drukowana A5
16.97
Monachomachia

Bezpłatny fragment - Monachomachia


Objętość:
44 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0406-7

Pieśń I

 Nie wszystko złoto, co się świeci z góry,

Ani ten śmiały, co się zwierzchnie sroży:

Zewnętrzna postać nie czyni natury,

Serce, nie odzież, ośmiela lub trwoży.

Dzierżały miejsca szyszaków kaptury,

Nieraz rycerzem bywał sługa boży;

Wkrada się zjadłość i w kąty spokojne —

Taką ja śpiewać przedsięwziąłem wojnę.

 Wojnę domową śpiewam więc i głoszę,

Wojnę okrutną, bez broni, bez miecza,

Rycerzów bosych i nagich po trosze;

Samo ich tylko męstwo ubezpiecza —

Wojnę mnichowską. Nie śmiejcie się, proszę:

Godna litości ułomność człowiecza!

Śmiejcie się wreszcie, mimo wasze śmiéchy

Przecież ja powiem, co robiły mnichy.

 W mieście, którego nazwiska nie powiem,

Nic to albowiem do rzeczy nie przyda,

W mieście, ponieważ zbiór pustek tak zowiem,

W godnem siedlisku i chłopa, i Żyda,

W mieście (gród, ziemstwo trzymało albowiem

Stare zamczysko, pustoty ohyda)

Były trzy karczmy, bram cztery ułomki,

Klasztorów dziewięć i gdzieniegdzie domki.

 W tej zawołanej ziemiańskiej stolicy

Wielebne głupstwo od wieków siedziało;

Pod starożytnem schronieniem świątnicy

Prawych czcicielów swoich utuczało.

Zbiegał się wierny lud, a w okolicy

Wszystko odgłosem uwielbienia brzmiało.

Święta prostoto! Ach, któż cię wychwali!

Wiekuj szczęśliwie!… Ale mówmy daléj!

 Bajki pisali o dawnym Saturnie

Ci, co za niego tworzyli wiek złoty.

Szczęśliwszy przeor jadący poczwórnie,

Szczęśliwszy lektor mistycznej roboty,

Szczęśliwszy ociec, po trzecim nokturnie

W puchu topiący chórowe kłopoty,

Szczęśliwszy z braci, gdy kaganek zgasnął,

Co w słodkiem miodu wytrawieniu zasnął.

 W tym było stanie rozkoszne siedlisko

Świętych próżniaków. Ach, losie zdradliwy!

Ty, co z niewczesnych odmian masz igrzysko

I nieszczęść ludzkich jesteś tylko chciwy,

Ma świat z dziwactwa twego widowisko.

Jęczy pod ciężkiem jarzmem człek cnotliwy;

Mniejsza, żeś państwa, trony, berła skruszył;

Będziesz tak śmiałym, żebyś kaptur ruszył?

 Już były przeszły owe sławne wojny,

Którym się niegdyś świat zdumiały dziwił.

Już seraficzny zakon był spokojny,

Już Karmelowinikt się nie przeciwił;

Już kaznodziejski wzrok mniej bogobojny

Oka na kaptur śpiczastynie krzywił;

Dawnych niechęci mgłę rozniosły wiatry,

Szczęśliwe nawet były bonifratry.

 Ta, która nasze padoły przebiega

I samem tylko nieszczęściem się pasie,

Jędza niezgody, co Parysa zbiega

Znalazła niegdyś na górnym Idasie,

Słodki raj mnichów gdy w locie postrzega,

Jęknęła w złości i zatrzymała się;

Widząc fortunny los spokojnych mężów,

Świsnęła żądły najeżonych wężów.

 Wstrzęsła pochodnie, natychmiast siarczyste

Iskry na dachy i wieże wypadły;

Wskroś przebijają gmachy rozłożyste,

Już się w zakąty najciaśniejsze wkradły —

A gdzie milczenie bywało wieczyste,

Wszczyna się rozruch i odgłos zajadły.

Rażą umysły jędze rozjuszone,

Budzą się mnichy letargiem uśpione.

 Wtenczas, nie mogąc znieść tego rozruchu,

Ociec Hilary obudzić się raczył.

Wtenczas ksiądz przeor, porwawszy się z puchu,

Pierwszy raz w życiu jutrzenkę obaczył.

Klął ociec doktor czułość swego słuchu,

Wstał i widokiem swym ojców uraczył,

I, co się rzadko w zgromadzeniu zdarza,

Pędem niezwykłym wpadł do refektarza.

 Na taki widok zbiegłe braci trzody

Pod rzędem kuflów garcowych uklękły:

Biegli ojcowie za mistrzem w zawody.

Ten, strachem zdjęty i srodze przelękły,

Wprzód otarł z potu mięsiste jagody,

Siadł, ławy pod nim dubeltowe jękły,

Siadł, strząsnął mycką, kaptura poprawił

I tak wspaniałe wyroki objawił:

 „Bracia najmilsi! Ach, cóż się to dzieje?

Cóż to za rozruch u nas niesłychany?

Czy do piwnicy wkradli się złodzieje?

Czy wyschły kufle, gęsiory i dzbany?

Mówcie!… Cóżkolwiek bądź — srodze boleję!

Trzeba wam pokój wrócić pożądany…”

Wtem się zakrztusił, jęknął, łzami zalał;

Przeor tymczasem pełny kubek nalał.

 Już się dobywał na perorę nową

Doktor, gdy postrzegł likwor przeźroczysty.

Wódka to była, co ją zwą kminkową,

Przy niej toruński piernik pozłocisty,

Sucharki, masą oblane cukrową,

Dar przeoryszy niegdyś uroczysty.

Zachęca przeor, w urzędzie chwalebny:

„Racz się posilić, ojcze przewielebny!”

 O, rzadki darze przedziwnej wymowy!

Któż ci się oprzeć, któż sprzeciwić zdoła?

Tak łagodnemi zniewolony słowy,

Wziął doktor kubek w pocie swego czoła,

Łyknął dla zdrowia posiłek gotowy —

Lecz, żeby jeszcze myśl przyszła wesoła,

W świętym orszaku, w gronie miłych dzieci

Raczył się napić raz, drugi i trzeci.

 Jako po smutnej chwili, która mroczy,

W pierwszem świtaniu rumienią się zorze,

Uwiędłe ziółka wdzięczna rosa moczy

I rzeźwi kwiatki w tak przyjemnej porze —

Wyiskrzyły się przewielebne oczy

Po słodko-dzielnym wódczanym likworze.

Odchrząknął żwawo, niby się uśmiéchnął,

Przymrużył oczy, nadął się i kichnął.

 Na takie hasło, ojcowie, co rzędem

Według godności i starszeństwa stali,

Najprzyzwoitszym poruszeni względem,

„Wiwat!” chórowym tonem zawołali.

Ociec Honorat, najbliższy urzędem,

Którego bracia wielce szanowali,

Niegdyś promotor sławny różańcowy,

Temi najpierwszy aplaudował słowy:

 „Pisze Chryzyppus o Alfonsie królu,

Kiedy prowadził wojnę z Baktryjany,

Iż wpośrzód bitwy na licyjskiem polu,

Od wojska swego będąc odbieżany,

Stanął, a wody czerpnąwszy z Paktolu,

Tak się orzeźwił, iż zgnębił pogany.

Stąd poszło lemma na marmurze ryte:

Pereat umbra! — Lemma znamienite.

 Wiem, bom to czytał w uczonym Tostacie,

Po ciemnej nocy że jasny dzień wschodzi.

Na godnym kiedy cnota majestacie

Siędzie, o szczęściu wątpić się nie godzi.

Czegóż się, mili bracia, obawiacie?

Z nami jest ociec doktor i dobrodziéj.

Dał szczęsne hasło, orzeźwił swym wzrokiem;

Cieszmy się pewnym Fortuny wyrokiem”.

 Skończył; natychmiast skosztowawszy trunku,

Ociec Gaudenty z urzędu się wtoczył,

A znieść nie mogąc swojego frasunku,

Na pół drzemiące oczy łzami zmoczył,

Rzekł: „Okoliczność złego jest gatunku!

Nie chcę ja, żebym pochlebstwem wykroczył:

Rozruch dzisiejszy smutne wieści głosi.

Wiem ja, ojcowie, na co się zanosi.

 „Zazdrość od wieków na nas się oburza,

Zgnębić niewinnych pragnie w tych krainach.

Już jad z pokątnych kryjówek wynurza,

Chce się sadowić na naszych ruinach.

Od gór Karmelu niebo się zachmurza,

Równa zajadłość w Augustyna synach;

I tym, co z cicha działają, nie wierzmy:

Pókiśmy w siłach, na wszystkich uderzmy!”

 Ociec Pankracy, Nestor różańcowy,

Co trzykroć braci i siostry odnowił,

Nim puścił strumień łagodnej wymowy,

Naprzód starszyznę i braci pozdrowił:

Słodkiemi serca zniewalając słowy,

Miękczył umysły i nadzieje wznosił.

„Wierzcie — rzekł — bracia, zgrzybiałej siwiźnie:

Rzadko się płochość z ust starych wyśliźnie.

 Od tylu czasów siedząc na urzędzie,

Znam, co są ludzie, wiem, co są zakony.

Wkrada się zazdrość, wkrada niechęć wszędzie —

I święty kaptur, chociaż uwielbiony,

Nigdy tak mocnym, tak dzielnym nie będzie,

Żeby człek pod nim był ubezpieczony.

Choć w zacność, mądrość każdy z was zamożny,

Niech będzie czuły, niech będzie ostrożny!

 „O mili bracia, gdybyście wiedzieli,

Jakie to były niegdyś wasze przodki!

Inaczej wtenczas niż teraz myśleli;

Insze sposoby były, insze śrzodki.

Lepiej się działo; byliśmy weseli;

Teraz, nieczułe i gnuśne wyrodki,

Albo zbyt trwożni, albo zbyt zuchwali,

Nie ważym rzeczy na roztropnej szali.

 „Moja więc rada wyzwać na dysputę

Tych, co się nad nas gwałtownie wynoszą.

Niech znają bronie jeszcze niezepsute,

Niechaj litości zwyciężeni proszą!

A za najsroższą hardości pokutę

Niech oni sami nasze laury głoszą!

Wyjdziemy sławni z niesłusznej potwarzy,

Zgnębim potwarców… Tak robili starzy”.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.