Anna Aschenbach wraca do krainy swojego dzieciństwa. Jest to jednak opowieść uniwersalna, w której odnajdzie sie każdy, czyje dzieciństwo upłynęło na podwórku, w ogrodzie, parku, nad rzeką... Gdy tata strugał łódki z kory, mama smarowała policzki kremem, a babcia sprawiała, że świat wokół był magiczny. Tej babci zazdroszczę Autorce najbardziej. Poza tym zabrała mnie do świata, który już dawno zapomniałam, zepchniętego na dno szuflad pamięci, trochę zakurzonego... Za to Annie dziękuję z całego serca... Piekna lektura.