Mur

Bezpłatny fragment - Mur

Syndrom Goliata

Proza współpczesna
Polski
Objętość:
81 str.
ISBN:
978-83-8104-270-3

Nigdy z królami nie będziem w aliansach, Nigdy przed mocą nie ugniemy szyi, Bo u Chrystusa my na ordynansach

Słudzy Maryi!

Więc choć się spęka świat i zadrży słońce, Chociaż się chmury i morza nasrożą, Choćby na smokach wojska latające

Nas nie zatrwożą.


(…)

Bo kto zaufał Chrystusowi Panu
I szedł na święte kraju werbowanie, Ten de profundis z ciemnego kurhanu

Na trąbę wstanie.

Juliusz Słowacki „Pieśń Barskich Konfederatów”


Porażka w walce z Bogiem to też okazja by o Nim wspomnieć.

(cytat)

Prolog

ŚMIGŁOWIEC


Żółto pomarańczowy, niby ratowniczy.


Ale czarne cyfry na podwoziu mówią coś innego.


Ona widzi te cyfry. Śmigłowiec wisi nad nią, wprost nad jej głową


A naprzeciwko stoją ludzie.


Z przodu siwy, niewysoki, tęgi mężczyzna. Czarny garnitur, biała koszula bez krawatu.


Jak oniemiały, bez słów unosi dłoń w kierunku śmigłowca, który bezdzwięcznie zawisł na zimnym, sinym niebie.


W pobliżu zebrał się tłum, jakieś sto osób. Mężczyżni w garniturach, mundurach, sutannach. Kobiety w stroju protokolarnym. Również kilka dziewcząt w mundurkach z szewronami BOR-u na rękawach.


Elegancka, starsza pani, ubrana z wielkim smakiem, stoi na obrzeżach tłumu, bliżej nich. Ciemne proste włosy do ramion, twarz urodziwa, inteligentna. Głeboki smutek w ciemnych oczach.


Wszyscy są w lesie.


Za drzewami, na zimnej, czarnej ziemi w tym lesie, leży Biały Orzeł. Jemu złamano skrzydła. Skręcono kark. Złota korona leży obok. Łapy ze złotymi pazurami zaciśnięte, złoty dziób bezsilnie otwarty.


Las Smoleński, przy lotnisku Siewiernyj. Ona to wie.


Wie również, kto stoi naprzeciwko


Ale nie wie, skąd to płótno, które zawisło w powietrzu nad otoczeniem Prezydenta. Całe płótno jest przesiąknięte krwią. Rozwija się na zachód.


Krew z płótna spada kroplami na ziemię, zimną, czarną.


Ziemia jest pełna krwi, starej i tej świeżej.


Czarna krwawa ziemia, ta co nic nie rodzi,


Tylko zabija.


Gdy ona się obudziła, nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć.


Jak ma czynić.


Sen odszedł, wizja pozostała.

1

TŁO


(dzień wcześniej)


Zimowe wilgotne powietrze przesiąknięte smrodem spalonej gumy. I jeszcze czegoś kwaśnego, nieznanego mieszkańcom jeszcze niedawno pokojowego miasta.


Żałobna procesja wyszła z bram Michajłowskiego klasztoru.


Na przodzie zapłakana dziewczyna, oczyma pełnymi łez spogląda na trzymany w dłoniach portret. Na nim chłopak w berecie z Tryzubem w czarnym krzyżu na malinowym tle i literami У-Н-С-O, smutno się uśmiecha, patrząc na coś w oddali.


Za portretem dobrze zbudowani chłopcy w kamuflażowych kurtkach i takich samych czarnych beretach z Tryzubem, krzyżem i literami niosą na barkach trumnę czerwonego drzewa. Trzech po każdej stronie. Za nimi rusza ogromny tłum. Z wieńcami, kwiatami, zaciśniętymi zębami i pięściami.


Otwarta trumna pełna kwiatów.


Procesja idzie na Majdan.


Niezbyt długa ta droga, co kilkadziesiąt kroków do trumny podchodzi kolejna szóstka, żeby zmienić poprzednich. Podchodzą różni mężczyzni, młodzi, starzy, średniego wieku. W kamuflażu i po cywilnemu. Gapiów nie ma, wszyscy z chodników dołączają do tej smutnej i gniewnej kolumny.


Do Majdanu już blisko. Przed nimi łańcuch facetów w szarych mysich uniformach, w czarnych kamizelkach kuloodpornych. Dłonie w czarnych rękawicach trzymają gumowe i drewniane pałki. Wysokie czarne buty depczą brudny śnieg. Złowrogo milczące czarne hełmy. Na plecach i na piersiach czarnych kamizelek biały napis:


БЕРКУТ.


W kolumnie dwóch chłopaków w czarnych beretach, którzy przed chwilą podmienili dwu innych, z szóstki niosącej trumnę. Nagle jeden z nich, czarnobrody, niski, z wydatnym brzuszkiem schowanym pod grubä kamuflażową kurtką, zobaczył w berkutowskim łańcuchu coś, co przykuło jego uwagę.


— Kaziu, to ten.


Jego kolega, zielonooki, wysoki, szczupły, o ogolonej twarzy, nie zrozumiał.


— Jaki „ten”, Saszko?


Gruby Saszko powtórzył:


— Ten moskal, który strzelił do Michała.


Zielone oczy Kazia zapłonęły drapieżnym ogniem.


— Który?


— ...Trzeci z lewej, ten byk bez kasku, zobacz.


Wysoki szczupły Kazio zaczął się cicho się przesuwać w stronę „berkutów”. Popatrzył na typa wskazanego przez kolegę. Tak, ten stał bez kasku. Ogolony łeb, bezczelny uśmiech na tłustym, typowo ruskim pysku. Niskie małpie czoło. Atletyczna sylwetka, z trudem upchnięta w szary uniform, w sposób widoczny niedopasowany.


Kazio podszedł maksymalnie blisko, na ile tylko pozwalały rozporządzenia dowódcy jego Huculskiej sotni, popatrzył prosto w oczy berkutowca, małe, okrągłe, jak u świniaka, i spytał cicho, ale na tyle dobitnie, że adwersarz usłyszał bardzo dobrze:


— Moskalu! Widzisz tę trumnę?


Berkutowiec chciał powiedzieć coś szyderczego, ale zbity z tropu nie zdołał. Nawet zawodowego mordercę, specnazowca z GRU, przebranego za ukraińskiego milicjanta, zaskoczył zimny piekielny płomień, tchnący obietnicą śmiertelnej zemsty spod czarnego beretu z czarnym krzyżem.


— Dla ciebie nie będzie trumny. Do widzenia, rusku.


Kazio splunął pod nogi berkutowcowi. Jeszcze raz spojrzał w szare ślepka na tłustym pysku. I wrócił do kolumny, która powoli posuwała się na Hruszewskiego. Do barykad.


Zaskoczony berkutowiec był gotowy rzucić się na bezczelnego „majdanutego”. Ale też miał rozkaz: „nie ulegać prowokacjom”.


Ażeby móc potem wypełnić główną krwawą pracę.


Przy nadarzającej się okazji. I też na rozkaz.


— Zatracili w sobie strach chochoły. Przyjdzie ich strachu uczyć.


To powiedział dowódca „berkutowca”, taki sam przebieraniec. Osetyński akcent pasował do niegolonego pyska wściekłego dzika.


Idiota nie zna swej przyszłości, podobnie jak i mędrzec. Ale ten drugi nie wodzi losu na pokuszenie.


Dokładniej, Gospodarza losu.


Z barykad na Hruszewskiego niosło się głośne:


ГЕРОÏ НЕ ВМИРАЮТЬ!!!


Kijów żegna białoruskiego chłopaka Michała Żyzniewskiego, zamordowanego tam, na Hruszewskiego.


Już wiadomo przez kogo.


Czyli, wiadomo komu trzeba.

2

TŁO


(nazajutrz po wizji)


Rozmowa toczy się w lesie pod Kijowem.


Przyjechali tutaj swoimi samochodami. Czarny Mercedes Gelendwagen i szary Range Rower stoją u wylotu trasy. W każdym kierowca i ochroniarz, im nakazano czekać.


Gospodarze rozmawiają, niby spacerując wśród sosen. Spacer jednak najwyrazniej nie sprawia przyjemności. Nie tylko przez zimno i wilgoć. Są odpowiednio ubrani, nawet ekskluzywnie jak na taką wycieczkę.


— ...Co państwo wyprawiacie? Leonidzie?


W głosie pytającego, zasuszonego siwego mężczyzny średniego wzrostu wyczuwa się z trudem hamowaną irytację. Właściciel szarej kurtki Tommy Hilfiger, czarnych dzinsów i nie osłoniętej niczym głowy, zdaje się sygnalizować grożby.


Adresat owych słów, w skórzanej brązowej kurtce, takiejże samej skórzanej czapce na ogolonej głowie, znacznie przewyższający wzrostem swego współrozmówcę uśmiechnął się pogardliwie.


— Bronimy interesy narodowe Rosji.


Siwy się uśmiechnął.


— Acha, teraz to się tak nazywa, proszę pana? Pogrześć to bronić, o, tak! coś zaprawdę nowego. Wysłuchajcie no, Leonidzie? Dobrze, ten wasz toksyczny botoksiarz, ten to jedna rzecz. Opracowano go dobrze przez chłopaków z MI6 jeszcze w końcu lat siedemdziesiątych. Zombi, i już. Ale pan? Nie może być ażeby pan tak uważał na serio!


Sportowiec odparł.


— A jednak uważam. Niech pan sobie wyobrazi, panie Alisterze.


Siwy facet skorygował:


— Ja jestem sir Alister, jak pan pamięta. Mister Alister jestem dla swoich znajomych, a dla bliskich po prostu Alister


Leonidowi się wydawało że doskonałe zna on Alistera (dla bliskich). Lecz takim jeszcze go nigdy nie widział w ciągu wszystkich dziesięcioleci znajomości. Naprawdę nigdy. Poruszył garbatym bokserskim nosem.


— All right, sir Alister. Szczerze tak uważam, niech pan nie wątpi.


Sir Alister uważnie spojrzał w oczy szczerego obrońcy narodowych interesów Rosji.


— Tym gorzej. Leonidzie, chciałbym oby pan dokładnie zrozumiał, o co chodzi. To jest bardzo ważne dla nas obu. Po dziś dzień wam pozwalano na wszystko. I to my pozwalaliśmy, niech pan zauważy. Zupełnie na wszystko. Począwszy od pogromu w Gruzji. Wysadziliście w powietrze samolot z najwyższymi polskimi urzędnikami — kraju NATO, drogi Leonidzie. Wrak dotychczas jest u was. Jak się śpiewa w ich polskiej piosence: świat się dowiedział, nic nie powiedział.


Wilczy uśmiech Leonida.


— My byliśmy tylko wykonawcami, sir Alister…


Sir natychmiast twardo przebił:


— Bardzo przepraszam. W każdym sądzie, oraz tym w Hadze, to się nazywa „oprawcy”. Jeszcze z Norymbergi istnieje modus i zwyczaj: sądzą — także skazują — samych oprawców. Jakich automatycznie traktuje się jak klientów.


Leonid skinął ogoloną głową w skórzanej czapce.


— Sir Alister, jest jeszcze jeden zwyczaj: sądzą zwycięzcy zwyciężonych. Prawo silnego, z pana pozwolenia. A kto tym razem będzie na górze, kto na dole, czyżby pan wie? Bóg jeden wie.


Sir Alister roześmiał się zdrowym śmiechem, śmiechem pana sytuacji.


— No, to znaczy że jestem niemal Panem Bogiem. Bo dokładnie wiem, kto będzie na dole. Także na górze. A propos: czy nie był pan na pogrzebie tego Białorusina? No, Żyzniewskiego?


Wzruszenie wysportowanych ramion pod grubą skórą. Także kurtki.


— A co tam zapomniałem? Czy muszę być obecny na pogrzebie każdej nikczemnej kreatury? Nie jest ten pierwszy, nie jest on też ostatni.


Alister wykonał prawą ręką gest beznadziei.


— No właśnie, „nikczemny, nie ostatni”… Fatalne, bo zupełnie bezpodstawne udawanie wielkopaństwa. Wieczna choroba, syndrom Goliata. Lekceważenie Dawida kosztowało dość drogo biednego olbrzyma…


Twarz sira Alistera przybrała surowy wyraz. Anglosaskie cechy kojarzyły się z samą pychą


— Panie Leonidzie. Poznaliśmy się dawno. Znamy jeden drugiego ćwierć stulecia. Czy pan sobie uświadamia że w tym momencie rozmawiam z panem w imieniu nie tylko swoim?


Prawdopodobnie mózg Leonida był nieco mniej wytrenowany od atletycznego ciała. Nie, to on zaczął sobie uświadamiać dopiero teraz. Dlatego wyobraził, jakie konsekwencje będzie miało choć jedno nieostrożnie powiedziane przez niego słowo.


— Nie, nie, na Boga. Czemu pan od razu od tego nie zaczął? Czyżby pan się mnie bał? No, proszę bardzo…


Leonida to rysie mruczenie jednak nie oszukało. Acha, zaraz, usypiasz moją czujność, ale zle trafiłeś, — złośliwie pomyślał. Ale powiedział coś innego.


— Tutaj tchórzliwych nie ma, sir Alister. Tym bardziej, że naprawdę od dawna się znamy.


Siwy sir uczynił gest zadowolenia. Lewą ręką


— Świetnie, cudnie, wyśmienicie. Skoro tak, proszę o wysłuchanie…


Acha, nie wysłuchać cię, knurze jeden, ponuro pomyślał Leonid.


— ...Pan jest imiennikiem Breżniewa. I pamięta okres jego rządów. Do pewnego czasu on znał swoje miejsce. Miejsce surowcowego sektora światowej gospodarki. Każdy kraj ma swe miejsce na kuli ziemskiej. A pierwsza osoba kraju powinna lepiej od wszystkich znać to miejsce. Taki jest światowy porządek. Biada temu, kto go łamie. Biada temu krajowi, głowa jakiego zapomni udzielone miejsce pod słońcem — swe i jego. Dlatego zginął Lech Kaczyński razem z małżonką, ekipą pilotów i wszystkimi pozostałymi osobami towarzyszącymi. Wyście oprawcami, ruscy. Ale was za to nie ukarano, wręcz na odwrót. Ponieważ uczyniliście to wtedy jako narzędzie światowego porządku, ustalonego od wieków…


Przy słowach „oprawcami” i „narzędzie” Leonid wykrzywił sytą twarz. Ale nie zaryzykował przebić członka Izby Lordów, ulubieńca Jej Majestatu Elżbety Drugiej, tajemniczego kuratora wszystkich służb specjalnych Brytanii, i nie tylko ich. I nie tylko Brytanii.


— ...Ale teraz działacie wbrew porządkowi, panowie. Jak Breżniew, kiedy poszedł na pasku u swych miłośników „trzeciego Rzymu” i wlazł do Afganistanu. Jak Paweł I, jaki zechciał wleźć do Indii. Jak towarzysz Dżugaszwili, który zapomniał swe miejsce. Was zawsze zawodzi ta śmieszna maligna, „trzeci Rzym”. Powiedzcie to do Papieża. A on wam na to: nie mam żadnej dywizji, natomiast rządzę Rzymem i światem, a to dlatego, kolesie, że nie ma w przyrodzie nawet drugiego Rzymu, i nigdy nie było, Rzym jest jeden jedyny, był i będzie, in saeculo saeculorum amen…


Leonid nie próbował zaprzeczać, nie tylko przez wielkie obawy co do konsekwencji takiej dyskusji. Wiedział także, że lord sir Alister Finchley ma zupełną rację.


… — i jeszcze jedno was zawodzi i wprowadza w błąd: odwieczny syndrom Goliata. Ot, pan nie raczył pójść na pogrzeb Michała Żyzniewskiego, którego zamordował żołnierz pańskiego GRU, ten przebrany spadochroniarz, jaki — nie mam wątpliwości — dożywa ostatnie dni na tym świecie grzesznym. Poniżej godności pana, pogrzeb „nikczemnej kreatury”. A na przykład, ja, lord Anglii od dziada i licznych pradziadów w ciągu ośmiu wieków, człowiek o statusie, jaki z pełnym prawem i bez żadnej przesady można nazwać światowym, — znalazłem czas. Także miałem życzenie, więc, pożegnałem „nikczemną kreaturę”. I zauważyłem na tym pogrzebie wiele bardzo ciekawych rzeczy. Podzielę się z panem tymi wrażeniami, skoro pan jest tak zajęty „narodowymi interesami Rosji”. Czyli tym, czego nie ma. Nigdy bowiem nie było.


Oczy sir Alistera koloru morskiej fali błysnęły gniewnie. Z trudem się opanował. Kontynuował już niby spokojnie. Ale chwilowy wybuch lordowskiej pychy zrobił ponure wrażenie na jego vis-a-vis.


… — na tym pogrzebie jeden z pańskich najemników beczał: utracili lęk chochoły, nauczymy ich lęku. To można wybaczyć temu baranowi z bitym cegłami i pięściami łbem. Ale nie panu, mającemu aż trzydziesty stopień wtajemniczenia według rytu szkockiego.


Ot, o czym zaśpiewał, pomyślał Leonid. Spodziewał się najgorszego, i nie bez racji…


… — ten Majdan był na samym początku — czym, przepraszam? EUROmajdanem, panie szanowny. Takim był przez nas zaplanowany. Podpisać tę ustawę o akcesie. A co to, ta ustawa? Bzdura! Nic! Pozory! Za którymi ukryło się to co wygodne DLA WSZYSTKICH. Oprócz Ukraińców, co prawda, no to co, tak Bóg położył. I Komitet. U nas uśmiali się, patrząc na ten ogrom flag i emblematów UE, na każdym centymetrze, na kotach i psach. Spluń a trafisz w tę szmatę, na którą wszyscy wymiotują! Nigdzie w Europie nie zobaczysz czegoś takiego. Czyż nie prezent losu? Sam Bóg kazał podpisać ten głupi papierek dla osłów. A jaki byłby skutek? Wasza marionetka Janukowycz pozostaje u władzy. Gazociągi pracują, ropa płynie, kasa rośnie, konie z trefnisiami w carskim uniformie czasów drania Bonapartego rżą i stukają kopytami, cieszą gapiów na Czerwonym placu i w Kremlu. Raj, cisza, święty spokój. Marzenie! A wy co na to? — „trzeci Rzym podać nam na złotym talerzyku! Imperium! Natychmiast, psiakrew!”…


Leonid zapytał:


— Czyż nie wiedzieliście państwo o tym wcześniej?..


Na rasowej twarzy sira Alistera ukazał się pełen wzgardy uśmiech.


— No, oczywiście. Wiedzieliśmy, jak Ojcze Nasz.Niemal od stworzenia świata o tym wiemy. Wówczas to było dogodne, czy pan tego nie dostrzega? Kogo obchodzi, co tam u was w głowach, kiedyście narzędziem światowego porządku? Jakiż eksperyment państwo zepsuliście tym Afganistanem… Przecież wasza dyktatura miała się rozpowszechnić na cały świat. Z czasem, a jakże. Ależ nie chcecie czekać! I gdzie wasze miejsce przez pospiech i pychę zapominacie…


Ty oczywiście nie wiesz co to pycha, skromnisiu jeden, pomyślał Leonid. Przez to tu przemawiasz, jak Trocki jakiś, to co, jak sami sobie „zielone” drukujecie, oraz sobie pożyczycie…


— ...to proszę, owoce: po zamordowaniu przez was tych czterech aktywistów, ci na Majdanu EUROIDEĘ już skutecznie mają w głebokim poważaniu. Chcą walczyć o NIEZALEŻNĄ UKRAINĘ. O tę siczową, a nie tamtą, którą nam już niemalże się udało im wmówić eurobajeczkami. Czy wie pan, ile nas kosztowały te bajeczki, bełkot ten? Pieniądze to jeszcze nic, mamy System Rezerwy Federalnej, nadrukujemy, ile trzeba, kosztem bydła. A mózgi? O pranie milionów mózgów przecież chodzi! Już szli tam, gdzie pastuch każe, z radościä, z przyjemnością, z flagami, transparentami, śpiewami, całym wesołym stadem. Jak na manifestacji pierwszomajowej. Kolejna „świetlana przyszłość”. No? A cóż teraz? Tam, na tym pogrzebie, w tym tłumie, słyszałem co krok: mamy (przepraszam bardzo) w dupie tę Europę z ową UE, chcemy WOLNĄ UKRAINĘ, będziemy walczyli, wojowali! niech no tylko dostaniemy broń! A dostaną. I będzie wojna, teraz to na bank. I nie będzie ona niestety z tych, NAM WYGODNYCH wojenek. To pytam: kto to wszystko nam zafundował? Proszę pana?


Perfidnie układnym uśmiechem Leonid odwzajemnił pogardę sir Alistera.


— A cóż to przeszkadzałoby Komitetowi 300, jeżeli byśmy odbudowali nasze imperium?


Preludium odpowiedzi, powtórny gest beznadziei sir Alistera, już oburęczny.


— Nie imperium jest nam niewygodne, drogi Leonidzie. Nie jakieś tam poruszenie humorystycznych „praw człowieka”, jakie my wymyśliliśmy dla użytku niewtajemniczonych. Choćbyście

tam sobie GULAG nowy zarządzili, choćby gestapo, NKWD, choćby SS. A co nas zniesmacza, drogi przyjacielu? że zapominacie swoje miejsce. A o nim powinien pamiętać nawet król, cesarz, lub wasz car. Obecnie nie mamy na to żadnej nadziei, względem was.


Leonid udał zdziwionego:


— A cóż to się stało, sir Alister? Co tak nagle znikła państwa nadzieja?


Sir Alister ostrzegawczo podniósł prawą dłoń ze skromnym pierścionkiem Rycerza Malty na średnim palcu.


— Proszę nie udawać tu Greka, szanowny panie. Czyżby pan naprawdę nie wiedział? Może to nie waszemu Putinowi się przyśniło że jest on nie tylko NIEZALEŻNY gracz, — ale GEOPOLITYCZNY? Tak, po naszej obróbce w MI6 można zapomnieć własne imię i nazwisko, to można odpuścić. Ale zapomnieć o tym że taki jak on może być tylko „osłem w złotej obroży”? Że według NISKIEGO POCHODZENIA oraz z powodu wielu innych przyczyn nie ma żadnego prawa nawet pomyśleć o wejściu w nasz zamknięty Klub? O, nie! Tego nikomu, nigdy i w żaden sposób się nie odpuszcza. Każdy ma znać swe miejsce! Czyż nie tak jest u was w Rosji? U was nawet nie feudalizm, — kasty, jak w Indiach (a niewolnictwo jak w Afryce). Dlaczegoż sądzicie, że się to nie rozpowszechnia na was samych — tylko na światowym poziomie? Jak czynicie państwo z tymi, kto zapomina swe miejsce w waszej kryminalnej hierarchii? Zapytać Politkowską? Litwinienkę? Magnickiego? Trudno jest, oni już są w lepszym świecie. Nowodworska jeszcze na tym złym, jak na razie. No to nic do stracenia, niedługo pójdzie w ich ślady, prawda? I nie ona jedna…


Krzywy uśmiech Leonida był odpowiedzią na retoryczne pytanie sir Alistera.


— ...no, widzi pan. To dlaczego wam nie przychodzi do głów żeście tym razem Magniccy i Politkowscy wobec NAS? Tak, to co się stało w Smoleńsku było wygodnym wam. Ale po drugie wam. A po pierwsze — należał do surowego ukarania ten kto zamierzał złamać magdalenkowe prawidła gry. Nasze prawidła. A dzisiaj złamać nasze prawidła zamierzacie państwo, tyle, że w inny sposób. To obojętne. To dlaczego nie przyszło państwu do głów że jeszcze komuś pozwolimy ukarać za to was samych? Że okażecie się państwo akurat na pokładzie TU154M? Tylko tym TU będzie cała Rosja? Czy nie stać nas na takie? Jak pan uważa? Proszę, niech pan nie mówi: „a co takiego zrobiliśmy”!. .


Nie, Leonid nawet i nie myślał, żeby tak powiedzieć. I w ogóle odechciało mu się mówić.


Cokolwiek.


— Dobrze że pan jest rozumniejszym od pana szefa. Pan rozumie, że to jest ostatnia nasza przyjacielska rozmowa. Będzie żałosna „dyplomacja”, cyrk małp z gwożdziem programu starym szympansem Ławrowym i nudnym hamadrylem Carrym. Także komedia głupków wiejskich w ONZ i innych kloakach. Nic poważnego, przecież decyzję podjęto dużo wcześniej. Nasza rozmowa to cząstka procesu podjęcia decyzji. A moim celem oczywista sprawa. Teraz czas ostatniej próby przed waszym popieprzonym szefem. Od tego zależy los jego, i całego waszego kraju. To kwestia życia i śmierci. Macie wybór: kontynuować tutaj to zabójcze dla was wariactwo trzeci Rzym, czy odpuścić sobie to szaleństwo i przeżyć.


Leonid odpowiedział zduszonym głosem, patrząc na swe żółte kanadyjskie buty służące zimowym polowaniom:


— On nie usłucha. Dobrze go państwo wówczas zaprogramowaliście. A ostatnio, zrobiliście w konia przez waszą rzekomą bierność…


Sir Alister skinął głową.


— Czasem zdarza się to i nam. Popełniamy błędy. Zresztą szybko je poprawiamy. Jak z Hitlerem, na przykład. Nie mówiąc o Stalinie… Którego z proroków pan bardziej lubi?


Oczy Leonida zrobiły się okrągłe, jak u sowy.


Proszę?? Jakich proroków?


Sir Alister bawił się tym zaskoczeniem. Nieoczekiwane to skuteczne.


— Tych biblijnych. Starotestamentowych, przykładowo.


Odpowiedz była krótka:


— Żadnych.


W uśmiechu lorda Anglii dało się dostrzec wystudiowaną naganę.


— Bardzo mi przykro. Herr kirchenfuhrer Gundiajew vel Cyryl zamiast kapłańskiej troski, wykazuje większą troskę o profity z prywatnych biznesów, przywilejów państwowych, a w przerwach ogląda pornole, z największym upodobaniem te gejowskie, jak wiadomo. Ot, i skutki są, bardzo ponure. Cóż, samo sedno tematu najcelniej wyraża Jeremiasz. Płacz Jeremiasza, jeśli dokładniej. W taki sposób, przyszło mi teraz zagrać rolę tego czcigodnego proroka męczennika…


Czarci błazen, teatr mu jeszcze… Leonid milczał, ale z całej duszy życzył lordowi śmierci w najwymyślniejszych mękach.


— …a wiec, prorokuję. Skoro nasz wspólny przyjaciel od botoksów i Alloplantów słyszy nie głos prawdy i zdrowego rozsądku, tylko fanfary „trzeciego Rzymu”, — będzie to co następuje…


Leonid słuchał, jak uznany przez ławę przysięgłych za winnego seryjny morderca czekający na ogłoszenie przez sędziego wyroku, w nadziei na dożywocie zamiast kary śmierci.


— …Zacznę od końca. Wasze imperialne brednie wykorzystamy na naszą rzecz…


A któż miałby wątpliwości, przyrzeczono, pomyślał posępnie Leonid.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.