drukowana A5
29.36
Satyry

Bezpłatny fragment - Satyry


2
Objętość:
132 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0407-4

Do króla

   Im wyżej, tym widoczniej; chwale lub naganie

Podpadają królowie, najjaśniejszy panie!

Satyra prawdę mówi, względów się wyrzeka.

Wielbi urząd, czci króla, lecz sądzi człowieka.

Gdy więc ganię zdrożności i zdania mniej baczne,

Pozwolisz, mości królu, że od ciebie zacznę.

   Jesteś królem, a czemu nie królewskim synem?

To niedobrze; krew pańska jest zaszczyt przed gminem.

Kto się w zamku urodził, niech ten w zamku siedzi;

Z tegoć powodu nasi szczęśliwi sąsiedzi.

Bo natura na rządczych pokoleniach zna się:

Inszym powietrzem żywi, inszą strawą pasie.

Stąd rozum bez nauki, stąd biegłość bez pracy;

Mądrzy, rządni, wspaniali, mocarze, junacy —

Wszystko im łatwo idzie; a chociażby który

Odstrychnął się na moment od swojej natury,

Znowu się do niej wróci, a dobrym koniecznie

Być musi i szacownym w potomności wiecznie.

Bo od czegoż poeci? Skarb królestwa drogi,

Rodzaj możny w aplauzy, w słowa nieubogi,

Rodzaj, co umie znaleźć, czego i nie było,

A co jest, a niedobrze, żeby się przyćmiło,

I w to oni potrafią; stąd też jak na smyczy

Szedł chwalca za chwalonym, zysk niosąc w zdobyczy,

A choć który fałsz postrzegł, kompana nie zdradził;

Ten gardził, ale płacił, ów śmiał się, lecz kadził.

Tyś królem, czemu nie ja? Mówiąc między nami,

Ja się nie będę chwalił, ale przymiotami

Niezłymi się zaszczycam. Jestem Polak rodem,

A do tego i szlachcic, a choćbym i miodem

Szynkował, tak jak niegdyś ów bartnik w Kruszwicy,

Czemuż bym nie mógł osieść na twojej stolicy?

   Jesteś królem — a byłeś przedtem mości panem;

To grzech nieodpuszczony. Każdy, który stanem

Przedtem się z tobą równał, a teraz czcić musi,

Nim powie: „najjaśniejszy”, pierwej się zakrztusi;

I choć się przyzwyczaił, przecież go to łechce:

Usty cię czci, a sercem szanować cię nie chce.

I ma słuszne przyczyny. Wszak w Lacedemonie

Zawżdy siedział Tesalczyk na Likurga tronie,

Greki archontów swoich od Rzymianów brali,

Rzymianie dyktatorów od Greków przyzwali;

Zgoła, byle był nie swój, choćby i pobłądził,

Zawżdy to lepiej było, kiedy cudzy rządził.

   Czyń, co możesz, i dziełmi sąsiadów zadziwiaj,

Szczep nauki, wznoś handel i kraj uszczęśliwiaj —

Choć wiedzą, chociaż czują, żeś jest tronu godny,

Nie masz chrztu, co by zmazał twój grzech pierworodny.

   Skąd powstał na Michała ów spisek zdradziecki?

Stąd tylko, że król Michał zwał się Wiszniowiecki.

Do Jana, że Sobieski, naród nie przywyka,

Król Stanisław dług płaci za pana stolnika.

Czujesz to — i ja czuję; więc się już nie troszczę,

Pozwalam ci być królem, tronu nie zazdroszczę.

   Źle to więc, żeś jest Polak; źle, żeś nie przychodzień;

To gorsza (luboć, prawda, poprawiasz się co dzień) —

Przecież muszę wymówić, wybacz, że nie pieszczę —

Powiem więc bez ogródki: oto młodyś jeszcze.

Pięknież to, gdy na tronie sędziwość się mieści;

Tyś nań wstąpił mający lat tylko trzydzieści,

Bez siwizny, bez zmarszczków: zakał to nie lada.

Wszak siwizna zwyczajnie talenta posiada,

Wszak w zmarszczkach rozum mieszka, a gdzie broda siwa,

Tam wszelka doskonałość zwyczajnie przebywa.

   Nie byłeś, prawda, winien temu, żeś nie stary;

Młodość, czerstwość i rześkość piękneż to przywary,

Przecież są przywarami. Aleś się poprawił:

Już cię tron z naszej łaski siwizny nabawił.

Poczekaj tylko, jeśli zstarzeć ci się damy,

Jak cię tylko w zgrzybiałym wieku oglądamy,

Będziem krzyczeć na starych, dlatego żeś stary.

   To już trzy, com ci w oczy wyrzucił, przywary.

A czwarta jaka będzie, miłościwy panie?

O sposobie rządzenia niedobre masz zdanie.

Król nie człowiek. To prawda, a ty nie wiesz o tym;

Wszystko ci się coś marzy o tym wieku złotym.

Nie wierz bajkom! Bądź takim, jacy byli drudzy.

Po co tobie przyjaciół? Niech cię wielbią słudzy.

Chcesz, aby cię kochali? Niech się raczej boją.

Cóżeś zyskał dobrocią, łagodnością twoją?

Zdzieraj, a będziesz możnym, gnęb, a będziesz wielkim;

Tak się wsławisz a przeciw nawałnościom wszelkim

Trwale się ubezpieczysz. Nie chcesz? Tym ci gorzej:

Przypadać będą na cię niefortuny sporzej.

Zniesiesz mężnie — cierpże z tym myślenia sposobem;

Wolę ja być Krezusem aniżeli Jobem.

   Świadczysz, a na złe idą dobrodziejstwa twoje.

Czemuż świadczysz, z dobroci gdy masz niepokoje?

Bolejesz na niewdzięczność — alboż ci rzecz tajna,

Że to w płacy za łaski moneta zwyczajna?

   Po co nie brać szafunku starostw, gdy dawano?

Po tym ci tylko w Polszcze króle poznawano.

A zagrzane wspaniałą miłością ojczyzny,

Kochały patryjoty dawcę królewszczyzny.

   Księgi lubisz i w ludziach kochasz się uczonych;

I to źle. Porzuć mędrków zabałamuconych.

Żaden się naród księgą w moc nie przysposobił:

Mądry przedysputował, ale głupi pobił.

Ten, co niegdyś potrafił floty duńskie chwytać —

Król Wizimierz — nie umiał pisać ani czytać.

   Waszej królewskiej mości nie przeprę, jak widzę,

W tym się popraw przynajmniej, o co ja się wstydzę.

Dobroć serca monarchom wcale nie przystoi:

To mi to król, co go się każdy człowiek boi,

To mi król, co jak wspojźrzy, do serca przeniknie.

Kiedy lud do dobroci rządzących przywyknie,

Bryka, mościwy królu, wzgląd wspacznie obróci:

Zły, gdy kontent, powolny, kiedy się zasmuci.

   Nie moje to jest zdanie, lecz przez rozum bystry

Dawno tak osądziły przezorne ministry:

Wiedzą oni (a czegoż ministry nie wiedzą?),

Przy sterze ustawicznie, gdy pracują, siedzą,

Dociekli, na czym sekret zawisł panujących.

   Z tych więc powodów, umysł wskroś przenikających,

Nie trzeba, mości królu, mieć łagodne serce:

Zwycięż się, zgaś ten ogień i zatłum w iskierce.

   Żeś dobry, gorszysz wszystkich, jak o tobie słyszę, I ja się z ciebie gorszę i satyry piszę;

Bądź złym, a zaraz kładąc twe cnoty na szalę,

Za to, żeś się poprawił, i ja cię pochwalę.

Świat zepsuty

Wolno szaleć młodzieży, wolno starym zwodzić,

Wolno się na czas żenić, wolno i rozwodzić,

Godzi się kraść ojczyznę łatwą i powolną;

A mnie sarkać na takie bezprawia nie wolno?

Niech się miota złość na cię i chytrość bezczelna —

Ty mów prawdę, mów śmiało, satyro rzetelna.

   Gdzieżeś, cnoto? gdzieś, prawdo? gdzieście się podziały?

Tuście niegdyś najmilsze przytulenie miały.

Czciły was dobre nasze ojcy i pradziady,

A synowie, co w bite wstąpać mieli ślady,

Szydząc z świętej poczciwych swych przodków prostoty,

Za blask czczego poloru zamienili cnoty.

Słów aż nadto, a same matactwa i łgarstwa;

Wstręt ustał, a jawnego sprośność niedowiarstwa

Śmie się targać na święte wiary tajemnice;

Jad się szerzy, a źródło biorąc od stolice,

Grozi dalszą zarazą. Pełno ksiąg bezbożnych,

Pełno mistrzów zuchwałych, pełno uczniów zdrożnych;

A jeśli gdzie się cnota i pobożność mieści,

Wyśmiewa ją zuchwałość, nawet w płci niewieściej,

Wszędzie nierząd, rozpusta, występki szkaradne.

Gdzieżeście, o matrony święte i przykładne?

Gdzieżeście, ludzie prawi, przystojna młodzieży?

Oślep tłuszcza bezbożna w otchłań zbytków bieży.

Co zysk podły skojarzył, to płochość rozprzęże;

Wzgardziły jarzmem cnoty i żony, i męże,

Zapamiętałe dzieci rodziców się wstydzą,

Wadzą się przyjaciele, bracia nienawidzą,

Rwą krewni łup sierocy, łzy wdów piją zdrajce,

Oczyszcza wzgląd nieprawy jawne winowajcę.

Zdobycz wieków, zysk cnoty posiadają zdzierce,

Zwierzchność bez poważenia, prawo w poniewierce.

Zysk serca opanował, a co niegdyś tajna,

Teraz złość na widoku, a cnota przedajna.

   Duchy przodków, nadgrody cnót co używacie,

Na wasze gniazdo okiem jeżeli rzucacie,

Jeśli odgłos dzieł naszych was kiedy doleci,

Czyż możecie z nas poznać, żeśmy wasze dzieci?

Jesteśmy, ale z gruntu skażeni, wyrodni,

Jesteśmy, ależ tego nazwiska niegodni.

   To, co oni honorem, poczciwością zwali,

My prostotą ochrzcili; więc co szacowali,

My tym gardziem, a grzeczność przenosząc nad cnotę,

Dzieci złe, psujem ojców poczciwych robotę:

Dobra była uprawa, lecz złe ziarno padło,

Stądci teraz Feniksem prawie zgodne stadło:

Zysk małżeństwa kojarzy, żartem jest przysięga,

Lubieżność wspaja węzły, niestatek rozprzęga,

Młodzież próżna nauki, a rozpusty chciwa,

Skora do rozwiązłości, do cnoty leniwa.

Zapamiętałe starcy, zhańbione przymioty,

Śmieje się zbrodnia syta z pognębionej cnoty.

Wstyd ustał, wstyd, ostatnia niecnoty zapora;

Złość zaraźna w swym źródle, a w skutkach zbyt spora,

Przeistoczyła dawny grunt ustaw poczciwych;

Chlubi się jawna kradzież z korzyści zelżywych.

Nie masz jarzma, a jeśli jest taki, co dźwiga,

Nie włożyła go cnota — fałsz, podłość, intryga.

   Płodzie szacownych ojców noszący nazwiska!

Zewsząd cię zasłużona dolegliwość ściska;

Sameś sprawcą twych losów. Zdrożne obyczaje,

Krnąbrność, nierząd, rozpusta, zbytki gubią kraje.

Próżno się stan mniemaną potęgą nasrożył,

Który na gruncie cnoty rządów nie założył.

Próżno sobie podchlebia. Ten, co niegdyś słynął,

Rzym cnotliwy zwyciężał, Rzym występny zginął.

Nie Goty i Alany do szczętu go zniosły:

Zbrodnie, klęsk poprzedniki i upadków posły,

Te go w jarzmo wprawiły; skoro w cnocie stygnął,

Upadł — i już się więcej odtąd nie podźwignął.

   Był czas, kiedy błąd ślepy nierządem się chlubił.

Ten nas nierząd, o bracia, pokonał i zgubił,

Ten nas cudzym w łup oddał, z nas się złe zaczęło;

Dzień jeden nieszczęśliwy zniszczył wieków dzieło.

   Padnie słaby i leże — wzmoże się wspaniały:

Rozpacz — podział nikczemnych!

Wzmagają się wały,

Grozi burza, grzmi niebo; okręt nie zatonie.

Majtki zgodne z żeglarzem, gdy staną w obronie;

A choć bezpieczniej okręt opuścić i płynąć,

Poczciwej być w okręcie, ocalić lub zginąć.

Złość ukryta i jawna

   Łatwiej nie łgać poetom, ministrom nie zwodzić,

Łatwiej głupiego przeprzeć, wodę z ogniem zgodzić

Niż zrachować filuty: ciżba, wojsko spore.

Skąd zacząć? Spośród tłumu na hazard wybiorę.

   Wojciech jadem zaprawny, co go wewnątrz mieści,

Zdradnie wita, pozdrawia, całuje i pieści,

W oczy ściska, w bok patrzy, a gdy łudzi wdzięcznie,

Cieszy się wewnątrz zdrajca, że oszukał zręcznie.

Czyni źle, bo gust w samej upatruje złości.

Zdradza, byleby zdradził, a ten zysk chytrości

Stawia mu z cudzych trosków wdzięczne widowiska.

Najmilszy jego napój łza, którą wyciska.

Co słowo — sztuka zdradna, co krok — podstęp nowy;

Zdrajca czynmi, gestami, milczeniem i słowy.

Na kogo tylko wspojźrzy, stawia zaraz sidła,

A gdy się coraz wzmaga złość jego obrzydła,

Jak pająk, co snuł z siebie, rozpostarłszy sieci,

Czuwa wśród pasm zawiłych, rychło w nie kto wleci.

Uśmiech jego nieprawy zmyka się po twarzy,

W oczach skra zajadłości błyszczy się i żarzy:

Spuszcza je na blask cnoty, a zjadle pokorny,

Sili się swej niecnocie kształt nadać pozorny.

Próżna praca. Sama się złość z czasem odkrywa.

Spada maszka, a zdrajca, co pod nią przebywa,

Tym jeszcze wszeteczniejszy, im dłużej był tajny.

   Ten, co ma umysł zwrotny, a język przedajny,

Idzie za nim Konstanty, szczęśliwy, że wygrał,

A co w pierwszych początkach żartował i igrał,

Czyniąc jak od niechcenia, gdy sztucznie się czaił,

Tak kunszt zdradnych podstępów dowcipnie utaił,

Iż ten, co oszukany, nie wie, jak wpadł w pęta;

Wpadł jednak, a fortelnie sztuka przedsięwzięta

Tego, co ją dokazał, uczyniła sławnym.

A poczciwość? Ten przymiot służył czasom dawnym;

A kto wie, czy i służył? Każdy wiek miał łotrów,

A co my teraz mamy i Pawłów, i Piotrów.

Miał Rzym swoje Werresy, swoje Katyliny,

Był ten czas, kiedy Kato, z poczciwych jedyny,

Silił się przeciw zdrajcom sam i padł w odporze.

   Nie w tak dzikim już teraz jest cnota humorze,

Umie ona, gdy trzeba, zyskowi dogadzać:

Człowiek grzeczno--poczciwy, kiedy kraść i zdradzać

Nakaże okoliczność, zdradzi i okradnie,

Ale zdradzi przystojnie i zedrze przykładnie,

Ale wdzięcznie oszuka, kształtnie przysposobi,

Ochrzci cnotą szkaradę i złość przyozdobi,

A choć zraża sumnienie, niebo straszy gromem,

Śmieje się, zdradza, kradnie — i jest galantomem.

   Więc poczciwych aż nadto. Paweł trzech mszów słuchał,

Zmówił cztery różańce, na gromnice dmuchał,

Wpisał się w wszystkie bractwa, dwie godziny klęczał,

Krzywił się, szeptał, mrugał i wzdychał, i jęczał,

A pieniądze dał w lichwę. Święte są pacierze,

Zdatne bractwa, lecz temu, co daje, nie bierze.

Syp fundusze, a kradnij, Bóg ofiarą wzgardzi.

Tacy byli, mniemaną pobożnością hardzi,

Owi faryzeusze i wyschli, i smutni,

A w łakomstwie niesyci, w dumie absolutni,

Mściwi, krnąbrni, łakomi, nieludzcy, oszczerce.

Próżne, Pawle, ofiary, gdzie skażone serce:

Krzyw się, mrugaj, bij czołem, klęcz, szeptaj i dmuchaj,

Zmów różańców bez liku, bez liku mszów słuchaj,

Jeśliś zdrajca, obłudnik, darmo kunsztu szukasz,

Możesz ludzi omamić, Boga nie oszukasz.

   Brzydzi się niecnotliwym Jędrzej hipokrytą,

A natychmiast zbyt szczery, nie już złością skrytą,

Ale jawnym wzgorszeniem zaraża i truje,

Pyszny mnóstwem szkarady, hańbą tryumfuje.

Zrzucił szacowną cnoty i wstydu zaporę,

A widząc skutki jadu i łatwe, i spore,

Stał się mistrzem bezbożnych. Ma uczniów bez liku.

Leżą grzecznych bluźnierców dzieła na stoliku;

Gotowalniane mędrcy, tajemnic badacze,

Przewodniki złudzonych, wieków poprawiacze,

Co w zuchwałych zapędach chcąc rzeczy dociekać,

Śmieją prawdzie uwłoczyć i na jawność szczekać;

Czcze światła, dymy znikłe… Lecz z widoków sprośnych

Zwróćmy oczy. Już nadto tych scen zbyt żałosnych.

   Dumny Jan pokrewieństwem i Litwy, i Polski,

Że go uczcił Niesiecki, Paprocki, Okolski,

Rozumie, iż za zmową ugodną i wspólną

Wszystkim cierpieć należy, jemu szaleć wolno.

Rozumie, iż gdy tytuł zaczyna od „jaśnie”,

Przy tym blasku i rozum, i cnota przygaśnie;

Nadstawia się i gardzi. Mikołaj bogaty,

Choć go jaśnie wielmożne nie czczą antenaty,

Śmieje się z oświeconych, co złotem nie świecą.

To u niego zacności i szczęścia skarbnicą,

To rozum, to nauka, w tym się wszystko mieści:

Szóstak groszy dwanaście, a złoty trzydzieści.

Jakże zebrał? Dość, że ma; czy ukradł, czy zdradził.

Mikołaj pan, choć filut, bo skarby zgromadził,

Bo posiada po panach folwarki i włości;

Jak zechce, przyjdzie i do jaśnie wielmożności.

Woli być mości panem, a z sum pożyczonych

Brać lichwę od dłużników jaśnie oświeconych.

   Dumą wewnątrz nadęci, zbytkiem podupadli,

Nie wstydzą się ci żebrać u tych, co je skradli;

Oszukani, klną na dal, a łaszą się z bliska,

Śmieje się pan Mikołaj, a majętność zyska.

Za jedną, która poszła, w rok idzie i druga,

Aż ów lichwiarz pokorny, uniżony sługa,

Większy pan niż jegomość, którego wielmożni;

Tak lecą w zdradne sidła młodzi, nieostrożni.

   Omamiony nieprawym polorem i gustem,

Piotr, co zaczął być stratnym, jest teraz oszustem.

Gdy nie ma wsi na zastaw, dopieroż pieniędzy,

Chcąc uniknąć i głodu, i zimna, i nędzy,

Istotną dolegliwość gdy, jak może, tai,

Wiąże się z towarzyszmi, podchlebia i rai,

Czatuje, jak by ze wsi domatora dostać,

A uprzejmego biorąc przyjaciela postać,

Zaczyna rządy w domu, częstuje i sprasza,

Dobry gust gospodarza wielbi i ogłasza,

W spółce jest do wszystkiego, choć pieniędzy nie ma,

I poty w więzach tego, co usidlił, trzyma,

Aż go sobie we wszystkim uczyni podobnym.

Więc ten, co niegdyś oczy pasł gustem ozdobnym,

Wraca do domu zdarty, smutny, po kryjomu,

Albo i nie powraca nie miawszy już domu.

Próżno więc, jak to mówią, po szkodzie korzysta.

   Franciszek, przedtem pieniacz, teraz alchimista,

Dmucha coraz na węgle, przy piecyku siedzi,

Zagęszcza i rozwilża, przerzadza i cedzi.

Pełne proszków chimicznych szafy i stoliki,

Wszędzie torty, retorty, banie, alembiki.

Już postrzegł w ogniu gwiazdę, a kto gwiazdę zoczy

Albo głowę Meduzy, albo ogon smoczy,

Już ten wygrał. Winszuję, ale nie zazdroszczę.

To mniejsza, że Franciszek o złoto się troszcze;

Niech dmucha, a nie kradnie. Choćby złoto zrobił,

Swoje stracił, na swoim niechby i zarobił.

   Nie złoto szczęście czyni, o bracia, nie złoto!

Grunt wszystkiego poczciwość, pobożność i z cnotą.

Padnie taka budowla, gdzie grunt nie jest stały.

Chcemy nasz stan, stan kraju, ustanowić trwały,

Odmieńmy obyczaje, a jąwszy się pracy,

Niech będą dobrzy, będą szczęśliwi Polacy.

Szczęśliwość filutów

   „Rok się skończył, winszować tej pory należy”.

„Komu?” „Wszystkim”. „Niech Jędrzej z winszowaniem bieży;

Jędrzej, co to zmyśloną wziąwszy na się postać,

Szuka, gdzie by się wkręcić lub zysk jaki dostać,

A przedajnym językiem, drogi albo tani,

Jak zgodzą, jak zapłacą, tak chwali lub gani.

Albo Szymon, miłośnik ludzkiego rodzaju,

Co złych i dobrych współem chwaląc dla zwyczaju,

Gdy cnotę i występki równą szalą mierzy,

Tyle zyskał w rzemiośle, że mu nikt nie wierzy.

Niechaj tacy winszują; ja milczę”. „Źle czynisz.

Alboż wszystkich zarówno potępiasz i winisz?

Alboż wszystkim źle życzysz?” „Owszem, dobrze życzę.

Są cnotliwi; a chociaż niewiele ich liczę,

Chociaż ledwo ten rodzaj w złych się stoku zmieści,

Są dobrzy i w płci męskiej, są i w płci niewieściej”.

„Więc im winszuj!” „A jakaż winszować przyczyna?”

„Stary się rok zakończył, a nowy zaczyna”.

„Cóż mam dobrym powiedzieć? W starym ucierpieli,

I w przyszłym cierpieć będą zapewne musieli.

Nie kończy się poczciwych niefortuna z rokiem,

Rzadko się cnota szczęsnym ucieszy wyrokiem.

   Do was więc mowę zwracam, sztuczni, a ostrożni,

Filuty oświecone i jaśnie wielmożni,

Wielmożni i szlachetni z zgrają waszą całą,

Winszuję, że w tym roku dobrze się udało.

Coście tylko pragnęli, wszystko wam los zdarzył,

Wyście się tam ogrzali, gdzie się drugi sparzył.

Fortuna, której koło ustawnie się toczy,

Była ślepą dla innych, dla was miała oczy.

Więc winszuję wszem wobec, każdemu z osobna,

   Tobie najprzód, którego dziś postać ozdobna,

Którego oko śmiałe, a czoło jak z miedzi,

W twoich progach los spoczął i Fortuna siedzi,

Płyną ci dni pomyślne, a przędziarka Kloto

Pasmo życia nawija na jedwab i złoto.

Gdzie stąpisz, wszystko w kwiecie, gdzie wspojźrzysz, w owocach,

A gdy bierzesz spoczynek w twych rozkosznych nocach,

Ty śpisz, a szczęście czuje. Brzęczą złota trzosy,

Wrzask cię chwały otacza, a podchlebne głosy,

Im bardziej natężone, im ogromniej wrzeszczą,

Tym wdzięczniej słuch twój mocnią, uszy twoje pieszczą.

Umiesz słyszeć, coć miło, na przymówkę głuchy,

A gdy czasem mniej wdzięczne zalecą podsłuchy,

Umiesz i niedosłyszeć. Talent dziwny, rzadki!

Takie więc szczęścia twego gdy widzę zadatki,

Winszuję ci. A najprzód, żeś ocalał zdrowo;

Wieluż za mniej los srogi ukarał surowo,

A bardziej sprawiedliwość, której wiek zepsuty

Nie zna teraz, a przeto szczęśliwe filuty.

Winszuję, jak ty inszym, że tobie nie mierzą;

Winszuję, żeś choć zdradził, przecież jeszczeć wierzą;

Winszuję, żeś choć okradł, nie każą ci wracać,

Możesz łupu zdartego, na co chcesz, obracać;

Jest więc czego winszować. A tobie, Konstanty,

Coś się zgrał na wsie, weksle, pieniądze i fanty,

Przecież grasz, czego srogi los niegdy pozbawił,

Przemysł sztuczny to zleczył, fortunę poprawił,

Odzyskałeś, coś przegrał, już brzękasz wygraną,

Winszuję, że cię na złym dziele nie złapano.

   A tobie, panie Pawle, jest czego winszować:

Przed rokiem musiałeś się o szeląg turbować,

Teraz kroćmi rachujesz. Jak to przyszło? — Sztuka!

Zyskałeś, cóżeś zyskał? Nowa to nauka!

Nie powiem. I satyra nie ma być zbyt jasną.

Tak to nowe światełka wschodzą, stare gasną.

Panie Pietrze, a waszeć coś wskórał w tym roku?

Utyłeś, więc winszuję dobrego obroku. A jak?

Mamże powiedzieć czyli mam zasłaniać?

Zasłonię; proszę jednak jejmości się kłaniać.

   A waść, panie Wincenty, coś majętność kupił

Nie dawszy i szeląga? Czyś okradł, czyś złupił,

Dość, że wioska już twoja. Niechaj płacze głupi;

Po co nie był ostrożnym, już jej nie odkupi.

Zły też to był gospodarz, grunt leżał odłogiem,

Pola były zarosły chwastem, łąki głogiem;

Ty przemysłem naprawisz, coś zyskał fortelem,

I tak się wysłużonym już obywatelem

Staniesz twojej ojczyźnie. Tak pięknej przysługi

Winszuję, a choćby się zgorszył może drugi,

Że gardzisz skrupułami, winszuję i tego:

Znak to jest mocnej duszy, umysłu wielkiego.

Gmin podły wnętrzna trwoga i sumnienie straszy.

Mędrcy! Wam dziękujemy, nauki to waszej

Jest dzieło, że z nas każdy pozbył się wędzidła;

Stawia dowcip przemyślny, śmiało teraz sidła,

Kto w nie wpadnie, tym gorzej, że był nieostrożny:

Śmieje się, co oszukał, a umysł nietrwożny,

Wsparty kunsztem dowcipnym wygodnej nauki,

Na dalsze się natęża i sidła, i sztuki.

Winszuję więc wam, ucznie dzisiejsi i przeszli,

Winszuję, żeście nawet mistrzów waszych przeszli.

   A wam co mam powiedzieć, cnotliwa hołoto?

Dobrzy! Cierpieć wasz podział, ale cierpieć z cnotą.

Modnej maksym nauki że się nie trzymacie,

Trzódko mała wśród łotrów, niewiele zyskacie.

Nie rozpaczajcie jednak. Patrzajcie, jak dalej

Los tych, których rozpieścił, wesprze i ocali.

Rzadko się niepoczciwość tak, jak zacznie, kończy,

A cnota, co się nigdy z chytrością nie łączy,

Choć jej często dokuczą troski, niepokoje,

Później, prawda, lecz lepiej wychodzi na swoje”.

Marnotrawstwo

   „Znałeś dawniej Wojciecha?” „Któż nie znał! Co teraz

Bez sług, ledwo w opończy brnie po błocie nieraz,

Niegdyś w karecie, z której dął się i umizgał,

Takich, jakim jest dzisiaj, roztrącał i bryzgał.

Ustępowali z drogi wielmożnemu panu

Lepsi i urodzeniem, i powagą stanu;

Nieraz ten, który przedtem od filuta stronił,

Westchnął skrycie natenczas, gdy mu się ukłonił.

Musiał czcić; czegóż złoto nie potrafi dzielne?

Niedługo przecież trwały te czasy weselne,

Na złe wyszła wspaniałość. Przyjaciele kuchni,

Junacy heroiczni, wzdychacze miluchni,

Filozof i na koniec, jak pustki postrzegli,

Z maksymami, z wdziękami, z junactwem odbiegli.

Został się niedostatek, z nim wstyd dawnej pychy;

A co niegdyś wystrząsał kufle i kielichy,

Co szampańskim, węgierskim pyszne stoły krasił,

Wiadrem potem u studni pragnienie ugasił”.

„Jak to przyszło?” „Nieznacznie. Łakome są żądze,

Pełen jest świat oszustów, toczą się pieniądze.

Zyskał Wojciech szalbierstwem, stracił wszystko zbytkiem;

A niedługo się ciesząc niecnoty pożytkiem,

Nawet tego nie doznał, gdy nic nie dochował,

Żeby zdrajcę, bankruta któżkolwiek żałował.

   To gorsza, kiedy młody dziedzic wielkiej włości

Zysk zasług przodków swoich, cnoty, poczciwości

Niszczy, podły odrodek. Znałeś Konstantyna?”

„Alboż widzieć odrodków u nas jest nowina?

Znałem go, ale w nędzy”. „Jam znał w dobrym stanie.

Młodo zaczął wspaniałe swoje panowanie,

Młodo skończył. Rodzice dzieckiem odumarli,

Opiekunowie najprzód (jak zazwyczaj) zdarli,

Dorwał się panicz rządów. Natychmiast do razu,

Jedni z sławy, ci z zysku, a tamci z rozkazu,

Dworzanie, pokojowi, krewni, asystenci,

Przyjaciele, sąsiedzi i plenipotenci,

I ta wszystka niesyta stołowników zgraja,

Co się zyskiem obłudy karmi i opaja,

Natarli wstępnym bojem. Rad pan wszystkim w domu,

Wrota jego nie były zamknięte nikomu:

Niech zna świat, jak pan możny, dzielny i bogaty.

Grzmią bębny na dziedzińcu, na wałach harmaty,

Żaki prawią perory, ksiądz prefekt za nimi

Drukiem to wyprobował, że dzieły wielkimi

Przeszedł pan przodków swoich, godzien krzeseł, tronów,

Prawnuk Piastów po matce, z ojca Jagiellonów.

»Wiwat pan!« brzmią ogromnym hasłem okolice,

Dymy z kuchni jak z Etny, a sławne piwnice,

Co dziad, pradziad szacownym napełniał likworem,

Pełne, zgrai ochoczej stanęły otworem.

»Wiwat pan! niech wiekuje szczęśliwy i zdrowy!«

Objął sienie, przysionki zapach dryjakwowy.

Wala się, wadzi, wrzeszczy rozpojona tłuszcza,

Pan rad, w domu każdego do siebie przypuszcza.

Ten wziął konia z siedzeniem, tamten za przysługę

Nieboszczyka pradziada z lamusu czeczugę,

Ów wlecze złoty dywan, co w skarbcu spoczywał,

Dywan, co stół naddziada--ministra okrywał,

Gdy w usłudze publicznej pracował lub sądził;

Śmieją się z starych gratów, a jak by pobłądził,

Wyszydzają wiek dawny, nowy rzesza chwali.

Liczne przodków portrety wyrzucono z sali,

Natychmiast, że zbyt wielka, ścieśniają gmach stary:

Cztery z niej gabinety i dwa buduary,

Że w nich były Starego dzieje Testamentu,

Nie cierpiano szpalerów jednego momentu,

Wziął je sąsiad za wyżła, a za dwie papugi

Zyskał zbroję złocistą w zamian sąsiad drugi.

   Od czasów nieboszczyka jeszcze jegomości

Płaczą w kącie z szafarzem stary podstarości.

Pan kontent. Skoro w rannej porze słońce błyśnie,

Już się przez przedpokoje ledwo kto przeciśnie;

Ten ustawia pagody chińskie na kominie,

Ten perskie gerydony, ów japońskie skrzynie,

Pełno muszlów zamorskich, afrykańskich ptaków,

Wrzeszczą w klatkach papugi, krzyk szczygłów, świst szpaków,

Bije zegar kuranty, a misterne flety

Co kwadrans, co godzina dudlą menuety.

Wchodzi pan, pasie oczy nowymi widoki,

Zewsząd gładkie podchlebstwa i ukłon głęboki;

Znają się na wielkości i pan na niej zna się,

A chociaż do mówienia z gminem uniża się,

Zna, czym jest. Wszyscy »wiwat« skoro tylko kichnie.

Na kogo okiem rzuci, każdy się uśmiechnie,

Kontent z pańskich faworów. Wtem nowe kredense,

Dwa mniemane Wandyki i cztery Rubense

Niosą w pakach hajduki; wyjmują, gmin cały

Złoto ważne uwielbia, czci oryginały.

A pan wszystkich naucza, jak Rubens w marmurze

Jeszcze lepiej rznął twarze, a w architekturze,

Co to wszystkich patrzących dziwi i przenika,

Nie było celniejszego mistrza nad Wandyka.

»To to pan! — krzyczy zgraja — to wiadomość rzeczy!«

Wtem, gdy wszyscy w aplauzach, a żaden nie przeczy

Wpośród ciżby wielbiącej, rejestrzyk podaje

Snycerz, malarz, tapicer, których cudze kraje

Na to do nas zesłały, aby według stanu

Dogadzali wytwornie wspaniałemu panu.

Nie czytał pan regestrów. Kto regestra czyta?

Podpisał; niech zna Niemiec, jak Polska obfita.

Tak ów, co po jałmużnę niegdyś do Włoch spieszył,

Złoto rzucał, nic nie wziął, a dumą rozśmieszył.

Lecą dnie w towarzystwie dobranych współbraci,

A że wojaż nowymi talenty zbogaci,

Jedzie do cudzych krajów. Z projektu kontenci,

Wysłani na kontrakty już plenipotenci,

Ten przedaje wpół darmo, a wdzięczen ochocie,

Dał ułomek kradzieży kupiec w dożywocie,

Ten zastawia za bezcen, ów fałszuje akty:

Tak to robią szczęśliwych zyskowne kontrakty!

Wraca się przecież cząstka do tego, co zdarli,

Wdzięczen, że go w potrzebie nieuchronnej wsparli;

Wyjeżdża, niesie haracz niszczącej nas modzie,

A weksel lichwopłatny mając na powodzie,

Dziwi kraje sąsiedzkie nierozumnym zbytkiem

I z tym swojej podróży powraca użytkiem,

Że co panem wyjechał przystojnym i godnym,

Wraca grzecznym filutem i żebrakiem modnym.

   Nie ganię ja podróże, ale niech nie niszczą.

Co po guście, dłużnicy gdy płaczą i piszczą?

Co po fantach, za które poszły wsie dziedziczne?

Bogaciemy, ubodzy, kraje okoliczne;

A zbytek, co się tylko czczym pozorem chlubił,

Okrasił nas powierzchnie, a w istocie zgubił”.

Oszczędność

   „Naucz, panie Aleksy, jak to zostać panem.

Nie o takim ja mówię, co wysokim stanem

I wspaniałym tytułem dumnie najeżony,

Albo jaśnie wielmożny, albo oświecony,

Co tydzień daje koncert, co dzień bal w zapusty,

A woreczek w kieszeni maleńki i pusty;

Ale o takim mówię, co w czarnym żupanie

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.