drukowana A5
24.99
Bajki nowe

Bezpłatny fragment - Bajki nowe


Objętość:
101 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-288-0405-0

Alegoria

Wszędzie się znajdzie rozum, byle tylko szukać,

A nawet i jegomość, kiedy zacznie fukać,

  I jejmość, gdy rozprawia,

  I nasz ksiądz, gdy przymawia,

Mają go podostatkiem i pięknie, i wiele.

Jakoż się to wydało w Przewodnią Niedzielę.

  Gadał ksiądz o Adamie,

    I o bramie,

I o wężu, i o Ewie,

I o jabłku, i o drzewie…

Po kazaniu do karczmy rzecz się wytoczyła.

Pan wójt, co to ma rozum i nauki siła:

«A wiecie, co ksiądz prawił? — rzekł całej gromadzie —

Oto u nas są sady, a drzewa są w sadzie,

A na drzewach są jabłka w wielkiej obfitości:

Adam — pan, Ewa — jejmość, a wąż — podstarości».

Bocian i jeleń

Bocian, miasta mieszkaniec, mówił jeleniowi:

«Ty kunsztu lekarstw nie znasz».

Jeleń mu odpowie: «Prawdę mówisz, bocianie, lekarstw nie rozumiem,

Ale ty leczysz, a ja chorować nie umiem».

Umarł mędrzec w lat dziesięć na dachu przy mieście:

Umarł prostak na puszczy, żył tylko lat dwieście.

Cesarz chiński i syn jego

z dziejów tamtejszych

Chińczyki mają rozum, choć daleko siedzą,

    I bajki wiedzą.

Jeden z nich, a co większa, cesarz tego ludu,

    Nie szczędził trudu,

Aby pan syn, następca jego, nie był osłem.

Raz płynął z nim po wodzie, a gdy robił wiosłem

    I płynąc nucił,

W brzeg uderzył i łódki ledwo nie wywrócił:

   Obadwa się przestraszyli.

   Korzystając ojciec z chwili

Rzekł: «Patrz, jak przez niebaczność źlem sobie poradził,

Gdybym nie śpiewał, o brzeg byłbym nie zawadził.

    Z mojego czynu

    Naucz się synu:

Łódka tron, lud jest woda i nosi ją snadno;

Kiedy sternik niebaczny, łódka idzie na dno».

Chłop i cielę

  Nie sztuka zabić, dobrze zabić sztuka —

    Z bajki nauka.

Szedł chłop na jarmark, ciągnąc cielę na powrozie.

    W lesie, w wąwozie,

W nocy burza napadła, a gdy wiatry świszczą,

Wśród ciemności postrzegł wilka po oczach, co błyszczą.

Więc do pałki; jak jął machać nie myślawszy wiele,

Zamiast wilka, który uciekł, zabił swoje cielę.

Trafia się to i nie w lesie, panowie doktorzy!

Leki— pałka, wilk — choroba, a cielęta --- chorzy.

Chłop i Jowisz

Chłop stojący zazdrościł siedzącemu panu

      Lepszego stanu:

      I lżył niebiosy

      Za takie losy

      Myślą zuchwałą,

Iż jednym nadto dają, drugim nadto mało,

Rzekł wtem Jowisz: «On chory, a ty jesteś zdrowy,

    Lecz masz wybór gotowy.

Chcesz bogactw? Będziesz je miał, lecz pedogrę razem».

    Uszczęśliwion wyrazem,

  Przyjął chłop złoto, ale legł kulawy.

   Wesół był zrazu, lecz gdy ból żwawy

    Coraz bardziej dokuczał,

    Chłop narzekał i mruczał,

    A winując się o to,

Rzekł:«Jowiszu, wróć zdrowie, a weź sobie złoto!»

  Z uskutecznieniem Jowisz się nie bawił,

  Odjął bogactwa, pedogrę zostawił.

Chmiel

Chmiel chciał się ziemią sunąć, bo mu to niemiło

      Było,

  Iż musiał szukać wsparcia i pomocy.

    Szedł więc o swojej mocy

I rozciągnął się dosyć … Ale cóż się stało?

    Liście żółkniało,

     Kwiat był wąski,

     Schły gałązki;

Już i drzeń od wilgoci zaczynał się psować.

   Trzeba się było ratować:

Gdzież się piąć? Były żerdzie, ale je ominął;

    Jął się chwastu — i zginął.

Czapla, ryby i rak

  Czapla stara, jak to bywa,

  Trochę ślepa, trochę krzywa,

  Gdy już ryb łowić nie mogła,

  Na taki się koncept wzmogła

  Rzekła rybom: «Wy nie wiecie,

  A tu o was idzie przecie».

    Więc wiedzieć chciały,

   Czego się obawiać miały.

      «Wczora

     Z wieczora

  Wysłuchałam, jak rybacy

  Rozmawiali: wiele pracy

  Łowić wędką lub więcierzem;

  Spuśćmy staw, wszystkie zabierzem.

    Nie będę mieć otuchy,

   Skoro staw będzie suchy».

Ryby w płacz, a czapla na to:

  «Boleję nad waszą stratą;

  Lecz można złemu zaradzić

  I gdzie indziej was osadzić.

    Jest tu drugi staw blisko,

    Tam obierzcie siedlisko.

    Chociaż pierwszy wysuszą.

    Z drugiego was nie ruszą».

  «Więc nas przenieś» — rzekły ryby.

  Wzdrygała się czapla niby;

  Dała się na koniec użyć,

     Zaczęła służyć.

Brała jedną po drugiej w pysk, niby nieść mając

  I tak pomału zjadając;

Zachciało się na koniec, skosztować i raki.

Jeden z nich widząc, iż go czapla niesie w krzaki,

Postrzegł zdradę, o zemstę zaraz się pokusił.

Tak dobrze za kark ujął, iż czaplę udusił.

     Padła nieżywa:

     Tak zdrajcom bywa.

Człowiek i gołębie

W gołębniku chowane na wyniosłym dębie

Skarżyły się na ludzi niewinne gołębie;

Skarżyły się, i słusznie, strapione zwierzęta,

Iż szły dla nich na jadło młode gołębięta.

Wtem szła matka na strawę; postrzegł jastrząb chciwy,

Więc w biegu wybujałym kiedy zapalczywy

Już ją tylko miał ująć, w czasie, co ugnębia,

Postrzegł strzelec gonitwę i zabił jastrzębia.

Ocalona, lot nagły pomału zelżyła,

A kiedy do gniazdeczka i dzieci przybyła,

A przybyła z radością, uczuciem i drżeniem,

Rzekła: «I człowiek jednak niezłym jest stworzeniem»

Dialog

Ksiądz majster jezuita chcąc ojców zabawić

Starał się bardzo piękny dyjalog wyprawić;

A że właśnie do rzeczy było z karnawałem,

Przedsięwziął diabła bitwę dać z świętym Michałem.

Za czym dla archanioła zgotowano skrzydła;

Żeby zaś diabła postać stała się obrzydła

I tym większym zwycięzca mógł wsławić się plonem,

Diabła z sześciołokciowym klejono ogonem.

Gdy przyszło rzecz wyprawiać, Michał, skrzydły skory,

Wyleciał chyżym lotem z majstrowej komory.

A diabeł, skrępowany potrójnym łańcuchem,

Z nadto długim ogonem, z nadto grubym brzuchem,

Uwiązł we drzwiach nieborak… i pęknął na progu.

Gdzie nadto przygotowań, tam nic z dyjalogu.

Dudek

z Fedra

Źle ten czyni, kto cudzą rzecz sobie przyswoił.

  W pióra się pawie dudek ustroił

     I w tej postawie

     Wszedł między pawie.

  Poznały zdrajcy świeże rozboje:

  Postradał cudze i stracił swoje.

     Z tej więc pobudki

     Wrócił, gdzie dudki,

     A te w śmiech z niego:

     «Chciałeś cudzego,

Dobrze ci tak i nikt cię żałować nie może —

Kiedyś stworzon na dudka, bądź dudkiem, niebożę!»

Dzieci i żaby

     Koło jeziora

      Z wieczora

    Chłopcy wkoło biegały

    I na żaby czuwały:

    Skoro która wypływała,

    Kamieniem w łeb dostawała.

    Jedna z nich, śmielszej natury,

    Wystawiwszy łeb do góry,

Rzekła: «Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!

Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie».

Fejerwerk

    W lesie w noc ciemną

Zapalony fejerwerk miał postać przyjemną.

   Więc kontenci puszkarze,

   Chcąc rzecz zlepszyć w zamiarze,

  Ku milszemu upominku

  Odprawili rzecz na rynku.

Ten, gdy się własnym oświeceniem krasił,

    Fejerwerk zgasił.

Zawiódł skorych w czynieniu.

Trzeba światłu być w cieniu.

Fiałki

    Źle, gdzie umysł jest miałki.

    Skarżyły się fijałki

    Na swe losy niezręczne,

    Iż choć wonne i wdzięczne,

    Względem kwiatów, co bliskie,

    Zbyt ukryte i niskie.

    Gdy się wrzask nie ucisza,

    Doszły skargi Jowisza,

    A ten wyrok dał taki:

    «Zbyt natrętne żebraki!

    Narzekacie, a przecie,

    Co wam zdatno, nie wiecie!

    To, na które skarżycie,

    Ocala was ukrycie».

Filozof

Po stryju filozofie wziął jeden spuściznę,

     Nie gotowiznę,

   Tam, gdzie duch buja nad ciało,

   Takich sprzętów bywa mało,

Ale były na szafach, w szafach słojków szyki,

      Alembiki,

     Papierów stósy,

      Globusy

     I na stoliku

     Szkiełek bez liku,

     A w końcu ławy

     Worek dziurawy.

Wziął jedno szkiełko, patrzy, aż wór okazały.

Wziął drugie, a woreczek nikczemny i mały.

Westchnął zatem nieborak i rzekł: «Wiem, dlaczego

Były pustki w dziurawym worku stryja mego:

Gdyby był okiem, nie szkłem, na rzeczy poglądał,

I on by użył, i ja znalazłbym, com żądał».

Filozof i chłop

Wielki jeden filozof, co wszystko posiadał,

Co bardzo wiele myślał, więcej jeszcze gadał,

Dowiedział się o drugim, który na wsi mieszkał.

Nie omieszkał

    I kolegę odwiedzieć,

   I od niego się dowiedzieć,

Co umiał i skąd była ta jego nauka,

    Znalazł chłopa nieuka,

Bo i czytać nie umiał, a więc książek nie miał.

     Oniemiał.

A chłop w śmiech: «Moje księgi — rzekł — wszystkie na dworze:

     Wół, co orze,

Sposobi mnie do pracy, uczy cierpliwości,

    Pszczoła pilności,

    Koń, jak być zręcznym,

    Pies, jak wiernym i wdzięcznym,

A sroka, co na płocie ustawicznie krzeczy,

Jak lepiej milczyć niźli gadać nic do rzeczy».

Gęsi

   Gęsi, iż Rzym uwolniły,

     Wielbione były;

A że się to i w nocy, i krzyczeniem działo,

     Ujęte chwałą,

   Szły na radę i stanęło,

   Aby zacząć nowe dzieło:

    W krzyczeniu się nie szczędzić,

    Lisy z lasa wypędzić,

    Więc wspaniałe a żwawe

    Poszły w nocy i wrzawę

     W lesie zrobiły,

     Lisy zbudziły:

    A te, gdy z jam wypadły.

    Zgryzły gęsi i zjadły.

Gołębie

z indyjskiego, Pilpaja

   Dwa gołąbki razem żyły

   I szczęśliwe sobą były.

Jeden się zwał Bezendech, Newazendech drugi

W jednym jadły korytku, z jednej piły strugi.

   Razem po polach bujały,

   Razem do domu wracały.

   Zgoła czy w wieczór, czy rano,

   Zawżdy je razem widziano.

   Nie masz w świecie rzeczy stałej!

   Zażyłości poufałej

   Nie najdłuższe było trwanie.

   Mimo prośby, odradzanie

   Bezendech chciał świat odwiedzieć,

  Uprzykrzyło się na miejscu siedzieć,

   I poleciał… Miło było,

   Co obaczył, to bawiło.

   Gdzie siadł, nowe widowiska.

   Wtem, gdy już noc była bliska,

   A odpocząć sam gdzie nie wie,

    Usiadł na drzewie.

  Nadeszła burza, grad i ulewa;

   Spuścił się z wierzchołka drzewa.

   I tak jeszcze gorzej było.

   Wspomniał więc sobie, jak miło

   Spokojnej chwili używać,

   W gołębniku odpoczywać.

      Po smutnej porze

      Nastały zorze.

   Deszcz, grad, grzmoty ustały.

   Wskroś przemokły, zmartwiały,

  Widząc już rzeczy postać okazalszą,

Otrzepawszy skrzydełka wziął lot w drogą dalszą.

A gdy coraz nowymi widoki się cieszy,

   Postrzegł, że ktoś za nim spieszy.

   Był to jastrząb w pędzie lotny.

      Gołąb zwrotny,

  Jak mógł, uciekał… Wtem orzeł z góry,

      Straszny pazury,

  Padł na jastrzębia; i gdy walczyli,

   Korzystając z dobrej chwili,

    Przecież tę miał pociechę,

    Iż się dostał pod strzechę.

  Nazajutrz, gdy dzień nastał pogodny,

      Letki, bo głodny,

  Postrzegł gołębia: a on się pasie.

      «I to zda się!»

  — Pomyślał sobie; więc się z nim wita.

      Strawa obfita,

      Potrzebna zdrowiu,

      Na pogotowiu.

  Niedługo myśląc jął się do jadła.

      Wtem sieć zapadła

  I wraz z kolegą został w więzieniu.

   Gdy więc w srogim utrapieniu

      Płakał stroskany,

  Postrzegł, iż tamten był uwiązany.

  Więc mu złorzeczył, mądry po stracie,

     A ów: «Nie krzycz, bracie,

    Płacz tu i krzyk nie pomoże!

    Jakeś wpadł, tak i siedź, niebożę.

     I mnie się to przydało.

    Lecz poweźmy myśl wspaniałą!

      Kto wie, czy wspólni

      Nie będziem wolni?»

    Jakoż tyle pracowali,

    Iż się z więzów wydostali

   I każdy w swoją poleciał stronę.

   Bezendech, kontent, iż miał ochronę,

     Nie mówiąc nic nikomu

     Powędrował do domu.

      Już widział z bliska

      Miłe siedliska,

   Już do swojego domku się spieszył,

   Gdy strzelec skrzydło strzałą wskroś przeszył.

Wpadł w studnią i ostatnia ginęła otucha;

Szczęściem niespodziewanym studnia była sucha.

     Więc kiedy się ocucił,

     A do lotu jak powrócił,

     A raczej gdy sił zdobywał,

     Ponad ziemię podlatywał,

      Pełen wesela,

     Znalazł dom i przyjaciela.

A doznawszy, jak podróż i trudzi, i smuci,

Przysiągł, iż więcej do niej nie powróci.

Góra i dolina

   Jak to zwyczaj, wyższy, hardy.

   Doznawając zwykłej wzgardy

   Rzekła raz dolina górze:

   «Ty się wznosisz, ja się nurzę,

   Jednak bym się nie mieniała».

   Góra, szczytem swym zuchwała,

    Pogroziła dolinie;

    Ale w tejże godzinie

    Osiadł tuman na górze,

    A z nim wiatry i burze:

    Wiatr liść dębów pomiotał,

    Cedry piorun zdruzgotał.

Jaś

  Jaś niepomny na przestrogi,

  Zerwał kłosek blisko drogi.

  A że przykład wiele może,

  Prawie każdy skubał zboże.

  Na odpust do Czerniakowa

  Pobożnych śpieszyło wiele,

  Ludnej Warszawy połowa

  Wyległa w ową niedzielę.

  Tak kłosek po kłosku znika,

  Rzednieje zboże nieznacznie.

  Wtem się nawija kaleka,

  I o wsparcie prosić zacznie.

  Jaki taki go omija,

  Rzadko ręka wesprze czyja.

  Z westchnieniem rzekł Jasio tkliwy:

  «O jakże on nieszczęśliwy!

  Czyby się każdy zubożył,

  Gdyby mu choć grosz położył;

   Ziarnko do ziarnka,

   Byłaby miarka.»

«Niebaczny Jasiu! — nauczyciel przerwał —

Czemuś o tem zapomniał, kiedyś kłosek zerwał?

Pierwszą jest sprawiedliwość, dobroczynność potem

Jednej łzy skrzywdzonego nie opłacisz złotem.»

Jodła i jabłoń

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.