Wywiad z Edytą Niewińską – autorką, mentorką, podróżniczką.

fot. Karolina Sikorska

Edyta Niewińska – autorka powieści „Kosowo”, „Levante”, artykułów podróżniczych, recenzji książek i wywiadów z polskimi pisarkami. W wywiadzie opowiada o swoich początkach twórczych, doświadczeniach z wydawnictwami oraz warsztatach pisania książki i mentoringu pisarskim, które prowadzi za pośrednictwem strony: www.warsztaty.edytaniewinska.com.

Pierwsze koty za płotem, czyli jak wyglądały Pani próby pisarskie przed powstaniem debiutu Kosowo?

Pisałam od zawsze, odkąd sięgam pamięcią – jakkolwiek banalnie to zabrzmi. Zawsze towarzyszyły mi historie, książki, słowa i próbki pisarskie. Zaczynałam od krótkich form, bajek i opowiadań, żeby w końcu zdecydować się na książkę. Droga pisarza, jak w każdym innym zawodzie, zazwyczaj zaczyna się od małych kroków. Często pytają mnie osoby piszące – a co, jeśli nie umiem napisać czegoś długiego? Nigdy nie napiszę książki? Nie, to wcale nie musi tak być. Oczywiście nie każdy w swoim życiu musi napisać książkę – do jej napisania potrzeba wielu czynników i decyzji, ale przede wszystkim – warsztatu. Wystarczy spojrzeć na moją drogę – od bajek i opowiadań przeszłam do pisania powieści. I choć mam plan, żeby do opowiadań wrócić, bo jestem ich wielką fanką, to nie wyobrażam sobie życia bez pisania powieści. Pracuję też nad innymi formami, w tej chwili jestem w trakcie pracy nad dwiema książkami non-fiction, bo ciągle rozwijam mój warsztat i lubię poznawać i eksplorować nowe, nieznane dla mnie obszary. Podobnie jest ze scenariuszami filmowymi – mam doświadczenie w krótkim metrażu, teraz czas na dłuższą formę. Jednocześnie nie traktuję żadnej z tych nowych form jako próbę – dla mnie to jest nauka. Uczę się nowego narzędzia, tego, jakie daje możliwości, jak kreśli nową perspektywę. Pisanie scenariuszy czy książek non-fiction rozwija mój warsztat powieściopisarski.

Kosowo zostało przyjęte bardzo dobrze wśród czytelników, a wielu recenzentów zachwala je w swoich komentarzach. Jak wyglądała praca nad powieścią?

Najpierw była gotowość i decyzja – radzę sobie z krótką formą, warto zmierzyć się z książką. Dopiero wtedy przyszła do mnie opowieść i poczułam, że to jest to, czym chcę podzielić się ze światem. Na początku długo pracowałam koncepcyjnie – konstruując sylwetki bohaterów i strukturę powieści. Przygotowałam i opracowałam wątki, sceny, zwroty akcji, a przede wszystkim – początek i koniec. Żeby zacząć pisać musiałam mieć dokładnie wymyśloną pierwszą i ostatnią scenę. Sam ten proces zajął mi około roku. Dopiero wtedy zajęłam się tym, czym pisarz się zajmuje – w mniemaniu przeciętnego czytelnika – czyli pisaniem.

Co w pisaniu Kosowa sprawiło najwięcej kłopotów, a co najwięcej radości?

Największym kłopotem było znalezienie czasu na pisanie. Ale jeśli ktoś chce pisać i książka jest dla niego priorytetem – czas znajdzie. Pisałam Kosowo w okresie, kiedy prowadziłam własną firmę PRową. Przyznaję więc, że pisałam nieraz dosłownie po nocach. Ale pisanie było dla mnie na tyle ważne, że potrafiłam poświęcić dla niego coś innego – czasem kilka godzin snu, najczęściej jednak było to życie towarzyskie. Moi przyjaciele wiedzieli, że nadal ich lubię, ale teraz piszę książkę i nie mam czasu na wspólne biesiadowanie. I że za kilka miesięcy wszystko wróci do normy. To, że przyjęli moją decyzję ze zrozumieniem, było fantastycznym wsparciem. Znali mnie jako autorkę opowiadań, więc kibicowali mojemu pisaniu.

Najwięcej radości – patrząc na proces pisania z perspektywy czasu – przyniosło samo pisanie. Nie znając narzędzi pisarskich, nie mając mocnego warsztatu, musiałam kierować się intuicją i wierzyć, że to pisanie ma sens i przyniesie rezultaty. Gdybym zaczynała teraz, po prostu znalazłabym sobie mentora – wtedy też szukałam, ale nie było takich możliwości. Pisałam więc tak, jak mi serce podpowiadało. Takie pisanie wymaga dużo motywacji i odstawienia wewnętrznego krytyka na boczny tor. Wiedziałam, że być może w wielu miejscach rozmijam się z normą, nie trzymam się reguł gatunku, ale powtarzałam sobie, że to nie powinno mnie powstrzymać przed ukończeniem książki. Niosła mnie wena, przyznaję, i było to wspaniałe uczucie.

Jednocześnie były tygodnie i miesiące, kiedy weny nie było i nie było też pisania. Te okresy wspominam jako bardzo frustrujące. Bałam się pisać na takiej niskiej energii, bo nie miałam pewności, że to pisanie będzie miało jakości tego tekstu, który już powstał. W ten sinusoidalny sposób udało mi się dokończyć książkę – ostatnie tygodnie to już było regularne pisanie. Przyglądając się temu procesowi z perspektywy, widzę, że wówczas ugruntował się we mnie nawyk pisania, dzięki czemu łatwiej było trzymać dyscyplinę i przestać być zależną od przypływów i odpływów słynnej weny. Uważam zresztą, że wena jest mocno zmitologizowana i przereklamowana.

Podobno praktyka czyni mistrza. Czy Levante jako drugie dzieło pisało się prościej?

Trudno mi powiedzieć, czy pisanie drugiej powieści było prostsze. Pisanie samo w  sobie jest ciężką i bardzo niedocenianą pracą. Do Levante jednak zabrałam się inaczej. Podsumowałam swoje doświadczenia z okresu pisania Kosowa, postanowiłam wyciągnąć wnioski oraz spróbować innej metody. Pierwszy etap, koncepcyjny, wyglądał tak samo. Za to w drugim postanowiłam wprowadzić zmiany – przy Levante zaczęłam świadomie wypracowywać nawyk codziennego pisania. Ustaliłam sobie dzienny limit czterech godzin na pisanie, a po czterech dniach pisania brałam sobie dzień wolnego, żeby dać odetchnąć głowie. Takie wytchnienie sprawia, że mogłam też popracować nad pomysłami, które pojawiły się podczas pisania. Ale równie dobrze mogłam po prostu pójść na plażę i spędzić tam pół dnia, medytując, spacerując, pozornie nic nie robiąc. Bo nawet jeśli ja, na poziomie świadomości, nie pracuję, mój mózg przerabia nowe informacje, systematyzuje i weryfikuje te, które już są w jego zasobach.

Może to brzmieć jak mit, ale widzę to u siebie doskonale na przykładzie uczenia się języka. Mieszkam w Andaluzji, piszę wyłącznie po polsku, ale na co dzień posługuję się trzema językami – polskim, angielskim i hiszpańskim. W hiszpańskim jestem najsłabsza, a jednak po każdym wyjeździe za granicę, kiedy nie używam hiszpańskiego przez dwa-trzy tygodnie, po powrocie nagle mówię dużo lepiej niż przed wyjazdem! W ten sam sposób działa odpoczynek od pisania. Ważne jednak, żeby on był najwyżej dwudniowy, żeby nie wybić się z rytmu pisania.

Oczywiście zdarza się, że coś wypadnie, trzeba poświęcić dodatkowy dzień na załatwianie spraw urzędowych, zakupy czy po prostu organizację życia. Moje życie w okresie pisania jest jednak bardzo uporządkowane. Staram się przewidzieć i zaplanować wszystko, co się da, na tydzień lub dwa na przód. Jeśli mam w planach jakieś spotkania, umawiam je wszystkie na ten sam dzień. Zakupy robię raz w tygodniu, sprawy urzędowe załatwiam hurtem. Kiedy piszę, nie mam czasu na rozpraszanie się. Nawet, kiedy mam gości, uprzedzam, że w czasie ich pobytu pracuję i mam swoje święte, pisarskie 4 godziny dziennie. Wszyscy to akceptują – w końcu inni ludzie chodzą do pracy na osiem godzin dziennie. Ja pracuję w domu, więc muszę być świetnie zorganizowana, bo pokus, żeby się rozproszyć i porzucić pisanie, jest wiele.

O czym warto pamiętać pisząc książkę? Co pomaga, co przeszkadza w pisaniu?

Dla mnie najważniejsze jest solidne przygotowanie konceptu książki, zanim siądzie się do pisania. Ten proces pracy koncepcyjnej trwa u mnie nawet do dwóch lat. Mając jednak tak solidną bazę pod książkę, jestem w stanie napisać powieść w kilka miesięcy. To duże ułatwienie i łatwiej mi ten proces wkomponować w rytm dnia codziennego. Mówiąc o pisaniu książki w kilka miesięcy, mam na myśli pisanie przez 4-5 godzin dziennie, przez pięć dni w tygodniu. Nie jest to więc dramatyczne poświęcenie i nie muszę przy tym rezygnować z normalnego życia. Czasami, tak jak teraz, kiedy prowadzę warsztaty i pracuję mentoringowo z klientkami, mój czas na pisanie to tylko dwie godziny dziennie. Ale pisania sobie nie odpuszczam – bo najważniejsza w pisaniu jest konsekwencja.

Warto też pamiętać, że na etapie pisania nie ma już miejsca na zadawanie sobie pytań czy szukanie informacji – to zdecydowanie nie pomaga w pisaniu. Ostatnim etapem pisania książki jest redakcja, wtedy będzie czas na dodatkowy research i sprawdzenie wszystkich zawartych w książce faktów, które odnoszą się do rzeczywistości. Jeśli mają one kluczowe znaczenie dla treści książki – trzeba odrobić tę lekcję zanim usiądzie się do pisania. Bo my jako ludzie mamy tendencje do odwlekania i każda okazja jest do tego dobra. Trzeba wyeliminować wszystkie tego typu pokusy i po prostu dalej pisać.

Jak wyglądały pierwsze kontakty z wydawnictwami? Od razu byli chętni na wydanie, czy musiała Pani próbować kilkakrotnie u różnych wydawców?

Oczywiście, że wydawcy nie chcieli nawet ze mną rozmawiać! Byłam osobą „znikąd”, bez nazwiska i publikacji na koncie. Oczywiście trochę to nie ma sensu, bo debiutant nie może mieć publikacji i ktoś musi mu dać szansę. Znajomi mi pomagali, podsyłając kontakty do osób pracujących w wydawnictwach. Dzięki temu miałam możliwość porozmawiania z wydawcami i dowiedzenia się, jak wygląda rynek wydawniczy. Od jednego wydawcy usłyszałam, że książka mu się podoba i może ją wydać za dwa lata. Od drugiego, że jest za dobra i zbyt ambitna, więc mogę co najwyżej dostać za nią nagrodę literacką, ale wydawnictwo na tym nie zarobi. Od trzeciego usłyszałam, że książkę wydadzą, ale nie zrobią promocji, bo przy nieznanym nazwisku to się nie opłaca. Sama prowadząc biznes zobaczyłam, jak bardzo nielogiczne są to tłumaczenia. W końcu zdecydowałam się wydać książkę w małym wydawnictwie, które miało podpisaną umowę z jednym z największych dystrybutorów, bo uważam, że dystrybucja, czyli dostępność książki na rynku oraz promocja to podstawa. Kilka lat temu kupowanie książek przez internet nie było tak powszechne, teraz  rynek księgarń online wygląda znacznie lepiej. Przy Levante miałam już dużo lepszą sytuację – miałam dobrze przyjęty przez krytyków i media debiut oraz swoich czytelników. W dodatku mając doświadczenie w branży PR i marketingu wniosłam w pakiecie z książką plan promocyjny i swoje zasoby, bo tylko przy połączonych siłach wydawnictwa i autora marketing przynosi efekt. Dlatego zdecydowałam się na crowdfunding i współfinansowanie książki z wydawnictwem, bo lubię sprawdzać nowe możliwości rynku. Dla trzeciej powieści szukam jeszcze innego rozwiązania – czegoś, co pozwoli mi na większą swobodę decydowania o książce i promocji, a jednocześnie zdejmie ze mnie ciężar decydowania o druku i dystrybucji. Chciałabym mieć partnerski układ z wydawcą, żeby każdy w procesie wydawania książki zajął się tym, co umie najlepiej, jednocześnie wspierając drugą stronę w działaniach.

Lepiej szukać wydawców czy samemu inwestować? Jakie ma Pani zdanie na temat self-publishingu?

To zależy od tego, jaki autor ma cel. Uważam, że rynek self-pubslishingu zmienił bardzo możliwości – zarówno pisarzy, jak i czytelników. Osobiście szukam raczej pośredniego rozwiązania, które da większe możliwości wszystkim zaangażowanym w proces wydawniczy stronom. Liczę, że niebawem wydawcy self-publishingowi rozszerzą ofertę o dystrybucję książki w wersji papierowej i będą mieli dobrą ofertę marketingową.

Przy wydawaniu Kosowa mogłam też zacząć od self-publishingu, jak zrobiło to kilku znanych dzisiaj pisarzy. Zadałam sobie jednak wtedy kluczowe dla mnie pytanie – czy chcę zostać wydawcą, czy pisarką? Self-publishing to ogromna praca, praca przedsiębiorcy. Kilka lat temu było to o tyle trudniejsze, że trzeba było samemu znaleźć drukarnię i podpisać z nią umowę, a później samemu zająć się dystrybucją. To wszystko sprawiało, że trzeba było na cały ten proces poświęcić kilka tygodni pracy na pełen etat. Dzisiaj wygląda to znacznie łatwiej. Teraz każdy ma na swojej stronie książkę do sprzedania i wszyscy się do tego przyzwyczailiśmy. Są oferty self-publishingowe obejmujące druk i dystrybucję, głównie e-booka, ale też druk na żądanie egzemplarzy papierowych. Można sobie za darmo i samemu zrobić stronę internetową i sprzedawać własną książkę. Jedna kwestia pozostaje taka sama – pisarz sam musi zbudować wokół siebie wspierającą społeczność czytelników i fanów jego pisarstwa.

Myślę, że dla początkujących pisarzy self-publishing jest dobrym rozwiązaniem. Ci bardziej doświadczeni, z debiutem na koncie, potrzebują czegoś więcej. Na razie tego „czegoś więcej” nie daje im ani tradycyjne wydawnictwo, ani self-publishing. Ale widzę, jak rynki wydawnictw niszowych i self-publishingu się rozwijają, więc mam nadzieję, że niebawem pojawią się nowe rozwiązania.

Prowadzi Pani warsztaty pisarskie online, skromnie nazywając siebie akuszerką i matką chrzestną mocnych opowieści, pisanych sercem. Skąd w ogóle wziął się pomysł na pomaganie początkującym pisarzom?

Pomysł wziął się z wielu wniosków i przemyśleń. Często spotykam ludzi piszących lub zamierzających napisać swoją książkę. Kiedy dowiadują się, że jestem pisarką, pytają „Jak się to robi?”. Trudno odpowiedzieć na takie pytanie krótko i wyczerpująco. Poza tym samo opowiadanie o tym nie zrobi z nikogo pisarza. Trzeba pisać, żeby wydać książkę. A żeby pisać, trzeba wiedzieć o czym, dla kogo i mieć dobry warsztat. Dobrze pamiętam, czego ja nie wiedziałam, pisząc moją pierwszą powieść, dobrą dekadę temu. Wiem też, jak wiele się nauczyłam od tamtej pory. Mimo, że wykonuję zawód artystyczny, mam analityczny umysł. Szybko się uczę i umiem zebrać wiedzę w całą, logiczną strukturę. Mam też duże doświadczenie szkoleniowe – wykładałam na uniwersytetach oraz byłam trenerką międzynarodowych organizacji pozarządowych. To, w połączeniu z wiedzą, doświadczeniem i potrzebą osób piszących, przekonało mnie, że powinnam zacząć prowadzić warsztaty pisania książki. Od dawna też pracuję jako mentorka osób piszących, dzięki czemu znam ich bolączki. Nie każdy chce i może pozwolić sobie na luksus pracy z mentorem, dlatego pojawiła się opcja warsztatów. Niktórzy lubią pracować w grupie, bo to daje im poczucie wspólnoty, wsparcie i informację zwrotną od osób, które mogą postawić się w sytuacji czytelnika. Pracując w grupie nie jesteśmy samotni, mamy świadomość, że inni mają podobne problemy i czasem można je wspólnie rozwiązać, wzajemnie się motywowując do dalszego pisania. Ta opcja jest szczególnie pomocna osobom, które potrzebują wsparcia i motywacji od innych. Nie zawsze nasze otoczenie nas wspiera, czasem dlatego, że po prostu nikomu nie mówimy o tym, że piszemy książkę.

Jak wyglądają kursy? 

Pracujemy w systemie ośmiu tygodni, każdego tygodnia przerabiamy dwa tematy. Jest dużo ćwiczeń pisarskich, materiały video, materiały tekstowe i transmisje live. Motywujemy się wzajemnie, wspieramy, inspirujemy. Pisanie książki to proces, nie każdy napisze ją w dwa miesiące, ale zdobyta wiedza będzie procentować. Oczywiście trzeba będzie wracać do ćwiczeń, bo trudno jest skonstruować bohatera w trzy dni. Dlatego na warsztaty przychodzą osoby, które mają nie tylko pomysł na książkę, ale też jakąś jej część już napisaną. Weryfikujemy ich założenia, uzupełniamy braki, pracujemy nad konstrukcją. Ostatnie moduły poświęcone są rynkowi wydawniczemu i promocji, bo bez tej wiedzy książka wyląduje w szufladzie.

Czym się różną warsztaty od mentoringu?

W programie mentoringu pracuję z klientami indywidualnie, dając konkretne wskazówki dotyczące pisanej przez nich książki. Na początku ustalamy założenia, cele i powody wydania książki. Często moimi klientami są osoby, które piszą bloga lub prowadzą biznes online i chcą zaproponować swoim czytelnikom książkę, która nie będzie kolejnym poradnikiem. Szukamy wtedy dla tej książki unikalnej formuły, żeby w niebanalny sposób, zgodny z wartościami, jakie reprezentuje autor, przekazać potrzebne czytelnikom treści. Uważam, że kiedy opowieść jest autentyczna, pisana sercem, a nie portfelem, znajdzie czytelników i wyróżni się na rynku. Wszyscy kochamy historie, a szczególnie te oparte na prawdziwym doświadczeniu. Takie historie motywują czytelnika, dają mu wiarę w siebie i  w drugiego człowieka, czasem pomagają mu odnaleźć własny potencjał albo siłę do podjęcia decyzji, żeby podążyć za marzeniami.

Moja praca w ramach mentoringu nie tylko obejmuje spersonalizowane doradztwo, ale też redakcję pisanej książki. Daję w niej swoje komentarze dotyczące tego, jak autor powinien zrealizować w praktyce wspólnie ustalone na początku założenia i cele. Pilnuję, żeby rezultat końcowy spełnił oczekiwania autora i czytelników. Muszę przyznać, że mentoring to moja ulubiona forma pracy z osobami piszącymi.

Czy w trakcie pracy z osobami piszącymi napotkała Pani jakieś trudności? Co sprawia Pani radość podczas pomagania początkującym pisarzom?

Trudności są zawsze takie same – wewnętrzny krytyk, spadki motywacji, niepewność, czy to, co piszę, zaciekawi czytelnika. Wydaje mi się, że te problemy ma od czasu do czasu każda pisząca osoba i trzeba wypracować sobie własny system odporności. Oczywiście warto skorzystać z podpowiedzi bardziej doświadczonych pisarzy, stąd i ja dzielę się swoją wiedzą i praktycznymi rozwiązaniami. Pracując w grupie można te trudności przezwyciężyć dzięki wsparciu osoby prowadzącej oraz innych uczestników. Pracując z autorami w programie mentoringu czasem muszę być pocieszycielką, a czasem poganiać trochę bacikiem. Nie ukrywam, że praca mentorki ociera się o pracę coacha i mówcy motywacyjnego. Ale ja akurat bardzo lubię motywować. Największą satysfakcję daje mi moment, kiedy widzę rezultat końcowy czyli świetną książkę. Przepełnia mnie wtedy radość i duma, stąd to poczucie bycia akuszerką i matką chrzestną.

Jak planuje Pani się rozwinąć zarówno w sztuce pisania jak i prowadzeniu warsztatów?

Piszę aktualnie trzecią powieść, ale też pracuję jako współautorka przy dwóch książkach non-fiction. Niebawem mam nadzieję też wrócić do pisania scenariuszy, ale mam świadomość, że moja doba ma 24 godziny, więc nie da się zrobić wszystkiego na raz. Nie wyznaczam sobie kierunku kariery pisarskiej – lubię eksperymentować, podejmować nowe wyzwania i sprawdzać się w nowych formach. To wszystko rozwija moją kreatywność, warsztat i sprawia, że jestem w tym, co robię coraz lepsza. Kontynuuję także moją współpracę z portalem Zupełnie Inna Opowieść, dla którego piszę recenzje książek i przeprowadzam wywiady z polskimi pisarkami. Czytanie i rozmowy z pisarzami są dla mnie ogromną inspiracją.

Jeśli chodzi o warsztaty, w tej dziedzinie też ciągle się rozwijam i testuję różne rozwiązania. Teraz myślę o mini kursach tematycznych, na przykład jak przygotować materiał/research do książki, i powiązanych z nimi grupach mastermindowych (Mastermind to grupa, która spotyka się w stałym składzie regularnie, by omówić swoje postępy, największe wyzwania i aktualne trudności oraz podjąć decyzje, co do kolejnych kroków). Z moją ofertą chcę jak najlepiej odpowiadać na potrzeby piszących, a te poznaję na bieżąco, podczas warsztatów, rozmów i wspólnej pracy. Ponieważ w moim życiu codziennym łączę pracę nad warsztatami i pracę z klientami indywidualnymi z codziennym pisaniem, muszę w tym wszystkim znaleźć swoją równowagę. Dlatego kurs pisania książki prowadzę tylko dwa razy do roku. Bo od pisania czasem też muszę trochę odpocząć, choć teraz, kiedy piszę trzecią powieść, aż trudno mi w to uwierzyć.

Edyta Niewińska – powieściopisarka, autorka recenzji i wywiadów, mentorka literacka. Jej debiutancka powieść „Kosowo” (Mademesis, 2012) została entuzjastycznie przyjęta przez czytelników i krytykę, zyskując miano portretu własnego współczesnych trzydziestolatków. Opowiadanie „One night stand” opublikowane w tomie „Bookopen. Bo po trzydziestce wiele się zmienia” (Nowy Świat, 2013) ugruntowało jej pozycję jako autorki psychologicznych opowieści pełnych prostych, tnących głęboko jak skalpel zdań. Kolejna książka „Levante” (BookFlow, 2015) przyniosła pisarce popularność jako specjalistce od trudnych tematów. Związki międzyludzkie, seksualność, trudne wybory życiowe, lęki trzydziestolatków, poszukiwanie siebie, własnej tożsamości i utraconego czasu – wyzwania pokolenia po transformacji Niewińska opisuje z odwagą i bezkompromisowo.

Dla portalu Zupełnie Inna Opowieść prowadzi cykl wywiadów z polskimi pisarkami. Dla polskich magazynów z pasją opisuje swoje podróże. Uczy pisania książek, prowadzi literacki mentoring, jest ekspertką kreatywnego pisania, które ma na celu wydobycie autentycznego głosu piszącego. Z wykształcenia socjolog sztuki, z zamiłowania trenerka międzynarodowych organizacji pozarządowych. Na stałe mieszka w Andaluzji, choć przez większość czasu prowadzi nomadyczny tryb życia. Nie lubi słów „muszę”, „to się nie uda” i „niemożliwe”, lubi za to wyzwania i eksperymenty. Wielbicielka kultury flamenco, andaluzyjskiego sherry, pieszych wycieczek i jogi.
www.edytaniewinska.com

Leave a Comment