Od ukazania się w Ridero książki pt. „Dzieci psychiatryka” minął już jakiś czas. Tym razem Autorka wraca do swoich bohaterów z Bolanowa, by opowiedzieć o dalszych losach swoich podopiecznych
Ridero: Niedawno swoją premierę miała kolejna Pani książka. „Dzieci psychiatryka – dalsze losy” to historie będące kontynuacją bohaterów poprzedniej publikacji. Jak udało się Pani ustalić co dzieje się z ex-wychowankami placówki, o której Pani pisze?
Czesława Drałus: Jak wcześniej wspominałam w innych wywiadach, kontynuacja ,,Dzieci psychiatryka historie z ich życia” właściwie była nieplanowana i wcale nie miała powstać. Chciałam napisać o czymś innym, ale moi byli podopieczni sami mnie odnaleźli poprzez Facebooka prosząc, bym opowiedziała o ich dalszych losach. Miała to być przestroga i przesłanie dla innych dzieci takich jak bohaterowie mojej książki. Pragnęły one ukazać bolesną prawdę o tym, że spędzone na oddziale miesiące, a nawet lata niczego nie wniosły do ich dalszego życia. Zostały wypchnięte za bramę i rzucone na głęboką wodę życia. Wielu z nich miało rodziny, które zaakceptowały ich pobyt w zamkniętej placówce, a ich pełnoletność zwolniła opiekunów od odpowiedzialności i udzielenia jakiegokolwiek wsparcia.
Czytając o tak trudnych doświadczeniach życiowych nie raz można odnieść wrażenie, że bohaterowie Pani książki zostali wrzuceni na głęboką wodę, będąc porzuconym przez rodziców. Co w tym wszystkim wydaje się Pani najstraszniejsze?
Ta odzyskana wolność tylko pozornie dawała im oczekiwaną swobodę zachłystywały się nią popełniając błędy sprzed momentu umieszczenia ich w pierwszej placówce. Nie dla wszystkich dzieci książkowe Bolanowo było pierwszą taką instytucją, do której zostały sądownie przekazane. Znaczna część podopiecznych była przerzucana nawet z jednego końca Polski na drugi. Była to kwestia postępów resocjalizacyjnych, warunków w danej placówce, a nawet ucieczek nieletnich. Bywało, że ludzie pracujący w danym miejscu stawali się im bliżsi, aniżeli własna rodzina. Sytuacje odwrotne należały do rzadkości. Wstrząsające i niezrozumiałe dla mnie była szczególna więź dzieci z toksycznymi rodzicami, czy innymi krewnymi. Mimo, że były przez nich krzywdzone, poniżane, traktowane jak zło konieczne to jednak żywiły nadzieję, że ich stosunki ulegną poprawie i będą znaczyć więcej niż źródło dodatkowego dochodu – nawet wówczas, kiedy płaciły własnym ciałem i utratą godności. Ten nieracjonalny optymizm i żebranie o miłość czasami mnie przerażały.
Na kartach Pani książki są także szczęśliwe zakończenia – czy wychowankowie utrzymują kontakt z Państwem, czy raczej idą dalej i odcinają się od przeszłości?
Dzieci, które radzą sobie gorzej w życiu odzywają się częściej – na ogół potrzebują przeróżnego wsparcia. Wszystko zależy w jakiej znajdują się sytuacji. Są to porady, słowa wsparcia, pokierowanie do właściwej instytucji, sugestie względem zdrowia, czasami pomoc materialna, finansowa, a szczególnie potrzebna im świadomość, że mogą na kogoś liczyć i zwyczajnie porozmawiać. Dzieci, które radzą sobie lepiej kontaktują się rzadziej. Bardziej, żeby pochwalić się osiągnięciami i planami na przyszłość. Wiedzą, że nawet jak będę bardzo zmęczona to i tak znajdę dla nich czas. Zdarza się, że jak mieszkają niezbyt daleko to mogą liczyć na spotkanie, natomiast te mieszkające daleko to przynajmniej na rozmowę, choćby telefoniczną. Są i tacy, z którymi kontakt zwyczajnie się urwał.
Pani książka jest bez wątpienia próbą nagłośnienia nieprawidłowości, jakie miały miejsce w placówce szpitala psychiatrycznego. Jak Pani sądzi, co jeszcze mogłoby się zmienić, by jeszcze bardziej pomóc wychowankom i przygotować ich do samodzielności?
Z opowiadań dzieci poznałam placówki, które funkcjonowały całkiem nieźle, ale niestety tych funkcjonujących gorzej jest znacznie więcej. Podstawowy problem do brak wykwalifikowanych pracowników. Przypadkowość zatrudnianych osób zagraża bezpieczeństwu nieletnich, ale również pracującej tam kadrze. Brak dostatecznej opieki psychologów, psychiatrów dziecięcych opóźnia, czy wręcz uniemożliwia program właściwej resocjalizacji. Zagęszczenie panujące w placówce nie daje im możliwości korzystania z terapii na tyle, na ile potrzebowałoby tego dane dziecko. Poprzez słowa byłych pensjonariuszy można dowiedzieć się jak wyglądały terapie w Bolanowie. Dzieci potrzebują zainteresowania, wygadania się, pomocy w rozwiązywaniu swoich problemów i wszelkiego wsparcia. Jedyne pozytywne słowa w relacjach interpersonalnych dotyczyły wychowawców i nauczycieli.
Ideałem byłaby opieka jeszcze przez kilka miesięcy nad podopiecznym, które kończy osiemnaście lat, ale tak praktycznie dalej jest dzieckiem. Ta opieka miałaby polegać na zapewnieniu dachu nad głową, pomocy w zdobyciu zawodu i nauki odnośnie tego jak poruszać się w codziennym życiu płacąc rachunki, jak gospodarować budżetem i korzystać z porad instytucji państwowych. Biorąc pod uwagę kształcenie dorosłych to właśnie potrzeba byłoby tych kilku, brakujących miesięcy, by dać im szansę na samodzielność. W Bolanowie po gimnazjum dzieci automatycznie były promowane do liceum ogólnokształcącego, bo nie musiały odbywać praktyk. Nawet te najzdolniejsze nie szły na studia, bo to zwykła mrzonka. Dopiero twardy grunt i potrzebny czas nagradzał najwytrwalszych.
Wierzę, że jeśli społeczeństwo otrzyma rzetelną wiedzę o tym, jak naprawdę jest w takich placówkach i jakie szanse mają dzieci na powrót do normalności to będzie w końcu możliwość zawalczyć o swoje dziecko, a państwo zyska pełnoprawnego obywatela.
Wszystkich, zainteresowanych przeczytaniem powyższych lektur, zapraszamy do księgarni Ridero: