E-book
7.35
drukowana A5
22
Pamiętnik Zuzy

Bezpłatny fragment - Pamiętnik Zuzy


Objętość:
69 str.
ISBN:
978-83-8104-513-1
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 22

Zuzia

Cześć, jestem Zuzanna Adamek. Mam 7 lat. Kolor moich włosów to ciemny blond, a kolor oczu — zielony. Mówią, że mam bujną wyobraźnię. Urodziłam się 5 lutego. Mój ulubiony kolor to niebieski, a ulubionej potrawy nie mam. Bardzo lubię śpiewać.

Mieszkam w domu dziecka. Dokładnie nie wiem, jak tam trafiłam. Pan opiekun — pan Alan — mówił mi, że znalazł mnie pod drzwiami, kiedy miałam 3 lata. Teraz nic nie pamiętam.

To jest mój pamiętnik. Dostałam go kiedyś na urodziny. Tak naprawdę nigdy w nim nie pisałam. Myślałam, że po co mam coś w nim zapisywać, a nawet gdybym chciała, to o czym miałam pisać? Teraz, gdy w domu dziecka jest dużo ciekawiej, zdecydowałam się zaczynać.

Znalezisko

12 grudnia 2014 roku

Dziś w domu dziecka mamy gościa. Nasz opiekun mówi, że znalazł jakieś dziecko na podwórku. Znalazł je w koszyku, do którego była przyczepiona karteczka; na niej zaś napisano:


To jest Wojtuś Kowalczyk. Ma 4 miesiące i zostawiłam go tu, bo ja nie mogę się nim opiekować. Musiałam wyjechać do Włoch i nie wracać. Rodzina Wojtka zginęła w wielkim pożarze na spotkaniu rodzinnym.

Proszę o pomoc w opiece nad Wojtusiem.

Urodził się dokładnie 4 miesiące temu, czyli 12 sierpnia. Proszę zająć się moim synkiem, jeśli to możliwe.

Mama Wojtka

Nowy przyjaciel w domu dziecka

20 grudnia 2014 roku

Ten list bardzo wszystkich zdenerwował. Może wszystkich to raczej nie. Ja się tylko trochę zdenerwowałam, ale raczej ucieszyłam. To, że mama Wojtusia musiała wyjechać, mnie zmartwiło i to, że jego rodzina zmarła, też.

Ucieszyłam się, bo wreszcie będziemy mieli w domu jakieś małe dziecko! Będzie super! No bo kto nie lubi takich malutkich bobasów! Naprawdę będzie superowo!

Tak myślałam tylko 2 dni. O czwartej rano mały krzyczy i płacze. Przez ostatnie 5 dni wszystkie panie musiały do niego wstawać, ale dziś było zebranie i dokładnie godzinę temu stworzyła się lista dzieci, która mówi, kto i kiedy ma się opiekować Wojtkiem.

Nasze nazwiska są tam zapisane według alfabetu i ja jestem pierwsza. Każdy opiekuje się malcem przez 2 tygodnie.

Uwielbiam zajmować się Wojtkiem i tak jak mówiłam — jest super!

Spacer

21 grudnia 2014 roku

Drugi dzień opieki. U nas zazwyczaj nie pada śnieg i choć jest zima, to… jest ciepło. Więc poszłam do pana opiekuna i zapytałam się, czy mogę wyjść z Wojtkiem na spacer. On się zgodził. Wyszłam więc z wózkiem, a w nim z bobasem i poszłam do lasku obok. Nagle usłyszałam głośne szczekanie i zza krzaków wybiegło szczenię. Zaczęło merdać ogonem i podskakiwać. Miałam przy sobie akurat zarobione 10 złotych; poszłam do sklepu kupić 2 plastikowe miski, karmę dla szczeniąt i wodę. Piesek czekał na mnie w lesie. Podeszłam do niego i postawiłam przed nim miseczki, do jednej wlałam wodę, a do drugiej wsypałam karmę. Nagle Wojtuś się obudził i zaczął płakać. Mam szczęście, bo wody jeszcze zostało. Opłukałam ręce, bo dotykałam tylko karmy, a nie szczeniaka. Uczyli nas, że nieznajomych psów się nie głaszcze, bo na przykład mogą być chore. Wyjęłam bobasa i zaczęłam mu śpiewać i go kołysać. Śpiewałam i śpiewałam, kołysałam i kołysałam, ale choć przestał płakać, to nie chciał zasnąć. Wtedy usłyszałam, że pies szczeka cicho w rytm kołysanki. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie stało. Nazwałam psiaka Lullaby. Po angielsku znaczy to „kołysanka”.

O, proszę pana!

22 grudnia 2014 roku

Następnego dnia też chciałam spotkać się z Lullabym, więc znów poszłam do lasku z Wojtkiem. Tak mi się spodobało to szczenię, że już nie mogłam się powstrzymać i zaprowadziłam je do naszego domu dziecka. Dopiero co wchodzę, a już słyszę krzyki:

— Ratować się kto może! Potwór! Potwór! — krzyczała pani
wychowawczyni młodszych dzieci.

— Super! Super! — krzyczały młodsze dzieci. Aż w końcu wszedł pan opiekun.

— Zuzanno — powiedział — co przyprowadziłaś do naszego domu dziecka?

— Lullaby’ego — ledwo wyjąkałam. — Małego pieska.

— I co, myślisz, że go przygarniemy?

— Nie wiem, liczyłam na to, że tak.

— A co z Wojtkiem?

— Śpi sobie.

— Co! Dziecko! Obudziłby się!

— Bo się obudził.

— Więc dlaczego śpi?!

— Zaśpiewałam mu kołysankę.

— Może, ale i tak by nie zasnął.

— Wiem, Lullaby mu zaśpiewał.

— Zaśpiewał?!

— No… zaszczekał mu w rytm kołysanki.

— Zuzanno, nie żartuj!

— Ale ja mówię prawdę! A jak mi pan nie wierzy, to niech pan posłucha!

I zaczęłam śpiewać, a zaraz po tym wszyscy usłyszeli ciche szczekanie i popiskiwanie pieska w tempo piosenki Kaczuszki bzyk. Wtedy w domu zapadła cisza.

— Więc mogę go zatrzymać? — niepewnie spytałam się naszego opiekuna.

— Nie! Nie! On nie może śpiewać! — nagle krzyknął.

— Oj, proszę pana! Lullaby, zaśpiewaj jeszcze raz.

— Nie! Zuziu, nie możesz go zatrzymać. — I sobie poszedł.

Ja też poszłam więc do pokoju Wojtka, ostrożnie go wyjęłam i położyłam śpiącego do kojca. Wiem, że pan opiekun jest miły i super, ale teraz to mnie zdenerwował.


Następnie poszłam do swojego pokoju. Dzielę go z Anią. Ania ma 9 lat. Jesteśmy dobrymi przyjaciółkami, ale dziś nakrzyczałam na nią bardzo głośno. Dobrze, że pokój Wojtka jest daleko, boby się obudził. Dopiero co wchodzę, a już zaczyna się rozmowa.

— Cześć, Zuza! Co się stało? — pyta się Ania.

— Cicho! Chyba widzisz, że jestem zdenerwowana!!!

— Dobrze, to… ja już wyjdę, pa!

Wyszła i długo się nie pokazywała. Teraz, pamiętniczku, nie mogę pisać, muszę znów zająć się Wojtkiem, bo jest już chyba około 17 i muszę go wykąpać. Pa!

Gwiazdka w domu dziecka

24 grudnia 2014 roku

Super! Dziś święta Bożego Narodzenia! Dom dziecka pięknie przystrojony. Każdy ma w swoim pokoju małą choinkę i dużo ozdób. Na wszystkich drzwiach wiszą jakieś dekoracje, a w przeogromnym holu stoi przeogromna choinka ozdobiona pięknie, na jej czubku zaś błyszczy gwiazda. Najlepsze jest to, że z kuchni już od rana czuć smakowite zapachy, które sprawiają, że zawsze chce się biegnąć tam, skąd pochodzą.

Kiedy się obudziłam, poczułam, że muszę zobaczyć, co jest za oknem. Wyszłam, a tam… śnieg! Dużo, dużo, dużo śniegu!! Każde dziecko czeka na tę chwilę i tak mnie to uradowało, że prawie zapomniałam o Ani, na którą wczoraj nakrzyczałam. Obudziłam ją, a ona usiadła, przetarła oczy i popatrzyła się na mnie. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Spojrzałam się na nią i zrobiłam minę, z której można było odczytać, że jest mi przykro.

— Wybaczam ci. — Nagle usłyszałam, jak Anka mówi coś do mnie. — Wiem, że nie byłaś w dobrym humorze i nie powinnam o cokolwiek cię pytać, to ja przepraszam. Powiem szczerze, jesteś za słodka, żeby się na gniewać. — I obie się uściskałyśmy.

— A wiesz, że pada śnieg? — powiedziałam Annie.

— Serio?! — Wyszła z łóżka i wyjrzała przez nasze ogromne okno. Tak się zdziwiła, że omal nie wypadła.

— O jacie! — Odwróciła się w moją stronę i wskazała okno.

— Idziemy do kuchni? — spytałam się.

— Jasne!

I w samych piżamach zaczęłyśmy biec w kierunku schodów, mijając 23 pokoje, zbiegłyśmy po tych schodach, minęłyśmy 34 pokoje i zatrzymałyśmy się przed wielkimi drzwiami, które wyglądały jak brama.

— Teraz tylko cicho — powiedziała do mnie Ania. Była o krok do klamki, aż nagle szybko się cofnęła, złapała mnie za rękę i pociągnęła do naszego pokoju, który ma numer 57.

— Co się stało? — zapytałam ze zdziwieniem.

— Zauważyłam panią kucharkę. Przecież wiesz, że nie wolno nam zaglądać do kuchni w Święta. Gdyby nas przyłapała, to po nas. A to była akurat pani Andżelika, która jak wiesz, wygania nas z kuchni siłą. Gdyby to była jakaś inna pani, toby nas, jak zawsze, w tajemnicy wpuściła, ale nie była.

— No nie! Ale szkoda, no!

— No szkoda, szkoda, ale teraz to lepiej załóżmy coś na siebie, bo już za piętnaście ósma i za chwilę będzie wielkie zebranie, na którym otwieramy prezenty! Coś czuję, że dostaniesz niezwykły prezent!

Znalazłam w szafie moją piękną suknię i buciki. Ania uczesała mnie w koka ze złotą gumką, a ja ją w dobieranego warkocza. Nie uwierzycie, jak ona pięknie wygląda w warkoczach! Każda z nas wzięła jakiś prezent dla swojego współlokatora i zbiegłyśmy na dół.

Wojtuś był ubrany w śmieszne czarne ubranko i leżał w wózku. Jak zawsze usiedliśmy w wielkim kole wokół choinki i postawiliśmy prezenty pod drzewkiem. Prezenty trzeba było kupować za swoje własne pieniądze, które zarabiamy podczas jakichś prac. Na przykład ja z Anią, Kasią i Julą (moimi koleżankami, które mają pokój obok) jesteśmy dyżurnymi. Podlewamy wszystkie kwiaty, pilnujemy, żeby każdy mył zawsze zęby, wynosimy śmieci i inne takie. Adam, Damian, Mateusz, Edyta, Ola i Kaśka są takimi pomocnikami w kuchni i tylko oni mogą wchodzić do kuchni, kiedy są Święta. Dobra, koniec o naszych pracach i o tym, co robimy. Czekaliśmy jeszcze tylko na pana opiekuna. 79 dzieci, 5 pań wychowawczyń, 11 kucharek i kilku innych ludzi, którzy u nas pracują, już było, tylko pana opiekuna brakowało. Wiedzieliśmy, że zamiast opiekuna przyjdzie święty Mikołaj, który jest panem opiekunem. Wiem, że to on się przebiera, bo prawdziwy Mikołaj odpoczywa po tej długiej zimnej nocy. W końcu wszedł pan opiekun. Zaczęły się szepty: „Gdzie jest Mikołaj, gdzie jest Mikołaj!” Nagle te nasze szepty przerwało głośne „ho, ho, ho!” Każdy się rozejrzał z ciekawością. Nagle pan opiekun powiedział:

— O! Co to się dzieje! Może otworzymy nasze, jak zauważyliście, ogromne drzwi i wyjrzymy, czy to nie jakiś gość nas odwiedza?

— Tak! Tak! Prosimy! — krzyknęliśmy. Dwie panie wychowawczynie wstały i jedna złapała za lewą klamkę, a druga za prawą klamkę, pociągnęły każda w swoją stronę i światło wpadło do naszego domu dziecka.

— Schowajcie się, dzieci, żeby naszego gościa nie przestraszyć! — powiedział nasz pan opiekun.

Wszystkie dzieci szybko pobiegły schować się pod schody. Zmieściły się wszystkie i jeszcze miejsca zostało, nasze schody są ogromniaste, cały dom dziecka jest ogromny. Tak właśnie myślałam, kiedy z zamyślenia wyrwała mnie Ania, która przez cały czas była obok mnie, i wskazała ręką na małego człowieczka, który był ubrany jak najprawdziwszy elf! Przechadzał się po naszym holu, oglądał choinkę i zaczął ręką kogoś przywoływać. Zapytałam się Ani:

— Jak myślisz, kto to jest?

— Nie wiem, ale jest śmieszny.

— A to czasem nie elf Mikołaja?

— Może, zaraz się przekonamy.

I znów usłyszeliśmy „ho, ho, ho!”, a do sali wszedł renifer!

— E, to pewnie jeleń, a ten elf to pewnie karzeł — powiedział z przekonaniem Olek, który jest urwisem w domu dziecka.

— Naprawdę? — spytała się go jakaś pięcioletnia dziewczynka.

— Taa… — Olek już chciał odpowiedzieć „tak”, ale gdy zobaczył, że pyta się go taka mała dziewczynka, szybko to cofnął. — Nie, oczywiście, że nie, ja tak sobie tylko żartowałem.

Ja i Ania zachichotałyśmy, bo okazało się, że Olek ma uczucia, ale nie zwracałam już na to uwagi, bo ktoś polizał mnie w szyję. Ale kto! Siedziałam tuż obok końca schodów, obejrzałam się, a tam, renifer! Wpatrzyłam się w niego tak, że nie zauważyłam stojącego obok Mikołaja.

— Zainteresowałaś się Błyskawicą? — spytał ktoś. Popatrzyłam w górę i zobaczyłam Mikołaja.

— Tak — odpowiedziałam

— A chcesz się na nim przejechać?

— Tak.

— No to wychodź z tej kryjówki!

Wyszłam, a Mikołaj pomógł mi wsiąść. Na reniferze było cudownie! Zatrzymaliśmy się przed choinką. Mikołaj wyjął z niej prezent od Ani i powiedział:

— To podarunek od twojej przyjaciółki, Anny Baz.

Bardzo się ucieszyłam, ale zasada domu dziecka mówi: „Jeśli na jakąś uroczystość dzieci mają dostać prezent, poczekaj, aż wszyscy dostaną i dopiero potem wspólnie otworzymy otrzymane podarunki”. Musiałam więc zaczekać, ale nagle usłyszałam głos świętego:

— To prezent od twojej przyjaciółki, a to prezent od twojego Dziadka Mroza. — I przyniósł w jakiejś fioletowej torbie… Lullaby, ego, małego psiaka, którego spotkałam w lesie!

— Oto twój nowy współlokator, wiem, że będzie wam zajmować dużo miejsca i no wiesz… — zaczął pan opiekun.

— Dziękuję! Dziękuję! — przerwałam

— No otwórz prezent od Ani…

— Ale regulamin…

— Otwórz.

Otworzyłam. Prezent był bardzo duży i musiałam zejść z renifera. Znalazłam wszystko, co potrzebne dla pieska: miski, szelki, smycz i inne takie.

— Czy mogę iść już do pokoju? — zapytałam.

— Tak, ale przyjdź na wigilię.

Pobiegłam, zajęłam się psem, a potem była wigilia. Ania dostała ode mnie 5 książek, bo bardzo lubi czytać.

U nas w święta Bożego Narodzenia nie je się śniadania ani obiadu, bo kolację mamy taką sytną, że… Podzieliliśmy się na początku opłatkiem, potem wszyscy zaczęli jeść, a Lullaby miał swoją specjalną porcję. Potem na sam koniec ja, mój psiak i Ania poszliśmy na górę i szybko położyliśmy się spać. Miło, że pani wychowawczyni zajęła się dziś Wojtkiem i ja nie musiałam. I tobie, pamiętniczku, też życzę takich wesołych Świąt!

Gdzie jest Lullaby?! Rozpoczynamy poszukiwania

30 grudnia 2014 roku

Trzeci dzień opieki nad Wojtkiem i pierwszy dzień opieki nad Lullabym. Maluch zaczął płakać o 6 rano, bo teraz usypiam go przy pomocy Lullaby’ego i śpi znacznie dłużej, a do tego wczoraj poszedł spać o 20.03 i jak każdy — dłużej spał. W każdym razie mały zaczął płakać o szóstej rano, ale ja byłam gotowa razem z psiakiem o 5.09. Wyszłam z pokoju uzbrojona w: pieluszki, zabawki, puder, waciki, drugi kocyk i Lullaby’ego. Zaczęłam biec, zatrzymałam się 4 kroki od drzwi pokoju Wojtka i podeszłam dumnym krokiem. Nagle usłyszałam wołanie Ani:

— Zuziu! Zuziu! Poczekaj! Ja też chcę iść do Wojtka!

— Okej! Tylko się pospiesz!

Ania zaczęła biec, a ja stoję i czekam. Dobrze, że szybko biega. Nasz pokój od pokoju Wojtka dzieli kilkadziesiąt metrów. Po chwili Ania była na miejscu. Weszłyśmy. Lullaby stał już przy łóżeczku i patrzył się na Wojtka, a Wojtek patrzył się na Lullaby’ego. Wyjęłam malca z kojca i położyłam na łóżku obok. Anka stała obok mnie. Prosiłam ją o różne rzeczy. Bawiliśmy się trochę, a potem odłożyłam malca. Nagle usłyszałam krzyk Anny:

— Zuza, psiak ucieka!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 22