Zakupy kury Kunegundy

Bezpłatny fragment - Zakupy kury Kunegundy

druga część przygód Romy i Romka


Przygoda
Literatura młodzieżowa
Proza współpczesna
Polski
Objętość:
21 str.
ISBN:
978-83-8104-280-2

Jestem Roma, a mój brat ma na imię Romek. Lubię mojego brata. On trochę mnie denerwuje, bo ciągle zabiera moje zabawki i książki, a potem nie mogę ich znaleźć, ale w sumie to bez niego byłoby mi trochę smutno, nawet gdyby był porządek i wszystko zawsze na swoim miejscu. A poza tym on jest świetnym kompanem do przygód, bo zdarzają nam się tak niesamowite przygody, że czasem jestem przekonana, że to wszystko mi się śniło! Ale potem okazuje się, że jednak nasze przygody naprawdę się wydarzyły, jak ta z magiczną szafą naszej ciotki, którą do dzisiaj wspominamy i marzymy skrycie, żeby kiedyś ją znów powtórzyć, kiedyś może nadarzy się okazja?

Brakowało jeszcze dużo czasu do Świąt Wielkanocnych, a już pojawiły się w sklepach czekoladowe zające, baranki i jajka. Romek chciał koniecznie, żeby mama kupiła mu czekoladowego zająca z szalikiem na szyi, ale mama zaprotestowała i powiedziała mu, że niekoniecznie musi jeść codziennie czekoladę, i lepiej jakby zjadł jabłko.


Romek zezłościł się i na mnie, bo przyznałam mamie rację, zwłaszcza że widziałam, że jest smutna i zmęczona. Tatko nasz wyjechał na jakiś czas, a mama nie chciała nam powiedzieć, gdzie i tęskniliśmy strasznie za nim wszyscy. Ale Romek siedział naburmuszony i nie chciał ze mną rozmawiać.

— Może się pobawimy w wakacje? — zapytałam wiedząc, że to jego ulubiona zabawa. Może się rozchmurzy.

— Nie — odparł twardo, z założonymi rękami i zmarszczonymi brwiami.

— A może coś poczytamy razem?

— Nie. Nie i nie.

— Ale o co ci chodzi, o tego zająca? Ja też przecież nie mam zająca.

— Ale masz kurę, dostałaś od babci!


No tak, miałam czekoladową kurkę, którą babcia mi kupiła przedwczoraj, jak wracałyśmy od dentysty, bo chciała jakoś nagrodzić moje dentystyczne stresy. Choć i tak nie było źle, bo pani dentystka jest miła, choć za pierwszym razem wydała mi się straszna — patrzyła na mnie zza okularów wielkimi oczami sowy i mrucząc „nic a nic się nie bój moje dziecko” z namaszczeniem wybierała różne metalowe narzędzia, których widok przyprawiał mnie o dreszcze.

Żal mi się trochę zrobiło mojego brata, w końcu był młodszy ode mnie i jego rozczarowanie z powodu nieposiadania zająca było tak wielkie, że nic nie było w stanie go ukoić. Może tylko… Moja kurka.

— Jak chcesz, to ci ją dam — zdecydowałam bohatersko.

Romkowi zabłysły czarne oczka.

— Tak? Naprawdę dałabyś mi ją?

— Pewnie. Co mi zależy, babcia da nam na pewno jeszcze drugą, a ciocia Alina pewnie też.

Kurka była w dolnej szufladzie w mojej komodzie przy łóżku, zapakowana w celofan.

Wręczyłam ją Romkowi, nie bez żalu, ale gdy tylko zobaczyłam, jak jest szczęśliwy, poczułam się lepiej, to miłe sprawić komuś przyjemność.

Romek odwijał kurkę z szeleszczącego celofanu.

— A mogę ją zjeść?

— Jest twoja, jak chcesz ją teraz zjeść, to zjedz.

Mój brat zabrał się za odwijanie kury ze sreberka i chciał już, już ją ugryźć, gdy nagle wrzasnął przeraźliwie i wypuścił ją z rąk, potoczyła się pod łóżko, a Romek znieruchomiał. Podkoczyłam ze strachu.

— Co się stało, że tak się wydarłeś?

— Bbbo… bbo ona jest… Żywa.

Hm, pomyślałam, z moim bratem jest nie najlepiej, może ma gorączkę? Odkąd to słodycze są żywe?

— Co ty mówisz, Romek? Kura z czekolady żywa?

— Dziobnęła mnie, jak mamę i tatę kocham! Właśnie wtedy kiedy chciałem ją ugryźć!

— No chyba sobie żartujesz — zanurkowałam pod łóżkiem w poszukiwaniu groźnej czekoladowej kury, ale nic nie było widać. Wtedy usłyszałam krzyk brata, że aż podskoczyłam, ale że byłam pod łóżkiem, to jeszcze przy okazji uderzyłam się w głowę i zaczęłam już poważnie żałować prezentu, jaki popełniłam przed chwilą. Najwyraźniej same z tego kłopoty…

— Roma! Tam, tam!

W rogu przy plastikowej skrzyni z zabawkami stała mała kurka i czyściła sobie czekoladowe pióra, łypiąc na nas groźnie.

— Kanibale — mruknęła pod nosem.

Spojrzeliśmy z Romkiem na siebie. Żadne z nas nie miało gorączki. Kura autentycznie przemówiła i stała sobie dalej, mimo tego że jeszcze niedawno stanowiła słodycz do spożycia, zawinięty w przezroczysty celofan.

— Powiem wam tylko jedno, nie życzę sobie już takich sytuacji. Jesteś głodny chłopczyku, to zjedz sobie obiad, ale mnie zostaw w spokoju — kontynuowała kura.

Romek nabrał pewności siebie.

— Wiesz co, ty jesteś czekoladą. Czekolady nie mówią! W ogóle jedyne ptaki, które mówią, to są papugi, a ty nie jesteś papugą!

— A skąd wiesz, kim jestem, skoro ani się nie przedstawiłeś, a już od razu chciałeś mnie ugryźć w kuper?

Romek nie wiedział, co odpowiedzieć.

— Nazywam się Kunegunda i pochodzę z rodziny kurek grzywiastych, co zresztą widać po mojej fryzurze. Ale co ty tam wiesz!

— Ale… Ale co ty tu robisz? — zapytałam w końcu, rozcierając sobie guz na głowie. Może to wszystko mi się śni?!

— Jak to co? Znalazłam się tu przypadkowo, bo twoja babcia kupiła mnie w momencie, kiedy ja robiłam zakupy. Pomylono mnie ze słodyczami i stąd całe zamieszanie.

No dobrze, pomyślałam. Sytuacja co najmniej dziwna, ale przynajmniej jest ciekawie.

— I co tu będziesz robiła, Kukundo? — zapytał Romek.

— Nie Kukundo, tylko Kunegundo!

— A mogę nazywać cię Kusia? Bo to krócej… — zaproponował Romuś.

Kura myślała przez dłuższą chwilę, patrząc na nas bacznie jednym okiem, jak to ptaki maja w zwyczaju.

— No dobrze — zgodziła się łaskawie — Muszę zawieźć zakupy moim krewnym, zażyczyli sobie kilka rzeczy stąd, na przykład chrzan i marynowane grzybki wujka Leopolda.

— Może ci pomożemy w zakupach? Bo mamy czas, a akurat się nudzimy! — zaproponował Romek.

— Dobrze, będzie mi miło. Ale przygotujcie się na dłuższą wyprawę.

Nie mogłam w to uwierzyć, rozmawialiśmy z czekoladową kurką! Przypomniałam sobie jednak, że takie sytuacje zdarzają się nam co chwila i to zupełnie z zaskoczenia. Ciągle mieliśmy z bratem jakieś dziwne i pogmatwane przygody, pojawiające się całkiem niespodziewanie.

Kusia poprosiła nas, żebyśmy kupili produkty, które miała wypisane na liście. A właściwie na liściu, bo nie był to papier.

„Chrzan ostry

Cztery liście laurowe

Osiem ogóreczków małosolnych

Pięć jabłoni

Gitara

Grzybki wujka Leopolda- pięć słoików

Magiczny garnek”


Lista była dość zastanawiająca. Bo jeszcze chrzan, grzybki i ogórki mogę zrozumieć, to rzeczy, które kupuje się w sklepie i można je zjeść, ale pięć jabłoni? Gitara? Albo magiczny garnek? Co to za zakupy? I w ogóle jak mała kurka chce przewieźć gdziekolwiek pięć drzew?! Do tego przecież trzeba ciężarówki.

Ale Kusia nie przejmowała się naszymi pytaniami, tylko powiedziała, że doskonale wie, gdzie to wszystko kupić, wie również, jak owe rzeczy przetransportować, ale rzeczywiście potrzebuje naszej pomocy.

Zapytała też, czy mamy chwilkę czasu, żeby pomóc jej wyładować zakupy u krewnych, którzy nie mieszkają w sumie tak daleko, ale blisko też nie.

— Nie, nie możemy — powiedział poważnie Romek — Bo nie możemy mamy zostawić samej. Tatuś wyjechał, a ona jest smutna. No i gdyby akurat wrócił, to musimy być przecież na miejscu.

— Aha. No to zrobimy inaczej. Zatrzymamy czas. Zobaczycie, że mama się nie zorientuje, nie będzie się denerwować, a gdyby tatuś miał wrócić, to czas na niego zaczeka.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.