E-book
17.64
drukowana A5
42.81
Dziewczyny w garniturach

Bezpłatny fragment - Dziewczyny w garniturach


4.1
Objętość:
238 str.
ISBN:
978-83-8189-853-9
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 42.81

Tu jest tak pięknie. Magiczne miejsce. Nigdzie nie ma takiej ilości sosen. One są bajeczne. W słoneczny dzień pozwalają, choć minimalnie schronić się przed słońcem. Jeśli jest wichura i burza to napawają lękiem. Trzepoczą gałęziami jakby za chwilę miały porwać. Jeszcze ten zapach żywicy, który jest niesamowity. Koi stargane nerwy, zmęczone gardło. Do tego wiatr od morza i to powietrze przepełnione jodem nasycają cały organizm. Szum fal słyszany każdego dnia. Ten dźwięk nigdy się nie znudzi. To niemożliwe. Do tego cisza, która sprawia, że można usłyszeć własny oddech. Wszędzie pusto. Prawie, bo czasami przemknie ktoś miejscowy. Listopadowe sztormy są również zjawiskowe. Wtedy widać siłę żywiołu, nad którym żaden człowiek nie jest w stanie w stu procentach zapanować.

— To była jedna z najlepszych decyzji w moim czterdziestoletnim życiu — krzyknęła Ewa.

Wyszła na taras niedawno kupionego, bo zaledwie kilka tygodni temu, apartamentu. Ściany jeszcze pachną farbą, delikatny rozgardiasz i kilka nierozpakowanych pudeł przypomina o początku czegoś nowego, a może końcu czegoś, co nie zostało do końca zamknięte. Trudno powiedzieć. W końcu coś się udało, znalazła swoją małą przystań, punkt zaczepienia, chyba już na stałe. Czas pokaże, także w tym przypadku, bo tak jak ze wszystkim scenariusz napisze samo życie. Tu zacznie się nowy etap jej życia, inny, ale nie znaczy, że gorszy. Pojawia się strach przed nieznanym, ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana.

— Gdzie jesteś? — pyta przez telefon koleżanka z korporacji.

— Jestem w…. — odpowiedziała zmieszana Ewa.

Bije się z myślami powiedzieć czy nie. Nie po to tu się znalazła, żeby się znowu tłumaczyć. Chce wolności i chyba już ją zaczyna powoli osiągać. W tym czasie przeżywa odrealnienie. Słuchawkę trzyma przy uchu, ale myślami jest zupełnie w innym miejscu. W Warszawie, która zupełnie chyba ją zatraciła, przeobraziła, ale też otworzyła oczy, pozwoliła zrozumieć to, co w życiu ważne. Stolica wciąga każdego, kto się tutaj na dłużej znalazł. Przypomina sobie poprzednie piętnaście lat. Wtedy zaczyna na dobre swoją karierę. Od zwykłej asystentki w korporacji wspinała się kolejno po szczeblach swojej kariery. Kariery, która przypomina prawdziwą drabinę. Boi się, że czasami spadnie, ale wizja porażki nie może jej przestraszyć. Nieustannie poszerza swoją wiedzę, kolejne kursy, szkolenia, nowe nieznane pasje. Doba jest za krótka. Awansuje bardzo szybko, bo po kilku latach zostaje menedżerem. Pracuje bardzo dużo. Mnóstwo wypijanych kaw, szybkie gotowe a do tego niezdrowe jedzenie, brak jakiejkolwiek stabilizacji w życiu osobistym oraz rozchwianie emocjonalne dadzą o sobie znać. Jeszcze wtedy nie przypuszcza kiedy, ale ma świadomość, że nie można bez końca biec.

— Ewa jesteś tam? — zapytała koleżanka.

— Tak, tak jestem — odpowiedziała Ewa.

— Gdzie do cholery jesteś! — krzyknęła koleżanka. — Czy wiesz, że jutro przyjeżdża szefostwo z Paryża, nic nie jest zrobione? — dodała.

— Mam wszystko gdzieś — odpowiedziała Ewa.

Rzuciła słuchawkę i po krótkiej chwili wyszła na spacer do lasu, który był po przeciwnej stronie ulicy. Panował tam niesamowity klimat. Prawie baśniowy. Te drzewa nieskażone żadnymi truciznami i spalinami. Zero smogu, który powodował, że kiedyś po każdym wieczornym spacerze po stolicy trzeba było prać kurtkę i czapkę. Można spacerować bez końca albo usiąść na jednej z ławeczek i spokojnie przemyśleć wiele kwestii, poukładać to, co było do tej pory jak układanka z niepasujących do siebie elementów. Nieświadoma upływającego czasu spędziła w lesie ponad dziesięć godzin. Przecież to tyle czasu, ile kiedyś dzień w korporacji. Wróciła znowu do pięknego apartamentu, zaparzyła kawę, której zapach wypełniał pół budynku, a potem usiadła na miękkiej i welurowej kanapie w kolorze burgundu i zamknęła oczy.

— Tego mi było potrzeba, tych chwil oddechu — westchnęła. Usnęła.

Znowu była w Warszawie. Mieście, które w dzieciństwie kojarzyło się z czymś ogromnym, innym i niedostępnym. Jeszcze wtedy nie pomyślała, że ta cholerna teraz Warszawa będzie na wyciągnięcie ręki, że tutaj jej rozpoczęta kariera nabierze tempa, a potem wręcz zacznie galopować. Nieświadoma zacznie pogrążać się w pracy, szybko będzie wyrabiać przysłowiową normę, coraz więcej nadgodzin, a potem pojawią się bóle głowy i serca, a w końcu wyląduje w szpitalu, gdzie czas spędzi sama, bo przecież nikt z tego wyścigu szczurów nie przyjdzie, choć na chwilę, by zapytać jak się czuje i czy czegoś potrzebuje.

Godzina szósta rano. Usłyszała dzwonek do drzwi. Wydawało się, że to we śnie, ale raczej nie. Ewa zerwała się z kanapy i pobiegła w kierunku drzwi. Otworzyła, ale nie było nikogo. Ten dźwięk był chyba tylko w jej głowie. Teraz jeszcze telefon.

— Tak słucham — odpowiedziała Ewa. Znowu zapanowała cisza.

— Jesteś tam? — zapytała natrętna koleżanka.

Jeszcze przed odpowiedzią Ewa żałowała, że w ogóle nie wyłączyła na stałe tego numeru telefonu. Wtedy miałaby spokój. Żadnego wydzwaniania, nikt nie wiedziałby, gdzie jest, jak mieszka, z kim. Uniknęłaby być może niejednego tłumaczenia.

— Tak jestem — odpowiedziała Ewa. W jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli. Zastanawiała się czy powiedzieć, gdzie jest. Na początku myślała żeby to zrobić, ale w sumie po co miałaby to robić. Nie chciała wizyt koleżanki i na pewno późniejszego przekonywania przez nią żeby wrócić do korporacji.

— Nie wydzwaniaj więcej do mnie — powiedziała Ewa. To nie ma sensu. Już nie wrócę do Warszawy — dodała.

— Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz? — powiedziała koleżanka. Przekreślasz swoją karierę i tracisz szanse na lepsze życie — dodała.

— Jakie lepsze? — brzmiała odpowiedź Ewy. Pomyślała tylko, czy lepszym życiem ma być poranne wstawanie o godzinie czwartej, później dwie godziny spędzone w korkach i spalinach, a po dziesięciu ponad godzinach pracy brak sił nawet na zjedzenie kolacji. Do tego jeszcze nieustanne przemęczenie, bóle głowy i ogólne znerwicowanie. I jeszcze tkwienie w samotności w zamkniętym jak więzienie osiedlu i duszenie się tym wszystkim. Przymuszanie do wyjeżdżania podczas urlopów, bo przecież każdy pracownik korpo musi wyjechać, gdyż inaczej jest nieefektywny, było beznadziejnym pomysłem. Nie chcę tego, jeśli się nic nie zmieni, to chyba wyskoczę przez okno. Taka myśl była kilkukrotnie w głowie Ewy. Wiele razy myślała o tym, żeby w końcu zmienić coś w swoim życiu, ale ciągle brakowało jej odwagi, czasami może chęci i mobilizacji.

— Każdy ma swój punkt widzenia i pewne priorytety — wspomniała koleżanka. Nigdy nie zdecydowałabym się żeby uciec z dużego miasta i to jeszcze stolicy — po chwili dodała.

— Wiesz, już kilka razy dokładnie przemyślałam swoją decyzję i jestem zdecydowana — odpowiedziała Ewa.

— Na co zdecydowana? — zapytała zdziwiona koleżanka.

— Chcę porzucić korporację i wyjechać z dużego miasta — powiedziała Ewa.

— Ty chyba nie mówisz na poważnie. A co z mieszkaniem? Gdzie będziesz pracować i z czego można żyć mieszkając na jakiejś tam wsi? — zapytała koleżanka.

— Pomyślałam o wszystkim — odpowiedziała Ewa.

— A tak na poważnie, to ile czasu masz zamiar jeszcze siedzieć tutaj? Gdzie teraz jesteś? — zapytała koleżanka?

— Nie będę długo — powiedziała dosyć nieprzyjemnym głosem Ewa.

— To w takim razie do usłyszenia — powiedziała koleżanka. W tym momencie chyba za dużo od ciebie nie dowiem się — dodała i rozłączyła się.

*

Ewa przemyślała jednak, że nie może tak z dnia na dzień porzucić pracy i uciec. Nie chodzi tu nawet o to, że jest to nie fair. Bo to czy dane postępowanie jest odpowiednie czy nie było bez znaczenia. Po prostu w końcu pomyślała o sobie. Tak cholernie egoistycznie i prawdziwie. Po porannej rozmowie z koleżanką z pracy, która trwała w sumie dziesięć minut otworzyła okno. Świeże powietrze znad morza muskało jej zmęczone ciało. Do tego wiatr rozwiewał i targał włosy.

— Jak można nie kochać tego miejsca? — westchnęła Ewa.

Tu można odpocząć i normalnie funkcjonować. Cały czas myślała jak to wszystko zorganizować. Owszem ten apartament był jej własnością od niedawna, ale tutaj nad morzem spędziła wiele wolnych chwil. Nigdy nie mieszkała na stałe, bo praca, która dopiero później stała się jej męką, była w Warszawie. Tak samo w Warszawie kupowała ubrania, kosmetyki, jedzenie, chodziła do kawiarni, restauracji, kina i teatru. Zawsze urządzając swoje warszawskie mieszkanie myślała czy to będzie pasowało w przyszłości do jej nadmorskiego apartamentu. Myślała, że być może to tam będzie miała spokojniejsze, a nawet radośniejsze życie. Zbliżała się ósma. Poranny rogalik i do tego kawa i bagietka z konfiturą wiśniową smakowały rewelacyjnie. Tym razem zjadła śniadanie na niewielkim tarasie, z którego jednocześnie mogła obserwować piękno sosen i bogactwo zieleni. Jeszcze te kwiaty, które zdobiły jej balkon stwarzały niesamowity klimat. Taras w kilku kolorach, bo błękitnym, różowym, szmaragdowym i kremowym prezentował się zjawiskowo. Do tego w wygodnych wiklinowych fotelach i przy niewielkim stoliczku można było siedzieć chyba pół dnia.

*

Zdecydowała, że jutrzejszego dnia wyjedzie stąd. Wróci do korporacji, popracuje jeszcze kilka miesięcy i potem już na stałe opuści stolicę. Będzie miała czas na to żeby zastanowić się nad tym jak tutaj pracować i przemyśleć wiele innych kwestii. Wyjęła z szafy niebieską walizkę i powoli zaczęła się pakować. Kilka niezbędnych rzeczy nie zajmowało wiele miejsca. W nocy nie mogła usnąć, bo ciągle w jej głowie kłębiło się mnóstwo myśli, ale w końcu udało się. To właśnie wtedy pomyślała, że skoro zawsze lubiła sztukę to może zacznie malować i w sezonie będzie sprzedawać swoje obrazy. Do tego jeszcze uwielbiała ciasta i różne desery, więc może otworzy kawiarnię.

Idąc główną ulicą w stronę stacji kolejowej miała na twarzy uśmiech, bo wiedziała, że tu wróci już za kilka miesięcy. Łza niczym kropla porannej rosy, która spłynęła po jej kaszmirowym policzku, była łzą szczęścia. Przed szóstą odjeżdżał pociąg do Gdyni, a potem jeszcze przesiadka w pociąg do Warszawy i za kilka godzin będzie w stolicy. Zanim zaczęła podziwiać niesamowite widoki, których nie ma w Warszawie, znowu zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz i zobaczyła, że to znowu ona, czyli Anka, która nie dawała jej spokoju przez ostatnie dni.

— I co wracasz? — zapytała Anka.

— Tak jadę, popracuję jednak kilka miesięcy, a potem rezygnuję — odpowiedziała Ewa.

Przy okazji jednak doszła do wniosku, że takie ukrywanie się i uciekanie nic nie da, a z pewnością nie świadczy o dorosłości i odpowiedzialności. W pociągu do Gdyni było prawie pusto. Takie pustki niemożliwe są w sezonie. Wtedy, kiedy zaczynają się wakacje wszyscy uciekają nad morze. Natomiast przed końcem sierpnia jest już zupełnie inaczej. Taki spokój jest w gruncie rzeczy oczekiwany przez nadmorskich mieszkańców. Nie ma tego ogromnego hałasu, straganów, korków, spalin i tłumów. Przez całą podróż pociągiem do Gdyni rozmyślała. W końcu miała na to czas, bo były to prawie dwie godziny. W głowie pojawiało się mnóstwo pytań. Czy na sto procent odnajdzie się na stałe nad morzem? Czy nie będzie tęsknić za wielkomiejskim klimatem? Czy będą nowi znajomi? Czy najzwyczajniej sobie poradzi ze wszystkim? Po drodze przez okno pociągu podziwiała nadmorskie piękno, biały piasek, niebieską wodę, błękit nieba i soczystą zieleń.

W końcu dotarła do Gdyni. Teraz jeszcze przesiadka i za kilka godzin będzie w mieście, które nigdy nie śpi, które wywołuje adrenalinę i w końcu do którego zmierza większość młodych z Podlasia, Lubelszczyzny, Podkarpacia, bo tu szukają lepszego życia. Warszawa — jedni ją kochają, inni wprost przeciwnie. Podróż mijała błyskawicznie. Jeszcze godzina i na miejscu. Wejdzie do swojego mieszkania w jednej z prestiżowych dzielnic, wypije kawę, zamówi coś do jedzenia, zadzwoni do Anki, a potem zaśnie, bo jutro niestety już rano musi być w korporacji.

*

— Już jestem w Warszawie — wyszeptała zmęczonym głosem przez telefon.

— To dobrze, bo jutro jest bardzo i to bardzo dużo pracy — odpowiedziała Anka. Szefowa jest coraz bardziej wymagająca ponad stan — dodała.

— Co ona sobie myśli, że dorwała frajerów — skwitowała Ewa.

— Niestety nie każdy ma taką możliwość, żeby tak jak ty rzucić to w cholerę, uciec gdzieś daleko i na nowo zaczynać swoje życie — powiedziała Anka — Ty to masz szczęście. W tym czasie zapadła cisza nie na sekundę czy dwie, ale można było ją liczyć w minutach.

— Może i mam — odpowiedziała po pewnym czasie Ewa. Jeśli szczęściem nazywać branie kredytu, którego koniec spłaty przypada na starość, podróże do niedostępnych dla większości miejsc, bo na wszystkie prawie kontynenty, samodzielne dysponowaniem swoim czasem, to mam szczęście — dorzuciła. A jeśli szczęściem jest stworzenie ciepła domowego ogniska, spokojna praca i świetna kondycja to chyba jest mi do tego daleko — zaznaczyła jeszcze.

— Wiesz, Marzena, nasza szefowa, słyszałam, że kiedyś taka nie była — wspomniała Anka.

— Niemożliwe — odpowiedziała Ewa. W końcu od kiedy była jej przełożoną to pamięta, że jej zachowanie nie uległo zmianie. To chyba zmiana stanowiska i pieniądze mają jednak wpływ na sposób postrzegania świata i ludzi. Muszę się położyć– odpowiedziała stanowczo Ewa.

— To do jutra — odpowiedziała Anka, a następnie wyłączyła się.

Noc w warszawskim mieszkaniu minęła bardzo szybko. Już na samą myśl, że jutro musi być w korporacji Ewa miała w nocy silne bóle głowy. To chyba przeciążony kręgosłup, a może od nerwów. Wzięła kilka tabletek przeciwbólowych, ale niestety nie pomogły. Wypiła melisę. Okazała się nieskuteczna. Chyba za dużo przez te wszystkie lata poświęciła się korporacji. Powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że już nie chce oglądać swojej warszawskiej szefowej. Miała już coraz mniej obaw o zmianę swojego miejsca zamieszkania. Argumenty na rzecz tego, czy przeprowadzić się nad morze są liczniejsze, aniżeli te przeciw. Pomyślała, że nie poznaje siebie. Przecież jeszcze kilkanaście lat temu kiedy zaczynała pracę przeżywała fascynację. Myślała, że tutaj doczeka przysłowiowego wieku emerytalnego. Oczywiście nie emerytury, bo jej pewnie nie będzie. Była głodna sukcesu, pieniędzy, a jak ich było coraz więcej, to apetyt i aspiracje rosły. Chciała być tym przysłowiowym team leaderem. Jeszcze ten dress code. Ciemna spódnica, której długość była mierzona przez szefową, rajstopy konkretnej grubości i szpilki, oczywiście zwykłe czarne. Po kilkunastu godzinach w takich butach stopy wołały o pomoc. Uwięzione niczym w klatce z czasem buntowały się i jakby mogły to zaczęłyby protestować. Do tego jasne koszule z długim rękawem i wykrochmalone kołnierzyki. Taki strój przypominał dosłownie jakieś roboty z taśmy. Życie prywatne prawie nie istniało. Nie było czasu na wyjścia ze znajomymi, nie mówiąc o jakimkolwiek życiu rodzinnym. Nie było siły posprzątać mieszkania. Jeszcze ta z każdym rokiem przybywająca większa ilość obowiązków okazywała się ponad jej siły.

Następnego dnia po źle przespanej nocy podąża tramwajem do korporacji. W ciągu godziny podąża na miejsce. Przed wejściem wita ją wściekła Marzena.

— Co ty myślisz? Gdzie byłaś? — usłyszała od wściekłej szefowej. Nie myślisz chyba, że inni będą ciebie wyręczać. Tutaj każdy sam pracuje na swój sukces — dodała.

Ewa nie zwracając uwagi na humory szefowej odwróciła się. Uśmiechnęła się. Myślami była tylko w jednym miejscu. Nad morzem. Tylko tam właściwie doświadczyła tego, że mogła poczuć się jak u siebie i do tego nie uwięziona przez ten dress code, codzienne obowiązki, poranne wstawanie, gapienie się na tych samych ludzi w tramwajach, autobusach, metrze i ten okropny smog, przez który miała wrażenie, że jest przesiąknięta zapachem miasta. Mózg może tego po jakimś czasie nie wytrzymać.

Godzina za godziną w pracy mijały, a ona w tym wszystkim jak ta małpa czy sterowana kukiełka tkwiła. Najgorsze były poniedziałki, kiedy trudem zwlekała się z łóżka, robiła makijaż, zakładała szpilki i zmierzała do tego nazywanego przez nią obozem pracy miejsca. Wszyscy tam jakby przed chwilą szczotki połknęli. Poważni, że można zwymiotować. Wielcy menedżerowie, asystenci, asystentki i specjaliści. A po pracy wyskakują ze swoich masek. Tutaj dopiero każdy jest sobą. Mężczyźni wypijają szklaneczki dobrych alkoholi, godziny przesiadują na portalach randkowych, szukając uciech a może ucieczki od obowiązków, odpowiedzialności, stabilności czy może chcąc powrotu do wolności, tracą głowy i często pieniądze w nocnych klubach. Mają wystarczająco dosyć sfrustrowanego i nękającego swoimi humorami menedżera albo menedżerki. Nie mogąc spojrzeć na twarz, ręce, tułów, nogi gapią się w podłogę, nie chcąc być oskarżonym o molestowanie. Tylko trzyma ich przy pracy kredyt na trzydzieści, a może nawet czterdzieści lat, we frankach. Panie sfrustrowane ilością pracy i całym tym ogólnym napięciem, bo przecież żeby zarobić tyle co facet muszą się napracować o wiele więcej, też pokazują swoją prawdziwą twarz. W końcu mogą bez hamulców oddać się niespełnionym pragnieniom albo w dresie i bez makijażu sącząc Prosecco, podjadając krakersy, a nie jakieś hipsterskie jedzenie, które nie jest warte swojej ceny, przesiedzieć na kanapie pół wieczoru. Tak, po pracy w korporacji każdy pokazuje swoje prawdziwe oblicze, ukryte za garniturem, obcasami i makijażem. Udawaniem, że lubi określone jedzenie, podróże w konkretne miejsca i spędzanie wolnego czasu na pokaz.

— Czy kiedyś w końcu będzie normalnie? — zagaiła do jednej z koleżanek z pracy Ewa.

— Nie wiem. Mam wrażenie, że tamten świat nawet sprzed dekady odchodzi w zapomnienie. Nic nie będzie jak kiedyś. Ewka otwórz oczy — odpowiedziała Martyna.

— Wiesz ja powoli chyba wariuję — powiedziała Ewa. Wcześniej miała nikomu nie mówić o zamiarach wyjazdu, ale doszła do wniosku, że chyba nie ma sensu trzymać tego w tajemnicy. W końcu nie ma zamiaru nikomu podawać dokładnego adresu, a tym bardziej zdradzać swoich planów związanych z życiem w nowym miejscu.

— Też czasami mam dosyć. Wiecznie w biegu. Zanim przekroczyłam próg tej firmy byłam młoda, piękna, zadbana. Do tego nie wyobrażałam sobie żeby nie posługiwać się branżowym slangiem. Całą swoją energię przekierowałam na skupianie się wyłącznie na własnych wynikach. Ta praca miała być furtką do ogromnej i wymarzonej kariery. Czy jestem szczęśliwsza? Nie wiem. To wszystko kosztowało mnie bardzo dużo. Rozwód, do tego utrata zdrowia. Pojawiły się depresja, ataki paniki, fobie. Wszystko posypało się w niesamowitym tempie. Biorę Xanax albo Prozac. Dziś na nowo sklejam swoje życie. Dochodzę do wniosku, że to wszystko nic nie warte, ale muszę tu tkwić, bo jestem uwiązana kredytem na trzydzieści lat. A to jak pętla na szyi, która z każdym rokiem spłacania jest coraz luźniejsza. Kiedy skończę spłacać pewnie już będę na emeryturze. Czasami mam wrażenie, że błądzę — powiedziała Martyna.

— A sprawiałaś wrażenie takiej zrównoważonej — dodała Ewa.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.64
drukowana A5
za 42.81