E-book
28.67
drukowana A5
43.63
Zapiski sponsora

Bezpłatny fragment - Zapiski sponsora


Objętość:
295 str.
ISBN:
978-83-8221-343-0
E-book
za 28.67
drukowana A5
za 43.63

Wstęp — jak się to wszystko zaczęło

Za dzień narodzin Wspólnoty Anonimowych Alkoholików uznaje się (umownie) 10 czerwca 1935, to jest dzień, w którym współzałożyciel AA, Robert Holbrook Smith, zwany doktorem Bobem, ostatni raz w życiu pił alkohol. Drugim współzałożycielem był William Griffith Wilson, makler albo spekulant giełdowy, znany jako Bill W., główny autor książki „Alcoholics Anonymous” i innych.

Czterdzieści lat później Wspólnota Anonimowych Alkoholików w Polsce, rozwijała się zupełnie inaczej niż w Stanach, co wynikało z faktu, że u nas Wspólnotę AA zakładali profesjonaliści, a nie anonimowi alkoholicy czy choćby alkoholicy. Pierwsza grupa AA zaczęła działać w Polsce w Poznaniu. Zakładamy, znowu umownie, że odbyło się to w 1974 roku — wtedy to usamodzielniła się pierwsza grupa, dotąd psychoterapeutyczna, prowadzona eksperymentalnie w oparciu o założenia Programu 12 Kroków AA, przez psycholożkę, mgr. Marię Grabowską, w sposób w jaki ona ten Program rozumiała.

Kwestia „kto zakładał AA?” wydaje mi się szczególnie ważna. Duchowy Program AA (tak, duchowy, a nie religijny!) zaczyna się w chwili, gdy jeden alkoholik mówi do drugiego o tym, że jest sposób, że istnieje rozwiązanie problemu alkoholizmu, na czym ono polega, w jaki sposób je zastosował, wdrożył we własnym życiu z pomocą sponsora itd. U nas tego elementu zupełnie nie było. O rozwiązaniach problemu z nadużywaniem alkoholu mówił alkoholikom nie inny, trzeźwy, doświadczony alkoholik, ale psychoterapeuta; mówił nie o tym, co sam zrobił, ale co i jak oni (zgodnie z teoretyczną, psychologiczną wiedzą) powinni zrobić, żeby jakoś przestać pić. Nie ma możliwości, żeby przekazywał duchowy Program AA, bo i skąd miałby go znać/mieć? Z lektury? Niestety, samodzielna lektura książki „Anonimowi Alkoholicy”, której zresztą też wówczas u nas jeszcze nie było i to długo, całymi latami, do tego celu nie była i nie jest wystarczająca.

Jak zapewne wyraźnie widać, rozróżniam problem z piciem i alkoholizm. Spektakularne nadużywanie alkoholu przez alkoholika jest objawem choroby alkoholowej, a nie samą jej istotą. Inaczej mówiąc — problemem alkoholika nie jest alkohol, więc abstynencja nie leczy choroby alkoholowej, choroby, moim zdaniem, zdecydowanie bardziej psychicznej, bo przecież nie gastrycznej (wenerycznej, ortopedycznej itd.). Czasem porównuję ją do gruźlicy — jeśli gruźlikowi podać stosowne leki, to może przestanie kaszleć, ale jego gruźlica będzie się rozwijała nadal.


Tymczasem najczęściej okazuje się, że samo niepicie — jakkolwiek w całym procesie zdrowienia najważniejsze — nie wystarcza. W wielu przypadkach, już nie pijąc, w wyniku egocentryzmu, egoizmu, niedojrzałości emocjonalnej alkoholika i wielu innych jego wad, nie tylko nie naprawia on relacji z innymi ludźmi, a często — wbrew sobie — nadal je niszczy. Przejawia się to w tym, że mimo zaprzestania picia alkoholik nadal rani innych ludzi, także najbliższych, często wbrew swojej woli. Alkoholik, mimo iż nie pije, często swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem nadal pozostawia wokół siebie zgliszcza i popiół. Okazało się jak mawiał jeden z rozmówców — że, jak pił, był pijanym draniem, jak przestał pić, stał się trzeźwym draniem. A przy tym wszystkim opanowana do perfekcji umiejętność zakłamywania rzeczywistości pozwala alkoholikowi odsuwać problem od siebie, przerzucając, jeżeli nie całość, to przynajmniej dużą część odpowiedzialności za zaistniały stan rzeczy na innych. I przede wszystkim o tego typu „niekierowaniu własnym życiem” mówi druga część Kroku Pierwszego.


Rażące niedobory duchowości AA-owskiej zaczęły na naszych spotkaniach wypełniać obrzędy i ceremonie, odbywające się według rozbudowanych scenariuszy, najeżonych różnymi zakazami i nakazami, które z Anonimowymi Alkoholikami nie miały i nie mają kompletnie nic wspólnego — były to zalecenia obowiązujące podczas zajęć grupowych psychoterapii odwykowej, która zresztą na rodzącą się w bólach wspólnotę miała, i ma nadal, wpływ znaczący. Trudno w to uwierzyć? Przykład z poznańskiej grupy „Ster”:


…w załączonym do scenariusza wykazie proponowano takie tematy mityngów, jak np. Etiologia choroby alkoholowej — próba indywidualizacji przyczyn alkoholizmu, Próba charakterystyki typowych trudności w małżeństwie AA, Prezentacja postaw małżonek w okresie abstynencji partnera (próba syntezy) czy Kształtowanie się nowego modelu stosunków towarzyskich rodziny AA.


Oczywiście jest on aż groteskowy i łatwo stwierdzić, że te czasy dawno minęły, ale…


Od 1935 roku Anonimowi Alkoholicy dysponują rozwiązaniem problemu alkoholizmu. Siłą Wspólnoty i nadzieją dla osób uzależnionych jest Program Dwunastu Kroków AA. W roku 1998 (abstynencję utrzymuję od stycznia 1999) zupełnie nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. Były to lata, kilka następnych zresztą też, w których wydawało nam się, że Wspólnota AA = mityng AA i nic więcej. Dwanaście Kroków było rytualnie odczytywane na początku każdego takiego spotkania i wydawało się, że o to właśnie chodzi, że to jest wszystko, co trzeba, należy i wystarczy robić: uczestniczyć w mityngach, słuchać/czytać tekst Kroków oraz Tradycji AA, ale przede wszystkim opowiadać, co się takiego w życiu wydarzyło od poprzedniego spotkania (mityngu). Anonimowi Alkoholicy mieli chyba być czymś w rodzaju poterapeutycznej grupy wsparcia połączonej z klubem abstynenta. Psychoterapeuci przekonywali nas, że każda terapia się kiedyś kończy, a Wspólnota AA zostanie nam do końca życia, jako element absolutnie niezbędny, bo jako uzależnieni, jesteśmy co najwyżej trzeźwiejącymi alkoholikami, że nie wytrzeźwiejemy w pełni nigdy — z założenia, więc też jakiejś formy wsparcia będziemy potrzebowali zawsze. Co do tego też mam pewne wątpliwości, ale o tym może będzie kiedyś w innych tekstach.


Ówcześni uczestnicy AA nie uważali mityngów za czynnik niezbędny do zachowania trzeźwości. Były on po prostu pożądane. Za to poranne skupienie i modlitwa były do tego konieczne.


Stwierdzenie to, z którego wynika wyraźnie, że mityngi nie są sprawą najważniejszą, i na pewno nie jedyną w ofercie AA, nadal w wielu grupach wywołuje szok, złość i protesty.

Do roku 2018 we wszystkich polskich wydaniach Wielkiej Księgi (oficjalnie niby było ich cztery, naprawdę — znacznie więcej, może siedem, osiem), to jest książki pod tytułem „Anonimowi Alkoholicy”, pod dyktando przekonań psychoterapeutów, określenie „wytrzeźwieliśmy” anonimowi alkoholicy zajmujący się tłumaczeniami pracowicie i metodycznie zamieniali na „trzeźwieliśmy”, „trzeźwy” na „trzeźwiejący” itd. Podobnych ingerencji w nasz tekst było znacznie więcej.


Latem 1998 roku trafiłem na swój pierwszy mityng. Zgodnie ze stanowczym poleceniem psychoterapeutki z opolskiej poradni odwykowej (za co nadal jestem jej wdzięczny) zacząłem regularnie uczęszczać na spotkania, zwane u nas mityngami, wspólnoty, która Wspólnotą Anonimowych Alkoholików była wtedy chyba jedynie z nazwy. Oczywiście wówczas zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale zalecono, więc chodziłem. Właściwie nawet bez większych oporów. Od tego momentu minęło dwadzieścia lat.


Wydaje mi się, że większość ludzi, trafiających do nowego, zupełnie dotąd nieznanego środowiska, stara się je poznać, zrozumieć i dostosować — mniej lub bardziej. Tak było i ze mną w latach 1998—2000. Słuchałem uważnie, uczyłem się, starałem się naśladować. Pod koniec tego okresu coraz więcej zasłyszanych informacji uznawałem za… wolałbym nie używać określenia kompletne bzdury, więc niech będzie, że były to przekonania mało sensowne, nie oparte na faktach i rzeczywistości, jakieś dziwne przekonania najczęściej bezrefleksyjnie powtarzane, wypowiedzi, z których kompletnie nic nie wynikało i które nie miały żadnego odzwierciedlenia w literaturze, a więc w doświadczeniach Wspólnoty AA na świecie. Oto kilka z nich:

Ile picia, tyle trzeźwienia.

Jeden Krok — jeden rok.

Mityngi są najważniejsze.

Nie dokonuj istotnych zmian w życiu podczas pierwszego roku trzeźwienia.

We Wspólnocie AA nie ma autorytetów.

Wspólnota AA jest nie tylko dla alkoholików.

Podczas mityngów nie należy używać słów „my”, „wy”, „się”.

Zmyślam? Źle pamiętam? To tylko w moim mieście były takie cudactwa? Niestety nie. Powyższe stwierdzenia pochodzą z książeczki, broszury „Prawdy i zasady Wspólnoty Anonimowych Alkoholików” (ISBN 83-86636-00-9), która to pozycja została oficjalnie zaaprobowana i zaakceptowana do druku przez Służbę Krajową Wspólnoty AA w Polsce; roku publikacji tego… arcydzieła niestety nie znalazłem.


W tych całych „Prawdach i zasadach” oprócz zupełnie nieprawdziwych i szkodliwych, jak wyżej, były też stwierdzenia „tylko” wątpliwe i problematyczne, np. Alkoholik to ktoś, kto sam się tak nazwał (a ci, co się tak nie nazwali, to alkoholikami na pewno nie są?). AA-owcy dzielą się na studentów i profesorów. Profesorami są ci, którzy mają wpadki (a to co takiego?!). Bądź łagodny dla siebie (w jakim zakresie, jak długo?). Bezalkoholowe piwo i szampan są tak samo niebezpieczne jak pierwszy kieliszek (nie, chyba jednak nie tak samo).


Tak to było… Wydaje mi się, a nawet jestem pewien, że w większości grup Anonimowych Alkoholików w Polsce takie właśnie lub bardzo podobne przekonania panują nadal, przynajmniej niektóre.


Ta książka jest wysoce subiektywną opowieścią o dwudziestu latach, jakie spędziłem we Wspólnocie Anonimowych Alkoholików, co najprawdopodobniej uratowało mi życie. W krótkich rozdziałach, przypominających obrazki, migawki, starałem się zaprezentować zmiany, jakie następowały we mnie, ale jeszcze bardziej Wspólnotę AA w Polsce, choć głównie w Opolu, i jej ewolucję — tak, jak ja ją postrzegam i rozumiem. Powtórzę, bo to bardzo ważne — to są jedynie moje osobiste, prywatne zupełnie przekonania, poglądy, wnioski, przeżycia i doświadczenia. Anonimowy alkoholik, uczestnik mityngów AA innej grupy, w innym mieście, może je mieć zupełnie odmienne, co jednak wcale nie znaczy, że nieprawdziwe albo lepsze czy gorsze. Jednak przede wszystkim jest to książka o tym, że istnieje skuteczne rozwiązanie problemu alkoholizmu. Być może nie jest ono dostępne na każdej grupie AA w Polsce, ale może kiedyś to nastąpi, choć wątpię. Wreszcie jest to opowieść o rozwoju duchowym, który jest, a przynajmniej na pewno może być, nieskończony.

Ważne! Temat sponsorowania w zakresie konkretnych Kroków zawarłem już wyczerpująco w książce „Dwanaście Kroków od dna. Sponsorowanie” — tutaj znajdzie czytelnik doświadczenia, rozważania, uwagi, wątpliwości, zapiski AA-owskiego sponsora na tematy… różne.


Podczas mityngu spikerskiego, którego bohaterką była Sydney z Oregonu, wiele razy pytano ją, jak coś tam wygląda w AA w Ameryce. Uparcie odpowiadała, że nie wie, jak wygląda Wspólnota AA w Stanach Zjednoczonych, doświadczenia ma z Oregonu oraz może trochę z Kalifornii, bo tam bywała. Wtedy zorientowałem się, że i ja nie mógłbym twierdzić, że wiem dobrze, jak działają Anonimowi Alkoholicy w Polsce; tu jest pewnie ze 2600 grup, a ja mam pojęcie może o kilkudziesięciu. Nie mogę już nawet twierdzić z całkowitą pewnością, że wiem, jak działa AA w Opolu — w ostatnich latach miało miejsce naprawdę całe mnóstwo zmian, a ja nie biorę udziału w spotkaniach wszystkich grup w mieście; ostatecznie mogę być pewien funkcjonowania trzech grup w Opolu, bo w ich mityngach (spotkaniach) uczestniczę w miarę regularnie.


Wiele razy słuchałem opowieści alkoholików o tym, jak w ich lokalnym środowisku AA zaczęły się zmiany. I jakoś tak dziwnym trafem bardzo często wychodzi na to, że zmiany te zaczęły się od nich. Dość szybko przestałem się z tego śmiać, bo zrozumiałem, że to jest element ich postrzegania rzeczywistości — z naturalnych zapewne powodów mocno jeszcze egocentryczny. W takim razie nie będę spekulował, kiedy zmiany SIĘ zaczęły, a skoncentruję na tym, kiedy ja sam zacząłem mieć na nie jakiś wpływ. O tym, że głównym problemem alkoholika nie jest alkohol wiedziałem cztery lata przed zaprzestaniem picia (wiedziałem z książki Wiktora Osiatyńskiego). O tym, że we Wspólnocie AA najważniejszy jest Program dowiedziałem się w 1998 roku od pierwszego sponsora (kazała mi go sobie znaleźć psychoterapeutka), jednak z tych informacji nic albo niewiele wynikało wtedy, kiedy do mnie one docierały; zresztą… do połowy stycznia 1999 co pewien czas wracałem do picia, nijak nie potrafiłem utrzymać abstynencji, a na niej głównie byłem skoncentrowany.


Na początku, przez kilka miesięcy, wydawało mi się, że najważniejszym dokumentem Wspólnoty AA jest scenariusz mityngu. Podejrzewałem, że pochodzi on z tajemniczej Wielkiej Księgi, której nie widziałem ani przed prowadzącym spotkanie alkoholikiem, ani u nikogo innego. W codziennym użyciu był scenariusz, kartka, zwykle laminowana, z tekstem Kroków i Tradycji AA, do rytualnego odczytywania w koło (stąd określenie „dzielenie się laminatem”) oraz „Dwadzieścia cztery godziny” — trzytomowe wydanie Opolskiego Duszpasterstwa Trzeźwości. Myśl przewodnia, medytacje i modlitwa na dany dzień z tej książki były obowiązującym u nas tematem mityngu. Przyznanie się, że któregoś z czytanych tekstów nie rozumiem albo się z nim nie zgadzam świadczyło ewidentnie o nawrocie choroby alkoholowej oraz chęci powrotu do picia. Tak to się już sami terroryzowaliśmy i zastraszali.

Literatury Wspólnoty AA nie widziałem dość długo, może z rok, jednak już samo tylko czytanie i rozważanie treści Trzeciej Tradycji AA skłoniło mnie w drugiej połowie roku 2000 do poważnych wątpliwości co do pytań zadawanych nowicjuszom — wtedy jeszcze na porządku dziennym był niecny zwyczaj przyjmowania do Wspólnoty AA (albo i nie), pod warunkiem, że nowy prawidłowo odpowiedział na dwa pytania: Czy zauważyłeś, że picie alkoholu komplikuje twoje życie i masz kłopoty? Czy masz szczerą chęć zaprzestania picia? Skoro według Trzeciej Tradycji jedynym warunkiem przynależności do AA jest pragnienie zaprzestania picia, to dlaczego pytania są dwa, a nie jedno (jedyny warunek)? Wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że absolutnie nikt we Wspólnocie AA nie jest upoważniony do stawiania komukolwiek jakichkolwiek pytań i od odpowiedzi na nie uzależniania, czy potrzebujący pomocy człowiek może zostać członkiem Wspólnoty. W każdym razie, zakładając z kolegą nową grupę AA w mieście („Wsparcie”) na przełomie 2000—2001, w jej scenariuszu mieściliśmy jedno tylko pytanie: Czy chcesz przestać pić? Po pewnym czasie, gdy już nieco lepiej zapoznałem się z Tradycjami Wspólnoty, zostało ono zastąpione przez coś w rodzaju pytania/stwierdzenia: Trafiłeś na zamknięty mityng AA, jeśli tu właśnie chciałeś się znaleźć i jeśli chcesz przestać pić, to witamy cię serdecznie we Wspólnocie AA i cieszymy, że jesteś dziś z nami (oklaski). Jeszcze później zniknęło z naszego scenariusza zupełnie.

W taki sposób proces zmian z moim udziałem rozpoczął się u nas, w Opolu. Oczywiście nie dotyczył jeszcze wtedy (ani później) wszystkich grup w mieście, a na sponsorowanie z prawdziwego zdarzenia przyszło nam poczekać jeszcze dłużej.


Nie jest prawdą, że sponsorowanie nie było znane w środowisku polskich AA-owców 15—20 lat temu. Ależ było! Przypominam, że mnie kazała sobie znaleźć sponsora w AA psychoterapeutka w 1998 roku i na pewno nie mnie pierwszemu ani ostatniemu. Tyle tylko, że do pewnego momentu określenie to oznaczało coś zupełnie innego niż obecnie.


Oferta Anonimowych Alkoholików zawiera się w trzech punktach:

1. Poznawanie i realizacja w życiu Programu AA z pomocą sponsora,

2. Służby pełnione na różnych szczeblach struktury Wspólnoty AA, w tym sponsorowanie,

3. Mityngi, to jest spotkania, podczas których można wymienić się doświadczeniami z dwóch pierwszych punktów.


Jeśli jednak pierwszy punkt nie istniał, drugi w zakresie minimalnym i najczęściej też niezgodnie z Tradycjami AA, to i na mityngach poruszaliśmy zupełnie inne tematy — zwykle wypowiedzi uczestników przypominały „rundkę terapeutyczną”, to jest relację klientów grupowej psychoterapii odwykowej z wydarzeń ostatniego tygodnia. W tych warunkach sponsor miał być kolegą, przyjacielem z AA, alkoholikiem z nieco większą niż moja abstynencją, który pomagał mi w pierwszym okresie zrozumieć, co na mityngach się dzieje i dlaczego, miał też być powiernikiem, takim kumplem od rozmów od serca. O tym, że ze sponsorem realizuje się w jakiś określony sposób Program AA, że wymaga to specjalnych i regularnych zwykle spotkań, dowiedziałem się znacznie później.

Na szczęście coraz mniej jest alkoholików w Polsce, którzy uważają, że sponsorowanie jest jakąś nową modą w AA. Takim, jeśli mam okazję, tłumaczę, że kolejność była inna niż się to im wydaje — najpierw było sponsorowanie, a więc najpierw jeden alkoholik spotykał się z drugim i opierając się na własnym doświadczeniu instruował, co i jak należy zrobić, żeby przestać pić, naprawić relacje z bliskimi, zadośćuczynić za krzywdy, rozpoznać i przestać używać wady charakteru, a ostatecznie stać się przyzwoitym, trzeźwym człowiekiem. Dopiero kiedy takich ludzi było kilkudziesięciu i więcej, zaczęli tworzyć Wspólnotę. Sztandarowa pozycja AA pt. „Anonimowi Alkoholicy” napisana została, gdy rodząca się Wspólnota skupiała 78—83 alkoholików. Na fakt, że spotkania (mityngi) nie były wtedy najważniejsze, zwracałem uwagę już wcześniej.

Mocno żałuję, że słowo mityng (ang. meeting) nie zostało przełożone na język polski w początkach istnienia Wspólnoty w Polsce. Być może, gdyby było to po prostu spotkanie zorganizowane po to, żeby pogadać o tym jak wytrzeźwieć, jak rozwiązać wspólny problem alkoholizmu, nie stałoby się ono bardzo szybko pojęciem oznaczającym jakiś specjalny obrzęd, rytuał, z drobiazgowo opracowanym scenariuszem. Pamiętam czas, w którym wypadało, żeby ktoś na mityngu powiedział: nie wiem, jak to działa, ale działa.


Rytuały to powtarzające się wymiany następujące w określonym i przewidywanym porządku. Transakcje bez niespodzianek. Stosuje się je, by osiągnąć fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Często sami sądzimy, że go potrzebujemy, a inni usilnie próbują nas o tym przekonać.


Spotkania, mityngi AA, pomagają alkoholikom utrzymać abstynencję, to prawda, a jak to się dzieje, jak to działa? Alkoholizm to także choroba emocji, z zaburzonymi emocjami łatwiej sobie radzić mówiąc o nich, opowiadając, relacjonując. Jeśli pracodawca mnie oszukał i jestem wściekły, ale na mityngu opowiem o tym, wyrzygam całą tą swoją złość, żal, poczucie krzywdy itp., a na dokładkę usłyszę podobne relacje innych, to jest spora szansa, że uspokoję się na tyle, żeby rozhuśtanych emocji nie musieć sobie regulować alkoholem. Tyle tylko, że jest to rozwiązanie tylko na chwilę; krótkotrwałe zyski zamiast długofalowych efektów. Trochę przypomina mi to tabletkę od bólu zęba. Połknąłem — przestało boleć, o to zresztą chodziło. Jeśli przyjąłem ten lek, żeby wytrzymać jakoś noc, a rano idę do dentysty, to wszystko w porządku, ale jeżeli następnego dnia do dentysty się nie wybieram, bo po co, przecież już nie boli, to coś tu chyba nie jest w porządku z moim myśleniem. Tak właśnie działają same tylko mityngi AA: pomagają utrzymać abstynencję, ale — zmniejszając doraźnie poziom cierpienia — utrudniają alkoholikowi (na szczęście nie każdemu, nie zawsze) realne wytrzeźwienie. Dopóki mocno cierpimy, jesteśmy zdeterminowani i gotowi podjąć konkretne, choć trudne działania, ale jeśli cierpieć przestajemy, nasz zapał do ciężkiej pracy wyraźnie maleje. Przecież następny mityng już za tydzień, za kilka dni, tyle to zawsze jakoś się wytrzyma. I tak życie płynie od mityngu do mityngu.

O sponsorach i sponsorowaniu

Nasłuchałem się definicji więcej niż potrafię spamiętać, bo to i przyjaciel w AA, i mentor, i przewodnik duchowy, i nauczyciel, i przewodnik w procesie indywidualnego rozwoju osobistego, i guru… Określenie wielu ludziom kojarzy się z pieniędzmi, z finansowaniem czegoś; zrozumienia nie ułatwia informacja, że sponsorowanie jest służbą, a sponsor to zaufany sługa, bo wiadomo, że swojemu podopiecznemu (sponsorowanemu) proponuje, sugeruje jakieś działania, a przecież służący nie są od wydawania rozkazów. Chaos kompletny. A jeśli nieporozumienia i brak zrozumienia, to zawsze i lęk. Naturalny lęk przed czymś nieznanym, niezrozumiałym. Dlatego wymyśliłem porównanie. Możliwe, że nie jest ono najlepsze na świecie, ale lepszego na razie nie mam.

Sponsor we Wspólnocie AA

Sponsorowanie we Wspólnocie AA jest służbą, a sponsor to zaufany sługa, który zresztą za to co robi nie pobiera żadnego wynagrodzenia. Czy sponsor wydaje polecenia? Przyznam, że wolę określenia: sugestie, podpowiedzi, czy porady. Tym niemniej sprzeczać się o to nie zamierzam, bo rzeczywiście czasem, niektóre sugestie sponsora podobne są do tych, jakich pasażerom udziela kapitan tonącego statku: proszę państwa statek tonie, sugeruję założyć kamizelki ratunkowe. Pasażerowie mają wybór. Do samego końca. Nie, to nie jest drwina — przecież nie jest wykluczone, że wśród pasażerów statku jest jakiś znakomity pływak, który rzeczywiście może być w stanie dopłynąć do brzegu sam, bez kamizelki.


Powiedzmy, że zaplanowałem sobie, że urlop spędzę wędrując po Tatrach. Ale… ja tam jeszcze nigdy nie byłem, nie wiem, jak, gdzie, którędy itd. Co w tej sytuacji zrobi człowiek trzeźwy, normalny? Bo nietrzeźwy zapewne uzna, że sam sobie poradzi, że wie najlepiej i albo zginie w tych górach, albo będzie fatygował GOPR. Co więc robi człowiek trzeźwo myślący? Ano, wynajmuje przewodnika tatrzańskiego, specjalistę od takich wędrówek. Nie ulega chyba wątpliwości, że przewodnik jest na służbie u turysty, ale to przewodnik udziela turyście wskazówek i zaleceń dotyczących stroju, ekwipunku, wyposażenia. To przewodnik decyduje, którą drogą pójdą i w jakim schronisku zatrzymają się na noc. Dobry przewodnik musi brać pod uwagę możliwości turysty, na przykład jego mniejszą wytrzymałość, ale jednak to on odpowiada za bezpieczeństwo ich obu i to on podejmuje ostateczne decyzje. Człowiek przy zdrowych zmysłach słucha przewodnika i stosuje się do jego zaleceń. Alkoholik… alkoholik natychmiast zaczyna przekonywać przewodnika, że on sam wie lepiej, właściwie wszystko, że świetnie zna się na wspinaczce, na szlakach, wie, gdzie znaleźć schroniska, a w ogóle jest przypadkiem tak wyjątkowym, że właściwie to przewodnik powinien słuchać jego, a nie odwrotnie. Przewodnik, zakładając, że nie ma skłonności samobójczych, na takie rozwiązania się nie godzi, a wówczas alkoholik odchodzi obrażony na wszystkich przewodników świata. Śmieszne to? Nie, tragiczne, a nawet przerażające. Zwłaszcza, że — przypominam! — podopieczny sponsorowi nie płaci, a więc nawet zasada płacę i wymagam też nie ma w tym przypadku zastosowania.


Kilka razy w życiu prosił mnie o pomoc alkoholik, przyznając tym samym, że on nie wie, nie rozumie, nie potrafi i bez pomocy z zewnątrz sam sobie nie poradzi. Chwilę po tym, jak wyraziłem zgodę, zaczynał mnie informować o swoich warunkach oraz wyliczać, co ewentualnie gotów jest zrobić i w jaki sposób. Kiedy taktownie informowałem, że jeśli mam mu pomagać, to zrobimy to po mojemu, a nie według jego wyobrażeń i przekonań, które przecież mu się w praktyce nie sprawdziły, bo inaczej nie prosiłby mnie o pomoc, odchodził śmiertelnie obrażony. To nie jest zabawne, to pułapka uzależnionego umysłu.

Sponsorowanie i internet

Niedawno, podczas jakiegoś spotkania, gdy grzecznie się przedstawiając wyjawiłem też, że jestem z Opola, jeden z rozmówców zawołał: Ah! To znaczy z miasta specjalistów od sponsorowania przez Internet! W tym momencie zorientowałem się, że chyba jednak raz jeszcze powinienem podjąć temat internetowego sponsorowania.


Opole jest najmniejszym pewnie miastem wojewódzkim, tym niemniej mieszkańców ma około 120 tysięcy i chyba siedem grup AA; nie wszystkich tutaj znam, nie we wszystkich mityngach uczestniczę. Być może dlatego jakoś dotąd nie spotkałem tych… specjalistów od internetowego sponsoringu. Jestem jednym z bardzo niewielu alkoholików w Opolu, którzy ze sponsorem przez Internet pracowali; z kilkoma alkoholikami (płci obojga) sam pracowałem przez Internet na Programie jako ich sponsor, a więc pewne doświadczenia mam, jednak specjalistą nazwać bym się nie odważył. I właśnie dlatego, że doświadczeń raczej mi przybywa niż ubywa przyznaję wprost, że co do sponsorowania internetowego mam coraz więcej wątpliwości. Oczywiście nadal uważam, że nieśli inaczej się nie da, to nie ma co grymasić i wybrzydzać, trzeba po prostu radzić sobie stosownie do realnych możliwości, ale chyba niepokoi mnie trochę wizja pracy z podopiecznym przez Internet, bo… bo on mieszka w odległej dzielnicy miasta, a do tego jeszcze deszcz pada.


Siłę przekazu sponsor-podopieczny stanowi, między innymi, język serca i prostota, więc wydawać by się mogło, że nie ma wielkiego znaczenia, czy porozumiewamy się modem-to-modem czy tradycyjnie face-to-face, ale jednak nie jest to chyba takie proste, choć we wstępie do czwartego wydania oryginalnego Big Book napisano, że face-to-face jest tak samo dobre jak modem-to-modem. Mam inne doświadczenia. Zupełnie inne.


Wiosną 2013 roku zakończyłem pracę z alkoholiczką. Realizacja Programu 12 Kroków AA zajęła jej mniej niż osiem miesięcy. Możliwe to było głownie dzięki jej determinacji, gotowości i uczciwości, ale ważne były też elementy następujące:

a) Nie musieliśmy przebijać się przez wieloletnie nawyki terapeutyczno-abstynenckie, bo trafiła do mnie na swoim drugim mityngu w życiu, z kilkunastodniową abstynencją.

b) Intensywność naszej pracy szacuję na jakieś 10—12 godzin tygodniowo: dwa mityngi, w których uczestniczyliśmy razem, po nich zwykle rozmowa na temat usłyszanych oraz zrozumianych treści i wydarzeń, przynajmniej jedno w tygodniu spotkanie robocze (WK i 12x12), codzienne — w początkowym okresie — kontakty telefoniczne.


Dziesięć i więcej godzin tygodniowo na Skype? I to tylko z jednym podopiecznym? Jakoś trudno jest mi to sobie wyobrazić. Podczas pracy z podopiecznym proponuję pewne działania. Ich weryfikacja nie nastręcza żadnych problemów, jeżeli spotykamy się dwa-trzy razy w tygodniu i w ogóle obracamy w tym samym środowisku, jeśli jednak dzieli nas kilkaset kilometrów, okazuje się to właściwie niewykonalne. Przykład: sugeruję podopiecznemu uczestnictwo w dwóch mityngach tygodniowo. W Opolu albo się na tych mityngach spotkamy, albo prędzej czy później — nawet bez wypytywania — dowiem się, czy był na nich obecny; na dalekich dystansach, gdy zupełnie nie znam jego miasta, grup AA, innych alkoholików w miejscu zamieszkania podopiecznego — można mnie zwodzić całymi tygodniami. Poza tym w takiej sytuacji odpada zupełnie — ważny według mnie — element wspólnych doświadczeń, wynikających z uczestnictwa w tym samym spotkaniu i możliwości ich omówienia, przedyskutowania na bieżąco. Praca przez Internet wymaga na pewno więcej czasu, z czym ostatecznie można się pogodzić, ale też znacznie większej samodyscypliny ze strony podopiecznego, niż w przypadku częstych spotkań osobistych, ale czy rzeczywiście, u każdego alkoholika, można na nią liczyć?


Reasumując: sponsorowanie przez Internet uważam za rozwiązanie możliwe, ale jednak wyjątkowe i szczególne, które zalecać można tylko i wyłącznie wtedy, kiedy inaczej po prostu się nie da; ważne jest też, żeby mieć w takiej pracy jakieś własne doświadczenia. Zauważam też, że z czasem mam coraz więcej przekonania do sponsorowania, nie tylko w obrębie jednej miejscowości/dzielnicy, ale nawet — jeśli to możliwe — jednej grupy AA.

Czy oferta AA jest atrakcyjna?

Alkoholiczka doszła do wniosku, że dopóki musi (zalecenie jej psychoterapeutki odwykowej) prowadzić dzienniczek głodu alkoholowego, to nie może pracować ze sponsorką na Krokach, bo to nieustannie produkowałoby stany, uczucia i myśli, które w tym dzienniczku musiałaby odnotowywać; wiadomo przecież, że podczas pracy ze sponsorką, to się stale o alkoholu, piciu i jego konsekwencjach mówi — to są dość częste przekonania, które z rzeczywistością wspólnego mają w sumie niewiele, ale… popularne.

Alkoholik stwierdził, że na zajęciach terapeutycznych właśnie zaczęła się praca z ciałem, cokolwiek to znaczy, a to mu robi tak dobrze, tak poprawia mu samopoczucie, że czuje, że już żadnego Programu AA robić nie musi i nie potrzebuje.

Alkoholiczka uznała, że nie może realizować Programu AA ze sponsorką, bo właśnie na psychoterapii, lada moment, za kilka tygodni albo miesięcy, ma nadzieję dokopać się do najgłębszej istoty swojego alkoholizmu, poznać ją i zrozumieć, a to jest zajęcie tak ciekawe i absorbujące, że na rozmowy ze sponsorką nie ma już siły, czasu ani ochoty.

Klient zgłosił się do poradni odwykowej, bo przeszkadzać mu zaczęły narastające konsekwencje picia. Rozumiał i gotów był (choć bez entuzjazmu oczywiście) na pełną abstynencję. Po długiej rozmowie z psychologiem usłyszał, że nie jest jeszcze tak mocno uzależniony, więc proponują mu naukę kontrolowania picia. Oczywiście z propozycji skorzystał… skoro okazało się, że nie jest z nim jeszcze tak źle, to i czemu nie? To jednak oznacza, że nie może uczestniczyć w zamkniętych mityngach AA, bo tam warunkiem jest chęć zaprzestania picia, a on najwyraźniej przestawać nie musi, więc i nie chce. Praca ze sponsorem odpada w tych warunkach automatycznie.


W ciągu ostatnich kilku lat takich i podobnych opowieści nasłuchałem się dziesiątki. Jedne sytuacje dotyczyły mnie bezpośrednio, z innymi stykali się moi znajomi, koledzy i przyjaciele z AA. A to skłoniło mnie do zadania pytania o atrakcyjność oferty AA.


Kroki I—III. Zaczynam pracę z podopiecznym od sugestii, by spisał pokrótce kilka-kilkanaście przykładów najbardziej paskudnych przeżyć z czasów picia. Tego zalecenia nie praktykowałem tego „od zawsze”, pomysł przyszedł mi do głowy, kiedy zaczynałem pracę z alkoholikiem, który nigdy nie był na żadnej psychoterapii. Zakładałem, że ci, którzy na odwyku byli, czyli zdecydowania większość, z takim albo podobnym zadaniem już się zetknęli. Szybko okazało się, że nie miałem racji, że coś mi się wydawało. Wyszło bowiem na to, że dla wielu alkoholików po terapiach, choćby kilku i naprawdę długich, wieloletnich, takie zadanie było wstrząsem. Podczas terapii — twierdzili — nigdy pewnych spraw nie ujawniali, a nawet ich sobie nie uświadamiali. W trakcie pracy na Krokach II—III przez chwilę wydaje się, że ten Program w sumie nie jest taki straszny, ale później jest przecież coraz trudniej i nieprzyjemniej.


Kroki IV—V to zderzenie z własnymi urazami, czyli urojonymi krzywdami, z krzywdami, jakie realnie wyrządziliśmy innym, z własnymi słabościami, lękami, pokomplikowanym życiem seksualnym, wynaturzonymi instynktami, kryminalnymi zachowaniami itp. Owszem, są tam również zalety, ale jednak przede wszystkim zaczynamy rozumieć, że określenia „kanalia” i „szuja”, to o mnie, i nie tylko w chwilach, gdy byłem pijany.


Krok VI — Zaczynamy dostrzegać, jak w podły i bezwzględny sposób używamy swoich wad charakteru, korzystamy z nich, dla osiągnięcia określonych korzyści. Podejmujemy też realne działania, by przestać to robić.


Kroki VIII—IX — Ze sponsorem, w cztery oczy, jeszcze jakoś to szło, ale teraz trzeba spotkać się z innymi ludźmi i zadość im czynić, przepraszać, zwracać, ale przede wszystkim głośno i wyraźnie przyznawać, że wiele razy zachowaliśmy się w sposób niedopuszczalny, egoistyczny, podły, czasem wręcz odrażający.


Krok X — Okazuje się, że nadal często, zbyt często wyłażą na wierzch nasze wady, wynaturzone instynkty, szkodliwe przekonania. I coś konkretnego należy z tym zrobić, od zaraz.


Krok XI — Modlitwa i medytacja? Cholera! Przecież nigdy nie byłem religijny!


Krok XII — Bezinteresowna pomoc innym? Poświęcanie im czasu i uwagi? I tak do końca życia? I jakieś służby w AA? A co to, matka Teresa jestem, czy co?


Bill W. w Wielkiej Księdze stwierdził jasno, że nikt z nas nie lubi analizowania samego siebie, obniżania we własnych oczach (i nie tylko) poziomu swej dumy, przyznawania się do własnych niedoskonałości, ale wszystkie te czynniki są niestety niezbędne, żeby powrócić do zdrowia. Najważniejszy jest chyba właśnie ten powrót do zdrowia Tylko, czy każdy alkoholik naprawdę chce wrócić do zdrowia, czy każdy uzależniony wierzy, że jest to możliwe, czy każdy gotów jest zrobić wszystko, by to osiągnąć?


Chyba rację miał jezuita Anthony de Mello, pisząc w pierwszym rozdziale swojego „Przebudzenia”: Większość ludzi twierdzi, iż pragnie jak najszybciej opuścić przedszkole. Ale nie wierz im. Nie mówią prawdy. Jedyne, czego naprawdę chcą, to by naprawić im popsute zabawki. „Oddaj mi moją żonę”. „Przyjmij mnie znowu do pracy”. „Oddaj mi moje pieniądze”. „Zwróć mi moją wcześniejszą reputację”. Tego właśnie naprawdę chcą. Pragną, aby zwrócić im dotychczasowe zabawki (życie). Tylko tego, niczego więcej. Psychologowie twierdzą, że ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chcą naprawdę wyzdrowieć. W chorobie jest im dobrze. Oczekują ulgi, ale nie powrotu do zdrowia. Leczenie bowiem jest bolesne i wymaga pracy, wyrzeczeń.


Czasem, podczas rozmowy, widzę w oczach bunt i nieomalże słyszę myśli: Zaraz, hola, przecież nie jest tak źle, przecież nie piję już… miesięcy albo lat i nawet mnie nie ciągnie, więc czemu mam tak orać???


Czy oferta Anonimowych Alkoholików jest atrakcyjna? Moim zdaniem absolutnie nie. Czemu więc dziwimy się, że nowicjuszy na mityngi trafia niewielu, a zostaje na stałe jeszcze mniej?


W „Języku serca”, w rozdziale „Rules” Dangerous but Unity Vital (s. 6, tłumaczenie nieautoryzowane), Bill pytał i odpowiadał jednocześnie: Czy Anonimowi Alkoholicy mają strategię public relations? Czy jest ona adekwatna do naszych aktualnych i przyszłych potrzeb? Chociaż nigdy nie była ona definitywnie sformułowana lub precyzyjnie uzgodniona, z pewnością mamy częściowo przynajmniej uformowaną strategię public relations. Jak wszystko inne w AA, wyrosła ona z prób i błędów. Nikt jej nie wymyślił. Nikt nigdy nie ustalił jej zasad i reguł, i mam nadzieję, że nikt nigdy tego nie zrobi. A to dlatego, że zasady i reguły wydają się dla nas niezbyt korzystne. Rzadko kiedy się sprawdzają.


Nie są nam potrzebne nowe zasady i reguły, ale może już czas na realnie i na szeroką skalę praktykowaną, ale przede wszystkim skuteczną strategię public relations, bo zachęcanie do służby rzecznika (czyli alkoholika reprezentującego grupę na zewnątrz, poza strukturami AA) słowami: zostań rzecznikiem, w tej służbie nic nie trzeba robić, chyba nie przynosi już oczekiwanych efektów, a właściwie to chyba żadnych efektów.


Nasza oferta, w porównaniu do propozycji psychoterapii odwykowej, akupunktury, hipnozy, korzonków kudzu i pewnie kilku innych jeszcze pomysłów, wydaje się najmniej atrakcyjna, ale być może moglibyśmy coś konkretnego zrobić, by taką się stała? Nawet nie w interesie nas samych, bo ten jest oczywisty (czy na pewno?), ale tych, którzy wciąż jeszcze cierpią… Pamiętajmy przy tym, że wyboru mają dokonywać ludzie, delikatnie rzecz ujmując, solidnie zaburzeni albo, mówiąc wprost, psychicznie chorzy.


Przy naszej bierności ci, którzy wciąż jeszcze cierpią, będą nadal szukali oraz wybierali łatwiejszą, łagodniejszą drogę i półśrodki, a my, wśród starych przyjaciół, w naszych przytulnych i bezpiecznych piwnicach, ugotujemy się z czasem we własnym gronie i sosie, zadowoleni z siebie, trwając w trzeźwości może i skutecznie, ale coraz rzadziej pomagając innym ją osiągnąć.


Czy jest to wizja przesadnie mroczna? Są miejsca (miasta, grupy), gdzie nadal i to często na spotkaniach AA pojawiają się nowicjusze. Czy jednak jest to efektem określonych działań członków Wspólnoty AA, czy jednak terapeutów, którzy proponują i namawiają alkoholików do uczestnictwa w mityngach? Na mityng mojej grupy, i to specjalnie zorientowanej na szczególne potrzeby nowicjuszy i początkujących, trafia nowych alkoholików może z pięciu… rocznie. Za kilka-kilkanaście lat tak może być i w innych miastach w Polsce.


Może warto przypomnieć i przypominać do znudzenia:

— Jeżeli trzeźwość nie rodzi trzeźwości, oznacza, że jej nie było, albo umarła jak drzewo, które uschło zanim zakwitło, pozbawione życiodajnego środowiska.

— Grupa AA bez weteranów pozbawiona jest doświadczenia, grupa bez alkoholików ze średnią abstynencją pozbawiona jest stabilizacji, grupa bez nowicjuszy nie ma przed sobą przyszłości.

Nieporozumienia i wątpliwości

Precyzyjne nazewnictwo ułatwia komunikację, umożliwia porozumienie, a w pracy sponsora z podopiecznym jest niezbędne. Takie to oczywiste, a jednak wiele razy słyszałem, że my, alkoholicy, zupełnie niepotrzebnie, dzielimy włos na czworo. Czy rzeczywiście niepotrzebnie? Program Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików może być reinterpretowany wiele razy — nie dlatego, że się czasy zmieniły, ale z powodu zmian, jakie nastąpiły w nas samych. Rozwój duchowy jest przecież, a przynajmniej może być, nieskończony; wymagania rosną i to jest normalne. Jeżeli nawet głębsze zrozumienie pewnych zagadnień nie jest potrzebne alkoholikowi z abstynencją kilkudniową, to kilka-kilkanaście lat później może okazać się już niezbędne. I tak odpowiedź na powyższe pytanie brzmi: czasem tak, czasem nie, jednak wydaje mi się, że koniecznie trzeba rozumieć, co do nas mówią, ale dość teoretycznego wstępu, czas na przykłady wyjaśnień językowych, bo o nie głównie mi chodzi.


Planuj działania, a nie efekty — moje własne, osobiste, prywatne motto życiowe. Bardzo mi się ono przydaje, do dziś zresztą. Kiedy zapytano mnie o sens podejmowania działań bezcelowych zorientowałem się, że nie wszyscy wiedzą o co chodzi, bo po prostu inaczej rozumiemy pojęcia celeefekty. Powiedzmy, że zaczynam budowę — oczywiste jest, że od początku znam cel, czyli wiem, że chodzi o willę, a nie o garaż albo wieżowiec. Celem jest willa, ale jeśli zacznę planować, jaki w niej będę szczęśliwy z piękną, młodą żoną i trójką ślicznych, mądrych, grzecznych, utalentowanych dzieci (nie mam żony ani trójki dzieci), to właśnie zaczynam planować efekty. Cel być może uda mi się osiągnąć, ale efekty to już zupełnie inna bajka. Marzeniowe planowanie, rojenia, fantazje.


W języku codziennym, potocznym, nie ma pewnie potrzeby odróżniania strachu od lęku, czy poczucia krzywdy od urazy, jednak człowiekowi, który poszukuje prawdy, pragnie doświadczyć rzeczywistości niezafałszowanej swoimi wyobrażeniami i fantazjami, chce wreszcie wytrzeźwieć, może się ono okazać potrzebne. Lęk to taka odmiana strachu, która pojawia się bez wyraźnych przyczyn, bez realnego zagrożenia. Jeśli boję się kilku osiłków w dresach biegnących w moim kierunku, wymachujących kijami bejsbolowymi i wykrzykujących jakieś groźby, to jest to uczucie zupełnie normalne i zrozumiałe, ale gdy obawiam się smoka, który na pewno czai się pod moim łóżkiem albo światowego spisku kretów, to jednak ze mną coś jest nie w porządku.

Z poczuciem krzywdy i urazą jest podobnie, chociaż to akurat rozróżnienie nie wynika z definicji słownikowych, tym niemniej warto się umówić, uzgodnić, że poczucie krzywdy, jak sama nazwa wskazuje, jest wynikiem realnie wyrządzonej nam krzywdy, szkody, ale uraza zawsze ma swoje źródło w naszych wadach charakteru albo słabościach i oznacza żal, pretensje urojone, które narodziły się w naszej głowie — zwykle mówimy, że żywimy urazę albo wyhodowaliśmy sobie urazę… my, my sami. Jeżeli zostanę okradziony albo pobity, to realną krzywdę mi wyrządzono, poczucie krzywdy jest w pełni uzasadnione, oczywiste i zrozumiałe, jeśli jednak czuję narastający żal do żony, bo na obiad nie smaży placków ziemniaczanych, a ja nigdy jej nie powiedziałem, że je lubię, bo uznałem, że jakoś sama powinna się domyślić, odgadnąć, to to właśnie jest uraza — w tym przypadku wynikająca z nierealistycznych oczekiwań, które zresztą bardzo często są źródłem uraz, podobnie jak zaburzona ocena rzeczywistości. Typowe u alkoholików.

Zdolność rozróżnienia poczucia krzywdy od uraz przydaje mi się bardzo podczas pracy z podopiecznymi nad Krokami Cztery-Pięć (i nie tylko), bo pozwala im zorientować się, za co faktycznie w życiu odpowiadają, a za co jednak nie.


W książce „12 Kroków od dna” przeczytać można było anegdotę ilustrującą różnicę między alkoholikiem i człowiekiem nieuzależnionym. Pomieszczenie z dwojgiem drzwi, a w nim człowiek, którego jedynym zadaniem jest pomieszczenie to opuścić. Człowiek zdrowy, nieuzależniony: otworzył pierwsze drzwi. Okazało się, że za nimi stał potężny facet z maczugą i… łup! Kiedy człowiek doszedł do siebie, zastanowił się chwilę, podszedł do drugich drzwi, otworzył je i bez przeszkód wyszedł. W tym momencie jego udział w eksperymencie się kończy. Co w analogicznej sytuacji zrobi alkoholik? Otworzy pierwsze drzwi i oberwie maczugą od złego typa. Jak się ocknie, znów podejdzie do tych samych drzwi i znowu zostanie uderzony. Za trzecim razem to samo, za czwartym i piątym też. Kiedy bardzo już poturbowany, ledwie trzymając się na nogach, po raz kolejny otworzy te same drzwi — niespodzianka! Bandziora z maczugą za drzwiami nie ma! Co w tej sytuacji zrobi alkoholik? Alkoholik pójdzie szukać typa z maczugą. Kiedy zadano mi pytanie: po co alkoholikowi potrzebny ten od maczugi, czy może chodzi o nadzieję, że tym razem nie będzie bolało? — zorientowałem się, że ta dykteryjka również może wymagać pewnego wyjaśnienia. Jestem alkoholikiem, piłem po to, by doznać ulgi. I tu jest pułapka, bo ulga jest nie tyle uczuciem, co stanem, w którym przestaję cierpieć. Pułapka — jak już zapewne widać — polega na tym, że żeby doznać ulgi, żeby przestać cierpieć, trzeba najpierw cierpieć. Alkoholik idzie szukać cierpienia. Czasem mówimy, że my, uzależnieni, mamy wręcz niesamowitą zdolność do komplikowania sobie życia — to jest właśnie to. I tutaj szukać można źródeł podejmowania złych decyzji, dokonywania wyborów, które nam nie służą, sprawiają problemy.


Jestem prawdziwym alkoholikiem, to oznacza, że alkohol nigdy nie był głównym problemem w moim życiu; moje prawdziwe problemy zaczynały się wtedy, kiedy przestawałem pić. Bo kiedy piłem, byłem po prostu pijany. Niewątpliwie piłem więcej niż nieuzależnieni, na pewno dużo częściej, ale przecież niezamroczony alkoholem, nie będąc pijanym, podejmowałem decyzje o następnym piciu — mimo, że wszystkie poprzednie zakończyły się przykrymi, a nawet tragicznymi konsekwencjami. W ten sposób nie zachowują się ludzie normalni rozsądni i świadomi! Oczywiście decyzje o piciu nie były jedynymi złymi decyzjami, jakie w tamtym okresie podejmowałem.


Tak więc trzeźwienie i wytrzeźwienie, w specyficznym tego słowa znaczeniu, oznaczać może powrót do zdroworozsądkowego myślenia; myślenia rzeczowego, opartego na faktach i rzeczywistości, a nie tylko na przekonaniach i rojeniach, myślenia niezaburzonego szalejącymi emocjami, świadomego.

Jak długo ma trwać trzeźwienie? Z treści zawartych w Wielkiej Księdze wynika, że czas ten liczyć należy raczej w miesiącach niż latach, ale nie to wydaje mi się tu najważniejsze — chodzi raczej o to, co alkoholik w tym czasie robi albo nie robi. Uważam, że trzeźwienie polegające wyłącznie na chadzaniu po mityngach AA, proces wytrzeźwienia wydłuża w nieskończoność. Co niektórym bardzo się podoba.


To, co zazwyczaj wydarza się w przeciągu kilku miesięcy, rzadko można osiągnąć dzięki wieloletniej samodyscyplinie.

Trudny temat znowu otwarty

O tym, że problemem alkoholika nie jest alkohol, dowiedziałem się cztery lata przed zaprzestaniem picia z książki Osiatyńskiego. Nic z tego dla mnie wtedy nie wynikało — to raz, a dwa — nie wyczytałem jakoś albo nie zrozumiałem, co w takim razie jest tym naszym głównym problemem. Dopiero po wielu latach, kiedy Program się o mnie upomniał i zacząłem uważnie czytać Wielką Księgę, wyczytałem tam coś o znaczeniu kapitalnym, epokowym, przełomowym.


Głównym naszym problemem okazał się kompletny brak siły duchowej. Koniecznością dla nas stało się znalezienie takiej siły, z pomocą której moglibyśmy żyć. [WK, wyd. II, s. 38]


Dlaczego uważam to za tak ważne? Trudno naprawiać coś, jeśli nie wiadomo, gdzie jest usterka i na czym ona polega. Trudno jest leczyć chorego bez diagnozy (chyba w ogóle nie jest to możliwe), bez stwierdzenia, co mu dolega, prawda? A skoro dowiedziałem się, CO jest moim głównym problemem, mogłem — z pomocą Boga i poddając się Jego woli –rozpocząć proces wytrzeźwienia.


Minęły lata. W listopadzie 2018 roku pojawiło się nowe wydanie WK i okazało się, że czytający tę książkę i pragnący wytrzeźwieć alkoholik nie może się z niej już dowiedzieć, co jest głównym problemem alkoholika! Co więc leczyć? Co starać się uzdrowić, zmienić, naprawić?

Owszem, jest w tej książce absurdalne zdanie: Brak siły — to był nasz dylemat (s. 45), ale ono jest tak bzdurne i tak błędne, że kompletnie nic z niego nie wynika. Brak siły nie jest dylematem, podobnie jak brak pieniędzy, obiadu, koła zapasowego… Bo „dylemat” jest to trudny wybór między dwiema tak samo ważnymi racjami. Nie ma wyboru — nie ma dylematu. Więc skoro brak Siły nie może być naszym dylematem, to czym jest? Ano, nie wiadomo… już nie wiadomo.


Rozmawialiśmy na ten temat w jakimś większym gronie, gdy podeszła alkoholiczka, z mini słowniczkiem w ręku i zaczęła: ale ja wyczytałam, że w oryginale i po angielsku… Przerwałem jej od razu, prosząc, żeby nie zmieniała tematu. Wyraźnie nie zrozumiała, więc uprzejmie wyjaśniłem: Wszyscy tutaj jesteśmy Polakami. Rozmowa toczy się w Polsce. W Polsce urzędowym językiem jest polski. Jestem pewien, że 99% Polaków w Polsce, sponsorów i podopiecznych, będzie pracowała na Wielkiej Księdze po polsku, po to zresztą ona powstała. Nie interesuje mnie, jak to jest po angielsku, niderlandzku, samoańsku i — co chyba najważniejsze — nie musi mnie interesować. Przypominam, że Wspólnota AA w Polsce wydała potworne pieniądze (ok. pięć lat pracy dwóch zespołów, koszty samolotów, dojazdów, hoteli, wyżywienia i nie wiem, czego jeszcze) właśnie po to, żebym ja i dziesiątki tysięcy alkoholików w tym kraju, mógł korzystać z wersji polskiej.


A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi, iż swój język mają — pisał Mikołaj Rej, ale to już chyba nieaktualne… nie w środowisku AA w Polsce.


Alkoholik to takie cacuszko, co to aby żyć, musi mieć problemy, a jak ich nie ma, to sobie wymyśli… — mawia mój trzeci sponsor. Ma rację, niestety, bo — jak widać — po ponad czterdziestu latach istnienia Wspólnoty AA w Polsce stworzony w niej został sztucznie nowy poważny problem. A najbardziej niesmaczne, wręcz perfidne jest to, że problem ten będą mieli nie ci, którzy go stworzyli, ale tysiące innych Polaków-alkoholików w Polsce.


Zagadka, zadanie dla czytelników — co, według nowej WK, jest głównym problemem prawdziwego alkoholika? Może jednak wódka?


— —

Dla zainteresowanych.

Definicja słowa „dylemat”: https://sjp.pwn.pl/sjp/dylemat;2555642.html

Wynik konsultacji w tej sprawie z dr hab. Katarzyną Kłosińską z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Albo-dylemat-albo-brak-pieniedzy;18942.html

Ocet, czy może jednak miód?

Sponsorowanie to — według mnie oczywiście — najważniejsza służba we Wspólnocie AA. Kiepscy mandatariusze, rzecznicy, czy powiernicy (jeśli takowi się nam trafią), odchodzą wraz z upływem swojej kadencji. Kiepski sponsor (hm… sprecyzowanie, co miałoby to oznaczać w praktyce nie jest łatwe), to problem dziesiątków podopiecznych, później ich podopiecznych.


Niedawno zakończyłem aktualizację i korektę materiałów pomocniczych na warsztat KzK (Krok za Krokiem) w Woźniakowie. No, czy skończyłem, to się dopiero okaże, bo teraz pełną parą ruszył do pracy zespół weryfikujący te materiały i to, co zrobiłem. A kiedy myślę o Woźniakowie, to automatycznie o sympatycznych i gościnnych księżach salezjanach, a to z kolei skłania mnie do rozważań o św. Franciszku Salezym i jego postawie… Taki ciąg skojarzeń.


Prawie pięć wieków przed Soborem Watykańskim II, św. Franciszek propagował ideę powszechnego powołania chrześcijan do świętości, ale tym razem nie o to mi chodzi. Św. Franciszek znany był z wyrozumiałości, łagodności, uprzejmości i taktu; wyznawał ponoć zasadę: więcej much złapie się na kroplę miodu, aniżeli na całą beczkę octu.


Pomijając może niezbyt szczęśliwe obecnie porównanie do much, zastanawiam się nad właściwą postawą sponsora wobec podopiecznego w AA. Pojawia się tu wiele pytań. Takt i uprzejmość? Na pewno tak. Prawo do błędu? Niewątpliwie. Szacunek? Jasne! Ale czy wyrozumiałość i pobłażanie w nieskończoność i bez granic?


To pewnie miło być lubianym przez wszystkich, ale kiedyś usłyszałem w Londynie ciekawe stwierdzenie: jeśli w procesie pracy nad Programem Dwunastu Kroków, ani przez chwilę, nie żywiłem urazy, żalu czy złości do swojego sponsora, to… albo sam siebie oszukuję, albo z tym sponsorem coś jest nie tak. Oczywiście nie należy traktować tego zbyt dosłownie, raczej z przymrużeniem oka, jednak… Ja urazy i pretensje miałem… Choć łagodności i wyrozumiałości od mojego sponsora nadal się uczę.

Sponsor — granice zobowiązań

Coś tam zaczął mówić o pomocy i umiejętności proszenia o nią, i tym chyba uśpił moją czujność, bo nie zareagowałem dostatecznie szybko, czyli nie kazałem mu zamilknąć, kiedy zaczął opowiadać o pomocy, jakiej udzielili mu jacyś starzy kumple podczas przenoszenia i topienia w gliniance pokawałkowanych zwłok kobiety. Pewne słowa już zostały wypowiedziane i już nie dało się oszukać samego siebie, udawać że było inaczej, że on nic nie mówił, a ja nic nie słyszałem, nie zrozumiałem. W tej jednej chwili zmieniło się wszystko.


Podczas warsztatów sponsorowania w Opolu taki temat i sam problem w ogóle jeszcze się nie pojawił, ale już po tygodniu, na warsztaty sponsorowania do Jastrzębia, jechałem z jasno określonymi pytaniami i wątpliwościami. Tym bardziej, że w obu tych miejscach w materiałach warsztatowych zawarty był punkt dotyczący zobowiązań sponsora w AA wobec podopiecznego i jego rodziny. Obecnie wiem już, że zabrakło tutaj elementu dotyczącego całkiem realnych zobowiązań obywatela wobec społeczeństwa, w którym żyje, ale… lepiej późno niż wcale zdać sobie sprawę z faktu, że na tym najdziwniejszym ze światów są jeszcze jacyś inni ludzie, poza przyjaciółmi z AA. I wobec nich też mamy jakieś zobowiązania.

Podopieczny, który podczas pracy nad Krokiem Czwartym, Piątym, Ósmym, Dziewiątym poinformuje mnie, jako sponsora, o swojej nieujawnionej dotąd zbrodni (zbrodni, a nie przestępstwie czy wykroczeniu!) stwarza sytuację, w której muszę dokonać wyboru, muszę podjąć decyzję. Tak, MUSZĘ, bo jeżeli nie chcę fałszować rzeczywistości i udawać, jak w okresie picia, że nic nie słyszałem, to muszę podjąć decyzję, czy informację tę zatrzymać dla siebie, czy zgłosić odpowiednim władzom. Trzeciego wyjścia niestety nie ma. Przyznam od razu, że zapędzania w taką pułapkę absolutnie sobie nie życzę i na coś takiego zdecydowanie się nie zgadzam.

Prawo (zagadnień tych dotyczą: art. 178 kpk, art. 261 kpc i przepisy Kodeksu Prawa Kanonicznego) respektuje obowiązek dochowania tajemnicy spowiedzi, ale dotyczy to księży, a nie sponsorów w AA! Sponsor kapłanem nie jestem i szczególnych uprawnień ze stanem tym związanych samowolnie przydzielać sobie nie powinien. A zatajenie zbrodni to przestępstwo poplecznictwa (art. 239 §1 kk).

Czy pomoc w poznawaniu i realizacji Programu 12 Kroków, udzielana w dobrej wierze podopiecznemu, zobowiązuje jego sponsora do popełniania przestępstw w imię układu sponsor-sponsorowany oraz AA-owskiej przyjaźni?

Od wielu już lat potencjalnym podopiecznym uświadamiam, że nie chcę i nie muszę wybierać pomiędzy przestępstwem, a donosicielstwem i zawiedzionym zaufaniem i nie zgadzam się, by mnie wobec takich wyborów stawiali. Jeżeli w ich przeszłości kryją się nieujawnione dotąd zbrodnie (to ważne, bo obowiązek zgłaszania nie dotyczy zwykłych występków), to lepiej, żeby przed sprawieniem sobie ulgi i ich pochopnym wyznaniem, mocno się zastanowili, do kogo mówią, bo ja święceń kapłańskich nie mam i w razie czego postąpię zgodnie z własnym sumieniem.


Historia ta, gdy ją zaprezentowałem po raz pierwszy, wzbudziła wiele kontrowersji i dyskusji (to dobrze), ale też mnóstwo niezdrowych i zupełnie niepotrzebnych spekulacji (źle), a więc wyjaśniam, że sytuacja wyżej przedstawiona jest jedynie teoretyczną prezentacją problemu, który w takiej, lub podobnej formie, może w czyimś życiu już zaistniał, albo może się wydarzyć dosłownie każdego dnia. Na pewno bezpieczniej jest być przygotowanym. To przestroga dla… nie, nie tylko sponsorów i podopiecznych w AA, ale dla wszystkich, którzy chcieliby się z najlepszą przyjaciółką, lub prawdziwym przyjacielem, podzielić jakąś mroczną historią. No, wyrzuć to z siebie! — radzimy czasem w dobrej wierze, ale może warto się wcześniej zastanowić, czy rzeczywiście jesteśmy gotowi na przyjęcie absolutnie wszystkich zwierzeń.

Pendolino albo szybka ścieżka

Pytają mnie czasem znajomi i nieznajomi alkoholicy, skąd się u nas wzięły, zalecane przez niektórych sponsorów tzw. „Codzienne sugestie”, a zwłaszcza kontrowersyjna modlitwa na kolanach albo telefonowanie do sponsora o określonych porach. Od lat interesuję się historią Wspólnoty AA, mam przyjaciół, którzy biegle władają językiem angielskim, trochę sam poszperałem, więc w pewnej mierze, częściowo, spróbuję odpowiedzieć na te pytania i wątpliwości. Zwracam jednak uwagę, że są to moje amatorskie poszukiwania, a nie rzetelne i na sto procent wiarygodne opracowanie naukowe.


W książce „12 Kroków od dna. Sponsorowanie” pisałem: Czasem przypominam, że na kolanach ludzie poddawali się na polach bitew już tysiące lat temu. Jest to pozycja, w której przestaję stanowić zagrożenie… dla siebie i innych. W książce „Doktor Bob i dobrzy weterani” znaleźć można informację o pożytkach z modlitwy na kolanach (s. 95, 245) oraz codziennego telefonowania (s. 159).

I to się zgadza, jednak nie wyjaśnia w pełni, skąd się sławetnych pojawiło sześć punktów na karteczce z codziennymi sugestiami.


David B., alkoholik, były kapitan w armii brytyjskiej, mocno charyzmatyczny przywódca pewnego odłamu AA, homoseksualista (słyszałem, że na jego pogrzeb przyszły setki ludzi, a złośliwe plotki głoszą, że część z nich przyszła po to, żeby się upewnić, że… hm… zresztą nieważne), w każdym razie był niewątpliwie postacią nietuzinkową.

Jest/była taka strona internetowa (obecnie funkcjonuje jako blog AA Cult Watch, której autorzy starają się monitorować różne kulty, odłamy, sekciarskie zapędy, alternatywne pomysły i inne takie w łonie Wspólnoty AA. Na temat Davida B. (i nie tylko, bo wielu innych postaci znanych z historii Wspólnoty) jest tam dość sporo i są to informacje mocno nieprzychylne. Zarzucano mu wprost, że często wykorzystywał seksualnie swoich podopiecznych, że dodawał wina do gotowanych potraw, że nakazywał odstawić lekarstwa przepisane przez lekarza, że uważał, że istota Kroku Pierwszego polega na ślepym i absolutnym posłuszeństwie wobec sponsora itp. To na kontrolowanych przez niego i jego poruczników mityngach miała się narodzić (prawdopodobnie były to lata osiemdziesiąte, grupa „Wizja dla ciebie”, a wkrótce wiele innych) tzw. szybka ścieżka, to jest metoda realizacji Programu stosunkowo szybko… bardzo szybko. Na tymże blogu można również znaleźć informacje o „panu sześć punktów”. A oto i one:


1) Rano i wieczorem, na kolanach, módl się o trzeźwy dzień — wieczorem dziękuj.

2) Prowadź regularnie dzienniczek/listę wdzięczności.

3) Czytaj wskazany fragment Wielkiej Księgi.

4) Dzwoń do sponsora i do jednego czy dwóch nowych członków AA.

5) Czytaj codziennie „Just for Today” („Tylko dzisiaj”) i realizuj zalecenia tam zawarte.

6) Módl się za ludzi do których czujesz urazy, żeby dostali wszystko to, co dla siebie samego pragniesz. Jeżeli się złe czujesz, to powtarzaj modlitwę o pogodę ducha aż się poczujesz lepiej.


Oczywiście można (i kto wie, może nawet warto) sprawdzić rzetelność i intencje AA Cult Watch. Jednak ważniejsze wydaje się coś innego, a mianowicie pytanie, czy „Codzienne sugestie” są czymś złym, bo wymyślił je prawdopodobnie ktoś z otoczenia Davida B.?


Na koniec rodzynek, fragmenty relacji Andy’ego F., alkoholika, który przez kilkanaście miesięcy był podopiecznym Davida B.


Davida B. poznałem w Londynie w kwietniu 1993, po powrocie ze Stanów. Byłem w AA już od 13 lat, ale co pewien czas wracałem do alkoholu i narkotyków. Nie wiem jak to się stało, ale jakimś cudem wylądowałem na mityngu, na który nigdy dotąd się nie wybrałem. Był to mityng na Pont Street, w poniedziałek, a grupa „Wizja dla ciebie” okazała się bastionem Davida B. i jego zwolenników. David był kapitanem w wojsku brytyjskim i jego podopieczni mówili do niego i o nim „kapitan”. Prowadził on te mityngi jak jednostkę wojskową.


Na tej grupie poznałem Davida B. i poprosiłem go o sponsorowanie. Był to niewysoki, starszy pan z wyżej klasy społeczeństwa angielskiego. Posługiwał się wytwornym językiem i było widać, że był szkolony w jakiejś szkole dla wyższych klas, gdzie mówiło się „królewską angielszczyzną”.

David B. zgodził się na sponsorowanie i dał mi samoprzylepną karteczkę z napisem „W tej chwili patrzysz na problem”, którą miałem przylepić do lustra. W ten sposób miałem sobie codziennie przypominać, że ja, nikt inny, jestem problemem. Dał mi też sześć codziennych sugestii (na jego mityngach zawsze leżały na stołach).

David B. przez cały czas miał tych podopiecznych nie mniej niż dwudziestu. Zapraszał wszystkich swoich najbliższych poruczników na niedzielną mszę w katolickim kościele „Brompton Oratory”. Blisko ołtarza był cały rząd wypełniony jego podopiecznymi i wszyscy przymusowo ubrani w garnitury. Oczekiwał też, że jak ktoś z jego grupy miał spikerkę na mityngu, to też musiał być w garnitur ubrany.


Trzeba powiedzieć, że David B. bardzo źle patrzył na kogokolwiek, kto się dzielił swoim bólem na mityngach. Wszystko to było widziane jako użalanie się nad sobą. Zażywanie środków uspakajających, czy antydepresyjnych, nie było tolerowane na jego mityngach.

David B. był homoseksualistą i były wypadki, że dobierał się do swoich podopiecznych. Miał słabość do młodych ładnych chłopaków.


Jego najbardziej ulubione powiedzonko na mityngach było, że odkąd wstąpił do AA, to nigdy nie miał złego dnia, że nieszczęście jest efektem wyboru i że jego zdrowienie było jak przyjemny spacer w parku od momentu, gdy przyszedł na pierwszy mityng. Nie było wolno mówić o żadnych smutnych i przykrych sprawach na jego mityngach, więc każdy udawał, że jest cały czas szczęśliwy i uśmiechnięty.


Kanalia i szuja z tego Davida B., czy może jeszcze jedno niedoskonałe narzędzie w rękach Boga — jakkolwiek Go rozumieliśmy?

Moda, marzenia i strach

Przyszło nam żyć w ciekawych czasach — pojawiły się technologie i możliwości wcześniej nieznane: komputery, Internet, telefony komórkowe. Dla mnie były radosną przygodą, ale dla wielu osób w moim wieku albo starszych, okazały się poważnym wyzwaniem, rodzącym obawy i wątpliwości — czy sobie poradzę, czy będę w stanie się nauczyć? Ale przecież moje pokolenie nie jest wyjątkowe — przodkowie zmagali się z telewizorami, pralkami automatycznymi, w ogóle z elektrycznością… I zawsze pojawiały się pytania: po co zmieniać coś, co dobrze działa? (ano właśnie, po co, przecież lampy naftowe były zupełnie dobre) oraz odwieczne marzenie ludzkości, by zatrzymać czas, by wiecznie i na zawsze było tak, jak ja się przyzwyczaiłem, jak ja się nauczyłem, jak ja rozumiem, jak ja umiem, jak ja już się nie boję. Marzenie może i zrozumiałe, choć kompletnie nierealne i paskudnie egoistyczne.


Wiosną 1938 roku Bill W. rozpoczął pracę nad książką „Alcoholics Anonymous”, zwaną później Wielką Księgą, która ostatecznie wydana została w roku następnym. W kwietniu 1953 roku pojawiło się pierwsze wydanie „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji AA”. Przez te kilkanaście lat, dzielących wydanie WK oraz 12x12, wytrzeźwiała pewna liczba alkoholików i niektórzy z nich, lękając się zmian i nowości, które mogłyby zagrozić ich ugruntowanej już pozycji, przyjęli nową książkę bez wielkiego entuzjazmu, bo znowu coś nowego trzeba było czytać, coś nowego poznawać, weryfikować stare przekonania. Była to, i nadal jest, postawa zrozumiała, zresztą po dziś dzień, głównie w USA, znaleźć można nieliczne grupy, których członkowie bazują tylko i wyłącznie na Wielkiej Księdze. Ot, taka ciekawostka, nie pierwsza i nie ostatnia w historii Wspólnoty AA, bo przecież my, alkoholicy, zawsze… wiedzieliśmy lepiej. Wiedzieliśmy lepiej, co najlepsze jest dla nas samych, ale też co będzie najlepsze dla wszystkich innych alkoholików.


Moda ta, a może maniera, polegająca na odrzucaniu wszystkich publikacji Wspólnoty AA, poza Wielką Księgą, z pięćdziesięcioletnim opóźnieniem dotarła do Polski. To z kolei skłoniło mnie do bliższego zapoznania się z tematem, bo interesuje mnie historia AA, ale także wszelkiego typu manifestacje choroby alkoholowej — może za wyjątkiem samego picia, bo to przecież banalne.


Wielka Księga pisana była w czwartym roku istnienia AA — licząc od symbolicznej daty powstania Wspólnoty, czyli dnia, w którym doktor Bob pił po raz ostatni — i zbudowana została na bazie doświadczeń pierwszych kilkudziesięciu (78—83) alkoholików, z których nikt nie realizował w swoim życiu Programu Dwunastu Kroków. Piętnaście lat później, kiedy ukazała się książka „Dwanaście Kroków i Dwanaście Tradycji”, członków Wspólnoty było już około sto tysięcy. Czy rzeczywiście więcej warte jest doświadczenie kilkudziesięciu alkoholików, których zresztą wielu wróciło do picia, czy może jednak kilkudziesięciu tysięcy?


Ilość nie zawsze świadczy o jakości, to oczywiste, a w takim razie chyba warto przyjrzeć się doświadczeniom tych najstarszych weteranów. W pewnych środowiskach AA można czasem usłyszeć przekonania i legendy o rzekomo niesamowicie wysokiej skuteczności Wspólnoty w pierwszych latach jej istnienia. Jednak literatura Wspólnoty mitów tych nie potwierdza, a wręcz przeciwnie. W „Doktor Bob i dobrzy weterani” czytamy: Do lutego 1937 roku dziesiątki nowych alkoholików zapoznawały się z Programem. Niektórym udawało się nie pić przez jakiś czas, ale potem znikali. Niektórzy pojawiali się ponownie. Inni po prostu umierali. Na przykładach negatywnych (na cudzych błędach) też wiele się można nauczyć, sam to zresztą często robiłem, tyle tylko że trudno traktować je jak wzór wart naśladowania.

Rodzi się pytanie, czy nie wystarczyłby autorytet i doświadczenie autora „Anonimowych Alkoholików”? Autorytet zapewne jest ważny, ale z tym osobistym doświadczeniem jest już nieco gorzej, albowiem Bill W. nigdy Programu AA ze sponsorem nie przepracował i nawet obwiniał się za to, że nie umiał stosować go w niektórych dziedzinach życia.


W każdym razie obecnie widzę to tak: Wielka Księga jako podręcznik podstawowy, idea, sposób, rozwiązanie oraz 12x12 jako niezbędne uzupełnienie, zawierające konkretne podpowiedzi, wskazówki dotyczące praktycznej realizacji Programu, oparte na doświadczeniach tysięcy członków Wspólnoty AA.


Ktoś zapytał mnie kiedyś, czy potrafiłbym przeprowadzić podopiecznego przez Program korzystając wyłącznie z Wielkiej Księgi? Tak, oczywiście, jest to wykonalne. Może nawet dałbym sobie radę bez żadnej lektury AA. Warto chyba jednak zdać sobie sprawę, że im mniej sponsor czerpie ze skarbnicy doświadczeń Wspólnoty AA, tym bardziej opiera się na swoich własnych, osobistych przeżyciach, poglądach, przekonaniach i… rojeniach.

Tak, umiałbym korzystać tylko z WK, tylko… po co miałbym coś takiego robić? Dlaczego? Natomiast chyba jednak nie poradziłbym sobie ze znalezieniem odpowiedzi na pytanie podopiecznego: Na jakiej podstawie uznałem, że mogę odrzucić lata doświadczeń tysięcy alkoholików? I następne: Jak w praktyce zrealizować Krok Szósty, któremu — zapewne właśnie z powodu braku doświadczeń w tym początkowym okresie — Bill W. w Wielkiej księdze poświęcił całe trzy zdania?

Szkoda by mi też pewnie było modlitwy św. Franciszka, której prawdziwą wartość, sens i znaczenie Anonimowi Alkoholicy i Bill W. odkryli dopiero po napisaniu Wielkiej Księgi (a znaleźć ją można w 12x12, w rozdziale poświęconym Krokowi Jedenastemu).


Mody pojawiają się i znikają. Niektóre powracają (retro). Zwykle guzik mnie obchodzi, co kto nosi, byle nie próbował zmuszać mnie i nakłaniać do noszenia tego samego — takie postawy pachną mi fanatyzmem — zwłaszcza, gdy mam poważne wątpliwości, czy ktoś taki faktycznie ma na względzie moje dobro, czy może w identycznie umundurowanym tłumie sam chciałby poczuć się bezpiecznie.


Kolejny raz przekonuję się, że miałem wiele szczęścia, bo żaden z moich sponsorów nie próbował mnie indoktrynować, to jest wpajać swoich własnych idei czy przekonań na temat religii, trzeźwienia, literatury, ciuchów, pracy, związków… Pomagali mi odnaleźć moją własną drogę oraz miejsce w życiu i interweniowali jedynie wtedy, kiedy w swoich peregrynacjach zapuszczałem się w rejony faktycznie niebezpieczne. Za to im dziękuję.


W czasach zmian, świat należy do tych, którzy się uczą, podczas gdy Ci, którzy już się „nauczyli” okazują się świetnie przygotowanymi do życia w świecie, który już nie istnieje.

Nauka życia we Wspólnocie AA

Na jakimś forum internetowym wpadło mi niedawno w oczy zdanie, którego podczas mityngów AA nie słyszałem już kilkanaście lat. Może dlatego też nigdy się tym tematem nie zajmowałem albo o tym zapomniałem. A chodzi mi teraz o przekonanie, stwierdzenie: na mityngach uczę się życia. Bardzo dawno temu było ono popularne, ale mnie prawie od początku wydawało się trochę jakby przesadzone, wątpliwe — mniej lub bardziej. Później jakoś tak zniknęło, a ja nawet nie zauważyłem, kiedy się to stało.


Przełom roku to dobry czas na różne bilanse i obrachunki, więc tym razem zastanowię się, czy prawdziwe jest powiedzenie, że na mityngach uczę się życia, a także, czego mogę się nauczyć podczas spotkań AA w Polsce i w ogóle we Wspólnocie.


Mogę nauczyć się zgłaszać do wypowiedzi i czekać, aż mi pozwolą zabrać głos — przyda się na pewno, kiedy tylko zasiądę w sejmie. Jeśli nie będę bardzo uważny, mogę nauczyć się sekciarskiego podwójnego języka (double talk — typowe dla wielu sekt używanie słów w innym znaczeniu niż słownikowe, np. akredytacja, dylemat), nadużywania zaimków osobowych i dzierżawczych (ja, mnie, mój), ale mogę też oduczyć się rażącego używania wulgaryzmów (ja pierdolę, jebać, kurwa,), choć z tym bywa już różnie. Mogę nauczyć się prowadzić spotkanie AA oraz recytować ze wzruszeniem „Dezyderaty”, „Orędzia serca”, „Listy Kiplinga” i inne takie poetyckie utwory. Z trzeźwością nie ma to nic wspólnego, z normalnym życiem też nie, ale jakie energetyczne i podniosłe!

A czy słyszał ktoś w „normalnym” życiu: nabyłem i spożyłem jedna druga litra alkoholu? Tak, specjalnego terapeutycznego języka też można się nauczyć, nawet nie będąc nigdy klientem psychoterapii odwykowej.


W swoich początkach we Wspólnocie wierzyłem, że na mityngach uczę się rozwiązywać różne problemy, ale to przekonanie posypało mi się stosunkowo szybko, bo i jaką naukę z cudzej opowieści mogę wyciągnąć, jeśli z założenia, nawet w myślach, nie wolno mi jej przydatności nijak ocenić albo porównać jej z moją konkretną sytuacją? Chodzi mi tutaj oczywiście o cudaczne nakazy i zakazy zawarte w scenariuszach mityngów.


Z czasem zrezygnowaliśmy, mam tu na myśli mityngi, na których często bywam w moim mieście, z takich zakazów i nakazów, wywodzących się z zajęć grupowych psychoterapii odwykowej, i wtedy, nawet dość długo, wierzyłem w tę naukę rozwiązywania różnych problemów — może nie tyle podczas spotkania AA, co we Wspólnocie, tak w ogóle. Ten okres trwał u mnie najdłużej, bo dopiero stosunkowo niedawno zorientowałem się, że jest tutaj pewne „ale”. I krew mnie zalewa ze złości na samego siebie, bo przez lata jakoś nie wpadłem na to, by zadać sobie niezwykle ważne pytanie: jakie konkretnie problemy uczę się rozwiązywać we Wspólnocie AA w Polsce?


Koniec końców sami stworzyliśmy nasze problemy. [WK, s. 104]


W AA, choć niekoniecznie podczas mityngów, mogę nauczyć się rozwiązywać problemy… sztuczne, sztucznie stworzone przez alkoholików w naszym specyficznym środowisku. I chyba tylko takie, bo czy można nauczyć się we Wspólnocie rozwiązywania problemów innych niż alkoholizm? Kłopoty ze zdrowiem powierzamy lekarzowi, z samochodem — mechanikowi, z cieknącym kranem — hydraulikowi, z zegarkiem… Co miałby robić w AA alkoholik, którego problem alkoholowy został już rozwiązany? Może, a nawet powinien, pomagać innym wytrzeźwieć, oczywiście, ale to nadal ten sam problem. A poza tym? Ano, może generować jakieś nowe, sztuczne problemy i namiętnie je rozwiązywać albo przerzucać zmagania z nimi na innych członków Wspólnoty. Chyba dopiero teraz w całej pełni zrozumiałem pozornie zabawne powiedzenie, że… alkoholik to takie cacuszko, co to aby żyć, musi mieć problemy, a jak ich nie ma, to sobie wymyśli, a jak już wymyśli, to musi je rozwiązywać, a jak rozwiązać nie potrafi, to użala się nad sobą.


Tak, my w AA sami tworzymy we Wspólnocie nasze, coraz to nowe, problemy. Nie, nie sądzę, żebyśmy robili to złośliwie albo ze złej woli. Tak, to jest po prostu alkoholizm. Nie ma znaczenia, że część z tych problemów zostanie rozwiązana, bo na ich miejsce my sami albo nasi przyjaciele z AA stworzą nowe. I też zupełnie oderwane od zwykłego życia.


Prosty przykład, bardzo zresztą na czasie. Przez wiele lat mieliśmy trudności z tłumaczeniem Wielkiej Księgi, bo jej treść dostosowana była do przekonań psychoterapeutów. Po kilku latach pracy dwóch zespołów tłumaczy doczekaliśmy się nowej wersji. Prawdopodobnie przekład jest bardziej wierny, ale właśnie… może nawet za bardzo, za bardzo dosłownie. W efekcie dostaliśmy dzieło stylizowane na gwarę staropolską (a niby po co?) z wieloma rażącymi błędami. O absurdalnych i żenujących typu „brak siły — to był nasz dylemat” albo „zasady są ważniejsze od osobowości”, mowa jest w naszym środowisku od dawna, więc dodam tylko, że moim zdaniem Program AA jest Programem działania, a nie wnikania w cudze osobowości. Także w działaniu — albo braku rozsądnego działania — wyraża się trzeźwość. Oraz w zdolności do przyznawania się do błędów. A zajmowanie się osobowościami (skoro nie podano, jakimi, to widocznie wszystkimi) ewidentnie narusza naszą Tradycję Dziesiątą, bo my w AA nie zajmujemy się kwestiami osobowości osób spoza Wspólnoty.


Niżej prezentuję kilka innych przykładów.


Wiemy, że jeśli alkoholik powstrzyma się od picia w ciągu wielu miesięcy czy lat, zachowuje się podobnie jak inni. [s. 22]

Tak? To po jaką cholerę jakieś Programy i sponsorzy?


Przyznaliśmy się do pewnych wad. Ustaliliśmy z grubsza, w czym tkwi problem. [s. 73]

Tak? To nie potrzeba rzetelności i dokładności, bo wystarczy tylko trochę i z grubsza?


Uważamy, że człowiek, który oświadcza, iż wystarczy sama trzeźwość, jest bezmyślny. [s. 83]

Tak? To co niby trzeba jeszcze? Skoro sama trzeźwość jest objawem bezmyślności?


Przypomnij kandydatowi, że jego powrót do zdrowia nie zależy od ludzi. Zależy od jego relacji z Bogiem. [s. 100]

Faktem jest, że on musi pracować z innymi, aby utrzymać swoją własną trzeźwość. [s. 120]

Co jest?! To w końcu zależy od pracy z innymi ludźmi, czy tylko od relacji z Bogiem?


Takich stwierdzeń, które nie muszą, ale mogą rodzić problemy, jest w tej książce więcej. A my we Wspólnocie AA w Polsce, w naszych przytulnych salkach mityngowych, przez następnych kilkadziesiąt lat namiętnie będziemy je rozwiązywać, nie zauważając, że z prawdziwym, codziennym życiem nie mają one zupełnie nic wspólnego.


No, ale tak jest w oryginale! — ktoś zawoła. Zapewne tak, tylko przypominam, że nie bardzo wiadomo, kto jest autorem pewnych określeń w naszej WK oraz to, że „Anonimowi Alkoholicy” to w sumie poradnik dla pijaków, a nie jakieś święte dzieło.


A wracając do tematu i reasumując: nie, na mityngach, ani w ogóle w AA, nie nauczymy się życia. Życia można nauczyć się tylko w życiu (a pływania tylko w wodzie) — a Wspólnota AA stawia sobie chyba jednak inne cele.

Nowy problem polskich AA

Zastanawiałem się, czy w poprzednim artykule o sztucznych problemach generowanych przez alkoholików we Wspólnocie AA w Polsce, nie przesadziłem, nie zaprezentowałem zbyt czarnej wizji… Może nie jest aż tak źle, może mi się wydawało, może to ta pogoda… Wtedy zadzwonił telefon. Później dostałem dwa SMS-y, parę e-maili, następnego dnia znowu jakieś telefony. Trwało to ze trzy dni, a dzięki moim rozmówcom zorientowałem się, że w AA pojawił się kolejny bardzo poważny problem.


— Czy my w AA mamy prawo, możemy, wolno nam itp. bo sformułowania bywały różne, a więc, czy mamy prawo używać określenia „nowa Wielka Księga”? Bo ktoś to może źle zrozumieć, ktoś coś sobie pomyśli, i czy nie lepiej byłoby mówić „stara Wielka Księga w nowym wydaniu” albo „czwarte polskie wydanie Wielkiej Księgi”? Oczywiście wiadomo, że to wydanie z listopada 2018 nie jest czwarte, ale co tam!


Postanowiłem pomyśleć trochę, zanim coś napiszę, odpiszę, odpowiem. Wykąpałem się — po kąpieli zawsze się czuję jak nowy, choć jestem już stary. Ubrałem nowe skarpetki — to znaczy stare, bo kupione ponad pół roku temu, ale nigdy jeszcze nie noszone. Zaparzyłem nową yerba mate, ale w sumie to starą, bo dostałem ją już jakiś czas temu, przejrzałem nową „Alkoholiczkę” Miki Dunin, to znaczy nowe wydanie z inną okładką, bo tam nieźle szuka mi się natchnienia, i ostatecznie doszedłem do wniosku, że nie… Nie przesadziłem, nie widzę niczego zbyt pesymistycznie, a pogoda nie ma tu nic do rzeczy.


Alkoholizm to straszna psychiczna choroba!


I to wszystko. Teraz muszę poczytać nową Wielką Księgę, bo jutro zaczyna się u nas Warsztat Wielkiej Księgi, i chcę być przygotowany. Czemu nową? Nową, bo w całości na nowo przełożoną i to całkiem nieźle (to nie tylko poprawa paru błędów), z historiami osobistymi amerykańskich AA, to jest w wersji, której jeszcze nigdy w Polsce nie było. Amen.

Rozwiązanie jest zbyt proste?

Najnowsze wydanie książki „Anonimowi Alkoholicy”, wydane pod koniec 2018 roku, zawiera na okładce informację: Jest to czwarte polskie wydanie „Wielkiej Księgi”. W związku z tym, pół żartem, pół serio, ogłosiłem w internecie konkurs — zaprezentowałem siedem różnych okładek naszej Wielkiej Księgi i zapytałem, która z tych książek jest wydaniem czwartym i dlaczego niby ta właśnie? Dla ułatwienia zawarłem w tym zadaniu podpowiedź:


Edycja to jednorazowy nakład dzieła, jednorazowe wydanie płyty, kasety itp.

Wydanie to ogół egzemplarzy książki, odbitych z tego samego składu drukarskiego.


Uważałem bowiem z możliwe, nawet bardzo prawdopodobne, że anonimowi alkoholicy w Polsce zabrali się za numerowanie wydań swojej Wielkiej Księgi, nie wiedząc nawet, czym jest to wydanie. Nie otrzymałem żadnej w pełni satysfakcjonującej odpowiedzi, choć bardzo pomógł autor „Historii AA w Polsce”, a tutaj dodam od razu, że ja też jej nie znam. Ogłaszając konkurs chciałem się czegoś dowiedzieć o historii naszej podstawowej pozycji, czegoś się nauczyć. I faktycznie coś przy tej okazji zrozumiałem, ale w temacie zupełnie innym niż numeracja wydań WK.


W przedmowie do „Anonimowych Alkoholików” z 2018 roku (s. XIV) napisano, że w drugim wydaniu… oprócz „Opinii lekarza” i jedenastu rozdziałów tekstu podstawowego, zostały zamieszczone cztery oryginalne historie osobiste pionierów AA oraz teksty wstępne i sześć dodatków. No cóż, ja mam drugie wydanie. Nawet dwa egzemplarze wydane w różnych latach. Nie ma w nim czterech historii amerykańskich AA. Jest za to siedem piciorysów polskich alkoholików, co miało rzekomo pojawić się dopiero w wydaniu trzecim. Żeby było jeszcze śmieszniej dodam, że były wydania zawierające „Wyznanie lekarza” dra Woronowicza na początku książki, były wydania które „Wyznanie” zawierały pod koniec książki i były wydania, które go nie zawierały. Tu trzeba przypomnieć sobie, co to jest wydanie.


Wbrew pozorom nie chodzi mi jednak o problematyczną numerację wydań WK, ale o… alkoholizm jako poważną chorobę.


Jest rok 2019. Wszystkie dotychczasowe wydania WK, ile by ich nie było, wydane zostały w przeszłości — zgadza się? Przeszłości można nie znać, nie pamiętać, ale nie można jej zmienić. Przeszłość jest/była elementem rzeczywistości, faktem, a z faktami ludzie trzeźwi ponoć nie dyskutują. Choć trudno w to uwierzyć, przeszłości nie można zmienić nawet decyzją sumienia grupy AA w Polsce!


Kiedyś już zetknąłem się z czymś podobnym. Pisząc opinię na temat książki „Historia AA w Polsce”, znakomitej zresztą, którą gorąco polecam! Pisałem wtedy:


Zaskoczył mnie trochę sposób datowania narodzin grup AA. Fakty pozostają faktami bez względu na to, czy je pamiętamy, czy nie. Jeśli nie pamiętamy, to nie wydaje mi się, by można je sobie ustalać mocą decyzji jakiegoś gremium. Sumienie grupy AA ma spore kompetencje, to prawda, ale czy może swoimi decyzjami kreować rzeczywistość?


To oczywiście nie jest zarzut wobec autora świetnej książki, ale raczej wobec tych, które takie „fakty” mu podawali.


Jeśli nikt już nie pamięta na sto procent daty powstania grupy, to wybierzmy jakąś zbliżoną, a następnie po wsze czasy informować będziemy, że „rocznica grupy przypada umownie w dniu…”.

Jeśli mamy taki bałagan w numeracji wydań WK, to może wystarczyło umówić się, że to najnowsze będzie miało numer IV, żeby wyrównać numerację do amerykańskiej. Bo śmiesznie by było, gdyby w USA były cztery wydania Big Book, a w Polsce np. dziewięć Wielkiej Księgi. Czy jest coś złego w określeniu „umowne wydanie IV”? Ależ nic! Poza tym tylko, że jest to… zbyt proste.


Często powtarzam, że: Anonimowi Alkoholicy dysponują prostym Programem dla prostych ludzi, którzy obsesyjnie komplikują bardzo proste sprawy.


I inne: Ludzie normalni dostosowują swoje zachowania i przekonania do zmieniającej się rzeczywistości. Ludzie zaburzeni, nietrzeźwi starają się zmienić rzeczywistość, przeszłość, fakty i dostosować je do swoich przekonań.


Jeszcze to nie nastąpiło, ale zapewne lada moment usłyszę lub przeczytam, że: „ale my w AA inaczej rozumiemy wydanie”. Ależ oczywiście! Wiem! Anonimowi Alkoholicy w Polsce mają inne zasady, inne prawa, inną niż bibliograficzna i księgarska numerację wydań książek, coraz bardziej inne od powszechnie przyjętego, sekciarskie słownictwo, inne… A mnie się kiedyś wydawało, że trzeźwość oznacza powrót do normalności! Oj, naiwny, naiwny…


Nad jednym się jeszcze zastanawiam, czy Wspólnota AA w Polsce jest coraz bardziej oderwana od rzeczywistości, czy może zawsze taka była i tylko ja tego nie widziałem? A może tak właśnie trzeba? Oderwać się od rzeczywistości jak tylko się da, żeby w pełni skupić się na wytrzeźwieniu? Sam już nie wiem…


A może kichać to wszystko? Jakąś tam rzetelność, dokładność, odpowiedzialność? Żyjemy w rzekomo wolnym kraju, każdy tu może numerować swoje wydania, jak mu samowola podpowiada, więc czemu z tej (dziwnie nieco pojmowanej) wolności nie mieliby skorzystać także Anonimowi Alkoholicy w Polsce?

Żeby choć trochę podobna!

Był kiedyś taki warsztat, bodajże w Bełchatowie, gdzie Bob (amerykański weteran) mówił o Tradycjach. Materiał ten jest bardzo długi, ale mnie uderzyły dwie kwestie. Jedna dotyczy zmiany wersji długiej Dwunastu Tradycji na krótką, powodów tego i konsekwencji, a druga — realnego podziału Wspólnoty AA.


Najpierw jednak pytanie: czy ktoś pamięta jeszcze wyroby czekoladopodobne? Bo mnie się czasem wydaje, że my, w Polsce, mamy coś wspólnotopodobnego, podobnego chyba tylko z nazwy i pozorów.


Anonimowi Alkoholicy (w USA) popełnili już chyba wszystkie możliwe błędy w swojej ponad osiemdziesięcioletniej historii, więc powinniśmy się na ich doświadczeniach uczyć, a nie wiecznie wymyślać nasze polskie rozwiązania — zresztą zupełnie odmienne od już wypraktykowanych na świecie i przynoszące zwykle efekty… co najmniej problematyczne.


Bob mówił (pisownię zostawiłem taką, jak dostałem w pliku. pdf)…

Nie chcę być negatywnie nastawiony, ale obecnie AA na całym świecie jest podzielone na dwie części. Nie wiem czy w efekcie finalnym to będzie dobre czy złe. Po prostu wiem z obserwacji, że to się dzieje. Podział ma miejsce na dwa obozy, które maja bardzo mało ze sobą do czynienia. Jest to bardzo widoczne w Stanach Zjednoczonych, nie wiem czy tak samo jest w Europie. Jeden z obozów istnieje po to by służyć jedynemu celowi. Obóz ten robi wszystko żeby pomagać ludziom, aby wykonywać służby, robić Kroki, czytać Wielką Księgę. Ludzie ci robią wszystko, żeby odsunąć siebie, swoje ego na bok, aby służyć wyższemu celowi i etyce. Tymczasem drugi obóz jest skupiony tylko na jednej rzeczy, naprawianiem swoich problemów — ja, ja, ja, ja, ja, ja, ja. Ten obóz myśli, że obóz pomagający innym to fanatycy.


Na ten temat było i jest dużo więcej, ale w tym momencie i na potrzeby tego, co chcę pokazać, powinno wystarczyć.


Otóż słyszałem już i czytałem w naszym środowisku, że są przyjaciele, którzy nawołują do udawania, że podział grup AA na typ A i B (albo X i Y, bo nie o nazwy tu chodzi) w Polsce nie istnieje. To udawanie, oszukiwanie siebie i innych, ma rzekomo służyć jedności Wspólnoty AA. Ups! Od kiedy to sprzeczanie się z faktami i pijane zakłamywanie rzeczywistości komukolwiek w czymkolwiek pomogło? Czy udając, że wszystko jest w zupełnym porządku, można cokolwiek naprawić, zmienić?


W Ameryce dostrzegają problem i może już nawet myślą nad rozwiązaniami, w Polsce lansowana jest propaganda sukcesu: Jest cudownie, a będzie jeszcze lepiej, żadnych podziałów nie ma! Bo my tak postanowiliśmy! Ba! Nawet próbuje się tutaj namawiać, przekonywać, wręcz przymuszać innych, by też udawali i głosili, że jest idealnie, znakomicie i bezpodziałowo. I to niby w imię wspólnego dobra i jedności!


Bob stwierdził, że nie wie, czym się to finalnie skończy, i ja też nie wiem. Mamy mnóstwo lat doświadczeń (z pijanego życia) w udawaniu i zakłamywaniu, więc może uda się i tym razem? Z podobnym skutkiem…

Kontrowersyjne treści w WK

Z lektury wstępu do „Codziennych Refleksji” dowiedziałem się, że cytaty w niej zawarte są fragmentami literatury AA, ale same refleksje autorstwa jakichś tam członków AA nie zawierają stanowiska Anonimowych Alkoholików w żadnej sprawie. Czyli mają wartość taką, jak dowolna wypowiedź na mityngu — ni mniej, ni więcej.


Chciałem się dowiedzieć, jaka relacja (może podobna?) zachodzi między wypowiedziami zawartymi w historiach osobistych z Wielkiej Księgi, a oficjalnym stanowiskiem AA, ale o tym nie napisano w żadnym wstępie, a jest ich wiele. Już raz zetknąłem się w tej książce z sugestią, że na Programie przyznać to się trzeba tylko do niektórych rzeczy i całkiem wystarczy z grubsza tylko zorientować się, o co chodzi, bo najwyraźniej rzetelność i dokładność anonimowym alkoholikom nie jest potrzebna. Teraz znowu to…


Na przykład w AA mówią nam, że nie możemy sobie pozwolić na urazy i użalanie się nad sobą, więc uczymy się unikać tych wyniszczających postaw. W podobny sposób pozbywamy się poczucia winy i wyrzutów sumienia, gdy podczas pracy nad Krokiem Czwartym i Piątym programu powrotu do zdrowia „wyrzucamy śmieci” z naszej głowy. [Cytat z książki „Anonimowi Alkoholicy”, wydanie z 2018 roku, s. 566].


Normalni ludzie (i nie chodzi mi tylko o to, że niealkoholicy), jeśli zrobią komuś jakąś krzywdę, czują wstyd, poczucie winy, wyrzuty sumienia. Uczuć takich nie doświadczają albo nazywają śmieciami i potrafią wyrzucić ze swojej głowy, psychopaci i socjopaci. W tym momencie zastanawiam się, czy i ewentualnie w jaki sposób tacy ludzie realizują Krok Ósmy i Dziewiąty — skoro już poczucie winy i wyrzuty sumienia wywalili ze swojej głowy jak śmieci, to zapewne na liście osób skrzywdzonych pozostali już tylko oni sami. Ale mniejsza z tym.


Poczucie winy i wyrzuty sumienia, to uczucia wyższe dane nam przez Boga. Odróżniają one ludzi od dzikich zwierząt (co do oswojonych psów i kotów nie byłbym już taki pewien), które zabijają po prostu dlatego, żeby mieć co żreć i przeżyć. Nie jestem pewien, czy jest mi po drodze z ludźmi, którzy takie uczucia nazywają śmieciami i chcą oraz jakoś potrafią wyrzucić je ze swojej głowy. Może i z tymi, którzy „tylko” zalecają takie postawy i uważają je za reprezentatywne dla swojej wspólnoty.


I tu moja pilna prośba do powierników, by spowodowali, żeby Wspólnota AA w Polsce zwróciła się do stosownych służb w Nowym Jorku (zapewne do Biura Usług Ogólnych), z prośbą o interpretację i wyjaśnienie, czy historie osobiste zawarte w Wielkiej Księdze zawierają oficjalne stanowisko Wspólnoty AA, wobec jakichkolwiek kwestii i czy opisane w niej postawy, przekonania i zachowania są — według AA — wartościowe, godne polecenia i naśladowania.


PS.

Powiernicy nie zapytali, więc zrobiłem to z pomocą przyjaciół anglojęzycznych.


Pytanie:

„I would like to ask if the Personal Stories contained in the Big Book describe attitudes and behaviors suggested by the Fellowship of AA? Or are they — like Daily Reflections — personal shares of AA fellows which do not represent AA stance on any matter?” The new edition of the Big Book in polish, contains personal stories (previous editions did not).


Odpowiedź:

Greetings from G.S.O.! Thank you for your question and this opportunity to be in touch.

The stories in the Big Book reflect the shared experience of the individual member(s). As you know, experience varies from member to member, and it is personal. That is what makes the pool of A.A. experience so rich and wide. It remains simple and personal. A.A. does not take a stance on someone’s shared experience.


Czyli po prostu: historie osobiste zawarte w Wielkiej Księdze mają znaczenie podobne do refleksji w „Codziennych refleksjach” — nie zawierają one oficjalnego stanowiska AA w żadnej sprawie, nie są wzorem do naśladowania.


Przy okazji dowiedziałem się też, że odpowiednie służby AA w USA (AAWS) wydały Polakom licencję na druk nowego wydania na podstawie próbek, fragmentów tekstu nowego przekładu. Absolutnie nie było analizy całego tekstu nowej polskiej wersji, jak to próbowali nam wmówić Powiernicy.

Zapiski sponsora

03.09.2013

Służba na różnych szczeblach struktury Wspólnoty AA jest kontynuacją, rozwinięciem, dopełnieniem sponsorowania, a zwłaszcza jednego z najważniejszych jego elementów: pozbywania się egoistycznej samowoli i egocentrycznego sobiepaństwa (odgrywania roli Boga) na rzecz wypracowywanej mozolnie umiejętności, zdolności do podporządkowania się i działania w interesie wspólnego dobra, a nie wiecznie tylko i wyłącznie własnego. Tak więc naturalna wydaje mi się kolejność: najpierw sponsor jako pierwszy dokonywać powinien oceny, czy, a jeśli tak, to do jakiej służby ewentualnie już się jego podopieczny nadaje. Rzecz jasna opinia sponsora, to jedynie rekomendacja — to nie sponsor powierza służbę ale sumienie grupy. Niby proste, prawda? A jak się ma do rzeczywistości?


Trafiłem do Wspólnoty, w której scenariusze spotkań wszystkich grup AA w mieście zawierały pytanie: czy ktoś chciałby poprowadzić mityng, ma taką potrzebę? Tak więc wystarczyło wyrazić zachciankę, a grupa niewiele tu miała do powiedzenia. Nigdy w życiu, a trwało to latami, nie widziałem, żeby sumienie grupy wyraziło sprzeciw, zadecydowało, że nie, nie chcemy, żebyś to ty prowadził mityng, nie uważamy, żebyś się do tej służby dobrze nadawał. Coś takiego uznano by za akt wrogości, za napaść, zepsułoby to przecież dobre samopoczucie chętnego oraz milutki nastrój podczas mityngu, a te uważaliśmy wówczas za najważniejsze.


No, właśnie… Jak to wygląda obecnie? Czy rzeczywiście służbę powierza sumienie grupy, a z jej pełnienia zaufanego sługę później rozlicza? Czy są grupy AA, w których do służby kandydat zapisuje się bądź zgłasza sam, a uczestnicy mityngu cieszą się, że znalazł się jeleń do roboty, że to nie oni muszą podjąć się takiej czy innej pracy? I nie pozwolą sobie na żadną krytyczną ocenę, bo jeszcze się obrazi i służbę porzuci? Czy są jeszcze grupy, w których o służbie decyduje właściwie lokalny weteran/guru/sponsor i żadne sumienie nie odważy się głosować przeciwko zgłoszonej przez niego kandydaturze albo później nie najlepiej ocenić służbę jego podopiecznego, czy przyjaciela?


Bill W. stworzył fantastyczną, samonaprawiającą się maszynkę (Tradycje i Koncepcje) i bylejakość, połowiczność w służbach Wspólnocie w żaden sposób nie zagrozi, zresztą… rozwija się ona w Polsce (i nie tylko przecież) tak dynamicznie, że aż miło patrzeć i serce rośnie. Czy jednak nie wyrządzamy czasem niedźwiedziej przysługi swoim przyjaciołom, ale zwłaszcza podopiecznym, chroniąc ich dobre samopoczucie i zadowolenie z siebie?


Wiele ostatnio słyszałem krytyki pod adresem niektórych powierników i delegatów do służby krajowej. Część zarzutów była, być może, uzasadniona, ale nie o to w tej chwili mi chodzi. Zastanawiam się, czemu tak trudno jest zrozumieć, że nasi przewodnicy, będący ponoć zaufanymi sługami, nie zostali tu zrzuceni na spadochronach w ramach wrogiej akcji imperialistów amerykańskich, że to my ich wybraliśmy głosami naszych własnych mandatariuszy, to my nauczyliśmy ich takiego a nie innego pełnienia służb, zrozumienia i odpowiedzialności za wspólne dobro, pokory, rzetelności i innych. Zgoda na bylejakość, połowiczność w służbach i oczekiwanie satysfakcjonujących efektów takiej służby chyba jednak nie idą w parze.

04.09.2013

— Czy mój sponsor ma prawo wymagać ode mnie, żebym rzucił palenie? — pytanie to słyszę ostatnio wyjątkowo często (i zwykle z wyraźną urazą i złością w głosie), a to być może dlatego, że u nas, w Opolu, nikotynizm podopiecznych oraz okradanie rodziny niektórym sponsorom jakoś wcale nie są obojętne. Swoją drogą zauważam też, że słowo „prawo” na mityngach AA w Polsce pojawia się chyba znacznie częściej, niż we wszystkich sądach razem wziętych, ale… to potrafię już zrozumieć — jak prawie zawsze, gdy chodzi o strach. Zapewne wszystko byłoby prostsze i wydawało się bardziej bezpieczne, gdyby całe to sponsorowanie ujęte było w jakieś twardo obowiązujące normy, zasady i reguły. Łatwo byłoby wtedy sprawdzić, czy mój sponsor robi to w absolutnie właściwy sposób, a ja sponsorowany jestem zgodnie z prawidłami sztuki. Jednak odpowiednich przepisów ani jakiegoś specjalnego kodeksu nie ma i raczej nie będzie, więc… wytrzeźwieć trzeba jakoś bez nich.


Mówi się, że sponsor nie może podopiecznego do niczego zmusić, niczego mu narzucić — to prawda, podopieczni zawsze mają wybór, zawsze mogą odmówić, choć konsekwencje odmowy mogą być różne, aż do zakończenia współpracy włącznie. Zakładam, że o taką właśnie sytuację chodzi: sponsor domaga się rozstania z nikotyną, informując, że w przypadku odmowy, nie widzi możliwości dalszej wspólnej pracy „na Programie”.


Gdyby chodziło o odmowę rozstania z piwem albo marihuaną czy kokainą, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej, nieprawdaż? Nikotyna jest wziewnym środkiem chemicznym zmieniającym świadomość, jest neurotoksyną, bezpośrednią przyczyną wielu groźnych chorób, wreszcie — uzależnia. Czy rzeczywiście jest coś niewłaściwego w sugerowaniu osobie, na której nam zależy, żeby przestała się zabijać? Żeby wreszcie przestała egoistycznie okradać rodzinę? Żeby przestała zmuszać dzieci do biernego palenia?

Anonimowi Alkoholicy obiecują w WK, że w efekcie realizacji IX Kroku, jeśli wykonamy go rzetelnie, przestaniemy wiecznie skupiać się tylko na sobie, zaczniemy interesować się bliźnimi, że zniknie egoizm…


Paliłem ponad ćwierć wieku. W ostatniej dekadzie po dwie paczki dziennie albo i więcej. Przestałem w czternastym miesiącu abstynencji. Nikt mi tego nie nakazał, bo był to czas, gdy nie miałem już pierwszego sponsora, a nie pracowałem jeszcze z drugim. Być może dlatego właśnie nie potrafię jednoznacznie i bez wahania odpowiedzieć na postawione na początku pytanie. W związku z tym od pewnego czasu, bo nie od zawsze, radzę sobie z tym problemem tak: Potencjalnym podopiecznym (alkoholikom, którzy proszą mnie o pomoc) przedstawiam warunki naszej współpracy. Mówię o służbie, którą trzeba będzie podjąć w grupie AA, o podopiecznym, którego w stosownym momencie zapewne trzeba będzie sobie znaleźć, co u nas nie jest takie proste, mówię też (palącym), że w pewnym momencie, najdalej podczas realizacji Kroków Sześć-Siedem, będą musieli rozstać się z nikotyną. W ten sposób, jeśli rzeczywiście czegoś od nich później wymagam, to tylko tego, na co już się zgodzili, co zaakceptowali, co wcześniej przyjęli. W końcu nie muszą „robić Program” właśnie ze mną.


Parę razy słyszałem cyniczną sugestię: jeśli nadal chcesz kraść, znajdź sobie sponsora złodzieja, jeżeli w dalszym ciągu chcesz zdradzać żonę, poszukaj sponsora cudzołożnika, jeśli nie chcesz prowadzić firmę uczciwie, szukaj sponsora kanciarza. Jeśli nadal chcesz palić tytoń, marihuanę albo coś jeszcze innego…

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 28.67
drukowana A5
za 43.63