Zielone Kakadu

Bezpłatny fragment - Zielone Kakadu

Der grüne Kakadu, pióra A. Schnitzlera

Proza współpczesna
Polski
Objętość:
79 str.
ISBN:
978-83-65236-59-3

Osoby

Emile, książę de Cadignan.

François, wicehrabia de Nogeant.

Albin, kawaler de la Tremouille.

Markiz de Lansac.

Séverine, jego żona.

Rollin, poeta.

Prospère, gospodarz, wcześniej reżyser teatralny.

Jego ludzie:

Henryk

Baltazar

Guillaume

Scaevola

Jules

Etienne

Maurice

Żorżeta

Michette

Flipotte

Léocadie, aktorka, żona Henryka.

Grasset, filozof.

Lebret, krawiec.

Grain, włóczęga.

Komisarz.

Arystokraci, aktorzy, aktorki,

MieszczanieMieszczki.

Zielone Kakadu

Paryż, 14 lipca 1789 roku,

wieczorem, w spelunce Prospère.

Gospoda „Pod zielonym kakadu”.

Nieduża piwnica, po jej prawej stronie z tyłu siedem schodków, w górze zamknięte drzwi.

Drugie ledwo widoczne drzwi z tyłu, po lewej stronie. Prawie całe pomieszczenie wypełnia kilka prostych, drewnianych stołów, przy nich krzesła.

Na środku, po lewej stronie, szynkwas.

Za nim kilka beczek.

Pokój oświetlony wiszącymi u sufitu lampami oliwnymi.

Gospodarz Prospère; występują mieszczanie Lebrêt Grasset

Grasset jeszcze na schodach.

Tutaj. Lebret; znam ten lokal.Reżyser, mój stary przyjaciel, na pewno ma tu jakąś beczkę wina, nawet jeśli cały Paryż umiera z pragnienia.

Gospodarz.

Dobry wieczór, Grasset. Miło mi cię znowu widzieć. Skończyłeś już z filozofią? Chciałbyś się u mnie znowu zatrudnić?

Grasset.

Tak, od razu! Lepiej przynieś wina. Jestem tu w gościach, gospodarzu.

Gospodarz.

Wina? Skąd mam wziąć wino, Grasset? Dziś wieczorem splądrowano wszystkie winiarnie Paryża. Założę się, żeś maczał w tym palce.

Grasset.

Daj mi wina. Za godzinę przyjdzie za nami większa grupa…

Słuchając

Słyszysz, Lebrêt?

Lebrêt.

Jak jakiś cichy grzmot.

Grasset.

Tak — mieszkańcy Paryża… pędzą do Prospère. Na pewno znajdziesz w składziku jeszcze coś dla moich przyjaciół. Więc przynieś to. Mój przyjaciel i wielbiciel, obywatel Lebrêt, krawiec z Rue Saint Honoré, zapłaci za wszystko.

Lebrêt.

Oczywiście, oczywiście, zapłacę.

Prospère drży

Grasset.

No, pokaż mu, że masz pieniądze, Lebrêt.

Lebrêt wyciąga portfel

Gospodarz.

Cóż, zobaczmy…

Odkręca kranik przy beczce, napełnia dwie szklanki

Skąd do nas przychodzisz, Grasset? Z Palais Royal?

Grasset.

Tak… przemawiałem tam. Tak, mój drogi, teraz moja kolej. Wiesz, po kim mówiłem?

Gospodarz.

Tak?

Grasset.

Po Camille Desmoulins! Tak, odważyłem się. I powiedz mi, Lebrêt, kto zdobył większy poklask? Desmoulins czy ja?

Lebrêt.

Ty… bez wątpienia.


Grasset.

A jak wypadłem?


Lebrêt.

Wspaniale.


Grasset.

Słyszysz, Prospère? Stanąłem na stole… wyglądałem jak pomnik… Tak — tysiąc, pięć, dziesięć tysięcy zgromadziło się wokoło — tak jak wcześniej wokół Camille Desmoulins… i bili mi brawo.


Lebrêt.

Nawet głośniej!


Grasset.

Tak… Nie za bardzo, ale głośniej. A teraz wszyscy pociągnęli na Bastylię… muszę powiedzieć, że na moje wezwanie. Przysięgam, przed wieczorem padnie!


Gospodarz.

Tak, oczywiście, mury runą od twojej mowy!


Grasset.

Co? Tylko od mowy? Ogłuchłeś? Teraz padną strzały. Są tam nasi dzielni żołnierze. Nienawidzę tego przeklętego więzienia, tak jak i my! Wiedzą, że tam za murami siedzą ich bracia i ojcowie… Ale nie strzelaliby, gdybym nie przemawiał. Mój drogi Prospère, wielką jest siła ducha! Bo —

do Lebrêt’a

Gdzie masz pisma?


Lebrêt.

Tutaj…

wyciąga z kieszeni broszury

Grasset.

Oto najnowsze broszury, które rozdawano w Palais Royal. Jedna od przyjaciela Cerutti’ego, podziękowanie dla ludu, jedna od Desmoulins, który jednak lepiej mówi, niż pisze… „Wolna Francja”.


Gospodarz.

A kiedy pojawi się ta twoja, o której wciąż gadasz?


Grasset.

Nie potrzebujemy już więcej. Nadszedł czas czynów. Wrogiem ten, co dziś w domu zostanie. Mężczyznom mus na ulice!


Lebrêt.

Brawo, brawo!


Grasset.

W Tulonie zabito burmistrza. W Brignolles obrabowano kilkanaście domów… tylko my tu, w Paryżu, jesteśmy wciąż nudziarzami i pozwalamy na wszystko.


Prospère.

Tak już nie możesz mówić.


Lebrêt, który pił cały czas.

Na zdrowie mieszczan!


Grasset.

Na zdrowie!… Zamknij knajpę i chodź z nami!


Gospodarz.

Pójdę, gdy nadejdzie czas.


Grasset.

Tak, gdy będzie już bezpiecznie.


Gospodarz.

Mój drogi, tak jak ty kocham wolność. Ale przede wszystkim mam pracę.


Grasset.

Teraz mieszkańcy Paryża jedno mają zadanie — uwolnić swych braci.


Gospodarz.

Tak, jeśli nie mają nic innego do roboty!


Lebrêt.

Cóż on mówi!… On z nas kpi!


Gospodarz.

Nie mogę o tym myśleć. — Spójrz no teraz, jak to pójdzie… wkrótce zadziała moja idea. Wtedy już nie będziesz mi potrzebny.


Lebrêt.

Jaka idea?… Teatr?


Gospodarz.

Teatr, z pewnością. Twój przyjaciel grał tu z nami jeszcze dwa tygodnie temu.


Lebrêt.

Grasset? Grałeś tu?… Nie pozwól mu się bezkarnie obrażać!


Grasset.

Uspokój się… to prawda, grałem tu, bo nie jest to zwykła gospoda… tu kryją się zbrodniarze… chodź ze mną…


Gospodarz.

Najpierw zapłaćcie.


Lebrêt.

Jeśli skrywa się tu zbrodniarza, nie zapłacę ci ani jednego sou.


Gospodarz.

Więc powiedzieć znajomym, gdzie go szukać.


Grasset.

Dziwne miejsce! Przychodzą tu ludzie, co udają przestępców — i są tu ci, którzy nimi są. Nie wiedząc o tym.


Lebrêt.

Więc -?


Grasset.

Zwróć uwagę na to, że com powiedział, dowcipnym było. Tam skrywał się sens przemowy.


Lebrêt.

Nic nie rozumiem.


Grasset.

Mówiłem ci, że Prospère był moim reżyserem. Wciąż odgrywa komedyjki, jednak inne niż poprzednio. Moi koledzy pijąc tu udają, że są przestępcami. Rozumiesz? Opowiadają historie, których nie przeżyli — mówią o zbrodniach niepopełnionych… a publika bawi się pośród najgorszych mętów Paryża — wśród oszustów, złodziei, morderców — i —


Lebrêt.

Jaka publika?


Gospodarz.

Najbardziej elegancki lud Paryża.


Grasset.

Arystokracja…


Gospodarz.

Panowie z dworu —


Lebrêt.

Precz z nimi!


Grasset.

O to im chodzi. To właśnie porusza ich śpiącymi zmysłami. Tu właśnie zacząłem, Lebrêt, tu przemawiałem po raz pierwszy, tu była to zabawa… lecz tu zacząłem nienawidzić tych psów, pięknie ubranych, wypachnionych, nażartych, między nami… i sądzę, Lebrêt, że powinieneś ujrzeć miejsce, skąd pochodzi twój przyjaciel. Innym tonemPowiedz mi, Prospère, jeśli coś poszłoby nie tak…


Gospodarz.

Niby co?


Grasset.

Moja kariera polityczna… zatrudnisz mnie na nowo?


Gospodarz.

Za żadne skarby!


Grasset lekko.

Dlaczego? — Prócz Henryka miałbyś drugiego aktora.


Gospodarz.

Może… ale bałbym się, że się zapomnisz — i poważnie podejdziesz do gości, którzy płacą.


Grasset pochlebnie.

To byłoby możliwe. —


Gospodarz.

A ja… powstrzymać chcę się od przemocy.


Grasset.

Zaiste, Prospère. Podziwiałbym ciebie i twoje opanowanie, lecz wiem przypadkiem, żeś jest tchórzem.


Gospodarz.

Tak, mój drogi. Lecz wystarczy mi to, co mam tutaj. Mam z tego przyjemność, mogąc im wszystkim powiedzieć prawdę i napluć w twarz — gdy oni uznają to za żart. Tak pozbywam się też gniewu. —

Wyciąga sztylet, który błyszczy w świetle

Lebrêt.

Obywatelu Prospère! Co to miało znaczyć?


Grasset.

Nie bój się. Założę się, że ostrze to jest tępe.


Gospodarz.

Pomyliłbyś się, przyjacielu. Nadejdzie dzień, gdy żart obrócę w czyn — i na to jestem zawsze gotowy.


Grasset.

Ten dzień jest blisko. Żyjemy w czasach zmian! Chodź, obywatelu Lebrêt, wracamy do swoich. Prospère, żegnaj. Ujrzysz mnie ponownie — albo w chwale, albo wcale.


Lebrêt kpiąco.

W chwale… albo… wcale —

Odchodzą

Gospodarz siada na stole, otwiera broszurę i czyta głośno.

„Teraz załóżmy pętlę bydłu, zaduśmy je!” — Ten mały Desmoulins nie pisze głupio. „Nigdy zwycięzcy większych łupów nie zdobyli. Czterdzieści tysięcy pałaców i zamków, dwie piąte wszystkich towarów we Francji będą nagrodą za męstwo. Zdobywców zmiażdżymy, by oczyścić naród.”

Występuje Komisarz

Gospodarz spogląda.

Tłum pędzi do nas, wcześnie dzisiaj.


Komisarz.

Drogi Prospère, proszę nie żartować. Jestem komisarzem tej dzielnicy.


Gospodarz.

Czym mogę więc służyć?


Komisarz.

Dziś nakazano mi odwiedzić ten lokal.


Gospodarz.

Cóż za zaszczyt.


Komisarz.

Nie o to chodzi, Prospère. Urząd chce wiedzieć, co tu się wyprawia. Od kilku tygodni —


Gospodarz.

Panie komisarzu, to tylko lokal rozrywkowy.


Komisarz.

Pozwól mi skończyć. Od kilku tygodni słyszymy o rozwiązłych orgiach.


Gospodarz.

Panie komisarzu, błędne wasze informacje. To tylko żarty, i nic więcej.


Komisarz.

Tak się zaczyna. Wiem. Lecz kończy się inaczej, jak mówi mój raport. Byłeś aktorem?


Gospodarz.

Reżyserem, komisarzu, reżyserem zespołu, co grywał w Denis.


Komisarz.

To nie ma znaczenia. I otrzymałeś mały spadek?


Gospodarz.

Nie warto wspominać, panie komisarzu.


Komisarz.

A zespół się rozpadł?


Gospodarz.

Tak, tak jak mój spadek.


Komisarz śmiejąc się.

Dobry żart.

Śmieją się obaj. Nagle poważnie

I założyłeś tę gospodę?


Gospodarz.

I szło mi nędznie.


Komisarz.

Po czym wpadłeś na pomysł, któremu oryginalności odmówić nie można.


Gospodarz.

Panie komisarzu, pęknę z dumy.


Komisarz.

Zebrałeś zespół, odgrywacie tu dziwną i skandaliczną komedyjkę.


Gospodarz.

Inaczej nie miałbym, komisarzu, takich klientów — najwybitniejszej publiczności Paryża. Wicehrabia de Nogeant codziennie mnie odwiedza. Często przychodzi markiz de Lansac. Najbardziej zagorzałym wielbicielem mojego Henryka Bastona jest sam książę Cadignan.


Komisarz.

Zapewne wielbi też sztukę. Lub sztuki twoich aktorek.


Gospodarz.

Panie komisarzu, gdybyście je poznali, nikogo byście za to nie winili.


Komisarz.

Wystarczy. Doniesiono nam, że rozrywki, które ci wasi — jak by to powiedzieć —


Gospodarz.

Artyści?


Komisarz.

Użyję słowa ludzie — rozrywki, które oferują wasi ludzie wykraczają poza to, co dozwolone. Rzekomo wasi — jak by to powiedzieć — wasi udawani przestępcy przemawiają w sposób — jak to określa mój raport? Jak wcześniej odczytuje notatki- w sposób nie tylko niemoralny, co samo w sobie powinno wystarczyć, ale również jak najbardziej obrazoburczy — co w naszych czasach tolerowane być nie może.


Gospodarz.

Panie komisarzu, uprzejmie zapraszam was zatem, byście sami zbadali tę sprawę. Zobaczycie, że nie dzieje się tu nic wywrotowego. Dlatego, że nic nie poruszy moich widzów. To zwykły teatrzyk — i nic więcej.


Komisarz.

Nie przyjmuję zaproszenia, jestem tu z urzędu.


Gospodarz.

Mogę wam obiecać, panie komisarzu, przednią rozrywkę. Chciałbym jednak doradzić zdjęcie mundury i pojawienie się w cywilu. Widok umundurowanego funkcjonariusza utemperuje moich artystów i gości.


Komisarz.

Masz rację, Prospère. Przyjdę tu jako młody elegant.


Gospodarz.

Łatwo wam to przyjdzie, komisarzu. Nawet w kostiumie łajdaka jesteście mile widziani, nie rzuci się to w oczy — byle nie jako komisarz.


Komisarz.

Adieu.

Wychodzi

Gospodarz kłania się.

Kiedyś przyjdzie ten dzień, gdy dorwę ciebie i tobie podobnych…


Komisarz wpada w drzwiach na Graina, przerażonego widokiem munduru. Ogląda go, uśmiecha się, mówi do Prospère.

Zapewne… artysta?…

Wychodzi

Grain marudnie, żałośnie.

Dobry wieczór.


Gospodarz po długim spojrzeniu.

Jeśliś jest członkiem mojego zespołu nie odmówię ci uznania, bo cię nie rozpoznaję.


Grain.

Co masz na myśli?


Gospodarz.

Nie żartujesz więc. Zdejmij perukę, chcę wiedzieć kim jesteś!

Ciągnie go za włosy

Grain.

To boli!


Gospodarz.

Prawdziwe — cholera… ktoś ty?… Prawdziwy włóczęga?


Grain.

Tak.


Gospodarz.

Czego ode mnie chcesz?


Grain.

Mam honor rozmawiać z obywatelem Prospère?… Gospodarzem Zielonego Kakadu?


Gospodarz.

To ja.


Grain.

Nazywam się Grain… czasem też Carniche… czasem krzykliwy Bimsstein — lecz zamknięto mnie jako Graina, to jest ważne.


Gospodarz.

Ach — rozumiem. Chcesz się u mnie zatrudnić i już coś odgrywasz. Niech będzie. Kontynuuj.


Grain.

Obywatelu Prospère, proszę nie uważać mnie za oszusta. Jestem człowiekiem honoru. Mówiąc, że siedziałem mówię prawdę.

Gospodarz patrzy podejrzliwie

Grain wyciąga dokument.

Proszę, obywatelu Prospère. Zobaczycie, że wypuszczono mnie wczoraj o czwartej po południu.


Gospodarz.

Po dwuletnim pozbawieniu wolności — Boże, to prawda! —


Grain.

Wciąż wątpicie, obywatelu Prospère?


Gospodarz.

Coś zrobił, że aż dwa lata —


Grain.

Powiesić mnie chcieli, ale na szczęście byłem w połowie wciąż dzieckiem, gdy zabiłem swoją ciotkę.


Gospodarz.

Człowieku, jak mogłeś zabić własną ciotkę?


Grain.

Obywatelu Prospère, nie zrobiłbym tego, gdyby ciotka nie zdradziła mnie z moim najlepszym przyjacielem.


Gospodarz.

Twoja ciotka?


Grain.

Tak — bliżej byliśmy, niż zazwyczaj ciotki i siostrzeńcy. Dziwne były nasze relacje… gorzkie, bardzo gorzkie. Chcecie posłuchać?


Gospodarz.

Opowiedz, może się dogadamy.


Grain.

Moja siostra była jeszcze dzieckiem, gdy uciekła z domu — jak sądzicie, z kim?


Gospodarz.

Nie potrafię tego odgadnąć.


Grain.

Ze swoim wujem. Ten pozostawił ją samą z dzieckiem.


Gospodarz.

Mam nadzieję, że nie z połową.


Grain.

Obywatelu Prospère, proszę nie żartować o takich rzeczach.


Gospodarz.

Powiem ci coś, panie Bimsstein. Nudzą mnie twoje historyjki rodzinne. Sądzisz, że nie mam nic lepszego do roboty niż tylko słuchać każdego menela, gdy opowiada kogo zabił? Co mnie to wszystko obchodzi? Sądzę, że czegoś po prostu ode mnie chcesz —


Grain.

Tak, obywatelu Prospère. Przyszedłem prosić was o pracę.


Gospodarz z pogardą.

Uwaga, to jest lokal rozrywkowy. Nie mam tu nadmiaru ciotek do mordowania.


Grain.

Och, ten jeden raz mi już wystarczy. Chcę zostać porządnym człowiekiem — do was mnie skierowano.


Gospodarz.

Kto, jeśli mogę spytać?


Grain.

Sympatyczny młody człowiek, którego trzy dni temu zamknęli w mojej celi. Teraz siedzi samotnie. Nazywa się Gaston… znacie go. —


Gospodarz.

Gaston! Wiem już więc, dlaczego od trzech dni nie przychodził. Mój najlepszy kieszonkowiec. — Takie historie opowiadał — ach, wszystkich poruszały.


Grain.

Tak. A teraz go złapali!


Gospodarz.

Za co? Przecież nie kradł naprawdę.


Grain.

Owszem. Ale był to chyba jego pierwszy raz, bo działał niezwykle niezręcznie. Pomyślcie -poufnie- na środku Boulevard des Capucines sięgnąć damie to torby — wyjąć pieniądze — amator. — Ufam wam, obywatelu Prospère — i wyznam — swego czasu również wystawiałem takie historyjki, jednak zawsze w parze z ojcem. Gdy byłem jeszcze dzieckiem. Gdy wciąż wszyscy mieszkaliśmy razem. Gdy moja biedna ciotka jeszcze żyła —


Gospodarz.

Skończ jęczeć! To niesmaczne! Sam żeś ją zabił!


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.