E-book
7.35
drukowana A5
20.16
Źródło

Bezpłatny fragment - Źródło


Objętość:
56 str.
ISBN:
978-83-8104-814-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 20.16

W połowie niezdecydowany
Wśród tłumów samotny
Za kim mam podążać
A komu otworzyć
Swoich uczuć bramy?

Epizod 1

— Syneczku, syneczku, wstawaj kochanie!

Powoli budził się z koszmarnego snu. Matka delikatnie gładziła jego włosy, czekając aż otworzy oczy. Teraz świadomość rzeczywistości szybko powracała.

Miał dwadzieścia lat na karku, a mamusia co rano przychodziła go obudzić, by zadbać o to, jak ma się ubrać stosownie do zapowiadanej pogody. Ten rytuał matczynej troski o jego zdrowie i komfortowe życie trwał już wiele lat.

Jednak ostatnio wyraźnie zaczęło mu to przeszkadzać. Kilkakrotnie prosił ją, by pozwoliła mu samemu decydować, jak mają wyglądać jego poranki. Chciał w ten sposób zagwarantować sobie chociaż odrobinę prywatności.

Na próżno!

Żadne nawet najbardziej wymyślne argumenty nie były wstanie zniechęcić matki do sprawowania nad nim ciągłej opieki.

Wiedział, że dopóki nie otworzy oczu, to nie wyjdzie z jego pokoju. Ernest wziął głęboki oddech, przeciągnął się leniwie i otwierając jedno oko oświadczył:

— Już nie śpię, zaraz wstaję!


Matka również wstała i zostawiając na stojącym przy łóżku krześle świeżutko wyprasowane ubranie, wreszcie wyszła z pomieszczenia.


Westchnął jeszcze przygnębiony emocjami z koszmarów sennych. Już wczorajszego wieczoru kiedy kładł się spać był w nienajlepszym nastroju. Po kolacji, wykorzystując całą swoją inteligencję, niemal godzinę próbował wytłumaczyć matce, jak bardzo chciałby zacząć żyć swoim własnym rytmem. Jak było do przewidzenia, nie dosyć że niewiele wskórał, to jeszcze doszło do kłótni na temat jego przyszłości.

Kiedy użył argumentów, tłumacząc, że chciałby sam decydować o własnym życiu, szkole, pracy i wyborze dziewczyny, w odpowiedzi usłyszał, że na razie brak mu doświadczenia życiowego i jedyne co może zrobić; to napytać sobie biedy, a rodzicielka wszakże przecież wie najlepiej, co jest dla niego najlepsze.

Co miał robić… Na zakończenie tej jałowej dyskusji rzucił jedynie, że może chociaż sam sobie znajdzie dziewczynę, bo te, z którymi próbuje go ciągle swatać mamusia, chyba są specjalnie „lekko uchynięte”, zapewne dla pewności, że na żadną się nie zdecyduje.

No i się zaczęło! Cała lawina wypominania jaki to on jest niewdzięczny za jej starania i poświęcenie. Jak to nie potrafi docenić jej wysiłku, który wkłada, by wyrósł na porządnego człowieka. Jak to ona musi ciężko tyrać, by utrzymać cały ten dom, jego i na dodatek jeszcze męża, którego nic a nic to wszystko nie obchodzi!

Wolał już nie kontynuować tematu. Nie chodziło mu przecież oto, żeby ją zdenerwować, chciał tylko przedstawić swoje zdanie i poprosić o odrobinę swobody w podejmowaniu własnych decyzji.

W milczeniu próbował dyplomatycznie wycofać się z kuchni, jednak na odchodnym usłyszał:

— Jeszcze zobaczysz jakie są kobiety! Myślisz, że jak znajdziesz to swoje bóstwo, to ona żywcem nie będzie miała co robić, tylko spełniać zachcianki jaśnie pana hrabiego. Zapewne doczepi się do ciebie jakaś bosa przybłęda, a ja się będę musiała z jakąś „rudą małpą” użerać do końca życia.


Taka retoryka go powalała, wiedział, że dalsza rozmowa nie ma sensu i spowoduje wzrost napięcia między nimi. Wyszedł z kuchni. Przechodząc zdenerwowany przez salon, spojrzał jeszcze na siedzącego jak zwykle przed telewizorem milczącego ojca. Ku jego zaskoczeniu tym razem tata nie gapił się otępiałym wzrokiem w monitor, tylko przyglądał mu się uważnie. Zaskoczyło go to zupełnie, ale nie miał ochoty na głębszą analizę jego nietypowego i dość dziwnego zachowania. Energicznie wszedł do swojego pokoju i zamaszyście zamknął drzwi.

Ernest długo się męczył, nie mogąc zasnąć. W końcu jakoś udało mu się zapanować nad emocjami i zapadł w płytki, niespokojny sen. Całą noc męczył go koszmar; w którym ciągle biegła przed nim, na wyciągnięcie ręki, bosa kobieta w łachmanach, a on mimo usilnych prób nie mógł jej dogonić.

Poranek spędził na rozważaniach: czy może przepowiednia matki wypowiedziana w takiej złości nie rzuci na jego przyszłość jakiegoś uroku.


Co spowoduje, że nie będzie mógł w życiu dogonić nawet prostej dziewuszyny, której nie stać na buty.

Oczywiście, musiał brać pod uwagę wszystkie warianty. Ponieważ uwzględniając warunki, w jakich przyszło mu egzystować, nie miał szalonego wyboru.

Małe miasteczko na prowincji, w którym mieszkał z rodzicami, nie dawało zbyt wielu możliwości. W połowie wyludnione ze względu na brak jakiegokolwiek przemysłu, wyższych uczelni czy atrakcji turystycznych. Ot, po prostu jedna z tysiąca podobnych do siebie miejscowości, gdzie ludzie żyli spokojnie z dnia na dzień, pracując w miejscowych sklepach, biurach i urzędach. Jego rodzinne strony nie wyróżniały się niczym szczególnym. Owszem, można tu było znaleźć jakiś zabytek, zapomniany pomnik czy grób tylko lokalnie znanego bohatera, ale nie były to obiekty znane dalej niż sięgały granice powiatu.

Znał tu z widzenia niemal wszystkich. Ciężko było znaleźć kogoś ciekawego. I nawet nie chodziło oto, że nie podobały mu się tutejsze dziewczyny. Po prostu nie miał o czym z nimi rozmawiać.

Nudziło go ich małomiasteczkowe podejście do świata, nieustające gierki i facebookowe ploteczki. Nie ogarniał sytemu wartości nowych markowych ciuchów i elektronicznych gadżetów. Nie podniecał się na wiadomość o nowym modelu iPhone’a i nie potrafił wypić butelki alkoholu na jeden łyk. Nie, żeby nie próbował.


Tylko późniejsze efekty były raczej żałosne, więc wolał nie kompromitować się w towarzystwie i zostawił tę rywalizację lepszym od siebie w tej dziedzinie. Na portalach społecznościowych miał sporo znajomych, lecz na dłuższą metę okazywało się, że utrzymywanie znajomości na odległość nie miało większego sensu i nie wytrzymywało próby czasu.

Nie miał zbyt wygórowanych oczekiwań, ot po prostu zwyczajna dziewczyna, długie włosy, chociaż z metr sześćdziesiąt kilka centymetrów wzrostu, waga mniej więcej dwa worki cementu (no, oczywiście plus minus parę kilo), trochę biustu, inteligencji i poczucia humoru, do tego kawałek spódnicy i kandydatka na narzeczoną gotowa. Był minimalistą, do pozostałych drobiazgów nie przykładał uwagi, przecież reszty użytecznych rzeczy, takich jak gotowanie i pieczenie będzie mogła się nauczyć od jego mamy. Ona z pewnością chętnie przekaże swojej synowej wszystkie rodzinne przepisy.

W ostatnich latach zamiejscowy biznesmen wykupił podupadający ośrodek wczasowy dla górników, położony na obrzeżach miasta w pobliżu urokliwego jeziora. Trochę to ożywiło miejscową społeczność; kilka osób znalazło tam pracę, parę osób zarobiło, sprzedają przyległe do ośrodka działki.

W sezonie wakacyjnym momentami robiło się dość tłoczno w okolicach plaży nad jeziorem, gdzie jak grzyby po deszczu powstawały wszelkiej konstrukcji lokale z piwem, kebabem oraz smażonymi rybami.

Nikt nie przypuszczał, że z zapyziałego molocha, który czasy swojej świetności już dawno miał za sobą, można stworzyć prężnie działający ośrodek rekreacyjno-odchudzający. Z tego teraz słynęło jego rodzinne miasteczko: „wczasy dla grubasów.”

Ups! Oczywiście poprawność polityczna i zwykła kalkulacja ekonomiczna nakazywała nazywać sprawę po imieniu, czyli: „Puszyści biznesmeni” łączyli przyjemne z pożytecznym i odchudzali tutaj swoje portfele z ciężko zarobionych przez siebie pieniędzy, by mogli po dwóch tygodniach intensywnego odchudzania i ćwiczeń, o wiele zdrowsi i sprawniejsi, powrócić do zarabiania pieniędzy, które były im niezbędne, by za kilka miesięcy opłacić kolejny, jakże efektywny turnus odchudzania.

Normalnie samo napędzająca się machina finansowa!

Ernest pomimo początkowej niechęci do tego projektu, teraz z szacunkiem odnosił się do pomysłodawcy tego przedsięwzięcia. Nie spotkał jeszcze nikogo, kto by schudł dzięki oferowanym tu zabiegom, a biznes rozkręcał się w najlepsze. Kawiarenki pełne były dostojnych matron, które ewidentnie niedożywione na ekskluzywnych wczasach pocieszały się przy małej kawce i dużym ciasteczku. Okoliczne spacerniaki ciągle przemierzały zamaszystym krokiem grupy obficie wyglądających kuracjuszy, oddając się namiętnie Nordic Walking, przy czym technikę tego marszu znał co dziesiąty kuracjusz.


Ernest był realistą i musiał się pogodzić z myślą, że musi obniżyć poprzeczkę swoich wymagań względem ewentualnej wybranki. Skoro mogącymi go zainteresować kobietami spoza miasteczka były te przyjeżdżające na wczasy, skorygował swoje wymagania w zakresie masy przyszłej partnerki do trzech worów cementu. Niemniej jednak ustalił sobie sztywną granicę, której nigdy nie zamierzał przekraczać i to było okrągłe sto kilogramów netto. Tego jednego nie zamierzał odpuszczać, bo sam ważył około siedemdziesiątki i bał się po prostu o swoje zdrowie.

Epizod 2

Obiad jak zwykle był przepyszny, przyznawał bez najmniejszego zawahania, matka gotowała wyśmienicie. Posiłki zawsze były gotowe na czas i bardzo apetyczne. Wiele wysiłku wkładała, by zdobyć zdrowe, a najlepiej ekologiczne produkty. Uważała kuchnię za swoją przestrzeń i mimo, że ciągle narzekała na to, jak ciężko musi pracować i ile wysiłku kosztuje wykarmienie takich głodomorów jak on i ojciec, to nikomu nie pozwalała ingerować w swoje królestwo. Ernest mógł co najwyżej zrobić sobie kanapki lub herbatę, a i tak często pod czujnym wzrokiem mamusi, która podpowiadała mu, jak to zrobić lepiej.

Cokolwiek by zrobił i tak jego twórczość kulinarna nie zadowalała rodzicielki. Nie dosyć, że nie potrafił zrównoważyć wartości odżywczych z tłuszczami, to jeszcze nadużywał węglowodanów. Powodowało to tylko irytacje matki, która załamywała ręce nad jego złymi nawykami żywieniowymi. Nie dosyć, że nie umiał zrobić sobie porządnie jedzenia, to okazywało się, że posprzątać po jedzeniu również nie potrafi jak potrzeba. Jakkolwiek by się nie starał, to albo nie odłożył masła na przeznaczone mu miejsce w lodówce, lub nie domył porządnie sztućców. Po wielu nieudanych próbach spełnienia jej oczekiwań uznał, że jest to niemożliwe, by osiągnąć wymaganą doskonałość. Przestał nawet próbować nauczyć się czegokolwiek w zakresie kulinariów.

Doszedł do wniosku, że czego by nie zrobił, to i tak matka tego nie zaakceptuje, pewnie dlatego, by nikt nie kręcił się po terenie, co do którego uzurpowała sobie nienaruszalne prawo własności. Pozostało mu jedynie cierpliwie wysłuchiwać wszystkich narzekań i ze smakiem konsumować wszystko, co przygotowała. Martwił się swoim sposobem myślenia, przypominającym mu postawę ojca, której od lat nie akceptował.

Z pełnym brzuchem wyszedł z domu, zostawiając w nim ojca przed telewizorem i matkę marudzącą na swój ciężki los w kuchni. Próbował wiele razy zmienić ten dziwny schemat zachowania, ale za każdym razem ponosił klęskę. Na dodatek obrywało mu się za to, że się wtrąca w nie swoje sprawy. Postanowił się wycofać i czerpać pełnymi garściami z niemego konfliktu między rodzicami.

Był piątek. Skierował swoje kroki do centrum miasta. O tej porze zawsze można tam było spotkać kogoś znajomego, a on miał ochotę spędzić popołudnie w miłej atmosferze. Pogoda sprzyjała jego planom; było ciepło i słonecznie. Lokale restauracyjne przy głównej ulicy powystawiały stoliki na zewnątrz, by zachęcić klientów do skorzystania z oferowanych usług na świeżym powietrzu.

Ernest mijał je beznamiętnie, gdyż po tak sytym posiłku nie miał ochoty na jedzenie, a co ważne, wolał nie ryzykować jadania czegoś poza domem. Mamusia zawsze mu tłumaczyła, w jaki podejrzany i niehigieniczny sposób są tutaj przygotowywane dania.

Oczywiście na początku nie do końca w to wierzył, ale gdy kiedyś struł się kebabem na mieście, zostało to przez matkę wykorzystane jako dowód w sprawie i przypominane do znudzenia od wielu lat.

W pewnym momencie usłyszał wołanie z pobliskiego ogródka piwnego:

— Ernest! Kopę lat!


Obejrzał się zdumiony. Przy stoliku stał postawny młodzieniec w jego wieku i machał do niego radośnie. Przyjrzał mu się uważnie. Ku swojemu zaskoczeniu rozpoznał w nim rysy dawno niewidzianego kolegi z podstawówki. Ucieszony ruszył w jego kierunku i serdecznie uścisnął dłoń towarzysza szkolnych zabaw.

Usiedli razem przy stoliku. Igor zaproponował mu piwo, więc zamówił swoje ulubione z dużą ilością soku, po czym obaj wygodnie rozsiedli się na krzesłach. Rozmowa toczyła się w najlepsze, było co wspominać. Kupa wspólnych znajomych i nauczycieli do omówienia. Musieli zamówić kolejną kolejkę chmielowego napoju. Ernesta lekko zdziwiło, gdy Igor zamówił Karmi, ale o gustach nie zamierzał dyskutować. Był w doskonałym nastroju. Jedynie grupa hałaśliwych dziewcząt siedzących kilka stolików dalej irytowała go swoim zachowaniem. Przekrzykiwały się nawzajem, a jak tylko spoglądał w ich kierunku, to szeptały coś między sobą, po czym chichotały głupawym śmiechem. W sumie nie był zbytnio zaskoczony, większość znanych mu tutejszych nastolatek zachowywało się podobnie.

Lecz tym razem miał dziwne wrażenie, że ich uwaga nazbyt jest skupiona na jego stoliku. Na wszelki wypadek dyskretnie sprawdził, czy wszystko jest w porządku z jego wyglądem.

Stwierdził, że nie miał sobie nic do zarzucenia: fryzura, ubranie, a nawet stan czystości rąk i twarzy prezentowały się dość przyzwoicie. Uznał, że młode kobiety nie powinny nadużywać napojów alkoholowych, bo dostają głupawki, po czym powrócił myślami do wspominania starych dobrych czasów z Igorem.

Przy trzeciej kolejce tematy historyczne troszkę się im wyczerpały i przyszedł czas na pytania w stylu: A co u ciebie? Jak sobie radzisz?

Okazało się, że teraźniejszość nie wyglądała już tak kolorowo i za bardzo nie było się czym pochwalić. Ot po prostu zwyczajna małomiasteczkowa egzystencja bez większych szans na świetlaną i wybitną przyszłość.

W końcu Ernest, zapewne pod wpływem już wypitych trunków, postanowił wyżalić się trochę koledze na swoją obecną przygnębiającą sytuację:

— Siedzę od urodzenia na tym zadupiu, a na dodatek w kupie z rodzicami i nie widzę w najbliższym czasie żadnych lepszych perspektyw.

— No i co? Źle ci na mamusinym garnuszku?

— Niby nie, ale matka się do wszystkiego wtrąca. Ciągle traktuje mnie jak maleńkiego dzidziusia, który sam nie potrafi podetrzeć sobie nosa. Gdzie bym się nie ruszył, muszę się z wszystkiego spowiadać i tłumaczyć. Najchętniej by sama ze mną wszędzie chodziła.

Igor zamyślony pokiwał głową i dodał:

— Doskonale cię rozumiem.

Ernest widząc, że jego rozmówca podziela jego opinię, kontynuował dalej swoje wywody:

— Chłopie, tego się nie da wytrzymać, nawet próbuje mi wciskać jakieś szpotawe dziewoje, których pies z kulawą nogą by nie obwąchał.

Igor uśmiechnął się tajemniczo.

— Uwierz mi, ja miałem jeszcze gorzej.

Ernest pociągnął łyk chmielowego napoju i zaciekawiony zapytał:

— No i co? Jak sobie z tym poradziłeś?

Igor długo milczał zanim udzielił dość enigmatycznej odpowiedzi:

— Widzisz, moja matka tak mnie troskliwie przytłaczała swoją nadopiekuńczością, że odechciało mi się kobiet do końca życia!

Ernestowi spodobało się jego podejście do tematu, rozbawiony stuknął się szklanką z przyjacielem.

Po przełknięciu głębszego łyka i zlizaniu piany z górnej wargi, zażartował:

— Tylko będziesz miał kłopot z ożenkiem, bo większość żon to kobiety!

Liczył, że żart może nie jest najwyższych lotów, ale przypadnie koledze do gustu. Jednak Igor dziwnie spoważniał i ściszonym głosem wyjaśnił:

— No niekoniecznie, ja znalazłem inne rozwiązanie.

— To co, na księdza idziesz?


Ernestowi humor dopisywał, lecz i ten dowcip nie poprawił narastającego napięcia. Igor wyraźnie był czymś zaniepokojony. Dopił resztki płynu ze swojej szklanki i wyjaśnił:

— Miłość niejedno ma imię. Ja, żeby uciec od nadmiernych matczynych uczuć znalazłem sobie wyjście awaryjne.

Pomimo kilku piw, które już zdążyły przesiąknąć do mózgu, Ernest zaczął kojarzyć pewne fakty. Jaskrawy, staranny ubiór Igora, wyjątkowo zadbane ręce i cera, ruchy pełne dziwnej delikatności. Obrazu sytuacji dopełniały reakcje otaczających ich ludzi, pełne głupawych uśmieszków i szeptanych uwag. Niepewnie zapytał:

— No, chyba nie jesteśśśś….?

— Jestem!

Padła jednoznaczna, prosta odpowiedź.

Zapadła długa, męcząca cisza. Nie dało się określić na jak długo, bo Ernest miał wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. W tym braku czasu jego system wartości stopniowo walił się w gruzy. Sytuację rozładowało podejście kelnera i zbawienne pytanie: „czy jeszcze coś podać?”

Zamówił duże piwo bez soku i paczkę paluszków. Przynajmniej zajmie się czymś i nie będzie musiał patrzeć w stronę Igora. Chwilę trwało zanim się pozbierał po usłyszanych rewelacjach, a jeszcze dłuższą chwilę zanim się odnalazł w natłoku myśli. Trwało to chyba trochę za długo, bo jego rozmówca wyraźnie zasmucony przerwał milczenie:

— Jeśli masz coś przeciwko takim jak ja, to się nie krępuj. Zdążyłem się przyzwyczaić do różnych reakcji!


No cóż, całe życie wydawało mu się, że jest tolerancyjny, jednakże nie przypuszczał, że będzie musiał tak szybko zmierzyć się z tym osobiście i to w przypadku tak bliskiego mu kolegi. Wciągnął głęboko powietrze, nieśmiało się uśmiechnął i niezbyt zdecydowanym głosem wyjaśnił:

— Twoja sprawa, chłopie. Mam nadzieję, że spotkałeś już swoją drugą, podobnie postrzegającą życie połówkę?

Igor wyraźnie rozluźnił się, a jego mina przyjęła radosny i przyjemny wygląd jak na początku spotkania. Chyba dla rozluźnienia atmosfery uprzedził dalsze ewentualne pytanie:

— Oczywiście. A ciebie zawsze lubiłem, ale nie martw się, nie jesteś w moim typie.

Parsknęli obydwaj szczerym, oczyszczającym napięcie śmiechem. Mimo, że Ernestowi kamień spadł z serca, to nie był pewien, czy ma się cieszyć z informacji, że nie jest w czyimś typie. Niemniej jednak nie chciał teraz poruszać tego tematu i zbytnio go rozwijać. Zaimponowała mu natomiast wyjątkowa szczerość kolegi i postanowił wykorzystać tę sytuację:

— Tak sobie myślę, ty rozwiązałeś problem z kobietami rzekłbym definitywnie, ale ja jednak zdecydowanie jestem za kobietami, nawet jeśli mnie denerwują. Cóż mam robić w tej sytuacji, żeby wyrwać się z za ciasnych ramion mojej mamusi?

Jego rozmówca wyraźnie zadowolony, że pierwsze lody zostały przełamane i przeszli do merytorycznej części dyskusji, spokojnie odpowiedział:

— Wielu uważa, że to może nie na miejscu, ale pamiętasz przecież, jak byliśmy ministrantami. Trochę się w tym kościele nasiedzieliśmy. Ja nadal uważam ten czas za najlepszy w moim życiu i poważnie podchodziłem do wszystkiego, co było tam czytane z mądrych ksiąg.

Faktycznie, takie podejście całkowicie zaskoczyło Ernesta.

— A jak to się ma do mojej sytuacji teraz obecnie?

— Jest napisane: „spotka niewiastę dla której porzuci ojca swego i matkę swoją…. i staną się jednym ciałem”.

— W istocie, było coś takiego, tylko spróbuj wytłumaczyć to mojej matce.

I wyciągnąwszy komórkę pokazał mu pięć nieodebranych telefonów od mamusi plus smsa: „kiedy wracasz, syneczku?”

Jego towarzysz przytaknął zadumany głową. Odchrząknął i głosem doświadczonego psychologa rozpoczął:

— Opowiem ci pewien dowcip:

Matka wraca niespodziewanie do domu, a tam zastaje imprezkę na całego, którą zorganizował jej dorosły syn, w mieszkaniu przebywa kilka już lekko podchmielonych panienek, więc irytacja mamusi wzrosła natychmiastowo. Widząc to, syn próbuje ratować sytuację i pyta matki:

— Mamusiu, wśród tych dziewczyn jest twoja przyszła synowa, zgadnij która to?


Matka rozgląda się po wszystkich zgromadzonych tam kobietach i zdecydowanie wskazuje na jedną z nich:

— To ta!

Całkowicie zaskoczony jej trafnym wskazaniem syn pyta?

— A skąd mamusia wiedziała?!!

A na to matka:

— Bo już mnie wkurza!!


Długo nie mógł się powstrzymać od szczerego śmiechu. Gdy już się troszkę uspokoił, przyznał Igorowi rację.

— No dobra, będę musiał znaleźć sobie jakąś w miarę zołzowatą laskę, może poradzi sobie z moją mamusią. A może znasz jakąś atrakcyjną kandydatkę, bo ja w tej wiosce nic ciekawego wyhaczyć nie mogę?

Jego rozmówca tylko mrugnął okiem.

— No wiesz, w tej dziedzinie na mnie nie licz, to nie moja specjalność. Jednak jestem pewien, że będziesz wiedział, kiedy spotkasz tę właściwą.

Ernest westchnął przygnębiony:

— Główny problem tkwi w tym „kiedy”, bo prawdę mówiąc to cierpliwość mi się już kończy.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 20.16