drukowana A5
62.52
Faust, część druga

Bezpłatny fragment - Faust, część druga

Objętość:
419 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0228-5

TRAGEDII CZĘŚĆ DRUGA

AKT PIERWSZY

PROLOG

Faust, Ariel, Chór Elfów. Urocza okolica. Faust leży na łące kwiecistej; znużony; pogrążony w śnie niespokojnym. Jutrznia. Pląsający krąg małych, nadobnych duchów.

ARIEL

śpiew przy akompaniamencie harf eolskich

Wiosna wstaje z nocnych cieni

i kwiatami w koło sieje

wraz z soczystych ziół zieleni

wykwitają serc nadzieje.

Kręgu elfów uśmiechnięty,

lotne duchy — śpieszcie — śpieszcie —

czy kto grzeszny, czy kto święty,

jedną miarą miłość mierzcie.

Duchów powietrznych łaskawa gromado,

cierpiące serce rozpogódź pieśniami;

przewiej sciszeniem nad tą twarzą bladą,

wyrzut sumienia pogrzeb pod kwiatami

i ten lęk duszy przed złem i zagładą.

Wypełnijcie noc jego miłością po brzegi,

godziny gorzkie zmieńcie na słodkie noclegi;

niechaj strudzoną głowę na wezgłowiu złoży

pachnących kwiatów; — skropcie go zapomnień rosą,

aż zmarzłe wyprostuje członki — wiew zrozumie boży.

aż pieśni wasze z mroków na dzień go wyniosą —

na dzień jasny i rześki jak powietrze płucom;

niechaj go tchnienia wasze światłości przywrócą.

CHÓR

no przemiany: pojedynczo, dwugłosem, społem

Bezszelestną, wonną ciszą

na zielenie kwietnych łąk

i na mgły, co się kołyszą,

zmierzch się kładzie modry w krąg;

budzi szepty, ukojenia,

snem dziecięcym barwi tła,

cicho — sprawnie — od niechcenia —

złote drzwi przymyka dnia.

Noc się wądołami skrada,

przebudzone gwiazdy drżą,

możne światło, iskra blada —

w bliży — w dali — mżą i skrzą;

lśni jeziora toń ruchliwa,

szepty śle do gwiezdnych pól —

ciszy, szczęścia, snów przędziwa

przędzie księżyc, nocy król.

Chwila w chwilę się przemienia

mija szczęście, mija smęt —

wypręż ręce! — Wyzwolenia

zdrowie jutrzni niesie z pęt.

Góry budzą się w zaraniu

w jęku dygocących iw,

w fal srebrzystych kołysaniu

kłosi się uroda żniw.

Twe tęsknoty — tam — zza świata —

spełni światło gwiezdnych dróg,

senna omgła cię oplata,

sen twój mara — wiarą Bóg!

Wstań i głowę wznieś w wichurę,

która straszy śpiący tłum —

szlachetnego wznosi w górę

szybkich skrzydeł wielki szum.

Potężne fanfary wieszczą wschód słońca.

ARIEL

Słyszcie! Zamęt! — Warczy burza,

wypełniona godzin kruża,

nowy dzień się z mgieł wynurza!

Rozwierane skrzypią brony,

rydwan słońca wynaglony —

na step nieba! Wieczny ruch!

Hejnał trąb — krzyk zolbrzymiony!

Ślepną oczy! Głuchnie słuch!

W górę serca! Świt! Czuj duch!

Lecz wy, duchy nocy cichej,

w kwiatów skryjcie się kielichy,

niech was wonny cień osłania,

lotne duchy przedświtania.

FAUST

Budzi się życie w wartkim serca tętnie,

jutrznia przybrała krajobraz odświętnie,

ziemia w radości przebudzonej, świeżej,

u nóg mych młoda, odurzona leży.

Uroda twoja, o, ziemio, tęsknoty

krzesi i pręży na najwyższe wzloty.

Świat się podnosi z modrości jutrznianej,

las szumi pieśnią — urok niesłychany

z jaru do jaru przerzuca się strugą —

i płynie śpiew ten dróg omglonych smugą.

Z turni się jasność przechyla w doliny,

budzi gałęzie i liście w ćmie sinej

i z dna przepaści, z wilgotnych podcieni

woła do życia lśniący sen strumieni.

Budzi się życia najwyższa potęga,

barwa się z barwą rozwodzi i sprzęga,

kolory szemrzą jak drżące pogłosy

i łzami kwiatów skrzą — rubinem rosy.

Spójrz w górę! Tam — ku onym gór koronom,

które jak wici żarzą się i płoną;

one pierwsze modlitwą jutrznianej godziny

wyprzedzają roraty tęskniącej doliny;

a oto zórz gołębie nad halą kołują

i po zboczach, upłazach ku niżom zlatują —

tak wyprzedzają słońce, co za nimi kroczy!

Jawi się! Roześmiane! —

      — Blask rani me oczy!

O, tak! Ilekroć chęci nasze na wierze oparte

przymkną się ku nadziei z radosną otuchą,

znajdują wrota ziszczeń na oścież otwarte;

lecz wnet przepaście nagłe oddzwaniają głucho,

płomień wybucha z szczelin, stajemy zmartwiali,

bo oto świat się cały pod nogami pali!

Pochodnię życia chcieliśmy rozżagwić! — Gorze!

Bezmiar ognia nas zżera; zalewa skier morze!

Czy to miłość? nienawiść? — nie pytaj! — nikt nie wie;

— bólu i szczęścia spala nas zarzewie —

powracamy ma ziemię, a złudy młodzieńcze

łowią przyszłe dni nasze w niewody pajęcze.

Odwracam się od słońca! —

      — Zachwycone oczy

chłoną cud wodospadu, co ze skał się toczy,

spada z hukiem, spieniony, szarfami strumieni

rozwiany, stu barwami iskrzy się i mieni,

i w łuk sprężony skacze przez śliskie urwiska,

i deszczem chłodnych kropel mży, siępi i pryska —

aż pod płonącym słońcem z przeszkloną obręczą

wodospad cały zawisł siedmiobarwną tęczą —

mostem świetlistym złuczył się ponad przestrzenią,

zadumany błękitem, rozśmiany czerwienią.

Oto zwierciadło ludzkich zabiegów! Te cuda

to jeno załamanie barw, tęczowa złuda.

GRÓD CESARSKI

Cesarz, Mefistofeles, Kanclerz, Hetman, Skarbnik, Marszalek, Astrolog, Dworzanie, Tłum. Sala tronowa. Rada koronna oczekuje Cesarza. Hejnały. Wchodzi wszelaka czereda dworska wspaniale odziana. Cesarz wstępuje na stopnie tronu. Po prawicy jego Astrolog.

CESARZ

Witajcie wierni lennicy,

przybyli z bliska, z daleka;

mędrca widzę po prawicy,

gdzież błazen? — dlaczego zwleka?

DWORZANIN

Szedł za twym tronem — tuż — blisko,

potknął się — krok nieszczęśliwy —

upadł i leży chłopisko,

pijany, a może nieżywy.

DWORZANIN DRUGI

Lecz wraz z pośpiechem już drugi

kwapi się na twe usługi,

a szata na nim jaskrawa

na cyrk coś niecoś zakrawa,

straż broni i protestuje

i halabardy krzyżuje;

nie zważa, nie stracha się niczem —

przed twoim staje obliczem!

MEFISTOFELES

klęka na stopniach tronu

Cóż jest wyklęte, a pożądane?

cóż wytęsknione, a przepędzone?

cóż zawsze w pieczę skwapliwie brane?

cóż zwymyślane i pohańbione?

czegóż zabronić pragną pochopni?

kiedyż pragniecie, by do was pito?

któż to się zbliża do tronu stopni?

kto dobrowolnym chce być banitą?

CESARZ

Pobrzęk słów swoich zastanów,

nie czas dziś na kryptogramy —

— zresztą to sprawa tych panów;

zagadek za dużo mamy.

Błazen stary już odszedł, daleko, tak wnoszę,

chciej zająć jego miejsce, stań koło mnie, proszę.

Mefistofeles wstępuje na stopnie; staje po lewicy Cesarza.

POMRUK W TŁUMIE

1. Nowe sito na kołku —

2. nowy — będzie chwalił —

3. żałuj, stary matołku,

żeś kitę odwalił.

CESARZ

A więc witajcie, poddani —

z bliskiej, z dalekiej podróży;

wiedzcie, panowie kochani —

horoskop dobrze nam wróży.

I nie wiem dlaczego właśnie

w tych dniach zabawy i śmiechu,

gdyśmy i troski, i waśnie

pokryli w żwawym pośpiechu,

a utrefiwszy swe brody

wedle najświeższej mody,

użyć pragniemy swawoli —

dlaczego właśnie w tej chwili

życzeniem waszej jest woli,

byśmy poważnie radzili.

Lecz że to zawsze, jak wiecie,

chęć waszą przed swoją kładę —

niechaj się stanie, jak chcecie;

koronną otwieram radę.

KANCLERZ

Cnota jak aureola

czoło cesarskie otacza —

i jego jedynie wola

bieg sprawom państwa wyznacza.

W nim sprawiedliwość, co ludzi

kształci, podnosi i budzi;

przeto w cesarza lud wierzy

i nie chce bogów nieznanych;

od waszej mości zależy

szczęście i dobro poddanych.

Niestety — na cóż się zdadzą

rozum i zapał najświętszy,

gdy tłumy niezgodne się wadzą

i groza na grozie się piętrzy.

Ktokolwiek spojrzysz z tej sali

na ziem ojczystych obszary —

ujrzysz, jak pożar się pali —

ujrzysz krwi żywej opary;

zatkasz — nakryjesz wraz oczy,

jak przed upiornym widziadłem,

bo oto zło za złem kroczy

pod nieba sklepieniem wybladłem.

Tu — w domy zakrada się złodziej,

ówdzie znów — raptus puellae

i gorzej — niewiasty uwodzi

nikczemnik jawno i śmiele;

i grzech, co o pomstę woła! —

tam — świętokradca z kościoła

wynosi krzyże, monstrancje

i bezkarnością się puszy! —

owóż sędziowskie instancje

trwogę i lęk mają w duszy;

próżno do sądu kołata

skrzywdzony, cóż, sędzia siedzi,

lecz drży — bo oto dolata

pogróżka mściwej gawiedzi.

Ten się do skarbów dobiera,

kto na współwinnym się wspiera;

niewinny winnym się staje,

gdy na swej cnocie przestaje.

Taki to oto świat-kałuża,

w którą zapada wartość wszelka

i aż po szyję się zanurza.

A kędyż ratownicza belka?

kędyż tu światło w ciemnej nocy?

kędyż ten głos, co krzyknie: — cisza! —?

Sędzia, co karać nie ma mocy,

sam się z zbrodniarzem stowarzysza.

Czarny to obraz! — tak! nie przeczę,

lecz, mniemam, prawdą może was uleczę!

cisza

Świat cały płonie jak pochodnia!

Panowie, radźcie — czas obrony!

gdy z męką w parze idzie zbrodnia

majestat na szwank narażony.

HETMAN

Któż zło tych czasów ogarnie!

Ci — giną u włości swych granic,

tamci — mordują bezkarnie,

a zakaz, komenda — na nic!

Mieszczanin za murów obroną,

rycerz w zbroicy zakuty,

sprzysięgli się razem pono,

byśmy fugare z reduty,

której nam bronić potrzeba

do tchu obrony — i basta!

Jurgieltnik woła w głos: „Chleba,

żołdu — bo wpadnę do miasta,

na kopiach mienie rozwłóczę,

a was rozumu nauczę!”

Zapłaty żąda, lży jawno,

lecz jeszcze z ucieczką zwleka,

porzuciłby nas już dawno,

lecz wierzycielem jest — czeka.

Jak się salwować w rozpaczy,

w czyimże posłuch jest głosie?

dziś rozkaz wydać to znaczy

kij w gniazdo zanurzyć osie!

Kraj pusty — — na wszystkie strony

inwidia z gniewem go toczy;

cierpliwiec czeka obrony,

aż rosa wyżre mu oczy.

Wszak są królowie i możni

— sawant z sawantem dowodzi —

królowie są, lecz ostrożni,

cóż ich to wszystko obchodzi!!

SKARBNIK

Któż zważa na sojuszników?

Subwencje, które przyrzeczono,

to jeno papier — bez wyników —

a zabieg sam kosztuje słono.

Cesarska mości — któż oto

w twym państwie posiada złoto?

Gdzie spojrzysz, tam homo novus!

Jeden drugiego popiera,

pałace, splendory, powóz —

jak karmazyn się rozpiera;

a przywileje sialiśmy jak śmiecie,

aż przywilejów zabrakło w kalecie.

I cóż? stronnictwa — ? — tu jest sedno!

szaleniec, kto by liczył na nie!

miłość, nienawiść — wszystko jedno,

byleby wrzeszczeć mogli, panie!

Prawica czy lewica — cóż?

nic zaśpi nikt w popiele grusz,

skąd może, grosz dla siebie dusi,

a dla bliźniego? owszem: nóż!

dla siebie jeno zgarniać musi!

To chciałem rzec! — Zobaczyć trza

szaleńców i ich zapusty,

gdzie każdy jeno o siebie dba —

skarb państwa musi być pusty!

MARSZAŁEK

I ja już cierpię od miesięcy;

mówią: kto prawy, dziś oszczędza;

a potrzeb co dzień coraz więcej

i co dzień większa nędza.

Z kuchnią to jeszcze jako tako —

są dziki, sarny i jelenie,

kury, pantarki, kaczki, gęsi,

więc jest dziczyzna, są pieczenie:

warzy się, kuchci, mięsi, tęsi —

z tym wszystkim jeszcze jako tako;

to prawda — zawsze brak zapłaty,

lecz nas ratują deputaty

i dziesięciny; ale szczerze

trza wyznać: wszystko w łeb już bierze:

Panowie! przyjdzie ta godzina,

że nam zabraknie w dzbanach wina!

Jakie to ongi, mój ty Boże

— w piwnicy, w którą spojrzysz stronę,

gąsior się wspiera na gąsiorze,

wszystkie brodate i omszone;

pito też, pito, aż wypito,

jakby kto lał w dziurawe sito;

i — skończyło się! — Daj to katu,

już pożyczone z magistratu —

i to wypito; tak tu społem

wszyscy leżeliśmy pod stołem.

A teraz wszyscy do mnie: radź!

kto wypił — ty, marszałku, płać!

Płać!! ale z czego? więc do Żyda!

dobrze — lecz procent! — no — ma rację;

sumę zdwojoną sumie przyda —

procenty i amortyzacje —

nim się rok łoni w nowy zmieni,

już siedzisz u Żyda w kieszeni;

zastawiasz piernat, gdzie co padło —

ni świnia nie porośnie w sadło —

a potem zjadaj chleb z ościami —

za czerstwy? — ano popij łzami!

CESARZ

zamyślony; po chwili do Mefistofelesa

Wystąpże, kpie, i ty z skargami!

MEFISTOFELES

Ja? — nie! — przeciwnie — raczej ku nauce

kilka spostrzeżeń właściwych dorzucę.

Patrzę w twarz waszej miłości,

w waszą i całego dworu,

skądże ten brak ufności?

— ja nie pojmuję sporu.

Wola twa włada, o, panie,

podparta przęsłem rozumu,

więc zaraz tu zgoda stanie

wśród zwaśnionego tłumu.

Noc umyka przed słońcem w złocistej koronie!

Czyliż może być ciemno, gdzie tyle gwiazd płonie?

POMRUK TŁUMU

1. Toć sowizdrzał, jak nas zwiódł!

2. Kłamie bestia, niczym z nut!

3. Ten szczęśliwy, kto uwierzy!

4. Sens tej mowy? — projekt świeży!

MEFISTOFELES

Wszystkim czegoś brak na świecie,

każdy swe minusy zlicza,

a was brak gotówki gniecie;

z piasku nie ukręci bicza,

lecz od czegóż mądrość przecie?

gdy pieniędzy brak lub chleba —

wyrwać z ziemi, gdy potrzeba!

Przypominam wszystkim oto,

że w ruinach, złomach gór,

leży lite, bite złoto,

jeno kopać, zgarniać w wór;

kto je znajdzie? — krótka rada:

kto przyrodą, duchem włada,

ten mamony w bród posiada.

KANCLERZ

Duch? Przyroda? Mowa mglista;

to niechrześcijańskie słowo;

niejeden już ateista

przypłacił je własną głową.

Przyroda to grzeszne baśnie,

duch jest oczywiście czartem —

z nich zwątpienie, które właśnie

tamtych dwojga jest bękartem.

U nas nie tak! W naszym kraju

przed innymi prym swój bierze

święty w bożym gronostaju

i rycerz przysięgły wierze;

oni na ojczyzny straży

stoją, Kościoła są tarczą,

z nimi wielkość się nam darzy,

oni nam jedni wystarczą.

Gmin obłąkany przewiną

pozory za prawdę bierze;

przeto wśród gawiedzi słyną

czarownicy i kacerze.

Oni to swymi sztuczkami

nam szkodzą, choć żądzom dogadzać,

ichże to chcesz błazeństwami

w wysokie progi wprowadzać?

Tyś, mospanie, krewki raptus!

bronić czeredy onej!

Rzeknę, żeś jest mente captus

lub kiep z diabłem spokrewniony!

MEFISTOFELES

Męża nauki w każdym wietrzę słowie!

Czego nie dotknie — nie istnieje — powie,

czego nie ujmie — tego być nie może,

czego nie zważy — ach! — to nieprawdziwe,

a czego nie spienięży — jest bardzo wątpliwe.

CESARZ

Kazanie nam postne prawisz?

dość tego! — skończ jak najprędzej,

gadaniem nic nie poradzisz,

tu trzeba pieniędzy, pieniędzy!

MEFISTOFELES

Dostarczę wam, czego chcecie;

wprawdzie nie łatwe, co łatwe —

chcąc buty uszyć, wszak wiecie,

trzeba mieć szydło i dratwę.

Pzypomnę jeno — rzecz drobna —

lecz nie mniej przeto ważka:

ziemia w bogactwa zasobna,

a dobyć je? — toż to igraszka!

Przypomnijcie rzymskie dzieje,

wędrówki ludów i wojny,

zamieszki, rozterki, nadzieje —

o zasobek niespokojny

obywatel, co bogatszy,

skarb krył przed siły wrogiemi;

skarb swój cenny i najrzadszy

zakopywał w łonie ziemi.

Tak to było, jest i będzie!

człowiek rządzi się obawą;

a któż, pytam, w pierwszym rzędzie

ma do skarbów takich prawo?

Wszystko w ziemi zakopano —

czyja ziemia? — cesarzowa!

więc i wszystkie skarby — a no

są cesarskie —

SKARBNIK

      — Ani słowa,

błazen mówi, alić racja.

KANCLERZ

Cała błazeńska oracja

diable koloryzowanie,

lecz rzecz sama nakazuje

mieć się na baczności, panie!

MARSZAŁEK

Niech no waszeć sprokuruje

dary, które tak wysławia;

— wszelkie ziarno zdrowe ptakom —

niechby trochę i bezprawia,

byle było jako tako.

HETMAN

Mądry błazen! — w lewo, w prawo

skarbów mrowiem w oczy szasta,

żołnierz nie pyta o prawo,

ni skąd — byle żołd — i basta!

MEFISTOFELES

Przypuszczacie, że was mamię?

że niepewna moja droga?

że podchodzę, łżę i kłamię?

oto macie astrologa —

on niech mówi!!

      — Nuże! — rozkop

kanały w nieba rozłogu

i odczytaj nam horoskop,

dobry panie astrologu.

POMRUK TŁUMU

1. Już się zwąchał szelma z szelmą.

2. Im to gratka — dla nas biada.

3. Wnet nam wzrok zasnuje bielmo.

4. Wróż mówi — kiep podpowiada.

ASTROLOG

mówi — Mefistofeles podpowiada

Słońce to szczere, lite złoto,

Merkury dany nam jest do pomocy,

Wenus zapładnia nas tęsknotą

O każdej porze dnia i nocy;

panieńska Luna ułudnie kaprysi,

zwłaszcza gdy wdzieje swój kołpaczek lisi;

Mars godzi siłą w nas, a pięknem Jowisz

i Saturn — choć go ledwo okiem złowisz;

metal nieosobliwy w nim, choć przecie

waga jego dosadna we wielkim wszechświecie.

Ba! gdy się słońce z księżycem skojarzy

— więc złoto z srebrem w godnie lśniącym chórze

wtedy jest szczęsny — czas — wszystko się darzy

w tej złotosrebrnej, dźwięcznej koniukturze:

masz i pałace, skarbce, wirydarze,

strome piersiątka i nadobne twarze.

Dla nas ta droga niezdobyta, płona,

lecz ten mąż światły sprawi to, dokona!

CESARZ

Słucham z wzmożoną uwagą,

jak dziarsko słowem szermuje —

mówi z sensem i powagą,

lecz mnie to nie przekonuje.

POMRUK TŁUMU

1. Cóż nam z tego — banialuki!

2. Scjencja kalendarzowa!

3. Chemiczne szalbierekie sztuki!

4. Stare głupstwa — kusa mowa!

MEFISTOFELES

Oto stoi cała sfora

w niepewności głuchej, marnej;

jednym śni się mandragora,

drugim pies kudłaty, czarny.

Łatwo mówić: „czarnoksięstwa —

sprawa czarcia — rzecz przeklęta —”

trudniej skrzesać nieco męstwa.

A tu, bracie, swędzi pięta,

a tu każdy w sobie czuje,

w najtajniejszych warstwach ducha,

jak pokusa w nim harcuje

i żądz ogniem do łba bucha!

Gdy tak ta pokusa pcha cię,

gdyś po szyję w matnie zalazł —

kop! grzeb! krzyknij: „kuraż, bracie!

tum cię szukał! tum cię znalazł!”

POMRUK TŁUMU

1. Mnie w ręce strzyka —

2. mnie rwie w nodze —

3. podagra pewnie —

4. brzuch jak ołów —

5. kciuk puchnie —

6. w krzyżach łamie srodze —

7. znaki, że tu jest walny połów.

CESARZ

Prędko! Ej — nie ujdziesz cało,

jeśli skłamał, gardłem skarżę!

Więc do dzieła! pokaż śmiało,

w jakiej skarby twe pieczarze.

Złożę berło, miecz odpaszę,

sam się wezmę do łopaty,

ale wara pluć nam w kaszę!

Więc do dzieła — albo baty!

MEFISTOFELES

Cóż za pośpiech! Wskażę drogi

mimo groźby twe pohańskie,

lecz któż zliczy te rozłogi,

wszystkie te skarby bezpańskie,

których bezmiar! — Z wyorzyska

chłop orzący — pod bruzdami

— patrzy — aż ryngraf wybłyska,

lub żeleźniak z dukatami.

Indziej, spojrzy, aż w oborze

ściany się saletrą pocą —

— nie saletrą! — miły Boże!

to czerwieńce tak się złocą!

Ileż sklepień, kurytarzy

zasypanych, poniechanych,

w których splendor skrzy i żarzy

wielkich skarbów, niesłychanych!

Aż w podziemia, w kraje duchów

łowca skarbów schodzi śmiele —:

przepych! śród złotych łańcuchów,

kolie, kolce i manele

piętrzą się i w poniewierce

plączą pośród rozpadliny;

wszystko skrzy, aż rośnie serce!

brylanty, szmaragdy, rubiny!

A pobok — to nie do wiary —

rzędem beczki wina stoją,

lecz dąb dawno spróchniał stary;

wino przemyślnością swoją,

jak ów kokon jedwabnika —

kamienie winne wyłania,

przez które ciecz nie przenika,

lecz dostałość swą osłania.

Likwor taki osędziały

dorówna zlotu w wartości.

Jednym słowem, mędrzec śmiały,

ciągnie zysk ze swej mądrości.

Dzień? cóż dzień! — to omamienie,

wielkie nic lub większa złuda —

jeno nocy mroczne cienie

misteryjne jawią cuda.

CESARZ

Noc dla siebie ostaw, błaźnie,

na nocturno strój basetlę —

mnie daj jasno i wyraźnie,

co masz dać, przy dziennym świetle.

W nocy wszystkie koty szare,

precz z tym „może”, „cichcem”, „niby”

Rozkop w dzień skarbów pieczarę

i w dzień odwal pługiem skiby.

MEFISTOFELES

Weź, wasza mość, do rąk łopatę,

znój chłopski nic ci nie zaszkodzi,

miło samemu wziąć zapłatę —

każda garść ziemi złoto zrodzi.

Potem przywdziejesz diadem złoty,

kochance kolie sprawisz nowe,

bo któż zaprzeczy, że klejnoty

zdobią i tron, i białogłowę?!

CESARZ

Prędzej! Prędzej! Po cóż zwlekać!!

ASTROLOG

jak poprzednio; podszept Mefistofelesa

Wasza cesarska mość, ja radzę czckać —

nicch się odbędzie fest zwyczajnym torem;

zważ — roztargnienie złym bywa doktorem;

wpierw nam się trzeba skupić, wzwyżyć w duchu,

by to, co niższe, zmusić do posłuchu.

Dobrym być musi ten, co dobra pragnie,

kto chce radości — niech będzie jak jagnię,

kto łaknie wina — niech gromadzi grona —

wszak przywołuje cud — wiara wzmożona!

CESARZ

A więc niechaj radość włada

przed popielcowym memento!

Niechaj herold zapowiada

mięsopustu wielkie święto.

Trąby.

Wychodzą.

MEFISTOFELES

Poszli! Ot głupcy! — Zresztą skądżeby wiedzieli,

że szczęście i zasługa splata się jak strofa,

gdyby filozoficzny kamień w ręku mieli,

byłby jedynie kamień, lecz bez filozofa.

ZAPUSTY

Faust — Pluton, Mefistofeles — Zoilotersytes — Skąpiec, Cesarz — Pan, Herold, Kwieciarki, Gałąź oliwna z owocami, Wieniec dożynkowy. Wian fantastyczny, Równianka fantastyczna, Przekora, Pąki różane, Ogrodnicy, Matka i córka, Drwale, Poliszynele, Pasożyty, Pijanica, Gracje: Aglaja, Hegemona, Eufrozyna, Parki: Atropos, Kloto, Lachezis, Furie: Alekto, Megera, Tyzyfona, Bojaźń, Nadzieja, Rozwaga, Efeb — Woźnica, Plotkarki, Głodomór, Herod — Baba, Faunowie, Satyr, Podziomki, Olbrzymy, Rusałki, Rybacy, Ptasznicy, Satyryk, Poeci, Tłum.

Olbrzymia sala z komnatami pobok, strojnie, zdobno, maskaradowo.

HEROLD

Nie na groźne śmierci pląsy,

diable igry rybałtowe

wołam was, ale na pąsy,

na zabawy jasne, nowe,

abyście tak spąsowieli,

jak krzew róż pod słońca tchnieniem

tej mięsopustnej niedzieli

bezpamiętnym rozbawieniem.

Cesarz w swej rzymskiej podróży

spoza Alpów stromej ściany

gościniec nam bardzo duży

przywiózł: wigor roześmiany.

W tej stolicy nadtybrowej

sam koronę — w równej parze

zyskał dla nas — stroik nowy:

czapeczkę błazeńską w darze.

Tym przybraniem odrodzony

każdy z nas się dumnie puszy,

rad z dzwonkowej czapki onej,

z śmiechem wciąga ją na uszy;

i choć w tej mycce do błazna podobny,

udaje rozum, w rozum niezasobny.

Już się kupią i gromadzą.

w pary łączą i kołują —

tu pod pachy się prowadzą,

tam z osobna krążą, snują.

Dalej bracia, dalej żywo,

z sercem szczerym i przyjaznym,

byle chwilkę mieć szczęśliwą —

tak czy owak świat jest błaznem.

KWIACIARKI

śpiew, mandoliny

Poklask dajcie nam niezwłocznie!

Wymuskane w tańcu szranki

juz ruszają śpiewnie, skocznie

urodziwe florencjanki.

Kosy nasze utrefione,

wonne kwiatów i ziół wonią,

krasne wstążki rozpuszczona

owijają nas i gonią.

O, nie więdną nasze kwiaty,

kwitną cały rok i dłużej —

kunszt ten, czar i aromaty

niechaj wam, panowie, służy.

A przyznajcie, pomysłowo

każdy na nas strzęp swawoli —

wyszydzicie to czy owo,

jednak całość was zniewoli.

Prawda — bierze was ochota

zbadać, co ukrywa szata? —

czar niewieści i prostota

dziwnie się ze sztuką splata.

HEROLD

Dziew korowód lśni, pomyka;

wielki wybór — herold wita —

dajcie zajrzeć do koszyka,

co na głowach waszych skwita.

Prędzej, prędzej, niechaj sala

ogrodowym wionie czarem,

a z was każdy niech zachwala

ogrodniczki wraz z towarem.

KWIACIARKI

Targ to targ, lecz bez kramarki,

niechaj się gromada skupi —

wśród krotochwilnej poswarki

za żart każdy towar kupi.

GAŁĄŹ OLIWNA Z OWOCAMI

Nie zajrzę kwiatom urody,

wszelkiej unikam niezgody;

pośród wojennego znoju

jestem rękojmią pokoju;

dzisiaj radość we mnie płonie,

że wśród zacnych dworzan roju

najgodniejsze zwieńczę skronie

gałązką oliwną pokoju.

WIENIEC DOŻYNKOWY

Ja, syn pługa, zrumieniony

czerwonym słońca rumieńcem,

dar wam niosę, dar niepłony —

z dożynkowym idę wieńcem.

WIAN FANTASTYCZNY

Barwne kwiaty, niby malwy

przybrane w mchy i nietoty,

to mody kapryśnej salwy,

nie szukaj we mnie prostoty.

RÓWNIANKA FANTASTYCZNA

Nikt nie zna mojego wiana

i nic mnie to nie obchodzi —

za tobą tęsknię nieznana,

co z dziew kwiecistej powodzi

wyciągniesz ku mnie swe dłonie

i w warkocz wpleciesz bezładnie,

a kwiat mój zadrży i spłonie

i na pierś twoją opadnie.

PRZEKORA

Niechaj wyobraźnia licha

służy dnia znikomej modzie,

z przyrody pijąc kielicha

wiecznej hołdujesz pogodzie;

niezabudki i kaczeńce,

splatajcie się w wdzięczne wieńce! —

Lecz my —

PĄKI RÓŻANE

      — skrywamy się, niczyje —

szczęśliwy ten, co nas odkryje.

Gdy się dnie lipcowe dłużą,

róża wonią gwarzy z różą —

pełny, szczęsny dzień, uroczy;

bo przyrody panowanie,

obiecanie i oddanie

poi serce, myśl i oczy.

W zielonych wirydarzykach kwieciarki rozkładają nadobnie swój towar.

OGRODNICY

śpiew: akompaniament teorbanów

Z tym już musicie się zgodzić —;

kwiat można pieścić, całować,

owoce nie chcą uwodzić,

owoce chcą jeno smakować.

Wiśnia się pyszni, zrumienia

brzoskwinia — wonna patoka!

Kupujcie — sąd podniebienia

stokroć prawdziwszy niż oka.

Powab owoców najszczerszy

niech was na próżno nie kusi,

róża to temat do wierszy,

lecz jabłko ugryźć się musi.

Więc zezwólcie, byśmy w dani

wnieśli owoc ku osłodzie —

niech się towar nasz stragani

w tej sąsiedzkiej, dobrej zgodzie.

Pod girlandą smereczaną

oświetlone tak rzęsiście —

pełnię tworzą niesłychaną:

pąki, kwiaty, owoc, liście.

Przy śpiewie przeplatanym, przy wtórze gitar i teorbanów — piętrzą oba chóry swój towar, przystrajają go i zachwalają.

Matka i córka.

MATKA

Ledwieś odrosła od ziemi

córko ma, rusałko —

stroikami rozmaitemi

zdobiłam twe ciałko;

chodźcie, chodźcie, cni rycerze,

najbogatszy niech ją bierze —

szczęście sprzyja śmiałkom.

Ach! minęły długie lata,

wzrósł twój czar kobiecy,

nikt nie posłał do cię swata

z całej okolicy;

z tym zatańczysz, tego zmanisz,

a tamtego — otumanisz —

wszystko po próżnicy.

Na nic ciuciubabka, fanty —

alkierzyk twój pusty;

męskie plemię — o! to franty!

Lecz dziś mięsopusty —

nastaw sidła, oczkuj ładnie,

może przecie w potrzask wpadnie

jaki kąsek tłusty.

INTERMEZZO PANTOMIMICZNE

Zbliżają się rówieśniczki młode, hoże. Zaczyna się pogwar szczebiotliwy. Wchodzą RybacyPtasznicy ze sprzętem przynależnym: z sieciami, wędkami, potrzaskami. Wabienia, łowy, ucieczki. Strzępy rozmów uciesznych.

DRWALE

nawalnie; gromko

Z drogi, bracia, czynić rum,

idzie z nami borów szum,

borów granie, zgrzyty piły,

stuk toporów, jęki drzew,

trzask gałęzi, chorał siły,

twardy tupot — drwali śpiew.

Dłonie grube, spracowane,

naprężone sznury żył —

wasze ręce wymuskane

boją się, cofają w tył

Z mąki marymonckiej panki,

zwarzyłby was mróz i chłód —

i was, panny z morskiej pianki,

gdyby nie nasz, drwali, trud.

POLISZYNELE

papląco, pustaczo

A niechże was las ogarnie,

żywot tak przetrudzić marnie!

My inaczej! — zwiewnie, cicho,

mozół odsuwamy wszelki —

po co z lasu wołać licho?!

Robdeszany, pantofelki,

oto stroik jak się patrzy!

Wy się trudźcie — my inaczej. —

Zbiegowiska, karuzele,

jarmark, ścisk, bujne gamratki,

uciech, festów wiele, wiele —

żywot aksamitny, gładki.

Po tym życia śliskim torze

kręcimy się jak węgorze —

wschodzim, chociaż nieposiani —

zwinni, żwawi, sprytni, szczwani;

choć tam bieda w kamienicy

my sobie hoc na ulicy.

Śmiejcie się lub gańcie nas,

przetrzymamy — mamy czas!

PASOŻYTY

pochlebnie, łakomie

Drwal i węglarz to nasz brat;

przygarbienie, przytaknięcie,

półsłóweczka — to nasz świat —

tego przestrzegamy święcie;

lecz jeśli kto w walce padł,

odwracamy się na pięcie,

pal go kat!

Gdyby węgli, drzew nie było,

— że to ogień skrzesz i dmuchnij —

czym by w piecach się paliło?

czym by się paliło w kuchni?

Musiałby spaść ogień z nieba —

wszak nam zawsze ognia trzeba;

na ogniu się wszystko smaży,

praży, tęsi, mięsi, warzy,

wrze i pryska, skipi, piecze,

aż do gęby ślinka ciecze.

Pieczeń, pasztet, ryby, zrazy,

imbir, czosnki i wawrzyny —

jakież wizje i obrazy,

jakież prace, jakie czyny!

PIJANICA

zawiany mocno

Zacząć ze mną nie przelewki,

mnie dziś wszyscy, panu, służą;

wigor w kościach, we łbie śpiewki,

aż za dużo, aż za dużo!

Pije Kuba do Jakuba —

wasze zdrowie, moje zdrowie —

moja luba — daj no dzioba —

kto się dowie? — nikt nie dowie.

Baba na mnie z gębą — huzia,

coś ty, dziadu, wdział za łachy!

plask — plask — spuchła nieco buzia

— co tam strachy — strach na Lachy!

Hulaj dusza bez kontusza!

w górę szklanki — dobra nasza!

wino wigor w nas porusza,

wino diabła z nas wystrasza.

Więc na szczęście —! I na biedę —!

Socjeta tu, widzę, krewka —

gospodarzu, daj na kredę,

na kredę mi daje dziewka.

Przypij do mnie — ja do ciebie!

Panna — wdowa — każda łasa —

zdrowie twoje tu i — w niebie,

jedz, pij i popuszczaj pasa!

Ululałem się wspaniale —

czas już w drogę! — w jaką drogę?

Ostawcie mnie, gdzie się zwalę —

ustać — jakoś — tak — nie mogę.

CHÓR

Pije Kuba do Jakuba! —

co? nie pije? — bęc, po ziobrze!

tęgo się już kurzy z czuba —

kto pod ławą, temu dobrze.

INTERMEZZO PANTOMIMICZNE

Herold zapowiada przybycie Poetów różnego autoramentu: Poetów przyrody, Panegirystów, Piewców rycerstwa, wdzięku i entuzjazmu.

Pchają się na wyprzódki, trudno też komukolwiek dojść do słowa. Zaledwie jeden dziwnym trafem przemyca czterowiersz; to:

SATYRYK

Obym, bracia, tego dożył,

— to jedno mnie kusi i łechce —

abym taką pieśń ułożył,

której wysłuchać nikt nie zechce.

Poeci nocy i cmentarzy przepraszają bardzo, że to nie mogą wziąć udziału w zebraniach wieszczów, lecz nazbyt są zajęci interesującą rozmową z nowo wylęgłym upiorem; kto wie, czy z tego dyskursu nie powstanie nowa szkoła poetycka; Herold, acz niechętnie, godzi się na ich wywody i przywołuje postacie mitologii greckiej, które, jakkolwiek w modnym przebraniu, nie utraciły nic a nic z wdzięku właściwego i charakteru.

Gracje.

AGLAJA

Wdzięk wnosimy zawsze, wszędzie;

dar wasz niechaj wdziękiem będzie.

HEGEMONA

I wdziękiem też przyjmowanie,

gdy się chęciom zadość stanie.

EUFROZYNA

W dnia cichego zachód miękki

najwdzięczniejsze złóż podzięki.

Parki.

ATROPOS

Po starszeństwie tu przychodzę;

nić się snuje, nić żywota —

— i oczami po was wodzę —

nić się snuje jak tęsknota.

Miękka, wiotka nić — bom oto

len wybrała pierwszej próby —

niespsowany mgłą ni słotą,

nie za cienki, nie za gruby.

Umiar głoszę wam — strwożona!

koniec nici któż odgadnie?

nitka nazbyt naprężona —

nagle pęknąć może snadnie.

KLOTO

Dzisiaj jam nożyce wzięła,

spójrzcie! każdy z was uwierzy;

poprzedniczka moja cięła

jakoś nie tak, jak należy;

bywa — snuje długie dzieje

rozwlekle i opętanie,

indziej znów piękne nadzieje —

ciach! — przecięła niespodzianie.

Alić i ja, moi drodzy,

zbyt rozwagą się nie szczycę,

przeto trzymam się na wodzy —

i w puzdrze skrywam nożyce.

Tak spętana z dobrawoli

zaniechałam swojej pracy —

a więc bawcie się do woli,

chociaż wszyscy jacy — tacy.

LACHEZIS

Z siostrzyc moich, żwawych prządek,

— najrozsądniejsza w ich gronie —

powierzony mam porządek,

w porządku staję obronie.

Nić się snuje, nić się mota

w wyznaczonym sobie torze,

lccz z wartkiego kołowrota

bez mej wiedzy spaść nie może.

Trwam uważnie na tej straży,

chociaż świat się przeinacza —

— aż się koło me przeważy

wolą wieczystego tkacza.

HEROLD

Tych trzech, które idą oto

nie poznacie, o, uczeni,

przybrane w jedwab i złoto —

krok się każdej tęczą mieni;

któż by odgadł pod tą szatą,

że z złem idą i z zatratą?

to Furie! — I któż bo uwierzy —?

piękne, gibkie, hoże, młode;

jaki wonny, śpiewny, świeży

czar oplata ich urodę?

Baczność! — podła, śliska żmija

pod kwiatami się przewija

chytrze, skrycie; — lecz w tej porze,

gdy się błazny spowiadają —

niosą upomnienie: gorze!

ludziom gorze — gorze krajom!

Furie.

ALEKTO

Cóż — zawierzycie nam, kochani?

wszakże was piękność nasza wzruszy?

każdemu z was o jego pani

kochanej coś szepniemy w uszy;

wreszcie w rozmowie oczy w oczy

powiemy: — tego ma — i tego —

— brzydka, garbata — krzywo kroczy

ach! narzeczona?! — do niczego!

Lecz jej powiemy też, żeś plotkarz,

że o niej mówisz coś nieładnie,

gdy przypadkowo tamtą spotkasz —

tak się niewiara w serca wkradnie.

MEGERA

To nic! — Lecz gdy się już pobiorą,

wtedy ja stworzę im gehennę,

zatruję każdą chwilę zmorą;

zmienne jest serce i dnie zmienne.

A kto tęsknotę jedną ziści,

tęskni do nowych chwil urody,

porzuca pełen nienawiści

słońce — i pragnie rozgrzać lody.

Diabeł ogniska domowego

mnie jednej dochowuje wiary —

wspólnie dodajem złe do złego;

mym działem w przepaść gnać ofiary.

TYZYFONA

Ja tropię zdrajców — tam się wśliznę,

kędy się przeniewierstwo lęgnie;

sztylet podrzucę i truciznę —

— dziś — jutro zguba cię dosięgnie.

Chwile słodkie zapomnienia

bez apelu, bezpowrotnie

władza moja w żółć przemienia,

zawiniłeś — cierp stokrotnie.

Przebaczeniem ni pociechą

w strasznej nie łudź się godzinie;

Słysz! Słysz! „Zemsta” woła echo —

kto się zdradą para — ginie!!

HEROLD

Proszę, odsuńcie się co nieco,

bo oto nowe maski lecą —

zgoła odmienne! — w swej posturze

obraz podobny wielkiej górze.

Boki okryte dywanami —

— góra nadchodzi! — Góra żywa!

łeb smoczy — błyskający kłami —

wężowy ryj — ogniowa grzywa —!

Na karku siedzi wdzięczna dama

subtelna i przybrana ładnie,

a lejce w rączce dzierży sama,

laską kieruje smokiem składnie.

A za nią druga — istna łania —

królewska, dumna, znać w niej butę —

tęcza świetlana ją zasłania —;

pobok niewiasty kroczą skute:

jedna strwożona, w sobie drżąca,

druga radością gorejąca —

pierwsza wolności zewsząd woła,

szuka w tęsknocie dookoła,

a wolność w drugiej jest niewieście —

powiedzcie same, czym jesteście?

BOJAŹŃ

Świec, lamp, pochodni blask się żarzy,

a wszędzie mroczno, straszno, ciemno;

śród masek stoję, obcych twarzy,

— w kajdanach — groza skuta ze mną.

Precz, kpiarze! — Lęku bladolicy!

Szydercy! — Co się ze mną stanie —

zewsząd mnie zdradni przeciwnicy

strącają w przepaść, w mrok, w otchłanie!

Wszędy — z przyjaźni wróg się rodzi;

znam ciebie, masko! — tyś zagłada!

Ten mnie chciał zabić! — a —! uchodzi!

twarz jego krzyczy: zdrada! zdrada!!

Ach! uciec! uciec! przed tą zgrają —

na koniec świata! — Noc przeklęta!

Już zewsząd mroki napierają,

groza mnie więzi, trwoga pęta!

NADZIEJA

Bądźcież mi, siostry, pozdrowione!

A chociaż w maskach dziś i wczora

niejako jesteście zgubione

i dusza w was smętem chora

w tej ćmie dymiących pochodni —

wierzę, że przyjdzie ta pora,

w której słońca, kwiatów godni

chodzić będzie po łące,

brodzić w trawie po kolana,

parami albo w rozłące

pod zorzą złotego rana;

wedle woli śnić, rozprawiać —

bez chmur groźnych i beztroski,

nigdy sobie nie odmawiać,

jeno spokój chwalić boski.

Wszędzie radośnie witani,

już dziś szeroko rozgłoście,

że pragnieniem przywołani

jesteśmy słoneczni goście ---

że wieść dobrą niesiem w dani!

Wierzajcie — szukajcie — znajdziecie —

najszczęśliwszą chwilę w świecie!

ROZWAGA

Najwięksi wrogowie człowieka:

Bojaźń, Nadzieja — skowane;

z daleka stójcie, z daleka,

tłumy słowem opętane.

Jedzie kolos — ja przewodzę!

Wysoczysta na nim wieża —

jedzie po znaczonej drodze —

krok w krok ku szczytowi zmierza. —

A na barkach dumnej wieży

bogini w skrzydeł sztandarze

lotem w zwycięstwo mierzy —

zwycięstwo niesie wam w darze.

Światłość ją broni i gloria

i gwiazd diadem wspaniały;

to ona — ona — Wiktoria!

bogini czynów i chwały!

ZOILO-TERZYTES-MEFISTOFELES

Tere-fere! — W porę właśnie

idę, niech was piorun trzaśnie!

A najgorsza ta wywłoka,

Wiktoryjka czarnooka.

Rozwijasz swe skrzydła, szelmo,

niby orzeł w nieba jasność,

na oczy zarzucasz bielmo,

że to wszystko twoja własność —

i lud, i kraj! — Hola! Hola!

jeszcze żyje moja wola —

nasza wielka mała wola —!

To, co niskie, podnieść trzeba,

ku ziemi naniżyć nieba,

skrzywić proste, sprościć krzywe,

wyrównać wzniesienia wszędzie;

czasy równe i szczęśliwe!

Tak być musi i tak będzie!

HEROLD

Już ciebie do milczenia zmuszą

te kije — wynoś się psiaduszo!

niech cię pokręci, sjamski miocie —

w nawozie miejsce twe i w błocie!

O, jak się kurczy obrzydliwie,

kupą się gnoju naraz staje.

Lecz cóż to? — patrzcie — dziwo w dziwie!

ten gnój się zmienia w duże jaje!

rośnie — nadyma się i pęka!

Ze skorup — para wraz bliźniacza

mątwi się, skuczy i pojęka —

już się wynurza i wytacza —

już widzę — już — pełzącą żmiję —

kształt drugi? — widzę — nietoperza!

Jedno się w pyle ślini, wije,

drugie ku pułapowi zmierza!

O! — giną — już — w nocnej otchłani!

Źle trzecim w takiej być kompanii.

GŁOS Z TŁUMU PIERWSZY

Dalej, żywo! Już tam tańczą.

GŁOS Z TŁUMU DRUGI

Do diaska z wrzawą opętańczą.

GŁOS Z TŁUMU TRZECI

Czujesz, jak skrzydeł sfera

w myśl i serce nam się wpiera?

GŁOS Z TŁUMU CZWARTY

W włosach moich łka i jęczy —

GŁOS Z TŁUMU PIĄTY

Ból mnie srogi w nodze dręczy —

GŁOS Z TŁUMU SZÓSTY

Przecież nikt z nas nie ma rany —

GŁOS Z TŁUMU SIÓDMY

Ale każdy zestrachany —

GŁOS Z TŁUMU ÓSMY

Do zabawy brak ochoty —

GŁOS Z TŁUMU DZIEWIĄTY

Tego chciały te huncwoty —

HEROLD

Znojny zawód wodzireja

sprawuję z dość tęgą miną;

w sercu mym żywie nadzieja,

że godziny jakoś miną

tych mięsopustnych szałów,

że więc do białego ranku

nikt z nich nic poniesie szwanku

i jakoś wyjdzie z opałów —

chociaż noc niesamowita

strachami jak piaskiem sieje;

Spoza okien wciąż wykwita

jakiś duch, straszydło, zmora. —

Ej! strzygowe wodzireje,

któż się z wami dziś upora!

Karzeł podał takt kaduczy —

za nim zgraja strzyg się włóczy! —

I w tej chwili cóż ma znaczyć

tych postaci szereg długi —?

— Wytłumaczyć —? na usługi —

— lecz jakże mam wytłumaczyć,

gdy sam zgoła nie rozumiem;

oto staje w masek tłumie

rydwan — świetny — czwórka koni —

— nie rozpycha — nie roztrąca —

jeno się szkarłatem płoni,

a tęczaność migocąca

pośród wartkich szprych zawiei

lśni jak gwiezdne zbiorowiska,

gdy zza czarnej ściany kniei,

w lipcu cicha noc rozbłyska!

Czar magiczny — świateł rój —

— tętni — pryska —

EFEB-WOŹNICA

      — prrr! — hoo —! stój!

Posłuszne ważnym nakazom,

rumaki, wstrzymajcie skrzydła,

lejce was mocne prowadzą,

znajcie moc mego wędzidła,

splendor tej wspaniałej sali

niechaj zjawa nasza chwali;

oto tłum się wkoło toczy

tłum ciekawy, zachwycony —

hej, heroldzie, podnieś oczy

i ogłaszaj na wsze strony,

zanim odpłyniemy stąd —

kim jesteśmy, co zacz, skąd;

mitologiczną znasz historię,

myśmy jej żywe alegorie.

HEROLD

Nie wiem, co zjawa wasza znaczy,

opisać mógłbym ciebie raczej.

EFEB-WOŹNICA

Więc mów!

HEROLD

      Trza przyznać, że z urody

mógłbyś zasłynąć — pięknyś, młody —

wyrostek wprawdzie, lecz kobiety

ocenią właśnie twe zalety;

kto zalotnisiem jest za młodu —

pisze się z kobieciarzy rodu.

EFEB-WOŹNICA

Owszem! niezgorzej to waszmość wywodzisz —

krok, a już ciekawości swej dogodzisz.

HEROLD

Czarnych błyskawic pełne twoje oczy,

moc gęstych włosów na czole,

urok przed tobą swawolący kroczy

z młodości wdziękiem w zespole.

Szaty cię stroją, purpura i złoto,

czar w tobie iście niewieści,

szept słyszę zewsząd nabrzmiały tęsknotą,

to echo miłosnych powieści.

EFEB-WOŹNICA

A kimże mąż ten w majestacie

siedzący na rydwanie?

HEROLD

To widać król, w królewskiej szacie,

a oczy jego — otchłanie.

Dobroć mu patrzy znaczna z lica

i szczodra jego jest prawica;

pod władzą jego mrą niesnaski,

szczęsny, kto w jego dworze stanie,

stokrotnie dozna, niespodzianie

jego królewskiej łaski.

EFEB-WOŹNICA

Niewiele —; rozważ dokładnie —

więcej powiedzieć wypadnie.

HEROLD

Jakżeż godności sprostać słowem!

zachwycam się tą pełnią lic,

wykwitającą pod turbanem,

spojrzeniem jasnym, wzięciem zdrowem

okryciem złotem bramowanem —

i cóż mam rzec — nie mówię nic —;

stworzon na władcę wielu sług.

EFEB-WOŹNICA

To Pluton — wszystkich bogactw bóg —!

Cesarskiej woli czyniąc zadość —

wnosi tu splendor swój i radość.

HEROLD

A kto ty jesteś — powożący?

EFEB-WOŹNICA

Ja? — sny rozchwiane wciąż łowiący,

jestem poezją, rozrzutnością,

poetą, co swój skarb najrzadszy

rozdaje wszystkim z miłością —

i przez to coraz jest bogatszy —!

Choć ci się złudą to wydaje:

ten się bogaci, kto rozdaje;

przetom bogatszy od Plutona

i od koronowanych głów,

mam to, czego im nie dostaje,

bez czego próchnem jest korona —:

radość żywota, przepych snów.

HEROLD

Zakwitasz chełpliwością — płoniesz w każdym słowie,

okaż, czy dzieła twoje dorównają mowie!

EFEB-WOŹNICA

Ach, panie! — starczy jeden szczutek —

— spójrz jeno, jaki chyży skutek!

oto pawiment gra perłami —

słyszysz, jak dzwonią, brzęczą, dźwięczą?

z palców wokoło strzela

Tak oto sieję pierścionkami,

drogich kamieni migam tęczą —

— dorzucam płomyk — niech się pali —

pośród szmaragdów i opali.

HEROLD

Tłum cały zwija się i kręci —

jak to zmiarkował, co się święci!

Ten się raduje — tamten śmieje

do skarbów, które młodzian sieje.

Jak w śnie, jak w śnie, w całej przestrzeni

kamieni skrzy się blask i mieni.

Lecz oto zawód nowy czeka!

— ktoś już miał w ręku pierścień — swój! —

a klejnot mu ucieka —

— schyla się --- znika — próżno goni —

innemu z pereł — chrząszczy rój

stonoży się na dłoni —

— strąca je — zrzuca z rąk co ducha,

a one brzęczą koło ucha.

Inny skrył kolię do kabata —

patrzy — aż tu motylek wzlata —;

okpił ich wszystkich frant ladaco —

mamidłem się nie ubogacą!

EFEB-WOŹNICA

Na maskach, mniemam, znasz się, wodzireju,

lecz trudniej z łupki wyłuskiwać ziarno —

tu trzeba tęższej głowy, dobrodzieju —;

lecz po cóż tracić czas na żmudę marną —?

Do ciebie apeluję! — twa władza mnie chroni.

do Plutona

Kto mi oddał w włodarstwo moc i rączość koni?

czyż nie kieruję nimi wedle woli twojej?

dla kogoż pierś zakuwam w hart zwycięskiej zbroi?

dla kogóż walczę? kogóż to palmami zdobię?

laury zdobywam — komu? nie sobie, lecz tobie!

PLUTON

Żądasz — daję świadectwo — kto wola, niech słucha:

tyś, synu, duchem jest z mojego ducha —

bogatszyś niżli ja — a już nad wszelkie mienie

tę przez ciebie zdobytą gałęź sobie cenię —;

żądałeś, synu, mówię —; gromada pojęła —

upodobałem sobie ciebie i twe dzieła.

EFEB-WOŹNICA

do tłumu

Patrzcie — o patrzcie — patrzcie w krąg,

jak płoną dary moich rąk —

płomyk unosi się nad głową —

raz tu — raz tam — znowuż na nowo

to wzlata — to się zaczyna —

— tam jeno mignie przed oczyma —

— rzadko się wzbija — rzadziej żywo

zakwita z nagła w nim paliwo —

najczęściej jego świetlna krasa

zaniża się — chłodnie — przygasa.

PLOTKARKA I

Spójrz no — widzisz obok pana

tego cudaka, szarlatana?

PLOTKARKA II

A za nim — jakaż kwaśna mina!

głodomór — okropna chudzina.

PLOTKARKA III

Jeszczem takiego nie widziała.

PLOTKARKA IV

Ani uszczypnąć — ni krzty ciała.

GŁODOMÓR

Precz! Precz! Nie stać mi na drodze —

wam, baby, nigdy nie dogodzę.

Niegdyś, gdy się kobiety warzeniem parały —

łakomcem mnie, z łacińska Avaritią, zwały.

Lecz wtedy — klnę się Bogiem — niezgorzej się działo;

dużo do dom wnoszono — wynoszono mało.

Dbałem o szafy pełne, o wypchane skrzynie —

— mówiono — przewrotności! — że niedobrze czynię.

Lecz rychło się zmieniło! — zaczęła się nędza —

wiecie odkąd? --- odtąd, gdy baba nie oszczędza;

odkąd więcej pożądań ma niż złotych w kasie —

chłopu długi i weksle każda chwila niesie.

Ano — przed chudą nędzą baba czuje stracha —

jeść chce, ubrać się pragnie — dalejże do gacha —

ten płaci! — Obrzydło mi do jasnej cholery!

Wszak chłopem jestem! Wolę nazwę sknery.

HEROD-BABA

Z smokami idź się, smoku, kłócić.

Zgłodniałe myśli mu się troją.

Przyszedł nam mężów bałamucić —

i tak nam kością w gardle stoją.

KOBIETY

gwarnie; na raz

1. Patrzcie go — jak to szczęką klapie!

2. Która tam bliżej — wal po papie!

3. Głodomór! huzia — huź — do dziury.

4. Razem, na smoka! — to z tektury!!

HEROLD

Cicho! Do kroćset — Ćmo przebrzydła!…

Lecz niepotrzebny jestem zgoła.

Spójrzcie, jak smok podnosi skrzydła,

ślepiami toczy dookoła,

otrząsa się, chrzęści łuskami,

ogniami sieje, straszny, srogi —

krok stawia, pobłyskuje kłami —

rum sobie czyni — wszyscy w nogi —!

Pluton zstępuje z wozu.

Zstępuje — z królewską godnością!

skinął, zbliżają się smoki —

i skrzynię niosą z złotością

i ukłon oddają głęboki:

u nóg mu kładą tę skrzynię

w miraży cudacznej godzinie.

PLUTON

do Efeba-Woźnicy

Więc jesteś wolny! trud był nad twe siły;

oby się skrzydła twoje w jasny błękit wzbiły!

Nic tu po tobie! — Odejdź! — Duszne tu opary,

w których jak w mętnej wodzie roją się maszkary.

Tyś czysty — jasność wielka potrzebna twej duszy,

która jeno tym żyje, czym się w głębiach wzruszy.

Więc kędy piękno, dobro, kędy żywie ład —

leć! — tam, w samotność swoją, własny tworzyć świat!

EFEB-WOŹNICA

Więc idę — lotny poseł napowietrznej sfery —

w miłującej pamięci chowam cię i szczerej;

gdzie ty jesteś, jest pełnia, kędy ja, są żniwa —

błogosławiona droga wolna i szczęśliwa.

Przeto niejeden w sercu czuje niepokoje,

czy twoje obrać ścieżki ma, czy moje;

na twoich jest spoczynek, na moich ruch wieczny,

u mnie się ogniem spali, u ciebie bezpieczny.

Bądź zdrów! Czekają drogi na ziemi i niebie,

lecz zaszeptaj najciszej — powrócę do ciebie.

Odchodzi.

PLUTON

Więc oto nadszedł czas! otwieram skrzynie —

spójrzcie — tu do mnie! śpiżowe naczynie,

a w nim złota patoka, żywe jak krew złoto,

pierścienie, kolie sławne cudowną robotą,

oto kolczyki, oto ogniwa łańcucha —

bezmiar złota wre, kipi, iskrzy się i bucha!

OKRZYKI TŁUMU

1. Spójrz, co za war i ściek —

złota po brzeg!

2. Złotych ogniw ciężkie wieńce —

dźwięczą, złocą się czerwieńce.

3. Dukat w dukata pcha się, tłoczy —

blask roziskrzony rani oczy.

4. My zasłuchani — patrzym — niemi —

ile tu złota na tej ziemi!

5. Nuże! wraz! czasu nie tracić —

schylać się! — zgarniać! bogacić!

6. Uwijajmy się, a w pędzie!

Cała skrzynia nasza będzie.

HEROLD

Głupcy, łasi! Kąsek tłusty!

Wierzę! — Lecz to mięsopusty,

karnawałowy jeno żart;

myślicie: tu pieniędzmi sieją,

a oni tylko tak się śmieją —

dobry żart tynfa wart.

Oni się bawią tak feerią,

a wy to zaraz tak na serio

i głośno — byle robić szum!

Plutonie, masek bohaterze,

wodzirej radzi tobie szczerze:

wyrzuć do diaska swarny tłum!

PLUTON

Pożycz mi laski swej na chwilę

— najlepiej będzie tak —

Oto ją w wrzątek końcem chylę —

Uwaga! Daję znak!

Błyska i pryska — laska płonie

kto się przybliży, w własnym łonie

poczuje taki żar, zawoła —:

ratunku! — lecz nikt nie przybieży,

bo sam by spłonął w tej obierzy;

baczność! żar płonie — dookoła!

KRZYKI I ZAMIESZANIE

1. Już po mas!

      2. Chroń się, gdzie kto może!

3. Uchodź! Pawiment cały gorze!

4. Twarz płonie!

      5. Kij przypieka!

6. Z daleka! Uciekać! Z daleka!

7. Nie robić ścisku! — Maski! — Gorze!

8. Rozstąp się, zgrajo przebrzydła!

9. Och, uciec! skrzydła mieć, skrzydła!!

PLUTON

A więc pierzchli w rozsypce — napad ich odparty;

kij płonący ich żwawo nauczył rozumu.

Krzywdy nikt z nich nie poniósł. Uprzedźmy złe żarty —

kręgiem się odgrodzimy niewidnym od tłumu.

HEROLD

Aleś im łupnia zadał! brawo!

Spójrz, jak cofają się z obawą!

PLUTON

O, cierpliwości, przyjacielu,

jeszcze tu z nich powróci wielu.

SKĄPIEC-MEFISTOFELES

Niechże się ja pogapię nieco,

wśród tej karnawałowej fety;

widzę: zbliżają się i lecą —

gdzie ścisk, tam zawsze są kobiety.

Na wdzięk niewieści jestem łasy!

z tym ciężko! — coraz droższe czasy!

Lecz dziś pogrucham, potokuję —

dziś darmo, nic to nie kosztuje.

Za duży gwar, jak zawsze w tłumie;

jakże dam znać, że stoję, jestem?

Już wiem! — Oto się porozumiem

pantomimicznym, jurnym gestem;

wymowę nóg i rąk rozwinę

— lecz to za mało — trza z ostrożna —

ugniotę złoto tak jak glinę —

złoto we wszystko zmienić można.

HEROLD

Któż to tu włazi znów w paradę?

chce dowcipkować —; lica blade,

chudy okrutnie —; mięsi złoto,

jak ciasta w dzieży, albo błoto —

no cóż? — jest kupa — lecz bez kształtu;

teraz do niewiast się odwraca —

— cofają się — wołają gwałtu —

coś nieprzystojna jego praca;

już wstydem płoną — stają z dala,

a on się mocniej rozzuchwala;

podaj no laskę moją, panie —

kosterze sprawię tęgie lanie!

PLUTON

Ostaw kuglarza, niech błaznuje;

wszakże do czasu starczy przędza

i miejsca braknie — zgasną ruje;

prawo ma mniejszą moc niż nędza.

ZGIEŁK I ŚPIEW

Z dolin cienistych, z turni gór

kroczy zdziczałych ludów chór.

Jak prąd rwą ku wam, niewstrzymanie,

to Pan z orszakiem —

— Panie! Panie!!

Wasz orszak między nas się zmieści —

niesiecie z stron dalekich wieści.

PLUTON

Znam dobrze waszego Pana!

odwaga wasza mi znana;

rozumiem co nieco, po trosze —

niechże się szczęście wam darzy!

Chwila się dziwna przeważy —

krąg tajny otwieram — tu! — proszę!

ŚPIEW DZIKICH MĘŻÓW

Tłum dzikich mężów kroczy tu,

tłum szerokiego w piersiach tchu;

w podrzutach krzepkich, silnych nóg,

z gromkim okrzykiem: Pan, nasz bóg!

FAUNOWIE

Gromada faunów idzie w tan,

na łbie kudłatym z dębu wian,

szpiczaste uszka, kręty włos,

zadarty nochal, gruby głos,

opasła gęba, czerstwość lic,

— cóż to kobietom szkodzi? — nic!

Faun prosi w tan kudłatą łapą,

a baba na to jak na lato.

SATYR

Satyr po perci, stromej dróżce,

żwawo na koziej skacze nóżce;

spoziera z turni lodem szklanej

na kraj daleki, niepoznany.

Pijany dalą, tam na szczycie

w pogardzie dzieci ma, rodziny,

co wśród zatęchłej mrąc doliny —

myślą, że żyją! — takie życie!

Tak myśli satyr o szczyt wsparty —

przed nim bezmierny świat otwarty.

PODZIOMKI

Nowa drobi tu gromadka,

po jednemu z dala, z rzadka;

z mchu kubraczek, lampka w ręce

— ty się kręcisz — ja się kręcę —

każdy sobie

rzepkę skrobie,

wspak i w poprzek, wprost, na przełaj —

ty mnie nie kop, ty mnie nie łaj!

Błyszczy, skrzy się mały chór,

jak robaczki świętojańskie.

Nasze groty są tatrzańskie,

my doktorzy skał i gór:

z żył podziemnych ciągniem zyski;

czy daleki kto, czy bliski,

niech korzysta, niech się wzmoże,

więc: szczęść Boże! — więc: — daj Boże!

My kochamy wszystkich ludzi —

gnom się dla ogółu trudzi;

choć tam czasem jest nieładnie:

człek frymarczy złotem — kradnie;

żelazo mąż niespokojny

na sprzęt zmienia bratniej wojny —;

a no cóż robić — kto przekroczy

raz przykazanie, sto przekroczy!

Nie nasza wina; cisi, prości

czekamy, pełni cierpliwości.

OLBRZYMY

Gór karpackich depcąc zręby,

wyrośliśmy jak modrzewie

waligóry, wyrwidęby.

Twardzi w pięściach, straszni w gniewie.

Smrek strzelisty laską naszą,

głową dotykamy chmur,

matki dzieci nami straszą.

idziem — gwardia czarnych gór.

CHÓR RUSAŁEK

otaczają bożka Pana

Pochwalony niech będzie ukwiecony łan!

Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan!

Otoczmy go zwinnym kołem,

a weselnie, siostry, społem,

pląs zawiedźmy — tan!

Pełen ciszy i miłości,

pod sklepieniem wymodrzonem. —

kocha się nasz Pan w radości

i rytmicznym cieszy gonem.

Gdy zaszemrze pieśń strumieni

w przyczajonej, wonnej głuszy,

w czas południa krótkich cieni

gdy się listek nie poruszy —

na konicze skłania głowę

i zasypia w słodkiej woni;

nad nim niebo skwarem płowe,

pobok w trawie świerszcz zadzwoni —

A z nas każda tam, gdzie stała,

zasłuchana, cicha drzemie,

jak kolumna smukła, biała

wrosła w kwiaty, wrosła w ziemię.

Pan się budzi!! — Gromkim głosem

woła, jak błyskanie, burza!

Kierdel nimf z stąpaniem bosem

przed swym władcą się wynurza.

Pochwalony niech będzie ukwiecony łan!

Pochwalony przyrody bóg, nasz wielki Pan!

DEPUTACJA PODZIOMKÓW

przed Panem

Kędy cudownych skarbów złocą się otchłanie

które czarowna różdżka jeno odkryć zdoła —

tam my się wkopujemy tak jak krety, Panie,

abyś mógł siać skarbami rozrzutnie dokoła.

Co dopiero odkrylim nową żyłę złota —

bogactwo jej ogromne, cały świat zadziwi —

weź ją w opiekę swoją, to twoja robota,

Skarb taki w twojej ręce ludzi uszczęśliwi.

PLUTON

do wodzireja

Odwagi! Radzę ci, uzbrój się w męstwo —

idzie dziwna godzina, wielkie czarnoksięstwo!

Odwagi! Nie codziennie rzecz się taka zdarza

stanie się, czemu przyszłość sceptyczna zaprzeczy;

lecz ty, heroldzie, człekiem zdasz mi się do rzeczy —

patrz bystro, zakonotuj — wpisz do raptularza.

HEROLD

chwyta za laskę, którą Pluton w ręku trzyma

Widzę —: karły wiodą Pana

do wyognionej studni,

co płomieniami zalana

żywymi iskrami się ludni,

że zda się ognistym słupem! —

— a oto z nagła opada,

by jamą grobową przed trupem

i językiem podziemi zagada.

Aż oto wznosi się znowu

jak nurek z morskiego połowu —

wyrzuca perły, korale

— a Pan się raduje zabawą.

Przystanął pewnie, zuchwale

w tym pereł rzęsistym deszczu,

ciekącym na lewo, na prawo —

Cierpię i cały-m jest w dreszczu,

bo oto Pan się pochyla

— cóż za ciekawość niezgadła —

zagląda — bada — ach! — chwila —

broda w przepaście zapadła! —

Czyjeż to lica znajome —

— ręka zakrywa — przypomnę —

— żar brodę zżera jak słomę —

Nieszczęście! Nieszczęście ogromne! —

bo oto studnia wyrzuca

snop iskier z groźnej gardzieli,

jakby spod spodu dął w płuca

sam diabeł! — O, święci anieli —

wieniec zapłonął i piersi,

głowa — w płomieniach stanęła —

— lecą z szeregu co pierwsi,

lecz już ich pożoga objęła!

Żar huczy i po nich się kładzie,

zapadły piersi i głowy

i tak jak stali w gromadzie

w stos się zwichrzyli ogniowy!

Słyszę, o słyszę już wieści —

z ust do ust szeptane słowa —

o, nocy straszna! boleści!

o, straszna nocy ogniowa!

Słyszę naszepty — rozumiem

te słowa zgubione w skrach, w tłumie.

Groza mnie zmaga, w pierś wali,

krzyżowym żegnam się znakiem —

to cesarz! — to cesarz się pali!

to cesarz się pali z orszakiem!!

Przeklęci, którzy go skłonili

do tej przeklętej gry.

Oto się razem z nim spowili

w żywicznych ogni skry!

Młodości! o nie umiesz ty

uciechom stawić granic!

Wielkości, pytam, czyż i ty

rozsądku nie masz za nic?

Girlandy płoną — nawała

ogniem się wichrzy dokoła

już się zajęła powała,

już zamek ratunku woła —

— dym się po salach ściele —

— trzask bierwion — ognia słup —

— jakoż tu pomóc — ratować?

— sama cesarskość w popiele!

Noc jedna zdoła pochować

wielkość i młodość w grób.

PLUTON

Dość już strachów! Zmóc trza trwogę

Oddajmy się magii duchom!

Uderz laską o podłogę,

aż pawiment zagrzmi głucho!

O, przestrzeni bezgraniczna,

powiej mroźnym chłodem nocy,

przybądź rzeszo duchów liczna

na mój głos — ku ich pomocy!

Chmury, mgły, opady, rosy,

brzemienne deszczem niebiosy,

wichry, siępy, niepogody —

lejcie strugi zimnej wody!

Niech w tej siępie, plucie, tuczy

dom się płaszczem wód obłóczy!

Gaście pożar — tłumcie ognie —

miłujące, wodniejące duchy chmur!

Niech się żar ku ziemi dognie —

duchy słot, jesiennych pór!

Przepadnij, ogniu — drżyj nocy!

Magio! — Bądź mi ku pomocy!

WIRYDARZ ZAMKOWY

Faust, Mefistofeles, Cesarz, Marszałek, Hetman, Skarbnik, Kanclerz, Paziowie, Szambelanowie, Chorążowie, Błazen. Poranek słoneczny. FaustMefistofeles ubrani skromnie, obaj klęczą.

FAUST

Czyż nie był zbyt ogniowy ten żart mięsopustu?

CESARZ

Przeciwnie! Krotochwila była nam do gustu.

Nagle, patrzę, aż oto w wnętrzu wyognionem

czarciej czeluści jestem — jakoby Plutonem.

Podłoże całe z nocy i węgla — w płomieniu —

fontanna iskier wartkich wyrasta w podcieniu,

wznosi się, kłębi, burzy, wichr ją w górę żenie —

aż zawisła nade mną jak żywe sklepienie;

raz po raz skwarny podmuch wiązania rozedrze,

lecz wraz się zrasta przestrzeń podobna katedrze;

olbrzymie ścian kwadraty, słupy, kolumnady,

a poprzez fajerwerków płomienne pokłady,

ujrzałem ludów mnogość; wzrok ich nie przeliczy —

szli przede mną w postawie kornej, hołdowniczej;

tu i tam — dworzan zastęp z pochodem się wiąże,

a ja stoję w płomieniach — salamandrów książę!

MEFISTOFELES

Jesteś nim, panie! Oto wszystkie elementy

uznają z poważaniem twój majestat święty;

ogień, co innych zżera — ciebie tknąć nie może;

gdybyś się, panie, rzucił w zbałwanione morze

w samą burzę, w sam zamęt, odmęty i wiry —

ścichłoby, jak pod czarem arionowej liry;

zaledwie byś dna dotknął swoją stopą władną —

a oto gniewne fale do stóp ci się kładną.

Bladozielone nurty w ogrodach korali

ustawiają się wkoło kryształowej sali;

kędy idziesz, o pierwsza morskich den osobo,

szklane pałace idą przed tobą, za tobą;

pałace, rojne krain podwodnych żywiołem,

otaczają cię kornym, zapatrzonym kołem,

lecz żadna z mątw i meduz, żaden z głowonogów,

nie odważy się śmiele przekroczyć twych progów.

Smoki o złotych łuskach błyszczą; lśnią rekiny;

a ty spoglądasz na nie pełen cichej drwiny —

a choć wzwyczajon jesteś do pokłonów dworu,

jako żywo — nie znałeś takiego splendoru;

bo nawet przerozkoszne nachodzą cię zwidy:

oto ciekawe, płoche płyną nereidy —

najpierw w ten wodny pałac, w tę lśniącą pagodę

mkną gibkie i lubieżne nereidki młode.

Starsze są rozważniejsze; lecz oto Tetyda

sama ci chłodne piersi na łup żądzy wyda —

uzna w tobie drugiego władcę — Peleusa —

a stąd już, przyznaj, panie, na Olimp dać susa…

CESARZ

Ach! tego nie chcę! — brama powietrznych przestworzy

i tak się sama w porze sposobnej otworzy.

MEFISTOFELES

A ziemię, wasza mości, posiadasz już całą!

CESARZ

Jakież cię dobre bóstwo tu do nas przystało:

przywodzisz na myśl baśnie cnej Szecherezady;

jeżeli równie płodne będą twoje rady

jak jej wschodnia fantazja — bądź pewien mej łaski;

zabawiaj mnie i wspieraj w złych chwilach niesnaski.

MARSZAŁEK

wchodzi z pośpiechem

Monarcho! Radości posłem

jestem — furda z niepokojem!

Lepszej wieści nie przyniosłem

nigdy w całym życiu mojem!

Zważ: rachunki popłacone,

weksle wszystkie umorzone —

już nas nie zniszczą procenty!

Czyż nie wesołe orędzie?

Będę już miał spokój święty —

no i jakoś przecie będzie!

HETMAN

śpiesznie

Jurgielt cały wypłacony,

żołnierz nabiera ochoty —

na sztandar zaprzysiężony

rwie się do krwawej roboty;

w armii dobry duch i radość;

wiechy pełne! — piją, wrzeszczą

no i dziewki mają zadość,

że się tak w pobrzęku pieszczą.

CESARZ

Wesoło patrzycie oczyma,

pierś wasza radością się wzdyma,

czyjaż zasługa w tej zmianie?

SKARBNIK

zjawił się

Sprawców zapytać racz, panie.

FAUST

Raport zdać — rzeczą kanclerza.

KANCLERZ

zbliża się powoli

Gdy mnie się raport ten powierza

powiem, iż szczęsne moje lata —

z radością zejdę z tego świata,

bo widzę udręk kres;

oto jest papier, w rzeczy mały,

lecz tenor treści — przewspaniały!

Lecz wejdźmy in medias res —

czyta

„Wiadomym czyni się w imię cesarskiej mości,

że papier ten tysiąca złotych ma w sobie wartości;

pokrycie nań, niejako zastaw, to bogaty

skarb skryty w łonie ziemi; nikt nie dozna straty;

zanim go wydobędzie poczęta robota —

papier ten jest jak złoto i ma wartość złota”.

CESARZ

W tym wszystkim fortel widzę szczwany,

mój podpis — tu — jest sfałszowany!

tego nie mogę puścić płazem.

SKARBNIK

Przypomnieć sobie racz, cesarska mości,

że dzisiaj w nocy my z kanclerzem razem,

gdyś tonął jako Pan w szale radości —

rzekliśmy: „pociągnięcie pióra!! Panie — widzisz,

jednym podpisem lud swój uszczęśliwisz!”

I podpisałeś; — tejże samej nocy

przy sztukmistrzowskiej i sprytnej pomocy

podpis w tysiącach mnogich egzemplarzy

kazaliśmy odbijać; — niech się wszystkim darzy;

więc dziesiątki, dwudziestki, setki i tysiączki

pójdą od dziś aż miło, tak —: z rączki do rączki!

Spójrz, co za zmiana olbrzymia od razu:

miasto, co miało wygląd jakby w czasach dżumy,

podobne do pięknego, jasnego obrazu,

tłumy się przewalają, roześmiane tłumy!

Imię twoje, cesarzu, imię najłaskawsze,

w pamięci ludzkiej odtąd zostanie na zawsze;

niepotrzebne już książki, ślęczenia, nauki —

ta jedna karta uczy całej życia sztuki!

CESARZ

Poddani godzą się na te

papiery? biorą za złoto?

żołnierze przyjmują zapłatę?

Dziwią mnie taką ochotą!

Lecz jeśli tak — no to zgoda.

MARSZAŁEK

Jednym słowem — powiedzmy, panuje pogoda!

Zresztą nikt karteluszków nie dogoni przecie —

tak się szparko i zwinnie rozniosły po świecie.

Banki wszystkie otwarte — wymiana, wymiana!

złoto, srebro na papier od wczesnego rana!

Potem jatki, szyneczki, cukiernie, piekarnie,

chyba trzy ćwierci świata do jadła się garnie;

stroją się wszyscy; kupiec kraje, krawiec zszywa;

w piwniczkach przy szklanicach gwar, rozmowa żywa:

„Niech żyje cesarz!” — krzyczą — przypijają szczerze —

dymią misy, drżą szyby i dźwięczą talerze.

MEFISTOFELES

Wystarczy przejść samotnie tarasy zamkowe,

a już tam utrefioną spotkasz białogłowę;

jedno oczko piórami wachlarza zasłania,

drugim zerka wymownie — choć się niby wzbrania:

jeśli jeno obaczy bankową cedułę,

już rzęskami trzepoce, słówka grucha czułe.

Na próżno się dowcipniś i mówca utrudza —

szeleszcząca wymowa snadniej miłość wzbudza.

Tyle o tym; — a dalej — na cóż wór, sepecik?

duży pieniądz skryć można za mały gorsecik:

z westchnieniem się go przyjmie, z afektem radosnym,

zwłaszcza, jeśli go podasz w liściku miłosnym.

Banknotem i ksiądz lubi brewiarzyk założyć,

aby wiedział nazajutrz, gdzie go ma otworzyć;

żołnierz w mustrze swobodny, obrotny jest w ruchu,

bo już nie musi trzosa przytraczać na brzuchu.

Wybacz mi, wasza miłość — małe daję próby

wynalazku wielkiego — rządów twoich chluby.

FAUST

Bezmiar skarbów ukrytych w dzierżaw twoich łonie,

w bezużytku zaiste, w bezpamięci tonie.

Myśl najbystrzejsza bogactw przeliczyć nie może —

i fantazja upada w nazbyt górnym torze;

Lecz umysły, co w przyszłość jasną patrzą twarzą,

bezgranicza nieznane zaufaniem darzą.

MEFISTOFELES

Papier ten perły, złoto zastąpi, bo przecie

jest wygodniejszy; — wie się, ile jest w kalecie;

nie trzeba kupczyć, mieniąc — nabyć można wino

łatwo zań — łatwo też się pokumać z dziewczyną —

wygody wszelkie! Kruszcu chcesz? na każdym kroku

kantory znajdziesz; zmienisz; tu czy tam — na oku.

Łańcuch, pierścionek, puchar, noś, bracie, pod młotek —

papier zamortyzujesz bez krzyku, bez plotek.

Ludność się do banknotów przyzwyczaja chętnie,

co więcej — przywiązuje mocno, bezpamiętnie.

Od dziś nie braknie w państwie twym wielkiego miru,

złota, srebra, klejnotów, a zwłaszcza — papieru!

CESARZ

Za tyle dobra państwo dank szczery wam składa —

— wie ono dobrze, że was nagrodzić wypada.

Lecz przecież nie słowami słodkimi, ni groszem;

jednego i drugiego mianuję kustoszem

skarbów podziemnych! — Czcigodni strażnicy,

świadomi wnętrza ziemi złotej tajemnicy,

rządźcie nią, zawiadujcie; na wasze rozkazy

będzie się podkopywać i rozsadzać głazy;

siły wasze potrafią w zespolonym wtórze

połączyć to, co w dole, z tym, co jest na górze.

SKARBNIK

Nie będziem swarzyć się — przy tobie stoję!

Upodobałem sobie czarnoksięstwo twoje.

Odchodzi z Faustem.

CESARZ

Teraz obdarzę wszystkich; lecz proszę, panowie,

niech mi każdy swój sposób zużycia opowie.

PAŹ

przyjmując banknoty

Ja pieniądze na radość i hulankę zmienię.

PAŹ DRUGI

Ja kochance kolczyki kupię i pierścienie.

SZAMBELAN

Ja vinum hungaricum kupię, pierwszej marki.

SZAMBELAN DRUGI

Ja kości będę rzucał przez cały dzień z czarki.

CHORĄŻY

z namysłem

Spłacę długi — oczyszczę zamek z nich i pola.

CHORĄŻY DRUGI

Ja w skarbczyku skarb zamknę; obol do obola.

CESARZ

Mniemałem, że porwiecie się do chwał, do czynów,

Lecz znam was nazbyt dobrze, wam nie trza wawrzynów;

nie zmieni was dostatek, nie popchnie do pracy —

byliście, zostaniecie sobą — lada jacy.

BŁAZEN

nadchodzi

I mnie pozwólcie pstrążka wyciągnąć z połowu.

CESARZ

Więc żyjesz? Chcesz pieniędzy? Przepijesz je znowu.

BŁAZEN

Te papierki? to żarty! Nie znam się nic na tem.

CESARZ

Wierzę! — Wszak byłeś jeno do kieliszka chwatem.

BŁAZEN

Znowu! Lecą jak liście! — Co robić? Pozbierać?

CESARZ

To twoje, wszak nie zechcesz groszem poniewierać.

Odchodzi.

BŁAZEN

Co? sto tysięcy złotych? Co — tyle pieniędzy?

MEFISTOFELES

Już zmartwychwstałaś, kufo, ze śmierci i z nędzy?

BŁAZEN

Jeszczem się tak, na honor, nigdy nie ozłocił!

MEFISTOFELES

To z nadmiaru honoru pewnoś się tak spocił!

BŁAZEN

Spójrz no! — Czy to pieniądze naprawdę, mój panie?

MEFISTOFELES

Czego brzuch twój zapragnie, to za nie dostanie.

BŁAZEN

I mogę kupić bydło, dom, obejście, pola?

MEFISTOFELES

I to — i wszystko, czego zażąda twa wola.

BŁAZEN

Las, zamek, charty; rybki w stawie przezroczystym?

MEFISTOFELES

Widzę cię już, mopanku, dziedzicem siarczystym.

BŁAZEN

W swoim zamku — dziś jeszcze pan sobie podchmieli!

Odchodzi.

MEFISTOFELES

sam

Któż o dowcipie błazna wątpić się ośmieli!

MROCZNY KRUŻGANEK

Faust, Mefistofeles.

MEFISTOFELES

Po cóż mnie wiedziesz w te ciemnice?

tam sale oświetlone jasno —

na dziwy miejsca dość i tajemnice;

lecz tobie widać w ciżbie ciasno?

FAUST

Nie mów tak do mnie! ty, co szczwanie

czujesz się tam jak w swym żywiole!

twoje kluczenie, umykanie —

ma mnie, rozumiem, wywieść w pole.

Lecz teraz żądam twej pomocy —

mam rozkaz i za wszelką cenę,

muszę wywołać dzisiaj w nocy

Parysa i Helenę.

Tak żąda cesarz — nazbyt skory

obaczyć pięknych ciał prawzory.

A więc do dzieła! Słowo dane!

MEFISTOFELES

Szaleństwo twoje niesłychane!

FAUST

Pokpiłeś sprawę — to się zdarza!

Chciałeś się sztuczką gracko sprawić? —

obsułeś złotem wpierw cesarza —

bawże go teraz — chce się bawić.

MEFISTOFELES

Tym razem ty ponosisz winę —

tu się zbyt stroma droga zacznie;

w obcą zapuszczasz się dziedzinę,

przyobiecujesz nieopatrznie.

Sądzisz — Helenę wywołać tak łatwo,

jak stworzyć fikcję złota, te talony?

czarownicami, diablą skrzatów dziatwą

służę ci chętnie; strzygi, dziwożony

na twe usługi; — lecz byłyby drwiny

diable kochanki brać za heroiny.

FAUST

Och! już zaczynasz starą pieśń ograną!

Wieczna niepewność! — jakże mnie to nuży —

ojcem cię przeszkód najtrafniej nazwano,

za wszystko żądasz zapłaty zbyt dużej,

a w rezultacie pomruczysz trzy-po-trzy

i wyczarujesz nam zjawę przed oczy.

MEFISTOFELES

Antyczny pogan świat mnie nie obchodzi,

i do ich piekła mnie wejść się nie godzi;

lecz sposób jest —

FAUST

      — mów, a prędzej, nuże!

MEFISTOFELES

Z przykrością zwierzam tajemnice duże.

W samotności królują wyniosłe boginie,

ni czasu, ni przestrzeni nie ma w ich krainie;

Bóstwa groźne — to MATKI!

FAUST

przerażony

      — Matki?

MEFISTOFELES

      Przerażenie?

FAUST

Matki! Matki! to słowo brzmi jak przypomnienie!

MEFISTOFELES

Nieznane to boginie śmiertelnym; my z trwogą

wspominamy je; widzisz — z sprawą do mnie srogą

przychodzisz —

FAUST

      — droga do nich?

MEFISTOFELES

Dróg nie ma! W bezkresie,

w bezczasie; tam cię stopa ni skrzydło nie wzniesie,

nieubłagane bóstwa! — Więc? chcesz iść w zawrotność?

W bezprzestrzeni cię straszna owionie samotność;

czy ty wiesz, czym samotność jest? czy wiesz, co próżnia?

FAUST

Banialuki wyplatasz; pamięć ma wyróżnia

w twych słowach pogłos głuchy kuchni czarodziejskiej;

nazbyt to dawne czasy; później świat poznałem —

i dużo, dużo pustki, omamień i klęski;

gdym prawdę rzekł — sprzeciwów najwięcej doznałem;

wszystkom rzucił, zaszyłem się w samotną głuszę —

nie wytrwałem — aż diabłu zaprzedałem duszę.

MEFISTOFELES

Gdybyś przepłynął wzburzony ocean

i spojrzał w oczy bezbrzeżnym zaświatom,

jeszcze byś słyszał fal spienionych pean

w tym przerażeniu bladym przed zatratą;

jeszcze byś widział wśród szalonej jazdy

chybkie delfiny na ściszonej fali —

nad nimi chmury, słońce, księżyc, gwiazdy —

Lecz tam nie ujrzysz nic — w tej pustej dali,

w odwiecznej ciszy — zgłuchną twoje kroki,

zapadniesz w bezmiar niemy i głęboki.

FAUST

Mówisz jak stary kapłan z neofitą.

Starego wróbla nie weźmiesz na plewy;

w pustkę mnie ślesz omgłami zapowitą,

abym swe siły skrzepił na nowe zasiewy;

chcesz, abym tobie z ognia wygarniał kasztany?!

A no, niech będzie! Zgłębię świat nieznany;

tak się przekonam, że twe nic, mój panie —

to ostateczne wszechświata poznanie.

MEFISTOFELES

Zanim odejdziesz — wszelkie rewerencje —:

znasz świetnie diabła i jego intencje!

Oto klucz —

FAUST

      — po cóż? —

MEFISTOFELES

      — przyda się w bezdróg zamieci.

FAUST

W ręku mym rośnie! — rozbłyska i świeci!

MEFISTOFELES

A — już poznałeś? tak! ten mały skrzatek

wyprowadzi cię z ziemi — tam — do wiecznych matek.

FAUST

z drżeniem

Matek —?! — z jakiego słowo to rzucasz wybrzeża?

słyszę je — w mojej piersi jako grom uderza!

MEFISTOFELES

Cudaczysz! — Słowo nowe tak ci nie dogadza?

Umysł twój w starczym jeno kieracie rad chadza;

— i ty tak mówisz? ty? coś tak ochoczy.

do zaglądania dziwom w tajemnicze oczy?

FAUST

Nie w tym zbawienie moje, co przeraża srogo —

wielką potęgą ducha ludzkiego zdumienie;

chociaż w życiu uczucia opłaca się drogo —

do granic niepoznanych zbliża nas wzruszenie.

MEFISTOFELES

A więc zapadnij! Mógłbym też rzec: wznieś się!

— to wszystko jedno! — niechaj cię twa wola

z istniejącego w bezistnienie niesie —

na jakieś dawno już przepadłe pola,

po których byt się w mgławicach przewala:

klucz dzierż wysoko — zatrzyma je z dala.

FAUST

w zachwycie

Tak! — promienieje zeń potęga żywa!

Do wielkich lotów duch się we mnie zrywa!

MEFISTOFELES

Tedy płonący trójnóg przekona cię o tem,

żeś jest w głębokiej, najgłębszej otchłani —

i ujrzysz MATKI pod jego migotem —

stoją — czy idą — w tej wieków przystani —

to mniejsza —! bo tam kształt czy bezkształt mglisty —

wieczystej myśli przebyt ma wieczysty.

Owiane stworzeń wszelakich zawieją —

nie dojrzą ciebie — żyjące ideą.

Teraz odwagi! — Idź wprost do trójnoga,

choćby za włosy trzymała cię trwoga —

dotknij go kluczem —

Faust wykonuje kluczem gest rozkazujący.

MEFISTOFELES

baczy na jego ruchy

      O, tak, doskonale!

Jak magnes porwie trójnóg — i pójdzie za tobą;

a wtedy powrót — powrót w szczęściu, w wielkiej chwale!

Nim się MATKI spostrzegą — już własną osobą

staniesz pomiędzy nami i jeszcze tej nocy

wywołasz greckie zjawy przy czarów pomocy!

Ty pierwszy, co na takie ważyłeś się czyny

i tobie dzieła tego przypadną wawrzyny.

A potem — procedery, zaklęcia magiczne

wywołają z kadzideł dymu — bóstwa liczne.

FAUST

Lecz co teraz? —

MEFISTOFELES

      — Dąż duchem do dna! do połowu!

Zapadnij się — dokonaj — i podnieś się znowu.

Faust uderza nogą w podłogę; zapada się.

MEFISTOFELES

Jakżeż mu ten klucz w drodze bezkresnej posłuży?

Ciekaw jestem, czy wróci z dalekiej podróży.

SALA RZĘSIŚCIE OŚWIETLONA

Mefistofeles, Cesarz, Szambelan, Marszałek, Blondynka, Brunetka, Dama, Paź. Dwór cały w poruszeniu.

SZAMBELAN

do Mefistofelesa

A więc scena z duchami! — Dość już z pogawędką,

cesarz się niecierpliwi, zaczynajcie prędko.

MARSZAŁEK

Rzekł cesarz „nie chcę po dwakroć powtarzać” —

na gniew monarszy radzę wam się nie narażać.

MEFISTOFELES

Czekam na zajętego magią towarzysza —

on wie najlepiej, jak tę całość złożyć,

lecz do prac wstępnych konieczna jest cisza;

cud niezwykły — więc pilnie trzeba się przyłożyć.

Kto chce wywołać zjawę tak wysokiej miary

musi znać wszystkie sztuki, zaklęcia i czary.

MARSZAŁEK

Aby było widziadło! — w tym jest rzeczy sedno,

a jak to już zrobicie — to mnie wszystko jedno.

BLONDYNKA

do Mefistofelesa

Słóweczko, miły panie! — widzisz, płeć mam świeżą —

lecz do czasu; — zaledwie słońce pocznie biegi

wiosenne — już mi lica pokrywają piegi —

jak mak przez całe lato ma twarzy mi leżą —

poradź — co robić?

MEFISTOFELES

      Szkoda, piękna cera,

a w maju cętkowana jak pantera;

skrzek żabi trzeba dobrze wygotować,

ropuszy język dodać, pilnie destylować

w miesięcznym świetle, a wiosną na nowiu

natrzeć twarzyczkę mocno: — zachowa się w zdrowiu.

BRUNETKA

Tłum się tłoczy po rady — więc i ja przychodzę —

odmroziłam i odtąd ciągły ból mam w nodze;

trudno mi iść po schodach, tańczyć nieporęcznie,

nawet się skłonić dworsko nie potrafię zręcznie.

MEFISTOFELES

Pozwól się dotknąć twej nogi mej nodze.

BRUNETKA

Ach! to miłosne jest porozumienie…

MEFISTOFELES

Dotyk mej nogi, dziecię, ma większe znaczenie!

Similia przez similia trzeba zabezpieczyć —

nogę nogą — innymi inne części leczyć.

Więc baczność! — nadeptuję!

BRUNETKA

krzyczy

      O, la Boga!

Boli! piecze! — ależ to twarda waści noga

jak kopyto!

MEFISTOFELES

      Lecz panna już zdrowa i może

tańczyć i w ruch pod stołem puścić nóżki hoże.

DAMA

przeciska się

Przepuśćcie —; strasznie cierpię! tak biegnę do pana —

tu w sercu moim — tutaj — krwawa płonie rana —

jeszcze wczoraj w me oczy patrzał, tęsknie nucił —

dziś — z nią gada — plecami do mnie się odwrócił.

MEFISTOFELES

oburzony

Trudniejsza sprawa; lecz poradzim przecie;

oto jest węgiel — bacz, kędy się snuje,

zbliż się do niego — i węglem na grzbiecietm

— zresztą, gdzie trafi — zrób krechę; — poczuje

w sercu natychmiast żal; — węgiel zjeść trzeba

nie zapijać go wodą, nie zagryzać chleba —

— a jeszcze dziś wieczorem pod twoimi drzwiami

będzie wzdychał do ciebie, zalewał się łzami.

DAMA

Ale to nie trucizna?

MEFISTOFELES

oburzony

      Do diaska! — z respektem!

do węgla, do takiego węgla odnoś się z afektem;

ze stosu wzięty jest — wprost z miejsca kaźni —

zaraz po egzekucji bracia wykradli go raźni.

PAŹ

Ach! zakochany jestem — niespełna rozumu!

MEFISTOFELES

cicho

Doprawdy nie wiem kogo słuchać; tyle tłumu —

do Pazia

Niech asan stłumi zapał do swego podlotka —

u leciwszej się asan z zrozumieniem spotka.

gromadnie nacierają

Jeszcze? — dość tego! — skąd się bierze tyle gości

— zacznę im prawdę kropić w tej ostateczności!

O, MATKI —! puśćcie Fausta!

spozierając dokoła

      Sala już w pomroczy —

cały dwór wystrojony posuwiście kroczy;

już cesarz idzie — za nim szumni dygnitarze —

przez galerie, podcienia, hale, korytarze —

ledwo że się pomieszczą w komnacie rycerskiej.

Tu wieszają makaty — ówdzie dywan perski;

po kątach, w mrocznych wnękach rozwieszają zbroje —

doprawdy — gdybym mógł rzec — rzekłbym, że się boję,

iż nie trzeba już zaklęć! — W tak czarowną ramę

bez czarnoksięskich wołań duchy przyjdą same.

SALA RYCERSKA

Faust, Mefistofeles, Cesarz, Herold, Astrolog, Architekt, Dworki, Rycerze, Szambelan, Młódka, Starsza Dworka, Najstarsza Dworka, Skromnisia, Dyplomata, Dworzanie, Poeta, Paź, Uczony, Zjawy: Parys, Helena.

światło przyćmione; właśnie wszedł Cesarz, za nim dworzanie.

HEROLD

Frasuję się dziś setnie; — urząd wodzireja,

zapowiadacza zabaw, trapi mnie dziś srodze —

zrozumieć, co się dzieje? — ach próżna nadzieja!

Jakieś tajemne moce stanęły na drodze.

Już przyładzono stołki, fotele i zydle,

już cesarz zajął miejsce w sali prawym skrzydle —

naprzeciw rozwieszono nadobne arrasy,

by się mógł myślą przenieść w przeszłość, w złote czasy.

Siedzą wszyscy; — czekają; dwór łaknie zabawy;

drążkowi już zajęli pod ścianami ławy,

kochaneczka, ta, owa, trwożliwie spoziera

i ze strachu przed duchem w kochanka się wpiera.

A więc wszystko w porządku; cichnie pomruk głuchy;

czekamy! — Na audiencję proszę! — Wejdźcie duchy!

Hejnały.

ASTROLOG

Przed królem jegomością teatrum się pocznie!

Na rozkaz pana, wołam, rozstąpcie się ściany!

stropie, zbądź swej ciężkości — zbłękitniej obłocznie —

niech się ziści czar magii w chwili powołanej.

Dywany jak kurtyna wznoszą się do góry;

jak w obrotowej scenie — odwracają mury;

czyliż to teatr rośnie w rozkwicie zwodniczym

i oświetla nas blado blaskiem tajemniczym?

Wychodzę na proscenium.

MEFISTOFELES

z budki suflera w pólpostaci

Tutaj będzie mi dobrze; ujrzę to i owo —

zresztą podpowiadanie jest diabła wymową.

do Astrologa

Ty zaś, co w wiecznych gwiazdach czytać umiesz ładnie —

zrozumiesz me suflerstwo — ach! — arcydokładnie.

ASTROLOG

Oto w zwartej harmonii, w surowej powadze

wstaje stara świątynia przez czarnoksięstw władzę;

jak ramiona Atlasa w prostocie rozumnej

dach dźwigają szeregiem wzniesione kolumny;

dwie z nich zdołają wesprzeć budowę potężną,

a razem mogą dźwignąć górę niebosiężną.

ARCHITEKT

Więc to jest styl antyczny? Złudzenie wszechwładne!

to obmierzłe prostactwo, mówią, ma być ładne,

szlachetne, nieporadne wprawdzie, ale wielkie!

Nie wierzcie! głupstwem istnym są greczyzny wszelkie!

Jeno kolumny smukłe, zgubione w bezmiarze

sklepienia, ostre łuki, stubarwne witraże ---

oto budowa szczytna, co podnosi ducha.

ASTROLOG

Kroków idących godzin niech każdy wysłucha;

rozsądek zmiotą łacno czarodziejskie pieśni,

a wtedy wyobraźnia ułudę swą prześni;

rozszerzcie oczy wasze łakome — na czary —

jeno, co niemożliwe, godne naszej wiary.

Faust zjawia się po drugiej stronie proscenium.

ASTROLOG

W kapłańskiej zbliża się szacie,

dębowy wian ma na głowie —

oto za chwilę poznacie

zaklętą moc w jego słowie.

Trójnóg się dźwiga z otchłani,

wonne kadzidła przewiały;

szlachetni w sali zebrani,

misteria będą się działy.

FAUST

z patosem

W imieniu waszym, MATKI, które królujecie

w samotności i pustki bezgranicznym świecie,

w aureoli ruchomej życia, co w przeszłości

zapadłe — żyje z wami w harmonii wieczności —

stoję tu na tym miejscu, świadom waszej mocy,

co przędzie dniom namioty, a sklepienia nocy.

Jedne siły się w życia wplatają chorały,

inne zaklina wolą cudotwórca śmiały

i z ufną rozrzutnością pomiędzy swym ludem

sieje, tęsknoty ziszcza i zadziwia cudem.

ASTROLOG

Oto żarzącym kluczem dotknął złotej czary,

wraz się gęste wysnuły po sali opary;

mgły senne, przyczajone jak pod wiatrem chmury

zbijają się i razem wzlatują do góry.

Patrzcie! Cudowna chwilo! Powietrze przenika

Stłumiona i rozwiana przeciągła muzyka!

Łączą się dźwięki szklane w tajemne bógwieco,

a czego drżeniem dotkną, melodią podniecą —

wszystko gra — i tryglify dzwonią, i kolumny —

i idzie śpiew do głowy jak zboże tak szumny.

Świątynia śpiewa! — Cicho! Oto mgła opada,

z rytmu melodii postać wynurza się blada —

— Efeb idzie — już milczę — znacie kształtu zarys —

Któż go nie zna, kto nie zna — to on! — piękny Parys!

Wyłania się zjawa Parysa.

DWORKA I

Cóż za widzenie cudne! Młodości kwiecista!

DWORKA II

Jako brzoskwinia wonna, świeża i soczysta!

DWORKA III

Patrz, jak słodko nabrzmiałe, jak wymowne wargi!

DWORKA IV

Ach, zwierzyć im sam na sam z bliska serca skargi.

DWORKA V

Owszem wcale przystojny — za mało smukłości.

DWORKA VI

Zbywa mu na ogładzie, no i na zgrabności.

RYCERZ I

Pastuch, zgoła bez manier, bez gustu, bez wzięcia —

taki książę? — Dziękuję za takiego księcia!

RYCERZ II

Ba, półnagi — więc wabi, panie niepokoi,

lecz chciałbym go obaczyć od stóp do głów w zbroi.

DWORKA

Siada! Popatrzcie, siada z wdziękiem i swobodnie.

RYCERZ

Aśćce tam na kolanach byłoby wygodnie?!

INNA DWORKA

Jak wdzięcznie zgrabną głowę na ramieniu wspiera!

SZAMBELAN

Gest ten zdradza prostaka, lecz nie kawalera.

DWORKA

Was, panów, wszystko mierzi i wszystko przeraża.

SZAMBELAN

Któż bo widział tak siedzieć tu wobec cesarza.

DWORKA

Przecież on nas nie widzi, on ma taką rolę.

SZAMBELAN

U nas nawet w teatrze karcimy swawolę.

DWORKA

Bohater nasz zasypia; to senność mistyczna.

SZAMBELAN

Chrapnie zaraz — przecież to gra realistyczna.

MŁÓDKA

zachwycona

Ach! zawoniało, kwieciście, radośnie —

cóż za woń cudna! Serce w piersiach rośnie.

STARSZA DWORKA

Ach! rzeczywiście — ten zapach! To tchnienie!

Ach! wzruszające — to — on…

NAJSTARSZA DWORKA

 … To ciała kwitnienie;

to młodość pachnie; — to członeczki świeże

tchną wonią tak uroczą w całej atmosferze.

Wyłania stę zjawa Heleny.

MEFISTOFELES

Ach, więc to ona! — Słusznie ją nazwano łanią;

kaducznie ładna — ale — nie mam gustu na nią.

ASTROLOG

Zamilknąć muszę! Na honor! Cóż w świecie

piękniejszego być może jak czar w tej kobiecie

kwitnący! — tak! — Helena to piękno, Helena to życie;

cudność tych lic i kształtów boskich opiewano

przez wieki! — Kto ją ujrzy, ten tonie w zachwycie

najszczęśliwszy, kto może zwać ją ukochaną.

FAUST

O, ziemskie oczy moje! Wam w dziale przypadło

patrzeć na to niebiańskie, czcigodne widziadło!

O, jakże świat był pusty, o, jakże zamarły

dopóki lęk i trwoga tych drzwi nie otwarły!

Oto teraz świat widzę jutrzniany, niebiański,

gdym na ziemię powrócił w tej szacie kapłańskiej.

Przez tę chwilę spojrzenia utonąłem w niebie —

nie odejdę już nigdy — Faust nie zdradzi ciebie.

Pomnę — w zwierciadle czarów zamglone widzenia —

one, a rzeczywistość! To był ach! cień cienia.

Pani piękna! Potęgę budzisz we mnie, męstwo —

tyś jest miłość! — tyś płomień, modlitwa, szaleństwo!

Moją jesteś i będziesz po sercu i woli.

MEFISTOFELES

z budki suflera

Upamiętaj się, Fauście! — Tego nie ma w roli.

DWORKA LECIWA

Rosła i bardzo kształtna, lecz głowa za mała.

DWORKA MŁODSZA

A stopa nazbyt duża, czy pani widziała?

DYPLOMATA

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.