wilczym skowyciem

sącząc każdy cień

powoli

powoli

rozdrapując rany

przeszłych zdarzeń

by przybyć w świetlanej

chwale

uzależniającym ratunkiem

nas

od wzajemnych

słów

ciał

**


WIECZNE ODDANIE


siedząc

wokół jej ciała

głaszczę już

stygnące w ruchu

życia

oczy

zapewniając

o dozgonnej

miłości

zatrzymując każdy

pochopnie

chwytany łyk

uciekającego powietrza

i jej blade ręce

zdające się

z coraz mniejszą

chęcią

wyrywać się

ode mnie

tak pięknie

układają się

gdy zamykam

trumnę

**


OBOK CIEBIE


chciałbym dotknąć ciebie

ale boję się że

zburzę idealność wizerunku

jaki moje oczy chłoną

każdego wieczoru

gdy śpię


obok ciebie

**


doktorze

dokąd zmierza moja dusza

dokąd może iść

nie pamiętam nic

nawet tego kim jestem

i jak nazywa się

mój największy skarb

tak boję się

stracić

i przyznać że

zakochałem się

w tobie

**


weź moją rękę

i chodź

zanurzymy się w ten bal

wszystkie oczy już gotowe

są oceniać

los serc

dwóch kochanków

ślepo zapatrzonych uściskami

wokół siebie

rozsyłających subtelne dźwięki

tajemniczych spojrzeń

śmiałych planów


i tak gorąco

od uniesień

dwóch kochanków

pięknych serc


i kochają się

nawet po śmierci

mocno tak…

**


Halo halo


halo halo

tu stacja chrzanów

tu stacja chrzanów

pełna buchającego szczęścia

wielu serc i umysłów

pełna ciężkiego żelastwa

niosącego dobrobyt

malućkim tej ziemi


halo halo

tu stacja chrzanów

jako liderka powojennej

zawieruchy

ciężarem swym ramion

uniosła los opłakanego

kraju


halo halo

tu stacja chrzanów

dziś zapomniana…

**


tak wdzięcznie stoi

tam głębiej

na uboczu

moja miłość kochana


z młodzieńczych lat

kiedy jej

sława imię

unosiło mnie

dumą

że mieszkając tu mogę

wraz z nią dla niej

żyć


tak wdzięcznie stoi

tam w głębi

opuszczonej hali

z lekka rdzewiejąc

znaczeniem


lokomotywa

z FABLOKu


czy jesteś w stanie

zrozumieć mnie?

**


ojcze ojcze

mój bękarcie

znów stawiasz się


nie pamiętasz ojcze

jak zostałeś skopany

gdyśmy z braćmi

i siostrami

odeszli od ciebie

byłeś nikim


bo cóż to za bóg

bez wiernej

swojej rodziny

wyznawców

**


i była moją pierwszą

i była moją nadal

jedyną

ofiarą jaką zobaczyły moje

spękane brakiem obłędu

mordowania

oczy


przeszyła mnie swoją śmiałością

atakowała mnie za każdą

cenę

bycia moją

jedyną

kochanką w laboratorium

mojego świata

i ten przepiękny skalpel


i kiedy tak

leżę nieruchomo

w powłoce opętany

jej ciałem

zdaję się wszystko

zatrzymało się w jednej

chwili

i kolejny raz klęczę u jej

delikatnie ciepłych stóp

po wieki…

**


czy nie możesz

choćby słowami

zostać tej sekundy

dłużej

bym znów nie tęsknił

choćby za słowami


oszukamy sekundę

mówiąc że trwać

ma całe wieki

bym znów nie tęsknił

choćby za słowami

a gdy obrazi się

że oszukana

przeprosimy

prosząc usilnie

o sekundę dłużej

bym znów nie tęsknił

choćby za słowami

**


utkałem wiersz

z kilku słów


nie wiem dlaczego

entuzjazm

wzbija twój

czuję mój niedosyt

każdej sylaby

niedoskonałej

w opisaniu ciebie


hmm

nawet dopisanie

kilku fraz

przez taki talent

jakim sam bóg

słabo wyjdzie

a co dopiero

mnie

**


śpij

śpię

śpią

śpijmy…

nie ma potrzeby

ukrywać się

nie ma potrzeby

walczyć

nie ma potrzeby

zrozumienia

nie ma potrzeby

przebaczenia

i tylko my

zawieszeni

pomiędzy światami

z milionami pytań

bez sensu

zadawanymi

pomiędzy światami

**


siódma rano

ktoś znów do mnie

dobija się

kolejnym łomotem

twojego zakochanego

serca

czyniąc ze mnie

niewyspanego szczęściarza


i po cóż stąd

wychodzić

zarabiać na

przymus życia

kiedy tętent

twoich oczu

woła by wszystko…

**


...NAŚCIE DNI


dziesiątego dnia

powróciła pełna boskiej

zmysłowości

trzymając w ręku

skrwawiony

serca majestat młody

owleczony aksamitem

ściskała

z całej siły

aż jęki całego świata

zagłuszyło skrwawione

coś


jedenastego dnia

cała skąpana w czerwieni

pożerała nadal bijące

w powolnym pośpiechu

rozkoszując się

każdym kęsem

dwunastego dnia

zakrwawiona dusza

jej

pełna gniewnego erotyzmu

przeszyła ciało

młode

unikając zbędnych słów


dziewiątego dnia

nadal pustka

dzikiej paranoi

poszukiwania

**

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.